Dzięki Zajavko
![Serduszka :hearts:](./images/smilies/serduszka.gif)
Oderwałam się w końcu od tych wszystkich... świątecznych rozmyślań o tym, co kupić kochanej rodzince. Na nasze nieszczęście wstąpiliśmy z tatą do hypermarietu (ironia). Oczka wyszły mi z głowy na widok tych tłumów wściekłych ludzi kłębiących się przy kasach i wyrywających sobie koszyki... Zrobiliśmy natychmiastowy "w tył zwrot" i czym prędzej opuściliśmy wszelką myśl o wątpliwej przyjemności robienia zakupów z czyimś łokciem pod brodą, deptaniem po stopach i wyrywaniem sobie wszystkiego... I się dziwią, że ja nie lubię zakupów.
Zaraz, to była dygresja... Właściwym tematem miało być umieszczenie kolejnego rozdziału - króciutkiego bo i po co długie...
Niekończąca się bitwa
Rozdział 2
Luty 1933 Niemcy
-Czy napijesz się herbaty, kochanie?
-Jasne, z przyjemnością, dziękuję.
-Cukier?
-Nie, nie dla mnie. Muszę uważać na wagę, wiesz.
-Rozumiem. Ja również bez cukru.
-Maria?
-Co tatusiu? – zapytała słodko Maria wlewając wodę do porcelanowej filiżanki.
-Bądź cicho. Usiłuję zrozumieć co mówią.
-Dobrze, tatusiu – odparła z uśmiechem.
Jim Connor ponownie skoncentrował się na radiu, wsłuchując się w znudzony głos reportera powtarzający wciąż te same wiadomości.
-Czy chcesz nieco mleka do swojej herbaty, kochanie? – szepnęła cicho Maria do Anny, swojej najpiękniejszej i najukochańszej lalki. – Nie, dziękuję – kontynuowała Maria innym głosem, wyższym i bardziej wyrafinowanym. – Jestem uczulona na mleczne produkty. - - Naprawdę? To interesujące! Opowiedz mi o tym – powiedziała Maria, jej głos powoli, ale uparcie stawał się coraz głośniejszy. Wyprostowała plecy i znowu udawała głos Anny. – Och, to nic takiego. Moja matka...
-Maria!
Maria ucichła momentalnie, obejrzała się na ojca i zacisnęła usta. Jim westchnął, wsunął rękę we włosy i zamknął oczy koncentrując się na słowach spikera.
-Ogień, zaprószony niemal na pewno przez holenderskiego komunistę Marinusa van der Lubbe, spalił znaczną część Reichstagu. Nasz rząd uważa, że może to być próba zastraszenia Rzeszy. By chronić nasz kraj przed komunistami, kanclerz Hitler i prezydent Hindenburg odwołali się do 48 artykułu Konstytucji Weimarskiej.
Jim jęknął załamany. 48 artykuł ich konstytucji to ten, który został ustanowiony nie tylko przez rząd niemiecki, ale również i amerykański w osobie Wilsona oraz innych fpaństw – który prawie znosił prawie całą podstawę ich konstytucji.
-Tak zwany „Dekret Prezydenta Rzeszy o Obronie Ludności i Państwa” chwilowo będzie zabraniał następujących praw: wolnego wyrażania opinii, wolności prasy, zbierania się, gromadzenia i zrzeszania się, wolnej, niekontrolowanej korespondencji i telefonii oraz indywidualnych praw własności. Później poinformujemy państwa dokładniej o wczorajszym pożarze i politycznych konsekwencjach. Teraz zaś zapraszamy do zrelaksowania się i zadowolenia się muzyką J. S. Bacha...
Pierwsze łagodne tony arii Bacha popłynęły przez pokój starając się wypełnić go szczęściem, ale na próżno. Nic nie mogło rozluźnić napiętej atmosfery i nawet Maria wydawała się to odczuwać. Dalej bawiła się swoimi lalkami, ale dużo ciszej, i gdy Jim powiedział jej, że pora spać, nie zaprotestowała. Ani razu.
***
-Nie wierzę im – powiedział Jeff podając panu Connorowi jego pakunek. – Myślę, że sami to podpalili tylko po to, by mieć pretekst do wprowadzenia tego dekretu.
-Tego nie wiesz, Jeff – przypomniał mu cicho Jim. – Może Van der Lubbe działał sam. Słyszałem, że został złapany dazed i niektórzy sądzą, że ma coś nie tak z głową.
-Może – zgodził się Jeff z wahaniem. – Jak tam Liz w szkole? Dobrze się uczy?
-Tak, bardzo dobrze – odparł Jim ze skinieniem głowy. – Nigdy nie widziałem dziecka, które tak chętnie robiło by prace domowe. Chciałbym, żeby moja Maria była taka.
Jeff roześmiał się – niezdolny do ukrycia dumy – i potwórzył sobie, by pochwalić później Liz.
-Maria jest jedyna w swoim rodzaju – powiedział. – Jest najodważniejszą i najbardziej wesołą osobą, jaką kiedykolwiek widziałem.
Jim uśmiechnął się smutnie przypominając sobie coś.
-To jest lustrzane odbicie jej matki – odparł cicho. Jeff skinął głową z sympatią. Amy Connor umarła nie tak dawno. Cierpiała na jakąś dziwną chorobę, na którą nie znano lekarstwa, ona jednak zawsze wydawała się być radosna i pełna nadziei, wspierając męża i córkę.
Jeff złapał kątem oka widok czegoś brązowego poruszającego się po drugiej stronie ulicy. Podszedł do witryny sklepowej i jego podejrzenia potwierdziły się – dwóch agentów SA szło w dół ulicy zachowując się tak, jakby to była ich prywatna własność.
-Coraz więcej jest brązowych koszul i SSmanów – powiedział do Jima który podszedł do niego. Jim skinął głową, jego wzrok podążał za dwoma mężczyznami.
-Ty i twoja rodzina powinniście na nich uważać – rzekł. Spojrzeli sobie w oczy – niebieskie oczy Jima wydawały się być blade i wyblakłe przy intensywnym kolorze oczu Jeffa, jednak obie pary oczu miały te same emocje – strach, obawę, oczekiwanie i niepokój.