T: Uphill Battle [by Anais Nin]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Post Reply
User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Mon Feb 02, 2004 8:39 pm

Wiedziała, co teraz będzie, zanim jeszcze spojrzała na twarz nauczyciela. Wiedziała o co teraz zapyta.
-Zapytajmy kogoś, kto może, w takim razie. Panno Parker?
W milczeniu splotła dłonie i nie podniosła wzroku.
-Panno Parker? Czemu ukrzyżowaliście Chrystusa?

:evil: Kiedy slyszę coś podobnego, dostaję mdłości i wszystko sie we mnie gotuje....minęło wiele lat od tamtych strasznych dni, ale w umysłach wielu ludzi niewiele sie zmieniło- takie pytania NAPRAWDĘ wciąż jeszcze padają. I nie ma znaczenia to, że Chrystusa ukrzyzowali LUDZIE, ze zrobili by to pod każdą szerokością geograficzną w każdym zakątku swiata- bo nigdzie nie brakuje idiotów i fanatyków.
Przypomniało mi sie, jak nie tak dawno siedziałam u mojej babci która tradycyjnie miała rozkręcone na fula Radio Maria, i własnie była pora kiedy dzwonili słuchacze i...nie, nie zapomne tego :x :oops: słyszę słowa jakiejś babki "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maria Zawsze Dziewica. Ci przeklęci Żydzi, ze też ich Hitler z kobietami i dziećmi nie powytracał!"
Przyznam że jak to usłyszałam, to najpierw dostałam ataku śmiechu, a potem odczułam wielka chęć walnięcia w ten odbiornik.

Nan...ten fragment ze spotkaniem na cmentarzu ojca i syna...był niezwykły...symboliczny...i piękny.
Dzięki.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Feb 02, 2004 10:10 pm

Lizziett, nie dziękuj mnie, a Anais. Ja tylko tłumaczę i nic więcej. Równie dobrze mógłby to zrobić ktoś inny.
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Feb 03, 2004 10:03 pm

Nie bądź taka skromna Nan, tłumaczyć, to jakby tworzyć opowiadanie na nowo, anagażujesz wtedy własną duszę, serce, przeżywasz to wszystko sama...Do mnie w dalszym ciągu bardziej przemawia nasz język.
Przerażająca była lekcja nauki nienawiści. Nie zapominajmy, że dokonywano to na dzieciach, to coś nieludzkiego. Uczyć i zmuszać do pogardy...
O ile się nie mylę to Anais jest Szwajcarką czy Holenderką...te kraje w porównaniu z nami dużo mniej ucierpiały. Skąd u tak młodej osoby tyle wrażliwości i sporo wiedzy na ten temat...

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Feb 03, 2004 10:34 pm

Holenderką. Skąd taka wrażliwość...? Anais chyba wspominała o tym kiedyś na początku tej opowieści... Poszukam i powiem.
A tymczasem, ponieważ jestem w trakcie lektury dzieła Deejonaise, uderza mnie co innego. Otóż w czasie II wojny Ameryka uchodziła za kraj... dobrobytu. Za kraj silny i prawy. Właściwy. Po właściwej stronie. Oficjalnie nie byli zdaje się prohitlerowscy ani anty, ale skłaniali się do tego drugiego, zwłaszcza po ataku na Pearl Harbour. Ale później oni robili dokładnie to samo. To samo. Czyżby więc ta okrutna lekcja historii poszła na marne? Nie, może jednak nie. Nie do końca. Ale w jakiś sposób, czytając "Colors of Love" nie mogłam się powstrzymać przed skojarzeniem białych Amerykanów, "białych panów" od porównania z hitlerowcami...

PS: Ja zawsze mam krytyczny stosunek do tego, co robię. Czasami tłumaczenia są raczej dla mnie, żeby jakoś dać ujście temu, co się kotłuje w środku... :wink:
Image

User avatar
{o}
o'Admin
Posts: 1665
Joined: Tue Jul 08, 2003 10:31 am
Location: Opole
Contact:

Post by {o} » Fri Feb 13, 2004 11:36 am

Wreszcie nadrobiłem zaległości...
I tak z resztą zjadła już prawie wszystkie cukierki które dostała od Marii i pana Connora, zostało jej teraz jedynie kilka jasnych serduszek. Zachowała je dla Maxa, kiedy ją w końcu odwiedzi. Uwielbiał słodkie cukierki i była pewna, że bardzo się ucieszy gdy mu je da.
Gdy otworzyła swoją ławkę, jej wzrok padł na dwa kwiaty, związane razem czerwoną wstążką. Poznała je – pochodziły z ogródka pana Connora – i na kącikach jej ust pojawił się początek uśmiechu. Delikatnie pogładziła palcem aksamitne płatki i odłożyła je na bok tak, by nie uszkodziły ich książki.
Takich dzieciu dzisiaj nie ma :( A przynajmniej ja takich nie spotkałem :cry: Albo są, tylko giną gdzieś pośród wrzawy o Pokemonach i Horym Portierze... Tak, wiem - znowu marudzę, jaka ta młodzież beznadziejna :wink:
Jego dłoń złapała ją błyskawicznie, ale niemal natychmiast pozwolił jej spadać dalej. Prześlizgnęła się obok jego palców i upadła na ziemię tak, jakby go parzyła. Oboje spojrzeli na dół na rozsypane ciasteczka; niektóre były połamane, niektóre rozkruszone. A potem, zupełnie bez powodu, jej oczy wypełniły się łzami.
Może jestem dziwny, ale ten fragmencik zdaje mi się lepiej oddawać, czym jest nazizm, niż literatura behawiorystyczna Borowskiego... Dlaczego? Może dlatego, że - mimo całej swej szczerości - nie chciał jeszcze raz znaleźć się za drutami, jeszcze raz tego poczuć?

...Rozumiem go.
Tamto pokolenie jest stracone. Teraz wszystko zależy od młodych. Jeżeli potrafi współczuć, jeżeli potrafi próbować zrozumieć, to mamy szansę, że coś takiego się nie powtórzy.

Popatrzcie, jak powoli przyzwyczaja się dzieci do okrucieństwa. "To zadanie jest proste :D ". Jak ja się cieszę, że się uczyłem całek, żeby móc obliczyć długości po prostu łuku, a nie ilośc paliwa, jakiej potrzeba, by bombowiec doleciał nad Warszawę...

T. Różewicz - "W środku czasu". Jakoś ciągle mnie prześladuje ten wiersz:

Po końcu świata
po śmierci
znalazłem się w środku życia
stwarzałem siebie
budowałem życie
ludzi zwierzęta krajobrazy

to jest stół mówiłem
to jest stół
na stole leży chleb nóż
nóż służy do krajania chleba
chlebem karmią się ludzie

człowieka trzeba kochać
uczyłem się w nocy i w dzień
co trzeba kochać
odpowiadałem człowieka

to jest okno mówiłem
to jest okno
za oknem jest ogród
w ogrodzie widzę jabłonkę
jabłonka kwitnie

kwiaty opadają
zawiązują się owoce
dojrzewają

mój ojciec zrywa jabłko
ten człowiek który zrywa jabłko
to mój ojciec

siedziałem na progu domu
ta staruszka która
ciągnie na powrozie kozę
jest potrzebniejsza
i cenniejsza
niż siedem cudów świata
kto myśli i czuje
że ona jest niepotrzebna
ten jest ludobójcą

to jest człowiek
to jest drzewo to jest chleb

ludzie karmią się aby żyć
powtarzałem sobie
życie ludzkie jest ważne
życie ludzkie ma wielką wagą
wartość życia
przewyższa wartość wszystkich przedmiotów
które stworzył człowiek
człowiek jest wielkim skarbem
powtarzałem uparcie

to jest woda mówiłem
gładziłem ręką fale
i rozmawiałem z rzeką
wodo mówiłem
dobra wodo
to ja jestem
człowiek mówił do wody
mówił do księżyca
do kwiatów deszczu
mówił do ziemi
do ptaków
do nieba

milczało niebo
milczała ziemia
jeśli usłyszał głos
który płynął
z ziemi wody i nieba
to był głos drugiego człowieka
התשׂכח אשׂה עולה מרחם בן בטנה גם אלה תשׂכחנה ואנכי לא אשׂכחך
הן על כפים חקתיך

comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek

User avatar
Anais Nin
Gość
Posts: 39
Joined: Wed Dec 17, 2003 9:51 am
Location: Drunen

Post by Anais Nin » Fri Feb 13, 2004 4:46 pm

{o} - Is that a poem? I'd love to know what it says... See, secretly, I love poetry. :lol: Almost no one knows this, but Josephin, and, well, now you. :mrgreen: I even write these short poems... but they suck. :roll:

User avatar
{o}
o'Admin
Posts: 1665
Joined: Tue Jul 08, 2003 10:31 am
Location: Opole
Contact:

Post by {o} » Sat Feb 14, 2004 11:33 am

For You - translation by Czeslaw Milosz :cheesy:

Tadeusz Rozewicz - In the Middle of Life
After the end of the world
after my death
I found myself in the middle of life
I created myself
constructed life
people animals landscapes

this is a table I was saying
this is a table
on the table are lying bread a knife
the knife serves to cut the bread
people nourish themselves with bread

one should love man
I was learning by night and day
what one should love
I answered man

this is a window I was saying
this is a window
beyond the window is a garden
in the garden I see an apple tree
the apple tree blossoms
the blossoms fall off
the fruits take form
they ripen my father is picking up an apple
that man who is picking up an apple
is my father

I was sitting on the threshold of the house

that old woman who
is pulling a goat on a rope
is more necessary
and more precious
than the seven wonders of the world
whoever thinks and feels
that she is not necessary
he is guilty of genocide

this is a man
this is a tree this is bread

people nourish themselves in order to live
I was repeating to myself
human life is important
human life has great importance
the value of life
surpasses the value of all the objects
which man has made
man is a great treasure
I was repeating stubbornly

this is water I was saying
I was stroking the waves with my hand
and conversing with the river
water I said
good water
this is I

the man talked to the water
talked to the moon
to the flowers to the rain
he talked to the earth
to the birds
to the sky

the sky was silent
the earth was silent
if he heard a voice
which flowed
from the earth from the water from the sky
it was the voice of another man
התשׂכח אשׂה עולה מרחם בן בטנה גם אלה תשׂכחנה ואנכי לא אשׂכחך
הן על כפים חקתיך

comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Sat Feb 14, 2004 11:44 am

{o}... z tłumaczeniem byłeś szybszy o 9 minut :)... wycięłam swoje...

co do ludzi... bałabym się wojny, boję się jej, bo dzisiejsi ludzie są o wiele bardziej wyobcowani niż ludzie, którzy żyli 60 lat temu.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Tue Feb 17, 2004 4:38 pm

zastanawiam sie czy jest może szansa na kolejną część ?? Od dawna nie było nowego rozdziału i już tęsknię do Niekończącej się Bitwy :(

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Feb 17, 2004 4:47 pm

Yh... będzie, będzie... Wszystko będzie, miałam już przygotowane do wrzucenia kolejne części prawie wszystkiego, ale xcom siadł i wytrąciło mnie to z rytmu... Postaram się jak najszybciej. Nie wiem, czy w takim tempie kiedykolwiek nadążę za Lynn... :wink: Może dzisiaj wieczorem, jak dorwę jakąś dyskietkę, na której mogłabym przenieść wszystko z jednego kompa na drugi...
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Feb 17, 2004 10:34 pm

Przepraszam za te wszystkie opóźnienia... Rozdziały są krótkie, nie powinno być z nimi problemu, bo i język w sam raz, a jednak... Chyba jestem troszeczkę rozkojarzona wymianą. Pardon moi. Postaram się coś z tym zrobić zanim zniknę z życia forum... BTW. Dochodzę do wniosku, że polski tytuł jest kompletnie bez sensu, ale już do nie zmienię. O czym ja myślałam?!


Niekończąca się Bitwa

Rozdział 12


Niemcy, Berlin, październik 1938
Alan przyśpieszył kroku by nadążyć za idącym szybko policjantem. Obawa zaczęła wychylać się z zakatków jego umysłu, ale nie chciał jej uznać. Oficer brał go na posterunek tylko po to, by sprawdzić jego status.
Nie było się czym martwić.

Nie było się czym martwić.

Ledwo zdążył powiedzieć Tess dokąd idzie. Chciała pójść z nim, ale jakoś ją powstzrymał i przekonał, by została w domu, z rodzicami. Tak było lepiej. Choć nic przeceiz nie miało się wydarzyć, był spokojniejszy wiedząc, że ona jest bezpieczna.

Na posterunku byli też inni Żydzi. Niektórzy siedzieli na posterunkowych krzesłach, inni na podłodze.
-Dlaczego zostalismy aresztowani? - zapytała młoda kobieta. Trzymała w ramionach małe dziecko, które zaciskało maleńkie piąstki na kosmyku ciemnych, błyszczących włosów matki. Spało spokojnie, nieświadome tego, co działo się dookoła.

Nike nie odpowiedział na pytanie kobiety.

Tej nocy zmuszono ich do wejścia do autobusu. Było ciemno i dziecko, które przedtem było cicho podczas tego wszystkiego, teraz nagle obudziło się i zaczęło płakać, nie przestało dopóki nie dojechali na miejsce: do więzienia.

Alan obserwował ukradkiem twarze innych. Zmęczenie, złość, smutek, zakłopotanie... wiedział, ze to wszytsko było również na jego twarzy. Kilku mężczyzn weszło do pokoju, wyższych oficerów albo generałów - Alan nie wiedział.

-Rząd Polski anulował obywatelstwa polskich Żydów żyjących na terenie Rzeszy - zaczął jeden z meżczyzn. - Nie potrzebujemy beznarodowych polskich Żydów; mamy wystarczająco dużo Żydów niemieckich. Teraz gdy wyczytamy wasze nazwiska, wystapcie naprzód i pokażcie nam swoje paszporty.

Rozejrzał się dookoła, jego pytające oczy spotkały ciche twarze i niepewne potaknięcia.

-Bardzo dobrze - powiedział mężczyzna. Zaczął czytać listę nazwisk i Alan wstrzymał oddech, modląc się by nie był wyczytany.

-Alan Fraser? - Alan wstał ze swojego miejsca i podał mężczyźnie swój paszport, na którym było duże "j", identyfikujące go jako Żyda. Oficer przekreślił czerwonym ołówkiem pozwolenie na pobyt i oddał mu dokument.

-Sabina Von Gessel?

Alan nie ruszył się. Jeden z oficerów odepchnął go, wprost na więzienną podłogę. Alan popatrzył oszołomiony na swój paszport, na czerwony krzyż. Wracać do Polski? Nic nie pamiętał z Polski. Miał trzy lata, gdy jego rodzice wyemigrowali do Niemiec. Nawe nie mówił po polsku.

I co teraz z Tess? Jak mógł ją zostawić? Czy był jakiś sposób, by się z nią skontaktować, by wiedziała, gdzie jest? Zanim miał czas cokolwiek rozważyć, wsadzono ich do ciężarówek które miały zawieźć ich na stację kolejową.

To była długa jazda, a dziecko nie pozwalało nikomu zmrużyć oka. Przyjechali na miejsce wczesnym rankiem, gdy nad horyzontem tedwo ukazało się czerwone słońce.

Pociąg czekał już na nich, czarna lokomotywa błyszczała dumnie w porannym świetle.

Francja, Paryż, Październik 1938

Pistolet dobrze chodził. Wystarczyło tylko nacisnąć spust, a kula będzie wystrzelona. Deportacja jego rodziców będzie pomszczona. Nie przywróci mu to rodziny, ale da mu stysfakcję, był tego pewien.

Jego cel szedł w dół ulicy, z teczką w dłoni, z przylepionym do twarzy zarozumiałym uśmiechem. To zdenerwowało go jeszcze bardziej. Cek wszedł do Ambasady, a on poszedł za nim. Ostre pociągnięcie spustu i będzie po wszystkim.

Mężczyzna odwrócił się. Zawahał się przez chwilę, ale niemal natychmaist jego palec pociągnął za spust.

Dźwięk wystrzału unosił się w powietrzu długo po tym, jak mężczyzna upadł na ziemię. Pistolet rostał wytrącony z jego dłoni i został aresztowany.

Ale już do to nie obchodziło.

Jeszcze raz przepraszam, powinnam od razu dać rozdział 13, ale...
Image

User avatar
Anais Nin
Gość
Posts: 39
Joined: Wed Dec 17, 2003 9:51 am
Location: Drunen

Post by Anais Nin » Wed Feb 18, 2004 2:44 pm

{o} - Thank you so much for translating that poem! It's very beautiful... haunting... very moving. It's wonderful. Thank you! *hugs* You have a rather difficult name, by the way. :) You probably find mine difficult, too... :wink:

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Wed Feb 18, 2004 7:13 pm

Hei Anais! Nice to see you here again.

Dzięki Nan...no i znów mamy polskie klimaty...postać Alana, tak bardzo intrygującą...i Tess, w wydaniu które preferuje...kochająca i kochana kobieta, zamiast zimnej żmiji 8)

{O} piękny wiersz...przejmujący...jak zresztą niemal wszystko co stworzono o tamtych lub w tamtych czasach.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Feb 29, 2004 3:13 pm

W przypływie czasu i miłości do historii (co prawda między Kleopatrą a Hitlerem jest pewna różnica, nie tylko czasowa) zamieszczam dwa rozdziały i jednocześnie oznajmiam, że koniec z dzieciństwem bohaterów.

Rozdział 13

Niemcy, październik 1938
Obudziła się wyrwana ze snu dźwiękiem tłuczącego się szkła. Jej pokój skąpany był w ciepłym blasku ognia i z każdym wdechem mogła czuć dym wypełniający jej płuca. Światła tańczyły na jej suficie, pojawiały się i znikały, znowu i znowu.
-Liz? Liz!
Wysoka postać jej ojca pojawiła się w drzwiach - miał potargane włosy, pomiętą piżamę, ale jednocześnie był całkowicie przytomny. Podbiegł do niej pomagając jej wyjść z łóżka i wypchnął ją szybko z pokoju, a potem w dół po schodach.
-Tato? - zapytała lekko oszołomiona. - Tato, gdzie mama?
-Na dole - odpaowiedział krótko. Jakiś dźwięk nad nimi kazał jej spojrzeć do góry i zobaczyła, jak po schodach zbiegają Kyle i Caroline.
-Co się dzieje, Jeff? - zapytała Caroline zaniepokojonym głosem. Jeff potrząsnał głową niepewnie i skierował wszystkich do dużego pokoju. Liz podbiegła do matki, siedzącej na kanapie, niepewność i zaniepokojenie malowały się w jej oczach.
-Nie wiem - przyznał Jeff. Jego żona przytuliła córkę i zamknęła oczy. - Chyba zbili witrynę w sklepie - ciągnął dalej.
-A ten ogień? A krzyki? - zapytała z wahaniem Nancy, jej głos był cichy i lekko drżący.
- Palą coś na ulicach - powiedział Kyle usiłując uspokoić matkę. - Pewnie ksiażki.
-Mogą wejsć do środka, Jeff? Przez sklep?
-Nie, zamknąłem tylnie drzwi - Jeff popatrzył na siostrę i pokręcił głową. - Musieli by otworzyć je siłą. Nie sądzę, żeby to zrobili.
-A pieniądze? Jeff, co z kasą?
-Opróżniłem ją zanim poszliśmy spać - powiedział zmęczonym głosem i usiadł obok żony i córki.
-Chciałabym wiedzieć, co się dzieje - westchnęła Nancy uśmiechajac się ze smutkiem i patrząc na śpiącą córkę, której głowa leżała na jej kolanach. Delikatnie przeczesała palcami ciemne włosy.
-Świat oszalał - odpowiedział Jeff. - Oto, co się dzieje. Świat oszalał.
***
Niemcy, październik 1938
Chodnik był pokryty odłamkami szkła i popiołem. Ich fronowe drzwi były pomazane farbą - dwa trójkąty tworzące gwiadę Dawida na drewnie pełnym drzazg. Na skrzynce pocztowej na drzwiach wisiała mezuza; dwa gwoździe ledwo przytrzymywały ją w miejscu.
Nancy wyciagnęła po nią rękę i zajrzała do środka skrzynki. Nie opróżnili jej. Wyjęła zwinięty pergamin i rozwinęła go. "Shaddai" mówił. "Wszechmocny". Po drugiej stronie było napisane "Szalom aleikum".
-Zacznijmy od razu usuwać farbę - powiedział Jeff. Skinęła nieuważnie głową. Kyle oglądał ze złością zniszczenia, Liz zaś stała obok ojca i opierała głowę o jego pierś.
-Nie mogę uwierzyc, że to zrobili - odezwała się Caroline potrząsając głową z niedowierzaniem.
-Ja też - zgodził się Jeff. - Pewnie, Grynspan nie powinien był zabijać tamtego pracownika ambasady, ale dlaczego my mamy płacić za jego błędy?
-To nie w porządku - westchnęła Caroline i pomasowała sobie kark. - Boże... Padam z nóg. Chcecie herabty?
Jeff skinął głową w milczeniu patrząc na zbite szyby i spalone książki.
-Nancy? - zapytała łagodnie Caroline kiedy jej bratowa nie odpowiedziała. Wydawała się być zagubiona, ale w końcu skinęła głową.
-Tak, poproszę.
Liz odeszła nieco od ojca i popatrzyła zaintrygowana na szkalne odłamki. Było ich tak wiele, tak wiele różnych form i kształtów, na każdym z fragmentów zbitego szkła była jej twarz, a ona usiłowała wybrać najpiękniejsze.
-Liz? Chcesz herbaty, kochanie?
Skinęła głową w milczeniu, wyprostowała się i spojrzała w dół ulicy. Tam szedł Max. Ledwo rozpoznała jego postać, sposób chodzenia. Widział ją, była tego pewna. Widział ją, i jej rodzinę, i ich dom.
Nie podszedł nawet by zapytać, czy wszystko z nią w porzadku.
-Chodź - powiedział łagodnie jej ojciec podchodząc do drzwi. - Napijemy się herbaty. Nie pójdziesz dzisiaj do szkoły, Liz.
-Ale tato...
Nancy nie usłyszała reszty ich rozmowy, pogrążona we własnych myślach. Gdy Caroline zawołała, że herbata stygnie, otrząsnęła się z tego zamyślenia i popatrzyła w dół na własne palce, zaciskające się na zwiniętym pergaminie.
Rozluźniła nieco uścisk i pozwoliła, by prześlizgnął się pomiędzy jej palcami. Wypadł niepewnie, jakby z wahaniem, i w końcu upadł na ziemię.
"Szalom aleikum" mówił.
Pokój z tobą.


Rozdział 14

Niemcy, listopad 1938
Potarła zmeczona oczy, po chwili wstała z łóżka i ubrała się. Znajome dźwięki poranka dolatywały do jej uszu. Kyle mył zęby, znajomy, łagodny dźwięk pracujacego pieca w piekarni, głosy jej rodziców z dołu. Poranek taki, jak wszystkie inne.
Caroline zaczesała jej włosy w ciasny warkoczyk, tak ciasny, że to niemal bolało - i pocałowała ją w czoło. W kuchni jednak było przerażająco cicho - a jej rodzice unikali swojego wzroku. Caroline została na górze, Kyle zaś grzebał widelcem w swoim śniadaniu. Na stole leżał list, starannie złożony.
-Co to? - zapytała Liz usiłując przerwać niezręczną ciszę. Matka popatrzyła na nią, ale nie odpowiedziała na pytanie. Pod jej oczami były duże, cimne cienie i Liz zastanmowiła się przelotnie, czy ona w ogóle spała.
-Nic takiego - odparł ojciec. Uniosła brew, ale on nawet nie spojrzał na nią gdy dodał:
- Po prostu list.
-To zauważyłam - powiedziała sucho, zirytowana nieco całą atmosferą. - Co tam jest napisane?
Ojciec wzdrygnął się nieco, wziął do ręki gazetę nie chcąc odpowiadać na jej pytanie. Matka zebrała puste talerze ze stołu i wstawiła je do zlewu.
-Od dzisiaj ojciec będzie cię uczył, Liz - powiedziała.
Liz zamrugała niepewnie oczami, niepewna czy właśnie usłyszała to, co myślała, że usłyszała.
-Słucham?
Ojciec zdecydował w końcu, że czas dołączyc do dyskusji.
- Nie będziesz dłużej chodziła do szkoły, Liz. Będę uczył ciebie i Kyle'a w domu, w każdą środę i czwartek.
-Ale... - nie mogła wypowiedzieć jednego logicznego zdania, jej umysł był pełen pytań i niepewności. - Ale ja chcę iść szkoły, tato. Chcę widywać się z Marią, i z panem Connorem...
Umilkła gdy zobaczyła nieprzenikniony wyraz twarzy ojca.
-Rozumiem, co czujesz, Liz, ale nie możesz już tam chodzic. Rząd tego zakazał.
-Co? Dlaczego?
-Właśnie, dlaczego? - zapytał Kyle tylko po to, by zostać uciszonym przez ciotkę.
-Bo jesteśmy Żydami, kochanie - wyjaśniła. - Oto dlaczego.
-Ale to niesprawiedliwe! - zawołała Liz potrząsając głową z niedowierzaniem. - Chcę isć do szkoły!
-Nie możesz, Liz - odparł zmęczonym głosem ojciec, odkładajac na bok gazetę. - Jesteś Żydówką. I nie możesz temu zaprzeczyć.
-I? Nigdy sobie tego nie wybrałam, że chcę być Żydówką! Nie chcę być Żydówką!- jej oddech gwałtownie przyśpieszył, a jej dłonie zaczeły drżeć.
-Liz, proszę - Nancy usiłowała uspokoić córkę gładząc ją po głowie.
-Nie, nie, to prawda - ciagnęła Liz. - Nie chcę być Żydówką! To głupie! Nic nie mogę robić! Nie mogę nigdzie pojść i to... to niesprawiedliwe...
-Liz, kochanie - powiedziała cicho matka biorąc ją za rękę. - Urodziłaś się jako Żydówka. Nie możesz nic zrobic żeby to zmienić. I owszem, to niesprawiedliwe, ale twój ojciec to dobry nauczyciel. Ty i Kyle po prostu będziecie musieli pomagać mu w sklepie od czasu do czasu.
Ciche łzy płynęły po jej twarzy, ale nie chciała płakać głośno.
-To niesprawiedliwe - szeptała cicho. - To niesprawiedliwe.
Kyle odsunął głośno swoje krzesło i wstał od stołu, najwyraźniej zdołowany. Wyszedł z pokoju bez słowa, zostawiając ich w niezręcznej ciszy.
***
Niemcy, listopad 1938
Jej ojciec omawiał coś z Kyle'm ich głosy były przytłumione i jakże znajome. Matka była na górze i robiła pranie. Ciotka Caroline stała za ladą rozmawiając z jednym z dwudziestu stałych klientów piekarni.
To była jej szansa.
Zsunęła się z krzesła, zapominając o swojej pracy domowej, i podeszła do drzwi frontowych, uważając, by nie narobić żadnego hałasu. Wstrzymała oddech i nasłuchiwała, czy wszyscy są tam, gdzie powinni być. Kyle i ojciec rozmawiali, pogwizdywanie matki nie ustawało, a Caroline wciąż była za ladą.
Dobrze.
Pchnęła lekko drzwi - zaskrzypiały cicho, ale nikt zdawał się nie zwracać na to uwagi i w ciągu kilku sekund znalazła się na zewnątrz. Padało, krople deszczu niemal błyskawicznie przemoczyły jej sukienkę. Wiał ostry, zimny wiatr listopadowy, który szarpał gwałtownie drzewa na jej ulicy.
Drżąc lekko, wcisnęła ręce głębiej w kieszenie, usiłując otulić zimne ciało cienkim żakietem. Znała tą drogę sercem, wiedziała, które kałuże były głębokie, gdzie piasek zmieniał się w lepkie błoto. Szybkie, zdecydowane kroki poniosły ją dalej od domu. Niebo było smutne i ciemne, ale ona nie bała się.

-Nie, nie - pan Rendall pokręcił głową patrząc na pracę Paula. - To ma inną końcówkę. Widzisz? Tutaj "ja" jest podmiotem i ...
Max westchnął głęboko, nie słuchając w ogóle głosu nauczyciela. Nie był w stanie skoncentrować się dzisiaj na czymkolwiek. Deszcz bębnił głośno o dach a w klasie było strasznie gorąco. Wzrok Maxa powędrował ku pustemu miejscu tuż przed nim. Maria wydawała się mieć ten sam problem co on i uśmiechnęła się do niego blado.
Westchnął jeszcze raz, przygryzając końcówkę ołówka i pochylił się nad zdaniem. Dlaczego jej nie było? Powinna być w szkole razem z nimi. Może była chora? Może jej ojciec zatrzymał ja w domu z powodu tego, co stało się w zeszłym tygodniu, po Kryształowej Nocy?
Kiedy zobaczył, że pan Rendall idzie w jego stronę, szybko wypełnił puste pola byle jakimi końcówkami i gdy tylko nauczyciel przeszedł dalej, natychmiast je starł, wiedząc, że były złe. Nauczyciel usiadł za swoim biurkiem i zacząłcos czytać. Max usiłował skoncentrować się na kartce papieru leżącej przed nim. Widział litery, czytał słowa, rozumiał zdania, a jednak nie mógł ich właściwie zakończyć.
Jego wzrok ponownie powędrował w kierunku pustego krzesła a potem do placu zabaw za oknem, do szarego nieba i ciemenj ulicy. Oddech ugrzązł mu w gardle i musiał otworzyć szerzej oczy by upewnić się, że to nie są tylko jego podejrzenia. Na zewnątrz, na chodniku obok bramy stała Liz, jej włosy były mokre, żakiet był ciemmniejszy od zimnej wody. Padający deszcz zdawał się w ogóle jej nie obchodzić, choć jej twarz była ponura i przygnębiona.
-Panie Evans?
Obrócił głowę, jego oczy z wahaniem spotkały wzrok nauczyciela.
-Tak, proszę pana? - zapytał niewinnie.
-Proszę patrzec na swoją pracę, panie Evans - brzmiała zirytowana i opryskliwa odpowiedź.
-Tak, proszę pana - odparł cicho Max. Usiłował patrzeć na swoje zadanie. Nie podziałało. Nie mógł przestać zerkać ciągle w okno, na ulicę, szukając jej postaci. Ale Liz nigdzie nie było. Co chwila podnosił głowę by sprawdzić, czy nie wróciła, ale ulice pozostały puste. Nikt nie śmiał chodzić po gwałtownym deszczu, nikt nie odważył się zakwestionować burzliwej pogody. Wiatr podrywał z ziemi opadłe, jesienne liście i razem z nimi coś innego, czerwonego.
Nie dowiedział się, co to było jeszcze przez jakiś czas, kiedy lekcje skończyły się i wracał już do domu. W krzakach po drugiej stronie ulicy tkwiła czerwona wstążka, powiewając na zimnym wietrze.
Jej wstążka, która przytrzymywała jeden z jej warkoczy.
Jego wahanie trwało sekundę - podniósł ją i schował do kieszeni.
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Feb 29, 2004 6:52 pm

Dzięki Nanuś, przeczytałam poprzednią, która mi uciekła, teraz i...kawałek smutnej historii przewija nam się przed oczami...Boże, palenie książek było dla mnie czymś barbarzyńskim, tak okrutnym...Niszczenie dorobku pokoleń, co tworzą najlepsi, wypieranie się własnej kultury...koszmar.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Feb 29, 2004 10:16 pm

Czytałam późniejsze części (ze wstydem przyznaję, że jestem w lesie) i włosy stanęły mi nieco na głowie. Lynn jakby uparła się poruszyć w tym opowiadaniu problemy jak najbardziej aktualne...
I do mnie trafiły słowa Jeffa - "Świat oszalał".
Image

User avatar
Olka
Redaktor
Posts: 1365
Joined: Tue Jul 08, 2003 1:14 pm
Contact:

Post by Olka » Thu Mar 04, 2004 12:29 am

Nan dziękuję ci, że wtedy przysłałaś mi pocztki 'Uphill battle'. Trochę mi to zajęło, ale w końcu się przełamałam. UP okazało się... hmm... bardzo dla mnie ważne. Nie jest tylko kolejnym ff. Jeszcze raz dzięki, bo gdyby nie ty, nigdybym go nie przeczytała.
P.S. Bardzo dobre tłumaczenie. Pozostaje mi tylko pogratulować.

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Fri Mar 26, 2004 1:24 pm

NANIUś, kiedy ciąg dalszy???Wiem, że nie udzielam się tu, ale śledze temat i czekam z niecierpliwością, az znajdziesz trochę czasu na przetłumaczenie kolejnej części. proszę.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sat Mar 27, 2004 9:20 am

Chciałam wrzucić wczoraj, ale problemy "natury technicznej" skutecznie temu zapobiegły. Wiem, że od ostatniej części upłynęło trochę czasu, ale ten mój wyjazd wybił mnie nieco z rytmu.Co do części - w końcu pojawia się Michael. Na krótko co prawda, ale zawsze.Rozdział 15Stany Zjednoczone, Boston, wrzesień 1939-Alan?Popatrzył znad gazety, na jego czole była głęboka zmarszczka.-Hmmm? - zapytał, jego oczy błądziły między gazetą a żoną.-Co się dzieje?Potrząsnął głową starając się odegnać jej pytanie, ale ona zsunęła się ze swojego krzesła i popatrzyła mu przez ramię na to, co czytał.-Napadli na Polskę? - powiedziała głośno, nie mogąc powstrzymać zaskoczenia w swoim głosie.Nie odpowiedział, mruknął tylko coś cicho i odsunął gazetę.-To niedobrze, Alan - szepnęła cicho, chociaż nie odpowiedział. - A co z twoimi rodzicami?Wzdrygnął się lekko i pociągnął łyk kawy; ze wszystkich sił starał się zachować spokój.-Alan, twoi rodzice - przypomniała mu jeszcze raz, jej głos był miękki i zaniepokojony.-Myślisz, że nie wiem o tym? - zapytał gorzko; wiedział, że nie było to w porządku do Tess, ale nie mógł się powstrzymać. Jej twarz zmieniła się pod wpływem jego słów i natychmiast poczuł wyrzuty sumienia. - Wiem o tym, kochanie. Po prostu nie możemy nic zrobić, prawda? Możemy tylko mieć nadzieję. Mieć nadzieję i modlić się.Skinęła głowa i otoczyła go ramionami, przytulając do siebie mocno. Położyła głowę na jego ramieniu i odwrócił się by pocałować ją lekko w usta.-Wszystko będzie dobrze - szepnęła, jej oczy były pełne żalu. Skinął głową lekko. Przytaknął jej, choć nawet przez chwilę nie wierzył w jej słowa.***Niemcy, sierpień 1942-Oszukujesz.Nic nie odpowiedziała, usiłując wymazać ze swojej twarzy wszelkie emocje. Patrzył na nią znad swoich kart, jego oczy skakały między kartami a jej twarzą.-To nie możliwe, żebyś mogła mieć kolejnego króla. Po prostu niemożliwe.-Zobaczymy - powiedziała kpiąco opierając się plecami o zimną, kamienną ścianę. - Grasz czy co?Wciągnął głęboko powietrze przy ostatnich słowach i wstrzymał oddech, nastawiając uszu.-Co się dzieje? - zapytała, zaniepokojona i rozbawiona jednocześnie, uciszył ją jednak jednym gestem. Sięgnął w kierunku małego, podręcznego stolika i zdmuchnął płomień lampy naftowej. Oboje przysłuchiwali się teraz jak ktoś wbiegał szybko po schodach oraz jak otwierały się i zamykały drzwi.-Maria? - wyszeptała pytająco, wzruszył jednak ramionami, co miało oznaczać, że i on nie wiedział. Przesunęła się na łóżku bliżej niego i nasłuchiwała przez chwilę. - To nie Maria - powiedziała przerażona. - Maria zapukałaby dwukrotnie.Uciszył ją patrząc na nią karcąco i na palcach podszedł do drzwi. Ktokolwiek to był, kto był w pokoju Connorów, wszedł właśnie do łazienki. Odwrócił się by spojrzeć na Liz, która siedziała na łóżku i otaczała ramionami kolana.Dziwne jak jej zachowanie zmieniało się w mgnieniu oka.Zrobił jeden duży krok i przebył całą długość pokoiku siadając na ich łóżku. W pomieszczeniu nie było okien i były tylko jedne jedyne drzwi, zamaskowane od drugiej strony dużą szafą ścienną. Żeby wejść do środka należało otworzyć szafę, odsunąć ubrania wiszące w środku i przekręcić duży, ciężki klucz w zamku. Nie było to bardzo bezpieczne ukrycie, było jednak najlepsze, jakie udało im się znaleźć. Byli szczęśliwi.-Michael?Jej cienki głos przerwał ciszę pełną napięcia, wiszącą między nimi i zamarł lekko. Bez błyskającego uspokajająco płomienia lampy naftowej wydawała się być mniejsza i delikatniejsza niż przedtem. Mrok owinął się dookoła jej szczupłej figury, dookoła jasnej, znoszonej sukienki i bladej skóry. Przypominała nieco chińską laleczkę, piękną, ale bardzo, bardzo kruchą i łatwą do zbicia. Nisko wiszący sufit ich pokoju wydawał się być jeszcze niżej w ciemnościach i niemal siłą zwalczył w sobie chęć zwieszenia głowy, by nie zawadzić nią o sufit. Zakurzony parkiet na ziemi trzeszczał lekko pod jego stopami a ściany wydawały się zamykać dookoła nich.-Michael? - powtórzyła znowu, drżąc lekko.-Uważaj - powiedział łagodnie i usiadł obok niej, gotów by w każdej chwili ją przytulić. - Maria po prostu zapomniała zapukać - usiłował przekonać nie tylko ją, ale również i samego siebie.-Tak myślisz? - zapytała go z powątpiewaniem, jej duże oczy i ciemne włosy dziwnie kontrastowały z jasnym kolorem skóry i bielą sukienki.-To musi być ona - odparł. Więcej dźwięków przedarło się przez cienkie ściany ich pokoju, ona zaś natychmiast spięła się. - To tylko jedna osoba - powiedział domyślnie, ale nie zareagowała. - Mogę go znokautować jeśli powinienem.W dalszym ciągu zdawała się nie słyszeć jego słów, tylko utkwiła oczy w swoich własnych dłoniach, w drżących palcach, krótkich, brudnych paznokciach. Przesunął się znowu w kierunku drzwi, czując się kompletnie bezsilnym, i przyłożył ucho do gładkiego drewna. Ześlizgnęła się z łóżka i podeszła do niego. Jego ręka z wahaniem przesunęła się ku zamkowi.-Michael, nie - zaprotestowała łagodnie, kładąc rękę na jego dłoni.-Jest sam, Liz. Jeśli uda mi się zaskoczyć go dopóki nas nie zauważy...-Musiałbyś go zabić - odparła ostro. - Musiałbyś go zabić Michael, albo nie bylibyśmy już bezpieczni.-On zrobiłby to samo - zaoponował, usiłując przybrać jak najbardziej antypatyczną minę. - Każdy zabiłby nas bez chwili wahania.-Nie mów mi, że poważnie o tym myślisz - powiedziała szukając bezskutecznie jego oczu.Oddech ugrzązł mu w gardle gdy usłyszał zdecydowane kroki kierujące się w ich kierunku. Lekkie kroki, kobiece. Cofnął się nieco, złapał jej dłoń i uścisnął ją mocno. Usiedli na łóżku i czekali na przeznaczenie w przerażającej ciszy. Skrzypiący dźwięk narastał - drzwi od szafy obróciły się w zawiasach i oboje słyszeli zgrzyt klucza w zamku.-To Maria - szepnął do niej, łapiąc się kurczowo ostatniej nici nadziei. - To Maria.Drzwi otworzyły się i Liz wzdrygnęła się gdy jasne światło zalało podłogę pokoju.-To Maria - powtórzył Michael, ale tym razem w jego głosie była wiara i wiedziała, że mówił prawdę. To była Maria.Liz otworzyła jedno oko, jej wzrok był jednak niewyraźny, światło było zbyt ostre.-Maria - usiłowała ułożyć usta w grymas przypominający słaby uśmiech, ale kiedy zobaczyła zmartwioną twarz przyjaciółki i sposób, w jaki wymuszony uśmiech pojawił się na jej twarzy, kąciki jej warg przestały się unosić.To, ze Maria płakała było widoczne jak na dłoni. Na jej policzkach widniały ślady łez - najwidoczniej usiłowała zmyć je w łazience kilka minut temu; jej oczy zaś były czerwone i spuchnięte.-Maria?-Maria? Co się dzieje? - Michael natychmiast znalazł się przy niej.Maria potrząsnęła głową usiłując nie płakać, zdeterminowana by utrzymać na twarzy ten złamany uśmiech.-Nic. Nic złego. Tak właściwie - ciągnęła dalej. - Mam dla was bardzo dobre wiadomości.Michael zamarł i już otwierał usta by cos powiedzieć, ale Maria w końcu załamała się i jej szczęśliwa mina rozpłynęła się, pękła w drobne odłamki żalu. Niewiele brakowało, by się rozpłakała, nie chciała sobie jednak na to pozwolić.-Jest gospodarstwo... pod Berlinem. Twoi rodzice tam jadą, by się ukryć. Wszystko jest już ustalone. Oni... - wzięła głęboki wdech i wydawała się zbierać w sobie całą możliwą siłę by móc kontynuować. - Oni chcą, żebyś był z nimi, Michael.-Co? - zapytał Michael kładąc rękę na ramieniu Marii.-Wyjedziesz, Michael - szepnęła Maria, w jej oczach błyszczały łzy. - Wkrótce.Michael potrząsnął głową, nie wierząc, i przytulił ją do siebie. Liz odwróciła wzrok czując się jak intruz i patrzyła na kamienny mur przed sobą. Płacz Marii odbijał się echem w jej głowie przez cały wieczór i tej nocy mogła przysiąc, że słyszała płacz Michaela.***Niemcy, sierpień 1942To zabawne, jak bardzo tęskniła za Michaelem. Pamiętała, jak po raz pierwszy spotkali się. Jim powiedział jej, że będzie musiała dzielić z nim łóżko, nie wiadomo jak długo. Tłumaczyła się, kłóciła i protestowała.Nie pomyślała, że i on nie był tym zachwycony. Pierwszej nocy w małym pokoiku walczyli o koc, oboje zdeterminowani, by leżeć na swoim brzegu łóżka.Ale wspólne mieszkanie w tam małym pomieszczeniu, dzielenie łóżka, wymagało zmiany nawyków i uczuć, które odczuwałeś. Mogliście zmienić się we wrogów do końca życia, albo, jak to na szczęście miało miejsce w ich przypadku, w najlepszych przyjaciół.A teraz naprawdę za nim tęskniła. Pokój wydawał się być mniejszy a cisza przytłaczała. Płakała cicho w nocy czując się bardziej samotna niż kiedykolwiek przedtem. Lena, jej stary pluszowy miś, był przyciśnięty mocno do jej piersi gdy była sama, ale tez często uderzała mocno o ścianę, gdy górę brała w niej frustracja. Huśtawki nastrojów nie były dla niej czymś niezwykłym i usiłowała zapomnieć o wszystkim pogrążając się w lekturze książek, które znosiła jej Maria.Całe szczęście, że mogła czasami wychodzić ze swojego pokoju.Tym razem Maria leżała na sofie w pokoju, jej oczy były zamknięte, a usta zaciśnięte w wąską linię.-Napisze do ciebie - powiedziała Liz usiłując pocieszyć swoją najlepszą przyjaciółkę.-To zbyt niebezpieczne.Liz zastanowiła się, zamknęła oczy i przekręcała nerwowo pierścionek na palcu.-Napisze do ciebie i wyśle wiadomość przez Joshuę i twojego ojca - spróbowała jeszcze raz. Joshua był właścicielem gospodarstwa na którym ukrywał się Michael i jednocześnie był starym przyjacielem Jima. Liz nigdy go nie spotkała, ale Jim opowiadał o nim bez końca.-Poprosił mnie o rękę - powiedziała niespodziewanie Maria.-Jestes zaręczona? - Liz otworzyła oczy i popatrzyła na przyjaciółkę z podziwem.-No... nie - odparła Maria. - Tak jakby.-Jesteś tak jakby zaręczona?-Mniej wiecej.-Mniej więcej?-Tak. Po tym jak my... - Maria przerwała a na jej policzkach pojawiła się zdradziecka czerwień.-Po tym jak wy...? - zapytała Liz i otrworzyła szerzej oczy. - Mario Amelio Connor! Czy mówisz mi to, co myślę, że mi mówisz?-Um... - Maria zawahała się nieco, a w jej niebieskich oczach, na ogół tak wesołych, pojawiła się niepewnosć. - Jeśli myślisz o tym, o czym ja myślę, to tak. Mówię ci co myślisz, ze ci mówię.-O-mój-Boże! Kiedy? Jak... - Liz potrząsneła głową nie bardzo rozumiejąc.-W noc zanim odjechał - odparła zażenowana Maria zakładajac nerwowo za ucho pasmo włosów. - Ty spałaś, tata był z Joshuą i robili ostatnie przygotowania do jego odjazdu. On... on wyślizgnął się z waszego pokoju i tego... - urwała Maria.-Naprawdę? - roześmiała się Liz z niedowierzaniem.-Okłamałabym cię? - uśmiechnęła się Maria - tym uśmiechem, którego Liz tak długo nie widziała - i włożyła dłonie pod głowę.-Więc... jesteś teraz zaręczona? - zapytała Liz, nie mogąc jednak ukryć nutki zazdrosci w swoim głosie, oszołomiona jednocześnie myślą, że dwoje jej najlepszych przyjaciół jest zaręczonych.-W pewien sposób tak - powiedziała Maria. - Zapytał mnie, czy wyjdę za niego za mąż - wiesz, kiedy to wszystko w końcu się skończy.Przy słowach "to wszystko" zrobiła szeroki gest dłonią, ale było jasne, ze miała na myśli wojnę, rasizm i pogromy.-Wow... Gratuluję... To wspaniale - powiedziała cicho Liz kręcąc głową. - Moja najlepsza przyjaciółka jest zaręczona. Nie mogę w to uwierzyć.-Ja też nie - zachichotała Maria i przez chwilę wszystko wydawało się być całkowicie normalne.***Niemcy, sierpień 1942Ich ciężki krok odbijał się głośno od ścian domów i powracał echem w wąskiej uliczce. Wciąż czuł się niezbyt dobrze w nowym, mundurze i cieszył się, że to tylko tymczasowe, że nosi go dopóki Roger nie wyliże się ze swojego choróbska.-Evans? Brat Rogera?Skinął głową.-Ten dom. Ludzie się skarżyli. Dziwne dźwięki dochodziły z pierwszego piętra w środku nocy i widziano ludzi wymykających się stąd o północy - powiedział krótko oficer i Max skinął głową.Dom Marii.Te podejrzenia z całą pewnością były wyssane z palca.-Sprawdzę to, sir - powiedział salutując i odwrócił się w kierunku niewielkiego domu. Zastukał dwukrotnie do drzwi i mógł przysiąc, ze słyszał głosy - śmiechy - dochodzące z dużego pokoju. Zastukał jeszcze raz, tym razem głośniej i w końcu odsunął się z niecierpliwością. Podniósł wycieraczkę i z zadowoleniem stwierdził, że wciąż chowają pod nią klucz. Otworzył drzwi bez wahania i wszedł do środka. Śmiech ucichł i w korytarzu zapadła dziwna cisza.-Maria? - zawołał zamykając za sobą drzwi. Usłyszał skrzypienie i cicho podszedł do drzwi dużego pokoju.-Max!Maria stałą przed kanapą, w jej oczach malowało się zaskoczenie, w dłoniach zaś trzymała tacę.-Hej - powiedział drapiąc się za uchem. Widział jak patrzyła na jego mundur i broń. - To tylko chwilowo - wyjaśnił. - Dopóki Roger nie wyzdrowieje. Potrzebowali kogoś innego a że nie muszę jechać na uniwersytet...-Jasne - uśmiechnęła się. - Jak tu wszedłeś?-Klucz pod wycieraczką - powiedział pokazując jej go. Skinęła głową nerwowo i rozejrzał się po pokoju. - Musze sprawdzić, czy nie ukrywa się u ciebie żaden Żyd, gej albo Cygan - uśmiechnął się przepraszająco patrząc na nią. - Jesteś sama?Maria skinęła głową i usiadła na kanapie. Jej jasne oczy bez wahania spojrzały w jego.-Miałem wrażenie, że słyszałem śmiech - powiedział stojąc nieruchomo i lustrując uważnie pokój. - Jesteś pewna, ze jesteś sama?-Powiedziałam ci już na samym początku, ze jestem sama, prawda? - warknęła, jej gniewny ton zaskoczył go.-Dla kogo jest ta herbata? - pytał dalej, a jego wzrok podążył ku dwóm filiżankom na tacy. Popatrzyła w dół i zawahała się przez moment zanim popatrzyła mu prostu w twarz.-Dla mnie i dla mojego ojca - odparła. - Wróci wkrótce do domu.-Och - odparł martwo. Przemierzył pokój dużymi, zdecydowanymi krokami. - Myślałem, ze twój ojciec jest w szkole do czwartej.-Wróci do domu na lunch, jestem pewna - zbladła lekko, ale trwała przy swoim.-Pewnie - powiedział nie bardzo rozumiejąc. Czy ona go okłamywała? -Nie masz nic przeciwko, ze się trochę rozejrzę po...Urwał widząc otwartą szafę. Zajrzał do środka, zobaczył jednak ubrania i pokręcił z niedowierzaniem głową.- Masz szafę w dużym pokoju? - zastanowił się na głos a Maria skinęła głową, na jej ustach zaś błądził dziwnym uśmiech.Podszedł do niej i miał wrażenie, że doszedł go jakiś dźwięk zza jej pleców. Kanapa? Podszedł bliżej i zajrzał za kanapę, nie oczekując jednak że cos zobaczy.-Liz? - zapytał z niedowierzaniem gdy ujrzał drobną postać skulona na ziemi. Poruszyła się niechętnie i z wahaniem uniosła głowę, na jej twarzy malowało się zaniepokojenie. Jego oddech ugrzązł mu w gardle gdy ich oczy spotkały się, i zastanowił się jak mogła tak bardzo zmienić się. Biała sukienka - znoszona i podniszczona przylegała do jej ciała, a skóra była bledsza niż sobie przypominał. Jednak najbardziej zmieniła się jej twarz. Oczy wydawały się być większe, ciemniejsze i bardziej tajemnicze. Policzki nie były tak pełne jak kiedyś i miały ostrzej zarysowane kości policzkowe, co dodawało jej kobiecości.Jej dolna warga drżała lekko i czuł jak niemal emanuje od niej strach.-Wynoś się - syknęła Maria. - Wynoś się, Max. Nie widziałeś jej.Potrząsnął głową i cofnął się o krok. Liz nie poruszyła się, spuściła tylko oczy.-Maria... - zaczął, ale natychmiast go ucięła.-Wynoś się Max, ja nie żartuję - pozwolił jej popchnąć się w kierunku drzwi i usiłował jeszcze raz spojrzeć na Liz.-Evans!Jego oficer stał w drzwiach tuż przed nim i patrzył na niego pytająco. Maria zamknęła drzwi za nim i Max pokręcił zakłopotany głową.-Evans? Sprawdziłeś to?Skinął głową usiłując odzyskać głos.-Długo ci to zajęło - stwierdził mężczyzna i wskazał na inny dom. - Nic?Max zawahał się, spojrzał za siebie i znów zobaczył twarz Liz, jej błagalne spojrzenie.-Nikogo, sir. Kompletnie nikogo.-Dobrze. - Mężczyzna wskazał na inny dom kilka metrów dalej. - Skargi na ojca. Komunista.Notka Anais (dla nas chyba jest niepotrzebna, każdy wie, co się działo podczas II wojny światowej). Polska, Dania, Norwegia, Francja, Holandia i Belgia zostały zaatakowane i zajęte. Brytania walczy z Niemcami (aż się prosi w tym momencie polski wątek), a USA właśnie przystąpiły do walki (wiemy dlaczego). Ludzie Hitlera zaczynają eksperymenty na więźniach w obozach (naprawdę chore doświadczenia, jak na przykład komory niskiego ciśnienia i eksperymenty z szokiem temperaturowym).
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Mar 28, 2004 9:36 pm

Uff, nareszcie mogłam przeczytać. Widziałam wcześniej, że wrzuciłaś kolejną częśc ale oczywiście nie zdążyłam bo forum przez większą część dnia jest nieuchwytne :evil:Takie ciche, kameralne, troszkę radośniejsze - ludzie, którzy na moment chcą się nacieszyć złudnym poczuciem bezpieczeństwa. I nareszcie jest Max, którego mamy tak mało...Dzięki Kotek :DCzy Anais w dalszym ciągu pisze tę historię, czy jest już skończona?
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 29 guests