T: The Gravity Series: HTDC & Exit Music [by RosDeidre]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Korzystając z dostępu do forum wrzucam kolejny odcinek. Dziekuje LEO i Nan za pomoc w przedzieraniu sie przez sonety Szekspira.
How to Desappear Completely - odc. 7
Drżącymi rękami skierowała Jettę w kolejną ulicę. Dzięki Bogu, że Maria kiedyś podarowała jej drugi komplet kluczy. Rzuciła ukradkowe spojrzenie na siedzącego obok Marco obserwującego uważnie drogę. Dobre dziesięć minut jeździli bez celu a teraz kończył jej się podarowany czas. Zaczynały się problemy, nie wiedziała dokąd go zabrać - po prostu krążyła w kółko, starając się zyskać kilka minut by coś wymyślić.
Wbiła sobie tylko jedno do głowy – trzymać go z daleka od Maxa...tak długo jak to tylko będzie możliwe. Zaskoczyło ją, że Marco tak dobrze zna Roswell...czy wiedział, że ona i Max z Przyszłości przebywali tu w 2014 roku ? Gdzie w takim razie mieszkali ? Co myślał, gdzie go może zabrać ? Żałowała, że nie zapytała Maxa z Przyszłości o więcej szczegółów...wszystko byłoby pomocne, właśnie teraz gdy wiedziała z kim ma do czynienia.
- Byliśmy już na tej ulicy – warknął.
- Nie byliśmy – potrząsnęła mocno głową.
Ścisnął ją mocno za ramię aż cofnęła się z bólu.
- Nie pogrywaj ze mną, Liz.
- Nie robię tego.
- Starasz się go osłaniać. To na nic.
Przegryzła wargę czując napływające do oczu łzy – Nic z tego nie rozumiem, Marco...może pomożesz mi to pojąć a będę mogła ci pomóc.
- Rozumiesz, że chcę dostać Maxa.
Zaczęła drżeć przed jego obezwładniającym uściskiem i starała się panować nad samochodem.
Najwyższy czas zdecydować się na jakiś ryzykowny krok.
******
- Niczego nie mogę znaleźć, Max – westchnęła Maria – Może powiadomić Valentiego ?
- Nie, jeszcze nie – mruknął – Szukaj, dobrze ?
Siedział na łóżku z twarzą w dłoniach, próbując odnaleźć sens w przesuwających się obrazach i emocjach.
Liz układająca w wazonie białe róże ...Kyle w jej łóżku....ich śmiech. I znów ten sam człowiek przypominający jego samego. Jako pojedynczy obraz wracał do niego wielokrotnie, za każdym razem coraz wyraźniej. Jednak nie mógł uchwycić się czegoś, co by to wyjaśniło.
- Max ? – zawołała Maria stojąc obok komody.
- Hmm… - powoli podnosił głowę.
- Max, powinieneś to zobaczyć – trzymała w reku coś małego, połyskującego w świetle.
- Co to jest ? – podszedł do niej.
- Myślę, że to coś ważnego – podała mu złoty krążek.
Ujął go niepewnie – Dlaczego tak sądzisz ?
- Dokładnie tydzień temu zobaczyłam go na palcu Liz, nie zauważyłeś ?
Pokręcił głową obracając krążek w palcach. Wyglądał jak ślubna obrączka.
- Max, w ubiegłym tygodniu Liz zachowywała się jak nieprzytomna a ja widziałam jak wiele razy wpatrywała się w nią i jej dotykała.
- Co o tym myślisz ? - ściągnął z namysłem brwi.
- Zastanawiam się dlaczego nie ma jej teraz na palcu – objęła się rękami.
Oglądał dokładnie obrączkę, gdy coś przykuło jego uwagę.
- Wewnątrz jest jakaś inskrypcja – przysunął się bliżej do światła by móc odczytać drobny napis.
07.12.02 Sonet 29 : 13-14
Lipiec 12, 2002 . To było półtora roku później od dzisiejszego dnia, a obrączka wyglądała na używaną.
- Co tam pisze ? – próbowała wyjąć mu ją z palców. Ale zamknął ją w dłoni i odwrócił się oszołomiony.
Obrazy zaczęły się układać w nie dającą spokoju myśl.
Na początku roku szkolnego przerabiali sonety Szekspira, to było wtedy kiedy kompletnie się od niego odsunęła. Zapisał ostatnią linijkę jednego z sonetów i podał jej na lekcji angielskiego. Jeszcze raz przypomniał sobie tamte słowa:
“ za miłości twej słodycz rozpamiętywaną bogactwo oddam – potem z królami tron zamienię ".
Właśnie do tego nawiązywał – nie zależało mu na prawdopodobnym przeznaczeniu by zostać królem czy żeby Tess była jego żoną. Zależało mu tylko na Liz... Była wszystkim czego pragnął i to jej zadedykował. Ale nie odpowiedziała tylko wsunęła karteczkę do zeszytu nie obdarzając go nawet spojrzeniem a w jego sercu pozostała głucha pustka. I od tamtego dnia zastanawiał się czy kiedykolwiek potrafi do niej dotrzeć.
Ale pierścień wskazywał, że chyba jednak tak się stało.
- Max ? – Maria przypominała mu o sobie – Co tam pisze ?
Patrzył z niedowierzaniem na obrączkę i jak poprzednie wizje wszystko zaczęło układać się w całość. To była ich ślubna obrączka z...przyszłości. Dlatego zobaczył kogoś, kto wyglądał jak on i dlatego wyczuł jego obecność gdy był z Liz na zapleczu.
Przebiegł mu po skórze dreszcz, gdy wręczał pierścień Marii – Przeczytaj – podszedł do okna – I powiedz co o tym sądzisz.
Kiedy patrzył na balkon słyszał głos Liz, jak gdyby stała tuż obok niego.
Naprawdę nie wiesz kim dla mnie jesteś ? Kim zawsze będziesz ? Jesteś miłością mojego życia....
- Dlaczego tu widnieje data która dopiero będzie, jeżeli nie... ? – zapytała. Odwrócił się do niej i zobaczył jak bardzo pobladła - O mój Boże – szepnęła.
- To jej ślubna obrączka, a inskrypcja nawiązuje do sonetu jaki kiedyś jej napisałem - Max popatrzył w podłogę – właściwie nie tyle napisałem co zadedykowałem.
- Nie pojmuję tego wszystkiego, Max – stała jak skamieniała.
- Chcę powiedzieć, że...pobraliśmy się. W 2002 roku.
******
- Co to znaczy odszedł ? – krzyknął Marco ciągnąc ją za ramię. O mało nie zjechała na przeciwległy pas ruchu.
- Przestań ! Spowodujesz wypadek.
- Natychmiast zatrzymaj samochód.
Skręciła na pobocze drogi prowadzącej z miasta i zahamowała tak gwałtownie, że wokół samochodu uniósł się kurz. Odwróciła się do Marco, któremu ciemne oczy lśniły z wściekłości.
- Wyjaśnij mi o co tu chodzi.
- Max z twoich czasów odszedł. Znikł tydzień temu.
- Znikł ?
- Kiedy zmieniliśmy przyszłość...po prostu znikł. I nie rozumiem dlaczego ty jeszcze tutaj jesteś.
Marco przyłożył obie ręce do jej głowy i brutalnie szarpnął do siebie – I teraz mi to mówisz...- patrzył uważnie w oczy i czuła jakby wyciągał to z niej, jakaś część umysłu uginała się pod jego naporem. Zaczęła dygotać.
- Nie wiedziałam co robić – mówiła słabo a on zaciskał dłonie. Przysunął do niej twarz a czarne oczy wnikały w nią głęboko.
- Liz. Kompletnie mnie rozczarowałaś. I pomyśleć, że tyle lat cię podziwiałem.
Nic nie mówiła ale drżała coraz mocniej. Kim jest ten człowiek ? Co z nią teraz zrobi ?
Siedział zamyślony jakby się zastanawiał. Mierzył ją wzrokiem, wahał się i uderzyło ją dziwaczne skojarzenie, że jest przestraszony, że czuł się niepewnie wobec sytuacji w jakiej się znalazł. W tej chwili był zaskakująco bezbronny i miała nadzieję, że może uda jej się to wykorzystać.
- Tak...jeżeli Max zniknął, mnie także nie powinno tu być – stwierdził z naciskiem. Ściągnął w zamyśleniu czoło – Być może nie nastawiliśmy dokładnie Granilithu...i powstał jakiś błąd.
Nagle Liz zrozumiała co się stało. Było tylko jedno wiarygodne wytłumaczenie na obecność Marca tutaj pomimo zmiany zdarzeń w przyszłości.
- Myślę, że wiem co mogło się wydarzyć – oświadczyła z nadzieją. Gdyby mu pomogła, nabrałby do nie zaufania a to tylko mogło pomóc Maxowi.
- Jest pewna możliwość która tłumaczy dlaczego wciąż tu jesteś. Mogło zdarzyć się tak, że przechodząc przez lukę w czasoprzestrzeni zrobiłeś to dokładnie w chwili gdy dokonywała się zmiana w przyszłości. I to zapobiegło twojemu zniknięciu bo w tamtej chwili, teoretycznie byłeś po zewnętrznej stronie czasu.
- Sprytnie, Liz...bardzo sprytnie – powoli rozciągnął usta w uśmiechu – I niezwykle dogodnie dla mnie.
Patrzył na nią zastanawiając się nad następnym posunięciem.
- Teraz widzę, że obrałem złą strategię. Skupiłem się nie na tym Maxie – położył ręce na jej głowie – A teraz dowiem się wszystkiego o twoim.
Zamknął oczy i Liz poczuła jak w jej mózg wdziera się coś z ogromną siłą przyprawiając o straszliwy ból. Cofnął się i widziała jak zmienia się raz za razem na twarzy, a ona miała uczucie wysysania i pochłaniania jej myśli na zasadzie olbrzymiej próżni.
- Ty nie jesteś Liz Evans – szepnął gwałtownie – Nie jesteś żoną przywódcy rebeliantów.
Dyszała ciężko kiedy opuścił ręce.
- Jesteś tylko siedemnastoletnią dziewczyną – mówił zwężając oczy – a to oznacza, że Maxa łatwo będzie pokonać.
Cdn.
How to Desappear Completely - odc. 7
Drżącymi rękami skierowała Jettę w kolejną ulicę. Dzięki Bogu, że Maria kiedyś podarowała jej drugi komplet kluczy. Rzuciła ukradkowe spojrzenie na siedzącego obok Marco obserwującego uważnie drogę. Dobre dziesięć minut jeździli bez celu a teraz kończył jej się podarowany czas. Zaczynały się problemy, nie wiedziała dokąd go zabrać - po prostu krążyła w kółko, starając się zyskać kilka minut by coś wymyślić.
Wbiła sobie tylko jedno do głowy – trzymać go z daleka od Maxa...tak długo jak to tylko będzie możliwe. Zaskoczyło ją, że Marco tak dobrze zna Roswell...czy wiedział, że ona i Max z Przyszłości przebywali tu w 2014 roku ? Gdzie w takim razie mieszkali ? Co myślał, gdzie go może zabrać ? Żałowała, że nie zapytała Maxa z Przyszłości o więcej szczegółów...wszystko byłoby pomocne, właśnie teraz gdy wiedziała z kim ma do czynienia.
- Byliśmy już na tej ulicy – warknął.
- Nie byliśmy – potrząsnęła mocno głową.
Ścisnął ją mocno za ramię aż cofnęła się z bólu.
- Nie pogrywaj ze mną, Liz.
- Nie robię tego.
- Starasz się go osłaniać. To na nic.
Przegryzła wargę czując napływające do oczu łzy – Nic z tego nie rozumiem, Marco...może pomożesz mi to pojąć a będę mogła ci pomóc.
- Rozumiesz, że chcę dostać Maxa.
Zaczęła drżeć przed jego obezwładniającym uściskiem i starała się panować nad samochodem.
Najwyższy czas zdecydować się na jakiś ryzykowny krok.
******
- Niczego nie mogę znaleźć, Max – westchnęła Maria – Może powiadomić Valentiego ?
- Nie, jeszcze nie – mruknął – Szukaj, dobrze ?
Siedział na łóżku z twarzą w dłoniach, próbując odnaleźć sens w przesuwających się obrazach i emocjach.
Liz układająca w wazonie białe róże ...Kyle w jej łóżku....ich śmiech. I znów ten sam człowiek przypominający jego samego. Jako pojedynczy obraz wracał do niego wielokrotnie, za każdym razem coraz wyraźniej. Jednak nie mógł uchwycić się czegoś, co by to wyjaśniło.
- Max ? – zawołała Maria stojąc obok komody.
- Hmm… - powoli podnosił głowę.
- Max, powinieneś to zobaczyć – trzymała w reku coś małego, połyskującego w świetle.
- Co to jest ? – podszedł do niej.
- Myślę, że to coś ważnego – podała mu złoty krążek.
Ujął go niepewnie – Dlaczego tak sądzisz ?
- Dokładnie tydzień temu zobaczyłam go na palcu Liz, nie zauważyłeś ?
Pokręcił głową obracając krążek w palcach. Wyglądał jak ślubna obrączka.
- Max, w ubiegłym tygodniu Liz zachowywała się jak nieprzytomna a ja widziałam jak wiele razy wpatrywała się w nią i jej dotykała.
- Co o tym myślisz ? - ściągnął z namysłem brwi.
- Zastanawiam się dlaczego nie ma jej teraz na palcu – objęła się rękami.
Oglądał dokładnie obrączkę, gdy coś przykuło jego uwagę.
- Wewnątrz jest jakaś inskrypcja – przysunął się bliżej do światła by móc odczytać drobny napis.
07.12.02 Sonet 29 : 13-14
Lipiec 12, 2002 . To było półtora roku później od dzisiejszego dnia, a obrączka wyglądała na używaną.
- Co tam pisze ? – próbowała wyjąć mu ją z palców. Ale zamknął ją w dłoni i odwrócił się oszołomiony.
Obrazy zaczęły się układać w nie dającą spokoju myśl.
Na początku roku szkolnego przerabiali sonety Szekspira, to było wtedy kiedy kompletnie się od niego odsunęła. Zapisał ostatnią linijkę jednego z sonetów i podał jej na lekcji angielskiego. Jeszcze raz przypomniał sobie tamte słowa:
“ za miłości twej słodycz rozpamiętywaną bogactwo oddam – potem z królami tron zamienię ".
Właśnie do tego nawiązywał – nie zależało mu na prawdopodobnym przeznaczeniu by zostać królem czy żeby Tess była jego żoną. Zależało mu tylko na Liz... Była wszystkim czego pragnął i to jej zadedykował. Ale nie odpowiedziała tylko wsunęła karteczkę do zeszytu nie obdarzając go nawet spojrzeniem a w jego sercu pozostała głucha pustka. I od tamtego dnia zastanawiał się czy kiedykolwiek potrafi do niej dotrzeć.
Ale pierścień wskazywał, że chyba jednak tak się stało.
- Max ? – Maria przypominała mu o sobie – Co tam pisze ?
Patrzył z niedowierzaniem na obrączkę i jak poprzednie wizje wszystko zaczęło układać się w całość. To była ich ślubna obrączka z...przyszłości. Dlatego zobaczył kogoś, kto wyglądał jak on i dlatego wyczuł jego obecność gdy był z Liz na zapleczu.
Przebiegł mu po skórze dreszcz, gdy wręczał pierścień Marii – Przeczytaj – podszedł do okna – I powiedz co o tym sądzisz.
Kiedy patrzył na balkon słyszał głos Liz, jak gdyby stała tuż obok niego.
Naprawdę nie wiesz kim dla mnie jesteś ? Kim zawsze będziesz ? Jesteś miłością mojego życia....
- Dlaczego tu widnieje data która dopiero będzie, jeżeli nie... ? – zapytała. Odwrócił się do niej i zobaczył jak bardzo pobladła - O mój Boże – szepnęła.
- To jej ślubna obrączka, a inskrypcja nawiązuje do sonetu jaki kiedyś jej napisałem - Max popatrzył w podłogę – właściwie nie tyle napisałem co zadedykowałem.
- Nie pojmuję tego wszystkiego, Max – stała jak skamieniała.
- Chcę powiedzieć, że...pobraliśmy się. W 2002 roku.
******
- Co to znaczy odszedł ? – krzyknął Marco ciągnąc ją za ramię. O mało nie zjechała na przeciwległy pas ruchu.
- Przestań ! Spowodujesz wypadek.
- Natychmiast zatrzymaj samochód.
Skręciła na pobocze drogi prowadzącej z miasta i zahamowała tak gwałtownie, że wokół samochodu uniósł się kurz. Odwróciła się do Marco, któremu ciemne oczy lśniły z wściekłości.
- Wyjaśnij mi o co tu chodzi.
- Max z twoich czasów odszedł. Znikł tydzień temu.
- Znikł ?
- Kiedy zmieniliśmy przyszłość...po prostu znikł. I nie rozumiem dlaczego ty jeszcze tutaj jesteś.
Marco przyłożył obie ręce do jej głowy i brutalnie szarpnął do siebie – I teraz mi to mówisz...- patrzył uważnie w oczy i czuła jakby wyciągał to z niej, jakaś część umysłu uginała się pod jego naporem. Zaczęła dygotać.
- Nie wiedziałam co robić – mówiła słabo a on zaciskał dłonie. Przysunął do niej twarz a czarne oczy wnikały w nią głęboko.
- Liz. Kompletnie mnie rozczarowałaś. I pomyśleć, że tyle lat cię podziwiałem.
Nic nie mówiła ale drżała coraz mocniej. Kim jest ten człowiek ? Co z nią teraz zrobi ?
Siedział zamyślony jakby się zastanawiał. Mierzył ją wzrokiem, wahał się i uderzyło ją dziwaczne skojarzenie, że jest przestraszony, że czuł się niepewnie wobec sytuacji w jakiej się znalazł. W tej chwili był zaskakująco bezbronny i miała nadzieję, że może uda jej się to wykorzystać.
- Tak...jeżeli Max zniknął, mnie także nie powinno tu być – stwierdził z naciskiem. Ściągnął w zamyśleniu czoło – Być może nie nastawiliśmy dokładnie Granilithu...i powstał jakiś błąd.
Nagle Liz zrozumiała co się stało. Było tylko jedno wiarygodne wytłumaczenie na obecność Marca tutaj pomimo zmiany zdarzeń w przyszłości.
- Myślę, że wiem co mogło się wydarzyć – oświadczyła z nadzieją. Gdyby mu pomogła, nabrałby do nie zaufania a to tylko mogło pomóc Maxowi.
- Jest pewna możliwość która tłumaczy dlaczego wciąż tu jesteś. Mogło zdarzyć się tak, że przechodząc przez lukę w czasoprzestrzeni zrobiłeś to dokładnie w chwili gdy dokonywała się zmiana w przyszłości. I to zapobiegło twojemu zniknięciu bo w tamtej chwili, teoretycznie byłeś po zewnętrznej stronie czasu.
- Sprytnie, Liz...bardzo sprytnie – powoli rozciągnął usta w uśmiechu – I niezwykle dogodnie dla mnie.
Patrzył na nią zastanawiając się nad następnym posunięciem.
- Teraz widzę, że obrałem złą strategię. Skupiłem się nie na tym Maxie – położył ręce na jej głowie – A teraz dowiem się wszystkiego o twoim.
Zamknął oczy i Liz poczuła jak w jej mózg wdziera się coś z ogromną siłą przyprawiając o straszliwy ból. Cofnął się i widziała jak zmienia się raz za razem na twarzy, a ona miała uczucie wysysania i pochłaniania jej myśli na zasadzie olbrzymiej próżni.
- Ty nie jesteś Liz Evans – szepnął gwałtownie – Nie jesteś żoną przywódcy rebeliantów.
Dyszała ciężko kiedy opuścił ręce.
- Jesteś tylko siedemnastoletnią dziewczyną – mówił zwężając oczy – a to oznacza, że Maxa łatwo będzie pokonać.
Cdn.
Tak się zaczytałam że obiad przed nosem mi wystygł. Ale bylo warto. Wydaje mi się że MArco jest postacią negatywną, to wchodzenie do umysłu brrr, ale mimo to od razu go polubiłam. Gdzieś tam napomknełaś, że będzie w dalszych częściach i nie zniknie tak jak Max, cieszy mnie to bardzo. A teraz pozostaje mi tylko czekanie na następną część.
Ty nie jesteś Liz Evans – szepnął gwałtownie – Nie jesteś żoną przywódcy rebeliantów.
Dyszała ciężko kiedy opuścił ręce.
- Jesteś tylko siedemnastoletnią dziewczyną – mówił zwężając oczy – a to oznacza, że Maxa łatwo będzie pokonać
Hm...nie można powiedzieć, żeby Marco grzeszył przesadną inteligencją
No ale czego tu oczekiwać po facecie o fizjonomii Colina Farella.
Dzięki Elu i czekam niecierpliwie, bo wiem, że juz wkrótce zrobi się bardzo gorąco i bardzo dramatycznie- czyli to co Ania lubi najbardziej
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Dzięki Wam za komentarze i fanart, Lizziett. Te piękne arty to jak klejnociki którymi ozdabiasz kolejne części Co prawda mam już przygotowany 8 rozdział ale poczekamy troszkę bo napisałam do RosDeidre z prośbą o pozwolenie na dalsze tłumaczenie i zaprosiłam ją do nas. Jak znowu forum nie padnie to może nas odwiedzi
Dobrze, ja tylko z wiadomością z ostatniej chwili - Deidre była na forum. Nie wiem, czy oglądała How to Disappear, ale AS i AN widziała i... no dobrze, chyba myśli, że Lizziett jest autorką wszystkich fanartów... BTW, chce umieścić tłumaczenie na swojej stronie. Wow.
Eluś, ona chyba jeszcze nic twojego nie dostała... Wysłałaś jej maila na stary ares czy PMa z roswellfanatics? Od razu mówię, że stary adres nie działa (Rosdeidre@aol.com) i nie ma tam co pisać.
Eluś, ona chyba jeszcze nic twojego nie dostała... Wysłałaś jej maila na stary ares czy PMa z roswellfanatics? Od razu mówię, że stary adres nie działa (Rosdeidre@aol.com) i nie ma tam co pisać.
Tak, to niesamowite, jestem taka dumna z naszego forum i z nas, ktorzy je tworzymy. A poniewaz RosDedre dała mi swoje błogosławieństwo na dalsze tłumaczenie, pod bacznym okiem naszej patronki wrzucam kolejną część.
How to Desppear Completely część 8
Maria i Max stali w zupełnej ciszy patrząc jedno na drugie, nie wiedząc co powiedzieć. Maria spojrzała na obrączkę i lekko się roześmiała.
- Człowieku. Poznawanie cię robi się coraz bardziej niesamowite.
- Zdaję sobie sprawę jak to brzmi, Maria ale to prawda.
- Nie, wierzę ci – podeszła i podała mu obrączkę – To przykład jak od ponad roku zmienia się mój sposób myślenia.
- I wiem, że to w jakiś sposób wiąże się ze zniknięciem Liz – Max czuł jak tłucze mu się serce. Ujął rękę Marii – Naprawdę boję się o nią – powiedział cicho.
- Co masz na myśli ? – popatrzyła na niego poważniejąc.
- Wszystko co stało tutaj.....jej – rozglądnął się po pokoju jakby czegoś szukał – Kiedy weszliśmy, czułem jej ....strach.
- Więc co teraz zrobimy ? – oddychała szybko.
Opuścił głowę zastanawiając się – Po pierwsze zadzwonimy do Valentiego, potem pojedziemy do Isabel i Micheala – przesunął ręka po czole i westchnął ciężko – Boże, Maria… nie wiem.
Ścisnęła go za rękę chcąc mu dodać otuchy – Max, znajdziemy ją. Uda nam się.
Spotkał jej stanowczy wzrok – Wiem – wstrzymał oddech - Ale jak ?
Podniosła brwi – Może Isabel będzie mogła wejść w jej umysł.
Potrząsnął głową – Tylko gdyby Liz spała.
- Nie, nie – ścisnęła go za rękę – Może jednak się uda...kiedy byłeś w Białym Pokoju, kontaktowała się z tobą...
- Byłem w tedy pod wpływem narkotyków.
Popatrzyła w podłogę – Nie chcesz przynajmniej spróbować ?
Wyciągnął rękę z jej dłoni i zaczął niespokojnie spacerować – Oczywiście że chcę ! Wiesz kim ona dla mnie jest.
- W porządku, więc musimy spróbować – szepnęła – Bo w tej chwili nie mamy nic innego, czego można by się uchwycić.
******
Marco ciągnął ją za rękę kierując się pod górę w stronę stromo nachylonych skał. Oślepiona przez ostre, pustynne słońce potknęła się na nierównej powierzchni i kiedy usiłowała złapać równowagę upadła kalecząc kolano.
- Idziemy, Liz – szarpał ją podciągając żeby stanęła na nogi.
- Możesz dać mi minutę ? – syknęła.
Przestał ją ciągnąć a ona pochyliła się oglądając rozcięte i krwawiące miejsce. Marco spojrzał na nogę i na moment zawahał się.
- Postaraj się dojść – skinął głową w kierunku niedalekich skał.
- Gdzie dojść ? – zapytała patrząc w górę.
- Teraz Liz – rzucił na nią wzrokiem poprzez ramię – dokładnie wiesz gdzie jesteś.
- Nie – potrząsnęła głową mając nadzieję, że go przekona – Co to za miejsce ? – Nie miała zamiaru niczego mu ułatwiać.
Zatrzymał się, odwrócił i przyciągnął ją brutalnie do siebie – Nie zapominaj, że odwiedziłem twoje myśli – oczy mu zalśniły – Niczego przede mną nie zatrzymasz i niczego nie ukryjesz, moja droga.
- W porządku, więc gdzie jesteśmy ? – zapytała próbując na nowo.
- Sprawdzasz mnie – stwierdził oczywistą prawdę uśmiechając się drwiąco. Zauważyła, że ma dołek w policzku, a posiadanie go u kogoś, kto miał tak niewiele powodów do radości zakrawało na ironię.
- Tak – uśmiechnęła się także – sprawdzam cię.
- Jaskinia w której ukryty jest Granilith – rzucił ponosząc brwi. Cofnęła się zaskoczona, że naprawdę o tym wiedział. Ale jak miał nie wiedzieć kiedy śledził ich w 2014 roku ? Dlaczego więc ją dziwiło, że dokładnie znał miejsce ukrycia Granilithu ?
- Po co tam idziemy ? – zapytała miękko.
Przysunął się do niej tak blisko, że poczuła na twarzy ciepły oddech – Ponieważ tam poczekamy na Maxa.
*****
- Więc co mówisz, Maxwell ? – Michael uparcie chodził wzdłuż pokoju. Isabel siedziała na kanapie, obejmując podciągnięte kolana i obserwowała stojącego przy kuchennym blacie Maxa. A on wcześniej opowiedział wszystko co się wydarzyło, co zobaczył w pokoju Liz a teraz wydawał się taki cichy. Zbyt cichy. Spróbowała wyczytać coś z jego twarzy ale nie umiała. To co mówił brzmiało nieprawdopodobnie ale ona znała swojego brata a on nigdy nie zmyślał.
Max ciężko westchnął i przeczesywał palcami włosy – Mówię, że ktoś porwał Liz, Michael.
- Nie. Ty opowiadasz jakieś niestworzone historie na temat podróży w czasie.
- Tak – westchnął zmęczony – To prawda.
Michael zatrzymał się tuż przy nim – I opierasz te przypuszczenia na jakimś pierścieniu ? – patrzył pytająco na Maxa.
- Nie, opieram to na...- zamknął oczy i chwilę je pocierał – Sporo spraw.....Od ubiegłego tygodnia wydarzyło się dużo rzeczy o których nie wiesz.
- Więc może podzielisz się z nami szczegółami, co ?
- Michael… wiele z nich jest bardzo osobistych.....dotyczą mnie i Liz, ale to co opowiedziałem o mojej wersji z przyszłości, to prawda. I ma coś wspólnego z jej porwaniem.
- No pięknie, Maxwell. Cudownie...naprawdę wiele się dowiedzieliśmy. Wiesz co, nie tylko ty jeden martwisz się o Liz...my także
Maria podeszła do niego i położyła mu na ramieniu rękę - Michael…
- Wiemy, że zabrali Jettę. Zniknęła z parkingu na tyłach Crashdown – dodał Max.
- I dopiero teraz nam to mówisz ? – warknął Michael.
- Nie mogę uwierzyć, że w takim momencie zachowujesz się jak gówniarz – Max patrzył na niego z niedowierzaniem – Zadzwoniłem do Valentiego i już tu jedzie.
Isabel wiedziała dokąd ta rozmowa zmierza. Widziała to wcześniej wiele razy i miała wrażenie że od patrzenia na pozornie spokojną twarz Maxa zaraz rozsypie się w kawałki cały narzucony spokój. Michael nie powinien naciskać na niego w ten sposób, szczególnie teraz. Zeskoczyła z kanapy – Mogę zostać z moim bratem sama ? Proszę.
Michael odwrócił się do niej z niedowierzaniem – Musimy wymyślić jakiś plan, Isabel, i to zaraz.
- Wiem. Ale najpierw chcę przez chwilę porozmawiać z Maxem.
- Świetnie – skwitował przez zęby i podszedł do drzwi - Będę na zewnątrz i poczekam na Valentiego. Może ktoś będzie umiał odnaleźć Liz – Maria podeszła za nim do drzwi.
- Wrócimy za kilka minut, dobrze ? – powiedziała miękko patrząc na oboje.
******
Siedzieli na kanapie patrząc na obrączkę leżącą w otwartej dłoni Maxa. Nie miał pojęcia co robić dalej ale była jedyną wskazówką za którą należało pójść.
- Nie mogę go zrozumieć. Wiem, że ona jest jego przyjaciółką, ale Liz jest moją....- głos mu zamarł. Kim naprawdę była dla niego ? Dziewczyną ? Żoną ? Czy to, że jest wszystkim można określić jednym słowem ?
- Znasz go i wiesz, że Liz jest dla niego ważna. Być może bardziej niż sądzisz.
Isabel wzięła obrączkę do ręki i obracała ją w palcach.
- Niesamowita – szeptała zaskoczona trzymając ją pod światło – I widziałeś tę inną wersję siebie ?
- Tylko w przebłyskach. Jego obraz, ale...- zawahał się.
- Czego mi nie powiedziałeś, Max ? – popatrzyła na niego znacząco.
Opuścił wzrok i patrzył na pierścień. Isabel powinna poznać resztę, może pomóc w odszukaniu Liz – Dobrze, wcześniej kiedy z nią byłem....poczułem jego obecność.
- Poczułeś ? – zakrztusiła się – Wybacz ale to zbyt dziwne. Mógłbyś mi wyjaśnić o czym naprawdę mówisz ?
Uśmiechnął się słabo – Liz i ja łączyliśmy się wcześniej ze sobą – patrzył na nią zakłopotany czując jak się rumieni i nie wiedząc jak podzielić się z siostrą bardzo osobistymi szczegółami – To zupełnie coś innego od tego co działo się między nami wcześniej.
- Co to było ?
- Jakbyśmy stawali się jednością – westchnął starając się dobierać właściwe słowa – Nie wiem jak to opisać. Poznałem jej myśli a ona prawdopodobnie moje – Wracając pamięcią zaczął odczuwać w piersiach ciepło. Przedzierało się przez niego i rozlewało falami po całym ciele. Odkaszlnął próbując wyciszyć rosnące w sobie uczucia.
- Dowiedziałem się o niej wiele rzeczy – zawahał się bo nie chciał poruszać spraw z Kylem i tego co zobaczył tamtej strasznej nocy – I wyczułem tego mężczyznę. Widziałem go...jakby siebie, tylko starszego. To nie miałoby sensu gdyby Maria nie znalazła tego – dotknął pierścienia.
Isabel siedziała spokojnie i Max spojrzał na nią. Miała ściągnięte brwi jakby się mocno nad czymś zastanawiała.
- Myślisz, że mógłbyś się teraz z nią skontaktować ?
Serce biło mu coraz mocniej i nagle poczuł obawę – Może weszłabyś pierwsza do jej podświadomości, Isabel ?
- Jeżeli przedtem mogłeś połączyć się z nią tak mocno, to dlaczego nie byłbyś w stanie zrobić tego znowu ? – położyła mu delikatnie dłoń na ręce.
- Dobrze – skinął głową – Nie wiem tylko jak bo....nie jesteśmy blisko siebie.
- Spróbuj skupić się na obrączce.
- W porządku – patrzył na leżący w dłoni błyszczący krążek. To nieprawdopodobne myśleć, że należał do Liz...że byli tak długo małżeństwem w tamtym, innym życiu.
Zamknął oczy i ścisnął go mocno w dłoni. Och, Liz. Proszę, pozwól mi się odnaleźć.
Zobaczył oboje w jaskini z Granilithem gdy zdejmowali obrączki i wymieniali się nimi. Przylgnęli do siebie jakby ich życie od tego zależało. Usłyszał dochodzący do niego z pewnej odległości głos Liz.
Max, jeżeli tego nie zrobisz, umrzemy. Wszyscy. Musisz to zrobić, musisz spróbować.
Obraz zbladł i niczego więcej nie zobaczył. Szybko otworzył oczy.
Serce biło mu mocno gdy odwracał się do Isabel - To Granilith, w jakiś sposób go wykorzystali.
- Oni ?
- My, z przyszłości. Wygląda na to że wróciłem tu z innego czasu.
Kiwnęła głową i popatrzyła mocno na niego – Dobrze, Max. A teraz spróbuj jeszcze raz. Nawiąż z nią kontakt.
Zamknął oczy, głęboko oddychał próbując uspokoić myśli. Starał się dotrzeć do niej błądząc w ciemnościach chwytając się desperackiej nadziei, że w jakiś sposób doświadczy jej obecności. Ale jak niewyraźna senna mara ich więź rozpływała się wymykając mu się z rąk. Im głębiej oddychał, w tym głębszy pogrążał się mrok...aż rozjaśniła go słaba iskierka. Poczuł rosnące w piersiach i na twarzy ciepło...ale niczego nie dostrzegł.
I za chwilę, tak szybko jak ich więź zamigotała tak szybko zmatowiała i znikła. Strach chwycił go za serce, po całym ciele rozszedł się chłód i pozostała tylko bolesna świadomość braku Liz. Isabel poznała co się wydarzyło, przykryła miękko ręką jego dłoń użyczając mu swojej siły. Poczuł jak przepływa przez niego wspomagając jego siłę. Ciało zaczęło emanować łagodną energią, i znowu spróbował dotrzeć do niej poprzez ciemność.
Zobaczył ją, siedzącą na gładkiej, szarej podłodze z przyciśniętymi do siebie kolanami. Gdyby nawet nie poruszała wargami usłyszałby jak szepce jego imię, raz za razem jak mantrę próbując rozpaczliwie nawiązać z nim kontakt. Wiedział także, że nie mogła skupić się w pełni ponieważ był tam ktoś, kto mówił do niej. Gdyby tylko mógł zobaczyć kto to jest.
*****
Siedziała na zimnej podłodze w komorze Granilithu opierając się o ścianę. Obejmowała przyciśnięte do siebie kolana tak mocno jakby chciała stać się jeszcze mniejsza – prawie zniknąć. W głowie tłukło jej się tępo tylko jedno słowo Max. Max. Max.
Gdyby tylko umiała się z nim połączyć, wtedy może udałoby im się przeżyć. Zwłaszcza Maxowi.
Marco siedział spokojnie naprzeciwko niej, po drugiej stronie komory i wyciągnął przed siebie długie nogi. Opierała podbródek na kolanach, patrzyła milcząco na znoszone, czarne buty, za wszelką cenę starając się unikać jego zimnych oczu. A jednak czuła jak nie spuszczał z niej wzroku. Dostrzegła w jednym z butów głębokie nacięcie przypominające jego bliznę na czole. I znowu zastanowiło ją, dlaczego z czymś jej się kojarzyła i dlaczego było to ważne.
- W jaki sposób dorobiłeś się tej blizny ? – podniosła na niego oczy.
Długo patrzył na nią w zamyśleniu i pomyślała, że nie ma zamiaru jej odpowiedzieć – To niewygodne pytanie, Liz.
Wzruszyła ramionami, spuściła oczy i zaczęła rysować palcem na podłodze małe kółka. W końcu spróbowała znowu
– Dobrze, kolejne. Co tu robimy ?
- Bardziej podobało mi się pierwsze pytanie.
Rzuciła na niego wzrokiem ale patrzył gdzieś daleko za nią. Była zaskoczona widząc jak bardzo zmienia mu się wyraz twarzy pod wpływem targających nim uczuć.
Smutek...żal....pustka.
Za chwilę skupił na niej oczy i stał się bardziej ostrożny.
- A jednak odpowiem na drugie – powiedział dziwnie obco. Poruszył się i usiadł prosto – Za chwilę przedzwonimy do Maxa i każemy mu stawić się tutaj.
- Na co czekasz ? Dlaczego nie wezwiesz go teraz ?
- Och, no cóż, w tym tkwi przyczyna mojego szaleństwa, moja droga – mierzył ją wzrokiem - Chcę dać mu czas, aby doszło do niego, że naprawdę Cię nie ma. Bo strach o ciebie okaże się jego słabością.
- Dlaczego chcesz go zniszczyć ? Jesteś Skórem ?
Zaniósł się głębokim, serdecznym śmiechem o który nigdy by go nie podejrzewała – Spróbuję nie traktować tego jako obrazę – rozciągnął usta w tym dziwnym półuśmiechu – Nie, jestem hybrydą. Tak jak ty i Max.
Tak jak ty i Max.
Miała wrażenie że serce jej stanęło w miejscu.
A potem zaczęło tłuc się jak zwariowane a kontury pomieszczenia zaczęły się zacierać.
W końcu odzyskała głos – Chcesz powiedzieć, jak Max – miała schrypnięty głos.
Zaskoczony ściągnął brwi i przyglądał jej się badawczo – Jak ty, Max...i pozostali – widziała jak podniósł w górę brwi w obliczu budzącego się podejrzenia – Liz, nie wiesz kim jesteś ? Jeszcze tego nie wiesz ? – był naprawdę zdziwiony.
Czuła gorące łzy podchodzące do oczu i rosnący w sobie gniew – W co ty próbujesz się ze mną bawić ? – syknęła.
Wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Odpowiadam tylko na pytanie dotyczące mojego kodu genetycznego – odchrząknął i uśmiechnął się drwiąco – Nie spodziewałem się, że odbierzesz to jako...nietakt, o to ci chodziło ? O twój brak wiedzy skąd naprawdę pochodzisz? – pochylił teatralnie głowę – Myślę, że wybaczysz mi moją niedyskrecję.
- O czym ty mówisz...to nie może być prawda. To niemożliwe – poczuła na policzkach łzy.
- Liz, to jak najbardziej możliwe ponieważ jest tym, kim jesteś.
- Mam ludzkie komórki...ludzką krew.
- Ich skład jest bardziej zbliżony do człowieka bo twój inkubator był wadliwy. Wyszłaś z niego wcześniej niż pozostali.
Zaczęła bezwiednie dygotać – Nie, to nieprawda – gwałtownie kręciła głową – Nie ma możliwości żebyś to wszystko wiedział.
- Jak na ironię znam prawdę z pierwszej ręki.
- Dlaczego ? – zapytała ochryple.
- Ponieważ w 2006 roku zostałem tutaj przysłany jako wasz obrońca – popatrzył na nią bacznie – Twój i Maxa. Do tego zostałem powołany.
Położyła twarz na kolanach walcząc z łzami. Nie chciała żeby Marco się dowiedział jak bardzo ta dziwaczna taktyka jaką przyjął, odbierała jej odwagę. Czy już o tym wiedział ? A w nią głęboko zapadły te słowa i wiedziała, że to prawda. W jakiś sposób zawsze wiedziała. Powoli podniosła głowę i zauważyła jak chłodno jej się przygląda.
- Jeżeli takie miałeś zadanie, dlaczego chcesz zniszczyć Maxa ?
Podnosił się otrzepując powycierane dżinsy i zaczął powoli przemierzać długość pomieszczenia – Ponieważ taki jest rozkaz Kivara. A ja teraz służę jemu, nie Maxowi.
Cdn.
How to Desppear Completely część 8
Maria i Max stali w zupełnej ciszy patrząc jedno na drugie, nie wiedząc co powiedzieć. Maria spojrzała na obrączkę i lekko się roześmiała.
- Człowieku. Poznawanie cię robi się coraz bardziej niesamowite.
- Zdaję sobie sprawę jak to brzmi, Maria ale to prawda.
- Nie, wierzę ci – podeszła i podała mu obrączkę – To przykład jak od ponad roku zmienia się mój sposób myślenia.
- I wiem, że to w jakiś sposób wiąże się ze zniknięciem Liz – Max czuł jak tłucze mu się serce. Ujął rękę Marii – Naprawdę boję się o nią – powiedział cicho.
- Co masz na myśli ? – popatrzyła na niego poważniejąc.
- Wszystko co stało tutaj.....jej – rozglądnął się po pokoju jakby czegoś szukał – Kiedy weszliśmy, czułem jej ....strach.
- Więc co teraz zrobimy ? – oddychała szybko.
Opuścił głowę zastanawiając się – Po pierwsze zadzwonimy do Valentiego, potem pojedziemy do Isabel i Micheala – przesunął ręka po czole i westchnął ciężko – Boże, Maria… nie wiem.
Ścisnęła go za rękę chcąc mu dodać otuchy – Max, znajdziemy ją. Uda nam się.
Spotkał jej stanowczy wzrok – Wiem – wstrzymał oddech - Ale jak ?
Podniosła brwi – Może Isabel będzie mogła wejść w jej umysł.
Potrząsnął głową – Tylko gdyby Liz spała.
- Nie, nie – ścisnęła go za rękę – Może jednak się uda...kiedy byłeś w Białym Pokoju, kontaktowała się z tobą...
- Byłem w tedy pod wpływem narkotyków.
Popatrzyła w podłogę – Nie chcesz przynajmniej spróbować ?
Wyciągnął rękę z jej dłoni i zaczął niespokojnie spacerować – Oczywiście że chcę ! Wiesz kim ona dla mnie jest.
- W porządku, więc musimy spróbować – szepnęła – Bo w tej chwili nie mamy nic innego, czego można by się uchwycić.
******
Marco ciągnął ją za rękę kierując się pod górę w stronę stromo nachylonych skał. Oślepiona przez ostre, pustynne słońce potknęła się na nierównej powierzchni i kiedy usiłowała złapać równowagę upadła kalecząc kolano.
- Idziemy, Liz – szarpał ją podciągając żeby stanęła na nogi.
- Możesz dać mi minutę ? – syknęła.
Przestał ją ciągnąć a ona pochyliła się oglądając rozcięte i krwawiące miejsce. Marco spojrzał na nogę i na moment zawahał się.
- Postaraj się dojść – skinął głową w kierunku niedalekich skał.
- Gdzie dojść ? – zapytała patrząc w górę.
- Teraz Liz – rzucił na nią wzrokiem poprzez ramię – dokładnie wiesz gdzie jesteś.
- Nie – potrząsnęła głową mając nadzieję, że go przekona – Co to za miejsce ? – Nie miała zamiaru niczego mu ułatwiać.
Zatrzymał się, odwrócił i przyciągnął ją brutalnie do siebie – Nie zapominaj, że odwiedziłem twoje myśli – oczy mu zalśniły – Niczego przede mną nie zatrzymasz i niczego nie ukryjesz, moja droga.
- W porządku, więc gdzie jesteśmy ? – zapytała próbując na nowo.
- Sprawdzasz mnie – stwierdził oczywistą prawdę uśmiechając się drwiąco. Zauważyła, że ma dołek w policzku, a posiadanie go u kogoś, kto miał tak niewiele powodów do radości zakrawało na ironię.
- Tak – uśmiechnęła się także – sprawdzam cię.
- Jaskinia w której ukryty jest Granilith – rzucił ponosząc brwi. Cofnęła się zaskoczona, że naprawdę o tym wiedział. Ale jak miał nie wiedzieć kiedy śledził ich w 2014 roku ? Dlaczego więc ją dziwiło, że dokładnie znał miejsce ukrycia Granilithu ?
- Po co tam idziemy ? – zapytała miękko.
Przysunął się do niej tak blisko, że poczuła na twarzy ciepły oddech – Ponieważ tam poczekamy na Maxa.
*****
- Więc co mówisz, Maxwell ? – Michael uparcie chodził wzdłuż pokoju. Isabel siedziała na kanapie, obejmując podciągnięte kolana i obserwowała stojącego przy kuchennym blacie Maxa. A on wcześniej opowiedział wszystko co się wydarzyło, co zobaczył w pokoju Liz a teraz wydawał się taki cichy. Zbyt cichy. Spróbowała wyczytać coś z jego twarzy ale nie umiała. To co mówił brzmiało nieprawdopodobnie ale ona znała swojego brata a on nigdy nie zmyślał.
Max ciężko westchnął i przeczesywał palcami włosy – Mówię, że ktoś porwał Liz, Michael.
- Nie. Ty opowiadasz jakieś niestworzone historie na temat podróży w czasie.
- Tak – westchnął zmęczony – To prawda.
Michael zatrzymał się tuż przy nim – I opierasz te przypuszczenia na jakimś pierścieniu ? – patrzył pytająco na Maxa.
- Nie, opieram to na...- zamknął oczy i chwilę je pocierał – Sporo spraw.....Od ubiegłego tygodnia wydarzyło się dużo rzeczy o których nie wiesz.
- Więc może podzielisz się z nami szczegółami, co ?
- Michael… wiele z nich jest bardzo osobistych.....dotyczą mnie i Liz, ale to co opowiedziałem o mojej wersji z przyszłości, to prawda. I ma coś wspólnego z jej porwaniem.
- No pięknie, Maxwell. Cudownie...naprawdę wiele się dowiedzieliśmy. Wiesz co, nie tylko ty jeden martwisz się o Liz...my także
Maria podeszła do niego i położyła mu na ramieniu rękę - Michael…
- Wiemy, że zabrali Jettę. Zniknęła z parkingu na tyłach Crashdown – dodał Max.
- I dopiero teraz nam to mówisz ? – warknął Michael.
- Nie mogę uwierzyć, że w takim momencie zachowujesz się jak gówniarz – Max patrzył na niego z niedowierzaniem – Zadzwoniłem do Valentiego i już tu jedzie.
Isabel wiedziała dokąd ta rozmowa zmierza. Widziała to wcześniej wiele razy i miała wrażenie że od patrzenia na pozornie spokojną twarz Maxa zaraz rozsypie się w kawałki cały narzucony spokój. Michael nie powinien naciskać na niego w ten sposób, szczególnie teraz. Zeskoczyła z kanapy – Mogę zostać z moim bratem sama ? Proszę.
Michael odwrócił się do niej z niedowierzaniem – Musimy wymyślić jakiś plan, Isabel, i to zaraz.
- Wiem. Ale najpierw chcę przez chwilę porozmawiać z Maxem.
- Świetnie – skwitował przez zęby i podszedł do drzwi - Będę na zewnątrz i poczekam na Valentiego. Może ktoś będzie umiał odnaleźć Liz – Maria podeszła za nim do drzwi.
- Wrócimy za kilka minut, dobrze ? – powiedziała miękko patrząc na oboje.
******
Siedzieli na kanapie patrząc na obrączkę leżącą w otwartej dłoni Maxa. Nie miał pojęcia co robić dalej ale była jedyną wskazówką za którą należało pójść.
- Nie mogę go zrozumieć. Wiem, że ona jest jego przyjaciółką, ale Liz jest moją....- głos mu zamarł. Kim naprawdę była dla niego ? Dziewczyną ? Żoną ? Czy to, że jest wszystkim można określić jednym słowem ?
- Znasz go i wiesz, że Liz jest dla niego ważna. Być może bardziej niż sądzisz.
Isabel wzięła obrączkę do ręki i obracała ją w palcach.
- Niesamowita – szeptała zaskoczona trzymając ją pod światło – I widziałeś tę inną wersję siebie ?
- Tylko w przebłyskach. Jego obraz, ale...- zawahał się.
- Czego mi nie powiedziałeś, Max ? – popatrzyła na niego znacząco.
Opuścił wzrok i patrzył na pierścień. Isabel powinna poznać resztę, może pomóc w odszukaniu Liz – Dobrze, wcześniej kiedy z nią byłem....poczułem jego obecność.
- Poczułeś ? – zakrztusiła się – Wybacz ale to zbyt dziwne. Mógłbyś mi wyjaśnić o czym naprawdę mówisz ?
Uśmiechnął się słabo – Liz i ja łączyliśmy się wcześniej ze sobą – patrzył na nią zakłopotany czując jak się rumieni i nie wiedząc jak podzielić się z siostrą bardzo osobistymi szczegółami – To zupełnie coś innego od tego co działo się między nami wcześniej.
- Co to było ?
- Jakbyśmy stawali się jednością – westchnął starając się dobierać właściwe słowa – Nie wiem jak to opisać. Poznałem jej myśli a ona prawdopodobnie moje – Wracając pamięcią zaczął odczuwać w piersiach ciepło. Przedzierało się przez niego i rozlewało falami po całym ciele. Odkaszlnął próbując wyciszyć rosnące w sobie uczucia.
- Dowiedziałem się o niej wiele rzeczy – zawahał się bo nie chciał poruszać spraw z Kylem i tego co zobaczył tamtej strasznej nocy – I wyczułem tego mężczyznę. Widziałem go...jakby siebie, tylko starszego. To nie miałoby sensu gdyby Maria nie znalazła tego – dotknął pierścienia.
Isabel siedziała spokojnie i Max spojrzał na nią. Miała ściągnięte brwi jakby się mocno nad czymś zastanawiała.
- Myślisz, że mógłbyś się teraz z nią skontaktować ?
Serce biło mu coraz mocniej i nagle poczuł obawę – Może weszłabyś pierwsza do jej podświadomości, Isabel ?
- Jeżeli przedtem mogłeś połączyć się z nią tak mocno, to dlaczego nie byłbyś w stanie zrobić tego znowu ? – położyła mu delikatnie dłoń na ręce.
- Dobrze – skinął głową – Nie wiem tylko jak bo....nie jesteśmy blisko siebie.
- Spróbuj skupić się na obrączce.
- W porządku – patrzył na leżący w dłoni błyszczący krążek. To nieprawdopodobne myśleć, że należał do Liz...że byli tak długo małżeństwem w tamtym, innym życiu.
Zamknął oczy i ścisnął go mocno w dłoni. Och, Liz. Proszę, pozwól mi się odnaleźć.
Zobaczył oboje w jaskini z Granilithem gdy zdejmowali obrączki i wymieniali się nimi. Przylgnęli do siebie jakby ich życie od tego zależało. Usłyszał dochodzący do niego z pewnej odległości głos Liz.
Max, jeżeli tego nie zrobisz, umrzemy. Wszyscy. Musisz to zrobić, musisz spróbować.
Obraz zbladł i niczego więcej nie zobaczył. Szybko otworzył oczy.
Serce biło mu mocno gdy odwracał się do Isabel - To Granilith, w jakiś sposób go wykorzystali.
- Oni ?
- My, z przyszłości. Wygląda na to że wróciłem tu z innego czasu.
Kiwnęła głową i popatrzyła mocno na niego – Dobrze, Max. A teraz spróbuj jeszcze raz. Nawiąż z nią kontakt.
Zamknął oczy, głęboko oddychał próbując uspokoić myśli. Starał się dotrzeć do niej błądząc w ciemnościach chwytając się desperackiej nadziei, że w jakiś sposób doświadczy jej obecności. Ale jak niewyraźna senna mara ich więź rozpływała się wymykając mu się z rąk. Im głębiej oddychał, w tym głębszy pogrążał się mrok...aż rozjaśniła go słaba iskierka. Poczuł rosnące w piersiach i na twarzy ciepło...ale niczego nie dostrzegł.
I za chwilę, tak szybko jak ich więź zamigotała tak szybko zmatowiała i znikła. Strach chwycił go za serce, po całym ciele rozszedł się chłód i pozostała tylko bolesna świadomość braku Liz. Isabel poznała co się wydarzyło, przykryła miękko ręką jego dłoń użyczając mu swojej siły. Poczuł jak przepływa przez niego wspomagając jego siłę. Ciało zaczęło emanować łagodną energią, i znowu spróbował dotrzeć do niej poprzez ciemność.
Zobaczył ją, siedzącą na gładkiej, szarej podłodze z przyciśniętymi do siebie kolanami. Gdyby nawet nie poruszała wargami usłyszałby jak szepce jego imię, raz za razem jak mantrę próbując rozpaczliwie nawiązać z nim kontakt. Wiedział także, że nie mogła skupić się w pełni ponieważ był tam ktoś, kto mówił do niej. Gdyby tylko mógł zobaczyć kto to jest.
*****
Siedziała na zimnej podłodze w komorze Granilithu opierając się o ścianę. Obejmowała przyciśnięte do siebie kolana tak mocno jakby chciała stać się jeszcze mniejsza – prawie zniknąć. W głowie tłukło jej się tępo tylko jedno słowo Max. Max. Max.
Gdyby tylko umiała się z nim połączyć, wtedy może udałoby im się przeżyć. Zwłaszcza Maxowi.
Marco siedział spokojnie naprzeciwko niej, po drugiej stronie komory i wyciągnął przed siebie długie nogi. Opierała podbródek na kolanach, patrzyła milcząco na znoszone, czarne buty, za wszelką cenę starając się unikać jego zimnych oczu. A jednak czuła jak nie spuszczał z niej wzroku. Dostrzegła w jednym z butów głębokie nacięcie przypominające jego bliznę na czole. I znowu zastanowiło ją, dlaczego z czymś jej się kojarzyła i dlaczego było to ważne.
- W jaki sposób dorobiłeś się tej blizny ? – podniosła na niego oczy.
Długo patrzył na nią w zamyśleniu i pomyślała, że nie ma zamiaru jej odpowiedzieć – To niewygodne pytanie, Liz.
Wzruszyła ramionami, spuściła oczy i zaczęła rysować palcem na podłodze małe kółka. W końcu spróbowała znowu
– Dobrze, kolejne. Co tu robimy ?
- Bardziej podobało mi się pierwsze pytanie.
Rzuciła na niego wzrokiem ale patrzył gdzieś daleko za nią. Była zaskoczona widząc jak bardzo zmienia mu się wyraz twarzy pod wpływem targających nim uczuć.
Smutek...żal....pustka.
Za chwilę skupił na niej oczy i stał się bardziej ostrożny.
- A jednak odpowiem na drugie – powiedział dziwnie obco. Poruszył się i usiadł prosto – Za chwilę przedzwonimy do Maxa i każemy mu stawić się tutaj.
- Na co czekasz ? Dlaczego nie wezwiesz go teraz ?
- Och, no cóż, w tym tkwi przyczyna mojego szaleństwa, moja droga – mierzył ją wzrokiem - Chcę dać mu czas, aby doszło do niego, że naprawdę Cię nie ma. Bo strach o ciebie okaże się jego słabością.
- Dlaczego chcesz go zniszczyć ? Jesteś Skórem ?
Zaniósł się głębokim, serdecznym śmiechem o który nigdy by go nie podejrzewała – Spróbuję nie traktować tego jako obrazę – rozciągnął usta w tym dziwnym półuśmiechu – Nie, jestem hybrydą. Tak jak ty i Max.
Tak jak ty i Max.
Miała wrażenie że serce jej stanęło w miejscu.
A potem zaczęło tłuc się jak zwariowane a kontury pomieszczenia zaczęły się zacierać.
W końcu odzyskała głos – Chcesz powiedzieć, jak Max – miała schrypnięty głos.
Zaskoczony ściągnął brwi i przyglądał jej się badawczo – Jak ty, Max...i pozostali – widziała jak podniósł w górę brwi w obliczu budzącego się podejrzenia – Liz, nie wiesz kim jesteś ? Jeszcze tego nie wiesz ? – był naprawdę zdziwiony.
Czuła gorące łzy podchodzące do oczu i rosnący w sobie gniew – W co ty próbujesz się ze mną bawić ? – syknęła.
Wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Odpowiadam tylko na pytanie dotyczące mojego kodu genetycznego – odchrząknął i uśmiechnął się drwiąco – Nie spodziewałem się, że odbierzesz to jako...nietakt, o to ci chodziło ? O twój brak wiedzy skąd naprawdę pochodzisz? – pochylił teatralnie głowę – Myślę, że wybaczysz mi moją niedyskrecję.
- O czym ty mówisz...to nie może być prawda. To niemożliwe – poczuła na policzkach łzy.
- Liz, to jak najbardziej możliwe ponieważ jest tym, kim jesteś.
- Mam ludzkie komórki...ludzką krew.
- Ich skład jest bardziej zbliżony do człowieka bo twój inkubator był wadliwy. Wyszłaś z niego wcześniej niż pozostali.
Zaczęła bezwiednie dygotać – Nie, to nieprawda – gwałtownie kręciła głową – Nie ma możliwości żebyś to wszystko wiedział.
- Jak na ironię znam prawdę z pierwszej ręki.
- Dlaczego ? – zapytała ochryple.
- Ponieważ w 2006 roku zostałem tutaj przysłany jako wasz obrońca – popatrzył na nią bacznie – Twój i Maxa. Do tego zostałem powołany.
Położyła twarz na kolanach walcząc z łzami. Nie chciała żeby Marco się dowiedział jak bardzo ta dziwaczna taktyka jaką przyjął, odbierała jej odwagę. Czy już o tym wiedział ? A w nią głęboko zapadły te słowa i wiedziała, że to prawda. W jakiś sposób zawsze wiedziała. Powoli podniosła głowę i zauważyła jak chłodno jej się przygląda.
- Jeżeli takie miałeś zadanie, dlaczego chcesz zniszczyć Maxa ?
Podnosił się otrzepując powycierane dżinsy i zaczął powoli przemierzać długość pomieszczenia – Ponieważ taki jest rozkaz Kivara. A ja teraz służę jemu, nie Maxowi.
Cdn.
Last edited by Ela on Mon Feb 09, 2004 7:31 pm, edited 1 time in total.
Hm...wszystko robi sie coraz bardziej zakręcone...Liz jako jedna z hybryd...biedaczka ...Marco powoli odsłania mroki swojej duszy...Michael tradycynie zabawia się w grę "co by tu jeszcze zrobić, żeby bardziej dokopać Maxwellowi", Isabel w "dzień kochającej siostrzyczki" Liz w "męczennicę w paszczy lwa" a Max w swoje ulubione "martwię sie martwię się martię się się martwię".
Czyli wszystko jest tak jak powinno
Dzięki Elu
Czyli wszystko jest tak jak powinno
Dzięki Elu
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Hi!
I poked my head into the Antarian Nights thread and Ela has been so kind to invite me to post on this thread, too.
First, THANKS to Ela for all the amazingly hard work of translating this story. It means the world to me that you're taking the time to do this. It also means so much to me that you all want to *read* this story in Polish. Thinking back to how *much* I loved writing HTDC, it really moves me that all this time later (three years! Unbelievable!) some of you are reading it for the very first time. This "little show" has touched a lot of people, hasn't it?
Some nights I stayed up late enough to see the sun literally rising just to finish chapters of this story--and I remember that the original fanatics board, then called "Jenn's"--would have as many as 110-120 users still online, even at that hour. It was so exciting to post a new installment and wonder who would be the first to read it. Who would be the first to post a reaction.
And of course, this was all before the late season two "travesty." Someone on the AN thread asked how I *really* feel about Tess, noting that I wrote her as a heroine in GRAVITY and a villainess in AS/AN. Really, I loved her *potential* so much in season two. We saw so many dimensions to who her character could grow to be--the most alien of them all discovering her humanity. Especially in her relationship with Kyle. I could really have enjoyed them as a couple. But, of course, all that possibility was ruined by the end of season two. Keep in mind, though, that I *began* the series before any of that awful stuff had happened. So I began it with all that possibility still in my mind.
Wow, I'm absolutely RAMBLING!!!! Sorry about that. I think that you're all reading this story makes me feel very sentimental. I really loved these characters in this particular series, (in other words, this particular *version* of the show characters and also my original characters) very much.
Thanks again to Ela for working so hard to translate this material.
hugs,
Deidre
I poked my head into the Antarian Nights thread and Ela has been so kind to invite me to post on this thread, too.
First, THANKS to Ela for all the amazingly hard work of translating this story. It means the world to me that you're taking the time to do this. It also means so much to me that you all want to *read* this story in Polish. Thinking back to how *much* I loved writing HTDC, it really moves me that all this time later (three years! Unbelievable!) some of you are reading it for the very first time. This "little show" has touched a lot of people, hasn't it?
Some nights I stayed up late enough to see the sun literally rising just to finish chapters of this story--and I remember that the original fanatics board, then called "Jenn's"--would have as many as 110-120 users still online, even at that hour. It was so exciting to post a new installment and wonder who would be the first to read it. Who would be the first to post a reaction.
And of course, this was all before the late season two "travesty." Someone on the AN thread asked how I *really* feel about Tess, noting that I wrote her as a heroine in GRAVITY and a villainess in AS/AN. Really, I loved her *potential* so much in season two. We saw so many dimensions to who her character could grow to be--the most alien of them all discovering her humanity. Especially in her relationship with Kyle. I could really have enjoyed them as a couple. But, of course, all that possibility was ruined by the end of season two. Keep in mind, though, that I *began* the series before any of that awful stuff had happened. So I began it with all that possibility still in my mind.
Wow, I'm absolutely RAMBLING!!!! Sorry about that. I think that you're all reading this story makes me feel very sentimental. I really loved these characters in this particular series, (in other words, this particular *version* of the show characters and also my original characters) very much.
Thanks again to Ela for working so hard to translate this material.
hugs,
Deidre
Tak, masz rację ares...ale myślę, że to miłe dla nas wszystkich. Przede wszystkim jej czytelników
Hello, RosDeidre.
I wake up today, to see the tread and I found post from you. This is grate honor for us and especially for me, to guest you here. I think it’s very nice for you to return with the fondness to the beginning of writing this story. You told me in PM: “That story is so near and dear to my heart, as it was my very first fanfic EVER “ For me too. I’ve read first “Gravity Alvays Wins” as Series Gravity. My hart was beating when I read it and I thought, how many there are feeling and emotions, how many passions and soulful characters. I loved it. That is why I decided to start it over. I was afraid, but I translated part 1,2 “..Desappear ..”and I sent it to Lizziett for asking her what she thinks about it. She knows all yours story and she loves it. You are my guru, she was first reviewer, critical and my hope. Lizziett told me : this is very well. And why I’m here with your wonderful story.
You said: “I loved writing every moment of Marco’story.” I think he is a very special character. Painful, hurt, cruel at moments, but his hart loved one woman, it was loosing for him and it was a deliver for him. He is so amazing. And his dark looks. Wow...
Thank you for all, I wish you good luck. And please write for us, your fans.
Hugs
Hello, RosDeidre.
I wake up today, to see the tread and I found post from you. This is grate honor for us and especially for me, to guest you here. I think it’s very nice for you to return with the fondness to the beginning of writing this story. You told me in PM: “That story is so near and dear to my heart, as it was my very first fanfic EVER “ For me too. I’ve read first “Gravity Alvays Wins” as Series Gravity. My hart was beating when I read it and I thought, how many there are feeling and emotions, how many passions and soulful characters. I loved it. That is why I decided to start it over. I was afraid, but I translated part 1,2 “..Desappear ..”and I sent it to Lizziett for asking her what she thinks about it. She knows all yours story and she loves it. You are my guru, she was first reviewer, critical and my hope. Lizziett told me : this is very well. And why I’m here with your wonderful story.
You said: “I loved writing every moment of Marco’story.” I think he is a very special character. Painful, hurt, cruel at moments, but his hart loved one woman, it was loosing for him and it was a deliver for him. He is so amazing. And his dark looks. Wow...
Thank you for all, I wish you good luck. And please write for us, your fans.
Hugs
A ja tak zaczęłam sobie myśleć o tym wszystkim... Tłumaczyłam Deidre komentarze z AN, mówiłyśmy wtedy również o Gravity, ale gdzieś tak po którejś części napisałam, że jak to by było dobrze, gdyby Deidre nas odwiedziła i zobaczyła tłumaczenie. Nie spodziewałam się, że to zobaczę...
I'm reading "How To Disappear..." quietly, not wanting to devastate the atmosphere of this story... I just listen to Radiohead (BTW, the soundtrack on your web is gone ) and enjoy every word of it. Thank you, Eluś, and thank you, Deidre. I didn't read it before and I want to check myself, I want to see if I can wait to read Polish version previously I like Marco He's a villain, but who says that I only like people-angels I'm not talking about Tess from AS&AN (she was real devil...), but about (I love this language ) Nicholas and Marco. They're interesting... Definetly interesting.
Anyway - thanks!
I'm reading "How To Disappear..." quietly, not wanting to devastate the atmosphere of this story... I just listen to Radiohead (BTW, the soundtrack on your web is gone ) and enjoy every word of it. Thank you, Eluś, and thank you, Deidre. I didn't read it before and I want to check myself, I want to see if I can wait to read Polish version previously I like Marco He's a villain, but who says that I only like people-angels I'm not talking about Tess from AS&AN (she was real devil...), but about (I love this language ) Nicholas and Marco. They're interesting... Definetly interesting.
Anyway - thanks!
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 25 guests