T: Miłość niejedno ma imię [by Max&LizBeliever]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
hmmm, zauważyłam...zauważyłam też, że na roswellfanatics w dziale "Solar Eclipse" doszło do małej konfuzji ja tam nie wystepuje jako Lizietta, tylko pod innym nickiem, ale widze, że wszystko się wyjaśniło (co za ulga) a Josephine z tydzień temu odpisała mi, że "jest zaszczycona" więc kamień spadł mi z serca, bo robiłam to troche na wariackich papierach anyway, mam zamiar wrzucić kolejny rozdział jutro.
Czy Anais Nin, to w końcu Steffanie, czy Lynn?
Czy Anais Nin, to w końcu Steffanie, czy Lynn?
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Wiem że Anais Nin to pisarka ...i to dodatkowo niezwykle utalentowana...to właśnie ten nick skusił mnie do opowiadania Lynn/Stefanie ...pomyślałam,że jak ktoś czytuje/zapoznał się z dziełami tej autorki, to raczej nie wysmaży czegoś w rodzaju Kamasutry z Maxiem i Liz w rolach głównych, bądź dwudzisto stronicowego opisu Maxa ( względnie Liz) spowitego w bandaże z Alien klubem skaczącym dookoła.
Krotko mówiąc, liczyłam na COŚ i nie rozczarowałam się.
Josephine ma koleżanke Polke, która tłumaczy jej feedback. Mam nadzieję że przeoczyła wiekopomny post Ghosta
Krotko mówiąc, liczyłam na COŚ i nie rozczarowałam się.
Josephine ma koleżanke Polke, która tłumaczy jej feedback. Mam nadzieję że przeoczyła wiekopomny post Ghosta
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Zaczynam zastanawiać się nad zmianą domyślnego języka Forum na angielski...Nan wrote:Czy zauważyłyście kto się ostatnio zalogował...?
התשׂכח אשׂה עולה מרחם בן בטנה גם אלה תשׂכחנה ואנכי לא אשׂכחך
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
Chyba już jej przetłumaczyła Ale może miała dobre serce i to ominęła albo pomiędzy ogólnymi zachwytami przeszło niezauważone (i bardzo dobrze). W każdym razie Josephin napewno wrzuci niedługo jakąś nową część czegokolwiek...
A co do Kamasutry - czytałaś może "Sexual Education"...? Sam tytuł już jest znaczący, miejscami jednak siedziałam i śmiałam się z naiwności... Opowiadanie Stephanie... W komentarzach do Uphill Battle mówiła, że w SE pisała to, co spodobało by się publiczności, a w UB to, co naprawdę chce napisać bez względu na publiczność (choć i tak jej - publiczności - się podoba).
Gigant międzynarodowy? I bardzo dobrze, ja jestem za.
A co do Kamasutry - czytałaś może "Sexual Education"...? Sam tytuł już jest znaczący, miejscami jednak siedziałam i śmiałam się z naiwności... Opowiadanie Stephanie... W komentarzach do Uphill Battle mówiła, że w SE pisała to, co spodobało by się publiczności, a w UB to, co naprawdę chce napisać bez względu na publiczność (choć i tak jej - publiczności - się podoba).
Gigant międzynarodowy? I bardzo dobrze, ja jestem za.
- max and liz believer
- Gość
- Posts: 9
- Joined: Fri Jan 09, 2004 9:47 pm
- Location: Szwecja
- Contact:
Hi everyone!
Yesterday my best friend and I were going through all the feedback you guys had left. She is half Polish, so she could translate for me because I couldn't understand a word .
Thank you so much for your wonderful feedback! It was really fun and touching to read. I'm so happy that you are enjoying my story and that Lizziet is taking the time to translate it. Lizziet, it must be really time-consuming to translate everything. It always takes long time to translate...but a whole story! I'm impressed.
I'll be requesting translation from my friend once in a while, but I will of course stop by here some times anyway.
Again, thank you!
I'm truly honored that my story was chosen to be translated. It's hard to believe...
*hugs*
Josephin
Yesterday my best friend and I were going through all the feedback you guys had left. She is half Polish, so she could translate for me because I couldn't understand a word .
Thank you so much for your wonderful feedback! It was really fun and touching to read. I'm so happy that you are enjoying my story and that Lizziet is taking the time to translate it. Lizziet, it must be really time-consuming to translate everything. It always takes long time to translate...but a whole story! I'm impressed.
I'll be requesting translation from my friend once in a while, but I will of course stop by here some times anyway.
Again, thank you!
I'm truly honored that my story was chosen to be translated. It's hard to believe...
*hugs*
Josephin
Last edited by max and liz believer on Sun Jan 11, 2004 5:46 pm, edited 1 time in total.
Don't you realize what you are to me...and you're always gonna be?You're the love of my life.Everyone else is gonna be second best.There'll never be another you.
Hello Josephin I'm glad to see you here. I'm truly honored, thatI can translate your story this is amazing and I'm waiting for new instalment , and for "LW" update too...I'm just so curious, what's going to happen to poor Liz and whole gang...I'm dying right here
Hugs
No dobra, czas na kolejny rozdział...potem idę lulu, bo zaraz strace przytomność
„Miłość nie jedno ma imię” 4
Rok 1983- 18 lat przed wydarzeniami.
„Koła autobusu kręcą się wkoło, kręcą się wkoło, kręcą się wkoło, kręcą się w koło. Koła autobusu kręcą się wkoło, kręcą się wkoło, kręcą się wkoło...”
Świat wirował, wiatr szukał schronienia w jej długich ciemnych włosach. Jej pełen ciepła śmiech wypełnił powietrze, gdy patrzyła jak wszystko wokół niej rozpływa się w ferie rozmazanych barw. Starała się powstrzymać mdłości. Nie miała zamiaru wymiotować. Miała zamiar udowodnić Marii, ze potrafi kręcić się na karuzeli nie odczuwając mdłości. Nie lubiła, kiedy Maria drażniła się z nią, przezywając tchórzem. Zachichotała, widząc Marie podchodzącą do karuzeli, przyjaciółka mignęła jej przelotnie w nieprzerwanym wirze kolorów.
Bolesny ucisk w klatce piersiowej całkowicie ją zaskoczył, zacisnęła powieki, pochylając się na przód.
- Lizzie?- wszystko w porządku?- słyszała głos Marii, ale nie potrafiła odpowiedzieć. Bolało ją w piersi, bolała ją lewa ręka i ramiona. Zaczęła odczuwać zawroty głowy i nie mijały one nawet wtedy, gdy Maria zatrzymała karuzelę w trakcie ruchu.
- Ria...boli mnie...w piersi.
- Zawołam panią Parker. Ok. Lizzie? Zostań tutaj.
Ale pięcioletnia dziewczynka była już na wpół przytomna. Jak przez mgłę słyszała głos swojej matki, ale brzmiał tak odlegle. Tak odlegle.
Czasy współczesne. Dwa lata po wydarzeniach.
- Hej kotku. Jesteś głodny? Jesteś głodny, prawda?
W odpowiedzi usłyszała pełen zadowolenia pomruk.
- Kiciu, co tutaj robisz? Wiemy co Kevin na to powie, prawda? On tego nie lubi- delikatnie odsunęła kota od puszki, którą właśnie otwierała. Kotka ziewnęła i spojrzała na nią wyczekująco.
- Tak tak, dostaniesz swoje jedzenie- uśmiechnęła się Liz. Gdy sięgnęła do szuflady po łyżkę, usłyszała odgłos otwierających się frontowych drzwi.
- Kochanie, wróciłem!
- Jestem w kuchni!
Kevin wmaszerował do kuchni z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Cześć skarbie- cmoknął ja w policzek.
- Hej- odparła Liz- jak tam w pracy?
- W porządku- jego spojrzenie powędrowało w stronę kota ocierającego się o ramię Liz- Liz, doprawdy, nie powinnaś pozwalać kotu włóczyć się w pobliżu szafek. Kto wie, jakie zarazki może przenosić. Trzymamy jedzenie w tej szafce.
- Kevin- westchnęła Liz- to kot domowy. Cokolwiek przenosi na futrze, nie może to być zabójcze.
Kevin przyglądał się jej, kiedy wykładała pokarm na talerzyk.
- Po prostu...martwię się o ciebie, wiesz?
Liz zmusiła się do uśmiechu.
- Wiem.
Westchnęła cicho, patrząc jak odbiera kotkę z jej ramion i stawiając ją na podłodze.
- Więc, jak minął ci dzień?- zapytał.
- Dobrze. Uważałam na siebie, ale udało mi się zrobić wszystko, co zaplanowałam.
- Wzięłaś lekarstwa?
Skrzywiła się. Odczuła gwałtowne pragnienie by wgryźć się we własne ramię i zacząć przeżuwać. Byłoby to z pewnością przyjemniejsze od wysłuchiwania niekończącego się szeregu pytań padających z ust jej chłopaka. Tak jakby mogła kiedykolwiek zapomnieć o wzięciu lekarstwa, które decydowało o jej zdrowiu i życiu. Ale niezależnie od tego, jak bardzo pragnęła zacząć na niego krzyczeć, przeklinając jego nadopiekuńczość która niemal ją dusiła; wiedziała, że kieruje się wyłącznie troską o jej zdrowie. Martwił się o nią. Ale jego „martwienie się” powoli zaczynało doprowadzać ja do szaleństwa.
- Tak- odparła, tonem bardziej oschłym niż zamierzała.
- Czy zadzwoniłaś do doktora Stevensa i umówiłaś się na wizytę?
- Tak- odpowiedziała, odsuwając się i stawiając talerz na podłodze. Kevin najwyraźniej nie był dostatecznie wyczulony na jej chłodny ton i wyraźny dystans.
- To dobrze.
Liz wyprostowała się i wrzuciła łyżkę do zmywarki.
- W lodówce jest dla ciebie obiad.
- Och, dzięki- odparł- pójdę się przebrać.
- Mmm- odłożyła puszkę do lodówki.
Kevin zatrzymał się w drzwiach.
- Dobrze się czujesz?
Liz spojrzała na niego, czując gwałtowny przypływ poczucia winy, wobec swojego wcześniejszego zachowania.
- Tak Kevin, dobrze się czuję. Dziękuję ci- odpowiedziała miękko.
- Wyglądasz na zmęczoną. Co robiłaś przez cały dzień? Mam nadzieję, ze się nie przemęczałaś.
- Nie Kevin. Pracowałam.
- Pracowałaś?- jego zaskoczenie było tak ogromne, że Liz nie powstrzymała się od głośnego westchnienia.
- Pisałam- odparła.
Kevin nie rozpatrywał jej pisarstwa w kategoriach pracy. Kiedy była chora, była to jedyna rzecz, którą była w stanie robić i ocaliła a przed obłędem nie jeden raz. Już w dzieciństwie zdecydowała, że pragnie pisać. To było jej marzenie. Jej pasja. Ale Kevin nigdy tego nie rozumiał. Początkowo zaakceptował to, ponieważ zdawało się mieć na Liz kojący wpływ, poza tym określał to mianem hobby. Często pytał ją, czy nie rozglądała się już za jakąś pracą. Nie potrafił pogodzić się z myślą, ze to właśnie pisarstwo było jej pracą. Ze właśnie temu pragnęła się poświęcić w życiu. Jego nieumiejętność zrozumienia tego bolała ja i prawdę powiedziawszy, zaczynała powoli grać jej na nerwach.
- Ach, to- powiedział- wiesz, rozmawiałem z Jennifer i powiedziała mi, że w Sunset potrzebują kelnerki. Wiem ze obsługa stolików to nie wielki wyzwanie, ale przecież od czegoś trzeba zacząć.
Liz przygryzła wargę, z trudem powstrzymując się przed powiedzeniem na glos wszystkiego o czym właśnie myślała.
- Nie, nie sądze abym była zainteresowana obsługą stolików.
- W porządku- Kevin uśmiechnął się i zniknął za drzwiami sypialni.
Liz zamknęła oczy, oddychając głęboko i próbując się uspokoić. Nie pomogło. Musiała stąd wyjść i to natychmiast.
- Wychodzę- krzyknęła w stronę sypialni, chwytając w locie swój płaszcz.
- Dokąd się wybierasz?- spytał Kevin.
- Do Marii- odparła krótko, zatrzaskując za sobą drzwi.
- Cześć stara- Maria uśmiechnęła się, otwierając drzwi i spoglądając na Liz bawiącą się kluczykami od samochodu.
- Cześć Mario- odparła Liz, wciąż nie patrząc jej w oczy.
- Jak leci?- spytała swobodnie Maria.
- Mogę wejść?- Liz spojrzała w stronę dużego pokoju.
- Och, pewnie że tak- cofnęła się, wpuszczając Liz do środka. Zmarszczyła brwi, obserwując dziwne zachowanie przyjaciółki. Znała Liz wystarczająco długo, by wyczuć, że była zdenerwowana. I doprawdy nie było trudno się domyśleć, co było tego przyczyną- wszystko w porządku?
- Tak- Liz podniosła wzrok i przesłała jej w odpowiedzi cos, co zapewne miało być uśmiechem, ale wypadło raczej żałośnie- czuję się świetnie.
- Więc...co tutaj robisz?- spytała nieco podejrzliwie.
- Pomyślałam po prostu że wpadnę...czy potrzebny mi powód?
- Czy pokłóciłaś się z Kevinem?
- Nie- odparła lekko, kierując się do kuchni. Maria skrzyżowała ramiona na piersi, w milczeniu przyglądając się jak Liz otwiera lodówkę i przetrząsa wszystkie pojemniki.
- Tak, masz rację. Ty i Kevin się nie kłócicie. Miewacie tylko quasi- kłótnie.
- Co?- Liz otwarła zamrażalnik- masz lody?- spytała, nie odwracając się.
- Wiedziałam! Pokłóciliście się!
Liz wygrzebała pudełko z lodami i westchnęła.
- Nie Mario. Nie pokłóciliśmy się.
- I na tym polega wasz problem. Nie kłócicie się.
Liz zmarszczyła brwi.
- Co masz na myśli?
- Dobrze wiesz co- odparła Maria, decydując się jednak skończyć, skoro miała odwagę zacząć- nie sądzisz, ze nie zaszkodziłoby, gdybyście od czasu do czasu oczyścili atmosferę?
- Oczyszczamy atmosferę- ucięła Liz, wyjmując z szuflady łyżeczki i podając jedną Marii- chcesz?
- Jasne- odrzekła Maria, biorąc głęboki oddech- Liz, jesteś mistrzynią w unikaniu kłótni.
Liz roześmiała się nerwowo.
- Nie jestem. Więc, jak poszedł ci dzisiaj wykład?
- I tu cię mam.
- No co?- spytała niewinnie Liz.
- Unikasz kłótni. Skoro nie potrafisz powiedzieć mu, co cię trapi, powiedz to przynajmniej mi.
- Nie Mario- westchnęła Liz- nie ma o czym mówić. Porozmawiajmy o czymś innym. Potrzebuję tego.
Maria potrząsnęła głową, ignorując jej błagalne spojrzenie.
- Nie ma mowy. Musisz to z siebie wyrzucić- uniosła sugestywnie brwi- w końcu od czego są lody?
- Wal- powiedziała Maria, zanurzając łyżkę w lodach. Siedziały na tapczanie Marii, pudełko lodów umieszczone było wygodnie pomiędzy nimi.
- Uhm...właściwie to nic specjalnego się nie dzieje- odezwała się leniwie Liz.
- W porządku. Ja zacznę- odrzekła Maria- czy powiedziałaś Kevinowi co czujesz?
- Tak, powiedziałam mu.
- Więc powtórz mu raz jeszcze, tylko tym razem tak, aby zrozumiał.
Liz westchnęła.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- On tylko troszczy się o mnie. O moje zdrowie.
- Ale już nic ci nie jest Liz. Nie musi śledzić cię 24 godziny na dobę. I nawet jeśli robi to wyłącznie z dobroci serca, wciąż czujesz się przez to rozbita. Musisz mu o tym powiedzieć.
- To go zrani.
- Liz- Maria odłożyła łyżkę i spojrzała przyjaciółce prosto w oczy- jesteś najwrażliwszą i najdelikatniejszą osobą jaka znam i masz wielkie serce. Ale musisz przestać się tak zachowywać. Nie możesz być wiecznie miła dla innych, kosztem własnego szczęścia. Musisz pomyśleć również o sobie. I stawmy czoła prawdzie. Nie mówiąc mu prawdy prawdopodobnie ranisz go bardziej, niż gdybyś mu to powiedziała.
- Nie rozumiesz Mario. Co on właściwie wie? Kiedy się poznaliśmy, byłam chora. Zakochał się we mnie, kiedy byłam chora. Żył ze mną przez dwa lata. To wszystko, co o mnie wie.
- Tak, wiem. Ale od dwóch lat jesteś zdrowa. Nie mógłby zacząć się przyzwyczajać do tego, tak dla odmiany?
- Po prostu martwi się o mnie.
Maria westchnęła.
- Liz, nie staraj się mnie przekonać, ze czujesz się jak schwytana w pułapkę. Ze nie czujesz się winna, robiąc cos spontanicznego. Znam cię Liz. Tak bardzo się boisz, ze zranisz innych, tak bardzo się boisz, ze cię opuszcza, ze sięgasz po środek zastępczy.
- Kevin nie jest środkiem zastępczym- zaprotestowała słabo Liz, ale w jej głosie nie było już determinacji. Maria spojrzała na nią współczująco.
- Jeśli nie masz zamiaru wrzeszczeć na niego, by ocalić wasz związek, to czy w ogóle zostało jeszcze coś do ratowania.
- - Co ty sugerujesz?
- Nie sugeruję niczego. To twoje życie. Twoja decyzja. Ja jestem tutaj tylko po to, by cię wspierać, niezależnie od tego, jaką podejmiesz.
- Uważasz, że powinnam zerwać z Kevinem?
- Tego nie powiedziałam.
- Nie Mario. Ale dajesz mi to do zrozumienia od...hm...trzech lat.- odparła Liz, odkładając łyżkę na stolik.
- Chcesz znać prawdę?
- Tak.
- Nie wydaje mi się, żeby Kevin był tym jedynym. Nie zauważyłam, aby iskrzyło pomiędzy wami, gdy tylko zbliżycie się do siebie.- machnęła dłonią, pragnąc uciszyć Liz, która właśnie otwierała usta- nie znaczy to, ze musi iskrzyć. Po prostu...kiedy patrzę na was, widzę parę dobrych przyjaciół. Nie kochanków. Może nawet rodzeństwo.
Liz skrzywiła się, wyraźnie zdegustowana.
- Awww...Maria. To niesmaczne.
Maria zachichotała.
- Wybacz. Po prostu próbuje powiedzieć, że może powinnaś zacząć żyć od początku. W nowej rzeczywistości. Oderwać się od wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z przeszłością. Oczywiście z wyjątkiem mnie.
- Liz uśmiechnęła się blado. Wiedziała, co Maria miała na myśli. Sama zastanawiała się nad tym parę razy. Kevin był nierozerwalnie powiązany z jej przeszłością. Był związany z dawną Liz. Ale jak powiedziała Marii, nie mogła go za to winić. To była jedyna Liz, jaką znał. Nie miał pojęcia o istnieniu żadnej innej. Ale rozpaczliwie starała się ignorować fakt, ze nie czynił najmniejszych wysiłków, by poznać tę inną Liz. Nie dostrzegał niczego poza stanem jej zdrowia.
- Tak się boję Mario.
Maria uśmiechnęła się krzepiąco, odstawiając lody na nocny stolik.
- Wiem Liz. Ale nie jesteś sama. Nigdy się od ciebie nie odwrócę- ujęła dłoń Liz- myślę również, że Kevin nie znienawidzi cię, ani nie przestanie o tobie myśleć, jeśli mu o tym powiesz- podkreśliła. Zapewne zaboli go to, ale przejdzie mu.
- A co jeśli skończę samotnie na resztę życia? Kto zechce dziewczynę z wadą serca? Jestem uszkodzonym egzemplarzem Mario.
- Nie, nie jesteś- odparła żarliwie Maria- nigdy nie mów o sobie w ten sposób. Jesteś warta tyle samo co inni, może nawet więcej. I facet który cie zdobędzie, będzie prawdziwym szczęściarzem.
Pojedyncza łza spłynęła po policzku Liz. Kevin nie był tylko jej chłopakiem. Był jej pierwszym chłopakiem Pierwszym, którego pocałowała, pierwszym, z którym się kochała.
Ale jednocześnie był jej deska ratunkową. Jeśli będzie się go trzymała, nie będzie musiała się zamartwiać, czy ktoś inny zechce ją pokochać, a przecież nie miała wątpliwości, że Kevin naprawdę ją kochał. To było bezpieczne. Nie było w tym pasji. Nie była to miłość jej marzeń. Ale przynajmniej było to bezpieczne. Maria otoczyła przyjaciółkę ramieniem i przytuliła ją do siebie.
- Liz, nie twierdze, że powinnaś wrzeszczeć i ciskać w niego garami, chociaż może wyszło by to z pożytkiem...mówię tylko, że powinnaś z nim porozmawiać, Liz. W końcu zasługuje na szczerość- Maria poczuła, ze Liz skinęła głową.
- Dobrze.
cdn...
Hugs
No dobra, czas na kolejny rozdział...potem idę lulu, bo zaraz strace przytomność
„Miłość nie jedno ma imię” 4
Rok 1983- 18 lat przed wydarzeniami.
„Koła autobusu kręcą się wkoło, kręcą się wkoło, kręcą się wkoło, kręcą się w koło. Koła autobusu kręcą się wkoło, kręcą się wkoło, kręcą się wkoło...”
Świat wirował, wiatr szukał schronienia w jej długich ciemnych włosach. Jej pełen ciepła śmiech wypełnił powietrze, gdy patrzyła jak wszystko wokół niej rozpływa się w ferie rozmazanych barw. Starała się powstrzymać mdłości. Nie miała zamiaru wymiotować. Miała zamiar udowodnić Marii, ze potrafi kręcić się na karuzeli nie odczuwając mdłości. Nie lubiła, kiedy Maria drażniła się z nią, przezywając tchórzem. Zachichotała, widząc Marie podchodzącą do karuzeli, przyjaciółka mignęła jej przelotnie w nieprzerwanym wirze kolorów.
Bolesny ucisk w klatce piersiowej całkowicie ją zaskoczył, zacisnęła powieki, pochylając się na przód.
- Lizzie?- wszystko w porządku?- słyszała głos Marii, ale nie potrafiła odpowiedzieć. Bolało ją w piersi, bolała ją lewa ręka i ramiona. Zaczęła odczuwać zawroty głowy i nie mijały one nawet wtedy, gdy Maria zatrzymała karuzelę w trakcie ruchu.
- Ria...boli mnie...w piersi.
- Zawołam panią Parker. Ok. Lizzie? Zostań tutaj.
Ale pięcioletnia dziewczynka była już na wpół przytomna. Jak przez mgłę słyszała głos swojej matki, ale brzmiał tak odlegle. Tak odlegle.
Czasy współczesne. Dwa lata po wydarzeniach.
- Hej kotku. Jesteś głodny? Jesteś głodny, prawda?
W odpowiedzi usłyszała pełen zadowolenia pomruk.
- Kiciu, co tutaj robisz? Wiemy co Kevin na to powie, prawda? On tego nie lubi- delikatnie odsunęła kota od puszki, którą właśnie otwierała. Kotka ziewnęła i spojrzała na nią wyczekująco.
- Tak tak, dostaniesz swoje jedzenie- uśmiechnęła się Liz. Gdy sięgnęła do szuflady po łyżkę, usłyszała odgłos otwierających się frontowych drzwi.
- Kochanie, wróciłem!
- Jestem w kuchni!
Kevin wmaszerował do kuchni z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Cześć skarbie- cmoknął ja w policzek.
- Hej- odparła Liz- jak tam w pracy?
- W porządku- jego spojrzenie powędrowało w stronę kota ocierającego się o ramię Liz- Liz, doprawdy, nie powinnaś pozwalać kotu włóczyć się w pobliżu szafek. Kto wie, jakie zarazki może przenosić. Trzymamy jedzenie w tej szafce.
- Kevin- westchnęła Liz- to kot domowy. Cokolwiek przenosi na futrze, nie może to być zabójcze.
Kevin przyglądał się jej, kiedy wykładała pokarm na talerzyk.
- Po prostu...martwię się o ciebie, wiesz?
Liz zmusiła się do uśmiechu.
- Wiem.
Westchnęła cicho, patrząc jak odbiera kotkę z jej ramion i stawiając ją na podłodze.
- Więc, jak minął ci dzień?- zapytał.
- Dobrze. Uważałam na siebie, ale udało mi się zrobić wszystko, co zaplanowałam.
- Wzięłaś lekarstwa?
Skrzywiła się. Odczuła gwałtowne pragnienie by wgryźć się we własne ramię i zacząć przeżuwać. Byłoby to z pewnością przyjemniejsze od wysłuchiwania niekończącego się szeregu pytań padających z ust jej chłopaka. Tak jakby mogła kiedykolwiek zapomnieć o wzięciu lekarstwa, które decydowało o jej zdrowiu i życiu. Ale niezależnie od tego, jak bardzo pragnęła zacząć na niego krzyczeć, przeklinając jego nadopiekuńczość która niemal ją dusiła; wiedziała, że kieruje się wyłącznie troską o jej zdrowie. Martwił się o nią. Ale jego „martwienie się” powoli zaczynało doprowadzać ja do szaleństwa.
- Tak- odparła, tonem bardziej oschłym niż zamierzała.
- Czy zadzwoniłaś do doktora Stevensa i umówiłaś się na wizytę?
- Tak- odpowiedziała, odsuwając się i stawiając talerz na podłodze. Kevin najwyraźniej nie był dostatecznie wyczulony na jej chłodny ton i wyraźny dystans.
- To dobrze.
Liz wyprostowała się i wrzuciła łyżkę do zmywarki.
- W lodówce jest dla ciebie obiad.
- Och, dzięki- odparł- pójdę się przebrać.
- Mmm- odłożyła puszkę do lodówki.
Kevin zatrzymał się w drzwiach.
- Dobrze się czujesz?
Liz spojrzała na niego, czując gwałtowny przypływ poczucia winy, wobec swojego wcześniejszego zachowania.
- Tak Kevin, dobrze się czuję. Dziękuję ci- odpowiedziała miękko.
- Wyglądasz na zmęczoną. Co robiłaś przez cały dzień? Mam nadzieję, ze się nie przemęczałaś.
- Nie Kevin. Pracowałam.
- Pracowałaś?- jego zaskoczenie było tak ogromne, że Liz nie powstrzymała się od głośnego westchnienia.
- Pisałam- odparła.
Kevin nie rozpatrywał jej pisarstwa w kategoriach pracy. Kiedy była chora, była to jedyna rzecz, którą była w stanie robić i ocaliła a przed obłędem nie jeden raz. Już w dzieciństwie zdecydowała, że pragnie pisać. To było jej marzenie. Jej pasja. Ale Kevin nigdy tego nie rozumiał. Początkowo zaakceptował to, ponieważ zdawało się mieć na Liz kojący wpływ, poza tym określał to mianem hobby. Często pytał ją, czy nie rozglądała się już za jakąś pracą. Nie potrafił pogodzić się z myślą, ze to właśnie pisarstwo było jej pracą. Ze właśnie temu pragnęła się poświęcić w życiu. Jego nieumiejętność zrozumienia tego bolała ja i prawdę powiedziawszy, zaczynała powoli grać jej na nerwach.
- Ach, to- powiedział- wiesz, rozmawiałem z Jennifer i powiedziała mi, że w Sunset potrzebują kelnerki. Wiem ze obsługa stolików to nie wielki wyzwanie, ale przecież od czegoś trzeba zacząć.
Liz przygryzła wargę, z trudem powstrzymując się przed powiedzeniem na glos wszystkiego o czym właśnie myślała.
- Nie, nie sądze abym była zainteresowana obsługą stolików.
- W porządku- Kevin uśmiechnął się i zniknął za drzwiami sypialni.
Liz zamknęła oczy, oddychając głęboko i próbując się uspokoić. Nie pomogło. Musiała stąd wyjść i to natychmiast.
- Wychodzę- krzyknęła w stronę sypialni, chwytając w locie swój płaszcz.
- Dokąd się wybierasz?- spytał Kevin.
- Do Marii- odparła krótko, zatrzaskując za sobą drzwi.
- Cześć stara- Maria uśmiechnęła się, otwierając drzwi i spoglądając na Liz bawiącą się kluczykami od samochodu.
- Cześć Mario- odparła Liz, wciąż nie patrząc jej w oczy.
- Jak leci?- spytała swobodnie Maria.
- Mogę wejść?- Liz spojrzała w stronę dużego pokoju.
- Och, pewnie że tak- cofnęła się, wpuszczając Liz do środka. Zmarszczyła brwi, obserwując dziwne zachowanie przyjaciółki. Znała Liz wystarczająco długo, by wyczuć, że była zdenerwowana. I doprawdy nie było trudno się domyśleć, co było tego przyczyną- wszystko w porządku?
- Tak- Liz podniosła wzrok i przesłała jej w odpowiedzi cos, co zapewne miało być uśmiechem, ale wypadło raczej żałośnie- czuję się świetnie.
- Więc...co tutaj robisz?- spytała nieco podejrzliwie.
- Pomyślałam po prostu że wpadnę...czy potrzebny mi powód?
- Czy pokłóciłaś się z Kevinem?
- Nie- odparła lekko, kierując się do kuchni. Maria skrzyżowała ramiona na piersi, w milczeniu przyglądając się jak Liz otwiera lodówkę i przetrząsa wszystkie pojemniki.
- Tak, masz rację. Ty i Kevin się nie kłócicie. Miewacie tylko quasi- kłótnie.
- Co?- Liz otwarła zamrażalnik- masz lody?- spytała, nie odwracając się.
- Wiedziałam! Pokłóciliście się!
Liz wygrzebała pudełko z lodami i westchnęła.
- Nie Mario. Nie pokłóciliśmy się.
- I na tym polega wasz problem. Nie kłócicie się.
Liz zmarszczyła brwi.
- Co masz na myśli?
- Dobrze wiesz co- odparła Maria, decydując się jednak skończyć, skoro miała odwagę zacząć- nie sądzisz, ze nie zaszkodziłoby, gdybyście od czasu do czasu oczyścili atmosferę?
- Oczyszczamy atmosferę- ucięła Liz, wyjmując z szuflady łyżeczki i podając jedną Marii- chcesz?
- Jasne- odrzekła Maria, biorąc głęboki oddech- Liz, jesteś mistrzynią w unikaniu kłótni.
Liz roześmiała się nerwowo.
- Nie jestem. Więc, jak poszedł ci dzisiaj wykład?
- I tu cię mam.
- No co?- spytała niewinnie Liz.
- Unikasz kłótni. Skoro nie potrafisz powiedzieć mu, co cię trapi, powiedz to przynajmniej mi.
- Nie Mario- westchnęła Liz- nie ma o czym mówić. Porozmawiajmy o czymś innym. Potrzebuję tego.
Maria potrząsnęła głową, ignorując jej błagalne spojrzenie.
- Nie ma mowy. Musisz to z siebie wyrzucić- uniosła sugestywnie brwi- w końcu od czego są lody?
- Wal- powiedziała Maria, zanurzając łyżkę w lodach. Siedziały na tapczanie Marii, pudełko lodów umieszczone było wygodnie pomiędzy nimi.
- Uhm...właściwie to nic specjalnego się nie dzieje- odezwała się leniwie Liz.
- W porządku. Ja zacznę- odrzekła Maria- czy powiedziałaś Kevinowi co czujesz?
- Tak, powiedziałam mu.
- Więc powtórz mu raz jeszcze, tylko tym razem tak, aby zrozumiał.
Liz westchnęła.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- On tylko troszczy się o mnie. O moje zdrowie.
- Ale już nic ci nie jest Liz. Nie musi śledzić cię 24 godziny na dobę. I nawet jeśli robi to wyłącznie z dobroci serca, wciąż czujesz się przez to rozbita. Musisz mu o tym powiedzieć.
- To go zrani.
- Liz- Maria odłożyła łyżkę i spojrzała przyjaciółce prosto w oczy- jesteś najwrażliwszą i najdelikatniejszą osobą jaka znam i masz wielkie serce. Ale musisz przestać się tak zachowywać. Nie możesz być wiecznie miła dla innych, kosztem własnego szczęścia. Musisz pomyśleć również o sobie. I stawmy czoła prawdzie. Nie mówiąc mu prawdy prawdopodobnie ranisz go bardziej, niż gdybyś mu to powiedziała.
- Nie rozumiesz Mario. Co on właściwie wie? Kiedy się poznaliśmy, byłam chora. Zakochał się we mnie, kiedy byłam chora. Żył ze mną przez dwa lata. To wszystko, co o mnie wie.
- Tak, wiem. Ale od dwóch lat jesteś zdrowa. Nie mógłby zacząć się przyzwyczajać do tego, tak dla odmiany?
- Po prostu martwi się o mnie.
Maria westchnęła.
- Liz, nie staraj się mnie przekonać, ze czujesz się jak schwytana w pułapkę. Ze nie czujesz się winna, robiąc cos spontanicznego. Znam cię Liz. Tak bardzo się boisz, ze zranisz innych, tak bardzo się boisz, ze cię opuszcza, ze sięgasz po środek zastępczy.
- Kevin nie jest środkiem zastępczym- zaprotestowała słabo Liz, ale w jej głosie nie było już determinacji. Maria spojrzała na nią współczująco.
- Jeśli nie masz zamiaru wrzeszczeć na niego, by ocalić wasz związek, to czy w ogóle zostało jeszcze coś do ratowania.
- - Co ty sugerujesz?
- Nie sugeruję niczego. To twoje życie. Twoja decyzja. Ja jestem tutaj tylko po to, by cię wspierać, niezależnie od tego, jaką podejmiesz.
- Uważasz, że powinnam zerwać z Kevinem?
- Tego nie powiedziałam.
- Nie Mario. Ale dajesz mi to do zrozumienia od...hm...trzech lat.- odparła Liz, odkładając łyżkę na stolik.
- Chcesz znać prawdę?
- Tak.
- Nie wydaje mi się, żeby Kevin był tym jedynym. Nie zauważyłam, aby iskrzyło pomiędzy wami, gdy tylko zbliżycie się do siebie.- machnęła dłonią, pragnąc uciszyć Liz, która właśnie otwierała usta- nie znaczy to, ze musi iskrzyć. Po prostu...kiedy patrzę na was, widzę parę dobrych przyjaciół. Nie kochanków. Może nawet rodzeństwo.
Liz skrzywiła się, wyraźnie zdegustowana.
- Awww...Maria. To niesmaczne.
Maria zachichotała.
- Wybacz. Po prostu próbuje powiedzieć, że może powinnaś zacząć żyć od początku. W nowej rzeczywistości. Oderwać się od wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z przeszłością. Oczywiście z wyjątkiem mnie.
- Liz uśmiechnęła się blado. Wiedziała, co Maria miała na myśli. Sama zastanawiała się nad tym parę razy. Kevin był nierozerwalnie powiązany z jej przeszłością. Był związany z dawną Liz. Ale jak powiedziała Marii, nie mogła go za to winić. To była jedyna Liz, jaką znał. Nie miał pojęcia o istnieniu żadnej innej. Ale rozpaczliwie starała się ignorować fakt, ze nie czynił najmniejszych wysiłków, by poznać tę inną Liz. Nie dostrzegał niczego poza stanem jej zdrowia.
- Tak się boję Mario.
Maria uśmiechnęła się krzepiąco, odstawiając lody na nocny stolik.
- Wiem Liz. Ale nie jesteś sama. Nigdy się od ciebie nie odwrócę- ujęła dłoń Liz- myślę również, że Kevin nie znienawidzi cię, ani nie przestanie o tobie myśleć, jeśli mu o tym powiesz- podkreśliła. Zapewne zaboli go to, ale przejdzie mu.
- A co jeśli skończę samotnie na resztę życia? Kto zechce dziewczynę z wadą serca? Jestem uszkodzonym egzemplarzem Mario.
- Nie, nie jesteś- odparła żarliwie Maria- nigdy nie mów o sobie w ten sposób. Jesteś warta tyle samo co inni, może nawet więcej. I facet który cie zdobędzie, będzie prawdziwym szczęściarzem.
Pojedyncza łza spłynęła po policzku Liz. Kevin nie był tylko jej chłopakiem. Był jej pierwszym chłopakiem Pierwszym, którego pocałowała, pierwszym, z którym się kochała.
Ale jednocześnie był jej deska ratunkową. Jeśli będzie się go trzymała, nie będzie musiała się zamartwiać, czy ktoś inny zechce ją pokochać, a przecież nie miała wątpliwości, że Kevin naprawdę ją kochał. To było bezpieczne. Nie było w tym pasji. Nie była to miłość jej marzeń. Ale przynajmniej było to bezpieczne. Maria otoczyła przyjaciółkę ramieniem i przytuliła ją do siebie.
- Liz, nie twierdze, że powinnaś wrzeszczeć i ciskać w niego garami, chociaż może wyszło by to z pożytkiem...mówię tylko, że powinnaś z nim porozmawiać, Liz. W końcu zasługuje na szczerość- Maria poczuła, ze Liz skinęła głową.
- Dobrze.
cdn...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Aneczko, gratuluję serdecznego powitania i ciepłego przyjęcia tłumaczenia i komentarzy przez autorkę opowiadania. Cieszę się bardzo bo ranga forum a szczególnie działu Twórczości pnie się w górę, a to nobilitacja i jeszcze bardziej mobilizuje...
Opowiadanie, tłumaczenie czyta się jednym tchem. Już go pokochałam i czekam z utęsknieniem na dalszą część.
Opowiadanie, tłumaczenie czyta się jednym tchem. Już go pokochałam i czekam z utęsknieniem na dalszą część.
Hello Josephin! It's nice to see you here
Lizziett - znowu nie wiem, po jakiemu to czytam Czyli przekładając to na nasze, czasami zapominam w jaim języku coś czytam jeśli to do mnie trafia... I jest dokładnie tłumaczone. Wieelkie dzięki za kolejną część! Jak ja to uwielbiam... Z całym szacunkiem, ale Kevin mnie denerwuje. Są takie osoby w opowiadaniach, które choć są niby pozytywne i w ogóle, to jednak ludzi denerwują.
No i bezkonkurencyjna Maria - zauważyłyście, że bardzo często jest przedstawiana właśmnie jako "ostatnia deska ratunku"? Szczególnie w opowiadaniach Josephin - np. Workings of Destiny.
Lizziett - znowu nie wiem, po jakiemu to czytam Czyli przekładając to na nasze, czasami zapominam w jaim języku coś czytam jeśli to do mnie trafia... I jest dokładnie tłumaczone. Wieelkie dzięki za kolejną część! Jak ja to uwielbiam... Z całym szacunkiem, ale Kevin mnie denerwuje. Są takie osoby w opowiadaniach, które choć są niby pozytywne i w ogóle, to jednak ludzi denerwują.
No i bezkonkurencyjna Maria - zauważyłyście, że bardzo często jest przedstawiana właśmnie jako "ostatnia deska ratunku"? Szczególnie w opowiadaniach Josephin - np. Workings of Destiny.
- max and liz believer
- Gość
- Posts: 9
- Joined: Fri Jan 09, 2004 9:47 pm
- Location: Szwecja
- Contact:
Lol.. I'm so happy that you are translating my story About LW and the rest of LBAON; they are on their way. But they have to make a visit with my b-reader first and be edited. And she just caught the flu, so I'm afraid that we'll have to wait some more...Lizziett wrote:Hello Josephin I'm glad to see you here. I'm truly honored, thatI can translate your story this is amazing and I'm waiting for new instalment , and for "LW" update too...I'm just so curious, what's going to happen to poor Liz and whole gang...I'm dying right here
Hugs
But there is six new chapters of LBAON written, so you have a lot to do, Lizziet Just kidding...
Hi Nan! It's so nice to be here I have a question though. You mentioned some place where authors would sign in and say "hi". I tried to find the words (in Polish) that you wrote, but I was completely lost. You couldn't be so sweet and give me the direct link?Nan wrote:Hello Josephin! It's nice to see you here
*hugs*
Jo
Don't you realize what you are to me...and you're always gonna be?You're the love of my life.Everyone else is gonna be second best.There'll never be another you.
Hello!
I guess Nan meant this thread:
http://roswell.xcom.pl/forum/viewtopic.php?t=763
But you can also create your own topic if you want
I guess Nan meant this thread:
http://roswell.xcom.pl/forum/viewtopic.php?t=763
But you can also create your own topic if you want
התשׂכח אשׂה עולה מרחם בן בטנה גם אלה תשׂכחנה ואנכי לא אשׂכחך
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
Jo: Exactly - it would be nice to see you there too. And don't be afraid when you see your name - it's nothing terrible - we just talk about stories that we have read... Anyway, I've never said that to you, that the end of "Workings of Destiny" was just very, very touchable and beautiful, but I'll say more in our reading-room
Lizziett, jak widzisz mamy już co lepszych autorów na forum Jakby to było miło, gdyby jeszcze Deidre się pojawiła...
Lizziett, jak widzisz mamy już co lepszych autorów na forum Jakby to było miło, gdyby jeszcze Deidre się pojawiła...
Cześć i dzięki Nan, mnie też Kevin denerwuje...reprezentuje straszliwie wkurzający syndrom "Zagłaskiwania kota na śmierć", traktując Liz jakby była opóźniona w rozwoju. Prrzyspieszę z tłumaczeniem, bo domyslam sie, że wszyscy nie mogą sie doczekać, kiedy Liz pozna Maxa
Josephin- Whoa! Six chapters- wonderful! I was really unhappy, when I realized that I'm just finishing to read LW and I wasn't sure that you are going to continue this...there is so much abandoned fics.
And we noticed that Maria in your fics is always put into spotlight...she is just this wonderful, witty and spiritful girl which we fell in love with...so I guess she is your favourite? Hugs
Josephin- Whoa! Six chapters- wonderful! I was really unhappy, when I realized that I'm just finishing to read LW and I wasn't sure that you are going to continue this...there is so much abandoned fics.
And we noticed that Maria in your fics is always put into spotlight...she is just this wonderful, witty and spiritful girl which we fell in love with...so I guess she is your favourite? Hugs
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
- max and liz believer
- Gość
- Posts: 9
- Joined: Fri Jan 09, 2004 9:47 pm
- Location: Szwecja
- Contact:
Just me again...
{o} Thank you for the link. I'll go and check it out immediately...
Liz Hi Liz! Thank you for reading my story
maddie Thank you so much!!
Are you writing in English in that "author forum"...? Or will I be totally lost? Well, I guess I'm gonna find out now...
*hugs*
Josephin
{o} Thank you for the link. I'll go and check it out immediately...
Liz Hi Liz! Thank you for reading my story
maddie Thank you so much!!
Lizziet, I never abandon a fic. It would never even cross my mind. It just takes me some time to update sometimes - real life is interrupting me all the time . But I always finish a fic. I know quite too well how it is to sit and wait for a fic to be finished and then realize that the author has disappeared. I wouldn't put anyone through that...Lizziet wrote:Josephin- Whoa! Six chapters- wonderful! I was really unhappy, when I realized that I'm just finishing to read LW and I wasn't sure that you are going to continue this...there is so much abandoned fics.
Actually, I don't think that I have one favorite character. I'll have to go with a favorite couple in that case, which without a doubt is M/L. Can you tell? But I've always found Maria funny and a great balance to the otherwise deep look-into-my-eyes connection between M/L. And I don't think that Maria was given enough credit on the show. A considered her a very good friend to Liz and even though she was a little eccentric, I think she often said a lot of wise things. I'm just highlighting that some more in my writingLizziet wrote:And we noticed that Maria in your fics is always put into spotlight...she is just this wonderful, witty and spiritful girl which we fell in love with...so I guess she is your favourite?
Are you writing in English in that "author forum"...? Or will I be totally lost? Well, I guess I'm gonna find out now...
*hugs*
Josephin
Don't you realize what you are to me...and you're always gonna be?You're the love of my life.Everyone else is gonna be second best.There'll never be another you.
You'll be totally lost
So - I've created 'International thread' - there you'll understand everything
http://roswell.xcom.pl/forum/viewtopic.php?t=823
So - I've created 'International thread' - there you'll understand everything
http://roswell.xcom.pl/forum/viewtopic.php?t=823
התשׂכח אשׂה עולה מרחם בן בטנה גם אלה תשׂכחנה ואנכי לא אשׂכחך
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
Zaczęłam czytać to opowiadanie z obowiązku, przecież czytam wszystkie, więc to też. Jestem polarkiem, dlatego byłam sceptycznie nastawiona akurat do tego ficu. Ale już po pierwszych zdaniach zmianiłam zdanie . Opowiadanie jest przepiękne, pełne uczucia. I Tess, jako pozytywna bohaterka, szkoda tylko że tak krótko obecna na stronach tej historii.
Bardzo dziękuję za oświecenie mnie, że opowiadania typu dream ( mam nadzieję, że nie zrobiłam strasznego błędu językowego w tym słówku ) też mogą być piękne. Poproszę o dalsze części.
Bardzo dziękuję za oświecenie mnie, że opowiadania typu dream ( mam nadzieję, że nie zrobiłam strasznego błędu językowego w tym słówku ) też mogą być piękne. Poproszę o dalsze części.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 61 guests