T: Uphill Battle [by Anais Nin]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Masz rację, maddie. Nie jest to fanfic, który czyta się zwyczajnie. Nie jest trudny w odbiorze w formie i stylistyce pisania, ale za to jest bardzo trudny pod względem treści. Ja ciągle nie mogę wyjść ze zdziwuenia, że znalazł się ktoś, kto napisał takie opowiadanie.
Nan, czekam na kolejną część. Świetnie jest dawkowane napięcie. Właściwie wciąż czekamy na rozwinięcie akcji.
Nan, czekam na kolejną część. Świetnie jest dawkowane napięcie. Właściwie wciąż czekamy na rozwinięcie akcji.
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Nan dzieki za kolejny, poruszający fragment. Uwielbiam poetycki rytm tego opowiadania...jego nastrój...
Ale nóż sie w kieszeni otwiera na mysl o tym, do czego ludzie są zdolni biedna mała Liz...
Ale nóż sie w kieszeni otwiera na mysl o tym, do czego ludzie są zdolni biedna mała Liz...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Kolejny fragment. W końcu dorwałam się do komputera. I od razu napiszę moje wrażenia... Czytając to (i mając świadomość tego, jaki był Max) nie chciało mi się wierzyć, że to naprawdę był on. Kolejne części będą troszeczkę wyjaśnią. Ale też będą bardzie bolesne...
Niekończąca się Bitwa
Rozdział 5
Niemcy, marzec 1933
Słodki smak cukierka wciąż trwał w jej ustach. I jak zwykle miała chęć na wiecej. I tak z resztą zjadła już prawie wszystkie cukierki które dostała od Marii i pana Connora, zostało jej teraz jedynie kilka jasnych serduszek. Zachowała je dla Maxa, kiedy ją w końcu odwiedzi. Uwielbiał słodkie cukierki i była pewna, że bardzo się ucieszy gdy mu je da.
Matka poprawiła dużą, miękką poduszkę za jej plecami; dało jej to wsparcie i wreszcie mogła prosto usiąść. Jej klatka piersiowa wciąż bolała gdy chciała głębiej odetchnąć a na lewym policzku miała dużego siniaka. Nic nie pamiętała z tamtego popołudnia – to była jedna, wielka, czarna dziura w jej pamięci – ale wciąż mogła czuć impet pierwszego uderzenia w twarz.
Odkaszlnęła i sięgnęła po Lenę, leżącą na odległym krańcu łóżka. Jej matka natychmiast podeszła i podała jej misia.
-Chcesz wody, kochanie?
Liz pokręciła głową i natychmiast pożałowała tego ruchu. Usiłując przetrzymać ból, który przyszedł wraz z tym, odkaszlnęła znowu, zasłaniając usta ręką.
-Czy... – zaczęła ale znowu zaczęła kaszleć i w końcu przyjęła szklankę wody od matki. Po przełknięciu chłodnego płynu poczuła, że matka miała rację – przyniosło to niejaką ulgę jej rozpalonemu ciału. Oparła głowę z powrotem o poduszki i pozwoliła, by matka ponownie ją otuliła.
-Mamo, zrobiłaś herbatę dla Maxa? – zapytała w końcu, jej oczy spotkały wzrok matki niemalże błagając. Potrzebowała potwierdzenia matki, które upewniłoby ją, że Max przyjdzie. Nie pokazał się wczoraj i przerażało ją to nieco. Kiedy matka skinęła leciutko głową i uśmiechnęła się, Liz westchnęła zadowolona i zamknęła oczy. Będzie tutaj w ciągu kilku godzin, była tego pewna. Przyjdzie do niej zaraz po szkole.
Nie wątpiła w to, nawet przez chwilę.
***
Mała baletnica tańczyła przy cichej muzyce, kręcąc sie w kółko, ciągle w kółko. Nie zwracała już uwagi na ruchy lalki, ale miała nadzieję, że łagodna muzyka będzie miała uspokajający wpływ; faktycznie czuła się już odrobinę lepiej. Lena była w jej rękach, jej czarne oczy pełne wątpliwości patrzyły wprost na nią.
-Przyjdzie – szepnęła cicho do Leny, która, w jej wyobraźni, skinęła głową, troszeczkę zaniepokojona.
-Zawsze przychodz gdy jestem chora, nie martw się.
Pogładziła łagodnie czoło Leny, był to gest uspokajania i pocieszania. Jej ręka przesunęła się na tył i odwróciła misia. Kilka lat temu jedno ucho oderwało się od głowy Leny, ale matka przyszyła je z powrotem. Czerwona nitka była sprytnie ukryta za brązowym uchem i nikt oprócz rodziców, ciotki i Maxa nie wiedział o tym.
-Przyjdzie – powiedziała szeptem, tym razem jednak nie była już tego taka pewna. Pocałowała misia w główkę i przytuliła go do siebie mocno. Wkrótce zagubiła się w natłoku marzeń, które poprzedzały to, co miało się wydarzyć.
***
-Nie możemy iść bez Maxa, tatusiu! – zaprotestowała Liz przyśpieszając kroku by nadążyć za ojcem.
-Możemy, Liz. Od dzisiaj będziesz chodziła do szkoły z nami. To jest nawet dla niego wygodniejsze, chodził niepotrzebnie taki kawał drogi tylko po to, by iść z tobą.
-Ale tatusiu...
-Ale tatusiu... – przedrzeźniał ją Kyle, najwyraźniej znudzony i nieco zazdrosny o to, że w ciągu ostatnich kilku dni uwaga wszystkich dorosłych była skupiona na niej. Rzuciła mu złe spojrzenie i odwróciła się do ojca, prosząc go wzrokiem.
-Nie ma dyskusji, Liz. Nie powzolę ci dłużej chodzić samej do szkoły – stwierdził ojciec. Liz poczuła się zirytowana, zignorowana i nieważna.
Zatrzymali się przed szkolną bramą, gdzie Kyle podbiegł do swoich kolegów. Liz wspięła się na palce i pocałowała ojca w policzek.
-Pa, tatusiu.
-Cześć, kochanie. Bądź grzeczna, dobrze? Będę na ciebie czekał, gdy szkoła się skończy – odparł ojciec i skinęła głową zanim również pobiegła do przyjaciół.
Zobaczyła Marię i z zaskoczeniem stwierdziła, że przyjaciółka nie jest sama. Max stał obok niej i mówił o czymś z ożywieniem. Zamarła zastanawiając się dlaczego był tutaj, skoro powinien najpierw pójść po nią do domu.
-Cześć – zawołała podchodząc do niech i uśmiechając się szeroko, choć to bardzo bolało.
-Cześć Liz! Jak się masz? – odparła Maria, ale oczy Liz utkwione były w Maxie. Odwrócił od niej twarz i unikał jej wzroku.
Jej zdziwinie wzrosło, ale sięgnęła do tornistra po paczuszkę, którą dziś rano dała jej matka.
-Proszę – powiedziała z uśmiechem podając mu ciasteczka. – Moja mama je upiekła. Żeby podziękować ci... wiesz za co. To są twoje ulubione.
Popatrzył na nie przez chwilę, Liz zaś niemalże czuła, jak drży wewnętrznie, sposób, w jaki walczył z nią, nie chciał jej przyjąć. Jego ręka wysunęła się niepewnie w kierunku jej dłoni, lekki uśmiech pojawił się na jego ustach. Mała, ale znacząca iskierka nadziei natychmiast zajaśniała w środku niej i ciepło natychmiast objęło całe jej ciało, skupiając się na sercu.
-Max! – ostrzegawczy głos Isabel dotarł do nich poprzez plac zabaw i Max poderwał głowę tak, jakby złapano go na robieniu czegoś niewłaściwego, czego nie powinien robić i co było zabronione. Jego twarz była blada a jego oczy tylko odrobinę ciemnejsze gdy spojrzał na nią. Wypuściła z dłoni paczuszkę pozwalając jej upaść, była pewna, że ją złapie, choć nie bardzo była pewna dlaczego.
Jego dłoń złapała ją błyskawicznie, ale niemal natychmiast pozwolił jej spadać dalej. Prześlizgnęła się obok jego palców i upadła na ziemię tak, jakby go parzyła. Oboje spojrzeli na dół na rozsypane ciasteczka; niektóre były połamane, niektóre rozkruszone. A potem, zupełnie bez powodu, jej oczy wypełniły się łzami. Max zaś uparcie nie chciał spojrzeć jej w twarz i wydawał się być uszczęśliwiony gdy zadzwonił dzwonek. Zniknął zanim zdążyła się odezwać, zapytać go o to, o co tak pragnęła go zapytać, powiedzieć mu to, co tak bardzo chciała powiedzieć.
Po prostu go nie było.
Słona łza uciekła z kącika jej oka i stoczyła sie po policzku zanim wpadła w kącik ust. Nieświadomie wysunęła język by zlizać słony ślad, ale to wcale nie pomogło. Ukucnęła i podniosła paczuszkę z połamanymi ciasteczkami. Przyciskając ją do piersi weszła w szkolny tlum. Po raz pierwszy w jej krótkim życiu chciała być gdziekolwiek, tylko nie w szkole.
Niekończąca się Bitwa
Rozdział 5
Niemcy, marzec 1933
Słodki smak cukierka wciąż trwał w jej ustach. I jak zwykle miała chęć na wiecej. I tak z resztą zjadła już prawie wszystkie cukierki które dostała od Marii i pana Connora, zostało jej teraz jedynie kilka jasnych serduszek. Zachowała je dla Maxa, kiedy ją w końcu odwiedzi. Uwielbiał słodkie cukierki i była pewna, że bardzo się ucieszy gdy mu je da.
Matka poprawiła dużą, miękką poduszkę za jej plecami; dało jej to wsparcie i wreszcie mogła prosto usiąść. Jej klatka piersiowa wciąż bolała gdy chciała głębiej odetchnąć a na lewym policzku miała dużego siniaka. Nic nie pamiętała z tamtego popołudnia – to była jedna, wielka, czarna dziura w jej pamięci – ale wciąż mogła czuć impet pierwszego uderzenia w twarz.
Odkaszlnęła i sięgnęła po Lenę, leżącą na odległym krańcu łóżka. Jej matka natychmiast podeszła i podała jej misia.
-Chcesz wody, kochanie?
Liz pokręciła głową i natychmiast pożałowała tego ruchu. Usiłując przetrzymać ból, który przyszedł wraz z tym, odkaszlnęła znowu, zasłaniając usta ręką.
-Czy... – zaczęła ale znowu zaczęła kaszleć i w końcu przyjęła szklankę wody od matki. Po przełknięciu chłodnego płynu poczuła, że matka miała rację – przyniosło to niejaką ulgę jej rozpalonemu ciału. Oparła głowę z powrotem o poduszki i pozwoliła, by matka ponownie ją otuliła.
-Mamo, zrobiłaś herbatę dla Maxa? – zapytała w końcu, jej oczy spotkały wzrok matki niemalże błagając. Potrzebowała potwierdzenia matki, które upewniłoby ją, że Max przyjdzie. Nie pokazał się wczoraj i przerażało ją to nieco. Kiedy matka skinęła leciutko głową i uśmiechnęła się, Liz westchnęła zadowolona i zamknęła oczy. Będzie tutaj w ciągu kilku godzin, była tego pewna. Przyjdzie do niej zaraz po szkole.
Nie wątpiła w to, nawet przez chwilę.
***
Mała baletnica tańczyła przy cichej muzyce, kręcąc sie w kółko, ciągle w kółko. Nie zwracała już uwagi na ruchy lalki, ale miała nadzieję, że łagodna muzyka będzie miała uspokajający wpływ; faktycznie czuła się już odrobinę lepiej. Lena była w jej rękach, jej czarne oczy pełne wątpliwości patrzyły wprost na nią.
-Przyjdzie – szepnęła cicho do Leny, która, w jej wyobraźni, skinęła głową, troszeczkę zaniepokojona.
-Zawsze przychodz gdy jestem chora, nie martw się.
Pogładziła łagodnie czoło Leny, był to gest uspokajania i pocieszania. Jej ręka przesunęła się na tył i odwróciła misia. Kilka lat temu jedno ucho oderwało się od głowy Leny, ale matka przyszyła je z powrotem. Czerwona nitka była sprytnie ukryta za brązowym uchem i nikt oprócz rodziców, ciotki i Maxa nie wiedział o tym.
-Przyjdzie – powiedziała szeptem, tym razem jednak nie była już tego taka pewna. Pocałowała misia w główkę i przytuliła go do siebie mocno. Wkrótce zagubiła się w natłoku marzeń, które poprzedzały to, co miało się wydarzyć.
***
-Nie możemy iść bez Maxa, tatusiu! – zaprotestowała Liz przyśpieszając kroku by nadążyć za ojcem.
-Możemy, Liz. Od dzisiaj będziesz chodziła do szkoły z nami. To jest nawet dla niego wygodniejsze, chodził niepotrzebnie taki kawał drogi tylko po to, by iść z tobą.
-Ale tatusiu...
-Ale tatusiu... – przedrzeźniał ją Kyle, najwyraźniej znudzony i nieco zazdrosny o to, że w ciągu ostatnich kilku dni uwaga wszystkich dorosłych była skupiona na niej. Rzuciła mu złe spojrzenie i odwróciła się do ojca, prosząc go wzrokiem.
-Nie ma dyskusji, Liz. Nie powzolę ci dłużej chodzić samej do szkoły – stwierdził ojciec. Liz poczuła się zirytowana, zignorowana i nieważna.
Zatrzymali się przed szkolną bramą, gdzie Kyle podbiegł do swoich kolegów. Liz wspięła się na palce i pocałowała ojca w policzek.
-Pa, tatusiu.
-Cześć, kochanie. Bądź grzeczna, dobrze? Będę na ciebie czekał, gdy szkoła się skończy – odparł ojciec i skinęła głową zanim również pobiegła do przyjaciół.
Zobaczyła Marię i z zaskoczeniem stwierdziła, że przyjaciółka nie jest sama. Max stał obok niej i mówił o czymś z ożywieniem. Zamarła zastanawiając się dlaczego był tutaj, skoro powinien najpierw pójść po nią do domu.
-Cześć – zawołała podchodząc do niech i uśmiechając się szeroko, choć to bardzo bolało.
-Cześć Liz! Jak się masz? – odparła Maria, ale oczy Liz utkwione były w Maxie. Odwrócił od niej twarz i unikał jej wzroku.
Jej zdziwinie wzrosło, ale sięgnęła do tornistra po paczuszkę, którą dziś rano dała jej matka.
-Proszę – powiedziała z uśmiechem podając mu ciasteczka. – Moja mama je upiekła. Żeby podziękować ci... wiesz za co. To są twoje ulubione.
Popatrzył na nie przez chwilę, Liz zaś niemalże czuła, jak drży wewnętrznie, sposób, w jaki walczył z nią, nie chciał jej przyjąć. Jego ręka wysunęła się niepewnie w kierunku jej dłoni, lekki uśmiech pojawił się na jego ustach. Mała, ale znacząca iskierka nadziei natychmiast zajaśniała w środku niej i ciepło natychmiast objęło całe jej ciało, skupiając się na sercu.
-Max! – ostrzegawczy głos Isabel dotarł do nich poprzez plac zabaw i Max poderwał głowę tak, jakby złapano go na robieniu czegoś niewłaściwego, czego nie powinien robić i co było zabronione. Jego twarz była blada a jego oczy tylko odrobinę ciemnejsze gdy spojrzał na nią. Wypuściła z dłoni paczuszkę pozwalając jej upaść, była pewna, że ją złapie, choć nie bardzo była pewna dlaczego.
Jego dłoń złapała ją błyskawicznie, ale niemal natychmiast pozwolił jej spadać dalej. Prześlizgnęła się obok jego palców i upadła na ziemię tak, jakby go parzyła. Oboje spojrzeli na dół na rozsypane ciasteczka; niektóre były połamane, niektóre rozkruszone. A potem, zupełnie bez powodu, jej oczy wypełniły się łzami. Max zaś uparcie nie chciał spojrzeć jej w twarz i wydawał się być uszczęśliwiony gdy zadzwonił dzwonek. Zniknął zanim zdążyła się odezwać, zapytać go o to, o co tak pragnęła go zapytać, powiedzieć mu to, co tak bardzo chciała powiedzieć.
Po prostu go nie było.
Słona łza uciekła z kącika jej oka i stoczyła sie po policzku zanim wpadła w kącik ust. Nieświadomie wysunęła język by zlizać słony ślad, ale to wcale nie pomogło. Ukucnęła i podniosła paczuszkę z połamanymi ciasteczkami. Przyciskając ją do piersi weszła w szkolny tlum. Po raz pierwszy w jej krótkim życiu chciała być gdziekolwiek, tylko nie w szkole.
No tak...kończy sie beztroskie, słodkie dziciństwo, kończy się czas niewinności i marzeń, to juz kres świata, w którym zawsze świeci słońce a wszystko wydaje się takie proste...teraz będzie coraz więcej strachu, coraz więcej wstydu, niedomówień i spojrzeń uciekających pośpiesznie w bok...a przepaść będzie rosła...
Znalazłam gdzieś fanart z dzieciaczkami Evans i małą Liz, ale sie właściwie zastanawiam, czy tu wypada je wklejać.
Znalazłam gdzieś fanart z dzieciaczkami Evans i małą Liz, ale sie właściwie zastanawiam, czy tu wypada je wklejać.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Ja też jestem ciekawa, jak rozwinie się akcja pomiędzy dziećmi. I kot wpłyną na Maxa, by ten oddalił się od Liz, bo przecież nie zrobił tego z własnej woli.
Dziękuję Nan, że zapewniasz nam dobrą lekturę w świąteczne wieczory, dzięki której przynajmniej ja nie obijam się o ściany z nudów przez całe Święta.
Dziękuję Nan, że zapewniasz nam dobrą lekturę w świąteczne wieczory, dzięki której przynajmniej ja nie obijam się o ściany z nudów przez całe Święta.
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Skończyłam kolejny rozdział niemalże wijąc się przed monitorem... Czasami aż mnie odpycha i odrzuca od Worda i trzeba zapierać się łokciami żeby tego nie wyłączyć... Odrzuca mnie ostatnio od AN, nie wiem dlaczego. Jeszcze trochę i będę wszystko pisać ze łzami w oczach, płacząc nad tym, że odpycha mnie od ulubionej rozrywki... Tymczasem przedstawiam kolejną część.
Niekończąca się Bitwa
Rodział 6
Niemcy, marzec 1933
Uśmiechnęła się słysząc jego ciche kroki na schodach. Gdy tylko go zobaczyła, wiedziała, że coś go gnębi. Jej mąż lubił tłumaczyć to jej macierzyńskimi instynktami, ona jednak sądziła, że wynikało to raczej z ich miłości.
Skinęła głową witając go bez słów, uśmiechając się do niego ciepło. Stał przenosząc niespokojnie ciężar ciała z nogi na nogę i kiwając się lekko. Uświadomiła sobie, że dużo urósł w ciągu ostatnich kilku tygodni. Jego ramiona wydłużyły się i nie był już tłuściutkim, małym dzieckiem, które trzymała w ramionach kilka lat temu.
-Jak minął dzień? – zapytała łagodnie, przesuwając się na łóżku i zachęcając go by usiadł. Nie zrobił tego jednak tylko podszedł do okna, na jego chłopięcej twarzy pojawił się zamyślony wyraz.
-Dobrze – powiedział, cichy i zamyślony jak zwykle. – Liz wróciła.
-Och – odparła, czując się nieco głupio, że nie odgadła tego sama. Oczywiście, że chodziło o małą Parker. – Jak się czuje?
-A skąd mam wiedzieć? – zapytał jej syn, jego głos był zbyt gorzki i dojrzały jak na jego wiek. Skarciła sama siebie za to bezmyślne pytanie. Wstała, podeszła do niego i wzięła go w ramiona przytulając do siebie mocno. On jednak wywinął się i stanął daleko od niej. Spojrzała na niego w dół nieco zraniona.
-Ma wielkiego siniaka na policzku, matko – powiedział powodując, że ból tylko wzrósł. Nigdy wcześniej nie mówił do niej „matko”. To brzmiało bardzo odlegle, zbyt zimno, zwłaszcza przy więzi, która ich łączyła.
-Przykro mi – rzekła.
-Mnie również – odparł tak, jakby czuł się odpowiedzialny za to, co się stało. Nie powinien się obwinieć, to nie była jego wina. Nie powinien się tak czuć. Gdyby to nie było dla niego... Bóg jeden wie, co by jej zrobili...
Zapadła między nimi niezręczna cisza. Jego uczy unikały jej, były utkwione w ulicy przed nimi. Podążyła za jego wzrokiem , ale nie zauważyła nic intersującego. Albo po prostu nie widziała tego, co on widział. Gdzieś u wylotu ulicy mignęła jej sylwetka męża, wysoka i postawna.
-Czy kiedykolwiek płakałaś przez ojca?
Zaskoczona zamknęła oczy i usiłowała zamknąć bramy serca, serca, które pogrążyło się w ciemności, bólu i złości, które obudziło w niej to pytanie. Jej oczy otworzyły się po kilku sekundach i jej wzrok przeciął się z jego wzrokiem. Patrzył na nią do góry, jego oczy były pełne uczuć i zainteresowanie, tak bardzo podobne do oczu jej męża.
-Tak – szepnęła łamiąc swoje własnme obietnice, że zostanie to jej sekretem na zawsze. – Tak, płakałam.
Skinął głową tak, jakby rozumiał więcej niż letting on, i poczuła niewytłumaczalną dumę rosnącą gdzieś w środku niej. Wydawał się być tak dojrzały, tak silny... Jej syn bardzo szybko dorastał.
-Dlaczego?
-Dlaczego? – powtórzyła jego pytanie, bojąc się odpowiedzieć.
-Co on takiego zrobił? – uściślił swoje pytanie cierpliwie i zdecydowanie, kręcąc guziki przy swetrze.
Nie mogła mu powiedzieć.
Nie zrozumiałby.
-Zrobił coś, z czym ja się nie zgadzałam – odparła, jej słowa były wyważone, ale jednak bolały. – Wiedział, że nie chciałam by to zrobił, ale jednak...
Co gnębiło jej syna? Dlaczego ją o to pytał?
-Czy Liz płakała? – zapytała, delikatnie odsuwając jego rękę od guzików nieszczęsnego swetra i biorąc ją w swoją dłoń.
Popatrzył na nią pustym wzrokiem, być może zaskoczony tym, że wypowiedziała jej imię, albo tym, że zgadła.
-Płakała? – zapytała naciskając lekko.
Skinął głową. Oczekiwała tego. Oczywiście, że bycie z daleka od niej musiało go zranić. Jej mąż powinien o tym wiedzieć. Ale to było dla ich własnego dobra, upomniała sama siebie. Coś podobnego do tego, co stało się tydzień temu... zdecydowanie nie mogło się powtórzyć. To mogłoby zagrozić pozycji jej męża jako majora, i nie mógł ryzykować utraty pracy.
-Ona... – zawahał się orzez chwilę. To było oczywiste, że czuł się niezbyt dobrze mówiąc o tym z nią. – Płakała na placu... gdy nie chciałem z nią rozmwiać.
Wzięła jego drugą rękę usiłując ośmielić go i pocieszyć, choć wciąż nie chciał spojrzeć na nią, naprawdę popatrzeć.
-A kiedy ona... – jego górna warga zadrżała lekko. – Kiedy zobaczyła że ja...
Przytuliła go do siebie mocno i zamknęła oczy. Wciągnął głęboko powietrze, w jego gardle nagle urosła wielka gula, która utrudniała mówienie.
-Kiedy zobaczyła, że zamieniłem się miejscami z Kurtem... ona po prostu... popatrzyła na mnie... – nie mógł skończyć zdania, wypuścił głośno powietrze i wtulił się w nią. – I ona... uciekła...
Głos załamał mu się, oczy błyszczały powstrzymywanymi łzami, w jej sercu zaś coś zakuło boleśnie. Przytuliła go mocniej wsuwając palce w jego włosy.
-To w porządku, że płaczesz – szepnęła czując jak jego ciało niemalże trzęsło się od płaczu. – To w porządku, kochanie.
Zaczęła go kołysać przez chwilę, jego płacz przerywał ciszę.
Słyszała, jak frontowe drzwi otwierają się i zamykają, słyszała, jak jej mąż wchodzi na górę, jak trzeszczą schody pod naporem jego stóp. Wiedziała, że pojawi się w drzwiach, ale mimo wszystko poczuła niepokój i lekkie zaskoczenie gdy stanął w wejściu.
Jego duże, brązowe oczy były skupione na jej oskrażycielskich, zakłopotany, zraniony wyraz twarzy zdradzał jego zimną postawę. Cofnął się o krok i bezgłośnie przeszedł do salonu, bez wahania włączając radio.
Jej syn cofnął się od niej i – nieco zakłopotany – wytarł łzy z oczu. Potargała jego głosy łagodnym ruchem i uśmiechnął się do niej słabo. Stanął na palcach, sięgnął do jej twarzy i pogłaskał jej policzek swoją małą łapką.
Zaskoczona poczuła, że ona również płakała.
Uśmiechnęła się do niego z uczuciem gdy powoli wysunął się z jej ramion. Brzęk naczyń i sztućców rozstawianych przez męża przypomniał jej, że musiała jeszcze przygotować obiad i skierowała się w kierunku drzwi.
-Mamo?
Zatrzymała się i odwróciła do niego czekając na pytanie. Patrzył na nią niepewny i jakby zagubiony.
-Czy ty... czy ty mu kiedyś przebaczyłaś? Przebaczyłaś ojcu?
Stała przez chwilę wahając się nad odpowiedzią. Słyszała niski głos Philipa podśpiewującego razem z radiem i uśmiechnęła się łagodnie.
-Wierzę że tak – powiedziała świadoma wagi tych słów. – Wierzę, że tak.
***
Niemcy, marzec 1933
Leżeli w łóżku i milczeli. Nie trzymał jej. Nie przytulał. Nie mogła przypomnieć sobie kiedy to zrobił ostatnim razem. Już od dłuższego czasu żadne z nich nie wykonało żadnego czułego gestu, od czasu jego błędu. Wiedziała, że nie spał. Jego oddech był zbyt niespokojny, choć inne rzeczy wskazywały na to, że faktycznie zasnął.
-Max powiedział, że Liz dzisiaj płakała – powiedziała, choć wcale nie miała takiego zamiaru. Jej głos drżał nieco, a słowa odbiły się od ścian cichego pokoju.
-To dla jego własnego dobra, Diane.
-Wiem.
Otworzyła znowu usta zamierzając coś powiedzieć, ale nie była pewna, jakie ma dobrać słowa.
-Nie jest... nie jest ci jej żal?
Odwrócił się – materac ugiąl się nieco pod nim – i spojrzał wprost na nią.
-Nie, nie jest. Dlaczego miało by być mi jej żal?
-Nie obchodzi cię to? – zapytała strzelając.
-Oni mnie nie obchodzą, Diane.
-Nie udawaj, Philip. Pamiętam Christinę – rzekła i – ku własnemu zdziwieniu – wypowiedziała jej imię bez żadnej zazdrości, nienawiści lub bólu.
Może nie kłamała mówiąc Maxowim że wybczyła Philipowi wszystko, co zrobił. Może nie kłamała tak do końca.
Zamilkł słysząc jej imię, wszystkie wspomnienia powróciły. Znowu przerócił się i tym razem leżał do niej plecami., dając jej dobitnie do zrozumienia, że nie chciał dłużej rozmawiać na ten temat.
-Po prostu żal mi ich obojga – ciągnęła uparcie kładąc rękę na jego ramieniu. – Naprawdę nie jest ci przykro?
Westchnął głośno i strząsnął jej dłoń ze swojego ciała.
-Pomyśl o przyszłości Maxa, Diane. Pomyśl o naszej przyszłości. To, co stało się w zeszłym tygodniu... To mogło zdarzyć się ponownie.
-Zrobił to, co uważał za słuszne – zaczęła bronić ich syna. – Zrobił to by obronić przyjaciółkę.
-Mówiąc tym ludziom, że jest synem majora, który aresztuje ich za dokuczanie Żydowi? – dopowiedział pogardliwie Philip, zdziwiony nieco zachowaniem żony. – Diane, musimy słuchać rządu. Nie mogą mieć najlżejszych sygnałów, że sympatyzuję z Żydami. Max nie może mówić ludziom takich bzdur! Nie pozwolę mu zadawać się z Żydami gdy moja polityka powinna być przeciwko nim! Jeśli ja złamałbym zasady... zwolnili by mnie, Diane. Mogą. Prawo gwarantuje im taką moc, o której im się tylko śniło.
-Wiem – powiedziała cicho. – Wiem. Po prostu... to tak bardzo go zraniło, Philipie. Tak bardzo go zraniło... I mnie również to boli...
Jeszcze raz odwrócił się i popatrzył na nią. Jej przystojna twarz była naznaczona wiekiem, bólem i goryczą, wciąż jednak była piękna. Błękitne oczy błyszczały gorączką młodości i poczuł, że kąciki jego ust zaczęły podnosić się w uśmiechu. Kiedy ostatnio się uśmiechał? Lekkie uczucie miłości, którą czuł kiedyś do niej, obudziło się tak samo nagle jak i kiedyś zgasło tyle lat temu i niepewnie wyciągnął dłoń w kierunku jej twarzy. Delikatnie obrysował jej twarz palcem wskazującym; twarz, której tak naprawdę nie widział przez bardzo długi czas.
-Gdyby Christina... gdyby ona... nie odeszła... czy ty... – zaczęła Diane, na granicy łez, po raz drugi tego dnia, on jednak położył palec na jej ustach bojąc się odpowiedzieć na to pytanie. Co by było, gdyby Christina nie umarła? Czy wciąż byłby tutaj? A może zostawiłby ją, i razem z nią ich dzieci?
Nie wiedział.
-Nie pytaj szepnął, w jego oczach pojawiły się łzy. Nie będzie przecież płakał. – Po prostu nie pytaj...
Nie mógł płakać.
Majorzy nie płaczą.
-Kocham cię, Diane – powiedział z nadzieją, modląc się, by to wystarczyło. Uśmiechnęła się do niego leciutko i przysunęła się niepewnie bliżej. Zawahał się i w końcu objął ją ramionami przytulając do siebie.
-Ja też cię kocham – szepnęła. – Ja też cię kocham...
Niekończąca się Bitwa
Rodział 6
Niemcy, marzec 1933
Uśmiechnęła się słysząc jego ciche kroki na schodach. Gdy tylko go zobaczyła, wiedziała, że coś go gnębi. Jej mąż lubił tłumaczyć to jej macierzyńskimi instynktami, ona jednak sądziła, że wynikało to raczej z ich miłości.
Skinęła głową witając go bez słów, uśmiechając się do niego ciepło. Stał przenosząc niespokojnie ciężar ciała z nogi na nogę i kiwając się lekko. Uświadomiła sobie, że dużo urósł w ciągu ostatnich kilku tygodni. Jego ramiona wydłużyły się i nie był już tłuściutkim, małym dzieckiem, które trzymała w ramionach kilka lat temu.
-Jak minął dzień? – zapytała łagodnie, przesuwając się na łóżku i zachęcając go by usiadł. Nie zrobił tego jednak tylko podszedł do okna, na jego chłopięcej twarzy pojawił się zamyślony wyraz.
-Dobrze – powiedział, cichy i zamyślony jak zwykle. – Liz wróciła.
-Och – odparła, czując się nieco głupio, że nie odgadła tego sama. Oczywiście, że chodziło o małą Parker. – Jak się czuje?
-A skąd mam wiedzieć? – zapytał jej syn, jego głos był zbyt gorzki i dojrzały jak na jego wiek. Skarciła sama siebie za to bezmyślne pytanie. Wstała, podeszła do niego i wzięła go w ramiona przytulając do siebie mocno. On jednak wywinął się i stanął daleko od niej. Spojrzała na niego w dół nieco zraniona.
-Ma wielkiego siniaka na policzku, matko – powiedział powodując, że ból tylko wzrósł. Nigdy wcześniej nie mówił do niej „matko”. To brzmiało bardzo odlegle, zbyt zimno, zwłaszcza przy więzi, która ich łączyła.
-Przykro mi – rzekła.
-Mnie również – odparł tak, jakby czuł się odpowiedzialny za to, co się stało. Nie powinien się obwinieć, to nie była jego wina. Nie powinien się tak czuć. Gdyby to nie było dla niego... Bóg jeden wie, co by jej zrobili...
Zapadła między nimi niezręczna cisza. Jego uczy unikały jej, były utkwione w ulicy przed nimi. Podążyła za jego wzrokiem , ale nie zauważyła nic intersującego. Albo po prostu nie widziała tego, co on widział. Gdzieś u wylotu ulicy mignęła jej sylwetka męża, wysoka i postawna.
-Czy kiedykolwiek płakałaś przez ojca?
Zaskoczona zamknęła oczy i usiłowała zamknąć bramy serca, serca, które pogrążyło się w ciemności, bólu i złości, które obudziło w niej to pytanie. Jej oczy otworzyły się po kilku sekundach i jej wzrok przeciął się z jego wzrokiem. Patrzył na nią do góry, jego oczy były pełne uczuć i zainteresowanie, tak bardzo podobne do oczu jej męża.
-Tak – szepnęła łamiąc swoje własnme obietnice, że zostanie to jej sekretem na zawsze. – Tak, płakałam.
Skinął głową tak, jakby rozumiał więcej niż letting on, i poczuła niewytłumaczalną dumę rosnącą gdzieś w środku niej. Wydawał się być tak dojrzały, tak silny... Jej syn bardzo szybko dorastał.
-Dlaczego?
-Dlaczego? – powtórzyła jego pytanie, bojąc się odpowiedzieć.
-Co on takiego zrobił? – uściślił swoje pytanie cierpliwie i zdecydowanie, kręcąc guziki przy swetrze.
Nie mogła mu powiedzieć.
Nie zrozumiałby.
-Zrobił coś, z czym ja się nie zgadzałam – odparła, jej słowa były wyważone, ale jednak bolały. – Wiedział, że nie chciałam by to zrobił, ale jednak...
Co gnębiło jej syna? Dlaczego ją o to pytał?
-Czy Liz płakała? – zapytała, delikatnie odsuwając jego rękę od guzików nieszczęsnego swetra i biorąc ją w swoją dłoń.
Popatrzył na nią pustym wzrokiem, być może zaskoczony tym, że wypowiedziała jej imię, albo tym, że zgadła.
-Płakała? – zapytała naciskając lekko.
Skinął głową. Oczekiwała tego. Oczywiście, że bycie z daleka od niej musiało go zranić. Jej mąż powinien o tym wiedzieć. Ale to było dla ich własnego dobra, upomniała sama siebie. Coś podobnego do tego, co stało się tydzień temu... zdecydowanie nie mogło się powtórzyć. To mogłoby zagrozić pozycji jej męża jako majora, i nie mógł ryzykować utraty pracy.
-Ona... – zawahał się orzez chwilę. To było oczywiste, że czuł się niezbyt dobrze mówiąc o tym z nią. – Płakała na placu... gdy nie chciałem z nią rozmwiać.
Wzięła jego drugą rękę usiłując ośmielić go i pocieszyć, choć wciąż nie chciał spojrzeć na nią, naprawdę popatrzeć.
-A kiedy ona... – jego górna warga zadrżała lekko. – Kiedy zobaczyła że ja...
Przytuliła go do siebie mocno i zamknęła oczy. Wciągnął głęboko powietrze, w jego gardle nagle urosła wielka gula, która utrudniała mówienie.
-Kiedy zobaczyła, że zamieniłem się miejscami z Kurtem... ona po prostu... popatrzyła na mnie... – nie mógł skończyć zdania, wypuścił głośno powietrze i wtulił się w nią. – I ona... uciekła...
Głos załamał mu się, oczy błyszczały powstrzymywanymi łzami, w jej sercu zaś coś zakuło boleśnie. Przytuliła go mocniej wsuwając palce w jego włosy.
-To w porządku, że płaczesz – szepnęła czując jak jego ciało niemalże trzęsło się od płaczu. – To w porządku, kochanie.
Zaczęła go kołysać przez chwilę, jego płacz przerywał ciszę.
Słyszała, jak frontowe drzwi otwierają się i zamykają, słyszała, jak jej mąż wchodzi na górę, jak trzeszczą schody pod naporem jego stóp. Wiedziała, że pojawi się w drzwiach, ale mimo wszystko poczuła niepokój i lekkie zaskoczenie gdy stanął w wejściu.
Jego duże, brązowe oczy były skupione na jej oskrażycielskich, zakłopotany, zraniony wyraz twarzy zdradzał jego zimną postawę. Cofnął się o krok i bezgłośnie przeszedł do salonu, bez wahania włączając radio.
Jej syn cofnął się od niej i – nieco zakłopotany – wytarł łzy z oczu. Potargała jego głosy łagodnym ruchem i uśmiechnął się do niej słabo. Stanął na palcach, sięgnął do jej twarzy i pogłaskał jej policzek swoją małą łapką.
Zaskoczona poczuła, że ona również płakała.
Uśmiechnęła się do niego z uczuciem gdy powoli wysunął się z jej ramion. Brzęk naczyń i sztućców rozstawianych przez męża przypomniał jej, że musiała jeszcze przygotować obiad i skierowała się w kierunku drzwi.
-Mamo?
Zatrzymała się i odwróciła do niego czekając na pytanie. Patrzył na nią niepewny i jakby zagubiony.
-Czy ty... czy ty mu kiedyś przebaczyłaś? Przebaczyłaś ojcu?
Stała przez chwilę wahając się nad odpowiedzią. Słyszała niski głos Philipa podśpiewującego razem z radiem i uśmiechnęła się łagodnie.
-Wierzę że tak – powiedziała świadoma wagi tych słów. – Wierzę, że tak.
***
Niemcy, marzec 1933
Leżeli w łóżku i milczeli. Nie trzymał jej. Nie przytulał. Nie mogła przypomnieć sobie kiedy to zrobił ostatnim razem. Już od dłuższego czasu żadne z nich nie wykonało żadnego czułego gestu, od czasu jego błędu. Wiedziała, że nie spał. Jego oddech był zbyt niespokojny, choć inne rzeczy wskazywały na to, że faktycznie zasnął.
-Max powiedział, że Liz dzisiaj płakała – powiedziała, choć wcale nie miała takiego zamiaru. Jej głos drżał nieco, a słowa odbiły się od ścian cichego pokoju.
-To dla jego własnego dobra, Diane.
-Wiem.
Otworzyła znowu usta zamierzając coś powiedzieć, ale nie była pewna, jakie ma dobrać słowa.
-Nie jest... nie jest ci jej żal?
Odwrócił się – materac ugiąl się nieco pod nim – i spojrzał wprost na nią.
-Nie, nie jest. Dlaczego miało by być mi jej żal?
-Nie obchodzi cię to? – zapytała strzelając.
-Oni mnie nie obchodzą, Diane.
-Nie udawaj, Philip. Pamiętam Christinę – rzekła i – ku własnemu zdziwieniu – wypowiedziała jej imię bez żadnej zazdrości, nienawiści lub bólu.
Może nie kłamała mówiąc Maxowim że wybczyła Philipowi wszystko, co zrobił. Może nie kłamała tak do końca.
Zamilkł słysząc jej imię, wszystkie wspomnienia powróciły. Znowu przerócił się i tym razem leżał do niej plecami., dając jej dobitnie do zrozumienia, że nie chciał dłużej rozmawiać na ten temat.
-Po prostu żal mi ich obojga – ciągnęła uparcie kładąc rękę na jego ramieniu. – Naprawdę nie jest ci przykro?
Westchnął głośno i strząsnął jej dłoń ze swojego ciała.
-Pomyśl o przyszłości Maxa, Diane. Pomyśl o naszej przyszłości. To, co stało się w zeszłym tygodniu... To mogło zdarzyć się ponownie.
-Zrobił to, co uważał za słuszne – zaczęła bronić ich syna. – Zrobił to by obronić przyjaciółkę.
-Mówiąc tym ludziom, że jest synem majora, który aresztuje ich za dokuczanie Żydowi? – dopowiedział pogardliwie Philip, zdziwiony nieco zachowaniem żony. – Diane, musimy słuchać rządu. Nie mogą mieć najlżejszych sygnałów, że sympatyzuję z Żydami. Max nie może mówić ludziom takich bzdur! Nie pozwolę mu zadawać się z Żydami gdy moja polityka powinna być przeciwko nim! Jeśli ja złamałbym zasady... zwolnili by mnie, Diane. Mogą. Prawo gwarantuje im taką moc, o której im się tylko śniło.
-Wiem – powiedziała cicho. – Wiem. Po prostu... to tak bardzo go zraniło, Philipie. Tak bardzo go zraniło... I mnie również to boli...
Jeszcze raz odwrócił się i popatrzył na nią. Jej przystojna twarz była naznaczona wiekiem, bólem i goryczą, wciąż jednak była piękna. Błękitne oczy błyszczały gorączką młodości i poczuł, że kąciki jego ust zaczęły podnosić się w uśmiechu. Kiedy ostatnio się uśmiechał? Lekkie uczucie miłości, którą czuł kiedyś do niej, obudziło się tak samo nagle jak i kiedyś zgasło tyle lat temu i niepewnie wyciągnął dłoń w kierunku jej twarzy. Delikatnie obrysował jej twarz palcem wskazującym; twarz, której tak naprawdę nie widział przez bardzo długi czas.
-Gdyby Christina... gdyby ona... nie odeszła... czy ty... – zaczęła Diane, na granicy łez, po raz drugi tego dnia, on jednak położył palec na jej ustach bojąc się odpowiedzieć na to pytanie. Co by było, gdyby Christina nie umarła? Czy wciąż byłby tutaj? A może zostawiłby ją, i razem z nią ich dzieci?
Nie wiedział.
-Nie pytaj szepnął, w jego oczach pojawiły się łzy. Nie będzie przecież płakał. – Po prostu nie pytaj...
Nie mógł płakać.
Majorzy nie płaczą.
-Kocham cię, Diane – powiedział z nadzieją, modląc się, by to wystarczyło. Uśmiechnęła się do niego leciutko i przysunęła się niepewnie bliżej. Zawahał się i w końcu objął ją ramionami przytulając do siebie.
-Ja też cię kocham – szepnęła. – Ja też cię kocham...
Nie będę pisała po raz kolejny, że piękne, bo nie lubię się powtarzać. Niektóre fanfici mająto do siebie, że są zawsze cudowne, pomimo trudnej bolesnej treści. Tak się złożyło, że teraz w czasie przerwy świątecznej przeczytałam dwie książki o tej tematyce. Najlepsze jest to, że jedna jest pisana z punktu widzenia Żyda, druga z punktu widzenia Niemca, stojącego blisko Hitlera. Niesamowita konfrontacja..... Chciałam tu zacytowć kilka fragmentów z tej pierwszej książki, ale jednak się rozmyśliłam. Chyba nie czas i nie pora na takie rzeczy.
Jednak otworzyłam książkę i po prostu czuję, że muszę coś zacytować:
- Na litość boską, rozejrzyj się wokół siebie - ciągnęła siwa kobieta - Wszystkie jesteśmy specjalistkami od przetrwania. Nawet Rachel.
- Dlaczego ci na tym zależy?? - wybuchnęła nagle Kicsi. W baraku ktoś znowu zaczął płakać - Jeśli tak bardzo nienawidzisz ludzi, to dlaczego po prostu nie popełnisz samobójstwa?? Dlaczego im tego nie ułatwisz???
- Dlaczego?? - siwa kobieta uśmiechnęła się tryumfalnie - Żeby zrobić im na złość, oto dlaczego!! Każdy przeżyty dzień to zwycięstwo. Nie matrwię się o jutro.
- Ja staram się przeżyć, żeby...żeby komuś o tym opowiedzieć - powiedziała Rachel - Zeby być świadkiem.
- Idiotka - prychnęła siwa kobieta - Komu chcesz to opowiedzieć??? Nigdy się stąd nie wydostaniesz. A nawet jeśli ci się to uda, nikt ci nie uwierzy. Do diabła, sama bym nigdy w to nie uwierzyła, gdyby mi ktoś to opowiedział.
- Nie słyszałaś?? - nie dawała za wygraną Rachel - Niemcy przegrywają wojnę. Zostaniemy uwolnione.
Druga kobieta roześmiała się.
- Uwolnione!!! Same się uwolnimy, ot co. Nikt nam w tym nie pomoże.
- Nie słyszałaś dział?? Huczą coraz blizej. A samoloty latające nad obozem??? Jak myślisz dlaczego piece pracują teraz dzień i noc?? Chcą się nas pozbyć, zanim przyjdą Brytyjczycy, żeby nikt nie mógł opowiedzieć, o tym co tutaj się działo.
Odkąd przybyła do obozu widziała nie jeden koszmar. Widziała mężczyznę wyczołgujacego się z masowego grobu, widziała grupę rabinów odprawiających nabożeństwo pogrzebowe nad stertą mydła zrobionego z ludzkiego tłuszczu. Widziała kobietę, która odmawiała jedzenia i zagłodziła się na śmierć, aby odpokutować śmierć swojej córki. Jednak ta gwiazda wydawała się jej straszniejsza niż wszystko, co dotąd widziała
Jednak otworzyłam książkę i po prostu czuję, że muszę coś zacytować:
- Na litość boską, rozejrzyj się wokół siebie - ciągnęła siwa kobieta - Wszystkie jesteśmy specjalistkami od przetrwania. Nawet Rachel.
- Dlaczego ci na tym zależy?? - wybuchnęła nagle Kicsi. W baraku ktoś znowu zaczął płakać - Jeśli tak bardzo nienawidzisz ludzi, to dlaczego po prostu nie popełnisz samobójstwa?? Dlaczego im tego nie ułatwisz???
- Dlaczego?? - siwa kobieta uśmiechnęła się tryumfalnie - Żeby zrobić im na złość, oto dlaczego!! Każdy przeżyty dzień to zwycięstwo. Nie matrwię się o jutro.
- Ja staram się przeżyć, żeby...żeby komuś o tym opowiedzieć - powiedziała Rachel - Zeby być świadkiem.
- Idiotka - prychnęła siwa kobieta - Komu chcesz to opowiedzieć??? Nigdy się stąd nie wydostaniesz. A nawet jeśli ci się to uda, nikt ci nie uwierzy. Do diabła, sama bym nigdy w to nie uwierzyła, gdyby mi ktoś to opowiedział.
- Nie słyszałaś?? - nie dawała za wygraną Rachel - Niemcy przegrywają wojnę. Zostaniemy uwolnione.
Druga kobieta roześmiała się.
- Uwolnione!!! Same się uwolnimy, ot co. Nikt nam w tym nie pomoże.
- Nie słyszałaś dział?? Huczą coraz blizej. A samoloty latające nad obozem??? Jak myślisz dlaczego piece pracują teraz dzień i noc?? Chcą się nas pozbyć, zanim przyjdą Brytyjczycy, żeby nikt nie mógł opowiedzieć, o tym co tutaj się działo.
Odkąd przybyła do obozu widziała nie jeden koszmar. Widziała mężczyznę wyczołgujacego się z masowego grobu, widziała grupę rabinów odprawiających nabożeństwo pogrzebowe nad stertą mydła zrobionego z ludzkiego tłuszczu. Widziała kobietę, która odmawiała jedzenia i zagłodziła się na śmierć, aby odpokutować śmierć swojej córki. Jednak ta gwiazda wydawała się jej straszniejsza niż wszystko, co dotąd widziała
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Kolejny bolesny, bardzo dojrzały rozdział....nie powinien istnieć świat, który zmusza dzieci do podejmowania takich wyborów...który zmusza do nich ludzi...
Zajavko, co to za książka?
Zajavko, co to za książka?
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
"Rudy czarodziej" Lisy Goldstein. Dostała American Book Award. Jednak nie jest to książka w takim tonie, jak fragmenty (to co przytoczyłam zawiera się na kilkunastu stronach). Zacytuję opis z tyłu książki:
"W przededniu II wojny światowej do węgierskiego miasteczka przybywa wędrowny czarodziej, przepowiadając śmierć i zniszczenie. Trzynastoletnia Kicsi wierzy czarodziejowi i wraz z nim stara się ocalić rodzinne miasto....."
A to opinia "The New York Times Book Review"
Ta książka przekształaca świat wschodnioeuropejskich Żydów w latach 40. XX wieku w świat cudów, a następnie z magicznym optymizmem rozprawia si z problemami ho;ocaustu.
"W przededniu II wojny światowej do węgierskiego miasteczka przybywa wędrowny czarodziej, przepowiadając śmierć i zniszczenie. Trzynastoletnia Kicsi wierzy czarodziejowi i wraz z nim stara się ocalić rodzinne miasto....."
A to opinia "The New York Times Book Review"
Ta książka przekształaca świat wschodnioeuropejskich Żydów w latach 40. XX wieku w świat cudów, a następnie z magicznym optymizmem rozprawia si z problemami ho;ocaustu.
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Dzięki Nan za kolejną część.
Najwspanialsze są dzieci, nie rozumiejące co i dlaczego się tak dzieje a jednak czujące że coś jest nie tak, że stało się coś bardzo złego i instynktownie - jakże słusznie - obarczają za szaleństwo jakie im zgotowali, rodziców. Są tak niewinne, prostolinijne i czyste, tak bardzo już przerażone....Gdzieś po drodze znikną wszystkie ideały w jakie wierzyli, poczucie bezpieczeństwa, dzieciństwo. Zacznie się przyspieszone wejście w dorosłość.
Najwspanialsze są dzieci, nie rozumiejące co i dlaczego się tak dzieje a jednak czujące że coś jest nie tak, że stało się coś bardzo złego i instynktownie - jakże słusznie - obarczają za szaleństwo jakie im zgotowali, rodziców. Są tak niewinne, prostolinijne i czyste, tak bardzo już przerażone....Gdzieś po drodze znikną wszystkie ideały w jakie wierzyli, poczucie bezpieczeństwa, dzieciństwo. Zacznie się przyspieszone wejście w dorosłość.
Elu, piękne słowa. Idealnie pasują do tego, co teraz czuję. Poszłam za przykładem waszym i przeczytałam ksiązkę Ligockiej "Dziewczynka...". Czytająć ją wiele razy miałam łzy w oczach> Książka napisana w niesamowity sposób, a do tego te zdjęcia. Ksiązka zyskuje dzięki nim duszę. Ale nie o tym chciałam pisać. Czytaj ąc naszła mnie pewna malutka refleksyjna. Pomyślałam sobie, ile wartościowych książek nigdy nie zostanie przeze mnie odkryta. Książka Ligockiej leżała na półce w moim domu kilka lat, a ja nawet do niej nie zajrzałam. Dopiero pod waszym wpływem po nią sięgnęłam. Dziękuję Jednak wizja tych wszystkich książek mnie zasmuca....
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Happy New Year Anais Yeas, this is from seson 3 ( from New Year's epi "A tale of two parties") and we had it in Poland yet- now it's done so we are crying Roswell name and read fanfiction. I hope you would watch seson three and enjoy it.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
And we're signing the petitionLizziett wrote: so we are crying Roswell name and read fanfiction.
Thank You - Anais - for your story. I haven't read it yet, but I will - it must be great if Nan decided to translate it. Happy New Year.
O co ty mnie podejrzewasz? Że każdy trudniejszy temat musi się ze mną przerodzić w dyskusję teologiczną? Nie martw się - indoktrynacją zajmę się w moim własnym opowiadaniuEla wrote:i błagam, nie umieszczaj tego w veritas, bo jak {o} weźmie się za komentarze, to może przerodzić się w niekończące się religijne rozważania i bedzie po nastoju.
התשׂכח אשׂה עולה מרחם בן בטנה גם אלה תשׂכחנה ואנכי לא אשׂכחך
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 44 guests