Z pamiętnika M.G.
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
_liz dopiero teraz przeczytalam wshystkie czesci twojego opo. Mushe przyznac she mnie rozbroily niektoore momenty. Fajnie jest czytac wshystko co sie dzieje oczyma Miska. A jego komentarze jak zawshe sa pelne miskowatosci Mam nadzieje she nastepne czesci beda tesh na takim poziomie. A co do lalki barbie... to moshe Avcia miala ja gdzies w torbie czy czyms nigdy nic nie wiadomo
Mari
Mari
Luca and Lyss are my sisters...The wood are lovely, dark and deep.But I have promises to keep.And miles to go before I sleepAnd miles to go before I sleep...
Jestem już po. Rzeczywiście tak jak zapowiedziałaś charakerek Michaela zaczyna stopniowo ewoluować w stronę nieco jakby spokojniejszych i głębszych przemyśleń. Takiego wolę bardziej, choć to wcale nie znaczy, że wcześniejsze "części" jego obnażonej przez Ciebie osobowości były mi niemiłe. Nie mogę się doczekać zapowiedzianej świątecznej opowiastki Michaela.
Myślałam,że już skomentowałam ostatnią część, a jednak nie...Robię to dopiero teraz. Bardzo mi odpowiada teraz twój fanfic. Nie jest już tylko żartem i zbijaniem się z wszystkich po koleji. Jest spojrzeniem na wszystko co się wydarzyło z perspektywy Michaela. Trochę cynicznym, trochę chamskim (jechanie po wszystkich ), trochę śmiesznym, a trochę poważnym. Pisałam już wcześniej, że nie jest łatwo pisać po Michaelowsku i że ci _liz się udało. I pomimo, że nie wszystkie części mi się podobały na równi, to podtrzymuję swoją opinię, że ci to się udało.
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Hej. Wybaczcie mi, ale ja mam ferie!!! I świetnie się bawie z kumpela, która do mnie przyjechała. Ale dzisiaj znalazłam dla was troszkę czasu, to i wkleję kolejną część. Bardzo wam dziekuje za komentarze do poprzedniego epizodu. Niezmiernie mnie ucieszyło, że podoba wam się ta "przemiana" michaela. A teraz zafunduję wam część świąteczną... mówiąc szczerze, to nie mam pojęcia jak wypadnie, bo nawet nie odważyłam się jej ponownie przeczytać Czekam na komentarze, ale mam wrażenie, że w tej części ff Michael totalnie się przełamuje...
Z PAMIĘTNIKA M.G.
VIII
Dobra… Święta Świętami, ale to nie powód aby godzinami sterczeć na mrozie. A wszystko tylko po to, aby znaleźć odpowiednią choinkę. Stoję tutaj od ponad dwóch godzin. Wkoło setki choinek, ale nie możemy kupić żadnej z nich. Dlaczego? Bo Isabel Wcielenie Gestapo zażyczyła sobie „idealną” choinkę, no i musimy takiej szukać. Jeszcze chwila i dałaby nam wymiary igieł, jakie ma mieć jej drzewko. Ześwirowała doszczętnie. A potem się dziwi, że nazywamy ją Faszystką... Ręce mi już zgrabiały, tyłek mi odmarza, ale nie! Nie pójdziemy do domu, bo musimy kupić to beznadziejne drzewko. Oho, jakieś zamieszanie. O rany! Max, Max, może byś uratował tego faceta? Nie patrz tak na mnie tylko coś zrób, widzisz, że jego córeczka zaraz wpadnie w histerię. (...) Chyba muszę ich nauczyć odczytywać moje miny i spojrzenia. Bo mam nieodparte wrażenie, że Maxwell zwiał i nie uratował kolesia, sądząc, że ja daję mu znaki do ucieczki. Wybaczcie, ale górą lodową nie jestem, aby być aż tak nieczułym... A teraz ta mała będzie miała spieprzone święta i w ogóle całe życie. Wiem jak to jest to chciałem jej pomóc, no ale oczywiście ja nie mam uzdrawiających mocy. Czasami to mnie to wkurza jak cholera! Żeby cokolwiek zrobić, komukolwiek pomóc, to trzeba szukać Evansa.
Nie, nie, nie. Tandeta, chała, głupota, tandeta, przecenione, kiczowate, nie, nie, a w życiu... Właśnie szukam prezentu dla Marii. Tak, ja też jestem w szoku, że stać mnie na taki gest. No, ale w końcu to Maria. Można nawet powiedzieć, że chyba ją kocham czy coś. A taki już mają głupi zwyczaj tu na Ziemi, że jak na kimś ci zależy to trzeba mu dać prezent. Tylko co tu tej mojej Marii kupić? Wiem! Jestem geniuszem – coś do jej Jetty. To będzie idealne... Uwaga, Świąteczna Faszystka nadchodzi. Kobieto, zawalisz się pod tą stertą prezentów! Mojego się nie czepiaj, jest bardzo oryginalny. Uwielbiam Isabel, ale czasami mam ochotę obciąć jej język. Co w nią wstępuje na święta?! Chce, żeby wszystko było idealnie, a tu przecież nie o to chodzi. O ile się nie mylę to święta są czasem radości i spotkań z bliskimi, a nie konkursem na najlepiej przybrana choinkę. Ale nikt jej o tym nie powie, wszyscy są zastraszeni. A ja musze się przygotować na przyjście Marii i wymianę prezentów...
Maxa otrzeźwiło, tylko nie wiem czy w odpowiednim kierunku. Zrozumiał, że powinien uratować tamtego faceta. No wreszcie! Ale, że z tym już jest za późno, to postanowił przywrócić równowagę i uratować kogoś innego. Ponoć Liz znalazła mu odpowiednią dziewczynkę, chora na białaczkę. Lepiej z nim pójdę, bo się jeszcze w coś wpakuje i dopiero będzie afera. Hmm... wyglądam powalająco w tym niebieskim uniformie. Może powinienem zostać lekarzem? Ok. Ja stanę na czatach a on zrobi to swoje czary mary... Max? Max? Max?! O jasna cholera. Nie rób mi tego, Maxwell. Słyszysz mnie? Otwórz oczy, spójrz na mnie. Nie mamrocz! Max tu ziemia, odbiór! Max, nie! Musisz żyć rozumiesz? Nie zostawiaj mnie... Sam z Isabel nie dam sobie rady, potrzebujemy cię. Odzyskaj wreszcie przytomność! Maxwell, błagam. Przeproszę cię za wszystko, będę miły, tylko na Boga ocknij się! Cholera... No dalej, przyjacielu, bracie, królu, Max! Maxwell to ja Michael, otwórz oczy. W takich momentach przydaje się uzdrawiająca moc, której oczywiście nie mam...albo wiara... Wiara! Boże, jeśli gdzieś tam jesteś, jeżeli naprawdę istniejesz, proszę cię wysłuchaj mnie! Jesteś moją nadzieją, moja ostatnią nadzieją. Nie pozwól, żeby to się tak skończyło. Nie pozwól mu umrzeć, on jest moim jedynym przyjacielem, jedną z tak niewielu osób, którym na mnie naprawdę zależy. Nie mogę go stracić... Błagam Boże!
Bóg jednak istnieje. Od dzisiaj przestaję podawać to wątpliwości. Zrobił dla mnie dzisiaj tak dużo. Po pierwsze pomógł Maxowi, po drugie ocalił mnie przed żalem Marii. Chyba jednak zakupy świąteczne powinienem robić z kimś innym, a nie sam. Całe szczęście Isabel jest Faszystka, która o mnie nie zapomniała i kupiła coś dla De Lucy. Ale przyznam, że bardziej z tego, że dostała właściwy prezent, ucieszyłem się z jej uśmiechu. Dobra, zaczynam się zachowywać jakbym nie był sobą. Ale co tam... raz w roku mogę. I ten raz w roku wystarczył, żebym sobie uświadomił kto i co się dla mnie liczy. Oczywiście Maria, bo to... no bo to właśnie Maria. Ciężkie mam z nią życie, nienawidzę jej narzekania i wiecznej histerii, sam przez nią kiedyś wyląduję na oddziale psychiatrycznym albo mnie prędzej do grobu wpędzi, ale to jednak Maria. Bez niej bym się zanudził, był dalej osłem i gburem, a tak czasami udaje mi się nawet pokazać ludzkie uczucia, dzięki niej. O mało co nie straciłem dzisiaj najbliższego przyjaciela, tez do mnie dotarło ile dla mnie znaczył. Isabel... wiadomo. Raz w roku mogę sobie na coś takiego pozwolić i nie stracę reputacji. Ale podkreślam: raz w roku! Nie jestem jakimś porabanym Scroogem, żeby po „przemianie” zachowywać się przez cały rok, jak kretyn upity świątecznym ponczem. Swoją droga to głupie, żeby facet, co ma tyle kasy nagle zaczął ją tak rozdawać. Zobaczył trzy duchy... a ja jestem kosmita i co z tego? Jakbym miał tyle forsy to na święta wyjechałbym na Florydę albo do Californi. A jakbym miał dużo kasy to zabrałbym ze sobą resztę (się znaczy Maxa, Marie, Isabel, ewentualnie Liz, Alexa). O tak!
c.d.n.
Z PAMIĘTNIKA M.G.
VIII
Dobra… Święta Świętami, ale to nie powód aby godzinami sterczeć na mrozie. A wszystko tylko po to, aby znaleźć odpowiednią choinkę. Stoję tutaj od ponad dwóch godzin. Wkoło setki choinek, ale nie możemy kupić żadnej z nich. Dlaczego? Bo Isabel Wcielenie Gestapo zażyczyła sobie „idealną” choinkę, no i musimy takiej szukać. Jeszcze chwila i dałaby nam wymiary igieł, jakie ma mieć jej drzewko. Ześwirowała doszczętnie. A potem się dziwi, że nazywamy ją Faszystką... Ręce mi już zgrabiały, tyłek mi odmarza, ale nie! Nie pójdziemy do domu, bo musimy kupić to beznadziejne drzewko. Oho, jakieś zamieszanie. O rany! Max, Max, może byś uratował tego faceta? Nie patrz tak na mnie tylko coś zrób, widzisz, że jego córeczka zaraz wpadnie w histerię. (...) Chyba muszę ich nauczyć odczytywać moje miny i spojrzenia. Bo mam nieodparte wrażenie, że Maxwell zwiał i nie uratował kolesia, sądząc, że ja daję mu znaki do ucieczki. Wybaczcie, ale górą lodową nie jestem, aby być aż tak nieczułym... A teraz ta mała będzie miała spieprzone święta i w ogóle całe życie. Wiem jak to jest to chciałem jej pomóc, no ale oczywiście ja nie mam uzdrawiających mocy. Czasami to mnie to wkurza jak cholera! Żeby cokolwiek zrobić, komukolwiek pomóc, to trzeba szukać Evansa.
Nie, nie, nie. Tandeta, chała, głupota, tandeta, przecenione, kiczowate, nie, nie, a w życiu... Właśnie szukam prezentu dla Marii. Tak, ja też jestem w szoku, że stać mnie na taki gest. No, ale w końcu to Maria. Można nawet powiedzieć, że chyba ją kocham czy coś. A taki już mają głupi zwyczaj tu na Ziemi, że jak na kimś ci zależy to trzeba mu dać prezent. Tylko co tu tej mojej Marii kupić? Wiem! Jestem geniuszem – coś do jej Jetty. To będzie idealne... Uwaga, Świąteczna Faszystka nadchodzi. Kobieto, zawalisz się pod tą stertą prezentów! Mojego się nie czepiaj, jest bardzo oryginalny. Uwielbiam Isabel, ale czasami mam ochotę obciąć jej język. Co w nią wstępuje na święta?! Chce, żeby wszystko było idealnie, a tu przecież nie o to chodzi. O ile się nie mylę to święta są czasem radości i spotkań z bliskimi, a nie konkursem na najlepiej przybrana choinkę. Ale nikt jej o tym nie powie, wszyscy są zastraszeni. A ja musze się przygotować na przyjście Marii i wymianę prezentów...
Maxa otrzeźwiło, tylko nie wiem czy w odpowiednim kierunku. Zrozumiał, że powinien uratować tamtego faceta. No wreszcie! Ale, że z tym już jest za późno, to postanowił przywrócić równowagę i uratować kogoś innego. Ponoć Liz znalazła mu odpowiednią dziewczynkę, chora na białaczkę. Lepiej z nim pójdę, bo się jeszcze w coś wpakuje i dopiero będzie afera. Hmm... wyglądam powalająco w tym niebieskim uniformie. Może powinienem zostać lekarzem? Ok. Ja stanę na czatach a on zrobi to swoje czary mary... Max? Max? Max?! O jasna cholera. Nie rób mi tego, Maxwell. Słyszysz mnie? Otwórz oczy, spójrz na mnie. Nie mamrocz! Max tu ziemia, odbiór! Max, nie! Musisz żyć rozumiesz? Nie zostawiaj mnie... Sam z Isabel nie dam sobie rady, potrzebujemy cię. Odzyskaj wreszcie przytomność! Maxwell, błagam. Przeproszę cię za wszystko, będę miły, tylko na Boga ocknij się! Cholera... No dalej, przyjacielu, bracie, królu, Max! Maxwell to ja Michael, otwórz oczy. W takich momentach przydaje się uzdrawiająca moc, której oczywiście nie mam...albo wiara... Wiara! Boże, jeśli gdzieś tam jesteś, jeżeli naprawdę istniejesz, proszę cię wysłuchaj mnie! Jesteś moją nadzieją, moja ostatnią nadzieją. Nie pozwól, żeby to się tak skończyło. Nie pozwól mu umrzeć, on jest moim jedynym przyjacielem, jedną z tak niewielu osób, którym na mnie naprawdę zależy. Nie mogę go stracić... Błagam Boże!
Bóg jednak istnieje. Od dzisiaj przestaję podawać to wątpliwości. Zrobił dla mnie dzisiaj tak dużo. Po pierwsze pomógł Maxowi, po drugie ocalił mnie przed żalem Marii. Chyba jednak zakupy świąteczne powinienem robić z kimś innym, a nie sam. Całe szczęście Isabel jest Faszystka, która o mnie nie zapomniała i kupiła coś dla De Lucy. Ale przyznam, że bardziej z tego, że dostała właściwy prezent, ucieszyłem się z jej uśmiechu. Dobra, zaczynam się zachowywać jakbym nie był sobą. Ale co tam... raz w roku mogę. I ten raz w roku wystarczył, żebym sobie uświadomił kto i co się dla mnie liczy. Oczywiście Maria, bo to... no bo to właśnie Maria. Ciężkie mam z nią życie, nienawidzę jej narzekania i wiecznej histerii, sam przez nią kiedyś wyląduję na oddziale psychiatrycznym albo mnie prędzej do grobu wpędzi, ale to jednak Maria. Bez niej bym się zanudził, był dalej osłem i gburem, a tak czasami udaje mi się nawet pokazać ludzkie uczucia, dzięki niej. O mało co nie straciłem dzisiaj najbliższego przyjaciela, tez do mnie dotarło ile dla mnie znaczył. Isabel... wiadomo. Raz w roku mogę sobie na coś takiego pozwolić i nie stracę reputacji. Ale podkreślam: raz w roku! Nie jestem jakimś porabanym Scroogem, żeby po „przemianie” zachowywać się przez cały rok, jak kretyn upity świątecznym ponczem. Swoją droga to głupie, żeby facet, co ma tyle kasy nagle zaczął ją tak rozdawać. Zobaczył trzy duchy... a ja jestem kosmita i co z tego? Jakbym miał tyle forsy to na święta wyjechałbym na Florydę albo do Californi. A jakbym miał dużo kasy to zabrałbym ze sobą resztę (się znaczy Maxa, Marie, Isabel, ewentualnie Liz, Alexa). O tak!
c.d.n.
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
Przykro mi. Niezbyt mi się podobało. Były fajne momenty w których widziałem dawnego Michaela, nawet niektóre z tym "nowym" nie były takie złe (to że przyznał że Marię "kocha czy coś"). Ale to, że od początku chciał by Max uratował tamtego gościa i ta scena z Maxem "na krawędzi" ... niestety, nie podobały mi się. To już nie ten Michael. Mam nadzieję, że to tylko chwilowy wpływ Świąt.
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Święta to czas radości, szczęścia i inne te znane frazesy. Było całkiem fajne, ale jednak za słodko. Cynizm to moja ulubiona postawa życiowa, więc nie róbmy z Michaela słodkiego misia. Ale wierzę, że to tylko wpływ spóźnionych świąt
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
eeee tam...nie przesadzajcie nie samym cynizmem człowiek żyje nawet gdy nazywa się Michael Guerin. To prawda, troche dziwnie mi sie zrobiło, kiedy zaczął wznosić modły, ale o ile pamiętam, mamrotał też coś takiego w serialu.
Dzięki _liz i czekam, co będzie dalej.
Dzięki _liz i czekam, co będzie dalej.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
No dobra dobra. Michael miał taki przełom w święta, ale to tylko raz w roku. Nie ma co się nad tym tyle zastanawiać. Dzisiaj idziemy dalej. Jak ędzie tym razem nie wiem, chyba musze się wziąc w garść bo tracę kontrolę nad tym co piszę.
Z PAMIĘTNIKA M.G.
IX
Popadam w paranoje. Jeszcze chwila i będę musiał od Isabel albo od Marii pożyczyć prozacu albo innego czegoś na uspokojenie. Albo się zadźgam i będzie lepiej. Nie mam jeszcze dzieci, a już zostałem dziadkiem... Matko, jak to brzmi idiotycznie! Jakaś blond psycholka, którą Isabel wykopała z ziemi, okazała się być moją wnuczką. Nie, nie! Okazało się, że jej dziadek to taki drugi ja, tzn. wyglądał jak ja. Wyglądał, bo nie żyje. No oczywiście jak mnie Laurie (ta blondynka po przejściach) zobaczyła, to trybiki w mózgu jeszcze bardziej jej się poprzekręcały. Przez nią i całe to zamieszanie, które wywołała, Szeryf jest zawieszony, prawdopodobnie go wywalą, jakieś Gan...coś tam nas prześladuje, a ja jeszcze musze odwozić te psychiczna do jej ciotki. Mam przerąbane, bo oczywiście jedzie ze mną Maria. I oczywiście pastwi się nade mną, każąc mi rozmawiać z Laurie. A niby o czym mam z nią rozmawiać?! O babci?! Ciekawe co robią pozostali. A słyszałem, że to niebieskie Gandarium – o właśnie, tak się to badziewie nazywa! – połakomiło się na Maxa. Heh...
Ale chałupa. Jakbym tu mieszkał, w życiu bym nie uciekał. Nie ma co Laurie musi być kuta na cztery nogi. Musze robić niezłe wrażenie, skoro wszystkim szczęka na mój widok opada. A nie... to przez to, że jestem podobny do tego dziadka. A co to za mutanty? O przepraszam, to ciotka i wujek. Co oni kombinują? Maria tez cos podejrzewa. Kasę? Dawaj forsę, ale i tak stąd nie wyjdziemy. Dobra, dobra, jeszcze tu wrócimy, zobaczycie! A nie mówiłem? Wróciliśmy... W sumie chyba powinniśmy pomóc tej świrusce odzyskać dom, bo należy się jej. Ten jej wujek jak z rodziny Adamsów a ciotka jak z mydlanej opery musieli ja czymś szpikować i wmawiać jej, że jest nie ten tego... O proszę, teraz sobie leżę przy basenie, dostaje drinki, Maria w stroju kąpielowym (w obecnej chwili mógłbym ją tego stroju pozbawić, ale nie przy dzieciach – Laurie). Kolacyjka – pychota! Mmm... Ej, gdzie ta roztrzęsiona i michealobojna pokojówka?! Lepiej po nią pójdę. Auł!!! Co za palant śmiał mnie zranić? Niech no ja go... auł! Ale boli...
No i po krzyku. Co się stało?! Ten cały Grant – nowy kochaś Isabel, to kolejny pokręcony kosmita. No może nie całkiem. Kolejny opętany! To on tą Laurie chciał zabić. Niebieskie straszydło (czyt. to Gan...coś tam) zamknęło Alexa i Kyla, którzy w przypływie nudy lub męskiej przyjaźni (mam nadzieję, że tylko przyjaźni) założyli duet i zaczęli dawać darmowe koncerty wewnątrz tego blue grobowca. Na szczęście cała reszta zdołała ich wyciągnąć zanim podpisali kontrakt. Ale dzięki komu ich wyciągnęli? Ha! No wiadomo – mnie!!! Odpowietrzyłem Królową Gandarium (wyglądała jak jakaś fruwająca meduza). Wielbieniu mnie nie było końca, co mnie nie dziwi, zasłużyłem na miano bohatera. I tak oto, po raz kolejny, zło i występek zostały zwalczone dzięki porażającej sile Michaela Guerina...
P.S: Ramię dalej boli jak cholera.
c.d.n.
Z PAMIĘTNIKA M.G.
IX
Popadam w paranoje. Jeszcze chwila i będę musiał od Isabel albo od Marii pożyczyć prozacu albo innego czegoś na uspokojenie. Albo się zadźgam i będzie lepiej. Nie mam jeszcze dzieci, a już zostałem dziadkiem... Matko, jak to brzmi idiotycznie! Jakaś blond psycholka, którą Isabel wykopała z ziemi, okazała się być moją wnuczką. Nie, nie! Okazało się, że jej dziadek to taki drugi ja, tzn. wyglądał jak ja. Wyglądał, bo nie żyje. No oczywiście jak mnie Laurie (ta blondynka po przejściach) zobaczyła, to trybiki w mózgu jeszcze bardziej jej się poprzekręcały. Przez nią i całe to zamieszanie, które wywołała, Szeryf jest zawieszony, prawdopodobnie go wywalą, jakieś Gan...coś tam nas prześladuje, a ja jeszcze musze odwozić te psychiczna do jej ciotki. Mam przerąbane, bo oczywiście jedzie ze mną Maria. I oczywiście pastwi się nade mną, każąc mi rozmawiać z Laurie. A niby o czym mam z nią rozmawiać?! O babci?! Ciekawe co robią pozostali. A słyszałem, że to niebieskie Gandarium – o właśnie, tak się to badziewie nazywa! – połakomiło się na Maxa. Heh...
Ale chałupa. Jakbym tu mieszkał, w życiu bym nie uciekał. Nie ma co Laurie musi być kuta na cztery nogi. Musze robić niezłe wrażenie, skoro wszystkim szczęka na mój widok opada. A nie... to przez to, że jestem podobny do tego dziadka. A co to za mutanty? O przepraszam, to ciotka i wujek. Co oni kombinują? Maria tez cos podejrzewa. Kasę? Dawaj forsę, ale i tak stąd nie wyjdziemy. Dobra, dobra, jeszcze tu wrócimy, zobaczycie! A nie mówiłem? Wróciliśmy... W sumie chyba powinniśmy pomóc tej świrusce odzyskać dom, bo należy się jej. Ten jej wujek jak z rodziny Adamsów a ciotka jak z mydlanej opery musieli ja czymś szpikować i wmawiać jej, że jest nie ten tego... O proszę, teraz sobie leżę przy basenie, dostaje drinki, Maria w stroju kąpielowym (w obecnej chwili mógłbym ją tego stroju pozbawić, ale nie przy dzieciach – Laurie). Kolacyjka – pychota! Mmm... Ej, gdzie ta roztrzęsiona i michealobojna pokojówka?! Lepiej po nią pójdę. Auł!!! Co za palant śmiał mnie zranić? Niech no ja go... auł! Ale boli...
No i po krzyku. Co się stało?! Ten cały Grant – nowy kochaś Isabel, to kolejny pokręcony kosmita. No może nie całkiem. Kolejny opętany! To on tą Laurie chciał zabić. Niebieskie straszydło (czyt. to Gan...coś tam) zamknęło Alexa i Kyla, którzy w przypływie nudy lub męskiej przyjaźni (mam nadzieję, że tylko przyjaźni) założyli duet i zaczęli dawać darmowe koncerty wewnątrz tego blue grobowca. Na szczęście cała reszta zdołała ich wyciągnąć zanim podpisali kontrakt. Ale dzięki komu ich wyciągnęli? Ha! No wiadomo – mnie!!! Odpowietrzyłem Królową Gandarium (wyglądała jak jakaś fruwająca meduza). Wielbieniu mnie nie było końca, co mnie nie dziwi, zasłużyłem na miano bohatera. I tak oto, po raz kolejny, zło i występek zostały zwalczone dzięki porażającej sile Michaela Guerina...
P.S: Ramię dalej boli jak cholera.
c.d.n.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 60 guests