T: SPIN [by Incognito]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Miałam nie czytać, dopóki nie przeczytam całośc po raz kolejny. Chciałam zyskać nowe świeże spojrzenie, ale nie mogłam, nie wytrzymałam Zazdrościłam Renyi i Graalionowi, że są już po i przeczytałam. I szczerze mówiąc, nie wiem co napisać. Podobało mi się, to oczywiśte, ale to już któryś z czapterków, który mnie strasznie dołuje, budzi we mnie jakiś niepokój. Nie mogę napisać, żebym to lubiła. Z niepokojem czekam na kolejną część, mając cichą nadziję, że przyszły czapterek nie przygnębi mnie jakten. A teraz idę czytać 13 poprzednich czapterów.
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Czapterek 15
A wiec jest środa. Można powiedzieć, iż jestem w kropce.
Za trzy dni butelka wskaże na mnie.
Tylko, ze ja tego jeszcze nie wiem.
Teraz jedyne co mierzy w moim kierunku to spiralę mascary.
I jeśli moje oczy wkrótce się nie powiększą, to nie będę w stanie mrugnąć.
Chcecie wiedzieć co się dzieje kiedy człowiek nie mruga?
Oczy wysychają i wypadają z czaszki. Zdaje się.
Jest środowy poranek, do zajęć parę godzin, zdecydowanie za wcześnie jak na mój gust. I żeby oddać hołd szczerości, Tess zaprosiła Maxa na rewanż.
Udają, że nic się nie stało.
No to ja też.
„Musimy się na nowo określić” mówi Tess.
Zgadzam się z nią, tylko że nie dokładnie to miałam na myśli.
„Tess” mówię starając się mieć oczy otwarte „moje rzęsy są już wystarczająco czarne”.
Ona ponownie macza mascarę, marszczy czoło: „Nie mrugaj.”
Mrugam.
„Wrrr...!” mówi.
Uwierzcie mi, nie robiłabym tego, gdybym nie przekonała Tess do noszenia moich ubrań.
W moich ubraniach wyglądam całkiem normalnie, ale Tess wygląda jakby przyłączyła się do jakiegoś undergroundowego gangu. Jestem nieco wyższa od niej, więc moje spodnie kończą się daleko za jej butami. Moje zresztą też. Tess nie nosi grubych protektorów, musielibyście to zobaczyć. Ma na sobie t-shirt z koszulką pod spodem. Dobre, prawie nie narzeka.
Max jest nami rozbawiony bardziej niż bardzo.
„Nawet nie jest czarna” mówi Tess „To mascara bezbarwna.”
„Po co to w ogóle jest?” pyta Max.
„Powiem ci po co to jest” mówię „to taktyka, marketingowe badziewie, sprzedają ci tani bezbarwny żel w butelce i kasują 5 baksów za sztukę. Obietnica niewidzialnego piękna.”
Max na to: „O.”
Tess mówi „ Sens w tym, że to podkręca twoje rzęsy, utrzymuje w niezmienionym stylu i jest tańsze, kiedy nie potrzebujesz koloru.”
Max potakuje w zastanowieniu i mówi :”O”.
„Piękno” mówię „To instytucja”.
„Liz” mówi Tess „Ja tylko chcę, żeby twoje oczy wyglądały na większe.”
Max śmieje się „ Za dużo czytasz, obie czytacie za dużo.”
Ja na to „ Nie ma takiej możliwości.”
Oto czemuż zdaję wam sprawozdanie z tego poranka: chcę, byście wiedzieli, że to nie jedna z tych historyjek, kiedy dziewczyny budzą się w full make up a faceci doznają olśnienia, że kochali je cały czas, tylko ta noc była akurat piękniejsza od poprzednich. Gówno prawda, to nie miłość, to dział handlowo – marketingowy.
To takie przypadkowe rzeczy o których myślę, kiedy nie myślę, czy Max polubiłby mnie gdybym była tak ładna jak Tess. Zastanawiam się, czy w ogóle zauważy, że moje oczy są większe a paznokcie maja lawendowy kolor.
Wiem, wiem, może się odbić po takiej dawce hipokryzji.
Pomówmy o cmentarzu miejskim. Muszę przestać myśleć.
Najwyraźniej moje powiększone oczy skupiają na sobie uwagę jedynie Tess. Jak do tej pory. Teraz siedzi koło Maxa uczepiona jego ramienia.
Pyta „Chodzisz na siłownię?”
On na to „Nie, podciągam się w pokoju, raz na jakiś czas”.
Kładzie głowę na jego ramieniu.
Max uśmiecha się do mnie, jakby właśnie spełniły się jego marzenia.
Oto jak sprawa wygląda: On wie, że to nierealne. Nie rozumiem faceta.
A Tess, ona naprawdę go lubi. Wiecie, powiedziała mi, że gdyby nie była zakochana w Kyle’u, to bardzo, baardzoo polubiłaby Maxa.
Po tej całej szopce z płaczem ja i Tess trochę sobie pogadałyśmy o jej pragnieniu zabicia jej ojca i o tym, jak ją bije, jakby to nie było nic wielkiego.
Kolejny mechanizm obronny – tak by powiedział dr Amos.
Racjonalizacja: Wymyślasz różne wytłumaczenia by usprawiedliwić sytuację, podczas gdy zaprzeczasz uczuciom.
Więc tak... siedzimy to i opowiadamy kawały udając, że nic się nie stało. To na razie temat, z którym nie potrafimy sobie poradzić. Nasza podświadomość właśnie zaczyna proces autonienawiści. W każdym przypadku z naszej trójki.
Za dwa dni zacznę żałować, że udawałam że nic się nie stało.
Tylko, że tego jeszcze nie wiem.
Co jeszcze mi się telepie w tej mózgownicy: Ja i Max idziemy na naszą pierwszą randkę. Zabiera mnie do tego małego niezależnego kina na adaptację książki Leviathana Cratera. Kupuje mi batonika. Ja kupuje mu popcorn. Kiedy siedzimy stykamy się ramionami, oboje zaczerwieniamy się i ...
„Powinniśmy wracać do szkoły” mówi Max.
Tyle to i ja wiem, że tego dnia max całkowicie opanował moją głowę. To się właśnie nazywa obsesja. Teraz przyznaję się do wszystkiego: nienawidzę go, kocham go, ZNAM go, nie ROZUMIEM go, ale to nie ma znaczenia. Ja chcę tylko tu siedzieć, myśleć o nim, nie ma zbyt wiele czasu tylko na myślenie. Gdybym miała wystarczająco dużo czasu na myślenie o nim, może to co dzieje się na zewnątrz nie miałoby takiego znaczenia.
Obsesja.
Jeśli to nie jest niezdrowe, to nie wiem, co jest.
Ale przynajmniej łatwiej mi przekonać samą siebie, że cieszę się razem z nim. I mogłabym łatwiej skupić się na meritum, czyli na Tess.
Więc tak, pogubiłam się, można powiedzieć.
Kiedy idziemy do szkoły, ja i Tess i max wchodzimy razem przez podwójne drzwi. Odnaleźliśmy siebie. Więc cała ta szkolna polityka nie ma znaczenia. NIC nie ma dłużej znaczenia dla Tess.
Widzę Marię w korytarzu. Już nie rzuca na mnie tym morderczym wzrokiem, po prostu smutno spogląda. Powinnam iść z miejsca i przeprosić, ale tego nie robię.
Za dwa dni naprawdę będę żałować, że jej nie przeprosiłam.
Widzicie:
Za trzy dni butelka wskaże na mnie.
Za dwa dni moja twarz zmierzy się z drzwiami zamrażarki, broń wyceluje w moją skroń. Będę myśleć o krwi i smarkach zmieszanych z ketchupem i musztardą.
Za dwa dni zrozumiem ile to rzeczy powinnam była zrobić inaczej.
Tylko, że tego jeszcze nie wiem.
A wiec jest środa. Można powiedzieć, iż jestem w kropce.
Za trzy dni butelka wskaże na mnie.
Tylko, ze ja tego jeszcze nie wiem.
Teraz jedyne co mierzy w moim kierunku to spiralę mascary.
I jeśli moje oczy wkrótce się nie powiększą, to nie będę w stanie mrugnąć.
Chcecie wiedzieć co się dzieje kiedy człowiek nie mruga?
Oczy wysychają i wypadają z czaszki. Zdaje się.
Jest środowy poranek, do zajęć parę godzin, zdecydowanie za wcześnie jak na mój gust. I żeby oddać hołd szczerości, Tess zaprosiła Maxa na rewanż.
Udają, że nic się nie stało.
No to ja też.
„Musimy się na nowo określić” mówi Tess.
Zgadzam się z nią, tylko że nie dokładnie to miałam na myśli.
„Tess” mówię starając się mieć oczy otwarte „moje rzęsy są już wystarczająco czarne”.
Ona ponownie macza mascarę, marszczy czoło: „Nie mrugaj.”
Mrugam.
„Wrrr...!” mówi.
Uwierzcie mi, nie robiłabym tego, gdybym nie przekonała Tess do noszenia moich ubrań.
W moich ubraniach wyglądam całkiem normalnie, ale Tess wygląda jakby przyłączyła się do jakiegoś undergroundowego gangu. Jestem nieco wyższa od niej, więc moje spodnie kończą się daleko za jej butami. Moje zresztą też. Tess nie nosi grubych protektorów, musielibyście to zobaczyć. Ma na sobie t-shirt z koszulką pod spodem. Dobre, prawie nie narzeka.
Max jest nami rozbawiony bardziej niż bardzo.
„Nawet nie jest czarna” mówi Tess „To mascara bezbarwna.”
„Po co to w ogóle jest?” pyta Max.
„Powiem ci po co to jest” mówię „to taktyka, marketingowe badziewie, sprzedają ci tani bezbarwny żel w butelce i kasują 5 baksów za sztukę. Obietnica niewidzialnego piękna.”
Max na to: „O.”
Tess mówi „ Sens w tym, że to podkręca twoje rzęsy, utrzymuje w niezmienionym stylu i jest tańsze, kiedy nie potrzebujesz koloru.”
Max potakuje w zastanowieniu i mówi :”O”.
„Piękno” mówię „To instytucja”.
„Liz” mówi Tess „Ja tylko chcę, żeby twoje oczy wyglądały na większe.”
Max śmieje się „ Za dużo czytasz, obie czytacie za dużo.”
Ja na to „ Nie ma takiej możliwości.”
Oto czemuż zdaję wam sprawozdanie z tego poranka: chcę, byście wiedzieli, że to nie jedna z tych historyjek, kiedy dziewczyny budzą się w full make up a faceci doznają olśnienia, że kochali je cały czas, tylko ta noc była akurat piękniejsza od poprzednich. Gówno prawda, to nie miłość, to dział handlowo – marketingowy.
To takie przypadkowe rzeczy o których myślę, kiedy nie myślę, czy Max polubiłby mnie gdybym była tak ładna jak Tess. Zastanawiam się, czy w ogóle zauważy, że moje oczy są większe a paznokcie maja lawendowy kolor.
Wiem, wiem, może się odbić po takiej dawce hipokryzji.
Pomówmy o cmentarzu miejskim. Muszę przestać myśleć.
Najwyraźniej moje powiększone oczy skupiają na sobie uwagę jedynie Tess. Jak do tej pory. Teraz siedzi koło Maxa uczepiona jego ramienia.
Pyta „Chodzisz na siłownię?”
On na to „Nie, podciągam się w pokoju, raz na jakiś czas”.
Kładzie głowę na jego ramieniu.
Max uśmiecha się do mnie, jakby właśnie spełniły się jego marzenia.
Oto jak sprawa wygląda: On wie, że to nierealne. Nie rozumiem faceta.
A Tess, ona naprawdę go lubi. Wiecie, powiedziała mi, że gdyby nie była zakochana w Kyle’u, to bardzo, baardzoo polubiłaby Maxa.
Po tej całej szopce z płaczem ja i Tess trochę sobie pogadałyśmy o jej pragnieniu zabicia jej ojca i o tym, jak ją bije, jakby to nie było nic wielkiego.
Kolejny mechanizm obronny – tak by powiedział dr Amos.
Racjonalizacja: Wymyślasz różne wytłumaczenia by usprawiedliwić sytuację, podczas gdy zaprzeczasz uczuciom.
Więc tak... siedzimy to i opowiadamy kawały udając, że nic się nie stało. To na razie temat, z którym nie potrafimy sobie poradzić. Nasza podświadomość właśnie zaczyna proces autonienawiści. W każdym przypadku z naszej trójki.
Za dwa dni zacznę żałować, że udawałam że nic się nie stało.
Tylko, że tego jeszcze nie wiem.
Co jeszcze mi się telepie w tej mózgownicy: Ja i Max idziemy na naszą pierwszą randkę. Zabiera mnie do tego małego niezależnego kina na adaptację książki Leviathana Cratera. Kupuje mi batonika. Ja kupuje mu popcorn. Kiedy siedzimy stykamy się ramionami, oboje zaczerwieniamy się i ...
„Powinniśmy wracać do szkoły” mówi Max.
Tyle to i ja wiem, że tego dnia max całkowicie opanował moją głowę. To się właśnie nazywa obsesja. Teraz przyznaję się do wszystkiego: nienawidzę go, kocham go, ZNAM go, nie ROZUMIEM go, ale to nie ma znaczenia. Ja chcę tylko tu siedzieć, myśleć o nim, nie ma zbyt wiele czasu tylko na myślenie. Gdybym miała wystarczająco dużo czasu na myślenie o nim, może to co dzieje się na zewnątrz nie miałoby takiego znaczenia.
Obsesja.
Jeśli to nie jest niezdrowe, to nie wiem, co jest.
Ale przynajmniej łatwiej mi przekonać samą siebie, że cieszę się razem z nim. I mogłabym łatwiej skupić się na meritum, czyli na Tess.
Więc tak, pogubiłam się, można powiedzieć.
Kiedy idziemy do szkoły, ja i Tess i max wchodzimy razem przez podwójne drzwi. Odnaleźliśmy siebie. Więc cała ta szkolna polityka nie ma znaczenia. NIC nie ma dłużej znaczenia dla Tess.
Widzę Marię w korytarzu. Już nie rzuca na mnie tym morderczym wzrokiem, po prostu smutno spogląda. Powinnam iść z miejsca i przeprosić, ale tego nie robię.
Za dwa dni naprawdę będę żałować, że jej nie przeprosiłam.
Widzicie:
Za trzy dni butelka wskaże na mnie.
Za dwa dni moja twarz zmierzy się z drzwiami zamrażarki, broń wyceluje w moją skroń. Będę myśleć o krwi i smarkach zmieszanych z ketchupem i musztardą.
Za dwa dni zrozumiem ile to rzeczy powinnam była zrobić inaczej.
Tylko, że tego jeszcze nie wiem.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
Wreszcie powrót nie tak już przygnębiających klimatów. Jeszcze nie jest aż tak śmiesznie, ale robi się coraz ciekawiej. Zwłaszcza przez zapowiedzi wydarzeń bardzo ciekawych. Podsumowująć: fajne, fajne, fajne i czekam na dalszy ciąg
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Czapterek szesnaście.
Undergroundowy gang, nowa moda która opanowała liceum West Roswell jak pożoga. Słychać Tarę Fisher mówiącą: „Wiecie, zawsze byłam fanką Nirvany.”
Chłopak wchodzi do łazienki w nowych spodniach i wyłazi z dziurami na kolanach.
Jutro zamierzam przebrać Tess za klauna, zobaczymy ile osób wylezie z kibla z czerwonym jak żarówka nosem.
No i zaczął się lunch. Stoję przy płatnym aparacie telefonicznym wisząc na drucie do dr Amosa. Czasami w środy tak robię, on zwykle tego oczekuje. Też powinien wtedy zaczynać swój lunch.
Mówi, że się za bardzo przywiązałam i że nie powinien był mnie zachęcać.
Ale i tak zawsze zachęca.
„Halo?” mówi.
„Cześć doktorku.”
„Witam Liz, jak się dziś miewamy?”
„Dobrze, tak dzwonię, żeby tylko powiedzieć, że prawie pół dnia już mija jak nie kłamałam.”
Dla mnie to praktycznie rekord.
„Ale nie powinniśmy się zbytnio ekscytować” mówię „ W zasadzie to nie miałam okazji.”
Kiedy już kończę rozmowę z doktorem wyglądam przez okno. Na zewnątrz jest taki upał, że wszystko drży w gorącym powietrzu unoszącym się znad chodnika. Może jest z 37 stopni, może z 38. Po prostu nie chce się wychodzić na zewnątrz.
Dzisiaj jem lunch z Maxem, jestem pewna, że zapyta mnie o Tess.
Właściwie, to jestem tego tak pewna, że gdyby nie zapytał, to ogłaszam się mnichem i przenoszę do Tybetu.
Tess je dziś lunch z Courtney, żeby zdjąć nam ją z karku.
Więc idę w dół korytarza obok rzędu szafek.
Eddie Williams mówi :”Ty. Ja. Imprezka. Sobota wieczór.”
A ja patrzę na niego „czyja?”
Moja. One zawsze są moje. To był mój dom, gdzie byłaś w zeszły weekend.”
A ja na to: „O.”
On potakuje.
A ja na to: „Co byś powiedział, gdybym poszła na tę imprezkę z tobą a myślała przez cały czas o kimś innym.”
On uśmiecha się „ Zbok.”
Ja na to „ ostrzyż się.”
On mówi: „Włóż czerwony sweterek.”
„Mam dwa czerwone.”
„Ten ciemniejszy.”
Potakuję a on odchodzi.
„tylko DOBRZE się ostrzyż” drę się za nim „I nie noś grubej podeszwy zanim po mnie podjedziesz, bo inaczej nie będę mogła na ciebie patrzeć.”
Brutalna szczerość, czasami mi się zdarza. Że zmuszam ludzi do myślenia. Zwykle nie na długo.
Więc, czemuż to idę na imprezkę z Eddie'm? Pojęcia nie mam. Może znudziło mi się myślenie, odczuwanie. Rzygać się chce od zastanawiania się czemu nic nie robię, jak ludzie powinni się odpowiedzialnie zachowywać. Może mam dosyć rozmyślania o Maxie, może nie. Może znudziło mi się rozmyślanie czy mam czy nie czuć się zmęczona.
Czy to ma w ogóle sens?
Tak sobie strzelam luźne dygresje, chciałabym, by stało się coś, co nie dotyczy mnie.
Jeśli to nie ma sensu, to też ok. Dal mnie i tak nie ma.
A więc spotykam się z moim najlepszym przyjacielem Maxem w sali gimnastycznej. Dziś jest tłok, z powodu upałów. Ale i tak siedzimy samotnie. Kyle myśli, że jestem zdrajcą przesiadując tak z wrogiem.
Nie czuję się jak zdrajca.
Mam szczerą nadzieję, że któregoś dnia Kyle to wszystko zrozumie.
Po przekątnej sali widzę Michaela i Izabell siedzących z Marią i Alexem. Siedzą sobie w kółeczku, Maria się lekko rumieni. Można by rzec, że nie przywykli do siebie jeszcze.
Ja i max siedzimy koło siebie plecami oparci o ścianę, dossani do zimnych butelek z winogronowym Kool-Aid. Mam nadziej ę, że nie wyjedzie z Tess, nie czuję się na siłach na gadanie o trupach podczas lunchu.
„Ciebie też wywalili.” Mówię wskazując słomką poprzez całą salę na jego przyjaciół.
„Ta... przejdzie im’ mówi „Zawsze im przechodzi.”
Siedzimy tak blisko, że nasze ramiona się stykają. Tak siedzą najlepsi kumple.
Wyciąga zdjęcie z plecaka i podaje mi. Pole pełne pomarańczowych kwiatów.
Mówi „Makowy Rezerwat, Kalifornia.”
Siedząc na polu z nuklearną rodzinka Maxa, dawno temu.
W mojej głowie ja i max pobieramy się. Nie, skreślcie to, decydujemy się nie pobierać ponieważ ustaliliśmy, ze małżeństwo to instytucja, świstek papieru, towar. Zamiast tego decydujemy się razem zamieszkać. Wynajmujemy takie małe mieszkanko i meblujemy je jakimiś śmieciami. Jeszcze nie mamy dzieci, bo Max jest do bólu romantyczny. Ale w mojej wyobraźni uczę się jak przyjmować komplementy. Kupujemy kota, takiego puszystego szarego kota. Nazywamy go Crater.
Na zdjęciu 10-o letnia Izabell ma na sobie jeansową kurtkę z różową lamówką. Można powiedzieć, że zdjęcie zrobiono na początku lat 90. mały Maxio obejmuje jednym ramieniem siostrę a drugim mamę, która kucnęłaby zbliżyć się do jego wzrostu. Pomarańczowe kwiaty sięgają hen w tył, czysty pomarańcz aż po niebieski horyzont. Wyglądają jakby spadały na krawędzi świata.
Mówię „WOW.”
Mówię „Twoja głowa nigdy nie dorosła do tych uszu.”
On rzuca mi to „odpieprz się’ spojrzenie i zabiera fotografię. „Powinniśmy pojechać.”
„Do Kalifornii?” pytam.
„No.”
„To jakieś 16 godzin jazdy.”
„więc?”
Powiedziałabym mu, żeby wziął Tess jeśli chciałabym pogadać o trupach.
„Nie mam czasu” mówię.
„Po szkole”.
„Czemu”
„Co czemu?”
„Czemu ja”
On myśli. „Cóż” zaczyna „fajnie nam razem, nie?”
Brutalna szczerość. Mówię „Cokolwiek pomyśli Tess.”
On na to „jej nie zależy, wie, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.”
„Cóż, nie dobrze ci razem z Tess?”
„Tak, ale my robimy inne rzeczy.”
„Jak na ten przykład obijanie się?”
„Nie...”
„To co innego, planowanie morderstwa?” mówię.
O-o.
On patrzy przez moment na mnie, wzrok na moje czoło.
Już wiem, że spieprzyłam sprawę.
„zapomnij.” Mówi.
Już ma wstać, kiedy podchodzi Tess, ale ona pochyla się i szepce do nas „Możemy spotkać się w piątek wieczorem w moim domu, jest trochę rzeczy, które chcę zabrać, a nie chcę iść sama.”
Uśmiecham się, w końcu zaufała mi w kwestii takich rzeczy. Może ta sprawa z morderstwem już jej przeszła.
Mówię sobie, że wisi mi to, czy max jest na mnie wściekły czy nie.
No i tak sobie siedzimy.
Środa na mija w milczeniu.
Mi mija środa bez rozmowy z kimkolwiek.
W mojej wyobraźni, ja i max właśnie przeżywamy pierwszą sprzeczkę. Szybko się godzimy, oboje przyznajemy się do winy, po prostu nie chcemy już dłużej się kłócić.
W mojej wyobraźni, ja i max się ... hehe... godzimy.
Podjeżdża po mnie w piątek i jedziemy w milczeniu. Kiedy podjeżdżamy pod dom Tess, jej wozu tam nie ma.
Mówię „Nie ma jej jeszcze.”
Potakuje.
Mówię „Przepraszam.”
Nie wygląda na przekonanego, mówi „Chodźmy się przejść.”
Więc idziemy.
To jest właśnie jeden z takich dni.
Jeden z takich dni, kiedy upał wykurza całe życie z ciebie, nawet nie możesz się skupić na własnych myślach. Jeden z takich dni, kiedy słońce zachodzi a na zewnątrz jest i tak z 36 stopni. Upał jest tak suchy, że kiedy idziesz, wdychasz go, dostaje ci się do oczu. Sprawia, że twoje serce zwalnia, by zaoszczędzić energię. Wprawia cię w letarg i apatię.
Te robale, co wypełzają z nastaniem zmroku telepią się w rytmicznym wzorcu, hipnotycznym wzorcu. Można się tak pogubić. Mógłbyś położyć się na czyimś trawniku i zasnąć.
Niewiele światła zostało, wszystko zmienia się na szaro – niebiesko. Max ściera pot z czoła i spogląda na pokryty cieniem mały dom. Patrzy ponad bramę wjazdową na wewnętrzną stronę podjazdu. Otwiera bramę.
Mówię „Co robisz?”
On na to „idę popływać.”
Ja po prostu stoję. Myślę: załamanie i otwarcie się.
On mówi krótkimi zdaniami bo jest tak gorąco, że trzeba oszczędzać energię. „nikogo nie ma” mówi „Jest gorąco. Pływamy.”
Podążam za nim na tyły czyjegoś domu starając się zrozumieć co jest grane. On mówi „Włamiesz się do biura dr Amosa ze mną, ale nie włamiesz się na basen?”
Zdejmuje koszulę.
Słyszycie, żebym coś mówiła?
Ściąga portki i wskakuje do basenu w bokserkach.
Nawet jedna włochata myśl nie przebieg mi przez głowę.
Przysięgam.
Mówi „dalej, już ci wybaczyłem, wskakuj” i ochlapuje moje stopy.
Ja na to „Odwróć się”.
Przewraca oczami i się odwraca. Myślę, że to może jedna z tych intymnych platonicznych rzeczy pomiędzy najlepszymi przyjaciółmi. Dziewczyny robią przecież takie rzeczy, a nie? Pływają w bieliźnie?
Tak. Więc czemuż nie może się to zdarzyć pomiędzy dwójką najlepszych przyjaciół, którzy przypadkowo są kompletnie odmiennej płci?
To nie jest, SEXUALNE, no wiecie. Przynajmniej nie dla niego.
Więc zdejmuję moją koszulkę, zrzucam buty, ściągam portki. Zanurzam się zanim on się odwróci. Woda jest lodowata, taka przyjemna. To jak szok dla ciała, poranny budzik. Wyrywa cię z transu w jaki popadłeś, szczegóły stają się bardziej wyraźne.
Światła przy basenie nie są włączone, więc woda wygląda jak smoła, nic przez nią nie widać. No i dobrze, bo mój antyseksowny biały stanik nie rozumie mojej potrzeby prywatności.
Mówię „Jeśli kiedykolwiek wątpiłeś, że możesz być bardziej stuknięty ode mnie, to lepiej zapamiętaj tę noc.”
Podpływam do schodków i siadam na nich, wcieram wodę w twarz. Max podpływa i siada koło mnie.
„Nie zamierzam nikogo zabijać’ mówi „jeśli to miałaś na myśli, tylko martwię się o nią, chce jej pomóc przez to przejść.”
Potakuję „Ja też.”
Otacza mnie swoimi ramionami w ten typowy dla niego platoniczny sposób postępowania najlepszych kumpli „damy sobie radę”.
„Naprawdę musimy coś zrobić Max” mówię „Musimy go wydać.”
On potakuje.
Kontynuuję „Wiem, że Tess tego nie chce, wiem, że to kupa problemów, ale nie możemy zrobić nic poza tym.”
„Ona jest naprawdę w kropce” mówi „Przebaczy nam za to”
Ja na to „no.”
Teraz patrzy na mnie dziwnie. Patrzę centralnie na niego, ale widzę jak wlepia wzrok w moje plecy. Wykrzywia trochę usta, robi tak kiedy się poważnie na czymś koncentruje.
Ja sobie powtarzam: platoniczny, platoniczny, platoniczny.
Gwiazdy wyszły i świecą, odbijają się w czarnej wodzie, podobnie księżyc. Woda błyszczy, szemrze srebrem i czernią.
Delikatnie wskazuje palcem na mój policzek „Robisz się purpurowa” mówi „Zimno ci”.
PLATONICZNY.
Dotyka moich ust swoim palcem a ja ani drgnę. Moje oczy wędrują za nim aż do kącików oka, patrzy na moje usta. „Twoje usta są purpurowe”.
Czasami ludzie mają ten cały naprawdę platoniczny związek ale są naprawdę blisko. Wiecie, tak jakbym miała posądzać Marię o coś dziwnego, że dotknęła moich ust i powiedziała, że są purpurowe. Chyba. Tak mi się zdaje.
Patrzę na moją rękę, moja skóra przybrała ten szaro – purpurowy odcień. Zamarzam. Wyglądam jak trup.
On pyta „Zimno ci?”
Mówię „nie.”
Przymyka oczy i ręką która mnie objął zaczyna rozcierać moje plecy.
PLATONICZNY.
PLATONICZNY
Przestaje, wstaje, nerwowo się uśmiecha, spogląda na mój podbródek. Staje naprzeciwko mnie i podaje dłoń.
Więc ja chwytam, ponieważ nie mogę się ruszyć i nie mogę myśleć i nie mam nic lepszego do robienia.
A on pociąga za moją rękę i przyciąga do siebie. Obejmuje mnie w talii, kładzie swoją głowę na moich plecach.
I skoro właśnie doświadczamy jednego z tych wspaniałych czysto platonicznych szczęśliwych uścisków, obejmuję rękoma jego szyję i też się przytulam.
Najlepsi kumple nie takie rzeczy robią, wiecie. Przytulają się. On jest samotny, zmieszany, potrzebuje przyjaciela dokładnie teraz.
Najlepsi przyjaciele ściskają się.
By sobie pomóc.
On tego potrzebuje.
Więc ja mu to daje.
Jesteśmy przyjaciółmi, platonicznymi.
Po problemie.
I wiecie co jeszcze, prawie przekonałam siebie samą do tego platonicznego pieprzenia.
Dopóki mnie nie pocałował.
Nie mogę się okłamywać, spokojnie, sytuacja jest ciężka.
BO PRZYJACIELE SIĘ NIE UMAWIAJĄ.
Ma zamknięte oczy. Całuje moje usta, powoli kieruje się na policzek.
A ja tam po prostu stoję.
Jeśli to nie jest załamanie nerwowe, to w takim razie ja nie wiem co nim jest.
Jego usta są takie ciepłe, że zapominam, że nigdy dotąd nie patrzył mi w oczy.
Trzymam mnie w ramionach tak szczelnie, że nawet kropla wody by nie spłynęła. Nawet prawie zapomniałam ,ze to nie to, czego ona tak właściwie chce.
Kiedy dotyka mojego karku, jedna z jego dłoni wędruje na moje plecy i zaczyna majstrować przy zapięciu biustonosza.
Zabawne jak platoniczne potrafi się zmienić w seksualne, co?
Prawie bym zapomniała. O tych wszystkich odczuciach, tych miłych. I już nie zamarzam. I nigdy wcześniej nie byłam z nikim tak blisko. Prawie zapomniałam.
Prawie zapomniałam, że powinnam się denerwować i zadręczać myślami, że z punktu wyjściowego przeszliśmy do drugiej bazy w 3 koma 5 sekundy. Prawie zapomniałam, że powinniśmy być gdzieś zupełnie indziej i komuś pomagać... Tess. Prawie zapomniałam, że on nie patrzył w moje oczy, albo że nie jestem tą, której pragnie, albo że zaciska tak mocno te swoje oczęta bo stara się zobaczyć Tess zamiast mnie.
Prawie zapomniałam, że tu nie chodzi o mnie.
Prawie.
Więc postanawiam coś zrobić. Mechanizm obronny. Potrzebuję go, nie jestem gotowa żeby sobie samej z tym radzić. Odpycham na bok moje uczucia, tłumaczę racjonalnie całą sytuację.
Może Max robi to z Tess. Może wisi mu to, że ona całując go myśli o Kyle’u.
Cholera, mi nie wisi.
Więc mówię coś. Podczas gdy on delikatnie pracuje nad moim karkiem ledwo mogę z siebie wydusić słowo. Dławię się, szepczę. Nie chcielibyście strawić tego milczenia.
Moglibyście się w to milczenie wybrać w podróż.
W cholerę z szemrzącą wodą, ciszą i ustami i rękami i ciepłem. To się nie dzieje naprawdę.
Mówię „Co robisz.”
Mój głos brzmi bardziej przerażony niż bym tego chciała. Nie jestem przerażona, moje uczucia są zepchnięte na bocznicę. Nie jestem czymś.
Jestem niczym.
Nawet mnie tu nie ma.
On przestaje całować moją szyję, o prostu stoi tu. Nadal ma zamknięte oczy. Znów wykrzywia usta. Wygląda dziwnie. Jakby zmieszany. „Nie wiem” szepcze.
To mówię ja. Staram się brzmieć przekonująco. Staram się brzmieć tak, jakby mi zależało. Gdybym była lepsza aktorką poczochrałabym pasma jego włosów albo pieprzyłabym jakieś czysto platoniczne kawałki najlepszego kumpla. Ale tego nie robię. Mówię „jesteś tak blisko niej, y ja mieć”.
Oto ja, dławię się, szepczę, Mówię „Nie spieprz tego Max, zasługujesz, y mieć czego pragniesz.”
Oto ja, starająca się nie myśleć o Kyle’u, nie myśleć o tym, jak czyjeś plany wchodzą w drogę planom kogoś innego.
On odsuwa się, nadal ma zamknięte oczy. Ma ten bolesny wyraz twarzy z cyklu „czuję się jak kompletny debil”. „Przepraszam” mówi.
Wierzę mu.
„Ok.” mówię starając się brzmieć rzeczowo „Po prostu chodźmy już, bo się spóźnimy.”
Więc wychodzimy, ubieramy się. Głupio nam.
Mój umysł wysiadł, działa w oparciu o generator, o plan awaryjny. Tylko staram się iść prosto. Koncentruję się na chodzie.
On znowu ma ten stoicki wyraz twarzy, ten który ma kiedy jest odarty ze wszystkich warstw ochronnych. Ale wygląda na smutnego. Na winnego. Prawdopodobnie myśli że zemścił się na mnie. Prawdopodobnie czuje się naprawdę źle.
Koncentruję się na chodzie. Koncentruję się na mokrych śladach wykwitających na moim sweterku i na tym, jak moje majtki robią się naprawdę niewygodne.
Koncentruję się na Tess. Teraz idziemy jej pomóc, zrobić coś. Żeby przestał cierpieć. Będzie wnerwiona, ale nie będzie już cierpieć. Powiem Kyle’owi o paru detalach. O tym, jak bardzo jest wystraszona, parę rzeczy, których nie jest gotowa mu zdradzić, więc by jej nie naciskał.
A potem wyplączę się z tego całego zamieszania. Co się stanie z Maxem, pojęcia nie mam. Zamierzam skończyć z obserwacją. Po tym, jak skończą się męczarnie Tess nie dbam już o to, co się będzie działo.
Kiedy stajemy przed domem Tess jej samochód widać przed frontem. Mam nadzieję, że czeka w samochodzie, ale tak nie jest. A to źle.
W ciszy naciskamy na dzwonek do drzwi. Czekamy parę minut, słuchając jak robale trzeszczą, marząc o tym, by nasze ubrania już były suche. Marząc, by ten dzień się już skończył.
Coś tam jednak wiemy. Ten dzień tak szybko się nie skończy. Ale miejcie na uwadze, że my o tym jeszcze nie wiemy.
Zza drzwi słyszymy jakieś chrobotanie, przez judasza widzimy jakieś gasnące światełko – ktoś przez niego patrzy.
Drzwi się otwierają i staje w nich Tess. To takie deja vu, którego raczej nie chcesz mieć.
Tess i krew. Za często to ostatnio widzę.
Tylko że tym razem krew nie jest jej.
Spojrzenia w jej oczach nie powstydziłby się zombie, upuszcza na podłogę pokryty krwią nóż.
Trzęsie się.
Nie masz ochoty patrzeć poza nią, boisz się zobaczyć coś, czego zobaczyć nie chcesz.
A Tess mówi „Spóźniliście się.”
Potem się załamuje. Płacze. Płacze jak nigdy dotąd w całym swoim życiu nie płakała. „Nie mogłam... zrobić tego” mówi w przerwach płaczu „Nie mogłam zrobić tego do końca”.
Oto ja próbująca nie panikować.
Undergroundowy gang, nowa moda która opanowała liceum West Roswell jak pożoga. Słychać Tarę Fisher mówiącą: „Wiecie, zawsze byłam fanką Nirvany.”
Chłopak wchodzi do łazienki w nowych spodniach i wyłazi z dziurami na kolanach.
Jutro zamierzam przebrać Tess za klauna, zobaczymy ile osób wylezie z kibla z czerwonym jak żarówka nosem.
No i zaczął się lunch. Stoję przy płatnym aparacie telefonicznym wisząc na drucie do dr Amosa. Czasami w środy tak robię, on zwykle tego oczekuje. Też powinien wtedy zaczynać swój lunch.
Mówi, że się za bardzo przywiązałam i że nie powinien był mnie zachęcać.
Ale i tak zawsze zachęca.
„Halo?” mówi.
„Cześć doktorku.”
„Witam Liz, jak się dziś miewamy?”
„Dobrze, tak dzwonię, żeby tylko powiedzieć, że prawie pół dnia już mija jak nie kłamałam.”
Dla mnie to praktycznie rekord.
„Ale nie powinniśmy się zbytnio ekscytować” mówię „ W zasadzie to nie miałam okazji.”
Kiedy już kończę rozmowę z doktorem wyglądam przez okno. Na zewnątrz jest taki upał, że wszystko drży w gorącym powietrzu unoszącym się znad chodnika. Może jest z 37 stopni, może z 38. Po prostu nie chce się wychodzić na zewnątrz.
Dzisiaj jem lunch z Maxem, jestem pewna, że zapyta mnie o Tess.
Właściwie, to jestem tego tak pewna, że gdyby nie zapytał, to ogłaszam się mnichem i przenoszę do Tybetu.
Tess je dziś lunch z Courtney, żeby zdjąć nam ją z karku.
Więc idę w dół korytarza obok rzędu szafek.
Eddie Williams mówi :”Ty. Ja. Imprezka. Sobota wieczór.”
A ja patrzę na niego „czyja?”
Moja. One zawsze są moje. To był mój dom, gdzie byłaś w zeszły weekend.”
A ja na to: „O.”
On potakuje.
A ja na to: „Co byś powiedział, gdybym poszła na tę imprezkę z tobą a myślała przez cały czas o kimś innym.”
On uśmiecha się „ Zbok.”
Ja na to „ ostrzyż się.”
On mówi: „Włóż czerwony sweterek.”
„Mam dwa czerwone.”
„Ten ciemniejszy.”
Potakuję a on odchodzi.
„tylko DOBRZE się ostrzyż” drę się za nim „I nie noś grubej podeszwy zanim po mnie podjedziesz, bo inaczej nie będę mogła na ciebie patrzeć.”
Brutalna szczerość, czasami mi się zdarza. Że zmuszam ludzi do myślenia. Zwykle nie na długo.
Więc, czemuż to idę na imprezkę z Eddie'm? Pojęcia nie mam. Może znudziło mi się myślenie, odczuwanie. Rzygać się chce od zastanawiania się czemu nic nie robię, jak ludzie powinni się odpowiedzialnie zachowywać. Może mam dosyć rozmyślania o Maxie, może nie. Może znudziło mi się rozmyślanie czy mam czy nie czuć się zmęczona.
Czy to ma w ogóle sens?
Tak sobie strzelam luźne dygresje, chciałabym, by stało się coś, co nie dotyczy mnie.
Jeśli to nie ma sensu, to też ok. Dal mnie i tak nie ma.
A więc spotykam się z moim najlepszym przyjacielem Maxem w sali gimnastycznej. Dziś jest tłok, z powodu upałów. Ale i tak siedzimy samotnie. Kyle myśli, że jestem zdrajcą przesiadując tak z wrogiem.
Nie czuję się jak zdrajca.
Mam szczerą nadzieję, że któregoś dnia Kyle to wszystko zrozumie.
Po przekątnej sali widzę Michaela i Izabell siedzących z Marią i Alexem. Siedzą sobie w kółeczku, Maria się lekko rumieni. Można by rzec, że nie przywykli do siebie jeszcze.
Ja i max siedzimy koło siebie plecami oparci o ścianę, dossani do zimnych butelek z winogronowym Kool-Aid. Mam nadziej ę, że nie wyjedzie z Tess, nie czuję się na siłach na gadanie o trupach podczas lunchu.
„Ciebie też wywalili.” Mówię wskazując słomką poprzez całą salę na jego przyjaciół.
„Ta... przejdzie im’ mówi „Zawsze im przechodzi.”
Siedzimy tak blisko, że nasze ramiona się stykają. Tak siedzą najlepsi kumple.
Wyciąga zdjęcie z plecaka i podaje mi. Pole pełne pomarańczowych kwiatów.
Mówi „Makowy Rezerwat, Kalifornia.”
Siedząc na polu z nuklearną rodzinka Maxa, dawno temu.
W mojej głowie ja i max pobieramy się. Nie, skreślcie to, decydujemy się nie pobierać ponieważ ustaliliśmy, ze małżeństwo to instytucja, świstek papieru, towar. Zamiast tego decydujemy się razem zamieszkać. Wynajmujemy takie małe mieszkanko i meblujemy je jakimiś śmieciami. Jeszcze nie mamy dzieci, bo Max jest do bólu romantyczny. Ale w mojej wyobraźni uczę się jak przyjmować komplementy. Kupujemy kota, takiego puszystego szarego kota. Nazywamy go Crater.
Na zdjęciu 10-o letnia Izabell ma na sobie jeansową kurtkę z różową lamówką. Można powiedzieć, że zdjęcie zrobiono na początku lat 90. mały Maxio obejmuje jednym ramieniem siostrę a drugim mamę, która kucnęłaby zbliżyć się do jego wzrostu. Pomarańczowe kwiaty sięgają hen w tył, czysty pomarańcz aż po niebieski horyzont. Wyglądają jakby spadały na krawędzi świata.
Mówię „WOW.”
Mówię „Twoja głowa nigdy nie dorosła do tych uszu.”
On rzuca mi to „odpieprz się’ spojrzenie i zabiera fotografię. „Powinniśmy pojechać.”
„Do Kalifornii?” pytam.
„No.”
„To jakieś 16 godzin jazdy.”
„więc?”
Powiedziałabym mu, żeby wziął Tess jeśli chciałabym pogadać o trupach.
„Nie mam czasu” mówię.
„Po szkole”.
„Czemu”
„Co czemu?”
„Czemu ja”
On myśli. „Cóż” zaczyna „fajnie nam razem, nie?”
Brutalna szczerość. Mówię „Cokolwiek pomyśli Tess.”
On na to „jej nie zależy, wie, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.”
„Cóż, nie dobrze ci razem z Tess?”
„Tak, ale my robimy inne rzeczy.”
„Jak na ten przykład obijanie się?”
„Nie...”
„To co innego, planowanie morderstwa?” mówię.
O-o.
On patrzy przez moment na mnie, wzrok na moje czoło.
Już wiem, że spieprzyłam sprawę.
„zapomnij.” Mówi.
Już ma wstać, kiedy podchodzi Tess, ale ona pochyla się i szepce do nas „Możemy spotkać się w piątek wieczorem w moim domu, jest trochę rzeczy, które chcę zabrać, a nie chcę iść sama.”
Uśmiecham się, w końcu zaufała mi w kwestii takich rzeczy. Może ta sprawa z morderstwem już jej przeszła.
Mówię sobie, że wisi mi to, czy max jest na mnie wściekły czy nie.
No i tak sobie siedzimy.
Środa na mija w milczeniu.
Mi mija środa bez rozmowy z kimkolwiek.
W mojej wyobraźni, ja i max właśnie przeżywamy pierwszą sprzeczkę. Szybko się godzimy, oboje przyznajemy się do winy, po prostu nie chcemy już dłużej się kłócić.
W mojej wyobraźni, ja i max się ... hehe... godzimy.
Podjeżdża po mnie w piątek i jedziemy w milczeniu. Kiedy podjeżdżamy pod dom Tess, jej wozu tam nie ma.
Mówię „Nie ma jej jeszcze.”
Potakuje.
Mówię „Przepraszam.”
Nie wygląda na przekonanego, mówi „Chodźmy się przejść.”
Więc idziemy.
To jest właśnie jeden z takich dni.
Jeden z takich dni, kiedy upał wykurza całe życie z ciebie, nawet nie możesz się skupić na własnych myślach. Jeden z takich dni, kiedy słońce zachodzi a na zewnątrz jest i tak z 36 stopni. Upał jest tak suchy, że kiedy idziesz, wdychasz go, dostaje ci się do oczu. Sprawia, że twoje serce zwalnia, by zaoszczędzić energię. Wprawia cię w letarg i apatię.
Te robale, co wypełzają z nastaniem zmroku telepią się w rytmicznym wzorcu, hipnotycznym wzorcu. Można się tak pogubić. Mógłbyś położyć się na czyimś trawniku i zasnąć.
Niewiele światła zostało, wszystko zmienia się na szaro – niebiesko. Max ściera pot z czoła i spogląda na pokryty cieniem mały dom. Patrzy ponad bramę wjazdową na wewnętrzną stronę podjazdu. Otwiera bramę.
Mówię „Co robisz?”
On na to „idę popływać.”
Ja po prostu stoję. Myślę: załamanie i otwarcie się.
On mówi krótkimi zdaniami bo jest tak gorąco, że trzeba oszczędzać energię. „nikogo nie ma” mówi „Jest gorąco. Pływamy.”
Podążam za nim na tyły czyjegoś domu starając się zrozumieć co jest grane. On mówi „Włamiesz się do biura dr Amosa ze mną, ale nie włamiesz się na basen?”
Zdejmuje koszulę.
Słyszycie, żebym coś mówiła?
Ściąga portki i wskakuje do basenu w bokserkach.
Nawet jedna włochata myśl nie przebieg mi przez głowę.
Przysięgam.
Mówi „dalej, już ci wybaczyłem, wskakuj” i ochlapuje moje stopy.
Ja na to „Odwróć się”.
Przewraca oczami i się odwraca. Myślę, że to może jedna z tych intymnych platonicznych rzeczy pomiędzy najlepszymi przyjaciółmi. Dziewczyny robią przecież takie rzeczy, a nie? Pływają w bieliźnie?
Tak. Więc czemuż nie może się to zdarzyć pomiędzy dwójką najlepszych przyjaciół, którzy przypadkowo są kompletnie odmiennej płci?
To nie jest, SEXUALNE, no wiecie. Przynajmniej nie dla niego.
Więc zdejmuję moją koszulkę, zrzucam buty, ściągam portki. Zanurzam się zanim on się odwróci. Woda jest lodowata, taka przyjemna. To jak szok dla ciała, poranny budzik. Wyrywa cię z transu w jaki popadłeś, szczegóły stają się bardziej wyraźne.
Światła przy basenie nie są włączone, więc woda wygląda jak smoła, nic przez nią nie widać. No i dobrze, bo mój antyseksowny biały stanik nie rozumie mojej potrzeby prywatności.
Mówię „Jeśli kiedykolwiek wątpiłeś, że możesz być bardziej stuknięty ode mnie, to lepiej zapamiętaj tę noc.”
Podpływam do schodków i siadam na nich, wcieram wodę w twarz. Max podpływa i siada koło mnie.
„Nie zamierzam nikogo zabijać’ mówi „jeśli to miałaś na myśli, tylko martwię się o nią, chce jej pomóc przez to przejść.”
Potakuję „Ja też.”
Otacza mnie swoimi ramionami w ten typowy dla niego platoniczny sposób postępowania najlepszych kumpli „damy sobie radę”.
„Naprawdę musimy coś zrobić Max” mówię „Musimy go wydać.”
On potakuje.
Kontynuuję „Wiem, że Tess tego nie chce, wiem, że to kupa problemów, ale nie możemy zrobić nic poza tym.”
„Ona jest naprawdę w kropce” mówi „Przebaczy nam za to”
Ja na to „no.”
Teraz patrzy na mnie dziwnie. Patrzę centralnie na niego, ale widzę jak wlepia wzrok w moje plecy. Wykrzywia trochę usta, robi tak kiedy się poważnie na czymś koncentruje.
Ja sobie powtarzam: platoniczny, platoniczny, platoniczny.
Gwiazdy wyszły i świecą, odbijają się w czarnej wodzie, podobnie księżyc. Woda błyszczy, szemrze srebrem i czernią.
Delikatnie wskazuje palcem na mój policzek „Robisz się purpurowa” mówi „Zimno ci”.
PLATONICZNY.
Dotyka moich ust swoim palcem a ja ani drgnę. Moje oczy wędrują za nim aż do kącików oka, patrzy na moje usta. „Twoje usta są purpurowe”.
Czasami ludzie mają ten cały naprawdę platoniczny związek ale są naprawdę blisko. Wiecie, tak jakbym miała posądzać Marię o coś dziwnego, że dotknęła moich ust i powiedziała, że są purpurowe. Chyba. Tak mi się zdaje.
Patrzę na moją rękę, moja skóra przybrała ten szaro – purpurowy odcień. Zamarzam. Wyglądam jak trup.
On pyta „Zimno ci?”
Mówię „nie.”
Przymyka oczy i ręką która mnie objął zaczyna rozcierać moje plecy.
PLATONICZNY.
PLATONICZNY
Przestaje, wstaje, nerwowo się uśmiecha, spogląda na mój podbródek. Staje naprzeciwko mnie i podaje dłoń.
Więc ja chwytam, ponieważ nie mogę się ruszyć i nie mogę myśleć i nie mam nic lepszego do robienia.
A on pociąga za moją rękę i przyciąga do siebie. Obejmuje mnie w talii, kładzie swoją głowę na moich plecach.
I skoro właśnie doświadczamy jednego z tych wspaniałych czysto platonicznych szczęśliwych uścisków, obejmuję rękoma jego szyję i też się przytulam.
Najlepsi kumple nie takie rzeczy robią, wiecie. Przytulają się. On jest samotny, zmieszany, potrzebuje przyjaciela dokładnie teraz.
Najlepsi przyjaciele ściskają się.
By sobie pomóc.
On tego potrzebuje.
Więc ja mu to daje.
Jesteśmy przyjaciółmi, platonicznymi.
Po problemie.
I wiecie co jeszcze, prawie przekonałam siebie samą do tego platonicznego pieprzenia.
Dopóki mnie nie pocałował.
Nie mogę się okłamywać, spokojnie, sytuacja jest ciężka.
BO PRZYJACIELE SIĘ NIE UMAWIAJĄ.
Ma zamknięte oczy. Całuje moje usta, powoli kieruje się na policzek.
A ja tam po prostu stoję.
Jeśli to nie jest załamanie nerwowe, to w takim razie ja nie wiem co nim jest.
Jego usta są takie ciepłe, że zapominam, że nigdy dotąd nie patrzył mi w oczy.
Trzymam mnie w ramionach tak szczelnie, że nawet kropla wody by nie spłynęła. Nawet prawie zapomniałam ,ze to nie to, czego ona tak właściwie chce.
Kiedy dotyka mojego karku, jedna z jego dłoni wędruje na moje plecy i zaczyna majstrować przy zapięciu biustonosza.
Zabawne jak platoniczne potrafi się zmienić w seksualne, co?
Prawie bym zapomniała. O tych wszystkich odczuciach, tych miłych. I już nie zamarzam. I nigdy wcześniej nie byłam z nikim tak blisko. Prawie zapomniałam.
Prawie zapomniałam, że powinnam się denerwować i zadręczać myślami, że z punktu wyjściowego przeszliśmy do drugiej bazy w 3 koma 5 sekundy. Prawie zapomniałam, że powinniśmy być gdzieś zupełnie indziej i komuś pomagać... Tess. Prawie zapomniałam, że on nie patrzył w moje oczy, albo że nie jestem tą, której pragnie, albo że zaciska tak mocno te swoje oczęta bo stara się zobaczyć Tess zamiast mnie.
Prawie zapomniałam, że tu nie chodzi o mnie.
Prawie.
Więc postanawiam coś zrobić. Mechanizm obronny. Potrzebuję go, nie jestem gotowa żeby sobie samej z tym radzić. Odpycham na bok moje uczucia, tłumaczę racjonalnie całą sytuację.
Może Max robi to z Tess. Może wisi mu to, że ona całując go myśli o Kyle’u.
Cholera, mi nie wisi.
Więc mówię coś. Podczas gdy on delikatnie pracuje nad moim karkiem ledwo mogę z siebie wydusić słowo. Dławię się, szepczę. Nie chcielibyście strawić tego milczenia.
Moglibyście się w to milczenie wybrać w podróż.
W cholerę z szemrzącą wodą, ciszą i ustami i rękami i ciepłem. To się nie dzieje naprawdę.
Mówię „Co robisz.”
Mój głos brzmi bardziej przerażony niż bym tego chciała. Nie jestem przerażona, moje uczucia są zepchnięte na bocznicę. Nie jestem czymś.
Jestem niczym.
Nawet mnie tu nie ma.
On przestaje całować moją szyję, o prostu stoi tu. Nadal ma zamknięte oczy. Znów wykrzywia usta. Wygląda dziwnie. Jakby zmieszany. „Nie wiem” szepcze.
To mówię ja. Staram się brzmieć przekonująco. Staram się brzmieć tak, jakby mi zależało. Gdybym była lepsza aktorką poczochrałabym pasma jego włosów albo pieprzyłabym jakieś czysto platoniczne kawałki najlepszego kumpla. Ale tego nie robię. Mówię „jesteś tak blisko niej, y ja mieć”.
Oto ja, dławię się, szepczę, Mówię „Nie spieprz tego Max, zasługujesz, y mieć czego pragniesz.”
Oto ja, starająca się nie myśleć o Kyle’u, nie myśleć o tym, jak czyjeś plany wchodzą w drogę planom kogoś innego.
On odsuwa się, nadal ma zamknięte oczy. Ma ten bolesny wyraz twarzy z cyklu „czuję się jak kompletny debil”. „Przepraszam” mówi.
Wierzę mu.
„Ok.” mówię starając się brzmieć rzeczowo „Po prostu chodźmy już, bo się spóźnimy.”
Więc wychodzimy, ubieramy się. Głupio nam.
Mój umysł wysiadł, działa w oparciu o generator, o plan awaryjny. Tylko staram się iść prosto. Koncentruję się na chodzie.
On znowu ma ten stoicki wyraz twarzy, ten który ma kiedy jest odarty ze wszystkich warstw ochronnych. Ale wygląda na smutnego. Na winnego. Prawdopodobnie myśli że zemścił się na mnie. Prawdopodobnie czuje się naprawdę źle.
Koncentruję się na chodzie. Koncentruję się na mokrych śladach wykwitających na moim sweterku i na tym, jak moje majtki robią się naprawdę niewygodne.
Koncentruję się na Tess. Teraz idziemy jej pomóc, zrobić coś. Żeby przestał cierpieć. Będzie wnerwiona, ale nie będzie już cierpieć. Powiem Kyle’owi o paru detalach. O tym, jak bardzo jest wystraszona, parę rzeczy, których nie jest gotowa mu zdradzić, więc by jej nie naciskał.
A potem wyplączę się z tego całego zamieszania. Co się stanie z Maxem, pojęcia nie mam. Zamierzam skończyć z obserwacją. Po tym, jak skończą się męczarnie Tess nie dbam już o to, co się będzie działo.
Kiedy stajemy przed domem Tess jej samochód widać przed frontem. Mam nadzieję, że czeka w samochodzie, ale tak nie jest. A to źle.
W ciszy naciskamy na dzwonek do drzwi. Czekamy parę minut, słuchając jak robale trzeszczą, marząc o tym, by nasze ubrania już były suche. Marząc, by ten dzień się już skończył.
Coś tam jednak wiemy. Ten dzień tak szybko się nie skończy. Ale miejcie na uwadze, że my o tym jeszcze nie wiemy.
Zza drzwi słyszymy jakieś chrobotanie, przez judasza widzimy jakieś gasnące światełko – ktoś przez niego patrzy.
Drzwi się otwierają i staje w nich Tess. To takie deja vu, którego raczej nie chcesz mieć.
Tess i krew. Za często to ostatnio widzę.
Tylko że tym razem krew nie jest jej.
Spojrzenia w jej oczach nie powstydziłby się zombie, upuszcza na podłogę pokryty krwią nóż.
Trzęsie się.
Nie masz ochoty patrzeć poza nią, boisz się zobaczyć coś, czego zobaczyć nie chcesz.
A Tess mówi „Spóźniliście się.”
Potem się załamuje. Płacze. Płacze jak nigdy dotąd w całym swoim życiu nie płakała. „Nie mogłam... zrobić tego” mówi w przerwach płaczu „Nie mogłam zrobić tego do końca”.
Oto ja próbująca nie panikować.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Powalająće, naprawdę powalające. Cały czapterek trzyma w napięciu, czyta się go z zapartym tchem, a ostatnie zdania/e tak wzmagają chrapkę na resztę, że nie wiem czy wytrzymam. Graalion ma rację najlepszy czapterek z dotychczasowych. Lepszego nie było. Choć mam nadzieję, że kolejny przebije dzisiejszy.
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Kochani, wybaczcie mi nieobecność ... na razie postaram się tylko, zgodnie z obietnicą, wkleić kolejny czapterek...
Czapterek sewentin
Trójka nas, stoimy w trójkąciku.
Trójka potrójnego bólu, samo karania się, oto czym kiedykolwiek byliśmy. Do tej pory zwykliśmy byli się wzajemnie ranić, manipulować sobą, nienawidzić i kochać. Teraz pora na współpracę.
Stoję w obliczu podjęcia decyzji, bo Tess w tym momencie to decyzji raczej nie podejmie a nie jestem gotowa zapytać o nią Maxa.
Ale kim ja jestem. Kim jestem, żeby osądzać co dobre a co złe.
Kto zrobił mnie sędzią?
Jak spojrzysz w lewo, zobaczysz postać leżącą na podłodze i zobaczysz krawędź plamy. Nie odwracaj głowy, albo skup się. Nie chcesz się skupiać.
Zrobiła coś złego? Zasługuje na karę za próbę morderstwa? Zasługuje na kolejną karę? Jeśli nie, to mam plan.
Logiczne.
Ale nadal jeśli spojrzycie w lewo i w dół, to nadal będzie tam ten krwawy ślad. Możesz nadal zobaczyć jak z pewnym wahaniem wycieka z postaci, możesz podążać jego ścieżką i małymi kroplami aż do ciebie i - kogo tam jeszcze. Kiedy przesuniesz wzrok na prawo to podążasz za ścieżką prosto do noża. Chciałabym ,żeby jej dywan nie był biały. Założę się, że cholernie nieźle się trzeba navanishować żeby usunąć krew z białego dywanu.
Logika zawsze skutkuje w sytuacjach takich jak ta. Widzę krew, myślę logicznie. Emocje mną rządzić nie będą, Tess może, ja nie. Ale mój plan, mój plan będzie opierał się na kłamstwie stulecia.
Gorszym niż zatuszowanie wypadku, gorszym od ukrywania kosmicznej konspiracji, gorszym niż zmywanie krwi z ulicy tamtej nocy, niż spalenie tych zakrwawionych ubrań.
Kim myślicie, że jestem. Czemu to dla odmiany ktoś inny nie pokwapi się być sędzią.
Jeśli podniesiecie nieco wzrok, zobaczycie jak Tess klęka na dywanie, jak kapią na niego jej łzy. Jeśli podniesiecie wzrok jeszcze bardziej zobaczycie jak ukrywa twarz w dłoniach. Mokrych, zakrwawionych dłoniach. Wiecie, to nie jest morderca. Wiecie co trzeba zrobić.
Ja wiem co ja musze zrobić.
A wewnątrz się śmieję. Czasami emocje sięgają zenitu, że muszą jakoś znaleźć ujście. Nie chcę płakać, więc myślę jak popieprzona jest ta cała sytuacja i zaczynam się śmiać.
Myślę o tym, jak mogłam to powstrzymać i śmieję się wewnątrz.
To mechanizm obronny.
Nazywa się nawet: Formowanie reakcji.
Sprawdźcie.
„Bez naszego mechanizmu obronnego” mawia dr Amos „Nie przetrwalibyśmy.”
„ludzie go potrzebują” mawia dr Amos „Nie igraj z nim, bo mogą się przystosować.”
Zastanawiam się, czy staje się mniej wartościowym człowiekiem.
Zastanawiam się, czy staję się mechanizmem obronnym.
Staję się robotem. Pojemnikiem chłonącym psychologiczne definicje.
Największym lękiem maxa jest obawa, że Tess dowie się, że jest ufoludem.
Mój głos jest mechaniczny, zimny jak stal „Tess, idź do swojego pokoju i zostań tam.”
Ona płacze intensywniej. Nie chcę być wredna, ale robię to dla niej „JUŻ”
Idzie.
Nie wiem od czego zacząć. Wiem, co musze zrobić, ale nie wiem od czego zacząć.
Nie mogę spojrzeć Maxowi w twarz. Popycham go w stronę ciała z zamkniętymi oczami.
Kiedy je otwieram oczekuję jakiegoś szoku, ale on nie nadchodzi szybko. Oczekiwałam tego, jakiegoś odrażającego faceta, krwawej rany ciętej na jego klacie, rana na czole efekt ogłuszenia. To mnie nie bierze.
Może tracę człowieczeństwo, może Max traci je też.
Klękamy po obu stronach ciała. Obrzydzenie powoli podpełza, powoli, ale stanowczo, falami. Chcę zwymiotować.
Maxowi też jest niedobrze. Wiem to, nie musze patrzeć. Chwytam jego dłoń w moją i przyciągam ją. Nasze dłonie błądzą na ciałem. Nie wiem skąd to wiem, ale wiem, że oboje myślimy o tym samym:
Cham zasługuje na to, by umrzeć.
I jeszcze to:
Decyzje nie należy do nas.
Mówię: „nie lecz tej rany na głowie, musi być nieprzytomny.”
Max potakuje i kładzie dłoń na jego piersi.
Ed Harding.
Mam nadzieję, że zgnije w więzieniu. Mam nadzieję, że często dostanie w pysk. Mam nadzieję, że dostanie to co mu pisane. Chciałabym być jednym z tych, którzy wymierzą mu jego los.
Ale nie jestem.
„Wiedziałam, cholera wiedziałam.” Dochodzi zza drzwi.
Myślę: Dupa.
Ja i Max odwracamy się, żeby zobaczyć Kyle’a. Kyle’a z szałem w oczach, wypełnionego wściekłością. Gapi się na Maxa „Wiedziałem, że to ty” mówi Kyle „Wiedziałem, że to ty jesteś kosmitą.”
Max ma ten wygląd na twarzy, jakby wyciekła z niego nadzieja.
„Co jej zrobiłeś” mówi Kyle „ZMUSIŁEŚ ją by cię lubiła? Jesteś aż tak popieprzony?”
Kyle myśli jednotorowo: Tess. Nawet nie zastanawia go dlaczego Max właśnie uleczył jej ojca.
„To już koniec” Max szepcze do siebie „Koniec ze mną.”
Jeszcze nie Max.
Ja też dotykałam ciała.
Podnoszę się i podsuwam swoją twarz do twarzy Kyle’a jak kosmiczna hybryda, którą zaraz zamierzam się stać. „To ja Kyle, JA. Ja jestem ufoludem. I co zamierzasz zrobić, wydasz mnie? Powiesz wszystkim? Twoja dziewczyna właśnie zamierzała kogoś zabić, chcesz ja wsadzić do więzienia?”
Drę się na niego, jestem tak straszna, jak tylko mogę być.
A Kyle wygląda na zdezorientowanego, bliskiego płaczu, mówi „Ty?”.
Potakuję „Max to człowiek” mówię „Idź stąd.”
Powoli cofa się ku drzwiom wejściowym. Odwraca się i biegnie. Mam nadzieję, że nie zrobi jakiegoś głupstwa. Nie mamy teraz zbyt dużo czasu.
Max mówi „Liz.”
Staram się zignorować sposób w jaki na mnie patrzy. Nie ma czasu na bzdurne momenty z cyklu „najlepsi kumple”.
Mówię „Proszę bardzo, a teraz usuń tę krew.”
Patrzy w dół, potakuje, przesuwa nad dywanem dłonią, nad ubraniami Eda, nad nożem. Prawie skończyliśmy.
Wkładam nóż do dużego drewnianego pojemnika kuchennego. Idziemy do pokoju Tess, płacze na łóżku. Potem słowa po prostu wyskakują z moich ust. Kłamstwa. To dla Maxa.
Mówię jej, że musi się skupić i posłuchać mnie. Mówię jej, że sprawiłam ,ze wszystko się ułożyło, że nie będzie miała kłopotów. Krwi już nie ma, rany też nie.
Mówię „Nie jestem stąd”.
Wyciera łzy z oczu i spogląda na mnie w szoku „zawsze myślałam, ze to ty.”
Wiec Tess myślała cały czas, że to ja.
Wewnętrzny śmiech.
Mówię „Wynośmy się stąd w cholerę.”
Mówię Maxowi, żeby zaprowadził Tess do swojego wozu. Biorę kluczyki od wozu Tess. Myślę, że to koniec, mam nadzieję, ale nie pewność.
Ale o czymś chyba zapomniałam.
Co to jest.
...
W mordę.
Dobrze, że mama zmusiła mnie do noszenia przy sobie komórki. Sięgam do torby, chwytam ją, wybieram parę numerów. Tess nosi swoją komórkę w kieszeni spodni. Zawsze.
Odbiera: „Halo?”
„Broń Tess, gdzie jest broń.”
„O boże” mówi „Jest w kuchni.”
Wdeptuję hamulce do oporu parkując wóz. „Czemu w kuchni.”
On mówi „On wchodzi do mojego pokoju, nie do kuchni.”
Mówię „Gdzie w kuchni”.
Ona „Szafka po lewej od lodówki, z tyłu.”
Rozłączam się.
Prawie koniec, już prawie koniec.
Myślę o powrocie do domu, wzięciu prysznica, gorącego prysznica. Myślę o położeniu się pod prysznicem i o płaczu. Myślę o tym, kiedy tylko będę mogła się rozpłakać.
Płacz to najcięższa spraw do przełożenia na później.
Jestem taka zmęczona.
Więc wracam do domu, zostawiliśmy otwarte drzwi. Mijam ciało. Ledwie się powstrzymują od kopnięcia w nie.
To byłoby takie proste, po prostu kopnąć, naprawdę ostro, prosto w twarz.
Nie kopać ludzi w twarz Liz.
Myślę o tym, kiedy będę już w domu i kiedy będę mogła wezwać policję.
Cicho idę do kuchni, otwieram szafkę od strony lodówki.
Broń jest zamotana w ręcznik, w kilka ręczników. Wygląda jak przeciętna szafka na ręczniki. Odplątuje ją. Dziwne, tak sobie trzymać broń.
Nie chcę jej trzymać. Chcę rzygnąć znowu, jechać do domu i płakać, kiedy to się tylko skończy.
Kiedy tylko przestanę być chodzącym mechanizmem obronnym.
W pokoju stołowym słyszę szmer, więc się obracam. Ed Harding zdecydował się podnieść i sobie pospacerować.
Co to jest.
Czemu to się nie kończy.
Patrzy na mnie, dotyka tej niewielkiej ilości krwi sączącej się z jego głowy. To typ człowieka, jakiego wolelibyście nie spotkać na swojej drodze.
Zamykam oczy, strach każde je zamykać.
Mówi : Mała suka próbowała mnie dziabnąć.”
Mówi „gdzie ona jest.”
Nie mogłabym nic z siebie wydusić, nawet gdybym próbowała.
Mocniej trzymam broń, trzęsę się, więc nie chcę by mi wypadła.
Zamykam usta i staram się coś mruczeć, ale nie mogę. Gardło mi się zacisnęło.
On mówi : „Kim jesteś do cholery.” Jego głos jest śliski, obrzydliwy. Podpełza bliżej, jak wąż. Ręka mnie świerzbi.
Mówi „Gdzie ona jest”.
Widzi broń.
Mam broń, więc staram się przekonać samą siebie, że to ja tu rządzę.
On podchodzi bliżej a ja podnoszę broń.
Ja mam przewagę. Ja mam przewagę.
Gówno prawda, na oczy nawet nie wiedziałam broni z tak bliska.
Ale broń oznacza przewagę.
Nawet jeśli nie wiem, jak z niej korzystać.
On podchodzi bliżej.
Potrzebuje obu rąk, by utrzymać broń, bo w jednej za bardzo widać, jak mi się dłoń trzęsie. Staram się myśleć, nie powinno to być znowu takie trudne, to tylko spust, no nie. Ale nie, trzeba go odbezpieczyć, chyba kciukiem, pojęcia nie mam.
On podchodzi bliżej.
To zależy jakiego rodzaju jest ta broń. Część broni wypala, gdy naciśniesz spust, Alex mi mówił. Ale wydaje mi się, że część z nich nie wymaga tego. Pojęcia nie mam. Gdzie ta moja przewaga. Dlaczego on się nie boi.
On podchodzi bliżej.
A nawet gdybym wiedziała jak tę broń użyć. Nie mogłabym go po prostu zastrzelić, mogłabym? Mogłabym kogoś zastrzelić, może mogłabym wymierzyć w kolano, może mogłabym to zrobić.
On podchodzi bliżej, podnosi rękę.
Mogłabym spróbować połączyć te wszystkie możliwe kombinacje, mogłabym wycelować, nacisnąć spust, zobaczyć co się stanie. Ale ja nie chcę sprawdzać co się stanie, ja wolę wiedzieć co robię. Ja nie chcę zastrzelić nikogo i zostawić akcję by mnie zaskoczyło rozwiązanie.
On podnosi rękę i dotyka końca lufy. Powoli chwyta ją, potem powoli odpycha ją tak, by nie była wycelowana w jego twarz.
Albo mogłabym się od razu poddać.
Zamykam oczy kiedy wyrywa mi broń z ręki.
Zawiodłam sama siebie.
Stoją sztywno, próbuje przygotować się na to, co się stanie.
Jak się przygotować na coś, co ma się stać, na coś nieznanego. Co on zamierza zrobić.
Czuję dłoń chwytającą mnie za włosy. Chwytającą tak mocno, że mam wrażenie, że mnie oskalpuje. Czuję jak moja twarz zderza się z czymś, czymś zimnym.
Czuję otworek wymierzony dokładnie w moją skroń.
Czuję jak pulsują moje kości policzkowe.
Otwieram oczy i widzę gładką powierzchnię lodówki.
Chcecie wiedzieć jak to jest, gdy śmierć jest blisko?
Życie wcale nie miga ci przed oczami, myślisz o kretyńskich rzeczach.
Myślę, że powinnam była przeprosić Marię.
Myślę o fotkach z miejsca przestępstwa. Mózg zmieszany ze starym plasterkiem indyka. Krew i gluty i łzy zbełtane razem z ketchupem i musztardą. Wiem, że śmierć nie jest romantyczna ale to jest tak romantyczne jak tylko może być.
Poświęcam życie ponieważ jestem zbyt dobra, by pozwolić komuś zginąć.
Myślę o Kyle’u skaczącym po całym mieście wrzeszczącym do każdego kto chce słyszeć, że Liz Parker jest kosmitką.
Myślę o Maxie pozbawionym swego najlepszego kumpla i smutno mi bo wiem, że jemu będzie smutno. Maria i Alex będą tęsknić, ale mam nadzieję, że sobie jakoś poradzą. Mi też będzie ich brakować. Moi rodzice, dobra, wystarczy, nie mam zamiaru tego ciągnąć, to przygnębiające.
W zasadzie, to przyjmujesz swój los. Może nadszedł czas by mierzyła w ciebie lufa pistoletu. Po prostu wiesz, że to koniec. Odpuszczasz.
I wiecie co, nawet nie jestem smutna, tylko mi żal. Tyle rzeczy chciałam zrobić. Wydostać się z tego zadupia, pooglądać makowe pola z Maxem, Seattle z Alexem i Marią. Chciałam pójść na studia i nauczyć się czegoś.
Chciałam uprawiać seks. Żałosne, wiem. Ale czy można mnie winić? Chciałam być dotykana, całowana i kochana.
Chciałam, by ktoś wielbił mnie tak jak Max wielbi Tess.
Akceptujesz los, ale zawsze masz odrobinę nadziei. Tylko cień, bo jeszcze żyjesz. Mówisz sobie, że jeśli jakoś się z tego wykaraskam, zmienię parę rzeczy, zrobię parę rzeczy tak jak być powinno, przemyślę parę rzeczy. Zamierzam zrobić wszystko to, co chciałam zrobić kiedykolwiek.
Teraz już nadeszła pora.
Kiedy nadchodzi twój czas, jesteś gotowy.
Czapterek sewentin
Trójka nas, stoimy w trójkąciku.
Trójka potrójnego bólu, samo karania się, oto czym kiedykolwiek byliśmy. Do tej pory zwykliśmy byli się wzajemnie ranić, manipulować sobą, nienawidzić i kochać. Teraz pora na współpracę.
Stoję w obliczu podjęcia decyzji, bo Tess w tym momencie to decyzji raczej nie podejmie a nie jestem gotowa zapytać o nią Maxa.
Ale kim ja jestem. Kim jestem, żeby osądzać co dobre a co złe.
Kto zrobił mnie sędzią?
Jak spojrzysz w lewo, zobaczysz postać leżącą na podłodze i zobaczysz krawędź plamy. Nie odwracaj głowy, albo skup się. Nie chcesz się skupiać.
Zrobiła coś złego? Zasługuje na karę za próbę morderstwa? Zasługuje na kolejną karę? Jeśli nie, to mam plan.
Logiczne.
Ale nadal jeśli spojrzycie w lewo i w dół, to nadal będzie tam ten krwawy ślad. Możesz nadal zobaczyć jak z pewnym wahaniem wycieka z postaci, możesz podążać jego ścieżką i małymi kroplami aż do ciebie i - kogo tam jeszcze. Kiedy przesuniesz wzrok na prawo to podążasz za ścieżką prosto do noża. Chciałabym ,żeby jej dywan nie był biały. Założę się, że cholernie nieźle się trzeba navanishować żeby usunąć krew z białego dywanu.
Logika zawsze skutkuje w sytuacjach takich jak ta. Widzę krew, myślę logicznie. Emocje mną rządzić nie będą, Tess może, ja nie. Ale mój plan, mój plan będzie opierał się na kłamstwie stulecia.
Gorszym niż zatuszowanie wypadku, gorszym od ukrywania kosmicznej konspiracji, gorszym niż zmywanie krwi z ulicy tamtej nocy, niż spalenie tych zakrwawionych ubrań.
Kim myślicie, że jestem. Czemu to dla odmiany ktoś inny nie pokwapi się być sędzią.
Jeśli podniesiecie nieco wzrok, zobaczycie jak Tess klęka na dywanie, jak kapią na niego jej łzy. Jeśli podniesiecie wzrok jeszcze bardziej zobaczycie jak ukrywa twarz w dłoniach. Mokrych, zakrwawionych dłoniach. Wiecie, to nie jest morderca. Wiecie co trzeba zrobić.
Ja wiem co ja musze zrobić.
A wewnątrz się śmieję. Czasami emocje sięgają zenitu, że muszą jakoś znaleźć ujście. Nie chcę płakać, więc myślę jak popieprzona jest ta cała sytuacja i zaczynam się śmiać.
Myślę o tym, jak mogłam to powstrzymać i śmieję się wewnątrz.
To mechanizm obronny.
Nazywa się nawet: Formowanie reakcji.
Sprawdźcie.
„Bez naszego mechanizmu obronnego” mawia dr Amos „Nie przetrwalibyśmy.”
„ludzie go potrzebują” mawia dr Amos „Nie igraj z nim, bo mogą się przystosować.”
Zastanawiam się, czy staje się mniej wartościowym człowiekiem.
Zastanawiam się, czy staję się mechanizmem obronnym.
Staję się robotem. Pojemnikiem chłonącym psychologiczne definicje.
Największym lękiem maxa jest obawa, że Tess dowie się, że jest ufoludem.
Mój głos jest mechaniczny, zimny jak stal „Tess, idź do swojego pokoju i zostań tam.”
Ona płacze intensywniej. Nie chcę być wredna, ale robię to dla niej „JUŻ”
Idzie.
Nie wiem od czego zacząć. Wiem, co musze zrobić, ale nie wiem od czego zacząć.
Nie mogę spojrzeć Maxowi w twarz. Popycham go w stronę ciała z zamkniętymi oczami.
Kiedy je otwieram oczekuję jakiegoś szoku, ale on nie nadchodzi szybko. Oczekiwałam tego, jakiegoś odrażającego faceta, krwawej rany ciętej na jego klacie, rana na czole efekt ogłuszenia. To mnie nie bierze.
Może tracę człowieczeństwo, może Max traci je też.
Klękamy po obu stronach ciała. Obrzydzenie powoli podpełza, powoli, ale stanowczo, falami. Chcę zwymiotować.
Maxowi też jest niedobrze. Wiem to, nie musze patrzeć. Chwytam jego dłoń w moją i przyciągam ją. Nasze dłonie błądzą na ciałem. Nie wiem skąd to wiem, ale wiem, że oboje myślimy o tym samym:
Cham zasługuje na to, by umrzeć.
I jeszcze to:
Decyzje nie należy do nas.
Mówię: „nie lecz tej rany na głowie, musi być nieprzytomny.”
Max potakuje i kładzie dłoń na jego piersi.
Ed Harding.
Mam nadzieję, że zgnije w więzieniu. Mam nadzieję, że często dostanie w pysk. Mam nadzieję, że dostanie to co mu pisane. Chciałabym być jednym z tych, którzy wymierzą mu jego los.
Ale nie jestem.
„Wiedziałam, cholera wiedziałam.” Dochodzi zza drzwi.
Myślę: Dupa.
Ja i Max odwracamy się, żeby zobaczyć Kyle’a. Kyle’a z szałem w oczach, wypełnionego wściekłością. Gapi się na Maxa „Wiedziałem, że to ty” mówi Kyle „Wiedziałem, że to ty jesteś kosmitą.”
Max ma ten wygląd na twarzy, jakby wyciekła z niego nadzieja.
„Co jej zrobiłeś” mówi Kyle „ZMUSIŁEŚ ją by cię lubiła? Jesteś aż tak popieprzony?”
Kyle myśli jednotorowo: Tess. Nawet nie zastanawia go dlaczego Max właśnie uleczył jej ojca.
„To już koniec” Max szepcze do siebie „Koniec ze mną.”
Jeszcze nie Max.
Ja też dotykałam ciała.
Podnoszę się i podsuwam swoją twarz do twarzy Kyle’a jak kosmiczna hybryda, którą zaraz zamierzam się stać. „To ja Kyle, JA. Ja jestem ufoludem. I co zamierzasz zrobić, wydasz mnie? Powiesz wszystkim? Twoja dziewczyna właśnie zamierzała kogoś zabić, chcesz ja wsadzić do więzienia?”
Drę się na niego, jestem tak straszna, jak tylko mogę być.
A Kyle wygląda na zdezorientowanego, bliskiego płaczu, mówi „Ty?”.
Potakuję „Max to człowiek” mówię „Idź stąd.”
Powoli cofa się ku drzwiom wejściowym. Odwraca się i biegnie. Mam nadzieję, że nie zrobi jakiegoś głupstwa. Nie mamy teraz zbyt dużo czasu.
Max mówi „Liz.”
Staram się zignorować sposób w jaki na mnie patrzy. Nie ma czasu na bzdurne momenty z cyklu „najlepsi kumple”.
Mówię „Proszę bardzo, a teraz usuń tę krew.”
Patrzy w dół, potakuje, przesuwa nad dywanem dłonią, nad ubraniami Eda, nad nożem. Prawie skończyliśmy.
Wkładam nóż do dużego drewnianego pojemnika kuchennego. Idziemy do pokoju Tess, płacze na łóżku. Potem słowa po prostu wyskakują z moich ust. Kłamstwa. To dla Maxa.
Mówię jej, że musi się skupić i posłuchać mnie. Mówię jej, że sprawiłam ,ze wszystko się ułożyło, że nie będzie miała kłopotów. Krwi już nie ma, rany też nie.
Mówię „Nie jestem stąd”.
Wyciera łzy z oczu i spogląda na mnie w szoku „zawsze myślałam, ze to ty.”
Wiec Tess myślała cały czas, że to ja.
Wewnętrzny śmiech.
Mówię „Wynośmy się stąd w cholerę.”
Mówię Maxowi, żeby zaprowadził Tess do swojego wozu. Biorę kluczyki od wozu Tess. Myślę, że to koniec, mam nadzieję, ale nie pewność.
Ale o czymś chyba zapomniałam.
Co to jest.
...
W mordę.
Dobrze, że mama zmusiła mnie do noszenia przy sobie komórki. Sięgam do torby, chwytam ją, wybieram parę numerów. Tess nosi swoją komórkę w kieszeni spodni. Zawsze.
Odbiera: „Halo?”
„Broń Tess, gdzie jest broń.”
„O boże” mówi „Jest w kuchni.”
Wdeptuję hamulce do oporu parkując wóz. „Czemu w kuchni.”
On mówi „On wchodzi do mojego pokoju, nie do kuchni.”
Mówię „Gdzie w kuchni”.
Ona „Szafka po lewej od lodówki, z tyłu.”
Rozłączam się.
Prawie koniec, już prawie koniec.
Myślę o powrocie do domu, wzięciu prysznica, gorącego prysznica. Myślę o położeniu się pod prysznicem i o płaczu. Myślę o tym, kiedy tylko będę mogła się rozpłakać.
Płacz to najcięższa spraw do przełożenia na później.
Jestem taka zmęczona.
Więc wracam do domu, zostawiliśmy otwarte drzwi. Mijam ciało. Ledwie się powstrzymują od kopnięcia w nie.
To byłoby takie proste, po prostu kopnąć, naprawdę ostro, prosto w twarz.
Nie kopać ludzi w twarz Liz.
Myślę o tym, kiedy będę już w domu i kiedy będę mogła wezwać policję.
Cicho idę do kuchni, otwieram szafkę od strony lodówki.
Broń jest zamotana w ręcznik, w kilka ręczników. Wygląda jak przeciętna szafka na ręczniki. Odplątuje ją. Dziwne, tak sobie trzymać broń.
Nie chcę jej trzymać. Chcę rzygnąć znowu, jechać do domu i płakać, kiedy to się tylko skończy.
Kiedy tylko przestanę być chodzącym mechanizmem obronnym.
W pokoju stołowym słyszę szmer, więc się obracam. Ed Harding zdecydował się podnieść i sobie pospacerować.
Co to jest.
Czemu to się nie kończy.
Patrzy na mnie, dotyka tej niewielkiej ilości krwi sączącej się z jego głowy. To typ człowieka, jakiego wolelibyście nie spotkać na swojej drodze.
Zamykam oczy, strach każde je zamykać.
Mówi : Mała suka próbowała mnie dziabnąć.”
Mówi „gdzie ona jest.”
Nie mogłabym nic z siebie wydusić, nawet gdybym próbowała.
Mocniej trzymam broń, trzęsę się, więc nie chcę by mi wypadła.
Zamykam usta i staram się coś mruczeć, ale nie mogę. Gardło mi się zacisnęło.
On mówi : „Kim jesteś do cholery.” Jego głos jest śliski, obrzydliwy. Podpełza bliżej, jak wąż. Ręka mnie świerzbi.
Mówi „Gdzie ona jest”.
Widzi broń.
Mam broń, więc staram się przekonać samą siebie, że to ja tu rządzę.
On podchodzi bliżej a ja podnoszę broń.
Ja mam przewagę. Ja mam przewagę.
Gówno prawda, na oczy nawet nie wiedziałam broni z tak bliska.
Ale broń oznacza przewagę.
Nawet jeśli nie wiem, jak z niej korzystać.
On podchodzi bliżej.
Potrzebuje obu rąk, by utrzymać broń, bo w jednej za bardzo widać, jak mi się dłoń trzęsie. Staram się myśleć, nie powinno to być znowu takie trudne, to tylko spust, no nie. Ale nie, trzeba go odbezpieczyć, chyba kciukiem, pojęcia nie mam.
On podchodzi bliżej.
To zależy jakiego rodzaju jest ta broń. Część broni wypala, gdy naciśniesz spust, Alex mi mówił. Ale wydaje mi się, że część z nich nie wymaga tego. Pojęcia nie mam. Gdzie ta moja przewaga. Dlaczego on się nie boi.
On podchodzi bliżej.
A nawet gdybym wiedziała jak tę broń użyć. Nie mogłabym go po prostu zastrzelić, mogłabym? Mogłabym kogoś zastrzelić, może mogłabym wymierzyć w kolano, może mogłabym to zrobić.
On podchodzi bliżej, podnosi rękę.
Mogłabym spróbować połączyć te wszystkie możliwe kombinacje, mogłabym wycelować, nacisnąć spust, zobaczyć co się stanie. Ale ja nie chcę sprawdzać co się stanie, ja wolę wiedzieć co robię. Ja nie chcę zastrzelić nikogo i zostawić akcję by mnie zaskoczyło rozwiązanie.
On podnosi rękę i dotyka końca lufy. Powoli chwyta ją, potem powoli odpycha ją tak, by nie była wycelowana w jego twarz.
Albo mogłabym się od razu poddać.
Zamykam oczy kiedy wyrywa mi broń z ręki.
Zawiodłam sama siebie.
Stoją sztywno, próbuje przygotować się na to, co się stanie.
Jak się przygotować na coś, co ma się stać, na coś nieznanego. Co on zamierza zrobić.
Czuję dłoń chwytającą mnie za włosy. Chwytającą tak mocno, że mam wrażenie, że mnie oskalpuje. Czuję jak moja twarz zderza się z czymś, czymś zimnym.
Czuję otworek wymierzony dokładnie w moją skroń.
Czuję jak pulsują moje kości policzkowe.
Otwieram oczy i widzę gładką powierzchnię lodówki.
Chcecie wiedzieć jak to jest, gdy śmierć jest blisko?
Życie wcale nie miga ci przed oczami, myślisz o kretyńskich rzeczach.
Myślę, że powinnam była przeprosić Marię.
Myślę o fotkach z miejsca przestępstwa. Mózg zmieszany ze starym plasterkiem indyka. Krew i gluty i łzy zbełtane razem z ketchupem i musztardą. Wiem, że śmierć nie jest romantyczna ale to jest tak romantyczne jak tylko może być.
Poświęcam życie ponieważ jestem zbyt dobra, by pozwolić komuś zginąć.
Myślę o Kyle’u skaczącym po całym mieście wrzeszczącym do każdego kto chce słyszeć, że Liz Parker jest kosmitką.
Myślę o Maxie pozbawionym swego najlepszego kumpla i smutno mi bo wiem, że jemu będzie smutno. Maria i Alex będą tęsknić, ale mam nadzieję, że sobie jakoś poradzą. Mi też będzie ich brakować. Moi rodzice, dobra, wystarczy, nie mam zamiaru tego ciągnąć, to przygnębiające.
W zasadzie, to przyjmujesz swój los. Może nadszedł czas by mierzyła w ciebie lufa pistoletu. Po prostu wiesz, że to koniec. Odpuszczasz.
I wiecie co, nawet nie jestem smutna, tylko mi żal. Tyle rzeczy chciałam zrobić. Wydostać się z tego zadupia, pooglądać makowe pola z Maxem, Seattle z Alexem i Marią. Chciałam pójść na studia i nauczyć się czegoś.
Chciałam uprawiać seks. Żałosne, wiem. Ale czy można mnie winić? Chciałam być dotykana, całowana i kochana.
Chciałam, by ktoś wielbił mnie tak jak Max wielbi Tess.
Akceptujesz los, ale zawsze masz odrobinę nadziei. Tylko cień, bo jeszcze żyjesz. Mówisz sobie, że jeśli jakoś się z tego wykaraskam, zmienię parę rzeczy, zrobię parę rzeczy tak jak być powinno, przemyślę parę rzeczy. Zamierzam zrobić wszystko to, co chciałam zrobić kiedykolwiek.
Teraz już nadeszła pora.
Kiedy nadchodzi twój czas, jesteś gotowy.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Ten odcinek ma straszne tempo na początku i nie tylko. Pędzisz tak szybko to czytając, że niezdziwiłabym się, gdyby się okazało, że połowy wyrazów nie przeczytałam. Ale rozumiem sens. Wy też tak macie? Liz wzięła się za ochranianie Max'a i wzięcia na siebie jego "niebytności stąd". Odważna ta Liz, umie zaryzykować dla prawdziwych przyjaciół. W końcu na tym polaga przyjaźń - pomińmy ten fakt, że ze strony Liz to nie tylko przyjaźń. A potem gdy Ed Hardingwyciągnął ręke myślałam, że tu też wystąpi Nasedo. Co za dziwadło ze mnie, jedno wyciągnięcie ręki i już kosmita . Na koniec czas na refleksje... Podobno chwilę przed śmiercią przelatuje człowiekowi w głowie całe życie. Liz może nie całe, ale najważniejsze...
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 6 guests