T: Objawienie-Revelations [by EmilyluvsRoswell]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Kochani, tak w przerwach pomiędzy przygotowaniami do świąt, udało mi sie skończyć 33 część. W ramach ralaksu i światecznego nastroju, wrzucam wszystkim zainteresowanym. Miłego czytania.
OBJAWIENIE - część 33
- Masz wszystko ?
- Myślę, że tak – Liz klepnęła dłonią kieszeń w której trzymała bilety – Tak.
Max postawił podręczną torbę. Przeszedł z Liz przez punkt odpraw, pomógł przy rzeczach Zadera. Teraz stali przed bramką zabezpieczającą, przez którą wchodzili tylko pasażerowie lotu.
- Zadzwoń jak tylko wylądujecie – mówił – Wyłączę dzwonek w mojej komórce, zostawię tylko pocztę głosową i oddzwonię. Chcę żebyś była pod telefonem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Zadzwonię – Poprawiła dziecko w nosidełku, układając go wygodniej przed sobą. Mrugał sennie oczkami i pocierał buzię.
- Nie chcę żebyś leciała sama – westchnął – Na pewno ciotka wyjedzie po ciebie ?
- Tak, na pewno. Poradzimy sobie – głos jej ginął w informacji z głośnika zapowiadający lot – To nasz – powiedziała.
- To prawda – wzrok zatrzymał na Zanderze – Ok, malutki. Nie przysparzaj mamusi kłopotów – mówił. Nachylił się i pocałował puszystą główkę. Podniósł się i dotknął małego policzka przechylając lekko w twarz, żeby zaglądnąć mu w oczy. Liz obserwowała jak wpatrywali się w siebie dłuższą chwilę, zdziwiona że tak bez trudu im to przychodzi. W końcu Max podszedł bliżej i przesunął dłonią nad czołem dziecka. Na skórze rozjaśniły się drobne światełka w kształcie gwiazdek, a potem znikły.
- Co to było ? – odetchnęła.
Max potrząsnął szybko głową i spotkał jej pytające spojrzenie – Nic. To tylko...pamięć.
Liz poczuła jak coś ją chwyta za serce. Przez całą drogę na lotnisko Max był tak pełen wiary, rozluźniony i spokojny, że niemal uwierzyła w pomyślne zakończenie wszystkich kłopotów. Teraz, krótko przed pożegnaniem zachowywał się jakby miał ich nigdy nie zobaczyć.
- Boże, co my robimy ? Max, chodź z nami – prosiła – Nie pojedziemy na Florydę. Wyjedziemy, wszystko jedno dokąd.
- Znaleźli by nas. To jedyna szansa – szeptał podchodząc tak blisko, że jedynie Zander ich rozdzielał – Musimy stanąć z nimi twarzą w twarz, na naszych warunkach.
- Nie chcę cię zostawiać – do oczu napłynęły łzy i musiała mrugać, żeby go znowu zobaczyć.
- Tylko na krótko, przyrzekam – przycisnął czoło do jej czoła, jedną ręką objął ją w pasie, drugą przyłożył do wilgotnego policzka - Cii – mówił kojąco – Będzie dobrze. Mam Michaela i Isabel, a oni wiedzą co robić.
- Uważaj.
- Będę – cofnął się odrobinę i uśmiechnął ciepło – Postaraj się za bardzo nie denerwować.
- Żartujesz, prawda ? – szepnęła.
- Tak troszeczkę – zgodził się. Objął ramionami ją i Zandera, położył głowę na jej włosach. Stali tak razem do chwili, kiedy kontroler ruchu powiadomił o konieczności wejścia na pokład. Wypuścił ją z westchnieniem – Bezpiecznej podróży.
Kiwnęła głową – Ty...- ucichła i poruszyła ramionami. Wahanie wobec następnych słów było bez sensu – Kocham cię, Max.
- Ja też cię kocham – odpowiedział – Was oboje – wsunął palce w jej włosy, przyciągnął blisko i przesunął wargami po jej ustach w delikatnym pocałunku. Potem pocałował ją w czoło, z trudem odrywając wargi. Bez słowa podniósł jej torbę i postawił na przenośniku taśmowym.
- Lepiej już pójdę – powiedziała miękko – Porozmawiamy wieczorem.
- Pamiętaj co ci mówiłem. Nie martw się jak nie odpowiem, kiedy zadzwonisz.
- Nie będę – powiedziała. Wyciągnęła bilet z kieszeni ale nie była w stanie się ruszyć. Stała i patrzyła na niego nie mogąc odejść.
- Nie rób tego, Liz. Musisz iść do samolotu - W spokojnym tonie dało się wyczuć ponaglenie. Trzeci raz zapowiadano jej samolot.
- Wiem – szepnęła – Wzięła głęboki oddech i zanim zmusiła się aby się odwrócić, chwyciła go za koszulkę, wspięła na palce i objęła go desperacko za szyję. Bilety wypadły jej z rąk a ona całowała go gorąco przelewając całą swoją miłość. Kiedy oderwali od siebie usta, trzymał ją tak samo mocno jak ona jego.
- Obiecałeś mi kiedyś, że przyjedziesz do mnie – jęknęła bez tchu, patrząc mu w oczy – Trzymam cię za słowo.
- Przyjadę – powiedział - Założymy się ? – dodał uśmiechając się przekornie – Idź już do tego cholernego samolotu, Liz.
- Idę – wygładziła mu dłonią przód pomiętej koszulki, odwróciła się i poszła w stronę bramki.
****
Pomimo zmęczenia nie umiała zasnąć na pokładzie samolotu. Próbowała przeglądnąć jakiś magazyn jaki przyniosła stewardessa ale to było zbyt trudne z Zanderem na kolanach. W końcu po prostu patrzyła przez okno na chmury pozwalając myślom swobodnie płynąc i próbując jeszcze raz odtworzyć to, co wydarzyło się na przestrzeni ostatnich dwudziestu czterech godzin.
Zaraz po tym, kiedy obiecała że wyjedzie, Max włączył czwarty bieg kierując się od razu do mieszkania Michaela na spotkanie, gdzie rzeczywiście odbyła się krótka rozmowa. W trakcie, słuchając jak omawiali plan, Liz zorientowała się że Max i Michael byli przygotowani wcześniej na taką ewentualność. Tak naprawdę wszystko było zorganizowane i przedyskutowane. Pozostawało tylko przekazać to pozostałym i czekać co się wydarzy. Największym problem byli rodzice, i jak wyjaśnić dlaczego Liz nagle musi wyjechać z miasta.
- Może w ten sposób, że Brody nie da ci wolnego, pod koniec sierpnia ? – sugerowała Isabel – Zaraz po tym zaczyna się szkoła a ty nie chciałbyś zrezygnować z wyjazdu. Dlatego musisz wyjechać wcześniej.
- Ale jutro ? – odpowiedział – Mamy strasznie mało czasu, Iz. No i ja nie wyjeżdżam.
Isabel wzruszyła ramionami – Nikt nie będzie o tym wiedzieć. W każdym razie musisz odpocząć od pracy, Max. Jak będziesz mieszkał u Michaela nikt nie dowie się, że zostałeś w mieście. Daj spokój z Brodym. Rodzice nie pomyślą o nim wiedząc, że padasz ze zmęczenia.
- Ona ma rację – przytaknęła jej Maria – Brody pójdzie na to ?
Max kiwnął głową – Nie zależy mu. Muszę wrócić we wrześniu przed festynem Crashfest, do tego czasu mogę przejść się na księżyc i z powrotem, a on będzie zadowolony.
Tak zdecydowano, mieli w ten sposób załatwić wszystko z rodzicami. Liz zadzwoniła na Florydę omówić zmianę planów z Rachel, a Max wyszedł poszukać Brodyego. Uzyskali zgodę i oboje pojechali do Crashdown. Ojciec Liz nie był zadowolony z powodu konieczności zmiany harmonogramu pracy w kawiarni ale dalej poszło znacznie lepiej. Nawet mama Liz z uśmiechem zaproponowała pomoc przy przepraniu niezbędnych rzeczy.
Potem Liz przez pół nocy pakowała się i przygotowywała się do wyjazdu. Kiedy rodzice zasnęli przyszedł Max i razem skrzętnie ukryli każdy drobiazg należący do Zandera i gdy w końcu się położyli garderoba Liz wypakowana była do niemożliwości ale na zewnątrz jej pokój wyglądał zupełnie zwyczajnie. Ktoś niepowołany, kto chciałby zaglądnąć do jej pokoju przez okno balkonowe nigdy nie domyśliłby się, że ma dziecko.
- A jak będzie z moimi rodzicami ? – zapytała rano Maxa – Jeżeli Rath i Lonnie zaczną węszyć nie wiele im będzie trzeba, żeby dowiedzieć się od nich o Zanderze, a także że jesteśmy na Florydzie.
- W dzień będą tutaj Michael i Isabel – zapewnił ją – Rath i Lonnie nie pokażą się tutaj podczas ich obecności głównie ze względu na podobieństwo.
- A w nocy ?
- Wtedy ja tu będę. Po zamknięciu kawiarni będę czuwał, żeby nikt nie mógł dostać się do mieszkania przez balkon. Nie dostaną się do twoich rodziców, Liz, obiecuję.
- Aaahh - szczebiotał Zander przywracając ją do rzeczywistości. Kołysała go, obserwując jak samolot zaczyna się obniżać lot zbliżając się do lotniska.
- Pasy pozapinane ? – stewardessa pochyliła się nad fotelem – Jak podróż ?
- Dziękuję, w porządku – odpowiedziała.
Kobieta ciepło się uśmiechnęła – Jedna z nas pomoże ci przy wyjściu.
Liz skinęła głową, wiedząc że to Max załatwił dla niej specjalną opiekę. Niemal bała się zapytać ile kosztował bilet ale Michael wymamrotał coś na temat ręki szybszej od oka. Gdy zapytała co to znaczy wyjaśnił, że Max wykorzystał jej stary bilet zmieniając na nim informację o przelocie. Patrząc na datę powrotu, znalazła na bilecie puste miejsce.
******
Końcówkę podróży Zander przespał , budząc się jak tylko samolot dotknął kołami płyty lotniska. Liz przymocowała go do fotelika, wzięła na ramię torbę i wolno kierowała się do wyjścia. Miała wrażenie że ma głowę nie na swoim miejscu, zesztywniałe ręce i nogi, nie mogła utrzymać równowagi. Z ulgą doszła do miejsca odbioru bagaży i czekającej na nią ciotki.
Rachel wyglądała świeżo i rześko w luźnej bluzie i spodniach koloru khaki, z włosami upiętymi na czubku głowy. Pomachała, kiedy zobaczyła Liz ciągnącą za sobą wózek na bagaże.
- Nie mogę uwierzyć, że zostałam cioteczną babką – objęła Zandera i Liz w krótkim uścisku. Odsunęła się i przyglądała dziecku – Jest uroczy – przesunęła palcem po pulchnym policzku i uśmiechnęła się kiedy zaczął sennie mrugać – Popatrz na jego oczy. Kiedyś złamią komuś serce.
- Na pewno – zgodziła się Liz.
Rachel rozglądnęła się i lekko zmarszczyła brwi – A gdzie Max ? – spojrzała na nią – Po tym wszystkim umieram, żeby go poznać.
- Umm,...nie przyleciał z nami. Na razie – dodała szybko widząc jak ciotka coraz bardziej marszczy brwi.
- Nie ma go ? Dlaczego ? Sądziłam że powodem waszego przyjazdu jest urlop jaki otrzymał w pracy.
Liz westchnęła. Nie była przygotowana na taką sytuację. W czasie jazdy na lotnisko pytała Maxa jak wytłumaczyć ciotce jego nieobecność. Odpowiedział jej dziwnie wymijająco. Zamiast wymyślać jakieś niewiarygodne usprawiedliwienie, po prostu powiedział, że ma do niej zaufanie. Że w przeciwieństwie do niego zna Rachel więc albo powinna powiedzieć coś wymijającego, albo co będzie w takich okolicznościach najlepsze. Zostawił decyzję w jej rękach i trochę ją to denerwowało.
- Przyjedzie tutaj - odpowiedziała – Musi tylko wcześnie pozałatwiać pewne sprawy, a ja nie miałam powodu żeby czekać na niego – obserwowała reakcję ciotki ciekawa czy zadowoli ją to proste tłumaczenie.
Rachel trochę się wypogodziła – Ale wszystko między wami w porządku ? – drążyła – Mam nadzieję że pracowałaś nad tym ? Nie mylę się ?
- Nie, nie mylisz się. I nie pokłóciliśmy się – upewniła ją z uśmiechem Liz. A na razie muszę zadzwonić i dać mu znać, że jesteśmy na miejscu – zaczęła szukać w torbie komórki.
- Tutaj, pozwól – Rachel ściągnęła z ramienia Liz torbę i postawiła ją na wózku.
Za nimi głośno zaczął przesuwać się taśmociąg z bagażami co spowodowało, że Zander przycisnął się do niej. Ludzie zaczęli odbierać swoje bagaże, zrobiło się małe zamieszanie, z głośnika rozległy się zapowiedzi kolejnych lotów. Liz zmarszczyła brwi i dała sobie na razie spokój z telefonem.
- Poczekamy na twoje rzeczy – Rachel strała się przekrzyczeć gwar.
- Też tak myślę – zgodziła się.
Odebrały torby i wyszły na rozgrzany parking, prosto do samochodu. Liz przepakowała dwie torby w jedną, zadowolona, że ubranka Zandera zabierają tak mało miejsca bo nosidełko i przenośne łóżeczko, wypełniły cały bagażnik. Kiedy skończyła przypinać fotelik Zandera do siedzenia samochodu, ubranie lepiło się do niej. Zapomniała jaki tu panuje upał i wilgoć.
Wyjechały na główną drogę, włączony klimatyzator zaczął przynosić ulgę a Liz wyciągnęła komórkę. Zgodnie z prośbą Maxa przesłała mu wiadomość pocztą głosową, że szczęśliwie są już na miejscu a potem zadzwoniła do rodziców. Ledwie zdążyła się wyłączyć, telefon zadzwonił w dłoni tak nagle, że omal nie upuściła go na kolana. Wyświetlacz zasygnalizował, że to Max.
Odpowiedziała natychmiast, czując ulgę, że tak szybko się odezwał
- Witaj – w jego głosie wyczuła radość – U ciebie w porządku ?
- Tak, doskonale. Teraz jesteśmy w drodze do domu ciotki.
- A jak lot ? Zander nie sprawiał kłopotów ?
- Nie, wiesz, że on ma latanie we krwi – delikatnie droczyła się z nim – Zachowywał się jak aniołek. A co u ciebie? Powiedz mi coś dobrego.
Parsknął cicho – Nie dali jeszcze żadnego znaku. Idę teraz do Crashdown. Ciotka pogodziła się, że nie przyjechałem?
- Prawie. Powiedziałam, że pojawisz się jak pozałatwiasz wszystkie swoje sprawy. Czeka na ciebie.
- Rozumiem, że nie jesteś specjalnie przekonana do tych moich spraw. Dzięki – mruknął – Przykro mi, że musisz tak postępować.
- Wiem. Bądź ze mną w kontakcie, dobrze ?
- Dobrze. Będę już kończył. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebuję to żeby któreś z twoich rodziców usłyszał mnie jak wspinam się na twój balkon. Trzymaj się, zadzwonię jak tylko będę mógł ?
- Ok – odwróciła się do okna i z daleka od ciotki przycisnęła słuchawkę do ucha – Max ?
- Wiem. Będę uważał. Skontaktuję się z tobą jutro.
- Pa.
Wyłączyła się i zapanowała cisza przerywana tylko pracą klimatyzatora i silnika samochodu. Poczuła na ramieniu delikatne dotknięcie.
- Już tęsknisz za nim – Rachel obserwowała ją uważnie.
- Tak – przytaknęła.
- Więc mam nadzieję, że wkrótce przyjedzie.
Liz cichutko westchnęła – Ja także.
*******
Rachel pomogła Liz pozanosić wszystkie rzeczy do jej pokoju, potem zostawiła ją aby przygotować obiad, a Liz zajęła się Zanderem. Sypialnia była w takim stanie jak ją zostawiła wyjeżdżając na pogrzeb Alexa ale meble były przesunięte żeby mogła wstawić przenośne łóżeczko. Kilka minut zajęło jej rozpakowanie kocyka Zandera i poustawianie kilku jego ulubionych zabawek, żeby otoczenie stało się dla niego bardziej przyjazne. Obserwował ją ze swojego miejsca na łóżku ciemnymi, poważnymi oczkami.
- Aahh – dał o sobie znać, machając rączkami – Ah, ah.
- Czegoś chcesz ? – zapytała wyciągając plastikową zabawkę. Była w kształcie kosmicznego spodka – podarunek od Michaela, na widok której Max dostał ataku śmiechu.
Zander zawinął paluszki wokół uchwytu i potrząsał nią energicznie –ach, ach, ach – szczebiotał – Ta – machnął zabawką w kierunku swojego łóżeczka.
- Co ty mówisz ? - Liz usiadła obok niego – Tatuś ? To próbujesz powiedzieć ?
- Aahh.
Zamknęła oczy i cicho westchnęła. Stanowczo zmęczenie dawało jej się we znaki. Zbyt wcześnie aby w wieku trzech miesięcy Zander mógł mówić – Dobra malutki, damy paniczowi jeść i położymy do łóżeczka, co ?
Zasnął zaraz po tym jak skończyła go karmić. Włączyła monitor, wzięła szybki prysznic i dołączyła w kuchni do ciotki. Czuła się trochę bardziej rześko ale przepływające przez nią falami, obezwładniające zmęczenie gotowe było w każdej chwili ją pochłonąć. Nawet z wewnętrznym zegarem nastawionym jeszcze na czas Roswell, mogłaby pójść do łóżka natychmiast.
- Jak się czujesz w roli mamy ? – zapytała ciotka – Proszę, tylko trochę więcej szczegółów bo tradycyjnie od twoich rodziców niewiele można się dowiedzieć.
Uśmiechnęła się lekko – Nie oddałabym Zandera za żadne skarby świata – przyznała spokojnie – Jest moim życiem. Każdego ranka kiedy patrzę na tę małą buzię trudno mi przypomnieć sobie chwile kiedy go nie było.
- Tak szybko ?
- Tak – odpowiedziała trochę nieobecna.
- Jest wyjątkowo uroczy. Chociaż przypuszczam, że jest mniej czarujący kiedy cię budzi o drugiej w nocy.
- Nie jest płaczliwym dzieckiem, naprawdę. Nie powiem jednak, że się wysypiam – powiedziała trochę przekornie – Ale warto było.
- Jak to teraz w rzeczywistości przyjmują Jeff i Nancy ? – Rachel potrząsnęła głową – Trudno mi wyobrazić sobie moją siostrę w roli babci.
- Możesz mi wierzyć, nie przykłada do tego specjalnego znaczenia – zgodziła się Liz – Ale kochają Zandera, więc jest dobrze. Czasami za daleko.... ingerowali. Dla mnie jest to o tyle trudne teraz, kiedy mam swoje dziecko, przypominać moim rodzicom że w wielu sprawach mogę i chcę sama podejmować decyzje.
- Wiesz, że to dla nich ciężka sytuacja.
- Tak ale wiedzieć, a mieć z tym do czynienia na co dzień, to dwie różne sprawy. Jestem zmęczona tym bo nie wiem jak sobie poradzić, a nie chcę się z nimi kłócić – westchnęła głośno – Ale będzie lepiej. Próbujemy...więcej rozmawiać.
- A z Maxem ?
- Także więcej rozmawiamy – Liz zmarszczyła brwi zastanawiając się co on w tej chwili robi. Nie mogła znieść myśli, że czuwa teraz w pobliżu jej balkonu przycupnięty gdzieś w cieniu.
- Co ? – zapytała Rachel.
Liz z wysiłkiem próbowała się wypogodzić – Nic. Tylko...chciałabym, żeby był tutaj.
- Przypuszczam, że Zander jest podobny do Maxa. Bo nie bardzo przypomina ciebie na zdjęciach z dzieciństwa.
- Rzeczywiście ma jego oczy – przyznała Liz – A co do reszty to wiesz, że razem z siostrą byli adoptowani i nie mają zdjęć z dzieciństwa.
- Zapomniałam o tym – Rachel zwęziła oczy kiedy Liz ziewnęła szeroko – Jesteś zmęczona. Lepiej idź do łóżka.
Uśmiechnęła się sennie i kiwnęła głową - Dzięki.
- Cieszę się że jesteś, kochanie. Zobaczymy się jutro rano.
*******
Zapadła w sen niemal natychmiast. Jednak w nocy spała niespokojnie, nawiedzana snami mającymi związek z wizjami z przyszłości i własnymi bajkowymi marzeniami. Rano obudziła się rozbita i zmęczona.
Mając nadzieję że trochę dojdzie do siebie, zaraz po śniadaniu włożyła Zandera do nosidełka i poszła na spacer wzdłuż plaży. Nie było jeszcze upalnie i cudownie było iść po piasku czując pod stopami przelewające się fale. Zander położył główkę na jej piersi i chłonął otoczenie ciemnymi, czujnymi oczkami. Liz uśmiechała się kiedy delikatny wiatr od oceanu poruszał jej włosy i głaskał po buzi Zandera.
- Łaskocze ? – droczyła się z nim dotykając palcem małego policzka.
Obserwowała jak reagował na to co się wokół niego dzieje i co było dla niego miła zabawą, ale nie zapominała o komórce schowanej w kieszeni szortów. Wiedziała, że w Roswell jest jeszcze bardzo wcześnie i Max nie dzwoniłby gdyby nie miał nowej wiadomości, ale czekać było jeszcze trudniej. Nienawidziła takiej sytuacji – oddalenia dwoma tysiącami mil, uczucia bezsilności i zupełnej izolacji od tego przed czym wyjechała z domu. Już wystarczająco dużo złego wydarzyło się kiedy tu była ostatni raz zimą, gdy dowiedziała się o wszystkim po fakcie. A teraz wiedząc dokładnie do czego Max i pozostali się przygotowywali, nie mając możliwości wspierania ich...czuła, że się zatraca. Nie byli parą kiedy w styczniu porzuciła zranionego Maxa. Teraz byli sobie bliscy i ta ucieczka była wręcz nieznośna. Jej lęk o niego i pozostałych – jej potrzeba wspierania go, utwierdzanie siebie w głębokiej wierze że nic mu się nie stanie – powodowało ból serca i ciężko było jej oddychać.
Wracając powoli do domu, Liz objęła rękami dziecko i wetknęła nos w puszystą główkę. Tylko to maleńkie ciałko przytulone do niej, ta krucha, cenna istotka będąca dla niej wszystkim – przypominało jej, że to co robiła było tak samo ważne jak to czym zajmował się Max, tam w Roswell. Każde z nich miało wobec siebie zobowiązania i kiedy tak ciężko było znosić jego nieobecność, wiedziała że w tym wypadku ona musi kierować się odpowiedzialnością. Dbać o bezpieczeństwo ich syna, bez względu na to co się wydarzy.
W drodze powrotnej do domu Zander zasnął głęboko więc położyła go w łóżeczku, wcześniej regulując klimatyzator. Uspokojona zabrała monitor i zeszła do jadalni.
Rachel była w swoim biurze więc Liz miała do swojej dyspozycji cały dom. Nagle okazało się, że nie wie co robić z czasem. W domu, w Roswell, nawet jak zaoszczędziła kilka wolnych chwil zawsze było coś do zrobienia, tutaj była wolna jak ptak. Żadnych dyżurów w kafeterii, konieczności zakupów, prania i załatwiania różnych spraw.
Mimo wszystko doszła do wniosku, że pomysł wyjazdu na wakacje był dobry, nawet z niemowlęciem, pod warunkiem jednak, że jak wcześniej marzyła będzie spędzała je razem z Maxem.
Snuła się bez celu po pokojach, przeglądała całkiem pokaźną kolekcję książek i zbiór czasopism ułożonych starannie na ławie razem z najnowszym, jeszcze nie czytanym „Miami Herald”. Obok leżała wczorajsza korespondencji i zapasowe klucze od domu. Nic ją nie interesowało. Bez sensu było skulić się na kanapie z jakąś mało zajmującą książką lub oglądać bezmyślnie program telewizyjny, kiedy wiedziała, że i tak nie będzie umiała na niczym się skupić. Ciałem mogła być tutaj ale, jak z westchnieniem pomyślała cała reszta została w domu w Roswell.
********
Dzień się wlókł bez końca. Na szczęście Zander spał krótko i spędziła z nim trochę czasu, a potem znowu zasnął a popołudnie ciągnęło się jak na zwolnionym filmie. Zwinęła się na kanapie, patrzyła na plażę, obserwując jak fale roztrzaskują się o piasek. Potem chmury przesłoniły słońce, rozsnuły się po niebie aż rozległ się grzmot zwiastujący letnią burzę. Zaczęło gwałtownie padać a kiedy deszcz ustał, zostawił po sobie bladą tęczę. Zrobiło się jeszcze bardziej parno i gorąco a Liz pomyślała, że dobrze zrobiła wychodząc wcześniej z dzieckiem na spacer.
Kiedy w końcu zadzwonił telefon, zerwała się z kanapy i chociaż spieszyła się żeby jak najszybciej odebrać wiedziała patrząc na wyświetlacz, że dzwoni matka Maxa.
- Pani Evans ?
- Liz, witaj, kochanie. Co u ciebie ?
- Umm, świetnie – odpowiedziała powoli. Czy coś się stało ?
- Mam nadzieję, że nie – usłyszała niespokojną odpowiedź – Zapomniałam zapakować Zanderowi tego czarnego misia, którego Max przyniósł do nas do domu. Boję się, że może za nim płakać bo ostatnio z nim sypiał.
Liz z ulgą odetchnęła – Nie...chyba nawet nie zauważył. Nie ma się czym martwić.
- Na pewno ? Bo gdyby był kłopot, mogę go zaraz wysłać.
Liz uśmiechnęła na myśl o troskliwości mamy Maxa – W porządku, nie trzeba, naprawdę. I dziękuję.
- To dobrze. Wiesz, że inaczej bym ci nie przeszkadzała. Ale martwiłam się, że może za nim popłakiwać – westchnęła - Czy jest tam Max ?
- Max ?
- Tak. Próbowałam się do niego dodzwonić ale ma chyba wyłączoną komórkę – w jej głosie pobrzmiewało lekkie zniecierpliwienie – Nagrałam mu dwie wiadomości ale nie oddzwonił.
- Och, Max zabrał Zandera na plażę – powiedziała szybko, wdzięczna że jest już po burzy i nie musi udowadniać, że kłamie – Być może zostawił komórkę na szafce w kuchni – dodała – Powiem mu jak wróci, żeby oddzwonił.
- Nie ma pośpiechu – odparła pani Evans – Chciałam z nim porozmawiać w pewnej sprawie. Dziękuję, kochanie. Ciesz się wakacjami, zasłużyłaś na nie.
- Dziękuję – odpowiedziała Liz – I dziękuję za telefon.
- To dla mnie przyjemność. Od czego są babcie ?
Gdy skończyła, Liz szybko nacisnęła numer Maxa, wiedząc że może nie odpowiedzieć. Po włączeniu poczty głosowej nadała mu krótką wiadomość, prosząc żeby jak najszybciej skontaktował się z domem, wyjaśniając po co dzwoniła mama. Potem, drżącymi palcami wcisnęła numer Marii. Była zaskoczona, że Max nie oddzwonił do matki. Bardzo możliwe, że był po prostu w trakcie jakiejś sytuacji i nie mógł. Ale była też inna możliwość na myśl której wyschło jej w ustach a serce tłukło się w szaleńczym tempie. Musiała dowiedzieć się jak było naprawdę.
Maria odebrała po czwartym dzwonku i Liz uprzytomniła sobie, że przecież była w pracy.
- Liz, dziecino, nie w porę – syknęła Maria – W restauracji są tłumy a Agnes zadzwoniła, że choruje. Nie mogę teraz rozmawiać.
- Dobra, dobra, wiesz co się dzieje z Maxem ? Matka zostawiła dla niego wiadomość ale jej nie odpowiedział.
- Przykro mi Lizzie, nie widziałam go dzisiaj – w głosie Marii usłyszała zmartwienie – Chyba gdzieś siedzi na czatach z Kylem. Chcesz żebym zapytała Gwiezdnego Chłopaka ? Siedzą z Isabel przy frontowym stoliku, odkąd otworzyliśmy kawiarnię.
- Przekaż im tylko co się dzieje, dobrze ? – Liz przegryzła wargę.
- Jestem pewna że Max zalecił bezwzględną ciszę w eterze – w tle Liz usłyszała wrzask Marii – Cholera, to moje zamówienie. Muszę już kończyć, Liz. Przekażę im wiadomość. Przestań się martwić, jestem pewna że wszystko w porządku. Jak na razie jest spokojnie.
- Ok, dzięki – odetchnęła – Na razie.
- Cześć. Spróbuj się dobrze bawić – poradziła Maria.
Liz wyłączyła się, westchnęła i rzuciła niecierpliwie komórkę na ławę – Świetnie. Zabaw się – mruczała. Oparła się o poduszki kanapy i zamknęła oczy.
- Nie czujesz się trochę rozdarta ?
Szybko otworzyła oczy, odwróciła się i dostrzegła stojącą w drzwiach ciotkę. Podniosła brwi.
- Co masz na myśli ? – zapytała.
Rachel wzruszyła ramionami, przeszła przez pokój i usiadła obok niej – Może zaczniemy od tego, dlaczego matka Maxa szuka go tutaj ? Dlaczego jesteś tak niespokojna że nie odebrał telefonu i próbujesz go odszukać – przykuła ją wzrokiem – Cały rok odgrywałaś bohaterkę i wszystko chyba wraca z powrotem do Maxa Evansa. Co się tutaj dzieje, Liz?
Cdn.
OBJAWIENIE - część 33
- Masz wszystko ?
- Myślę, że tak – Liz klepnęła dłonią kieszeń w której trzymała bilety – Tak.
Max postawił podręczną torbę. Przeszedł z Liz przez punkt odpraw, pomógł przy rzeczach Zadera. Teraz stali przed bramką zabezpieczającą, przez którą wchodzili tylko pasażerowie lotu.
- Zadzwoń jak tylko wylądujecie – mówił – Wyłączę dzwonek w mojej komórce, zostawię tylko pocztę głosową i oddzwonię. Chcę żebyś była pod telefonem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Zadzwonię – Poprawiła dziecko w nosidełku, układając go wygodniej przed sobą. Mrugał sennie oczkami i pocierał buzię.
- Nie chcę żebyś leciała sama – westchnął – Na pewno ciotka wyjedzie po ciebie ?
- Tak, na pewno. Poradzimy sobie – głos jej ginął w informacji z głośnika zapowiadający lot – To nasz – powiedziała.
- To prawda – wzrok zatrzymał na Zanderze – Ok, malutki. Nie przysparzaj mamusi kłopotów – mówił. Nachylił się i pocałował puszystą główkę. Podniósł się i dotknął małego policzka przechylając lekko w twarz, żeby zaglądnąć mu w oczy. Liz obserwowała jak wpatrywali się w siebie dłuższą chwilę, zdziwiona że tak bez trudu im to przychodzi. W końcu Max podszedł bliżej i przesunął dłonią nad czołem dziecka. Na skórze rozjaśniły się drobne światełka w kształcie gwiazdek, a potem znikły.
- Co to było ? – odetchnęła.
Max potrząsnął szybko głową i spotkał jej pytające spojrzenie – Nic. To tylko...pamięć.
Liz poczuła jak coś ją chwyta za serce. Przez całą drogę na lotnisko Max był tak pełen wiary, rozluźniony i spokojny, że niemal uwierzyła w pomyślne zakończenie wszystkich kłopotów. Teraz, krótko przed pożegnaniem zachowywał się jakby miał ich nigdy nie zobaczyć.
- Boże, co my robimy ? Max, chodź z nami – prosiła – Nie pojedziemy na Florydę. Wyjedziemy, wszystko jedno dokąd.
- Znaleźli by nas. To jedyna szansa – szeptał podchodząc tak blisko, że jedynie Zander ich rozdzielał – Musimy stanąć z nimi twarzą w twarz, na naszych warunkach.
- Nie chcę cię zostawiać – do oczu napłynęły łzy i musiała mrugać, żeby go znowu zobaczyć.
- Tylko na krótko, przyrzekam – przycisnął czoło do jej czoła, jedną ręką objął ją w pasie, drugą przyłożył do wilgotnego policzka - Cii – mówił kojąco – Będzie dobrze. Mam Michaela i Isabel, a oni wiedzą co robić.
- Uważaj.
- Będę – cofnął się odrobinę i uśmiechnął ciepło – Postaraj się za bardzo nie denerwować.
- Żartujesz, prawda ? – szepnęła.
- Tak troszeczkę – zgodził się. Objął ramionami ją i Zandera, położył głowę na jej włosach. Stali tak razem do chwili, kiedy kontroler ruchu powiadomił o konieczności wejścia na pokład. Wypuścił ją z westchnieniem – Bezpiecznej podróży.
Kiwnęła głową – Ty...- ucichła i poruszyła ramionami. Wahanie wobec następnych słów było bez sensu – Kocham cię, Max.
- Ja też cię kocham – odpowiedział – Was oboje – wsunął palce w jej włosy, przyciągnął blisko i przesunął wargami po jej ustach w delikatnym pocałunku. Potem pocałował ją w czoło, z trudem odrywając wargi. Bez słowa podniósł jej torbę i postawił na przenośniku taśmowym.
- Lepiej już pójdę – powiedziała miękko – Porozmawiamy wieczorem.
- Pamiętaj co ci mówiłem. Nie martw się jak nie odpowiem, kiedy zadzwonisz.
- Nie będę – powiedziała. Wyciągnęła bilet z kieszeni ale nie była w stanie się ruszyć. Stała i patrzyła na niego nie mogąc odejść.
- Nie rób tego, Liz. Musisz iść do samolotu - W spokojnym tonie dało się wyczuć ponaglenie. Trzeci raz zapowiadano jej samolot.
- Wiem – szepnęła – Wzięła głęboki oddech i zanim zmusiła się aby się odwrócić, chwyciła go za koszulkę, wspięła na palce i objęła go desperacko za szyję. Bilety wypadły jej z rąk a ona całowała go gorąco przelewając całą swoją miłość. Kiedy oderwali od siebie usta, trzymał ją tak samo mocno jak ona jego.
- Obiecałeś mi kiedyś, że przyjedziesz do mnie – jęknęła bez tchu, patrząc mu w oczy – Trzymam cię za słowo.
- Przyjadę – powiedział - Założymy się ? – dodał uśmiechając się przekornie – Idź już do tego cholernego samolotu, Liz.
- Idę – wygładziła mu dłonią przód pomiętej koszulki, odwróciła się i poszła w stronę bramki.
****
Pomimo zmęczenia nie umiała zasnąć na pokładzie samolotu. Próbowała przeglądnąć jakiś magazyn jaki przyniosła stewardessa ale to było zbyt trudne z Zanderem na kolanach. W końcu po prostu patrzyła przez okno na chmury pozwalając myślom swobodnie płynąc i próbując jeszcze raz odtworzyć to, co wydarzyło się na przestrzeni ostatnich dwudziestu czterech godzin.
Zaraz po tym, kiedy obiecała że wyjedzie, Max włączył czwarty bieg kierując się od razu do mieszkania Michaela na spotkanie, gdzie rzeczywiście odbyła się krótka rozmowa. W trakcie, słuchając jak omawiali plan, Liz zorientowała się że Max i Michael byli przygotowani wcześniej na taką ewentualność. Tak naprawdę wszystko było zorganizowane i przedyskutowane. Pozostawało tylko przekazać to pozostałym i czekać co się wydarzy. Największym problem byli rodzice, i jak wyjaśnić dlaczego Liz nagle musi wyjechać z miasta.
- Może w ten sposób, że Brody nie da ci wolnego, pod koniec sierpnia ? – sugerowała Isabel – Zaraz po tym zaczyna się szkoła a ty nie chciałbyś zrezygnować z wyjazdu. Dlatego musisz wyjechać wcześniej.
- Ale jutro ? – odpowiedział – Mamy strasznie mało czasu, Iz. No i ja nie wyjeżdżam.
Isabel wzruszyła ramionami – Nikt nie będzie o tym wiedzieć. W każdym razie musisz odpocząć od pracy, Max. Jak będziesz mieszkał u Michaela nikt nie dowie się, że zostałeś w mieście. Daj spokój z Brodym. Rodzice nie pomyślą o nim wiedząc, że padasz ze zmęczenia.
- Ona ma rację – przytaknęła jej Maria – Brody pójdzie na to ?
Max kiwnął głową – Nie zależy mu. Muszę wrócić we wrześniu przed festynem Crashfest, do tego czasu mogę przejść się na księżyc i z powrotem, a on będzie zadowolony.
Tak zdecydowano, mieli w ten sposób załatwić wszystko z rodzicami. Liz zadzwoniła na Florydę omówić zmianę planów z Rachel, a Max wyszedł poszukać Brodyego. Uzyskali zgodę i oboje pojechali do Crashdown. Ojciec Liz nie był zadowolony z powodu konieczności zmiany harmonogramu pracy w kawiarni ale dalej poszło znacznie lepiej. Nawet mama Liz z uśmiechem zaproponowała pomoc przy przepraniu niezbędnych rzeczy.
Potem Liz przez pół nocy pakowała się i przygotowywała się do wyjazdu. Kiedy rodzice zasnęli przyszedł Max i razem skrzętnie ukryli każdy drobiazg należący do Zandera i gdy w końcu się położyli garderoba Liz wypakowana była do niemożliwości ale na zewnątrz jej pokój wyglądał zupełnie zwyczajnie. Ktoś niepowołany, kto chciałby zaglądnąć do jej pokoju przez okno balkonowe nigdy nie domyśliłby się, że ma dziecko.
- A jak będzie z moimi rodzicami ? – zapytała rano Maxa – Jeżeli Rath i Lonnie zaczną węszyć nie wiele im będzie trzeba, żeby dowiedzieć się od nich o Zanderze, a także że jesteśmy na Florydzie.
- W dzień będą tutaj Michael i Isabel – zapewnił ją – Rath i Lonnie nie pokażą się tutaj podczas ich obecności głównie ze względu na podobieństwo.
- A w nocy ?
- Wtedy ja tu będę. Po zamknięciu kawiarni będę czuwał, żeby nikt nie mógł dostać się do mieszkania przez balkon. Nie dostaną się do twoich rodziców, Liz, obiecuję.
- Aaahh - szczebiotał Zander przywracając ją do rzeczywistości. Kołysała go, obserwując jak samolot zaczyna się obniżać lot zbliżając się do lotniska.
- Pasy pozapinane ? – stewardessa pochyliła się nad fotelem – Jak podróż ?
- Dziękuję, w porządku – odpowiedziała.
Kobieta ciepło się uśmiechnęła – Jedna z nas pomoże ci przy wyjściu.
Liz skinęła głową, wiedząc że to Max załatwił dla niej specjalną opiekę. Niemal bała się zapytać ile kosztował bilet ale Michael wymamrotał coś na temat ręki szybszej od oka. Gdy zapytała co to znaczy wyjaśnił, że Max wykorzystał jej stary bilet zmieniając na nim informację o przelocie. Patrząc na datę powrotu, znalazła na bilecie puste miejsce.
******
Końcówkę podróży Zander przespał , budząc się jak tylko samolot dotknął kołami płyty lotniska. Liz przymocowała go do fotelika, wzięła na ramię torbę i wolno kierowała się do wyjścia. Miała wrażenie że ma głowę nie na swoim miejscu, zesztywniałe ręce i nogi, nie mogła utrzymać równowagi. Z ulgą doszła do miejsca odbioru bagaży i czekającej na nią ciotki.
Rachel wyglądała świeżo i rześko w luźnej bluzie i spodniach koloru khaki, z włosami upiętymi na czubku głowy. Pomachała, kiedy zobaczyła Liz ciągnącą za sobą wózek na bagaże.
- Nie mogę uwierzyć, że zostałam cioteczną babką – objęła Zandera i Liz w krótkim uścisku. Odsunęła się i przyglądała dziecku – Jest uroczy – przesunęła palcem po pulchnym policzku i uśmiechnęła się kiedy zaczął sennie mrugać – Popatrz na jego oczy. Kiedyś złamią komuś serce.
- Na pewno – zgodziła się Liz.
Rachel rozglądnęła się i lekko zmarszczyła brwi – A gdzie Max ? – spojrzała na nią – Po tym wszystkim umieram, żeby go poznać.
- Umm,...nie przyleciał z nami. Na razie – dodała szybko widząc jak ciotka coraz bardziej marszczy brwi.
- Nie ma go ? Dlaczego ? Sądziłam że powodem waszego przyjazdu jest urlop jaki otrzymał w pracy.
Liz westchnęła. Nie była przygotowana na taką sytuację. W czasie jazdy na lotnisko pytała Maxa jak wytłumaczyć ciotce jego nieobecność. Odpowiedział jej dziwnie wymijająco. Zamiast wymyślać jakieś niewiarygodne usprawiedliwienie, po prostu powiedział, że ma do niej zaufanie. Że w przeciwieństwie do niego zna Rachel więc albo powinna powiedzieć coś wymijającego, albo co będzie w takich okolicznościach najlepsze. Zostawił decyzję w jej rękach i trochę ją to denerwowało.
- Przyjedzie tutaj - odpowiedziała – Musi tylko wcześnie pozałatwiać pewne sprawy, a ja nie miałam powodu żeby czekać na niego – obserwowała reakcję ciotki ciekawa czy zadowoli ją to proste tłumaczenie.
Rachel trochę się wypogodziła – Ale wszystko między wami w porządku ? – drążyła – Mam nadzieję że pracowałaś nad tym ? Nie mylę się ?
- Nie, nie mylisz się. I nie pokłóciliśmy się – upewniła ją z uśmiechem Liz. A na razie muszę zadzwonić i dać mu znać, że jesteśmy na miejscu – zaczęła szukać w torbie komórki.
- Tutaj, pozwól – Rachel ściągnęła z ramienia Liz torbę i postawiła ją na wózku.
Za nimi głośno zaczął przesuwać się taśmociąg z bagażami co spowodowało, że Zander przycisnął się do niej. Ludzie zaczęli odbierać swoje bagaże, zrobiło się małe zamieszanie, z głośnika rozległy się zapowiedzi kolejnych lotów. Liz zmarszczyła brwi i dała sobie na razie spokój z telefonem.
- Poczekamy na twoje rzeczy – Rachel strała się przekrzyczeć gwar.
- Też tak myślę – zgodziła się.
Odebrały torby i wyszły na rozgrzany parking, prosto do samochodu. Liz przepakowała dwie torby w jedną, zadowolona, że ubranka Zandera zabierają tak mało miejsca bo nosidełko i przenośne łóżeczko, wypełniły cały bagażnik. Kiedy skończyła przypinać fotelik Zandera do siedzenia samochodu, ubranie lepiło się do niej. Zapomniała jaki tu panuje upał i wilgoć.
Wyjechały na główną drogę, włączony klimatyzator zaczął przynosić ulgę a Liz wyciągnęła komórkę. Zgodnie z prośbą Maxa przesłała mu wiadomość pocztą głosową, że szczęśliwie są już na miejscu a potem zadzwoniła do rodziców. Ledwie zdążyła się wyłączyć, telefon zadzwonił w dłoni tak nagle, że omal nie upuściła go na kolana. Wyświetlacz zasygnalizował, że to Max.
Odpowiedziała natychmiast, czując ulgę, że tak szybko się odezwał
- Witaj – w jego głosie wyczuła radość – U ciebie w porządku ?
- Tak, doskonale. Teraz jesteśmy w drodze do domu ciotki.
- A jak lot ? Zander nie sprawiał kłopotów ?
- Nie, wiesz, że on ma latanie we krwi – delikatnie droczyła się z nim – Zachowywał się jak aniołek. A co u ciebie? Powiedz mi coś dobrego.
Parsknął cicho – Nie dali jeszcze żadnego znaku. Idę teraz do Crashdown. Ciotka pogodziła się, że nie przyjechałem?
- Prawie. Powiedziałam, że pojawisz się jak pozałatwiasz wszystkie swoje sprawy. Czeka na ciebie.
- Rozumiem, że nie jesteś specjalnie przekonana do tych moich spraw. Dzięki – mruknął – Przykro mi, że musisz tak postępować.
- Wiem. Bądź ze mną w kontakcie, dobrze ?
- Dobrze. Będę już kończył. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebuję to żeby któreś z twoich rodziców usłyszał mnie jak wspinam się na twój balkon. Trzymaj się, zadzwonię jak tylko będę mógł ?
- Ok – odwróciła się do okna i z daleka od ciotki przycisnęła słuchawkę do ucha – Max ?
- Wiem. Będę uważał. Skontaktuję się z tobą jutro.
- Pa.
Wyłączyła się i zapanowała cisza przerywana tylko pracą klimatyzatora i silnika samochodu. Poczuła na ramieniu delikatne dotknięcie.
- Już tęsknisz za nim – Rachel obserwowała ją uważnie.
- Tak – przytaknęła.
- Więc mam nadzieję, że wkrótce przyjedzie.
Liz cichutko westchnęła – Ja także.
*******
Rachel pomogła Liz pozanosić wszystkie rzeczy do jej pokoju, potem zostawiła ją aby przygotować obiad, a Liz zajęła się Zanderem. Sypialnia była w takim stanie jak ją zostawiła wyjeżdżając na pogrzeb Alexa ale meble były przesunięte żeby mogła wstawić przenośne łóżeczko. Kilka minut zajęło jej rozpakowanie kocyka Zandera i poustawianie kilku jego ulubionych zabawek, żeby otoczenie stało się dla niego bardziej przyjazne. Obserwował ją ze swojego miejsca na łóżku ciemnymi, poważnymi oczkami.
- Aahh – dał o sobie znać, machając rączkami – Ah, ah.
- Czegoś chcesz ? – zapytała wyciągając plastikową zabawkę. Była w kształcie kosmicznego spodka – podarunek od Michaela, na widok której Max dostał ataku śmiechu.
Zander zawinął paluszki wokół uchwytu i potrząsał nią energicznie –ach, ach, ach – szczebiotał – Ta – machnął zabawką w kierunku swojego łóżeczka.
- Co ty mówisz ? - Liz usiadła obok niego – Tatuś ? To próbujesz powiedzieć ?
- Aahh.
Zamknęła oczy i cicho westchnęła. Stanowczo zmęczenie dawało jej się we znaki. Zbyt wcześnie aby w wieku trzech miesięcy Zander mógł mówić – Dobra malutki, damy paniczowi jeść i położymy do łóżeczka, co ?
Zasnął zaraz po tym jak skończyła go karmić. Włączyła monitor, wzięła szybki prysznic i dołączyła w kuchni do ciotki. Czuła się trochę bardziej rześko ale przepływające przez nią falami, obezwładniające zmęczenie gotowe było w każdej chwili ją pochłonąć. Nawet z wewnętrznym zegarem nastawionym jeszcze na czas Roswell, mogłaby pójść do łóżka natychmiast.
- Jak się czujesz w roli mamy ? – zapytała ciotka – Proszę, tylko trochę więcej szczegółów bo tradycyjnie od twoich rodziców niewiele można się dowiedzieć.
Uśmiechnęła się lekko – Nie oddałabym Zandera za żadne skarby świata – przyznała spokojnie – Jest moim życiem. Każdego ranka kiedy patrzę na tę małą buzię trudno mi przypomnieć sobie chwile kiedy go nie było.
- Tak szybko ?
- Tak – odpowiedziała trochę nieobecna.
- Jest wyjątkowo uroczy. Chociaż przypuszczam, że jest mniej czarujący kiedy cię budzi o drugiej w nocy.
- Nie jest płaczliwym dzieckiem, naprawdę. Nie powiem jednak, że się wysypiam – powiedziała trochę przekornie – Ale warto było.
- Jak to teraz w rzeczywistości przyjmują Jeff i Nancy ? – Rachel potrząsnęła głową – Trudno mi wyobrazić sobie moją siostrę w roli babci.
- Możesz mi wierzyć, nie przykłada do tego specjalnego znaczenia – zgodziła się Liz – Ale kochają Zandera, więc jest dobrze. Czasami za daleko.... ingerowali. Dla mnie jest to o tyle trudne teraz, kiedy mam swoje dziecko, przypominać moim rodzicom że w wielu sprawach mogę i chcę sama podejmować decyzje.
- Wiesz, że to dla nich ciężka sytuacja.
- Tak ale wiedzieć, a mieć z tym do czynienia na co dzień, to dwie różne sprawy. Jestem zmęczona tym bo nie wiem jak sobie poradzić, a nie chcę się z nimi kłócić – westchnęła głośno – Ale będzie lepiej. Próbujemy...więcej rozmawiać.
- A z Maxem ?
- Także więcej rozmawiamy – Liz zmarszczyła brwi zastanawiając się co on w tej chwili robi. Nie mogła znieść myśli, że czuwa teraz w pobliżu jej balkonu przycupnięty gdzieś w cieniu.
- Co ? – zapytała Rachel.
Liz z wysiłkiem próbowała się wypogodzić – Nic. Tylko...chciałabym, żeby był tutaj.
- Przypuszczam, że Zander jest podobny do Maxa. Bo nie bardzo przypomina ciebie na zdjęciach z dzieciństwa.
- Rzeczywiście ma jego oczy – przyznała Liz – A co do reszty to wiesz, że razem z siostrą byli adoptowani i nie mają zdjęć z dzieciństwa.
- Zapomniałam o tym – Rachel zwęziła oczy kiedy Liz ziewnęła szeroko – Jesteś zmęczona. Lepiej idź do łóżka.
Uśmiechnęła się sennie i kiwnęła głową - Dzięki.
- Cieszę się że jesteś, kochanie. Zobaczymy się jutro rano.
*******
Zapadła w sen niemal natychmiast. Jednak w nocy spała niespokojnie, nawiedzana snami mającymi związek z wizjami z przyszłości i własnymi bajkowymi marzeniami. Rano obudziła się rozbita i zmęczona.
Mając nadzieję że trochę dojdzie do siebie, zaraz po śniadaniu włożyła Zandera do nosidełka i poszła na spacer wzdłuż plaży. Nie było jeszcze upalnie i cudownie było iść po piasku czując pod stopami przelewające się fale. Zander położył główkę na jej piersi i chłonął otoczenie ciemnymi, czujnymi oczkami. Liz uśmiechała się kiedy delikatny wiatr od oceanu poruszał jej włosy i głaskał po buzi Zandera.
- Łaskocze ? – droczyła się z nim dotykając palcem małego policzka.
Obserwowała jak reagował na to co się wokół niego dzieje i co było dla niego miła zabawą, ale nie zapominała o komórce schowanej w kieszeni szortów. Wiedziała, że w Roswell jest jeszcze bardzo wcześnie i Max nie dzwoniłby gdyby nie miał nowej wiadomości, ale czekać było jeszcze trudniej. Nienawidziła takiej sytuacji – oddalenia dwoma tysiącami mil, uczucia bezsilności i zupełnej izolacji od tego przed czym wyjechała z domu. Już wystarczająco dużo złego wydarzyło się kiedy tu była ostatni raz zimą, gdy dowiedziała się o wszystkim po fakcie. A teraz wiedząc dokładnie do czego Max i pozostali się przygotowywali, nie mając możliwości wspierania ich...czuła, że się zatraca. Nie byli parą kiedy w styczniu porzuciła zranionego Maxa. Teraz byli sobie bliscy i ta ucieczka była wręcz nieznośna. Jej lęk o niego i pozostałych – jej potrzeba wspierania go, utwierdzanie siebie w głębokiej wierze że nic mu się nie stanie – powodowało ból serca i ciężko było jej oddychać.
Wracając powoli do domu, Liz objęła rękami dziecko i wetknęła nos w puszystą główkę. Tylko to maleńkie ciałko przytulone do niej, ta krucha, cenna istotka będąca dla niej wszystkim – przypominało jej, że to co robiła było tak samo ważne jak to czym zajmował się Max, tam w Roswell. Każde z nich miało wobec siebie zobowiązania i kiedy tak ciężko było znosić jego nieobecność, wiedziała że w tym wypadku ona musi kierować się odpowiedzialnością. Dbać o bezpieczeństwo ich syna, bez względu na to co się wydarzy.
W drodze powrotnej do domu Zander zasnął głęboko więc położyła go w łóżeczku, wcześniej regulując klimatyzator. Uspokojona zabrała monitor i zeszła do jadalni.
Rachel była w swoim biurze więc Liz miała do swojej dyspozycji cały dom. Nagle okazało się, że nie wie co robić z czasem. W domu, w Roswell, nawet jak zaoszczędziła kilka wolnych chwil zawsze było coś do zrobienia, tutaj była wolna jak ptak. Żadnych dyżurów w kafeterii, konieczności zakupów, prania i załatwiania różnych spraw.
Mimo wszystko doszła do wniosku, że pomysł wyjazdu na wakacje był dobry, nawet z niemowlęciem, pod warunkiem jednak, że jak wcześniej marzyła będzie spędzała je razem z Maxem.
Snuła się bez celu po pokojach, przeglądała całkiem pokaźną kolekcję książek i zbiór czasopism ułożonych starannie na ławie razem z najnowszym, jeszcze nie czytanym „Miami Herald”. Obok leżała wczorajsza korespondencji i zapasowe klucze od domu. Nic ją nie interesowało. Bez sensu było skulić się na kanapie z jakąś mało zajmującą książką lub oglądać bezmyślnie program telewizyjny, kiedy wiedziała, że i tak nie będzie umiała na niczym się skupić. Ciałem mogła być tutaj ale, jak z westchnieniem pomyślała cała reszta została w domu w Roswell.
********
Dzień się wlókł bez końca. Na szczęście Zander spał krótko i spędziła z nim trochę czasu, a potem znowu zasnął a popołudnie ciągnęło się jak na zwolnionym filmie. Zwinęła się na kanapie, patrzyła na plażę, obserwując jak fale roztrzaskują się o piasek. Potem chmury przesłoniły słońce, rozsnuły się po niebie aż rozległ się grzmot zwiastujący letnią burzę. Zaczęło gwałtownie padać a kiedy deszcz ustał, zostawił po sobie bladą tęczę. Zrobiło się jeszcze bardziej parno i gorąco a Liz pomyślała, że dobrze zrobiła wychodząc wcześniej z dzieckiem na spacer.
Kiedy w końcu zadzwonił telefon, zerwała się z kanapy i chociaż spieszyła się żeby jak najszybciej odebrać wiedziała patrząc na wyświetlacz, że dzwoni matka Maxa.
- Pani Evans ?
- Liz, witaj, kochanie. Co u ciebie ?
- Umm, świetnie – odpowiedziała powoli. Czy coś się stało ?
- Mam nadzieję, że nie – usłyszała niespokojną odpowiedź – Zapomniałam zapakować Zanderowi tego czarnego misia, którego Max przyniósł do nas do domu. Boję się, że może za nim płakać bo ostatnio z nim sypiał.
Liz z ulgą odetchnęła – Nie...chyba nawet nie zauważył. Nie ma się czym martwić.
- Na pewno ? Bo gdyby był kłopot, mogę go zaraz wysłać.
Liz uśmiechnęła na myśl o troskliwości mamy Maxa – W porządku, nie trzeba, naprawdę. I dziękuję.
- To dobrze. Wiesz, że inaczej bym ci nie przeszkadzała. Ale martwiłam się, że może za nim popłakiwać – westchnęła - Czy jest tam Max ?
- Max ?
- Tak. Próbowałam się do niego dodzwonić ale ma chyba wyłączoną komórkę – w jej głosie pobrzmiewało lekkie zniecierpliwienie – Nagrałam mu dwie wiadomości ale nie oddzwonił.
- Och, Max zabrał Zandera na plażę – powiedziała szybko, wdzięczna że jest już po burzy i nie musi udowadniać, że kłamie – Być może zostawił komórkę na szafce w kuchni – dodała – Powiem mu jak wróci, żeby oddzwonił.
- Nie ma pośpiechu – odparła pani Evans – Chciałam z nim porozmawiać w pewnej sprawie. Dziękuję, kochanie. Ciesz się wakacjami, zasłużyłaś na nie.
- Dziękuję – odpowiedziała Liz – I dziękuję za telefon.
- To dla mnie przyjemność. Od czego są babcie ?
Gdy skończyła, Liz szybko nacisnęła numer Maxa, wiedząc że może nie odpowiedzieć. Po włączeniu poczty głosowej nadała mu krótką wiadomość, prosząc żeby jak najszybciej skontaktował się z domem, wyjaśniając po co dzwoniła mama. Potem, drżącymi palcami wcisnęła numer Marii. Była zaskoczona, że Max nie oddzwonił do matki. Bardzo możliwe, że był po prostu w trakcie jakiejś sytuacji i nie mógł. Ale była też inna możliwość na myśl której wyschło jej w ustach a serce tłukło się w szaleńczym tempie. Musiała dowiedzieć się jak było naprawdę.
Maria odebrała po czwartym dzwonku i Liz uprzytomniła sobie, że przecież była w pracy.
- Liz, dziecino, nie w porę – syknęła Maria – W restauracji są tłumy a Agnes zadzwoniła, że choruje. Nie mogę teraz rozmawiać.
- Dobra, dobra, wiesz co się dzieje z Maxem ? Matka zostawiła dla niego wiadomość ale jej nie odpowiedział.
- Przykro mi Lizzie, nie widziałam go dzisiaj – w głosie Marii usłyszała zmartwienie – Chyba gdzieś siedzi na czatach z Kylem. Chcesz żebym zapytała Gwiezdnego Chłopaka ? Siedzą z Isabel przy frontowym stoliku, odkąd otworzyliśmy kawiarnię.
- Przekaż im tylko co się dzieje, dobrze ? – Liz przegryzła wargę.
- Jestem pewna że Max zalecił bezwzględną ciszę w eterze – w tle Liz usłyszała wrzask Marii – Cholera, to moje zamówienie. Muszę już kończyć, Liz. Przekażę im wiadomość. Przestań się martwić, jestem pewna że wszystko w porządku. Jak na razie jest spokojnie.
- Ok, dzięki – odetchnęła – Na razie.
- Cześć. Spróbuj się dobrze bawić – poradziła Maria.
Liz wyłączyła się, westchnęła i rzuciła niecierpliwie komórkę na ławę – Świetnie. Zabaw się – mruczała. Oparła się o poduszki kanapy i zamknęła oczy.
- Nie czujesz się trochę rozdarta ?
Szybko otworzyła oczy, odwróciła się i dostrzegła stojącą w drzwiach ciotkę. Podniosła brwi.
- Co masz na myśli ? – zapytała.
Rachel wzruszyła ramionami, przeszła przez pokój i usiadła obok niej – Może zaczniemy od tego, dlaczego matka Maxa szuka go tutaj ? Dlaczego jesteś tak niespokojna że nie odebrał telefonu i próbujesz go odszukać – przykuła ją wzrokiem – Cały rok odgrywałaś bohaterkę i wszystko chyba wraca z powrotem do Maxa Evansa. Co się tutaj dzieje, Liz?
Cdn.
Mówi sie uuuups mała wpadka. I powitajmy Rachel w zespole "mój chłopak jest kosmitą"...myslałam, ze mi serce z piersi umknie co za górnolotne frazesy ...kiedy Max zegnął sie z Liz i zanderm na lotnisku...czy ci ludzie nie mogliby poprostu BYĆ razem?!
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
- Galadriela
- Zainteresowany
- Posts: 333
- Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
- Contact:
Lizziett ty to masz nosa do fanartów. Niedługo zajmią mi cały dysk
Nan musisz to szybko nadrobić. Naprawdę warto. Już nie będę nic pisać bo mam skłonność do zdradzania zakończeń wbrew woli słuchaczy (wstrętny nawyk, muszę się tego pozbyć. I właśnie dlatego nie pojawiam się w tematach o filmach).
Mówi sie uuuups mała wpadka. I powitajmy Rachel w zespole "mój chłopak jest kosmitą"...
Nan musisz to szybko nadrobić. Naprawdę warto. Już nie będę nic pisać bo mam skłonność do zdradzania zakończeń wbrew woli słuchaczy (wstrętny nawyk, muszę się tego pozbyć. I właśnie dlatego nie pojawiam się w tematach o filmach).
Hm, to może jednak warto... Jestem wypluta po zakupach. Nieee znoszę tego. Chyba zaliczam się do grupy... zaraz, jak to było...? Zdaje się gepardów zakupowych.
Lizziett jest wyrocznią w sprawach fanartów. Powinna sobie powiesić nad drzwiami (albo nad monitorem ) taką tabliczkę - "U Lizziett - skarbnica fanartów".
Lizziett jest wyrocznią w sprawach fanartów. Powinna sobie powiesić nad drzwiami (albo nad monitorem ) taką tabliczkę - "U Lizziett - skarbnica fanartów".
Jeszcze jeden świąteczny podarunek
OBJAWIENIE - część 34
Liz odwróciła się od Rachel i patrzyła na zewnątrz przez oszklone drzwi. Krople deszczu uderzały rytmicznie o płytki chodnikowe przed domem. Po opustoszałej plaży, po piasku skakało kilka mew.
- Skarbie, cokolwiek to jest, możesz mi powiedzieć – nakłaniała ją łagodnie ciotka.
- Nie, nie mogę – westchnęła.
- Nie możesz ? Czy nie chcesz ?
- Jedno i drugie – powiedziała potrząsając głową – Posłuchaj, to nic nie znaczy. Jestem ci wdzięczna za wszystko co dla mnie zrobiłaś ale nie chcę cię okłamywać. Dlatego...proszę, nie zmuszaj mnie do tego.
- Teraz mnie przerażasz. W co, do licha wplątał się Max ?
Liz podniosła się z kanapy i zaczęła spacerować – Nie rób tego – mówiła – Nie...obwiniaj go za nic. Nie jest niczemu winien – przystanęła na chwilę przed drzwiami przyciskając rękę do szyby.
- Niczemu winien ? – Rachel stanęła tuż za nią – Liz, kocham cię i szanuję twoją prywatność ale nie mogę nic nie robić kiedy masz jakieś kłopoty. Powiedz co się dzieje ? – położyła rękę na jej ramieniu ale Liz się uchyliła – Kochanie, dlaczego Max został w Roswell ? Co się stało, że nie chciał aby o tym dowiedzieli się jego rodzice ?
Oddychała powoli myśląc intensywnie nad czymś, co miałoby sens – Pamiętasz jak mówiłam ci, że Max był adoptowany ? – szepnęła.
- Tak ?
- Razem z Isabel mieli po sześć lat, kiedy znaleziono ich błąkających się po pustyni – ciągnęła – Porzuceni przy drodze, nie pamiętający nikogo i skąd pochodzili, nie potrafili nawet mówić.
- O Boże – powiedziała Rachel – Nie miałam pojęcia. Kto, coś takiego robi dziecku ?
Liz przegryzła zębami wargi, mając w pamięci obraz zagubionych dzieci – To, czym zajął się Max ma coś wspólnego z tamtą sprawą, przed adoptowaniem ich przez Evansów.
- To znaczy, że ma to coś wspólnego z ich prawdziwymi rodzicami ? Chyba nie poszukuje ich po tym, jak porzucili ich w taki sposób. A może nagle się pojawili ?
- Nie dokładnie – zaprzeczyła Liz – Posłuchaj, nic więcej nie mogę powiedzieć. To nie jest moja tajemnica. Proszę daj spokój.
- Prawdopodobnie to wyjaśnia niechęć w powiadomieniu rodziców, ale w dalszym ciągu nie rozumiem dlaczego jesteś tak podenerwowana. Sądzisz, że grozi mu jakieś fizyczne niebezpieczeństwo ? Czy tylko starasz się wspierać go emocjonalnie ?
- Rachel, wystarczy – krzyknęła – Powiedziałam wszystko co mogłam. A nawet więcej niż powinnam. Przestań.
Nastała niezręczna cisza – Świetnie – zgodziła się ciotka ale ton głosu miała chłodniejszy – Jednak kiedy zjawi się tutaj Max, oczekuję dokładniejszych wyjaśnień. Jestem zadowolona z odwiedzin twoich i Zandera, Liz, ale nie wykorzystuj mnie jako kryjówki, jak tylko poczujesz potrzebę ucieczki.
Liz odwróciła się czując wyrzuty sumienia, ale Rachel już odeszła – Przepraszam – szepnęła do siebie. Zamknęła oczy i oparła się plecami o szybę. Czuła za sobą gładką powierzchnię i tak bardzo pragnęła znaleźć się w domu.
******
Zdenerwowana do ostatnich granic, odczekała jeszcze godzinę i kiedy imię Isabel ukazało się na wyświetlaczu komórki, włączyła ją wymykając się na zewnątrz domu, chcąc mieć trochę więcej prywatności.
- Isabel ? Co się dzieje ?
- To ja, Michael – usłyszała cichą odpowiedź – Dzwonię z telefonu Iz. Jak na razie wszystko idzie dobrze – dodał szybko.
Liz zmarszczyła brwi - Michael ? Ledwo cię słyszę. Gdzie jesteś ?
- W kawiarni, gdzieś tutaj kręci się twój tata – szeptał – Chyba jest coraz bardziej zdziwiony, dlaczego razem z Isabel, całymi godzinami przesiadujemy przy tym przeklętym stoliku. Jeszcze trochę kawy a będę jak Juan Valdez.
- Gdzie Max ? Dzwonił do matki ?
- Max i Kyle chodzą za Rathem i Lonnie. Kyle namierzył ich parę godzin temu przy stacji benzynowej i od tej pory ich tropią
Żołądek Liz zaczął się powoli skręcać. Wiedziała, że ostatecznie takie mieli zadanie, ale to nie zmieniało faktu, że zaczynała się bać – A co z matką Maxa ?
- Nie może teraz z nią rozmawiać – odpowiedział – Trzymają się blisko i nie mogą ryzykować. Za kilka godzin Maria kończy dyżur i razem z Valentim ich zmienią. Wtedy Max oddzwoni, dobrze ?
- Poczekaj, Maria będzie śledzić Ratha i Lonnie ? – prychnęła.
- Tak – odpowiedział krótko.
- A ty nie masz nic przeciwko temu ? – przyciskała go ostrożnie.
- Nie bardzo, ale w ostateczności to nie robi różnicy – mruknął – Posłuchaj, będzie z nią Valenti i to będzie dokładna ochrona. Jeżeli ta makabryczna dwójka zrobi jakikolwiek ruch, zadzwonią po posiłki. Będzie dobrze. Nie będzie gorzej niż kiedy tropiliśmy federalnych w poprzednich latach – usłyszała jakieś niewyraźne dźwięki, i znowu wrócił głos Michaela – Słuchaj, lepiej już skończę. Musimy mieć wolną linię. Max zadzwoni do ciebie później.
- OK. Dzięki, Michael.
- Dobra. Trzymaj się ciepło. Powiedz ode mnie „cześć” krewetce.
Wyłączyła komórkę i weszła tylnymi drzwiami do domu. Zapomniała zabrać ze sobą monitor i teraz usłyszała dochodzące z głośnika niespokojne dźwięki. Zamyślona nad tym co usłyszała, weszła do pokoju gdzie zobaczyła leżącego w swoim łóżeczku Zandera wyciągającego do niej rączki.
- Usłyszałeś jak wchodziłam, szkrabie ? – mruczała biorąc go na ręce – Jak tam kolego ? – głaskała go i kołysała łagodnie kiedy tulił się do jej ramienia – Wujek Michael mówi ci „cześć” – szeptała całując aksamitny policzek – Nigdy nie sądziłam, że przez ciebie zmieni się w wielkiego mięczaka. Tylko mu nie mów, że ci to powiedziałam, dobrze ? Na pewno wszystkiemu zaprzeczy a potem wpadnie w kiepski humor.
Nakarmiła go i przebrała a potem poszła z nim do pokoju jadalnego. Zastała tam Rachel przeglądającą najnowsze wydanie „Psychology Today”. Spojrzała w górę i rzuciła czasopismo na stół – W tym miesiącu nie ma nic ciekawego, poza kilkoma beznadziejnymi artykułami – stwierdziła.
Liz usiadła z dzieckiem na kolanach odwracając uwagę ciotki od magazynu – Powiesz mi cześć ? – zachęcała chłopczyka – Pomachaj cioci Rachel – trąciła go delikatnie łokciem.
- Aaah – Zander machał obiema raczkami - Ahh, ahh.
Rachel roześmiała się – Boże, on jest taki śliczny. Usiądziesz u mnie na kolanach, maluszku ? – wyciągnęła ręce i przysunęła się bliżej śmiejąc się szeroko - Chłopie, ty jesteś największym uwodzicielem jakiego znam – wzięła go na ręce – Hej.
- Aaahh – odpowiedział poważnie zwijając paluszki wokół kołnierza jej koszuli.
- Co ty powiesz ? – Rachel pocałowała go w czoło.
- Aaah – mała rączka błądziła w jej włosach i kiedy Rachel usiłowała się cofnąć, zaplątała się w nich.
- Już dobrze, zostaw Zander – Liz zaczęła wyciągać długie pasma z pulchnych paluszków – nie ciągnij cioci Rachel za włosy.
- Chyba to lubi – chichotała Rachel.
- Tak – westchnęła Liz – cud, że jeszcze nie wyłysiałam. Naprawdę, Max musi oduczyć go tej fascynacji włosami – kiedy Rachel pochyliła się i popatrzyła na nią z pytaniem w oczach, zarumieniła się - Um… Ma to po tacie. Bierze przykład z Maxa.
Rachel uśmiechnęła się – Po tonie twojego głosu sadzę, że dostałaś trochę bardziej optymistyczne wiadomości ?
Nie chcąc do tego wracać Liz skinęła głową – Co zrobimy dzisiaj na obiad ? Mogę pomóc ?
Rachel ze zdziwieniem przyjęła te nagłą zmianę tematu – Miałam właśnie przygotować kurczaka z sałatą. Może być ?
- Pewnie – zgodziła się Liz – Jeżeli popilnujesz Zandera, sama przygotuję.
- Oczywiście. To nam pozwoli bliżej się poznać. Prawda malutki ? - położyła go na kolanach i połaskotała po brzuszku. Zander chichotał a jej ciemne oczy pojaśniały.
******
Jadły spokojnie obiad, przerwany krótkim telefonem od Maxa. Znowu Liz wybiegła na zewnątrz nie chcąc żeby ktokolwiek słyszał. Nie potrzebnie się obawiała. W przeciwieństwie do matki, Max wiedział dobrze, że nie może swobodnie rozmawiać. Niestety, rozmowa nie przebiegła tak jak oczekiwała. Szczęśliwa, że może go słyszeć, podenerwowana była jednak do granic możliwości z powodu konieczności ograniczenia rozmowy i tego co przekazywał jej Max.
- A co u ciebie ? – zapytał łagodnym, cichym głosem. Właśnie skończył opowiadać jej o śledzeniu przez cały poranek Ratha i Lonnie. Maria i Valenti zmienili go kilka minut wcześniej na parkingu w pobliżu motelu Tumbleweed i mogli z Kylem zrobić sobie małą przerwę.
- Ja...u mnie doskonale – skrzywiła się słysząc drżenie w swoim głosie. Z jednej strony pragnęła opowiedzieć mu o wszystkim – pytaniach ciotki, i że prawie boi się oddychać – ale uznała, że nie ma powodu aby go bardziej niepokoić.
- Liz ?
- Naprawdę – szepnęła – Tylko uważaj na siebie.
- Być może nie będę mógł przedzwonić wcześniej jak dopiero jutro wieczorem.
- Przespałeś się trochę ? – zapytała, wiedząc że planował czuwać kolejną noc na balkonie.
- Jakiś czas w nocy zastępował mnie Michael, więc złapałem kilka godzin snu. Czuję się dobrze. Jak będziemy mieli szczęście, to już nie potrwa długo. Oni dzisiaj większość czasu spędzili na obrzeżach miasta. Mam nadzieję, że wkrótce wykonają jakiś ruch.
- Bądź ostrożny.
- Będę. Ucałuj ode mnie Zandera – mruknął – Niedługo się zobaczymy.
- OK. Na razie.
Wróciła do stołu, nie czując już głodu. Zastąpił go wielki węzeł jaki zaczął rosnąć w żołądku. Grzebała apatycznie po talerzu, zmuszając się do zjedzenia kilku kęsów nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Mimo wszystko czuła na sobie pytające spojrzenie ciotki.
W końcu Rachel odłożyła widelec i upiła łyk wina – Nie będę pytać – powiedziała. Patrzyła na szklankę ze złocistym płynem, którą obracała w dłoni – Widocznie nie jesteś gotowa na wyjaśnienia, chociaż widzę, że masz poważne zmartwienia - westchnęła – Mam tylko prośbę, obiecaj mi że zwrócisz się do mnie gdybyś potrzebowała pomocy, Liz. Zrobisz to ?
Skinęła szybko głową czując w gardle gulę – Dzięki – zdołała wyszeptać.
Rachel potrząsnęła głową – Tylko proszę, nie spraw mi zawodu.
- Spróbuję.
******
- ...pamietasz ten film, na którym nie byliśmy ? – szeptała próbując złapać oddech. Jego usta stłumiły te słowa odurzającym pocałunkiem, przy którym odlatywały wszystkie myśli.
- Słyszałem, że ten film miał złe recenzje – mruczał w odpowiedzi przesuwając wargi wzdłuż jej policzka, górą aż za ucho.
Zdecydowanie przyciągnął ją jeszcze bliżej a ona, zachęcona objęła go mocno za szyję. Przycisnęli się do siebie, przykryły ich ciemności a jeep i Buckley Point zaczęły się zacierać. Liz zamknęła oczy i zatracała się w pocałunkach – poprzez pieszczotę języków i drażnienie warg, ciągle i ciągle, bez końca.
Kiedy doznała wizji, zamarła porażona szarą pustką przelewającą się przez jej umysł. Ból. Rozpacz. Nienawiść. Cofnęła się, otwierając szeroko oczy, żeby zobaczyć że siedzi okrakiem na kolanach Maxa, na przednim siedzeniu jakiegoś samochodu, zaparkowanego na poboczu drogi, w świetle dnia. Znikła przytulna, ciemna przestrzeń jeepa, znajome ciepło w oczach Maxa. Istota patrząca na nią mogła być podobna do Maxa Evansa ale jego serce było zimne i nieludzkie jakiego nigdy nie znała.
- Co się stało ? – zapytał.
Potrząsnęła głową i wycofała się na swoje siedzenie – Nic – oddychała ciężko.
Obraz się zmienił i odnalazła siebie na szkolnym korytarzu a twarde wargi napierały na nią, obce palce przesuwały się po jej włosach i poczuła na ustach smak metalu. Popchnęła pochylającą się nad nią pierś, szarpnęła się do tyłu od Michaela. Nie, nie Michaela, przypomniała sobie, kiedy jęknęła i zadrżała. Rath. To był Rath. A w głowie dudniły jej jak dzwon słowa Michaela – ...na drugi raz lepiej zamykaj okno...
Odwróciła się i uciekła, w dół korytarzem, który stawał się coraz węższy i dłuższy, miała wrażenie że zamknie się na niej, zanim zdoła się wydostać. Pociemniało i nagle, trzymała teraz kurczowo rękę Maxa, ciągnąc go przez ciemność, szukając kryjówki. Potykał się za nią, upadał na kolana a ona odwracała się, pomagała mu się podnieść, wiedząc, że to czas w którym przebywał w rękach Pierca uczynił go słabym – złamał go – chociaż on nigdy by się do tego nie przyznał.
Ale teraz pomagała się podnieść nie siedemnastoletniemu chłopcu. Ten człowiek ubrany był w skórzane spodnie, włosy sięgały mu do ramion a twarz była naznaczona zmęczeniem. Zaciskał dłoń na jej palcach pokonywał za nią drogę – Idź, nie zatrzymuj się – ponaglał – musimy dostać się do środka zanim nas dopadną.
Biegli przed siebie a ona kierowała się w stronę wejścia do jaskini, każdy oddech był torturą dla zmęczonych płuc. Za sobą słyszała ciężkie kroki, aż dobiegli pod skalną ścianę, za którą był ukryty Granilith i ich ocalenie. Max przesunął nad nią rękę i wpadli do przyciemnionej groty.
Liz szła pierwsza, czołgała się przez pusty kokon, który prowadził wyżej do kolejnego. Wstała i pojęła, że stoi we własnej sypialni i widzi wchodzącego przez okno Maxa. Odwróciła się gwałtownie do niego aż długie włosy zawirowały wokół jej głowy i opadły wachlarzem na ramiona.
- Podaj mi chociaż jeden powód, Liz – domagał się, miał twarz siedemnastolatka – Dlaczego nie możesz pójść ze mną na koncert ? – pytał zdecydowanie.
- Bo nie jesteśmy razem, Max – mówiła – Nie jesteśmy parą. Ile razy...
- To nie jest prawdziwy powód – naciskał. Rzucił na biurko bilety, zdesperowany i zawiedziony – Dlaczego mnie od siebie odpychasz ? Wiem, że tego nie chcesz.
Łzy napłynęły do oczu ale potrząsnęła powoli głową – Nie ma znaczenia czego ja chcę – szeptała – Masz obowiązek , Max. Przeznaczenie...
- Pieprzyć przeznaczenie ! – warknął – Kiedy wreszcie zrozumiesz, że nic mnie ono nie obchodzi ?
- Musi cię obchodzić – mówiła, odwracając się żeby nie widzieć bólu w jego oczach – Twój lud polega na tobie. I Tess.
- Tess – mruknął – Odchodząc ode mnie nie sprawisz, że będę jej pragnął, Liz. Równie dobrze mogłabyś mi podsunąć Kyla Valentiego.
To stwierdzenie zaskoczyło ją do tego stopnia, że zanim pojęła, roześmiała się. I zaraz poczuła na swoich ramionach jego ręce, tak kochające i delikatne, odwracające ją do siebie i zmuszające do popatrzenia na niego. Była w tym spojrzeniu jeszcze złość i tęsknota ale pojawiło się przede wszystkim inne uczucie. Cokolwiek miał jej powiedzieć, Max był śmiertelnie poważny.
- Pamiętasz tamtą noc w przewróconym samochodzie ? – szeptał – Powiedziałaś mi że chciałabyś powstrzymać mnie przed uratowaniem ciebie.
Wstrzymała oddech i skinęła głową.
- Nigdy nie żałowałem tamtego dnia, Liz. Jesteś dla mnie wszystkim – mruczał – Bez ciebie nie ma życia. Równie dobrze mogłabyś wydać mnie Piercowi.
- Max, nie...
- Ciii – ciągnął przyciskając palec do jej ust – Proszę, przestań uciekać, Liz. Potrzebuję cię.
Zadrżała, nie będąc w stanie już więcej zaprzeczać. Nie zdolna zaprzeczać samej sobie. Wspięła się na palce, przytuliła wargi do jego ust, i świat stanął w ogniu...
…płomienie sięgały coraz wyżej, pochłaniając Crashdown. Liz dygotała pomimo ciepła pożaru, mimo, ciepłych rąk Maxa obejmujących ją mocno. Zimno przenikało od ziemi, przedzierając się przez cienkie dżinsy kiedy klęczała tam na chodniku, ale to nic nie znaczyło, nawet gdyby siedziała na rozgrzanych zgliszczach. Prawdziwe zimno pochodziło z jej wnętrza, z rozpaczy, którą czuła głęboko w sercu, płynęła wolno przez żyły, spływała łzami po twarzy.
Głosy wybijały się w umyśle, jeden po drugim, przyprawiając ją o ból głowy.
- …czasem to trudniejsze niż pokazanie czegoś co masz tuż przed oczami...
- ...znam mojego brata i wiem, że twój głos usłyszy wszędzie, bez względu na to gdzie jest i co robi...
- …i czy umrę jutro czy za pięćdziesiąt lat, moje przeznaczenie jest takie samo...
- …jeżeli Max przywrócił cię do życia, jesteś teraz inna...
- …inaczej wszystko co czułem w moim sercu, w ciągu ostatniego roku byłoby kłamstwem…
- …kiedy tak patrzę na ciebie w wieku siedemnastu lat, wracają wspomnienia. Na twój widok aż ściskało mnie w dołku…
" …uprawiałaś z kimś sex. Jeżeli usiłujesz mi teraz wmówić, że to jest coś na zasadzie kosmicznego, niepokalanego poczęcia...
- …Musisz coś zrobić, Liz. Musisz znaleźć sposób. Od tego zależy życie nas wszystkich…
- …Wszystko zbliża mnie do ciebie. Zawsze tak było. Każdy wybór, każdy zakręt na drodze, wszystko prowadzi cię z powrotem do mnie… "
" …jeżeli coś pójdzie...źle, chcę wiedzieć że ty i Zander jesteście bezpieczni, że zabierzesz go i wyjedziesz...
Obudziła się, z trudem łapiąc powietrze, płuca ciężko pracowały gdy raptownie usiadła na łóżku. Zdezorientowana oddychała głęboko próbując dojść do siebie i coś dojrzeć : jej pokój w domu ciotki, przenikające przez wpół zasłonięte okna światło księżyca, jarzące się czerwienią cyfry na zegarku 3 : 48, Zander w łóżeczku - jego rozpaczliwy płacz ledwo docierał do przyćmionego umysłu.
- Idę – wycharczała bo usta miała wyschnięte na wiór. Wyślizgnęła się łóżka i zrozumiała, że była zlana potem, prześcieradła pozwijane, panował wilgotny nieład jakby ktoś wylał na nią wiadro wody. Koszula nocna przylgnęła do ciała, lepka i niewygodna kiedy pospiesznie brała na ręce dziecko.
- Cii – uspokajała przytulając go do siebie – Już dobrze. Mamusia jest przy tobie.
Szloch Zandera trochę przycichł gdy mógł przycisnąć się do niej, chwytając w paluszki jej długie, rozczochrane włosy. Kiedy przycisnęła go do siebie chcąc odgrodzić od sennych majaczeń, czuła jak drży w jej objęciach. Przeszła przez pokój kołysząc go łagodnie i usiadła w bujanym fotelu. Całowała mokre policzki i skronie. Ten tak bliski ciężar na jej rękach był pocieszeniem, przytulała go więc mocno do siebie masując po plecach i chłonąc znajomy zapach.
- Już po wszystkim, mój słodki – szeptała – Już dobrze. Mamusia miała tylko złe sny – tłumaczyła mu próbując uspokoić własny głos – Wszystko jest teraz dobrze.
Jego krzyk miękł, zaczął przechodzić w ciche kwilenie i kiedy zaczął pocierać buzią o jej ramię, wiedziała, że to oznaka zmęczenia. Liz kołysała się razem z nim, cicho nuciła czekając aż odpręży się na jej rękach. To jeszcze trwało, zanim zapadł w sen i nawet teraz, zwinięta na fotelu, przyciskała go kurczowo do piersi, wpatrzona w ciemność i wsłuchana w jego oddech.
*******
Telefon obudził ją o szóstej rano. Ściągnęła się z trudem żeby odebrać, oszołomiona usiłowała obliczyć różnicę czasu pomiędzy Florydą i Nowy Meksykiem. Zaczęła ogarniać ją panika kiedy zrozumiała, że w domu jest czwarta nad ranem.
- Liz ? To ja Isabel. Wszystko gra – mówiła pospiesznie.
- Nie dzwoniłabyś tak wcześnie gdyby tak było – rzuciła – Co się stało ?
- Mamy Ratha i Lonnie.
- Co to znaczy że ich macie ? I gdzie jest Max ? Dlaczego on nie dzwoni ?
Usłyszała jak Isabel bierze głęboki oddech – Rath nie żyje, a Lonnie jest nieprzytomna. Zastanawiamy się jeszcze co z nią zrobić - nastała dłuższa cisza.
Liz czuła nierówne uderzenia serca - Isabel ? Co to znaczy ? Czy z Maxem jest w porządku ? – słyszała swój wysoki ton głosu, który robił się coraz bardzie napięty, jakby należał do kogoś innego.
- Świetnie. Przynajmniej był w takim stanie – odpowiedziała nieporadnie.
- Był ? Isabel ?
Usłyszała w słuchawce niewyraźne głosy i wtedy odezwał się Michael – Daj mi ją. Liz ? – zwrócił się do niej.
- Michael ? Co się dzieje ?
- Nic się nie stało Maxowi. Posłuchaj, to długa historia ale najgorsze jest to, że Lonnie w jakiś sposób dostała się do twojego pokoju, na łóżku znaleźliśmy plik zdjęć. Włamała się do biurka. Isabel przypuszcza, że próbowała wejść do twoich snów i wyciągnąć z ciebie gdzie teraz jesteś.
- O Boże – odetchnęła – Potrafi to zrobić na taką odległość ?
- Też byłem zaskoczony ale Iz przypomniała mi, że ci pomyleńcy potrafią lepiej od nas korzystać z mocy. Jest do tego wystarczająco zdolna. Nie dowiemy się niczego, dopóki się nie ocknie – powiedział ponuro – Co miałaś w biurku ?
- Um…- umysł Liz był w strzępach, kiedy próbowała zmusić siebie do przypomnienia sobie tego co teraz przyprawiało ją o drżenie – Nie wiem. Chyba kilka listów. Trochę zdjęć. Wiadomości od Maxa. Nie pamiętam.
- Twój pamiętnik ?
- Nie – powiedziała szybko – Nie. Schowałam go. Na pewno go nie znalazła.
- Czy był tam gdzieś adres twojej ciotki, Liz ?
- Chyba...tak. Ale tam było sporo innych adresów – mówiła szybko – Nie przydało to jej się do niczego, prawda ?
- Mogło. Liz, czy pamiętasz co ci się śniło tej nocy ? – zapytał naglącym tonem.
- Nie...wiem – odpowiedziała. Musiała usiąść na łóżku bo osłabły jej nagle kolana – Miałam w nocy koszmary – mruczała – Nocne zmory . Nie jeden, ale...Boże, Michael.
- Liz, posłuchaj – nakazał – Weź się w garść. Co to były za koszmary ? Dotyczyły przyszłości ?
- Też – przełknęła z trudem – Były z różnych okresów i miejsc. Myślałam, że sny były wynikiem stresu ale jeżeli to była Lonnie ? Jeżeli weszła i jakoś kierowała tymi snami ?
- Skup się teraz. Czy którykolwiek z nich mógł być związany z twoim wyjazdem do ciotki na Florydę ?
- Tak – szepnęła – to dotyczyło sytuacji kiedy Max rozmawiał ze mną o wyjeździe, po widzeniu się z Larekiem. Śniłam o tym.
Michael odetchnął głośno a w tle Liz usłyszała spokojny głos Isabel – Cholera.
- Michael ? Michael, gdzie jest Max ? – szeptała. Strach dławił ją, nie pozwalał na głośniejsze mówienie chociaż miała ochotę krzyczeć. Zander poruszył się w łóżeczku i wstrzymała oddech, starając się uspokoić gnające serce - Michael ? Chcę porozmawiać z Maxem.
- Ja także – westchnął.
- Co ?
- Max sam ścigał Lonnie. Ja razem z Isabel poszliśmy za Rathem. Gdy wróciliśmy żeby go wesprzeć, znaleźliśmy tylko nieprzytomną Lonnie ale Maxa tam nie było.
- Co to znaczy ? – domagała się odpowiedzi. Pulsowało jej w głowie i przycisnęła dłoń do skroni usiłując przynieść sobie ulgę – Gdzie poszedł ?
- Nie wiemy – przyznał.
- Ty nie wiesz ? – powtórzyła - Michael, przecież się nie rozpłynął. Gdzieś musi być !
- Liz, szukaliśmy – rzucił – Nic nie robimy, tylko od dwóch godzin go szukamy. Mówię ci Max odszedł.
- Odszedł ? – zapytała cicho – Do Nowego Yorku ?
- Twoje przypuszczenia są tak samo trafne jak moje – powiedział – Jak tylko Lonnie dojdzie do siebie, spróbujemy od niej wyciągnąć czego dowiedział się Max. Jeżeli by w tym czasie dzwonił do ciebie...
- Dam ci znać – powiedziała - I Michael ?
- Tak ?
- Ocućcie Lonnie. Teraz.
Chwilę trwała cisza aż odezwało się ciche chrząknięcie – Zobaczę co się da zrobić.
Cdn
OBJAWIENIE - część 34
Liz odwróciła się od Rachel i patrzyła na zewnątrz przez oszklone drzwi. Krople deszczu uderzały rytmicznie o płytki chodnikowe przed domem. Po opustoszałej plaży, po piasku skakało kilka mew.
- Skarbie, cokolwiek to jest, możesz mi powiedzieć – nakłaniała ją łagodnie ciotka.
- Nie, nie mogę – westchnęła.
- Nie możesz ? Czy nie chcesz ?
- Jedno i drugie – powiedziała potrząsając głową – Posłuchaj, to nic nie znaczy. Jestem ci wdzięczna za wszystko co dla mnie zrobiłaś ale nie chcę cię okłamywać. Dlatego...proszę, nie zmuszaj mnie do tego.
- Teraz mnie przerażasz. W co, do licha wplątał się Max ?
Liz podniosła się z kanapy i zaczęła spacerować – Nie rób tego – mówiła – Nie...obwiniaj go za nic. Nie jest niczemu winien – przystanęła na chwilę przed drzwiami przyciskając rękę do szyby.
- Niczemu winien ? – Rachel stanęła tuż za nią – Liz, kocham cię i szanuję twoją prywatność ale nie mogę nic nie robić kiedy masz jakieś kłopoty. Powiedz co się dzieje ? – położyła rękę na jej ramieniu ale Liz się uchyliła – Kochanie, dlaczego Max został w Roswell ? Co się stało, że nie chciał aby o tym dowiedzieli się jego rodzice ?
Oddychała powoli myśląc intensywnie nad czymś, co miałoby sens – Pamiętasz jak mówiłam ci, że Max był adoptowany ? – szepnęła.
- Tak ?
- Razem z Isabel mieli po sześć lat, kiedy znaleziono ich błąkających się po pustyni – ciągnęła – Porzuceni przy drodze, nie pamiętający nikogo i skąd pochodzili, nie potrafili nawet mówić.
- O Boże – powiedziała Rachel – Nie miałam pojęcia. Kto, coś takiego robi dziecku ?
Liz przegryzła zębami wargi, mając w pamięci obraz zagubionych dzieci – To, czym zajął się Max ma coś wspólnego z tamtą sprawą, przed adoptowaniem ich przez Evansów.
- To znaczy, że ma to coś wspólnego z ich prawdziwymi rodzicami ? Chyba nie poszukuje ich po tym, jak porzucili ich w taki sposób. A może nagle się pojawili ?
- Nie dokładnie – zaprzeczyła Liz – Posłuchaj, nic więcej nie mogę powiedzieć. To nie jest moja tajemnica. Proszę daj spokój.
- Prawdopodobnie to wyjaśnia niechęć w powiadomieniu rodziców, ale w dalszym ciągu nie rozumiem dlaczego jesteś tak podenerwowana. Sądzisz, że grozi mu jakieś fizyczne niebezpieczeństwo ? Czy tylko starasz się wspierać go emocjonalnie ?
- Rachel, wystarczy – krzyknęła – Powiedziałam wszystko co mogłam. A nawet więcej niż powinnam. Przestań.
Nastała niezręczna cisza – Świetnie – zgodziła się ciotka ale ton głosu miała chłodniejszy – Jednak kiedy zjawi się tutaj Max, oczekuję dokładniejszych wyjaśnień. Jestem zadowolona z odwiedzin twoich i Zandera, Liz, ale nie wykorzystuj mnie jako kryjówki, jak tylko poczujesz potrzebę ucieczki.
Liz odwróciła się czując wyrzuty sumienia, ale Rachel już odeszła – Przepraszam – szepnęła do siebie. Zamknęła oczy i oparła się plecami o szybę. Czuła za sobą gładką powierzchnię i tak bardzo pragnęła znaleźć się w domu.
******
Zdenerwowana do ostatnich granic, odczekała jeszcze godzinę i kiedy imię Isabel ukazało się na wyświetlaczu komórki, włączyła ją wymykając się na zewnątrz domu, chcąc mieć trochę więcej prywatności.
- Isabel ? Co się dzieje ?
- To ja, Michael – usłyszała cichą odpowiedź – Dzwonię z telefonu Iz. Jak na razie wszystko idzie dobrze – dodał szybko.
Liz zmarszczyła brwi - Michael ? Ledwo cię słyszę. Gdzie jesteś ?
- W kawiarni, gdzieś tutaj kręci się twój tata – szeptał – Chyba jest coraz bardziej zdziwiony, dlaczego razem z Isabel, całymi godzinami przesiadujemy przy tym przeklętym stoliku. Jeszcze trochę kawy a będę jak Juan Valdez.
- Gdzie Max ? Dzwonił do matki ?
- Max i Kyle chodzą za Rathem i Lonnie. Kyle namierzył ich parę godzin temu przy stacji benzynowej i od tej pory ich tropią
Żołądek Liz zaczął się powoli skręcać. Wiedziała, że ostatecznie takie mieli zadanie, ale to nie zmieniało faktu, że zaczynała się bać – A co z matką Maxa ?
- Nie może teraz z nią rozmawiać – odpowiedział – Trzymają się blisko i nie mogą ryzykować. Za kilka godzin Maria kończy dyżur i razem z Valentim ich zmienią. Wtedy Max oddzwoni, dobrze ?
- Poczekaj, Maria będzie śledzić Ratha i Lonnie ? – prychnęła.
- Tak – odpowiedział krótko.
- A ty nie masz nic przeciwko temu ? – przyciskała go ostrożnie.
- Nie bardzo, ale w ostateczności to nie robi różnicy – mruknął – Posłuchaj, będzie z nią Valenti i to będzie dokładna ochrona. Jeżeli ta makabryczna dwójka zrobi jakikolwiek ruch, zadzwonią po posiłki. Będzie dobrze. Nie będzie gorzej niż kiedy tropiliśmy federalnych w poprzednich latach – usłyszała jakieś niewyraźne dźwięki, i znowu wrócił głos Michaela – Słuchaj, lepiej już skończę. Musimy mieć wolną linię. Max zadzwoni do ciebie później.
- OK. Dzięki, Michael.
- Dobra. Trzymaj się ciepło. Powiedz ode mnie „cześć” krewetce.
Wyłączyła komórkę i weszła tylnymi drzwiami do domu. Zapomniała zabrać ze sobą monitor i teraz usłyszała dochodzące z głośnika niespokojne dźwięki. Zamyślona nad tym co usłyszała, weszła do pokoju gdzie zobaczyła leżącego w swoim łóżeczku Zandera wyciągającego do niej rączki.
- Usłyszałeś jak wchodziłam, szkrabie ? – mruczała biorąc go na ręce – Jak tam kolego ? – głaskała go i kołysała łagodnie kiedy tulił się do jej ramienia – Wujek Michael mówi ci „cześć” – szeptała całując aksamitny policzek – Nigdy nie sądziłam, że przez ciebie zmieni się w wielkiego mięczaka. Tylko mu nie mów, że ci to powiedziałam, dobrze ? Na pewno wszystkiemu zaprzeczy a potem wpadnie w kiepski humor.
Nakarmiła go i przebrała a potem poszła z nim do pokoju jadalnego. Zastała tam Rachel przeglądającą najnowsze wydanie „Psychology Today”. Spojrzała w górę i rzuciła czasopismo na stół – W tym miesiącu nie ma nic ciekawego, poza kilkoma beznadziejnymi artykułami – stwierdziła.
Liz usiadła z dzieckiem na kolanach odwracając uwagę ciotki od magazynu – Powiesz mi cześć ? – zachęcała chłopczyka – Pomachaj cioci Rachel – trąciła go delikatnie łokciem.
- Aaah – Zander machał obiema raczkami - Ahh, ahh.
Rachel roześmiała się – Boże, on jest taki śliczny. Usiądziesz u mnie na kolanach, maluszku ? – wyciągnęła ręce i przysunęła się bliżej śmiejąc się szeroko - Chłopie, ty jesteś największym uwodzicielem jakiego znam – wzięła go na ręce – Hej.
- Aaahh – odpowiedział poważnie zwijając paluszki wokół kołnierza jej koszuli.
- Co ty powiesz ? – Rachel pocałowała go w czoło.
- Aaah – mała rączka błądziła w jej włosach i kiedy Rachel usiłowała się cofnąć, zaplątała się w nich.
- Już dobrze, zostaw Zander – Liz zaczęła wyciągać długie pasma z pulchnych paluszków – nie ciągnij cioci Rachel za włosy.
- Chyba to lubi – chichotała Rachel.
- Tak – westchnęła Liz – cud, że jeszcze nie wyłysiałam. Naprawdę, Max musi oduczyć go tej fascynacji włosami – kiedy Rachel pochyliła się i popatrzyła na nią z pytaniem w oczach, zarumieniła się - Um… Ma to po tacie. Bierze przykład z Maxa.
Rachel uśmiechnęła się – Po tonie twojego głosu sadzę, że dostałaś trochę bardziej optymistyczne wiadomości ?
Nie chcąc do tego wracać Liz skinęła głową – Co zrobimy dzisiaj na obiad ? Mogę pomóc ?
Rachel ze zdziwieniem przyjęła te nagłą zmianę tematu – Miałam właśnie przygotować kurczaka z sałatą. Może być ?
- Pewnie – zgodziła się Liz – Jeżeli popilnujesz Zandera, sama przygotuję.
- Oczywiście. To nam pozwoli bliżej się poznać. Prawda malutki ? - położyła go na kolanach i połaskotała po brzuszku. Zander chichotał a jej ciemne oczy pojaśniały.
******
Jadły spokojnie obiad, przerwany krótkim telefonem od Maxa. Znowu Liz wybiegła na zewnątrz nie chcąc żeby ktokolwiek słyszał. Nie potrzebnie się obawiała. W przeciwieństwie do matki, Max wiedział dobrze, że nie może swobodnie rozmawiać. Niestety, rozmowa nie przebiegła tak jak oczekiwała. Szczęśliwa, że może go słyszeć, podenerwowana była jednak do granic możliwości z powodu konieczności ograniczenia rozmowy i tego co przekazywał jej Max.
- A co u ciebie ? – zapytał łagodnym, cichym głosem. Właśnie skończył opowiadać jej o śledzeniu przez cały poranek Ratha i Lonnie. Maria i Valenti zmienili go kilka minut wcześniej na parkingu w pobliżu motelu Tumbleweed i mogli z Kylem zrobić sobie małą przerwę.
- Ja...u mnie doskonale – skrzywiła się słysząc drżenie w swoim głosie. Z jednej strony pragnęła opowiedzieć mu o wszystkim – pytaniach ciotki, i że prawie boi się oddychać – ale uznała, że nie ma powodu aby go bardziej niepokoić.
- Liz ?
- Naprawdę – szepnęła – Tylko uważaj na siebie.
- Być może nie będę mógł przedzwonić wcześniej jak dopiero jutro wieczorem.
- Przespałeś się trochę ? – zapytała, wiedząc że planował czuwać kolejną noc na balkonie.
- Jakiś czas w nocy zastępował mnie Michael, więc złapałem kilka godzin snu. Czuję się dobrze. Jak będziemy mieli szczęście, to już nie potrwa długo. Oni dzisiaj większość czasu spędzili na obrzeżach miasta. Mam nadzieję, że wkrótce wykonają jakiś ruch.
- Bądź ostrożny.
- Będę. Ucałuj ode mnie Zandera – mruknął – Niedługo się zobaczymy.
- OK. Na razie.
Wróciła do stołu, nie czując już głodu. Zastąpił go wielki węzeł jaki zaczął rosnąć w żołądku. Grzebała apatycznie po talerzu, zmuszając się do zjedzenia kilku kęsów nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Mimo wszystko czuła na sobie pytające spojrzenie ciotki.
W końcu Rachel odłożyła widelec i upiła łyk wina – Nie będę pytać – powiedziała. Patrzyła na szklankę ze złocistym płynem, którą obracała w dłoni – Widocznie nie jesteś gotowa na wyjaśnienia, chociaż widzę, że masz poważne zmartwienia - westchnęła – Mam tylko prośbę, obiecaj mi że zwrócisz się do mnie gdybyś potrzebowała pomocy, Liz. Zrobisz to ?
Skinęła szybko głową czując w gardle gulę – Dzięki – zdołała wyszeptać.
Rachel potrząsnęła głową – Tylko proszę, nie spraw mi zawodu.
- Spróbuję.
******
- ...pamietasz ten film, na którym nie byliśmy ? – szeptała próbując złapać oddech. Jego usta stłumiły te słowa odurzającym pocałunkiem, przy którym odlatywały wszystkie myśli.
- Słyszałem, że ten film miał złe recenzje – mruczał w odpowiedzi przesuwając wargi wzdłuż jej policzka, górą aż za ucho.
Zdecydowanie przyciągnął ją jeszcze bliżej a ona, zachęcona objęła go mocno za szyję. Przycisnęli się do siebie, przykryły ich ciemności a jeep i Buckley Point zaczęły się zacierać. Liz zamknęła oczy i zatracała się w pocałunkach – poprzez pieszczotę języków i drażnienie warg, ciągle i ciągle, bez końca.
Kiedy doznała wizji, zamarła porażona szarą pustką przelewającą się przez jej umysł. Ból. Rozpacz. Nienawiść. Cofnęła się, otwierając szeroko oczy, żeby zobaczyć że siedzi okrakiem na kolanach Maxa, na przednim siedzeniu jakiegoś samochodu, zaparkowanego na poboczu drogi, w świetle dnia. Znikła przytulna, ciemna przestrzeń jeepa, znajome ciepło w oczach Maxa. Istota patrząca na nią mogła być podobna do Maxa Evansa ale jego serce było zimne i nieludzkie jakiego nigdy nie znała.
- Co się stało ? – zapytał.
Potrząsnęła głową i wycofała się na swoje siedzenie – Nic – oddychała ciężko.
Obraz się zmienił i odnalazła siebie na szkolnym korytarzu a twarde wargi napierały na nią, obce palce przesuwały się po jej włosach i poczuła na ustach smak metalu. Popchnęła pochylającą się nad nią pierś, szarpnęła się do tyłu od Michaela. Nie, nie Michaela, przypomniała sobie, kiedy jęknęła i zadrżała. Rath. To był Rath. A w głowie dudniły jej jak dzwon słowa Michaela – ...na drugi raz lepiej zamykaj okno...
Odwróciła się i uciekła, w dół korytarzem, który stawał się coraz węższy i dłuższy, miała wrażenie że zamknie się na niej, zanim zdoła się wydostać. Pociemniało i nagle, trzymała teraz kurczowo rękę Maxa, ciągnąc go przez ciemność, szukając kryjówki. Potykał się za nią, upadał na kolana a ona odwracała się, pomagała mu się podnieść, wiedząc, że to czas w którym przebywał w rękach Pierca uczynił go słabym – złamał go – chociaż on nigdy by się do tego nie przyznał.
Ale teraz pomagała się podnieść nie siedemnastoletniemu chłopcu. Ten człowiek ubrany był w skórzane spodnie, włosy sięgały mu do ramion a twarz była naznaczona zmęczeniem. Zaciskał dłoń na jej palcach pokonywał za nią drogę – Idź, nie zatrzymuj się – ponaglał – musimy dostać się do środka zanim nas dopadną.
Biegli przed siebie a ona kierowała się w stronę wejścia do jaskini, każdy oddech był torturą dla zmęczonych płuc. Za sobą słyszała ciężkie kroki, aż dobiegli pod skalną ścianę, za którą był ukryty Granilith i ich ocalenie. Max przesunął nad nią rękę i wpadli do przyciemnionej groty.
Liz szła pierwsza, czołgała się przez pusty kokon, który prowadził wyżej do kolejnego. Wstała i pojęła, że stoi we własnej sypialni i widzi wchodzącego przez okno Maxa. Odwróciła się gwałtownie do niego aż długie włosy zawirowały wokół jej głowy i opadły wachlarzem na ramiona.
- Podaj mi chociaż jeden powód, Liz – domagał się, miał twarz siedemnastolatka – Dlaczego nie możesz pójść ze mną na koncert ? – pytał zdecydowanie.
- Bo nie jesteśmy razem, Max – mówiła – Nie jesteśmy parą. Ile razy...
- To nie jest prawdziwy powód – naciskał. Rzucił na biurko bilety, zdesperowany i zawiedziony – Dlaczego mnie od siebie odpychasz ? Wiem, że tego nie chcesz.
Łzy napłynęły do oczu ale potrząsnęła powoli głową – Nie ma znaczenia czego ja chcę – szeptała – Masz obowiązek , Max. Przeznaczenie...
- Pieprzyć przeznaczenie ! – warknął – Kiedy wreszcie zrozumiesz, że nic mnie ono nie obchodzi ?
- Musi cię obchodzić – mówiła, odwracając się żeby nie widzieć bólu w jego oczach – Twój lud polega na tobie. I Tess.
- Tess – mruknął – Odchodząc ode mnie nie sprawisz, że będę jej pragnął, Liz. Równie dobrze mogłabyś mi podsunąć Kyla Valentiego.
To stwierdzenie zaskoczyło ją do tego stopnia, że zanim pojęła, roześmiała się. I zaraz poczuła na swoich ramionach jego ręce, tak kochające i delikatne, odwracające ją do siebie i zmuszające do popatrzenia na niego. Była w tym spojrzeniu jeszcze złość i tęsknota ale pojawiło się przede wszystkim inne uczucie. Cokolwiek miał jej powiedzieć, Max był śmiertelnie poważny.
- Pamiętasz tamtą noc w przewróconym samochodzie ? – szeptał – Powiedziałaś mi że chciałabyś powstrzymać mnie przed uratowaniem ciebie.
Wstrzymała oddech i skinęła głową.
- Nigdy nie żałowałem tamtego dnia, Liz. Jesteś dla mnie wszystkim – mruczał – Bez ciebie nie ma życia. Równie dobrze mogłabyś wydać mnie Piercowi.
- Max, nie...
- Ciii – ciągnął przyciskając palec do jej ust – Proszę, przestań uciekać, Liz. Potrzebuję cię.
Zadrżała, nie będąc w stanie już więcej zaprzeczać. Nie zdolna zaprzeczać samej sobie. Wspięła się na palce, przytuliła wargi do jego ust, i świat stanął w ogniu...
…płomienie sięgały coraz wyżej, pochłaniając Crashdown. Liz dygotała pomimo ciepła pożaru, mimo, ciepłych rąk Maxa obejmujących ją mocno. Zimno przenikało od ziemi, przedzierając się przez cienkie dżinsy kiedy klęczała tam na chodniku, ale to nic nie znaczyło, nawet gdyby siedziała na rozgrzanych zgliszczach. Prawdziwe zimno pochodziło z jej wnętrza, z rozpaczy, którą czuła głęboko w sercu, płynęła wolno przez żyły, spływała łzami po twarzy.
Głosy wybijały się w umyśle, jeden po drugim, przyprawiając ją o ból głowy.
- …czasem to trudniejsze niż pokazanie czegoś co masz tuż przed oczami...
- ...znam mojego brata i wiem, że twój głos usłyszy wszędzie, bez względu na to gdzie jest i co robi...
- …i czy umrę jutro czy za pięćdziesiąt lat, moje przeznaczenie jest takie samo...
- …jeżeli Max przywrócił cię do życia, jesteś teraz inna...
- …inaczej wszystko co czułem w moim sercu, w ciągu ostatniego roku byłoby kłamstwem…
- …kiedy tak patrzę na ciebie w wieku siedemnastu lat, wracają wspomnienia. Na twój widok aż ściskało mnie w dołku…
" …uprawiałaś z kimś sex. Jeżeli usiłujesz mi teraz wmówić, że to jest coś na zasadzie kosmicznego, niepokalanego poczęcia...
- …Musisz coś zrobić, Liz. Musisz znaleźć sposób. Od tego zależy życie nas wszystkich…
- …Wszystko zbliża mnie do ciebie. Zawsze tak było. Każdy wybór, każdy zakręt na drodze, wszystko prowadzi cię z powrotem do mnie… "
" …jeżeli coś pójdzie...źle, chcę wiedzieć że ty i Zander jesteście bezpieczni, że zabierzesz go i wyjedziesz...
Obudziła się, z trudem łapiąc powietrze, płuca ciężko pracowały gdy raptownie usiadła na łóżku. Zdezorientowana oddychała głęboko próbując dojść do siebie i coś dojrzeć : jej pokój w domu ciotki, przenikające przez wpół zasłonięte okna światło księżyca, jarzące się czerwienią cyfry na zegarku 3 : 48, Zander w łóżeczku - jego rozpaczliwy płacz ledwo docierał do przyćmionego umysłu.
- Idę – wycharczała bo usta miała wyschnięte na wiór. Wyślizgnęła się łóżka i zrozumiała, że była zlana potem, prześcieradła pozwijane, panował wilgotny nieład jakby ktoś wylał na nią wiadro wody. Koszula nocna przylgnęła do ciała, lepka i niewygodna kiedy pospiesznie brała na ręce dziecko.
- Cii – uspokajała przytulając go do siebie – Już dobrze. Mamusia jest przy tobie.
Szloch Zandera trochę przycichł gdy mógł przycisnąć się do niej, chwytając w paluszki jej długie, rozczochrane włosy. Kiedy przycisnęła go do siebie chcąc odgrodzić od sennych majaczeń, czuła jak drży w jej objęciach. Przeszła przez pokój kołysząc go łagodnie i usiadła w bujanym fotelu. Całowała mokre policzki i skronie. Ten tak bliski ciężar na jej rękach był pocieszeniem, przytulała go więc mocno do siebie masując po plecach i chłonąc znajomy zapach.
- Już po wszystkim, mój słodki – szeptała – Już dobrze. Mamusia miała tylko złe sny – tłumaczyła mu próbując uspokoić własny głos – Wszystko jest teraz dobrze.
Jego krzyk miękł, zaczął przechodzić w ciche kwilenie i kiedy zaczął pocierać buzią o jej ramię, wiedziała, że to oznaka zmęczenia. Liz kołysała się razem z nim, cicho nuciła czekając aż odpręży się na jej rękach. To jeszcze trwało, zanim zapadł w sen i nawet teraz, zwinięta na fotelu, przyciskała go kurczowo do piersi, wpatrzona w ciemność i wsłuchana w jego oddech.
*******
Telefon obudził ją o szóstej rano. Ściągnęła się z trudem żeby odebrać, oszołomiona usiłowała obliczyć różnicę czasu pomiędzy Florydą i Nowy Meksykiem. Zaczęła ogarniać ją panika kiedy zrozumiała, że w domu jest czwarta nad ranem.
- Liz ? To ja Isabel. Wszystko gra – mówiła pospiesznie.
- Nie dzwoniłabyś tak wcześnie gdyby tak było – rzuciła – Co się stało ?
- Mamy Ratha i Lonnie.
- Co to znaczy że ich macie ? I gdzie jest Max ? Dlaczego on nie dzwoni ?
Usłyszała jak Isabel bierze głęboki oddech – Rath nie żyje, a Lonnie jest nieprzytomna. Zastanawiamy się jeszcze co z nią zrobić - nastała dłuższa cisza.
Liz czuła nierówne uderzenia serca - Isabel ? Co to znaczy ? Czy z Maxem jest w porządku ? – słyszała swój wysoki ton głosu, który robił się coraz bardzie napięty, jakby należał do kogoś innego.
- Świetnie. Przynajmniej był w takim stanie – odpowiedziała nieporadnie.
- Był ? Isabel ?
Usłyszała w słuchawce niewyraźne głosy i wtedy odezwał się Michael – Daj mi ją. Liz ? – zwrócił się do niej.
- Michael ? Co się dzieje ?
- Nic się nie stało Maxowi. Posłuchaj, to długa historia ale najgorsze jest to, że Lonnie w jakiś sposób dostała się do twojego pokoju, na łóżku znaleźliśmy plik zdjęć. Włamała się do biurka. Isabel przypuszcza, że próbowała wejść do twoich snów i wyciągnąć z ciebie gdzie teraz jesteś.
- O Boże – odetchnęła – Potrafi to zrobić na taką odległość ?
- Też byłem zaskoczony ale Iz przypomniała mi, że ci pomyleńcy potrafią lepiej od nas korzystać z mocy. Jest do tego wystarczająco zdolna. Nie dowiemy się niczego, dopóki się nie ocknie – powiedział ponuro – Co miałaś w biurku ?
- Um…- umysł Liz był w strzępach, kiedy próbowała zmusić siebie do przypomnienia sobie tego co teraz przyprawiało ją o drżenie – Nie wiem. Chyba kilka listów. Trochę zdjęć. Wiadomości od Maxa. Nie pamiętam.
- Twój pamiętnik ?
- Nie – powiedziała szybko – Nie. Schowałam go. Na pewno go nie znalazła.
- Czy był tam gdzieś adres twojej ciotki, Liz ?
- Chyba...tak. Ale tam było sporo innych adresów – mówiła szybko – Nie przydało to jej się do niczego, prawda ?
- Mogło. Liz, czy pamiętasz co ci się śniło tej nocy ? – zapytał naglącym tonem.
- Nie...wiem – odpowiedziała. Musiała usiąść na łóżku bo osłabły jej nagle kolana – Miałam w nocy koszmary – mruczała – Nocne zmory . Nie jeden, ale...Boże, Michael.
- Liz, posłuchaj – nakazał – Weź się w garść. Co to były za koszmary ? Dotyczyły przyszłości ?
- Też – przełknęła z trudem – Były z różnych okresów i miejsc. Myślałam, że sny były wynikiem stresu ale jeżeli to była Lonnie ? Jeżeli weszła i jakoś kierowała tymi snami ?
- Skup się teraz. Czy którykolwiek z nich mógł być związany z twoim wyjazdem do ciotki na Florydę ?
- Tak – szepnęła – to dotyczyło sytuacji kiedy Max rozmawiał ze mną o wyjeździe, po widzeniu się z Larekiem. Śniłam o tym.
Michael odetchnął głośno a w tle Liz usłyszała spokojny głos Isabel – Cholera.
- Michael ? Michael, gdzie jest Max ? – szeptała. Strach dławił ją, nie pozwalał na głośniejsze mówienie chociaż miała ochotę krzyczeć. Zander poruszył się w łóżeczku i wstrzymała oddech, starając się uspokoić gnające serce - Michael ? Chcę porozmawiać z Maxem.
- Ja także – westchnął.
- Co ?
- Max sam ścigał Lonnie. Ja razem z Isabel poszliśmy za Rathem. Gdy wróciliśmy żeby go wesprzeć, znaleźliśmy tylko nieprzytomną Lonnie ale Maxa tam nie było.
- Co to znaczy ? – domagała się odpowiedzi. Pulsowało jej w głowie i przycisnęła dłoń do skroni usiłując przynieść sobie ulgę – Gdzie poszedł ?
- Nie wiemy – przyznał.
- Ty nie wiesz ? – powtórzyła - Michael, przecież się nie rozpłynął. Gdzieś musi być !
- Liz, szukaliśmy – rzucił – Nic nie robimy, tylko od dwóch godzin go szukamy. Mówię ci Max odszedł.
- Odszedł ? – zapytała cicho – Do Nowego Yorku ?
- Twoje przypuszczenia są tak samo trafne jak moje – powiedział – Jak tylko Lonnie dojdzie do siebie, spróbujemy od niej wyciągnąć czego dowiedział się Max. Jeżeli by w tym czasie dzwonił do ciebie...
- Dam ci znać – powiedziała - I Michael ?
- Tak ?
- Ocućcie Lonnie. Teraz.
Chwilę trwała cisza aż odezwało się ciche chrząknięcie – Zobaczę co się da zrobić.
Cdn
Ok, Lizziett Od Fanartów dziękuję pieknie i załącza cos jeszcze...trudno było coś dobrać do tego odcinka, ale moze sie spodoba...Elu, thanx pracuś z ciebie...cos tak czułam, ze ten pomysł z rozdielaniem sie, nie należał do najgenialniejszych...no i gdzie do licha podział sie Max?! Ten facet jest nieobliczalny
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Lizziett, ależ art świetnie oddaje nastrój ostatniego odcinka. Koszmary, niepewnośc co z Maxem, z Liz, tęsknota, strach - to wszystko widać w tych atramentowych kolorach i konturach twarzy.
Właśnie, gdzie jest Max? I czy to nie charakterystyczne dla niego ? Lonnie, którą ścigał jest tylko nieprzytomna. Rath nie żyje. Z nim Michael i Isabel się nie ciaćkali.
Co dalej z Liz i Zanderem ? I czy napewno Liz jest bezbronna ?
Emily nie ma litości. Od kilku dni fani błagają ją o dalszy ciąg...a ona milczy.
Kochani, z okazji Świąt składam wszystkim życzenia spedzenia ich w jak najmilszy, najlepszy i najspokojniejszy sposób. To czas magii, cudów i powrotów do dzieciństwa. I niech takie będą.
Uściski i buziaki dla Wszystkich
Właśnie, gdzie jest Max? I czy to nie charakterystyczne dla niego ? Lonnie, którą ścigał jest tylko nieprzytomna. Rath nie żyje. Z nim Michael i Isabel się nie ciaćkali.
Co dalej z Liz i Zanderem ? I czy napewno Liz jest bezbronna ?
Emily nie ma litości. Od kilku dni fani błagają ją o dalszy ciąg...a ona milczy.
Kochani, z okazji Świąt składam wszystkim życzenia spedzenia ich w jak najmilszy, najlepszy i najspokojniejszy sposób. To czas magii, cudów i powrotów do dzieciństwa. I niech takie będą.
Uściski i buziaki dla Wszystkich
Moi aussi... To znaczy, yyy, tego, ja też Życzę pogodnych, radosnych i uśmiechniętych świąt, grubego Mikołaja i interesujących gości....
A ja się tak zastanawiam, jak długo Emily zamierza trzymać nas w oczekiwaniu na obowiązkowy happy-end...
Och-chhh... Przeczytałam w końcu 35 część i mam nadzieję, że Emily zamieści szybko kolejną część, bo inaczej nie ręczę za siebie.
A ja się tak zastanawiam, jak długo Emily zamierza trzymać nas w oczekiwaniu na obowiązkowy happy-end...
Och-chhh... Przeczytałam w końcu 35 część i mam nadzieję, że Emily zamieści szybko kolejną część, bo inaczej nie ręczę za siebie.
Przez "przypadek" czytałam te dwa odcinki przedchwilą przy wszystkich kolędach jakie mam na dysku.... I taki paradoks. W Objawieniu Liz "traci" Maxa, trzeba go szukać, jest zagubiony. A w kolędach odnajdujemy kogoś, widzimy go na nowo, zostaje nam wiele dane. Jedno jest ważne: Po zaginięciu powinno zawsze mieć miejsce odnalezienie. Mam nadzieje że tym razem też tak będzie.... (Sorry, że pletę już takie głupstwa, nie zwracajcie na to uwagi. Coś mi chyba odbiło na mózg jak dzisiaj dotargałam się do domu obładowana zakupami . Tak to już jest jak się wszystko odkłada na ostatnią chwile)
Lizziett, bombowy fanart, u mnie też wyląd ował na tapecie
Elu.... dzieki za życzonka, nawzajem
Lizziett, bombowy fanart, u mnie też wyląd ował na tapecie
Elu.... dzieki za życzonka, nawzajem
Cóż, Maxowi pewnie głupio było zabijać dziewczynę z twarzą swojej siostry chociaż nigdy nie lubiłam Lonnie ( a od jej imienia pochodził mój nick na x.comie )...Rath był poprostu głupi...ale ona była naprawdę niebezpieczna...Cóż miałam pewne podejrzenia co do tego ze Nicholas maczał palce w zniknieciu Maxa...ale trudno sobie wyobrazić, żeby ten karzełek zaciągnął gdzies chłopa 1, 80m ...więc chyba mozemy skreslic Nikiego z listy.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Dzięki za pozdrowienia i zgodnie z życzeniem kolejna, ostatnia część, które do tej pory napisała Emily....Po dzisiejszej pozostaje tylko ją zabić za to, że przez prawie dwa tygodmnie wystawia swoich wielbicieli na stresy
OBJAWIENIA - część 35
Przez kolejne dwadzieścia minut do następnego telefonu – tym razem od Marii – z trudnością panowała nad sobą. Czekała, że w każdej chwili odezwie się Max i czuła coraz większy niepokój. Zander obudził się więc musiała się nim zająć, zmieniła mu mokrą pieluszkę i położyła znowu do łóżeczka. Na dźwięk dzwonka podskoczyli oboje. Potykając się o własne stopy pobiegła odebrać.
- Maria ? Gdzie jesteś ? Co się dzieje ?
- Wyszłam z mieszkania Michaela – Maria zniżyła głos ze względu na sąsiadów - Michael razem z Isabel próbują ocucić Lonnie ale jeszcze nic nie powiedziała.
- I ciągle żadnego słowa od Maxa ?
- Nie, ale Valenti znalazł w uliczce na której natknęliśmy się na Lonnie, dwa zniszczone telefony komórkowe. Isabel jest pewna że jeden należy do Maxa, co by wyjaśniało dlaczego milczy.
- I to wszystko co wiesz ? - Zander zaczął się niepokoić, podniosła go i posadziła sobie na biodrze – Przypuszczam, że drugi z telefonów należał do Lonnie. Jak mocno są uszkodzone ?
- Zupełnie zniszczone – odpowiedziała Maria – Valenti sadził, że może uda mu się zidentyfikować chociaż ostatni numer pod który dzwoniła ale można się z tym pożegnać.
Liz głaskała Zandera starając się nie zwracać uwagi na nieprzyjemne uczucie w żołądku – Dobrze, więc przyjmijmy, że nie dzwoniła do Kivara i darowała sobie Nicholasa – mruknęła.
- Tego nie wiemy, Lizzie.
- A co o tym sądzi Michael ?
Chwilę trwała cisza – Myśli, że jednak skontaktowała się z Nicholasem – wyznała w końcu – ale nie wiadomo jak długo z nim rozmawiała i co w końcu mu powiedziała, jeżeli w ogóle z nim rozmawiała. Nie wiemy przecież ile ona wie.
- To co ja mam robić ?
- Michael powiedział żebyś cierpliwie czekała na jego telefon. Za godzinę zadzwoni. Chce mieć więcej czasu, żeby przycisnąć Lonnie.
- A jeżeli niczego się od niej nie dowie ?
- Wtedy weźmiesz Zandera i wyniesiesz się stamtąd w cholerę.
Liz odetchnęła głośno – Gdzie mam się wynieść i co będzie z Rachel ?
- Zabierz ją ze sobą. Jeżeli Nicholas wie gdzie jesteś, zrobi się niebezpiecznie.
- Myślisz, że nie wiem ? Boże, gdzie do licha jest Max ? – mruknęła. Przesunęła rękę nad głową Zandera i przycisnęła dłoń do rozpalonego policzka, wdychając znajomy zapach dziecka, kiedy cichutko przy niej popłakiwał. Głaskała go łagodnie chcąc go uspokoić ale wiedziała że to na nic – Maria, muszę kończyć bo za chwilę Zander się rozkrzyczy i...
- Dobra, dobra. Trzymaj się. Niedługo ktoś z nas oddzwoni. Kocham cię.
- Ja też cię kocham. Uważaj na siebie.
Wyłączyła się, położyła komórkę na komodzie i wzięła głęboki oddech – Dobra, maluszku – szepnęła – Mamusia naprawdę chce, żebyś teraz trochę się przespał. Spróbuj – prosiła spokojnie, gładząc go po plecach i całując w czoło. Starała się panować nad głosem zamykając go bezpiecznie w ramionach – Ciii - szeptała kiedy cichutko łkał – Wszystko będzie dobrze. Mamusia postara się coś wymyślić.
Wiedząc, że szybciej się wyciszy kiedy odsunie go od siebie i niepokoju jaki w niej rósł, położyła go do łóżeczka Na pluszowej owieczce postawiła pozytywkę która wygrywała jego ulubioną kołysankę. Zander skrzywił buzię i kiedy sądziła, że się rozkrzyczy, wyszło z tego tylko szerokie ziewnięcie.
- O tak – szeptała pochylona gładząc go po brzuszku – Mój mały chłopczyk. Zamknij oczka – rzęsy zaczęły opadać i patrzył na nią sennie. Pozytywka grała kojąco. Liz przesunęła palec po okrągłym policzku.
Ubierała się szybko, wciągając szorty i koszulkę, nie zawracając sobie głowy butami. Z kuchni dochodziły ciche dźwięki, świadczące o tym że Rachel już wstała. Liz wsunęła do kieszeni komórkę, złapała monitor i wyszła do kuchni.
Rachel stała przy szafkach, tyłem do drzwi – Dzień dobry – mruknęła zaspana – Przygotowuję kawę, nastawić wodę na herbatę ziołową dla ciebie ?
- Nie teraz, dzięki – odpowiedziała – Zwrócisz uwagę na Zandera ? Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza.
Rachel odwróciła się i popatrzyła uważnie na Liz – Nie dał ci w nocy spać ? Wyglądasz nie najlepiej.
- Był trochę niespokojny.
- Idź, przejdź się. Będę tutaj.
- Dziękuję – odpowiedziała serdecznie. Postawiła na szafce monitor i wyszła na zewnątrz.
Plaża była zupełnie opustoszała, za wcześnie było na porannych biegaczy, rozpoczynających w ten sposób dzień. Na horyzoncie jakaś samotna osoba spacerowała z psem ale była zbyt daleko, żeby mogła się tym przejmować. Brnęła przez piasek, stawiając mocno stopy i narzucając sobie pewien rytm jak to niejednokrotnie robiła. Wcześniej taki spacer zawsze ją uspokajał, kiedy ziarenka piasku ustępowały pod stopami zostawiając po sobie pogłębione ślady. Ale dzisiaj wydawało się jej, że serce ścigało się z krokami mieszając myśli nad którymi kompletnie nie panowała. Niepokój rozstroił żołądek, czuła się dziwnie rozgorączkowana, jakby krew gotowała się w żyłach.
Wzięła głęboki oddech i starała się odnaleźć sens w tym co wiedziała. Max natknął się na Lonnie i w jakiś sposób uderzył ją tak, że nieświadomie uszkodził obie komórki i to co się w nich znajdowało. To było rozsądne rozumowanie, oparte na dowodach o jakich wiedziała. Najbezpieczniej było przyjąć, że stało się to wtedy, kiedy Lonnie telefonowała do kogoś, żeby poinformować, czego dowiedziała się w pokoju Liz. W tej sytuacji Max niczego więcej nie mógł zrobić, może po prostu nie zorientował się wcześniej, że zgubił telefon z którego mógł powiadomić, że gdzieś wyjeżdża.
Wyjeżdża. Dokąd ? Liz westchnęła, zatrzymała się i patrzyła na ocean. W głębi serca wiedziała, że Max skierował się na lotnisko. Pozostawało pytanie, gdzie stamtąd poleci ? Do Nowego Yorku czy na Florydę ? Przypuszczała, że zależało to od Lonnie – co wiedziała i ile przekazała dalej. Wzdrygnęła się na myśl czego mogła się dowiedzieć. Jej nocne majaki były ze sobą luźno powiązane ale to i tak nie miało żadnego znaczenia. Wyrażały wszystko. Biegły od jej związku z Maxem, poprzez istnienie Zandera, do miejsca gdzie ukryty jest Granilith.
- O, Boże – jęknęła i upadła na kolana. Czuła jakby niebo roztrzaskało się obok niej na kawałki. Wszystkie kłamstwa, każda próba chronienia przed nieszczęściem w przyszłości, miało zostać zaprzepaszczone przez tę jedną noc.
- Nie, dwie noce – poprawiła się gorzko – Noc zajścia w ciążę i noc wniknięcia w moje sny.
Jak mogła być aż tak głupia. Czy wydawało jej się, że może powołać na świat dziecko – obce dziecko – na ten świat pełen zamętu, i nie zapłacić za to najwyższej ceny ? Czy nie dość było zła w tamtym, innym wymiarze czasowym, kiedy wiedziała co stało się z jej rodzicami i przyjaciółmi ? Czy do tego chaosu musiała dołączyć swojego synka, słodkie, niewinne dziecko, którego nikt nie zapytał czy chce brać udział w tym szaleństwie ? I teraz on sam stał się takim samym zakładnikiem jak Max, odkąd dowiedział się o swoim przeznaczeniu. I wszystko przez to, że ona nie umiała w porę odejść. Stawiała wszystko na jedną kartę, tak wiele ryzykowała i teraz okazuje się, że może to stracić. Nie miała wątpliwości, że Kivar nie zawaha się przed zabiciem dziecka Maxa. I gdyby Nicholas dostał się do Granilithu los ich wszystkich byłby przesądzony. Zamiast uratować świat skazywała go na śmierć, szybciej niż ktokolwiek się spodziewał.
Gorące łzy popłynęły po policzkach, kiedy siedziała i patrzyła na przybrzeżne fale liżące piasek. Czuła skurcze żołądka, dobrze że nie jadła śniadania przed wyjściem z domu. Jakiś głos szeptał jej w głowie, że nie może się załamywać, że nie ma darowanego czasu aby poddawać się nieszczęściu, ale dużo łatwiej było dać się ponieść panice niż posłuchać głosu rozsądku. Była zmęczona i samotna, nie miała pojęcia co robić dalej. Nawet gdyby zabrała Zandera i wyjechała nie wiedziała gdzie mogłaby się ukryć. Nie było żadnej kryjówki. Ta myśl przyszła niespodziewanie i pozwoliła jej podjąć decyzję. Podniosła się ciężko, czując jak palą ją policzki.
Z trudem dotarł do niej dzwonek komórki. Drżącymi rękami szarpnęła ją z kieszeni, niemal upuszczając w piasek. Jeżeli miała jakąś nadzieję, to teraz umarła kiedy zobaczyła na wyświetlaczu nieznany numer.
- Halo ?
- Liz ? – w tym samym momencie usłyszała głos Maxa.
- Max ? O, mój Boże ! Gdzie jesteś ? Co z tobą ?
- Ciii – uspokajał – Nie martw się o mnie. Jestem....lotnisku w Albuquerque…telefon…lot za dwadzieścia…
- Nie słyszę. Max ? Nie rozumiem – podniosła głos.
- … wyjechać. Liz, czy…rozumiesz ? Nie wiadomo jak szybko…to…ryzykowne. Liz ?
- Max ? Max !
Słyszała tylko zakłócenia a potem nastała cisza. Bezradnie patrzyła na wyświetlacz, który był zupełnie czysty. Zobaczyła unoszącą się z telefonu małą smużkę dymu a kiedy chciała go wyłączyć odkryła, że wyłącznik topił się na jej oczach zalewając plastikiem małe, metalowe części.
Zapomniany telefon zsunął się na piasek a ona wpatrywała się w swoje dłonie na których zaczęły ukazywać się świetliste, zielone linie, pulsujące jak prąd elektryczny. Błyskały na skórze, tańczyły od przegubów po koniuszki palców. Z cichym jękiem wsunęła dłonie w piasek, starając się je ukryć, jednocześnie rozglądała się dookoła, szeroko otwartymi, przerażonymi oczami czy nikt jej nie widzi.
Kiedy się upewniła, że jest na plaży sama, spojrzała w to miejsce gdzie dłonie utonęły w piasku. Jasna linia była widoczna i posuwała się wolno w górę do przedramienia, trzasnęła jeszcze raz zanim zaczęła niknąć. Przysiadła na piętach i pomału zaczęła wyciągać ręce. I znowu, zupełnie niezależnie od niej, powtórzyło się to, co poprzednio. Przebiegł przez nią ostry dreszcz, przenikając aż do kości a niewiarygodne ciepło jakie dotychczas czuła zastąpione zostało przez lodowaty chłód.
Rozdygotana, ostrożnie podniosła zniszczoną komórkę. Patrzyła na nią długo, wstała i rzuciła ją daleko przed siebie. Wpadła z głośnym pluskiem i zniknęła pod powierzchnią wody. Liz osunęła się na kolana i zaniosła płaczem.
*******
Jak letnia burza, łzy pojawiły się i obeschły, zostawiając po sobie uczucie rozbicia i osłabienia ale także dziwnego spokoju. Potrzebowała jeszcze chwili żeby dojść do siebie, zanim się podniosła i ruszyła do domu stawiając kroki z determinacją jakiej nigdy nie czuła. Załamać się było najłatwiej, ale to nie było wyjście. Na szczęście ręce wróciły prawie do normalnego stanu, skóra była gładka, leciutko tylko odznaczała się na niej zielona linia, jednak kiedy przemykała się przez kuchenne drzwi schowała je za siebie.
Rachel siedziała przy małym stoliku i karmiła maleństwo z butelki. Zerknęła na wchodzącą Liz ale zaraz skupiła uwagę na dziecku. Zander otworzył zaspane oczy, spojrzał przelotnie zanim długie rzęsy opadły mu z powrotem na policzki.
- Był głodny – tłumaczyła Rachel – Mam nadzieję że nie masz nic przeciwko temu – uśmiechnęła się gładząc pulchną rączkę.
- Oczywiście, że nie. Wybacz za tak długą nieobecność.
- Nie przepraszaj, a on chyba nie mógł się już doczekać. Prawda ? – szczebiotała do niego – Chcesz go nakarmić ? – zapytała próbując wstać.
- Nie. Jest dobrze – powstrzymała ją Liz – Pójdę się przebrać - zatrzymała wzrok na kuchennym, przenośnym aparacie telefonicznym, przegryzając wargę. Pamiętała co stało się z jej własną komórką. Chwyciła kuchenną rękawice leżącą na blacie szafki, stwierdziła że ciotka zajęta Zanderem nie zwraca na nią uwagi, założyła i przez rękawicę ujęła telefon. Szybko wyszła do swojego pokoju zamykając za sobą drzwi.
- Ok – mruczała – Tak będzie lepiej – ołówkiem z biurka wystukała numer i kiedy telefon zaczął dzwonić, z ulgą odetchnęła.
- Co ? – warknął Michael.
- Michael ? Czy...
- Liz ? Co jest, do diabła ? Max odchodzi od zmysłów, będąc pewnym że coś ci się stało. Dlaczego nie odbierasz swojego telefonu ?
- Bo nie działa – wyjąkała – Mniejsza o to. Co mówił Max ? Nie usłyszałam wszystkiego, kiedy do mnie dzwonił.
- Tak myślałem. Posłuchaj. Max jest w drodze do ciebie. Ale ty musisz się wynieść. Nicholas wie gdzie jesteś i ma krótszą drogę z Nowego Yorku a nie ma mowy, żeby Max zdążył przed nim.
Liz zmusiła się aby nabrać więcej powietrza – Co zamierza Max ?
Michael parsknął – Nie wiem gdzie jest teraz ale żeby dostać się do ciebie musi zgrać w czasie dwa przeloty samolotem. I nie zdąży na szykujące się przedstawienie, rozumiesz ? Zabieraj krewetkę i wiej stamtąd, Liz. Trzeba trochę wyobraźni żeby przewidzieć jak szybko może zjawić się u ciebie Nicholas.
Robiąc obliczenia w pamięci Liz przyznała mu rację. Nawet gdyby Nicholas załapał się na pierwszy, dzienny lot, wątpiła czy wylądowałby przed dziewiątą trzydzieści. Dodając do tego dotarcie do domu ciotki, miała przed sobą co najmniej kilka godzin.
- Liz ? Liz !
Ostry ton głosu przywrócił ją do rzeczywistości – Co jest, Michael ?
- Czy ty mnie słuchasz ? Zbieraj się i to już.
- Słucham – powiedziała – Nie denerwuj się, nie pozwolę żeby coś stało się Zanderowi.
- Max nie martwi się tylko o Zandera – odpowiedział – Rozumiesz mnie, prawda ?
- Wiem – szepnęła – Będzie dobrze.
- Tak – odpowiedział niepewnie.
Liz usłyszała w jego głosie bezradność – Zrobiłeś wszystko co mogłeś, Michael – zapewniła go – Reszta zależy od nas.
- Powinienem być tam pierwszy...
- Nie ma sensu, żebyś tu przyjeżdżał. Byłbyś dużo później od Maxa, a oboje wiemy, że to nie potrwa długo – powiedziała – Michael, potrzebujemy cię i musisz zostać ze wszystkimi.
Westchnął uderzony jej słusznym rozumowaniem – Powodzenia.
- Dzięki – powiedziała – Przekaż wszystkim....
- Sama im powiesz – przerwał jej burkliwie – Jutro.
- Racja. Tak zrobię – odetchnęła wolno – Do zobaczenia, Michael.
- Do zobaczenia – wyłączył się zanim mogła cokolwiek odpowiedzieć.
Upuściła telefon i rękawicę na łóżko. Przez chwilę stała dygocząc, zdając sobie sprawę jak ograniczone ma możliwości. Podniosła ręce i patrzyła na swoje dłonie, zarys żył pod powierzchnią skóry, odwracała ramiona oglądając lekką opaleniznę złapaną w ciągu lata, kiedy oboje z Zanderem spędzali czas na powietrzu. Zdawało się, że tajemnicze prądy zniknęły, jednak na jak długo ? Nie była aż tak naiwna żeby wierzyć, że się już nie pojawią. Prędzej czy później, znowu dadzą znać o sobie, jednak jakim to odbędzie się kosztem ? Swoją komórkę stopiła nawet o tym nie wiedząc. Następnym razem może być znacznie gorzej. A gdyby miała wtedy na rękach Zandera ? Czy prowadziła samochód ? Mogłaby kogoś zabić. Mogłaby zabić swojego synka.
Lęk ścisnął serce i musiała przysiąść na brzegu łóżka. Nie może ryzykować, że skrzywdzi Zandera – nie zrobi tego ani ona, ani Nicholas. To niewinne dziecko było światłem jej życia a jego bezpieczeństwo było najważniejsze.
Dodając sobie odwagi, wstała wiedząc już co musi zrobić. Rozejrzała się po jasnym, miłym pokoju, weszła do garderoby, wyciągnęła podróżną torbę i zaczęła ją pakować.
******
Kiedy za kilka minut weszła do kuchni, Rachel cicho nuciła leżącemu na jej ramieniu Zanderowi. Chłopczyk zaczynał się budzić ale gdy zbliżyła się Liz otworzył szerzej oczy. Wyraźniejsze spojrzenie świadczyło, że stał się bardziej czujny.
- Hej – powitała ją półgłosem Rachel – Myślę, że dochodzi do siebie.
- Musimy porozmawiać – zaczęła bez wstępów Liz – Potrzebuję twojej pomocy.
Rachel wyprostowała się słysząc poważny ton głosu – Co się stało ?
- Jeszcze nic. Ale wszystko do tego zmierza. Chcę, żebyś mi oddała przysługę.
Popatrzyła na leżące na jej rękach dziecko, potem na Liz i zmarszczyła brwi – Może najpierw go położę.
Kiwnęła niecierpliwie głową i czekała, patrząc jak ciotka wynosi Zandera do pokoju. Słyszała pisk protestu ale starała się nie dopuszczać do siebie tych dźwięków bo nie umiałaby go teraz pocieszyć. Wszystko polegało na równowadze.
Wróciła Rachel z nieodgadnionym wyrazem twarzy ale Liz wiedziała, że musiała zauważyć spakowaną torbę.
- Więc, co to za przysługa ? – zapytała szorstkim tonem.
- Chciałbym, żebyś zabrała Zandera i wyjechała.
Rachel właśnie zamierzała usiąść ale słysząc to, chwyciła kurczowo za oparcie krzesła – Czego chcesz ?
- Musisz zabrać Zandera i wynieść się stąd. Spakowałam jego rzeczy. Odżywki, ubranka, pieluszki. Pozostaje tylko znieść jego łóżeczko, spakować twoje rzeczy i możesz wyjechać.
- Gdzie ? I dlaczego ? Liz, co się do diabła dzieje ?
Musiała powiedzieć więcej ale liczył się czas i bała się że może powiedzieć za dużo, a to mogło prowadzić do pytań na które nie chciała udzielać wyjaśnień. Jednak Rachel musiała znać prawdę tym bardziej, że groziło im niebezpieczeństwo. W tej sytuacji nie miała powodu żeby ukrywać przed nią najważniejsze rzeczy.
- Lepiej usiądź – Liz pierwsza przycupnęła na krześle, odczekała aż Rachel zrobi to samo i głęboko odetchnęła – To naprawdę skomplikowane i może brzmieć niewiarygodnie ale musisz mi uwierzyć – powiedziała starając się zapanować nad sobą.
- Powiedz.
- Dobrze – starała się utrzymać drżące ręce na kolanach i zastanawiała się od czego zacząć – Dwa lata temu pracowałam w Crashdown i zostałam postrzelona.
- Pamiętam. Dzwoniła do mnie twoja rozhisteryzowana matka mówiąc, że niemal zostałaś zraniona.
- Byłam ranna – powiedziała – Strzał w żołądek, dwa cale poniżej żeber.
Rachel zmarszczyła brwi – Co ? Ale...
- Proszę, pozwól mi przez to przebrnąć. Jeżeli będziesz cały czas pytać, nigdy nie skończymy, a ja nie mam na to czasu.
Wygląd Rachel świadczył, że chciała jeszcze o coś zapytać ale tylko skinęła głową.
- Dziękuję. Więc byłam postrzelona, a tak naprawdę umierałam, leżąc na podłodze w kafeterii. Podszedł do mnie Max Evans, klęknął, przyłożył do rany rękę i...uzdrowił mnie – Liz widziała na twarzy Rachel wyraz zakłopotania i niedowierzania ale ciągnęła dalej – Wylał na mnie butelkę keczupu i błagał, żeby nikomu o tym nie mówić. Więc udawałam doskonałe samopoczucie, mówiłam, że tylko się pośliznęłam i rozlałam keczup, że nic wielkiego się nie stało. Kłamałam bo Max mnie o to prosił ale tak naprawdę nie wiedziałam co zrobił.
Głęboko odetchnęła i mówiła dalej – Kłamałam wtedy i jeszcze później, przez całe poprzednie dwa lata. Żeby chronić Maxa. Bo on nie jest stąd, Rachel. Max pochodzi z innej planety.
Rachel oparła się i zaczęła się śmiać – Chyba żartujesz. Liz, co to jest ? Jakiś dowcip ?
Pokręciła głową i czekała aż ciotka się uspokoi.
- Nie żartujesz, prawda ? – powiedziała w końcu i znowu zmarszczyła brwi.
- Mówię zupełnie poważnie. Pozwól mi skończyć bo mam na to tylko kilka minut – Jak mogła najszybciej przebiegła przez wydarzenia ostatnich dwóch lat, kładąc nacisk na poszukiwania przez Jednostkę Specjalną, wiadomościach o orbitoidach i powodach jej wyjazdu tutaj w ubiegłym roku, szczycie i Nicholasie. W końcu poinformowała ją co naprawdę stało się Alexowi, wiedząc że to ostatecznie przekona ją o rzeczywistym zagrożeniu. Chodziło o życie lub śmierć i Rachel musiała to zrozumieć.
- Teraz, kiedy Nicholas wie o Zanderze i gdzie nas szukać, poruszy piekło żeby się do nas dostać. Bez wahania zabije mojego syna – mówiła nie mogąc zapanować nad drżeniem w głosie – Dlatego chcę żebyś zabrała go i zniknęła. Grozi mu niebezpieczeństwo.
Rachel ciężko oddychała. Była wstrząśnięta i Liz miała tylko nadzieję, że tym co usłyszała a nie podejrzeniem, że jej siostrzenica straciła rozum.
- Twoje argumenty mnie przekonały i ci wierzę. Dlaczego jednak wysyłasz mnie i dziecko ? Obiecałaś Michaelowi, że wyjedziesz razem z Zanderem, a teraz mówisz tak, jakbyś planowała zostać.
- Ktoś musi tu być. Gdybyś to była ty, Nicholas torturami wydobędzie od ciebie informacje a potem po prostu cię zabije – odpowiedziała bez ogródek.
- A nie zrobi tego samego z tobą ? Dlaczego ktoś musi zostać ?
- Nicholas nic mi nie zrobi – odpowiedziała zdecydowanie Liz – Jestem mu potrzebna . Gdy nie znajdzie Zandera, wykorzysta mnie jako zakładnika i poczeka na Maxa, a tobie da to trochę czasu na ucieczkę. Gdyby zastał pusty dom, podąży za nami, jeżeli nas nie znajdzie, może się przyczai ale potem wszystko zacznie się od początku. Nie mogę tak dłużej żyć, czekać aż samo się ułoży. Ktoś musi przytrzymać tu Nicholasa do czasu aż przybędzie Max. Możemy nie mieć drugiej takiej szansy, Rachel.
- Liz, mówisz o torturach, nie lekceważ tego !
Lekki dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa i mimo trzepotania serca i kropel potu na czole, zmusiła się aby się aby usiąść prosto – Nie jestem głupia, ale to jedyny sposób. Spróbuję go jakoś zająć a może w tym czasie przybędzie Max.
- Mówiłaś, że Nicholas będzie chciał cię wykorzystać przeciwko Maxowi, a ty dokładnie pchasz mu się w łapy. Myślisz, że się uda ? Jak sobie to wyobrażasz ?
- Nie wiem. Ufam Maxowi i cokolwiek się stanie, nie zostawi mnie z nim samą – powiedziała ze ściśniętymi zębami.
Rachel podniosła z niedowierzaniem brwi – Jeżeli on w dziesiątej części jest tak silny jak mówiłaś, nie masz przy nim żadnych szans. Nie lepiej wyjechać z nami ? Rozumiem, chcesz mieć to już za sobą ale to nie rozsądne, ktoś może na tym ucierpieć.
- Ktoś zawsze cierpi – mruknęła – Najważniejsze żeby nie był to Zander, a reszta jest nieważna.
- Co Max kazałby ci zrobić ?
- Uciekać. Powiedział już o tym tak wiele ale on nie zna wszystkich faktów.
- Jakich faktów ? Że przybędzie Nicholas aby zabić ciebie, dziecko a także mnie ? – krzyknęła.
- Nie całkiem – szepnęła. Podniosła do góry ręce pokazując zielone błyski tańczące znowu pod skórą.
Rachel gwałtownie wstała przewracając krzesło. W jej wzroku nie było już niedowierzania – Och, Boże, Liz. Co się dzieje na tej ziemi...
- Nie ziemi – poprawiła Liz – To nie ma nic wspólnego z ziemskim pochodzeniem. Kiedy Max mnie uzdrowił, zmienił mnie, Rachel. Nie wiem w jaki sposób ale jestem teraz...inna. Nie panuję nad tym – powiedziała odwracając dłonie – Dzisiaj rano stopiła się moja komórka zmieniając się w bezkształtny kawałek plastiku. Teraz jestem niebezpieczna – tak niebezpieczna jak Nicholas – bo nie mam pojęcia co mogłabym zrobić. Zabierz moje dziecko i wyjedź, Rachel. Błagam cię. Uciekaj stąd, zanim będzie za późno...
Rachel rzuciła wzrokiem na jej ręce i popatrzyła jej w oczy – Wyjadę – szepnęła – Zabiorę go do....
- Nie ! – krzyknęła Liz – Nie mów gdzie się udasz – ściszyła głos i mruknęła - Tylko mi nic nie mów. Weź samochód i wyjedź przynajmniej pół dnia drogi stąd. Zabierz swoją komórkę. Dam ci znać kiedy będziesz mogła bezpiecznie wrócić.
Rachel wolno skinęła głową – Liz, ja...
- Nie mamy czasu.
- Dobrze, pójdę się spakować – rzuciła na nią wzrokiem i wyszła.
Liz odetchnęła i położyła dłonie na kolanach. Zielona pręga była teraz mniej widoczna i doszło do niej, że zależy to od poziomu emocji. Nabrała w płuca powietrza i spróbowała się odprężyć obserwując dłonie. Zbladły jeszcze trochę.
Kiedy wróciły do prawie normalnego stanu, Liz chwyciła długopis i w notesie wypisała numery telefonów Michaela i Isabel. Chciała wyrwać kartkę ale się rozmyśliła, wzięła cały notes i poszła do swojego pokoju.
Zander nie spał, leżał w łóżeczku z policzkami mokrymi od płaczu. Schowała notes do torby z jego rzeczami , pochyliła się i podniosła go, kontrolując ręce.
- Przykro mi, mój jedyny – szeptała kiedy ukrył buzię w zagłębieniu jej szyi a palce wplątał we włosy – Mamusia przeprasza za wszystko – poczuła ukłucie łez, kiedy go tak trzymała i tuliła.
Rachel wyszła z pokoju, trzymając przed sobą torbę podróżną i podręczną torebkę – Jestem gotowa.
- Masz trochę gotówki ? – zapytała Liz – Na pokój w hotelu ?
- Trochę tak, dlaczego ?
- Bezpieczniej będzie nie używać karty kredytowej.
- To konieczne ? – zapytała otwierając szeroko oczy.
Liz wzruszyła ramionami – Lepiej być ostrożnym niż potem żałować – przytuliła dziecko – Jeżeli nie będziesz miała ode mnie wiadomości w przeciągu trzech dni, w torbie Zandera masz numer telefonu do Michaela i Isabel.
- Ja...dobrze – przytaknęła ochryple – Dlaczego nie do Maxa ?
- Będą wiedzieć gdy z Maxem będzie wszystko w porządku. Gdybyś nie mogła połączyć się z którymkolwiek z nich...
Rachel pochyliła głowę – To co wtedy ?
Liz unikała jej wzroku – Wtedy nie dzwoń do nikogo w Roswell. Może być niebezpiecznie. Ciężko mi ale muszę o to zapytać. Gdyby coś się stało, czy będziesz w stanie utrzymać Zandera ? – z trudem przełknęła i popatrzyła na ciotkę.
Oczy Rachel napełniły się łzami – Tak – szepnęła.
Liz skinęła głową – Dziękuję – bezwiednie tak mocno ściskała Zandera, aż zaczął się szamotać – Lepiej już jedź – zarzuciła na ramię torbę i poszła do samochodu.
*******
Kiedy odjechali, Liz wróciła do domu i zaczęła się przygotowywać. Sama nie zetknęła się Nicholasem ale poznała go trochę lepiej z opowiadań Maxa i pozostałych na tyle, żeby wiedzieć, że dużo zależało od zrobienia na nim pierwszego wrażenia, pokazu siły. Nicholas nie cierpiał tchórzliwych i głupich zachowań. Nie mogła się z nim równać czy go pokonać ale mogła spróbować zmierzyć się z nim. Gdyby ujrzał w niej godnego siebie przeciwnika, dałoby jej to trochę czasu. A w jej sytuacji czas to najważniejsze czego potrzebowała.
Przechodziła przez wszystkie pokoje, zamykając każdy na klucz i domykając dokładnie okna. Chowała i sprzątała wszystkie kruche i cenne przedmioty, rozsuwała szeroko zasłony aby światło słoneczne wpadało do środka i oświetlało wnętrze domu. Pochowała w kredensie noże z wyjątkiem jednego, największego, który ukryła pod materacem w swoim łóżku. Upięła z tyłu włosy, wsunęła na nogi mocne tenisówki. Zdjęła kolczyki, odpięła z szyi łańcuszek i zegarek, wszystko za co mógłby ją złapać gdyby nagle musiała uciekać.
Po uporaniu się z tym, przeszła jeszcze raz przez cały dom by w końcu zatrzymać się w pokoju dziennym. Jeden z kątów za kanapą był niewidoczny od strony drzwi i okna i na tyle wygodny, że mogła się tam schować. Usiadła na drewnianej podłodze, podwijając wygodnie pod siebie nogi. Oparła się rękami o tył kanapy i czekała na Nicholasa.
Cienie w pokoju zaczęły się wydłużać, słońce przesuwało się po podłodze. Liz próbowała powstrzymać natłok myśli starając się skupić na tym co się działo wokół niej. Ciągle czuła niepokój i przeczucie nieszczęścia, o Zandera, ciotkę i o Maxa. Bała się bardzo. W przeciwieństwie do wcześniejszej brawury, teraz była przerażona wizją spotkania z Nicholasem i tym, że może skrzywdzić kogoś z jej najbliższych. Nicholas będzie chciał wejść w jej myśli, wiedziała o tym i czuła niewielką pociechę, że nie znajdzie tam niczego, czego nie wyciągnęłaby Lonnie z jej snów. Czerpała nawet z tej myśli przyjemność, chociaż napawała ją odrazą.
W pokoju dziennym, pod szklaną kopułą stał piękny zegar, który Liz przezornie ukryła, dlatego nie miała pojęcia o której godzinie usłyszała miękkie trzaśnięcie kuchennych drzwi. Chwilę wcześniej na podłodze dostrzegła migotanie słońca, co jak przypuszczała było wynikiem krążenia Nicholasa wokół domu, starającego rozeznać się w sytuacji. Ale kiedy usłyszała ciche uderzenie, nie miała wątpliwości kto wszedł do domu bez pomocy klucza. Na Maxa było zdecydowanie za wcześnie.
Wytężyła słuch starając się wyłowić cichy, lekki krok kogoś, kto przechodził przez kuchnię. A może jednak jej się zdawało ? Dźwięk był tak delikatny, że mogła się pomylić. Jednak była pewna, to Nicholas chodził w dalszej części domu. Kusiło ją żeby zamknąć oczy i skupić się tylko na dźwiękach ale nie mogła ryzykować. Siedziała nieruchomo bojąc się głośniej odetchnąć.
Nagle usłyszała jakieś poruszenie w innej części domu, bliżej jej pokoju. Nisko pochylona, zerknęła zza kanapy. Jednak wszystko ucichło i niczego nie zauważyła. Starając się trzymać za poduszkami oparcia, na kolanach podczołgała się bliżej ławy. Znowu coś trzasnęło w domu i znowu bliżej. Przylgnęła do podłogi, przycisnęła dłonie do gładkiej powierzchni drewna, próbując wyczuć jakieś drgania.
Nie usłyszała go. Poczuła jedynie ucisk na plecach i szczypanie w okolicy karku. Potem wszystko zlało się w czerń.
Cdn.
OBJAWIENIA - część 35
Przez kolejne dwadzieścia minut do następnego telefonu – tym razem od Marii – z trudnością panowała nad sobą. Czekała, że w każdej chwili odezwie się Max i czuła coraz większy niepokój. Zander obudził się więc musiała się nim zająć, zmieniła mu mokrą pieluszkę i położyła znowu do łóżeczka. Na dźwięk dzwonka podskoczyli oboje. Potykając się o własne stopy pobiegła odebrać.
- Maria ? Gdzie jesteś ? Co się dzieje ?
- Wyszłam z mieszkania Michaela – Maria zniżyła głos ze względu na sąsiadów - Michael razem z Isabel próbują ocucić Lonnie ale jeszcze nic nie powiedziała.
- I ciągle żadnego słowa od Maxa ?
- Nie, ale Valenti znalazł w uliczce na której natknęliśmy się na Lonnie, dwa zniszczone telefony komórkowe. Isabel jest pewna że jeden należy do Maxa, co by wyjaśniało dlaczego milczy.
- I to wszystko co wiesz ? - Zander zaczął się niepokoić, podniosła go i posadziła sobie na biodrze – Przypuszczam, że drugi z telefonów należał do Lonnie. Jak mocno są uszkodzone ?
- Zupełnie zniszczone – odpowiedziała Maria – Valenti sadził, że może uda mu się zidentyfikować chociaż ostatni numer pod który dzwoniła ale można się z tym pożegnać.
Liz głaskała Zandera starając się nie zwracać uwagi na nieprzyjemne uczucie w żołądku – Dobrze, więc przyjmijmy, że nie dzwoniła do Kivara i darowała sobie Nicholasa – mruknęła.
- Tego nie wiemy, Lizzie.
- A co o tym sądzi Michael ?
Chwilę trwała cisza – Myśli, że jednak skontaktowała się z Nicholasem – wyznała w końcu – ale nie wiadomo jak długo z nim rozmawiała i co w końcu mu powiedziała, jeżeli w ogóle z nim rozmawiała. Nie wiemy przecież ile ona wie.
- To co ja mam robić ?
- Michael powiedział żebyś cierpliwie czekała na jego telefon. Za godzinę zadzwoni. Chce mieć więcej czasu, żeby przycisnąć Lonnie.
- A jeżeli niczego się od niej nie dowie ?
- Wtedy weźmiesz Zandera i wyniesiesz się stamtąd w cholerę.
Liz odetchnęła głośno – Gdzie mam się wynieść i co będzie z Rachel ?
- Zabierz ją ze sobą. Jeżeli Nicholas wie gdzie jesteś, zrobi się niebezpiecznie.
- Myślisz, że nie wiem ? Boże, gdzie do licha jest Max ? – mruknęła. Przesunęła rękę nad głową Zandera i przycisnęła dłoń do rozpalonego policzka, wdychając znajomy zapach dziecka, kiedy cichutko przy niej popłakiwał. Głaskała go łagodnie chcąc go uspokoić ale wiedziała że to na nic – Maria, muszę kończyć bo za chwilę Zander się rozkrzyczy i...
- Dobra, dobra. Trzymaj się. Niedługo ktoś z nas oddzwoni. Kocham cię.
- Ja też cię kocham. Uważaj na siebie.
Wyłączyła się, położyła komórkę na komodzie i wzięła głęboki oddech – Dobra, maluszku – szepnęła – Mamusia naprawdę chce, żebyś teraz trochę się przespał. Spróbuj – prosiła spokojnie, gładząc go po plecach i całując w czoło. Starała się panować nad głosem zamykając go bezpiecznie w ramionach – Ciii - szeptała kiedy cichutko łkał – Wszystko będzie dobrze. Mamusia postara się coś wymyślić.
Wiedząc, że szybciej się wyciszy kiedy odsunie go od siebie i niepokoju jaki w niej rósł, położyła go do łóżeczka Na pluszowej owieczce postawiła pozytywkę która wygrywała jego ulubioną kołysankę. Zander skrzywił buzię i kiedy sądziła, że się rozkrzyczy, wyszło z tego tylko szerokie ziewnięcie.
- O tak – szeptała pochylona gładząc go po brzuszku – Mój mały chłopczyk. Zamknij oczka – rzęsy zaczęły opadać i patrzył na nią sennie. Pozytywka grała kojąco. Liz przesunęła palec po okrągłym policzku.
Ubierała się szybko, wciągając szorty i koszulkę, nie zawracając sobie głowy butami. Z kuchni dochodziły ciche dźwięki, świadczące o tym że Rachel już wstała. Liz wsunęła do kieszeni komórkę, złapała monitor i wyszła do kuchni.
Rachel stała przy szafkach, tyłem do drzwi – Dzień dobry – mruknęła zaspana – Przygotowuję kawę, nastawić wodę na herbatę ziołową dla ciebie ?
- Nie teraz, dzięki – odpowiedziała – Zwrócisz uwagę na Zandera ? Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza.
Rachel odwróciła się i popatrzyła uważnie na Liz – Nie dał ci w nocy spać ? Wyglądasz nie najlepiej.
- Był trochę niespokojny.
- Idź, przejdź się. Będę tutaj.
- Dziękuję – odpowiedziała serdecznie. Postawiła na szafce monitor i wyszła na zewnątrz.
Plaża była zupełnie opustoszała, za wcześnie było na porannych biegaczy, rozpoczynających w ten sposób dzień. Na horyzoncie jakaś samotna osoba spacerowała z psem ale była zbyt daleko, żeby mogła się tym przejmować. Brnęła przez piasek, stawiając mocno stopy i narzucając sobie pewien rytm jak to niejednokrotnie robiła. Wcześniej taki spacer zawsze ją uspokajał, kiedy ziarenka piasku ustępowały pod stopami zostawiając po sobie pogłębione ślady. Ale dzisiaj wydawało się jej, że serce ścigało się z krokami mieszając myśli nad którymi kompletnie nie panowała. Niepokój rozstroił żołądek, czuła się dziwnie rozgorączkowana, jakby krew gotowała się w żyłach.
Wzięła głęboki oddech i starała się odnaleźć sens w tym co wiedziała. Max natknął się na Lonnie i w jakiś sposób uderzył ją tak, że nieświadomie uszkodził obie komórki i to co się w nich znajdowało. To było rozsądne rozumowanie, oparte na dowodach o jakich wiedziała. Najbezpieczniej było przyjąć, że stało się to wtedy, kiedy Lonnie telefonowała do kogoś, żeby poinformować, czego dowiedziała się w pokoju Liz. W tej sytuacji Max niczego więcej nie mógł zrobić, może po prostu nie zorientował się wcześniej, że zgubił telefon z którego mógł powiadomić, że gdzieś wyjeżdża.
Wyjeżdża. Dokąd ? Liz westchnęła, zatrzymała się i patrzyła na ocean. W głębi serca wiedziała, że Max skierował się na lotnisko. Pozostawało pytanie, gdzie stamtąd poleci ? Do Nowego Yorku czy na Florydę ? Przypuszczała, że zależało to od Lonnie – co wiedziała i ile przekazała dalej. Wzdrygnęła się na myśl czego mogła się dowiedzieć. Jej nocne majaki były ze sobą luźno powiązane ale to i tak nie miało żadnego znaczenia. Wyrażały wszystko. Biegły od jej związku z Maxem, poprzez istnienie Zandera, do miejsca gdzie ukryty jest Granilith.
- O, Boże – jęknęła i upadła na kolana. Czuła jakby niebo roztrzaskało się obok niej na kawałki. Wszystkie kłamstwa, każda próba chronienia przed nieszczęściem w przyszłości, miało zostać zaprzepaszczone przez tę jedną noc.
- Nie, dwie noce – poprawiła się gorzko – Noc zajścia w ciążę i noc wniknięcia w moje sny.
Jak mogła być aż tak głupia. Czy wydawało jej się, że może powołać na świat dziecko – obce dziecko – na ten świat pełen zamętu, i nie zapłacić za to najwyższej ceny ? Czy nie dość było zła w tamtym, innym wymiarze czasowym, kiedy wiedziała co stało się z jej rodzicami i przyjaciółmi ? Czy do tego chaosu musiała dołączyć swojego synka, słodkie, niewinne dziecko, którego nikt nie zapytał czy chce brać udział w tym szaleństwie ? I teraz on sam stał się takim samym zakładnikiem jak Max, odkąd dowiedział się o swoim przeznaczeniu. I wszystko przez to, że ona nie umiała w porę odejść. Stawiała wszystko na jedną kartę, tak wiele ryzykowała i teraz okazuje się, że może to stracić. Nie miała wątpliwości, że Kivar nie zawaha się przed zabiciem dziecka Maxa. I gdyby Nicholas dostał się do Granilithu los ich wszystkich byłby przesądzony. Zamiast uratować świat skazywała go na śmierć, szybciej niż ktokolwiek się spodziewał.
Gorące łzy popłynęły po policzkach, kiedy siedziała i patrzyła na przybrzeżne fale liżące piasek. Czuła skurcze żołądka, dobrze że nie jadła śniadania przed wyjściem z domu. Jakiś głos szeptał jej w głowie, że nie może się załamywać, że nie ma darowanego czasu aby poddawać się nieszczęściu, ale dużo łatwiej było dać się ponieść panice niż posłuchać głosu rozsądku. Była zmęczona i samotna, nie miała pojęcia co robić dalej. Nawet gdyby zabrała Zandera i wyjechała nie wiedziała gdzie mogłaby się ukryć. Nie było żadnej kryjówki. Ta myśl przyszła niespodziewanie i pozwoliła jej podjąć decyzję. Podniosła się ciężko, czując jak palą ją policzki.
Z trudem dotarł do niej dzwonek komórki. Drżącymi rękami szarpnęła ją z kieszeni, niemal upuszczając w piasek. Jeżeli miała jakąś nadzieję, to teraz umarła kiedy zobaczyła na wyświetlaczu nieznany numer.
- Halo ?
- Liz ? – w tym samym momencie usłyszała głos Maxa.
- Max ? O, mój Boże ! Gdzie jesteś ? Co z tobą ?
- Ciii – uspokajał – Nie martw się o mnie. Jestem....lotnisku w Albuquerque…telefon…lot za dwadzieścia…
- Nie słyszę. Max ? Nie rozumiem – podniosła głos.
- … wyjechać. Liz, czy…rozumiesz ? Nie wiadomo jak szybko…to…ryzykowne. Liz ?
- Max ? Max !
Słyszała tylko zakłócenia a potem nastała cisza. Bezradnie patrzyła na wyświetlacz, który był zupełnie czysty. Zobaczyła unoszącą się z telefonu małą smużkę dymu a kiedy chciała go wyłączyć odkryła, że wyłącznik topił się na jej oczach zalewając plastikiem małe, metalowe części.
Zapomniany telefon zsunął się na piasek a ona wpatrywała się w swoje dłonie na których zaczęły ukazywać się świetliste, zielone linie, pulsujące jak prąd elektryczny. Błyskały na skórze, tańczyły od przegubów po koniuszki palców. Z cichym jękiem wsunęła dłonie w piasek, starając się je ukryć, jednocześnie rozglądała się dookoła, szeroko otwartymi, przerażonymi oczami czy nikt jej nie widzi.
Kiedy się upewniła, że jest na plaży sama, spojrzała w to miejsce gdzie dłonie utonęły w piasku. Jasna linia była widoczna i posuwała się wolno w górę do przedramienia, trzasnęła jeszcze raz zanim zaczęła niknąć. Przysiadła na piętach i pomału zaczęła wyciągać ręce. I znowu, zupełnie niezależnie od niej, powtórzyło się to, co poprzednio. Przebiegł przez nią ostry dreszcz, przenikając aż do kości a niewiarygodne ciepło jakie dotychczas czuła zastąpione zostało przez lodowaty chłód.
Rozdygotana, ostrożnie podniosła zniszczoną komórkę. Patrzyła na nią długo, wstała i rzuciła ją daleko przed siebie. Wpadła z głośnym pluskiem i zniknęła pod powierzchnią wody. Liz osunęła się na kolana i zaniosła płaczem.
*******
Jak letnia burza, łzy pojawiły się i obeschły, zostawiając po sobie uczucie rozbicia i osłabienia ale także dziwnego spokoju. Potrzebowała jeszcze chwili żeby dojść do siebie, zanim się podniosła i ruszyła do domu stawiając kroki z determinacją jakiej nigdy nie czuła. Załamać się było najłatwiej, ale to nie było wyjście. Na szczęście ręce wróciły prawie do normalnego stanu, skóra była gładka, leciutko tylko odznaczała się na niej zielona linia, jednak kiedy przemykała się przez kuchenne drzwi schowała je za siebie.
Rachel siedziała przy małym stoliku i karmiła maleństwo z butelki. Zerknęła na wchodzącą Liz ale zaraz skupiła uwagę na dziecku. Zander otworzył zaspane oczy, spojrzał przelotnie zanim długie rzęsy opadły mu z powrotem na policzki.
- Był głodny – tłumaczyła Rachel – Mam nadzieję że nie masz nic przeciwko temu – uśmiechnęła się gładząc pulchną rączkę.
- Oczywiście, że nie. Wybacz za tak długą nieobecność.
- Nie przepraszaj, a on chyba nie mógł się już doczekać. Prawda ? – szczebiotała do niego – Chcesz go nakarmić ? – zapytała próbując wstać.
- Nie. Jest dobrze – powstrzymała ją Liz – Pójdę się przebrać - zatrzymała wzrok na kuchennym, przenośnym aparacie telefonicznym, przegryzając wargę. Pamiętała co stało się z jej własną komórką. Chwyciła kuchenną rękawice leżącą na blacie szafki, stwierdziła że ciotka zajęta Zanderem nie zwraca na nią uwagi, założyła i przez rękawicę ujęła telefon. Szybko wyszła do swojego pokoju zamykając za sobą drzwi.
- Ok – mruczała – Tak będzie lepiej – ołówkiem z biurka wystukała numer i kiedy telefon zaczął dzwonić, z ulgą odetchnęła.
- Co ? – warknął Michael.
- Michael ? Czy...
- Liz ? Co jest, do diabła ? Max odchodzi od zmysłów, będąc pewnym że coś ci się stało. Dlaczego nie odbierasz swojego telefonu ?
- Bo nie działa – wyjąkała – Mniejsza o to. Co mówił Max ? Nie usłyszałam wszystkiego, kiedy do mnie dzwonił.
- Tak myślałem. Posłuchaj. Max jest w drodze do ciebie. Ale ty musisz się wynieść. Nicholas wie gdzie jesteś i ma krótszą drogę z Nowego Yorku a nie ma mowy, żeby Max zdążył przed nim.
Liz zmusiła się aby nabrać więcej powietrza – Co zamierza Max ?
Michael parsknął – Nie wiem gdzie jest teraz ale żeby dostać się do ciebie musi zgrać w czasie dwa przeloty samolotem. I nie zdąży na szykujące się przedstawienie, rozumiesz ? Zabieraj krewetkę i wiej stamtąd, Liz. Trzeba trochę wyobraźni żeby przewidzieć jak szybko może zjawić się u ciebie Nicholas.
Robiąc obliczenia w pamięci Liz przyznała mu rację. Nawet gdyby Nicholas załapał się na pierwszy, dzienny lot, wątpiła czy wylądowałby przed dziewiątą trzydzieści. Dodając do tego dotarcie do domu ciotki, miała przed sobą co najmniej kilka godzin.
- Liz ? Liz !
Ostry ton głosu przywrócił ją do rzeczywistości – Co jest, Michael ?
- Czy ty mnie słuchasz ? Zbieraj się i to już.
- Słucham – powiedziała – Nie denerwuj się, nie pozwolę żeby coś stało się Zanderowi.
- Max nie martwi się tylko o Zandera – odpowiedział – Rozumiesz mnie, prawda ?
- Wiem – szepnęła – Będzie dobrze.
- Tak – odpowiedział niepewnie.
Liz usłyszała w jego głosie bezradność – Zrobiłeś wszystko co mogłeś, Michael – zapewniła go – Reszta zależy od nas.
- Powinienem być tam pierwszy...
- Nie ma sensu, żebyś tu przyjeżdżał. Byłbyś dużo później od Maxa, a oboje wiemy, że to nie potrwa długo – powiedziała – Michael, potrzebujemy cię i musisz zostać ze wszystkimi.
Westchnął uderzony jej słusznym rozumowaniem – Powodzenia.
- Dzięki – powiedziała – Przekaż wszystkim....
- Sama im powiesz – przerwał jej burkliwie – Jutro.
- Racja. Tak zrobię – odetchnęła wolno – Do zobaczenia, Michael.
- Do zobaczenia – wyłączył się zanim mogła cokolwiek odpowiedzieć.
Upuściła telefon i rękawicę na łóżko. Przez chwilę stała dygocząc, zdając sobie sprawę jak ograniczone ma możliwości. Podniosła ręce i patrzyła na swoje dłonie, zarys żył pod powierzchnią skóry, odwracała ramiona oglądając lekką opaleniznę złapaną w ciągu lata, kiedy oboje z Zanderem spędzali czas na powietrzu. Zdawało się, że tajemnicze prądy zniknęły, jednak na jak długo ? Nie była aż tak naiwna żeby wierzyć, że się już nie pojawią. Prędzej czy później, znowu dadzą znać o sobie, jednak jakim to odbędzie się kosztem ? Swoją komórkę stopiła nawet o tym nie wiedząc. Następnym razem może być znacznie gorzej. A gdyby miała wtedy na rękach Zandera ? Czy prowadziła samochód ? Mogłaby kogoś zabić. Mogłaby zabić swojego synka.
Lęk ścisnął serce i musiała przysiąść na brzegu łóżka. Nie może ryzykować, że skrzywdzi Zandera – nie zrobi tego ani ona, ani Nicholas. To niewinne dziecko było światłem jej życia a jego bezpieczeństwo było najważniejsze.
Dodając sobie odwagi, wstała wiedząc już co musi zrobić. Rozejrzała się po jasnym, miłym pokoju, weszła do garderoby, wyciągnęła podróżną torbę i zaczęła ją pakować.
******
Kiedy za kilka minut weszła do kuchni, Rachel cicho nuciła leżącemu na jej ramieniu Zanderowi. Chłopczyk zaczynał się budzić ale gdy zbliżyła się Liz otworzył szerzej oczy. Wyraźniejsze spojrzenie świadczyło, że stał się bardziej czujny.
- Hej – powitała ją półgłosem Rachel – Myślę, że dochodzi do siebie.
- Musimy porozmawiać – zaczęła bez wstępów Liz – Potrzebuję twojej pomocy.
Rachel wyprostowała się słysząc poważny ton głosu – Co się stało ?
- Jeszcze nic. Ale wszystko do tego zmierza. Chcę, żebyś mi oddała przysługę.
Popatrzyła na leżące na jej rękach dziecko, potem na Liz i zmarszczyła brwi – Może najpierw go położę.
Kiwnęła niecierpliwie głową i czekała, patrząc jak ciotka wynosi Zandera do pokoju. Słyszała pisk protestu ale starała się nie dopuszczać do siebie tych dźwięków bo nie umiałaby go teraz pocieszyć. Wszystko polegało na równowadze.
Wróciła Rachel z nieodgadnionym wyrazem twarzy ale Liz wiedziała, że musiała zauważyć spakowaną torbę.
- Więc, co to za przysługa ? – zapytała szorstkim tonem.
- Chciałbym, żebyś zabrała Zandera i wyjechała.
Rachel właśnie zamierzała usiąść ale słysząc to, chwyciła kurczowo za oparcie krzesła – Czego chcesz ?
- Musisz zabrać Zandera i wynieść się stąd. Spakowałam jego rzeczy. Odżywki, ubranka, pieluszki. Pozostaje tylko znieść jego łóżeczko, spakować twoje rzeczy i możesz wyjechać.
- Gdzie ? I dlaczego ? Liz, co się do diabła dzieje ?
Musiała powiedzieć więcej ale liczył się czas i bała się że może powiedzieć za dużo, a to mogło prowadzić do pytań na które nie chciała udzielać wyjaśnień. Jednak Rachel musiała znać prawdę tym bardziej, że groziło im niebezpieczeństwo. W tej sytuacji nie miała powodu żeby ukrywać przed nią najważniejsze rzeczy.
- Lepiej usiądź – Liz pierwsza przycupnęła na krześle, odczekała aż Rachel zrobi to samo i głęboko odetchnęła – To naprawdę skomplikowane i może brzmieć niewiarygodnie ale musisz mi uwierzyć – powiedziała starając się zapanować nad sobą.
- Powiedz.
- Dobrze – starała się utrzymać drżące ręce na kolanach i zastanawiała się od czego zacząć – Dwa lata temu pracowałam w Crashdown i zostałam postrzelona.
- Pamiętam. Dzwoniła do mnie twoja rozhisteryzowana matka mówiąc, że niemal zostałaś zraniona.
- Byłam ranna – powiedziała – Strzał w żołądek, dwa cale poniżej żeber.
Rachel zmarszczyła brwi – Co ? Ale...
- Proszę, pozwól mi przez to przebrnąć. Jeżeli będziesz cały czas pytać, nigdy nie skończymy, a ja nie mam na to czasu.
Wygląd Rachel świadczył, że chciała jeszcze o coś zapytać ale tylko skinęła głową.
- Dziękuję. Więc byłam postrzelona, a tak naprawdę umierałam, leżąc na podłodze w kafeterii. Podszedł do mnie Max Evans, klęknął, przyłożył do rany rękę i...uzdrowił mnie – Liz widziała na twarzy Rachel wyraz zakłopotania i niedowierzania ale ciągnęła dalej – Wylał na mnie butelkę keczupu i błagał, żeby nikomu o tym nie mówić. Więc udawałam doskonałe samopoczucie, mówiłam, że tylko się pośliznęłam i rozlałam keczup, że nic wielkiego się nie stało. Kłamałam bo Max mnie o to prosił ale tak naprawdę nie wiedziałam co zrobił.
Głęboko odetchnęła i mówiła dalej – Kłamałam wtedy i jeszcze później, przez całe poprzednie dwa lata. Żeby chronić Maxa. Bo on nie jest stąd, Rachel. Max pochodzi z innej planety.
Rachel oparła się i zaczęła się śmiać – Chyba żartujesz. Liz, co to jest ? Jakiś dowcip ?
Pokręciła głową i czekała aż ciotka się uspokoi.
- Nie żartujesz, prawda ? – powiedziała w końcu i znowu zmarszczyła brwi.
- Mówię zupełnie poważnie. Pozwól mi skończyć bo mam na to tylko kilka minut – Jak mogła najszybciej przebiegła przez wydarzenia ostatnich dwóch lat, kładąc nacisk na poszukiwania przez Jednostkę Specjalną, wiadomościach o orbitoidach i powodach jej wyjazdu tutaj w ubiegłym roku, szczycie i Nicholasie. W końcu poinformowała ją co naprawdę stało się Alexowi, wiedząc że to ostatecznie przekona ją o rzeczywistym zagrożeniu. Chodziło o życie lub śmierć i Rachel musiała to zrozumieć.
- Teraz, kiedy Nicholas wie o Zanderze i gdzie nas szukać, poruszy piekło żeby się do nas dostać. Bez wahania zabije mojego syna – mówiła nie mogąc zapanować nad drżeniem w głosie – Dlatego chcę żebyś zabrała go i zniknęła. Grozi mu niebezpieczeństwo.
Rachel ciężko oddychała. Była wstrząśnięta i Liz miała tylko nadzieję, że tym co usłyszała a nie podejrzeniem, że jej siostrzenica straciła rozum.
- Twoje argumenty mnie przekonały i ci wierzę. Dlaczego jednak wysyłasz mnie i dziecko ? Obiecałaś Michaelowi, że wyjedziesz razem z Zanderem, a teraz mówisz tak, jakbyś planowała zostać.
- Ktoś musi tu być. Gdybyś to była ty, Nicholas torturami wydobędzie od ciebie informacje a potem po prostu cię zabije – odpowiedziała bez ogródek.
- A nie zrobi tego samego z tobą ? Dlaczego ktoś musi zostać ?
- Nicholas nic mi nie zrobi – odpowiedziała zdecydowanie Liz – Jestem mu potrzebna . Gdy nie znajdzie Zandera, wykorzysta mnie jako zakładnika i poczeka na Maxa, a tobie da to trochę czasu na ucieczkę. Gdyby zastał pusty dom, podąży za nami, jeżeli nas nie znajdzie, może się przyczai ale potem wszystko zacznie się od początku. Nie mogę tak dłużej żyć, czekać aż samo się ułoży. Ktoś musi przytrzymać tu Nicholasa do czasu aż przybędzie Max. Możemy nie mieć drugiej takiej szansy, Rachel.
- Liz, mówisz o torturach, nie lekceważ tego !
Lekki dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa i mimo trzepotania serca i kropel potu na czole, zmusiła się aby się aby usiąść prosto – Nie jestem głupia, ale to jedyny sposób. Spróbuję go jakoś zająć a może w tym czasie przybędzie Max.
- Mówiłaś, że Nicholas będzie chciał cię wykorzystać przeciwko Maxowi, a ty dokładnie pchasz mu się w łapy. Myślisz, że się uda ? Jak sobie to wyobrażasz ?
- Nie wiem. Ufam Maxowi i cokolwiek się stanie, nie zostawi mnie z nim samą – powiedziała ze ściśniętymi zębami.
Rachel podniosła z niedowierzaniem brwi – Jeżeli on w dziesiątej części jest tak silny jak mówiłaś, nie masz przy nim żadnych szans. Nie lepiej wyjechać z nami ? Rozumiem, chcesz mieć to już za sobą ale to nie rozsądne, ktoś może na tym ucierpieć.
- Ktoś zawsze cierpi – mruknęła – Najważniejsze żeby nie był to Zander, a reszta jest nieważna.
- Co Max kazałby ci zrobić ?
- Uciekać. Powiedział już o tym tak wiele ale on nie zna wszystkich faktów.
- Jakich faktów ? Że przybędzie Nicholas aby zabić ciebie, dziecko a także mnie ? – krzyknęła.
- Nie całkiem – szepnęła. Podniosła do góry ręce pokazując zielone błyski tańczące znowu pod skórą.
Rachel gwałtownie wstała przewracając krzesło. W jej wzroku nie było już niedowierzania – Och, Boże, Liz. Co się dzieje na tej ziemi...
- Nie ziemi – poprawiła Liz – To nie ma nic wspólnego z ziemskim pochodzeniem. Kiedy Max mnie uzdrowił, zmienił mnie, Rachel. Nie wiem w jaki sposób ale jestem teraz...inna. Nie panuję nad tym – powiedziała odwracając dłonie – Dzisiaj rano stopiła się moja komórka zmieniając się w bezkształtny kawałek plastiku. Teraz jestem niebezpieczna – tak niebezpieczna jak Nicholas – bo nie mam pojęcia co mogłabym zrobić. Zabierz moje dziecko i wyjedź, Rachel. Błagam cię. Uciekaj stąd, zanim będzie za późno...
Rachel rzuciła wzrokiem na jej ręce i popatrzyła jej w oczy – Wyjadę – szepnęła – Zabiorę go do....
- Nie ! – krzyknęła Liz – Nie mów gdzie się udasz – ściszyła głos i mruknęła - Tylko mi nic nie mów. Weź samochód i wyjedź przynajmniej pół dnia drogi stąd. Zabierz swoją komórkę. Dam ci znać kiedy będziesz mogła bezpiecznie wrócić.
Rachel wolno skinęła głową – Liz, ja...
- Nie mamy czasu.
- Dobrze, pójdę się spakować – rzuciła na nią wzrokiem i wyszła.
Liz odetchnęła i położyła dłonie na kolanach. Zielona pręga była teraz mniej widoczna i doszło do niej, że zależy to od poziomu emocji. Nabrała w płuca powietrza i spróbowała się odprężyć obserwując dłonie. Zbladły jeszcze trochę.
Kiedy wróciły do prawie normalnego stanu, Liz chwyciła długopis i w notesie wypisała numery telefonów Michaela i Isabel. Chciała wyrwać kartkę ale się rozmyśliła, wzięła cały notes i poszła do swojego pokoju.
Zander nie spał, leżał w łóżeczku z policzkami mokrymi od płaczu. Schowała notes do torby z jego rzeczami , pochyliła się i podniosła go, kontrolując ręce.
- Przykro mi, mój jedyny – szeptała kiedy ukrył buzię w zagłębieniu jej szyi a palce wplątał we włosy – Mamusia przeprasza za wszystko – poczuła ukłucie łez, kiedy go tak trzymała i tuliła.
Rachel wyszła z pokoju, trzymając przed sobą torbę podróżną i podręczną torebkę – Jestem gotowa.
- Masz trochę gotówki ? – zapytała Liz – Na pokój w hotelu ?
- Trochę tak, dlaczego ?
- Bezpieczniej będzie nie używać karty kredytowej.
- To konieczne ? – zapytała otwierając szeroko oczy.
Liz wzruszyła ramionami – Lepiej być ostrożnym niż potem żałować – przytuliła dziecko – Jeżeli nie będziesz miała ode mnie wiadomości w przeciągu trzech dni, w torbie Zandera masz numer telefonu do Michaela i Isabel.
- Ja...dobrze – przytaknęła ochryple – Dlaczego nie do Maxa ?
- Będą wiedzieć gdy z Maxem będzie wszystko w porządku. Gdybyś nie mogła połączyć się z którymkolwiek z nich...
Rachel pochyliła głowę – To co wtedy ?
Liz unikała jej wzroku – Wtedy nie dzwoń do nikogo w Roswell. Może być niebezpiecznie. Ciężko mi ale muszę o to zapytać. Gdyby coś się stało, czy będziesz w stanie utrzymać Zandera ? – z trudem przełknęła i popatrzyła na ciotkę.
Oczy Rachel napełniły się łzami – Tak – szepnęła.
Liz skinęła głową – Dziękuję – bezwiednie tak mocno ściskała Zandera, aż zaczął się szamotać – Lepiej już jedź – zarzuciła na ramię torbę i poszła do samochodu.
*******
Kiedy odjechali, Liz wróciła do domu i zaczęła się przygotowywać. Sama nie zetknęła się Nicholasem ale poznała go trochę lepiej z opowiadań Maxa i pozostałych na tyle, żeby wiedzieć, że dużo zależało od zrobienia na nim pierwszego wrażenia, pokazu siły. Nicholas nie cierpiał tchórzliwych i głupich zachowań. Nie mogła się z nim równać czy go pokonać ale mogła spróbować zmierzyć się z nim. Gdyby ujrzał w niej godnego siebie przeciwnika, dałoby jej to trochę czasu. A w jej sytuacji czas to najważniejsze czego potrzebowała.
Przechodziła przez wszystkie pokoje, zamykając każdy na klucz i domykając dokładnie okna. Chowała i sprzątała wszystkie kruche i cenne przedmioty, rozsuwała szeroko zasłony aby światło słoneczne wpadało do środka i oświetlało wnętrze domu. Pochowała w kredensie noże z wyjątkiem jednego, największego, który ukryła pod materacem w swoim łóżku. Upięła z tyłu włosy, wsunęła na nogi mocne tenisówki. Zdjęła kolczyki, odpięła z szyi łańcuszek i zegarek, wszystko za co mógłby ją złapać gdyby nagle musiała uciekać.
Po uporaniu się z tym, przeszła jeszcze raz przez cały dom by w końcu zatrzymać się w pokoju dziennym. Jeden z kątów za kanapą był niewidoczny od strony drzwi i okna i na tyle wygodny, że mogła się tam schować. Usiadła na drewnianej podłodze, podwijając wygodnie pod siebie nogi. Oparła się rękami o tył kanapy i czekała na Nicholasa.
Cienie w pokoju zaczęły się wydłużać, słońce przesuwało się po podłodze. Liz próbowała powstrzymać natłok myśli starając się skupić na tym co się działo wokół niej. Ciągle czuła niepokój i przeczucie nieszczęścia, o Zandera, ciotkę i o Maxa. Bała się bardzo. W przeciwieństwie do wcześniejszej brawury, teraz była przerażona wizją spotkania z Nicholasem i tym, że może skrzywdzić kogoś z jej najbliższych. Nicholas będzie chciał wejść w jej myśli, wiedziała o tym i czuła niewielką pociechę, że nie znajdzie tam niczego, czego nie wyciągnęłaby Lonnie z jej snów. Czerpała nawet z tej myśli przyjemność, chociaż napawała ją odrazą.
W pokoju dziennym, pod szklaną kopułą stał piękny zegar, który Liz przezornie ukryła, dlatego nie miała pojęcia o której godzinie usłyszała miękkie trzaśnięcie kuchennych drzwi. Chwilę wcześniej na podłodze dostrzegła migotanie słońca, co jak przypuszczała było wynikiem krążenia Nicholasa wokół domu, starającego rozeznać się w sytuacji. Ale kiedy usłyszała ciche uderzenie, nie miała wątpliwości kto wszedł do domu bez pomocy klucza. Na Maxa było zdecydowanie za wcześnie.
Wytężyła słuch starając się wyłowić cichy, lekki krok kogoś, kto przechodził przez kuchnię. A może jednak jej się zdawało ? Dźwięk był tak delikatny, że mogła się pomylić. Jednak była pewna, to Nicholas chodził w dalszej części domu. Kusiło ją żeby zamknąć oczy i skupić się tylko na dźwiękach ale nie mogła ryzykować. Siedziała nieruchomo bojąc się głośniej odetchnąć.
Nagle usłyszała jakieś poruszenie w innej części domu, bliżej jej pokoju. Nisko pochylona, zerknęła zza kanapy. Jednak wszystko ucichło i niczego nie zauważyła. Starając się trzymać za poduszkami oparcia, na kolanach podczołgała się bliżej ławy. Znowu coś trzasnęło w domu i znowu bliżej. Przylgnęła do podłogi, przycisnęła dłonie do gładkiej powierzchni drewna, próbując wyczuć jakieś drgania.
Nie usłyszała go. Poczuła jedynie ucisk na plecach i szczypanie w okolicy karku. Potem wszystko zlało się w czerń.
Cdn.
No, Eluś... Z ręką na sercu wyznam, że niektóre części Objawienia strasznie się wlokły i nic się nie działo (wiadomo, wybredna jestem jak francuski piesek ) i nareszcie coś zaczyna się dziać... To lubię Mnie tymczasem Wena i Muzy wystawiły rufą do wiatru i jak utknęłam, tak utknęłam, na całej linii...
Odczekaj trochę Nan, nic na siłę. Niedługo Vena i Muza sama Cię odszuka. Tak czułaś Objawienie ? Nie wiem, może to kwestia przyzwyczajenia (jestem z nim od początku września) ale ja z radością czekałam i zabierałam się za każdą część i wkurza mnie że Emily zaczyna lekceważyć swoich fanów...bo inaczej nie można tego nazwać. A może to ja nie umiałam oddać wszystkich, zawartych tam emocji i uczuć ?
Boże, jakie śliczne są arty Lizziett. Może znowu mi coś ładnego wklei ?
Boże, jakie śliczne są arty Lizziett. Może znowu mi coś ładnego wklei ?
Eluś, to nie o to chodzi. Po prostu czasami... no cóż, uprzedzałam kiedyś, ale powiem to jeszcze raz - jestem potwornie wybredna i wszystkiego się czepiam, choć sama nie zrobiłabym tego lepiej. Mam tą upiorną wadę, że potrafię uprzeć się jak baran, bezsensownie przy jakiejś drobnostce (która nazajutrz okazuje się być głupstwem, bo nastrój mi się zmienił) i najchętniej wszystko bym zmieniła (dlatego w gazetce pracuje tylko kilka najbardziej wojowniczych i wytrzymałych osób... ) dlatego proszę za bardzo nie zwracać uwagi na moje narzekania. Przecież wiem, że Objawienia są cudowne i ciepłe, że pierwsze rozdziały są przepiękne a mały Zander podbija serce... I przecież w moim rankingu ff stoi naprawdę wysoko
Na pocieszenie dorzucę malutki fanarcik, choć raczej dla pierwszych rozdziałów. Nie sięga pięt tym Lizziett, ale...
Na pocieszenie dorzucę malutki fanarcik, choć raczej dla pierwszych rozdziałów. Nie sięga pięt tym Lizziett, ale...
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 4 guests