T: SPIN [by Incognito]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Ostatnio zdziwiłam się, bo moja mama stwierdzila, że to brzmi jak Grochola. Uwielbia ją, tzn. chętnie czyta wiec to duża nobilitacja dla tego opowiadania.
Co najdziwniejsze to fakt, żę Max jest oszczędny w słowach, ale Liz chyba jeszcze bardziej, a co się lęgnie w tej główce, to już ku naszej uciesze same ciekawostki.
Ten początek to nic innego jak "oko cyklonu". Jesteś w środku tornada, a rzeczy wydają się trwać niezmiennie, świeci słońce i jest piękna pogoda, podczas gdy tuż za miedzą na samochody spadają krowy, żaby i wymiecione z Alaski pingwiny.
Tess okazuje się nie tyle wyrachowaną babą, ale dziewczyną najbardziej nieporadną z nich wszystkich, ale na tyle odważną, by się w końcu sprzeciwić. Niestetynie wiedząc jak działać, wybiera najszybszą opcję. I kocha Kyle'a. Szczerze. Przynajmniej tak widać w tym rozdziale. nawet ją tu lubię. Wzór doskonałości, który chce wiedzieć, czemu jej fryzura zyskała tapir i zmieniła kolor na czerwony.
Cicha gra w przekonywanie do udzielenia pomocy.
Książki Maxa. Rechotałam jak żaba z czkawką gdy to czytałam i tłumaczyłam. perełka. Ale tio pikuś w porównaniu z rozmową o tym, że Liz powiedziała tarze Fisher, że max jest homo... CUŚ PIKNEGO !
Taktyka odwracania uwagi... GENIALNE! ALE ROZMOWA O TERAPII JEST DOSKONAŁA
GRALION - widzę, że śledzisz uważnie Dziękuję za uznanie, staram się i cieszę się, że to ...widać podobnie zdiękuję Tobie ELU za to "każde zdanie". Każde jest dla mnie ważne. To dla Was to tłumaczę. I cieszę się, że Wam moje tłumaczenie sprawia taką przyjemność, i że czekacie.
Co Tess wykalkulowała dowiecie się już wkrótce
Co najdziwniejsze to fakt, żę Max jest oszczędny w słowach, ale Liz chyba jeszcze bardziej, a co się lęgnie w tej główce, to już ku naszej uciesze same ciekawostki.
Ten początek to nic innego jak "oko cyklonu". Jesteś w środku tornada, a rzeczy wydają się trwać niezmiennie, świeci słońce i jest piękna pogoda, podczas gdy tuż za miedzą na samochody spadają krowy, żaby i wymiecione z Alaski pingwiny.
Tess okazuje się nie tyle wyrachowaną babą, ale dziewczyną najbardziej nieporadną z nich wszystkich, ale na tyle odważną, by się w końcu sprzeciwić. Niestetynie wiedząc jak działać, wybiera najszybszą opcję. I kocha Kyle'a. Szczerze. Przynajmniej tak widać w tym rozdziale. nawet ją tu lubię. Wzór doskonałości, który chce wiedzieć, czemu jej fryzura zyskała tapir i zmieniła kolor na czerwony.
Cicha gra w przekonywanie do udzielenia pomocy.
Książki Maxa. Rechotałam jak żaba z czkawką gdy to czytałam i tłumaczyłam. perełka. Ale tio pikuś w porównaniu z rozmową o tym, że Liz powiedziała tarze Fisher, że max jest homo... CUŚ PIKNEGO !
Taktyka odwracania uwagi... GENIALNE! ALE ROZMOWA O TERAPII JEST DOSKONAŁA
GRALION - widzę, że śledzisz uważnie Dziękuję za uznanie, staram się i cieszę się, że to ...widać podobnie zdiękuję Tobie ELU za to "każde zdanie". Każde jest dla mnie ważne. To dla Was to tłumaczę. I cieszę się, że Wam moje tłumaczenie sprawia taką przyjemność, i że czekacie.
Co Tess wykalkulowała dowiecie się już wkrótce
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Dzisiaj znalazłam czas, aby pobuszować po forum i ponadrabiać zaległości w lekturze. Twoje opowiadanie, LEO, zostawiłam sobie na koniec. Jest świetny odregowaniem po tych wszystkich wzruszających, ale diablo smutnych opowiadaniach Nan i Lizziet. Rozmowa z Maxem naprawdę świetna, ale końcówką przebiłaś wszystko. C-U-D-O-W-N-I-E Proszę o więcej
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
ZAJAVKA - miło Cię tu przeczytać Cieszę się, że Ci się podoba kręciołek, ale laury należą się Incognito, nie mnie. ja tylko tłumaczę, fakt, że wtrącam tam swoje 3 grosze jeśli chodzi o słownictwo, ale pomysł genilany jest własnie Incognito.
Nie chcę Cię rozczarować, ale Kręciołek to pogodne i zabawne opowiadanie, ktore do tej pory poruszyło pewien problem i szczerze mówiąc nie popuści. We wtorek - jak wynika z moich kalkulacji - kolejna część.
Końcówką przebiłam wszystko? jaką końcówką?
Nie chcę Cię rozczarować, ale Kręciołek to pogodne i zabawne opowiadanie, ktore do tej pory poruszyło pewien problem i szczerze mówiąc nie popuści. We wtorek - jak wynika z moich kalkulacji - kolejna część.
Końcówką przebiłam wszystko? jaką końcówką?
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Czapterek 7
Max jest jak cebula.
Coś na kształt.
No bez tego zapachu i bzdur z płakaniem.
Mówię o powłokach.
Ma te powłoki, które musisz zedrzeć.
Wygląda na to, że właśnie przebiłam się przez pierwszą z nich. Nie wiem czemu, nawet przecież tego nie zamierzałam.
Teraz rozmawiamy i śmiejemy się. Mówimy o ty, jak dr Amos zawsze uderza swoim długopisem o coś: o biurko, o dłoń, o swoją głowę.
Kiedy Max się śmieje, to wcale nie brzmi jak nieziemski rechot. Uśmiecha się i spogląda w dół i wypuszcza powietrze przez nos.
To trochę...
Zapomnijcie.
Do rzeczy, zastanawia mnie co jest pod ostatnią powłoką. Może jakiś sekret? OBCY sekret? Myśli o Tess?
„Jaka jest masa węgla?” pyta.
„12.011”.
„zapamiętałaś całą tablicę Mendelejewa?”
„Praktycznie.”
„Wow” unosi brwi w zdziwieniu „To musi być poręczne”
„No.”
Nie tak poręczne jak kosmiczne zdolności, Max.
To zdecydowanie dziwne, takie rozmawianie z nim. To znaczy, kiedy z kimś rozmawiasz, chyba raczej o nim myślisz, tak? A ja nie mogę jakoś uwierzyć, że myślenie o mnie może być zajmujące.
„więc” mówi „Słyszałem ,że Tess się u ciebie zatrzymała”.
Mmmmmm.... wykrakałam.
„Wow” mówię „Jak ten czas leci”.
„Idziesz jutro na imprezę Tess?”
„Idziesz jutro na imprezę Tess?”
hej, Liz, idziesz jutro na imprezę Tess?
Mieliście kiedyś taki dzień, że zaraz po przekroczeniu progu szkoły poczuliście w kościach, że to będzie naprawdę kiepściutki dzień?
Nie chciałabym nic tak bardzo ukryć, jak fakt że Tess zamieszkała w moim domu.
Dziś rano zachowywała się jakoś inaczej. Wyglądała na szczęśliwą. Zachowywała się jak dawniej, z jedną tylko, za to znaczącą różnicą: była naprawdę miła. I po raz pierwszy w moim życiu nie potrafiłam powiedzieć, czy się zgrywała, czy była po prostu miła.
„Idziesz jutro na imprezę Tess?” pyta mnie Maria.
Niee... ją też dorwało.
„Chyba, a ty?”
„No’.
„Powinnyśmy iść razem”
Maria zaczyna się jąkać „Ta.. to znaczy.. powiedziałam Izabell, że pójdę z nią... ale jeśli... mogę odwołać... albo... mogłabyś pójść z nami”.
Halo, U-U, zranione ego.
Oczywiście, ze nie mogę być wściekła. Cieszę się, ze nawiązuje nowe przyjaźnie, ostatnio znacznie przycichła, chyba i ją dopadło Roswell.
„A... wiesz co...” zaczynam udając, że dopiero co zdałam sobie z tego sprawę „Właśnie sobie przypomniałam, że przecież mogę zabrać się z Tess.”
„Na pewno?”
„Tak.”
„Ok.” ściska mnie „Lecę do sali”.
„Idziesz jutro na imprezę Tess?”
Odwracam się na dźwięk głosu który rozbrzmiewa w moim uchu po tym jak Maria odeszła. „My się znamy?”
„No... Tara Fisher... miałyśmy spotkanie... byłam w toalecie?... ostatnio.”
No cóż, Tara Fisher, twoje szczęście, ze nie mam kosmicznych sił, bo bym cię wyrzuciła w inny układ słoneczny.
Odchodzę , ponieważ nie wygląda na to, żebym miała ochotę odpowiedzieć. Rzecz w tym, że ta cała impreza, to nawet nie jest impreza u Tess. To nawet nie JEJ impreza. Ale skoro ona idzie, to oznacza istnienie jakiegoś tajnego dokumentu stwierdzającego, że automatycznie czyni ją to władczynią wszystkich zaproszonych. Zaprosiła mnie i Maxa i Marię i Izabell i prawdopodobnie Alexa i Michaela. Więc szkoła przezywa anewryzm z powodu nowej grupy kumpli Tess.
Ale ta się składa, że te nowe otoczenie Tess to ja.
Tess zatrzymała się u Liz. Chwalić Liz.
Czuję jak ktoś łapie mnie za ramię i odciąga na bok. „Idziesz jutro na imprezę Tess?”
To Johnny Mist... znaczy się Kyle. Wygląda jak po trąbie powietrznej. „No, a ty?”
Marszczy brwi „nie mogę, idę z ojcem na jakieś policyjne przyjęcie”.
„A.”
Marszczy brwi nawet bardziej niż poprzednio, o ile to w ogóle możliwe „Ona tak to zaplanowała, nie chce, żebym poszedł”.
„Co? Kyle, bredzisz.”
Mierzy mnie wzrokiem, pociera oczy, wygląda na naprawdę zmęczonego „Tylko... hm... przypilnuj ją, żeby ... nie upiła się, albo coś...ok.?”
Teraz szczerze i całkowicie mocno żal mi Kyle’a. Żałuję, że nawet nazywałam go Johnny Mistrzu Sportu.
„Dobra.. ok.”
„A, i Liz? Strzeż się gniewu Courtney” wskazuje za siebie i odchodzi.
Cudnie. Courtney prawdopodobnie wstała lewą nogą, bo stałam się przyjaciółką Tess. „Się ci leci Parker” mówi dobitnie zbliżając się.
„Hej Courtney” mówię monotonnie.
„słyszałam, że idziesz na imprezę Tess”.
„Ano.”
„Do twojej wiadomości, Tess idzie ze mną” mówi podsumowawczo.
„I niech ci na zdrowie”.
Rzuca mi to mordercze spojrzenie i odchodzi. Pewnie kalkuluje wszystkie sposoby, na jakie chciałaby mnie uśmiercić.
Zadam wam małe pytanko: gdybyście mieli kłopoty w domu zwrócilibyście się o pomoc do Courtney?
Tak mi się wydawało, że raczej nie.
„Hej Liz... idziesz może... uh... jutro na imprezę Tess?”
WRRRRRRRRRRRRr.
Nawet nie kłopoczę się oglądaniem tego, kto wypowiada te słowa. Zamiast tego wygłaszam obwieszczenie na cały korytarz „Nazywam się Liz Parker i TAK, na miłość boską, zostałam zaproszona i zamierzam iść na imprezę Tess.. jakieś pytania?”
Część uczniów w korytarzu patrzy na mnie, jakby mi wyrosły dodatkowe kończyny, niektórzy potakują ze zrozumieniem. „Super” mówię i odwracam się do głosu, który wypowiedział pytanie.
O-o, Boże, debilka full kontakt. „O... cześć Max.”
„dobrze się czujesz?”
„O. Hmm.” Zmuszam się do uśmiechu „Tak..tylko...hm... trzeba rozumieć szkolną politykę.”
„Tak.” Mówi „Wiem o co ci chodzi.”
Wiesz, co? Drepczesz za Tess jak radosny szczeniaczek jak każdy inny.
„Więc.. idziesz?” pyta.
„Ta... zastanawiałam się, czy masz jakieś plany, bo zdaje się, że Michael i Izabell idą z innymi wiec...”
Dobra, olał pies, do rzeczy „Potrzebujesz transportu?”
„Nie idziesz z Tess?”
„Nie, Tess prawdopodobnie idzie z KYLEM” mówię łżąc jak pies.
Ten przebłysk bólu w jego oczach sprawia, że mam chęć wyć, ale sprawia też nieopisaną satysfakcje.
Diabeł wcielony czy cuś?
Kolejne pytanie retoryczne.
„A”. Mówi „Ok.. chyba ... zobaczymy się jutro.”
Nie skaczesz z radości Max.
Ciekawi mnie, czy ja i Max zostaniemy przyjaciółmi. Ciekawe, czy stanę się jego drogą do Tess.
I, bądźmy uczciwi, czy mi na tym zależy?
Nie.
Jasne, że nie.
Hej, gdyby dano mi wybór, nie byłabym nawet jego partnerką na biologii.
Poza tym ty też nie jesteś chodzącą radością Max Evans.
Ale chyba...
Ale chyba bycie jego przyjaciółką nie byłoby znowu takie złe. To znaczy, on jest nawet dziwnie intrygujący na ten swój odrażający sposób.
I wygląda na to, że coś nas łączy.
I to nie znaczy wcale, ze w jakiś sposób przejęłam kontrole nad moim życiem.
Ciekawa jestem co by zrobił, gdyby wiedział, że ja wiem, że jest ufoludem.
Ciekawa jestem, czy byłby wdzięczny, że nikomu nie powiedziałam.
Boże, nie mogę się doczekać środy.
Potrzeby mi dr Amos. JUŻ.
Max jest jak cebula.
Coś na kształt.
No bez tego zapachu i bzdur z płakaniem.
Mówię o powłokach.
Ma te powłoki, które musisz zedrzeć.
Wygląda na to, że właśnie przebiłam się przez pierwszą z nich. Nie wiem czemu, nawet przecież tego nie zamierzałam.
Teraz rozmawiamy i śmiejemy się. Mówimy o ty, jak dr Amos zawsze uderza swoim długopisem o coś: o biurko, o dłoń, o swoją głowę.
Kiedy Max się śmieje, to wcale nie brzmi jak nieziemski rechot. Uśmiecha się i spogląda w dół i wypuszcza powietrze przez nos.
To trochę...
Zapomnijcie.
Do rzeczy, zastanawia mnie co jest pod ostatnią powłoką. Może jakiś sekret? OBCY sekret? Myśli o Tess?
„Jaka jest masa węgla?” pyta.
„12.011”.
„zapamiętałaś całą tablicę Mendelejewa?”
„Praktycznie.”
„Wow” unosi brwi w zdziwieniu „To musi być poręczne”
„No.”
Nie tak poręczne jak kosmiczne zdolności, Max.
To zdecydowanie dziwne, takie rozmawianie z nim. To znaczy, kiedy z kimś rozmawiasz, chyba raczej o nim myślisz, tak? A ja nie mogę jakoś uwierzyć, że myślenie o mnie może być zajmujące.
„więc” mówi „Słyszałem ,że Tess się u ciebie zatrzymała”.
Mmmmmm.... wykrakałam.
„Wow” mówię „Jak ten czas leci”.
„Idziesz jutro na imprezę Tess?”
„Idziesz jutro na imprezę Tess?”
hej, Liz, idziesz jutro na imprezę Tess?
Mieliście kiedyś taki dzień, że zaraz po przekroczeniu progu szkoły poczuliście w kościach, że to będzie naprawdę kiepściutki dzień?
Nie chciałabym nic tak bardzo ukryć, jak fakt że Tess zamieszkała w moim domu.
Dziś rano zachowywała się jakoś inaczej. Wyglądała na szczęśliwą. Zachowywała się jak dawniej, z jedną tylko, za to znaczącą różnicą: była naprawdę miła. I po raz pierwszy w moim życiu nie potrafiłam powiedzieć, czy się zgrywała, czy była po prostu miła.
„Idziesz jutro na imprezę Tess?” pyta mnie Maria.
Niee... ją też dorwało.
„Chyba, a ty?”
„No’.
„Powinnyśmy iść razem”
Maria zaczyna się jąkać „Ta.. to znaczy.. powiedziałam Izabell, że pójdę z nią... ale jeśli... mogę odwołać... albo... mogłabyś pójść z nami”.
Halo, U-U, zranione ego.
Oczywiście, ze nie mogę być wściekła. Cieszę się, ze nawiązuje nowe przyjaźnie, ostatnio znacznie przycichła, chyba i ją dopadło Roswell.
„A... wiesz co...” zaczynam udając, że dopiero co zdałam sobie z tego sprawę „Właśnie sobie przypomniałam, że przecież mogę zabrać się z Tess.”
„Na pewno?”
„Tak.”
„Ok.” ściska mnie „Lecę do sali”.
„Idziesz jutro na imprezę Tess?”
Odwracam się na dźwięk głosu który rozbrzmiewa w moim uchu po tym jak Maria odeszła. „My się znamy?”
„No... Tara Fisher... miałyśmy spotkanie... byłam w toalecie?... ostatnio.”
No cóż, Tara Fisher, twoje szczęście, ze nie mam kosmicznych sił, bo bym cię wyrzuciła w inny układ słoneczny.
Odchodzę , ponieważ nie wygląda na to, żebym miała ochotę odpowiedzieć. Rzecz w tym, że ta cała impreza, to nawet nie jest impreza u Tess. To nawet nie JEJ impreza. Ale skoro ona idzie, to oznacza istnienie jakiegoś tajnego dokumentu stwierdzającego, że automatycznie czyni ją to władczynią wszystkich zaproszonych. Zaprosiła mnie i Maxa i Marię i Izabell i prawdopodobnie Alexa i Michaela. Więc szkoła przezywa anewryzm z powodu nowej grupy kumpli Tess.
Ale ta się składa, że te nowe otoczenie Tess to ja.
Tess zatrzymała się u Liz. Chwalić Liz.
Czuję jak ktoś łapie mnie za ramię i odciąga na bok. „Idziesz jutro na imprezę Tess?”
To Johnny Mist... znaczy się Kyle. Wygląda jak po trąbie powietrznej. „No, a ty?”
Marszczy brwi „nie mogę, idę z ojcem na jakieś policyjne przyjęcie”.
„A.”
Marszczy brwi nawet bardziej niż poprzednio, o ile to w ogóle możliwe „Ona tak to zaplanowała, nie chce, żebym poszedł”.
„Co? Kyle, bredzisz.”
Mierzy mnie wzrokiem, pociera oczy, wygląda na naprawdę zmęczonego „Tylko... hm... przypilnuj ją, żeby ... nie upiła się, albo coś...ok.?”
Teraz szczerze i całkowicie mocno żal mi Kyle’a. Żałuję, że nawet nazywałam go Johnny Mistrzu Sportu.
„Dobra.. ok.”
„A, i Liz? Strzeż się gniewu Courtney” wskazuje za siebie i odchodzi.
Cudnie. Courtney prawdopodobnie wstała lewą nogą, bo stałam się przyjaciółką Tess. „Się ci leci Parker” mówi dobitnie zbliżając się.
„Hej Courtney” mówię monotonnie.
„słyszałam, że idziesz na imprezę Tess”.
„Ano.”
„Do twojej wiadomości, Tess idzie ze mną” mówi podsumowawczo.
„I niech ci na zdrowie”.
Rzuca mi to mordercze spojrzenie i odchodzi. Pewnie kalkuluje wszystkie sposoby, na jakie chciałaby mnie uśmiercić.
Zadam wam małe pytanko: gdybyście mieli kłopoty w domu zwrócilibyście się o pomoc do Courtney?
Tak mi się wydawało, że raczej nie.
„Hej Liz... idziesz może... uh... jutro na imprezę Tess?”
WRRRRRRRRRRRRr.
Nawet nie kłopoczę się oglądaniem tego, kto wypowiada te słowa. Zamiast tego wygłaszam obwieszczenie na cały korytarz „Nazywam się Liz Parker i TAK, na miłość boską, zostałam zaproszona i zamierzam iść na imprezę Tess.. jakieś pytania?”
Część uczniów w korytarzu patrzy na mnie, jakby mi wyrosły dodatkowe kończyny, niektórzy potakują ze zrozumieniem. „Super” mówię i odwracam się do głosu, który wypowiedział pytanie.
O-o, Boże, debilka full kontakt. „O... cześć Max.”
„dobrze się czujesz?”
„O. Hmm.” Zmuszam się do uśmiechu „Tak..tylko...hm... trzeba rozumieć szkolną politykę.”
„Tak.” Mówi „Wiem o co ci chodzi.”
Wiesz, co? Drepczesz za Tess jak radosny szczeniaczek jak każdy inny.
„Więc.. idziesz?” pyta.
„Ta... zastanawiałam się, czy masz jakieś plany, bo zdaje się, że Michael i Izabell idą z innymi wiec...”
Dobra, olał pies, do rzeczy „Potrzebujesz transportu?”
„Nie idziesz z Tess?”
„Nie, Tess prawdopodobnie idzie z KYLEM” mówię łżąc jak pies.
Ten przebłysk bólu w jego oczach sprawia, że mam chęć wyć, ale sprawia też nieopisaną satysfakcje.
Diabeł wcielony czy cuś?
Kolejne pytanie retoryczne.
„A”. Mówi „Ok.. chyba ... zobaczymy się jutro.”
Nie skaczesz z radości Max.
Ciekawi mnie, czy ja i Max zostaniemy przyjaciółmi. Ciekawe, czy stanę się jego drogą do Tess.
I, bądźmy uczciwi, czy mi na tym zależy?
Nie.
Jasne, że nie.
Hej, gdyby dano mi wybór, nie byłabym nawet jego partnerką na biologii.
Poza tym ty też nie jesteś chodzącą radością Max Evans.
Ale chyba...
Ale chyba bycie jego przyjaciółką nie byłoby znowu takie złe. To znaczy, on jest nawet dziwnie intrygujący na ten swój odrażający sposób.
I wygląda na to, że coś nas łączy.
I to nie znaczy wcale, ze w jakiś sposób przejęłam kontrole nad moim życiem.
Ciekawa jestem co by zrobił, gdyby wiedział, że ja wiem, że jest ufoludem.
Ciekawa jestem, czy byłby wdzięczny, że nikomu nie powiedziałam.
Boże, nie mogę się doczekać środy.
Potrzeby mi dr Amos. JUŻ.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Ja przeczytałam w biegu między bieganiem na różne zajęcia. Jak zwykle jestem pod wrażeniem. Ale uświadomiłam sobie, że musdzę przeczytać to jeszcze raz. Przede wszystkim dlatego, że mylę się już powoli. W natłoku wszystkich zajęć i ilości fanficów do przeczytania i małej ilości czasu, po prostu się gubię. Po drugie, wstyd się przyznać, ale czytając to iopowiadanko skupiłam się bardziej na formie, grze słów itp. niż właściwej treści. Co prawda, wiem, że to nie jest taka sobie bajeczka, ale nigdy nie zastanawiałam się głębiej nad problemem poruszonym w tekście. Teraz nadszedł czas to nadrtobić
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
To ja tu ELU piszę do Ciebie priva, a Ty mi takie rzeczy na forum w dodatku piszesz Strasznie miło to czytać... chyba uzależnię się od kręciołka
(już się stało )
To najwspanialsze co może być, gdy poznajemy siebie słowmi innych. Zwłaszcza gdy siebie nie widzimy. To wspaniałe cenne doświadczenie, którego na nic bym nie zamieniła. Dziękuję Wam za to, że mogę waszymi oczami przeczytać siebie.
Co do Kręciołka...
GRAALION zawsze jesteś pierwszy!
RENYA -propnuję szefowej wydrukować opowiadanko. Strasznie (sic!) sie cieszę, że Czekasz Ty i inni. Dziękuję za wiarę w moje możliwości !
NANIUSIU! - kotek powiadasz... no jak by nie było kotek. Wiekszy, bardziej kapryśny, ale kotek... Kiedyś zrozumiałam ,ze przyjaźń nie pomaga na byciu gotowym na każde wezwanie, ale byciu gotowym na każde prawdziwe wołanie o pomoc. Do takiej przyjaźni moim zdaniem trzeba dorosnąć, ale jesli taka sie trafi należy być wyrozumiałym i samemu wyrozumiałości oczekiwać. Dlatego jeśli to twoja przyjaciółka pomyśl, czy warto się było kłócić i czy ona doceni twój ukłon w jej stronę. A jeśli chodzi o Kręciołka...
ZAJAVKA - jestem pod wielkim wrażeniem etgo co napisałaś. Ja śledzę z daleka Uphill battle. Kolekcjonuje każdy wklejany przez Nan odcinek i czekam na moment, w którym będę mogła delektować się całością. Tak jak Spin i Core.
I masz całkowita rację, że to nie bajka. Tu, chociaż może nie wydaje się to możliwe, ukryte jest wiele bólu i to nie takiego, o którym wiekszość myśli...
kochani, jestem pod wrażeniem, że pamiętacie o tych pięciu dniach Powiem tylko, że wstawka o małpie może zostać podważona a jej autoprytet wśród powiedzonej znacznie nadszarpnięty przez to, co pojawi sie w nastrępnej części... (mam nadzieję )
(już się stało )
To najwspanialsze co może być, gdy poznajemy siebie słowmi innych. Zwłaszcza gdy siebie nie widzimy. To wspaniałe cenne doświadczenie, którego na nic bym nie zamieniła. Dziękuję Wam za to, że mogę waszymi oczami przeczytać siebie.
Co do Kręciołka...
GRAALION zawsze jesteś pierwszy!
RENYA -propnuję szefowej wydrukować opowiadanko. Strasznie (sic!) sie cieszę, że Czekasz Ty i inni. Dziękuję za wiarę w moje możliwości !
NANIUSIU! - kotek powiadasz... no jak by nie było kotek. Wiekszy, bardziej kapryśny, ale kotek... Kiedyś zrozumiałam ,ze przyjaźń nie pomaga na byciu gotowym na każde wezwanie, ale byciu gotowym na każde prawdziwe wołanie o pomoc. Do takiej przyjaźni moim zdaniem trzeba dorosnąć, ale jesli taka sie trafi należy być wyrozumiałym i samemu wyrozumiałości oczekiwać. Dlatego jeśli to twoja przyjaciółka pomyśl, czy warto się było kłócić i czy ona doceni twój ukłon w jej stronę. A jeśli chodzi o Kręciołka...
ZAJAVKA - jestem pod wielkim wrażeniem etgo co napisałaś. Ja śledzę z daleka Uphill battle. Kolekcjonuje każdy wklejany przez Nan odcinek i czekam na moment, w którym będę mogła delektować się całością. Tak jak Spin i Core.
I masz całkowita rację, że to nie bajka. Tu, chociaż może nie wydaje się to możliwe, ukryte jest wiele bólu i to nie takiego, o którym wiekszość myśli...
kochani, jestem pod wrażeniem, że pamiętacie o tych pięciu dniach Powiem tylko, że wstawka o małpie może zostać podważona a jej autoprytet wśród powiedzonej znacznie nadszarpnięty przez to, co pojawi sie w nastrępnej części... (mam nadzieję )
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Widzę, że nikomu wczoraj nie brakowało kolejnego czapterka, ale i tak mi głupio z powodu opóźnienia. na swoje usprawiedliwienie mam, że forum nie działało.
Czapterek 8
Powtarzaliście kiedyś swoje imię w kółko Macieju, aż brzmiało idiotycznie?
Liz Liz Liz Liz
Przypadkowa składanina liter określająca, kim jesteś.
Moja mama wtyka głowę do mojego pokoju „Kochanie, nie spóźnisz się na spotkanie”?
Hahaha. Spotkanie.
Marszczy czoło „W to się ubierzesz?”
Spoglądam na to, w co się ubrałam, ubrałam się w to, co zwykle, dżinsy i sweter.
„Mamo, nie idę na podwieczorek”.
„Dawno nigdzie nie wychodziłaś, myślałam, że może potrzebujesz porady.”
Czasami zastanawiam się, czy moja mama faktycznie dorastała w XX wieku.
„Idę na szkolną imprezę mamo, wiesz, taką z prochami, alkoholem i rzyganiem?”.
Mierzy we mnie palcem, „Jeśli to się okaże taką imprezą, to masz natychmiast wracać do domu.”
„Oczywiście”.
„Kiedy jedziesz po chłopca Evansów?”
O matko mateńko. Podnoszę się. „Dokładnie w tej chwili.”
„Ok.” moja mama macha mi na pożegnanie „Baw się dobrze! Nie wplącz się w kłopoty! Nie wracaj za późno!”
Nie zrozumcie mnie źle, kocham mamę. Ale jej się wydaje, że problemy tego świata można rozwiązać ładna sukienką i odrobiną makijażu. Ta... jakby Max Evans miał zauważyć, w co jestem ubrana.
Pies was drapał, nikt nie musi mnie zauważać.
„chcesz ciasteczko?”
Mama Maxa zawsze oferuje mi jedzenie.
Uśmiecham się „Nie, dziękuję.”
„mamy trochę lasanii w lodówce”.
Jego tata też.
„naprawdę nie trzeba”.
„mamy wodę i sok pomarańczowy”.
Z tego sposobu, w jaki mnie traktują można wywnioskować, że Max dosyć rzadko miewa gości.
„Naprawdę mi miło, ale.. nie, dziękuję.”
„Może mleko? Lubisz mleko, prawda?” pyta mnie jego tato.
„Hmm...” ślę Maxowi błagalne spojrzenie z miejsca, gdy tylko wszedł do pokoju.
Max potrząsa głową i uśmiecha się do rodziców „Wiecie co, Liz ma własnych rodziców, i wbrew temu, co zapewne myślicie oni ją karmią.”
Jego mama rumieni się na ten komentarz, całuje syna w policzek „Bawcie się dobrze kochani, żadnego alkoholu”.
„I żadnych prochów” dodaje tata.
„Ani sexu” wtrąca mama.
Oczy Maxa powoli zwężają się w szparki „Wychodzimy”.
„Bez latexu nie ma sexu”. Dodaje tata.
„Taa...” Max mówi przekraczając próg „Super tato, zapamiętam.”
Dławi się, gdy idziemy do samochodu. „Myślą, że chodzimy ze sobą.”
Najwyraźniej myślą, że robimy więcej niż tylko, że chodzimy ze sobą.
Uśmiecham się słabo „Zabawne.”
„Ta”.
Auć. Party time.
To party w Roswell, więc gwarantowana jest jedna z trzech rzeczy:
1. Zrobi się burda i imprezkę przerwie policja.
2. Ktoś przedawkuje i imprezkę przerwie policja.
3. A to najpopularniejsze: ktoś będzie zdradzał swojego partnera, anonimowy donos sąsiada sprawi, że imprezkę przerwie policja.
Rozumiemy się?
Stawiam gotówkę na nr 3.
Jak podjeżdżamy, słychać już muzykę. Już jest za głośno, znaczy imprezka może potrwać krócej niż wszyscy zakładają.
Jest dopiero 21.00 a trawnik już jest zarzucony puszkami po piwie. Mieli już pewnie ostrzeżenie od policji, która zapędziła pewnie wszystkich do domu.
Skąd tyle wiem o roswelliańskich imprezkach? To chyba ma się we krwi rodząc się tu.
Tak czy inaczej żyję tu zdecydowanie za długo.
Jeszcze dobrze nie weszłam do domu, jak jakaś dziewczyna ściskam mnie „LIIZZZ”.
Pojęcia nie mam kto to.
Wpycha mi butelkę piwa w rękę, widzę Marię i Izabell wśród tłumu. „ChybaTessasszuka kochajnii.” Dziewczyna męczy nielitościwie siebie i nas próbując wydusić jakieś słowa.
Max wygląda na naprawdę zdenerwowanego „Naprawdę?”
Dziewczyna prowadzi nas do kuchni, gdzie Tess wlewa piwsko wprost do tunelu prowadzącego w przełyk Tommy’ego. Spostrzega nas, przekazuje lejek komuś innemu i uczepia się ramienia Maxa.
Ciekawe. Co to?
Co, właściwie właśnie się dzieje?
„Chodźcie!”
Max przełyka.
Podaję mu piwo, „Uwal się, ja będę gdzie indziej.”
Toruję sobie drogę do jadalni, gdzie na kanapie siedzą Maria i Izabell.
Izabell ma na sobie jeden z podkoszulków Marii.
„Cześć kochani” mówię „Jest Alex?”
Maria uśmiecha się do mnie „Jest z tyłu z Michaelem.”
„Super... ja... wracam za sekundę.”
Z tyłu domu, Alex i Michael bawią się z jakimś psem. Alex musi być lekko wstawiony, ponieważ nabija się z psa każąc mu wciąż się turlać i trząść. Strasznie go to bawi. „LIZ” mówi z entuzjazmem kiedy mnie widzi „Odjazd nie?”
Nie da się nie kochać Alexa.
Kładzie mi ręce na ramionach „Liz, to Michael, a to” wskazuje na psa „To jest Bob Johnson”.
„pies się wabi Bob Johnson?”
Alex potakuje.
Max pojawia się na widoku, nadal trzymając pełną butelkę piwa. Michael chmurzy się widząc ją. „Piłeś?”
„Może” mówi Max.
„Helloooooo”. Odwracamy się do Tess, której głowa wytknęła z okna „Chodźcie do środka, gramy.”
„W co?” pyta Alex.
„W butelkę.”
Niech mnie ktoś zastrzeli. Teraz to dobry moment.
„Max, chodź” mówi Tess flirtując jakby jutro miało nie nadejść „Chcesz grać?”
„Ummm.”
„Proszęęęęęę” mówi.
Max nerwową pociąga łyk z butelki i potakuje „O-Ok.”
Potem ukierunkowuje swój urok na Michaela i Alexa „Maria i Izabell grają.”
Nie może być.
Oczki Alexa rozbłyskują, łapie mnie za ramię „Dalej Liz”.
„Alex” staram się patrzeć mu w twarz „ Posłuchaj się, bredzisz, my tego nie robimy.”
Chmurzy się „Liz, Izabell gra, chodź, zagraj z nami”.
Ciężko mi ukryć moje rozczarowanie „A co do cholery zrobisz, jak butelka wskaże mnie? Halooo? Powtórz „świr”?”
Rysy Alexa tężeją „ Ok., może nie powinnaś grać”.
„A co jeśli wskaże Marię?”
Już i tak mnie olał, wpycha mnie do salonu.
Siadam na kanapie i obserwuję Tess dowodzącą w środku grupy.
I oto jestem.
Moi ziomkowie siedzą w kółeczku na podłodze na przeciwko mnie.
Ciekawe, czy właśnie tracę mych przyjaciół.
Alex idzie na pierwszy ogień. Butelka wskazuje dziewczynę, której nie znam.
Czuję, jak zapadam się pod ziemię.
Następny Michael. Zbyt widocznie koncentruje się na butelce. Kosmiczne siły. Wskazało na Marię. Wygląda na szczęśliwą.
Mogłoby mnie tu w ogóle nie być.
Teraz pora Courtney. Pada na Maxa. Courtney atakuje go swoimi ustani. Wygląda to naprawdę obrzydliwie. Max czuje się chyba niezręcznie.
Powinnam stąd wyjść.
Kolej Maxa. To powinno być naprawdę coś.
No spójrzcie państwo, wskazało na Tess.
Jakie mają miny? To bezcenny widok, kurewsko bezcenny.
Nie chcę na to patrzeć.
Wychodzę.
Tu nie chodzi o mnie.
Podczas, gdy opuszczam pokój słyszę odgłosy pisków i skowytów za plecami. To musiał być cholernie dobry pocałunek.
I niech im wyjdzie na dobre, mówię.
Sposób na spieprzenie życia Kyle’a.
Jeszcze tydzień temu Tess olałaby Maxa równo, a teraz na litość boską, co też wpłynęło na zmianę jej zdania? Może coś od niego chce?
Zastanówmy się nad tym przez chwilę.
Osobiście, jej tu nawet nie ma. Jest gdzie indziej, daleko.
Chyba i ja powinnam.
Idę do jednego z pokojów w głębi domu. Pozostała część domu jest całkiem pusta ponieważ cały tłum skoncentrował się w salonie.
Wchodzę do pokoju z tyłu, gdzie jest kanapa i jakiś sprzęt do pracy. Biała żarówka została zastąpiona niebieską, uspakajające. Eddie Williams siedzi na kanapie gapiąc się w kosmos.
Eddie Williams jest głównym graczem naszej drużyny. Ale teraz ma chyba doła.
Przez całe życie nie odezwałam się do Eddiego.
Siadam na kanapie a Eddie rzuca spowolnione spojrzenie na moje stopy, potem wskazuje na robala na ścianie. „Widzisz robala?” pyta.
„No.”
„Patrzy się na mnie?”
Pochylam się udając, iż badam robala. „Taa. Gapi się.”
Właśnie podał mi swój mózg na tacy, więc czemu się nie zabawić. Jakże mogłabym się oprzeć?
Potakuje „tak też myślałem.”
„wydaje mi się, że on chce ci coś powiedzieć.” Mówię
„Ciekawe, gdzie się wszyscy podziali” mówi.
„zapomnieli o nas.”
Znów potakuje.
Opieram głowę o oparcie kanapy, kręciołek w mojej głowie zaczyna boleć.
Więc Eddie i ja siedzimy sobie. Mija jakaś godzina zanim znów się odezwie.
„taka śliczna jesteś” mówi.
„Zabawne” mówię „Nawet na mnie nie spojrzałeś.”
Zaprzecza ruchem głowy „Ja ci mówię.”
„Czad.”
„Chcesz pójść do mojego domu?”
„Raczej nie.”
„Ok.”
Nieźle się starasz Eddie.
„Liz?” słyszę głos Maxa za drzwiami.
To się powtarza. Wow, głupi ma szczęście.
„tutaj”.
„Liz” mówi wchodząc do pokoju i siada na podłodze naprzeciwko mnie. „Musze ci coś powiedzieć.”
Ma jakiś zamglony wzrok. „Spiłeś się?”
Potakuje solennie, jak małe dziecko. „Tak.”
„Cudnie.”
zaczyna przyglądać się swojej dłoni, jakby to była najbardziej porywająca rzecz jaką kiedykolwiek widział. Macha nią sobie przed oczami. Potem kładzie swoją dłoń na mojej twarzy. „Masz naprawdę małą głowę.” Mówi,.
Hmmmm......
„widzisz Max, mama taką osobistą przestrzeń, którą w tej chwili naruszasz.”
Zarechotał i cofnął dłoń „Zabawna jesteś. Musze podzielić się z tobą sekretem.”
„Mianowicie.” Mówię kompletnie beznamiętnie.
Pochyla się konspiracyjnie do przodu „jestem kosmitą.”
”Koleś, ja też” mówi Eddie.
„czemu mi to mówisz?” pytam Maxa.
„Bo.” Mówi „Jesteś bardziej chora niż ja.”
„No tak bym nie ryzykowała z tym stwierdzeniem.”
„Ciii...” mówi, kładzie palec na usta „Nie mów nikomu.”
„Ta, ok.”
Rozgląda się otumaniony po pokoju „Jeszcze coś ci chciałem powiedzieć... nie potrzebuję transportu do domu.”
„Z powodu na okoliczność?”
Uśmiecha się „Wracam z Tess.”
...
„Liz?”
...
„Lizzz?”
„Co?”
„nie mów Kyle’owi, ok.?”
„Co?”
„Dzięki, zobaczymy się później.”
Czapterek 8
Powtarzaliście kiedyś swoje imię w kółko Macieju, aż brzmiało idiotycznie?
Liz Liz Liz Liz
Przypadkowa składanina liter określająca, kim jesteś.
Moja mama wtyka głowę do mojego pokoju „Kochanie, nie spóźnisz się na spotkanie”?
Hahaha. Spotkanie.
Marszczy czoło „W to się ubierzesz?”
Spoglądam na to, w co się ubrałam, ubrałam się w to, co zwykle, dżinsy i sweter.
„Mamo, nie idę na podwieczorek”.
„Dawno nigdzie nie wychodziłaś, myślałam, że może potrzebujesz porady.”
Czasami zastanawiam się, czy moja mama faktycznie dorastała w XX wieku.
„Idę na szkolną imprezę mamo, wiesz, taką z prochami, alkoholem i rzyganiem?”.
Mierzy we mnie palcem, „Jeśli to się okaże taką imprezą, to masz natychmiast wracać do domu.”
„Oczywiście”.
„Kiedy jedziesz po chłopca Evansów?”
O matko mateńko. Podnoszę się. „Dokładnie w tej chwili.”
„Ok.” moja mama macha mi na pożegnanie „Baw się dobrze! Nie wplącz się w kłopoty! Nie wracaj za późno!”
Nie zrozumcie mnie źle, kocham mamę. Ale jej się wydaje, że problemy tego świata można rozwiązać ładna sukienką i odrobiną makijażu. Ta... jakby Max Evans miał zauważyć, w co jestem ubrana.
Pies was drapał, nikt nie musi mnie zauważać.
„chcesz ciasteczko?”
Mama Maxa zawsze oferuje mi jedzenie.
Uśmiecham się „Nie, dziękuję.”
„mamy trochę lasanii w lodówce”.
Jego tata też.
„naprawdę nie trzeba”.
„mamy wodę i sok pomarańczowy”.
Z tego sposobu, w jaki mnie traktują można wywnioskować, że Max dosyć rzadko miewa gości.
„Naprawdę mi miło, ale.. nie, dziękuję.”
„Może mleko? Lubisz mleko, prawda?” pyta mnie jego tato.
„Hmm...” ślę Maxowi błagalne spojrzenie z miejsca, gdy tylko wszedł do pokoju.
Max potrząsa głową i uśmiecha się do rodziców „Wiecie co, Liz ma własnych rodziców, i wbrew temu, co zapewne myślicie oni ją karmią.”
Jego mama rumieni się na ten komentarz, całuje syna w policzek „Bawcie się dobrze kochani, żadnego alkoholu”.
„I żadnych prochów” dodaje tata.
„Ani sexu” wtrąca mama.
Oczy Maxa powoli zwężają się w szparki „Wychodzimy”.
„Bez latexu nie ma sexu”. Dodaje tata.
„Taa...” Max mówi przekraczając próg „Super tato, zapamiętam.”
Dławi się, gdy idziemy do samochodu. „Myślą, że chodzimy ze sobą.”
Najwyraźniej myślą, że robimy więcej niż tylko, że chodzimy ze sobą.
Uśmiecham się słabo „Zabawne.”
„Ta”.
Auć. Party time.
To party w Roswell, więc gwarantowana jest jedna z trzech rzeczy:
1. Zrobi się burda i imprezkę przerwie policja.
2. Ktoś przedawkuje i imprezkę przerwie policja.
3. A to najpopularniejsze: ktoś będzie zdradzał swojego partnera, anonimowy donos sąsiada sprawi, że imprezkę przerwie policja.
Rozumiemy się?
Stawiam gotówkę na nr 3.
Jak podjeżdżamy, słychać już muzykę. Już jest za głośno, znaczy imprezka może potrwać krócej niż wszyscy zakładają.
Jest dopiero 21.00 a trawnik już jest zarzucony puszkami po piwie. Mieli już pewnie ostrzeżenie od policji, która zapędziła pewnie wszystkich do domu.
Skąd tyle wiem o roswelliańskich imprezkach? To chyba ma się we krwi rodząc się tu.
Tak czy inaczej żyję tu zdecydowanie za długo.
Jeszcze dobrze nie weszłam do domu, jak jakaś dziewczyna ściskam mnie „LIIZZZ”.
Pojęcia nie mam kto to.
Wpycha mi butelkę piwa w rękę, widzę Marię i Izabell wśród tłumu. „ChybaTessasszuka kochajnii.” Dziewczyna męczy nielitościwie siebie i nas próbując wydusić jakieś słowa.
Max wygląda na naprawdę zdenerwowanego „Naprawdę?”
Dziewczyna prowadzi nas do kuchni, gdzie Tess wlewa piwsko wprost do tunelu prowadzącego w przełyk Tommy’ego. Spostrzega nas, przekazuje lejek komuś innemu i uczepia się ramienia Maxa.
Ciekawe. Co to?
Co, właściwie właśnie się dzieje?
„Chodźcie!”
Max przełyka.
Podaję mu piwo, „Uwal się, ja będę gdzie indziej.”
Toruję sobie drogę do jadalni, gdzie na kanapie siedzą Maria i Izabell.
Izabell ma na sobie jeden z podkoszulków Marii.
„Cześć kochani” mówię „Jest Alex?”
Maria uśmiecha się do mnie „Jest z tyłu z Michaelem.”
„Super... ja... wracam za sekundę.”
Z tyłu domu, Alex i Michael bawią się z jakimś psem. Alex musi być lekko wstawiony, ponieważ nabija się z psa każąc mu wciąż się turlać i trząść. Strasznie go to bawi. „LIZ” mówi z entuzjazmem kiedy mnie widzi „Odjazd nie?”
Nie da się nie kochać Alexa.
Kładzie mi ręce na ramionach „Liz, to Michael, a to” wskazuje na psa „To jest Bob Johnson”.
„pies się wabi Bob Johnson?”
Alex potakuje.
Max pojawia się na widoku, nadal trzymając pełną butelkę piwa. Michael chmurzy się widząc ją. „Piłeś?”
„Może” mówi Max.
„Helloooooo”. Odwracamy się do Tess, której głowa wytknęła z okna „Chodźcie do środka, gramy.”
„W co?” pyta Alex.
„W butelkę.”
Niech mnie ktoś zastrzeli. Teraz to dobry moment.
„Max, chodź” mówi Tess flirtując jakby jutro miało nie nadejść „Chcesz grać?”
„Ummm.”
„Proszęęęęęę” mówi.
Max nerwową pociąga łyk z butelki i potakuje „O-Ok.”
Potem ukierunkowuje swój urok na Michaela i Alexa „Maria i Izabell grają.”
Nie może być.
Oczki Alexa rozbłyskują, łapie mnie za ramię „Dalej Liz”.
„Alex” staram się patrzeć mu w twarz „ Posłuchaj się, bredzisz, my tego nie robimy.”
Chmurzy się „Liz, Izabell gra, chodź, zagraj z nami”.
Ciężko mi ukryć moje rozczarowanie „A co do cholery zrobisz, jak butelka wskaże mnie? Halooo? Powtórz „świr”?”
Rysy Alexa tężeją „ Ok., może nie powinnaś grać”.
„A co jeśli wskaże Marię?”
Już i tak mnie olał, wpycha mnie do salonu.
Siadam na kanapie i obserwuję Tess dowodzącą w środku grupy.
I oto jestem.
Moi ziomkowie siedzą w kółeczku na podłodze na przeciwko mnie.
Ciekawe, czy właśnie tracę mych przyjaciół.
Alex idzie na pierwszy ogień. Butelka wskazuje dziewczynę, której nie znam.
Czuję, jak zapadam się pod ziemię.
Następny Michael. Zbyt widocznie koncentruje się na butelce. Kosmiczne siły. Wskazało na Marię. Wygląda na szczęśliwą.
Mogłoby mnie tu w ogóle nie być.
Teraz pora Courtney. Pada na Maxa. Courtney atakuje go swoimi ustani. Wygląda to naprawdę obrzydliwie. Max czuje się chyba niezręcznie.
Powinnam stąd wyjść.
Kolej Maxa. To powinno być naprawdę coś.
No spójrzcie państwo, wskazało na Tess.
Jakie mają miny? To bezcenny widok, kurewsko bezcenny.
Nie chcę na to patrzeć.
Wychodzę.
Tu nie chodzi o mnie.
Podczas, gdy opuszczam pokój słyszę odgłosy pisków i skowytów za plecami. To musiał być cholernie dobry pocałunek.
I niech im wyjdzie na dobre, mówię.
Sposób na spieprzenie życia Kyle’a.
Jeszcze tydzień temu Tess olałaby Maxa równo, a teraz na litość boską, co też wpłynęło na zmianę jej zdania? Może coś od niego chce?
Zastanówmy się nad tym przez chwilę.
Osobiście, jej tu nawet nie ma. Jest gdzie indziej, daleko.
Chyba i ja powinnam.
Idę do jednego z pokojów w głębi domu. Pozostała część domu jest całkiem pusta ponieważ cały tłum skoncentrował się w salonie.
Wchodzę do pokoju z tyłu, gdzie jest kanapa i jakiś sprzęt do pracy. Biała żarówka została zastąpiona niebieską, uspakajające. Eddie Williams siedzi na kanapie gapiąc się w kosmos.
Eddie Williams jest głównym graczem naszej drużyny. Ale teraz ma chyba doła.
Przez całe życie nie odezwałam się do Eddiego.
Siadam na kanapie a Eddie rzuca spowolnione spojrzenie na moje stopy, potem wskazuje na robala na ścianie. „Widzisz robala?” pyta.
„No.”
„Patrzy się na mnie?”
Pochylam się udając, iż badam robala. „Taa. Gapi się.”
Właśnie podał mi swój mózg na tacy, więc czemu się nie zabawić. Jakże mogłabym się oprzeć?
Potakuje „tak też myślałem.”
„wydaje mi się, że on chce ci coś powiedzieć.” Mówię
„Ciekawe, gdzie się wszyscy podziali” mówi.
„zapomnieli o nas.”
Znów potakuje.
Opieram głowę o oparcie kanapy, kręciołek w mojej głowie zaczyna boleć.
Więc Eddie i ja siedzimy sobie. Mija jakaś godzina zanim znów się odezwie.
„taka śliczna jesteś” mówi.
„Zabawne” mówię „Nawet na mnie nie spojrzałeś.”
Zaprzecza ruchem głowy „Ja ci mówię.”
„Czad.”
„Chcesz pójść do mojego domu?”
„Raczej nie.”
„Ok.”
Nieźle się starasz Eddie.
„Liz?” słyszę głos Maxa za drzwiami.
To się powtarza. Wow, głupi ma szczęście.
„tutaj”.
„Liz” mówi wchodząc do pokoju i siada na podłodze naprzeciwko mnie. „Musze ci coś powiedzieć.”
Ma jakiś zamglony wzrok. „Spiłeś się?”
Potakuje solennie, jak małe dziecko. „Tak.”
„Cudnie.”
zaczyna przyglądać się swojej dłoni, jakby to była najbardziej porywająca rzecz jaką kiedykolwiek widział. Macha nią sobie przed oczami. Potem kładzie swoją dłoń na mojej twarzy. „Masz naprawdę małą głowę.” Mówi,.
Hmmmm......
„widzisz Max, mama taką osobistą przestrzeń, którą w tej chwili naruszasz.”
Zarechotał i cofnął dłoń „Zabawna jesteś. Musze podzielić się z tobą sekretem.”
„Mianowicie.” Mówię kompletnie beznamiętnie.
Pochyla się konspiracyjnie do przodu „jestem kosmitą.”
”Koleś, ja też” mówi Eddie.
„czemu mi to mówisz?” pytam Maxa.
„Bo.” Mówi „Jesteś bardziej chora niż ja.”
„No tak bym nie ryzykowała z tym stwierdzeniem.”
„Ciii...” mówi, kładzie palec na usta „Nie mów nikomu.”
„Ta, ok.”
Rozgląda się otumaniony po pokoju „Jeszcze coś ci chciałem powiedzieć... nie potrzebuję transportu do domu.”
„Z powodu na okoliczność?”
Uśmiecha się „Wracam z Tess.”
...
„Liz?”
...
„Lizzz?”
„Co?”
„nie mów Kyle’owi, ok.?”
„Co?”
„Dzięki, zobaczymy się później.”
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Jak to nie czekałyśmy na tą część? Ja się caly weekend zamartwiałam, że komputer mi szwankuje i że minie mnie przyjemność poznania dalszej części Kręciołka. Ale stała się jasność i forum działa.
Przeczytałam i muszę powiedzieć, że te odcinek odebrałam zupełnie inaczej niż poprzednie. Tak jakoś na smutno. Niby nadal ten sam styl, ten sam sposób wyrażania myśli, ale inny nastrój, taki melancholijny, refleksyjny. I przede wszystkim ten czpterek jest taki spokojny, bez nadmiernych emocji i ekstrawagancji. Jak w poprzednich rozdzialach akcja pędziła, tak tu płynie spkojnie, kręciołek zwolnił obroty. A przecież cała historia rozpoczyna się od tej sławetnej zabawy w butelkę (czy znają ją na calym śwecie?).
I teraz kolejne 5 dni oczekiwania..uuu
Przeczytałam i muszę powiedzieć, że te odcinek odebrałam zupełnie inaczej niż poprzednie. Tak jakoś na smutno. Niby nadal ten sam styl, ten sam sposób wyrażania myśli, ale inny nastrój, taki melancholijny, refleksyjny. I przede wszystkim ten czpterek jest taki spokojny, bez nadmiernych emocji i ekstrawagancji. Jak w poprzednich rozdzialach akcja pędziła, tak tu płynie spkojnie, kręciołek zwolnił obroty. A przecież cała historia rozpoczyna się od tej sławetnej zabawy w butelkę (czy znają ją na calym śwecie?).
I teraz kolejne 5 dni oczekiwania..uuu
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 8 guests