T: SPIN [by Incognito]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Kochani, bardzo Was wszystkich przepraszam za to, że tak bezpłciowo wklejam kolejne czapterki, ale na razie potrafiłam jedynie poczytać co piszecie, nie potrafiłam się odezwać. Musicie mi przebaczyć (chociaż de facto nie musicie nic). Anyway, powoli wracam duchem na forum i widzę jak wiele się działo pod moją nieobecność, żałuję wielu tematów, których nie odważyłam się poruszyć zas pierwszym razem, gdy jeczytałam i mam nadzieję, że jakoś nadrobię stracony na forum czas i przyznam się szczerze, że bardzo za Wami tęskniłam. Wasze komentarze jak zwykle przyciągały mnie tu regularnie co cztery dni i to był jeden z nielicznych powodów, który poprawiał moje samopoczucie. Kręciołek i Sedno są wyjątkowe, nie da się tego ukryć. Epatuje z nich sarkazm, cynizm, zywkłe sczęście i ból, który ciężko jest pojąć komuś, kto go nigdy nie odczuwał. Ból samotności i braku zrozumienia. Bycia innym, bycia samym, osamotnionym, braku przyjaciół. Chwalimy się jak wielu to mamy przyjaciół, a gdy dochodzi do tego, że cierpimy okazuje się, że znów cierpimy sami. Wołanie o pomoc jest domeną nielicznych, odważnych. Większość nie potrafi prosić o pomoc, większość udaje, że jej nie chce, część udaje, że wszystko jest w porządku. Zrozumienie potrzeby drugiego człowieka jest najwięszym darem i rdzeniem prawdziwej przyjaźni.
Pisałam kiedyś, że Kręciołek to nie tylko szczery śmiech, ale i prawdziwy ból. Teraz sami przeczytaliście to, co miałam na myśli i okazało się, że nie ma złej Tess, że ta Tess, to potwornie upakarzana dziewczyna, która zrobi wszystko, by nie cierpieć, by nie być samą, która kocha do tego stopnia, że zdradzi miłość, by ją ochronić. Liz to zbiór zawoalowanych uczuć do maxa, a Max... Max to jedno wielkie poczucie winy i wyobcowanie. Trójka ludzi, którzy wbrew swej odmienności są tacy podobni do siebie, tak samo potrzebujący zrozumienia i pewności siebie, wiary, że może być lepiej, tak bardzo podobni do kazego z nas...
Kochani, Sedno jest genialnym dopowiedzeniem tego, czego nie ma w Kręciołku...
Pisałam kiedyś, że Kręciołek to nie tylko szczery śmiech, ale i prawdziwy ból. Teraz sami przeczytaliście to, co miałam na myśli i okazało się, że nie ma złej Tess, że ta Tess, to potwornie upakarzana dziewczyna, która zrobi wszystko, by nie cierpieć, by nie być samą, która kocha do tego stopnia, że zdradzi miłość, by ją ochronić. Liz to zbiór zawoalowanych uczuć do maxa, a Max... Max to jedno wielkie poczucie winy i wyobcowanie. Trójka ludzi, którzy wbrew swej odmienności są tacy podobni do siebie, tak samo potrzebujący zrozumienia i pewności siebie, wiary, że może być lepiej, tak bardzo podobni do kazego z nas...
Kochani, Sedno jest genialnym dopowiedzeniem tego, czego nie ma w Kręciołku...
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Czapter 18
Kiedy twój morderca rozmawia z tobą, cała zabawa zaczyna się od nowa. Zaprzeczenie, Strach, Żal, Akceptacja.
Mówi „Zabiję ją.”
Zaprzeczenie, strach, żal, akceptacja.
Już rób co masz robić.
Nie, nie rób.
Zaprzeczenie, strach, żal, akceptacja.
Mam nadal zamknięte oczy. To sprawia, że czuję się zagubiona słysząc kolejny odbezpieczany spust i kogoś mówiącego „Odłóż broń.”
Nie byłoby zabawne, gdyby to Max przybył mi na ratunek? Doskonałe zakończenie, czyż nie?
W mojej głowie Max rozwala Eda Hardinga i zabiera mnie do domu. Kładzie mnie na łóżku i leczy mój policzek. Przeczesuje moje włosy palcami, sięga do moich ramion, czeka aż zasnę. W moich marzeniach Max jest aż taki słodki.
Głos staje się donioślejszy, mówi „Odłóż tę pieprzoną spluwę.”
Głos należy do Kyle’a.
Oczy mi się natychmiast otwierają i widzę Eda Hardinga wewnętrznie mocującego się ze swoimi myślami. Kyle trzyma broń przy jego klacie. Ed Harding zaraz zleje się w portki.
Myślę sobie : DAWAJ KYLE!!!
Strzelba, Kyle wygląda jakby miał zamiar polować na kaczki.
W porównaniu ze strzelbą ten rewolwerek wygląda jak zabawka.
Ed Harding upuszcza broń na podłogę a ja ją podnoszę. Kyle mówi mi, jak ma wyjąć naboje, rozsypują się na podłodze, zbieram je i chowam do kieszeni.
Podchodzę, nie podbiegam do Kyle’a. Szepcze do mnie: „Mój tata wkrótce tu będzie”.
Mówi: „Możemy zostać i zostać zasypani papierkami i pytaniami, albo idziemy.”
„A co jeśli on ucieknie?” pytam.
On mówi: „Złapią go.”
Więc idziemy. Kyle mówi Edowi Hardingowi, że jeśli spróbuje uciec to mu jaja odstrzeli. Idziemy do swoich wozów i odjeżdżamy, powoli. W połowie drogi na ulicę spoglądam na siebie, błyskające światła i czarno-białe wozy zaczynają podjeżdżać na podjazd domu Tess.
Myślę: O mały włos nie zginęłam.
O mały włos nie zginęłam.
O mały włos nie zginęłam.
W kółko i w kółko to samo.
To koniec. Boże, w końcu koniec.
Parkujemy na środku ulicy przed Crashdown, wóz Maxa już tu jest. Ja i Kyle podchodzimy z wahaniem. Musicie pamiętać, że Kyle ma takie jakieś uprzedzenia do kosmitów, sama myśl go przeraża.
Mówi: „Nikomu nie mówiłem.”
„Jak to?”
„Hmm.” Wzdryga ramionami „Nie wiem, chyba ... chyba nikt nie musi wiedzieć.”
Potem rzucam się mu na szyję, ściskam go i mówię :” dzięki, dzięki, dzięki.”
Mówię: „O mały włos nie zginęłam.”
Myślę: O mały włos nie zginęłam.
On się uśmiecha „Proszę bardzo.”. Potem waha się i patrzy na mnie zabawnie, otwiera usta jakby chciał coś powiedzieć. Mówi: „Więc czemu po prostu go nie odrzuciłaś w powietrze albo coś w tym stylu co?”
„Kosmoludy nie działają zbyt dobrze pod presją.”
„To może jakaś mała demonstracja?”
„Później Kyle.”
O wiele, wiele później. Muszę nauczyć się paru naprawdę niezłych sztuczek.
Wdrapujemy się na mój balkon i przez okno widzimy Maxa i Tess. Ona nadal płacze, on trzyma ją w ramionach.
Wiecie, to nie jest wcale takie zaskakujące, ale taka świadomość wcale nie niesie ulgi, zwłaszcza Kyle’owi.
Wiem, że nie powinno mi być przykro. Żyję. Ale nadal czai się jakaś melancholia, podjęłam parę postanowień. Będzie ciężko odpuścić, potrzeba czasu, ale może mi się udać.
Może mi się udać, bo żyję.
Max i Tess nie widzą nas. Ja i Kyle siedzimy na balkonie oparci o ścianę.
Na zewnątrz jest tak ciemno i zaczyna się ochładzać.
„Jak myślisz, kto by wygrał w bójce” mówi Kyle „Ja czy Max.”
Patrzę z pożałowaniem na Kyle’a „Prawdopodobnie Max.”
Rozczarowanie przebiega przez twarz Kyle’a. „Serio? Ale kanał, założyłbym się, że ja.”
Uśmiecham się „Nie mogę przestać widzieć tego obrazka: ty z ta strzelbą, jak Komando: styl łowcy jeleni.”
„No, niezły byłem, co.”
„No.”
„Dobra” opiera dłonie na posadzce „Chciałbym zostać i popatrzeć jak ten dupek kradnie mi dziewczynę, ale wydaje mi się, że powinienem sprawdzić że mój ojciec dorwał tamtego sukinkota, a policja i tak będzie chciała przesłuchać Tess i mnie.”
Ukrywa swój ból.
„Dobra” mówię „Dzięki jeszcze raz Kyle.”
Podnosi się „Nie ma problema. I jeszcze jedno, są jeszcze jacyś kosmici, wiesz , powinna być jeszcze parka.”
„Tylko ja.” Mówię „tylko ja przeżyłam katastrofę.”
Potakuje „Może zobaczymy się jutro, pokazałabyś mi parę sztuczek.” Jego głowa znika w dół drabiny.
Cudnie.
Więc siedzę tak sobie na moim balkonie. Dziwne, po tym jak o mały włos nie zginęłam. Ciężko myśleć. Wszystko ma taki pobłysk nowości, jakby cały świat się narodził ponownie.
Wstaję i podchodzę do okna, otwieram je. Nawet na nich nie patrzę. „Nie przeszkadzajcie sobie” mówię „tylko coś wezmę.”
Podchodzę do biurka i wyciągam stertę papierów.
To moja przyszłość.
Wychodzę na zewnątrz i siadam na leżaku. Gapię się w papiery.
Tak się sprawy mają: całe to moje narzekanie na to miasto, a mogłam już dawno wyjechać.
Pstryknięcie palcami i zdałam maturę. Za parę dni dostanę dyplom pocztą. Mam nadzieję wyjechać zanim to się stanie, rodzice wyślą mi pocztą ten dyplom, tam, dokądkolwiek trafię.
„Liz?”
Odwracam się i widzę Maxa gramolącego się przez okno, Tess nadal siedzi na łóżku. Waha się podejść do mnie, nada wygląda na cholernie wystraszonego.
„Co ci się stało w policzek?” pyta.
Mówię „Wdałam się w bójkę z lodówką i przegrałam.”
„Coś się wydarzyło?”
„Nie.”
Spogląda na papiery „Co robisz?”
Wyjeżdżam Max, hasta la vista Roswell.”
Jego oczy powiększają się „Opuszczasz Roswell?”
„Się zgadza.”
„Nie możesz po prostu wyjechać, co ze szkołą, z twoimi rodzicami?”
„Dadzą sobie radę.”
„Co z Alexem i Marią?”
Wzdrygam ramionami „Dojada jak zdadzą.” Wygląda na zatroskanego, może ciężko mu pogodzić się z utrata najlepszego kumpla, ostatnio wiele razem przeszliśmy. Mówię : „Od dawna chcę się stąd wydostać Max. Potrzebuję tego, potrzebny mi nowy start.”
Mówię: „Ktoś musi ją odstawić na dworzec, zajmiesz się tym?”
Znów się wykrzywia, zawsze delikatnie, myśli. Potakuje. Znów spogląda w ziemię.
„Więc” mówię „Ty i Tess, co?”
jego głowa wykręca się w kierunku okna „Taa... na to wygląda.”
Mówię ”I niech ci na zdrowie Max.”
I mówię serio. Ma czego pragnął, niech mu wyjdzie na zdrowie.
Podchodzę do drabiny i wchodzę na pierwszy szczebel, mówię: „Jutro u Eddiego jest imprezka, oboje powinniście przyjść.”
Patrząc w podłogę mówi „Tak, jasne.”
Ciekawa jestem w czym ma problem.
Ale to i tak już nie jest mój problem.
Myślę, żeby wyszedł z mojego pokoju, bo muszę wziąć prysznic.
Schodzę po drabinie na sam dół i wchodzę do Crashdown frontowym wejściem. Praktycznie jest pusto. Z wyjątkiem Kobiety Która Siedzi w Rogu i Michaela i Izabell.
Idę na zaplecze a Maria rzuca we mnie fartuszkiem jednocześnie unikając kontaktu wzrokowego. Mówi „Spóźniłaś się 3 godziny na swoją zmianę, Tess się w ogóle nie pokazała, więc wisisz mi przysługę.”
Mówię „moja zmiana.”
Otwiera swoją szafkę szarpnięciem i udaje, że czegoś w niej szuka, prawdopodobnie robi to by uniknąć mojego wzroku. Mówi „Ok., Pamiętasz? Robota? Coś co robiłyśmy kiedyś razem? Za co nam płacą? Miałaś zacząć od szóstej.”
Mówię „Praca.”
Upuszczam mój fartuszek. Tylko na jakiś czas można przełożyć płacz. Nie chce akurat teraz pracować. Chcę wziąć ten pieprzony prysznic.
Proszę o zbyt wiele?
O mały włos nie zginęłam do cholery.
Wszystko czego chcę to wziąć prysznic.
Maria zatrzaskuje swoją szafkę, nadal nie patrzy na mnie. „Oczywiście teraz to i tak nie ma w ogóle znaczenia, bo mamy tylko trzech klientów, z których dwójka i tak za tobą nie przepada, a kto wie co szczekająca dama o tobie myśli...” spogląda na mnie „Płaczesz?”
To pytanie z rodzaju tych, które cię przywracają do równowagi. Wiem, że wy wiecie o czym mówię. Siąpiesz troszkę a kiedy ktoś cię pyta czy płaczesz nagle odkręca się kurek.
Potrząsam przecząco głową i ryczę. To wspaniałe uczucie.
Zanim o tym zdążyłam pomyśleć Maria już jest przy mnie przyciskając moją głowę do swojego ramienia „Lizzie, co się stało?”
Chcę coś powiedzieć ale słychać tylko przerywany płaczem bełkot. Chyba nie powinnam była nawet próbować. Zamykam oczy i pozwalam łzom płynąć. Długo czekały na ujście. Wyrzucam je z siebie. Wszystko, łzy, ból, całą krew której się naoglądałam. Wszystkie rzeczy, których nie robiłam a które zamierzam zrobić, bo żyję. które powinnam była zrobić, z którymi w przyszłości poradzę sobie inaczej, zaczynając od teraz.
Mówię „przepraszam.”
Potrząsa głową nie rozumiejąc „to dlatego płaczesz?”
Teraz się śmieję, płaczę i śmieję się w tym samym momencie.
Odsuwa mnie od siebie i patrzy na nie jakby mi zdrowo odbiło.
Może i mi odbiło. Odbiło, ale w końcu coś zrozumiałam.
Więc sadzam ja na kanapie i mówię jej. Nie wszystko, ale większość. O Tess, jak zamieszkała u mnie i dlaczego. O tym jak nic nie zrobiłam. O tym, ze jak w końcu zdecydowałam się coś zrobić to poszłam do domu Tess i moja głowa natknęła się na broń.
I dzięki Bogu ona rozumie. Jej też jest przykro, mówi. Tęskniła za mną. Cieszy się, że nie zginęłam, powinna była wcześniej ze mną pogadać.
Mówimy o tym i o tamtym płacząc i analizując nasza przyjaźń. Potrzebuję tego, i to bardzo. Potrzeba mi najlepszego przyjaciela na punkcie którego nie mam obsesji.
Pytam ją o Michaela a ona mówi, że mają ten cały związek „kochaj – nienawidź”. Mówi, że on cały czas nabija się z niej, ale też to jest chyba oznaką, że ją lubi.
Uśmiecham się i mówię „ Wiesz, że Michael jest kosmoludem.”
Ona też się uśmiecha i odpowiada „Ta Liz, wiem.”
Tak naprawdę nie wie. Słyszała to z tysiąc razy i nie wierzy mi, tylko mi potakuje.
Wiedziałam, że mi nie uwierzy, dlatego jej powiedziałam.
Maria pakuje mnie do łóżka, całuje w czoło.
To takie miłe mieć znów najlepszego przyjaciela.
„A tak przy okazji” mówię zanim zdąży zamknąć drzwi „Twoja siostra to zdzira.”
„Dopiero to odkryłaś? Hej, idziesz jutro na te imprezkę?”
Mówię „Ta, mam randkę z Eddiem, zamierzamy mieć niezły odlot igrać w butelkę.”
Śmieje się bo wie, że żartuję „branoc Liz.”
„Branoc Maria”.
Potem idę spać i zasypiam.
I śpię.
I śpię.
..................................................................
„Nie masz na sobie czerwonego sweterka.”
Panie, on naprawdę myślał, że może mi mówić w co mam się ubrać.
„Na zewnątrz jest z 30 stopni Eddie, a poza tym, ubrałam mój niebieściutki top specjalnie dla ciebie kotku.”
Hahaha.
Po dniu, w którym o mały włos nie zginęłaś masz mnóstwo uciechy. Żartujesz z ludźmi, wszystko cię bawi.
Eddie się szczerzy „Ja się nawet dla Ciebie ostrzygłem.”
„Ok., pół centymetra nie liczy się jako strzyżenie.”
Wzdryga ramionami „Cóż, mogłem wziąć działkę zanim po ciebie przyjechałem.”
„Dobrze, że nie wziąłeś, nie chcielibyśmy, by twój kinol zgnił i odpadł, prawda?”
Ja i Eddie, my się naprawdę nienawidzimy, w taki przyjacielski sposób.
Siedzimy na jego kanapie obserwując ludzi skupiających się koło puszki z piwem.
Nie myślę o Maxie.
Przysięgam.
Nawet wtedy kiedy zjawia się sam.
Nawet kiedy koło mnie siada.
Mówi „hej”. Uśmiecha się jakby połknął piłkę.
„gdzie Tess?”
Potrząsa ramionami.
„W czym masz problem?” pytam.
„Nie mam problemu”.
„Jasssne.”
Eddie drze się przez cały dom „Liz, chcesz piwa”
To nie było pytanie.
„Nie, nie chcę.”
Brwi Maxa zjeżdżają w dół. „Przyszłaś tu z Eddiem?”
„Jeszcze jedno słowo.”
„Więc, w końcu cię przekonał, co?”
Uśmiecham się „Max, przymknij się.”
„Urodzisz mu upragnionego syna?”
„ZAMILKNIJ.”
Uśmiech Maxa blaknie i zaczyna nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu. „Musze z tobą porozmawiać.”
Do pokoju wkracza Courtney napastując Maxa samym spojrzeniem. Wyobraźnia. Uderza widelcem w pustą butelkę. „Kto gra w butelkę? Max, co ty na to?”
Max patrzy na mnie „Idziemy?”
„Idź, wyliż Courtney migdałki, ona to lubi.”
„Liz, to obrzydliwe.”
„Tak, świat jest okrutny.”
Jestem chodzącą radością z zewnątrz. Wewnątrz staram się skupić na oddychaniu. Nawet mnie nie zapytał kiedy wychodzę, nawet nie powiedział do widzenia ani będę tęsknił czy coś w tym stylu.
Dołącza do reszty grupy na środku pokoju. Ale i Maria już tam są, machają na mnie i siadają w kółeczko.
Zastanawiam się czemu on w ogóle gra, przecież Tess tu nie ma.
Eddie dołącza do mnie siadając na kanapie. „Powinniśmy zagrać.”
„Nie, nie powinniśmy.”
„Taa.” Mówi „ chyba faktycznie powinniśmy skończyć te popierdółki i przejść do rzeczy w pokoju na tyłach domu.”
„raczej nie dokładnie TO miałam na myśli.”
Potrząsa ramionami „Musiałem spróbować.”
„Taa, próbuj, próbuj i PRÓBUJ.”
Eddie mówi „Ja na serio, poważnie, nie mam nawet 0,00001% szansy, co Liz?”
„Hmm.” Potrząsam głowa ze współczuciem „Prawdopodobnie nie, za parę dni wyjeżdżam, a poza tym pachniesz cały jak trawka.”
Uśmiecha się „Dzięki!”
Panie, litości.
Więc sobie siedzę.
Grupa mych ziomków zgromadzona w kółeczko naprzeciwko mnie.
Tak to zatem powinno wyglądać, wiecie. Każdy wygląda na szczęśliwego i ja cieszę się, że oni się cieszą.
Więc tak wygląda moje wielkie odejście.
Też chciałabym być szczęśliwa.
Alex kręci butelką, ląduje na Marii.
Śmieję się ciężko.
Maria rzuca mi włochate spojrzenie i spoziera na Alexa zniesmaczona.
„I oby to było porządne!” drę się z kanapy.
Stykają się wargami wysuwając je tak daleko jak na to im tylko pozwala budowa twarzy i cmokają się delikatnie.
„Kicha” mówię „Ma być powtórka.”
Dzisiaj to ja się naprawdę udzielam. Czuję jakbym mogła góry przenosić, bo niedługo wyjeżdżam. Mam ochotę rozpętać bójkę.
„czemu ty nie zagrasz Parker” mówi Courtney „Lęk przed pierwszym pocałunkiem?”
Chwytam butelkę piwa przynależną do Eddiego „Wystękaj jeszcze raz coś podobnego a to wyląduje na twoim czole.”
WHOA.
Pojęcia nie wiem, skąd to wylazło.
Max się śmieje.
Eddie chwyta butelkę „nie rzucaj tą, ta jest moja.”
Pochylam się i biorę głęboki wdech. Michael kręci butelką, szyjka wskazuje Marię.
Całują się.
Zastanawiam się, czy Maria nadal chce wyjechać po szkole.
Izabell kręci butelką – ląduje na Alexie.
Cóż za niespodziewajka.
Całują się.
Kolej na Maxa, nikt, włączając we to mnie, nie wie, po jakiego on gra. Ja nie wiem, może też czuje się niepokonany, może po prostu chce zrobić coś szalonego.
Ciężko stwierdzić. Ciężko odpuścić. To dosyć bolesne, ale nie chcę o tym myśleć.
Powinnam się cieszyć, żyję przecież.
Taa.
Więc Max kręci butelką.
I każdy chce wiedzieć, kogo Max dziś pocałuje.
I nie wiem, czy mogłoby mi to bardziej wisieć, dowiedzieć się to nie kwestia przetrwania.
Obsesja taka jak ta jest dziwna.
Ale to już wiecie, nie?
Wiecie, że butelka wskazuje na mnie.
Wiecie, że powiem ,że nie gram. I to dwukrotnie.
Wiecie, że on spojrzy na mnie, prosto w oczy,
Centralnie w oczy.
A moje wnętrzności drżą, kurczą się, umierają. Nie sądziłam, że tak to będzie wyglądało. Ja tylko siedzę, staram się oddychać, koncentruję się na oddychaniu.
„Ja też nie gram.” Mówi Max.
Mógłby to mówić w przenośni, że nie gra już w gierki. Ciekawa jestem w jakie gierki my pogrywamy. On nie powinien mnie lubić, taki obrót rzeczy nie powinny były przybrać.
On powinien być z Tess, to jej chciał do cholery. To nie powinno się było wydarzyć.
Nigdy nie myślałam ,że do tego dojdzie. Nigdy tego nie planowałam.
To się tak naprawdę nie dzieje, tego nie ma.
Patrzę na Eddiego „zabierz mnie do domu.”
Nikt nie kuma o co biega. Wstaję i wychodzę, mam nadzieję, że Eddie człapie za mną.
W drodze do wozu Eddiego staram się skoncentrować na oddychaniu. Ktoś chwyta mnie za nadgarstek i odwraca ku sobie.
Wiecie, czasami kręciołek się zatrzymuje i wszystko wskazuje na ciebie.
I co w mordę jeża zamierzamy z tym zrobić.
Max mówi „Pozwól mi z tobą porozmawiać.”
Mówię „Mów”.
„nie chcę, żebyś wyjeżdżała.”
„szkoda.”
„Kiedy tak w ogóle wyjeżdżasz?”
„za parę dni”.
Zaciska oczy, czyżby to był ból?
To nie może być rzeczywistość. Max się pogubił.
„Liz” mówi a jego oczy robią się maślane „ja... Ja czuję ... Myślałem...”
„Wykrztuś to z siebie wreszcie.”
Bierze głęboki oddech „Lubię cię Liz ... wiesz ... w sposób... to znaczy bardziej niż jak przyjaciel przyjaciela.”
To się nie dzieje.
„Ty lubisz Tess.”
Potrząsa głową „Widzisz, zabawne ... Ja wcale ... wcale nie. Podrzuciłem ją do domu Kyle’a dziś wieczorem. Pogodzili się.”
„Zdebilałeś.”
Przez sposób w jaki na ciebie patrzy nie możesz oddychać. Jego głos, taki przyjemny, głęboki, ze wręcz musisz słuchać. „Liz, byłem debilem, nawet więcej. Byłem dupkiem w stosunku do Ciebie. Kyle powiedział mi co zaszło.” Potrząsa głową „Powinienem być tam, mogłaś zginąć.”
Moje oczy wyschły. Nie mogę nawet mrugnąć. Zaraz wypadną z mojej czaszki. „Max, ostatnio jesteś pod dużym stresem, musisz usiąść i przemyśleć to co mówisz.”
A on „nie wyjeżdżaj.”
„Jesteś obłąkany.”
„ja tu serce otwieram, wiec łaskawie się odczep.”
„nie.”
Mruczy coś, chyba się sfrustrował „kiedy wracasz”.
„Pojęcia nie mam. To koniec, to powinien być koniec, tu nie chodzi o mnie.”
„O czym ty do cholery mówisz?”
Potrząsam głową.
Mówi „tu chodzi o CIEBIE Liz, i daleko tu do jakiegokolwiek końca.”
Nie mogę oddychać. Nie mogę mówić. Co się dzieje.
Mówi „Jeśli za tydzień nie wrócisz, wsiądę do samochodu i odnajdę cię.”
Chyba staram się coś powiedzieć ale wychodzi mi tylko jakieś prychanie i piskliwe dźwięki. Eddie pojawia się z kluczykami do wozu. „gotowa do jazzzdy?”
Potakuję.
Max na to „Liz, nie chcesz iść z Eddiem, on cię wkurza.”
Eddie na to „Hej!”
Biorę głęboki wdech, mój głos pojawia się jak tarcie kamieniem po chodniku „A co jeśli ja nie lubię cię takim, co wtedy Max?”
On spogląda w dół, uśmiecha się i mówi „Lubisz.”
„HĘ?”
„Ja... wiem.. od jakiegoś czasu.. domyśliłem się jakiś czas temu, skoro to nie chodziło o Kyle’a, wiesz... o kogo innego by chodziło.”
Moja żuchwa, opadła na podłogę. Sięgam do drzwiczek wozu. Wsiadam.
Nie mogę nawet myśleć.
Próbuję ale.. próżnia.
Nicość i ciemność. Ciemność widzę.
Myślę o nicości.
Całą noc.
...............................
Jest poniedziałkowy poranek. Nawet nie pamiętam paru ostatnich dni bo siedziałam tu robiąc konkretnie Nic.
Spakowałam się.
Nie zrobiłam nic ponadto.
Myślicie, że ześwirowałam? Że jestem głupia?
No to pozwólcie mi coś powiedzieć.
Wyjaśnijmy sobie coś. Tak, żeby była jasność.
Macie zamknąć oczy i wyobrazić sobie coś dla mnie. Jazda!
Wyobraźcie sobie w basenie, z Maxem Evansem. Pół nagich, przyciśniętych do jego ciała.
Wyobraźcie sobie jego klatkę przyciśnięta do waszej i jego oddech na waszej szyi.
Wyobraźcie sobie jego usta, język dotykający waszej skóry, jego palce bawiące się na tyłach waszego biustonosza.
Pomyślcie co ma chłopak zamiar zrobić. Pomyślcie, co wy macie ochotę mu zrobić.
JUŻ.
A teraz, pomyślcie o tym, że widzicie go widzącego przez lata kogoś innego.
Powtarzam: przez lata.
Pomyślcie o nim sprzed dwóch tygodni, kiedy to nie był w stanie przypomnieć sobie waszego imienia.
JUŻ.
I wy mi próbujecie wcisnąć że to nie sen. Staracie się mi wmówić, że powinnam mu uwierzyć.
Nie mówię, że on kłamie. Może on i rzeczywiście mnie lubi. Wydaje mi się, że chłopak nie myśli trzeźwo, chyba jest irracjonalny i impulsywny.
Powiedzcie mi, że nie powinnam się bać.
Bo się boję. Jak cholera.
Przez ostatnie parę tygodni tak się składa, że się swoje wycierpiałam ale jakoś sobie z tym poradziłam. Ale nie chcę cierpieć przez niego.
Naprawdę nie chcę cierpieć przez niego.
Nie wyobrażam sobie, ze miałabym sobie radzić z takim bólem.
Dzwoni telefon, to Maria, mówi z ustami wypchanymi jogurtem.
Mówi „Czeszcz dzewszynkoo, Masz Evansz maszogggo na szebie.”
Ja „Że jak?”
Połyka. „Max Evans, poszłam do Izabell dziś a Max zaatakował mnie chcąc dowiedzieć się gdzie i czy w ogóle pojechałaś. Jest nakręcony na maxa, na maxa powtarzam.”
Ja na to „O.”
„powinnaś do niego zadzwonić.”
„Taa, może.”
Odkładam słuchawkę i natychmiast podnoszę ją znowu.
Musze zadzwonić.
POTRZEBUJĘ zadzwonić.
„Doktorze Amos, to ja Liz.”
„Witam Liz.”
„potrzebuję spotkania – dzisiaj.”
„Cóż, mam spotkanie o 10.00”
„Może być, a. I dr Amos?”
„Tak Liz?”
„Przyprowadzę przyjaciela.”
Kiedy twój morderca rozmawia z tobą, cała zabawa zaczyna się od nowa. Zaprzeczenie, Strach, Żal, Akceptacja.
Mówi „Zabiję ją.”
Zaprzeczenie, strach, żal, akceptacja.
Już rób co masz robić.
Nie, nie rób.
Zaprzeczenie, strach, żal, akceptacja.
Mam nadal zamknięte oczy. To sprawia, że czuję się zagubiona słysząc kolejny odbezpieczany spust i kogoś mówiącego „Odłóż broń.”
Nie byłoby zabawne, gdyby to Max przybył mi na ratunek? Doskonałe zakończenie, czyż nie?
W mojej głowie Max rozwala Eda Hardinga i zabiera mnie do domu. Kładzie mnie na łóżku i leczy mój policzek. Przeczesuje moje włosy palcami, sięga do moich ramion, czeka aż zasnę. W moich marzeniach Max jest aż taki słodki.
Głos staje się donioślejszy, mówi „Odłóż tę pieprzoną spluwę.”
Głos należy do Kyle’a.
Oczy mi się natychmiast otwierają i widzę Eda Hardinga wewnętrznie mocującego się ze swoimi myślami. Kyle trzyma broń przy jego klacie. Ed Harding zaraz zleje się w portki.
Myślę sobie : DAWAJ KYLE!!!
Strzelba, Kyle wygląda jakby miał zamiar polować na kaczki.
W porównaniu ze strzelbą ten rewolwerek wygląda jak zabawka.
Ed Harding upuszcza broń na podłogę a ja ją podnoszę. Kyle mówi mi, jak ma wyjąć naboje, rozsypują się na podłodze, zbieram je i chowam do kieszeni.
Podchodzę, nie podbiegam do Kyle’a. Szepcze do mnie: „Mój tata wkrótce tu będzie”.
Mówi: „Możemy zostać i zostać zasypani papierkami i pytaniami, albo idziemy.”
„A co jeśli on ucieknie?” pytam.
On mówi: „Złapią go.”
Więc idziemy. Kyle mówi Edowi Hardingowi, że jeśli spróbuje uciec to mu jaja odstrzeli. Idziemy do swoich wozów i odjeżdżamy, powoli. W połowie drogi na ulicę spoglądam na siebie, błyskające światła i czarno-białe wozy zaczynają podjeżdżać na podjazd domu Tess.
Myślę: O mały włos nie zginęłam.
O mały włos nie zginęłam.
O mały włos nie zginęłam.
W kółko i w kółko to samo.
To koniec. Boże, w końcu koniec.
Parkujemy na środku ulicy przed Crashdown, wóz Maxa już tu jest. Ja i Kyle podchodzimy z wahaniem. Musicie pamiętać, że Kyle ma takie jakieś uprzedzenia do kosmitów, sama myśl go przeraża.
Mówi: „Nikomu nie mówiłem.”
„Jak to?”
„Hmm.” Wzdryga ramionami „Nie wiem, chyba ... chyba nikt nie musi wiedzieć.”
Potem rzucam się mu na szyję, ściskam go i mówię :” dzięki, dzięki, dzięki.”
Mówię: „O mały włos nie zginęłam.”
Myślę: O mały włos nie zginęłam.
On się uśmiecha „Proszę bardzo.”. Potem waha się i patrzy na mnie zabawnie, otwiera usta jakby chciał coś powiedzieć. Mówi: „Więc czemu po prostu go nie odrzuciłaś w powietrze albo coś w tym stylu co?”
„Kosmoludy nie działają zbyt dobrze pod presją.”
„To może jakaś mała demonstracja?”
„Później Kyle.”
O wiele, wiele później. Muszę nauczyć się paru naprawdę niezłych sztuczek.
Wdrapujemy się na mój balkon i przez okno widzimy Maxa i Tess. Ona nadal płacze, on trzyma ją w ramionach.
Wiecie, to nie jest wcale takie zaskakujące, ale taka świadomość wcale nie niesie ulgi, zwłaszcza Kyle’owi.
Wiem, że nie powinno mi być przykro. Żyję. Ale nadal czai się jakaś melancholia, podjęłam parę postanowień. Będzie ciężko odpuścić, potrzeba czasu, ale może mi się udać.
Może mi się udać, bo żyję.
Max i Tess nie widzą nas. Ja i Kyle siedzimy na balkonie oparci o ścianę.
Na zewnątrz jest tak ciemno i zaczyna się ochładzać.
„Jak myślisz, kto by wygrał w bójce” mówi Kyle „Ja czy Max.”
Patrzę z pożałowaniem na Kyle’a „Prawdopodobnie Max.”
Rozczarowanie przebiega przez twarz Kyle’a. „Serio? Ale kanał, założyłbym się, że ja.”
Uśmiecham się „Nie mogę przestać widzieć tego obrazka: ty z ta strzelbą, jak Komando: styl łowcy jeleni.”
„No, niezły byłem, co.”
„No.”
„Dobra” opiera dłonie na posadzce „Chciałbym zostać i popatrzeć jak ten dupek kradnie mi dziewczynę, ale wydaje mi się, że powinienem sprawdzić że mój ojciec dorwał tamtego sukinkota, a policja i tak będzie chciała przesłuchać Tess i mnie.”
Ukrywa swój ból.
„Dobra” mówię „Dzięki jeszcze raz Kyle.”
Podnosi się „Nie ma problema. I jeszcze jedno, są jeszcze jacyś kosmici, wiesz , powinna być jeszcze parka.”
„Tylko ja.” Mówię „tylko ja przeżyłam katastrofę.”
Potakuje „Może zobaczymy się jutro, pokazałabyś mi parę sztuczek.” Jego głowa znika w dół drabiny.
Cudnie.
Więc siedzę tak sobie na moim balkonie. Dziwne, po tym jak o mały włos nie zginęłam. Ciężko myśleć. Wszystko ma taki pobłysk nowości, jakby cały świat się narodził ponownie.
Wstaję i podchodzę do okna, otwieram je. Nawet na nich nie patrzę. „Nie przeszkadzajcie sobie” mówię „tylko coś wezmę.”
Podchodzę do biurka i wyciągam stertę papierów.
To moja przyszłość.
Wychodzę na zewnątrz i siadam na leżaku. Gapię się w papiery.
Tak się sprawy mają: całe to moje narzekanie na to miasto, a mogłam już dawno wyjechać.
Pstryknięcie palcami i zdałam maturę. Za parę dni dostanę dyplom pocztą. Mam nadzieję wyjechać zanim to się stanie, rodzice wyślą mi pocztą ten dyplom, tam, dokądkolwiek trafię.
„Liz?”
Odwracam się i widzę Maxa gramolącego się przez okno, Tess nadal siedzi na łóżku. Waha się podejść do mnie, nada wygląda na cholernie wystraszonego.
„Co ci się stało w policzek?” pyta.
Mówię „Wdałam się w bójkę z lodówką i przegrałam.”
„Coś się wydarzyło?”
„Nie.”
Spogląda na papiery „Co robisz?”
Wyjeżdżam Max, hasta la vista Roswell.”
Jego oczy powiększają się „Opuszczasz Roswell?”
„Się zgadza.”
„Nie możesz po prostu wyjechać, co ze szkołą, z twoimi rodzicami?”
„Dadzą sobie radę.”
„Co z Alexem i Marią?”
Wzdrygam ramionami „Dojada jak zdadzą.” Wygląda na zatroskanego, może ciężko mu pogodzić się z utrata najlepszego kumpla, ostatnio wiele razem przeszliśmy. Mówię : „Od dawna chcę się stąd wydostać Max. Potrzebuję tego, potrzebny mi nowy start.”
Mówię: „Ktoś musi ją odstawić na dworzec, zajmiesz się tym?”
Znów się wykrzywia, zawsze delikatnie, myśli. Potakuje. Znów spogląda w ziemię.
„Więc” mówię „Ty i Tess, co?”
jego głowa wykręca się w kierunku okna „Taa... na to wygląda.”
Mówię ”I niech ci na zdrowie Max.”
I mówię serio. Ma czego pragnął, niech mu wyjdzie na zdrowie.
Podchodzę do drabiny i wchodzę na pierwszy szczebel, mówię: „Jutro u Eddiego jest imprezka, oboje powinniście przyjść.”
Patrząc w podłogę mówi „Tak, jasne.”
Ciekawa jestem w czym ma problem.
Ale to i tak już nie jest mój problem.
Myślę, żeby wyszedł z mojego pokoju, bo muszę wziąć prysznic.
Schodzę po drabinie na sam dół i wchodzę do Crashdown frontowym wejściem. Praktycznie jest pusto. Z wyjątkiem Kobiety Która Siedzi w Rogu i Michaela i Izabell.
Idę na zaplecze a Maria rzuca we mnie fartuszkiem jednocześnie unikając kontaktu wzrokowego. Mówi „Spóźniłaś się 3 godziny na swoją zmianę, Tess się w ogóle nie pokazała, więc wisisz mi przysługę.”
Mówię „moja zmiana.”
Otwiera swoją szafkę szarpnięciem i udaje, że czegoś w niej szuka, prawdopodobnie robi to by uniknąć mojego wzroku. Mówi „Ok., Pamiętasz? Robota? Coś co robiłyśmy kiedyś razem? Za co nam płacą? Miałaś zacząć od szóstej.”
Mówię „Praca.”
Upuszczam mój fartuszek. Tylko na jakiś czas można przełożyć płacz. Nie chce akurat teraz pracować. Chcę wziąć ten pieprzony prysznic.
Proszę o zbyt wiele?
O mały włos nie zginęłam do cholery.
Wszystko czego chcę to wziąć prysznic.
Maria zatrzaskuje swoją szafkę, nadal nie patrzy na mnie. „Oczywiście teraz to i tak nie ma w ogóle znaczenia, bo mamy tylko trzech klientów, z których dwójka i tak za tobą nie przepada, a kto wie co szczekająca dama o tobie myśli...” spogląda na mnie „Płaczesz?”
To pytanie z rodzaju tych, które cię przywracają do równowagi. Wiem, że wy wiecie o czym mówię. Siąpiesz troszkę a kiedy ktoś cię pyta czy płaczesz nagle odkręca się kurek.
Potrząsam przecząco głową i ryczę. To wspaniałe uczucie.
Zanim o tym zdążyłam pomyśleć Maria już jest przy mnie przyciskając moją głowę do swojego ramienia „Lizzie, co się stało?”
Chcę coś powiedzieć ale słychać tylko przerywany płaczem bełkot. Chyba nie powinnam była nawet próbować. Zamykam oczy i pozwalam łzom płynąć. Długo czekały na ujście. Wyrzucam je z siebie. Wszystko, łzy, ból, całą krew której się naoglądałam. Wszystkie rzeczy, których nie robiłam a które zamierzam zrobić, bo żyję. które powinnam była zrobić, z którymi w przyszłości poradzę sobie inaczej, zaczynając od teraz.
Mówię „przepraszam.”
Potrząsa głową nie rozumiejąc „to dlatego płaczesz?”
Teraz się śmieję, płaczę i śmieję się w tym samym momencie.
Odsuwa mnie od siebie i patrzy na nie jakby mi zdrowo odbiło.
Może i mi odbiło. Odbiło, ale w końcu coś zrozumiałam.
Więc sadzam ja na kanapie i mówię jej. Nie wszystko, ale większość. O Tess, jak zamieszkała u mnie i dlaczego. O tym jak nic nie zrobiłam. O tym, ze jak w końcu zdecydowałam się coś zrobić to poszłam do domu Tess i moja głowa natknęła się na broń.
I dzięki Bogu ona rozumie. Jej też jest przykro, mówi. Tęskniła za mną. Cieszy się, że nie zginęłam, powinna była wcześniej ze mną pogadać.
Mówimy o tym i o tamtym płacząc i analizując nasza przyjaźń. Potrzebuję tego, i to bardzo. Potrzeba mi najlepszego przyjaciela na punkcie którego nie mam obsesji.
Pytam ją o Michaela a ona mówi, że mają ten cały związek „kochaj – nienawidź”. Mówi, że on cały czas nabija się z niej, ale też to jest chyba oznaką, że ją lubi.
Uśmiecham się i mówię „ Wiesz, że Michael jest kosmoludem.”
Ona też się uśmiecha i odpowiada „Ta Liz, wiem.”
Tak naprawdę nie wie. Słyszała to z tysiąc razy i nie wierzy mi, tylko mi potakuje.
Wiedziałam, że mi nie uwierzy, dlatego jej powiedziałam.
Maria pakuje mnie do łóżka, całuje w czoło.
To takie miłe mieć znów najlepszego przyjaciela.
„A tak przy okazji” mówię zanim zdąży zamknąć drzwi „Twoja siostra to zdzira.”
„Dopiero to odkryłaś? Hej, idziesz jutro na te imprezkę?”
Mówię „Ta, mam randkę z Eddiem, zamierzamy mieć niezły odlot igrać w butelkę.”
Śmieje się bo wie, że żartuję „branoc Liz.”
„Branoc Maria”.
Potem idę spać i zasypiam.
I śpię.
I śpię.
..................................................................
„Nie masz na sobie czerwonego sweterka.”
Panie, on naprawdę myślał, że może mi mówić w co mam się ubrać.
„Na zewnątrz jest z 30 stopni Eddie, a poza tym, ubrałam mój niebieściutki top specjalnie dla ciebie kotku.”
Hahaha.
Po dniu, w którym o mały włos nie zginęłaś masz mnóstwo uciechy. Żartujesz z ludźmi, wszystko cię bawi.
Eddie się szczerzy „Ja się nawet dla Ciebie ostrzygłem.”
„Ok., pół centymetra nie liczy się jako strzyżenie.”
Wzdryga ramionami „Cóż, mogłem wziąć działkę zanim po ciebie przyjechałem.”
„Dobrze, że nie wziąłeś, nie chcielibyśmy, by twój kinol zgnił i odpadł, prawda?”
Ja i Eddie, my się naprawdę nienawidzimy, w taki przyjacielski sposób.
Siedzimy na jego kanapie obserwując ludzi skupiających się koło puszki z piwem.
Nie myślę o Maxie.
Przysięgam.
Nawet wtedy kiedy zjawia się sam.
Nawet kiedy koło mnie siada.
Mówi „hej”. Uśmiecha się jakby połknął piłkę.
„gdzie Tess?”
Potrząsa ramionami.
„W czym masz problem?” pytam.
„Nie mam problemu”.
„Jasssne.”
Eddie drze się przez cały dom „Liz, chcesz piwa”
To nie było pytanie.
„Nie, nie chcę.”
Brwi Maxa zjeżdżają w dół. „Przyszłaś tu z Eddiem?”
„Jeszcze jedno słowo.”
„Więc, w końcu cię przekonał, co?”
Uśmiecham się „Max, przymknij się.”
„Urodzisz mu upragnionego syna?”
„ZAMILKNIJ.”
Uśmiech Maxa blaknie i zaczyna nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu. „Musze z tobą porozmawiać.”
Do pokoju wkracza Courtney napastując Maxa samym spojrzeniem. Wyobraźnia. Uderza widelcem w pustą butelkę. „Kto gra w butelkę? Max, co ty na to?”
Max patrzy na mnie „Idziemy?”
„Idź, wyliż Courtney migdałki, ona to lubi.”
„Liz, to obrzydliwe.”
„Tak, świat jest okrutny.”
Jestem chodzącą radością z zewnątrz. Wewnątrz staram się skupić na oddychaniu. Nawet mnie nie zapytał kiedy wychodzę, nawet nie powiedział do widzenia ani będę tęsknił czy coś w tym stylu.
Dołącza do reszty grupy na środku pokoju. Ale i Maria już tam są, machają na mnie i siadają w kółeczko.
Zastanawiam się czemu on w ogóle gra, przecież Tess tu nie ma.
Eddie dołącza do mnie siadając na kanapie. „Powinniśmy zagrać.”
„Nie, nie powinniśmy.”
„Taa.” Mówi „ chyba faktycznie powinniśmy skończyć te popierdółki i przejść do rzeczy w pokoju na tyłach domu.”
„raczej nie dokładnie TO miałam na myśli.”
Potrząsa ramionami „Musiałem spróbować.”
„Taa, próbuj, próbuj i PRÓBUJ.”
Eddie mówi „Ja na serio, poważnie, nie mam nawet 0,00001% szansy, co Liz?”
„Hmm.” Potrząsam głowa ze współczuciem „Prawdopodobnie nie, za parę dni wyjeżdżam, a poza tym pachniesz cały jak trawka.”
Uśmiecha się „Dzięki!”
Panie, litości.
Więc sobie siedzę.
Grupa mych ziomków zgromadzona w kółeczko naprzeciwko mnie.
Tak to zatem powinno wyglądać, wiecie. Każdy wygląda na szczęśliwego i ja cieszę się, że oni się cieszą.
Więc tak wygląda moje wielkie odejście.
Też chciałabym być szczęśliwa.
Alex kręci butelką, ląduje na Marii.
Śmieję się ciężko.
Maria rzuca mi włochate spojrzenie i spoziera na Alexa zniesmaczona.
„I oby to było porządne!” drę się z kanapy.
Stykają się wargami wysuwając je tak daleko jak na to im tylko pozwala budowa twarzy i cmokają się delikatnie.
„Kicha” mówię „Ma być powtórka.”
Dzisiaj to ja się naprawdę udzielam. Czuję jakbym mogła góry przenosić, bo niedługo wyjeżdżam. Mam ochotę rozpętać bójkę.
„czemu ty nie zagrasz Parker” mówi Courtney „Lęk przed pierwszym pocałunkiem?”
Chwytam butelkę piwa przynależną do Eddiego „Wystękaj jeszcze raz coś podobnego a to wyląduje na twoim czole.”
WHOA.
Pojęcia nie wiem, skąd to wylazło.
Max się śmieje.
Eddie chwyta butelkę „nie rzucaj tą, ta jest moja.”
Pochylam się i biorę głęboki wdech. Michael kręci butelką, szyjka wskazuje Marię.
Całują się.
Zastanawiam się, czy Maria nadal chce wyjechać po szkole.
Izabell kręci butelką – ląduje na Alexie.
Cóż za niespodziewajka.
Całują się.
Kolej na Maxa, nikt, włączając we to mnie, nie wie, po jakiego on gra. Ja nie wiem, może też czuje się niepokonany, może po prostu chce zrobić coś szalonego.
Ciężko stwierdzić. Ciężko odpuścić. To dosyć bolesne, ale nie chcę o tym myśleć.
Powinnam się cieszyć, żyję przecież.
Taa.
Więc Max kręci butelką.
I każdy chce wiedzieć, kogo Max dziś pocałuje.
I nie wiem, czy mogłoby mi to bardziej wisieć, dowiedzieć się to nie kwestia przetrwania.
Obsesja taka jak ta jest dziwna.
Ale to już wiecie, nie?
Wiecie, że butelka wskazuje na mnie.
Wiecie, że powiem ,że nie gram. I to dwukrotnie.
Wiecie, że on spojrzy na mnie, prosto w oczy,
Centralnie w oczy.
A moje wnętrzności drżą, kurczą się, umierają. Nie sądziłam, że tak to będzie wyglądało. Ja tylko siedzę, staram się oddychać, koncentruję się na oddychaniu.
„Ja też nie gram.” Mówi Max.
Mógłby to mówić w przenośni, że nie gra już w gierki. Ciekawa jestem w jakie gierki my pogrywamy. On nie powinien mnie lubić, taki obrót rzeczy nie powinny były przybrać.
On powinien być z Tess, to jej chciał do cholery. To nie powinno się było wydarzyć.
Nigdy nie myślałam ,że do tego dojdzie. Nigdy tego nie planowałam.
To się tak naprawdę nie dzieje, tego nie ma.
Patrzę na Eddiego „zabierz mnie do domu.”
Nikt nie kuma o co biega. Wstaję i wychodzę, mam nadzieję, że Eddie człapie za mną.
W drodze do wozu Eddiego staram się skoncentrować na oddychaniu. Ktoś chwyta mnie za nadgarstek i odwraca ku sobie.
Wiecie, czasami kręciołek się zatrzymuje i wszystko wskazuje na ciebie.
I co w mordę jeża zamierzamy z tym zrobić.
Max mówi „Pozwól mi z tobą porozmawiać.”
Mówię „Mów”.
„nie chcę, żebyś wyjeżdżała.”
„szkoda.”
„Kiedy tak w ogóle wyjeżdżasz?”
„za parę dni”.
Zaciska oczy, czyżby to był ból?
To nie może być rzeczywistość. Max się pogubił.
„Liz” mówi a jego oczy robią się maślane „ja... Ja czuję ... Myślałem...”
„Wykrztuś to z siebie wreszcie.”
Bierze głęboki oddech „Lubię cię Liz ... wiesz ... w sposób... to znaczy bardziej niż jak przyjaciel przyjaciela.”
To się nie dzieje.
„Ty lubisz Tess.”
Potrząsa głową „Widzisz, zabawne ... Ja wcale ... wcale nie. Podrzuciłem ją do domu Kyle’a dziś wieczorem. Pogodzili się.”
„Zdebilałeś.”
Przez sposób w jaki na ciebie patrzy nie możesz oddychać. Jego głos, taki przyjemny, głęboki, ze wręcz musisz słuchać. „Liz, byłem debilem, nawet więcej. Byłem dupkiem w stosunku do Ciebie. Kyle powiedział mi co zaszło.” Potrząsa głową „Powinienem być tam, mogłaś zginąć.”
Moje oczy wyschły. Nie mogę nawet mrugnąć. Zaraz wypadną z mojej czaszki. „Max, ostatnio jesteś pod dużym stresem, musisz usiąść i przemyśleć to co mówisz.”
A on „nie wyjeżdżaj.”
„Jesteś obłąkany.”
„ja tu serce otwieram, wiec łaskawie się odczep.”
„nie.”
Mruczy coś, chyba się sfrustrował „kiedy wracasz”.
„Pojęcia nie mam. To koniec, to powinien być koniec, tu nie chodzi o mnie.”
„O czym ty do cholery mówisz?”
Potrząsam głową.
Mówi „tu chodzi o CIEBIE Liz, i daleko tu do jakiegokolwiek końca.”
Nie mogę oddychać. Nie mogę mówić. Co się dzieje.
Mówi „Jeśli za tydzień nie wrócisz, wsiądę do samochodu i odnajdę cię.”
Chyba staram się coś powiedzieć ale wychodzi mi tylko jakieś prychanie i piskliwe dźwięki. Eddie pojawia się z kluczykami do wozu. „gotowa do jazzzdy?”
Potakuję.
Max na to „Liz, nie chcesz iść z Eddiem, on cię wkurza.”
Eddie na to „Hej!”
Biorę głęboki wdech, mój głos pojawia się jak tarcie kamieniem po chodniku „A co jeśli ja nie lubię cię takim, co wtedy Max?”
On spogląda w dół, uśmiecha się i mówi „Lubisz.”
„HĘ?”
„Ja... wiem.. od jakiegoś czasu.. domyśliłem się jakiś czas temu, skoro to nie chodziło o Kyle’a, wiesz... o kogo innego by chodziło.”
Moja żuchwa, opadła na podłogę. Sięgam do drzwiczek wozu. Wsiadam.
Nie mogę nawet myśleć.
Próbuję ale.. próżnia.
Nicość i ciemność. Ciemność widzę.
Myślę o nicości.
Całą noc.
...............................
Jest poniedziałkowy poranek. Nawet nie pamiętam paru ostatnich dni bo siedziałam tu robiąc konkretnie Nic.
Spakowałam się.
Nie zrobiłam nic ponadto.
Myślicie, że ześwirowałam? Że jestem głupia?
No to pozwólcie mi coś powiedzieć.
Wyjaśnijmy sobie coś. Tak, żeby była jasność.
Macie zamknąć oczy i wyobrazić sobie coś dla mnie. Jazda!
Wyobraźcie sobie w basenie, z Maxem Evansem. Pół nagich, przyciśniętych do jego ciała.
Wyobraźcie sobie jego klatkę przyciśnięta do waszej i jego oddech na waszej szyi.
Wyobraźcie sobie jego usta, język dotykający waszej skóry, jego palce bawiące się na tyłach waszego biustonosza.
Pomyślcie co ma chłopak zamiar zrobić. Pomyślcie, co wy macie ochotę mu zrobić.
JUŻ.
A teraz, pomyślcie o tym, że widzicie go widzącego przez lata kogoś innego.
Powtarzam: przez lata.
Pomyślcie o nim sprzed dwóch tygodni, kiedy to nie był w stanie przypomnieć sobie waszego imienia.
JUŻ.
I wy mi próbujecie wcisnąć że to nie sen. Staracie się mi wmówić, że powinnam mu uwierzyć.
Nie mówię, że on kłamie. Może on i rzeczywiście mnie lubi. Wydaje mi się, że chłopak nie myśli trzeźwo, chyba jest irracjonalny i impulsywny.
Powiedzcie mi, że nie powinnam się bać.
Bo się boję. Jak cholera.
Przez ostatnie parę tygodni tak się składa, że się swoje wycierpiałam ale jakoś sobie z tym poradziłam. Ale nie chcę cierpieć przez niego.
Naprawdę nie chcę cierpieć przez niego.
Nie wyobrażam sobie, ze miałabym sobie radzić z takim bólem.
Dzwoni telefon, to Maria, mówi z ustami wypchanymi jogurtem.
Mówi „Czeszcz dzewszynkoo, Masz Evansz maszogggo na szebie.”
Ja „Że jak?”
Połyka. „Max Evans, poszłam do Izabell dziś a Max zaatakował mnie chcąc dowiedzieć się gdzie i czy w ogóle pojechałaś. Jest nakręcony na maxa, na maxa powtarzam.”
Ja na to „O.”
„powinnaś do niego zadzwonić.”
„Taa, może.”
Odkładam słuchawkę i natychmiast podnoszę ją znowu.
Musze zadzwonić.
POTRZEBUJĘ zadzwonić.
„Doktorze Amos, to ja Liz.”
„Witam Liz.”
„potrzebuję spotkania – dzisiaj.”
„Cóż, mam spotkanie o 10.00”
„Może być, a. I dr Amos?”
„Tak Liz?”
„Przyprowadzę przyjaciela.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Witaj Leo, tak bardzo sie cieszę, że pomału wracasz...a co do Kręciołka...nie umiem nic napisać, przecież wszystko co czuję wyraziłaś tak pięknie we wcześniejszym komentarzu. Mogę jedynie dodać tylko jedno, ta cała ironia, cynizm i tumiwisizm to zasłona. Lęk przed odrzuceniem, zranieniem, samotnością. Pod spodem w bohaterach uczucia wrzą - są spragneni miłości, wrażliwi, zagubieni i tak bardzo niezrozumiali. Nawet przez siebie. Bardzo poruszający odcinek, dla mnie jeden z najlepszych....Dziękuję Słonko
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
Piękny chapterek, po prostu piękny. Normalnie rzucało mną po ścianach jak go czytałem (dla jasności - to jest komplement ). Rzeczywiście, z całą pewnością jeden z najlepszych. I miało się wrażenie że już już ... a jednak jeszcze nie. Myślałem żego pocałuje. Naprawdę myślałem, że go pocałuje. Wszystko zmierza ku końcowi, niczym lawina która im dalej tym większego nabiera rozpędu, a teraz już pędzi naprawdę niesamowicie szybko. Liz już niemal dojrzała do rozpoczęcia związku z Maxem, który zresztą już się zadeklarował. Cóż powiedzieć więcej, czekam na dalszy ciąg.
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Ps. Kochani, marzy mi się wspólna nasiadówa i czytanie kręciołka i sedna w gronie wielbicieli Incognito
Czapterek 19
NIE MA JAK W DOMU.
Tak głosi napis nad drzwiami domu Maxa.
Wiecie. Znak. Widzieliście go wcześniej. Wiele osób ma takie coś, albo coś w ten deseń. Jest zrobione z doskonale dopracowanego kawałka drewna. Prawie zawsze obok jest jakiś obrazek, prawie zawsze wyblakły. Jakieś serce, misiek, albo parka gołych cherubinków. Max ma obrazek domu, czerwono niebieskiego domku, jakie można spotkać gdzieś pośród amerykańskich lasów. Słowa są wydrukowane na zawijanym papierze, który rozkłada się pod domkiem.
NIE MA JAK W DOMU.
Wygląda na ręczną robotę, jakby zrobiła to czyjaś babcia. Ale widzi się to tak często, że dochodzi się do przekonania, że to produkcja masowa. Wyobrażam sobie magazyn pełen cudzych babć, rządek w rządek babcie. Maleńkie babcie z kręconymi włoskami i ergonomicznymi biureczkami, na których przed ich noskami rozłożone są farby. Wyobrażam sobie, że to się dzieje gdzieś w okolicach Bieguna Północnego.
A mój ojciec mówi, że moje pokolenie nie ma wyobraźni.
Taa. Elfiki tną drewno, wysyłają do babć. Na drewienkach szczęśliwe babcie malują szczęśliwe obrazki. Maleńkie szczęśliwe zdanka o życiu, którego doświadczyły przez te wszystkie lata. Życiowe instrukcje. Nie zawsze głoszą to samo. Czasami można je spotkać w cudzych kuchniach.
Część głosi:
POCAŁUJ KUCHARZA.
GDZIE DOM MÓJ TAM SERCE MOJE.
BOŻE BŁOGOSŁAW TEMU DOMOWI.
NIE MA JAK W DOMU.
Patrzę po ulicy na inne domki. Te, które ktoś chciał wyróżnić i mu się nie udało. Gówno a nie „nie ma jak w domu.”
JEST MNMÓSTWO MIEJSC JAK DOM.
To mógłby głosić mój napis.
Dzwonię do drzwi, mama Maxa otwiera.
Mówi „Liz! Cóż za niespodzianka! Myślałam ,że wyjeżdżasz.!”
Potem robi ten sekretny mamusi uśmieszek. Taki uśmieszek, który mamy robią kiedy ich dzieci przez cały weekend męczą je opowieściami o kimś a potem widzi się tę osobę. I robi też to sekretne mamusine spojrzenie, takie oceniające.
Mamy potrafią robić takie rzeczy, wiecie. Sekretna siła Mam. Ogląda mnie od stóp do czubka głowy na wskroś, w taki przyjacielski sposób. I już wiesz, co myśli.
Sprawdźmy, czy ta panienka jest odpowiednia dla mojego syna.
Patologiczni kłamcy raczej nie są typem ludzi, których przyprowadza się na dywanik do Mamusi i Tatusia.
„Zjesz jakieś śniadanie? Mówi z sekretnym uśmieszkiem „zostało jeszcze parę naleśników.”
Jej hojność powala mnie. Przypomina mi moją babcię. Mówię „Dziękuję, ale już jadłam.”
Tak to już bywa z ludźmi proponującymi mi poczęstunek. Mieszkam nad restauracją, mam nielimitowany dostęp do lodówki, nie mogę być głodna.
„Max jest na górze” mówi.
Zastanawiam się, czy ona wie, że jej dzieci są kosmitami. Znając Maxa, prawdopodobnie nie ma pojęcia. Prawdopodobnie zbyt się boi by jej powiedzieć, boi się, że znów ktoś go porzuci.
Idę po pokrytych dywanem schodach w ciemny korytarz. Muszą oszczędzać prąd, prawa kryzysu energetycznego.
Pukam do drzwi pokoju Maxa. Serce mi wali, bo wiem, że będzie dziś testował moją zdolność do oddychania i mówienia. Mam cały plan i w ogóle, ale postaram się potraktować go tak jak zawsze go traktowałam, żeby zdał sobie sprawę z tego jakim debilem był.
Pyta „O co chodzi.”
Mówię „Chciałby pan kupić parę ciasteczek od harcerki.”
Słyszę parę miękkich kroków za drzwiami. Otwierają się, wygląda przez szparę jedno oko. Mówi „O cholera.”
„Mam to rozumieć jako „nie”?”
Uśmiecha się. Jest inaczej gdy się uśmiecha i patrzy dokładnie na ciebie. Wiecie, on nigdy nie pokazuje zębów. Tylko nieśmiały uśmieszek, który rezerwuje dla Tess. „Nie wyjechałaś.”
Mówię „Jeszcze nie, chodź gdzieś ze mną.”
„Gdzie?”
„jak ci powiem, to nie pójdziesz.”
„E tam, pójdę.”
Mówię „Jupiter.”
Żałuje tak szybkiej odpowiedzi. Właśnie przyznałam że chciałabym się samotnie, tylko z nim wybrać na inną planetę, romantyczka z bożej łaski. A tylko starałam się o jakieś odległe skojarzenie.
Otwiera drzwi szerzej „ok...? Tylko założę buty.”
Wchodzę do jego pokoju i podchodzę do biblioteczki. Lubię patrzeć na jego książki. Przesuwam palcem po paru tytułach. Blisko podłogi są jego najstarsze książki, z nadszarpniętymi grzbietami, wypadającymi stronami. Sięgam po egzemplarz Romeo i Julii i śmieję się, co za ironia losu. Wyciągam książkę i kartkuję ją.
Max spogląda i mówi „Dobra książka.”
Śmieję się na całego „Żartujesz, co?”
„Myślałem ,ze to twoja ulubiona.”
Zatrzaskuję książkę „kto to powiedział?”
„Maria.”
Wstrzymuję się „To była moja ulubiona książka cztery lata temu, było minęło.”
„Co się stało?”
„Zrozumiałam w tym tragedię.”
Skręca mnie w środku, czy się odważę?
Mówi „Nie jest taka smutna ... to znaczy, jest smutna, tylko nie przez to, że musieli zginąć, ale przynajmniej odnaleźli siebie.”
Tak, odważę się, doskonała analogia.
Mówię „Zabili się bez powodu, ich miłość była impulsem, Romeo był uzależniony od bycia zakochanym.”
Patrzy na mnie zmieszany, sznurówki wypadają mu z dłoni. „Jak to?”
„Rosalina.”
„Rosalina?”
„Musisz zwracać uwagę na pierwsze strony Max” mówię mu „Spojrzyj na historię z perspektywy.”
Mogłabym debatować cały dzień na d Romeo i Julia, jestem profesjonalistą w tej kwestii.
Kontynuuję. „Pierwsze dwie sceny aktu pierwszego, Romeo miętosi w kółko temat dziewczyny. Julii? Figa. ROSALIY Max. Romeo jest gotów rzucić się ze skał bo Rosalina wychodzi za innego, parę scen później, w głowie mu tylko Julia.”
Mówię „Brzmi znajomo?”
„Był uzależniony od miłości” mówię „Był impulsywny. Gdyby Julia zginęła a on nie, prawdopodobnie by to jakoś przebolał parę scen dalej.”
Napięcie można kroić nożem.
Twarz Maxa jest śmiertelnie poważna „Nie przebolałby.”
„przebolałby.”
Mówi „To co innego.”
„Dla mnie bez różnicy.”
„Liz” mówi „Romeo nie był kosmitą.”
„Nie’ mówię „Był Montekim.”
Myślę, chyba kumam.
On potrząsa głową i kończy wiązanie sznurówek, wstaje i patrzy na mnie koło tej biblioteczki.
Mówi „Może Romeo wybrał miłość do Rosaliny bo ona akurat wychodziła za mąż. Może zrobił tak, bo nie uważał, że jest godny być kochanym prze kogokolwiek. Może „ mówi „Julia udowodniła mu w jakim był błędzie.”
Potrząsam głową „Książka milczy na ten temat.”
„Pieprzyć książkę.”
Spoglądam na zegarek. 9,45 „Czas na nas”
Max pyta „Idziemy na terapię?”
Potakuję.
A on na to „fajnie.”
Parkujemy na parkingu, wkraczamy przez szklane drzwi do recepcji. Recepcjonistka informuje nas, że dr Amos za chwilę będzie i że mamy poczekać w biurze.
Więc czekamy.
Jest słoneczny dzień, jasno i cicho w gabinecie. Jedyne co słychać to tykanie zegara. Siadam w jednym z miękkich foteli a Max spaceruje po pomieszczeniu. Max obraca globus na biurku dr Amosa.
Wiem czemu to robi, bo ja to robiłam wcześniej. Widzicie, dr Amos ma poustawiane wszystko, wszystko ma swoje miejsce. Psychologowie już tacy są. Coś jakby podręcznik dekorowania ich gabinetów w taki sposób, by stworzyć odpowiednie środowisko do terapii. Piętrzą się tony książek i tomisk na wiśniowym biurku, co oznacza siłę. Terapeuci często muszą przedstawiać się silnymi.
Można spokojnie powiedzieć, że wielokrotnie wypieprzyłam te jego epatowanie siłą, co go nieźle wystraszyło.
Max odwraca zdjęcia na biurku.
Mówię „Jesteś okrutny.”
„nie mów, że tego nie robiłaś.”
Wzdrygam ramionami i biorę do ręki szkielecik.
Mówię „Myślisz, że on nas nienawidzi?”
Max siada w fotelu „E tam.”
„Gdybym była na jego miejscu to bym nas nienawidziła.”
Bawię się szkielecikiem w padnij – powstań ‘Ja to chcę” mówię.
Max potakuje.
„Nigdy wcześniej nic nie ukradłam.”
„może powinnaś zapytać.”
„Taa. To moja ostatnia sesja i w ogóle, pewnie by mi to dał.”
Marszczy się „Liz, nie wyjeżdżaj.”
„Hmm...”
„Zostań parę tygodni dłużej, cztery miesiące, dopóki się szkoła nie skończy, możesz wziąć jeszcze cztery miesiące.”
„To ty tak myślisz.”
„nawet nie dajesz mi szansy.”
Drzwi się otwierają, dr Amos jest bardziej niż zaskoczony. Stoi z otwartymi ustami. Mówi „Max, Liz, co za miła ... niespodzianka.”
Nienawidzi nas.
Trzymam szkielecik „mogę to sobie wziąć, to nasza ostatni sesja.”
Max mruczy.
Dr Amos pyta „Co??”
Wkładam szkielecik do kieszeni, zaraz obok kosmity.
Teraz będą żyli długo i szczęśliwie w mojej kieszeni.
Max mówi „Lubię Liz, ona mi nie wierzy, chce wyjechać.”
Dr Amos siada uśmiechając się „Lubisz Liz?”
Max patrzy na mnie „Tak.”
Ja na to „Wszystko to da się wyjaśnić.”
Wyciągam z kieszeni kartkę papieru i zaczynam czytać „Jeden. Poznałam jego sekret i nikomu go nie zdradziłam.”
Max mówi „Zrobiłaś listę?”
„Cisza. Dwa. Nadal akceptuje go jako przyjaciela po tym jak poznałam jego sekret.”
Max patrzy na dr Amosa „czy to zły powód by ją lubić?”
Dr Amos unosi brwi i potrząsa głową . Mówi „Wydaje mi się...”
„Jeszcze nie skończyłam. Trzy. Ktoś inny poznał jego sekret a ja wzięłam winę na siebie, wiecie o czym mówię. Cztery. On wie, że ja ... ja ... że go.. l... lu ... lubię.”
Max się uśmiecha.
Dr Amos stwierdza „Cóż, może w takim razie powinniśmy...”
„po PIĄTE, prawie zginęłam ratując obiekt jego afektów.”
Max „Liz, ona nie jest...”
Dr Amos „Prawie zginęłaś?”
„Biorąc pod uwagę okoliczności, również to, że wyjeżdżam” ciągnę „To zrozumiałe, że on może czuć niewytłumaczalne, przelotne uczucia do swojego najlepszego kumpla, który jak się akurat złożyło zna jego sekret i który jak się złożyło ma to gdzieś i tak dalej i tym podobne, dziękujemy państwu za uwagę.”
Składam kartkę i spowrotem wkładam do kieszeni.
Max „gówno niewytłumaczalne i przelotne”
Dr Amos „Max, chyba powinieneś ...”
„On nie wie czego chce.”
„Dokładnie wiem, czego chcę.”
Dr Amos „No cóż, może byśmy...”
„Twoje uczucia są powierzchowne.”
„Liz, wszystkie te rzeczy świadczą o tobie, o tym, jaka jesteś, ale to nie jedyny powód, dla którego cię lubię.”
A dr Amos „Max, Liz, powinniście naprawdę...”
„Dwa tygodnie temu nie mogłeś zapamiętać nawet mojego imienia.”
„Byłem debilem.”
Dr Amos podnosi ręce „Dobra, nie słuchajcie mnie. Ja tu tylko jestem TERAPEUTĄ.”
„Znudzę ci się, zapomnisz o mnie.”
„NIE zapomnę.”
Dr Amos mówi: „To znaczy, po co słuchać terapeuty, co ON może wiedzieć.”
„Tess ci się znudziła, zapomniałeś o Tess”.
„nigdy nie czułem nic takiego do Tess, i nie zapomniałem o niej.”
Dr Amos „Może po prostu oddam waszej dwójce moją licencję byście mogli tu siedzieć cały dzień i się brać za czuby. Ktoś ruszał mój globus? Kto ruszał mój globus?”
„Jak ci niby mam uwierzyć.”
„daj mi szansę, oto jak.”
„Kto przesunął mój obrazek?”
„ja chcę stąd wyjść.”
„mogę ci wszystko udowodnić, ale nie jeśli wyjedziesz.”
„STARCZY!!!!!! „ dr Amos wrzeszczy.
„ KTO SIĘ PYTAM RUSZYŁ MÓJ OBRAZEK?”
Ja i Max wskazujemy na siebie nawzajem.
Dr Amos potakuje „Zawiedliście mnie i to bardzo, oboje.”
Max i ja kurczymy się bod bacznym spojrzeniem dr Amosa.
„Tylko się posłuchajcie, jak bitwa w przedszkolu.”
Pochylam się do przodu „Chce pan znać sekret Maxa panie doktorze?”
Zarówno oczy Maxa jak i doktora robią się jak spodki.
„On nadal słucha New Kids On The Block, ma wszystkie ich albumy.”
Max uśmiecha się „Ciiiiiiiiii, to tajemnica.”
„przyłapałam go jak odstawiał numer z kawałka running man w swoim pokoju, po ciemku.”
Dr Amos odzywa się „Jeśli nie uspokoicie się, możecie wyjść.”
„To nielegalne, nie można wylać pacjenta.”
„można, jeśli się czuje, że moja pomoc nie jest już w stanie pomóc pacjentowi.”
Że jak?
No skąd.
Dr Amos może mnie wylać?
To prawda?
Wertuję kartki podręcznika dla psychoterapeutów w mojej głowie.
Dr Amos spogląda na mnie z litością „Czy mnie w końcu posłuchacie?”
„no.”
Spogląda na Maxa „Rozmawiałem z Maxem tydzień temu i wierzę mu, że żywi do ciebie całkowicie zdrowe uczucie.”
„Zdrowe?” pytam.
Max dumnie się uśmiecha.
„Jakkolwiek Maxwell, może zdawać sobie sprawę z tego, że jest już za późno.”
„Za późno?” mówi Max
„Jeśli Liz chce wyjechać, nie możesz jej powstrzymać.”
Wewnątrz, mam to dziwne uczucie, kolejka górska. Rzyganie.
Chcę, żeby mnie zmusił do pozostania.
Czy ja tak faktycznie myślę?
Nie.
Oczywiście, że nie.
Nie znoszę tej pipidówy.
JEST WIELE MIEJSC TAKICH JAK DOM.
Tylko wyczucie momentu, czas jest zły.
Dr Amos kontynuuje „Gdybyśmy mieli więcej czasu by popracować razem, ale jeśli dziś jest koniec, to chyba nie jestem w stanie pomóc waszej dwójce.”
Oczy maxa opadają na podłogę, podnosi się i wychodzi. Ja za nim. On ma samochód.
Dr Amos upewnia się: ”Więc Liz, to była nasza ostatnia sesja?”
Jąkam się „Ja nie.. nie wiem... nie mogę... może ... sama nie wiem.”
Biegnę dogonić Maxa. Wsiadamy do jego samochodu. Chciałabym, żeby przestał udawać takiego smutnego.
Mówi : „Opuszczasz miasto i to ja niby jestem impulsywny?”
Nie płakać.
Rusza „To się nie trzyma kupy Liz, w ogóle.”
Zatrzymuje się na parkingu „ Wiem, że to moja wina, ale ty nawet nie dajesz mi cienia szansy, żeby nad tym popracować.”
Wkładam rękę do kieszeni i czuję jak mój mały kosmita rozpada się na drobne kosteczki i zbiera do kupy na nowo.
Max skręca na Fig w złą ulicę.
Mówi : „Gdybyś tak bardzo nie chciała się stąd wydostać dałabyś mi drugą szansę?”
„co?”
„marny cień szansy?”
„Gdzie jedziesz?”
„Dałabyś?”
„Tak, dałabym”.
Max potakuje.
„Gdzie jedziesz?”
„niespodzianka.”
Co?
Oto co jest teraz treścią moich myśli: co?
Mówię: „jedziesz na autostradę.”
A on na to „tak.”
Co?
„gdzie jedziesz?”
A on na to: „Wyjeżdżamy stąd.”
Co?
„Co?”
„Chciałaś wydostać się stąd, więc wydostajesz się stąd. Nie mogę cię zmusić do pozostania, więc wydostajemy się stąd razem.”
„Hmm...”
„Nie mogę się teraz poddać Liz, za dużo jest rzeczy, które musze ci powiedzieć.”
„Porywasz mnie.”
„Trzy dni, daj mi trzy dni.”
„Jesteś kidnaperem.”
Max mnie porywa.
„Nie jestem.”
„Dokąd jedziemy.”
„Jedziemy na pola makowe.”
„Do Kalifornii?”
Max mnie PORYWA.
„Trzy dni.”
„Jesteś obłąkany.”
„Nie.”
„To nielegalne.”
Max przełyka „Jeśli chcesz do domu, zawrócę i cię odwiozę.”
„Co?”
„Jedź ze mną, pozwól z sobą porozmawiać, daj mi trzy dni.”
O.
Mój.
Boże.
„Co ty na to Liz? Będzie fajnie, słow.”
O Boże. O Boże O Boże.
„Co ty na taki układ, że jeśli przez następne dwie minuty nie powiesz mi, żebym zawracał, to będę po prostu jechał dalej, co ty na to?”
„Co?”
„Dwie minuty.”
„Co w ciebie wstąpiło, takiego cię nie znałam.”
Potrząsa głową „Nie wiem, to ma chyba jakiś związek z paniką.”
I dodaje: „Jedź ze mną.”
Odzywam się „Chciałam zobaczyć makowe pola, myślałam o tym, kiedy o mało nie umarłam.”
„Więc pojedź tam ze mną.”
„Sama nie wiem.”
„Gdyby jutro szlag trafił świat, nigdy nie zobaczyłabyś makowych pól, więc jedź ze mną.”
Myślę o tym, że o mały włos nie umarłam.
Myślę o tym, że on może mnie lubić, tak naprawdę lubić.
Zamykam oczy, to przerażające, to wykracza poza przerażenie.
I mówię „Ok.”
Czapterek 19
NIE MA JAK W DOMU.
Tak głosi napis nad drzwiami domu Maxa.
Wiecie. Znak. Widzieliście go wcześniej. Wiele osób ma takie coś, albo coś w ten deseń. Jest zrobione z doskonale dopracowanego kawałka drewna. Prawie zawsze obok jest jakiś obrazek, prawie zawsze wyblakły. Jakieś serce, misiek, albo parka gołych cherubinków. Max ma obrazek domu, czerwono niebieskiego domku, jakie można spotkać gdzieś pośród amerykańskich lasów. Słowa są wydrukowane na zawijanym papierze, który rozkłada się pod domkiem.
NIE MA JAK W DOMU.
Wygląda na ręczną robotę, jakby zrobiła to czyjaś babcia. Ale widzi się to tak często, że dochodzi się do przekonania, że to produkcja masowa. Wyobrażam sobie magazyn pełen cudzych babć, rządek w rządek babcie. Maleńkie babcie z kręconymi włoskami i ergonomicznymi biureczkami, na których przed ich noskami rozłożone są farby. Wyobrażam sobie, że to się dzieje gdzieś w okolicach Bieguna Północnego.
A mój ojciec mówi, że moje pokolenie nie ma wyobraźni.
Taa. Elfiki tną drewno, wysyłają do babć. Na drewienkach szczęśliwe babcie malują szczęśliwe obrazki. Maleńkie szczęśliwe zdanka o życiu, którego doświadczyły przez te wszystkie lata. Życiowe instrukcje. Nie zawsze głoszą to samo. Czasami można je spotkać w cudzych kuchniach.
Część głosi:
POCAŁUJ KUCHARZA.
GDZIE DOM MÓJ TAM SERCE MOJE.
BOŻE BŁOGOSŁAW TEMU DOMOWI.
NIE MA JAK W DOMU.
Patrzę po ulicy na inne domki. Te, które ktoś chciał wyróżnić i mu się nie udało. Gówno a nie „nie ma jak w domu.”
JEST MNMÓSTWO MIEJSC JAK DOM.
To mógłby głosić mój napis.
Dzwonię do drzwi, mama Maxa otwiera.
Mówi „Liz! Cóż za niespodzianka! Myślałam ,że wyjeżdżasz.!”
Potem robi ten sekretny mamusi uśmieszek. Taki uśmieszek, który mamy robią kiedy ich dzieci przez cały weekend męczą je opowieściami o kimś a potem widzi się tę osobę. I robi też to sekretne mamusine spojrzenie, takie oceniające.
Mamy potrafią robić takie rzeczy, wiecie. Sekretna siła Mam. Ogląda mnie od stóp do czubka głowy na wskroś, w taki przyjacielski sposób. I już wiesz, co myśli.
Sprawdźmy, czy ta panienka jest odpowiednia dla mojego syna.
Patologiczni kłamcy raczej nie są typem ludzi, których przyprowadza się na dywanik do Mamusi i Tatusia.
„Zjesz jakieś śniadanie? Mówi z sekretnym uśmieszkiem „zostało jeszcze parę naleśników.”
Jej hojność powala mnie. Przypomina mi moją babcię. Mówię „Dziękuję, ale już jadłam.”
Tak to już bywa z ludźmi proponującymi mi poczęstunek. Mieszkam nad restauracją, mam nielimitowany dostęp do lodówki, nie mogę być głodna.
„Max jest na górze” mówi.
Zastanawiam się, czy ona wie, że jej dzieci są kosmitami. Znając Maxa, prawdopodobnie nie ma pojęcia. Prawdopodobnie zbyt się boi by jej powiedzieć, boi się, że znów ktoś go porzuci.
Idę po pokrytych dywanem schodach w ciemny korytarz. Muszą oszczędzać prąd, prawa kryzysu energetycznego.
Pukam do drzwi pokoju Maxa. Serce mi wali, bo wiem, że będzie dziś testował moją zdolność do oddychania i mówienia. Mam cały plan i w ogóle, ale postaram się potraktować go tak jak zawsze go traktowałam, żeby zdał sobie sprawę z tego jakim debilem był.
Pyta „O co chodzi.”
Mówię „Chciałby pan kupić parę ciasteczek od harcerki.”
Słyszę parę miękkich kroków za drzwiami. Otwierają się, wygląda przez szparę jedno oko. Mówi „O cholera.”
„Mam to rozumieć jako „nie”?”
Uśmiecha się. Jest inaczej gdy się uśmiecha i patrzy dokładnie na ciebie. Wiecie, on nigdy nie pokazuje zębów. Tylko nieśmiały uśmieszek, który rezerwuje dla Tess. „Nie wyjechałaś.”
Mówię „Jeszcze nie, chodź gdzieś ze mną.”
„Gdzie?”
„jak ci powiem, to nie pójdziesz.”
„E tam, pójdę.”
Mówię „Jupiter.”
Żałuje tak szybkiej odpowiedzi. Właśnie przyznałam że chciałabym się samotnie, tylko z nim wybrać na inną planetę, romantyczka z bożej łaski. A tylko starałam się o jakieś odległe skojarzenie.
Otwiera drzwi szerzej „ok...? Tylko założę buty.”
Wchodzę do jego pokoju i podchodzę do biblioteczki. Lubię patrzeć na jego książki. Przesuwam palcem po paru tytułach. Blisko podłogi są jego najstarsze książki, z nadszarpniętymi grzbietami, wypadającymi stronami. Sięgam po egzemplarz Romeo i Julii i śmieję się, co za ironia losu. Wyciągam książkę i kartkuję ją.
Max spogląda i mówi „Dobra książka.”
Śmieję się na całego „Żartujesz, co?”
„Myślałem ,ze to twoja ulubiona.”
Zatrzaskuję książkę „kto to powiedział?”
„Maria.”
Wstrzymuję się „To była moja ulubiona książka cztery lata temu, było minęło.”
„Co się stało?”
„Zrozumiałam w tym tragedię.”
Skręca mnie w środku, czy się odważę?
Mówi „Nie jest taka smutna ... to znaczy, jest smutna, tylko nie przez to, że musieli zginąć, ale przynajmniej odnaleźli siebie.”
Tak, odważę się, doskonała analogia.
Mówię „Zabili się bez powodu, ich miłość była impulsem, Romeo był uzależniony od bycia zakochanym.”
Patrzy na mnie zmieszany, sznurówki wypadają mu z dłoni. „Jak to?”
„Rosalina.”
„Rosalina?”
„Musisz zwracać uwagę na pierwsze strony Max” mówię mu „Spojrzyj na historię z perspektywy.”
Mogłabym debatować cały dzień na d Romeo i Julia, jestem profesjonalistą w tej kwestii.
Kontynuuję. „Pierwsze dwie sceny aktu pierwszego, Romeo miętosi w kółko temat dziewczyny. Julii? Figa. ROSALIY Max. Romeo jest gotów rzucić się ze skał bo Rosalina wychodzi za innego, parę scen później, w głowie mu tylko Julia.”
Mówię „Brzmi znajomo?”
„Był uzależniony od miłości” mówię „Był impulsywny. Gdyby Julia zginęła a on nie, prawdopodobnie by to jakoś przebolał parę scen dalej.”
Napięcie można kroić nożem.
Twarz Maxa jest śmiertelnie poważna „Nie przebolałby.”
„przebolałby.”
Mówi „To co innego.”
„Dla mnie bez różnicy.”
„Liz” mówi „Romeo nie był kosmitą.”
„Nie’ mówię „Był Montekim.”
Myślę, chyba kumam.
On potrząsa głową i kończy wiązanie sznurówek, wstaje i patrzy na mnie koło tej biblioteczki.
Mówi „Może Romeo wybrał miłość do Rosaliny bo ona akurat wychodziła za mąż. Może zrobił tak, bo nie uważał, że jest godny być kochanym prze kogokolwiek. Może „ mówi „Julia udowodniła mu w jakim był błędzie.”
Potrząsam głową „Książka milczy na ten temat.”
„Pieprzyć książkę.”
Spoglądam na zegarek. 9,45 „Czas na nas”
Max pyta „Idziemy na terapię?”
Potakuję.
A on na to „fajnie.”
Parkujemy na parkingu, wkraczamy przez szklane drzwi do recepcji. Recepcjonistka informuje nas, że dr Amos za chwilę będzie i że mamy poczekać w biurze.
Więc czekamy.
Jest słoneczny dzień, jasno i cicho w gabinecie. Jedyne co słychać to tykanie zegara. Siadam w jednym z miękkich foteli a Max spaceruje po pomieszczeniu. Max obraca globus na biurku dr Amosa.
Wiem czemu to robi, bo ja to robiłam wcześniej. Widzicie, dr Amos ma poustawiane wszystko, wszystko ma swoje miejsce. Psychologowie już tacy są. Coś jakby podręcznik dekorowania ich gabinetów w taki sposób, by stworzyć odpowiednie środowisko do terapii. Piętrzą się tony książek i tomisk na wiśniowym biurku, co oznacza siłę. Terapeuci często muszą przedstawiać się silnymi.
Można spokojnie powiedzieć, że wielokrotnie wypieprzyłam te jego epatowanie siłą, co go nieźle wystraszyło.
Max odwraca zdjęcia na biurku.
Mówię „Jesteś okrutny.”
„nie mów, że tego nie robiłaś.”
Wzdrygam ramionami i biorę do ręki szkielecik.
Mówię „Myślisz, że on nas nienawidzi?”
Max siada w fotelu „E tam.”
„Gdybym była na jego miejscu to bym nas nienawidziła.”
Bawię się szkielecikiem w padnij – powstań ‘Ja to chcę” mówię.
Max potakuje.
„Nigdy wcześniej nic nie ukradłam.”
„może powinnaś zapytać.”
„Taa. To moja ostatnia sesja i w ogóle, pewnie by mi to dał.”
Marszczy się „Liz, nie wyjeżdżaj.”
„Hmm...”
„Zostań parę tygodni dłużej, cztery miesiące, dopóki się szkoła nie skończy, możesz wziąć jeszcze cztery miesiące.”
„To ty tak myślisz.”
„nawet nie dajesz mi szansy.”
Drzwi się otwierają, dr Amos jest bardziej niż zaskoczony. Stoi z otwartymi ustami. Mówi „Max, Liz, co za miła ... niespodzianka.”
Nienawidzi nas.
Trzymam szkielecik „mogę to sobie wziąć, to nasza ostatni sesja.”
Max mruczy.
Dr Amos pyta „Co??”
Wkładam szkielecik do kieszeni, zaraz obok kosmity.
Teraz będą żyli długo i szczęśliwie w mojej kieszeni.
Max mówi „Lubię Liz, ona mi nie wierzy, chce wyjechać.”
Dr Amos siada uśmiechając się „Lubisz Liz?”
Max patrzy na mnie „Tak.”
Ja na to „Wszystko to da się wyjaśnić.”
Wyciągam z kieszeni kartkę papieru i zaczynam czytać „Jeden. Poznałam jego sekret i nikomu go nie zdradziłam.”
Max mówi „Zrobiłaś listę?”
„Cisza. Dwa. Nadal akceptuje go jako przyjaciela po tym jak poznałam jego sekret.”
Max patrzy na dr Amosa „czy to zły powód by ją lubić?”
Dr Amos unosi brwi i potrząsa głową . Mówi „Wydaje mi się...”
„Jeszcze nie skończyłam. Trzy. Ktoś inny poznał jego sekret a ja wzięłam winę na siebie, wiecie o czym mówię. Cztery. On wie, że ja ... ja ... że go.. l... lu ... lubię.”
Max się uśmiecha.
Dr Amos stwierdza „Cóż, może w takim razie powinniśmy...”
„po PIĄTE, prawie zginęłam ratując obiekt jego afektów.”
Max „Liz, ona nie jest...”
Dr Amos „Prawie zginęłaś?”
„Biorąc pod uwagę okoliczności, również to, że wyjeżdżam” ciągnę „To zrozumiałe, że on może czuć niewytłumaczalne, przelotne uczucia do swojego najlepszego kumpla, który jak się akurat złożyło zna jego sekret i który jak się złożyło ma to gdzieś i tak dalej i tym podobne, dziękujemy państwu za uwagę.”
Składam kartkę i spowrotem wkładam do kieszeni.
Max „gówno niewytłumaczalne i przelotne”
Dr Amos „Max, chyba powinieneś ...”
„On nie wie czego chce.”
„Dokładnie wiem, czego chcę.”
Dr Amos „No cóż, może byśmy...”
„Twoje uczucia są powierzchowne.”
„Liz, wszystkie te rzeczy świadczą o tobie, o tym, jaka jesteś, ale to nie jedyny powód, dla którego cię lubię.”
A dr Amos „Max, Liz, powinniście naprawdę...”
„Dwa tygodnie temu nie mogłeś zapamiętać nawet mojego imienia.”
„Byłem debilem.”
Dr Amos podnosi ręce „Dobra, nie słuchajcie mnie. Ja tu tylko jestem TERAPEUTĄ.”
„Znudzę ci się, zapomnisz o mnie.”
„NIE zapomnę.”
Dr Amos mówi: „To znaczy, po co słuchać terapeuty, co ON może wiedzieć.”
„Tess ci się znudziła, zapomniałeś o Tess”.
„nigdy nie czułem nic takiego do Tess, i nie zapomniałem o niej.”
Dr Amos „Może po prostu oddam waszej dwójce moją licencję byście mogli tu siedzieć cały dzień i się brać za czuby. Ktoś ruszał mój globus? Kto ruszał mój globus?”
„Jak ci niby mam uwierzyć.”
„daj mi szansę, oto jak.”
„Kto przesunął mój obrazek?”
„ja chcę stąd wyjść.”
„mogę ci wszystko udowodnić, ale nie jeśli wyjedziesz.”
„STARCZY!!!!!! „ dr Amos wrzeszczy.
„ KTO SIĘ PYTAM RUSZYŁ MÓJ OBRAZEK?”
Ja i Max wskazujemy na siebie nawzajem.
Dr Amos potakuje „Zawiedliście mnie i to bardzo, oboje.”
Max i ja kurczymy się bod bacznym spojrzeniem dr Amosa.
„Tylko się posłuchajcie, jak bitwa w przedszkolu.”
Pochylam się do przodu „Chce pan znać sekret Maxa panie doktorze?”
Zarówno oczy Maxa jak i doktora robią się jak spodki.
„On nadal słucha New Kids On The Block, ma wszystkie ich albumy.”
Max uśmiecha się „Ciiiiiiiiii, to tajemnica.”
„przyłapałam go jak odstawiał numer z kawałka running man w swoim pokoju, po ciemku.”
Dr Amos odzywa się „Jeśli nie uspokoicie się, możecie wyjść.”
„To nielegalne, nie można wylać pacjenta.”
„można, jeśli się czuje, że moja pomoc nie jest już w stanie pomóc pacjentowi.”
Że jak?
No skąd.
Dr Amos może mnie wylać?
To prawda?
Wertuję kartki podręcznika dla psychoterapeutów w mojej głowie.
Dr Amos spogląda na mnie z litością „Czy mnie w końcu posłuchacie?”
„no.”
Spogląda na Maxa „Rozmawiałem z Maxem tydzień temu i wierzę mu, że żywi do ciebie całkowicie zdrowe uczucie.”
„Zdrowe?” pytam.
Max dumnie się uśmiecha.
„Jakkolwiek Maxwell, może zdawać sobie sprawę z tego, że jest już za późno.”
„Za późno?” mówi Max
„Jeśli Liz chce wyjechać, nie możesz jej powstrzymać.”
Wewnątrz, mam to dziwne uczucie, kolejka górska. Rzyganie.
Chcę, żeby mnie zmusił do pozostania.
Czy ja tak faktycznie myślę?
Nie.
Oczywiście, że nie.
Nie znoszę tej pipidówy.
JEST WIELE MIEJSC TAKICH JAK DOM.
Tylko wyczucie momentu, czas jest zły.
Dr Amos kontynuuje „Gdybyśmy mieli więcej czasu by popracować razem, ale jeśli dziś jest koniec, to chyba nie jestem w stanie pomóc waszej dwójce.”
Oczy maxa opadają na podłogę, podnosi się i wychodzi. Ja za nim. On ma samochód.
Dr Amos upewnia się: ”Więc Liz, to była nasza ostatnia sesja?”
Jąkam się „Ja nie.. nie wiem... nie mogę... może ... sama nie wiem.”
Biegnę dogonić Maxa. Wsiadamy do jego samochodu. Chciałabym, żeby przestał udawać takiego smutnego.
Mówi : „Opuszczasz miasto i to ja niby jestem impulsywny?”
Nie płakać.
Rusza „To się nie trzyma kupy Liz, w ogóle.”
Zatrzymuje się na parkingu „ Wiem, że to moja wina, ale ty nawet nie dajesz mi cienia szansy, żeby nad tym popracować.”
Wkładam rękę do kieszeni i czuję jak mój mały kosmita rozpada się na drobne kosteczki i zbiera do kupy na nowo.
Max skręca na Fig w złą ulicę.
Mówi : „Gdybyś tak bardzo nie chciała się stąd wydostać dałabyś mi drugą szansę?”
„co?”
„marny cień szansy?”
„Gdzie jedziesz?”
„Dałabyś?”
„Tak, dałabym”.
Max potakuje.
„Gdzie jedziesz?”
„niespodzianka.”
Co?
Oto co jest teraz treścią moich myśli: co?
Mówię: „jedziesz na autostradę.”
A on na to „tak.”
Co?
„gdzie jedziesz?”
A on na to: „Wyjeżdżamy stąd.”
Co?
„Co?”
„Chciałaś wydostać się stąd, więc wydostajesz się stąd. Nie mogę cię zmusić do pozostania, więc wydostajemy się stąd razem.”
„Hmm...”
„Nie mogę się teraz poddać Liz, za dużo jest rzeczy, które musze ci powiedzieć.”
„Porywasz mnie.”
„Trzy dni, daj mi trzy dni.”
„Jesteś kidnaperem.”
Max mnie porywa.
„Nie jestem.”
„Dokąd jedziemy.”
„Jedziemy na pola makowe.”
„Do Kalifornii?”
Max mnie PORYWA.
„Trzy dni.”
„Jesteś obłąkany.”
„Nie.”
„To nielegalne.”
Max przełyka „Jeśli chcesz do domu, zawrócę i cię odwiozę.”
„Co?”
„Jedź ze mną, pozwól z sobą porozmawiać, daj mi trzy dni.”
O.
Mój.
Boże.
„Co ty na to Liz? Będzie fajnie, słow.”
O Boże. O Boże O Boże.
„Co ty na taki układ, że jeśli przez następne dwie minuty nie powiesz mi, żebym zawracał, to będę po prostu jechał dalej, co ty na to?”
„Co?”
„Dwie minuty.”
„Co w ciebie wstąpiło, takiego cię nie znałam.”
Potrząsa głową „Nie wiem, to ma chyba jakiś związek z paniką.”
I dodaje: „Jedź ze mną.”
Odzywam się „Chciałam zobaczyć makowe pola, myślałam o tym, kiedy o mało nie umarłam.”
„Więc pojedź tam ze mną.”
„Sama nie wiem.”
„Gdyby jutro szlag trafił świat, nigdy nie zobaczyłabyś makowych pól, więc jedź ze mną.”
Myślę o tym, że o mały włos nie umarłam.
Myślę o tym, że on może mnie lubić, tak naprawdę lubić.
Zamykam oczy, to przerażające, to wykracza poza przerażenie.
I mówię „Ok.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
To było ZA-JE-BIS-TE
Rozmowa u psychologa po prostu zwaliła mnie z nóg. Niektóre momenty doprowadziły mnie do głośnego śmiechu, a to naprawdę nie jest częste. I cały rozdział był wypełniony akcją, po prostu pożerałem kolejne zdania, poczawszy od odwiedzin w domu Maxa na porwaniu kończąc. Po poprzednim rozdziale myślałem że to już niemal koniec, że w następnym rozdziale wszystko się zakończy. A tu jednak nie, sytuacja wciąż się rozwija w ciekawych kierunkach i co najważniejsze, SPIN nie tylko nie staje się nudniejszy, ale wręcz coraz ciekawszy (i ciekawszy i ciekawszy ). Nie wiem jak to możliwe że to jest coraz lepsze? No jak? Ale tak właśnie jest. Z niecierpliwością czekam na następny chapterek.
Rozmowa u psychologa po prostu zwaliła mnie z nóg. Niektóre momenty doprowadziły mnie do głośnego śmiechu, a to naprawdę nie jest częste. I cały rozdział był wypełniony akcją, po prostu pożerałem kolejne zdania, poczawszy od odwiedzin w domu Maxa na porwaniu kończąc. Po poprzednim rozdziale myślałem że to już niemal koniec, że w następnym rozdziale wszystko się zakończy. A tu jednak nie, sytuacja wciąż się rozwija w ciekawych kierunkach i co najważniejsze, SPIN nie tylko nie staje się nudniejszy, ale wręcz coraz ciekawszy (i ciekawszy i ciekawszy ). Nie wiem jak to możliwe że to jest coraz lepsze? No jak? Ale tak właśnie jest. Z niecierpliwością czekam na następny chapterek.
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Och LEO, SPIN, Incognito i Ty, to najlepsze co może spotkać człowieka pod koniec męczącego dnia...Zawsze po tych czapterkach inaczej patrzę na otoczenie, życie ma troszkę inny wymiar, ludzie wokół Ciebie są ciekawsi. I zawsze czytając zastanawiam się ...jak można tak dużo treści zawrzeć w tak niewielu słowach, to umiejętnośc najwyższej klasy i może własnie dlatego, że nasze szare komórki i wyobraźnia mają wiele do roboty opowiadanie jest tak fascynujące. No i jak zawsze, cudowne, perfekcyjne tłumacznie...Odcinek wzruszający i zupełnie zaskakujący....
Dzięki Słonko
Dzięki Słonko
LEO - jesteś lekiem na wszystko. To opowiadanko jest lekiem na wszystko. Kiedy jestem chora nic nie jest w stanie poprawić mi humoru i narzekam na wszystko... Ale ten czapterek przwrócił mnie do zycia! Rozmowa u terapeuty (nie można tego nazwać rozmową Z terapeutą ) wyzwoliła we mnie pokłady smiechu - dawno sietak nie bawiłam. Tez podejrzewałam, że wszystko zbliża się ku końcowi, ale zostałam niezmiernie miło zaskoczona. Jeżeli lekarze zaczną aplikować opowiadanka Incognito i Twoje zamiast leków, to będe chorowała wiecznie!
OJOJOJOJ!
To. Było. Odjazdowe! Świetne! Na przykład to:
To. Było. Odjazdowe! Świetne! Na przykład to:
„Dobra, nie słuchajcie mnie. Ja tu tylko jestem TERAPEUTĄ.”
„To znaczy, po co słuchać terapeuty, co ON może wiedzieć.”
„Może po prostu oddam waszej dwójce moją licencję byście mogli tu siedzieć cały dzień i się brać za czuby. Ktoś ruszał mój globus? Kto ruszał mój globus?”
Dr. Amos jest tutaj świetny. A wśród jego "wywodów" kłótnia Liz i Maxa. No i Liz z tą swoją listą JA CHCE JESZCE!„STARCZY!!!!!! „ dr Amos wrzeszczy.
„ KTO SIĘ PYTAM RUSZYŁ MÓJ OBRAZEK?”
Kręciołek się kręci
Wspaniała, przezabawna część. Wizyta u terapeuty po prostu zbiła mnie z nóg, jest to jedna z lepszych części, choć przecież wszystkie były wspaniałe. Desperacki krok Maxa, jakim było porwanie Liz napełniło mnie nadzieją, że kręciołek nie przestanie wirować jeszcze przez jakiś czas.
LEO jesteś jak zwykle niezawodna, razem z resztą forumowiczów czekam na ciąg dalszy
Wspaniała, przezabawna część. Wizyta u terapeuty po prostu zbiła mnie z nóg, jest to jedna z lepszych części, choć przecież wszystkie były wspaniałe. Desperacki krok Maxa, jakim było porwanie Liz napełniło mnie nadzieją, że kręciołek nie przestanie wirować jeszcze przez jakiś czas.
LEO jesteś jak zwykle niezawodna, razem z resztą forumowiczów czekam na ciąg dalszy
Kochani, dzięki Wam, czasami ośmielam się odczuć, że może gdzieś faktycznie jestem bliżej wyjątkowości niż codziennie... aż boję się co będzie, jak skończy się Sedno... no cóż, nic nie trwa wieczne, a to co dobre zawzse wydaje się trwać krócej. Jeśli jednak troszeczkę za moją sprawą na Wasze serca spływa odrobina radości jestem z siebie dumna, że jako pośrednik mogę Wam podać na tacy parę uśmiechów więcej.
Ostatnio co prawda rzadziej zaglądam na forum, ale staram się (na razie mi wychodzi) nie sppóźniać z kolejnymi czapterkami, bo wiem, ze czekacie. To jakiś kolejny bodziec dla mnie do działania, chociaż muszę się przyznać, że przez ostatni okres czasu miałam sporo zamieszania kompletnie nie związanego z forum. Nie mniej jednak cieszę się, że działa, że mogę poczytać Wasze opinie.
ELUNIU - Spin, Incognito i ja... nie ośmielę się włożyć nawet tego w cytat, ale zapadły mi te słowa bardzo głęboko w serce. Jesteś niesamowita. Podobnie Liz_... Czuję się naprawdę zaszczycona słysząc wasze słowa. Wy wszyscy jesteście ... inni... Inni niż początkowo myślałam o internetowych forach, które przypominały mi wyglądem brazylijskie telenowele z cylku "Och" i "Ach" czy też bar (mam szczerą nadzieję, że miłośników obu rozrywek nie uraziłam )...
Wiele razy powtarzałam, ze czuję się tutaj wspaniale, ponieważ prócz żartów potrafimy porozmawiać poważnie, mamy do siebie szacunek, staramy się, by było nam tu jak w domu, co jest dziwne, bo z socjologicznego punktu widzenia nie jesteśmy rodzina powstałą w sposób typowy, a jedynie rodziną powstałą jako grupa osób połączonych tematem, nie więzami krwi.
Ostatnio przeczytałam apel o poprawne pisanie, używanie polskich znaków i dbałość o polszczynę na tym forum. Zdziwiłam się. Nie w negatywnym sensie tego słowa, ale bardzo pozytywnie. Dlatego, że cały czas ktoś czuwa, ktoś dba i stara się, by można było pochwalić się tym, co tu piszemy. A najwspanialsze było to, że widzę, iż większość stosuje się do tego apelu, co jest niesamowite. proste, nieskomplikowane, niewymuszone. Odrobina dobrej woli, której nikt na siłę nie egzekwuje.
Jestem już z Wami od września. Nadal czuję się wyróżniona Waszym towarzystwem. Dziękuję Wam za nie.
Czapterek tłenty
Kręciołek.
Wiele rzeczy się kręci.
Kolejki górskie, życie, umysł, butelki.
W tej chwili jedyne co się kręci to koła dżipa Maxa podczas gdy on porwał mnie, coś w tym stylu właściwie.
Oczywista, że porwał po części za moją zgodą, ale to nie wpływa na stopień moje przerażenia. Pojęcia nie mam, jakie tempo tego kręciołka bym wybrała. Pojęcia nie mam, co ona ma mi do powiedzenia, co ma w dodatku zatrzymać mnie w Roswell.
Hej słodziutka, wiesz, on jest moim sennym marzeniem. Ale life is brutal and full of zasadzkas. Nie wiem, jak to jest być w centrum czyjejś uwagi. Pojęcia nie mam jak przyjmować komplementy w inny sposób niż obalenie ich lub zaprzeczenie im. Nie wiedziałam co widział w Tess i w zasadzie nie wiem, co on widzi we mnie. Ale w momencie, kiedy to bym bardzo się chciała dowiedzieć tego wszystkiego, nie ma szansy bym o to chciała spytać.
To nie kwestia samo oceny, nie wydaje mi się. Wiem, że na wampa nie wyglądam i może jest fajnie mieć mnie w pobliżu jako kumpla. W końcu parę razy ocaliłam mu ten jego tyłek.
Ale czemu ja i czemu tu i teraz? Czyżbym znalazła się we właściwym miejscu o właściwej porze?
Teraz, gdy tak mijamy przedmieścia Roswell, jest taki cichy. Jego wzrok jest skupiony na drodze przed nami. Ma to spojrzenie, wiecie które, to ciche, zamyślone, stoickie, które doprowadza dziewczyny do szału. Takie za które zapłaciłybyście milion zielonych tylko po to, by wejrzeć do środka.
Takie spojrzenia ma zawsze w Crashdown i w szkole. Właściwie, to widziałam jak się uśmiecha, śmieje, jak wyłazi z niego diabeł, ale to rzadkość. Ale byłam jego najlepszym kumplem, chyba przekroczyłam pewne granice.
„O czymś konkretnym myślisz?” pytam.
Patrzy na mnie z tym swoim uporem w oczach „NIE, a ty?”
„Bo gdybyś miał, możesz jeszcze zawrócić, nic nie powiem, nadal nie jest za późno.”
Potrząsa głową „Nie zawrócę. Zastanawiam się tylko od czego powinienem zacząć. I nie staraj się mnie przekonać, że cię nie lubię.”
„Od czego powinieneś zacząć co?”
„Przeprosiny.”
Wjeżdżamy na 285 Północną.
Wrzuca kolejny bieg, jego ramiona nieco wysuwają się z rękawów koszuli. Jego ramiona, z tymi jego ramionami coś jest, wiecie, po prostu ma się ochotę w nie wgryźć.”
Odkąd to ja się stałam taką dziewczęcą dziewczynką?
Uśmiecha się i mówi „ Nigdy wcześniej nie płaszczyłem się , nie byłem nawet blisko.”
„proszę, nie zaczynaj więc ode mnie.”
Patrzy na mnie powątpiewająco „żywię do ciebie uczucia, których za cholerę nie pozwalasz mi z siebie wyrzucić.”
Wyglądam przez okno. „Wyrzucić powiadasz. Sam się wyrzuć.”
„czemu tak strasznie się czujesz skrępowana?”
„Wcale nie”
„Liz, siedzisz tak daleko ode mnie ja to tylko możliwe.”
Ma facet rację. W zasadzie to wtapiam się w drzwi.
„Nie cierpię tego” mówi.
„czego?”
„Czuć się jak jakiś zboczony porywacz.”
„oto konkretna myśl. Zawracaj.”
Wiem, wiem: weź się w garść Liz, bądź taką kochaną dziewczynką, jaką wszyscy wiemy, że możesz być.
Max zdejmuje rękę z kierownicy i w geście rozpaczy przeciera dłonią twarz. Ja NIE mam wątpliwości, nie jesteś sobą, zamykasz się.”
„może taka właśnie jestem?”
Potrząsa głową: „Nie, taka nigdy przy mnie nie byłaś.”
To jedno ze zdań, które są prawdziwe, więc trzymam twarz na kłódkę.
Zjeżdża z autostrady „Muszę zatankować.”
Łowię mały szkielecik w mojej kieszeni. Wiecie co, to właśnie my. Prawie. Max to kosmita, to jego sekret, to dlatego wiecznie się obwinia za wszystko. Ja jeszcze nie jestem szkieletem, ale mogłabym być. Najpierw muszę się odsłonić, do samych kości. Wyłożyć przed nim kawę na ławę, wszystkie moje sekrety, i poczekać co z tym wszystkim zrobi.
Szkielety nie mają tajemnic, nie kłamią, nie zamykają się w sobie. Odkrywają się, nie mają gdzie cokolwiek ukryć. A ja? Ja mam mnóstwo do ukrycia.
Max wraca z dużą torbą nie wiadomo czego.
Miesza w torbie i mówi: „Mamy wodę, napój, chrupki kukurydziane, hmm... czekoladę? Gumy...”
„Jaką czekoladę?”
„M&M’s” mówi wyciągając brązową saszetkę.
„OOO” sięgam po nią, ale on się cofa.
Mówi „Najpierw mi obiecasz, że będziesz miła.”
„Moja czekolada.”
„Nie przywykłaś do dzielenia się, co?”
Uśmiecham się „Moja.”
Przewraca oczami „Dobra, dobra. Dziś czekolada, jutro zechcesz mojego samochodu, domu.”
„Twoich pieniędzy.”
Potakuje „Moich pieniędzy.”
„Twojej kolekcji książek.”
„Jesteś bezwzględna.”
„Myślisz, że o tym nie wiem.”
Panie i Panowie, jak może się wydawać właśnie flirtowałam z Maxem Evansem.
Co wcale nie oznacza, że jestem gotowa wszystko odpuścić.
Tankuje benzynę i wracamy na 285 Północną. Nie wiem, nazwijcie to wymierzaniem kary samemu sobie, ale jest taka jedna rzecz, której muszę być pewna.
„Więc, Ty i Tess jesteście razem?”
Widzę delikatny ból przemykający po jego twarzy. Rujnowanie najlepszych kumplowskich momentów zostawiajcie zawsze mi.
Odpowiada „Nie, my ... my tylko...”
„Często się spotykacie?”
Wierci się niewygodnie w fotelu.
„krótki lot jaskółki bez skrzydeł, co?”
„Liz.”
„Nie miałeś żadnych stosunków seksualnych z tą kobietą, co?” ["You did not have sexual relations with that woman."]
“Przestań.”
“A pewnie, że nie Panie Prezydencie Evans.”
„całowaliśmy się.”
„Gdzie”
„Gdzie?”
„No, gdzie.”
„Hmm.. w moim domu.”
„Nie o to mi chodziło, mówimy tu o częściach ciała.”
„Zaraz...ZARAZ...zaczekaj momencik, Liz, całowaliśmy się, nie było zdzierania z siebie ubrań.”
„A.” Mówię „A co z wędrującymi rączętami?”
„żadnego obmacywania.”
„Wiesz, umówiłam się z Eddiem.”
„Tak?”
„No, zazdrosny?”
Unosi brwi „TAK!”
„Tylko żartowałam.”
„O ... Boże.”
Potakuję.
On potakuje.
I sobie jedziemy dalej.
„Co zamierzasz powiedzieć rodzicom?” pytam.
Wzdryga się „Jeszcze nie wiem, a ty?”
„Powiem, żeby wezwali gliny, zostałam porwana.”
„Używasz ile wlezie i masz frajdę na całego.”
„Bardzo prawdopodobne. Powiem, że pojechałam pod namiot, im to nie robi różnicy. I tak miałam się wynieść. Opuścisz szkołę.”
„trzy dni, przeżyję jakoś.”
Prawdziwy z ciebie przestępca, wiesz?”
„Gdzie się zatrzymamy?”
„Zatrzymamy?”
„No, na noc.”
„Zatrzymać się na noc?”
Mówi: „Centrum Arizony jest połową drogi, może zechcemy pojechać dalej niż tam.”
Ja na to „Hotel?”
„No.”
„Razem?”
On się uśmiecha „No cóż, myślałem, że może wynajmę sobie pokój a ty się prześpisz w samochodzie.”
„Dobry pomysł.” Mówię.
„Fajnie”
„No, więc tego nie spieprz.”
„pozwól mi się przeprosić.”
„Odczep się”
„Nie wariuj.”
„Kto, ja?”
Mój żołądek robi właśnie popisowego podwójnego flipa 180o Ollie Nosegrind.
On bierze głęboki, trzęsący się oddech. Taki, jaki bierze się przed powiedzeniem czegoś naprawdę wielkiego.
Mówi „Nigdy wcześniej ... tak dobrze ... się z nikim ...w całym moim życiu nie czułem” Wygląda przez okno, tak jak ludzie, którzy przed chwilą powiedzieli samą szczerą prawdę. „To znaczy ... znasz mnie... Boże, jakie to krępujące.”
„Więc przestań.”
„Nie planowałem tego rozumiesz? Ale cię lubię Liz, w ten dziwny, przerażająco – denerwująco – mam nadzieję – że - mi – przebaczysz – sposób.”
Przełykam.
„A Tess, nie ma co porównywać, Liz. To znaczy, jest miła i ładna i w ogóle, ale ty ... TY ... sam nie wiem, jak ... jak to opisać. Kiedy byliśmy w tym basenie.. byłem...”
„Napalony?”
JEZ...!!! Nie potrafię trzymać mordy na kłódkę.
A On się uśmiecha. „Ocaliłaś mnie od wszystkiego Liz. Więc mi już wybacz tę całą przyjaźń. Jest cudowna i w ogóle, ale nie tego potrzebuję od ciebie.”
„Potrzebujesz?”
„Ciebie.”
Zamykam oczy, bo przechodzą mnie dreszcze. Takie uczucie, które nie chce minąć, a nawet kiedy mija, to zjawia się kolejne.
„Ona ma purpurowe biustonosze”. Mówię.
„Co?”
„Tess ma purpurowe jedwabne biustonosze.”
„A.. ok.”
„moje są białe.”
On się śmieje.
„Dokładnie rzecz ujmując bawełniane, czy to stanowi jakiś problem?” dodaję.
„No cóż” zaczyna „Możesz mi jeden pokazać i natychmiast wyjaśnimy tę sprawę do końca.”
„Bardzo śmieszne.”
„Od przeprosin przeszliśmy do twojej bielizny, więc wybacz mi, że mam problemy z koncentracją.”
Max ma włochate myśli o tobie. Gdyby ziemia się otworzyła i połknęła mnie w całości nie zdziwiłoby mnie to ani ciut ciut.
„Zawsze jesteś taki szczery?” pytam.
„Nigdy nie bywam aż tak szczery, przenigdy.”
Zamykam oczy i wsłuchują się w szum pracującego silnika. W bocznym lusterku widzę jak koła kręcą się i kręcą. Może fantazje i miłość z daleka wcale nie są takie cudowne. Mniej przerażające, ale wcale nie takie znowu cudowne. Mam tylko nadzieję, że wyjmę sobie ten knebel z gardła i chociaż na chwilę poczuję szczęście.
„może ja też powinnam być szczera.”
„Byłoby miło.”
Najpierw znajdźmy ten hotel.” Mówię.
Potakuje.
„Dużo kłamię.”
„Wiem.”
„To się robi męczące.”
„Chcesz poznać jeden ze śliskich sekrecików?” mówię
„No.”
„Obiecaj, że się nie wkurzysz.”
„Obiecuję.”
„To ja powiedziałam Tarze Fisher, że jesteś homo.”
Ostatnio co prawda rzadziej zaglądam na forum, ale staram się (na razie mi wychodzi) nie sppóźniać z kolejnymi czapterkami, bo wiem, ze czekacie. To jakiś kolejny bodziec dla mnie do działania, chociaż muszę się przyznać, że przez ostatni okres czasu miałam sporo zamieszania kompletnie nie związanego z forum. Nie mniej jednak cieszę się, że działa, że mogę poczytać Wasze opinie.
ELUNIU - Spin, Incognito i ja... nie ośmielę się włożyć nawet tego w cytat, ale zapadły mi te słowa bardzo głęboko w serce. Jesteś niesamowita. Podobnie Liz_... Czuję się naprawdę zaszczycona słysząc wasze słowa. Wy wszyscy jesteście ... inni... Inni niż początkowo myślałam o internetowych forach, które przypominały mi wyglądem brazylijskie telenowele z cylku "Och" i "Ach" czy też bar (mam szczerą nadzieję, że miłośników obu rozrywek nie uraziłam )...
Wiele razy powtarzałam, ze czuję się tutaj wspaniale, ponieważ prócz żartów potrafimy porozmawiać poważnie, mamy do siebie szacunek, staramy się, by było nam tu jak w domu, co jest dziwne, bo z socjologicznego punktu widzenia nie jesteśmy rodzina powstałą w sposób typowy, a jedynie rodziną powstałą jako grupa osób połączonych tematem, nie więzami krwi.
Ostatnio przeczytałam apel o poprawne pisanie, używanie polskich znaków i dbałość o polszczynę na tym forum. Zdziwiłam się. Nie w negatywnym sensie tego słowa, ale bardzo pozytywnie. Dlatego, że cały czas ktoś czuwa, ktoś dba i stara się, by można było pochwalić się tym, co tu piszemy. A najwspanialsze było to, że widzę, iż większość stosuje się do tego apelu, co jest niesamowite. proste, nieskomplikowane, niewymuszone. Odrobina dobrej woli, której nikt na siłę nie egzekwuje.
Jestem już z Wami od września. Nadal czuję się wyróżniona Waszym towarzystwem. Dziękuję Wam za nie.
Czapterek tłenty
Kręciołek.
Wiele rzeczy się kręci.
Kolejki górskie, życie, umysł, butelki.
W tej chwili jedyne co się kręci to koła dżipa Maxa podczas gdy on porwał mnie, coś w tym stylu właściwie.
Oczywista, że porwał po części za moją zgodą, ale to nie wpływa na stopień moje przerażenia. Pojęcia nie mam, jakie tempo tego kręciołka bym wybrała. Pojęcia nie mam, co ona ma mi do powiedzenia, co ma w dodatku zatrzymać mnie w Roswell.
Hej słodziutka, wiesz, on jest moim sennym marzeniem. Ale life is brutal and full of zasadzkas. Nie wiem, jak to jest być w centrum czyjejś uwagi. Pojęcia nie mam jak przyjmować komplementy w inny sposób niż obalenie ich lub zaprzeczenie im. Nie wiedziałam co widział w Tess i w zasadzie nie wiem, co on widzi we mnie. Ale w momencie, kiedy to bym bardzo się chciała dowiedzieć tego wszystkiego, nie ma szansy bym o to chciała spytać.
To nie kwestia samo oceny, nie wydaje mi się. Wiem, że na wampa nie wyglądam i może jest fajnie mieć mnie w pobliżu jako kumpla. W końcu parę razy ocaliłam mu ten jego tyłek.
Ale czemu ja i czemu tu i teraz? Czyżbym znalazła się we właściwym miejscu o właściwej porze?
Teraz, gdy tak mijamy przedmieścia Roswell, jest taki cichy. Jego wzrok jest skupiony na drodze przed nami. Ma to spojrzenie, wiecie które, to ciche, zamyślone, stoickie, które doprowadza dziewczyny do szału. Takie za które zapłaciłybyście milion zielonych tylko po to, by wejrzeć do środka.
Takie spojrzenia ma zawsze w Crashdown i w szkole. Właściwie, to widziałam jak się uśmiecha, śmieje, jak wyłazi z niego diabeł, ale to rzadkość. Ale byłam jego najlepszym kumplem, chyba przekroczyłam pewne granice.
„O czymś konkretnym myślisz?” pytam.
Patrzy na mnie z tym swoim uporem w oczach „NIE, a ty?”
„Bo gdybyś miał, możesz jeszcze zawrócić, nic nie powiem, nadal nie jest za późno.”
Potrząsa głową „Nie zawrócę. Zastanawiam się tylko od czego powinienem zacząć. I nie staraj się mnie przekonać, że cię nie lubię.”
„Od czego powinieneś zacząć co?”
„Przeprosiny.”
Wjeżdżamy na 285 Północną.
Wrzuca kolejny bieg, jego ramiona nieco wysuwają się z rękawów koszuli. Jego ramiona, z tymi jego ramionami coś jest, wiecie, po prostu ma się ochotę w nie wgryźć.”
Odkąd to ja się stałam taką dziewczęcą dziewczynką?
Uśmiecha się i mówi „ Nigdy wcześniej nie płaszczyłem się , nie byłem nawet blisko.”
„proszę, nie zaczynaj więc ode mnie.”
Patrzy na mnie powątpiewająco „żywię do ciebie uczucia, których za cholerę nie pozwalasz mi z siebie wyrzucić.”
Wyglądam przez okno. „Wyrzucić powiadasz. Sam się wyrzuć.”
„czemu tak strasznie się czujesz skrępowana?”
„Wcale nie”
„Liz, siedzisz tak daleko ode mnie ja to tylko możliwe.”
Ma facet rację. W zasadzie to wtapiam się w drzwi.
„Nie cierpię tego” mówi.
„czego?”
„Czuć się jak jakiś zboczony porywacz.”
„oto konkretna myśl. Zawracaj.”
Wiem, wiem: weź się w garść Liz, bądź taką kochaną dziewczynką, jaką wszyscy wiemy, że możesz być.
Max zdejmuje rękę z kierownicy i w geście rozpaczy przeciera dłonią twarz. Ja NIE mam wątpliwości, nie jesteś sobą, zamykasz się.”
„może taka właśnie jestem?”
Potrząsa głową: „Nie, taka nigdy przy mnie nie byłaś.”
To jedno ze zdań, które są prawdziwe, więc trzymam twarz na kłódkę.
Zjeżdża z autostrady „Muszę zatankować.”
Łowię mały szkielecik w mojej kieszeni. Wiecie co, to właśnie my. Prawie. Max to kosmita, to jego sekret, to dlatego wiecznie się obwinia za wszystko. Ja jeszcze nie jestem szkieletem, ale mogłabym być. Najpierw muszę się odsłonić, do samych kości. Wyłożyć przed nim kawę na ławę, wszystkie moje sekrety, i poczekać co z tym wszystkim zrobi.
Szkielety nie mają tajemnic, nie kłamią, nie zamykają się w sobie. Odkrywają się, nie mają gdzie cokolwiek ukryć. A ja? Ja mam mnóstwo do ukrycia.
Max wraca z dużą torbą nie wiadomo czego.
Miesza w torbie i mówi: „Mamy wodę, napój, chrupki kukurydziane, hmm... czekoladę? Gumy...”
„Jaką czekoladę?”
„M&M’s” mówi wyciągając brązową saszetkę.
„OOO” sięgam po nią, ale on się cofa.
Mówi „Najpierw mi obiecasz, że będziesz miła.”
„Moja czekolada.”
„Nie przywykłaś do dzielenia się, co?”
Uśmiecham się „Moja.”
Przewraca oczami „Dobra, dobra. Dziś czekolada, jutro zechcesz mojego samochodu, domu.”
„Twoich pieniędzy.”
Potakuje „Moich pieniędzy.”
„Twojej kolekcji książek.”
„Jesteś bezwzględna.”
„Myślisz, że o tym nie wiem.”
Panie i Panowie, jak może się wydawać właśnie flirtowałam z Maxem Evansem.
Co wcale nie oznacza, że jestem gotowa wszystko odpuścić.
Tankuje benzynę i wracamy na 285 Północną. Nie wiem, nazwijcie to wymierzaniem kary samemu sobie, ale jest taka jedna rzecz, której muszę być pewna.
„Więc, Ty i Tess jesteście razem?”
Widzę delikatny ból przemykający po jego twarzy. Rujnowanie najlepszych kumplowskich momentów zostawiajcie zawsze mi.
Odpowiada „Nie, my ... my tylko...”
„Często się spotykacie?”
Wierci się niewygodnie w fotelu.
„krótki lot jaskółki bez skrzydeł, co?”
„Liz.”
„Nie miałeś żadnych stosunków seksualnych z tą kobietą, co?” ["You did not have sexual relations with that woman."]
“Przestań.”
“A pewnie, że nie Panie Prezydencie Evans.”
„całowaliśmy się.”
„Gdzie”
„Gdzie?”
„No, gdzie.”
„Hmm.. w moim domu.”
„Nie o to mi chodziło, mówimy tu o częściach ciała.”
„Zaraz...ZARAZ...zaczekaj momencik, Liz, całowaliśmy się, nie było zdzierania z siebie ubrań.”
„A.” Mówię „A co z wędrującymi rączętami?”
„żadnego obmacywania.”
„Wiesz, umówiłam się z Eddiem.”
„Tak?”
„No, zazdrosny?”
Unosi brwi „TAK!”
„Tylko żartowałam.”
„O ... Boże.”
Potakuję.
On potakuje.
I sobie jedziemy dalej.
„Co zamierzasz powiedzieć rodzicom?” pytam.
Wzdryga się „Jeszcze nie wiem, a ty?”
„Powiem, żeby wezwali gliny, zostałam porwana.”
„Używasz ile wlezie i masz frajdę na całego.”
„Bardzo prawdopodobne. Powiem, że pojechałam pod namiot, im to nie robi różnicy. I tak miałam się wynieść. Opuścisz szkołę.”
„trzy dni, przeżyję jakoś.”
Prawdziwy z ciebie przestępca, wiesz?”
„Gdzie się zatrzymamy?”
„Zatrzymamy?”
„No, na noc.”
„Zatrzymać się na noc?”
Mówi: „Centrum Arizony jest połową drogi, może zechcemy pojechać dalej niż tam.”
Ja na to „Hotel?”
„No.”
„Razem?”
On się uśmiecha „No cóż, myślałem, że może wynajmę sobie pokój a ty się prześpisz w samochodzie.”
„Dobry pomysł.” Mówię.
„Fajnie”
„No, więc tego nie spieprz.”
„pozwól mi się przeprosić.”
„Odczep się”
„Nie wariuj.”
„Kto, ja?”
Mój żołądek robi właśnie popisowego podwójnego flipa 180o Ollie Nosegrind.
On bierze głęboki, trzęsący się oddech. Taki, jaki bierze się przed powiedzeniem czegoś naprawdę wielkiego.
Mówi „Nigdy wcześniej ... tak dobrze ... się z nikim ...w całym moim życiu nie czułem” Wygląda przez okno, tak jak ludzie, którzy przed chwilą powiedzieli samą szczerą prawdę. „To znaczy ... znasz mnie... Boże, jakie to krępujące.”
„Więc przestań.”
„Nie planowałem tego rozumiesz? Ale cię lubię Liz, w ten dziwny, przerażająco – denerwująco – mam nadzieję – że - mi – przebaczysz – sposób.”
Przełykam.
„A Tess, nie ma co porównywać, Liz. To znaczy, jest miła i ładna i w ogóle, ale ty ... TY ... sam nie wiem, jak ... jak to opisać. Kiedy byliśmy w tym basenie.. byłem...”
„Napalony?”
JEZ...!!! Nie potrafię trzymać mordy na kłódkę.
A On się uśmiecha. „Ocaliłaś mnie od wszystkiego Liz. Więc mi już wybacz tę całą przyjaźń. Jest cudowna i w ogóle, ale nie tego potrzebuję od ciebie.”
„Potrzebujesz?”
„Ciebie.”
Zamykam oczy, bo przechodzą mnie dreszcze. Takie uczucie, które nie chce minąć, a nawet kiedy mija, to zjawia się kolejne.
„Ona ma purpurowe biustonosze”. Mówię.
„Co?”
„Tess ma purpurowe jedwabne biustonosze.”
„A.. ok.”
„moje są białe.”
On się śmieje.
„Dokładnie rzecz ujmując bawełniane, czy to stanowi jakiś problem?” dodaję.
„No cóż” zaczyna „Możesz mi jeden pokazać i natychmiast wyjaśnimy tę sprawę do końca.”
„Bardzo śmieszne.”
„Od przeprosin przeszliśmy do twojej bielizny, więc wybacz mi, że mam problemy z koncentracją.”
Max ma włochate myśli o tobie. Gdyby ziemia się otworzyła i połknęła mnie w całości nie zdziwiłoby mnie to ani ciut ciut.
„Zawsze jesteś taki szczery?” pytam.
„Nigdy nie bywam aż tak szczery, przenigdy.”
Zamykam oczy i wsłuchują się w szum pracującego silnika. W bocznym lusterku widzę jak koła kręcą się i kręcą. Może fantazje i miłość z daleka wcale nie są takie cudowne. Mniej przerażające, ale wcale nie takie znowu cudowne. Mam tylko nadzieję, że wyjmę sobie ten knebel z gardła i chociaż na chwilę poczuję szczęście.
„może ja też powinnam być szczera.”
„Byłoby miło.”
Najpierw znajdźmy ten hotel.” Mówię.
Potakuje.
„Dużo kłamię.”
„Wiem.”
„To się robi męczące.”
„Chcesz poznać jeden ze śliskich sekrecików?” mówię
„No.”
„Obiecaj, że się nie wkurzysz.”
„Obiecuję.”
„To ja powiedziałam Tarze Fisher, że jesteś homo.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Jak wiele może się zmienić człowiek w 2 tygodnie? Jak widać wiele. Tutaj to może nie rzuca się tak w oczy, bo jesteśmy już dosyć daleko odkąd przeczytaliśmy pierwsze części, ale tak jest. Szczegónie w tym momencie:
Teraz mają ze sobą także nowe uczucia. Ale mimo wsyzstko zazdrość o Tess nie znikła wciąż z Liz chociaż Tess jest mile od nich. Czemu? Bo to właściwie wszystko zaczęło się od Tess...
I jeszcze jedno:
Oni chyba zaczynają zdawac sobie sprawę, że naprawdę się zmienili. Niby są ci sami, ale mają za sobą przeżycia, które nie tak łatwo wyrzucić z pamięci - Tess. W tym wszystkim chodzi mimo wszystko chyba o Tess. Nie o rzeczy dziejące się między Liz i Maxem - to jest właściwie na drugim planie, a wpycha się na pierwszy dopiero od 2 ostatnich odcinków - a o Tess. To ona ich tak zmieniła. Bez niej pewnie wszystko potoczyło by się inaczej. Pewnie? Na pewno.Odkąd to ja się stałam taką dziewczęcą dziewczynką?
Uśmiecha się i mówi „ Nigdy wcześniej nie płaszczyłem się , nie byłem nawet blisko.”
Teraz mają ze sobą także nowe uczucia. Ale mimo wsyzstko zazdrość o Tess nie znikła wciąż z Liz chociaż Tess jest mile od nich. Czemu? Bo to właściwie wszystko zaczęło się od Tess...
I jeszcze jedno:
....and sometimes kopas w dupaslife is brutal and full of zasadzkas
A wiecie co ja czuję czytając kolejny rozdział...Boże, niech to jeszcze się nie kończy. I oczywiście kończy się zbyt szybko...
Dzięki LEO. Tak rozmawialiśmy w ostatnich postach w ..Disappear.. jak oddziałowują na nas te wszystkie, najlepsze opowiadania. Fikcja autorów, wejście w ich umowny świat, to nie jest najważniejsze...Ale te wszystkie uniwersalne w końcu uczucia, ktore przecież są nam tak bliskie...czułość , troska, miłość, przyjaźń czy nie czynią nas wrażliwszymi na to co się obok nad dzieje ? Ja zaczynam czuć to na sobie. I zaczynam inaczej patrzeć na innych. Coś jednak dobrego z tych opowiadań do nas dociera. I o to chodzi. Pamiętaj LEO, że masz w tym udział
Dzięki LEO. Tak rozmawialiśmy w ostatnich postach w ..Disappear.. jak oddziałowują na nas te wszystkie, najlepsze opowiadania. Fikcja autorów, wejście w ich umowny świat, to nie jest najważniejsze...Ale te wszystkie uniwersalne w końcu uczucia, ktore przecież są nam tak bliskie...czułość , troska, miłość, przyjaźń czy nie czynią nas wrażliwszymi na to co się obok nad dzieje ? Ja zaczynam czuć to na sobie. I zaczynam inaczej patrzeć na innych. Coś jednak dobrego z tych opowiadań do nas dociera. I o to chodzi. Pamiętaj LEO, że masz w tym udział
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 22 guests