Niesamowity odcinek Liz...
A końcówka aż wywołała we mnie drgania - tak chciałam, żeby jednak jej usta wylądowały gdzie indziej. Może nieco króciutka częśc, ale nic nie traci na wartości, przynajmniej w moich oczach. Co poza tym? Hmm...
Problem poczucia winy wobec Marii jest tutaj bardzo ważny i Michael z Liz będa musieli sie z nim zmierzyć. Z jakimi skutkami?
O właśnie, będa musieli sie z tym zmierzyć, tylko z jakim skutkiem? Chyba wszyscy wiemy z jakim skutkiem byśmy chcieli, ale Liz zawsze jakoś tak ujmuje wszystko, ze nas zaskakuje i pozostawia niedosyt, nawet gdyby otwarcie napisała, że są lub nie sa ze sobą. No czekam na dalszą część, aby poznać te skutki
Nie będe ukrywać, że dojdzie miedzy nimi do bardzo "elektryzującego" momentu
Tymi słowami niesamowicie spotęgowałas moją ciekawość i bicie serca, bo az sobie nie moge wyobrazić tego momentu elektryzującego
A odnośnie tej części:
Liz nic nie mówiła do niego, po prostu była przy nim i wszystko rozumiała. Miał nawet wrażenie, że chłonęła jego ból, chcąc go odciążyć albo łączyła się z nim w tym cierpieniu tak, że nie czuł własnego żalu i rozpaczy.
Myśl o Liz. Taka odmienna od tych wszystkich pozostałych bezpiecznych myśli. W wyobraźni wykreował jej obraz i stwierdził w myślach, że uwielbia to. I to go przestraszyło. Myśl, że może mu się podobać Liz, że może się przy niej czuć tak dobrze, tak spokojnie.
Michael sobie chyba własnie uświadomił, co czuje do Liz. Albo co zaczyna czuć.
Niczym żywioły – zimna woda, która w każdej chwili mogła zmyć z powierzchni wszystko lub zatopić w oceanie niepewności, pełna niebezpieczeństwa i tajemnicy, tkana błękitnymi nutami zatopionymi w bystrym wzroku kontra ogień wypełniony piekielnymi ognikami, mogący spalić jednym zerknięciem, barwy mroku i nocy zamknięte w orzechowych tęczówkach
O rany!
takiego opisu oczu czy spojrzenia jeszcze nie spotkałam. Niesamowite i chyba nieźle oddaje charakter obojga bohaterów.
Liz miała wrażenie, że właśnie tonie w odmętach górskiego potoku i umiera, ale nieprzenikniona i lodowata głębia zaczyna ją otulać i nie pozwala upaść na dno. O parapet znów zaczął uderzać deszcz, ale nie usłyszała tego. Wciąż była w toni jego spojrzenia, czując jak wszystkie możliwe barwy i odcienie jej wnętrza mieszają się, tworząc kunsztowny i mistyczny pejzaż jej uczuć. Bajeczna muzyka zaczęła rozpływać się w jej sercu, uwalniając umysł od wszystkiego co przyziemne.
Heh. No i Liz też trafiło... co widac było w scenie "prawie pocałunku". A już byłam pewna, ze dojdzie do niego, a tu _liz jak zwykle spłatała figla i nie ma pocałunku tylko czułe buzi w czoło i ucieczka. Teraz pewnie zarówno Michael, jak i Liz zupełnie popadną w paranoję, nie wiedząc co robić.
Ok, kończe już, bo przesadziłam z tym pisaniem...
No i oczywiście czekam na kolejną część, mam nadzieję, ze szybko ją zamieścisz