T: Antarskie Noce [by RosDeidre]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
NANIUŚ!! jak napisałaś o freudzie, to myślałam, że spadnę z fotela !! Własnie niedawno skończyłam tłumaczyć fragment Kręciołka dotyczący dokłądnie tego samego... freuda znaczy się. Płakałam ze śmiechu!!
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Idzie mi jak z kamienia i czasami zaczynam wątpić, czy ja to kiedykolwiek skończę, choć Bóg mi świadkiem, że chciałabym to w końcu skończyć i poświęcić się czemu innemu. Po prostu staje się nieco uciążliwe. Czy poprzestaniecie na sześciu i pół rozdziałach na dziewięć...?
Antarskie Noce
Część V
Wszystko się zmieniło.
Ostatniej nocy w ciągu kilku godzin Max Evans odnalazł nową trajektornię dla swojego połamanego życia.
David, poprawił jego umysł szeptem. Jesteś Davidem... zupełnie nowym człowiekiem.
Gdyby tylko ktoś oznajmił ten fakt jego ciału, pomyślał z żalem Max usiłując usiąść na trawniku przed domem Zepha. Jego kolano pulsowało niewysłowionym bólem, skutek przespania całej nocy na zimnej ziemi. I jednocześnie niemalże nie mógł ruszyć szczęką, co oznaczało, że jego twarz stała się centrum nieszczęśliwej uwagi. Rzadko czuł się tak bardzo zdradzony przez swoje własne ciało, tak, jakby starzało się pomimo jego dwudziestu siedmiu lat w każdym upływającym momencie.
Stare. Sprofanowane. Nie ciało króla, w żadnym wypadku, pomyślał Max odwracając wzrok od jasnych promieni antarskiego wschodu słońca. Max pochylił się do przodu masując swoje kolano i pomacał ręką po mokrym od rosy trawniku w poszukiwaniu swojej kuli, jednak nigdzie jej nie było – i wtedy sobie przypomniał. No cóż, usłyszał dźwięk drwena roztrzaskującego się o ostre, poszrpane skały klifu nad plażą. Boże, co by zrobił, gdyby nie interwencja Liz... Liz. Wciągnął głęboko powietrze i jego ciało napięło się gdy wyczuł jej zapach. Był na jego skórze, w jego włosach, przenikał powietrze dookoła niego tak samo jak wczoraj. Jak to było możliwe? Zastanowił się przesuwając palcami po chłodnej powierzchni maski, która okrywała jego twarz. Przyszła do niego w jego śnie, był tego pewiem – więc jakim cudem jej smak na jego ustach był tak bardzo świeży? Dotknął warg z niedowierzaniem i podziwem, że wciąż płonął po pocałunkach sprzed kilku godzin. Mógł się z nią nawet kochać, tak silne było to widzenie, jego pożądanie dla niej tak silne, tak, jakby była tam, w jego ramionach. Już nie dziewczyna, lecz kobieta, pełna ciała, żaru i energii. To, co kiedyś kochał, a teraz kochał stokroć bardziej.
A ona wciąż go chciała, chciała, by do niej wrócił, co zmieniało wszystko. Wszystkie niepewności rozwiały się w jednym uderzeniu serca.
Chciał wstać na kolana, usiłując odciążyć zranione lewe, ale upadł opierając się gwałtownie na rękach. Jego oczy wypełniły się łzami w natychmiastowej, bolesnej odpowiedzi gdy przez moment opierał się na obu kolanach, usiłując wstać niezgrabnie.
-Tuaj! – usłyszał znajomy głos i spojrzał w górę widząc Zepha biegnącego w jego kierunku przez trawnik. – Zan, poczekaj!
Gdy Max patrzył na biegnącego Zepha, po raz pierwszy objąłwzrokiem dom przyjaciela, a świat zdawał się wirować gdy popatrzył na posiadłość koło plaży. Żaden pałacowy strażnik nie mieszkałby w takim dworku, pomyślał Max gdy Zeph upadł na kolana tuż przy nim.
-Zan, nie mieliśmy pojęcia gdzie byłeś – powiedział nie mogąc złapać tchu i ujmując ramię Maxa. – Myślałem, że Królowa...
Max potrząsnął głową przecząco, wciąż patrząc w kierunku białego, obszernego domu. Szklane okna stykały się z chromem, blade, jasne kamienie były wypolerowane do niemal nienaturalnego błysku.
-Zeph – zapytał Max wskazując na piękny dom. – Twój?
Zeph popatrzył na niego, zabladł poczym zarumienił się nagle. Jego przyjaciel z pewnością był załamany tym, że nie mógł go znaleźć – i z pewnością nie sprawdzał ogrodu. Poza tym – dlaczego miałby to robić?
-Ja...dobrze – zapewnił go Max i gdy Zeph skinął głową, zobaczył, jak jego oczy błysnęły niemalże zachwytem.
Zeph zamrugał oczami i przysiadł na piętach.
-Co o tym sądzisz, Zan? O moim domu? – zapytał łagodnie, jego duże oczy zwęziły się od emocji.
To właśnie był jedyny sposób, w który Antarianie nie mogli ukrywać swoich uczuć. Albo w przypadku Kivara, czego nie mogli czuć. Wszystko odbijało się w ich dużych, czarnych oczach, zwłaszcza u Zepha, którego wspaniałe serce było pełne dobroci i uczciwości. Nigdy nie mógł ukryć swoich prawdziwych uczuć przed Maxem, nie ważne, jak bardzo by się starał.
I to właśnie sprawiło, że niepewność w stosunku do włsnego domu była takzastanawiająca.
Max patrzył na niego po prostu usiłując połączyć pewne fakty i zastanawiając się, dlaczego dom zwykłego strażnika pałacowego przypominał raczej pałac.
-Co sądzisz o moim domu? – powtórzył Zeph, jego głos drżał lekko. Ukrywa coś, coś strasznego pomyślał Max obserwując swojego przyjaciela.
-Duży – odparł po prostu Max czyniąc gest w kierunku imponującej ilości marmuru i szkła, migoczących we wczesnym, porannym słońcu.
Zeph obejrzał się przez ramię tak, jakby nigdy wcześniej nie zauważył tego faktu, tak, jakby Max zauważył coś całkowicie nowego o nadmorskiej posiadłości. W końcu Zeph przytaknął odwracając się by spojrzeć Maxowi w twarz, a jego twarz stała się dziwnie... uważna i kontrolowana, choć zarumienił się lekko, jego szare policzki pokryły się różowym hue.
-Ty... strażnik? – zapytał Max odgarniając poplątane włosy z oczu. Zeoh westchnął ciężko i pochylił głowę na chwilę, poczym jego oczy spotkały powoli ostry wzrok Maxa.
-Nie – szepnął.
-Nie... strażnik? – zapytał Max, usiłując upewnić się nawet pomimo swojej mowy.
-Tak naprawdę to nie – odparł Zeph cichym głosem wytrzymując siłę spojrzenia Maxa. – Lojalny w stosunku do króla Zana w każdy sposób, owszem, ale nie strażnik. Nigdy.
-Więc... – urwał Max pocierając szczękę zanim mówił dalej. –Kto? – kim był ten, który zawsze go podtrzymywał, który tyle razy usiłował mu pomóc, setki razy ryzykował własne życie za swoja lojalność? Kto nawet przynosił mu płótna i farby, choć było to dla niego wielkim zagrożeniem?
Po twarzy Zepha przemknął wyraz bólu, coś, co Max dostrzegał bardzo często ostatnimi latami. Widział to za każdym razem gdy strażnicy wchodzili do jego celi i bili go, a potem wchodził Zeph, tak bardzo wstrząśnięty. I widział ten sam ból w oczach Zepha gdy Kivar zniszczył jego twarz, jego ciało. Gdy Kivar niemalże zabił go tamtej nocy dawno temu. Zabił go, tak właściwie, gdyby nie Liz, która ściągnęła go z powtrotem poprzez galaktyki, przestrzeń i czas szepcząc to jedno zdanie: “Nigdy cię nie opuszczę”.
Jej słowa dały mu nadzieję gdy ta w śrdku niego już sie wypaliła. Liz dała mu nadzieję, że ona wciąż może go kochać, że nie był wariatem myśląc o tym. Tak jak ostatniej nocy, gdy po raz drugi ocaliła mu życie.
Tak, to Liz ocaliła go siedem lat temu, i potem po raz pierwszy do jego celi wszedł Zeph, sześć dni później. Sześć niekończących się dni które przeleżał na podłodze swojej celi, trzymając się kurczowo życia, Liz, każdym płytkim oddechem jego płuc.
A potem szóstego dnia przyszedł Zeph. Wtedy obcy, upadł przy nim na kolana i zaczął go uzdrawiać, przykładając ciepłe dłonie do wszystkich ran, naprawiając co tylko mógł z niemalże jednej, wielkiej rany. Wykraczało to jednak daleko poza zdolności każdego uzdrowiciela, zwłaszcza z blokadami, które Kivar i Tess zostawili w jwgo umyśle.
Max widział teraz ten sam błysk bólu i żalu w oczach jego przyjaciela. Tym razem jednakże Max mógł się jedynie zastanawiać, co to znaczyło, co emanowało tak silnym bólem z serca jego przyjaciela przy zwykłym pytaniu, kim tak naprawdę jest.
Max pochylił głowę na boki obserwując Zepha, który odwrócił oczy pełne poczucia winy, tak, jakby miał tak dużo do ukrycia.
-Chodźmy do środka, Max – powiedział cicho. Użycie przez Zepha jego ziemskiego imienia natychmiast go poruszyło, zdawało się być bardzo znaczące, ale skinąłtylko głową. Zeph wstał i wyciągnął do niego niego małą, szarą dłoń pomagając mu wstać. Ale wyraz jego twarzy pozostał... dziwnie winny. Tak, jakby Max odkrył coś, czego Zeph nie chciał mu nigdy wyjawić.
***
Max popatrzył na swoje śniadanie i zanurzył dużą łyżkę w czymś, co można było nazwać zupą. No cóż, “zupa” była chyba najbliższym ziemnskim odpowiednikiem który przyszedł na myśl Maxowi. Substancja była złożona z jagód i czerwonej zawiesiny, niemalże połączenie zupy z jogurtem. On i Zeph jedli w milczeniu przez nieco więcej niż piętnaście minut, ciężar ich wcześniejszej rozmowy wisiał między nimi.
Żaden z nich jednak nie odezwał się, obaj mieszali cicho łyżkami w owocach, ciszę przerywały jedynie od czasu do czasu postukiwania srebrnych łyżek.
Zeph był spokojny i tylko pochylał głowę w milczeniu, unikając wzroku Maxa przez całe śniadanie. Takiego śniadania, o którym Max nie miał pojęcia przez ostatnie osiem lat. Tosty i bułeczki wypełniały duży koszyk na stole, ciepły napój, który według Maxa był chyba antarskim odpowiednikiem kawy albo herbaty, stał w niewielkich filiżankach koło ich talerzy. Nie tak jak podczas ośmiu lat skromnego egzystowania w czeluściach pałacowych lochów – gdzie o poranku dostawał jedynie nieco gorącej wody i kawałek chleba.
Zeph dalej jadł w milczeniu uparcie unikając jego wzroku. Max nie miał pojęcia jak ma zareagować, nawet gdy zerkał dookoła dużej jadalni, zauważając służbę umykającą przed jego wzrokiem, nerwową i w pełni świadomą. Świadomą tego, że ich pan był ważniejszy niż Max mógłby sobie wyobrażać.
-Dobra? – zapytał w końcu Max, zdecydowany by spotkać wzrok Zepha. – Zupa? – poza tym to była zupa, prawda?
Wzrok Zepha zamigotał i w końcu spotkał jego oczy.
-Zupa? – zapytał zaskoczony.
-To – wyjaśnił Max czyniąc gest w kierunku dużej miski pełnej płynu tuż przed nim. Przez moment Zeph zmrużył oczy a potem wybuchnął cichym śmiechem.
-Aeioto – zauważył w końcu zanurzając własną łyżkę w płyn.- To stopione owoce. Tradycyjne antarskie śniadanie.
-Aa-Eee-too – powiedział Max powtarzając słowo Zepha i zanurzył swoją łyżkę w zawiesisty płyn.
-To jest dobre – zapewnił go łagodnie Zeph. – Polubisz to.
-Tak... – zgodził się Max gdy spróbował kolejną łyżkę dziwnego śniadania.
I znowu zapadła między nimi cisza, Max bawił się swoim śniadaniem i po prostu mieszał Aeioto w swojej misce choć nagle poczuł wielki głód. Wydawało się,że Zeph nagle czuł się niezręcznie i Max zastanowił się, czy rzeczywiście ukrywał tak wiele, jak zaczął to sobie wyobrażać.
W końcu Zeph odetchnął głośno.
-Wiesz, są o tobie legendy. O królu Zanie.
-Tak? – zapytał Max, jego brwii uniosły się z ciekawością.
-Tak, istnieje legenda o Zanie i Daei.
Max potrząsnął głową czując się nagle zagubionym, gdy Zeph popatrzył na niego wymownie. Wciąż zastanawiał się, kim był ten bogaty Antarianin, który niegdyś wydawał się być pałacowym strażnikiem.
-DI-E-a? – zapytał Max pocierając oczy.
-Daeia. To znaczy... pokrewna dusza. Wśród naszych ludzi – wyjaśnił Zeph. – Nazwa pochodzi od naszych podwójnych księżycy. To antarskie słowo oznaczające ich wschód.
Max skinął głową zastanawiając się, dokąd wiodła ta historia, a Zeph ciągnął dalej.
-Legenda głosi, że król Zan miał swoją Daeię na Ziemi. Został do niej wysłany, a ona do niego. Że jego Daeia została wysłana na Ziemię specjalnie. Tak jak on.
-Nie – przerwał Max, czując nagle... wielką złość.
-Nie? – zapytał zdumiony Zeph, jego oczy powiększyły się z zaskoczeniem. – Max nie miał na Ziemi pokrewnej duszy?
-Nie...zupełnie – dlaczego słowa Zepha budziły w nim taką złość? Dlaczego musiał zaprzeczać wszystkiemu, czym była jego ukochana? Nie był pewny ale wiedział, że jego dłonie zaczęły drżeć gdy tylko Zeph o niej wspomniał, gdy wiedział, że ludzie szeptali o jego miłości.
-Ludzie mówią, że to prawda. Mówią, że Daeia była wysłana na Ziemię. Dla niego.
-Wysłana...skąd?
-To nie ma znaczenia, prawda, Zan? Chodzi o to, że jego Daeia miała czekać na niego tam, na Ziemi. Ale ludzie mówią także, że królowa to rozumie. Że odnalazł swoją bliźniaczą duszę i dlatego ona znienawidziła króla. Nienawidziła go, bo to nie ona nią była. Więc królowa zrobiła wszystko, by przerwać ich więź. By ją zatrzymać.
-Milcz! – zawołał Max przesuwając drżącą ręką po włosach, czując się osaczony i nieszczęśliwy w dużej jadalni. Boże, był całkowicie uwięziony, razem z tymi słowami o bliźniaczych duszach, o jego Liz. Bo to właśnie opisywał Zeph, a to było coś, co on odrzucił w momencie, Gdy przespał się z Tess wiele lat temu. Tak, był wściekły, i to bardzo. Wściekły na siebie, że był tak wielkim głupcem. Że zaprzepaścił ich miłość swoją głupotą i arogancją.
Ale słowa Zepha spowodowały również, że jego serce zaczęło bić szybciej, a jego pierś zacieśniła się aż do granic. Daeia. To słowo odbijało się w nim, tak, jakby zapamiętywał to słowo, co powinno znaczyć. Jego kosmiczna część zamigotała lekko na sam dźwięk tego słowa. No i wciąż był niezwykle ciekawy, dokąd prowadziła opowieść Zepha.
-Co... Daeia? – wymusił z siebie Max, jego szczęka była nagle niesamowicie sztywna. – Co to?
-Ludzie mówią, że miała imię – szepnął Zeph pochylając się nad pięknym stołem. – Ludzkie imię, które Król Zan będzie zawsze pamiętał – Zeph uniósł szczękę wyżej wraz z tymi słowami, tak, jakby prowokował Maxa. Metalowa łyżka nagle zaczęła palić rękę Maxa gdy zapadła między nimi cisza i Max zastanowił się, czy Zeph może znać jej imię. Czy znał imię Elizabeth Parker.
-Jakie? – szepnął. – Imię?
-Ludzie mówią, że Daeia nazywa się Liz – niemalże szepnął Zeph pochylając głowę w cichym reverence, a potem dodał miękko: - To właśnie mówią. Liz.
-Liz – powtórzył Max, niemalże oszołomiony. Jakim cudem jej imię mogło dotrzeć poprzez galaktyki aż do dworu? Czy Tess rozprzestrzeniała plotki? Nie, to nie miało by sensu, ponieważ to była historia wielkiej miłości a ona nigdy nie rozprzestrzeniałaby takich bajek. Przecież on nigdy, od momentu wylądowania na tej planecie, nie wypowiedział jej imienia do kogoś innego niż Tess. Nigdy nawet nie namalował jej portretu w obawie, że to ściągnęło by na nią złość jego wrogów. Nie, malował ją w rozmytych formach – anioły, księżyce i huczący ocean. Wszystko to wyrażało jego uczucia do niej i wszystko chroniło jej wizerunek tak, by nikt nie mógł jej odkryć.
-Ona jest prawdziwa? – zapytał Zeph.
-Dlaczego?
-Bo jeśli jest, Zan, chcę ci pomóc do niej wrócić. Mogę to zrobić, wiesz o tym.
-Dlaczego... pomóc? – wydusił z siebie Max, jego gardło było ciasne niczym naciągnięty bęben.
-Bo mogę to zrobić. Bo jesteś moim przyjacielem i jedynym prawdziwym królem, którego kiedykolwiek uznam. Ale twój czas tutaj kończy się i jeśli masz tą Daeię, tą Liz, chcę ci pomóc do niej wrócić.
Max zastanawiał się przez chwilę zaciskając mocno pięści leżące na jego kolanach. Nigdy nie mówił o Liz z Zephem, z nikim nie mówił i wciąż zastanawiał się czy może zaufać temu człowiekowi, którego zawsze nazywał przyjacielem. Ale gdy podniósł wzrok, jego serce wiedziało, że Zeph mówi prawdę. Że pomoże mu wrócić na Ziemię i że zrobił by wszystko gdyby Max powiedział tylko słowo.
-Ona... prawdziwa... Liz – szepnął miękko.
-I wróciłbyś do niej do domu gdybyś mógł? – zapytał łagodnie Zeph a Max mógł tylko skinąć głową, niezdolny do mówienia od nadmiaru nadziei.
-Pomogę – to było zwykłe, proste zdanie, ale Max rozpoznał w jego głosie ogień. Słyszał tą samą determinację już wcześniej i nigdy failed him gdy pojawiała się w dźwięcznym głosie przyjaciela. Max skinął głową i zadał ponownie to samo pytanie, które wciąż odbijało się echem w jego umyśle.
-Kim...jesteś?
Zeph obejrzał się na służbę i odprawił ich jednym ruchem ręki i tak szybko zaczął mówić po antarsku, że Max nie mógł nic zrozumieć. Ale jego służba rozpierzchła się na jego słowa, nodding obediently, gdy Zeoh wstał i zaczął chodzić po pokoju. Przez jakiś czas stał z rękami założonymi za plecami i wpatrywał się w ocean. I gdy w końcu przemówił, Max musiał bardzo się wysilić by usłyszeć jego słowa. Ale usłyszał je.
-Jestem Zeph, nieślubny syn Kivara... i wierny sługa króla Zana.
Uprzedzam, że możliwe że cała impreza skończy się za półtora rozdziału. Antarian Sky trafiło mnie od razu i niemalże zarzuciło na mnie jakiś urok, ale Antarian Nights nie ma takich zdolności. Owszem, jest piękne, ale to AS mnie ujęło... i szczerze mówiąc nie bardzo wiem, ile jeszcze wytrzymam.
Antarskie Noce
Część V
Wszystko się zmieniło.
Ostatniej nocy w ciągu kilku godzin Max Evans odnalazł nową trajektornię dla swojego połamanego życia.
David, poprawił jego umysł szeptem. Jesteś Davidem... zupełnie nowym człowiekiem.
Gdyby tylko ktoś oznajmił ten fakt jego ciału, pomyślał z żalem Max usiłując usiąść na trawniku przed domem Zepha. Jego kolano pulsowało niewysłowionym bólem, skutek przespania całej nocy na zimnej ziemi. I jednocześnie niemalże nie mógł ruszyć szczęką, co oznaczało, że jego twarz stała się centrum nieszczęśliwej uwagi. Rzadko czuł się tak bardzo zdradzony przez swoje własne ciało, tak, jakby starzało się pomimo jego dwudziestu siedmiu lat w każdym upływającym momencie.
Stare. Sprofanowane. Nie ciało króla, w żadnym wypadku, pomyślał Max odwracając wzrok od jasnych promieni antarskiego wschodu słońca. Max pochylił się do przodu masując swoje kolano i pomacał ręką po mokrym od rosy trawniku w poszukiwaniu swojej kuli, jednak nigdzie jej nie było – i wtedy sobie przypomniał. No cóż, usłyszał dźwięk drwena roztrzaskującego się o ostre, poszrpane skały klifu nad plażą. Boże, co by zrobił, gdyby nie interwencja Liz... Liz. Wciągnął głęboko powietrze i jego ciało napięło się gdy wyczuł jej zapach. Był na jego skórze, w jego włosach, przenikał powietrze dookoła niego tak samo jak wczoraj. Jak to było możliwe? Zastanowił się przesuwając palcami po chłodnej powierzchni maski, która okrywała jego twarz. Przyszła do niego w jego śnie, był tego pewiem – więc jakim cudem jej smak na jego ustach był tak bardzo świeży? Dotknął warg z niedowierzaniem i podziwem, że wciąż płonął po pocałunkach sprzed kilku godzin. Mógł się z nią nawet kochać, tak silne było to widzenie, jego pożądanie dla niej tak silne, tak, jakby była tam, w jego ramionach. Już nie dziewczyna, lecz kobieta, pełna ciała, żaru i energii. To, co kiedyś kochał, a teraz kochał stokroć bardziej.
A ona wciąż go chciała, chciała, by do niej wrócił, co zmieniało wszystko. Wszystkie niepewności rozwiały się w jednym uderzeniu serca.
Chciał wstać na kolana, usiłując odciążyć zranione lewe, ale upadł opierając się gwałtownie na rękach. Jego oczy wypełniły się łzami w natychmiastowej, bolesnej odpowiedzi gdy przez moment opierał się na obu kolanach, usiłując wstać niezgrabnie.
-Tuaj! – usłyszał znajomy głos i spojrzał w górę widząc Zepha biegnącego w jego kierunku przez trawnik. – Zan, poczekaj!
Gdy Max patrzył na biegnącego Zepha, po raz pierwszy objąłwzrokiem dom przyjaciela, a świat zdawał się wirować gdy popatrzył na posiadłość koło plaży. Żaden pałacowy strażnik nie mieszkałby w takim dworku, pomyślał Max gdy Zeph upadł na kolana tuż przy nim.
-Zan, nie mieliśmy pojęcia gdzie byłeś – powiedział nie mogąc złapać tchu i ujmując ramię Maxa. – Myślałem, że Królowa...
Max potrząsnął głową przecząco, wciąż patrząc w kierunku białego, obszernego domu. Szklane okna stykały się z chromem, blade, jasne kamienie były wypolerowane do niemal nienaturalnego błysku.
-Zeph – zapytał Max wskazując na piękny dom. – Twój?
Zeph popatrzył na niego, zabladł poczym zarumienił się nagle. Jego przyjaciel z pewnością był załamany tym, że nie mógł go znaleźć – i z pewnością nie sprawdzał ogrodu. Poza tym – dlaczego miałby to robić?
-Ja...dobrze – zapewnił go Max i gdy Zeph skinął głową, zobaczył, jak jego oczy błysnęły niemalże zachwytem.
Zeph zamrugał oczami i przysiadł na piętach.
-Co o tym sądzisz, Zan? O moim domu? – zapytał łagodnie, jego duże oczy zwęziły się od emocji.
To właśnie był jedyny sposób, w który Antarianie nie mogli ukrywać swoich uczuć. Albo w przypadku Kivara, czego nie mogli czuć. Wszystko odbijało się w ich dużych, czarnych oczach, zwłaszcza u Zepha, którego wspaniałe serce było pełne dobroci i uczciwości. Nigdy nie mógł ukryć swoich prawdziwych uczuć przed Maxem, nie ważne, jak bardzo by się starał.
I to właśnie sprawiło, że niepewność w stosunku do włsnego domu była takzastanawiająca.
Max patrzył na niego po prostu usiłując połączyć pewne fakty i zastanawiając się, dlaczego dom zwykłego strażnika pałacowego przypominał raczej pałac.
-Co sądzisz o moim domu? – powtórzył Zeph, jego głos drżał lekko. Ukrywa coś, coś strasznego pomyślał Max obserwując swojego przyjaciela.
-Duży – odparł po prostu Max czyniąc gest w kierunku imponującej ilości marmuru i szkła, migoczących we wczesnym, porannym słońcu.
Zeph obejrzał się przez ramię tak, jakby nigdy wcześniej nie zauważył tego faktu, tak, jakby Max zauważył coś całkowicie nowego o nadmorskiej posiadłości. W końcu Zeph przytaknął odwracając się by spojrzeć Maxowi w twarz, a jego twarz stała się dziwnie... uważna i kontrolowana, choć zarumienił się lekko, jego szare policzki pokryły się różowym hue.
-Ty... strażnik? – zapytał Max odgarniając poplątane włosy z oczu. Zeoh westchnął ciężko i pochylił głowę na chwilę, poczym jego oczy spotkały powoli ostry wzrok Maxa.
-Nie – szepnął.
-Nie... strażnik? – zapytał Max, usiłując upewnić się nawet pomimo swojej mowy.
-Tak naprawdę to nie – odparł Zeph cichym głosem wytrzymując siłę spojrzenia Maxa. – Lojalny w stosunku do króla Zana w każdy sposób, owszem, ale nie strażnik. Nigdy.
-Więc... – urwał Max pocierając szczękę zanim mówił dalej. –Kto? – kim był ten, który zawsze go podtrzymywał, który tyle razy usiłował mu pomóc, setki razy ryzykował własne życie za swoja lojalność? Kto nawet przynosił mu płótna i farby, choć było to dla niego wielkim zagrożeniem?
Po twarzy Zepha przemknął wyraz bólu, coś, co Max dostrzegał bardzo często ostatnimi latami. Widział to za każdym razem gdy strażnicy wchodzili do jego celi i bili go, a potem wchodził Zeph, tak bardzo wstrząśnięty. I widział ten sam ból w oczach Zepha gdy Kivar zniszczył jego twarz, jego ciało. Gdy Kivar niemalże zabił go tamtej nocy dawno temu. Zabił go, tak właściwie, gdyby nie Liz, która ściągnęła go z powtrotem poprzez galaktyki, przestrzeń i czas szepcząc to jedno zdanie: “Nigdy cię nie opuszczę”.
Jej słowa dały mu nadzieję gdy ta w śrdku niego już sie wypaliła. Liz dała mu nadzieję, że ona wciąż może go kochać, że nie był wariatem myśląc o tym. Tak jak ostatniej nocy, gdy po raz drugi ocaliła mu życie.
Tak, to Liz ocaliła go siedem lat temu, i potem po raz pierwszy do jego celi wszedł Zeph, sześć dni później. Sześć niekończących się dni które przeleżał na podłodze swojej celi, trzymając się kurczowo życia, Liz, każdym płytkim oddechem jego płuc.
A potem szóstego dnia przyszedł Zeph. Wtedy obcy, upadł przy nim na kolana i zaczął go uzdrawiać, przykładając ciepłe dłonie do wszystkich ran, naprawiając co tylko mógł z niemalże jednej, wielkiej rany. Wykraczało to jednak daleko poza zdolności każdego uzdrowiciela, zwłaszcza z blokadami, które Kivar i Tess zostawili w jwgo umyśle.
Max widział teraz ten sam błysk bólu i żalu w oczach jego przyjaciela. Tym razem jednakże Max mógł się jedynie zastanawiać, co to znaczyło, co emanowało tak silnym bólem z serca jego przyjaciela przy zwykłym pytaniu, kim tak naprawdę jest.
Max pochylił głowę na boki obserwując Zepha, który odwrócił oczy pełne poczucia winy, tak, jakby miał tak dużo do ukrycia.
-Chodźmy do środka, Max – powiedział cicho. Użycie przez Zepha jego ziemskiego imienia natychmiast go poruszyło, zdawało się być bardzo znaczące, ale skinąłtylko głową. Zeph wstał i wyciągnął do niego niego małą, szarą dłoń pomagając mu wstać. Ale wyraz jego twarzy pozostał... dziwnie winny. Tak, jakby Max odkrył coś, czego Zeph nie chciał mu nigdy wyjawić.
***
Max popatrzył na swoje śniadanie i zanurzył dużą łyżkę w czymś, co można było nazwać zupą. No cóż, “zupa” była chyba najbliższym ziemnskim odpowiednikiem który przyszedł na myśl Maxowi. Substancja była złożona z jagód i czerwonej zawiesiny, niemalże połączenie zupy z jogurtem. On i Zeph jedli w milczeniu przez nieco więcej niż piętnaście minut, ciężar ich wcześniejszej rozmowy wisiał między nimi.
Żaden z nich jednak nie odezwał się, obaj mieszali cicho łyżkami w owocach, ciszę przerywały jedynie od czasu do czasu postukiwania srebrnych łyżek.
Zeph był spokojny i tylko pochylał głowę w milczeniu, unikając wzroku Maxa przez całe śniadanie. Takiego śniadania, o którym Max nie miał pojęcia przez ostatnie osiem lat. Tosty i bułeczki wypełniały duży koszyk na stole, ciepły napój, który według Maxa był chyba antarskim odpowiednikiem kawy albo herbaty, stał w niewielkich filiżankach koło ich talerzy. Nie tak jak podczas ośmiu lat skromnego egzystowania w czeluściach pałacowych lochów – gdzie o poranku dostawał jedynie nieco gorącej wody i kawałek chleba.
Zeph dalej jadł w milczeniu uparcie unikając jego wzroku. Max nie miał pojęcia jak ma zareagować, nawet gdy zerkał dookoła dużej jadalni, zauważając służbę umykającą przed jego wzrokiem, nerwową i w pełni świadomą. Świadomą tego, że ich pan był ważniejszy niż Max mógłby sobie wyobrażać.
-Dobra? – zapytał w końcu Max, zdecydowany by spotkać wzrok Zepha. – Zupa? – poza tym to była zupa, prawda?
Wzrok Zepha zamigotał i w końcu spotkał jego oczy.
-Zupa? – zapytał zaskoczony.
-To – wyjaśnił Max czyniąc gest w kierunku dużej miski pełnej płynu tuż przed nim. Przez moment Zeph zmrużył oczy a potem wybuchnął cichym śmiechem.
-Aeioto – zauważył w końcu zanurzając własną łyżkę w płyn.- To stopione owoce. Tradycyjne antarskie śniadanie.
-Aa-Eee-too – powiedział Max powtarzając słowo Zepha i zanurzył swoją łyżkę w zawiesisty płyn.
-To jest dobre – zapewnił go łagodnie Zeph. – Polubisz to.
-Tak... – zgodził się Max gdy spróbował kolejną łyżkę dziwnego śniadania.
I znowu zapadła między nimi cisza, Max bawił się swoim śniadaniem i po prostu mieszał Aeioto w swojej misce choć nagle poczuł wielki głód. Wydawało się,że Zeph nagle czuł się niezręcznie i Max zastanowił się, czy rzeczywiście ukrywał tak wiele, jak zaczął to sobie wyobrażać.
W końcu Zeph odetchnął głośno.
-Wiesz, są o tobie legendy. O królu Zanie.
-Tak? – zapytał Max, jego brwii uniosły się z ciekawością.
-Tak, istnieje legenda o Zanie i Daei.
Max potrząsnął głową czując się nagle zagubionym, gdy Zeph popatrzył na niego wymownie. Wciąż zastanawiał się, kim był ten bogaty Antarianin, który niegdyś wydawał się być pałacowym strażnikiem.
-DI-E-a? – zapytał Max pocierając oczy.
-Daeia. To znaczy... pokrewna dusza. Wśród naszych ludzi – wyjaśnił Zeph. – Nazwa pochodzi od naszych podwójnych księżycy. To antarskie słowo oznaczające ich wschód.
Max skinął głową zastanawiając się, dokąd wiodła ta historia, a Zeph ciągnął dalej.
-Legenda głosi, że król Zan miał swoją Daeię na Ziemi. Został do niej wysłany, a ona do niego. Że jego Daeia została wysłana na Ziemię specjalnie. Tak jak on.
-Nie – przerwał Max, czując nagle... wielką złość.
-Nie? – zapytał zdumiony Zeph, jego oczy powiększyły się z zaskoczeniem. – Max nie miał na Ziemi pokrewnej duszy?
-Nie...zupełnie – dlaczego słowa Zepha budziły w nim taką złość? Dlaczego musiał zaprzeczać wszystkiemu, czym była jego ukochana? Nie był pewny ale wiedział, że jego dłonie zaczęły drżeć gdy tylko Zeph o niej wspomniał, gdy wiedział, że ludzie szeptali o jego miłości.
-Ludzie mówią, że to prawda. Mówią, że Daeia była wysłana na Ziemię. Dla niego.
-Wysłana...skąd?
-To nie ma znaczenia, prawda, Zan? Chodzi o to, że jego Daeia miała czekać na niego tam, na Ziemi. Ale ludzie mówią także, że królowa to rozumie. Że odnalazł swoją bliźniaczą duszę i dlatego ona znienawidziła króla. Nienawidziła go, bo to nie ona nią była. Więc królowa zrobiła wszystko, by przerwać ich więź. By ją zatrzymać.
-Milcz! – zawołał Max przesuwając drżącą ręką po włosach, czując się osaczony i nieszczęśliwy w dużej jadalni. Boże, był całkowicie uwięziony, razem z tymi słowami o bliźniaczych duszach, o jego Liz. Bo to właśnie opisywał Zeph, a to było coś, co on odrzucił w momencie, Gdy przespał się z Tess wiele lat temu. Tak, był wściekły, i to bardzo. Wściekły na siebie, że był tak wielkim głupcem. Że zaprzepaścił ich miłość swoją głupotą i arogancją.
Ale słowa Zepha spowodowały również, że jego serce zaczęło bić szybciej, a jego pierś zacieśniła się aż do granic. Daeia. To słowo odbijało się w nim, tak, jakby zapamiętywał to słowo, co powinno znaczyć. Jego kosmiczna część zamigotała lekko na sam dźwięk tego słowa. No i wciąż był niezwykle ciekawy, dokąd prowadziła opowieść Zepha.
-Co... Daeia? – wymusił z siebie Max, jego szczęka była nagle niesamowicie sztywna. – Co to?
-Ludzie mówią, że miała imię – szepnął Zeph pochylając się nad pięknym stołem. – Ludzkie imię, które Król Zan będzie zawsze pamiętał – Zeph uniósł szczękę wyżej wraz z tymi słowami, tak, jakby prowokował Maxa. Metalowa łyżka nagle zaczęła palić rękę Maxa gdy zapadła między nimi cisza i Max zastanowił się, czy Zeph może znać jej imię. Czy znał imię Elizabeth Parker.
-Jakie? – szepnął. – Imię?
-Ludzie mówią, że Daeia nazywa się Liz – niemalże szepnął Zeph pochylając głowę w cichym reverence, a potem dodał miękko: - To właśnie mówią. Liz.
-Liz – powtórzył Max, niemalże oszołomiony. Jakim cudem jej imię mogło dotrzeć poprzez galaktyki aż do dworu? Czy Tess rozprzestrzeniała plotki? Nie, to nie miało by sensu, ponieważ to była historia wielkiej miłości a ona nigdy nie rozprzestrzeniałaby takich bajek. Przecież on nigdy, od momentu wylądowania na tej planecie, nie wypowiedział jej imienia do kogoś innego niż Tess. Nigdy nawet nie namalował jej portretu w obawie, że to ściągnęło by na nią złość jego wrogów. Nie, malował ją w rozmytych formach – anioły, księżyce i huczący ocean. Wszystko to wyrażało jego uczucia do niej i wszystko chroniło jej wizerunek tak, by nikt nie mógł jej odkryć.
-Ona jest prawdziwa? – zapytał Zeph.
-Dlaczego?
-Bo jeśli jest, Zan, chcę ci pomóc do niej wrócić. Mogę to zrobić, wiesz o tym.
-Dlaczego... pomóc? – wydusił z siebie Max, jego gardło było ciasne niczym naciągnięty bęben.
-Bo mogę to zrobić. Bo jesteś moim przyjacielem i jedynym prawdziwym królem, którego kiedykolwiek uznam. Ale twój czas tutaj kończy się i jeśli masz tą Daeię, tą Liz, chcę ci pomóc do niej wrócić.
Max zastanawiał się przez chwilę zaciskając mocno pięści leżące na jego kolanach. Nigdy nie mówił o Liz z Zephem, z nikim nie mówił i wciąż zastanawiał się czy może zaufać temu człowiekowi, którego zawsze nazywał przyjacielem. Ale gdy podniósł wzrok, jego serce wiedziało, że Zeph mówi prawdę. Że pomoże mu wrócić na Ziemię i że zrobił by wszystko gdyby Max powiedział tylko słowo.
-Ona... prawdziwa... Liz – szepnął miękko.
-I wróciłbyś do niej do domu gdybyś mógł? – zapytał łagodnie Zeph a Max mógł tylko skinąć głową, niezdolny do mówienia od nadmiaru nadziei.
-Pomogę – to było zwykłe, proste zdanie, ale Max rozpoznał w jego głosie ogień. Słyszał tą samą determinację już wcześniej i nigdy failed him gdy pojawiała się w dźwięcznym głosie przyjaciela. Max skinął głową i zadał ponownie to samo pytanie, które wciąż odbijało się echem w jego umyśle.
-Kim...jesteś?
Zeph obejrzał się na służbę i odprawił ich jednym ruchem ręki i tak szybko zaczął mówić po antarsku, że Max nie mógł nic zrozumieć. Ale jego służba rozpierzchła się na jego słowa, nodding obediently, gdy Zeoh wstał i zaczął chodzić po pokoju. Przez jakiś czas stał z rękami założonymi za plecami i wpatrywał się w ocean. I gdy w końcu przemówił, Max musiał bardzo się wysilić by usłyszeć jego słowa. Ale usłyszał je.
-Jestem Zeph, nieślubny syn Kivara... i wierny sługa króla Zana.
Uprzedzam, że możliwe że cała impreza skończy się za półtora rozdziału. Antarian Sky trafiło mnie od razu i niemalże zarzuciło na mnie jakiś urok, ale Antarian Nights nie ma takich zdolności. Owszem, jest piękne, ale to AS mnie ujęło... i szczerze mówiąc nie bardzo wiem, ile jeszcze wytrzymam.
Nan! ANI MI SIĘ WAŻ co to za pomysł! No ja wierzę, że to może być nużące, ale dlaczego wobec tego "rzuciłaś się" na "Uphill Battle"? No pomęcz sie jeszcze trochę pomęcz, z myślą o przyszłych pokoleniach, pleeeaaase
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Nie poprzestaniemy na 6,5 rozdziałach no wiesz
Nie ma tak dobrze Czytam Uphill battle. Też czekam na dalsze części, ale z antarskiego cyklu to ja cię nie zwolnię nie ma aż tak dobrze
CZEKAM!!
ops. dziękuję za 5 rozdział, a na pocieszenie dodam, że tamtych było 13 (w AS) a tu jest 9. Masz 6,5. Jesteś na finiszu. NANIUŚ! Więcej wiary we własne możliwości!!
Nie ma tak dobrze Czytam Uphill battle. Też czekam na dalsze części, ale z antarskiego cyklu to ja cię nie zwolnię nie ma aż tak dobrze
CZEKAM!!
ops. dziękuję za 5 rozdział, a na pocieszenie dodam, że tamtych było 13 (w AS) a tu jest 9. Masz 6,5. Jesteś na finiszu. NANIUŚ! Więcej wiary we własne możliwości!!
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Dobrze, najwyżej będę tłumaczyła to przez rok. A na Uphill Battle rzuciłam się z dwóch powodów (a może nawet trzech) - nie mogłam znieść AN, chodziło po mnie napisanie czegoś z II w.ś. i UB spadło dla mnie jak z nieba. Poza tym w AS było rozdziałów 18 + epilog, ale tamto to było po prostu szaleństwo, amok, nie wiem jak to nazwać. AS mnie opętało i okładki zeszytów z tamtego okresu były usiane nazwiskami malarzy i terminami malarskimi, cały dzień od świtu do nocy potrafiłam spędzić na tłumaczeniu, to było coś w rodzaju narkotyku, nie mogłam wytrzymać dnia bez tego, a przy epilogu płakałam rzewnymi łzami, że to już koniec. A teraz tego ognia już nie ma...
ja nie chcę, żebyś aż tak się męczyła... podzielam po części opinię ELI, ale coś, co jest robione z musu, odbija się kolką. Przykro mi też, że zawiodła cię opowieść, która jest wstępem do nieba, wytłumaczeniem tego jego uporu, lęku i determinacji i nieświadomej, a właściwie półświadomej potrzeby odczuwania bliskości tej, która wtedy pomogła mu przeżyć.
Z drugiej strony to przyjemne uczucie, kiedy nie jesteś w stanie skupić się na niczym innym, jak na jakimś opowiadaniu, książce. gdy czeka się an moment, w którym wreszcie dorwiemy się do czarno białych stron, które przed oczami wyobraźni stają się bitwami, romansami, sensacją i światami pogrzebanymi w odległej przyszłości lub przeszłości. Kocham to uczucie i płakać mi się chce, że dziś tak rzadko można aż tak bardzo coś przeżywać.
Pamiętam, jak chodziłam dawniej do kina. Gdy wychodziłam po seansie, przeważnie po 90% filmów, na jakie chodziłam do kina, miałam dreszcze, szczęka mi latała jak taka, której corega tabs wymył część szkliwa i sama wypada, po nocach śnily mi się ciągi dalsze i nowe przygody. A jak głupawo uśmiechałam się na ulicy nie zastanawialam się co pomyślą inni, bo przecież miałam dalej swój film. Gdy czytałam książki, tak jak np. Diunę, pragnęłam by miała jak najwięcej stron i gdy ich ilość spadała poniżej 300 zaczynałam się niepokoić. teraz od dawna nie moge już trafić na ani taką książkę ani na taki film. I to nie dlatego, że bym nie szukała. może po prostu to upływ czasu mnie zmienia?
A wracając do tematu: jeśli masz sie męczyć, to moja opinia jest taka: wklej co masz. Czego nie masz przetłumaczonego - wyślij mi. Ja dokończę tłumaczenia. mam nadzieję, że nie tylko dla siebie i dla moich znajomych, moze też dla Eli i paru innych osób
Z drugiej strony to przyjemne uczucie, kiedy nie jesteś w stanie skupić się na niczym innym, jak na jakimś opowiadaniu, książce. gdy czeka się an moment, w którym wreszcie dorwiemy się do czarno białych stron, które przed oczami wyobraźni stają się bitwami, romansami, sensacją i światami pogrzebanymi w odległej przyszłości lub przeszłości. Kocham to uczucie i płakać mi się chce, że dziś tak rzadko można aż tak bardzo coś przeżywać.
Pamiętam, jak chodziłam dawniej do kina. Gdy wychodziłam po seansie, przeważnie po 90% filmów, na jakie chodziłam do kina, miałam dreszcze, szczęka mi latała jak taka, której corega tabs wymył część szkliwa i sama wypada, po nocach śnily mi się ciągi dalsze i nowe przygody. A jak głupawo uśmiechałam się na ulicy nie zastanawialam się co pomyślą inni, bo przecież miałam dalej swój film. Gdy czytałam książki, tak jak np. Diunę, pragnęłam by miała jak najwięcej stron i gdy ich ilość spadała poniżej 300 zaczynałam się niepokoić. teraz od dawna nie moge już trafić na ani taką książkę ani na taki film. I to nie dlatego, że bym nie szukała. może po prostu to upływ czasu mnie zmienia?
A wracając do tematu: jeśli masz sie męczyć, to moja opinia jest taka: wklej co masz. Czego nie masz przetłumaczonego - wyślij mi. Ja dokończę tłumaczenia. mam nadzieję, że nie tylko dla siebie i dla moich znajomych, moze też dla Eli i paru innych osób
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Leo, to... nie wiem, jak to po prostu teraz napisać. Nie pisze się tego łatwo. Owszem, to mnie fascynuje, w jakiś sposób to niezwykłe że widzę jak powstał Dawid, jak to się zaczęło, skąd się wziął i jak powstał bohater mojego najukochańszego opowiadania. Ale w momencie gdy siadam do tłumaczenia coś się blokuje i zdania sklecić nie mogę, wiem, jak powinno brzmieć, co zawierać i co mówić, ale nie mogę tego napisać... I wtedy dopiero chce się płakać człowiekowi - tak, jakby ktoś ci zawiązał dłonie a ty akurat masz genialny pomysł na książkę twojego życia i po prostu czujesz, że musisz to zapisać. Ale za to raz na jakiś czas niemoc mi przechodzi i jak się dorwę, to tłumaczę jak maszynka.
No i co, maksymalnie zakręciłam? Wiem, jestem dziwna, może to u mnie w domu jak zwykle dzieją się dziwne rzeczy (nie śmiać się! Może i jestem zabobonna, ale mam podstawy)... Nic jednak na to nie poradzę. Mogę tylko usiłować to pokonać (coś w stylu pisania przeze mnie artykułów do gazetki). Ja mam coś dziwnego z pisaniem i nie zwracać uwagi na moje... cokolwiek to jest
A co do "własnych filmów" - skąd ja to znam. Na nieszczęście włączyłam sobie płytę z muzyką z Titanica (Leoś mi nie pasi, ale muzyka z filmów to coś przepięknego) i z przerażeniem stwierdziłam, że oglądam film... No dobrze, z Roswell. Bardzo ciekawy i bardzo smutny, z zakończeniem tragicznym albo szczęśliwym, zależy. W rezultacie usnęłam po pierwszej, szczękając zębami i wpatrując się w gwiazdkę, której nie powinno być za oknem... A co najciekawsze - film nie zawsze daje się wyłączyć...
Jeśli do tej pory nie myśleliście o mnie jako o nieszkodliwie rąbniętej, to teraz z pewnością zaczniecie
No i co, maksymalnie zakręciłam? Wiem, jestem dziwna, może to u mnie w domu jak zwykle dzieją się dziwne rzeczy (nie śmiać się! Może i jestem zabobonna, ale mam podstawy)... Nic jednak na to nie poradzę. Mogę tylko usiłować to pokonać (coś w stylu pisania przeze mnie artykułów do gazetki). Ja mam coś dziwnego z pisaniem i nie zwracać uwagi na moje... cokolwiek to jest
A co do "własnych filmów" - skąd ja to znam. Na nieszczęście włączyłam sobie płytę z muzyką z Titanica (Leoś mi nie pasi, ale muzyka z filmów to coś przepięknego) i z przerażeniem stwierdziłam, że oglądam film... No dobrze, z Roswell. Bardzo ciekawy i bardzo smutny, z zakończeniem tragicznym albo szczęśliwym, zależy. W rezultacie usnęłam po pierwszej, szczękając zębami i wpatrując się w gwiazdkę, której nie powinno być za oknem... A co najciekawsze - film nie zawsze daje się wyłączyć...
Jeśli do tej pory nie myśleliście o mnie jako o nieszkodliwie rąbniętej, to teraz z pewnością zaczniecie
NANIUŚ - pisałam poważnie, chętnie przetłuamczę resztę. ja bardzo lubię to opowiadanie i sprawi mi to przyjemność. tak więc moja oferta dotycząca tłumaczenia jest nadal aktualna. i nie musisz się martwić, że wezmę Ci to za złe. jedynie obawiaj się tych, którzy polubili twoje tłumaczenie, ale jak będą mieli czekać rok, to polubią i moje
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Leo... bardzo ci dziękuję, ale... nie (wiem co o mnie myślisz, najpierw jęczy a potem nie chce pomocy). A ja po prostu nie mogę, bo to by było nie w porządku, ja bym była nie w porządku z samą sobą. To by było poddanie się i przyznanie do klęski. Zaczęłam to skończę. Dlatego też bardzo ci dziękuję za ofertę, ale nie mogę. Nie gniewaj się, dobrze...? Obiecuję zmobilizować wszystkie siły ducha.
Zamierzam się nieco zrehabilitować - co może być nie łatwe - koniec semestru i wszyscy uparli się, żeby wszystko robić na raz, a moja kochana romanistka zatroszczyła się o mój stopień i uparła się na niego, każąc mi poprawiać dwie klasówki, których normalnie nie musiałabym więcej tykać Tak więc aby nieco Was przebłagać (być może będzie dłuższa przerwa we wszystkim - dopóki się wszystko nie wyjaśni) zamieszczam kolejną część. Która to już, szósta...? A tak a propos - co mam zrobić z tą Daeią? Raz jest Daeia, raz Daiea - i już nie wiem, którego używać.
Antarskie Noce
Część VI
Zeph powiedział prawdę o swoim pochodzeniu, Max był tego pewien. I pomimo swoich najlepszych wysiłków, czuł się bardzo nieswojo, choć Zeph zapewniał, że był po jego stronie a nie ojca.
A przecież w ciągu ostatnich lat Zeph wielokrotnie udowadniał swoją lojalność. Obiecał również pomóc mu w powróceniu do Liz, do jego Daiei.
Sama myśl o tym antarskim słowie powodowała, że jego puls znacznie przyśpieszał, a przez jego ciało przepływała dziwna, niemal elekrtyczna siła. Każda jego cząstka wołała, by to zrozumiał, by wiedział więcej, co to oznacza.
Daiea... Daiea... Za’nastre Dle Daiea.
Przez chwilę myśli Maxa cofnęły się jakby i wiedział, że słyszał te słowa w poprzednim życiu, choć wspomnienia otaczające je były niepełne i połamane.
Uświadomienie sobie tego, co tak naprawdę chciał, wymagało dużej dyscypliny, ale wiedział, że jego pytania będą musiały poczekać.
Max otworzył oczy i patrzył uważnie na Zepha. Nie uszedł jego uwadze pewien smutek i żal w znajomych czarnych oczach. Przez chwilę wydawały się być puste, przerażające – całkowicie obce i kosmiczne, takie jak zawsze. Tyle że wcześniej Max zawsze wierzył temu, co pojawiało się w ciemnych głębiach.
Teraz zaufanie wydawało się być nieuchwytne gdy Max obserwował znajomą, szarą, niewielką twarz pryjaciela.
Chcę pomóc ci powrócić do niej. Słowa krążyły wokół Maxa, uwodzicielskie w swojej obietnicy tego, co mogło by być. Uwodzicieskie w taki sposób, który powodował, że Max wierzył w intencje Zepha.
Max zmrużył oczy gdy poranne słońce odbiło się od szklanych drzwi jadalni i niemalże go oślepiło, gdy usiłował spotkać wzrok Zepha.
-Ty... król.. syn? – zapytał cicho osłaniając oczy dłonią. – Okłamałeś...mnie?
Zeph podszedł do okna, popatrzył na ocean i skinął bezgłośnie głową. Przez dłuższą chwilę obaj milczeli.
-Nie chciałem, żebyś wiedział – przyznał W końcu Zeph przytłumionym głosem. – O moim ojcu ani o moim pochodzeniu. Nie chciałem kłamać, ale nie mogłem również znieść tego, że znałbyś prawdę.
Zeph przesunął dłonią po łysej głowie i odwrócił się twarzą do niego. – Nienawidziłem mojego ojca – przyznał cicho mrugając oczami w kształcie migdałów. – Nienawidziłem tego wszystkiego, za czym on stał, za wszystko, co zrobił. I nienawidziłem go zwłaszcza za to, że zamordował mojego króla dawno temu.
Przez chwilę Zeph patrzył w dół na swoje dłonie, zacisnął je w pięści i szepnął zawzięcie:
-Moim jedynym pragnieniem jest to, by krew Kivara nie krążyła w moich żyłach.
Twarz Zepha przybrała proszący wyraz, tak, jakby błagał Maxa, by ten go zrozumiał, by wybaczył jego kłamstwo. Zeph powoli podszedł do niego, okrążając stół.
Max odwrócił się, spojrzał w dół na swoje kolana i popił łyk ciepłego płynu stojącego przed nim. Paliło go płynąc w dół i miało lekki alkoholowy posmak.
-Co...to? – zapytał starając się brzmieć normalnie. Starając się zachowywać tak, jakby między nimi nic się nie wydarzyło.
-Jesteś załamany – zauważył beznamiętnie Zeph wzdychając. Położył ciężko ręce na krawędzi stołu jakby szukając oparcia.
Max potrząsnął głową gdy wypił całą zawartość filiżanki.
-Nie... – starał się znaleźć właściwe słowa by wyrazić to, co czuł. Ale te, które przychodziły mu do głowy były zbyt złożone i trudne. W końcu, gdy Zeph rozejrzał się na boki, Max po prostu dotknąłswojej głowy i popukał się w czoło palcem.
-Zakłopotany? – zaoferował Zeph a Max skinął głową.
-Tak.
-Jestem pewny, że musisz być.
Max uczynił zapraszający gest w kierunku pustego miejsca Zepha przy stole.
-Powiedz...mi... wszystko.
-Masz na myśli całą brudną, przerażającą historię mojej rodziny? – zapytał Zeph z dziwnym śmiechem, potrząsając głową. – Dokładnie, Zan. Wszystkie detale, które chcesz. Jestem szczęśliwy, że mogę ci to zaofiarować.
Max zamarł, słysząc ból w głosie przyjaciela. To było do niego zupełnie nie podobne, mówić z takim sarkazmem. W sercu Zepha były głębokie rany.
-Powiedz... Zeph – zachęcił go znowu, wskazując na puste krzesło po drugiej stronie stołu. – Powiedz... przyjaciel.
Zeph zbladł lekko na dźwięk tego słowa.
-Tak, Zan, jesteś moim przyjacielem. Mam nadzieję, że wciąż w to wierzysz.
-Oczy...wiście.
Zeph popatrzył na niego uważnie zanim usiadł ciężko na swoim miejscu.
-To dobrze, bo gdybyś już dłużej mi nie ufał, nie wiem, czy potrafiłbym to znieść.
Max pomyślał przez chwilę, gładząc dziwną, zimną twarz maski. Gest ten stał się już jakby zwyczajem, czymś kojącym i znajomym. To był tego rodzaju gest, który pomaga skupić rozproszone myśli, który odmalowywał jego uczucia. Przez chwilę pozwolił swoim palcom obrysować linię szczęki i zastanowił się, czy może naprawdę zaufać temu mężczyźnie. W końcu spotkał wyczekujący wzrok Zepha i skinął głową.
-Ufam...tak.
To była jedyna możliwa odpowiedź dla kogoś, kto poświęcił tak wiele, by mu pomóc.
Zeph natychmiast pochylił głowę.
-Dziękuję – szepnął.
-Jestem ci... winny – powiedział Max. – Wiesz co.
-Nie jesteś mi za nic winny, Zan. Mój ojciec zabrał ci wszystko, tak wiele ukradł... – jego słowa rozpłynęły się, potrząsnąl głową. – Od naszych ludzi, temu światu. Jak mógłbym wesprzeć takiego człowieka? Nie wtedy, gdy ty byłeś dla nas bardzo dobrym przywódcą. Mój wybór by służyć tobie został dokonany już dawno.
-Pozwolił... ci?
-Kivar chciał w życiu tylko jednego... mnie – roześmiał się gorzko Zeph, zakładając na piersi ramiona i patrząc się w jakiś niewidzialny punkt. – Usiłował wszystkiego by zyskać moje poparcie, pozwolił mi nawet bym służył tobie jako strażnik pałacowy. Jestem pewny, że w jego umyśle nie zaświtała nawet myśl, że mógłbym ucieć tam także w inny sposób.
Max skupił się na słowach Zepha, usiłując uchwycić jakiś sens w tych dziwnych wypowiedziach przyjaciela.
To, że Kivar pozwolił na ich przyjaźń wydawałosięby wręcznieprawdopodobne.
Max przez chwilę poruszał szczęką i niemalże zmusił się do powiedzienia.
-On...wiedział?
Zeph pokiwał głową na boki i uśmiechnął się dziwnie. –Kivar to zaaranżował.
Serce Maxa zaczęło bić jak szalone. Myśl, że Kivar wysłał własnego syna w czeluście pałacu by pomóc mu, jego najgorszemu wrogowi, była po prostu szalona.
Max ponownie przesunąłpalcami po gładkiej masce.
-Dlaczego? – zapytał w końcu cicho.
-Bo chciał mnie. Chciał mnie i myślał, że jeśli wesprze... – Zeph zawahał się przez chwilę gestykulując w powietrzu tak, jakby chciał coś złapać. – Jak on to nazwał? Moja obsesyjna, mała rebelia. Tak, tak to nazywał. Myślał, że gdy tylko ulegnie mojej lojalności względem ciebie, to wraz z upływem czasu rozpłynie się i przejdę na jego stronę.
-Jaką...stronę?
Zeph spotkał jego wzrok, zawahał się i po chwili przyznał:
-Chciał, żebym przejął po nim tron.
-Ja... rozumiem.
-Potrzebował spadkobiorcy i w końcu byłem wszystkim, co miał.
-Twoja...matka?
-Zniszczył ją. Była młodą dziewczyną, jego służącą, uwiódł ją, zniszczył jej reputację... i gdy zaszła w ciążę, nic nie zrobił – powiedział Zeph patrząc znów w jakiś niewidoczny punkt ponad ramieniem Maxa. – Nie obchodziło go to. Nawet ja, dopóki nie przekonał się jak bardzo jestem mu potrzebny.
-Bez dziedzica.
-Nie, nie mógł mieć już dzieci – Zeph uśmiechnął się. – Czyż to nie ironia? Tak pewny siebie w młodości, a pod koniec tak pokorny.
Max wzdrygnął się na słowa przyjaciela, na niewysłowiony ból, który w nich usłyszał.
-Co... teraz? – zapytał Max, przypominając sobie nagle obietnicę Zepha, że pomoże wrócić mu na Ziemię. – Ja?
-Jesteś wolny, Zan, to już zresztą wiesz – wyjaśnił Zeph, a potem zawahał się przez chwilę, jego szczęka zadrżała widocznie. – Ale wolność ma swoją cenę.
-Co? - Max potrząsnął głową z zakłopotaniem.
-Podpisałem umowę z ojcem dotyczącą ciebie. Warunkiem twojej wolności jest zrzeczenie się roszczeń do tronu – powiedział Zeph. – Twój wybór, od chwili, gdy zostałeś oswobodzony. Ciągle twój wybór – podkreślił, jego duże, czarne oczy powiększyły się. – Możesz wrócić do domu, ale tylko wtedy, gdy oficjalnie podpiszesz dokumenty odcinające cię od twojego prawdziwego dziedzictwa.
-Nie... król – powiedział Max. – Nigdy.
-Owszem – zawołał Zeph, jego oczy nagle zapłonęły. – Byłeś wielkim królem!
-Nie...ja – zaprotestował łagodnie Max, pocierając dłonią o pierś. – Zan. Nie ja.
-Zawsze wierzyłem, że znowu będziesz rządził – szepnął Zeph a Max mógł przysiąc, że łzy pojawiły się w jego dużych oczach. – Przysięgałem to sobie.
Max potrząsnął głową uśmiechając się – dziwne, niewygodne uczucie z powodu maski.
-Ty, Zeph – powiedział. – Ty... król.
-Tess jest teraz królową – odparł. – Nie pozwoli na to, a warunki mojej umowy z Kivarem są... otwarte.
Max pomyślał o tym, co mu zrobiła, o twardej masce, którą założyła na jego twarz. Co jeszcze może zrobić zanim pozwoli mu wrócić na Ziemię?
-Dom? – zapytał cienkim głosem. – Tess... pozwoli...mi?
-Warunki umowy z Kivarem pozwalają na to – wyjaśnił Zeph. – Choć wymagają również jej oficjalnej zgody... by nie być bezradną.
Zeph podniósł się z krzesła i chodził niespokojnie po pokoju, zaplatając nerwowo dłonie. Max miał wrażenie, że czekał na decyzję, choć i tak wiedział, jak ona będzie brzmiała.
-Proszę... dom – odparł w końcu Max wstrzymując oddech. Po chwili zebrał całą swoją odwagę i dodał jedno słowo, na które rzadko powtarzał w ciągu tych wszystkich lat więzienia. –Liz.
-Twoja Daiea.
-Tak – potwierdził Max, choć nie był pewien co to słowo dokładnie oznaczało. Choć to była prawa, czuł to w kościach.
-Nie wiecz, czym ona jest tak naprawdę dla ciebie – zauważył Zeph okrążając stół. Zatrzymał się przed Maxem i spojrzał mu w oczy. – Twoja Liz. Nie wiesz, prawda?
Max nie rozumiał tego, co powiedział Zeph, choć jego słowa wzbudziły w nim niezwykłą ciekawość.
-Co? – zapytał po prostu, zakłopotany nieco tym, że jego szczęka nie pozwalała mu wyrażać się jaśniej, a maska tylko to utrudniała. Max zamknął oczy i skupił się. –Daiea...co?
-Starsi wiedzieli o niej. Wcześniej – wyjaśnił łagodnie Zeph. – Była powszechnie znana. Dlatego właśnie wysłano cię na Ziemię po śmierci.
Max potrząsnąłgłową usiłując odnaleźć sens w słowach, które znaczyły coś jeszcze; były po prostu zbyt obce i dziwaczne.
-Mówię prawdę – powiedział Zeph klękając przy krześle Maxa. – Król Zan był mężem Królowej Avary, wziązany z nią tak, jak tego oczekiwano i opisywano. Ale jego serce nigdy do niej nie należały. Ani dusza. Ciągle szukał tej, ktąrą zawsze wyczuwał sercem. Więc Mystic przybyła w tajemnicy do dworu. Ogłosili Daieę dla króla, która żyła nie na Antarze, lecz na Ziemi.
-Królowa...wiedziała? – zapytał Max czując, jak jego serce zaczyna bić niespokojnie w rytmie staccato.
-Znalazła prorocze pisma w sekretnej komnacie króla – wyjaśnił Zeph. – Była wściekła. A na Ziemi szukano Daiei.
-Liz...nie...narodzona – oczy Maxa powiekszyły się na niezrozumiałe słowa.
-Ale królowa tego nie wiedziała – uśmiechnął się powoli Zeph. – Więc szukała, na próżno, bez wiedzy króla.
-Król...ufał...jej?
-Zan nigdy nie kochał królowej, nie mógł jej kochać, jego serce tęskniło do odległej ukochanej, o której wiedział.
Zeph umilkł na chwilę, jego oczy zwęziły się od emocji. – Ponieważ w jakiś sposób, Max, znałeś swoją Liz, nawet w tamtym życiu,
Max skinął głową, czując jak łzy wypełniają jego oczy. Zeph położył łagodnie rękę na jego ramieniu i ciągnął dalej.
-Ale nienawiść królowej w stosunku do króla rosła, ułożyła plan. Plan zniszczenia go i oddzielenia o na zawsze od jego Daiei. Chciała go zamordować. Ale nie znała jego rozkazu... że po śmierci zostanie wysłany na Ziemię.
-Dlaczego...królowa...wysłana też?
-Błąd ludzi. Wierzyli, że również ma być wysłana.
-Kivar? – zapytał Max pocierając swoją szczękę. Kivar zamordował go to jest to, co zawsze wiedział, i nawet Zeph to przyznał. Jak więc Tess zaplanowała jego śmierć? I co z Vilandrą? Fakty nagle wydały się być indiscernible, gdy powrócił do swoich dawno zapomnianych, połamanych wspomnień.
-Mój ojciec zawarł umowę z królową – twarz Zepha ściągnęła się. – Zaaranżował morderstwo Zana w zamian za królewski ślub.
-Ale królowa...umarła – zauważył Max myślą o śmierci Tess.
-Tak, królowa również została zamordowana, dzień po zamachu. Ale nie była to już robota mojego ojca – odparł Zeph, jego głos nagle pogrubiał. – Nie, chciał zabrać Zanowi wszystko, nie tylko jego tron, ale pałac, krew, królową, chciał wszystkiego.
-Ale...nie...Daiei?
-Kivar nie wierzył w tego typu rzeczy – Zeph uśmiechnął się, ciepło objęło całą jego twarz. – Uważał Zana za wariata za to, że uwierzył wróżom i za to, że szukał bliźniaczej duszy.
Serce Maxa zabiło boleśnie w jeo klatce, niezliczone pytania cisnęły się na usta. Przez chwilę Zeph unikał jego wzroku i obserwował własne dłonie.
-Jest...więcej? – zapytał Max czując, jak przyjaciel waha się, że skrywa jeszcze coś bardzo ważnego.
-W noc przed morderstwem Zana, jeszcze raz wezwał Mędrców – wyjaśnił Zeph ledwo słyszalnym szeptem. – I umieścili pieczęć nad sercem Zana, pieczęć, który mogła złamać tylko Daiea gdy nawiązali połączenie. Ona mogła widzieć jego duszę, a on jej. Na tym właśnie miała polegać łącząca ich więź.
Max poczuł, jak jego twarz pod maską płonie i wstał niezgrabnie. Potrzebował powietrza, przestrzeni. Zeph nie mógł wiedzieć o połączeniu, o więzi która łączyła go z Liz od samego początku, która połączyła ich już na zawsze. Ostry ból wypynął natychmiast z jego kolana gdy sięgnął z desperacją po swoją kulę.
-Te słowa były prawdziwe? – zapytał Zeph podnosząc się z kolan.
Max poczuł coś dziwnego co zaczęło kręążyć w jego żyłach, w samym środku niego gdy odetchnął ciężko.
-Królowa...nienawidziła króla? – zapytał tylko, choć w jego umyśle wirowały setki innych słów.
-Tylko jednej osoby królowa nienawidziła jeszcze bardziej – odparł niepewnie Zeph. – Rzeczonej Daiei... którą znano jako Liz. Poświęciła całe życie by zniszczyć ich oboje.
Max skinął głową zaciskając dłonie na kuli. Powoli podszedł do dużego okna wychodzącego na ocean. Max pomyślał o swojej zniszczonej twarzy, o złamanym ciele... o strasznych bliznach, które teraz pokrywały jego niegdyś przystojną twarz. I teraz zrozumiał wszystko, zrozumiał, czym kierowała się Tess od samego początku.
-Ona... wygrała – odparł wdychając głęboko powietrze. – Zabiła...miłość.
-Tylko jeśli jej na to pozwolisz – odrzekł Zeph. – I wierzę, że król Zan tęskni za swoją Daieą tak bardzo, że nie pozwoli jej odejść tak łatwo.
Max chciał walczyć. Chciał wierzyć, że wciąż ma szansę u Liz – że ona nie ucieknie od jego zrujnowanej twarzy. Ale bał się, bał się wierzyć, król otrzymał niegdyś proroctwo miłości tak wielkiej, która potrafiła przetrwać wszystko.
Ale jeśli nie wróci, jeśli uwierzy w to, co Tess powiedziała o jego twarzy, że był potworem, wtedy wygra już drugi raz, w drugim życiu. I coś w tej myśli budziło w jego duszy wojownika, króla, który tak długo walczył o miłość swojej ukochanej.
Max odwrócił się do Zepha, czując, jak jego szczęka pulsuje bólem gdy niemalże krzyczał słowa, które musiał powiedzieć. Słowa, które chciał wypowiedzieć przez osiem lat więziena, do kogokolwiek, kto by go wysłuchał.
-Weź... mnie... do domu – powiedział.
Antarskie Noce
Część VI
Zeph powiedział prawdę o swoim pochodzeniu, Max był tego pewien. I pomimo swoich najlepszych wysiłków, czuł się bardzo nieswojo, choć Zeph zapewniał, że był po jego stronie a nie ojca.
A przecież w ciągu ostatnich lat Zeph wielokrotnie udowadniał swoją lojalność. Obiecał również pomóc mu w powróceniu do Liz, do jego Daiei.
Sama myśl o tym antarskim słowie powodowała, że jego puls znacznie przyśpieszał, a przez jego ciało przepływała dziwna, niemal elekrtyczna siła. Każda jego cząstka wołała, by to zrozumiał, by wiedział więcej, co to oznacza.
Daiea... Daiea... Za’nastre Dle Daiea.
Przez chwilę myśli Maxa cofnęły się jakby i wiedział, że słyszał te słowa w poprzednim życiu, choć wspomnienia otaczające je były niepełne i połamane.
Uświadomienie sobie tego, co tak naprawdę chciał, wymagało dużej dyscypliny, ale wiedział, że jego pytania będą musiały poczekać.
Max otworzył oczy i patrzył uważnie na Zepha. Nie uszedł jego uwadze pewien smutek i żal w znajomych czarnych oczach. Przez chwilę wydawały się być puste, przerażające – całkowicie obce i kosmiczne, takie jak zawsze. Tyle że wcześniej Max zawsze wierzył temu, co pojawiało się w ciemnych głębiach.
Teraz zaufanie wydawało się być nieuchwytne gdy Max obserwował znajomą, szarą, niewielką twarz pryjaciela.
Chcę pomóc ci powrócić do niej. Słowa krążyły wokół Maxa, uwodzicielskie w swojej obietnicy tego, co mogło by być. Uwodzicieskie w taki sposób, który powodował, że Max wierzył w intencje Zepha.
Max zmrużył oczy gdy poranne słońce odbiło się od szklanych drzwi jadalni i niemalże go oślepiło, gdy usiłował spotkać wzrok Zepha.
-Ty... król.. syn? – zapytał cicho osłaniając oczy dłonią. – Okłamałeś...mnie?
Zeph podszedł do okna, popatrzył na ocean i skinął bezgłośnie głową. Przez dłuższą chwilę obaj milczeli.
-Nie chciałem, żebyś wiedział – przyznał W końcu Zeph przytłumionym głosem. – O moim ojcu ani o moim pochodzeniu. Nie chciałem kłamać, ale nie mogłem również znieść tego, że znałbyś prawdę.
Zeph przesunął dłonią po łysej głowie i odwrócił się twarzą do niego. – Nienawidziłem mojego ojca – przyznał cicho mrugając oczami w kształcie migdałów. – Nienawidziłem tego wszystkiego, za czym on stał, za wszystko, co zrobił. I nienawidziłem go zwłaszcza za to, że zamordował mojego króla dawno temu.
Przez chwilę Zeph patrzył w dół na swoje dłonie, zacisnął je w pięści i szepnął zawzięcie:
-Moim jedynym pragnieniem jest to, by krew Kivara nie krążyła w moich żyłach.
Twarz Zepha przybrała proszący wyraz, tak, jakby błagał Maxa, by ten go zrozumiał, by wybaczył jego kłamstwo. Zeph powoli podszedł do niego, okrążając stół.
Max odwrócił się, spojrzał w dół na swoje kolana i popił łyk ciepłego płynu stojącego przed nim. Paliło go płynąc w dół i miało lekki alkoholowy posmak.
-Co...to? – zapytał starając się brzmieć normalnie. Starając się zachowywać tak, jakby między nimi nic się nie wydarzyło.
-Jesteś załamany – zauważył beznamiętnie Zeph wzdychając. Położył ciężko ręce na krawędzi stołu jakby szukając oparcia.
Max potrząsnął głową gdy wypił całą zawartość filiżanki.
-Nie... – starał się znaleźć właściwe słowa by wyrazić to, co czuł. Ale te, które przychodziły mu do głowy były zbyt złożone i trudne. W końcu, gdy Zeph rozejrzał się na boki, Max po prostu dotknąłswojej głowy i popukał się w czoło palcem.
-Zakłopotany? – zaoferował Zeph a Max skinął głową.
-Tak.
-Jestem pewny, że musisz być.
Max uczynił zapraszający gest w kierunku pustego miejsca Zepha przy stole.
-Powiedz...mi... wszystko.
-Masz na myśli całą brudną, przerażającą historię mojej rodziny? – zapytał Zeph z dziwnym śmiechem, potrząsając głową. – Dokładnie, Zan. Wszystkie detale, które chcesz. Jestem szczęśliwy, że mogę ci to zaofiarować.
Max zamarł, słysząc ból w głosie przyjaciela. To było do niego zupełnie nie podobne, mówić z takim sarkazmem. W sercu Zepha były głębokie rany.
-Powiedz... Zeph – zachęcił go znowu, wskazując na puste krzesło po drugiej stronie stołu. – Powiedz... przyjaciel.
Zeph zbladł lekko na dźwięk tego słowa.
-Tak, Zan, jesteś moim przyjacielem. Mam nadzieję, że wciąż w to wierzysz.
-Oczy...wiście.
Zeph popatrzył na niego uważnie zanim usiadł ciężko na swoim miejscu.
-To dobrze, bo gdybyś już dłużej mi nie ufał, nie wiem, czy potrafiłbym to znieść.
Max pomyślał przez chwilę, gładząc dziwną, zimną twarz maski. Gest ten stał się już jakby zwyczajem, czymś kojącym i znajomym. To był tego rodzaju gest, który pomaga skupić rozproszone myśli, który odmalowywał jego uczucia. Przez chwilę pozwolił swoim palcom obrysować linię szczęki i zastanowił się, czy może naprawdę zaufać temu mężczyźnie. W końcu spotkał wyczekujący wzrok Zepha i skinął głową.
-Ufam...tak.
To była jedyna możliwa odpowiedź dla kogoś, kto poświęcił tak wiele, by mu pomóc.
Zeph natychmiast pochylił głowę.
-Dziękuję – szepnął.
-Jestem ci... winny – powiedział Max. – Wiesz co.
-Nie jesteś mi za nic winny, Zan. Mój ojciec zabrał ci wszystko, tak wiele ukradł... – jego słowa rozpłynęły się, potrząsnąl głową. – Od naszych ludzi, temu światu. Jak mógłbym wesprzeć takiego człowieka? Nie wtedy, gdy ty byłeś dla nas bardzo dobrym przywódcą. Mój wybór by służyć tobie został dokonany już dawno.
-Pozwolił... ci?
-Kivar chciał w życiu tylko jednego... mnie – roześmiał się gorzko Zeph, zakładając na piersi ramiona i patrząc się w jakiś niewidzialny punkt. – Usiłował wszystkiego by zyskać moje poparcie, pozwolił mi nawet bym służył tobie jako strażnik pałacowy. Jestem pewny, że w jego umyśle nie zaświtała nawet myśl, że mógłbym ucieć tam także w inny sposób.
Max skupił się na słowach Zepha, usiłując uchwycić jakiś sens w tych dziwnych wypowiedziach przyjaciela.
To, że Kivar pozwolił na ich przyjaźń wydawałosięby wręcznieprawdopodobne.
Max przez chwilę poruszał szczęką i niemalże zmusił się do powiedzienia.
-On...wiedział?
Zeph pokiwał głową na boki i uśmiechnął się dziwnie. –Kivar to zaaranżował.
Serce Maxa zaczęło bić jak szalone. Myśl, że Kivar wysłał własnego syna w czeluście pałacu by pomóc mu, jego najgorszemu wrogowi, była po prostu szalona.
Max ponownie przesunąłpalcami po gładkiej masce.
-Dlaczego? – zapytał w końcu cicho.
-Bo chciał mnie. Chciał mnie i myślał, że jeśli wesprze... – Zeph zawahał się przez chwilę gestykulując w powietrzu tak, jakby chciał coś złapać. – Jak on to nazwał? Moja obsesyjna, mała rebelia. Tak, tak to nazywał. Myślał, że gdy tylko ulegnie mojej lojalności względem ciebie, to wraz z upływem czasu rozpłynie się i przejdę na jego stronę.
-Jaką...stronę?
Zeph spotkał jego wzrok, zawahał się i po chwili przyznał:
-Chciał, żebym przejął po nim tron.
-Ja... rozumiem.
-Potrzebował spadkobiorcy i w końcu byłem wszystkim, co miał.
-Twoja...matka?
-Zniszczył ją. Była młodą dziewczyną, jego służącą, uwiódł ją, zniszczył jej reputację... i gdy zaszła w ciążę, nic nie zrobił – powiedział Zeph patrząc znów w jakiś niewidoczny punkt ponad ramieniem Maxa. – Nie obchodziło go to. Nawet ja, dopóki nie przekonał się jak bardzo jestem mu potrzebny.
-Bez dziedzica.
-Nie, nie mógł mieć już dzieci – Zeph uśmiechnął się. – Czyż to nie ironia? Tak pewny siebie w młodości, a pod koniec tak pokorny.
Max wzdrygnął się na słowa przyjaciela, na niewysłowiony ból, który w nich usłyszał.
-Co... teraz? – zapytał Max, przypominając sobie nagle obietnicę Zepha, że pomoże wrócić mu na Ziemię. – Ja?
-Jesteś wolny, Zan, to już zresztą wiesz – wyjaśnił Zeph, a potem zawahał się przez chwilę, jego szczęka zadrżała widocznie. – Ale wolność ma swoją cenę.
-Co? - Max potrząsnął głową z zakłopotaniem.
-Podpisałem umowę z ojcem dotyczącą ciebie. Warunkiem twojej wolności jest zrzeczenie się roszczeń do tronu – powiedział Zeph. – Twój wybór, od chwili, gdy zostałeś oswobodzony. Ciągle twój wybór – podkreślił, jego duże, czarne oczy powiększyły się. – Możesz wrócić do domu, ale tylko wtedy, gdy oficjalnie podpiszesz dokumenty odcinające cię od twojego prawdziwego dziedzictwa.
-Nie... król – powiedział Max. – Nigdy.
-Owszem – zawołał Zeph, jego oczy nagle zapłonęły. – Byłeś wielkim królem!
-Nie...ja – zaprotestował łagodnie Max, pocierając dłonią o pierś. – Zan. Nie ja.
-Zawsze wierzyłem, że znowu będziesz rządził – szepnął Zeph a Max mógł przysiąc, że łzy pojawiły się w jego dużych oczach. – Przysięgałem to sobie.
Max potrząsnął głową uśmiechając się – dziwne, niewygodne uczucie z powodu maski.
-Ty, Zeph – powiedział. – Ty... król.
-Tess jest teraz królową – odparł. – Nie pozwoli na to, a warunki mojej umowy z Kivarem są... otwarte.
Max pomyślał o tym, co mu zrobiła, o twardej masce, którą założyła na jego twarz. Co jeszcze może zrobić zanim pozwoli mu wrócić na Ziemię?
-Dom? – zapytał cienkim głosem. – Tess... pozwoli...mi?
-Warunki umowy z Kivarem pozwalają na to – wyjaśnił Zeph. – Choć wymagają również jej oficjalnej zgody... by nie być bezradną.
Zeph podniósł się z krzesła i chodził niespokojnie po pokoju, zaplatając nerwowo dłonie. Max miał wrażenie, że czekał na decyzję, choć i tak wiedział, jak ona będzie brzmiała.
-Proszę... dom – odparł w końcu Max wstrzymując oddech. Po chwili zebrał całą swoją odwagę i dodał jedno słowo, na które rzadko powtarzał w ciągu tych wszystkich lat więzienia. –Liz.
-Twoja Daiea.
-Tak – potwierdził Max, choć nie był pewien co to słowo dokładnie oznaczało. Choć to była prawa, czuł to w kościach.
-Nie wiecz, czym ona jest tak naprawdę dla ciebie – zauważył Zeph okrążając stół. Zatrzymał się przed Maxem i spojrzał mu w oczy. – Twoja Liz. Nie wiesz, prawda?
Max nie rozumiał tego, co powiedział Zeph, choć jego słowa wzbudziły w nim niezwykłą ciekawość.
-Co? – zapytał po prostu, zakłopotany nieco tym, że jego szczęka nie pozwalała mu wyrażać się jaśniej, a maska tylko to utrudniała. Max zamknął oczy i skupił się. –Daiea...co?
-Starsi wiedzieli o niej. Wcześniej – wyjaśnił łagodnie Zeph. – Była powszechnie znana. Dlatego właśnie wysłano cię na Ziemię po śmierci.
Max potrząsnąłgłową usiłując odnaleźć sens w słowach, które znaczyły coś jeszcze; były po prostu zbyt obce i dziwaczne.
-Mówię prawdę – powiedział Zeph klękając przy krześle Maxa. – Król Zan był mężem Królowej Avary, wziązany z nią tak, jak tego oczekiwano i opisywano. Ale jego serce nigdy do niej nie należały. Ani dusza. Ciągle szukał tej, ktąrą zawsze wyczuwał sercem. Więc Mystic przybyła w tajemnicy do dworu. Ogłosili Daieę dla króla, która żyła nie na Antarze, lecz na Ziemi.
-Królowa...wiedziała? – zapytał Max czując, jak jego serce zaczyna bić niespokojnie w rytmie staccato.
-Znalazła prorocze pisma w sekretnej komnacie króla – wyjaśnił Zeph. – Była wściekła. A na Ziemi szukano Daiei.
-Liz...nie...narodzona – oczy Maxa powiekszyły się na niezrozumiałe słowa.
-Ale królowa tego nie wiedziała – uśmiechnął się powoli Zeph. – Więc szukała, na próżno, bez wiedzy króla.
-Król...ufał...jej?
-Zan nigdy nie kochał królowej, nie mógł jej kochać, jego serce tęskniło do odległej ukochanej, o której wiedział.
Zeph umilkł na chwilę, jego oczy zwęziły się od emocji. – Ponieważ w jakiś sposób, Max, znałeś swoją Liz, nawet w tamtym życiu,
Max skinął głową, czując jak łzy wypełniają jego oczy. Zeph położył łagodnie rękę na jego ramieniu i ciągnął dalej.
-Ale nienawiść królowej w stosunku do króla rosła, ułożyła plan. Plan zniszczenia go i oddzielenia o na zawsze od jego Daiei. Chciała go zamordować. Ale nie znała jego rozkazu... że po śmierci zostanie wysłany na Ziemię.
-Dlaczego...królowa...wysłana też?
-Błąd ludzi. Wierzyli, że również ma być wysłana.
-Kivar? – zapytał Max pocierając swoją szczękę. Kivar zamordował go to jest to, co zawsze wiedział, i nawet Zeph to przyznał. Jak więc Tess zaplanowała jego śmierć? I co z Vilandrą? Fakty nagle wydały się być indiscernible, gdy powrócił do swoich dawno zapomnianych, połamanych wspomnień.
-Mój ojciec zawarł umowę z królową – twarz Zepha ściągnęła się. – Zaaranżował morderstwo Zana w zamian za królewski ślub.
-Ale królowa...umarła – zauważył Max myślą o śmierci Tess.
-Tak, królowa również została zamordowana, dzień po zamachu. Ale nie była to już robota mojego ojca – odparł Zeph, jego głos nagle pogrubiał. – Nie, chciał zabrać Zanowi wszystko, nie tylko jego tron, ale pałac, krew, królową, chciał wszystkiego.
-Ale...nie...Daiei?
-Kivar nie wierzył w tego typu rzeczy – Zeph uśmiechnął się, ciepło objęło całą jego twarz. – Uważał Zana za wariata za to, że uwierzył wróżom i za to, że szukał bliźniaczej duszy.
Serce Maxa zabiło boleśnie w jeo klatce, niezliczone pytania cisnęły się na usta. Przez chwilę Zeph unikał jego wzroku i obserwował własne dłonie.
-Jest...więcej? – zapytał Max czując, jak przyjaciel waha się, że skrywa jeszcze coś bardzo ważnego.
-W noc przed morderstwem Zana, jeszcze raz wezwał Mędrców – wyjaśnił Zeph ledwo słyszalnym szeptem. – I umieścili pieczęć nad sercem Zana, pieczęć, który mogła złamać tylko Daiea gdy nawiązali połączenie. Ona mogła widzieć jego duszę, a on jej. Na tym właśnie miała polegać łącząca ich więź.
Max poczuł, jak jego twarz pod maską płonie i wstał niezgrabnie. Potrzebował powietrza, przestrzeni. Zeph nie mógł wiedzieć o połączeniu, o więzi która łączyła go z Liz od samego początku, która połączyła ich już na zawsze. Ostry ból wypynął natychmiast z jego kolana gdy sięgnął z desperacją po swoją kulę.
-Te słowa były prawdziwe? – zapytał Zeph podnosząc się z kolan.
Max poczuł coś dziwnego co zaczęło kręążyć w jego żyłach, w samym środku niego gdy odetchnął ciężko.
-Królowa...nienawidziła króla? – zapytał tylko, choć w jego umyśle wirowały setki innych słów.
-Tylko jednej osoby królowa nienawidziła jeszcze bardziej – odparł niepewnie Zeph. – Rzeczonej Daiei... którą znano jako Liz. Poświęciła całe życie by zniszczyć ich oboje.
Max skinął głową zaciskając dłonie na kuli. Powoli podszedł do dużego okna wychodzącego na ocean. Max pomyślał o swojej zniszczonej twarzy, o złamanym ciele... o strasznych bliznach, które teraz pokrywały jego niegdyś przystojną twarz. I teraz zrozumiał wszystko, zrozumiał, czym kierowała się Tess od samego początku.
-Ona... wygrała – odparł wdychając głęboko powietrze. – Zabiła...miłość.
-Tylko jeśli jej na to pozwolisz – odrzekł Zeph. – I wierzę, że król Zan tęskni za swoją Daieą tak bardzo, że nie pozwoli jej odejść tak łatwo.
Max chciał walczyć. Chciał wierzyć, że wciąż ma szansę u Liz – że ona nie ucieknie od jego zrujnowanej twarzy. Ale bał się, bał się wierzyć, król otrzymał niegdyś proroctwo miłości tak wielkiej, która potrafiła przetrwać wszystko.
Ale jeśli nie wróci, jeśli uwierzy w to, co Tess powiedziała o jego twarzy, że był potworem, wtedy wygra już drugi raz, w drugim życiu. I coś w tej myśli budziło w jego duszy wojownika, króla, który tak długo walczył o miłość swojej ukochanej.
Max odwrócił się do Zepha, czując, jak jego szczęka pulsuje bólem gdy niemalże krzyczał słowa, które musiał powiedzieć. Słowa, które chciał wypowiedzieć przez osiem lat więziena, do kogokolwiek, kto by go wysłuchał.
-Weź... mnie... do domu – powiedział.
NAN- bardzo dziękuję za kolejną część!!!
Zacznę od tego, że kolekcjonuję je a potem zamierzam wydrukować i przy świetle i zapachu świec (jeszcze przy choince ) przeczytać tę opowieść.
To, co bardzo mnie oczasrowało to te parę słów, które powiedział max na samym końcu tego rozdziału. Nigdy nie chciał korony, tronu, nikt chyba nie był tak zdecydowany przez całe swoje zycie jak on. Zawsze wiedział czego chce, jego priorytety nigdy nie uległy zmianie. Zawsze była i liczyła się tylko ona, tylko Liz. "Weż mnie do domu". Odda królestwo. Dziedzictwo. By poczuć, że znów żyje, a życie to potrzeba wzajemnej miłości.
Bardzo podoba mi się również to, że wykorzystano w tym opowiadaniu słowa Tss z II części serialu. Ona sama powiedziała, jako Eva, później też jako Tess, że on nigdy jej nie kochał, że zawsze była jakaś inna, jakaś kobieta, do której zawsze tęskniła jego dusza.
Co do Daiei... nie przejmuj się. Jeśli chodzi o mnie łatwiej czyta mi się Daiea. Wydaje mi się, że ma też ładniejsze brzmienie niż Daeia. Ale to tylko moja opinia i mogę dostosować się zarówno do pierwszej jak i do drugiegiej wersji jej imienia.
Dziękuję Ci NAN, za kolejną część tego opowiadania, na które czekałam szczerze pisząc bardziej niż na antarskie niebo. Ale dopiero całość daje do myślenia.
Dziękuję.
Zacznę od tego, że kolekcjonuję je a potem zamierzam wydrukować i przy świetle i zapachu świec (jeszcze przy choince ) przeczytać tę opowieść.
To, co bardzo mnie oczasrowało to te parę słów, które powiedział max na samym końcu tego rozdziału. Nigdy nie chciał korony, tronu, nikt chyba nie był tak zdecydowany przez całe swoje zycie jak on. Zawsze wiedział czego chce, jego priorytety nigdy nie uległy zmianie. Zawsze była i liczyła się tylko ona, tylko Liz. "Weż mnie do domu". Odda królestwo. Dziedzictwo. By poczuć, że znów żyje, a życie to potrzeba wzajemnej miłości.
Bardzo podoba mi się również to, że wykorzystano w tym opowiadaniu słowa Tss z II części serialu. Ona sama powiedziała, jako Eva, później też jako Tess, że on nigdy jej nie kochał, że zawsze była jakaś inna, jakaś kobieta, do której zawsze tęskniła jego dusza.
Co do Daiei... nie przejmuj się. Jeśli chodzi o mnie łatwiej czyta mi się Daiea. Wydaje mi się, że ma też ładniejsze brzmienie niż Daeia. Ale to tylko moja opinia i mogę dostosować się zarówno do pierwszej jak i do drugiegiej wersji jej imienia.
Dziękuję Ci NAN, za kolejną część tego opowiadania, na które czekałam szczerze pisząc bardziej niż na antarskie niebo. Ale dopiero całość daje do myślenia.
Dziękuję.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Nan dzięki że sie zgnębiłaś i prztłumaczyłaś kolejna część, jak zwykle zresztą wspaniale.
To prawda, Max NIGDY nie chciał być królem i wspołczułam mu, patrząc jak szarpie sie sam z sobą na poczatku 2 sezonu? Dlaczego nikt nie chciał go wysłuchać? Liz, Michael, Isabel, ludzie którzy podobno tak go kochali? Nie potrafili przyjąć do wiadosci, ze on tego poprostu nie chce, nie jest maszyną zaprogramowaną na okresone uczucia i okreslone myślenie, ze Antar, inny świat,tron i władza, to nie to za czym tęskni i czego potrzebuje? Dlaczego nikt nie wyciagnął do niego reki w chwili gdy tego najbardziej potrzebował, w krytycznym dla niego momencie, dlaczego wszyscy wyłącznie czegoś oczekiwali, czegoś żądali, czegoś pragnęli? Nie rozumieli, ze to nie był on? Chyba nie, moze z wyjątkiem Marii.
Wracając pamięcia do konca 2 sezonu, zawsze mysle że Maxowi za jego ówczesne zagrania ( i nie mam tu na myśli TEXU ) należało sie potężne, ale to potężne lanie, po którym ledwie by sie nieborak pozbierał Wtedy jednak zawsze przypominają mi sie tamte odcinki, kiedy tak bardzo chciał, aby go ktoś zozumiał...i nieodmiennie mu wybaczam gdyby nie był wtedy tak przeraźliwie samotny...zapewne wszystko potoczyłoby sie inaczej...
Dzięki temu powstaja przynajmniej fanfici taaaak rozpaczliwie smuuuutne że użycie przescieradła jest wysoce wskazane bo chusteczki kończą sie po 5 minutach
Ukatrupia się tam Maxia a reszta (Michael&Iabel&co- bo Liz na mur beton popełni samobójstwo albo cos w tym rodzaju) zawodzi zgodnym chórem "aaaach Max, dlaczego bylismy dla ciebie taaaak niedobrzy"
Hm
To prawda, Max NIGDY nie chciał być królem i wspołczułam mu, patrząc jak szarpie sie sam z sobą na poczatku 2 sezonu? Dlaczego nikt nie chciał go wysłuchać? Liz, Michael, Isabel, ludzie którzy podobno tak go kochali? Nie potrafili przyjąć do wiadosci, ze on tego poprostu nie chce, nie jest maszyną zaprogramowaną na okresone uczucia i okreslone myślenie, ze Antar, inny świat,tron i władza, to nie to za czym tęskni i czego potrzebuje? Dlaczego nikt nie wyciagnął do niego reki w chwili gdy tego najbardziej potrzebował, w krytycznym dla niego momencie, dlaczego wszyscy wyłącznie czegoś oczekiwali, czegoś żądali, czegoś pragnęli? Nie rozumieli, ze to nie był on? Chyba nie, moze z wyjątkiem Marii.
Wracając pamięcia do konca 2 sezonu, zawsze mysle że Maxowi za jego ówczesne zagrania ( i nie mam tu na myśli TEXU ) należało sie potężne, ale to potężne lanie, po którym ledwie by sie nieborak pozbierał Wtedy jednak zawsze przypominają mi sie tamte odcinki, kiedy tak bardzo chciał, aby go ktoś zozumiał...i nieodmiennie mu wybaczam gdyby nie był wtedy tak przeraźliwie samotny...zapewne wszystko potoczyłoby sie inaczej...
Dzięki temu powstaja przynajmniej fanfici taaaak rozpaczliwie smuuuutne że użycie przescieradła jest wysoce wskazane bo chusteczki kończą sie po 5 minutach
Ukatrupia się tam Maxia a reszta (Michael&Iabel&co- bo Liz na mur beton popełni samobójstwo albo cos w tym rodzaju) zawodzi zgodnym chórem "aaaach Max, dlaczego bylismy dla ciebie taaaak niedobrzy"
Hm
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Nan! Ja powtórze to, co od dawna twierdzę: jesteś jedną z najlepszych autorek i tłumaczek ficków! Polemika jest zbędna. Wiem, ze to nie twój fan-fick, ale potrzeba równiez wiele wysiłku, wyobraźni, cierpliwości i talentu do tłumaczenia. Składam zatem wyrazy mojego podziwu. A fan całkiem ciekawy, ba...bardzo nawet. Czekam na dalsze
Ekhm, szczególnie tej cierpliwości... Ale dziękuję, _liz, za komentarz - i bardzo mi miło
Heh, prawda, Lizziett... Najlepszy przepis na poczytny fanfik to garść łez Liz, tona rozpaczy i poczucia winy Maxa, trochę burczenia Michaela i pieklenia się Isabel - i oczywiście cała masa cierpienia dla biednej duszyczki... Istne katharsis dla czytelnika, a przynajmniej dla jego oczu. Ale cóż - czasami dobrze mieć taki wyciskacz łez pod ręką...
I pewnie - człowiek już-już zamierza się encyklopedią w ekran widząc hopy Maxa, ale ręka opada a encyklopedia ląduje na twojej nodze gdy Max odwraca się i patrzy tymi pięknymi oczkami z takim smutnym wyrazem (a jak jeszcze pojawią się łzy, to już i ty też płaczesz, i to bynajmniej nie nad swoją nogą czy encykolpedią).
Leo, mnie również bardziej leży owa Daiea - tak jakoś ładniej brzmi. W końcu skołowaciałam od tych imion... I miło mi (w jakiś sposób uważam to opowiadanie za moje... ) gdy przeczytałam o twoim projekcie czytania tego. Olka z xcomu zrobiła to samo z Antarskim Niebem. Chyba sama tak zrobię, tylko nie wiem kiedy, żeby tacie nie wpadła w oko jakaś ptworna ilość papieru i tuszu A po jednej stronie się zgubię.
Odda dziedzictwo... No cóż, w takich momentach przypomina mi się Graduation - nie jestem królem, ty nie jesteś księżniczką, a ty moim zastępcą. I faktycznie - szczerze to nie zwróciłam uwagi na to połączenie z nowojorską Avą...
Heh, prawda, Lizziett... Najlepszy przepis na poczytny fanfik to garść łez Liz, tona rozpaczy i poczucia winy Maxa, trochę burczenia Michaela i pieklenia się Isabel - i oczywiście cała masa cierpienia dla biednej duszyczki... Istne katharsis dla czytelnika, a przynajmniej dla jego oczu. Ale cóż - czasami dobrze mieć taki wyciskacz łez pod ręką...
I pewnie - człowiek już-już zamierza się encyklopedią w ekran widząc hopy Maxa, ale ręka opada a encyklopedia ląduje na twojej nodze gdy Max odwraca się i patrzy tymi pięknymi oczkami z takim smutnym wyrazem (a jak jeszcze pojawią się łzy, to już i ty też płaczesz, i to bynajmniej nie nad swoją nogą czy encykolpedią).
Leo, mnie również bardziej leży owa Daiea - tak jakoś ładniej brzmi. W końcu skołowaciałam od tych imion... I miło mi (w jakiś sposób uważam to opowiadanie za moje... ) gdy przeczytałam o twoim projekcie czytania tego. Olka z xcomu zrobiła to samo z Antarskim Niebem. Chyba sama tak zrobię, tylko nie wiem kiedy, żeby tacie nie wpadła w oko jakaś ptworna ilość papieru i tuszu A po jednej stronie się zgubię.
Odda dziedzictwo... No cóż, w takich momentach przypomina mi się Graduation - nie jestem królem, ty nie jesteś księżniczką, a ty moim zastępcą. I faktycznie - szczerze to nie zwróciłam uwagi na to połączenie z nowojorską Avą...
Piasałam to wielokrotnie, zapewne nie tylko ja, że właśnie za to lubimy ten serial, że ukazuje on ludzi, którzy popelniają błędy. gdyby zrobił tak jak powinien, a nie tak jak zrobił, to by z tego wyszło jakieś jezioro Dawsona ("Ciek wodny Dawsona" jak to kiedyś ślicznie ujął zdaje się Xander) a nie Roswell. kochamy go za to, że Max się borykał z tym co powinien zrobić i za to, że inni mu nie pomogli, chociaż powinni, bo każdy z nas jest omylny i często kierujemy się subiektywnymi uczuciami i odczuciami.
Antarskie noce moim zdaniem są odpowiedzią na to co było oczywiste; co by się stało gdyby. Max poleciał. Wrócił do królestwa z pełną świadomością co go może spotkać. Wiedział, bo Tess powiedziała mu to w komorze tego nieszczęsnego, komicznie - kiczowato wyglądającego granilit(H)u. Mimo to poleciał za nią chcąc ratować Liz. Tam do końca wyzbył się złudzeń. To było mu potrzebne: 100% pewność, że nie tego potrzebuje. Ten pobyt był jego rozgrzeszeniem. Wybierając Ziemię i Liz zawsze by czuł, że nie dopełnił obowiązku. na Antarze zrozumiał, że nie jest w stanie nic zrobić, a przeżyje tylko dzięki temu, co poznał i pokochał na Ziemi. Udowodnił, że nie jest i nigdy nie będzie władcą, na jakiego czekali i nikt, łącznie z nim samym, nie miał już do niego o to pretensji. Antarianie zrozumieli, że chłopak, który jest więziony, to tylko chłopak. Nie istota o nadptrzyrodzonych zdolnościach, tylko istota śmiertelna i pragnąca spokoju i odrobimy prywatnego szczęścia. istota, której nie był dany wybór, a która posiadając wolną wolę postanowiła o niego zawalczyć.
Antarskie noce moim zdaniem są odpowiedzią na to co było oczywiste; co by się stało gdyby. Max poleciał. Wrócił do królestwa z pełną świadomością co go może spotkać. Wiedział, bo Tess powiedziała mu to w komorze tego nieszczęsnego, komicznie - kiczowato wyglądającego granilit(H)u. Mimo to poleciał za nią chcąc ratować Liz. Tam do końca wyzbył się złudzeń. To było mu potrzebne: 100% pewność, że nie tego potrzebuje. Ten pobyt był jego rozgrzeszeniem. Wybierając Ziemię i Liz zawsze by czuł, że nie dopełnił obowiązku. na Antarze zrozumiał, że nie jest w stanie nic zrobić, a przeżyje tylko dzięki temu, co poznał i pokochał na Ziemi. Udowodnił, że nie jest i nigdy nie będzie władcą, na jakiego czekali i nikt, łącznie z nim samym, nie miał już do niego o to pretensji. Antarianie zrozumieli, że chłopak, który jest więziony, to tylko chłopak. Nie istota o nadptrzyrodzonych zdolnościach, tylko istota śmiertelna i pragnąca spokoju i odrobimy prywatnego szczęścia. istota, której nie był dany wybór, a która posiadając wolną wolę postanowiła o niego zawalczyć.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
A jednak mnie najbardziej ujęła opowieść o nadziei, o walce i o odnalezieniu... Faktem jest, że dla pełnego zrozumienia i pojęcia uroku historii Deidre należy przeczytać obie części, ale mimo wszystko Antarian Sky promieniuje dla mnie największym urokiem i niemalże magią. Znacie coś takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia? Czy można zakochać się w opowieści od pierwszego słowa? Po mnie sądzę że tak... A tym czasem, zmobilizowana, ledwo wróciłam z zajęć o telewizji i zabawnych historyek zza kamery przerzuciłam się na tajemniczą i co to dużo mówić romantyczną historię...
Antarskie Noce
Część 7
Max malował godzinami, dziwny wir czasu który zatrzymał się gdzieś w połowie drogi między wiecznością a momentem. Tylko w ten sposób mógł znieść niepokój jaki wzbudziła w nim wizyta Zepha w pałacu. Zwłaszcza, że spotkanie z Tess coś za bardzo się przeciągało i trwało o wiele za długo niż powinno.
Żeby więc jakoś spędzić ten czas, Max malował, jego pędzel poruszał się wciąż po płótnie, zanurzając się w wibrujące barwy. Nigdy wcześniej nie miał takiej wolności ze swoją sztuką, ani razu w ciągu sześciu lat. Ale teraz nagle spostrzegł, że jest otoczony pustymi płótnami i dziesiątkami jeśli nie setkami tubek farb. Marzenie artysty, to właśnie zrealizował Zeph tworząc mu pracownię na odległym końcu swojego domu.
Zeph przyprowadził go tutaj po ich spotkaniu przy śniadaniu, tuż przed udaniem się na rozmowę z Tess. Był niemalże onieśmielony gdy jedym ruchem małej dłoni otworzył drzwi do przestronnego, dużego pokoju z rzędami białych płócien i pełym szeregów farb.
Max był pewien, że planował to od dawna. Wiedział to po sposobie, w jaki Zeph zapytał łagodnie, czy potrzebuje jeszcze jakiś rzeczy, czy pracownia była wyposażona we wszystko, co potrzeba.
Max mógł tylko skinąć głową bezgłośnie, gdy przesuwał palcami po nietkniętych tubkach farb, z większą ilością barw, jaką kiedykolwiek widział, niektóre z nich były dziwne i nieziemskie w odcieniach. Antar z pewnością był światem przepełnionym bogatymi i żywymi kolorami. Niestety, Max widział kilka z nich z okna swojej celi, gdzie prawie wszystko było szare i zduszone.
Ale nie teraz, gdy był wolny, jak uświadomił sobie Max w pewnym momencie z radością, gdy obserwował przepełniony barwami krajobraz za wielkimi oknami pracowni. Przysiadł na stołku przed dużym płótnem, w ręku trzymał pędzel.
Duże okna od podłogi aż po sufit wychodziły na poszarpany klif i na ocean rozbijający się o skały poniżej. Słońce było teraz nisko nad wodą i przesycało cały pokój delikatnym światłem, choć odbijało się ostro od wody. Światło mogło być zimowe, Max nie poczuł ciepła lata gdy delikatna bryza wpadła do Pokoju przez otwarte okna, poruszając wiszące w nich dzwonki wietrzne. Dom Zepha był miejscem spokoju, pełnym lekkich wiatrów i łagodnych, melodyjnych dźwięków. A serce Maxa czuło się tutaj skupione, tak, jakby naprawdę mógł wypocząć tutaj podczas krótkiego pobytu u przyjaciela.
Huczący ocean również przynosił mu ukojenie, gdy fala za falą rozbijały się o skały. Natura pełna pierwotnego piękna, esencja wolności, pomyślał Max obserwując obcy, kosmiczny krajobraz. Piękny, uporządkowany, poruszał w jego duszy coś dawno zapomnianego i zagubionego. Był połączony z tym dziwnym światem, tak samo jak zawsze był połączony z Liz – choć nie wahałby się zostawić go za sobą. Ponieważ przy całej dzikiej urodzie, było to miejsce zabarwione zbytnim bólem. Czuł tutaj zbyt wiele bólu by odczuć coś jeszcze, choć coś dziwnego budziło się w jego sercu widząc obietnicę podwójnych ksężycy nisko nad horyzontem. Wzejdą o czasie, a potem w nocy wypełnią niebo, okrągłe i pełne.
Obserwował je przez lata, rok po roku, i zawsze czuł ten sam niepokój, tą dziwną więź z antarskim niebem. Ale to był pierwszy raz, gdy obsewrował je wolny.
Delikatne światło wypełniające pracownię odbiło się od okien, za którymi zrobiło się już prawie kompletnie ciemno i Max uchwycił dziwne odbicie swojej rzeźbionej twarzy niczym twarzy ducha.
Przez cały dzień unikał luster, choć było ich naprawdę dużo w całym domu Zepha. Tylko wczoraj, po jego gorączkowym śnie, odważył się spojrzeć na swoje osobliwe odbicie. Coś jednak w jego twarzy intrygowało go, pół-odbijało się tak, jak teraz w oknie. Max położył pędzel na sztaludze i wstał ostrożnie. Przez chwilę jego kolano wysłało znajomy, szybki i przejmujący ból po całym jego ciele, ale zignorował to i podkuśtykal bliżej do okna, z którego patrzyło na niego jego odbicie. Nie wiedząc dlaczego pomyślał nagle o Duchu Opery i obsesji Isabel ze szkoły średniej na punkcie tego musicalu. Nigdy nie mógł zrozumieć jak mężczyzna, który był tak straszliwie zniekształcony i ukryty pod maską mógł stać się romantycznym bohaterem. Jak mógł myśleć, że prawdziwa, żywa kobieta, jego Liz, mogłaby go przyjąć? Nie wtedy, gdy rysy jego twarzy były całkowicie zniekształcone a jego oko było na wpół zamknięte po brutalnym pobiciu?
Ale mimo wszystko podszedł bliżej go okna, podniósł rękę do policzka i pomyślał o swoim śnie. Jak ona na niego patrzyła i nazwała go pięknym. Jak go dotykała, jej ręka gładziła jego rzeźbioną twarz. Porusza mnie powiedziała Michaelowi we śnie gdy patrzyła na niego z fascynacją.
Dotykała jego wyrzeźbionej twarzy z niezaprzeczalnym pożądaniem, był tego pewny. Max podniósł ostrożnie rękę do twarzy, wciąż zaskoczony tym, jak bardzo jego twarz była twarzą rzeźby – to chociaż było prawdą we śnie.
Ale uderzająca biel maski zastanawiała go, odcinając się ostro od jego skóry. Być sprawiło to długie popołudnie, które spędził obserwując barwy, ale to po prostu wydawało się być niewłaściwe, nienaturalne, i zrobił coś, co chciał zrobić poprzedniej nocy.
Powoli skoncentrował się i zebrał całą energię dotykając stwardniałej powierzchni maski, zmieniając ostrożne jej kolor dopóki nie przybrała odcienia jego własnej złotej skóry, dopóki nie stała się bardziej naturalna a nie tak rażąca.
W odbiciu w szybie maska już się nie odcinała, ale zlała się niezauważalnie z resztą jego ciała; tak bardzo, że przez chwilę nawet niemalże uwierzył, że to naprawdę była jego twarz.
Davidzie...Davidzie słyszał, jak głos Liz ze snu znowu go nawołuje. Poruszasz mnie, piękny Davidzie.
Odwrócił się od szyby z dreszczem, ponieważ gdy wyobrażał sobie głos Liz, poczuł się jak David, wiedział, że zaczynał lubić maskę stanowczo za bardzo. Chciał, by chroniła, by zasłaniała jego ostre blizny tak idealnie.
Chciał, by Liz widziała go jako jej pięknego Davida, nie jako złamanego, zniekształconego mężczyznę, którym tak naprawdę był.
***
Tymczasem gdy noc zapadła niczym cień nad oceanem, Max poczuł się poważnie zaniepokojony. Wyszedł z pracowni do zachwycającego wielkiego pokoju w centrum domu Zepha. Służący trochę przeszkadzali Maxowi i onieśmielali go, razem z ich uniżonymi spojrzeniami i delikatnymi gestami, którzy świadczyły o tym, że uznawali go za prawdziwego króla.
Zeph zawsze tak zachowywał się w stosunku do niego, choć zawsze to go zawstydzało. Ale w końcu Zeph był jego najlepszym przyjacielem i to był już utarty zwyczaj między nimi, coś, o czym Max wiedział, że ich znajomość wymaga tego dla jakiejś dziwnej równowagi.
Ale sposób, w jaki jego służący scurried gdy wchodził do pokoju, pomagając mu usiąść w pluszowym fotelu przy kominku sprawiały, że czuł się niezręcznie. Zwłaszcza gdy mówili szybko po antarsku, ciche słowa pełne respektu które z trudem rozróżniał.
Honor... pan... pije?
Usiłował się uśmiechnąć, ale był to bezsensowny wysiłek ze względu na maskę, gdy w końcu wymruczał antarskie słowa “Nie... dziękuję” i usiadł koło kominka. Mężczyźni patrzyli na niego dubiously, zadawali inne niezbyt inteligentne pytania dopóki w końcu nie poczuli się usatysfakcjonowani i nie zostawili go samego.
Trzeszczący ogień natychmiast go ogrzał; choć lato szybko nadchodziło, to jednak wieczory wciąż były chłodne i w każdym pomieszczeniu dworku kominki promieniowały ciepłem, potęgując jedynie ciepłe uczucie przepełniające serce Maxa im dłużej przebywał w domu Zepha. Przyjazny i łagodny duch przyjaciela zdawał się wypełniać wszystkie kąty i nie możliwe było nie odpowiadać na tak silne poczucie spokoju. I choć w jego myślach zagościł niepokój, w środku Max był dziwnie spokojny. Zamknął oczy gdy ciepły ogień i miękki fotel ukołysały go do lekkiego snu. Był tak bardzo zmęczony przez całe lata, że teraz poczucie wolności rozpieszczało go i wystarczało, by każdy napięty mięsień rozluźnił się.
Sen przyciągał go niczym zagubiony kochanek, dopóki nie wiedzieć kiedy nie zasnął przed kominkiem. W chwilę później spostrzegł, że przyciąga Liz bliżej siebie, układając się wraz z nią przed tańczącymi płomieniami.
-Będziesz walczył? – zapytała cicho opierając się o jego pierś. Zastanowił się, co mogła mieć na myśli.
-To znaczy? – zapytał.
-Wiesz, że Tess tak łatwo się nie podda.
Skinął głową bez słowa, czując jak jego serce bije szybko tuż koło jej pleców. Jego pragnienie rosło w tempie szybkiego crescendo, po prostu czując ją siedzącą między jego nogami, w jego ramionach. Gwałtowna potrzeba uderzyła go i odetchnął ciężko. Liz roześmiała się, bogaty, niski dźwięk, który spowodował, że jego podniecenie natychmiast zwiększyło się.
-Max, musisz być skupiony – zażartowała lekko, ale jej głos był poważny.
-Wiem. Oczywiście, że wiem.
-Wciąż myślisz o wczorajszej nocy – roześmiała się sięgając ręką do tyłu gładząc wewnętrzną stronę jego uda. –I to jest problem.
-Wczorajsza noc? – zapytał bez tchu, czując się lekko zakłopotany.
-No wiesz, nasz mały... upadek na trawniku Zepha.
-A, tak – uśmiechnął się wsuwając ręce dookoła jej talii. – To było... miłe. Zachwycające – zaczął odpinać jej dżinsy, bardzo, bardzo powoli. Położyła ostrożnie rękę na jego dłoni zatrzymując go.
-Musimy zaczekać, Max – ostrzegła, choć jej głos był chrapliwy od powstrzymywanego pożądania.
-Dlaczego? Chcę cię teraz – wyjaśnił obsypując jej ramiona lekkimi pocałunkami. Miała na sobie cienki swetrek i odgarnął jej długie włosy z jej pleców by móc całować delikatnie jej kark. –Dlaczego czekać?
-Żebyśmy naprawdę to zrobili.
Jęknął z niezadowoleniem, tak bardzo jej potrzebował i pożądanie wręcz pulsowało w środku niego.
-Ale jesteśmy tak daleko od siebie... – powiedział i nagle przypomniał sobie o swoim wyglądzie, czując się tym bardziej zaniepokojony. Ale wydawało się że nie miał problemów z mówieniem i gdy podniósł rękę do twarzy, ze zdumieniem odkrył, że zamiast maski było ciepłe ciało.
-Już niedługo – powiedziała przesuwając dłonią po jego nodze. – Już niedługo, Max.
-A co z Tess? – zapytał przypominając sobie jej pierwsze ostrzeżenie. Usiadł nieco wyżej i przycisnął ją do siebie mocniej tak, jakby mógł ochronić jąprzed wrogami.
Liz położyła jego ręce na swojej talii przytrzymując je tam swoimi dłońmi.
-Będziesz z nią walczył, Max? – zapytała. – Dla mnie? Zrobisz wszystko byle dostać się do domu?
-Tak, wszystko – skinął głową bez chwili wahania.
-Więc będę czekać – obiecała gdy wciąż całował jej kark i ramiona. – Chcę cię, Max. Nigdy nie przestałam... i z każdym dniem jest to coraz silniejsze.
Nagle zdał sobie sprawę, że z trudem oddycha, że jego pierś zacieśnia się pod wpływem silnego uczucia.
-Kocham...cię – odparł i nagle poczuł, jak jego szczęka i twarz sztywnieje. Całe jego ciało. – Tak...bardzo...Liz.
-Ja też cię kocham, Max – odparła obracając się w jego ramionach i patrząc mu w twarz. Podniosła ostrożnie rękę do jego szczęki i pogładziła go delikatnie. – Takim, jakim jesteś – uśmiechnęła się i gdy podniósł dłoń do jej policzka, uświadomił sobie, że patrzyła się na jego pooraną twarz. – Takim jak teraz, Max. Pamiętaj o tym, dobrze? – nalegała z oczami pełnymi łez.
Skinął głową oddychając ciężko i poczuł rękę na swoim ramieniu. Zaskoczony popatrzył do góry i wtedy Liz zniknęła. Liz zniknęła, a przed nim stał Zeph potrząsając lekko jego ramieniem by go obudzić.
-Spałeś – wyjaśnił Zeph opuszczajc dłoń. – Przepraszam, że cię obudziłem, ale musimy porozmawiać, Zan.
Max skinął głową i przypomniał sobie naleganie Liz by zrobił wszystko by wrócić do domu. I gdy spojrzał do góry w zmartwione oczy Zeoha, wiedział że te słowa były czymś więcej niż tylko snem. Były jej duszą, spacerującą łagodnie w jego, razem z nim. Były Liz, błagającą go o to, by jeszcze raz powrócił do domu.
***
Tess nigdy nie poddawała się bez walki i gdy Max studiował zmęczoną twarz Zepha, zastanowił się dlaczego żaden z nich nie zastanowił się nad tym, że tak łatwo zgodziła się na ich warunki.
-Królowa nie chce słyszeć o twoim odejściu – oznajmił Zeph siadając na krześle obok Maxa. – Oczekuje, że będziesz tutaj bez końca – ciągnął dalej niepewnie Zeph. – Zerwie zgodę ojca jeśli uzna to za konieczne. Max skinął głową w milczeniu i przez chwilę czuł, jak fala nienawiści budzi sie w nim na nowo. Nienawidził Tess od tak dawna, że z trudem rozpoznawał teraz to uczucie – poza pewnymi momentami, kiedy ostro przypominał sobie jej brutalność przez lata. A teraz, w obliczu Zephowego objawienia o Mędrcach, o rozpowiadaniu o jego Daiei i wiedzy, że Avara zrobiła wszystko co w jej mocy by oddzielić Zana od jego miłości, znajoma nienawiść obudziła się na nowo.
Zwłaszcza teraz, gdy po raz pierwszy od ponad ośmiu lat, mógł się w końcu połączyc z ukochaną. Gdy Kivar podpisał zgodę na jego powrót na Ziemię, królowa wciąż tak bardzo nienawidziła miłości żyjącej między nim a Liz, że starała się znoszczyć ich więź na zawsze.
-Powstrzymaj...ją – powiedział Max.
-Owszem, zrobimy to – zgodził się Zeph. –Znajdziemy sposób, by uniemożliwić jej szantaż.
-Ja... ją zatrzymam – powiedział pocierając dłonią o pierś. – Ja.
-Jak, Zan?
Max pomyślał intensywnie i zamknął oczy. Tess wciąż go chciała. Wiedział to, nie był tego pewien, ale ta myśl była uparta. Nie chodziło tylko o to, że chciała rozdzielić go z Daieą; chodziło o to, że chciała go jako kochanka. Nawet teraz.
Wciąż chciała przywiązać go do siebie w sposób, który nie udał jej się w poprzednim życiu – tym bardziej że nawet ich noc w obserwatorium tyle lat temu nigdy się nie wydarzyła. I w tym właśnie leżała jedyna moc, jaką dysponował Max.
-Weź mnie... ona.
Zeph pochylił głowę na chwilę.
-Zan, to nie w porządku, że zabiorę cię z powrotem do królowej, do pałacu – powiedział. – Być może ucieknie się do czegoś, by ponownie cię uwięzić.
-Umowa?
-Warunki dotyczące twojej wolności są bardziej dokładne niż dotyczące twojego powrotu na Ziemię.
-Więc...bezpieczny...pałac.
Zeph potrząsnął głową wpatrując się w płomienie.
-A jednak jestem niespokojny.
-Królowa...chce mnie.
-Dlaczego więc miałbym cię tam zabierać, Zan? To tylko wzmocni jej przekonanie o mocy, której nie ma.
-Porozmawia... ze mną – zapewnił Max. I w jakiś sposób był pewny, że on był jedyną osobą, która mogła wytłumaczyć Tess to, co ustalił Zeph z Kivarem. Wiedział również, że może użyć jej pożądania by odzyskać całkowitą wolność.
-Zeph, zaufaj...mi.
Zeph potarł swoje duże oczy wzdychając ciężko.
-Oczywiśvie, że ci wierzę. To królowej nie mogę zaufać. Nie z twoim życiem, Zan.
-Dom – powiedział po prostu Max, proste przypomnienie dla Zepha co oznaczało dla niego to słowo.
-Wiem, że tego pragniesz.
-Królowa...klucz...dom.
W końcu, po dłuższej chwili, Zeph skinąłgłową z wahaniem podpierając brodę na pięści.
-To prawda. Ale musisz pozwolić mi kontynuować negocjacje w twoim imieniu.
-Pójdziesz...ze mną – wyjaśnił Max. – Pałac...bronić.
-A co, jeśli nie będę mógł cię ochronić? – zapytał Zeph potrząsając dłonią. – Jestem tylko jednym mężczyzną.
-Jednym mężczyzną, który – urwał Max i wciągnął głęboko powietrze. – Już...uratował.
Zeph zamknął natychmiast oczy i pochylił głowę. Przez jakiś czas żaden z nich się nie odzywał, w ciszy rozlegało się jedynie nierówne trzeszczenie ognia.
W końcu Zeph otworzył oczy.
-Pójdę z tobą – powiedział przytłumionym głosem. – Będę mówił za ciebie, Zan, i chronił cię najlepiej jak potrafię.
-Jutro? – zapytał Max gdy Zeph podniósł się ze swojego miejsca i zaczął powoli chodzić przed kominkiem. – Pójdziemy?
-Nie mamy na co czekać – odparł Zeph kiwając głową. – Czas tylko wzmocni argumenty królowej. Musimy działać szybko by utrzymać twój powrót do domu.
Ale wtedy odwrócił się do Maxa, jego oczy były duże i poważne.
-Ale musimy być bardzo ostrożni, Zan. Nie mogę pozwolić byś znów trafił do więzienia. Nie odpowiadam za siebie jeśli królowa zrobi coś przeciwko tobie.
-Oczywiście – zgodził się Max.
Ale zastanowił się, czy Zeph ma pojęcie jak bardzo on sam chciał zniszczyć królową; że plan zaczął właśnie tworzyć się w głębi jego serca.
Antarskie Noce
Część 7
Max malował godzinami, dziwny wir czasu który zatrzymał się gdzieś w połowie drogi między wiecznością a momentem. Tylko w ten sposób mógł znieść niepokój jaki wzbudziła w nim wizyta Zepha w pałacu. Zwłaszcza, że spotkanie z Tess coś za bardzo się przeciągało i trwało o wiele za długo niż powinno.
Żeby więc jakoś spędzić ten czas, Max malował, jego pędzel poruszał się wciąż po płótnie, zanurzając się w wibrujące barwy. Nigdy wcześniej nie miał takiej wolności ze swoją sztuką, ani razu w ciągu sześciu lat. Ale teraz nagle spostrzegł, że jest otoczony pustymi płótnami i dziesiątkami jeśli nie setkami tubek farb. Marzenie artysty, to właśnie zrealizował Zeph tworząc mu pracownię na odległym końcu swojego domu.
Zeph przyprowadził go tutaj po ich spotkaniu przy śniadaniu, tuż przed udaniem się na rozmowę z Tess. Był niemalże onieśmielony gdy jedym ruchem małej dłoni otworzył drzwi do przestronnego, dużego pokoju z rzędami białych płócien i pełym szeregów farb.
Max był pewien, że planował to od dawna. Wiedział to po sposobie, w jaki Zeph zapytał łagodnie, czy potrzebuje jeszcze jakiś rzeczy, czy pracownia była wyposażona we wszystko, co potrzeba.
Max mógł tylko skinąć głową bezgłośnie, gdy przesuwał palcami po nietkniętych tubkach farb, z większą ilością barw, jaką kiedykolwiek widział, niektóre z nich były dziwne i nieziemskie w odcieniach. Antar z pewnością był światem przepełnionym bogatymi i żywymi kolorami. Niestety, Max widział kilka z nich z okna swojej celi, gdzie prawie wszystko było szare i zduszone.
Ale nie teraz, gdy był wolny, jak uświadomił sobie Max w pewnym momencie z radością, gdy obserwował przepełniony barwami krajobraz za wielkimi oknami pracowni. Przysiadł na stołku przed dużym płótnem, w ręku trzymał pędzel.
Duże okna od podłogi aż po sufit wychodziły na poszarpany klif i na ocean rozbijający się o skały poniżej. Słońce było teraz nisko nad wodą i przesycało cały pokój delikatnym światłem, choć odbijało się ostro od wody. Światło mogło być zimowe, Max nie poczuł ciepła lata gdy delikatna bryza wpadła do Pokoju przez otwarte okna, poruszając wiszące w nich dzwonki wietrzne. Dom Zepha był miejscem spokoju, pełnym lekkich wiatrów i łagodnych, melodyjnych dźwięków. A serce Maxa czuło się tutaj skupione, tak, jakby naprawdę mógł wypocząć tutaj podczas krótkiego pobytu u przyjaciela.
Huczący ocean również przynosił mu ukojenie, gdy fala za falą rozbijały się o skały. Natura pełna pierwotnego piękna, esencja wolności, pomyślał Max obserwując obcy, kosmiczny krajobraz. Piękny, uporządkowany, poruszał w jego duszy coś dawno zapomnianego i zagubionego. Był połączony z tym dziwnym światem, tak samo jak zawsze był połączony z Liz – choć nie wahałby się zostawić go za sobą. Ponieważ przy całej dzikiej urodzie, było to miejsce zabarwione zbytnim bólem. Czuł tutaj zbyt wiele bólu by odczuć coś jeszcze, choć coś dziwnego budziło się w jego sercu widząc obietnicę podwójnych ksężycy nisko nad horyzontem. Wzejdą o czasie, a potem w nocy wypełnią niebo, okrągłe i pełne.
Obserwował je przez lata, rok po roku, i zawsze czuł ten sam niepokój, tą dziwną więź z antarskim niebem. Ale to był pierwszy raz, gdy obsewrował je wolny.
Delikatne światło wypełniające pracownię odbiło się od okien, za którymi zrobiło się już prawie kompletnie ciemno i Max uchwycił dziwne odbicie swojej rzeźbionej twarzy niczym twarzy ducha.
Przez cały dzień unikał luster, choć było ich naprawdę dużo w całym domu Zepha. Tylko wczoraj, po jego gorączkowym śnie, odważył się spojrzeć na swoje osobliwe odbicie. Coś jednak w jego twarzy intrygowało go, pół-odbijało się tak, jak teraz w oknie. Max położył pędzel na sztaludze i wstał ostrożnie. Przez chwilę jego kolano wysłało znajomy, szybki i przejmujący ból po całym jego ciele, ale zignorował to i podkuśtykal bliżej do okna, z którego patrzyło na niego jego odbicie. Nie wiedząc dlaczego pomyślał nagle o Duchu Opery i obsesji Isabel ze szkoły średniej na punkcie tego musicalu. Nigdy nie mógł zrozumieć jak mężczyzna, który był tak straszliwie zniekształcony i ukryty pod maską mógł stać się romantycznym bohaterem. Jak mógł myśleć, że prawdziwa, żywa kobieta, jego Liz, mogłaby go przyjąć? Nie wtedy, gdy rysy jego twarzy były całkowicie zniekształcone a jego oko było na wpół zamknięte po brutalnym pobiciu?
Ale mimo wszystko podszedł bliżej go okna, podniósł rękę do policzka i pomyślał o swoim śnie. Jak ona na niego patrzyła i nazwała go pięknym. Jak go dotykała, jej ręka gładziła jego rzeźbioną twarz. Porusza mnie powiedziała Michaelowi we śnie gdy patrzyła na niego z fascynacją.
Dotykała jego wyrzeźbionej twarzy z niezaprzeczalnym pożądaniem, był tego pewny. Max podniósł ostrożnie rękę do twarzy, wciąż zaskoczony tym, jak bardzo jego twarz była twarzą rzeźby – to chociaż było prawdą we śnie.
Ale uderzająca biel maski zastanawiała go, odcinając się ostro od jego skóry. Być sprawiło to długie popołudnie, które spędził obserwując barwy, ale to po prostu wydawało się być niewłaściwe, nienaturalne, i zrobił coś, co chciał zrobić poprzedniej nocy.
Powoli skoncentrował się i zebrał całą energię dotykając stwardniałej powierzchni maski, zmieniając ostrożne jej kolor dopóki nie przybrała odcienia jego własnej złotej skóry, dopóki nie stała się bardziej naturalna a nie tak rażąca.
W odbiciu w szybie maska już się nie odcinała, ale zlała się niezauważalnie z resztą jego ciała; tak bardzo, że przez chwilę nawet niemalże uwierzył, że to naprawdę była jego twarz.
Davidzie...Davidzie słyszał, jak głos Liz ze snu znowu go nawołuje. Poruszasz mnie, piękny Davidzie.
Odwrócił się od szyby z dreszczem, ponieważ gdy wyobrażał sobie głos Liz, poczuł się jak David, wiedział, że zaczynał lubić maskę stanowczo za bardzo. Chciał, by chroniła, by zasłaniała jego ostre blizny tak idealnie.
Chciał, by Liz widziała go jako jej pięknego Davida, nie jako złamanego, zniekształconego mężczyznę, którym tak naprawdę był.
***
Tymczasem gdy noc zapadła niczym cień nad oceanem, Max poczuł się poważnie zaniepokojony. Wyszedł z pracowni do zachwycającego wielkiego pokoju w centrum domu Zepha. Służący trochę przeszkadzali Maxowi i onieśmielali go, razem z ich uniżonymi spojrzeniami i delikatnymi gestami, którzy świadczyły o tym, że uznawali go za prawdziwego króla.
Zeph zawsze tak zachowywał się w stosunku do niego, choć zawsze to go zawstydzało. Ale w końcu Zeph był jego najlepszym przyjacielem i to był już utarty zwyczaj między nimi, coś, o czym Max wiedział, że ich znajomość wymaga tego dla jakiejś dziwnej równowagi.
Ale sposób, w jaki jego służący scurried gdy wchodził do pokoju, pomagając mu usiąść w pluszowym fotelu przy kominku sprawiały, że czuł się niezręcznie. Zwłaszcza gdy mówili szybko po antarsku, ciche słowa pełne respektu które z trudem rozróżniał.
Honor... pan... pije?
Usiłował się uśmiechnąć, ale był to bezsensowny wysiłek ze względu na maskę, gdy w końcu wymruczał antarskie słowa “Nie... dziękuję” i usiadł koło kominka. Mężczyźni patrzyli na niego dubiously, zadawali inne niezbyt inteligentne pytania dopóki w końcu nie poczuli się usatysfakcjonowani i nie zostawili go samego.
Trzeszczący ogień natychmiast go ogrzał; choć lato szybko nadchodziło, to jednak wieczory wciąż były chłodne i w każdym pomieszczeniu dworku kominki promieniowały ciepłem, potęgując jedynie ciepłe uczucie przepełniające serce Maxa im dłużej przebywał w domu Zepha. Przyjazny i łagodny duch przyjaciela zdawał się wypełniać wszystkie kąty i nie możliwe było nie odpowiadać na tak silne poczucie spokoju. I choć w jego myślach zagościł niepokój, w środku Max był dziwnie spokojny. Zamknął oczy gdy ciepły ogień i miękki fotel ukołysały go do lekkiego snu. Był tak bardzo zmęczony przez całe lata, że teraz poczucie wolności rozpieszczało go i wystarczało, by każdy napięty mięsień rozluźnił się.
Sen przyciągał go niczym zagubiony kochanek, dopóki nie wiedzieć kiedy nie zasnął przed kominkiem. W chwilę później spostrzegł, że przyciąga Liz bliżej siebie, układając się wraz z nią przed tańczącymi płomieniami.
-Będziesz walczył? – zapytała cicho opierając się o jego pierś. Zastanowił się, co mogła mieć na myśli.
-To znaczy? – zapytał.
-Wiesz, że Tess tak łatwo się nie podda.
Skinął głową bez słowa, czując jak jego serce bije szybko tuż koło jej pleców. Jego pragnienie rosło w tempie szybkiego crescendo, po prostu czując ją siedzącą między jego nogami, w jego ramionach. Gwałtowna potrzeba uderzyła go i odetchnął ciężko. Liz roześmiała się, bogaty, niski dźwięk, który spowodował, że jego podniecenie natychmiast zwiększyło się.
-Max, musisz być skupiony – zażartowała lekko, ale jej głos był poważny.
-Wiem. Oczywiście, że wiem.
-Wciąż myślisz o wczorajszej nocy – roześmiała się sięgając ręką do tyłu gładząc wewnętrzną stronę jego uda. –I to jest problem.
-Wczorajsza noc? – zapytał bez tchu, czując się lekko zakłopotany.
-No wiesz, nasz mały... upadek na trawniku Zepha.
-A, tak – uśmiechnął się wsuwając ręce dookoła jej talii. – To było... miłe. Zachwycające – zaczął odpinać jej dżinsy, bardzo, bardzo powoli. Położyła ostrożnie rękę na jego dłoni zatrzymując go.
-Musimy zaczekać, Max – ostrzegła, choć jej głos był chrapliwy od powstrzymywanego pożądania.
-Dlaczego? Chcę cię teraz – wyjaśnił obsypując jej ramiona lekkimi pocałunkami. Miała na sobie cienki swetrek i odgarnął jej długie włosy z jej pleców by móc całować delikatnie jej kark. –Dlaczego czekać?
-Żebyśmy naprawdę to zrobili.
Jęknął z niezadowoleniem, tak bardzo jej potrzebował i pożądanie wręcz pulsowało w środku niego.
-Ale jesteśmy tak daleko od siebie... – powiedział i nagle przypomniał sobie o swoim wyglądzie, czując się tym bardziej zaniepokojony. Ale wydawało się że nie miał problemów z mówieniem i gdy podniósł rękę do twarzy, ze zdumieniem odkrył, że zamiast maski było ciepłe ciało.
-Już niedługo – powiedziała przesuwając dłonią po jego nodze. – Już niedługo, Max.
-A co z Tess? – zapytał przypominając sobie jej pierwsze ostrzeżenie. Usiadł nieco wyżej i przycisnął ją do siebie mocniej tak, jakby mógł ochronić jąprzed wrogami.
Liz położyła jego ręce na swojej talii przytrzymując je tam swoimi dłońmi.
-Będziesz z nią walczył, Max? – zapytała. – Dla mnie? Zrobisz wszystko byle dostać się do domu?
-Tak, wszystko – skinął głową bez chwili wahania.
-Więc będę czekać – obiecała gdy wciąż całował jej kark i ramiona. – Chcę cię, Max. Nigdy nie przestałam... i z każdym dniem jest to coraz silniejsze.
Nagle zdał sobie sprawę, że z trudem oddycha, że jego pierś zacieśnia się pod wpływem silnego uczucia.
-Kocham...cię – odparł i nagle poczuł, jak jego szczęka i twarz sztywnieje. Całe jego ciało. – Tak...bardzo...Liz.
-Ja też cię kocham, Max – odparła obracając się w jego ramionach i patrząc mu w twarz. Podniosła ostrożnie rękę do jego szczęki i pogładziła go delikatnie. – Takim, jakim jesteś – uśmiechnęła się i gdy podniósł dłoń do jej policzka, uświadomił sobie, że patrzyła się na jego pooraną twarz. – Takim jak teraz, Max. Pamiętaj o tym, dobrze? – nalegała z oczami pełnymi łez.
Skinął głową oddychając ciężko i poczuł rękę na swoim ramieniu. Zaskoczony popatrzył do góry i wtedy Liz zniknęła. Liz zniknęła, a przed nim stał Zeph potrząsając lekko jego ramieniem by go obudzić.
-Spałeś – wyjaśnił Zeph opuszczajc dłoń. – Przepraszam, że cię obudziłem, ale musimy porozmawiać, Zan.
Max skinął głową i przypomniał sobie naleganie Liz by zrobił wszystko by wrócić do domu. I gdy spojrzał do góry w zmartwione oczy Zeoha, wiedział że te słowa były czymś więcej niż tylko snem. Były jej duszą, spacerującą łagodnie w jego, razem z nim. Były Liz, błagającą go o to, by jeszcze raz powrócił do domu.
***
Tess nigdy nie poddawała się bez walki i gdy Max studiował zmęczoną twarz Zepha, zastanowił się dlaczego żaden z nich nie zastanowił się nad tym, że tak łatwo zgodziła się na ich warunki.
-Królowa nie chce słyszeć o twoim odejściu – oznajmił Zeph siadając na krześle obok Maxa. – Oczekuje, że będziesz tutaj bez końca – ciągnął dalej niepewnie Zeph. – Zerwie zgodę ojca jeśli uzna to za konieczne. Max skinął głową w milczeniu i przez chwilę czuł, jak fala nienawiści budzi sie w nim na nowo. Nienawidził Tess od tak dawna, że z trudem rozpoznawał teraz to uczucie – poza pewnymi momentami, kiedy ostro przypominał sobie jej brutalność przez lata. A teraz, w obliczu Zephowego objawienia o Mędrcach, o rozpowiadaniu o jego Daiei i wiedzy, że Avara zrobiła wszystko co w jej mocy by oddzielić Zana od jego miłości, znajoma nienawiść obudziła się na nowo.
Zwłaszcza teraz, gdy po raz pierwszy od ponad ośmiu lat, mógł się w końcu połączyc z ukochaną. Gdy Kivar podpisał zgodę na jego powrót na Ziemię, królowa wciąż tak bardzo nienawidziła miłości żyjącej między nim a Liz, że starała się znoszczyć ich więź na zawsze.
-Powstrzymaj...ją – powiedział Max.
-Owszem, zrobimy to – zgodził się Zeph. –Znajdziemy sposób, by uniemożliwić jej szantaż.
-Ja... ją zatrzymam – powiedział pocierając dłonią o pierś. – Ja.
-Jak, Zan?
Max pomyślał intensywnie i zamknął oczy. Tess wciąż go chciała. Wiedział to, nie był tego pewien, ale ta myśl była uparta. Nie chodziło tylko o to, że chciała rozdzielić go z Daieą; chodziło o to, że chciała go jako kochanka. Nawet teraz.
Wciąż chciała przywiązać go do siebie w sposób, który nie udał jej się w poprzednim życiu – tym bardziej że nawet ich noc w obserwatorium tyle lat temu nigdy się nie wydarzyła. I w tym właśnie leżała jedyna moc, jaką dysponował Max.
-Weź mnie... ona.
Zeph pochylił głowę na chwilę.
-Zan, to nie w porządku, że zabiorę cię z powrotem do królowej, do pałacu – powiedział. – Być może ucieknie się do czegoś, by ponownie cię uwięzić.
-Umowa?
-Warunki dotyczące twojej wolności są bardziej dokładne niż dotyczące twojego powrotu na Ziemię.
-Więc...bezpieczny...pałac.
Zeph potrząsnął głową wpatrując się w płomienie.
-A jednak jestem niespokojny.
-Królowa...chce mnie.
-Dlaczego więc miałbym cię tam zabierać, Zan? To tylko wzmocni jej przekonanie o mocy, której nie ma.
-Porozmawia... ze mną – zapewnił Max. I w jakiś sposób był pewny, że on był jedyną osobą, która mogła wytłumaczyć Tess to, co ustalił Zeph z Kivarem. Wiedział również, że może użyć jej pożądania by odzyskać całkowitą wolność.
-Zeph, zaufaj...mi.
Zeph potarł swoje duże oczy wzdychając ciężko.
-Oczywiśvie, że ci wierzę. To królowej nie mogę zaufać. Nie z twoim życiem, Zan.
-Dom – powiedział po prostu Max, proste przypomnienie dla Zepha co oznaczało dla niego to słowo.
-Wiem, że tego pragniesz.
-Królowa...klucz...dom.
W końcu, po dłuższej chwili, Zeph skinąłgłową z wahaniem podpierając brodę na pięści.
-To prawda. Ale musisz pozwolić mi kontynuować negocjacje w twoim imieniu.
-Pójdziesz...ze mną – wyjaśnił Max. – Pałac...bronić.
-A co, jeśli nie będę mógł cię ochronić? – zapytał Zeph potrząsając dłonią. – Jestem tylko jednym mężczyzną.
-Jednym mężczyzną, który – urwał Max i wciągnął głęboko powietrze. – Już...uratował.
Zeph zamknął natychmiast oczy i pochylił głowę. Przez jakiś czas żaden z nich się nie odzywał, w ciszy rozlegało się jedynie nierówne trzeszczenie ognia.
W końcu Zeph otworzył oczy.
-Pójdę z tobą – powiedział przytłumionym głosem. – Będę mówił za ciebie, Zan, i chronił cię najlepiej jak potrafię.
-Jutro? – zapytał Max gdy Zeph podniósł się ze swojego miejsca i zaczął powoli chodzić przed kominkiem. – Pójdziemy?
-Nie mamy na co czekać – odparł Zeph kiwając głową. – Czas tylko wzmocni argumenty królowej. Musimy działać szybko by utrzymać twój powrót do domu.
Ale wtedy odwrócił się do Maxa, jego oczy były duże i poważne.
-Ale musimy być bardzo ostrożni, Zan. Nie mogę pozwolić byś znów trafił do więzienia. Nie odpowiadam za siebie jeśli królowa zrobi coś przeciwko tobie.
-Oczywiście – zgodził się Max.
Ale zastanowił się, czy Zeph ma pojęcie jak bardzo on sam chciał zniszczyć królową; że plan zaczął właśnie tworzyć się w głębi jego serca.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 65 guests