T: Miłość niejedno ma imię [by Max&LizBeliever]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Rany boskie, dopchać się do tego komputera nie można, choć tylko dwie osoby się przepychają...
Przeczytałam Lethal Whispers i na zmianę to miałam dreszcze, to śmiałam się... I teraz nie omieszkam napisać paru słów na ten temat Wspaniała postać Maxa. Taki, jakiego uwielbiam choć na początku, przyznam, był nieco dziwny. Maria jest cudowna i przechodzi sama siebie - ma jak zwykle niezrównane teksty, a przy tej żabie w końcu wybuchnęłam śmiechem Ponadto piesek Michaela był również milutki i ta rozrywka Maxa i Liz... Urocze Potem zaś nastąpił obrót o 180 stopni i znowu jęczałam w duchu "No powiedz jej, powiedz jej, no powiesz jej w końcu czy nie?!". Że też w każdym niemalże opowiadaniu musi nastąpić taki moment... A potem już wiedziałam, że będzie źle i poszłam spać niemalże roztrzęsiona. Rano dokończyłam czytanie (zanim wyrzucono mnie sprzed monitora) i potem już cały czas miałam lodowate ręce (na ogół mam chłodne, ale lodowate...). Myślałam, że jeszcze chwila i nomalnie przyłożę Michaelowi. Nie wiem, jak chciaam to zrobić... Ale w każdym opowiadaniu musi być jakiś mankament te części... nieziemskie... troszeczkę mnie nudziły. Tu jestem rozemocjonowana zachowaniem Michaela, tym co powie Liz i co ten potwór jej zrobi, i nagle wstawiają mi coś o Zanie. Za duży skok jak dla mnie. Co nie zmienia faktu że opowiadanie jest przepiękne i niesamowicie nastrojowe... (mycie samochodu również było ciekawe. Szczególnie z późniejszym komentarzem Marii... Ma dziewczyna poczucie humoru ). Masz rację, Lizziett, jest to jedno z tych opowiadań, w których po pewnym czasie nie nastąpi rozdzielenie treści od tytułu i autora . "Broken Wings" są zupełnie inne, choć oba opowiadania są w jakiś sposób podobne, oba są miejscami naprawdę ponure i mroczne i jakby się tak zastanowić - to w obu koncepcja może jest nawet podobna.
No dobrze, nie zanudzam już moimi pseudo-wynurzeniami, Lizziett prosimy o kolejną część "Miłości...".
Przeczytałam Lethal Whispers i na zmianę to miałam dreszcze, to śmiałam się... I teraz nie omieszkam napisać paru słów na ten temat Wspaniała postać Maxa. Taki, jakiego uwielbiam choć na początku, przyznam, był nieco dziwny. Maria jest cudowna i przechodzi sama siebie - ma jak zwykle niezrównane teksty, a przy tej żabie w końcu wybuchnęłam śmiechem Ponadto piesek Michaela był również milutki i ta rozrywka Maxa i Liz... Urocze Potem zaś nastąpił obrót o 180 stopni i znowu jęczałam w duchu "No powiedz jej, powiedz jej, no powiesz jej w końcu czy nie?!". Że też w każdym niemalże opowiadaniu musi nastąpić taki moment... A potem już wiedziałam, że będzie źle i poszłam spać niemalże roztrzęsiona. Rano dokończyłam czytanie (zanim wyrzucono mnie sprzed monitora) i potem już cały czas miałam lodowate ręce (na ogół mam chłodne, ale lodowate...). Myślałam, że jeszcze chwila i nomalnie przyłożę Michaelowi. Nie wiem, jak chciaam to zrobić... Ale w każdym opowiadaniu musi być jakiś mankament te części... nieziemskie... troszeczkę mnie nudziły. Tu jestem rozemocjonowana zachowaniem Michaela, tym co powie Liz i co ten potwór jej zrobi, i nagle wstawiają mi coś o Zanie. Za duży skok jak dla mnie. Co nie zmienia faktu że opowiadanie jest przepiękne i niesamowicie nastrojowe... (mycie samochodu również było ciekawe. Szczególnie z późniejszym komentarzem Marii... Ma dziewczyna poczucie humoru ). Masz rację, Lizziett, jest to jedno z tych opowiadań, w których po pewnym czasie nie nastąpi rozdzielenie treści od tytułu i autora . "Broken Wings" są zupełnie inne, choć oba opowiadania są w jakiś sposób podobne, oba są miejscami naprawdę ponure i mroczne i jakby się tak zastanowić - to w obu koncepcja może jest nawet podobna.
No dobrze, nie zanudzam już moimi pseudo-wynurzeniami, Lizziett prosimy o kolejną część "Miłości...".
- Galadriela
- Zainteresowany
- Posts: 333
- Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
- Contact:
Galadrielo, te opowiadania mozna znaleść na http://www.roswellfanatics.net w dziale AU.
Nan, cieszę sie, ze podobało ci się LW, bo na mnie również zrobiło piorunujące wrażenie, z dreszczami i zimnymi dłońmi włącznie...to poetyckie opowiadanie, takie jakie zawsze pragnęłam przeczytac i ktore nagle znalazło sie przed moimi oczami. Max- zgadzam sie- wspaniały- obok "Home series" EmilyluvsRoswell i "Carnival of the souls"Cherie to jego najlepszy portret. Maria równiez jest niezmieska...nie winiłabym tak bardzo Michaela i Isabel....oni w znacznej mierze troszczyli sie o Maxa...pamietasz te jego "epileptyczne ataki"...jedno mnie zastanawia...skoro Michael jest wcieleniem Amara- btrata Alianory- Liz, to cz pomiedzy nim a "siostrą" nie powinna wytworzyc sie jakaś duchowa więź?No i jeszcze- zazwyczaj przy lekturze opowiadań Dreamer ma sie wielka ochote pogonic Maxa z pogrzebaczem ("To moja wina". "Przepraszam', "Jestem potworem", "Liz nie kochaj mnie", "Idę sie poswięcic i umrzeć" itp)...tym razem miałam wielką ochotę pogonić z pogrzebaczem Liz...zwłaszcza gdy spakowała manatki i chciała wracać do NY)...
Dzisiaj króciutki rozdział, ale na swoje usprawiedliweinie mam
a) Josephine tak je dozuje
b) pracuję nad Tulaczymi duszami
c) nie było mnie pół dnia
Rozdział 3
Kiedy woda wyparowuje z powierzchni ziemi, powraca do atmosfery, przybierając swą pierwotną formę- delikatnych kropli wody. Jeśli temperatura jest wystarczająco zimna, krople wody są na powrót zsyłane na ziemię, pod postacią deszczu. Gdzie jest deszcz, tam również są i chmury, przesłaniające niebo. Słońce niknie, na ziemię zstępuje szarość i mrok, wyciszając świat , lecz jednocześnie wypełniając go ożywczym zapachem. Deszcz obmywa ziemię, spłukując kurz i brud, po czym odchodzi. Świat, który pozostawił, dostąpił oczyszczenia.
W dniu pogrzebu słońce świeciło pełnym blaskiem. Niebo było oszałamiająco błękitne, nie milkł śpiew ptaków. Świat był pełen życia i drwił ze śmierci. Słońce spoglądało na niego, zdumione jego bólem. Pragnął, aby padało. Pragnął czuć deszcz obmywający jego ciało, tłumiący uczucia. Tłumiący myśli. Pragnął czuć deszcz obmywający jego ciało, ziemię przesiąkniętą smutkiem. Czuł na sobie ich spojrzenia. Szarość deszczu mogłaby go przed nimi ochronić. Przed ich współczuciem. Mogłaby ochronić go przed ich smutkiem. Ale słońce nie przestało świecić. Nie ustawał śpiew ptaków. Życie nie zatrzymało się. Płynęło nadal, gdzieś poza nim, wciąż żegnał je spojrzeniem.
Tess Kayla Evans, 5 lipiec 1978- 15 sierpień 2001. Jak mógł stać tutaj, w blasku słońca, gdy ona zostanie przysypana zimna, wilgotną ziemią? Pragnęła zabrać Josha do Disneylandu. Planowali zostawić Josha u Isabel i spędzić trochę czasu razem. Teraz ona już nie istniała.
Joshua Christopher Evans 10 luty 1999- 14 sierpnia 2001. Czuł pustkę. Jego serce już nie mieszkało w jego piersi. Już go tutaj nie było. Przestał oddychać wraz z chwila, która wypełnił ostatni oddech jego syna. Jego serce przestało bić w chwili, gdy ucichło serce Tess. Choć tak naprawdę, do końca nie umilkło. Cząstka Tess żyła w ciele innej osoby. Jej serce wciąż żyło i wybijało swój rytm. Ale nie dla ich syna. Nie dla niego. Nawet nie dla niej samej. Biło dla innego człowieka. Próbował odnaleźć spokój w myśli, ze śmierć Tess przyniosła życie komuś innemu, ale nie potrafił. Jak mógłby? Tess nie żyła. Odeszła. Odszedł jej oddech. Jej skóra pozostała zimna. Jej ciało pogrzebane w ziemi.
-Max? Idziesz?
Wiedział, ze powinien odpowiedzieć, ale nie był w stanie. Nic już nie miało znaczenia. Pragnął, aby słońce przestało padać, a deszcz spadł na ziemię. Pragnął trzymać żonę i syna w ramionach. Ale nie mógł. Nic więc już nie miało znaczenia.
-Trzymaj się skarbie.
Podniósł wzrok. Słońce paliło jego oczy a jedyne co mógł zrobić, to stać tam nadal. W oczekiwaniu na pierwsze krople deszczu. Na coś, co obmyłoby jego uczucia. Na coś, co uczyniłoby życie wartym następnego oddechu.
Tydzień wcześniej.
Pierwszym dźwiękiem jaki usłyszała po przebudzeniu, było bicie jej serca. Czuła, jak pracuje wewnątrz niej. Czuła jak żyje. Powoli otworzyła oczy.
-Liz?
Następną rzeczą, na jaka zwróciła uwagę, było powietrze wypełniające jej płuca. Z taka łatwością i swobodą. Tak jakby nie musiała podejmować wysiłku, by oddychać. By napełniać płuca powietrzem.
-Nancy? Ona chyba się budzi.
-Lizzie? Skarbie?
Wszystko zdawało się być przytłumione. Tak jakby spowijał ją kokon bawełny, wyciszający naturalnie wszystkie otaczające ją dźwięki. Ale nawet oślepiające światło nie mogło ją powstrzymać przed otworzeniem oczu i spojrzeniem na twarze zgromadzonych przy niej ludzi.
-Witaj kotku.
To jej matka podeszła bliżej, stając u wezgłowia łóżka i biorąc jej dłoń w swoją. Narkoza powoli przestawała działać i uśpione emocje powoli budziły się do życia. Euforia. To ja czuła. Szczęście większe niż myślała, ze może być to możliwe. Żyła. Oddychała. Myślała. Uścisnęła dłoń matki w odpowiedzi.
-Jak się czujesz?
Jej najlepsza przyjaciółka zbliżyła się do niej i zapragnęła się uśmiechnąć. Pragnęła się śmiać. Pragnęła wyskoczyć z łóżka i uściskać wszystkich. Ale wiedziała, ze będzie miało na to później wiele czasu. Całe życie. Coś, na co wcześniej nigdy nie liczyła. Chciała unieść rękę i ja dotknąć, ale coś ja powstrzymywało.
-Tutaj są rzemienie na nadgarstki kochanie- usłyszała głos ojca- pamiętasz?
Pamiętała. Maria wysunęła się zza pleców jej matki i odsunęła pasemko włosów z czoła Liz.
-Wyglądasz pięknie dziewczyno- powiedziała miękko.
Liz czuła, jak narkotyk ponownie zaczyna krążyć w jej żyłach, nakazując jej ciału odpocząć.
-Śpij skrzacie- usłyszała słowa matki, zanim powieki zaczęły jej ciążyć- będziemy tu wszyscy kiedy się obudzisz.
Zanim usnęła usłyszała jeszcze głos Marii.
-Witaj z powrotem Liz.
I były to najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek słyszała.
cdn...
Nan, cieszę sie, ze podobało ci się LW, bo na mnie również zrobiło piorunujące wrażenie, z dreszczami i zimnymi dłońmi włącznie...to poetyckie opowiadanie, takie jakie zawsze pragnęłam przeczytac i ktore nagle znalazło sie przed moimi oczami. Max- zgadzam sie- wspaniały- obok "Home series" EmilyluvsRoswell i "Carnival of the souls"Cherie to jego najlepszy portret. Maria równiez jest niezmieska...nie winiłabym tak bardzo Michaela i Isabel....oni w znacznej mierze troszczyli sie o Maxa...pamietasz te jego "epileptyczne ataki"...jedno mnie zastanawia...skoro Michael jest wcieleniem Amara- btrata Alianory- Liz, to cz pomiedzy nim a "siostrą" nie powinna wytworzyc sie jakaś duchowa więź?No i jeszcze- zazwyczaj przy lekturze opowiadań Dreamer ma sie wielka ochote pogonic Maxa z pogrzebaczem ("To moja wina". "Przepraszam', "Jestem potworem", "Liz nie kochaj mnie", "Idę sie poswięcic i umrzeć" itp)...tym razem miałam wielką ochotę pogonić z pogrzebaczem Liz...zwłaszcza gdy spakowała manatki i chciała wracać do NY)...
Dzisiaj króciutki rozdział, ale na swoje usprawiedliweinie mam
a) Josephine tak je dozuje
b) pracuję nad Tulaczymi duszami
c) nie było mnie pół dnia
Rozdział 3
Kiedy woda wyparowuje z powierzchni ziemi, powraca do atmosfery, przybierając swą pierwotną formę- delikatnych kropli wody. Jeśli temperatura jest wystarczająco zimna, krople wody są na powrót zsyłane na ziemię, pod postacią deszczu. Gdzie jest deszcz, tam również są i chmury, przesłaniające niebo. Słońce niknie, na ziemię zstępuje szarość i mrok, wyciszając świat , lecz jednocześnie wypełniając go ożywczym zapachem. Deszcz obmywa ziemię, spłukując kurz i brud, po czym odchodzi. Świat, który pozostawił, dostąpił oczyszczenia.
W dniu pogrzebu słońce świeciło pełnym blaskiem. Niebo było oszałamiająco błękitne, nie milkł śpiew ptaków. Świat był pełen życia i drwił ze śmierci. Słońce spoglądało na niego, zdumione jego bólem. Pragnął, aby padało. Pragnął czuć deszcz obmywający jego ciało, tłumiący uczucia. Tłumiący myśli. Pragnął czuć deszcz obmywający jego ciało, ziemię przesiąkniętą smutkiem. Czuł na sobie ich spojrzenia. Szarość deszczu mogłaby go przed nimi ochronić. Przed ich współczuciem. Mogłaby ochronić go przed ich smutkiem. Ale słońce nie przestało świecić. Nie ustawał śpiew ptaków. Życie nie zatrzymało się. Płynęło nadal, gdzieś poza nim, wciąż żegnał je spojrzeniem.
Tess Kayla Evans, 5 lipiec 1978- 15 sierpień 2001. Jak mógł stać tutaj, w blasku słońca, gdy ona zostanie przysypana zimna, wilgotną ziemią? Pragnęła zabrać Josha do Disneylandu. Planowali zostawić Josha u Isabel i spędzić trochę czasu razem. Teraz ona już nie istniała.
Joshua Christopher Evans 10 luty 1999- 14 sierpnia 2001. Czuł pustkę. Jego serce już nie mieszkało w jego piersi. Już go tutaj nie było. Przestał oddychać wraz z chwila, która wypełnił ostatni oddech jego syna. Jego serce przestało bić w chwili, gdy ucichło serce Tess. Choć tak naprawdę, do końca nie umilkło. Cząstka Tess żyła w ciele innej osoby. Jej serce wciąż żyło i wybijało swój rytm. Ale nie dla ich syna. Nie dla niego. Nawet nie dla niej samej. Biło dla innego człowieka. Próbował odnaleźć spokój w myśli, ze śmierć Tess przyniosła życie komuś innemu, ale nie potrafił. Jak mógłby? Tess nie żyła. Odeszła. Odszedł jej oddech. Jej skóra pozostała zimna. Jej ciało pogrzebane w ziemi.
-Max? Idziesz?
Wiedział, ze powinien odpowiedzieć, ale nie był w stanie. Nic już nie miało znaczenia. Pragnął, aby słońce przestało padać, a deszcz spadł na ziemię. Pragnął trzymać żonę i syna w ramionach. Ale nie mógł. Nic więc już nie miało znaczenia.
-Trzymaj się skarbie.
Podniósł wzrok. Słońce paliło jego oczy a jedyne co mógł zrobić, to stać tam nadal. W oczekiwaniu na pierwsze krople deszczu. Na coś, co obmyłoby jego uczucia. Na coś, co uczyniłoby życie wartym następnego oddechu.
Tydzień wcześniej.
Pierwszym dźwiękiem jaki usłyszała po przebudzeniu, było bicie jej serca. Czuła, jak pracuje wewnątrz niej. Czuła jak żyje. Powoli otworzyła oczy.
-Liz?
Następną rzeczą, na jaka zwróciła uwagę, było powietrze wypełniające jej płuca. Z taka łatwością i swobodą. Tak jakby nie musiała podejmować wysiłku, by oddychać. By napełniać płuca powietrzem.
-Nancy? Ona chyba się budzi.
-Lizzie? Skarbie?
Wszystko zdawało się być przytłumione. Tak jakby spowijał ją kokon bawełny, wyciszający naturalnie wszystkie otaczające ją dźwięki. Ale nawet oślepiające światło nie mogło ją powstrzymać przed otworzeniem oczu i spojrzeniem na twarze zgromadzonych przy niej ludzi.
-Witaj kotku.
To jej matka podeszła bliżej, stając u wezgłowia łóżka i biorąc jej dłoń w swoją. Narkoza powoli przestawała działać i uśpione emocje powoli budziły się do życia. Euforia. To ja czuła. Szczęście większe niż myślała, ze może być to możliwe. Żyła. Oddychała. Myślała. Uścisnęła dłoń matki w odpowiedzi.
-Jak się czujesz?
Jej najlepsza przyjaciółka zbliżyła się do niej i zapragnęła się uśmiechnąć. Pragnęła się śmiać. Pragnęła wyskoczyć z łóżka i uściskać wszystkich. Ale wiedziała, ze będzie miało na to później wiele czasu. Całe życie. Coś, na co wcześniej nigdy nie liczyła. Chciała unieść rękę i ja dotknąć, ale coś ja powstrzymywało.
-Tutaj są rzemienie na nadgarstki kochanie- usłyszała głos ojca- pamiętasz?
Pamiętała. Maria wysunęła się zza pleców jej matki i odsunęła pasemko włosów z czoła Liz.
-Wyglądasz pięknie dziewczyno- powiedziała miękko.
Liz czuła, jak narkotyk ponownie zaczyna krążyć w jej żyłach, nakazując jej ciału odpocząć.
-Śpij skrzacie- usłyszała słowa matki, zanim powieki zaczęły jej ciążyć- będziemy tu wszyscy kiedy się obudzisz.
Zanim usnęła usłyszała jeszcze głos Marii.
-Witaj z powrotem Liz.
I były to najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek słyszała.
cdn...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Jak to wszystko dziwnie się przeplata... Życie i śmierć, radość i szczęście jednych razem z bólem innych... Dwa nieodłączne uczucia towarzyszące człowiekowi przez całe życie, które jest przecież tak krótkie i kruche, które czasami należałoby ochraniać w dłoniach niczym największy skarb. Gdzieś zapala się płomyk i w tej samej chwili gaśnie, czasami wypala się sam, w otoczeniu innych, czasami całkiem sam, opuszczony i zapomniany, czasami zdmuchnięty nagłym podmuchem... Czasami spokojnie, czasami gwałtownie. Ale narodzinom płomyka prawie zawsze towarzyszy radość.
Dzięki, Lizziett, za kolejną część. Takich rzeczy nie należy czytać od razu, lepiej powoli się nimi delektować... (i kto to mówi, ja, która zawsze łamię tą zasadę... ).
Tym razem, faktycznie, jakoś nie bardzo miałam ochotę wytargać Maxa za uszy, bo może i faktycznie on i Liz nie bardzo się znali (jak wykazały dalsze części ), tzn. znali jako oni... zaplątałam, tak...? No nic. Spokojnie, to tylko się tak wydaje, że jestem wulkan, w gruncie rzeczy najpierw bym się pół dnia zastanawiała
Dzięki, Lizziett, za kolejną część. Takich rzeczy nie należy czytać od razu, lepiej powoli się nimi delektować... (i kto to mówi, ja, która zawsze łamię tą zasadę... ).
Tym razem, faktycznie, jakoś nie bardzo miałam ochotę wytargać Maxa za uszy, bo może i faktycznie on i Liz nie bardzo się znali (jak wykazały dalsze części ), tzn. znali jako oni... zaplątałam, tak...? No nic. Spokojnie, to tylko się tak wydaje, że jestem wulkan, w gruncie rzeczy najpierw bym się pół dnia zastanawiała
Widać Wena poczuła wyrzuty sumienia. I dobrze jej tak, zamierzam ją bezwstydnie wykorzystać w najbliższym czasie.
Lizziett, po raz kolejny przekonuję się o uroku tłumaczeń. Kiedyś czytałam pewne opowiadanie - Liz mieszka u Evansów i traktuje Maxa jak brata (z wzajemnością). Po śmierci rodziców miała problemy z jedzeniem (dość powszechny problem w wielu ff), a potem zdała sobie sprawę, że tak naprawdę kocha Maxa wcale nie jako brata. I na tym opowiadanie urywało się... I jakiś czas temu na xcomie przeczytałam coś, co było bezczelnym skrótem tego opowiadania, bez słowa o tym, czy jest to tłumaczenie czy nie. Napisałam do tej osoby i usłyszałam, że "owszem, jest to tłumaczenie, ale niedokładne, bo dokładnie się nie dało". Przy tamtym opowiadaniu też miałam ochotę się rozpłakać, a przy tym..."czymś" udającym tłumaczenie aż mnie ciskało. "Dokładnie się nie dało... " Lizziett - w twoim tłumaczeniu niczego nie zabrakło. Nic nie roztało ominięte. Tak samo u Eli. Dlaczego te tłumaczenia są czasami tak bardzo... piękne?
PS: Jak widać mam skłonności do dygresji...
Lizziett, po raz kolejny przekonuję się o uroku tłumaczeń. Kiedyś czytałam pewne opowiadanie - Liz mieszka u Evansów i traktuje Maxa jak brata (z wzajemnością). Po śmierci rodziców miała problemy z jedzeniem (dość powszechny problem w wielu ff), a potem zdała sobie sprawę, że tak naprawdę kocha Maxa wcale nie jako brata. I na tym opowiadanie urywało się... I jakiś czas temu na xcomie przeczytałam coś, co było bezczelnym skrótem tego opowiadania, bez słowa o tym, czy jest to tłumaczenie czy nie. Napisałam do tej osoby i usłyszałam, że "owszem, jest to tłumaczenie, ale niedokładne, bo dokładnie się nie dało". Przy tamtym opowiadaniu też miałam ochotę się rozpłakać, a przy tym..."czymś" udającym tłumaczenie aż mnie ciskało. "Dokładnie się nie dało... " Lizziett - w twoim tłumaczeniu niczego nie zabrakło. Nic nie roztało ominięte. Tak samo u Eli. Dlaczego te tłumaczenia są czasami tak bardzo... piękne?
PS: Jak widać mam skłonności do dygresji...
Hej Nan, dzięki, ale przecież ty sama tłumaczysz przepięknie
Co do tamtej dziewczyny...miała trochę racji...nie wszystko da sie przełożyć wprost...w "Pilgrim souls" nie raz trafiałam na zdania, które przełożone na polski brzmiałyby koszmarnie drewnianie, więc...zmieniałam je na nieco inne, o takim samym co prawda znaczeniu, ale brzmiące dźwięczniej w naszej mowie ojczystej z Josephine nie jest juz tak źle- podobnie pewnie z Anais, bo one...same nie są anglojęzyczne- przynajmniej jedna z nich...wiem, trudno w to uwierzyć
Kiedyś na x.comie pojawiło sie opowiadanie polar "Niespodzianka w Vegas" czy jakos tak, które okazało sie być okrojonym i wzbogaconym przez tłumaczkę opowiadaniem amerykańskim...które zidentyfikowała Oliwka...no cóż.
Co do tamtej dziewczyny...miała trochę racji...nie wszystko da sie przełożyć wprost...w "Pilgrim souls" nie raz trafiałam na zdania, które przełożone na polski brzmiałyby koszmarnie drewnianie, więc...zmieniałam je na nieco inne, o takim samym co prawda znaczeniu, ale brzmiące dźwięczniej w naszej mowie ojczystej z Josephine nie jest juz tak źle- podobnie pewnie z Anais, bo one...same nie są anglojęzyczne- przynajmniej jedna z nich...wiem, trudno w to uwierzyć
Kiedyś na x.comie pojawiło sie opowiadanie polar "Niespodzianka w Vegas" czy jakos tak, które okazało sie być okrojonym i wzbogaconym przez tłumaczkę opowiadaniem amerykańskim...które zidentyfikowała Oliwka...no cóż.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Obie nie są anglojęzyczne. Jedna jest ze Szwecji bodajże a druga z Holandii. Ale RosDeidre była (i jest) momentami koszmarna do tłumaczenia. A z kolei Lynn często potrafi tylko raz na cały rozdział użyć imienia danej osoby, a po polsku, no cóż... Czasami trzeba coś dorzucić Poza tym, o ile zauważyłam - w naszych tłumaczeniach występują dialogi, nie ma skrótów, są uczucia i emocje... A tamto było dla mnie brutalnie okrojone i wyprane z wszelkich emocji. Scena, w której Liz płakała na łóżku a Max sterczał pod drzwiami utkwiła mi w pamięci jako nieco bardziej rozbudowana i skomplikowana, teraz zaś przeczytałam, że skoro drzwi były zamknięte, to on pójdzie, weźmie tą szarlotkę (ale dlaczego szarlotkę - już nie wiadomo) i wejdzie do niej przez łazienkę, jak pomyślał tak zrobił. No rany... Albo moja wyobraźnia upiększa tamto oryginalne opowiadanie, albo coś jest nie tak. No i chyba jednak należałoby wspomnieć, że jest to tłumaczenie, albo na podstawie czegoś tam...
No własnie DEIDRE...czy ona przypadkiem nie jest Irlandką? To by sie zgadzało...magia, poezja, tajemnica i nieokiełznana dusza szkoda że tak nagle znikła...może znowu cos tworzy? Co ja bym dała...byle by to było o Maxie i Liz.
Wiecie ze to ona jest twórcą słynnego "Don't blame Max- he was just Katims unwilling hostage"
Ona to naprawdę go kochała.
Wiecie ze to ona jest twórcą słynnego "Don't blame Max- he was just Katims unwilling hostage"
Ona to naprawdę go kochała.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Ghost baaaardzo mi przykro że naraziłam cie na taką nędzną lekturę
Z unizeniem i pokorą
Lizziett
Z unizeniem i pokorą
Lizziett
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Hm, widzisz, Elu - jak to dobrze posłuchać czasami głosu intuicji siedzącej na ramieniu i wściekającej się "nooo, czemu tego jeszcze nie zrobiłaś?!". Skończę Antarskie Noce, bez wątpienia. Po pierwsze nie korzystałam ze strony Schurry (4 części) tylko Deidre (9 części). Po drugie zapisałam wszystko na dysku jeszcze w wakacje gdy na samą myśl o tłumaczeniu cierpła mi skóra. Po trzecie i tak nie wiem, kiedy to skończę, coś to narazie jest odległe.
Lizziett, ty na niego nie zwracaj uwagi. Jemu nigdy się nic nie podoba i jest tutaj chyba tylko po to, żeby mówić, że to "przeżytek".
Lizziett, ty na niego nie zwracaj uwagi. Jemu nigdy się nic nie podoba i jest tutaj chyba tylko po to, żeby mówić, że to "przeżytek".
Pociągnę, pociągnę...tylko wrzucę najpierw epilog TD...w czym ciągle coś/ktoś mi przeszkadza a to właśnie mój ulubiony rozdział
Elu, nie wiem czy wiesz, ale Emlily wrzuciła już 37 rozdział Revelations...ojojoj ojojoj zresztą sama przeczytaj
Elu, nie wiem czy wiesz, ale Emlily wrzuciła już 37 rozdział Revelations...ojojoj ojojoj zresztą sama przeczytaj
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Już nie chciałam Ci suszyć głowy o Pilgrim...bo to się rozumie, że czekamy...
A co do Em, wiem Słonko, już takie skrzywienie , codziennie zaglądam ale kiedy dzisiaj o 7.00 rano zerknęłam, jeszcze nie było więc zobaczyłam dopiero po południu i pisałam u siebie, odpowiadając Nan - widziałam posty czytelników i domyśliłam się dlaczego tak się zachwycają...a więc stało się Jeszcze nie czytałam...podelektuję się kiedy usiądę nad tłumaczeniem. A jednak troszkę się boję
Dlaczego ? W "Czytelni" opisałam moje wrażenia z przeczytania pierwszych trzech rozdziałów "Gravity Alvays Wins", byłam zachwycona i zaskoczona instensywnością i ogromem uczuć w scenach erotycznych. Były tak cudownie napisane...czytałam je prawie ze łzami w oczach (to była odtrudka na Roswell Smut, na Boardello). Wyobraziłam sobie, jak by można je było przetłumaczyć, ba, nawet się przymierzyłam (3 rozdział) i nie wiem czy miałabym odwagę publikować. Bardzo dobrze czyta sie je po angielsku, po polsku wychodzą jakoś tak blado, drętwo...brakuje słów, odpowiedniego nazewnictwa...a może to mnie ich zabrakło.
Uczucia bohaterów wyraża się pięknie, gorzej jak przychodzi do "techniki".
Zobaczymy jak poradziła sobie z tym Em i co ja z siebie wyduszę.
Aniu, gdybyś chciała, napisz w czytelni trochę więcej na temat "Geavity....znasz tę całą serię, może coś jeszcze dopiszesz...
A co do Em, wiem Słonko, już takie skrzywienie , codziennie zaglądam ale kiedy dzisiaj o 7.00 rano zerknęłam, jeszcze nie było więc zobaczyłam dopiero po południu i pisałam u siebie, odpowiadając Nan - widziałam posty czytelników i domyśliłam się dlaczego tak się zachwycają...a więc stało się Jeszcze nie czytałam...podelektuję się kiedy usiądę nad tłumaczeniem. A jednak troszkę się boję
Dlaczego ? W "Czytelni" opisałam moje wrażenia z przeczytania pierwszych trzech rozdziałów "Gravity Alvays Wins", byłam zachwycona i zaskoczona instensywnością i ogromem uczuć w scenach erotycznych. Były tak cudownie napisane...czytałam je prawie ze łzami w oczach (to była odtrudka na Roswell Smut, na Boardello). Wyobraziłam sobie, jak by można je było przetłumaczyć, ba, nawet się przymierzyłam (3 rozdział) i nie wiem czy miałabym odwagę publikować. Bardzo dobrze czyta sie je po angielsku, po polsku wychodzą jakoś tak blado, drętwo...brakuje słów, odpowiedniego nazewnictwa...a może to mnie ich zabrakło.
Uczucia bohaterów wyraża się pięknie, gorzej jak przychodzi do "techniki".
Zobaczymy jak poradziła sobie z tym Em i co ja z siebie wyduszę.
Aniu, gdybyś chciała, napisz w czytelni trochę więcej na temat "Geavity....znasz tę całą serię, może coś jeszcze dopiszesz...
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 67 guests