T: The Gravity Series: HTDC & Exit Music [by RosDeidre]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Post Reply
User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Wed Feb 18, 2004 9:32 pm

Hotaru, dzięki za zwrot fanartu.
Fakt, wykasowałam, potem zwróciłam. Z jakiegoś powodu niektóre obrazki nie chcą mi się wyswietlić na tym komputerze, dopiero po zapisaniu na dysku mogę je obejrzeć. Przywrócony - śliczny, widzę tu chyba dzieło którejś wersji Photoshopa... aż mnie rączki swędzą, by pójść do domu i coś niecoś popracować, ale zaraz sumienie się odzywa, że muszę odrobić pracę domową. Nie wierzcie ludziom, którzy twierdzą, że studenci się obijają :shock: :shock: :shock: . Studia polegają na studiowaniu, czyli jak sam czegoś nie zrobisz/opracujesz, to często guzik z pętelką wiesz...

HtDC przeczytałam jakiś czas temu w english (ale nie ma to jak po polsku, przynajmniej rozumiem więcej :wink: ) i ciekawi mnie jedna rzecz. Czy fani tego opo zaczna pisać wiecej listów...l
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Feb 18, 2004 9:46 pm

Cieszę się Hotaru, że go wreszcie zobaczyłaś. I dlatego nie mogłam sie oprzeć, żeby nie przenieść artu Lizziett na tę stronę. Tak pięknie kojarzy mi się z ..Disappear.. A czy fani piszą więcej ? Chodzi o posty? Nie wiem...wiem tylko, że zaglądają tu najbardzie wymagający i rozsmakowani... :D

Image

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Wed Feb 18, 2004 10:56 pm

Opowiadanie coraz bardziej mnie wciąga, a postać Marca fascynuje. Trzeba mieć prawdziwy talent, żeby stworzyć całkiem nową postać, która tak dobrze pasuje do roswellowskich klimatów.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Feb 18, 2004 11:23 pm

Elu, Elu, Elu. Nawet o tym nie wspominaj. Deidre pisze cudnie, ale momentami to piekło dla tłumacza :wink: Nie utkniesz.

Marco coraz bardziej mnie do siebie przekonuje :wink: Usiłowałam uczyć się fizyki, usiłowałam zrobić francuski, a w rezultacie wylądowałam tutaj czytając kolejny piękny rozdział. I jak zwykle u Deidre Max nie jest rozpaczającą kupką nieszczęścia, że "zły chłopcyk zablał Liz" a i Liz nie zamienia się w galaretę. Marco to chłopak z charakterem i nie da sobie w kaszę dmuchać... Dlaczego tutaj wszystkie postacie są wyraźne i jakby aż "wyłażące" z ekranu? Szkoda, że nie we wszystich opowiadań autor ma dar przekonania do siebie czytelnika... To o autorze tyczy się też tłumacza, który jakby pisze to od nowa, wybierając właściwe słowa i odrzucając inne, od nowa tworzy całą historię i choć może nie bardzo ma wpływ na końcowy rezultat, to jednak z pewnością to on tworzy cały klimat :wink:

Dzięki, Elu!
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri Feb 20, 2004 10:01 pm

Dzisiaj kolejna część :P


How to Disappear Completely - częśc 12


Z trudem podchodzili pod górę. Nagle Max chwycił przyjaciela za ramię - Michael, tam nie tylko jest Marco – szepnął – Jest ich więcej - Rozglądał się wokół zastanawiając się czy nawet w tych ciemnościach są obserwowani.

Michael ciężko oddychał – Skąd wiesz ?

- Właśnie....kontaktowała się ze mną Liz – wszyscy stłoczyli się wokół nich przysłuchując się rozmowie – Chciała nas ostrzec – ciągnął.

- Wiedziałem, że to zły pomysł, Maxwell. Nie wolno ci było tu iść. To ciebie chcą dorwać, pamiętasz ? – Michael nerwowo rzucił wzrokiem na skalne urwisko – Dalej pójdę z Isabel i Tess a ty powinieneś zostać tutaj – powiedział rozglądając się po przyjaciołach.

Szeryf Valenti podszedł bliżej – Pod tym względem muszę zgodzić się z Michaelem.

Max przeciągnął po włosach drżąca ręką próbując jakoś to wszystko sobie poukładać. Wierzył w doświadczenie i mądrość Valentiego a wewnętrzny głoś podpowiadał mu, że Michael ma rację. Tak bardzo niepokoił się o Liz – co prawda była wyjątkowo silna ale mimo wszystko wiedział, że się boi bo wyczuł jej lęk kiedy wcześniej się kontaktowali więc chciał być przy niej. Ale głęboko, w środku zdawał sobie sprawę, że lepiej jak zostanie bo gdyby go złapali pozostałoby mu się tylko o nią modlić.

Spoglądał w górę na postrzępione wyżej skały, znaczące drogę do jaskini. Noc była zupełnie ciemna, bez światła księżyca, ledwie mógł odróżnić charakterystyczną, pojedynczą skałę oznaczającą wejście do jaskini. I wyczuwał w pobliżu obecność Liz....czy była tam jeszcze ? Nie był pewny ale wiedział, że nie ma czasu na zastanawianie i trzeba podjąć decyzję.

- Szeryfie, razem z Marią poczekamy na nich – niedaleko zauważył pojedynczy duży kamień otoczony krzewami – Właśnie tam. Jeżeli coś się wydarzy, natychmiast wracasz do nas – popatrzył na Michaela znacząco.

Tess podeszła do Maxa i delikatnie dotknęła jego ramienia – Spróbuję nagiąć ich umysły a potem pójdziemy prosto po nią – odwróciła się do Isabel i Michaela – Tylko pamiętajcie, nie mogę tego robić zbyt długo więc musicie działać szybko.

Dziwne było pomyśleć, że życie Liz – życie ich wszystkich - opierało się w tym momencie na wierze w umiejętności Tess. Miał nadzieję, że się nie mylą.

Isabel szybko go uściskała – Uważaj na siebie, Max – szepnęła mu do ucha i odsunęła się.

Widział odbijający się w jej oczach niepokój i próbował podtrzymać ją na duchu uśmiechem – Przede wszystkim, to ty powinnaś na siebie uważać – powiedział ze wzruszeniem.

******

Liz schodziła w dół najciszej jak umiała mając nadzieję, że uda jej się jak najszybciej odszukać Maxa. Przypomniała sobie dzień kiedy zbiegała z tego samego wzgórza uciekając przed nim i jego przyszłością z przeświadczeniem, że nie ma tam dla niej miejsca. Jak bardzo by się nie myliła – teraz ich przeznaczenie zależało od jej umiejętności poruszania się w tych kompletnych ciemnościach. Wsłuchując się w ciszę pustyni i szukając drogi w tym uśpionym pustkowiu zaczynała się coraz bardziej denerwować czy odnajdzie kiedykolwiek przyjaciół.

Pokonując drogę zawadziła nogą o niewidoczny korzeń i upadając podparła się mocno na rękach. Ostry ból przeszył nadgarstki a upadek praktycznie pozbawił ją oddechu. Przyszło jej na myśl, że być może opuściło ją szczęście i właśnie coś sobie złamała. Ale nie miała czasu nad tym się zastanawiać. Biegnij do Maxa, powtarzała uparcie podnosząc się na nogi. Oglądnęła się szybko by sprawdzić czy nikt za nią nie idzie.

Skup się, Liz. Nie daj się. Kiedy udało jej się trochę przebić wzrokiem mrok poczuła się nagle bardzo mała i nic nie znacząca, jakby pływała w morzu ciemności szukając po omacku niewidzialnego brzegu. Gdyby miała chociaż jakieś światło, które rozjaśniłoby jej drogę.

Ale zaraz przypomniała sobie, że jest zdana tylko na siebie mając za sobą niewidocznych wrogów.

I skoncentrowała się z całych sił na Maxie.

*******

Marco patrząc na Liz, po raz kolejny zapragnął po prostu pójść za nią. Czy jest sens zostawać tu teraz ? Znał jednak odpowiedź. Musiał dokończyć to co zaczął, doprowadzić Nicholasa do granilithu.

Kołysał się na stopach, prowadził lornetkę za drobną sylwetką zbiegająca ścieżką po stoku, obserwując ją przez zieloną mgiełkę okularów. Lornetka była na poczerwień, wrażliwa na promieniujące ciepło co oznaczało, że oprócz zarysów postaci mógł zobaczyć także okalającą ich energię cieplną. Przez soczewki samochody przy wychłodzonych silnikach wydzielały matowo - blade światło. Opierając się na różnych stopniach intensywności promieniowania ciepła był w stanie wyłapać różnice pomiędzy ludźmi a kosmitami. Otaczająca ludzi aura wydzielała ciepłe, jasne kolory, u hybryd światło było dużo mocniejsze, bardziej nasycone i lepiej widoczne. A refleksy Maxa i Liz, były zupełnie niezwykłe.

Liz wyróżniała się czymś unikalnym, natężenie jej światła mieściło się gdzieś pomiędzy ludźmi a kosmitami. Barwa ciepła jej ciała było dużo intensywniejsza niż u człowieka ale nie jaśniała tak mocno jak hybrydy. I oczywiście Max, którego aura była najjaśniejsza i najpiękniejsza ze wszystkich, co zawsze bardzo denerwowało Nicholasa który ze swoją potęgą i mocą nigdy nie odznaczał się zbyt jaskrawo.

Ale było coś, co fascynowało Marco najbardziej. To, co rozgrywało się przed jego oczami widywał tak często – może tysiące razy - ale zawsze, za każdym razem budziło jego podziw i respekt. Sposób w jaki zmieniało się ich światło gdy się na siebie otwierali. Kiedy byli blisko, zmieniał się skład chemiczny i ciepłota ich ciał, przyjmując blask i kolor zupełnie różny od ich własnego.

Latami ćwiczył wzrok jak rozróżniać ich refleksy świetlne by móc ich śledzić, ale także nauczył się rozpoznawać to wyjątkowe, szczególne światło jakie oboje otaczało. Po prostu, kiedy Max i Liz byli razem ich aura stawała się jednakowa. Zastanawiał się teraz czy Liz wiedziała jak była blisko Maxa, ponieważ widział wyraźnie, jak intensywne stawało się ciepło jej ciała, podobnie jak przykucniętego za skałą Maxa. Wprawdzie Marco nie widział go wyraźnie ale chwytał odbicia światła, którego natężenie rosło, w miarę jak Liz zbliżała się do niego.

Przerwał te rozmyślania gdy ujrzał znajome promieniowanie trzech hybryd, podchodzących zboczem wzniesienia. Był tak zajęty wpatrywaniem się w Liz że zapomniał o pozostałych, a to musieli być Michael, Isabel i Tess. Czego chcieli, co zamierzali ? Rozglądnął się szybko dookoła próbując się na coś zdecydować.

Ale kiedy znowu spojrzał, dostrzegł coś dużo bardziej niepokojącego. Niżej, na ścieżce trzech Skórów obserwowało Maxa i dochodzącą do niego Liz. Puls zabił mu mocno i skupił się na odwiecznym instynkcie. Groziło im niebezpieczeństwo - wszystkim – więc musiał zacząć działać.

*****

Valenti przykucnął obok Maxa przeczesując wzrokiem skarpę, trzymając przy sobie odbezpieczoną broń. Obok niego siedziała Maria wsparta plecami o kamień. Nagle gdzieś z przodu coś się poruszyło i Max wyczuł jak udziela im się napięcie. Maria głucho pisnęła, zerknął na nią i zobaczył jak macha przed nosem fiolką i nerwowo wdycha swój uspokajający olejek cyprysowy. Nie powinniśmy byli jej ze sobą zabierać i narażać na takie niebezpieczeństwo, wyrzucał sobie.

Valenti uniósł lekko broń, gotowy w każdej chwili jej użyć i czekał w napięciu. Wszystkie zmysły miał wyczulone i ogarnęło go dziwne skojarzenie. Jakby odgrywali swoje role w jakimś zwariowanym filmie o Wietnamie - wojskowy oddział czekający pod osłoną nocy na wrogów. Tylko że w ich przypadku wszystko odbywało się naprawdę i nikt ich do tego nie przygotował.

Kto nadchodził ? Ilu ich było ?

Dźwięk cichych, miękkich kroków kierował się w ich stronę. Max wyciągnął w tamtą stronę rękę, opierając ją na chłodnym kamieniu i czuł jak w piersiach robi mu się gorąco. Było tak dlatego, że skupiał się od jakiegoś czasu swoich uczuciach, delikatnie je w sobie wzbudzał.....a to powodowało, że rosła temperatura jego ciała. Nie panował nad tym i wiedział także że była to część jego obcej natury. Ten wewnętrzny ogień zaczynał w nim wzbierać ilekroć coś im groziło. I to było to o czym myślał tylko, że tak bardzo dał się ponieść tej chwili, że pominął kogoś, kto naprawdę tu był. Liz.

W jednej chwili poczuł jak oplata ich cienka, złota nić, jak ich łączy. Kontakt zdawał się odzywać strumieniem refleksów i uczuć i jak nitki babiego lata przyciągały ją prosto do niego. Niemal czuł ją przy sobie, była tak blisko.

I wtedy na skale jego oczom ukazała się drobna sylwetka, w momencie gdy otwierali się na siebie tak szeroko, że musieli się na chwilę nawzajem powstrzymać. Wstał wolno, ruszył w jej kierunku a ona rzuciła mu się w ramiona z taką siłą, że prawie stracił równowagę, tak był rozdygotany tym, że ma ją przy sobie.

Przygarnął ją ciasno do siebie i schował twarz w miękkich włosach. Jej zapach oszałamiał go – odświeżał jak pustynny deszcz – upajał się nim. Ujął jej twarz w dłonie, podniósł do góry i ciemne oczy spotkały jego oczy a w nich zobaczył odbicie wszystkich uczuć jakie przebiegały przez jego ciało i umysł. W tej najkrótszej z chwil połączyli swoje dusze tak mocno, że nie był pewien gdzie kończyły się jego własne emocje a zaczynały jej.

- Liz ? Jak to zrobiłaś ?

- Marco pozwolił mi odejść.

- To nieprawdopodobne, ale...dlaczego ?

- Nie wiem –
pokręciła głową a Max wiedział, że nie musieli już nic mówić bo to wszystko przepływało między nimi.

Przeszkodził im Valenti – Max, Liz – szepnął - Co się dzieje ?

Ochłonęli ale nie całkiem...emocje tliły się cichutko w nich...jak rzucone pytanie które oczekuje odpowiedzi.

Pomału Max wypuścił ją z objęć i ukląkł obok szeryfa.

- Gdzie są Michael, Isabel i Tess ? – zapytał Valenti kiedy Liz kucnęła obok nich. Max zmarszczył brwi gdy skrzywiła się opierając na rękach.

- Nie widziałam ich – odpowiedziała.

- Jak się stamtąd wydostałaś ? – zapytał Szeryf.

- Marco chyba się rozmyślił - zawahała się i popatrzyła w ziemię, a Max uznał, że nie mówiła wszystkiego – Nie wiem dlaczego pozwolił mi odejść.

Maria przysunęła się bliżej – Nie widziałaś Michaela ? – w jej głosie słychać było lęk. Było jasne, że zamartwiała się o niego tak samo jak on przed chwilą o Liz. I Max zaczął się teraz bać się o pozostałych bo przecież byli w drodze do jaskini by ją uwolnić.

- Szeryfie, powinniśmy po nich pójść – wyszeptał.

Valenti pokręcił głową - Nie Max, musisz zostać tu z Liz i Marią. Ktoś musi na nie uważać.

Wiedział, że Szeryf ma rację i zgodził się z nim. Martwił się, że stracili ze sobą kontakt i mimo, że Liz była bezpieczna, w dalszym ciągu miał przeczucie, że wydarzy się coś koszmarnego.

********

Marco zaczął zbiegać w dół, buty ślizgały się na nierównym terenie kiedy szybko pokonywał odległość jaka dzieliła go od Liz. I od Maxa. Pozbył się wszystkich towarzyszących mu w tej chwili niewygodnych wspomnień i myśli. Badał teren przy mocy lornetki i biegł próbując utrzymać równowagę na nierównym i niewidocznym gruncie. Widział Skórów jak tkwili tam lokalizując Maxa, Liz i ludzi, podczas gdy reszta pokonywała wzniesienie.

Dlaczego Max jej stamtąd nie zabiera ? Na co czeka ?

Ale Marco zbyt dużo czasu spędził u boku Maxa by nie znać odpowiedzi. Max nigdy, nikogo z grupy nie zostawiał. Zawsze czekał na powrót Michaela, Isabel i Tess – a teraz jako człowiek robił to tym bardziej.

Chwytał się suchych krzaków i zsuwał się w dół po skalistym zboczu mając tylko nadzieję że nie będzie za późno na jakąkolwiek pomoc.

*******

Usiedli opierając się o chłodną, gładką powierzchnię kamienia a Maria przycupnęła cichutko obok przyjaciółki. Panowała cisza, nikt nic nie mówił, powietrze naładowane było oczekiwaniem. Max nie przerwał kontaktu z Liz, drzemało w nich, gotowe rozżarzyć się i sprowokowane, przerodzić się w płomień.

Valenti odszedł dopiero kilka minut temu a one teraz wydawały się godzinami. Gdzieś daleko usłyszeli przejeżdżający pociąg, zgrzyt hamulców przebijał się jękliwie przez ciemność. Maria westchnęła i położyła głowę na ramieniu Liz, wydawała się przy tym tak strasznie bezbronna. Max myślał o podarowanych im chwilach, o potrzebie wyciszenia się ale tak bardzo tego nie chciał.

Przysunął się bliżej i wziął Liz za rękę. Skrzywiła się a on przypomniał sobie że odczuwa w nich ból. Delikatnie przykrył jej dłoń swoją, wyczuł napuchnięty nadgarstek. Zaczął pocierać chore miejsce palcami posyłając w nie leczącą energię. Podniosła na niego pełne bólu oczy i miał wrażenie że jej cierpienie rozlewa się po nim takim samym bólem.

I pojawiły się wizje....Marco, ciemność i zagrożenie.

Komora z granilithem, Marco krążący wokół niej.

Cień samego siebie w ciemnościach, chwilę wcześniej zanim go odnalazła.

Syknęła nagle, ciężko oddychając. Maria podniosła niespokojnie głowę – Co się stało ?

Liz uśmiechnęła się do niego miękko z oczami pełnymi łez i odwróciła się do Marii.

- Pokaleczyłam nadgarstki – szepnęła – Max je teraz leczy.

- Och – Maria łagodnie dotknęła spuchniętej ręki przyjaciółki. Popatrzyła na nią z troską i zwęziła oczy – Dobrze się czujesz ? Na pewno ? Marco nic ci nie zrobił ?

Max widział jak Liz się uśmiecha i kładzie uspokajająco dłoń na ramieniu Marii – Wszystko w porządku, po prostu upadłam kiedy biegłam do was.

Maria kiwnęła głową trochę zamyślona i objęła się ciasno rękami. Liz przytuliła się mocniej do boku Maxa i znowu zapanowała cisza. I wtedy Max poczuł jak ona go przyciąga – kusiło go by spróbować pogłębić ich uśpioną więź. Podniosła głowę i popatrzyła na niego prawie onieśmielona jakby zachęcała go do zrobienia czegoś szczególnego – czegoś bardzo fizycznego. Przysiągłby że widzi rumieniec na jej policzkach i poczuł jak jego twarz robi się gorąca bo wiedział jak daleko oboje mogli by zajść – pomimo obecności Marii.

Przycisnął usta do jej włosów i przesunął kciukiem wzdłuż policzka. Ich doznania stawały się bogatsze. Nieprzeniknione ciemności rozjaśnił blask słońca i omotała ich złota sieć. Zaczął ją całować. Najpierw czoło, potem ciepłe usta aż cicho jęknęła. Nie dbał o to że obok nich jest Maria, że praktycznie jest ich częścią. Mogli nigdy więcej nie mieć takiej chwili – czas pokazał jak wszystko jest ulotne.

Nie mógł się do końca nią nacieszyć, jej widokiem, cudownym uczuciem, że jest żywa, zdrowa i ma ją przy sobie. Bawił się jej włosami przyciskając ją coraz bliżej do siebie. Słyszał mocno bijące serce wybijające zgodne uderzenia razem z jego sercem. Podniosła głowę i patrzyli tęsknie w swoje oczy a on pragnął jej tak bardzo, że prawie odczuwał fizyczny ból. Palce rozpoczęły podróż.

Policzek, zatrzymały się na krótko na ustach. Oddechy stawały się coraz szybsze, cięższe aż zamknął oczy. Wiedział, że musi się opanować – to było szaleństwo. Obok była Maria.

Cofnął się odrobinę, objął ją rękami i przycisnął plecami do siebie. Było im tak dobrze, przesunął palce pod jej włosami i położył dłonie u nasady szyi.

Wtedy o czymś sobie przypomniał. Wsunął rękę do kieszeni kurtki i wyjął obrączkę. Bez słowa włożył ją na palec Liz i zamknął jej dłoń w swoich dłoniach. Popatrzyła na niego ze zdumieniem i zobaczył na policzkach łzy.

- Znaleźliśmy ją....wcześniej.

- Więc wiesz ? Wszystko ?

- Jeszcze nie wszystko rozumiem, ale...tak.

Cisza się przeciągała a Liz gładziła mały krążek. Spojrzała na Marię, która patrzyła na ich splecione dłonie.

- To coś niesamowitego, Liz – westchnęła i odwróciła od nich wzrok darując im tę chwilę.

- Więc pobraliśmy się....w 2002 ?

- W Las Vegas. W kaplicy Elvisa.

- Wow – Max roześmiał się cicho – Trochę kiczowate, prawda ?


Liz trąciła go łokciem – Mieliśmy cudowne wesele...sam mi to powiedziałeś.

- Och, Liz – westchnął – Nie wątpię – Przez chwilę panowała cisza i spróbował znowu – Ten sonet...

Liz popatrzyła na obrączkę i uśmiechnęła się ciepło – Wiesz czym on dla mnie był, wtedy w szkole. Tak strasznie było mi trudno okazać ci, że nic mnie to nie obchodzi.

Jakby się rozjaśnił od środka i na zewnątrz.

Nagle odwróciła się do niego - Max – zawahała się.

- Tak ?

- Marco wyjaśnił mi....dużo rzeczy o nas. Oczywiście nie mamy teraz na to czasu, ale...nie mogę się doczekać żeby ci o nich opowiedzieć.

O czym ona mówi ?

- Nie teraz, Max. Jak już będzie po wszystkim, powiem ci. To naprawdę niesamowite.

- Dobrze.

Gładził ją łagodnie po włosach i tulił do nich wargi. Wszystko co do niej czuł było tak wrażliwe, tak tkliwe. Jak ktokolwiek mógłby chcieć ją skrzywdzić ?

- Słyszeliście coś ? – nagle Maria odwróciła ich uwagę. Rozglądała się i patrzyła w otulającą ich noc.

- Nie – Max potrząsnął głową – Co to było ?

Usiadła i rzuciła głową poza ramię – Nie wiem, ale dochodziło z tamtej strony.

Zmysły Maxa nagle się wyostrzyły, rzucił wzrokiem w kierunku który wskazała Maria ale poza kompletnymi ciemnościami nic nie zobaczył. Wstał, odszedł kawałek i kucnął starając się coś dostrzec. Odwrócił się do Liz i Marii chcąc im powiedzieć żeby się nie ruszały kiedy zobaczył oślepiający, niebieski błysk.

Towarzyszący ból w piersiach powalił go na ziemię. W tym momencie wstrząs targnął każdą komórką jego ciała nie pozwalając na złapanie powietrza. Resztkami świadomości wiedział, że Liz została także zraniona...przez ich otwarcie na siebie. I że powinien je przerwać.

Ale zaraz wszystko zlało się w czerń.

*******

Michael i Isabel przetrząsali gorączkowo jaskinię. Przeszukali komorę z granilithem, miejsca wokół jaskini – i wiedzieli że przybyli za późno. Zatrzymali się ciężko oddychając.

- Co teraz zrobimy ? Jej tu nie ma – szepnęła Isabel czując jak nie może zapanować nad roztrzęsionymi rękami.

- Nikogo tu nie ma, Isabel – powiedział Michael – A to oznacza że zaraz musimy zejść z powrotem.

Podbiegli do wyjścia – Co mówisz, Michael ? – syknęła Isabel.

- Że wpadliśmy w pułapkę. I że musimy natychmiast stąd wiać.

W chwili kiedy na zewnątrz natknęli się na Valentiego i Tess usłyszeli krzyk. Przejmujący i ostry którego odgłos niósł się po pustyni jak echo wystrzału. Isabel słysząc to poczuła jak robi jej się niedobrze.

Czas jakby się zatrzymał na chwilę a oni patrzyli na siebie przerażeni.

I wtedy usłyszeli kolejny krzyk, jeszcze bardziej przenikliwy i wtedy puścili się biegiem w dół.

Cdn.

Image

Fanart jest autorstwa Hybrid-Angel

lonnie
Starszy nowicjusz
Posts: 138
Joined: Sun Dec 28, 2003 4:05 pm
Location: Łomża
Contact:

Post by lonnie » Fri Feb 20, 2004 10:10 pm

buuuu... a ja moge podziwiac tylko "piekny" czerwony krzyzyk :roll:
Elus dzieki za kolejna czesc... jak zwykle zreszta cudowna :cheesy:

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri Feb 20, 2004 10:23 pm

Naprawdę nie widać artu ? Ja go widzę, jest śliczny... w takim razie podaję (z 17 lutego, fanart jest w całości w bordowo-brązowym odcieniu)

link http://roswellfanatics.net/viewtopic.ph ... &start=160

lonnie
Starszy nowicjusz
Posts: 138
Joined: Sun Dec 28, 2003 4:05 pm
Location: Łomża
Contact:

Post by lonnie » Fri Feb 20, 2004 10:34 pm

ooo... teraz to i ja go widze.. masz racje Elu jest sliczny.. nie wiem czemu wczesniej go nie widzialam, komputer mi cos ostatnio nawala :? to pewnie dlatego

ale mimo wszystko dzieki za link :D

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Fri Feb 20, 2004 10:35 pm

Ja akurat fanart widzę, jest bardzo ładny, taki nostalgiczny.
A opowiadanie, co tu dużo mówić, bardzo interesujące. Coraz lepiej poznajemy bohaterów, wczuwamy się w nastrój.
I tylko żal, że nie można przeczytać całości za jednym posiedzeniem. Ale jak się w szkole angielskiego nie uczyło to trzeba teraz poczekać na naszą Dobrodziejkę i Jej wspaniałe tłumaczenie. Dziękuję po raz n , ale nie ostatni.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sat Feb 21, 2004 9:06 am

I oczywiście Max, którego aura była najjaśniejsza i najpiękniejsza ze wszystkich, co zawsze bardzo denerwowało Nicholasa który ze swoją potęgą i mocą nigdy nie odznaczał się zbyt jaskrawo.
Ja tylko na chwilkę, zaraz zmykam, ale... dzięki, Elu, za kolejny rozdział. Napisałabym więcej, ale nie mogę - może następnym razem.
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sat Feb 21, 2004 1:36 pm

Dzięki Elu za kolejny rozdział :P jejku, ty to masz tempo..ja też muszę zabrać się za swoje, jak tylko zdam to cholerstwo.
RossDeidre to wie kiedy skończyć... 8) zostawiając biednego człowieka w stanie wrzenia...aura Maxa....przypomina mi się opowiadanie "Darkest Days" Ash, w którym miała kolor...nie zgadniecie....bursztynowy 8) i też była przepiękna...
Ciekawe czy za dwa rozdziały Nan nadal będzie trwała w swojej miłości do złośliwego kurdupla :wink:
Co tam Nan, wymiana daje ci w kość? Też to miałam w LO- chodziłam to klasy o profilu z poszerzonym niemieckim- przepraszam bardzo, ale nienawidzę tego języka, kojarzy mi się ze szczekaniem i wydawaniem rozkazów...to pewnie jakiś atawizm- i pamiętam, że kiedy przyjechali nasi Niemcy było potężne urwanie głowy.

Elu, śliczny fanart...Jason&Shiri by Hybrid- Angel...głównodowodzący Chemik F4F :wink: nie wiem czy wiecie, ale Chemicy nie ograniczaja sie tylko do tworzenia fanartów...piszą również fanfici...tak...o Jasonie&Shiri, nie o Maxie&Liz- podkreślam...swoją drogą chciałabym jeden przeczytać, z ciekawości :wink: ciekawe kto jest głównym czarnym charakterem? Katharine? :mrgreen:
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
tigi
Zainteresowany
Posts: 372
Joined: Fri Aug 01, 2003 6:30 pm
Location: Poznań
Contact:

Post by tigi » Sat Feb 21, 2004 3:06 pm

Rano jeszcza fanart widziałam, teraz nie. Ale muszę przyznać, że był przepiękny.
A co do tego rozdziału: czy zawsze muszą się kończyć w tak ciekawych momentach?
Z tymi aurami skojarzyły mi się książki Melindy.

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Sat Feb 21, 2004 3:36 pm

A teraz co nieco ja wtrące... Może nie do końca pasuje do tej części opo, ale "tematycznie" pasuje do całej trylogii. Kto przeczyta do końca, ten będzie wiedział...

Image

I jeszcze co nieco w nawiazaniu do słów Marca...
Image
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sat Feb 21, 2004 8:21 pm

Dzięki Hotaru za ciekawe zdjęcia. Szczególnie to pierwsze, które bezpośrednio nawiązuje do pierwszej części Gravity Always Wins a troszkę wspomniane będzie o tej sytuacji w 15 częsci Haw to Disappear...

"Ciekawe czy za dwa rozdziały Nan nadal będzie trwała w swojej miłości do złośliwego kurdupla" - jak napisała Lizziett :lol:

Nanuś, po 14 części chyba będziesz musiała zrezygnować z jego wizerunku bo będziemu tu wszyscy rzucać w niego czym popadnie :wink:

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sat Feb 21, 2004 10:31 pm

Zawsze lubiłam złośliwe kurduple (patrz Nicholas). Małe, to i musi się jakoś bronić, a języczki to mają ostre. Chociaż złośliwe wielkoludy też są... Zamierzam trwać w sympatii do tej świni i potwora :wink: Po Revelations jakoś mnie nie zniechęciło - przeciwnie. Podobno każdy ma swoją ciemną stronę... Widocznie trafił do niej Nicholas. Z jednej strony cieszyłam się, że tak mu dobrze idzie i że tak ich wszystkich ślicznie wystawił do wiatru, i w ogóle że trzyma ich w garści, a z drugiej miałam ochotę go zabić. Ciekawe, no nie? Wiem, dziwna jestem. Zobaczymy, jak mi wyjdzie ta sympatia, bo chcieć to ja sobie mogę złotą karocę...

Ja dziękuję, ale chyba jednak wolę czytać ff bardziej... fanfikowe... Od dyskusji Lizziett z jakąś tam Shiri-maniaczką włosy stanęły mi dęba na głowie. Co nie zmienia faktu, że Aniołek-Hybrydka robi śliczne rzeczy. A tak a propos - Lizziett, widziałaś te ostatnie arty z Shiri? Te oklapnięte, mokre włosy to jej zdjęcia czy manipulacje :wink: ? Bo ja tak troszkę nie w temacie...

Właściwie powinnam pisać analizę na polski, ale w zasadzie to jutro też jest dzień, więc... Owszem, wymiana mi dokopuje, i to bardzo złośliwie. Mam wrażenie, że jedna strona ma drugą za debili. I vice versa... Nie zdziwiłabym się, gdyby czekali, że lada chwila zza rogu wyczłapie biały niedźwiedź a z płytkiego strumyka koło bloku wyskoczy foka. Może też biała.
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sun Feb 22, 2004 10:28 am

:lol: Masz rację Nan, złośliwe kurduple są o niebo lepsze od złośliwych wielkoludów.
Od dyskusji Lizziett z jakąś tam Shiri-maniaczką włosy stanęły mi dęba na głowie
taaak, Lizziett zalicza się do tych złośliwych akuratnego wzrostu :mrgreen: Tak widziałam nowe zdjęcia Shiri - to fotki z nomen omen- Maxima, na wielu z nich wypadła moim zdaniem przepięknie, uroczo wygląda w tej fryzurze,powiedziałabym, że trochę przypomina Juliette Binoche- przynajmniej na tych zdjęciach.
Nie zdziwiłabym się, gdyby czekali, że lada chwila zza rogu wyczłapie biały niedźwiedź a z płytkiego strumyka koło bloku wyskoczy foka. Może też biała
:lol: uhu :cheesy: jak mi to coś dobrze przypomina. Nasi Niemcy też doznali rozległego szoku na widok lodówki w kuchni mojej koleżanki ("to wy takie macie?!). Podejrzewam że zarówno oni jak i twoi Francuzi żyją w przekonaniu że Polska to kraj w którym ludzie gnieżdżą się w kurnych chatach, drogami przemieszczają sie w furmankach a nocami skacza przez ognisko.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Feb 22, 2004 3:31 pm

Przy pisaniu analizy z polskiego tak sobie zaczęłam myśleć o HTDC... Nie ma to za bardzo związku z końcem świata, chociaż nie, jednak ma związek... I w gruncie rzeczy mam nadzieję, że żadne z opowiadań nie da się wcisnąć do spisu lektur, chociaż "Eyes Like Mine" pewnie by można. Dlaczego zawsze część tych nawet najpiękniejszych utworów traci na lekcjach? To jak rozbieranie róży na czynniki pierwsze.

Z Maxima... :shock: ? Hm... Rozumiem, że oklapnięte włoski to efekt artystyczny. I tak ładniej jej w tych oklapniętych niż tych normalnych krótkich. A arty z nią zapisałam sobie na dysku, a nawet na dwóch... Może kiedyś nawet doczekają się wytapetowania...

Taa, a jak myślisz, co o nas sądzą Arabowie...? Pisałam kiedyś z kilkoma i włosy stawały mi na głowie. W końcu się wkurzyłam na któregoś i napisałam, że do szkoły chodzę z łopatą, żeby przekopywać się przez zaspy - była mocno zaawansowana wiosna. Uwierzył i wyraził swoje współczucie. Połowa z nich w ogóle nie wiedziała, gdzie jest Polska. Tylko dlaczego ja wiedziałam gdzie jest Maroko i Algeria...
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Feb 22, 2004 3:57 pm

Dlaczego zawsze część tych nawet najpiękniejszych utworów traci na lekcjach? To jak rozbieranie róży na czynniki pierwsze.

Właśnie, przypomnij sobie Nan "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" i słynną scenę z analizy wiersza. Podobnie wygląda u nas gdy przerabia się lektury i poezje...blee. Można zabić to co w nich najpiękniejsze.

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Feb 22, 2004 4:27 pm

How to Disappear to Completely - część 13 :P


Zobaczył nagły, jasny rozbłysk światła i widział jak uderzony nim prosto w pierś Max ciężko upada na ziemię. Marco natychmiast zrozumiał, że powodem był Pięciokąt – przyrząd jakiego używali Skórowie, broń która zakłóca moce hybryd. I wiedział także, że jej uderzenie powoduje ogromny ból i paraliż, co oznacza że Max będzie zupełnie bezbronny wobec wrogów, jeżeli jak najszybciej mu nie pomoże.

Ruszył do przodu, okrążył skałę i jednym, miękkim ruchem znalazł się pomiędzy Liz a napastnikami. Chciał ją osłonić zanim Skórowie wycelują i w nią broń. Wyciągnął rękę i wyrzucił przed siebie ochronną tarczę by ją zasłonić. Jednak w pośpiechu nie mógł się odpowiednio ustawić by tarcza objęła także leżącego w niewielkiej odległości Maxa.

Migocząca, purpurowa bariera utworzyła ścianę pomiędzy Liz a nadchodzącymi Skórami. Pochylił głowę i dostrzegł obok niej przykucniętą i zszokowaną Marię DeLuca.

- Co się dziej ? – krzyknęła – Kim jesteś ?

Liz leżała skulona z twarzą wciśniętą w piaszczystą ziemię. Ręce przyciskała kurczowo do piersi i cicho jęczała. Czy Skórowie także ją ranili ? Zobaczył wcześniej tylko jeden rozbłysk, skierowany w stronę Maxa ale widać było że i ona bardzo cierpi.

- Jestem tu żeby ci pomóc – powiedział starając się by zabrzmiało to ciepło – przed ich atakiem.

Odwrócił się, zbierając w sobie moc i koncentrując się tak mocno na ile pozwalały mu siły by utrzymać jak największy obwód tarczy ochronnej. Widział leżącego nieruchomo Maxa i pomyślał, że gdyby udało mu się szybko przesunąć trochę dalej, tarcza objęła by zasięgiem i jego. Ale zanim zrobił jakikolwiek ruch, z ciemności wyłonił się Nicholas w towarzystwie dwóch Skórów.

Wbił w niego wzrok i podniósł zaskoczony brwi – Marco, co za niespodzianka – powiedział drwiąco.

Marco skinął lekko głową – Cieszę się, że cię rozczarowałem.

Nicholas podszedł wolno do Maxa i kopnął go – Masz rację, jestem zaskoczony tym nagłym przypływem lojalności.

Marco spojrzał w dół na leżącą Liz i dostrzegł w oczach Marii wyraz niedowierzania i strachu.

- Co tu się dzieje ? – pytała – Co się stało Liz ?

Pomału ukląkł obok nich i nie opuszczając dłoni, nie tracąc czujności szybko sprawdzał w jakim stanie jest Liz przesuwając dłonią po jej plecach.

I w jednej chwili rozpoznał...to ich kontakt. Liz i Max byli otwarci na siebie, połączeni duchowo, co znaczyło, że odczuła uderzenie Skórów jakby wzięła je bezpośrednio na siebie. I w dalszym ciągu doświadczała na sobie to samo co działo się z ciałem Maxa – cały ból, paraliż, unieruchomienie. Wszystko.

- Liz – szepnął ochryple. Podniósł głowę ponieważ Nicholas próbując ocucić Maxa, szarpał nim brutalnie. Max pomału zaczynał odzyskiwać przytomność. Pomyślał, że Liz natychmiast powinna przerwać ich połączenie inaczej oboje będą zagrożeni.

- Maria, musisz mi pomóc – powiedział szybko. Popatrzyła na niego zaskoczona ale nie miał czasu tłumaczyć skąd zna jej imię – Nie mogę opuścić ręki bo stracimy ochronę.

- Co mam robić ? – zapytała jakby nagle wróciły do niej odwaga i determinacja. Zawsze to podziwiał w Marii. Jej siłę i umiejętność znalezienia się w sytuacji.

- Max i Liz są teraz otwarci na siebie. Rozumiesz mnie, prawda ?

- Tak, myślę, że tak...

Nicholas usiłował teraz podnieść Maxa ale on był jeszcze tak słaby, że potknął się i osunął na kolana. Marco odwrócił się szybko do Marii i popatrzył na nią z uwagą.

- Musisz jakoś do niej dotrzeć i pomóc jej przeciąć tę więź.

- Dobrze – kiwnęła głową – Jak mam to zrobić ?

Zawahał się ponieważ Max podniósł wzrok i ich oczy na moment się spotkały. Po raz pierwszy od tak długiego czasu Marco poczuł na sobie ciepłe, dobre spojrzenie człowieka, którego latami nazywał wrogiem. Dla niego było to coś tak nieoczekiwanego że aż się wzdrygnął. To nie był zaprawiony w boju wojownik, który w 2006 roku sprawował władzę, wydawał rozkazy gdy świat pogrążony był w wojnie. Max z tamtego okresu wyglądał poważniej niż na dwadzieścia trzy lata a on w jakiś sposób spodziewał się, że teraz będzie wyglądał podobnie. Ale zamiast tego zobaczył bardzo młodego i niewinnego mężczyznę – właściwie chłopca. Zupełnie nie był przygotowany na to co zobaczył i miał wrażenie jakby coś łamało mu się w sercu.

Boże, co on im wszystkim zrobił ? To były właściwie jeszcze dzieci.

- Co mam robić ? – powtórzyła niecierpliwie Maria przywracając go do równowagi.

Położyła delikatnie rękę na plecach przyjaciółki i wołała ją po imieniu.

- Liz ? – mówiła miękko – Liz, dziecinko...

Liz krzyknęła cicho z bólu ale zupełnie nie kontaktowała.

- Musisz spróbować jakoś do niej dotrzeć – Marco wpatrywał się w nią, nie miał żadnego pomysłu jak powinni postąpić by jej pomóc – nie wiem jak...zrób wszystko co możesz, Maria.


Czuła jedynie ból. Maxa...swój....jakby byli złączeni w jakimś koszmarnym tańcu. Ale trudniejsza do zniesienia niż fizyczna udręka była świadomość, jak bardzo cierpi Max – to czym go postrzelono to nie była zwykła broń. Nieprawdopodobne co stało się z jej ciałem – było jak wielokrotnie porażone prądem – i wiedziała również, że przyjęła na siebie zaledwie ułamek tego co on. Poczuła jakby coś eksplodowało jej w piersiach i patrzyła jak Max upada bezwładnie na ziemię. Wszystko co odczuł on, odbiło się rykoszetem w niej, poprzez ich kontakt. Słyszała jak ją woła...słyszała go w sercu i myślach.

A potem stracił przytomność.

Ale ból nie zelżał, przeciwnie wzmagał się. Wiedziała, że powinna spróbować to przerwać ale nie mogła go zostawić. Nie tak, nie w ten sposób. Nie w chwili kiedy potrzebował jej tak bardzo. I kiedy pomału zaczął odzyskiwać świadomość, w niej także zaczął odzywać się tą szczególną wibracją. Ale teraz coś się z nim działo. Nie mogła unieść głowy by zobaczyć bo ból ją unieruchamiał. A może to nie ból odebrał jej siły ? Może to było coś gorszego ? To poczucie obezwładniającego odrętwienia rozlewało się po całym ciele, jak ostateczność. I wtedy usłyszała jego głos, tak strasznie słaby i odległy.

- Liz, musisz mnie zostawić – mówił.

- Hmm....Wszystko było zamglone i niewyraźne...i ten ból, tak intensywny.

Głos Maxa, dochodził jak z głębokiego mroku - Liz ! Posłuchaj mnie...
Zrozumiała go...próbował ją odepchnąć - Nie. Nie opuszczę cię Max. Nie potrafię...

- Liz. Podnieś głowę. Popatrz na mnie !

Próbowała, Boże, tak bardzo się starała....co się z nią dzieje ? Dlaczego nie była w stanie zapanować nad własnym ciałem ?

- Zrób to teraz – starał się ją przekonać.

- Dlaczego ? – pytała miękko.

- Ponieważ ja nie mogę. Oni coś mi zrobili i nie mogę Liz, i....nie chcę żebyś cierpiała...

Jakoś udało jej się unieść głowę i zobaczyła klęczącego Maxa. Przed nim stał Nicholas i mówił do niego coś, czego nie słyszała. Przykładał mu obie ręce do głowy.

- Liz – błagał - Jeżeli mnie kochasz...odejdź.

Jego głos zanikał i zastąpił go inny, tak bardzo znajomy.

- ...Liz, musisz pozwolić sobie odejść – głos Marii docierał do niej jak przez mgłę – Dziecinko, zrób to. Max oczekuje tego od ciebie.

Jak długo Maria tak ciepło do niej mówi ? Czy była tak otępiała, że wcześniej nie słyszała jej głosu ? Czuła jej rękę na swoich plecach, jak ją głaszcze i tuli. I miała poczucie, że Max jej się wymyka. Ich otwarcie na siebie zamieniało się w zimny kamień. Jak przerwane połączenie telefoniczne gdy ktoś nagle odłoży słuchawkę.

Przerażona jego utratą, z trudem łapiąc powietrze, powoli podnosiła się z ziemi. Zobaczyła na wprost siebie, poza purpurową barierą klęczącego Maxa. Miał zwieszoną głowę. Podniosła wzrok na Marco, który trzymał wyciągniętą rękę podtrzymując chroniącą ich tarczę podobnie jak to robił Max w Copper Summit. Jej spojrzenie pobiegło do Maxa i widziała ręce Nicholasa umieszczone po obu stronach jego głowy. Robił mu coś okropnego...coś z jego umysłem[/i]. Ale w jakiś sposób wiedziała, że było znacznie gorzej.

Spojrzała szybko na Marię, w jej oczach widziała ogromny niepokój - Liz, jak się czujesz ?

Kiwnęła głową i na drżących nogach stanęła obok Marco. Popatrzyła na niego i zapytała cicho – Co oni mu robią ?

Wahał się przez dłuższą chwilę szukając właściwych słów. Jakby nie był w stanie lub nie mógł spojrzeć na nią.

Jego odpowiedź była dokładnie taka jak to co rozgrywało się przed nimi – Będą się nad nim pastwić tak długo...aż go zabiją.

Cdn.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Feb 22, 2004 4:54 pm

No i się zaczyna. Sympatia dla Nicholasa wywija w tym momencie hołubce i potrząsa radośnie dłońmi, miłość do Maxa zgrzyta zębami i ciska gromy... No i z przykrością muszę zauważyć, że Marco już troszeczkę u mnie traci. Nie lubię, jak czarne charaktery nagle stają się kryształowe - więc albo jest tym złym albo niech da miejsce Nicholasowi :P No dobrze, przesadzam, ale zawsze ta najciekawsza postać, która rzecz jasna jest po złej stronie, przechodzi przez tą cienką linię... a wtedy traci troszeczkę z tego swojego... uroku. Powiedzmy. Ale już postaci przechodzące z dobrej strony na złą wcale na tym nie zyskują, przeciwnie. Zdaje się, że jak zwykle wszystko zaplątałam...

Jeszcze tylko jedno. Popatrzcie, jaki użyteczny jest Nicholas... Można wepchnąć go do każdego opowiadania żeby odwalił całą czarną robotę. Prawa ręka Kivara, chciałoby się rzec, że wszechobecny i niemal wszechwiedzący :wink: A przecież to dzieciak młodszy od Maxa&co... Zastanawiające, jak czasami epizodyczna postać może urastać prawie do rangi głównego bohatera :wink: Pewnie jest w tym też i zasługa Miko, że tak się "przysłużył". Czy ktoś może wyobrazić sobie dorosłego Nicholasa? Dla mnie zawsze jest taki sam :arrowd:

Masz rację, Elu, co do "Stowarzyszenia"... A już szczególnie, gdy twoja polonistka widzi w poezjach Herberta czteropoziomową ironię. Po pół roku lekcji z nią moja sympatia do niego gwałtownie zmalała.
PS: Robię sobie święto. Jutro podobno szykuje się masakra na angielskim... Ja w tym czasie będę siedzieć na wykładzie o donżuaniźnie :cheesy:
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 66 guests