T: Polar Novel [by Whiteotter]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: Polar Novel [by Whiteotter]
Autorka: Whiteotter
mail: whiteotter_@hotmail.com
Tłumacz: _liz (vel Liz)
Od tłumaczki: Wiem, wiem... kolejny polarek Ale uznałam, że można mi to wybaczyć ze względu na to, że pisze jednocześnie opowiadanko dreamerkowe i candy Czuję się więc usprawiedliwiona (biorąc jeszcze pod uwagę moją polarkową manię).
O opowiadaniu: Wiadomośc pierwsza - to polarek na co sama nazwa wskazuje. Wiadomość druga - jest piekielnie długi. Reszta wiadomości - akcja "Polar Novel" ciągnie się przez całą serię pierwszą i część drugiej, można by powiedzieć, że w każdym odcinku ujawniają nam się "sekrety, które na temat Michaela i Liz utajnił reżyser" W ff jest mnóstwo retrospekcji (np. akcja rozpoczyna sie w odcinku Destiny, a potem cofa się). Kolejna wiadomość - każdy odcinek ff, ma swój tytuł. Wiadaomość ostatnia - kiedyś przetłumaczyłam fragment "Polar Novel" i zatytuowałam go "Podwójny wybór". Tym razem tłumaczę całe opowiadanko. Jeśli macie jakieś słowa krytyki lub uznania dla samej autorki, to wyżej podałam jej adres (Whiteotter powiedziała, ze czeka na każda formę krytyki - tylko wiadomo... po angielsku) Wiadomość naprawdę ostatnia - zapraszam do czytania.
A oto specjalny fan-art wykonany dla tego opowiadanka:
POLAR NOVEL
I
PRZEZNACZENIE
Potrzebował jej. Powtarzał to w kółko, tysiące razy. Stał tam bezruchu, po tym jak jego matka - hologram, cokolwiek to było ? powiedziała mu wszystko, a jego to nie obchodziło. Powiedział jej, że jest dla niego wszystkim.
Jak mógłbym z tym konkurować?
I to co Max miał - dom, rodzice, jeep ? wszyscy wiedzieli, że było dla niego niczym, jeśli nie miał jej. Zajęło mi trochę czasu to zrozumienie tego jak ona mogła przyćmiewać wszystko co dobre w jego życiu. Nawet Isabel. Nie wspominając o mnie. I Liz doskonale wiedziała, jak ważna była dla niego.
Porozmawialiby o tym.
Ale nie... ona powiedziała coś o przeznaczeniu, pocałowała go i spojrzała prosto na mnie.
Powiedz mu.
Zabrakło mi powietrza w płucach, kiedy to zrobiła. Nie komunikujemy się ze sobą, kiedy oni są w pobliżu. Nawet na siebie nie patrzymy.
To ogromnie ciężkie spoglądać na nią i nie móc jej dotknąć.
Wszystko we mnie płonęło. Czułem jak ogromna energia rozpala się w moich dłoniach, kiedy myślałem o jej delikatnej skórze, ustach. Nie mogłem uwierzyć, ze robi to mu. Nie mogłem uwierzyć, ze robi to mnie.
Zacisnąłem pięści, z całej siły, mój wzrok wbił się w ziemię. Przygryzłem wargę, żeby zatrzymać w sobie słowa, aż posmakowałem własnej krwi. Musiała odejść.
Odejdź.
To był ułamek sekundy, ale dłużył się niczym wieczność.
Już.
Podniosłem głowę dopiero w momencie, gdy wyszła. A on tam stał, powtarzając wciąż jej imię. Biedny zszokowany drań.
Nawet odważył się za nią pójść. I musiałem na chwilę porzucić samokontrolę, zatrzymać go, zanim ją dogoni. Ona to rozpoczęła, ja to musiałem zakończyć. Upewnić się, że powrotu nie będzie.
Kiedy go zatrzymałem i powiedziałem, że musi pozwolić jej odejść ? to było niesamowite... satysfakcjonujące... i to cholernie. Już od miesięcy chciałem mu to powiedzieć. Kim trzeba być, żeby nie zauważyć naszego zachowania, kiedy jesteśmy blisko siebie?
Nie. On nigdy nie rozważałby takiej możliwości. Max nie potrafi sobie nawet wyobrazić, że Liz mogłaby pragnąć kogoś innego. On widzi w niej swoje własne odbicie, tę samą nieskazitelność, to samo wybujałe poczucie honoru i przynależności. I cała reszta tych bzdur.
Ona ma w sobie to wszystko. Ale kreślone innymi liniami.
Nie mogę mu powiedzieć. On jest dla mnie jak brat. I tak jak powiedział hologram ?? czy cokolwiek to było ?? on był przywódcą.
Pozostało mi tylko jedno pytanie.
Zostawiła go przez Tess czy przeze mnie?
c.d.n.
mail: whiteotter_@hotmail.com
Tłumacz: _liz (vel Liz)
Od tłumaczki: Wiem, wiem... kolejny polarek Ale uznałam, że można mi to wybaczyć ze względu na to, że pisze jednocześnie opowiadanko dreamerkowe i candy Czuję się więc usprawiedliwiona (biorąc jeszcze pod uwagę moją polarkową manię).
O opowiadaniu: Wiadomośc pierwsza - to polarek na co sama nazwa wskazuje. Wiadomość druga - jest piekielnie długi. Reszta wiadomości - akcja "Polar Novel" ciągnie się przez całą serię pierwszą i część drugiej, można by powiedzieć, że w każdym odcinku ujawniają nam się "sekrety, które na temat Michaela i Liz utajnił reżyser" W ff jest mnóstwo retrospekcji (np. akcja rozpoczyna sie w odcinku Destiny, a potem cofa się). Kolejna wiadomość - każdy odcinek ff, ma swój tytuł. Wiadaomość ostatnia - kiedyś przetłumaczyłam fragment "Polar Novel" i zatytuowałam go "Podwójny wybór". Tym razem tłumaczę całe opowiadanko. Jeśli macie jakieś słowa krytyki lub uznania dla samej autorki, to wyżej podałam jej adres (Whiteotter powiedziała, ze czeka na każda formę krytyki - tylko wiadomo... po angielsku) Wiadomość naprawdę ostatnia - zapraszam do czytania.
A oto specjalny fan-art wykonany dla tego opowiadanka:
POLAR NOVEL
I
PRZEZNACZENIE
Potrzebował jej. Powtarzał to w kółko, tysiące razy. Stał tam bezruchu, po tym jak jego matka - hologram, cokolwiek to było ? powiedziała mu wszystko, a jego to nie obchodziło. Powiedział jej, że jest dla niego wszystkim.
Jak mógłbym z tym konkurować?
I to co Max miał - dom, rodzice, jeep ? wszyscy wiedzieli, że było dla niego niczym, jeśli nie miał jej. Zajęło mi trochę czasu to zrozumienie tego jak ona mogła przyćmiewać wszystko co dobre w jego życiu. Nawet Isabel. Nie wspominając o mnie. I Liz doskonale wiedziała, jak ważna była dla niego.
Porozmawialiby o tym.
Ale nie... ona powiedziała coś o przeznaczeniu, pocałowała go i spojrzała prosto na mnie.
Powiedz mu.
Zabrakło mi powietrza w płucach, kiedy to zrobiła. Nie komunikujemy się ze sobą, kiedy oni są w pobliżu. Nawet na siebie nie patrzymy.
To ogromnie ciężkie spoglądać na nią i nie móc jej dotknąć.
Wszystko we mnie płonęło. Czułem jak ogromna energia rozpala się w moich dłoniach, kiedy myślałem o jej delikatnej skórze, ustach. Nie mogłem uwierzyć, ze robi to mu. Nie mogłem uwierzyć, ze robi to mnie.
Zacisnąłem pięści, z całej siły, mój wzrok wbił się w ziemię. Przygryzłem wargę, żeby zatrzymać w sobie słowa, aż posmakowałem własnej krwi. Musiała odejść.
Odejdź.
To był ułamek sekundy, ale dłużył się niczym wieczność.
Już.
Podniosłem głowę dopiero w momencie, gdy wyszła. A on tam stał, powtarzając wciąż jej imię. Biedny zszokowany drań.
Nawet odważył się za nią pójść. I musiałem na chwilę porzucić samokontrolę, zatrzymać go, zanim ją dogoni. Ona to rozpoczęła, ja to musiałem zakończyć. Upewnić się, że powrotu nie będzie.
Kiedy go zatrzymałem i powiedziałem, że musi pozwolić jej odejść ? to było niesamowite... satysfakcjonujące... i to cholernie. Już od miesięcy chciałem mu to powiedzieć. Kim trzeba być, żeby nie zauważyć naszego zachowania, kiedy jesteśmy blisko siebie?
Nie. On nigdy nie rozważałby takiej możliwości. Max nie potrafi sobie nawet wyobrazić, że Liz mogłaby pragnąć kogoś innego. On widzi w niej swoje własne odbicie, tę samą nieskazitelność, to samo wybujałe poczucie honoru i przynależności. I cała reszta tych bzdur.
Ona ma w sobie to wszystko. Ale kreślone innymi liniami.
Nie mogę mu powiedzieć. On jest dla mnie jak brat. I tak jak powiedział hologram ?? czy cokolwiek to było ?? on był przywódcą.
Pozostało mi tylko jedno pytanie.
Zostawiła go przez Tess czy przeze mnie?
c.d.n.
Last edited by _liz on Thu Aug 19, 2004 3:28 pm, edited 1 time in total.
Nawet nie masz pojęcia, jak się ucieszyłam widząc ten temat... Polar Novel jest obok Winter Solstice klasyką dla wielbicieli Michaela i Liz. Przyznam szczerze - że nie czytałam, dopiero w czwartek ściągnęłam na dysk. Odstraszała mnie długość i co tu dużo mówić - fakt, iż jest naprawde mnóstwo kwestii z serialu. Momentami ma się wrażenie, jakby oglądało się go od nowa, klatka po klatce i to wcale nie w najlepszej wersji. Ale mimo to polecano mi bardzo to opowiadanie i jestem w gruncie rzeczy very happy, że ktoś się podjął tłumaczenia The Polar Novel. To pierwsze tłumaczenie opowiadania polarowego. Wspaniale. Chyba ogłoszę święto
oooo widzę, że w końcu ktoś odważny zdobył się na tłumaczenie "polar novel"
Fick długi, nawet bardzo, ale jaki piękny... ślicznie napisany, dzieło sztuki. Naprawdę, czytałam angielską wersję i jestem zachwycona
(wprawdzie nie do końca, ale to tylko dlatego, że nie mam czasu a to jest w niezłych rozmiarach)
tłumacz dalej
Fick długi, nawet bardzo, ale jaki piękny... ślicznie napisany, dzieło sztuki. Naprawdę, czytałam angielską wersję i jestem zachwycona
(wprawdzie nie do końca, ale to tylko dlatego, że nie mam czasu a to jest w niezłych rozmiarach)
tłumacz dalej
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Nooo! Znów polarkowo - jak miło. Rzeczywiście tak jak Hotaru jeszcze nie spotkałam się z tłumaczeniem polarkowego opowiadanka. W ogryginale tez nie czytałam "Polar novel" ale teraz na pewno będę to uwaznie śledziła, zobaczymy co też Liz z tego stworzy - bo przecież tłumaczenie polega również na wykorzystaniu własnej inwencji
Hotaru, a jakim mianem ochrzcisz to święto?Chyba ogłoszę święto
Ponieważ jest to sprawa jak dla mnie naprawdę ważna, trochę czasu zajmie mi ostateczne ustalenie nazwy... jakieś oficjalne, doroczne święto dla polskich polarków? Jutro dam kilka propozycji.... niektóre nawiązywać będę do TPN z racji faku, iż to pierwsze tłumaczenie na Forum opowiadania polar.Hotaru, a jakim mianem ochrzcisz to święto?
Musze przyznać, że jestem mile zaskoczona że ktos w koncu podiął sie tlumaczenia "Polar Novel" dotychczas nasłuchalam sie tyle o tym opowiadaniu ze nawet sama zaczelam tlumaczyc ( w prawdzie nieporadnie , ale zczelam ) niestety moje tlumaczenie skonczylo swój zywot po kilku rozdzialach, głównie dzieki brakowi czasu , no i coz trzeba to przyznac, mojemu angielsiemu ktory nie jest znowu w tak zlym stanie ale...(mysle ze niektorzy chyba znaja ten bol..)
no ale dosc o mnie
Liz zycze wytrwałosci w tłumaczeniu, i z niecierpliwoscia czekam na dalszy ciag
alez Liz , mysle ze nikt sie nie gniewa
no ale dosc o mnie
Liz zycze wytrwałosci w tłumaczeniu, i z niecierpliwoscia czekam na dalszy ciag
Wiem, wiem... kolejny polarek Ale uznałam, że można mi to wybaczyć
alez Liz , mysle ze nikt sie nie gniewa
Własnie dlatego zabrałam sie za tłumaczenie.Polar Novel jest obok Winter Solstice klasyką dla wielbicieli Michaela i Liz.
Początkowo mnie też odstraszyła długość, która... jst powalająca I trochę nie byłam przekonana do specjalistycznego zabiegu jakim jest w tym opowiadaku wprowadzenie postaci rzeczywistych np. samej autorki i to w dośc niekonwencjonalny sposób. Ale z drugiej strony czegoś takiego nie ma w innych ff.Odstraszała mnie długość i co tu dużo mówić - fakt, iż jest naprawde mnóstwo kwestii z serialu
no Hotaru czekam na tę nazwę dla święta, żebym mogła sobie zapisac a kalendarzu i co roku obchodzićPonieważ jest to sprawa jak dla mnie naprawdę ważna, trochę czasu zajmie mi ostateczne ustalenie nazwy... jakieś oficjalne, doroczne święto dla polskich polarków? Jutro dam kilka propozycji.... niektóre nawiązywać będę do TPN z racji faku, iż to pierwsze tłumaczenie na Forum opowiadania polar.
Wytrwałość bedzie mi bardzo potrzebna na taką zastraszającą liczbę odcinkówLiz zycze wytrwałosci w tłumaczeniu
A teraz łowa samej Whiteotter skierowane do tych wszystkich, którzy czytają ten ff. Autorka powiedziała, że sama by coś napisała, ale chce najpierw nauczyć sie kilku zwrotów po polsku. Tymczasem jej słowa do was brzmią następująco (to jak wstęp rzemówienia ):
"thanks for supporting the Polar Novel"
Krótko i na temat
A teraz kolejna część...
POLAR NOVEL
II
ŚCIEŻKA ŁEZ
Nic ze sobą nie miała, gdy uciekała, kompletnie nic nie miała. Ani samochodu, ani wody, nic. Tylko pustynię. Wydaje mi się, ze nawet jej to odpowiadało.
Tess coś wymamrotała, chyba do Maxa. Nie odpowiedział jej. Wrócił do jaskini. Nie potrafił tego znieść. Tess wraz z Isabel oczywiście od razu za nim poszły, chcąc odgonić jego smutki.
Tchórz.
Ja bym to zniósł. Ona często patrzyła jak odchodzę. A teraz to ona odchodziła. Tak jak wszyscy inni. Byłbym w stanie patrzeć, jak odchodzi.
Tyle byłem jej winien.
Wybrała drogę po stromych skałach wzdłuż kanionu. Ześlizgnęła się, turlając się po zboczu, otulona w kurz i pył pustyni, ściskając przez chwilę suchą trawę, która rozcięła jej gładką skórę. Złapała jakąś roślinę wijącą się po ziemi, a kiedy ta rozpadła się w jej dłoni, krzyknęła rzucając jej resztki w dół kanionu. Zakręciły się gwałtownie w powietrzu, przecinając powietrze, wywołując olbrzymi obłok kurzu w czasie uderzenia o dno wąwozu. Podciągnęła się i nawet nie otrzepując dłoni, zakryła nimi zapłakaną twarz.
Nawet nie drgnąłem.
Po kilku minutach znów się wspinała. Myślę, ze bezruch jej pomógł. Kiedy wreszcie się wgramoliła na szczyt, dokładnie widziałem zarys jej sylwetki w słońcu. Biegła przed siebie, nie przejmując się pyłem i krwią na ciuchach. Wciąż płakała.
Nie spojrzała wstecz.
W końcu zniknęła całkowicie pośród skał. Słońce zrównało się z horyzontem a gwiazdy usłały niebo nim Isabel po mnie wyszła.
"Michael..." powiedziała stając za mną "stałeś tu przez cały ten czas?"
Szczęka bolała mnie od zaciskania zębów. W końcu nabrałaem ustami powietrza i zachłysnąłem się nim. "Taa"
Cisza. Poczułem jej wzrok na swoim karku, potem prześlizgnął się na kanion. Szukała Liz. "Rozmawialiśmy z Tess. Max chce cię widzieć"
"Jasne." Nasz potężny przywódca "Będę tam za chwilę"
Nie oczekiwałem, ze sobie pójdzie, ale odeszła. Może sądziła, ze myślę o domu. Pierwszy raz w życiu mało mnie to obchodziło.
Max będzie się opierał Tess przez jakiś czas, ale już się w niej nurza. Jeśli Liz nie będzie się do niego zbliżać, pewnej nocy zawita pod okno Tess. To nie to, że jest zły. On po prostu zawsze chce postępować słusznie. To dlatego uratował Liz.
Odwróciłem się, żeby zobaczyć czego chce Max.
******************
Maria siedziała na moim łóżku kiedy wróciłam do domu. "O mój Boże" jęknęła, obejmując mnie. "Liz, wszystko ok? Jezu, co się stało?"
"Jestem cała" szepnęłam. To była moja mantra. Powtarzałam to w kółko, odkąd opuściłam pustynię. A ona wyglądała jakby płakała od kilku dni. "Gdzie mama?” zapytałam.
"Śpi. Chyba Tess ją wprowadziła w taki stan. Prawdopodobnie po to, żeby nie zamartwiała się gdzie zniknęłaś na te kilka dni" Maria powiedziała, wracając w stronę łóżka. Runęła jak długa na materac i nabrała głęboko powietrza. "Więc" zaczęła "Co się stało? Gdzie Max?" Jej oczy błyskawicznie się zwliżyły, gdy nie odpowiadałam. Zacisnęła usta, aby nie zacząć naprawdę płakać "Liz " wyszeptała mdlejącym tonem "—Gdzie Michael?"
Nie było wyjścia. Klęknęłam przed nią i opowiedziałam jej wszystko.
No... prawie wszystko.
c.d.n.
Last edited by _liz on Thu Aug 19, 2004 3:30 pm, edited 1 time in total.
Własnie Hotaru, czekamy. A może mamy to nazwać Świętem Ogłoszonym Przez Hotaru Zainicjowanym Przez Liz?Hotaru czekam na tę nazwę dla święta
Oczywiście drugi czapterek cudny. Rzeczywiście Ścieżka Łez - kiedy czyta sie to tym, jak Michael spoglądał jak liz odchodzi, tarza sie w piasku pustyni, a pył miesza sie z jej łzami. A potem ten moment, gdy Maria martwi sie o Michaela, a Liz musi jej wszystko powiedzieć (prawie wszystko) ukrywając to co naprawdę spowodowało jej ucieczkę. Eh...
OKNO
Tej nocy, kiedy Michael oddał mi pamiętnik, powiedział, że zazdrości Maxowi. Kazał mi tez załatwić lepszy zamek w oknie.
Jest się kompletnie bezbronnym, gdy się śpi. To denerwująca myśl, ze ktoś może być w twoim pokoju, kiedy śpisz.
Zwłaszcza jeśli tym kimś jest Michael.
Pierwszej nocy zablokowałam okno kawałkiem drewna. Potem przypomniałam sobie, że oni mają zdolność zmieniania materii i poczułam się odrobinkę głupio. Mógł to po prostu zmienić w pył. Jeśli by tego chciał.
Ale w sumie, to czym ja się martwiłam? On nie miał zamiaru wracać. Zablokowałam okno drewnem i położyłam się do łóżka. Przez godziny wpatrywałam się w nie.
Jakoś myśl, że Michael nie miał zamiaru wracać, nie sprawiła że czułam się lepiej.
Kiedy już zasnęłam, śniło mi się moje okno. Było zamknięte tak samo jak dziś.
A Michael stał na zewnątrz. Obserwował mnie.
Następnej nocy zamknęłam okno.
Ale potem zostawiłam je otwarte.
Może na to właśnie czekał. Na zaproszenie.
*************************
Obudziłam się, a on tam był. Siedział po prostu na parapecie, jego jedna noga dotykała podłogi w moim pokoju, druga była na parapecie, mógł swobodnie ruszyć w którą stronę chciał. Pochylał się lekko w moja stronę, jego prawa ręka leżała na jego kolanie. Patrzył na mnie tym swoim intensywnym spojrzeniem. Siedział sobie spokojnie, w blasku księżyca, obserwując mnie, jakby to było coś zupełnie normalnego. Jakby to robił co noc. Może tak było.
- Hej. - powiedział
Usiadłam w łóżku i okryłam się kołdrą.
Hej. – odpowiedziałam – Co ty tu robisz?
Sprawdzam czy wszystko w porządku.
W porządku? – zgarnęłam włosy z twarzy. Sprawiał, ze czułam się zakłopotana – Ja... oczywiście, że wszystko w porządku, Michael. Co ty tu robisz?
Nie podniecaj się. – wzruszył ramionami i oparł się o framugę okna, westchnął – Po prostu chciałem cię sprawdzić.
Zwalczyłam automatyczną reakcję, aby mu podziękować.
Ta. – powiedziałam – U mnie wszystko ok.
Dobrze. – wstał, żeby iść – Na razie.
Michael ——
Czemu to zrobiłam?
Odwrócił się i uśmiechnął. Czemu się uśmiechał? Czemu go zatrzymałam?
Jego uśmiech mnie denerwował. Cóż, o ile to można było nazwać uśmiechem. To był raczej arogancki uśmieszek. Krew zaczęła mi szybciej krążyć.
Toczył ze mną gierki.
Uśmiechnął się jeszcze bardziej, kiedy zauważył, że się rumienię.
Tak? – zapytał opierając się o framugę – Chcesz czegoś?
Boże, jak on był pewny siebie.
Tak. - powiedziałam, a on uniósł nieco brwi i rozchylił usta – Zamknij za sobą okno.
Uśmieszek wyparował. Przez sekundę na jego twarzy malowało się niedowierzanie, potem wściekłość. Wbił we mnie wzrok, mocno, szukając cienia wątpliwości czy słabości.
Czego on szukał?
Co go to obchodziło?
Potem westchnął. Znudzony. Nonszalancki jak kot. Wydawało się, ze zaraz wrzaśnie.
Cokolwiek. – powiedział
Przez kilka sekund jego kroki z gniewem odbijały się od mojego balkonu, potem była cisza. Musiał zeskoczyć. Byłam ciekawa czy wylądował bez szwanku. Po minucie przypomniało mi się, że trzeba oddychać.
c.d.n.
Tej nocy, kiedy Michael oddał mi pamiętnik, powiedział, że zazdrości Maxowi. Kazał mi tez załatwić lepszy zamek w oknie.
Jest się kompletnie bezbronnym, gdy się śpi. To denerwująca myśl, ze ktoś może być w twoim pokoju, kiedy śpisz.
Zwłaszcza jeśli tym kimś jest Michael.
Pierwszej nocy zablokowałam okno kawałkiem drewna. Potem przypomniałam sobie, że oni mają zdolność zmieniania materii i poczułam się odrobinkę głupio. Mógł to po prostu zmienić w pył. Jeśli by tego chciał.
Ale w sumie, to czym ja się martwiłam? On nie miał zamiaru wracać. Zablokowałam okno drewnem i położyłam się do łóżka. Przez godziny wpatrywałam się w nie.
Jakoś myśl, że Michael nie miał zamiaru wracać, nie sprawiła że czułam się lepiej.
Kiedy już zasnęłam, śniło mi się moje okno. Było zamknięte tak samo jak dziś.
A Michael stał na zewnątrz. Obserwował mnie.
Następnej nocy zamknęłam okno.
Ale potem zostawiłam je otwarte.
Może na to właśnie czekał. Na zaproszenie.
*************************
Obudziłam się, a on tam był. Siedział po prostu na parapecie, jego jedna noga dotykała podłogi w moim pokoju, druga była na parapecie, mógł swobodnie ruszyć w którą stronę chciał. Pochylał się lekko w moja stronę, jego prawa ręka leżała na jego kolanie. Patrzył na mnie tym swoim intensywnym spojrzeniem. Siedział sobie spokojnie, w blasku księżyca, obserwując mnie, jakby to było coś zupełnie normalnego. Jakby to robił co noc. Może tak było.
- Hej. - powiedział
Usiadłam w łóżku i okryłam się kołdrą.
Hej. – odpowiedziałam – Co ty tu robisz?
Sprawdzam czy wszystko w porządku.
W porządku? – zgarnęłam włosy z twarzy. Sprawiał, ze czułam się zakłopotana – Ja... oczywiście, że wszystko w porządku, Michael. Co ty tu robisz?
Nie podniecaj się. – wzruszył ramionami i oparł się o framugę okna, westchnął – Po prostu chciałem cię sprawdzić.
Zwalczyłam automatyczną reakcję, aby mu podziękować.
Ta. – powiedziałam – U mnie wszystko ok.
Dobrze. – wstał, żeby iść – Na razie.
Michael ——
Czemu to zrobiłam?
Odwrócił się i uśmiechnął. Czemu się uśmiechał? Czemu go zatrzymałam?
Jego uśmiech mnie denerwował. Cóż, o ile to można było nazwać uśmiechem. To był raczej arogancki uśmieszek. Krew zaczęła mi szybciej krążyć.
Toczył ze mną gierki.
Uśmiechnął się jeszcze bardziej, kiedy zauważył, że się rumienię.
Tak? – zapytał opierając się o framugę – Chcesz czegoś?
Boże, jak on był pewny siebie.
Tak. - powiedziałam, a on uniósł nieco brwi i rozchylił usta – Zamknij za sobą okno.
Uśmieszek wyparował. Przez sekundę na jego twarzy malowało się niedowierzanie, potem wściekłość. Wbił we mnie wzrok, mocno, szukając cienia wątpliwości czy słabości.
Czego on szukał?
Co go to obchodziło?
Potem westchnął. Znudzony. Nonszalancki jak kot. Wydawało się, ze zaraz wrzaśnie.
Cokolwiek. – powiedział
Przez kilka sekund jego kroki z gniewem odbijały się od mojego balkonu, potem była cisza. Musiał zeskoczyć. Byłam ciekawa czy wylądował bez szwanku. Po minucie przypomniało mi się, że trzeba oddychać.
c.d.n.
Last edited by _liz on Thu Aug 19, 2004 3:32 pm, edited 1 time in total.
cóż... to, że opowiadanie jest świetne, już mówiłam. Czytałam "Polar Novel" w angielskiej wersji i jest naprawdę super. _liz, nie mogę pojąć jak ty z tym wszystkim nadążasz... Tłumaczysz "Polar Novel", piszesz "Iskry", "Arytmię" i Bóg wie co jeszcze...Niesamowity refleks Ale pisz pisz, za nic na świecie się nie zrażaj czy coś. Jesteś wspaniałą autorką, a przekonaliśmy się też, że również tłumaczem."Polar Novel" jest niesamowitym fickiem i zasługuje na tłumaczenie polskim fanom. Ja też czytam, mimo że zdążyłam zapoznać się z angielską wersją. Ff w naszym, rodowym języku zawsze lepiej się czyta... Nie mogę doczekac się części, do których jeszcze, w oryginalnej wersji, nie zdążyłam dobrnąć
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Elip o ile się nie mylę to _liz umieściła splecione fragmenciki "Polar novel" (co zreszta zaznaczyła na początku opowiadania) i zatytuowała to "Podwójny wybór" Ale to i tak mało istotne, bo teraz tłumaczy caaaalusieńkie "Polar novel" Co moge napisac o tej trzeciej części? - Tak to się własnie wszystko zaczynaTo opowiadanie umieściła kiedyś _liz w dziale fan-fictions. Ale nie od początku tylko od 3 części "Polar Novel". A tytuł to "trudna decyzja" teraz w f-f jest to opowiadanie ale trochę przekształcone
ROZLANA FARBA
Stałem po drugiej stronie ulicy i spoglądałem na jej okno. Było ciemno.
Jej okno było zasunięte. Nic dziwnego.
Zastanawiałem się czy było naprawdę zamknięte.
*********************
"Nie, Michael --" starała się mówić, powstrzymać mnie. Nie chciałem tego słuchać. Moje usta przesunęły się po jej szyi. Kiedy mruknięcie wydobyło się z jej gardła, czułem wibracje przedostające się przez jej skórę.
Fizyka może być jednak fascynująca.
Przysunąłem jej ciało bliżej swojego. Była taka delikatna — bez względu na to jak blisko ją przysuwałem, jak mocno obejmowałem, ona wciąż topniała. Mógłbym to robić tygodniami. Latami.
"Michael ——" usiłowała się oprzeć " —— nie powinniśmy"
"Nie obchodzi mnie to" Ciekawe jakiego szamponu używała? Czułem wanilię i... coś jeszcze, sam nie wiem co. Nęcący zapach doprowadzał moje zmysły do szału. Może zdobyłbym taki dla Marii? Liz zabiłaby mnie, gdybym to zasugerował.
"Michael, jeśli Max się dowie --" nie pozwoliłem jej skończyć. Jej usta były idealne. Miękkie. Ciepłe. Czy ona kiedykolwiek potrafiła zamilknąć?
Przesunęła swoje dłonie na moją klatkę piersiową i oparła się z naciskiem "—nie potrafię"
"O co chodzi?" zapytałem łapiąc oddech. A potem zobaczyłem jej twarz.
Jej oczy poczerwieniały i zamgliły się. Płakała.
Nigdy wcześniej przy mnie nie płakała.
"Nie potrafię dłużej" wymamrotała. Nawet na mnie nie spojrzała "Co z Marią – co z Maxem – Co się stanie, jeśli mnie pocałuje i zobaczy ciebie? Michael, nie mogę"
"Liz," powiedziałem spokojnie "Wyluzuj, dobrze? Po prostu uspokój się"
"Nie słuchasz!" krzyknęła i odepchnęła się ode mnie
"W porządku!" wrzasnąłem i zerwałem się z miejsca. Niczym burza przeszedłem na drugi kraniec pokoju, przewracając farby i pędzle stojące na stoliku. Farba rozlała się, torując sobie drogę przez podłogę, tworząc czerwony strumień pomiędzy nami. Wydawało mi się, ze słyszę jak płacze.
Dobrze.
Nigdy się nie kłóciliśmy. Nigdy nie krzyczeliśmy. A teraz ona sprawiała, ze wrzeszczę. Co się z nią działo? Była taka wkurzająca...
I piękna.
Spojrzałem na nią zza stołu. Siedziała na mojej kanapie, twarz ukryta w dłoniach, mroczna, fale włosów opadały na jej ramiona. Potrząsnąłem głową. Ona stanowiła naprawdę niebezpieczną i śmiertelną mieszankę. Nie dziwię się, że Max nie może się powstrzymać.
Musiałem sobie z tym poradzić.
"Liz..." znów potrząsnąłem głową. Kontrola. "Czego ty chcesz?"
Jej dłonie powróciły na uda. Usta rozchyliły się a potem zamknęły, kiedy powróciła na mnie wzrokiem. Wlepiła wzrok w punkt przed sobą i zaczęła się lekko kołysać, w te i z powrotem, w tę i z powrotem. Jej wargi zadrżały.
Bała się. Wina uderzyła we mnie wraz z kolejną porcją krwi. Ona bała się mnie.
Po prostu nie wiedziała co zrobić, kiedy wpadłem w furię. Pewnie wystraszyłem ją na śmierć swoją małą scenką wściekłości. Świetnie. Chciałem dać upust swojej energii a skutek był taki, że ją przeraziłem.
Dać upust energii? Kogo ja chciałem oszukać? Spędziłem lata z Hankiem i wciąż się go bałem. A teraz zachowuję się jak on – wybuchałem, kiedy coś szło nie po mojej myśli, kiedy nie dostawałem to czego chciałem. Nawet gdybym chciał tego ponad wszystko. Nic dziwnego, że drżała.
A co jeśli mi powie, że to już koniec?
Zniósłbym to.
Taaa.
Nabrałem głęboko powietrza. Musiałem się uspokoić, zrelaksować, zapanować nad sobą. Musiałem być chociaż odrobinkę milszy dla niej.
Dlaczego zawsze odtrącałem ludzi, na których mi tak zależało?
"Dalej, Liz." Spokojnie. Oddychaj. Będzie dobrze. Powtarzaj to sobie. Lepiej. Głęboki oddech. "Nie musimy-- "
"Nie sądzę, żebym była w stanie dłużej udawać, ze cię nie kocham" szepnęła
Wszystko stanęło w miejscu.
"Co?" zapytałem półszeptem
Nie powiedziała tego. Nie powiedziała tego.
Prawda?
Jej wzrok utkwił na mnie. Kropelki farby wciąż skapywały na podłogę. Na dworze jakaś para się kłóciła. Nie słyszałem tego..
"Michael --"
Ona pierwsza przerwała ciszę. Coś we mnie trzasnęło. Stół odleciał. Musiałem do niej podejść.
Pocałowałem ją nim zdołała się zorientować.
c.d.n.
Stałem po drugiej stronie ulicy i spoglądałem na jej okno. Było ciemno.
Jej okno było zasunięte. Nic dziwnego.
Zastanawiałem się czy było naprawdę zamknięte.
*********************
"Nie, Michael --" starała się mówić, powstrzymać mnie. Nie chciałem tego słuchać. Moje usta przesunęły się po jej szyi. Kiedy mruknięcie wydobyło się z jej gardła, czułem wibracje przedostające się przez jej skórę.
Fizyka może być jednak fascynująca.
Przysunąłem jej ciało bliżej swojego. Była taka delikatna — bez względu na to jak blisko ją przysuwałem, jak mocno obejmowałem, ona wciąż topniała. Mógłbym to robić tygodniami. Latami.
"Michael ——" usiłowała się oprzeć " —— nie powinniśmy"
"Nie obchodzi mnie to" Ciekawe jakiego szamponu używała? Czułem wanilię i... coś jeszcze, sam nie wiem co. Nęcący zapach doprowadzał moje zmysły do szału. Może zdobyłbym taki dla Marii? Liz zabiłaby mnie, gdybym to zasugerował.
"Michael, jeśli Max się dowie --" nie pozwoliłem jej skończyć. Jej usta były idealne. Miękkie. Ciepłe. Czy ona kiedykolwiek potrafiła zamilknąć?
Przesunęła swoje dłonie na moją klatkę piersiową i oparła się z naciskiem "—nie potrafię"
"O co chodzi?" zapytałem łapiąc oddech. A potem zobaczyłem jej twarz.
Jej oczy poczerwieniały i zamgliły się. Płakała.
Nigdy wcześniej przy mnie nie płakała.
"Nie potrafię dłużej" wymamrotała. Nawet na mnie nie spojrzała "Co z Marią – co z Maxem – Co się stanie, jeśli mnie pocałuje i zobaczy ciebie? Michael, nie mogę"
"Liz," powiedziałem spokojnie "Wyluzuj, dobrze? Po prostu uspokój się"
"Nie słuchasz!" krzyknęła i odepchnęła się ode mnie
"W porządku!" wrzasnąłem i zerwałem się z miejsca. Niczym burza przeszedłem na drugi kraniec pokoju, przewracając farby i pędzle stojące na stoliku. Farba rozlała się, torując sobie drogę przez podłogę, tworząc czerwony strumień pomiędzy nami. Wydawało mi się, ze słyszę jak płacze.
Dobrze.
Nigdy się nie kłóciliśmy. Nigdy nie krzyczeliśmy. A teraz ona sprawiała, ze wrzeszczę. Co się z nią działo? Była taka wkurzająca...
I piękna.
Spojrzałem na nią zza stołu. Siedziała na mojej kanapie, twarz ukryta w dłoniach, mroczna, fale włosów opadały na jej ramiona. Potrząsnąłem głową. Ona stanowiła naprawdę niebezpieczną i śmiertelną mieszankę. Nie dziwię się, że Max nie może się powstrzymać.
Musiałem sobie z tym poradzić.
"Liz..." znów potrząsnąłem głową. Kontrola. "Czego ty chcesz?"
Jej dłonie powróciły na uda. Usta rozchyliły się a potem zamknęły, kiedy powróciła na mnie wzrokiem. Wlepiła wzrok w punkt przed sobą i zaczęła się lekko kołysać, w te i z powrotem, w tę i z powrotem. Jej wargi zadrżały.
Bała się. Wina uderzyła we mnie wraz z kolejną porcją krwi. Ona bała się mnie.
Po prostu nie wiedziała co zrobić, kiedy wpadłem w furię. Pewnie wystraszyłem ją na śmierć swoją małą scenką wściekłości. Świetnie. Chciałem dać upust swojej energii a skutek był taki, że ją przeraziłem.
Dać upust energii? Kogo ja chciałem oszukać? Spędziłem lata z Hankiem i wciąż się go bałem. A teraz zachowuję się jak on – wybuchałem, kiedy coś szło nie po mojej myśli, kiedy nie dostawałem to czego chciałem. Nawet gdybym chciał tego ponad wszystko. Nic dziwnego, że drżała.
A co jeśli mi powie, że to już koniec?
Zniósłbym to.
Taaa.
Nabrałem głęboko powietrza. Musiałem się uspokoić, zrelaksować, zapanować nad sobą. Musiałem być chociaż odrobinkę milszy dla niej.
Dlaczego zawsze odtrącałem ludzi, na których mi tak zależało?
"Dalej, Liz." Spokojnie. Oddychaj. Będzie dobrze. Powtarzaj to sobie. Lepiej. Głęboki oddech. "Nie musimy-- "
"Nie sądzę, żebym była w stanie dłużej udawać, ze cię nie kocham" szepnęła
Wszystko stanęło w miejscu.
"Co?" zapytałem półszeptem
Nie powiedziała tego. Nie powiedziała tego.
Prawda?
Jej wzrok utkwił na mnie. Kropelki farby wciąż skapywały na podłogę. Na dworze jakaś para się kłóciła. Nie słyszałem tego..
"Michael --"
Ona pierwsza przerwała ciszę. Coś we mnie trzasnęło. Stół odleciał. Musiałem do niej podejść.
Pocałowałem ją nim zdołała się zorientować.
c.d.n.
Last edited by _liz on Thu Aug 19, 2004 3:32 pm, edited 1 time in total.
- usmiechnieta
- Gość
- Posts: 35
- Joined: Thu Mar 25, 2004 2:39 pm
- Location: z 7-go Wymiaru (przedostatnie drzwi na lewo w Tęczowym Korytarzu)...
- Contact:
Re: Polar novel
Czytałam "Podwójny wybór" i było to jedno z moich ulubionych opowiadanek, jednak całość "Polar novel" to dopiero rarytas. Kiedyś starałam się przeczytać w oryginale, ale nie mam aż tyle cierpliwości, bo chociaż dobrze znam angielski, to jednak nie jestem tak biegła i takie długie teksty trochę męczą moje szare komórki... Dlatego czekam z utęsknieniem na twoje tłumaczenie _liz! Pozdrawiam!***Czytajcie i komentujcie mój ff - "Niepokorni"
Największą sztuką w życiu
Jest umieć śmiać się zawsze i wszędzie,
Nie żałować tego, co było
I nie bać się tego, co będzie.
***
I'm POLAR!!!
Jest umieć śmiać się zawsze i wszędzie,
Nie żałować tego, co było
I nie bać się tego, co będzie.
***
I'm POLAR!!!
QUI PRO QUO
Nie pokazywał się przez dłuższy czas, odkąd kazałam mu zamknąć za sobą okno. Nie rozmawialiśmy o tym za dnia – nie chciałam nic tłumaczyc Maxowi, czy Marii, a skoro Michael nie miał zamiaru się tym przejmowac, ja również nie miałam zamiaru tego robić.
Aż pewnej nocy obudziłam się, a on tam siedział.
- Mówiłem, żebyś załatwiła sobie lepszy zamek. – powiedział
Uśmiechnęłam się wbrew sobie.
Czy wszystko w porzadku? - zapytałam
Jego twarz spochmurniała.
Max czuje się dobrze – odpowiedział
Nie pytałam o Maxa – powiedziałam cicho
On nadal spokojnie siedział. Nawet nie udawał, ze ma zamiar ze mną porozmawiac, czy coś. Czemu tu był? Czego ode mnie chciał?
Porozmawiamy czy mam iśc spać? – zapytałam
Rozmowa? – zasmiał się – Rozmowa. Świetnie. Otaczają mnie same kobiety, które chca bym wyrażał samego siebie.
Czemu nie? – powiedziałam – Chyba, ze wolisz mi powiedziec, co robisz w moim pokoju o tej porze.
Przez chwilę myślałam, że wyjdzie. Zacisnął wargi, przebiegł po mnie wzrokiem i odsunął się od okna, oparł się o ścianę i usiadł.
- W porzadku. – powiedział – Rozmowa.
Oboje milczeliśmy.
Cóż. – westchnął, wstal i otrzepał dłonie o biodra – To było niezwykle porywające. Powiem więcej... Wciągające. – powiedział, przesuwając się do okna – Na razie Parker.
Zatrzymał się nagle i wskazał palcem na moje biurko.
Co to jest?
Co czym jest? – zapytałam siadając w ciemności
Książka.
Oh – westchnęłam, podnoszac ją – To „Ulysses”.
Znów zapanowała cisza.
Chyba żartujesz, prawda? – zapytał nagle
Co? – zapytałam podając mu ksiązkę – W sumie, to jest nawet dość dobra.
I znów ten uśmieszek.
Ty. – zaśmiał się, tak mi się przynajmniej wydawało – Czytasz Ulyssesa.
Tak i dla twojej informacji, to już go przeczytałam. To już drugi raz, kiedy to czytam.
Parker. Proszę, nie rób sobie wstydu.
O co ci chodzi Michael? – zapytałam odkładając książkę. On był niebotycznie wkurzajacy – Jestem uczennica, a to się znajduje w zbiorze lektur klasy angielskiego.
Nie jesteś w klasie angielskiego. – powiedział gładko
Jeszcze nie. - przyznałam – Ale chcę to zaliczyć w przyszłym roku, a ta ksiązka jest obowiązkowa, więc chciałam ją przeczytać i zrozumiec, zanim... Zapomnij. Wiesz, po prsotu... zapomnij.
Rzuciłam ksiązkę na biurko i odwróciłam, żeby z powrotem wejśc do łózka. Maria miała rację. Był osłem. Usłyszałam jakiś szelest. Sądziłam, ze wyszedł.
Liz. – no to tyle na temat tej teorii. Nie odpowiedziałam – Liz.
Co? – obróciłam się do niego
Siedział w oknie i trzymał książkę. Jedna stopa na zewnątrz, druga w pokoju.
- Który fragment najbardziej lubisz?
Oh, świetnie. Usiadłam.
Słuchaj, Michael, wiem, że uwielbiasz słuchac takich rzeczy, bo przecież jesteś tak ponad ludźmi... – nabrałam powietrza – Mogłabym skłamac i powiedzieć, że bardzo podbał mi się ten rozdział, ale żeby być kompletnie szczera z tobą, ja naprawdę... Za wiele z tego nie zrozumiałam. Nigdy nie czytałam ksiązki, która była aż tak... trudna, i wiesz, żeby być do końca szczera, to wiele fragmetnów przyprawiło mnie o ból głowy.
Czekałam na jego ostatecznie poniżający cios. Nic. On tylko na mnie patrzył.
Więc, wiesz, wygłaszaj sobie te swoje złosliwości, że ludzie nie używają nawet dziesięciu procent mózgu i tak dalej. Jestem zmęczona.
A on nadal siedział z ksiązką. Czekałam na kpinę, śmiech, cokolwiek. Cisza mnie dobijała. Oblizał usta. Oh, to pewnie będzie nieziemsko doskonałe.
To... - zakaszlał - Trudno uwierzyć, ze ty tego nie zrozumiałaś.
Szczęka mi opadła.
Czy ty... zaraz...Przepraszam... Czy to był komplement?
Przewrócił oczami.
Nie ekscytuj się tak. To powszechnie wiadomo. Masz naukowe i matemtyczne sprawy w małym paluszku.
Cóż... – to było naprawdę dziwne – No tak, rozumiem naukę i matematykę, ale angielski jest...niezależny. Nie ma dobrej albo złej odpowiedzi. Wszystko zalezy od własnej interpretacji. Jest bardziej...
Skomplikowany?
Ta. – nastapiła chwilowa pauza – Skomplikowany.
Obserwował mnie uwaznie przez kilka sekund.
Coś ci powiem – zaczął – Pogadam z tobą o Ulyssesie, a ty mi powiesz coś o nauce.
Przedmioty ścisłe?
Machnął bezradnie rękoma i przewrócił oczami.
- Astronomia. Fizyka. Matma. Wszystko jedno. Zgoda?
Ja nauczająca Michaela Guerina?
Michael, to miłe, ale na serio nie wyobrażam sobie tego.
Liz, Liz, Liz. – powiedział wstając i potrząsajac głową - Joyce przez dziesięc lat pisał tę książkę i powiedział, ze powinno zabrac dziesiec lat zrozumienie jej.
Dziesięć lat? – byłam przerażona
Tak, Liz. – uśmiechnął się i z powrotem obrócił – Dziesięć. Więc chcesz zaliczyć te zajęcia z angielskiego, czy nie?
Nie mogłam się powstrzymac, żeby nie zapytać:
Michael, czemu obchodzi cię czy ja...
W porzadku! – wrzasnął. Jego twarz była teraz odzwierciedleniem furii. Szedł w stronę okna, bardzo szybko.
Nie! Michael, czekaj.
Zatrzymał się, Przechylił w stronę okna. Nabrałam powietrza. Jeszcze się nie obrócił.
Michael, przepraszam, ok? Byłoby wspaniale, gdybyś mógł to dla mnie zrobić. To znaczy, byłabym bardzo wdzięczna.
Odwrócił się. Rozłozył ramiona, zmrużył oczy, to jego spojrzenie. Czułam się osaczona. Sądzona. Aż jęknęłam i skuliłam się w łóżku
Po prostu nie rozumiem... dlaczego. – powiedziałam
Czekałam na to, ze ucieknie. Kiedy tego nie zrobił, wstałam i podeszłam o krok bliżej.
Dlaczego chcesz mi pomóc? Tylko tyle.
Nic. Żadnego ruchu, dźwięku, nic, zero. Miał w sobie wystarczająco tyle napięcia, aby zniszczyć małe miasteczko.
W pewnym momencie był jakby lekki ruch. Zajęlo mi pół minuty zorientowanie się, ze mrugnął.
Chcesz mojej pomocy czy nie?
Nie odpowiedział na moje pytanie. Wolałam nie przeciągać struny.
Tak.
Dalej się gapił. Czułam się jakbym zjadła ostatni kawałek czekoladowego ciasta i na dodatek nie było już tabasco. Cóż, nie miałam zamiaru prosić. Poza tym, może jego przebywanie tutaj to tylko wymówka. Ale wymówka na co?
OK. – powiedział wreszcie, tak jakby to był mój pomysł - Zacznę od poczatku, a ty przerwiesz, kiedy czegoś nie zrozumiesz.
Usiadł na parapecie i otworzył książkę. Wyglądał na nieco zdenerwowanego, wyjął moją zakładkę i wyrzucił ją przez okno. Aż otworzyłam usta ze zdumienia.
Co? - powiedział, przerwacając strony - chcesz to zrobić czy nie?
Zamknęłam buzię. Jutro znajdę tę zakładkę.
Nic. – odpowiedziałam
W porządku. – powiedział, opierając się - Strona pierwsza.
Chciałam go zapytać, czemu nie był w domu. Przyczepa nie była raczej domem, a Hank nie nadawał się na ojca, ale nawet Michael potrzebował snu. Czemu więc był tutaj ze mną?
********************
Tak się to zaczęło. Idę spać, budze się w środku nocy a on siedzi na oknie. Rozmawiamy, czytamy i sprzeczamy, az on zdecyduje się wyjść. Brakowało mi pełnego snu, ale kiedy w niektóre noce nie przychodził – żeby być z Maxem czy Issy, albo gapić się w gwiazdy – po prostu o nim śniłam.
Jako uczeń Michael pozostawiał wiele do życzenia. Wszystko olewał. Raz mu zaproponowałam wykład z fizyki, powiedziałam, że to mogłoby mu pomóc kontrolowac swoje moce tu na Ziemi. Wyśmiał mnie.
Z pierwsza szansą, która się nadazy, spadam z tego padołu. - mówił – Jutro może mnie nie być, Liz. Wróc do astronomii.
Po co w ogóle próbuję?
Ale nadal było miło rozmawiać z nim. Mój 'związek' z Maxem był w martwym punkcie, wiec nauczanie Michaela pozwalało mi się wyzyć. Ten rytuał był zachowany jak zawsze: Przychodził, czytaliśmy, rozprawialiśmy nad tym, on wychodził. I w przeciwieństwie do Maxa... obecność Michaela była otrzeźwiająca.
Może to było to, czego chciałam. Coś niebezpiecznego.
Jeśli widzieliśmy się w ciągu dnia, nie wspominaliśmy o tym.
Nie pokazywał się przez dłuższy czas, odkąd kazałam mu zamknąć za sobą okno. Nie rozmawialiśmy o tym za dnia – nie chciałam nic tłumaczyc Maxowi, czy Marii, a skoro Michael nie miał zamiaru się tym przejmowac, ja również nie miałam zamiaru tego robić.
Aż pewnej nocy obudziłam się, a on tam siedział.
- Mówiłem, żebyś załatwiła sobie lepszy zamek. – powiedział
Uśmiechnęłam się wbrew sobie.
Czy wszystko w porzadku? - zapytałam
Jego twarz spochmurniała.
Max czuje się dobrze – odpowiedział
Nie pytałam o Maxa – powiedziałam cicho
On nadal spokojnie siedział. Nawet nie udawał, ze ma zamiar ze mną porozmawiac, czy coś. Czemu tu był? Czego ode mnie chciał?
Porozmawiamy czy mam iśc spać? – zapytałam
Rozmowa? – zasmiał się – Rozmowa. Świetnie. Otaczają mnie same kobiety, które chca bym wyrażał samego siebie.
Czemu nie? – powiedziałam – Chyba, ze wolisz mi powiedziec, co robisz w moim pokoju o tej porze.
Przez chwilę myślałam, że wyjdzie. Zacisnął wargi, przebiegł po mnie wzrokiem i odsunął się od okna, oparł się o ścianę i usiadł.
- W porzadku. – powiedział – Rozmowa.
Oboje milczeliśmy.
Cóż. – westchnął, wstal i otrzepał dłonie o biodra – To było niezwykle porywające. Powiem więcej... Wciągające. – powiedział, przesuwając się do okna – Na razie Parker.
Zatrzymał się nagle i wskazał palcem na moje biurko.
Co to jest?
Co czym jest? – zapytałam siadając w ciemności
Książka.
Oh – westchnęłam, podnoszac ją – To „Ulysses”.
Znów zapanowała cisza.
Chyba żartujesz, prawda? – zapytał nagle
Co? – zapytałam podając mu ksiązkę – W sumie, to jest nawet dość dobra.
I znów ten uśmieszek.
Ty. – zaśmiał się, tak mi się przynajmniej wydawało – Czytasz Ulyssesa.
Tak i dla twojej informacji, to już go przeczytałam. To już drugi raz, kiedy to czytam.
Parker. Proszę, nie rób sobie wstydu.
O co ci chodzi Michael? – zapytałam odkładając książkę. On był niebotycznie wkurzajacy – Jestem uczennica, a to się znajduje w zbiorze lektur klasy angielskiego.
Nie jesteś w klasie angielskiego. – powiedział gładko
Jeszcze nie. - przyznałam – Ale chcę to zaliczyć w przyszłym roku, a ta ksiązka jest obowiązkowa, więc chciałam ją przeczytać i zrozumiec, zanim... Zapomnij. Wiesz, po prsotu... zapomnij.
Rzuciłam ksiązkę na biurko i odwróciłam, żeby z powrotem wejśc do łózka. Maria miała rację. Był osłem. Usłyszałam jakiś szelest. Sądziłam, ze wyszedł.
Liz. – no to tyle na temat tej teorii. Nie odpowiedziałam – Liz.
Co? – obróciłam się do niego
Siedział w oknie i trzymał książkę. Jedna stopa na zewnątrz, druga w pokoju.
- Który fragment najbardziej lubisz?
Oh, świetnie. Usiadłam.
Słuchaj, Michael, wiem, że uwielbiasz słuchac takich rzeczy, bo przecież jesteś tak ponad ludźmi... – nabrałam powietrza – Mogłabym skłamac i powiedzieć, że bardzo podbał mi się ten rozdział, ale żeby być kompletnie szczera z tobą, ja naprawdę... Za wiele z tego nie zrozumiałam. Nigdy nie czytałam ksiązki, która była aż tak... trudna, i wiesz, żeby być do końca szczera, to wiele fragmetnów przyprawiło mnie o ból głowy.
Czekałam na jego ostatecznie poniżający cios. Nic. On tylko na mnie patrzył.
Więc, wiesz, wygłaszaj sobie te swoje złosliwości, że ludzie nie używają nawet dziesięciu procent mózgu i tak dalej. Jestem zmęczona.
A on nadal siedział z ksiązką. Czekałam na kpinę, śmiech, cokolwiek. Cisza mnie dobijała. Oblizał usta. Oh, to pewnie będzie nieziemsko doskonałe.
To... - zakaszlał - Trudno uwierzyć, ze ty tego nie zrozumiałaś.
Szczęka mi opadła.
Czy ty... zaraz...Przepraszam... Czy to był komplement?
Przewrócił oczami.
Nie ekscytuj się tak. To powszechnie wiadomo. Masz naukowe i matemtyczne sprawy w małym paluszku.
Cóż... – to było naprawdę dziwne – No tak, rozumiem naukę i matematykę, ale angielski jest...niezależny. Nie ma dobrej albo złej odpowiedzi. Wszystko zalezy od własnej interpretacji. Jest bardziej...
Skomplikowany?
Ta. – nastapiła chwilowa pauza – Skomplikowany.
Obserwował mnie uwaznie przez kilka sekund.
Coś ci powiem – zaczął – Pogadam z tobą o Ulyssesie, a ty mi powiesz coś o nauce.
Przedmioty ścisłe?
Machnął bezradnie rękoma i przewrócił oczami.
- Astronomia. Fizyka. Matma. Wszystko jedno. Zgoda?
Ja nauczająca Michaela Guerina?
Michael, to miłe, ale na serio nie wyobrażam sobie tego.
Liz, Liz, Liz. – powiedział wstając i potrząsajac głową - Joyce przez dziesięc lat pisał tę książkę i powiedział, ze powinno zabrac dziesiec lat zrozumienie jej.
Dziesięć lat? – byłam przerażona
Tak, Liz. – uśmiechnął się i z powrotem obrócił – Dziesięć. Więc chcesz zaliczyć te zajęcia z angielskiego, czy nie?
Nie mogłam się powstrzymac, żeby nie zapytać:
Michael, czemu obchodzi cię czy ja...
W porzadku! – wrzasnął. Jego twarz była teraz odzwierciedleniem furii. Szedł w stronę okna, bardzo szybko.
Nie! Michael, czekaj.
Zatrzymał się, Przechylił w stronę okna. Nabrałam powietrza. Jeszcze się nie obrócił.
Michael, przepraszam, ok? Byłoby wspaniale, gdybyś mógł to dla mnie zrobić. To znaczy, byłabym bardzo wdzięczna.
Odwrócił się. Rozłozył ramiona, zmrużył oczy, to jego spojrzenie. Czułam się osaczona. Sądzona. Aż jęknęłam i skuliłam się w łóżku
Po prostu nie rozumiem... dlaczego. – powiedziałam
Czekałam na to, ze ucieknie. Kiedy tego nie zrobił, wstałam i podeszłam o krok bliżej.
Dlaczego chcesz mi pomóc? Tylko tyle.
Nic. Żadnego ruchu, dźwięku, nic, zero. Miał w sobie wystarczająco tyle napięcia, aby zniszczyć małe miasteczko.
W pewnym momencie był jakby lekki ruch. Zajęlo mi pół minuty zorientowanie się, ze mrugnął.
Chcesz mojej pomocy czy nie?
Nie odpowiedział na moje pytanie. Wolałam nie przeciągać struny.
Tak.
Dalej się gapił. Czułam się jakbym zjadła ostatni kawałek czekoladowego ciasta i na dodatek nie było już tabasco. Cóż, nie miałam zamiaru prosić. Poza tym, może jego przebywanie tutaj to tylko wymówka. Ale wymówka na co?
OK. – powiedział wreszcie, tak jakby to był mój pomysł - Zacznę od poczatku, a ty przerwiesz, kiedy czegoś nie zrozumiesz.
Usiadł na parapecie i otworzył książkę. Wyglądał na nieco zdenerwowanego, wyjął moją zakładkę i wyrzucił ją przez okno. Aż otworzyłam usta ze zdumienia.
Co? - powiedział, przerwacając strony - chcesz to zrobić czy nie?
Zamknęłam buzię. Jutro znajdę tę zakładkę.
Nic. – odpowiedziałam
W porządku. – powiedział, opierając się - Strona pierwsza.
Chciałam go zapytać, czemu nie był w domu. Przyczepa nie była raczej domem, a Hank nie nadawał się na ojca, ale nawet Michael potrzebował snu. Czemu więc był tutaj ze mną?
********************
Tak się to zaczęło. Idę spać, budze się w środku nocy a on siedzi na oknie. Rozmawiamy, czytamy i sprzeczamy, az on zdecyduje się wyjść. Brakowało mi pełnego snu, ale kiedy w niektóre noce nie przychodził – żeby być z Maxem czy Issy, albo gapić się w gwiazdy – po prostu o nim śniłam.
Jako uczeń Michael pozostawiał wiele do życzenia. Wszystko olewał. Raz mu zaproponowałam wykład z fizyki, powiedziałam, że to mogłoby mu pomóc kontrolowac swoje moce tu na Ziemi. Wyśmiał mnie.
Z pierwsza szansą, która się nadazy, spadam z tego padołu. - mówił – Jutro może mnie nie być, Liz. Wróc do astronomii.
Po co w ogóle próbuję?
Ale nadal było miło rozmawiać z nim. Mój 'związek' z Maxem był w martwym punkcie, wiec nauczanie Michaela pozwalało mi się wyzyć. Ten rytuał był zachowany jak zawsze: Przychodził, czytaliśmy, rozprawialiśmy nad tym, on wychodził. I w przeciwieństwie do Maxa... obecność Michaela była otrzeźwiająca.
Może to było to, czego chciałam. Coś niebezpiecznego.
Jeśli widzieliśmy się w ciągu dnia, nie wspominaliśmy o tym.
Last edited by _liz on Thu Aug 19, 2004 3:34 pm, edited 1 time in total.
Liz ja mam wyczucie wiedziałam kiedy wejśc, żeby przeczytać kolejną część, któregoś z twoich opo No i trafiłam na Polar NovelBardzo fajna część Bardzo podoba mi się sposób ujęcia Michaela - on sądzi, ze wszyscy się zawsze martwią o Maxa nie o niego:
Czekam na dalej, a wiem, że sporo tego 'dalej' jest Ale nie ponaglam cię tak _liz, bo masz jeszcze na głowie "Arytmię" , "Iskry" , no i wkrótce "Etoile" więc.... pisz szybciej!- Czy wszystko w porzadku? - zapytałamJego twarz spochmurniała.- Max czuje się dobrze – odpowiedział- Nie pytałam o Maxa – powiedziałam cicho
super, super super super... ehhh mogla bym tak pisac i pisac... uwielbiam polar novel... i musze powiedzec ze bardzo podoba mi sie Twoje tłumaczenie Liz z chęcią, rozpisalabym sie na temat tego opowiadania, ale niestey nie moge tego zrobic ze wzgledu na niewielka ilosc czasu... ale kiedys jeszcze do tego wroce
Issy nie ponaglaj mnie, bo nic nie napiszę Loonie dzięki - nie spiesz się tak, opo nie ucieknie Cieszę się, że chociaż wam podoba się "Polar Novel"
KROKI
Stałem w cieniu, patrząc jak Max odchodzi. Potrząsnąłem głową. On naprawdę był w honorowy w pełnym tego słowa znaczeniu.
Albo był głupi.
Zatrzymała go nim zeszedł po drabince. Wydaje mi się, że powiedziała "Nie, czekaj..." a w następnej sekundzie całowała go. Zamknąłem oczy. Moja twarz zwróciła się w kierunku ziemi, policzyłem do dziesięciu. Oddech – i znów spojrzałem na drabinkę. Schodził.
Odchodził.
Musiałem to wykorzystać.
Wcisnąłem dłonie w kieszenie. Temperatura szybko spadała. Spojrzałem na balkon, ale zniknęła.
Nawet sam nie wiedziałem czemu tam byłem. Ona nawet nie pojawiła się w kręgu, nawet na końcu.
A oczekiwałem, że będzie pierwsza.
Spojrzałem w dół, szukając wzrokiem Maxa. Nic. Już dawno go nie było. I nie wracał.
Znów spojrzałem na balkon. Nie zależało jej na mnie. Ona chciała Maxa. Traciłem tylko czas. Zacząłem bawić się sygnetem wciąż nie mogąc się zdecydować co robić .
Taaa. Zdecydowanie traciłem czas z Liz Parker.
Wspinałem się po drabince po dwa szczebelki na raz.
*************************************
Siedziała na leżaku, pod strumieniami delikatnego światła, jej włosy związane były w kucyk. Jej oczy skupione były na kocu, którym była owinięta. "Hej," powiedziałem.
Spojrzała na mnie. "Hej," odpowiedziała. Otuliła się mocniej kocem.
Przerzuciłem nogi przez murek balkonu, usiadłem na jego skraju. Jej oczy były dziwne. Zmęczone.
"Masz chwilkę?"
Nabrała głęboko powietrza. "Nie wiem czy dam radę dzisiaj, Michael."
Gniew szybko mnie wypełnił, bardzo szybko. To się stanie bez względu na to czy jej się to podoba czy nie.
"Cóż," powiedziałem "To cholernie niedobrze, Liz."
To przykuło jej uwagę. Przyjrzała mi się uważnie.
O, to było bezcenne – ona się martwiła.
"Michael, czy wszystko dobrze?"
"Ze mną?" zapytałem "Jasne. Prawie jestem martwy, ale co tam..."
"O mój Boże" zerwała się z miejsca, kierując się w stronę pokoju. "Czekaj. Zadzwonię po Maxa i zabierzemy cię z powrotem do rezerwatu. Znajdziemy Rzecznego Psa i..."
To mnie rozbawiło.
"Nie, Liz" powiedziałem, wstając. Zatrzymała się. "Nie, nie, nie" podszedłem do niej. "Ze mną dobrze. Cokolwiek stało się w tej - wizji, czy cokolwiek to było – przerwało moją wysoką, nieziemską gorączkę. Jest dobrze." Stanąłem tuż przed nią "Ale dzięki. Za nic."
Zmieszała się. Zerknęła na swoje okno, potem znów na mnie. "Więc co..."
"Liz!" prawie wrzasnąłem aż podskoczyła
"Ja. Tam. UMIERAŁEM. Liz."
Jej oczy zamigotały. Teraz do niej dotarło.
"Umierałem w tym kokonie Liz, a ty tylko..."
Ona tylko co?
Zostawiła mnie tam. Inni musieli po mnie przyjść.
Nie obchodziłem jej.
Typowe.
Potrząsała głową. Mamrotała. "Michael – bałam się, rozumiesz? Ja... Ja nie wiedziałam co mogło się stać, nie chciałam cię skrzywdzić, ja tylko..."
"Skrzywdzić mnie?" zaśmiałem się. Kobiety. "Jak niby mogłabyś mnie skrzywdzić, Parker?"
"Powiedział, że istnieje ryzyko." Słowa bezwiednie wypadały z jej ust. "powiedział, że – że równowaga mogłaby, nie wiem, wciągnąć nas, czy coś, że musimy myśleć o tobie, że musimy mieć w stosunku do ciebie klarowne uczucia."
Zadrżałem. "I w czym problem, Liz?"
"Ja..." przerwała. Wbiła wzrok w niebo. W konstelację.
Opuściłem ręce wzdłuż ciała. Ludzie. Nie miałem zamiaru jej tego ułatwiać. Zresztą i tak jej nie wierzyłem.
Poza tym, to ona mnie zostawiła. Prawda?
"A do cholery z tym" powiedziała
Pocałowała mnie.
Max się mylił. Nie poruszała się w zwolnionym tempie.
Liz jaśniała niesamowicie szybko.
***************************
Rezerwat. dzień. Max.
Max mówił do mnie.
Nie do mnie. Do Liz.
"Pamietam jak pierwszy raz zobaczyłem Michaela..."
Co do cholery?
"Może tak właśnie umieramy...”
"...przywiązanie do kogoś jest trudne nawet bez zastanawiania się czy ten ktoś będzie żył następnego dnia."
***********
Ja. Patrzyłem na siebie. W pokoju Liz. Było ciemno. Mówiła mi, że powinienem rozważyć możliwość nauki fizyki. Wyśmiałem ją.
"Fizyka? Fizyka mnie nie dotyczy, Liz. Poza tym, pewnego dnia opuszczę ten padół, w taki lub inny sposób."
Coś zakuło mnie w klatce piersiowej. To bolało.
Czemu bolało?
"Jutro może mnie tu nie być, Liz. Wróć do astronomii."
Co się ze mną działo?
***********
Jaskinia w rezerwacie. Rzeczny Pies mówił. Wszyscy spoglądali na mnie.
Nie. Nie na mnie.
Liz.
"Boisz się... nie uzdrowienia. Twój strach sięga głębiej. Boisz się o kogoś innego..”.
"Kogoś na kim ci bardzo zależy...”
Ja.
Nie Max. Ja.
"Cofnij się."
Odszedł.
Max. Kamień w jego dłoni. Patrzył na mnie. Na Liz. Gniew w jego oczach.
Usłyszałem jak Liz mówi, że jej przykro.
Wszystko zrobiło się czarne.
*************
Otworzyłem oczy, cofnąłem się, nabierając powietrza. Ona mnie pocałowała.
Liz Parker mnie pocałowała.
Chciałem odzyskać równowagę, nieskutecznie. Wszystko wirowało. Może wciąż byłem osłabiony po gorączce. Sięgnęła w moją stronę, starając się mnie złapać. "Michael! Wszystko dobrze?"
"Dobrze?" wrzasnąłem. Rusz się Guerin. Szybko. Cofnąłem się tak szybko, jak tylko mogłem, tak daleko jak tylko mogłem. "Coś ty mi zrobiła? Jak ty -- "
Cofnęła się. "Michael, Ja... nie wiedziałam jak ci powiedzieć, więc...ja tylko -"
"Co mi powiedzieć?" cofałem się, aż uderzyłem o murek. Złapałem barierkę drabinki, żeby nie spaść.
To było szalone. Dziewczyna Maxa pocałowała mnie.
A ja odwzajemniłem pocałunek.
On mnie zabije. Max zabije mnie na dziesięć różnych sposobów. Nie mogłem go za to winić.
I nie wydaje mi się, abym się tym przejmował.
Czemu widziałem ja rozmawiającą z Maxem? I Rzecznym Psem?
"Michael, proszę" powiedziała "Wysłuchaj mnie."
Słuchać. Stłumiłem śmiech. Właśnie wywróciła nasze światy do góry nogami i chciała rozmawiać. Ukryłem twarz w dłoniach, starając się zachować oddech.
"Masz – jedną - minutę" powiedziałem. Dłonie oparły się o skraj murka. Bądź gotowy do ucieczki. "Zaczynaj."
"Bałam się, że jeśli pójdę z nimi --" przygryzła wargę "Bałam się, że mogę cię skrzywdzić."
To nie miało najmniejszego sensu.
"Ja coś -" zachłysnęła się powietrzem "Czuję"
"Czujesz" powtórzyłem. To było szaleństwo.
"Do ciebie"
Do mnie.
Co?
"I pomyślałam, że jeśli wejdę do kręgu, to -" pasemka włosów opadały na jaj twarz. "—to jak miałam o tobie myśleć, jak o przyjacielu? Czy jak – jak o kimś innym?" Jej oczy patrzyły na mnie błagalnie. Patrzyłem na nią pustym wzrokiem.
To nie miało sensu.
"A gdybym cię skrzywdziła, Michael? To znaczy, co jeśli bym wszystko zepsuła – będąc niekonsekwentną? Po prostu myśląc o tym? Michael – on powiedział, że możesz umrzeć. Nie mogłam ryzykować." przerwała. Czekałem.
To nie było wszystko co miała do powiedzenia.
Założyła pasemko za ucho. "A co jeśli --" przerwała i wbiła wzrok w uliczkę.
W kierunku, gdzie zniknął Max.
Nagle, zmęczyło mnie to.
"Jeśli Max się dowie" skończyłem.
Nie mogłem w to uwierzyć.
Przygryzła wargę. Przytaknęła. "On jest -" znów przerwała, wgapiając się w posadzkę .
"On jest taki - intensywny, Michael," powiedziała "I ja też się o niego martwię, ale --" jaj głos się załamał.
Zamknąłem oczy. Kontrola, Guerin. Moje palce zacisnęły się mocniej na murku. Zastanawiałem się czy mogę skoczyć w dół i nic sobie przy okazji nie połamać. Oczywiście, może złamanie czegoś poprawiłoby mi samopoczucie. Potrząsnąłem głową.
To był Max. Oczywiście, ze tak czuła.
Wszyscy lubili Maxa.
Usłyszałem jak nabiera powietrza. Znów zaczęła mówić. "Max – on zaczyna się orientować - " urwała "To mnie przestraszyło. Ale..."
Spojrzałem na nią. "Ale... co?" zapytałem.
Uniosła głowę. Jej oczy wypełniła mroczna substancja.
Nic nie powiedziałem.
Znów ukryła wzrok, zaczęła drżeć. , Dłonie nerwowo podbiegły do twarzy, do włosów, ramion. Splotła ramiona, chcąc kontrolować swoje ruchy i wgapiała się nie wiadomo gdzie. Pełna napięcia. Lęku. I czegoś jeszcze. Determinacji.
Ona nie bała się tego, ze Max się dowie. Na prawdę.
Wyprostowała się, ponownie przygryzając wargę.
Chciałem usłyszeć jak to mówi.
Oderwałem dłonie od murka, wstałem. Zrobiłem krok w jej stronę. podskoczyła, przestraszona. Jej oczy bładziły.
Ale nie uciekła.
Kolejny krok. Spojrzała w dal.
Następny krok. Zaczęła się cofać, w stronę okna, pokoju, czegokolwiek bezpiecznego i nagle gwałtownie się zatrzymała. Łapczywie nabrała powietrza, zacisnęła wargi, mocno. Jej dłonie pobladły.
Dalej, Liz. Powiedz to.
Była niezwykle piękna. Dziewczyna mojego najlepszego przyjaciela. Najlepsza przyjaciółka mojej dziewczyny. Dalsze wymienianie koligacji byłyby nieskończone.
Nie obchodziło mnie to.
"Liz," szepnąłem.
Zamknęłam oczy. Jej usta się rozchyliły, jej język wysunął się zwilżając usta, ponownie zniknął.
"Bałam się," zaczęła. Zbliżyłem się.
"Cz -?" urwałem. Mój głos odmówił posłuszeństwa. Spróbuj jeszcze raz. "Czego?"
"Ciebie" nie można tego było nazwać nawet szeptem. Krok.
"Dlaczego, Liz?" byłem już tak blisko. Nie odpowiedziała. "Dlaczego miałabyś się bać mnie?"
To nie był szept. Tylko miękki odgłos jej oddechu. "Myślałam --"
Słowa padające z jej ust były ciepłe. Może tkwił tam od tygodni.
Po prostu musiała je wypowiedzieć.
Powiedz to. Jej oczy zatonęły w dziwnej mgle. Byłem tak blisko.
Max pewnie by się cofnął. Dał jej więcej miejsca. Powiedziałby jej, ze może mu wszystko powiedzieć, jak będzie gotowa, że będzie cierpliwy. Max by poczekał.
Ja nie jestem Maxem.
"-- myślałam-"
Ostatnia szansa. Ostatnia szansa, żeby wszystko powróciło na swoje miejsce. Pozostało normalne.
Ale co było takiego wspaniałego w normalności?
"—myślałam, że mnie nie zechcesz."
Chciała uciec. Czułem to.
"Naprawdę?" szepnąłem.
Nasze spojrzenia się związały.
Max mnie zabije.
Nie obchodzi mnie to.
Chciałem jej dotknąć. Chciałem ją pocałować, tak jak ona pocałowała mnie. Mięśnie moich rąk napięły się. Jej oczy zamigotały. Zabrakło mi słów. On był moim najlepszym przyjacielem. Moją rodziną.
Ona mnie pragnęła.
Powoli, moje dłonie zbliżyły się do jej twarzy, dotykając delikatnie jej skóry.
Nie drgnęła.
Moje dłonie chwyciły jej twarz, delikatnie. Jej oczy były głębokie, odcieniu brązu. Kawowego brązu, mieszanego z iskierkami złota. Jej skóra była jak jedwab.
Kto mógł przypuszczać, ze ludzie mają taką skórę?
Wyglądała na przestraszoną. Zdesperowaną. Jej usta powoli się rozchyliły. Już się prawie zatraciłem.
Przemogłem chęć zachłyśnięcia się i oddychałem powoli. Lewym kciukiem powoli musnąłem jej usta. Westchnęła i poruszyła ustami, całując opuszek palca. Jej skóra mieniła się srebrem w blasku księżyca. Prawą dłoń powoli opuściłem wzdłuż jej policzka, pozostawiając ślad opuszkiem palca. To ją zaskoczyło. Poczułem ciepło jej ust na wewnętrznej stronie mojej dłoni. Przypomniałem sobie o oddychaniu i otworzyłem usta. Nie mogłem już tego stracić.
Jak on mógł to robić?
Jak mógł ją zostawiać?
Jej dłonie powoli wślizgnęły się na moje ramiona, miękko, delikatnie. Poczułem jak jej palce spokojnie przemierzają moje plecy. Ona mnie przyciągała. Powoli i bez użycia jakiejkolwiek siły.
Nie obchodziło mnie to.
Powoli, Guerin. Choć raz w swoim życiu
Przyciągnąłem ja do siebie delikatnie. Zamknęła oczy.
Jej oddech był ciepły i lekki jak wiatr w lesie.
Potem poczułem jej miękkie usta na sobie.
Żadnego Maxa. Żadnego indianina.
Czułem jakby moje serce miało zaraz eksplodować.
Moja lewa dłoń wciąż znajdowała się na jej policzku. Prawa spłynęła wzdłuż jej ramienia i wsunęła się na jej talię. Boże. Smakowała słodko.
To było wszędzie.
Moje ramiona zacisnęły się wokół niej. Zacząłem ją przysuwać, bliżej mnie, aż jej ciało było całkowicie przy mnie, topniało przy dotyku, już nie było między nami żadnej przestrzeni.
Wszelkie moje wątpliwości zniknęły.
*************************************
Nikt tak naprawdę nie wie, jak rozwija się huragan.
Wiemy, ze zaczyna się od tropikalnej burzy, powstającego nad wodami oceanu, pobudzany gorącym pustynnym wiatrem, zwołując gęste chmury i przesycając powietrze elektrycznością. Dwa przeciwne sobie elementy łączą się, wiatry zrywają się i cichną jednocześnie i nagle... mamy burzę.
To zdarza się kilkanaście razy w roku i nikt nigdy nie jest tym zaskoczony. Większość tropikalnych burz kieruje się nad ocean, daleko od naszych kontynentów. Tracą energię, przekształcają się w nicość, pozostawiając wody takimi, jakie były przedtem.
Nie są nazwane. Nawet nie odnotowane.
Ale huragany są inne.
W przeciwieństwie do tropikalnych burz, huragany posiadają własną energię. Wiatr kłębi się w centrum, tworząc ogromny nieład większy niż mógł być nad oceanem. Wiatr skręca się w spiralę tworząc centrum, oko, a potem wiruje z zawrotną prędkością.
I już nie może przestać.
Ludziom pozostaje nadzieja, że zdołają wcześniej uciec z domów, opuścić wyspy i schronić się, z dala od niszczącej siły huraganu. Ponieważ huragan niszczy wszystko co spotka na swojej drodze -- ściany, domy, linie wysokiego napięcia, całe budynki – aby tylko dostać się do upragnionego celu.
Co sprawia, ze jedna burza może przekształcić się w huragan, a druga w szept wiatru nad oceanem?
Taka była właśnie różnica pomiędzy Michaelem i Maxem.
Mój świat miał się zmienić. Ponownie.
Nie wiedziałam jak to się zaczęło.
Wiedziałam tylko, że zbliża się w moją stronę. I nie miał zamiaru się zatrzymywać.
Powietrze zaiskrzyło od dawki elektryczności. Włosy na moim karku stanęły, kiedy dotknął mnie. Jego oczy, ciemne i zimne, nie mogły oderwać się od moich. Nie było nic co mogłabym zrobić, aby to powstrzymać.
To nie mogło zajść szybciej.
***********************
Tej samej nocy, Michael usiłował wyjaśnić wizje.
"Widziałeś Rzecznego Psa?" zapytałam zmieszana "Jak to widziałeś Rzecznego Psa?"
"Nie wiem, ja tylko -- " urwał, całując miękko moją skroń. Jego usta były niesamowicie ciepłe. "Widziałem to z twojej perspektywy, tak mi się wydaje. Mówił mi -- tobie, że się boisz. O kogoś na kim ci zależy." Jego głos był czysty i chłodnawy. "Kazał ci się cofnąć."
Skąd mógł to wiedzieć?
"Michael -- " podniosłam się nieco, spoglądając na niego. Jego dłoń sięgnęła do mojej twarzy, zakładając pasemko moich włosów za ucho, jego oczy śledziły każdy najmniejszy ruch. " – to szaleństwo. Jak mogłeś zobaczyć coś, czego doświadczyłam ja?"
Spojrzał na mnie. "Nie wiem"
Nie wiedziałam jak zadać kolejne pytanie. "Michael, czy ty – widzisz coś -- z Marią?"
Jeszcze żadne z nas nie przywoływało jej postaci.
Ani Maxa.
Jego spojrzenie opadło na podłogę.
"Widziałam was" powiedziałam "Tamtej nocy. W kafeterii."
Nabrał głęboko powietrza. "Nie" powiedział "Żadnych błysków"
Starałam się nie uśmiechać. Naprawdę się starałam.
Znów położyłam się obok niego, wtulając w jego ciało, czując jego oddech, spoglądając jak jego klatka podnosi się i opada. "Cóż – może to coś takiego kosmicznego"
" Wysmienita wnikliwośc i dedukcja”. powiedział śmiertelnie poważnie " Nie wpadłbym na to”
Uderzyłam go w ramię. "Osioł" mruknęłam, uśmiechając się. Jego ramiona zacisnęły się wokół mnie.
"Przemoc nigdy nie jest odpowiedzią, Liz."
"Nadal jesteś osłem"
Zaśmiał się odrobinę.
"Liz," jego ton się zmienił "Wiem, ze o mnie myślałaś."
"Kiedy?"
"Kiedy miałem wizję" powiedział "Kiedy mnie całowałaś."
Przewróciłam oczami. " Wiesz ta twoja arogancja bywa urokliwa przez jakiś czas, ale naprawdę musisz poszukac czegoś nowego, Michael."
"Nie" powiedział "Chodzi mi o to, że wiem co czułaś"
Zajęło mi chwilkę przyswojenie tego. Kiedy wreszcie to do mnie dotarło, usiadłam i wbiłam w niego wzrok. "Wiesz co czułam?"
" No cóż... tak. – powiedział przeciągle – Co chcesz żebym powiedział? To wcale nie jest mniej czy bardziej dziwne niż to, że jednocześnie widziałem to co ci się przytrafiło kilka godzin wcześniej"
Nie. Nie było
Ale myśl, ze Michael widział nie tylko to czego doświadczyłam, ale czuł też emocje towarzyszące mi, była -- natrętna, co najmniej. Nagle cała moja prywatność zniknęła, a moje osobiste myśli wyszły na wierzch.
Potem przypomniałam sobie, ze czytał mój dziennik i czułam się jeszcze bardziej zażenowana. Czułam przypływ krwi do mojej twarzy i szybko obróciłam głowę spoglądając na ścianę.
On wiedział o mnie tyle, on wiedział wszystko o mnie.
A ja o nim nie wiedziała nic.
"Co jest?" zapytał. Cholera. Nie potrafiłam nawet ukryć zażenowania, jak miałam ukryć uczucia, które naprawdę się liczyły dla mnie?
"Ja tylko – nie wiem." Nabrałam powietrza. Nic nie ryzykowałam, nic nie traciłam. "Ja – czuję się nieswojo, chyba."
Pauza. Słyszałam jak wzdycha, Jego dłoń wślizgnęła się na moje plecy.
Miałam wrażenie, że pytanie samo formułuje się w moich ustach i tylko niecierpliwie czeka na wypowiedzenie, musiałam przygryźć wargi, żeby je powstrzymać. Moja siła upadła, w oczach poczułam łzy.
Nie, nie chce teraz o tym mówić, nie chce tego rujnować -- "Co zrobimy z Marią, Michael? I z Maxem?"
Cisza. Jego dłoń zastygła na moich plecach. Zatrzymałam w płucach oddech.
Powiedz coś.
Proszę powiedz coś.
Jego dłoń osunęła się z rezygnacją. Leżak zaskrzypiał, kiedy jego postać podniosła się
Nie.
Odchodził.
Panika zaczęła mnie przytłaczać.
To było niemożliwe. To nie miało sensu. Byłaś głupia sądząc, że się uda, głupia, że ryzykowałaś. On odejdzie, ponownie, tak jak to robił co noc, a jeśli już nie wróci --
Jego ramiona obróciły mnie w jego stronę. "Liz" zaczął, a potem przerwał, kiedy spostrzegł łzy na moich oczach.
Bałam się. Nie wiedziałam co ona zamierza.
Pocałował mnie delikatnie. Starałam się nie drżeć, ale wysunąć. Nie puścił mnie.
Po prostu otarł moje łzy, nie powiedział mi, żebym przestała. Po prostu mnie delikatnie pocałował, dotykając moich włosów, twarzy. Starając się mnie uspokoić, przywrócić do ładu, zastępując strach pragnieniem. Czułam jak panika ulatnia się, przekształca w powietrze, a potem dotarła do mnie pewna myśl, że on został, został ze mną, zajmował się mną.
Nagle sobie uświadomiłam, że już dawno przestałam płakać.
Ulga i wdzięczność wypełniły zbolałe ciało. Moje ramiona zacisnęły się wokół jego szyi, przyciągając go bliżej. Był za daleko. Pocałował mnie mocniej.
Czułam jak namiętność rośnie, a moja krew buzuje w żyłach.
A potem wszystko zrobiło się czarne.
Noc. Alejka. Maria i...ja.
"Maria wie."
"Niewiarygodne."
Zaraz – czy to był Michael?
Chronić innych.
"Zabieraj samochód z drogi, TERAZ."
Byłam taka mała. A on był jak gigant, kiedy się złościł.
I byłam jedyną osobą, która mu się przeciwstawiła.
"Nie sadzę, aby wasz wyjazd był dobrym pomysłem..."
Zdziwienie i -- szacunek?
Czy właśnie to o mnie myślał?
***********
Dzień. Parking przyczep. Michael zerkał na mnie. Zmartwiony.
"Jesteś pewna, ze to moje akta, to na pewno moje akta?..."
"Nie wiem co się dzieje, Michael... Uznałam, ze musze ci powiedzieć."
Nie przestawaj do niej mówić. Powiedz coś!
Czy to właśnie --
"Słuchaj, jeśli Hank naprzykrzał ci się... musisz go ignorować."
"Przepraszam... że tak nagle się zjawiam."
To go zaskoczyło.
Czemu?
Ponieważ nikt nigdy nie przychodził do niego.
**************
Noc kiedy zwrócił mi dziennik.
"Dziękuję, że dałaś mi kolejny powód do zazdroszczenia Maxowi Evansowi."
Wiedziałam. Wiedziałam.
**************
Przerwałam pocałunek, trzęsąc się. Oddychaj, Liz.
Oddychaj.
"Liz –" ujął moją twarz w swoje dłonie, wpatrując się w moje oczy. Szukając oznak bólu. " – wszystko dobrze?"
"Dobrze" powiedziałam "Chyba – chyba wiem co czułeś, kiedy cię pocałowałam."
Jego dłonie opadły. Usiadł z powrotem. "Też je miałaś."
"Tak, ale -- inne. Inne sytuacje, to znaczy, inne niż ty widziałeś."
"Więc?" wyglądał na zaniepokojonego. Obrona. "Co widziałaś?"
Chwila przerwy. "W większości, to byłam -- ja" powiedziałam "To znaczy, chwile, kiedy byłeś ze mną, kiedy rozmawialiśmy o różnych rzeczach."
"I czułaś --"
"—wszystko co ty czułeś" dokończyłam "Tak."
Jęknął, ukrył twarz w dłoniach, pocierając opuszkami palców o czoło. "Więc, przeanalizujmy to jeszcze raz, żeby się upewnić, że nic nie ominąłem. Całuję dziewczynę mojego najlepszego przyjaciela i --"
"Nie jestem jego dziewczyną" przerwałam
"Liz," potrząsnął głową
"Nie jestem!"
""Proszę. Bez technicznych bzdur. Ty i Max jesteście --"
Jeśli powie ''bratnimi duszami', zabiję go.
"Nie chodzimy ze sobą!" prawie wrzasnęłam
Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Wstał rozglądając się, jego prawa dłoń pocierała czoło, a lewa tkwiła na biodrze. "W porządku" powiedział
"Słuchaj, on --" wskazałam na drabinę. "On powiedział, ze powinniśmy wziąć krok w tył, chciałam się z nim o to wykłócać, ale potem pomyślałam, czemu? Czemu mam być z kimś, kto nie chce być ze mną?"
Zero odpowiedzi. Tylko kroczył, nie spoglądając na mnie.
Spróbuj jeszcze raz.
"A potem pomyślałam, czemu jestem z nim, kiedy chcę --" przerwałam
Zatrzymał się. Jego dłonie opadły.
Czemu nie chciałam tego dokończyć?
Bo Michael nie robił żadnych obietnic.
Michael nie pomyślał o bezpieczeństwie. Nie podejmie decyzji za nas oboje..
Pozwolił mi samej zadecydować.
Jeśli miałam to zrobić, to musiałam dorosnąć, szybko. Musiałam być w stanie pogodzić się z konsekwencjami. Michael musiał się dowiedzieć co tu robi, dlaczego tu jest.
I była ogromna szansa, ze odejdzie. Do domu. Gdziekolwiek to było.
Musiałam być w stanie zadbać o samą siebie.
Ale – mogłabym być z nim.
Stał na moim balkonie, czekając aż skończę.
Jestem tu. Pogódź się z tym.
Był w dobry w czekaniu. Lata praktyki.
Nabrałam powietrza.
"—czemu jestem z nim" powiedziałam spokojnie "Kiedy chcę ciebie."
Uśmiechnął się. Michael posiadał niesamowity uśmiech. Chociaż rzadko to robił, zawsze mnie zdumiewał.
Spojrzał na swoją dłoń, na sygnet, bawiąc się nim przez chwilę. Kiedy spojrzał w górę był już zdecydowany.
"W takim razie," mówił, podszedł do mnie i klęknął. Nasze oczy teraz znajdowały się na jednym poziomie. "Będziemy musieli im powiedzieć."
Powiedzieć im? "Co im powiedzieć?" odgarnął pasemko włosów z mojej twarzy.
"Powiemy im" pochylił się, żeby mnie pocałować "że się spotykamy."
c.d.n.
KROKI
Stałem w cieniu, patrząc jak Max odchodzi. Potrząsnąłem głową. On naprawdę był w honorowy w pełnym tego słowa znaczeniu.
Albo był głupi.
Zatrzymała go nim zeszedł po drabince. Wydaje mi się, że powiedziała "Nie, czekaj..." a w następnej sekundzie całowała go. Zamknąłem oczy. Moja twarz zwróciła się w kierunku ziemi, policzyłem do dziesięciu. Oddech – i znów spojrzałem na drabinkę. Schodził.
Odchodził.
Musiałem to wykorzystać.
Wcisnąłem dłonie w kieszenie. Temperatura szybko spadała. Spojrzałem na balkon, ale zniknęła.
Nawet sam nie wiedziałem czemu tam byłem. Ona nawet nie pojawiła się w kręgu, nawet na końcu.
A oczekiwałem, że będzie pierwsza.
Spojrzałem w dół, szukając wzrokiem Maxa. Nic. Już dawno go nie było. I nie wracał.
Znów spojrzałem na balkon. Nie zależało jej na mnie. Ona chciała Maxa. Traciłem tylko czas. Zacząłem bawić się sygnetem wciąż nie mogąc się zdecydować co robić .
Taaa. Zdecydowanie traciłem czas z Liz Parker.
Wspinałem się po drabince po dwa szczebelki na raz.
*************************************
Siedziała na leżaku, pod strumieniami delikatnego światła, jej włosy związane były w kucyk. Jej oczy skupione były na kocu, którym była owinięta. "Hej," powiedziałem.
Spojrzała na mnie. "Hej," odpowiedziała. Otuliła się mocniej kocem.
Przerzuciłem nogi przez murek balkonu, usiadłem na jego skraju. Jej oczy były dziwne. Zmęczone.
"Masz chwilkę?"
Nabrała głęboko powietrza. "Nie wiem czy dam radę dzisiaj, Michael."
Gniew szybko mnie wypełnił, bardzo szybko. To się stanie bez względu na to czy jej się to podoba czy nie.
"Cóż," powiedziałem "To cholernie niedobrze, Liz."
To przykuło jej uwagę. Przyjrzała mi się uważnie.
O, to było bezcenne – ona się martwiła.
"Michael, czy wszystko dobrze?"
"Ze mną?" zapytałem "Jasne. Prawie jestem martwy, ale co tam..."
"O mój Boże" zerwała się z miejsca, kierując się w stronę pokoju. "Czekaj. Zadzwonię po Maxa i zabierzemy cię z powrotem do rezerwatu. Znajdziemy Rzecznego Psa i..."
To mnie rozbawiło.
"Nie, Liz" powiedziałem, wstając. Zatrzymała się. "Nie, nie, nie" podszedłem do niej. "Ze mną dobrze. Cokolwiek stało się w tej - wizji, czy cokolwiek to było – przerwało moją wysoką, nieziemską gorączkę. Jest dobrze." Stanąłem tuż przed nią "Ale dzięki. Za nic."
Zmieszała się. Zerknęła na swoje okno, potem znów na mnie. "Więc co..."
"Liz!" prawie wrzasnąłem aż podskoczyła
"Ja. Tam. UMIERAŁEM. Liz."
Jej oczy zamigotały. Teraz do niej dotarło.
"Umierałem w tym kokonie Liz, a ty tylko..."
Ona tylko co?
Zostawiła mnie tam. Inni musieli po mnie przyjść.
Nie obchodziłem jej.
Typowe.
Potrząsała głową. Mamrotała. "Michael – bałam się, rozumiesz? Ja... Ja nie wiedziałam co mogło się stać, nie chciałam cię skrzywdzić, ja tylko..."
"Skrzywdzić mnie?" zaśmiałem się. Kobiety. "Jak niby mogłabyś mnie skrzywdzić, Parker?"
"Powiedział, że istnieje ryzyko." Słowa bezwiednie wypadały z jej ust. "powiedział, że – że równowaga mogłaby, nie wiem, wciągnąć nas, czy coś, że musimy myśleć o tobie, że musimy mieć w stosunku do ciebie klarowne uczucia."
Zadrżałem. "I w czym problem, Liz?"
"Ja..." przerwała. Wbiła wzrok w niebo. W konstelację.
Opuściłem ręce wzdłuż ciała. Ludzie. Nie miałem zamiaru jej tego ułatwiać. Zresztą i tak jej nie wierzyłem.
Poza tym, to ona mnie zostawiła. Prawda?
"A do cholery z tym" powiedziała
Pocałowała mnie.
Max się mylił. Nie poruszała się w zwolnionym tempie.
Liz jaśniała niesamowicie szybko.
***************************
Rezerwat. dzień. Max.
Max mówił do mnie.
Nie do mnie. Do Liz.
"Pamietam jak pierwszy raz zobaczyłem Michaela..."
Co do cholery?
"Może tak właśnie umieramy...”
"...przywiązanie do kogoś jest trudne nawet bez zastanawiania się czy ten ktoś będzie żył następnego dnia."
***********
Ja. Patrzyłem na siebie. W pokoju Liz. Było ciemno. Mówiła mi, że powinienem rozważyć możliwość nauki fizyki. Wyśmiałem ją.
"Fizyka? Fizyka mnie nie dotyczy, Liz. Poza tym, pewnego dnia opuszczę ten padół, w taki lub inny sposób."
Coś zakuło mnie w klatce piersiowej. To bolało.
Czemu bolało?
"Jutro może mnie tu nie być, Liz. Wróć do astronomii."
Co się ze mną działo?
***********
Jaskinia w rezerwacie. Rzeczny Pies mówił. Wszyscy spoglądali na mnie.
Nie. Nie na mnie.
Liz.
"Boisz się... nie uzdrowienia. Twój strach sięga głębiej. Boisz się o kogoś innego..”.
"Kogoś na kim ci bardzo zależy...”
Ja.
Nie Max. Ja.
"Cofnij się."
Odszedł.
Max. Kamień w jego dłoni. Patrzył na mnie. Na Liz. Gniew w jego oczach.
Usłyszałem jak Liz mówi, że jej przykro.
Wszystko zrobiło się czarne.
*************
Otworzyłem oczy, cofnąłem się, nabierając powietrza. Ona mnie pocałowała.
Liz Parker mnie pocałowała.
Chciałem odzyskać równowagę, nieskutecznie. Wszystko wirowało. Może wciąż byłem osłabiony po gorączce. Sięgnęła w moją stronę, starając się mnie złapać. "Michael! Wszystko dobrze?"
"Dobrze?" wrzasnąłem. Rusz się Guerin. Szybko. Cofnąłem się tak szybko, jak tylko mogłem, tak daleko jak tylko mogłem. "Coś ty mi zrobiła? Jak ty -- "
Cofnęła się. "Michael, Ja... nie wiedziałam jak ci powiedzieć, więc...ja tylko -"
"Co mi powiedzieć?" cofałem się, aż uderzyłem o murek. Złapałem barierkę drabinki, żeby nie spaść.
To było szalone. Dziewczyna Maxa pocałowała mnie.
A ja odwzajemniłem pocałunek.
On mnie zabije. Max zabije mnie na dziesięć różnych sposobów. Nie mogłem go za to winić.
I nie wydaje mi się, abym się tym przejmował.
Czemu widziałem ja rozmawiającą z Maxem? I Rzecznym Psem?
"Michael, proszę" powiedziała "Wysłuchaj mnie."
Słuchać. Stłumiłem śmiech. Właśnie wywróciła nasze światy do góry nogami i chciała rozmawiać. Ukryłem twarz w dłoniach, starając się zachować oddech.
"Masz – jedną - minutę" powiedziałem. Dłonie oparły się o skraj murka. Bądź gotowy do ucieczki. "Zaczynaj."
"Bałam się, że jeśli pójdę z nimi --" przygryzła wargę "Bałam się, że mogę cię skrzywdzić."
To nie miało najmniejszego sensu.
"Ja coś -" zachłysnęła się powietrzem "Czuję"
"Czujesz" powtórzyłem. To było szaleństwo.
"Do ciebie"
Do mnie.
Co?
"I pomyślałam, że jeśli wejdę do kręgu, to -" pasemka włosów opadały na jaj twarz. "—to jak miałam o tobie myśleć, jak o przyjacielu? Czy jak – jak o kimś innym?" Jej oczy patrzyły na mnie błagalnie. Patrzyłem na nią pustym wzrokiem.
To nie miało sensu.
"A gdybym cię skrzywdziła, Michael? To znaczy, co jeśli bym wszystko zepsuła – będąc niekonsekwentną? Po prostu myśląc o tym? Michael – on powiedział, że możesz umrzeć. Nie mogłam ryzykować." przerwała. Czekałem.
To nie było wszystko co miała do powiedzenia.
Założyła pasemko za ucho. "A co jeśli --" przerwała i wbiła wzrok w uliczkę.
W kierunku, gdzie zniknął Max.
Nagle, zmęczyło mnie to.
"Jeśli Max się dowie" skończyłem.
Nie mogłem w to uwierzyć.
Przygryzła wargę. Przytaknęła. "On jest -" znów przerwała, wgapiając się w posadzkę .
"On jest taki - intensywny, Michael," powiedziała "I ja też się o niego martwię, ale --" jaj głos się załamał.
Zamknąłem oczy. Kontrola, Guerin. Moje palce zacisnęły się mocniej na murku. Zastanawiałem się czy mogę skoczyć w dół i nic sobie przy okazji nie połamać. Oczywiście, może złamanie czegoś poprawiłoby mi samopoczucie. Potrząsnąłem głową.
To był Max. Oczywiście, ze tak czuła.
Wszyscy lubili Maxa.
Usłyszałem jak nabiera powietrza. Znów zaczęła mówić. "Max – on zaczyna się orientować - " urwała "To mnie przestraszyło. Ale..."
Spojrzałem na nią. "Ale... co?" zapytałem.
Uniosła głowę. Jej oczy wypełniła mroczna substancja.
Nic nie powiedziałem.
Znów ukryła wzrok, zaczęła drżeć. , Dłonie nerwowo podbiegły do twarzy, do włosów, ramion. Splotła ramiona, chcąc kontrolować swoje ruchy i wgapiała się nie wiadomo gdzie. Pełna napięcia. Lęku. I czegoś jeszcze. Determinacji.
Ona nie bała się tego, ze Max się dowie. Na prawdę.
Wyprostowała się, ponownie przygryzając wargę.
Chciałem usłyszeć jak to mówi.
Oderwałem dłonie od murka, wstałem. Zrobiłem krok w jej stronę. podskoczyła, przestraszona. Jej oczy bładziły.
Ale nie uciekła.
Kolejny krok. Spojrzała w dal.
Następny krok. Zaczęła się cofać, w stronę okna, pokoju, czegokolwiek bezpiecznego i nagle gwałtownie się zatrzymała. Łapczywie nabrała powietrza, zacisnęła wargi, mocno. Jej dłonie pobladły.
Dalej, Liz. Powiedz to.
Była niezwykle piękna. Dziewczyna mojego najlepszego przyjaciela. Najlepsza przyjaciółka mojej dziewczyny. Dalsze wymienianie koligacji byłyby nieskończone.
Nie obchodziło mnie to.
"Liz," szepnąłem.
Zamknęłam oczy. Jej usta się rozchyliły, jej język wysunął się zwilżając usta, ponownie zniknął.
"Bałam się," zaczęła. Zbliżyłem się.
"Cz -?" urwałem. Mój głos odmówił posłuszeństwa. Spróbuj jeszcze raz. "Czego?"
"Ciebie" nie można tego było nazwać nawet szeptem. Krok.
"Dlaczego, Liz?" byłem już tak blisko. Nie odpowiedziała. "Dlaczego miałabyś się bać mnie?"
To nie był szept. Tylko miękki odgłos jej oddechu. "Myślałam --"
Słowa padające z jej ust były ciepłe. Może tkwił tam od tygodni.
Po prostu musiała je wypowiedzieć.
Powiedz to. Jej oczy zatonęły w dziwnej mgle. Byłem tak blisko.
Max pewnie by się cofnął. Dał jej więcej miejsca. Powiedziałby jej, ze może mu wszystko powiedzieć, jak będzie gotowa, że będzie cierpliwy. Max by poczekał.
Ja nie jestem Maxem.
"-- myślałam-"
Ostatnia szansa. Ostatnia szansa, żeby wszystko powróciło na swoje miejsce. Pozostało normalne.
Ale co było takiego wspaniałego w normalności?
"—myślałam, że mnie nie zechcesz."
Chciała uciec. Czułem to.
"Naprawdę?" szepnąłem.
Nasze spojrzenia się związały.
Max mnie zabije.
Nie obchodzi mnie to.
Chciałem jej dotknąć. Chciałem ją pocałować, tak jak ona pocałowała mnie. Mięśnie moich rąk napięły się. Jej oczy zamigotały. Zabrakło mi słów. On był moim najlepszym przyjacielem. Moją rodziną.
Ona mnie pragnęła.
Powoli, moje dłonie zbliżyły się do jej twarzy, dotykając delikatnie jej skóry.
Nie drgnęła.
Moje dłonie chwyciły jej twarz, delikatnie. Jej oczy były głębokie, odcieniu brązu. Kawowego brązu, mieszanego z iskierkami złota. Jej skóra była jak jedwab.
Kto mógł przypuszczać, ze ludzie mają taką skórę?
Wyglądała na przestraszoną. Zdesperowaną. Jej usta powoli się rozchyliły. Już się prawie zatraciłem.
Przemogłem chęć zachłyśnięcia się i oddychałem powoli. Lewym kciukiem powoli musnąłem jej usta. Westchnęła i poruszyła ustami, całując opuszek palca. Jej skóra mieniła się srebrem w blasku księżyca. Prawą dłoń powoli opuściłem wzdłuż jej policzka, pozostawiając ślad opuszkiem palca. To ją zaskoczyło. Poczułem ciepło jej ust na wewnętrznej stronie mojej dłoni. Przypomniałem sobie o oddychaniu i otworzyłem usta. Nie mogłem już tego stracić.
Jak on mógł to robić?
Jak mógł ją zostawiać?
Jej dłonie powoli wślizgnęły się na moje ramiona, miękko, delikatnie. Poczułem jak jej palce spokojnie przemierzają moje plecy. Ona mnie przyciągała. Powoli i bez użycia jakiejkolwiek siły.
Nie obchodziło mnie to.
Powoli, Guerin. Choć raz w swoim życiu
Przyciągnąłem ja do siebie delikatnie. Zamknęła oczy.
Jej oddech był ciepły i lekki jak wiatr w lesie.
Potem poczułem jej miękkie usta na sobie.
Żadnego Maxa. Żadnego indianina.
Czułem jakby moje serce miało zaraz eksplodować.
Moja lewa dłoń wciąż znajdowała się na jej policzku. Prawa spłynęła wzdłuż jej ramienia i wsunęła się na jej talię. Boże. Smakowała słodko.
To było wszędzie.
Moje ramiona zacisnęły się wokół niej. Zacząłem ją przysuwać, bliżej mnie, aż jej ciało było całkowicie przy mnie, topniało przy dotyku, już nie było między nami żadnej przestrzeni.
Wszelkie moje wątpliwości zniknęły.
*************************************
Nikt tak naprawdę nie wie, jak rozwija się huragan.
Wiemy, ze zaczyna się od tropikalnej burzy, powstającego nad wodami oceanu, pobudzany gorącym pustynnym wiatrem, zwołując gęste chmury i przesycając powietrze elektrycznością. Dwa przeciwne sobie elementy łączą się, wiatry zrywają się i cichną jednocześnie i nagle... mamy burzę.
To zdarza się kilkanaście razy w roku i nikt nigdy nie jest tym zaskoczony. Większość tropikalnych burz kieruje się nad ocean, daleko od naszych kontynentów. Tracą energię, przekształcają się w nicość, pozostawiając wody takimi, jakie były przedtem.
Nie są nazwane. Nawet nie odnotowane.
Ale huragany są inne.
W przeciwieństwie do tropikalnych burz, huragany posiadają własną energię. Wiatr kłębi się w centrum, tworząc ogromny nieład większy niż mógł być nad oceanem. Wiatr skręca się w spiralę tworząc centrum, oko, a potem wiruje z zawrotną prędkością.
I już nie może przestać.
Ludziom pozostaje nadzieja, że zdołają wcześniej uciec z domów, opuścić wyspy i schronić się, z dala od niszczącej siły huraganu. Ponieważ huragan niszczy wszystko co spotka na swojej drodze -- ściany, domy, linie wysokiego napięcia, całe budynki – aby tylko dostać się do upragnionego celu.
Co sprawia, ze jedna burza może przekształcić się w huragan, a druga w szept wiatru nad oceanem?
Taka była właśnie różnica pomiędzy Michaelem i Maxem.
Mój świat miał się zmienić. Ponownie.
Nie wiedziałam jak to się zaczęło.
Wiedziałam tylko, że zbliża się w moją stronę. I nie miał zamiaru się zatrzymywać.
Powietrze zaiskrzyło od dawki elektryczności. Włosy na moim karku stanęły, kiedy dotknął mnie. Jego oczy, ciemne i zimne, nie mogły oderwać się od moich. Nie było nic co mogłabym zrobić, aby to powstrzymać.
To nie mogło zajść szybciej.
***********************
Tej samej nocy, Michael usiłował wyjaśnić wizje.
"Widziałeś Rzecznego Psa?" zapytałam zmieszana "Jak to widziałeś Rzecznego Psa?"
"Nie wiem, ja tylko -- " urwał, całując miękko moją skroń. Jego usta były niesamowicie ciepłe. "Widziałem to z twojej perspektywy, tak mi się wydaje. Mówił mi -- tobie, że się boisz. O kogoś na kim ci zależy." Jego głos był czysty i chłodnawy. "Kazał ci się cofnąć."
Skąd mógł to wiedzieć?
"Michael -- " podniosłam się nieco, spoglądając na niego. Jego dłoń sięgnęła do mojej twarzy, zakładając pasemko moich włosów za ucho, jego oczy śledziły każdy najmniejszy ruch. " – to szaleństwo. Jak mogłeś zobaczyć coś, czego doświadczyłam ja?"
Spojrzał na mnie. "Nie wiem"
Nie wiedziałam jak zadać kolejne pytanie. "Michael, czy ty – widzisz coś -- z Marią?"
Jeszcze żadne z nas nie przywoływało jej postaci.
Ani Maxa.
Jego spojrzenie opadło na podłogę.
"Widziałam was" powiedziałam "Tamtej nocy. W kafeterii."
Nabrał głęboko powietrza. "Nie" powiedział "Żadnych błysków"
Starałam się nie uśmiechać. Naprawdę się starałam.
Znów położyłam się obok niego, wtulając w jego ciało, czując jego oddech, spoglądając jak jego klatka podnosi się i opada. "Cóż – może to coś takiego kosmicznego"
" Wysmienita wnikliwośc i dedukcja”. powiedział śmiertelnie poważnie " Nie wpadłbym na to”
Uderzyłam go w ramię. "Osioł" mruknęłam, uśmiechając się. Jego ramiona zacisnęły się wokół mnie.
"Przemoc nigdy nie jest odpowiedzią, Liz."
"Nadal jesteś osłem"
Zaśmiał się odrobinę.
"Liz," jego ton się zmienił "Wiem, ze o mnie myślałaś."
"Kiedy?"
"Kiedy miałem wizję" powiedział "Kiedy mnie całowałaś."
Przewróciłam oczami. " Wiesz ta twoja arogancja bywa urokliwa przez jakiś czas, ale naprawdę musisz poszukac czegoś nowego, Michael."
"Nie" powiedział "Chodzi mi o to, że wiem co czułaś"
Zajęło mi chwilkę przyswojenie tego. Kiedy wreszcie to do mnie dotarło, usiadłam i wbiłam w niego wzrok. "Wiesz co czułam?"
" No cóż... tak. – powiedział przeciągle – Co chcesz żebym powiedział? To wcale nie jest mniej czy bardziej dziwne niż to, że jednocześnie widziałem to co ci się przytrafiło kilka godzin wcześniej"
Nie. Nie było
Ale myśl, ze Michael widział nie tylko to czego doświadczyłam, ale czuł też emocje towarzyszące mi, była -- natrętna, co najmniej. Nagle cała moja prywatność zniknęła, a moje osobiste myśli wyszły na wierzch.
Potem przypomniałam sobie, ze czytał mój dziennik i czułam się jeszcze bardziej zażenowana. Czułam przypływ krwi do mojej twarzy i szybko obróciłam głowę spoglądając na ścianę.
On wiedział o mnie tyle, on wiedział wszystko o mnie.
A ja o nim nie wiedziała nic.
"Co jest?" zapytał. Cholera. Nie potrafiłam nawet ukryć zażenowania, jak miałam ukryć uczucia, które naprawdę się liczyły dla mnie?
"Ja tylko – nie wiem." Nabrałam powietrza. Nic nie ryzykowałam, nic nie traciłam. "Ja – czuję się nieswojo, chyba."
Pauza. Słyszałam jak wzdycha, Jego dłoń wślizgnęła się na moje plecy.
Miałam wrażenie, że pytanie samo formułuje się w moich ustach i tylko niecierpliwie czeka na wypowiedzenie, musiałam przygryźć wargi, żeby je powstrzymać. Moja siła upadła, w oczach poczułam łzy.
Nie, nie chce teraz o tym mówić, nie chce tego rujnować -- "Co zrobimy z Marią, Michael? I z Maxem?"
Cisza. Jego dłoń zastygła na moich plecach. Zatrzymałam w płucach oddech.
Powiedz coś.
Proszę powiedz coś.
Jego dłoń osunęła się z rezygnacją. Leżak zaskrzypiał, kiedy jego postać podniosła się
Nie.
Odchodził.
Panika zaczęła mnie przytłaczać.
To było niemożliwe. To nie miało sensu. Byłaś głupia sądząc, że się uda, głupia, że ryzykowałaś. On odejdzie, ponownie, tak jak to robił co noc, a jeśli już nie wróci --
Jego ramiona obróciły mnie w jego stronę. "Liz" zaczął, a potem przerwał, kiedy spostrzegł łzy na moich oczach.
Bałam się. Nie wiedziałam co ona zamierza.
Pocałował mnie delikatnie. Starałam się nie drżeć, ale wysunąć. Nie puścił mnie.
Po prostu otarł moje łzy, nie powiedział mi, żebym przestała. Po prostu mnie delikatnie pocałował, dotykając moich włosów, twarzy. Starając się mnie uspokoić, przywrócić do ładu, zastępując strach pragnieniem. Czułam jak panika ulatnia się, przekształca w powietrze, a potem dotarła do mnie pewna myśl, że on został, został ze mną, zajmował się mną.
Nagle sobie uświadomiłam, że już dawno przestałam płakać.
Ulga i wdzięczność wypełniły zbolałe ciało. Moje ramiona zacisnęły się wokół jego szyi, przyciągając go bliżej. Był za daleko. Pocałował mnie mocniej.
Czułam jak namiętność rośnie, a moja krew buzuje w żyłach.
A potem wszystko zrobiło się czarne.
Noc. Alejka. Maria i...ja.
"Maria wie."
"Niewiarygodne."
Zaraz – czy to był Michael?
Chronić innych.
"Zabieraj samochód z drogi, TERAZ."
Byłam taka mała. A on był jak gigant, kiedy się złościł.
I byłam jedyną osobą, która mu się przeciwstawiła.
"Nie sadzę, aby wasz wyjazd był dobrym pomysłem..."
Zdziwienie i -- szacunek?
Czy właśnie to o mnie myślał?
***********
Dzień. Parking przyczep. Michael zerkał na mnie. Zmartwiony.
"Jesteś pewna, ze to moje akta, to na pewno moje akta?..."
"Nie wiem co się dzieje, Michael... Uznałam, ze musze ci powiedzieć."
Nie przestawaj do niej mówić. Powiedz coś!
Czy to właśnie --
"Słuchaj, jeśli Hank naprzykrzał ci się... musisz go ignorować."
"Przepraszam... że tak nagle się zjawiam."
To go zaskoczyło.
Czemu?
Ponieważ nikt nigdy nie przychodził do niego.
**************
Noc kiedy zwrócił mi dziennik.
"Dziękuję, że dałaś mi kolejny powód do zazdroszczenia Maxowi Evansowi."
Wiedziałam. Wiedziałam.
**************
Przerwałam pocałunek, trzęsąc się. Oddychaj, Liz.
Oddychaj.
"Liz –" ujął moją twarz w swoje dłonie, wpatrując się w moje oczy. Szukając oznak bólu. " – wszystko dobrze?"
"Dobrze" powiedziałam "Chyba – chyba wiem co czułeś, kiedy cię pocałowałam."
Jego dłonie opadły. Usiadł z powrotem. "Też je miałaś."
"Tak, ale -- inne. Inne sytuacje, to znaczy, inne niż ty widziałeś."
"Więc?" wyglądał na zaniepokojonego. Obrona. "Co widziałaś?"
Chwila przerwy. "W większości, to byłam -- ja" powiedziałam "To znaczy, chwile, kiedy byłeś ze mną, kiedy rozmawialiśmy o różnych rzeczach."
"I czułaś --"
"—wszystko co ty czułeś" dokończyłam "Tak."
Jęknął, ukrył twarz w dłoniach, pocierając opuszkami palców o czoło. "Więc, przeanalizujmy to jeszcze raz, żeby się upewnić, że nic nie ominąłem. Całuję dziewczynę mojego najlepszego przyjaciela i --"
"Nie jestem jego dziewczyną" przerwałam
"Liz," potrząsnął głową
"Nie jestem!"
""Proszę. Bez technicznych bzdur. Ty i Max jesteście --"
Jeśli powie ''bratnimi duszami', zabiję go.
"Nie chodzimy ze sobą!" prawie wrzasnęłam
Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Wstał rozglądając się, jego prawa dłoń pocierała czoło, a lewa tkwiła na biodrze. "W porządku" powiedział
"Słuchaj, on --" wskazałam na drabinę. "On powiedział, ze powinniśmy wziąć krok w tył, chciałam się z nim o to wykłócać, ale potem pomyślałam, czemu? Czemu mam być z kimś, kto nie chce być ze mną?"
Zero odpowiedzi. Tylko kroczył, nie spoglądając na mnie.
Spróbuj jeszcze raz.
"A potem pomyślałam, czemu jestem z nim, kiedy chcę --" przerwałam
Zatrzymał się. Jego dłonie opadły.
Czemu nie chciałam tego dokończyć?
Bo Michael nie robił żadnych obietnic.
Michael nie pomyślał o bezpieczeństwie. Nie podejmie decyzji za nas oboje..
Pozwolił mi samej zadecydować.
Jeśli miałam to zrobić, to musiałam dorosnąć, szybko. Musiałam być w stanie pogodzić się z konsekwencjami. Michael musiał się dowiedzieć co tu robi, dlaczego tu jest.
I była ogromna szansa, ze odejdzie. Do domu. Gdziekolwiek to było.
Musiałam być w stanie zadbać o samą siebie.
Ale – mogłabym być z nim.
Stał na moim balkonie, czekając aż skończę.
Jestem tu. Pogódź się z tym.
Był w dobry w czekaniu. Lata praktyki.
Nabrałam powietrza.
"—czemu jestem z nim" powiedziałam spokojnie "Kiedy chcę ciebie."
Uśmiechnął się. Michael posiadał niesamowity uśmiech. Chociaż rzadko to robił, zawsze mnie zdumiewał.
Spojrzał na swoją dłoń, na sygnet, bawiąc się nim przez chwilę. Kiedy spojrzał w górę był już zdecydowany.
"W takim razie," mówił, podszedł do mnie i klęknął. Nasze oczy teraz znajdowały się na jednym poziomie. "Będziemy musieli im powiedzieć."
Powiedzieć im? "Co im powiedzieć?" odgarnął pasemko włosów z mojej twarzy.
"Powiemy im" pochylił się, żeby mnie pocałować "że się spotykamy."
c.d.n.
Last edited by _liz on Thu Aug 19, 2004 3:35 pm, edited 1 time in total.
- Galadriela
- Zainteresowany
- Posts: 333
- Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
- Contact:
Bo się obrażę _Liz Nie bywam tu często (już niedługo maturka), ale śledzę uważnie twoje opowiadanka. Poza tym wiesz, że podobają mi się wszystkie opowiadania, które piszesz.A co do Polar Novel. To najlepszy polar jaki dotąd czytałam, zagraniczny oczywiście. Kiedyś zaczęłam go czytać, ale przeraziła mnie ilość rozdziałów. No ale teraz to nadrabiam._liz wrote:Issy nie ponaglaj mnie, bo nic nie napiszę Loonie dzięki - nie spiesz się tak, opo nie ucieknie Cieszę się, że chociaż wam podoba się "Polar Novel"
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 13 guests