T: Miłość niejedno ma imię [by Max&LizBeliever]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Jan 28, 2004 8:20 pm

Aniu, Kotek wiem, że jestes teraz zajęta ale nie masz czasem pod ręką kolejnej części :mrgreen:

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Tue Feb 03, 2004 7:03 pm

Sorry za duża przerwę, ale miałam trochę...spraw na głowie. Dziś rozdział 7.

Rozdział 7.

- Alex, to chyba nie najlepszy pomysł.
Alex westchnął w odpowiedzi.
- Daj spokój Max. Musisz wyleźć z tego domu.
Max nieświadomie potarł kciukiem brew.
- Mam tonę prac domowych do odrobienia.
- To siedmiolatki. Ile ty im zadajesz?
- Miałem zamiar skosić trawnik- odparł tonem obronnym.
Alex zachichotał.
- Jesteś beznadziejny. Cóż, nie mam zamiaru być posłańcem przekazującym małej, stęsknionej dziewczynce, ze do nie przyjdziesz. Albo przyjdziesz, albo będziesz zmuszony radzić sobie z potokiem łez.
Max zamknął oczy i westchnął cicho.
- Alex, dlaczego obiecałeś jej że przyjdę, nie spytawszy wcześniej mnie o to?
- Bo wiedziałem że tylko w ten sposób się zgodzisz.
- To nie fair.
- To dla twojego własnego dobra Maxiu. Daj spokój! Chodzi tylko o jeden dzień na zakupach? To chyba nie takie straszne?
- Och, wybacz, najwyraźniej źle cię zrozumiałem- odparł Max, w jego glosie pobrzmiewały nuty sarkazmu.- czy Isabel nie idzie?
- Ech, ona nie jest taka straszna..
- Alex- odparł ze śmiertelną powagą- słyszysz to od kogoś kto zna ja od pieluch. Ona jest taka straszna.
- Więc możemy się rozdzielić. Ja pójdę z Isabel, ty i Michelle możecie oblecieć wszystkie sklepy z zabawkami, ponieważ jesteś jedynym powodem dla którego idzie razem z nami. Rozumiesz, uroiła sobie że jej matka spędza zbyt dużo czasu w sklepach z butami.
Twarz Maxa rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
- Moja dziewczyna- stwierdził dumnie.
- Czy to znaczy tak?- upewnił się Alex.
Max westchnął, pokonany.
- Idę tylko po to by ocalić Michelle przed jej własną matką.
Alex uśmiechnął się triumfalnie.
- Wpadniemy po ciebie o czwartej.
- Super- mruknął Max. Próbował udawać zirytowanego, ale w głębi ducha był szczęśliwy, że znalazł powód by wydostać się z domu. Domu, który wraz z Tess kupili przed czterema laty.


-...a mama powiedziała, że mogę dostać Happy Wheel.
- Happy Wheel?
- W Mc Donaldzie- wyjaśniła Michelle, spoglądając na niego z rozbawieniem.
Max klepnął się w czoło, pojmując o co chodziło.
- No tak. Więc chcesz tą syrenkę w zestawie Happy Meal?
Michelle przytaknęła gorliwie.
- Mama powiedziała również, że zabierzesz mnie do sklepu z zabawkami i...
- I co tam dostaniesz skarbie?- spytał.
- Michelle? Michelle? Pożegnasz się z tatą?
Michelle wyszczerzyła się do ojca i wycisnęła na jego policzku wilgotnego całusa, kiedy klęknął tuż przed nią.
- Pa tato.
Alex przewrócił oczami.
- Na razie aligatorze.
- Do zobaczenia kłokodylu- dodała Michelle.
- Czy tego właśnie uczysz naszą córkę?- spytała Isabel, wysuwając się zza pleców męża.
- Przyda jej się.
Isabel potrząsnęła głową i z uśmiechem podniosła Michelle, przytulając ją do siebie.
- Hej, skarbie- jęknęła- powoli stajesz się za ciężka, jak na moje możliwości.
- Jestem dużą dziewczynką- oświadczyła dumnie Michelle.
- No pewnie- Isabel połaskotała ją w nos- a teraz musisz mi obiecać, że będziesz słuchała wujka.
- Obiecuję- odparła poważnie Michelle.
- Ok. skrzacie- Isabel postawiła córkę na ziemi. Wzięła pod ramię męża i spojrzała na brata- ok. braciszku. Spotkamy się tutaj za trzy godziny.
Max uniósł lekko brew.
- Jesteś pewna że oblecisz wszystkie możliwe sklepy z butami w trzy godziny?
- Hahaha. Bardzo śmieszne- odgryzła się- bawcie się dobrze.
- Będziemy- odparł Max, biorąc Michelle za rękę- prawda Michelle?
- Jasne- Michelle już szarpała go niecierpliwie za rękę, wlokąc w stronę pierwszego z brzegu sklepu z zabawkami- choooooć Max.
- Chyba lepiej już pójdę- rzucił pospiesznie Max, pędząc za Michelle- hej! Trenowałaś ostatnio?
Isabel uśmiechnęła się, odprowadzając ich wzrokiem dopóki nie zniknęli za zakrętem.
- Więc pani Whitman, co mamy na liście?- spytał Alex.
- Buty, bezapelacyjnie buty- rozpromieniła się Isabel, zaciskają władczo dłoń na ramieniu męża i ciągnąc go za sobą przez ulicę. Alex zaczął dochodzić do wniosku, że obawy Michelle nie były nieuzasadnione.


- O rany, to miejsce jest...spore- stwierdziła Liz.
- A nie mówiłam?- Maria uśmiechnęła się rozbrajająco.
- Może powinni wypuścić jakieś mapy, bo obawiam się, że mogę się zgubić.
Maria zmarszczyła nos.
- No tak, z twoja wspaniałą orientacją w terenie mapa naprawdę by się opłaciła.
Liz uszczypnęła ja w ramię.
- Wielkie dzięki Maria.
Przyjaciółka parsknęła śmiechem.
- Przyznasz że to smutne, kiedy się zapomina jak wrócić ode mnie do domu.
Liz dyskretnie przewróciła oczami.
- Niech ci będzie- chciała powiedzieć coś jeszcze, Maria przeszkodziła jej, ściskając mocno jej przedramię i pociągając za sobą tak gwałtownie, że Liz nieomal straciła równowagę.
- Maria!
- Och popatrz popatrz popatrz!- ekscytowała się Maria- tam są moje ulubione lody! Musimy ich spróbować.
Liz uśmiechnęła się, widząc swoją przyjaciółkę podskakującą ze szczęścia. Miała wyraz twarzy dziecka rozpakowującego prezent w Boże Narodzenie.
- Mario, uspokój się. To tylko lody- zachichotała.
- Chodźże Liz. Musimy sobie kupić- trajkotała Maria, ciągnąc Liz za sobą.
Liz uśmiechnęła się i skinęła dłonią w stronę jednej z niewielu ławek stojących przy alei.
- Chyba usiądę na krótką chwilę.
Maria momentalnie spoważniała.]
- Dobrze się czujesz?- spytała z niepokojem.
Liz machnęła ręką lekceważąco.
- Jasne. Po prostu posiedzę tu przez chwile, a ty możesz iść po lody.
- Na pewno?
Liz uśmiechnęła się w odpowiedzi.
Maria rzuciła jej jeszcze jedno spojrzenie, które prawdopodobnie utwierdziło ją w mniemaniu, że Liz naprawdę dobrze się czuje, bo uśmiechnęła się ponownie.
- Zaraz wrócę.
- W porządku- Liz skinęła głową.


Promienie słońca przenikające przez okienne szyby kładły się miękko na jej włosach o barwie miodu, sprawiając że zdawały się niemal płonąć. Jego nogi zastygły, płuca przestały wciągać powietrze. Ciało pogrążyło się w letargu, ale serce w jego piersi było całkowicie żywe. Pulsowało z energią jakiej nie czuł od lat. Powieki nawet nie drgnęły w próbie mrugnięcia, bał się choć na chwile stracić ją z oczu. Mogłaby zniknąć tak nagle, jak ostatnim razem. Drugi raz nie popełni tego błędu. Nie pozwoli jej odejść. Jakaś cząstka jego umysłu, ta wciąż jeszcze racjonalna, próbowała mu podszepnąć że to co widzi jest jedynie iluzją. Że to nie ona. Że to nie możliwe. Nie żyła. Widział jej nieruchome ciało na szpitalnym łóżku i spędził godziny u jej boku w nadziei że jakimś cudem obudzi się i uśmiechnie do niego. Że nazwie go głuptasem, skoro uwierzył, że mogła go opuścić. Ale nigdy się nie obudziła.
Móc ujrzeć ją znowu- było to niewyobrażalne uczucie. Rozmawiać z nią. Słyszeć jej śmiech, widzieć jej uśmiech. Dotykać jej, czuć jej smak. Wróciła tęsknota, za tym wszystkim co utracił. Pozwoliło mu to uwierzyć w to, co niewiarygodne. W nadzieję, która nigdy w nim nie umarła, jak tlący się płomień oczekujący na drewno które podsyci jego ciepło i blask. Stała tyłem, zwrócona do niego plecami, ale wyglądała wciąż tak samo. Jej włosy opadały na plecy. Teraz były dłuższe, prostsze. Widział, jak wsunęła luźne pasemko za ucho. Poprawiła pasek przy sandale.
Był tak pochłonięty jej widokiem, że nie zwrócił uwagę na małą rączkę wysuwającą się z jego dłoni i cienki głosik opowiadający o Teletubisiach. Kobieta wyprostowała się i przerzuciła włosy z ramienia na ramię, pozwalając im sfrunąć na plecy. Odwróciła się. Rzeczywistość która go uderzyła była niczym brutalny policzek, jego spojrzenie przesunęło się po twarzy kobiety. Nie, to nie była jej twarz, była mu całkowicie obca.
Rozejrzał się wkoło, uświadamiając sobie że nie czuje już znajomego uścisku małej dłoni.
- Michelle?- jego serce zaczęło tłuc się gwałtownie i dreszcz paniki przemknął wzdłuż kręgosłupa- Michelle?- nie było jej nigdzie. Obrócił się, jego głos stał się głośniejszy- Michelle?!
Ludzie mijali go, odwracając się i spoglądając na niego z zaciekawieniem lub zniecierpliwieniem. Nie zwracał uwagi. Nieoczekiwanie znalazł się z powrotem w szpitalnej poczekalni, wśród płaczu ludzi poszukujących najbliższych.
- Michelle!- krzyknął.
Odwrócił się na pięcie, ale nigdzie nie widział jasnowłosej trzylatki. Ludzie otaczali go ze wszystkich stron. Ich śmiech zlewał się w monotonny szum. Bezmyślne glosy narastały i zaczął iść. Jego spojrzenie niespokojnie przeczesywało okolicę.
Stracił ją.
Obiecał sobie, że nigdy już nie straci nikogo kogo kocha i właśnie ją stracił.

Delikatny uśmiech igrał na jej ustach, gdy odprowadzała wzrokiem znikającą w tłumie Marię. Od rana odczuwała ból głowy. W niektóre dnie, efekt uboczny działania lekarstw które przyjmowała, był gorszy niż zazwyczaj.
Brzęczenie telefonu odwróciło jej uwagę od Marii i zaczęła przeszukiwać torebkę w poszukiwaniu komórki. Westchnęła, odczytując znajomy numer.
- Tak?- odpowiedziała.
- Liz? Gdzie jesteś.
- Na zakupach- odpowiedziała, z góry przeczuwając do czego doprowadzi ta konwersacja.
- Na zakupach?
- Tak, z Marią. W Santa Fe Mówiłam ci o tym wczoraj wieczorem.
- Nie mówiłaś- stwierdził jej chłopak.
- Kevin. Skoro tak bardzo się troszczysz o to gdzie spędzam czas, może powinieneś zacząć uważniej mnie słuchać. Powiedziałam ci wczoraj że Maria i ja mamy zamiar spędzić dzień w Santa Fe.
- Czy to nie głupie?- spytał Kevin.
- Słucham?- odparła z niedowierzaniem- ci jest głupiego w zakupach.
- Pomyśl o swojej kondycji Liz- oświadczył Kevin.
Liz podniosła się z ławki, zamykając oczy i usiłując zachować spokój. On tylko się martwił. Tylko się martwił. Nie chciał, żeby tak to zabrzmiało.
- Dlaczego nie potrafisz mi zaufać na tyle, by uwierzyć, że potrafię o siebie zadbać? Jestem dorosła, na Litość Boską!
- Ale czasami nie jesteś dość ostrożna- odpowiedział Kevin.
- Jestem ostrożna- odgryzła się Liz- jestem tak ostrożna, że chwilami się duszę!
- Liz- Kevin zniżył głos, przybierając ton jakim przemawia się do upartego dziecka, co jeszcze bardziej rozjuszyło Liz- nie masz tyle energii co inni, nie możesz się z nimi ścigać...
- I tu się mylisz- odparowała Liz- ja jestem taka jak inni! Jestem normalna! Mówisz o osobie, która byłam przed transplantacją.
- Dlaczego tak to odbierasz?- przerwał Kevin.
- Jak?- westchnęła.
- Po prostu martwię się o ciebie- powiedział. W jego glosie wyczuła narastające rozdrażnienie. Odetchnęła głęboko i otworzyła oczy, jej spojrzenie powoli przemknęło po otaczającym ja tłumie, choć naprawdę nie widziała nikogo.
- Porozmawiamy o tym kiedy wrócę do domu- powiedziała.
- A kiedy wrócisz?- spytał Kevin.
Liz otwierała usta, żeby mu odpowiedzieć, kiedy ktoś niespodziewanie wpadł na nią, powstrzymując ją tym samym. Odwróciła się, by stanąć twarzą w twarz z najpiękniejszym mężczyzną, jakiego w życiu widziała. Ale to jego oczy zwróciły jej uwagę. Ich niespokojne spojrzenie zdawało się przeszukiwać okolicę. Panika biła od niego falami- tak, że niemal odczuła ją fizycznie.
- Kevin, zadzwonię później- rzekła pospiesznie. Z drugiej strony dobiegło ją jakieś „ale”, nacisnęła jednak przycisk kończący rozmowę.
Mężczyzna zaczął już odchodzić, kiedy wyciągnęła rękę i go powstrzymała.
- Hej, nic ci nie jest?- spytała miękko, jej dłoń na jego ramieniu sprawiła, że odwrócił się i spojrzał wprost na nią. Westchnęła niemo, widząc jego przerażone spojrzenie.
- Ja...przepraszam- wyszeptał.
Coś tu było nie w porządku.
- Co się stało?
Nie wiedziała, jak to się stało, że stała tam rozmawiając z nieznajomym. Miał coś w sobie. Instynkt podpowiadał jej, że załamie się całkowicie, jeśli ona mu nie pomoże.
- Zgubiłem ją- odparł i odwrócił się, by odejść. Liz chwyciła torebkę z ławki i pospieszyła za nim.
- Kogo zgubiłeś?- spytała.
Mężczyzna zatrzymał się i odwrócił do niej, jego zdumiewające oczy napotkały jrj spojrzenie.
- Proszę. Pomóż mi ją znaleźć.
- Dobrze- odparła bez wahania- jak wygląda?
- Słucham?- jego spojrzenie podjęło przerwane poszukiwania.
- Ta, którą zgubiłeś- wyjaśniła Liz- jak wygląda?
- Ona...jest blondynką z brązowymi oczyma. Ma trzy lata- odparł mężczyzna.
Liz zmarszczyła brwi. Zbyt wiele dzieci odpowiada temu opisowi.
- Jak była ubrana?
- Muszę ja znaleźć- wyszeptał, ponownie oddalając się od niej. Powstrzymała go jej dłoń na jego ramieniu.
- Popatrz na mnie- powiedziała, gdy nie przestawał rozglądać się wokół. Położyła dłoń na jego policzku i zmusiła go, by spojrzał jej w oczy. Jej niepokój wzrósł, gdy niemal podskoczył pod wpływem jej dotyku.
Co przydarzyło się temu mężczyźnie, że do tego stopnia odchodził od zmysłów?
- Musisz mnie posłuchać- powiedziała powoli. Jego spojrzenie objęło jej twarz, spoglądał jej w oczy. Bycie w centrum jego uwagi okazało się trudne do zniesienia. Jego oczy były tak niewiarygodnie intensywne i coc w sposobie w jakim patrzyły na nią utwierdziły ją w mniemaniu, że musi mu pomóc. Spoglądał na nią, jakby była ostatnia deską ratunku i serce w niej zadrżało. Pragnęła wziąć go w ramiona i powiedzieć mu, ze wszystko będzie dobrze. Lekko potrząsnęła głową, chcąc odpędzić od siebie podobne myśli. Co jej przyszło do głowy? Nigdy wcześniej nie spotkała tego mężczyzny? Dlaczego wywarł na niej tak ogromne wrażenie.
- Musisz wziąć się w garść- powiedziała- nie znajdziesz jej w takim stanie. Musisz się uspokoić, okay? A ja pomogę ci szukać.
- Okay- szepnął.
Liz odetchnęła głęboko.
- Okay. Jak ta dziewczynka była ubrana?
Jego oczy zamknęły się na krótką chwile i Liz patrzyła jak jego pierś faluje w przyspieszonym rytmie. Nigdy wcześniej nie widziała nikogo tak zdesperowanego.
- Różowy sweter i spódniczkę- odparł.
- Ma długie włosy, czy krótkie?- spytała, tak spokojnie jak tylko potrafiła.
- Długie, ale związane w koński ogon- odpowiedział.
- Rozmawiałeś już z ochroną?
Cień strachu przemknął przez jego twarz, szybko zastąpiony poczuciem winy.
- Nie- szepnął, jego głos przepojony był bólem.
- Okay, więc tam pójdziemy- stwierdziła Liz- ja przepytam ochronę a ty oblecisz wszystkie sklepy z zabawkami. Czy chciała dokądś pójść?
Jego spojrzenie wciąż się w nią wpijało.
- Mac Donalds- odparł- chciała Happy Meal.
Liz wyczuła cień nadziei w jego głosie i ogrzało to jej serce.
- Powinieneś sprawdzić więc w MacDonaldzie. Powiedzmy, że spotkamy się tutaj za pół godziny, okay?
Nieśmiało skinął głową i Liz posłała mu kojący uśmiech.
- Znajdziemy ją.
Odwróciła się, zmierzając w stronę jednego z ochroniarzy, gdy nagle poczuła dotyk silnej, ciepłej dłoni na swoim przedramieniu. Spojrzała na niego pytająco.
- Dziękuję- powiedział miękko. Tak miękko, że ledwie go usłyszała. Zdjęła jego słoń ze swojego ramienia i uścisnęła ją delikatnie.
- Chodźmy szukać dziewczynki.
- Michelle- podpowiedział.
- Michelle- uśmiechnęła się Liz- chodźmy szukać Michelle.


Dwadzieścia piec minut później zdążyła już poinformować ochronę o zdarzeniu. Podali wiadomość przez radiowęzeł i obiecali rozglądać się za Michelle. Zdążyła obiec też połowę okolicznych sklepów. Powoli zaczynała się zastanawiać, czy kiedykolwiek odnajdzie tę dziewczynkę i czy kiedykolwiek odnajdzie drogę powrotną do ławki, na której siedziała. Miała nadzieję, że mężczyzna odnalazł już swą córkę. Maria zadzwoniła pięć minut po tym, jak opuściła ławkę i Liz zdążyła powiadomić ją o całej sytuacji a Maria obiecał rozglądać się za Michelle.
Zrezygnowana Liz zapytała jednego z ochroniarzy o drogę powrotną, gdy nagle dostrzegła małą dziewczynkę wychodząca z jednego ze sklepów. Serce podskoczyło jej w piersi, gdy spojrzała na jej jasne, związane w koński ogon włosy, na różowy sweter i spódniczkę.
To była Michelle. To musiała być Michelle.
- Michelle!- zawołała. Kilkoro ludzi odwróciło się, spoglądając wprost na nią, w tym również ta mała dziewczynka. Jej oczy rozszerzyły się, gdy dostrzegła obcą kobietę idącą w jej stronę. Liz zobaczyła, że płakała. Zapewne była już bardzo wystraszona.
- Czy masz na imię Michelle?- spytała, zbliżając się.
Dziewczynka skinęła głową, wyraźnie zaskoczona.
- Ja jestem Liz. Twój tata cię szuka- oznajmiła Liz. Nagle uderzyła ja myśl, ze nie spytała mężczyzny o jego imię.
- Tata?- szepnęła płaczliwie Michelle.
- Tak- skinęła głową Liz- naprawdę martwi się o ciebie- wyciągnęła dłoń do dziewczynki, uśmiechając się kojąco- choć, zaprowadzę cię do niego.
- Mama mówiła mi, że nie powinnam chodzić nigdzie z nieznajomymi- oświadczyła Michelle, jej wielkie oczy pełne były lęku i nieufności. Ale również nadziei, że ta kobieta zaprowadzi ją do ojca.
- I ma całkowitą rację- uśmiechnęła się Liz- słuchaj, zrobimy tak. Widzisz tego strażnika?- Liz skinęła dłonią w stronę jednego z ochroniarzy i Michelle przytaknęła- zaprowadzę cię do niego i poczekasz tam do chwili, gdy przyślę tu twojego tatę. Okay?
Michelle namyślała się przez chwilę głęboko, rozważając słowa kobiety, po czym skinęła głową.
- W porządku- zgodziła się.
Liz uśmiechnęła się.
- Dobrze. Chodźmy.
Ruszyły powoli z miejsca. Uszły zaledwie parę kroków, kiedy Liz poczuła dotyk małej drżącej rączki. Serce zalała jej fala ciepła i delikatnie uścisnęła dłoń dziewczynki.

Ich oczy się spotkały i Liz nie potrafiła powstrzymać uśmiechu wypełzającego na jej twarz na myśl, że będzie mogła go pocieszyć. Emocje kłębiły się w jego spojrzeniu, tak intensywnie że rozpoznała je pomimo dzielącej ich odległości. Zaczął iść w jej stronę, nie tracąc jednocześnie kontaktu wzrokowego. Serce podskoczyło w jej piersi, kiedy się zbliżył.
- Znalazłeś ją?- spytała bez tchu.
Jej uśmiech stał się jeszcze bardziej promienny i skinęła głową. Zamknął oczy i odetchnął głęboko, jego ciało zadrżało, jak gdyby uginając się pod niewidzialnym ciężarem. Machinalnie wyciągnęła rękę, by go podtrzymać. Uśmiech zniknął jej z twarzy. Wyglądał tak, jakby miał zemdleć. Zanim jednak miała szanse zapytać go, czy dobrze się czuje, otworzył oczy i ponownie spojrzał wprost na nią.
- Gdzie ona jest?- spytał.
Liz uśmiechnęła się na wspomnienie małej dziewczynki.
- Zostawiłam ją w FAO Schwarz, z ochroniarzem. Powiedział, że nie może chodzić nigdzie z nieznajomymi, więc poszłyśmy na kompromis.
Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech i Liz wstrzymała oddech.
- To najbardziej inteligentna trzylatka na świecie.
W jego głosie pobrzmiewała taka duma, że ciepły uśmiech powrócił na jej usta.
- Odniosłam podobne wrażenie.
Skinął głową, spoglądając w kierunku miejsca, w którym znajdowała się Michelle. Potem odwrócił się do niej.
- Nie wiem jak ci dziękować, jak się odwdzięczyć....
Uśmiechnęła się, potrząsając głową.
- Nie musisz mi dziękować. Potrzebowałeś pomocy i...- urwała, gdy ujął jej dłoń. Coś, niczym zagubiona iskierka przeskoczyło pomiędzy nimi, gdy dotknął jej ramienia, jej spojrzenie powędrowało z ich złączonych dłoni, z powrotem na jego twarz.
- Dziękuję- powiedział z naciskiem, jego dłonie przytrzymały jej własne w bezpiecznym uścisku, podkreślając znaczenie słów.
Przełknęła ślinę i uśmiechnęła się słabo.
- Nie ma za co.
- Jeśli jest coś, co mogę zrobić...
Ponownie potrząsnęła głową.
- Naprawdę nie ma potrzeby. Powinieneś do niej iść. Myślę, że jest przestraszona.
Pospiesznie skinął głową.
- Tak, masz rację.
Wypuścił jej dłoń i momentalnie odczuła utratę jego ciepła, obejmując się ramionami w pasie, jak gdyby pragnęła powstrzymać ogarniający ją dreszcz.
- Dziękuję- powiedział miękko. A potem odszedł. Zbyt późno zdała sobie sprawę, że nie zna nawet jego imienia a szansa spotkania go raz jeszcze jest minimalna. Najdziwniejsze było gwałtowne uczucie smutku, które przejęło ją myśl, że zapewne już więcej go nie spotka. Tak jakby utraciła coś, czego nigdy tak naprawdę nie miała.
Cdn...
-
-
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Feb 03, 2004 9:33 pm

Och Lizziett, dziękuję, tak sie stęskniłam za następną częścią. Postać Maxa jest tak ciepła, delikatna powodująca, że sama miałam ochotę go przytulić kiedy kompletnie przerażony szukał Michelle...
Ciekawe w jakich okolicznościach spotkają sie znowu. Wydaje się że narazie zrobił piorunujące wrażenie na Liz, czy w nim samym coś drgnęło ? :D

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Feb 03, 2004 9:54 pm

Grrr... Nie to, żeby nie podobała mi się kolejna część, ale... :wink: Coś te ferie za szybko umykają, a ja powinnam wziąć się za analizę jakiegoś wiersza... Dzięki Lizziett :wink:
Image

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Tue Feb 03, 2004 9:59 pm

Śliczna część pierwsze spotkanie. ciekawe kiedy spotkają się znowu, czy Max czuł na widok Liz to co ona na jesgo ???
Śliczne, urocze, nie wiem co jeszcze napisać :)

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Thu Feb 05, 2004 10:21 pm

Śliczniutka część. Pierwsze spotkanie... wszystko zaczyna się kręcić coraz szybciej... Ciekawe kiedy będzie ten następny raz? Nie mogę się już doczekać cd :)
Image

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Thu Feb 05, 2004 10:53 pm

Nie napiszę, że ta część jest śliczniutka. Nie jest. Jest za to powabna, urokliwa, czarowna, wdzięczna, olśniewająca, zniewalająca. Ha, popisałam się znajomością przymiotników, co? A tak na serio, chciałam napisać słowo śliczna, ale jak zobaczyłam we wszystkich postach to słowo to uniosłam się honorem i sięgnęłam po słownik aby poszerzyć swoje słownictwo i efekt macie załączony. Przez to że nie muszę pisać żadnych wypracowań (szkołę mam za sobą) bardzo ograniczyłam zasób słownictwa, ale teraz koniec. Słownik na stole i nie ma zlituj! Tylko oryginalne (jedyne, nieporównywlne, osobliwe) słowa! tu i w życiu na jawie. Musze się ukulturalnić. A Wy mnie do tego zmobilizowałyście.

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Thu Feb 05, 2004 11:21 pm

Czy jeżeli zapytam kiedy kolejna część to nie będzie to popędzanie weny twórczej Lizzett :?: :mrgreen:
do tłumaczenia w końcu też trzeba mieć natchnienie :!:

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sun Feb 08, 2004 6:54 pm

Dziękuje wszystkim za miłe słowa, mam nadzieję wrzucić następny rozdział jutro. Co do następnego spotkania...hm...nie zdradzę co i jak, ale w każdym razie- moim zdaniem będzie równie uroczo 8) nie nastąpi jednak jeszcze w jutrzejszym rozdziale- po nim za to będziecie mieli ochote wybić zęba Isabel :wink:
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

liz
Fan
Posts: 569
Joined: Sun Dec 21, 2003 5:31 pm

Post by liz » Sun Feb 08, 2004 7:10 pm

Ja chcę następna część!!!!! Lizziet, czekamy! Albo chociaż napisz, co takiego przeskrobie Isabel, że aż zeby mamy jej powybijać :cheesy:

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Sun Feb 08, 2004 8:31 pm

Wybić zęba Is?? Boże, co ona zrobi? Dobrze, że chociaż wiadomo kiedy będzie można rzucić się na forum aby o tym bulwersującym zachowaniu Is przeczytać.

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Mon Feb 09, 2004 9:46 pm

Hmmmmm już jest jutro :( a opowiadanka nie ma ale jesteśmy cierpliwi i jeszcze trochę poczekamy :D

liz
Fan
Posts: 569
Joined: Sun Dec 21, 2003 5:31 pm

Post by liz » Mon Feb 09, 2004 9:51 pm

,,Jutro" kończy się o północy, więc jeszcze 3h 10min. Trzeba czekać :cheesy: Poza tym jutro nie idę do szkoły, więc mam caaały dzień na forum... no i oczywiście odrabianie lekcji :cheesy::devil:

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Mon Feb 09, 2004 10:53 pm

Jestem :P Sorry że tak późno, ale cały dzień miałam zapchany.



Rozdział 8

- O czym ty do diabła myślałeś Max?!!- krzyczała zrozpaczona matka.
- Isabel uspokój się- próbował wtrącić jej mąż.
- Nie każ mi się uspokajać!- wrzasnęła Isabel, przyciskając córkę do piersi- ufałam ci Max! Ufałam, że zaopiekujesz się nią. Boże! Pracujesz z dziećmi! Sądziłam, że potrafisz dać sobie z nimi radę! Czy tak trudno upilnować trzylatki?!
- Mamo proszę, przestań krzyczeć- błagała zapłakana Michelle.
- Isabel, przerażasz Michelle- powiedział Alex.
Ale Isabel nie słuchała. Jej brat zgubił ich małą córeczkę i tylko cudem nie doszło to tego, ze została porwana.
- A co jeśli ktoś by ją zabrał?! Zawiózł ją gdzieś do lasu i zamordował?!
- Isabel!- wysyczał Alex. Płacz Michelle narastał.
- Ja...nie...zobaczyłem...Naprawdę nie chciałem...
Zaniepokojony Alex zerknął na szwagra. Nie było trudno zauważyć, że Max był bliski załamania i krzyki Isabel, przywołującej wszystkie jego lęki i poczucie winy, którym zadręczał się od chwili zniknięcia Mixchelle, definitywnie nie poprawiały sytuacji.
- Co zobaczyłeś Max?- spytał Alex, urywając tym samym trajkotanie swojej żony. Max spuścił wzrok.
Oczy Isabel rozszerzyły się, gdy patrzyła na brata, jej podbródek zadrżał, gdy prawda wreszcie do niej dotarła.
- To była ona. Myślałeś, że ja zobaczyłeś.
- Kogo?- spytał niepewnie Alex.
Isabell osunęła się na ławkę za swoimi plecami, nie zauważając nawet, ze Michelle wymknęła się z jej objęć i przylgnęła do ojca.
- Dokładnie Max. Musisz zobaczyć się z terapeutą! Jesteś chory!
- Oni mi nie pomogą- powiedział, jego głos był silniejszy. Odwiedził jednego z nich zaraz po ich śmierci, ale nie przyniosło mu to żadnej ulgi. Terapeuta usiłował jedynie wyciągnąć na światło dzienne to wszystko, o czym Max tak rozpaczliwie próbował zapomnieć.
- Czy nie rozumiesz?- Isabel cedziła przez zaciśnięte zęby, łzy wściekłości i strachu płynęły jej po policzkach, zostawiając po sobie czarne smugi maskary- Michelle mogła przez ciebie zginąć, bo pomyślałeś że widzisz Tess!
Alex w panice obserwował, jak Max kuli się w sobie na ich oczach.
- Isabel przestań! Porozmawiamy o tym po powrocie do domu.
- Nie Alex- powiedziała spokojnie, nie odrywając spojrzenia od twarzy brata- on musi to usłyszeć. Nie jest jedynym, który kogoś stracił. Ja też ja straciłam Max! Była moją najlepszą przyjaciółką. Ale wciąż żyję!! Musisz pozwolić jej odejść Max. Dziś omal nie poświęciłeś Michelle, dlatego że nie potrafisz o niej zapomnieć!
Słowa Isabel cięły jak tysiące ostrzy, wbijały się w ciało, docierały do kości. Przebijały serce i mury które wokół niego wznosił. Raniły, ponieważ były prawdziwe. Dziś Michelle omal nie zginęła przez niego, dlatego że nie pozwalał odejść swojej zmarłej żonie.
- Isabel!! Przestań w tej chwili!!- wrzasnął Alex, a Isabel podskoczyła na ławce, przerażona intensywnością jego głosu. Nigdy wcześniej nie podnosił go na nią.
- Czy nie widzisz, co mu robisz?
Isabel przygryzła usta.
- Co ja mu robię?! Spytaj lepiej, co on dziś zrobił naszej córce?
- Myślę że po dzisiejszym dniu powinnaś mieć więcej zrozumienia dla Maxa, teraz gdy wiesz, co to znaczy bać się o swoje dziecko. Max też to czuł. Jego syn nie żyje Isabel! Michelle jest wciąż z nami! Naprawdę sądzisz, że mógłby ją zranić? On ją kocha Isabel. Nigdy by jej nie skrzywdził!
Isabel poczuła, że jej gniew słabnie, gdy spojrzała na twarz brata. Opary wściekłości powoli się rozwiały, jej wzrok przesunął się po sylwetce brata. Nie podnosił wzroku, ale bez trudu odczytała prawdę z pokonanych linii jego ciała. Jej serce zadrżało w poczuciu winy. Co uczyniła?
- Max- powiedział, jej glos był niewiele głośniejszy od szeptu. Spojrzał na nią. Widziała, że próbuje ponownie wznieść mur, chroniący jego twardniejące serce, ale jego oczy zawsze były ostatnie w ukrywaniu prawdy. Jakaś jej cząstka odżyła w nadziei wobec tych emocji. Nie widziała ich już od tak dawna...od dnia, w którym znalazła go w poczekalni, po tym jak dowiedzieli się, że Tess i Josh mieli wypadek. Wyglądał na takiego zagubionego i złamanego.
Gdy zdała sobie z tego sprawę, gwałtowne, zawsze obecne gdzieś w głębi poczucie winy wypłynęło na powierzchnie i nieomal ją udusiło.
- Tak mi przykro- wyszeptała. Gniew wyparował z jej ciała, zastąpiony żalem, że to ona wywołała ten szczególny wyraz na jego twarzy.
Max w odpowiedzi jedynie potrząsnął głową.
- Wujku- pisnęła Michelle. Jej głos był stłumiony od płaczu, spoglądała na Maxa wtulona w ramiona ojca.
- Tak Michelle?- spytał łagodnie Max, cała jego uwaga natychmiast skupiła się na dziewczynce.
- Kocham cię- powiedziała.
Max poczuł gwałtowny przypływ poczucia winy i pośpiesznie zamknął oczy, nie dopuszczając do nich ogarniających go uczuć. Sięgnął, wyjmując Michelle z ramion Alexa i przycisnął ją do piersi, walcząc ze łzami które już wzbierały pod jego powiekami.
- Wracajmy do domu- powiedział krótko, odwracając się i idąc do samochodu z Michelle w ramionach. W chwili gdy jego siostra i szwagier znaleźli się za jego plecami, łzy zaczęły płynąć mu po policzkach. Otarł je gniewnie wierzchem dłoni.
- Dlaczego jesteś smutny?- spytała Michelle.
Max spojrzał na jej poplamioną łzami buzie i wymusił na sobie kojący uśmiech.
- Bałem się, że cię stracę. Nigdy więcej się już tak ode mnie nie oddalaj, okay?- jego głos był miękki, proszący, złamany. Michelle pocałowała go w policzek.
- Obiecuję- odparła poważnie.


-....i wtedy wyciągnął tę idiotyczną gazetę i powiedział mi, ze to co widział, zostało już opublikowane...Liz, czy ty mnie słuchasz?
Dłoń Liz zastygła, uprzednio beznamiętnie gmerając widelcem w talerzu. Spojrzała na swojego chłopaka, siedzącego naprzeciw niej przy stole. Przyglądającego się jej z wyrazem niepokoju na twarzy.
- Przepraszam Kevin- powiedziała z żalem- o czym mówiłeś?
Badał jej twarz niepewnym wzrokiem.
- Czy ten ból głowy wciąż ci dokucza?- spytał.
- Nie- odparła Liz, popijając wodę ze szklanki- jestem po prostu zmęczona.
Kevin westchnął.
- Mówiłem, ze byłoby lepiej, gdybyś nie spędzała tyle czasu na zakupach.
Liz zwalczyła w sobie pragnienie by nie przewrócić oczami.
- Zapewne masz rację. Więc o czym mówiłeś?
Kevin obserwował ją jeszcze przez chwilę, po czym sięgnął przez stół i położył dłoń na jej dłoni.
- Liz, przepraszam. Moje ględzenie pewnie każdego zanudziłoby na śmierć.
Liz uśmiechnęła się.
- Nie Kevin. Mów. Chcę wiedzieć, jak ci minął dzień.
- To nic ciekawego- odparł- może zamiast, ty opowiesz mi o swoim.
Liz pytająco uniosła jedną brew.
- Mówisz poważnie?- spytała ironicznie.
- Hej, zawsze chcę wiedzieć, jak minął ci dzień- powiedział obronnie.
Liz uniosła drugą brew.
- Ok., powiedzmy że prawie zawsze- poprawił się.
- Doprawdy?
Kevin rzucił jej uważne spojrzenie, po czym skrzywił się lekko.
- Jestem aż tak okropny? Nie potrafię cię słuchać?
Liz uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Jasne że tak, kochanie.
- Przepraszam- wymamrotał przepraszająco.
Liz przewróciła oczami, uśmiechając się.
- To chcesz wiedzieć, jak minął mi dzień?
- No pewnie.
W jednej chwili znalazła się daleko stąd, gdy tylko jej myśli powędrowały w kierunku pewnego ciemnowłosego i przystojnego mężczyzny, którego spotkała na zakupach. Bezimiennego nieznajomego, którego już zapewne nigdy nie spotka. Ale nie potrafiła przestać o nim myśleć. On i jego mała dziewczynka zagościli w jej myślach od tamtej chwili w alei. Podczas kilkugodzinnej drogi powrotnej do Roswell, Maria nawijała beztrosko o jakimś nowym chłopaku, podczas gdy myśli Liz nieustannie wracały do tego mężczyzny i dziewczynki o imieniu Michelle. Przypuszczała, że Michelle jest jego córką. Był żonaty? Rozwiedziony? Nie pomyślała o tym, by poszukać obrączki na jego palcu. Być może zresztą nie było to jego dziecko. Może była to córka przyjaciela, albo krewnego. Ale dlaczego był taki zdenerwowany? Jasne, okropne rzeczy mogły przydarzyć się na ulicy osamotnionemu dziecku, ale jego zachowanie daleko odbiegało od zwykłego niepokoju rodzica. Wydawał się kompletnie wyniszczony. Tak, że gdyby nie odnalazł tej dziewczynki, mógłby umrzeć, lub nawet odebrać sobie życie. I jedno oczy. Było w nich coś niezwykłego. Potrafiła odczytać z nich całą prawdę o nim. Każde uczucie. Jak gdyby mogła go poznać, spozierając w jego oczy.
Tak wiele emocji kłębiło się w tych dwóch, bursztynowych głębiach, że Liz czuła się niemalże obezwładniona ich intensywnością.
Instynktownie wyczuła, że stracił kogoś bliskiego. Cząstkę swojej duszy, przyczynę, dla której żył. I zrozumiała też, że Michelle była jedyną osobą, która utrzymywała go jeszcze przy życiu. Jeżeli się nie myliła, jego paniczny strach wydawał się w pełni zrozumiały. Fascynował ją. Intrygował. I im bardziej o nim myślała, tym częściej musiała przyznać się sama przed sobą, że przebudził w niej coś, co zdawało się być od dawna pogrzebane, coś co być może nigdy nie ujrzałoby światła dziennego. Jedno muśnięcie dłoni, jedno intensywne spojrzenie, wystarczyły by jej kolana stały się miękkie i by poczuła więcej niż w chwilach intymnych zbliżeń z Kevinem. I to ją przeraziło. Jeśli jej uczucia do Kevina wydawały się tak blade w porównaniu z dotykiem nieznajomego, jak bardzo musiały być kruche? Czy naprawdę powinna z nim zostać? Wiele myślała o ich związku. Była prawdziwą romantyczką. Urodzona marzycielką. Chciała odczuwać namiętność, o jakiej czytała w książkach które pochłaniała przebywając w szpitalu. Pragnęła odszukać bratnią duszę. Ale rzeczywistość uderzyła ją, wkrótce po opuszczeniu szpitala. Bo kiedy dostała nowe serce a wraz z nim szanse na normalne życie, straciła wszelkie motywy, dla których pogrążała się w świecie marzeń. Nadszedł czas by opuścić świat snów i budować swoje życie na zewnątrz szpitalnych ścian. Ale czy to co dzieliła z Kevinem naprawdę było prawdziwą miłością? Jak mogła być pewna?
Do czego mogła się odnieść? Był jej jedynym chłopakiem. Nikt poza nim nie poświęcił jej drugiego spojrzenia dowiedziawszy się o stanie jej serca. Budziła ich przerażenie, paniczny strach, ale nie czuła rozczarowania- zbyt bardzo obawiała się pozwolić komukolwiek zbliżyć się do siebie. Nie potrzebowała litości, nie chciała liczyć na ich troskę w chwilach pogorszenia.
Ale Kevin był przy niej. Przetrwał wszystko razem z nią. Nie poddał się i wślizgnął do jej serca dzięki swojej cierpliwości i oddaniu. Ale czy była to prawdziwa miłość?
- Kochanie? Słuchasz mnie?
- Co?- spojrzała na niego z roztargnieniem. Uśmiechnął się do niej.
- Odpłynęłaś gdzieś myślami. Kupiłaś coś sobie?
Liz wzięła głęboki oddech i zmusiła rozedrgane myśli, by wycfnęły się w głąb jej podświadomości.
- Nie, ale Maria.....


Video zabuczało znajomym dźwiękiem, uruchamiając kasetę. Ekran telewizora wypełniły obrazy, następujące po sobie w zwolnionym tempie. Nieprofesjonalne drżenie kamery utrwalającej wydarzenia, wskazywało na to że był to rodzinny film. Głośność była odpowiednio ustawiona, dźwięk narastał z chwili na chwilę, gdy słabo oświetlony pokój wypełniał śmiech, głosy, brzęczenie szklanek i sztućców uderzających o talerze.
- Isabel! Isabel! Powiedz coś.
Na wizji pojawiła się roześmiana, promienna twarz olśniewającej Isabel.
- Tess, przyjaciółko- zachichotała, spostrzegając zbliżającego się do niej brata- naprawdę nie wiem, co ci odbiło, żeby wychodzić za mojego wkurzającego braciszka...
- Hej Max! Wynocha! To prywatny film- wrzasnął kamerzysta.
- O czym mówisz?- spytał Max, podchodząc do siostry.
Isabel chwyciła go za ramię, przyciągając do siebie i odwróciła się do kamery, obejmując brata w pasie. Wyraz jej twarzy nagle spoważniał.
- Tess, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem szczęśliwa, wiedząc że się pobieracie. Wiem, że będziecie szczęśliwi. Max cię uwielbia, tylko popatrz na niego- pociągnęła brata bliżej do kamery i jego roześmiana twarz ukazała się na wizji- nigdy nie widziałam go szczęśliwszym. Wiesz, że durzył się w tobie od pierwszego dnia gdy cię zobaczył...
- Isabel- przerwał miękko Max.
Kamera uchwyciła jej wypełnione łzami oczy i ciepły, drżący uśmiech.
- Co mogę powiedzieć? Kochajcie się, jak zawsze- i wszystko będzie dobrze.
Odwróciła się do brata i objęła go serdecznie.
- Kocham cię braciszku- szepnęła, na tyle jednak głośno, że zostało to utrwalone na taśmie.
- Ok., wystarczy tych ckliwości- oświadczył kamerzysta, ale nawet jego zazwyczaj nonszalancki głos drgnął pod wpływem emocji.
Scena zmieniła się, pokazując piękna dziewczynę ubraną w biel. Jej kremowe ramiona pozostały odsłonięte, a prosta w kroju sukienka miękko podkreślała jej delikatne, kobiece kształty. Zazwyczaj dzikie i nieujarzmione jasne kędziory spięła tym razem z tyłu głowy, kilka luźnych pasemek swobodnie okalało jej twarz. Czyniąc ją łagodniejszą.
Miała kwiaty we włosach. Stokrotki. Jej ulubione.
- Och Michael- uśmiechnęła się promiennie do kamery- wykąpałeś się!
- Też wyglądasz nie najgorzej- padła odpowiedź zza kamery.
- Zawsze byłeś wspaniały w prawieniu komplementów- rzuciła kobieta, siląc się na sarkazm. Była jednak zbyt szczęśliwa. Jej oczy lśniły szczęściem i śmiechem.
- Cóż mogę powiedzieć- odparł kamerzysta- chcesz cos powiedzieć do kamery Tessie? Ostatnie wyznania wolnej kobity?
Roześmiała się serdecznie, zbliżając do kamery i patrząc wprost na każdego, kto w przyszłości miał oglądać tę kasetę. Jednak słowa które padły skierowane były tylko do jednej osoby.
- Kochanie, mam zamiar uczynić cię tak szczęśliwym, jak ty czynisz mnie- powiedziała- sprawię, że wszystkie twoje sny staną się rzeczywistością. Spędzę życie, kochając cię.
- Wow, dzięki Tess. Byłbym naprawdę zaszczycony, ale moim obowiązkiem jako drużby jest przypomnieć ci, że za pół godziny wychodzisz za Maxa. Ale zawsze możemy nakręcić coś na boku. Co powiesz na mały romansik?
Jej śmiech poruszyłby najbardziej nieczułą duszę.
- Śnisz Michael.
Jej śmiech zamarł, tak jak wszelki ruch w tle, kiedy nacisnął przycisk pauzy. Jego spojrzenie przywarło do jej uśmiechniętej twarzy. Jego anioł. Taka szczęśliwa. Tak pełna nadziei na przyszłość. I mogła to być wspaniała przyszłość. Gdyby tylko dano im szansę.
Max sięgnął po pilot i uruchomił video. Przed jego oczyma zamigotały szczęśliwe twarze. Każde dobre życzenie, każda łza szczęścia. Radosna twarz jego matki, śmiech jego ojca. Dumni rodzice Tess. Wygłupy Alexa.
Wiatr igrał z jej złotymi włosami Podrywał do tańca biały materiał jej sukni. Na ekranie spojrzała na niego, z miłością i zachwytem w oczach. Jego dłoń dotknęła jej policzka. Siedząc w ciemnościach swojego domu, wciąż pamiętał, z jakim trudem powstrzymywał się, by jej nie dotknąć. Jak jego ręce pulsowały tęsknotą i wyczekiwaniem podczas trwania ceremonii.
Jak jego oczy wędrowały do jej ust, pragnąc poczuć ich słodki smak. Jak fale euforii przetaczały się przez jego ciało, ilekroć pomyślał, że właśnie poślubia dziewczynę swoich marzeń. Jedyną dziewczynę, jaka kiedykolwiek kochał. Jedyną z którą chciał spędzić życie.
- Możesz teraz pocałować pannę młodą- przemówił ksiądz, uśmiechając się ze zrozumieniem gdy dłoń Maxa musnęła policzek Tess. Max pochylił się, by posmakować jej ust i tym samym przypieczętował łączącą ich obietnicę.
W chwili gdy ich wargi się zetknęły, Max wyłączył video i odwrócił się od telewizora.
Tess Harding była jedyną dziewczyna, którą kochał. Którą kiedykolwiek mógłby pokochać. A teraz musiał pozwolić jej odejść. Zmusić się, by wciąż żyć.
Telefon rozdzwonił się, gdy szedł do sypialni. Nie zwrócił uwagi.
Monotonny dźwięk nie zamilkł, gdy połknął dwie tabletki, te które chroniły go przed złymi snami, i poszedł spać.
Po przeciwnej stronie linii Isabel z westchnieniem odłożyła słuchawkę.
Cdn....

-
-
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Feb 09, 2004 10:58 pm

Taa. W takich opowiadaniach zawsze mam ochotę wybić komuś zęby. Cały czas. Gorzej, gdy mam ochotę wybić je głównemu bohaterowi... Nawet Maxowi i nawet w tym opowiadania. Już widzę, co by było, gdyby jakimś cudem udało mi się wybić te zęby... 8)
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Feb 10, 2004 12:09 am

Trzymaj się z daleka od Maxa, Nan z tymi morderczymi zapędami. Jest taki smutny, samotny i zagubiony. A najbardziej lubię go kiedy jest z Michelle. Chciałabym go zobaczyć z maleńka dziwczynka w ramionach....Boże, każdą historię w fanfickach mam przed oczami jako kolejny odcinek serialu...Wariuję czy te opowiadania są tak dobrze pisane...
Dzięki Lizziett. :P

liz
Fan
Posts: 569
Joined: Sun Dec 21, 2003 5:31 pm

Post by liz » Tue Feb 10, 2004 11:46 am

Są ślicznie napisane! Można by było robić z nich niezły serialik! A te sceny Max/Michelle... cudo ;)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Feb 10, 2004 12:03 pm

Elu, przecież mówiłam, że wiem, co by się działo... :roll: Chwilowo poprzestanę tylko na chęci pobicia albo rzucania ciężkimi słownikami w inną postać z tego fika, która już chyba jest (a może i nie, skleroza nie boli, a mnie mylą się części). Szczerze mówiąc to wszystko zaczyna mi się już mieszać, opowiadania, postacie, fora i języki...
Poza tym (wie, że to nie ten temat) ktoś ma jakieś pytania do Deidre o AN, względnie AS? Deidre będzie odpowiadać hurtem (ale to chyba za jakiś czas, bo niedługo wyjeżdża, choć nie na długo). A tak a propos - jest nowa część AN - 10.
Image

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Sun Feb 15, 2004 10:54 pm

Buuuuu.... To jest takie smutne, że ten ostatni kawałek wpędził mnie jak narazie w chwilwą depresję. Na serio. DObra, wracam do referatu z fizy, bo mnie babka jutro zabije... :roll:
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sun Mar 07, 2004 7:59 pm

To ja. Wiem że nie było mnie tu 100 lat i pokornie przepraszam, ale sesja dała mi w kość. Solennie obiecuje poprawę 8)

Rozdział 9


Alex pocierał oczy, krocząc powoli przez słabo oświetloną kuchnię. Mimo to, potraił dostrzec majaczący w ciemnościach profil swojej żony. Na wpół leżała, wsparta o stół i pokonana, opierając zmęczoną głowę na złożonych rękach. Miękki blak księżyca zakradł się przez wielkie kuchenne okno i rozświetlał jej skórę, sprawiając że jasne włosy wydawały się niemal srebrne. Widok który w każdej innej chwili mógłby być zjawiskiem pięknym i zapierającym dech w piersiach, wobec tchnącego z jej postaci smutku wywarł jedynie przygnębiające wrażenie.
- Wciąż bez zmian?- spytał cicho Alex.
- Nie- odparła głucho, nie podnosząc wzroku.
Alex podrapał się za uchem, zanurzając sie wgłąb kuchni. Znał swoję żonę wystarczająco dobrze, by spodziewać się rychłego emocjonalnego wybuchu. Napadu wściekłości lub ataku płaczu.
Niezależnie od tego, będzie to z pewnością intensywna eksplozja, biorąc pod uwagę odbierane od niej sygnały.
- Wiesz- zaczęła Isabel, unosząc twarz, ale nie patrząc na niego. Zwróciła spojrzenie w stronę okna. Alex widział jak światło księżyca tańczy na jej twarzy i łzy błyszczące na jej policzkach- mógł przynajmniej odebrać telefon. Czy to tak cholernie trudno odebrać głupi telefon.
Jej głos podnosił się systematycznie, ton po tonie, nabierając siły i Alex instynktownie skulił się na myśl o rychłym wybuchu. O mamo, przeczucie go nie myliło.
- Isabel, on poprostu chce być sam. Musisz dać mu trochę przestrzeni...
- Przestrzeni?- spytała spokojnie, odwracając sie do niego.
Alex przełknął z trudem. Kiepski ruch.
- Uważasz że powinnam dać mu trochę przestrzeni?- jej głos brzmiał drwiąco ale spokojnie, gdy patrzyła na niego unosząc lekko brwi.
- Max potrzebuje tego. Poradzi sobie, tylko...
- Co?- nacisnęła Isabel, kiedy zamilkł.
- Potrzebuje czasu- odparł Alex.
Isabel skrzywiła się podejrzliwie.
- Nie to chciałeś powiedzieć.
Alex westchnął.
- On za nią tęskni Isabel.
Isabel zaczęrpnęła tchu. Otworzyła usta i Alex momentalnie przygotował się na wybuch. Ale on nie nastąpił.
- Zauważyłeś, że u Maxa nie ma już automatycznej sekretarki?- zapytała łagodniejszym głosem.
Alex zmarszczył czoło.
- O czym ty mówisz?
- Zauważyłeś?- spytała, jej głos zabrzmiał ostrzej.
- Oczywiście że tak.- odparł.
- I nie uważasz że to dziwne?
Wzruszył ramionami.
- A co w tym dziwnego? Pewnie wkurzało go to i postanowił ją wyrzucić.
Isabel patrzyła na niego, kuchnia tonęła w ciszy. Alex rozpaczliwie studiował twarz żony. Jej spokój budził w nim lęk. Potrafił sobe radzić z wściekłą Isabel. Potrafił sobie radzić z płaczącą Isabel. Ale to...nie miał pojęcia, z czym ma do czynienia. To nie było typowe dla Isabel zachowanie.
- Isabel, nie rozumiem, co masz na myśli. Co automatyczna sekretarka Maxa ma do tego , że nie podnosi słuchawki w środku nocy?
- Pamiętasz wiadomość na jego automatycznej sekretarce?- nie rezygnowała.
Alex westchnął, przegarniając włosy drżącą ze zdenerwowania dłonią. Do czego ona zmierzała?
- Popełnił błąd Iz. Zgubił Michelle. Ale nic jej nie jest...
- Nie- przeerwała ostro, unosząc się z krzesła. Podeszła bliżej, jednocześnie odpowiadając na własne pytanie.
- Max nagrywał właśnie wiadomość i kiedy dotarł do "w tej chwili nie ma nas w domu", Josh wskoczył na jego kolana i zaczął go łaskotać. W tle słychać było Tess, próbującą zabrać Josha, w końcu cała trójka śmiała się, powtarzając treść wiadomości, co chwile wybuchając śmiechem. Postanowili tak to zostawić. Po tym jak Tess i Josh zginęli, często dzwoniłam do Maxa. Kiedy nie było go w pobliżu, słyszałam właśnie tę wiadomość. Za każdym razem płakałam...
- Wiem- powiedział miękko, dotykając kojąco jej ramienia.
Odetchnęła głęboko i Alex był świadom wewnętrznej wali, jaką toczyła z samą sobą, pragnąc utrzymać swe emocje na wodzy.
- A potem, w dzień po pogrzebie, ta wiadomość zniknęła. Ale nie zastąpił jej nową. Odłączył całą automatyczną sekretarkę.
- Wybacz skarbie- powiedział łagodnie- ale nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć. To naturalne, że Max usunął wiadomość, bo jej brzmienie było dla niego zbyt bolesne...
- Właśnie- odparła- o to mi chodziło. Tak jak powiedziałam, nie tylko skasował wiadomość, ale odłączył cały automat. Ale jest jeszcze coś. On wciąż ją ma.
- Co?- spytał niepewnie.
- Automatyczną sekretarkę- wyjaśniła- jest w szafie, wraz z ubraniami Tess, które wciąż tam wiszą- stłumiła szloch, kontynuując- byłam tam w zeszłym tygodniu, poprosić o zwrot zdjęcia malutkiej Michelle, które on i Tess pożyczyli wieki temu. Nie było go, więc zaczęłam sama go szukać. Wiedziałam, że zawsze trzymali zdjęcia w pudełku bo butach, na najwyższej półce w szafie. Nie wiedziałam Alex- jej głos załamał się, przełknęła z trudem, jej oczy lśniły pełne powstrzymywanych łez- nie wiedziałam, że wciąż ma jej ubrania. Myślałam, że je spakował. Ale tam jest tak, jak gdyby wciąż tam mieszkała. Wciąż. Wydaje sie, że w każdej chwili stanie w drzwiach, usmiechnie sie i spyta, czy znów zamierzałam zwędzić jedną z jej sukienek. Wciąż przesiąkniętych jej zapachem.Po dwóch latach. Minęły dwa lata, a one wciąż pachną Tess. Znalazłam automatyczną sekretarkę na półce, za fotografiami.
Otarła wściekłym ruchem spływającą po policzku łzę i minęła go, podchodząc do okna i odwracając sie od niego plecami.
- Tak sie boję Alex. Boję się, że stracę go na zawsze. I tęsknię za nią- jej głos załamał się pod ciężarem łez, które zapewne w tej samej chwili płynęły po jej ukrytej w mroku twarzy- ale wiem, że ona nie wróci. Wiem. Ale Max- nie.
- Wie- powiedział miękko.
Isabel powoli potrząsnęła głową.
- Stara się zachować ją przy życiu. Wspomnienia o niej...nie pozwala im umrzeć. To dobrze, móc o kimś pamiętać. Nigdy nie zapomnę Tess, ale...
- Max nie potrafi z tym walczyć- dokończył Alex.
- Tak- odparła bez wahania.
Alex westchnął.
- Być może to co robi nie jest całkowicie słuszne, ale każdy z nas inaczej radzi sobie z cierpieniem. Zalem. Znasz Maxa. Jest taki...- przeszukiwał myśli, w pogoni za właściwym słowem- ...intensywny. Na zewnątrz spokojny, ale odczuwa więcej niż inni. A kiedy kocha, kocha bezgranicznie. Nie uznaje półśrodków. Wszystko albo nic. Tak kocha ciebie. Tak kocha Michelle. I tak kochał Tess- do końca. I umarła. On potrzebuje czasu, Isabell. By pogodzić się z tym.
- Ale on się nie godzi- Isabel owróciła się do niego- to go wpędza w chorobę. Traci rozum. Już ledwie go poznaję. Tylko...tylko kiedy jest z Michelle, widzę jakiś cień ciepłego człowieka, którym kiedyś był. On nie walczy Alex. On traktuje to tak samo jak automatyczną sekretarkę. Ukrywa to, zatrzymując przy sobie, bojąc się jednak tego dotknąć. Jej ubrania wciąż tam wiszą. Patrzy na nie każde ranka, kiedy się ubiera. Za każdym razem gdy otwiera te cholerne drzwi, budzi wspomnienia o Tess. O tym czym dla niego była i jak bardzo ją kochał. I że jest martwa. Lub być może, sam się oszukuje. Żyje pogrążony w maraźmie. Wmawiając sobie, że ona poprostu...wyjechała...w podróży służbowej....albo...na wycieczkę..albo...
Łkając, osunęła się na kolana. Alex znalazł sie przy niej w jednej chwili, odgarniając włosy z jej twarzy, otaczając ją ramieniem, uspokajając.
- Isabel, skarbie...być może Max poprostu znajduje sie pod zbyt silną presją...może czuje się zagrożony, gdy wszyscy tak uparcie popychają go w stronę zapomnienia. Nie ma z góry określonego czasu na trwanie żałoby.
- Ale on umiera Alex. Nie potrafię siedzieć bezczynnie i przyglądać się jak on powoli umiera.
- Cicho- delikatnie pocałował ją w włosy- wspierasz go każdego dnia. Jest częścią życia Michelle. Zapraszasz go na obiad. Jesteś przy nim gdy cię potrzebuje. Nie tylko jako siostra, ale jako przyjaciel.
- On musi pozwolić jej odejść- wyszeptała- on musi pozwolić jej odejść. Zanim go to zabije.
- Cóż...może ten wypadek z Michelle w parku troche nim potrząsnął.
Isabel osunęła sie w jego ramiona, podnosząc wzrok.
- Jego oczy...dziś w parku...widziałam mojego Maxa, Alex. Wiesz, co to znaczy?
- Wiem- odparł cicho- też to widziałem.Isabel ukryła twarz na jego piersi, czując ogarniające ją znajome poczucie bezpieczeństwa, gdy jego ramiona zamknęły sie wokół niej.
- Nawet jeśli uczucia których doświadczał były tak bardzo bolesne, to był Max. I dało mi to nadzieję. Że coś, co przyczaiło się wewnątrz skorupy, którą stał się mój brat, czeka, by wydostać się na zewnątrz.
- Więc musimy znaleść coś, przywoła go z powrotem- odparł szeptem.
Jeszcz przez chwilę trwali w milczeniu, siedząc objęci na podłodze, w świetle księżyca, zanim razem udali się do sypialni.


Max pchnął wejściowe drzwi. Jego ręce drżały, klucze brzęczały w dłoniach. Wszedł do kuchni i cisnął je na szafkę. Czuł jak przez jego ciało przepływają na przemian strumienie zimna i gorąca. Przesadził. Posunął się za daleko. Przeciągnął przez głowę mokra od potu koszulkę i rzucił ją niedbale na oparcie krzesła. Wyjął szklankę z szafki, podszedł do zlewu i napełnił ją lodowatą wodą. Zamknął oczy, z trudem przełykając płyn, walcząc z dławiącymi go mdłościami i spazmatycznym oddechem, boleśnie szarpiącym płuca.
Bieg zawsze był jego ucieczką. Bieg pozwalał mu przesiać rozedrgane myśli, radzić sobie z nimi, lub też zepchnąć jej na dalekie granice podświadomości. Po biegu, zawsze czuł się lepiej.
Ale nie dziś.
Po raz pierwszy, pigułki nasenne mu nie pomogły. Te, które zawsze zsyłały mu pozbawiony majaków sen, dziś w nocy nie przyniosłu wyczekiwanej ulgi. Nawiedzały go setki snów. Ale to nie Tess znajdowała sie w ich centrum. I to był główny powód jego obecnego zdenerwowania. Dlatego wyszedł z domu i biegł przez półtorej godziny, w środku nocy.
Tess w jego snach pozostała bierna. Obserwowała go w milczeniu, daleko w tle. Włosy kobiety, wokół której krążyły jego sny, nie były jasne, lecz ciemne. Jej oczy nie niebieskie, lecz brązowe.
Jego gardło zdawało się płonąć, metaliczny smak w ustach sprawiał, że gdzieś głęboko w nim, wciąż wzbierało uczucie mdłości. Ale przegarniając włosy drżącą ręką, nie potrafił przegnać widoku jej twarzy ze swoich wspomnień. Poczucie winy zżerało go. To nie jej twarz, budziła w nim te uczucia, ale fakt, że nie chciał wymazać jej z pamięci.. Z niewiadomej przyczyny jakaś cząstka niego pragnęła zachować wspomnienie jej twarzy przy sobie, zanurzyć się w nim, karmić pamięcią jej oczu, kojących i czystych.
Obiecał sobie, że nigdy nie pokocha żadnej kobiety- nigdy. Tess była miłością jego życia i nikt nie mógłby zająć jej miejsca. Nikt nie mógłby raz jeszcze wkroczyć w ten obszar jego serca. To był święte miejsce Tess, zakątek w którym czcił jej wspomnienie.
Był przerażony zniknięciem Michelle. Gdyby coś jej się stało, odebrał by sobie życie. Była najdroższą, najcenniejszą istotą w jego życiu. Była ja światło i myśl o jej stracie była dla niego nie do zniesienia. Nie mógł stracić jeszcze jej. Nie przeżył by tego. Lecz mimo paniki i strachu, ciepło którym emanowała spotkana wówczas kobieta, nie pozostało niezauważone. Odepchnął je tylko, w natłoku innych emocji. których wtedy doświadczał. Ale nie zapomniał, że mu pomogła. Nie znała go, a przecież nie wahała się obiecać, że pomoże mu znaleźć Michelle.

Koiła go. Jej słowa zesłały mu spokój, chociaż wiedział, że były jedynie słowami komfortu i że wcale nie była pewna, czy uda im się odnaleźć Michelle. Uwierzył jej. Zaufał, że wszystko będzie dobrze.
I to go przerażało.
Nawet jej nie znał. Nie wiedział jak ma na imię i zapewne nigdy już jej nie spotka. Mimo to, w ciągu zaledwie paru sekund udało jej się wkraść do jego czujnego serca. Nikomu wczesniej sie to nie udało.
Odstawił szklankę na blat, nie siląc sie na delikatność. Prawda zdawała się oczywista. Przyznanie sie do zdrady pamięci Tess, było w pewnien sposób kojące. Nikt do tej pory nie wślizgnął sie do jego serca z taką łatwością. Nawet Tess...
Przeczesał wilgotne włosy wciąż drżącą dłonią i poszedł wziąść prysznic. Musiał o niej zapomnieć. Nigdy już jej nie spotka, więc po co się łudzić? Poza tym, nie mógł ryzykować, że zapomni o Tess. Nikt jej nie zastąpi. Nawet ciemnowłosa piękność, której wspomnienie wciąż powracało do niego, gdy późno w nocy kładł się spać.
cdn...

Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 4 guests