T: Uphill Battle [by Anais Nin]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: Uphill Battle [by Anais Nin]
Tak, znowu zaczęłam tłumaczyć Tym razem nie jest to opowiadanie w stylu "Antarian Sky", "Revelations" czy "Pilgrim Souls". Proszę się nie zrażać ponurym początkiem. Zresztą - taka treść chyba musi nieco boleć...
UPHILL BATTLE
W skrócie : jest to jakby odpowiedź na Foreign_Taste. To było zbyt dobre by pozwolić temu przeminąć... Rzecz dzieje się w Niemczech, przed, w czasie i po drugiej wojnie światowej. Max jest Niemcem, Liz Żydówką. Byli przyjaciółmi zanim Hitler doszedł do władzy, a różne pochodzenie rozdzieliło ich. Czy przyszłość mimo wszystko zetknie ich ponownie?
Kategoria: M/L, AU
Od autorki - Anais Nin: Czekałam z napisaniem tego przez jakiś czas. Druga wojna światowa zawsze mnie intrygowała i fascynowała w jakiś dziwny sposób. To, co stało się podczas II wojny światowej było straszne i nie powinno już nigdy się powtórzyć. W tym opowiadaniu nie chcę bronić ani oskarżać żadnej narodowości, nie chcę również nikogo urazić.
Zaczynamy. Nie pozwólcie, by początek was załamał...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Uphill Battle
Prolog
Luty 1944, Polska
Lodowato-zimny pot spływał z jego czoła i zatrzymywał się na brwiach gdy czołgał się dalej, ciągle dalej. Z desperacją czepiał się zamarźniętymi palcami śniegu, niezdolny uchwycić się czegokolwiek mocniej. Słabe, zimowe słońce nie ogrzewało wcale jego dłoni a lodowaty wiatr jedynie potęgował zawroty głowy. Rzucił szybkie spojrzenie przez ramię. Biegł, szedł, czołgał się przez ostatnie kilka godzin i czuł się tak, jakby pokonał setki mil.Wciąż jednak mógł widzieć złowieszczą wieżę w obozie, jej sylwetka przerażająco wyłaniała się z oddali. Łatwo będzie im go znaleźć. Wystarczy, że pójdą szlakiem krwii na śniegu.
Wciągnął głęboko powietrze i oparł głowę na zdrętwiałych dłoniach, zacisnąl oczy i usiłował nie zważać na ból. Jego nerwy były na skraju, mówiły mu, by popatrzył w dół na swój brzuch, przekonując go, że ciało było niemalże rozerwane, całkiem otwarte. Podniósł się ciężko na przedramionach i rzucił szybkie spojrzenie na brzuch. Krew wciąż przesiąkała przez cienki materiał obozowej bluzy i powoli, jakby z wahaniem kapała na miękki śnieg. Zafascynowany patrzył jak kropla po kropli spływały w dół, powoli spadały i tworzyły ciemne kręgi czerwieni.
Ogległe, ostre krzyki przypomniały mu o rzeczywistości. Uciekał. Nie powinien się teraz poddać. Trevor powiedział mu, że wojna wkrótce się skończy. Ameryka przyłączyła się do aliantów a Rosjanie właśnie wypędzili Niemców z Rosji. Staliningrad był wolny i wkrótce Polska też będzie wolna.
I w końcu, być może, wojska Hitlera poniosą klęskę. Niemcy znów będą wolne. Ona będzie wolna. Musi przeżyć dla niej. Poczuł się nieco raźniej i postanowił czołgać się dalej, jak najdalej od przypuszczalnego pościgu. Krzyki znów rozległy się w mroźnym powietrzu, ale nie mógł ich zrozumieć. Brzmiały jak niemieckie, ale były tam słowa, których nie mógł rozpoznać. Musiał uciekać, szybko. Nie mogą go znaleźć. Nie powinni go znaleźć.
Krzyk ptaka, trzepot skrzydeł. Więcej krzyków. Skrzyp śniegu za nim. Poczuł jak upada, choć już był na ziemi. Zamrugał oczami i zdecydował się poleżeć choć przez chwilę. Niedługo. Tylko chwilkę... Zatrzyma się tylko po to, by odzyskać dech i zamknąć zmęczone oczy na moment, a potem znowu ruszy. Głosy wciąż krzyczały, zdecydowane, wściekłe. Strzały zabrzmiały w powietrzu i wypełniły jego umysł ciemnymi, ponurymi wspomnieniami. Rosjanie? Czy Rosjanie byli tutaj, walcząc z niemieckimi czołgami, usiłując uwolnić swoich ludzi w obozie? Czy to możliwe? Czy Trevor miał rację?
Gdy zmusił się do otworzenia oczu, myślał, że poczuł znajome dłonie na piersiach, na plecach. Jej łagodny, miękki głos uspokajał jego szybki puls, i poczuł, jak zaczyna się odprężać. Zawołała jego imię, raz, dwa razy. Miękko, cierpliwie. Przynosło to niejaką ulgę ranom i westchnął ciężko. Czy czekała na niego? Westchnął znowu i odetchnął głęboko.
Kroki tuż za nim. Wojskowe buty przy jego piersi, przekręcające ciało, lufa pistoletu przy jego szczęce.
Więcej strzałów. Daleko? Tuż przy nim?
Nie ma ciemności.
Tylko ostra czerń.
Oślepiający błysk. Krzyki. Strzały.
Nic więcej.
***
Styczeń 1945, Niemcy
Cmentarz leżał na niewielkim wzgórzu na obrzeżach małego miasteczka. Samotna wierzba stała odcinając się od szarego nieba, jej gałęzie spływały smutno do ziemi.
Był to niewielki, niemalże rodzinny cmentarz, groby pokrywały prawie całą powierzchnię niewielkigo skrawka terenu. Nowe groby stały obok strych pokrytych mchem, a każdy z nich był cichy, oskarżający i ciemny. Od czasów Średniowiecza we wszystkich niemalże krajach zabroniono Żydom grzebać zmarłych poza wyznaczoną dla nich dzielnicą. Przez lata miejsce to zapełniło się. Poza jedną, samotną wierzbą na szczycie wzgórza wszystkie pozostałe drzewa zostały wycięte. Pomogło to na jakiś czas, ale populacja Żydów wciąż zwiekszała się, tak samo jak ilość grobów. By móc nadal grzebać zmarłych, wspólnota żydowska zadecydowała o umieszczaniu grobów jeden na drugim. Teraz, miejscami groby miały nawet do dziewięciu poziomów, każdy jednak miał swój odrębny nagrobek.
To był szczególny cmentarz, mający wyjątkową atmosferę, taką, która sama opowiadała historię tego miejsca.
Potknęła się, upadła na ziemię i zaczęła płakać. Jak wiele razy przychodziła tu, ciekawa by zobaczyć, gdzie leży jej dziadek, by zobaczyć, kim byli jej przodkowie? Jak wiele razy bawiła się tutaj niegdyś z nim, chowała się przed nim, uciekała i śmiała się razem z nim?
Nie, nie myśl o nim. Nie myśl o jego poświęcieniu.
Nie rób tego.
Po prostu nie.
Grób ojca stał daleko od bramy, a ścieżka, która do niego wiodła, wydawała się być bez końca. Trawa jeszcze nie porosła jego grobowca i ciemny piasek dookoła grobu wciąż był trochę sypki. Nagrobek był szary, zrobiony ze zwykłego kamienia, tylko z inicjałami, imieniem i datą urodzin. Nie wiedzieli kiedy umarł. Powiedzieli im, że jego ciało zostało pochowane tuż obok miejsca egzekucji. Leżało tam przez ponad rok. Nie była tam, gdy go odkopali, gdy odszukali go między innymi ciałami. Kyle był. A potem nie mógł mówić ani jeść przez dwa dni.
Uklęknęła na ziemi zapominając o swoich własnych łzach.
W drżących, lodowatch dłoniach trzymała dwa kamienie - duży, jasny i drugi mniejszy, ciemnejszy w kształcie łzy. Dwa kamienie. Jeden dla ojca, drugi dla niego. Jej palce przesunęły się po zimnym kamieniu nagrobka. Pocałował delikatnie biały kamień, tak, jakby to była twarz ojca, zmarszczona i szorstka, i położyła go ostrożnie między innymi. Nie była pewna gdzie położyć czarny kamień. Nikt nie wiedział, gdzie leżało jego ciało. Jej matka sądziła, że mogło być skremowane albo spalone gdzieś w lasach, tak że nikt nigdy go nie odnajdzie.
Wzdrygnęła się i pocierała kamień do czysta swoimi łzami, dopóki nie odbijał jej twarzy. Również podniosła go do ust, przytrzymała go nieco dłużej i pozwoliła, by jej myśli uleciały gdzieś daleko wraz z jego głębokim głosem.
-Kocham cię - szepnęła bez słów, jedynie w duszy. Gdziekolwiek teraz był, w jakimkolwiek niebie, z jakimkolwiek Bogiem - żydowskim czy katolickim - życzyła mu szczęścia całego świata a nawet więcej. Zacisnęła palce dookoła kamienia, oparła głowę o nagrobek ojca i zacisnęła oczy. Gorące łzy paliły jej oczy a ciało trzęsło się z każdym szlochem. Po czasie, który wydał jej się być godzinami, łzy stały się rzadsze, płacz nieco lżejszy, ale ból nadal jej nie opuszczał.
I nigdy nie opuści.
UPHILL BATTLE
W skrócie : jest to jakby odpowiedź na Foreign_Taste. To było zbyt dobre by pozwolić temu przeminąć... Rzecz dzieje się w Niemczech, przed, w czasie i po drugiej wojnie światowej. Max jest Niemcem, Liz Żydówką. Byli przyjaciółmi zanim Hitler doszedł do władzy, a różne pochodzenie rozdzieliło ich. Czy przyszłość mimo wszystko zetknie ich ponownie?
Kategoria: M/L, AU
Od autorki - Anais Nin: Czekałam z napisaniem tego przez jakiś czas. Druga wojna światowa zawsze mnie intrygowała i fascynowała w jakiś dziwny sposób. To, co stało się podczas II wojny światowej było straszne i nie powinno już nigdy się powtórzyć. W tym opowiadaniu nie chcę bronić ani oskarżać żadnej narodowości, nie chcę również nikogo urazić.
Zaczynamy. Nie pozwólcie, by początek was załamał...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Uphill Battle
Prolog
Luty 1944, Polska
Lodowato-zimny pot spływał z jego czoła i zatrzymywał się na brwiach gdy czołgał się dalej, ciągle dalej. Z desperacją czepiał się zamarźniętymi palcami śniegu, niezdolny uchwycić się czegokolwiek mocniej. Słabe, zimowe słońce nie ogrzewało wcale jego dłoni a lodowaty wiatr jedynie potęgował zawroty głowy. Rzucił szybkie spojrzenie przez ramię. Biegł, szedł, czołgał się przez ostatnie kilka godzin i czuł się tak, jakby pokonał setki mil.Wciąż jednak mógł widzieć złowieszczą wieżę w obozie, jej sylwetka przerażająco wyłaniała się z oddali. Łatwo będzie im go znaleźć. Wystarczy, że pójdą szlakiem krwii na śniegu.
Wciągnął głęboko powietrze i oparł głowę na zdrętwiałych dłoniach, zacisnąl oczy i usiłował nie zważać na ból. Jego nerwy były na skraju, mówiły mu, by popatrzył w dół na swój brzuch, przekonując go, że ciało było niemalże rozerwane, całkiem otwarte. Podniósł się ciężko na przedramionach i rzucił szybkie spojrzenie na brzuch. Krew wciąż przesiąkała przez cienki materiał obozowej bluzy i powoli, jakby z wahaniem kapała na miękki śnieg. Zafascynowany patrzył jak kropla po kropli spływały w dół, powoli spadały i tworzyły ciemne kręgi czerwieni.
Ogległe, ostre krzyki przypomniały mu o rzeczywistości. Uciekał. Nie powinien się teraz poddać. Trevor powiedział mu, że wojna wkrótce się skończy. Ameryka przyłączyła się do aliantów a Rosjanie właśnie wypędzili Niemców z Rosji. Staliningrad był wolny i wkrótce Polska też będzie wolna.
I w końcu, być może, wojska Hitlera poniosą klęskę. Niemcy znów będą wolne. Ona będzie wolna. Musi przeżyć dla niej. Poczuł się nieco raźniej i postanowił czołgać się dalej, jak najdalej od przypuszczalnego pościgu. Krzyki znów rozległy się w mroźnym powietrzu, ale nie mógł ich zrozumieć. Brzmiały jak niemieckie, ale były tam słowa, których nie mógł rozpoznać. Musiał uciekać, szybko. Nie mogą go znaleźć. Nie powinni go znaleźć.
Krzyk ptaka, trzepot skrzydeł. Więcej krzyków. Skrzyp śniegu za nim. Poczuł jak upada, choć już był na ziemi. Zamrugał oczami i zdecydował się poleżeć choć przez chwilę. Niedługo. Tylko chwilkę... Zatrzyma się tylko po to, by odzyskać dech i zamknąć zmęczone oczy na moment, a potem znowu ruszy. Głosy wciąż krzyczały, zdecydowane, wściekłe. Strzały zabrzmiały w powietrzu i wypełniły jego umysł ciemnymi, ponurymi wspomnieniami. Rosjanie? Czy Rosjanie byli tutaj, walcząc z niemieckimi czołgami, usiłując uwolnić swoich ludzi w obozie? Czy to możliwe? Czy Trevor miał rację?
Gdy zmusił się do otworzenia oczu, myślał, że poczuł znajome dłonie na piersiach, na plecach. Jej łagodny, miękki głos uspokajał jego szybki puls, i poczuł, jak zaczyna się odprężać. Zawołała jego imię, raz, dwa razy. Miękko, cierpliwie. Przynosło to niejaką ulgę ranom i westchnął ciężko. Czy czekała na niego? Westchnął znowu i odetchnął głęboko.
Kroki tuż za nim. Wojskowe buty przy jego piersi, przekręcające ciało, lufa pistoletu przy jego szczęce.
Więcej strzałów. Daleko? Tuż przy nim?
Nie ma ciemności.
Tylko ostra czerń.
Oślepiający błysk. Krzyki. Strzały.
Nic więcej.
***
Styczeń 1945, Niemcy
Cmentarz leżał na niewielkim wzgórzu na obrzeżach małego miasteczka. Samotna wierzba stała odcinając się od szarego nieba, jej gałęzie spływały smutno do ziemi.
Był to niewielki, niemalże rodzinny cmentarz, groby pokrywały prawie całą powierzchnię niewielkigo skrawka terenu. Nowe groby stały obok strych pokrytych mchem, a każdy z nich był cichy, oskarżający i ciemny. Od czasów Średniowiecza we wszystkich niemalże krajach zabroniono Żydom grzebać zmarłych poza wyznaczoną dla nich dzielnicą. Przez lata miejsce to zapełniło się. Poza jedną, samotną wierzbą na szczycie wzgórza wszystkie pozostałe drzewa zostały wycięte. Pomogło to na jakiś czas, ale populacja Żydów wciąż zwiekszała się, tak samo jak ilość grobów. By móc nadal grzebać zmarłych, wspólnota żydowska zadecydowała o umieszczaniu grobów jeden na drugim. Teraz, miejscami groby miały nawet do dziewięciu poziomów, każdy jednak miał swój odrębny nagrobek.
To był szczególny cmentarz, mający wyjątkową atmosferę, taką, która sama opowiadała historię tego miejsca.
Potknęła się, upadła na ziemię i zaczęła płakać. Jak wiele razy przychodziła tu, ciekawa by zobaczyć, gdzie leży jej dziadek, by zobaczyć, kim byli jej przodkowie? Jak wiele razy bawiła się tutaj niegdyś z nim, chowała się przed nim, uciekała i śmiała się razem z nim?
Nie, nie myśl o nim. Nie myśl o jego poświęcieniu.
Nie rób tego.
Po prostu nie.
Grób ojca stał daleko od bramy, a ścieżka, która do niego wiodła, wydawała się być bez końca. Trawa jeszcze nie porosła jego grobowca i ciemny piasek dookoła grobu wciąż był trochę sypki. Nagrobek był szary, zrobiony ze zwykłego kamienia, tylko z inicjałami, imieniem i datą urodzin. Nie wiedzieli kiedy umarł. Powiedzieli im, że jego ciało zostało pochowane tuż obok miejsca egzekucji. Leżało tam przez ponad rok. Nie była tam, gdy go odkopali, gdy odszukali go między innymi ciałami. Kyle był. A potem nie mógł mówić ani jeść przez dwa dni.
Uklęknęła na ziemi zapominając o swoich własnych łzach.
W drżących, lodowatch dłoniach trzymała dwa kamienie - duży, jasny i drugi mniejszy, ciemnejszy w kształcie łzy. Dwa kamienie. Jeden dla ojca, drugi dla niego. Jej palce przesunęły się po zimnym kamieniu nagrobka. Pocałował delikatnie biały kamień, tak, jakby to była twarz ojca, zmarszczona i szorstka, i położyła go ostrożnie między innymi. Nie była pewna gdzie położyć czarny kamień. Nikt nie wiedział, gdzie leżało jego ciało. Jej matka sądziła, że mogło być skremowane albo spalone gdzieś w lasach, tak że nikt nigdy go nie odnajdzie.
Wzdrygnęła się i pocierała kamień do czysta swoimi łzami, dopóki nie odbijał jej twarzy. Również podniosła go do ust, przytrzymała go nieco dłużej i pozwoliła, by jej myśli uleciały gdzieś daleko wraz z jego głębokim głosem.
-Kocham cię - szepnęła bez słów, jedynie w duszy. Gdziekolwiek teraz był, w jakimkolwiek niebie, z jakimkolwiek Bogiem - żydowskim czy katolickim - życzyła mu szczęścia całego świata a nawet więcej. Zacisnęła palce dookoła kamienia, oparła głowę o nagrobek ojca i zacisnęła oczy. Gorące łzy paliły jej oczy a ciało trzęsło się z każdym szlochem. Po czasie, który wydał jej się być godzinami, łzy stały się rzadsze, płacz nieco lżejszy, ale ból nadal jej nie opuszczał.
I nigdy nie opuści.
Last edited by Nan on Thu Oct 21, 2004 3:46 pm, edited 16 times in total.
A myślisz, Eluś, że ja nie byłam...? I nadal jestem, ja to wczoraj przeczytałam. Przyznam szczerze, że nie jestem pewna, czy dobrze robię - może raczej należałoby to umieścić w Veritas... Tylko że pomyślałam sobie o "Dziewczynce w czerwonym płaszczyku" i pomyślałam, że może... może warto było by to jednak zamieścić... Poza tym jeśli już, to chyba najbardziej eksperymentuję na sobie.
Wbrew temu co napisałam, wspieram cię, Nan. Nie chodzi mi o tło, naszą historę, narodowość - nawiasem mówiąc pięknie opisane zwyczaje żydowskie, tylko zaskakujące jest umieszczenie w niej naszych bohaterów, tak bardzo różniących sie kulturowo od tego co znamy...
Próbuj dalej...i błagam, nie umieszczaj tego w veritas, bo jak {o} weźmie się za komentarze, to może przerodzić się w niekończące się religijne rozważania i bedzie po nastoju.
(piękny fanart)
Próbuj dalej...i błagam, nie umieszczaj tego w veritas, bo jak {o} weźmie się za komentarze, to może przerodzić się w niekończące się religijne rozważania i bedzie po nastoju.
(piękny fanart)
Wiem, na razie nie można nic o tym powiedzieć, w końcu to był tylko prolog. Ale mimo wszystko chyba lepiej, że takie tematy są poruszane nawet przy użyciu niejako postaci z amerykańskiego serialu. Autorka jest o rok starsza ode mnie i może po prostu łatwiej jest coś przekazać na czymś, co znamy, co znają młodzi ludzie. Myślę, że wtedy będą się tym bardziej interesować niż czymś, co niekoniecznie do nich przemawia (mówię o przeciętnym nastolatku. Wszystko jedno z jakiego kraju). Poza tym ja widzę jeszcze jeden dobry aspekt sprawy - że zajmują się tym ludzie młodzi (nie żebym uważała ludzi powyżej 17 r.ż. za staruszków) - to oznacza, że ich to obchodzi, że to jest ważne, że się o tym myśli. W samym skrócie są już informacje, które dla każdego są znaczące - wiemy mniej więcej, co się działo z Żydami podczas II wojny światowej, a wcześniej w Niemczech i że "stereotypowo" każdy Niemiec był antysemitą i tak dalej - ale przecież to Liz jest Żydówką (co, jak zauważyła Lizziett, jest poniekąd słuszne) a Max jest Niemcem... No i? Chyba każdy zaczyna się zastanawiać, co "weźmie górę", czy obowiązkowa w ich przypadku miłość czy, ekhm, narodowości...
A jako informacja dodatkowa dorzucę to, że występują wszyscy bohaterowie. Łącznie z Tess (żadnych zdzir!!!). Maria i Michael również.
A jako informacja dodatkowa dorzucę to, że występują wszyscy bohaterowie. Łącznie z Tess (żadnych zdzir!!!). Maria i Michael również.
Nan wybralas ciekawe opowiadanie do tlumaczenia, owszem temat moze byc na poczatku szokujacy, ale jak powiedzialas interesujace jest spojrzenie na tamte czasy przez pryzmat mlodego wieku autorki, czy wykorzystanie bohaterow z amerykanskiego serialu. Ja osobiscie twierdze ze wystarczyloby zamienic imiona bohaterow, a historia nadal bylaby bardzo dobra i tylko nastawienie ludzi mogloby sie zmienic. A tlumacznie ladne, dobrze sie czyta... no tylko ze ja sie musze przyczepic.... przepraszam.
Mam pytanie z jakiego jezyka tlumaczysz ?
I moze troche sie przyczepie, ale zaszczepione przez jedna taka instynkt poprawnosci jezykowej nie daje mi isc spokojnie dalej. Prosze uwazaj na nadzywanie slowa niemalze, wiem ze nacechowanie tego omalnoscia jest bardzo silne ale jezyk polski ma tez inne okreslenia....
Poza tym sproboj omijac to charakterystyczne "jego", w polskim wystepuje zadko i tylko w sytuacjch gdzie szzyk zdania nie wskazuje jednoznacznie o kogo chodzi.
tlumacz dalej, warto i niezle ci idzie.
Hypatia czepialska
Mam pytanie z jakiego jezyka tlumaczysz ?
I moze troche sie przyczepie, ale zaszczepione przez jedna taka instynkt poprawnosci jezykowej nie daje mi isc spokojnie dalej. Prosze uwazaj na nadzywanie slowa niemalze, wiem ze nacechowanie tego omalnoscia jest bardzo silne ale jezyk polski ma tez inne okreslenia....
Poza tym sproboj omijac to charakterystyczne "jego", w polskim wystepuje zadko i tylko w sytuacjch gdzie szzyk zdania nie wskazuje jednoznacznie o kogo chodzi.
tlumacz dalej, warto i niezle ci idzie.
Hypatia czepialska
Hypatia-Tia
"Don't ever give up your dreams. Without dreams there's nothing else. When someone tells you can't, go ahead and prove them wrong. Don't be afraid of the unknown, embrance it" Becky R.I.P
"Don't ever give up your dreams. Without dreams there's nothing else. When someone tells you can't, go ahead and prove them wrong. Don't be afraid of the unknown, embrance it" Becky R.I.P
Jak ja to kocham Wiesz co Hypatio czepialska? Mój "instynkt poprawności językowej" podpowiada mi, że jak się ma nieodpartą ochotę pouczania, powinno się samemu spojrzeć na tekst pod którym się podpisuje... tak dla zasady. I jeszcze jedno - to się nazywa takt i szacunek dla autora: masz uwagi, jest tzw. PM - warto z niego korzystać...
Hi! Took me quite some time to figure out how to register and all (since everything was in Polish), but I made it.
Nan, thank you so very much for offering to translate this! It's so nice of you. And, even though I have no clue what the feedback is, I'd still like to thank you all.
Polish definitely doesn't resemble Dutch. There are some words that seem vaguely similar, but then, when you take a closer look, you see they aren't the same after all. It's strange.
Anyway, thank you so much, Nan!
Hugs,
Stefanie xxx
Nan, thank you so very much for offering to translate this! It's so nice of you. And, even though I have no clue what the feedback is, I'd still like to thank you all.
Polish definitely doesn't resemble Dutch. There are some words that seem vaguely similar, but then, when you take a closer look, you see they aren't the same after all. It's strange.
Anyway, thank you so much, Nan!
Hugs,
Stefanie xxx
Ela ma racje, zachowalam sie nie ladnie rzucajac uwagi na forum ogolnym, dlatego tez na forum ogolnym prosze o wybaczenie.
Co do sprawdzania co sie pisze samemu, to nigdy na biezaco, jestem slepa na bledy w tekscie pisanym na biezaco, coz taka moja wada.
Hypatia pouczona czepialska
Co do sprawdzania co sie pisze samemu, to nigdy na biezaco, jestem slepa na bledy w tekscie pisanym na biezaco, coz taka moja wada.
Hypatia pouczona czepialska
Hypatia-Tia
"Don't ever give up your dreams. Without dreams there's nothing else. When someone tells you can't, go ahead and prove them wrong. Don't be afraid of the unknown, embrance it" Becky R.I.P
"Don't ever give up your dreams. Without dreams there's nothing else. When someone tells you can't, go ahead and prove them wrong. Don't be afraid of the unknown, embrance it" Becky R.I.P
You're welcome, Hotori (I take it that's your name ). It was very special for me as well. I live in the Netherlands, so our country has a bit of WWII history itself. I learn about it non-stop at our school, during History, Government Class, Dutch Class... It just really interests me. I'm glad you liked what I wrote (so far). It means a lot to me that people from countries where the war actually was being held, read it. So... thank *you*...Anonymous wrote:Anais Nin !
Your fick is really moving, and exceptional for us- Polish.
Thanks for this.
Hotori- niezalogowana
Hugs,
Stefanie xxx
_liz: Thank you... It's so very nice of you to say that! You know, I never actually knew there were so many Polish Roswell fans. Where I live, almost no one even knows the show. Being Dutch sucks... big time.
You have a great board; I love the snowflakes and the emoticons. They're too cute!
Hugs,
Stefanie xxx
You have a great board; I love the snowflakes and the emoticons. They're too cute!
Hugs,
Stefanie xxx
Hey Anais Nin, your story is realy intresting, so uconvetional idea never crossed on others minds. First chapters are litle confusing, but houpfully evrything will be explained later For now I'm lost who is who...
This story is also intresting from Jewish pov, in Poland we don't have many ocassions to know they culture... I like this story, a lot. Thank you.
Hypatia
This story is also intresting from Jewish pov, in Poland we don't have many ocassions to know they culture... I like this story, a lot. Thank you.
Hypatia
Hypatia-Tia
"Don't ever give up your dreams. Without dreams there's nothing else. When someone tells you can't, go ahead and prove them wrong. Don't be afraid of the unknown, embrance it" Becky R.I.P
"Don't ever give up your dreams. Without dreams there's nothing else. When someone tells you can't, go ahead and prove them wrong. Don't be afraid of the unknown, embrance it" Becky R.I.P
Niekończąca się Bitwa
Rozdział 1
Styczeń 1933, Niemcy
Dzwonek szkolny zaczął dzwonić i klasa wypełniła się dźwiękami zgarnianych w pośniechu ołówków i książek wrzucanych do tornistrów. Max przerzucił torbę z książkami przez ramię i zamierzał właśnie wyjść z sali gdy zatrzymał go głos nauczyciela.
-Nie zapomnieliśmy o czymś, panie Evans?
Max zamarł, uchwycił kątem oka stosik wypracowań na biurku pana Connora i zarumienił się. Oczywiście. Szarpnął zapięcie swojego tornistra, wyjął swoje trzystronicowe wypracowanie i podał je nauczycielowi.
-Przepraszam, panie profesorze – powiedział nieśmiało, czując się niesamowicie głupio. Pracował nad tym godzinami usiłując znaleźć właściwe słowa by wyrazić siebie i teraz niemal o tym zapomniał? To było... po prostu niesamowicie głupie.
-Trzy strony? – pan Connor gwizdnął z niejakim zachwytem. – No cóż, tym razem przeszedłeś sam siebie, Evans.
Max zarumienił się jeszcze bardziej i popatrzył przez ramię na wychodzące dzieciaki. Liz cały czas tam stała, czekając na niego cierpliwie z jego kurtką w dłoniach. Przeskakiwała z jednej nogi na drugą, nucąc coś pod nosem. Uśmiechnął się; nigdy nie mogła ustać w miejscu, nawet przez ułamek sekundy.
-Czy mogę już iść, proszę pana?
-Tak, idź, idź – roześmiał się pan Connor. – Nie musisz tutaj zostawać. Odwrócił się jednak do Maxa rzuciwszy zaniepokojone spojrzenie najpierw na plac zabaw a potem na Liz.
-Max?
Max popatrzył na nauczyciela zaskoczony. Czy pan Connor nazwał go po prostu „Max”? Żaden nauczyciwel nigdy się tak do niego nie zwracał.
-Tak, proszę pana? – odparł, jego głos był pełen napięcia.
-Opiekuj sie Liz, dobrze?- powiedział pan Connor budząc w Maxie jeszcze większy niepokój. Max popatrzył na niego z niejakim oburzeniem.
-Oczywiście – powiedział tak, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. I była. Przynajmniej dla niego. Pan Connor uśmiechnął się ze zmęczeniem i usiadł przy stole. Max skinął mu uprzejmie głową zanim wyszedł i wziął kurtkę z rąk Liz, zastanawiając się czego tak bardzo obawiał się nauczyciel. Żebraków na ulicach? Byli tam od tak dawna, jak Max sięgał pamięcią, bezrobotni z nieogolonymi twarzami, bezdomni w zniszczonych ubraniach. Jego matka powiedziała mu, że kiedyś były inne, lepsze czasy i że to wszystko zaczęło się po Wielkiej Wojnie z Francją i Brytanią.
Gdy wracali do domu, Liz jedną nogą szła po chodniku a drugą po jezdni, Max zaś nie mógł przestać myśleć o słowach pana Connora, okropne, przerażające uczucie zalęgło się w jego brzuchu.
-Uważaj, dzieciaku!
Poderwał głowę i w ostatniech chwili ominął oficera SA w brązowej koszuli. Był to młody człowiek, jak wszyscy ludzie ze Sturm Abteilung, z szeroką piersią i napiętymi mięśniami. Max wymamrotał niewyraźnie przeprosiny zanim znowu zaczął iść, lekko przestraszony. Oficer SA przystanąłna chwilę, poprawił koszulę i popatrzył na Liz. Max nie zauważył tego, pochłonięty myślami zbyt poważnymi jak dla siedmiolatka. Coś się wydarzy, coś bardzo ważnego. Co – nie wiedział. I chyba nawet nie chciał wiedzieć. Ale czuł to.
I to właśnie przerażało go najbardziej.
Czuł to.
***
Styczeń 1933, Niemcy
-Ten stary wariat! Jak on może? Już kompletnie zgłupiał? Po prostu – nie mogę w to uwerzyć, że...
-Jeffrey, proszę – powiedziała błagalnym tonem jego żona. – Na dole są klienci; usłyszą cię.
Jej prośba została zagłuszona glosem męża gdy dalej ciągnął swój rozzłoszczony protest, coraz bardziej się wściekając.
-To znaczy, on ma... ile ma lat? Osiemdziesiąt dwa? Osiemdziesiąt pięć? Jest starym zgłupiałym wariatem, mówię ci!
-Jeffrey! – syknęła Nancy, rozglądając się uważnie na drzwi. – Nie mów takich rzeczy!
-Ten facet jest zbyt stary by być wyłącznym przywódcą kraju, Nancy. Popatrz co on zrobił! To...
-Dzięki niemu Republika Weimarska podniosła się – przypomniała mu o latach poprzedzających kryzys. Mruknął coś niewyraźnego pod nosem i usiłował się uspokoić, ale z każdą sekundą było to coraz trudniejsze.
-Przed dwa, trzy, może cztery lata. O dobrych czasach szybko się zapomina. I nie zrobił tego dla siebie. Jeśli nie chodziłoby o Dawes, nadal jedlibyśmy z rynsztoków. On swój szczyt już dawno osiągnął, Nancy, a teraz może tylko spaść z góry. Zresztą to już się stało, nie widzisz tego? Jak mamy...
-Jeff?
Zirytowany Jeff popatrzył na swoją siostrę, Caroline, stojącą w drzwiach.
-Coś nie tak? – zapytała łagodnie wyczuwając jego złość.
Nancy westchnęła ciężko gdy jej mąż znów podjąłswoją tyradę.
-Nasz zgrzybiały prezydent właśnie wyznaczył Hitlera – Jeffrey tak wymówił jego nazwisko jakby to była trucizna – na naszego kanclerza. Oto co jest nie tak! Nasz kanclerz! Możesz w to uwierzyć?
Caroline zamarła i popatrzyła na Nancy, która z desperacją usiłowała uciszyć Jeffa.
-A co w tym złego? – zapytała głośno, ale kiedy zobaczyła twarz brata wiedziała, że nie powinna była pytać.
-Co w tym złego? – powtórzył jej słowa, ona zaś wzdrygnęła się nerwowo. – On nas nienawidzi. Wiesz, ile razy nazywał nas poganami, ile razy oskarżał nas o to, czego nie zrobiliśmy?
-Wiem – odparła ostrożnie Caroline nie chcąc znowu podsycać złości brata. – Ale co w tym nowego? Przecież to działo się już wiele razy; nigdy nie witano nas w tym kraju z otwarymi ramionami.
Jeff jęknął i podniósł gwałtownie ręce do góry.
-On jest inny, Caroline. On nas naprawdę nienawidzi, każdą komórką ciała! Nienawidzi nas z zaciętością i zdecydowaniem. A ci idioci... zgadzają się z nim. Idą za nim i robią wszystko to, co im każe. Oni wszyscy są szaleni!
-Nigdy nie będzie gorszy od Von Schleichera – odparła cicho Nancy wspominając o poprzednim kanclerzu, którego rządy skończyły się po dwóch, krótkich miesiącach.
-On jest gorszy, uwierz mi. Gorszy niż Von Schleicher i Von Papen razem wzięci. Ale jak może nie być gorszy? Słyszałem, że to oni go poparli, a nie Hindenburga – powiedział Jeffrey trochę ciszej niż poprzednio.
Zapadła cisza. Caroline nie wiedziała, co ma powiedzieć. Jej brat zawsze był koszmarnie uparty i gdy raz coś sobie ubzdurał, nic nie mogło go zmusić do zmiany poglądów.
-Nie rozpaczajmy, dobrze? Nigdy nie będzie aż tak źle. Pan Whitman powiedział mi niedawno, że ojciec Hitlera był Żydem.
-Bękart, oto, czym on jest! Czytałaś jego książkę? On jest szalony, ja ci to mówię! Szalony! – krzyknął nagle Jeff i nawet jego żona nie mogła go uciszyć.
-Mamo? Mamo, wróciłam!
-Jesteśmy na górze, kochanie! – zawołała Nancy i uśmiechnęła słysząc jak jej córka wspina się po schodach. Liz będzie potrafiła uspokoić Jeffa. Jej obecność zawsze to robiła.
-Cześć złotko! Jak minął dzień? – powitała córkę, jej głos był odrobinę zbyt słodki i zbyt dźwięczny, a Jeff – była tego pewna – uśmiechał się teraz.
-Dobrze – odpowiedź była taka sama jak zawsze. Za plecami Liz pojawiła się inna postać, chłopięcy uśmiech ukrywał wszystkie obawy i niepewności.
-Dzień dobry pani Parker, panie Parker, panno Garner.
Zanim ktokolwiek z nich miał czas by odpowiedzieć mu, Liz zrzuciła swój tornister i płaszczyk i popatrzyła na nich błagalnie.
-Mamo, czy ja i Max możemy pobawić się przed domem? Tato?
Nancy odwróciła się do męża, który wciąż patrzył w dół na swoje oczko w głowie.
-Proszę? – błagała Liz uśmiechając się tym uśmiechem, dzięki któremu mogła wszystko osiągnąć.
-Jasne – odparł Jeff; nigdy nie potrafił oprzeć się urokowi swojej córki. – Tylko tym razem nie idźcie na cmentarz, dobrze? Chcę, żebyście zostali na ulicy, gdzie będę mógł was widzieć.
Liz zapiszczała radośnie, uściskała rodziców i ciotkę a potem, ciągnąc Maxa za sobą, zbiegła ze schodów. Max rzucił przepraszające spojrzenie przez ramię i Nancy pomachała mu. Gdy frontowe drzwi trzasnęły głośno, trójka dorosłych stała w ciszy, nie bardzo wiedząc, co mają powiedzieć.
-Nie ma powodu do paniki – rzekła w końcu Nancy i spojrzała znacząco na męża. – Jedynie czas może powiedzieć, czy wybór Hindenburga był dobry. Nie powinniśmy się tym za bardzo martwić. Nam to nie pomoże a zaniepokoi dzieci.
-Przetrwany to, Jeff. Razem – Caroline skinęła głową i położyła rękę na ramieniu brata.
Jeff zawahał się przez chwilę, jego niebieskie oczy zatrzynały się niepewnie na dwóch najważniejszych kobietach jego życia. Ufał im i chciał im wierzyć, ale czy mógł? Podszedł do drzwi kiwając głową.
-Dobrze. Nie będę się martwił. Pójdę na dół sprawdzić, czy Lena nie potrzebuje pomocy. Nie uważacie, że powinniśmy upiec więcej rogalików w niedzielę? Zawsze sprzedajemy ich najwięcej właśnie w niedziele.
-Pójdę z tobą – powiedziała szybko Caroline i odwróciła się do bratowej. – Gdy Kyle wróci do domu powiedz mu, że jestem w sklepie, dobrze?
-Powiem – obiecała Nancy patrząc z niepokojem na męża na schodach, znikającego powoli w ciemnym korytarzu na dole. Caroline poszła za nią i Nancy została sama ze swoimi myślami. Wesoły śmiech córki wpłynął przez otwarte okno i Nancy wyjrzała przez nie obserwując beztroską zabawę Liz, nieświadomej tego, co działo się dookoła. Pomyślała, że również chciałaby być znowu młoda, szczęśliwa i pozbawiona trosk, wiedziała jednak, że to nigdy nie wróci. Świadomość straty tej niewinności i naiwności zabolała ją nagle.
***
Luty 1933, Niemcy
Zaczęło się od jednej iskierki. To właśnie najbardziej go zachwycało. Jedna mała, nic nie znacząca iskierka stworzyła tą zachwycającą grę kolorów, ciepła i siły. Iskierka, która mogła być użyta do zapalenia papierosa albo świeczki.
Jedna iskierka.
Jasne płomienie objęły drewniany stół, krzesła, podłogę. Ogień wydawał głośny, trzeszczący dźwięk który w jego uszach był przepiękną rapsodią i nie sprawił, że żałował swoich czynów. Gdyby wiedział, że to było takie piękne, zrobiłby to już dawno. Długie, zielone draperie zajęły się ogniem już kilka minut temu i teraz beznadziejnie usiłowały trzymać się balustrady. Jak się okazało - na próżno, kilka sekund później przerażający dźwięk oznajmił ich upadek, on zaś z zachwytem patrzył, jak upadają. Wspaniale. Zaczął kaszleć od żaru i gęstego dymu, jego wzrok jakby zmętniał, ale nic go to nie obchodziło. To było takie piękne. Zrobił to, co kazali mu zrobić i był z tego dumny.
Głośne krzyki odbijały się echem w korytarzu za nim, ale nie zwracał na nie uwagi. Nie mógł zrozumieć języka, ale zdecydował, że muszą należeć do Niemców. Dla niego nie robiło to żadnej różnicy. Słuchał raczej tego, co mówił mu ogień. Gdzieś nad nim trasnęła belka, zawahała się i w końcu spadła uderzając o podłogę z głośnym hukiem. Ziemia zatrzęsła się podczas gdy płomienie natychmiast zajęły się belką, usiłując zaspokoić swoje pragnienie jasności i zniszczenia wszystkiego.
Ręce na ramionach szarpnęły go do tyłu. Zaprostestował, zwłaszcza gdy zobaczył, jak inne dłonie usiłują stłumić ogień. Gdy to nie pomogło, gdy uznał, że byli mocniejsi od niego, uznał swoją porażkę zwieszając ramiona i wzdychając ciężko z żalem. Popatrzył jeszcze raz na ogień, na pokój pełen dymu i płonący dywan.
I pomyśleć, że wszystko to spowodowała jedna mała iskierka...
Rozdział 1
Styczeń 1933, Niemcy
Dzwonek szkolny zaczął dzwonić i klasa wypełniła się dźwiękami zgarnianych w pośniechu ołówków i książek wrzucanych do tornistrów. Max przerzucił torbę z książkami przez ramię i zamierzał właśnie wyjść z sali gdy zatrzymał go głos nauczyciela.
-Nie zapomnieliśmy o czymś, panie Evans?
Max zamarł, uchwycił kątem oka stosik wypracowań na biurku pana Connora i zarumienił się. Oczywiście. Szarpnął zapięcie swojego tornistra, wyjął swoje trzystronicowe wypracowanie i podał je nauczycielowi.
-Przepraszam, panie profesorze – powiedział nieśmiało, czując się niesamowicie głupio. Pracował nad tym godzinami usiłując znaleźć właściwe słowa by wyrazić siebie i teraz niemal o tym zapomniał? To było... po prostu niesamowicie głupie.
-Trzy strony? – pan Connor gwizdnął z niejakim zachwytem. – No cóż, tym razem przeszedłeś sam siebie, Evans.
Max zarumienił się jeszcze bardziej i popatrzył przez ramię na wychodzące dzieciaki. Liz cały czas tam stała, czekając na niego cierpliwie z jego kurtką w dłoniach. Przeskakiwała z jednej nogi na drugą, nucąc coś pod nosem. Uśmiechnął się; nigdy nie mogła ustać w miejscu, nawet przez ułamek sekundy.
-Czy mogę już iść, proszę pana?
-Tak, idź, idź – roześmiał się pan Connor. – Nie musisz tutaj zostawać. Odwrócił się jednak do Maxa rzuciwszy zaniepokojone spojrzenie najpierw na plac zabaw a potem na Liz.
-Max?
Max popatrzył na nauczyciela zaskoczony. Czy pan Connor nazwał go po prostu „Max”? Żaden nauczyciwel nigdy się tak do niego nie zwracał.
-Tak, proszę pana? – odparł, jego głos był pełen napięcia.
-Opiekuj sie Liz, dobrze?- powiedział pan Connor budząc w Maxie jeszcze większy niepokój. Max popatrzył na niego z niejakim oburzeniem.
-Oczywiście – powiedział tak, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. I była. Przynajmniej dla niego. Pan Connor uśmiechnął się ze zmęczeniem i usiadł przy stole. Max skinął mu uprzejmie głową zanim wyszedł i wziął kurtkę z rąk Liz, zastanawiając się czego tak bardzo obawiał się nauczyciel. Żebraków na ulicach? Byli tam od tak dawna, jak Max sięgał pamięcią, bezrobotni z nieogolonymi twarzami, bezdomni w zniszczonych ubraniach. Jego matka powiedziała mu, że kiedyś były inne, lepsze czasy i że to wszystko zaczęło się po Wielkiej Wojnie z Francją i Brytanią.
Gdy wracali do domu, Liz jedną nogą szła po chodniku a drugą po jezdni, Max zaś nie mógł przestać myśleć o słowach pana Connora, okropne, przerażające uczucie zalęgło się w jego brzuchu.
-Uważaj, dzieciaku!
Poderwał głowę i w ostatniech chwili ominął oficera SA w brązowej koszuli. Był to młody człowiek, jak wszyscy ludzie ze Sturm Abteilung, z szeroką piersią i napiętymi mięśniami. Max wymamrotał niewyraźnie przeprosiny zanim znowu zaczął iść, lekko przestraszony. Oficer SA przystanąłna chwilę, poprawił koszulę i popatrzył na Liz. Max nie zauważył tego, pochłonięty myślami zbyt poważnymi jak dla siedmiolatka. Coś się wydarzy, coś bardzo ważnego. Co – nie wiedział. I chyba nawet nie chciał wiedzieć. Ale czuł to.
I to właśnie przerażało go najbardziej.
Czuł to.
***
Styczeń 1933, Niemcy
-Ten stary wariat! Jak on może? Już kompletnie zgłupiał? Po prostu – nie mogę w to uwerzyć, że...
-Jeffrey, proszę – powiedziała błagalnym tonem jego żona. – Na dole są klienci; usłyszą cię.
Jej prośba została zagłuszona glosem męża gdy dalej ciągnął swój rozzłoszczony protest, coraz bardziej się wściekając.
-To znaczy, on ma... ile ma lat? Osiemdziesiąt dwa? Osiemdziesiąt pięć? Jest starym zgłupiałym wariatem, mówię ci!
-Jeffrey! – syknęła Nancy, rozglądając się uważnie na drzwi. – Nie mów takich rzeczy!
-Ten facet jest zbyt stary by być wyłącznym przywódcą kraju, Nancy. Popatrz co on zrobił! To...
-Dzięki niemu Republika Weimarska podniosła się – przypomniała mu o latach poprzedzających kryzys. Mruknął coś niewyraźnego pod nosem i usiłował się uspokoić, ale z każdą sekundą było to coraz trudniejsze.
-Przed dwa, trzy, może cztery lata. O dobrych czasach szybko się zapomina. I nie zrobił tego dla siebie. Jeśli nie chodziłoby o Dawes, nadal jedlibyśmy z rynsztoków. On swój szczyt już dawno osiągnął, Nancy, a teraz może tylko spaść z góry. Zresztą to już się stało, nie widzisz tego? Jak mamy...
-Jeff?
Zirytowany Jeff popatrzył na swoją siostrę, Caroline, stojącą w drzwiach.
-Coś nie tak? – zapytała łagodnie wyczuwając jego złość.
Nancy westchnęła ciężko gdy jej mąż znów podjąłswoją tyradę.
-Nasz zgrzybiały prezydent właśnie wyznaczył Hitlera – Jeffrey tak wymówił jego nazwisko jakby to była trucizna – na naszego kanclerza. Oto co jest nie tak! Nasz kanclerz! Możesz w to uwierzyć?
Caroline zamarła i popatrzyła na Nancy, która z desperacją usiłowała uciszyć Jeffa.
-A co w tym złego? – zapytała głośno, ale kiedy zobaczyła twarz brata wiedziała, że nie powinna była pytać.
-Co w tym złego? – powtórzył jej słowa, ona zaś wzdrygnęła się nerwowo. – On nas nienawidzi. Wiesz, ile razy nazywał nas poganami, ile razy oskarżał nas o to, czego nie zrobiliśmy?
-Wiem – odparła ostrożnie Caroline nie chcąc znowu podsycać złości brata. – Ale co w tym nowego? Przecież to działo się już wiele razy; nigdy nie witano nas w tym kraju z otwarymi ramionami.
Jeff jęknął i podniósł gwałtownie ręce do góry.
-On jest inny, Caroline. On nas naprawdę nienawidzi, każdą komórką ciała! Nienawidzi nas z zaciętością i zdecydowaniem. A ci idioci... zgadzają się z nim. Idą za nim i robią wszystko to, co im każe. Oni wszyscy są szaleni!
-Nigdy nie będzie gorszy od Von Schleichera – odparła cicho Nancy wspominając o poprzednim kanclerzu, którego rządy skończyły się po dwóch, krótkich miesiącach.
-On jest gorszy, uwierz mi. Gorszy niż Von Schleicher i Von Papen razem wzięci. Ale jak może nie być gorszy? Słyszałem, że to oni go poparli, a nie Hindenburga – powiedział Jeffrey trochę ciszej niż poprzednio.
Zapadła cisza. Caroline nie wiedziała, co ma powiedzieć. Jej brat zawsze był koszmarnie uparty i gdy raz coś sobie ubzdurał, nic nie mogło go zmusić do zmiany poglądów.
-Nie rozpaczajmy, dobrze? Nigdy nie będzie aż tak źle. Pan Whitman powiedział mi niedawno, że ojciec Hitlera był Żydem.
-Bękart, oto, czym on jest! Czytałaś jego książkę? On jest szalony, ja ci to mówię! Szalony! – krzyknął nagle Jeff i nawet jego żona nie mogła go uciszyć.
-Mamo? Mamo, wróciłam!
-Jesteśmy na górze, kochanie! – zawołała Nancy i uśmiechnęła słysząc jak jej córka wspina się po schodach. Liz będzie potrafiła uspokoić Jeffa. Jej obecność zawsze to robiła.
-Cześć złotko! Jak minął dzień? – powitała córkę, jej głos był odrobinę zbyt słodki i zbyt dźwięczny, a Jeff – była tego pewna – uśmiechał się teraz.
-Dobrze – odpowiedź była taka sama jak zawsze. Za plecami Liz pojawiła się inna postać, chłopięcy uśmiech ukrywał wszystkie obawy i niepewności.
-Dzień dobry pani Parker, panie Parker, panno Garner.
Zanim ktokolwiek z nich miał czas by odpowiedzieć mu, Liz zrzuciła swój tornister i płaszczyk i popatrzyła na nich błagalnie.
-Mamo, czy ja i Max możemy pobawić się przed domem? Tato?
Nancy odwróciła się do męża, który wciąż patrzył w dół na swoje oczko w głowie.
-Proszę? – błagała Liz uśmiechając się tym uśmiechem, dzięki któremu mogła wszystko osiągnąć.
-Jasne – odparł Jeff; nigdy nie potrafił oprzeć się urokowi swojej córki. – Tylko tym razem nie idźcie na cmentarz, dobrze? Chcę, żebyście zostali na ulicy, gdzie będę mógł was widzieć.
Liz zapiszczała radośnie, uściskała rodziców i ciotkę a potem, ciągnąc Maxa za sobą, zbiegła ze schodów. Max rzucił przepraszające spojrzenie przez ramię i Nancy pomachała mu. Gdy frontowe drzwi trzasnęły głośno, trójka dorosłych stała w ciszy, nie bardzo wiedząc, co mają powiedzieć.
-Nie ma powodu do paniki – rzekła w końcu Nancy i spojrzała znacząco na męża. – Jedynie czas może powiedzieć, czy wybór Hindenburga był dobry. Nie powinniśmy się tym za bardzo martwić. Nam to nie pomoże a zaniepokoi dzieci.
-Przetrwany to, Jeff. Razem – Caroline skinęła głową i położyła rękę na ramieniu brata.
Jeff zawahał się przez chwilę, jego niebieskie oczy zatrzynały się niepewnie na dwóch najważniejszych kobietach jego życia. Ufał im i chciał im wierzyć, ale czy mógł? Podszedł do drzwi kiwając głową.
-Dobrze. Nie będę się martwił. Pójdę na dół sprawdzić, czy Lena nie potrzebuje pomocy. Nie uważacie, że powinniśmy upiec więcej rogalików w niedzielę? Zawsze sprzedajemy ich najwięcej właśnie w niedziele.
-Pójdę z tobą – powiedziała szybko Caroline i odwróciła się do bratowej. – Gdy Kyle wróci do domu powiedz mu, że jestem w sklepie, dobrze?
-Powiem – obiecała Nancy patrząc z niepokojem na męża na schodach, znikającego powoli w ciemnym korytarzu na dole. Caroline poszła za nią i Nancy została sama ze swoimi myślami. Wesoły śmiech córki wpłynął przez otwarte okno i Nancy wyjrzała przez nie obserwując beztroską zabawę Liz, nieświadomej tego, co działo się dookoła. Pomyślała, że również chciałaby być znowu młoda, szczęśliwa i pozbawiona trosk, wiedziała jednak, że to nigdy nie wróci. Świadomość straty tej niewinności i naiwności zabolała ją nagle.
***
Luty 1933, Niemcy
Zaczęło się od jednej iskierki. To właśnie najbardziej go zachwycało. Jedna mała, nic nie znacząca iskierka stworzyła tą zachwycającą grę kolorów, ciepła i siły. Iskierka, która mogła być użyta do zapalenia papierosa albo świeczki.
Jedna iskierka.
Jasne płomienie objęły drewniany stół, krzesła, podłogę. Ogień wydawał głośny, trzeszczący dźwięk który w jego uszach był przepiękną rapsodią i nie sprawił, że żałował swoich czynów. Gdyby wiedział, że to było takie piękne, zrobiłby to już dawno. Długie, zielone draperie zajęły się ogniem już kilka minut temu i teraz beznadziejnie usiłowały trzymać się balustrady. Jak się okazało - na próżno, kilka sekund później przerażający dźwięk oznajmił ich upadek, on zaś z zachwytem patrzył, jak upadają. Wspaniale. Zaczął kaszleć od żaru i gęstego dymu, jego wzrok jakby zmętniał, ale nic go to nie obchodziło. To było takie piękne. Zrobił to, co kazali mu zrobić i był z tego dumny.
Głośne krzyki odbijały się echem w korytarzu za nim, ale nie zwracał na nie uwagi. Nie mógł zrozumieć języka, ale zdecydował, że muszą należeć do Niemców. Dla niego nie robiło to żadnej różnicy. Słuchał raczej tego, co mówił mu ogień. Gdzieś nad nim trasnęła belka, zawahała się i w końcu spadła uderzając o podłogę z głośnym hukiem. Ziemia zatrzęsła się podczas gdy płomienie natychmiast zajęły się belką, usiłując zaspokoić swoje pragnienie jasności i zniszczenia wszystkiego.
Ręce na ramionach szarpnęły go do tyłu. Zaprostestował, zwłaszcza gdy zobaczył, jak inne dłonie usiłują stłumić ogień. Gdy to nie pomogło, gdy uznał, że byli mocniejsi od niego, uznał swoją porażkę zwieszając ramiona i wzdychając ciężko z żalem. Popatrzył jeszcze raz na ogień, na pokój pełen dymu i płonący dywan.
I pomyśleć, że wszystko to spowodowała jedna mała iskierka...
Eluś, dziękuję.
Hotori - owszem, a przede wszystkim wyrazy... zaskoczenia (o ile nie przyczepi się Hypatia do tego stwierdzenia. A pewnie to zrobi).
_liz, gracias za opinię o moich, ekhm, tłumaczeniach...
Hypatio, wszystko się będzie powoli wyjaśniało. A tak po cichutku to sama nie wiem, kim był ten "on" w prologu; mam więcej niż dwie, a może nawet trzy możliwości i cały czas mam nadzieję, że to nie był ten o którym myślę, że był
Stefanie, I'm done with first chapter And I want to thank you for visiting us (not Roswell - do you remember, "Thank you for visiting Roswell"? ) - I think that for us it's really interesting to talk not only with translator but with autor too. Ok, I have to go to school...
PS: Trzymać za mnie kciuki. Mam nadzieję, że przeżyję dzisiejszy dzień, bo po południu jadę sprawdzać wyniki Delfa...
Hotori - owszem, a przede wszystkim wyrazy... zaskoczenia (o ile nie przyczepi się Hypatia do tego stwierdzenia. A pewnie to zrobi).
_liz, gracias za opinię o moich, ekhm, tłumaczeniach...
Hypatio, wszystko się będzie powoli wyjaśniało. A tak po cichutku to sama nie wiem, kim był ten "on" w prologu; mam więcej niż dwie, a może nawet trzy możliwości i cały czas mam nadzieję, że to nie był ten o którym myślę, że był
Stefanie, I'm done with first chapter And I want to thank you for visiting us (not Roswell - do you remember, "Thank you for visiting Roswell"? ) - I think that for us it's really interesting to talk not only with translator but with autor too. Ok, I have to go to school...
PS: Trzymać za mnie kciuki. Mam nadzieję, że przeżyję dzisiejszy dzień, bo po południu jadę sprawdzać wyniki Delfa...
Trzymam kciuki, Nan. Jestem pewna że pójdzie doskonale. Potem się pochwal.
A co do kolejnego odcinka...nie chcę pisać banalnie że podobało mi się, chociaż tak jest. Coś jest w tym opowiadaniu, co mrozi mi krew w żyłach. Szczególnie prolog i fragment dotyczący podpalenia (prawdopodobnie Reichstagu) od którego zaczął sie pogrom i prześladowanie Żydów...
Miło ze strony Stefanie, że patronuje tłumaczeniu i za kilka sympatycznych słów.
Hi Stefanie i powodzenia Nan.
A co do kolejnego odcinka...nie chcę pisać banalnie że podobało mi się, chociaż tak jest. Coś jest w tym opowiadaniu, co mrozi mi krew w żyłach. Szczególnie prolog i fragment dotyczący podpalenia (prawdopodobnie Reichstagu) od którego zaczął sie pogrom i prześladowanie Żydów...
Miło ze strony Stefanie, że patronuje tłumaczeniu i za kilka sympatycznych słów.
Hi Stefanie i powodzenia Nan.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 14 guests