T: SPIN [by Incognito]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Żeby chociaż jeden czapterek obył sie bez mojego głośnego śmiechu, ktory przywołuje zaniepokojoną rodzinkę z pytaniem co się stało ? Nic sie nie dzieje. Acha, znowu Kręciołek...no tak...
LEO nasiadówka u dr Amosa rewelacyjna i o dziwo mniej zwracałam uwagę na sens rozmowy, a więcej na tej wariacki szkielecik - przezabawnie opisany, który był odbiciem uczuć Liz...
Dzięki Kotek za jak zawsze wspaniałe tłumaczenie.
LEO nasiadówka u dr Amosa rewelacyjna i o dziwo mniej zwracałam uwagę na sens rozmowy, a więcej na tej wariacki szkielecik - przezabawnie opisany, który był odbiciem uczuć Liz...
Dzięki Kotek za jak zawsze wspaniałe tłumaczenie.
Ja dostałam kręciołka przy szkieleciku. Wyobrażenie jego drastycznych przemian w kupkę nic nie znaczących kosteczek i odradzanie się znów i znów jest fenomenalne. I ten nasz Maxiu, szczęśliwy, że może uchylić rąbka swojej Wielkiej Tajemnicy. To jego szpanerstwo w pokazywaniu sztuczek, boskie.
Dzięki wielkie składam o Pani, za Twe tłumaczenie.
No i odliczanie rozpoczęte.
Dzięki wielkie składam o Pani, za Twe tłumaczenie.
No i odliczanie rozpoczęte.
Ja też chylę czoła przed świetnym i zakręconym tłumaczeniem, LEO. Czapterek jak zwykle świetny. Już się drukuje, a ja z niecierpliwością odliczam te cztery długie dni do kolejnego 13 czapterka (czy będzie pechowy??), bo jestem cholernie ciekawa co będzxie dalej..
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Nie muszę już Was zapewniać, że będzie ciekawy, bo zdążyliście wyrobić sobie własne zdanie na temat Kręciołka i to chyba szybciej niz po 12 czapterkach... Co zabawniejsze to fakt, że ostatnio coraz częściej mówie czapterek niż rozdział ...
Anyway... poniedziałek, to data dolcelowa następnej ... części
Tak bardzo podoba mi się ich zamieszanie, zakręcenie i lęk przed odkryciem się. O dziwo o lepiej pamiętałam Kręciołka niż Sedno, ale dopiero gdy przeczytałam Sedno zrozumiałam Kręciołka... życie czasami w swoim tragiźmie jest tak przeuroczo zabawne, że nie można się nie śmiać...
Dziękuję Wam kochani za wierne towarzyszenie mi w zmaganiach się z treścią tego opowiadania i za aplauz ... niech gadają co chcą... to motywuje!
Anyway... poniedziałek, to data dolcelowa następnej ... części
Tak bardzo podoba mi się ich zamieszanie, zakręcenie i lęk przed odkryciem się. O dziwo o lepiej pamiętałam Kręciołka niż Sedno, ale dopiero gdy przeczytałam Sedno zrozumiałam Kręciołka... życie czasami w swoim tragiźmie jest tak przeuroczo zabawne, że nie można się nie śmiać...
Dziękuję Wam kochani za wierne towarzyszenie mi w zmaganiach się z treścią tego opowiadania i za aplauz ... niech gadają co chcą... to motywuje!
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
Dopiero dziś znalazłem czas, żeby przeczytać kolejny chapterek. Dobra, powiedzmy że odkładałem to żeby przedłużyć sobie przyjemność oczekiwania (wigilijną kolację też jem zawsze długo aż się nie najem, dopiero później prezenty ). Nie bedę owijał w bawełnę - masz mój aplauz. Świetny odcinek. Akcja się rozwija, nie bazuje już tylko na cynizmie i humorze. I nadal jest genialne. Nie mogę się doczekać poniedziałku (a może wtorku ... niee, poniedziałku ).
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Czapterek 13.
Dziś rano max podjechał wcześnie, dokładnie kiedy powinniśmy wyjeżdżać do szkoły, i nie minęły dwie sekundy jak zaczął blablać.
A po 15 minutach chce wiedzieć „A ty?”
„Co JA?”
„Znasz moje NAJWIĘKSZE najciemniejsze sekrety” mówi „Jakie ty masz?”
Dobre pytanie panie Max.
Kłamię, żeby nie musieć pokazywać, kim naprawdę jestem.
Zmyślam nierzeczywiste problemy na wytłumaczenie tego, dlaczego jestem taka samotna i smutna.
Taa, niespodzianka!! Dokładnie wiem w czym tkwi mój problem.
Dr Amos myśli, że nie wiem.
Ale ja wiem.
Ale tu nie chodzi o mnie.
Włóż to w fajkę i zapal.
Patrzę na Maxa i myślę: zwłoki.
„nie ma sekretów” mówię.
„Kłamczuch.”
„To najbardziej oklepane podsumowanie jakie mogłeś dać patologicznemu kłamcy.”
Uśmiecha się, a ja myślę: krwawe szczątki.
„Eddie Williams kocha się we mnie” mówię.
Czasami słowa po prostu wylatują z moich ust.
„Ten od prochów?” pyta.
„Ta, pragnie mojego ciała.”
„naprawdę?”
„Chce, bym mu urodziła upragnione dziecko.”
Opuszcza swoje brwi i mówi „Dziwne.”
Ta, dziwne to dobre słowo, czemu taki chłopak coś takiego by chciał ode mnie, tak max?
„Ta..” mówię wyglądając przez okno „Całkiem pieprzenie dziwne, więc kto będzie się bawić w podpisywanie tych książek.”
Max śmiesznie się na mnie patrzy, widzę to kątem mojego oka. Ta, racja Max, wkurzyłeś mnie.
Mówi „Crater leviathan.”
Ściemnia.
“Crater Leviathan to mój ulubiony pisarz” mówię.
A max uśmiecha się i mówi: „Mój też.”
Myślę o morderstwie na szosie.
Pozwólcie, że wtrącę parę słówek na temat Cratera Leviathana. Crater Leviathan tak się składa, że jest jednym z najstarszych żyjących wielkich. Ma jakieś 86 lat i cierpi kompletnie, całkowicie na uwiąd starczy. Nosi te wielgachne purpurowe czapeczki ze złotymi gwiazdkami wokół. Namiętnie przeklina.
To mój BOHATER.
Osoba, z którą się najbardziej identyfikuję, to 86 letni cierpiący na uwiąd starczy człowiek.
Kto by przypuszczał?
Pisze opowiadania o pustyni, sekretnych wojskowych projektach. Pisze o eksmitowanych członkach pustynnego miasta, którzy mają wiele tajemnic, dzwoni wam coś?
Nie wierzę, że Max o nim wie.
Myślę o trupach.
Max wskazuje na całkiem sporych rozmiarów torbę na tylnym siedzeniu „jak myślisz, ile z nich mi podpisze”
Max ma każą z jego 8 książek. Ja mam tylko 2. Resztę przeczytałam w bibliotece.
Mówię „Wielki człowiek powiedział kiedyś, że pisać to to samo co rzucać się do basenu pełnego odpadów toksycznych w poszukiwaniu czystej wody.”
„Masowe samozadowolenie” mówi Max „Prolog.”
A potem mówi: „Życie to powtarzająca się pętla czasu a śmierć jest złudzeniem.”
„Wstrząs polityczny” mówię „Rozdział 12.”
Max potakuje i uśmiecha się.
Myślę o dekapitacji.
A więc jesteśmy na drodze do nikąd.
Czy ktoś nie napisał o tym jakiejś piosenki?
Przez resztę drogi milczymy, dopóki nie dojeżdżamy do krainy nigdy – nigdy.
W końcu trafiliśmy do tej księgarni. Gigant, 3 kondygnacje. Wielgachny czerwony napis na frontonie głosił.: Nowhere Books; Największa niezależna księgarnia po tej stronie Mississipi.”
Mówię „WOW.”
Max mówi: „WOW”.
Wbiegamy do środka i rozdzielamy się by brnąć w czysty chaos.
Wszyscy wewnątrz noszą purpurowe czapeczki i cytują fragmenty książek. Jak zlot fanów Harry’ego Pottera dla starców i mentalnie kalekich. To nie byłą krytyka. Ja osobiście zaliczam się do tych ludzi.
Jakaś kobitka podchodzi do mnie i mówi: „Hoobla!”.
A ja na to: „Hoobla”.
A ona potakuje i znowu swoje: „Hoobla”.
I jak tu człowieku nie kochać tego miejsca?
Mogłabym zagubić się tu na ładne kilka godzin.
I tak też czynię.
Max odnajduje mnie jakiś czas potem w dziale z książkami artystycznymi, jego oczy przybierają formę spodków, pod nos podtyka mi książkę „Zobacz, co mi napisał.”
Napis na okładce mówi:
Max
Sekrety są oknami duszy
A może to warzywa?
Mieszkam w nigdzie, powinieneś może też spróbować.
Obudź się synu!
-Crather Leviathan
„Dziwne.” Mówię “ gdybyśmy byli nieco bardziej szurnięci może byśmy to szybciej zrozumieli.”
Potakuje w zastanowieniu „Co czytasz?”
To właśnie wtedy ja pokazuje mu jak wygląda mój świat. Pokazuję mu książkę, z olbrzymim szklanym domem. Ciemna czerwień z małymi złotymi plamkami wewnątrz. Kształt kopuły z okrągłą dziurą na samej górze na sztuczne ognisko, zbudowany na zboczu górze.
„lepiej nie przenoś się na zachodnie wybrzeże” mówi „Zbyt wiele trzęsień ziemi.”
Podążamy do działu z kosmiczną mitologią i spoglądamy na obrazek z plamkami. Najzabawniejsze to fakt, że on wie, co niektóre z nich oznaczają.
Mówię :”Dziwaczne”
Idziemy do działu ogrodniczego i pokazuję mu moje ulubione rośliny tropikalne.
Idziemy do działu fotograficznego i on pokazuje mi swojego ulubionego fotografa.
Myślę sobie: Wow, on naprawdę potrafi myśleć o czymś innym niż tylko Tess.
A potem on mówi: „Powinniśmy już wracać, mama randkę z Tess o 5.”
Patrzę na niego i myślę: rzeźnia.
Kiedy już siedzimy w wozie i jesteśmy w drodze nach hause on pakuję rękę do torby i mówi „mam coś dla ciebie”.
Wyciąga małego jaskrawozielonego kosmitę na pomarańczowym podium. Naciska mały guziczek a kosmita rozpada się w garstkę kości. „To durne” mówi „ale pomyślałem, że to zabawne, wiesz, to taki jakiego ma dr Amos w swoim biurze.”
Patrzę na niego i myślę: amputacja.
Myślę o ranach postrzałowych.
Myślę o kompletnej mózgowej traumie.
Myślę, że myślę w niewłaściwym kierunku tak myśląc.
Łapię kosmitę i podtykam mu pod nos: „To ty?” pytam.
On odpowiada: „No, całkiem możliwe”.
„Który z nich to ty.” Mówię przyciskając i zwalniając guziczek „Szczęśliwy mały ufoludek, czy bidna , maluczka kupka kosteczek?”
„Jedno i drugie chyba.”
To moment, w którym zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo samolubna jestem.
To moment, w którym zdaję sobie sprawę z tego, jak miło jest widzieć go gdy się uśmiecha.
Mogę powtarzać tryliony razy bez wiary we własne sowa, że tu nie chodzi o mnie. Mogę go odmalować jak tylko zechcę. Ale fakt jest taki, że tu naprawdę nie chodzi o mnie. Jego problemy to moje pomnożone 100 000 razy. Ja tylko się zgrywam. Ja tylko obserwuję. Kiedy on idzie na randkę z Tess muszę odłożyć na bok moje uczucia. Muszę zabłąkać się ponownie w moich fantazjach, by uczynić to bardziej znośnym.
Nigdy nie będę Tess.
To niezdrowe myśleć, że kiedyś mogłabym być Tess.
Sięga po zabawkę.
„Moja” mówię.
„Nie mogę się tylko pobawić?”
„Nie”.
Śmieje się „Proszę?”
„Nie zepsuj”.
„Nie zepsuję!”
Podczas jazdy obserwujemy jak mały kosmita rozpada się i zbiera do kupy miliony razy.
„Za dużo się nim bawisz” mówię „Zepsujesz.”
„Nie zepsuję! Mówi „Jezu, zawsze przecież mogę kupić kolejnego.”
Wyciągam dłoń „Oddawaj.”
Rzuca na mnie wzrokiem i oddaje mi spowrotem mojego szczęśliwego ufoludka „Nie martw się mój mały szczęśliwy ufoludku’ mówię „Nie pozwolę dużemu ufoludowi dłużej się tobą bawić.”
Myślę: do czego się zredukowałam?
Siedzę tu gadając do plastikowej zabawki co najmniej jak do psa.
Max mówi: „Nigdy nie podziękowałem ci...za... za to, że nikomu nie powiedziałaś.”
„Nie ma o czym mówić.”
„Nie, serio, nawet wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby ktoś inny się dowiedział.”
„no cóż” mówię „Zrobiłam to z czysto egoistycznych pobudek. Nie chcę patrzeć jak Roswell przeżywa to jeszcze raz.”
To, rzecz jasna, gówno prawda. Zrobiłam to dla niego. Chciałam go ocalić.
„Cóż.. dzięki w każdym razie.”
„dobra..”
Zgadliście, że ciężko znoszę komplementy. Nie przywykłam, by ktoś mnie nimi obdarowywał zbyt często, sama też rzadko je rozdaję.
Kiedy wysadza mnie pod Crashdown w ręce trzymam zabawkę, zmuszam się do uśmiechu i mówię „Mały szczęśliwy ufoludek ma nadzieję, że będziesz się dobrze bawił na swojej randce.”
On ponownie się uśmiecha. Myślę: śmierć, części ciała, złe rzeczy, sami wymyślcie resztę.
Max mówi „Wiesz co, jak będziesz częściej rozmawiać z tym kosmitą, możesz potrzebować dodatkowych sesji z dr Amosem.”
Kładę palca na głowie małego ufoludka i kręcę nią „Daj jej spokój”.
Po tym jak odjeżdża wchodzę do Crashdown i wślizguję się w jeden z boxów. Courtney natychmiast pojawia się przed moim nosem. „Czy to był Max Evans.”
„A pewnie, że był.”
A potem Courtney mówi „Lepiej nie wchodź w drogę Tess.”
A ja „ Nie jestem w nastroju Courtney, odpieprz się.”
Gdybym tylko miała kamerę.
Podczas gdy Courtney odchodzi, ktoś inny wciska siew box obok mnie i mówi „To było ostre.”
Odnotujcie moje wewnętrzne przerażenie.
„Haj - Eddie” mówię monotonnie „Nie, nadal nie idziemy do kina.”
„Dla mnie gra” mówi „ możemy tu tylko siedzieć i jeść.”
„„Litości.”
„Cudownie” mówi „Umawiasz się z Evansem?”
To jedyne kłamstwo, jakiego nie mam ochoty powiedzieć.
„nie.”
„Jazda.”
Eddie wygląda jakby za długo przebywał z kapelą rockową. I potrzebuje fryzjera. Wyglądałaby na ludzia, gdyby się ostrzygł. Nosi skórzaną kurtkę.
Mówię „To wstrętna kurtka.”
„Bo skórzana?” pyta.
„No.”
„Ta sama krowa zdechła ci na te hamburgery, które właśnie jesz.”
Odnotujcie moją oślepiającą hipokryzję.
Ledwie unoszę kąciki ust w uśmiechu „traktuj mnie jako wegetariankę.”
„Pójdziemy wypalić skręta?”
„Nie sądzę.”
„Ok.”
Wstaje i mówi : „Kurtka to pleather”
„Że jak”?
„Poly-winyl”.
„PA.”
“do zobaczenia w szkole” mówi uśmiechnięty.
Zastanawiam się, czy odczepiłby się, gdybym była dla niego miła.
Zaryzykować?
Maria znów rzuca mi to zabójcze spojrzenie. Wiem, że będę musiała przełknąć dumę i przeprosić któregoś dnia. Nie dzisiaj. Dzisiaj jest do dupy.
Idę na górę, kładę się na łóżko, myślę o niczym przez następne kilka godzin.
Nigdy nie miałam chłopaka. Nie prawda, że to przykre? Jestem w maturalnej na miłość boską. Jedyny to chłopak, z którym się całowałam w siódmej klasie podstawówki i byłam odpychająca.
Ale oto ja. Dziewica Maryja Klasy Średniej z przedmieści.
Czy zastrzelenie mnie, to prośba o zbyt wiele?
Myślę o samochodach zjeżdżających z urwiska.
Telefon dzwoni koło ósmej. To Max. I chyba to musi być coś porządnego, bo ledwo wydusza z siebie poszczególne słowa.”
„O Boże” mówi „Muszę ci coś powiedzieć.”
„Niech zgadnę” mówię „Dostałeś wezwanie z rodzimej planety i musisz oddać im te swoje uszy.”
Potrafię tak bredzić, ponieważ jestem jego nowym przyjacielem. Obelgi są integralną częścią przyjaźni.
Nawet się nie uśmiechnął.
„Tess” mówi trzęsącym się głosem „Tess chce, żebym pomógł jej kogoś zabić.”
Myślę o martwych ludziach.
Myślę o życiu w więzieniu.
Myślę o wielkiej pomyłce.
...
I mówię „Oh.”
Dziś rano max podjechał wcześnie, dokładnie kiedy powinniśmy wyjeżdżać do szkoły, i nie minęły dwie sekundy jak zaczął blablać.
A po 15 minutach chce wiedzieć „A ty?”
„Co JA?”
„Znasz moje NAJWIĘKSZE najciemniejsze sekrety” mówi „Jakie ty masz?”
Dobre pytanie panie Max.
Kłamię, żeby nie musieć pokazywać, kim naprawdę jestem.
Zmyślam nierzeczywiste problemy na wytłumaczenie tego, dlaczego jestem taka samotna i smutna.
Taa, niespodzianka!! Dokładnie wiem w czym tkwi mój problem.
Dr Amos myśli, że nie wiem.
Ale ja wiem.
Ale tu nie chodzi o mnie.
Włóż to w fajkę i zapal.
Patrzę na Maxa i myślę: zwłoki.
„nie ma sekretów” mówię.
„Kłamczuch.”
„To najbardziej oklepane podsumowanie jakie mogłeś dać patologicznemu kłamcy.”
Uśmiecha się, a ja myślę: krwawe szczątki.
„Eddie Williams kocha się we mnie” mówię.
Czasami słowa po prostu wylatują z moich ust.
„Ten od prochów?” pyta.
„Ta, pragnie mojego ciała.”
„naprawdę?”
„Chce, bym mu urodziła upragnione dziecko.”
Opuszcza swoje brwi i mówi „Dziwne.”
Ta, dziwne to dobre słowo, czemu taki chłopak coś takiego by chciał ode mnie, tak max?
„Ta..” mówię wyglądając przez okno „Całkiem pieprzenie dziwne, więc kto będzie się bawić w podpisywanie tych książek.”
Max śmiesznie się na mnie patrzy, widzę to kątem mojego oka. Ta, racja Max, wkurzyłeś mnie.
Mówi „Crater leviathan.”
Ściemnia.
“Crater Leviathan to mój ulubiony pisarz” mówię.
A max uśmiecha się i mówi: „Mój też.”
Myślę o morderstwie na szosie.
Pozwólcie, że wtrącę parę słówek na temat Cratera Leviathana. Crater Leviathan tak się składa, że jest jednym z najstarszych żyjących wielkich. Ma jakieś 86 lat i cierpi kompletnie, całkowicie na uwiąd starczy. Nosi te wielgachne purpurowe czapeczki ze złotymi gwiazdkami wokół. Namiętnie przeklina.
To mój BOHATER.
Osoba, z którą się najbardziej identyfikuję, to 86 letni cierpiący na uwiąd starczy człowiek.
Kto by przypuszczał?
Pisze opowiadania o pustyni, sekretnych wojskowych projektach. Pisze o eksmitowanych członkach pustynnego miasta, którzy mają wiele tajemnic, dzwoni wam coś?
Nie wierzę, że Max o nim wie.
Myślę o trupach.
Max wskazuje na całkiem sporych rozmiarów torbę na tylnym siedzeniu „jak myślisz, ile z nich mi podpisze”
Max ma każą z jego 8 książek. Ja mam tylko 2. Resztę przeczytałam w bibliotece.
Mówię „Wielki człowiek powiedział kiedyś, że pisać to to samo co rzucać się do basenu pełnego odpadów toksycznych w poszukiwaniu czystej wody.”
„Masowe samozadowolenie” mówi Max „Prolog.”
A potem mówi: „Życie to powtarzająca się pętla czasu a śmierć jest złudzeniem.”
„Wstrząs polityczny” mówię „Rozdział 12.”
Max potakuje i uśmiecha się.
Myślę o dekapitacji.
A więc jesteśmy na drodze do nikąd.
Czy ktoś nie napisał o tym jakiejś piosenki?
Przez resztę drogi milczymy, dopóki nie dojeżdżamy do krainy nigdy – nigdy.
W końcu trafiliśmy do tej księgarni. Gigant, 3 kondygnacje. Wielgachny czerwony napis na frontonie głosił.: Nowhere Books; Największa niezależna księgarnia po tej stronie Mississipi.”
Mówię „WOW.”
Max mówi: „WOW”.
Wbiegamy do środka i rozdzielamy się by brnąć w czysty chaos.
Wszyscy wewnątrz noszą purpurowe czapeczki i cytują fragmenty książek. Jak zlot fanów Harry’ego Pottera dla starców i mentalnie kalekich. To nie byłą krytyka. Ja osobiście zaliczam się do tych ludzi.
Jakaś kobitka podchodzi do mnie i mówi: „Hoobla!”.
A ja na to: „Hoobla”.
A ona potakuje i znowu swoje: „Hoobla”.
I jak tu człowieku nie kochać tego miejsca?
Mogłabym zagubić się tu na ładne kilka godzin.
I tak też czynię.
Max odnajduje mnie jakiś czas potem w dziale z książkami artystycznymi, jego oczy przybierają formę spodków, pod nos podtyka mi książkę „Zobacz, co mi napisał.”
Napis na okładce mówi:
Max
Sekrety są oknami duszy
A może to warzywa?
Mieszkam w nigdzie, powinieneś może też spróbować.
Obudź się synu!
-Crather Leviathan
„Dziwne.” Mówię “ gdybyśmy byli nieco bardziej szurnięci może byśmy to szybciej zrozumieli.”
Potakuje w zastanowieniu „Co czytasz?”
To właśnie wtedy ja pokazuje mu jak wygląda mój świat. Pokazuję mu książkę, z olbrzymim szklanym domem. Ciemna czerwień z małymi złotymi plamkami wewnątrz. Kształt kopuły z okrągłą dziurą na samej górze na sztuczne ognisko, zbudowany na zboczu górze.
„lepiej nie przenoś się na zachodnie wybrzeże” mówi „Zbyt wiele trzęsień ziemi.”
Podążamy do działu z kosmiczną mitologią i spoglądamy na obrazek z plamkami. Najzabawniejsze to fakt, że on wie, co niektóre z nich oznaczają.
Mówię :”Dziwaczne”
Idziemy do działu ogrodniczego i pokazuję mu moje ulubione rośliny tropikalne.
Idziemy do działu fotograficznego i on pokazuje mi swojego ulubionego fotografa.
Myślę sobie: Wow, on naprawdę potrafi myśleć o czymś innym niż tylko Tess.
A potem on mówi: „Powinniśmy już wracać, mama randkę z Tess o 5.”
Patrzę na niego i myślę: rzeźnia.
Kiedy już siedzimy w wozie i jesteśmy w drodze nach hause on pakuję rękę do torby i mówi „mam coś dla ciebie”.
Wyciąga małego jaskrawozielonego kosmitę na pomarańczowym podium. Naciska mały guziczek a kosmita rozpada się w garstkę kości. „To durne” mówi „ale pomyślałem, że to zabawne, wiesz, to taki jakiego ma dr Amos w swoim biurze.”
Patrzę na niego i myślę: amputacja.
Myślę o ranach postrzałowych.
Myślę o kompletnej mózgowej traumie.
Myślę, że myślę w niewłaściwym kierunku tak myśląc.
Łapię kosmitę i podtykam mu pod nos: „To ty?” pytam.
On odpowiada: „No, całkiem możliwe”.
„Który z nich to ty.” Mówię przyciskając i zwalniając guziczek „Szczęśliwy mały ufoludek, czy bidna , maluczka kupka kosteczek?”
„Jedno i drugie chyba.”
To moment, w którym zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo samolubna jestem.
To moment, w którym zdaję sobie sprawę z tego, jak miło jest widzieć go gdy się uśmiecha.
Mogę powtarzać tryliony razy bez wiary we własne sowa, że tu nie chodzi o mnie. Mogę go odmalować jak tylko zechcę. Ale fakt jest taki, że tu naprawdę nie chodzi o mnie. Jego problemy to moje pomnożone 100 000 razy. Ja tylko się zgrywam. Ja tylko obserwuję. Kiedy on idzie na randkę z Tess muszę odłożyć na bok moje uczucia. Muszę zabłąkać się ponownie w moich fantazjach, by uczynić to bardziej znośnym.
Nigdy nie będę Tess.
To niezdrowe myśleć, że kiedyś mogłabym być Tess.
Sięga po zabawkę.
„Moja” mówię.
„Nie mogę się tylko pobawić?”
„Nie”.
Śmieje się „Proszę?”
„Nie zepsuj”.
„Nie zepsuję!”
Podczas jazdy obserwujemy jak mały kosmita rozpada się i zbiera do kupy miliony razy.
„Za dużo się nim bawisz” mówię „Zepsujesz.”
„Nie zepsuję! Mówi „Jezu, zawsze przecież mogę kupić kolejnego.”
Wyciągam dłoń „Oddawaj.”
Rzuca na mnie wzrokiem i oddaje mi spowrotem mojego szczęśliwego ufoludka „Nie martw się mój mały szczęśliwy ufoludku’ mówię „Nie pozwolę dużemu ufoludowi dłużej się tobą bawić.”
Myślę: do czego się zredukowałam?
Siedzę tu gadając do plastikowej zabawki co najmniej jak do psa.
Max mówi: „Nigdy nie podziękowałem ci...za... za to, że nikomu nie powiedziałaś.”
„Nie ma o czym mówić.”
„Nie, serio, nawet wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby ktoś inny się dowiedział.”
„no cóż” mówię „Zrobiłam to z czysto egoistycznych pobudek. Nie chcę patrzeć jak Roswell przeżywa to jeszcze raz.”
To, rzecz jasna, gówno prawda. Zrobiłam to dla niego. Chciałam go ocalić.
„Cóż.. dzięki w każdym razie.”
„dobra..”
Zgadliście, że ciężko znoszę komplementy. Nie przywykłam, by ktoś mnie nimi obdarowywał zbyt często, sama też rzadko je rozdaję.
Kiedy wysadza mnie pod Crashdown w ręce trzymam zabawkę, zmuszam się do uśmiechu i mówię „Mały szczęśliwy ufoludek ma nadzieję, że będziesz się dobrze bawił na swojej randce.”
On ponownie się uśmiecha. Myślę: śmierć, części ciała, złe rzeczy, sami wymyślcie resztę.
Max mówi „Wiesz co, jak będziesz częściej rozmawiać z tym kosmitą, możesz potrzebować dodatkowych sesji z dr Amosem.”
Kładę palca na głowie małego ufoludka i kręcę nią „Daj jej spokój”.
Po tym jak odjeżdża wchodzę do Crashdown i wślizguję się w jeden z boxów. Courtney natychmiast pojawia się przed moim nosem. „Czy to był Max Evans.”
„A pewnie, że był.”
A potem Courtney mówi „Lepiej nie wchodź w drogę Tess.”
A ja „ Nie jestem w nastroju Courtney, odpieprz się.”
Gdybym tylko miała kamerę.
Podczas gdy Courtney odchodzi, ktoś inny wciska siew box obok mnie i mówi „To było ostre.”
Odnotujcie moje wewnętrzne przerażenie.
„Haj - Eddie” mówię monotonnie „Nie, nadal nie idziemy do kina.”
„Dla mnie gra” mówi „ możemy tu tylko siedzieć i jeść.”
„„Litości.”
„Cudownie” mówi „Umawiasz się z Evansem?”
To jedyne kłamstwo, jakiego nie mam ochoty powiedzieć.
„nie.”
„Jazda.”
Eddie wygląda jakby za długo przebywał z kapelą rockową. I potrzebuje fryzjera. Wyglądałaby na ludzia, gdyby się ostrzygł. Nosi skórzaną kurtkę.
Mówię „To wstrętna kurtka.”
„Bo skórzana?” pyta.
„No.”
„Ta sama krowa zdechła ci na te hamburgery, które właśnie jesz.”
Odnotujcie moją oślepiającą hipokryzję.
Ledwie unoszę kąciki ust w uśmiechu „traktuj mnie jako wegetariankę.”
„Pójdziemy wypalić skręta?”
„Nie sądzę.”
„Ok.”
Wstaje i mówi : „Kurtka to pleather”
„Że jak”?
„Poly-winyl”.
„PA.”
“do zobaczenia w szkole” mówi uśmiechnięty.
Zastanawiam się, czy odczepiłby się, gdybym była dla niego miła.
Zaryzykować?
Maria znów rzuca mi to zabójcze spojrzenie. Wiem, że będę musiała przełknąć dumę i przeprosić któregoś dnia. Nie dzisiaj. Dzisiaj jest do dupy.
Idę na górę, kładę się na łóżko, myślę o niczym przez następne kilka godzin.
Nigdy nie miałam chłopaka. Nie prawda, że to przykre? Jestem w maturalnej na miłość boską. Jedyny to chłopak, z którym się całowałam w siódmej klasie podstawówki i byłam odpychająca.
Ale oto ja. Dziewica Maryja Klasy Średniej z przedmieści.
Czy zastrzelenie mnie, to prośba o zbyt wiele?
Myślę o samochodach zjeżdżających z urwiska.
Telefon dzwoni koło ósmej. To Max. I chyba to musi być coś porządnego, bo ledwo wydusza z siebie poszczególne słowa.”
„O Boże” mówi „Muszę ci coś powiedzieć.”
„Niech zgadnę” mówię „Dostałeś wezwanie z rodzimej planety i musisz oddać im te swoje uszy.”
Potrafię tak bredzić, ponieważ jestem jego nowym przyjacielem. Obelgi są integralną częścią przyjaźni.
Nawet się nie uśmiechnął.
„Tess” mówi trzęsącym się głosem „Tess chce, żebym pomógł jej kogoś zabić.”
Myślę o martwych ludziach.
Myślę o życiu w więzieniu.
Myślę o wielkiej pomyłce.
...
I mówię „Oh.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
No proszę, interakcje Max-Liz nabierają tempa. Super. Chapterek mi się podobał. Rozmowy naszej parki są niezastąpione.
Tylko jeden szczegół:
Tylko jeden szczegół:
Może powinnaś być troszkę bardziej twórcza przy tłumaczeniu słówka "fuck"LEO wrote:Całkiem pieprzenie dziwne
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
No cóż, bawiąc się dzisiaj w dr. Amosa mojej przyjaciółki stwierdziłam że ja sama też potrzebuję terapii. Ba, całego kuru terapii, bo ostatnio nie wytrzymuje nerwowo. Na przykład dzisiaj prawie walnęłam moją przyjaciółke w twarz, bo pytała mi się, jak niby wyobrażam sobie że ona będzie chodzić z takim jednym chłopakiem. Nie wiem co się ze mną dzieje. Wariuje. Tak jak Liz.
Taaa... właśnie, Liz. No cóż, ona lubi Maxa. Max lubi Tess. Tess lubi Kyle'a, a Kyle... To wszystko mi się już kręci w głowie. I coraz bardziej się zakręca. No właśnie, bo nie wspomniałam o morderczych zamiarach Tess... No cóż. Coś mi się zdaje, że te 4 następne dni mi się będą dłuuuuugo ciągnąć...
Taaa... właśnie, Liz. No cóż, ona lubi Maxa. Max lubi Tess. Tess lubi Kyle'a, a Kyle... To wszystko mi się już kręci w głowie. I coraz bardziej się zakręca. No właśnie, bo nie wspomniałam o morderczych zamiarach Tess... No cóż. Coś mi się zdaje, że te 4 następne dni mi się będą dłuuuuugo ciągnąć...
Nie mogłam się doczekać, na kolejne tłumaczenia. Znalazłam Spin w sieci i... jeszcze nie skończyłam. Wiem tylko, że nie pouczyłam się, a powinnam (jutro fakultet z matmy!). Ale nie mogłam się powstrzymać. Zresztą nawet teraz ledwie udało mi się przerwać lekturę, by wskoczyć na forum (chyba się uzależniam, a to przecież dopiero drugi dzień. Gwoli wyjaśnienia: zwykle forum jest mi obce). Czy mogę coś konkretnego powiedzieć o Spin? Chciałabym, naprawdę, ale jakiekolwiek słowa wpadają mi do głowy wydają się zbyt proste. Głębokie? To chyba oczywiste. Mogłabym tak jeszcze długo wyliczać, ale po co? Chyba nie ma sensu, skoro wszystkich poruszyła praca Incognito. I myślę, że każdego na swój odmienny sposób. Ujmójąc to jednak w "dwóch słowach": zakochałam się w stylu tego opowiadania, w języku jakim operuje autor. I subtelności w sposobie przejścia z zabawy myślami Liz do poruszenia tych najgłębszych tajemnic głównych bohaterów. Jestem zauroczona...
Czapterek fortin.
Czy byłoby to skrajnie przerażające, gdybym powiedziała „a nie mówiłam”?
Prawdopodobnie.
„Liz?”
„Hmmm ... co jej odpowiedziałeś?”
„Nic jej nie powiedziałem...” Max jest nieźle przestraszony „Liz... ona... Boże, widziałaś jej ręce?”
Myślę o rękach Tess. Zakrywa je. „Max, ona zatrzymała się u mnie, nie wiem jak...”
„Po prostu spójrz na jej ramiona.”
Słyszę hałas z dołu „Kiedy skończyła się wasza randka?” pytam.
„Parę minut temu.”
„Ożeszku, ona już tu jest, lecę.”
„Liz, do cholery, co ja mam zrobić.”
„ty się... ty się uspokój.”
Nie potrafię nieść ulgi.
„I oddychaj na miłość boską, nie wiem, oglądnij coś w telekuku albo coś.” Rzucam słuchawkę na widełki zanim Tess wchodzi do pokoju.
Kiedy na nią patrzę myślę o tych knowaniach po szkole, kiedy pokrętna opętana seksem kobieta zmusza młodego ogiera by zabił jej męża. Myślę o Amy Fisher i Joey Buttafuco. Gorzka zemsta i kule i paraliż i zniekształcenia twarzy. Ludzie traktujący innych jak marionetki, o koźle ofiarnym, słabych ludziach upadających przed słabszymi.
Tess miała to spojrzenie w oczach, które jak mogę sobie wyobrazić mają trupy. Do tej pory widziałam tylko jednego martwego, moją babcię. Na szczęście miała zamknięte oczy.
Poprawka: dwa trupy. Raz widziałam już martwe ciało Tess, pokryte krwią i telepiące się wokół jak zombie. Nie ma nieszczęścia, bo i tak odezwała się zanim zrobiłam to ja.
„Gadałaś z Maxem.”
Potakuję.
„Nie wściekaj się.” Mówi.
Kiedy mówi jej usta ściągają się jakby coś w nich trzymała, łzy lub krzyk lub coś w te kropki.
Jej wzrok odpływa w dół, stoi w progu uczepiona framugi. Jak sparaliżowana. Coś się kroi. Nawet jej włosy umierają. Zawsze były takie puszyste i pokręcone, teraz tylko zwisają w falach, pasmami, z odblaskiem żółtego koloru moczu.
„Nawet już nie potrafię czuć” mówi „Jestem sparaliżowana.”
Nawet na zewnątrz umiera. Ma ten długi żakiet zawiązany w pasie i opierający się o biodra. Zawsze doradzała mi w sprawach mody: noś długie żakiety, bo wyglądasz dzięki temu na wyższą. Jej żakiet wisi na niej jak zdechły zwierzak. Nawet jej wygląd umiera.
„nie pozwolę, żeby wziął winę na siebie” mówi „ja ją wezmę, na 100%, wisi mi to. Po prostu sama nie dam rady.”
Nawet jej oczy umierają, stają się żółte. Mówiła mi kiedyś: „ maluj oczy białą kreską, będą wyglądać na większe.” Róż, powtarzała, to piękno w kamieniu. Powtarzała mi, że nie potrzebuję różu. Mówiła, że ja się urodziłam zarumieniona. Jej policzki są blade, nawet jej policzki umierają.
„Więc się nie wściekaj’ mówi „Przynajmniej nadal potrafisz coś czuć.”
Nawet jej głos umiera.
„Jeśli komuś powiesz, zaprzeczę. Praktyka cheerleaderki to było coś. Spadaj na tyłek to nie będzie widać siniaków.”
Mówię „czemu?”
Ona na to „Bo nie chcę, żeby Kyle wiedział.”
„Kyle JUŻ wie, Tess”
„Nie” mówi „nie wie wszystkiego”
Jezu Chryste.
Podchodzę do Tess z szeroko otwartymi oczami. Chyba obie się zaraz rozpłaczemy. Zsuwa jej żakiet z ramion. Nie musze zsuwać zbyt daleko, ale już i tak widzę, że nawet jej ramiona umierają. Ciemna purpura, prawie czarne, martwe, tylko tyle, po prostu martwe. Zaciskam powieki kiedy widzę je, a ona podciąga żakiet, prawdopodobnie myśląc, że jest odpychającym potworem.
„Tess, kiedy byłaś w domu?”
„Poszłam wczoraj, po parę rzeczy.”
„To twój ojciec?”
„nie powiem.”
Ten facet to bezmózg, tylko z nim mieszka.
„Zdejmij żakiet” mówię do niej „przyniosę trochę lodu, ok.?”
Potrząsa głową.
„W porządku Tess” mówię „Będzie lepiej.”
I dopiero kiedy idę na dół do kubełka z lodem, dopiero wtedy przychodzą łzy. Łzy dla niej. Nie chcę, by umarła.
Nie chcę, żeby cierpiała.
Chciałabym, żeby była taką Tess jak dawniej, chodzącą i niedbającą o świat i innych. Traktującą mnie jak trędowatą. Robiąc w szkole system kastowy. Zgrywając się z mojego wyglądu, dając mi wskazówki dotyczące mody. Olewam to. Chciałabym, by przestała cierpieć.
Mogę to dla niej zrobić. Mogę przełknąć moją dumę i zrobić to dla niej. Mogę ją pocieszyć i zająć się nią stając się jakimś pieprzonym ochroniarzem, jeśli będzie trzeba. Mogę spróbować ją przekonać, że jest inne wyjście. Mogę spróbować ją przekonać, że Kyle’a może nie obchodzić co się stało.
I nikt nie dotknie jej nawet pieprzonym paluszkiem. Zamierzam postawić na to pieniądze, całkiem sporo. Zamierzam postawić na to swoją głowę.
I nikt nie będzie mi kurde umierał. Ani ona, ani jej ojciec.
Chociaż, przyznaję bez bicia, że oddałabym moją lewę rękę, żeby dokopać mu prosto w twarz.
Napełniam plastikowy woreczek lodem i wracam z nim do domu. Ona siedzi na moim łóżku płacząc, z tymi jej posiniaczonymi ramionami. Ciężko uwierzyć, że to są w ogóle ręce.
Delikatnie kładę worek na największe opuchlizny, wycieram łzy z oczu i mówię „ Tess, Kyle to nie będzie obchodzić .”
Ona tylko potrząsa głową „Kyle nie może się dowiedzieć.”
Potem załamuje się, całkowicie. Kyle to jej pięta Achillesowa. „Kocham go” mówi, łzy leją się na plecy i moją koszulkę. „Nigdy nie chciałam go skrzywdzić.”
Przełykam moje własne łzy i gładzę jej włosy „To nie twoja wina Tess, nie zrobiłaś nic złego.”
Siedzimy tak z godzinę. Ja próbując przekonać ja ,ze nie jest potworem, ja próbując przekonać ją ,że na to nie zasługuje, ja próbując przekonać ją, że wcale tego wszystkiego nie powiedziałam.
Mówi mi, że czuje się brzydka, że nie chce już o tym mówić. Idziemy do łazienki i smutno siedzimy nad umywalką. Wcieram jej we włosy jakąś gównianą odżywkę, ona maluje moje paznokcie na lawendowy kolor.
Lubi takie babskie badziewia. Nawet nie bawię się tak tragicznie. Robimy tonę prania a ona mówi: „Powinnaś nosić więcej ciemnej czerwieni i cieplejszych kolorów, jesteś jesień.”
Uśmiecham się.
Robimy sobie nawzajem pedicure i ona rozciera jakieś zielone gówno na mojej twarzy. Mówi” powinnaś to robić częściej, to oczyszcza twoje pory.”
Znów się uśmiecham. Modne paznokcie, makijaż, dalej Tess. Wiem, że to nie jest olbrzymi krok w dziejach ludzkości, ale zawsze coś. Wiem, że to wszystko to dla niej więcej niż paznokcie i makijaż. To jakiś początek.
Więc idę spać. Pozwalam Tess spać w moim łóżku, jest duże i wisi mi to, bo teraz ja lubię.
I ja też czuję paraliż. Prawdopodobnie nie tak jak czuje to ona, ale to jednak paraliż. Bo nie wiem, jak powinnam się czuć.
Nie mogę już być o nią zazdrosna. Nikt by nie mógł.
Już wcale nie chcę być nią.
Ale nadal nie chcę, by Max miał z nią coś wspólnego.
Nie wydaje mi się, żeby on kogokolwiek zabił dla niej, nie wydaje mi się, że byłby aż tak głupi. Kiedyś mi się tak wydawało, ale teraz już nie. Ale sytuacja nie wygląda ciekawie. I zaczyna wykręcać się spod kontroli.
A musi stanąć, zanim ktoś pożałuje że zrobił coś.
Czy byłoby to skrajnie przerażające, gdybym powiedziała „a nie mówiłam”?
Prawdopodobnie.
„Liz?”
„Hmmm ... co jej odpowiedziałeś?”
„Nic jej nie powiedziałem...” Max jest nieźle przestraszony „Liz... ona... Boże, widziałaś jej ręce?”
Myślę o rękach Tess. Zakrywa je. „Max, ona zatrzymała się u mnie, nie wiem jak...”
„Po prostu spójrz na jej ramiona.”
Słyszę hałas z dołu „Kiedy skończyła się wasza randka?” pytam.
„Parę minut temu.”
„Ożeszku, ona już tu jest, lecę.”
„Liz, do cholery, co ja mam zrobić.”
„ty się... ty się uspokój.”
Nie potrafię nieść ulgi.
„I oddychaj na miłość boską, nie wiem, oglądnij coś w telekuku albo coś.” Rzucam słuchawkę na widełki zanim Tess wchodzi do pokoju.
Kiedy na nią patrzę myślę o tych knowaniach po szkole, kiedy pokrętna opętana seksem kobieta zmusza młodego ogiera by zabił jej męża. Myślę o Amy Fisher i Joey Buttafuco. Gorzka zemsta i kule i paraliż i zniekształcenia twarzy. Ludzie traktujący innych jak marionetki, o koźle ofiarnym, słabych ludziach upadających przed słabszymi.
Tess miała to spojrzenie w oczach, które jak mogę sobie wyobrazić mają trupy. Do tej pory widziałam tylko jednego martwego, moją babcię. Na szczęście miała zamknięte oczy.
Poprawka: dwa trupy. Raz widziałam już martwe ciało Tess, pokryte krwią i telepiące się wokół jak zombie. Nie ma nieszczęścia, bo i tak odezwała się zanim zrobiłam to ja.
„Gadałaś z Maxem.”
Potakuję.
„Nie wściekaj się.” Mówi.
Kiedy mówi jej usta ściągają się jakby coś w nich trzymała, łzy lub krzyk lub coś w te kropki.
Jej wzrok odpływa w dół, stoi w progu uczepiona framugi. Jak sparaliżowana. Coś się kroi. Nawet jej włosy umierają. Zawsze były takie puszyste i pokręcone, teraz tylko zwisają w falach, pasmami, z odblaskiem żółtego koloru moczu.
„Nawet już nie potrafię czuć” mówi „Jestem sparaliżowana.”
Nawet na zewnątrz umiera. Ma ten długi żakiet zawiązany w pasie i opierający się o biodra. Zawsze doradzała mi w sprawach mody: noś długie żakiety, bo wyglądasz dzięki temu na wyższą. Jej żakiet wisi na niej jak zdechły zwierzak. Nawet jej wygląd umiera.
„nie pozwolę, żeby wziął winę na siebie” mówi „ja ją wezmę, na 100%, wisi mi to. Po prostu sama nie dam rady.”
Nawet jej oczy umierają, stają się żółte. Mówiła mi kiedyś: „ maluj oczy białą kreską, będą wyglądać na większe.” Róż, powtarzała, to piękno w kamieniu. Powtarzała mi, że nie potrzebuję różu. Mówiła, że ja się urodziłam zarumieniona. Jej policzki są blade, nawet jej policzki umierają.
„Więc się nie wściekaj’ mówi „Przynajmniej nadal potrafisz coś czuć.”
Nawet jej głos umiera.
„Jeśli komuś powiesz, zaprzeczę. Praktyka cheerleaderki to było coś. Spadaj na tyłek to nie będzie widać siniaków.”
Mówię „czemu?”
Ona na to „Bo nie chcę, żeby Kyle wiedział.”
„Kyle JUŻ wie, Tess”
„Nie” mówi „nie wie wszystkiego”
Jezu Chryste.
Podchodzę do Tess z szeroko otwartymi oczami. Chyba obie się zaraz rozpłaczemy. Zsuwa jej żakiet z ramion. Nie musze zsuwać zbyt daleko, ale już i tak widzę, że nawet jej ramiona umierają. Ciemna purpura, prawie czarne, martwe, tylko tyle, po prostu martwe. Zaciskam powieki kiedy widzę je, a ona podciąga żakiet, prawdopodobnie myśląc, że jest odpychającym potworem.
„Tess, kiedy byłaś w domu?”
„Poszłam wczoraj, po parę rzeczy.”
„To twój ojciec?”
„nie powiem.”
Ten facet to bezmózg, tylko z nim mieszka.
„Zdejmij żakiet” mówię do niej „przyniosę trochę lodu, ok.?”
Potrząsa głową.
„W porządku Tess” mówię „Będzie lepiej.”
I dopiero kiedy idę na dół do kubełka z lodem, dopiero wtedy przychodzą łzy. Łzy dla niej. Nie chcę, by umarła.
Nie chcę, żeby cierpiała.
Chciałabym, żeby była taką Tess jak dawniej, chodzącą i niedbającą o świat i innych. Traktującą mnie jak trędowatą. Robiąc w szkole system kastowy. Zgrywając się z mojego wyglądu, dając mi wskazówki dotyczące mody. Olewam to. Chciałabym, by przestała cierpieć.
Mogę to dla niej zrobić. Mogę przełknąć moją dumę i zrobić to dla niej. Mogę ją pocieszyć i zająć się nią stając się jakimś pieprzonym ochroniarzem, jeśli będzie trzeba. Mogę spróbować ją przekonać, że jest inne wyjście. Mogę spróbować ją przekonać, że Kyle’a może nie obchodzić co się stało.
I nikt nie dotknie jej nawet pieprzonym paluszkiem. Zamierzam postawić na to pieniądze, całkiem sporo. Zamierzam postawić na to swoją głowę.
I nikt nie będzie mi kurde umierał. Ani ona, ani jej ojciec.
Chociaż, przyznaję bez bicia, że oddałabym moją lewę rękę, żeby dokopać mu prosto w twarz.
Napełniam plastikowy woreczek lodem i wracam z nim do domu. Ona siedzi na moim łóżku płacząc, z tymi jej posiniaczonymi ramionami. Ciężko uwierzyć, że to są w ogóle ręce.
Delikatnie kładę worek na największe opuchlizny, wycieram łzy z oczu i mówię „ Tess, Kyle to nie będzie obchodzić .”
Ona tylko potrząsa głową „Kyle nie może się dowiedzieć.”
Potem załamuje się, całkowicie. Kyle to jej pięta Achillesowa. „Kocham go” mówi, łzy leją się na plecy i moją koszulkę. „Nigdy nie chciałam go skrzywdzić.”
Przełykam moje własne łzy i gładzę jej włosy „To nie twoja wina Tess, nie zrobiłaś nic złego.”
Siedzimy tak z godzinę. Ja próbując przekonać ja ,ze nie jest potworem, ja próbując przekonać ją ,że na to nie zasługuje, ja próbując przekonać ją, że wcale tego wszystkiego nie powiedziałam.
Mówi mi, że czuje się brzydka, że nie chce już o tym mówić. Idziemy do łazienki i smutno siedzimy nad umywalką. Wcieram jej we włosy jakąś gównianą odżywkę, ona maluje moje paznokcie na lawendowy kolor.
Lubi takie babskie badziewia. Nawet nie bawię się tak tragicznie. Robimy tonę prania a ona mówi: „Powinnaś nosić więcej ciemnej czerwieni i cieplejszych kolorów, jesteś jesień.”
Uśmiecham się.
Robimy sobie nawzajem pedicure i ona rozciera jakieś zielone gówno na mojej twarzy. Mówi” powinnaś to robić częściej, to oczyszcza twoje pory.”
Znów się uśmiecham. Modne paznokcie, makijaż, dalej Tess. Wiem, że to nie jest olbrzymi krok w dziejach ludzkości, ale zawsze coś. Wiem, że to wszystko to dla niej więcej niż paznokcie i makijaż. To jakiś początek.
Więc idę spać. Pozwalam Tess spać w moim łóżku, jest duże i wisi mi to, bo teraz ja lubię.
I ja też czuję paraliż. Prawdopodobnie nie tak jak czuje to ona, ale to jednak paraliż. Bo nie wiem, jak powinnam się czuć.
Nie mogę już być o nią zazdrosna. Nikt by nie mógł.
Już wcale nie chcę być nią.
Ale nadal nie chcę, by Max miał z nią coś wspólnego.
Nie wydaje mi się, żeby on kogokolwiek zabił dla niej, nie wydaje mi się, że byłby aż tak głupi. Kiedyś mi się tak wydawało, ale teraz już nie. Ale sytuacja nie wygląda ciekawie. I zaczyna wykręcać się spod kontroli.
A musi stanąć, zanim ktoś pożałuje że zrobił coś.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 6 guests