Przeznaczenie czy przypadek...Maria i Michael...mozna snuc teorie, ze gdyby nie Max i Liz...gdyby nie wielka milośc miedzy nimi, cud w crashdown, nagle zawirowanie ktore połączylo trwale tak wiele ludzi, ta dwójka nie zblizyla by się do siebie...ale przeciez, pomiedzy ludźmi istnieje tyle niezwykłych zaleznosci, więzi niewidocznych dla oczu, magii i tajemnic. Ludzkie ściezki zbiegają się, krzyzują, splatają ze sobą w setkach miejsc, czasów, okolicznosci, poza nasza swiadomoscią...ludzie zderzaja się ze soba, obcy w tłumie, stykaja tak blisko ze znają swój zapach, nieświadomi istnienia. I czasem nagla po latach, w błysku olśnienia, nagłego zrozumienia...moze tak własnie jest z Michaelem i Marią? Przeznaczenie które ich połączyło jest niezależne od M&L, ze tamto miejse, tamta chwila, to tylko przypadek...mogły być setki innych... Lubię na nich patrzeć...wieczny ruch, niepokój, zmiany...niepewny, pozornie poblazliwy usmiech igrajacy w kacikach ust Michaela, czai się w nim niesmiała czułość. Rozzłoszczone spojrzenie Marii, płonie w nim nie tylko gniew, bo przecież gdzies w glębi...drży cos co boi się okazać prawdziwe i rzeczywiste, boi się ujawnić swiatu, wybucha w chwili gdy pozornie wszystko się kończy...gdy on odwraca sie i odjeżdza, być moze na zawsze. Nie bratnie dusze ale ogień i woda, dwa przeciwne sobie żywioły, niszczą i rujnują gdy obok zabraknie tego drugiego...nie mogłyby istniec bez siebie.