T: Objawienie-Revelations [by EmilyluvsRoswell]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
OBJAWIENIA - część 31
- Co z tobą ? Czuć od ciebie jak z kanalizacji – mówiła Liz marszcząc nos, kiedy Kyle wśliznął się na taboret przy kontuarze. Robocze ubranie miał poplamione olejem a włosy wyglądały jak wysmarowane sadzą.
- Nie pytaj – mruknął – Powiem tylko, że miałem małą różnicę zdań z panią Ellis w sprawie jej ukochanego Cadillaca.
- Tak, rozumiem, punkt dla ciebie – rzuciła na ladę kartę dań – mogłabym polecić ci wszystko co tłuste, ale twój wygląd świadczy, że już z tego skorzystałeś. Mogę zaproponować ci sałatę ?
- Celnie, ha, ha, ha . Żartowniś z ciebie, Parker. Nie marnuj dnia.
Liz westchnęła – To nie będzie takie trudne.
- Wezmę Galaxy Dog i Rocked chilly. Zamów je, proszę. To mi pomoże po powrocie do garażu, zastanowić się nad sobą.
- Jasne – wypisywała zamówienie na bloczku – Coś do picia ?
Wzruszył ramionami – Cola.
Liz skinęła głową – Za chwilę.
Biegła do kuchni z zamówieniem, kiedy nad drzwiami wejściowymi odezwał się dzwonek. Po powrocie, zaskoczona zobaczyła siedzącego obok Kyla, Maxa.
- Hej. Co ty tutaj robisz ?
Wydął usta i zrobił zbolałą minę – Proszę ? To już człowiek nie może wpaść na Kosmiczny Wstrząs w to gorące popołudnie ?
Liz poczuła jak podnosi jej się ciśnienie kiedy Kyle parsknął – Uhm, oczywiście bo Brody przykuł cię do siebie łańcuchem na całe lato. Kiedy ostatnio wyszedłeś w czasie przerwy ?
- Racja – zgodził się – Teraz też nie mogę dłużej zostać. Wpadłem tylko na chwilę.
- Naprawdę musisz już wracać ? – uśmiechnęła się przekornie wyciągając z kieszeni bloczek z zamówieniami.
- Tak – był trochę zmieszany.
- Wiesz co Evans ? Jest coś takiego jak telefon – powiedział Kyle – To wspaniały wynalazek. Jak chcesz coś zamówić, dzwonisz.
Naprawdę, Kyle ? – zapytała Liz – A tobie nie przeszkadza, że wolisz to zrobić osobiście ?
- Ostatnio zauważyłem, że wy prawie nigdy nie wychodzicie poza te ściany – wygiął brwi w łuk – Jakby rzeczywiście UFO Center zatrzymywało was w pójściu dalej.
- Chyba straciłem ochotę na mleczy koktail – powiedział Max – Liz, możemy chwilkę porozmawiać ?
- Och, jasne – odpowiedziała rozglądając się po sali – Na zapleczu, dobrze ?
Skinął głową.
- Tak, idź – gderał Kyle – Zapomnij o mnie. Poczekam aż Guerin spali moje Hot Dogi. Nie ma się czym martwić.
Liz przewróciła oczami i wyszła z Maxem do pokoiku – Co się stało ?
- Co robisz w sobotę ?
- W sobotę ? To samo co zwykle, Max. Zajmuję się Zanderem, praniem, a jak mam trochę czasu nadrabiam braki w spaniu. Dlaczego ?
- Pragnąłbym żebyś coś zrobiła – powiedział lekko, opierając się o szafkę. Miał trochę nerwowy wzrok.
- Coś zrobiła ? – powtórzyła – Na przykład ? Zabrać Zandera do parku ? To było takie słodkie, Max...
- Nie – przerwał jej – Naprawdę pomyślałem o czymś w rodzaju kolacji. Isabel zaofiarowała się że popilnuje nam dziecka.
- Kolacji. Masz na myśli randkę ? – zapytała spokojnie.
Max rzucił w jej kierunku spojrzenie – Tak, chodzi mi o randkę. Co ty na to ? – jego głos był cichy, jak delikatny szept unoszący się w powietrzu.
- Myślę, że byłoby miło – czuła się dziwnie onieśmielona.
- W takim razie, dobrze – kąciki ust lekko mu się uniosły – Spotkamy się o siódmej , dobrze ?
Kiwnęła głową – Świetnie.
- Lepiej wrócę z powrotem do pracy – powiedział.
- Ja także – przytaknęła – Przygotuję twój koktail.
Potrząsnął głową – Nie, w porządku – uśmiechnął się i coś błysnęło mu w oku, co nadało mu chłopięcy wygląd – Tak naprawdę nie miałem na to ochoty. Powiem ci później.
Zanim się zorientowała wyszedł, zostawiając po sobie rozbujane drzwi. Kiedy wróciła do kawiarni czuła w sercu radość i wiedziała, że się uśmiecha.
- Co ci jest ? - Kyle patrzył na nią podejrzliwie - Liz ?
- Nic – próbowała go zlekceważyć ale zupełnie nie umiała poradzić sobie z uśmiechem – Twoje Hot Dogi powinny być już gotowe. Zaraz przygotuję ci colę.
Kyle tylko potrząsnął głową.
*******
- Aaah. Ach, ach, ach – każdemu z okrzyków Zandera towarzyszyło rytmiczne potrząsanie grzechotką.
Liz śmiała w stronę łóżka gdzie siedział jej synek, podparty stertą poduszek – To głos za ? - pytała. Odwróciła się do lustra. Przyłożyła do siebie sukienkę i zastygła w niemym pytaniu, za chwilę zrobiła to z następną – Myślisz, że ta w słoneczniki będzie weselsza ?
- Aaah – usłyszała w odpowiedzi.
Śmiała się – A więc czerwona – wrzuciła pozostałe sukienki do szafy i z wybraną weszła do łazienki. Wciągnęła ją przez głowę i obciągnęła sutą spódniczkę w dół. Sukienka była bez rękawów, miała dopasowany staniczek, zapinany z przodu na małe, białe guziczki. Chwilę się wahała zanim odpięła dwa górne guziki, sprytnie ukazując trochę czegoś, co było jedyną z niewielu korzyści karmienia piersią. Pochyliła głowę przyglądając się sobie, a potem wzruszyła ramionami. Nie wyglądała wyzywająco.
- Hej ? – wołała z korytarza Isabel – Opiekunka do dziecka melduje się na rozkaz.
Liz wsunęła do pokoju głowę – Wejdź.
Trzasnęły drzwi i oczy Isabel otworzyły się szeroko kiedy zobaczyła wychodzącą z łazienki Liz.
- No co ? – spanikowała – Myślisz, że za dużo ?
Isabel uśmiechnęła się i potrząsnęła głową – Chyba w sam raz – Odwróciła się do łóżka i wzięła na ręce Zandera – Prawda, mój panie ? Mama wygląda zniewalająco.
- Aaahh – zawołał radośnie potrząsając grzechotką.
Liz śmiała się – On jest stronniczy.
- Na pewno – zgodziła się Isabel – A co do Maxa. Prosił, żeby ci przekazać że wyjdzie jak tylko wrócę z dzieckiem do domu. Wystarczy ci czasu ?
- Doskonale. Jestem już prawie gotowa – odwróciła się i przejrzała się znowu w lustrze – Może powinnam upiąć włosy – myślała głośno – Jest tak gorąco.
- Zostaw je rozpuszczone – stwierdziła Isabel.
Liz spostrzegła jej rozbawione spojrzenie i uśmiechnęła się porozumiewawczo. Max krył się głęboko ze swoim uwielbieniem włosów – Masz rację. Chociaż wolałabym, żeby nie było tak ciepło – westchnęła.
- A od czego jest klimatyzacja – Isabel rozglądała się po pokoju – Będzie mi coś jeszcze potrzebne ?
- Tylko pieluszki – powiedziała Liz podając jej zapakowaną torbę – Całą resztę masz u siebie.
- W takim razie, w porządku – Isabel zarzuciła torbę na ramię – Chyba już pójdziemy. Baw się dobrze, Liz.
- Dzięki Isabel – wyciągnęła rękę i uścisnęła małą łapkę – Będziesz grzecznym chłopcem, prawda ? Nie sprawisz cioci Isabel kłopotu – pocałowała go w policzek.
- Na pewno, tak ? – Isabel wtuliła nos w miękki policzek – To na razie, do zobaczenia.
- Pa – pomachała im Liz. Zander odpowiedział jej potrząsając grzechotką i śmiejąc się radośnie.
Wyszli. Liz stanęła przy lustrze i czesała włosy. Miała rację kiedy powiedziała Isabel, że jest gotowa. Za gorąco było na makijaż więc tylko pociągnęła tuszem rzęsy i nałożyła na usta trochę błyszczku. Zastanawiała się nad jakimś wisiorkiem ale na wspomnienie czegoś dodatkowego na skórze, robiło jej się jeszcze bardziej gorąco. Max będzie musiał pogodzić się z prostotą.
Zesztywniała słysząc pukanie do drzwi. Isabel wyszła przed chwilą a na Maxa było za wcześnie. Była jeszcze jedna możliwość, ale to jej teraz zupełnie nie odpowiadało. Westchnęła.
- Witaj, skarbie. Jak ci idzie ? – do pokoju zaglądnęła matka – Pomóc ci w czymś ?
- Nie, dzięki mamo – pociągnęła jeszcze raz szczotką wzdłuż włosów, a potem odstawiła ją na komodę – Widzisz ? Jestem gotowa.
- Wyglądasz pięknie, Liz.
Czuła że się rumieni, tym razem nie z powodu upału – Dziękuję, mamo – szepnęła – Nieźle to wszystko wygląda ?
Matka potrząsnęła głową – Powiedziałabym, że wyglądasz dużo lepiej niż nieźle. Gdzie Max cię zaprosił ?
Wzruszyła ramionami i zaglądnęła do torebki – Nie powiedział. Na jakąś kolację – Klucze, trochę gotówki, telefon komórkowy. Dorzuciła jeszcze błyszczyk do ust i małe pudełeczko miętówek. Wszystko ?
- Skarbie, wiem że nie było ci ostatnio łatwo z powodu naszego odnoszenia się do Maxa...
- Mamo, proszę, nie zaczynaj – westchnęła podnosząc w górę oczy – To tylko randka, w porządku ?
- Wiem. Chcę tylko powiedzieć, że w ostatnim czasie wykazaliście dużo rozsądku, nawet kiedy uważaliśmy że będzie to dla was trudne. I cenimy sobie że w pewnych sprawach zwolniliście. Nie wiem, czy to miało związek z naszymi, wcześniejszymi sugestiami – uśmiechnęła się smutno – podejrzewam że chyba wbrew nim. Ale oboje wykazaliście dużo mądrości i odpowiedzialności w swoich uczuciach i jesteśmy z was dumni.
Liz poczuła jak wzbierają w niej łzy i przymknęła oczy, żeby je powstrzymać. Dzięki ci Boże za wodoodporny tusz, pomyślała.
- Spędź miło dzisiejszy wieczór, skarbie. Bardzo na niego zasłużyłaś – uścisnęła ją szybko – Jak przyjdzie Max, poproszę go na górę, dobrze ?
- Dziękuję mamusiu. Za wszystko.
- Wracaj szczęśliwie, kochanie.
********
- Gdzie pójdziemy ? – zapytała Liz. Siedziała obok Maxa w jeepie, na parkingu przed Crashdown.
- To zależy od ciebie – odpowiedział.
- Dlaczego ?
- Chciałbym, żebyś zdecydowała. Moglibyśmy coś szybko przekąsić w Pizza Pan i załapać się potem na pokaz pod tytułem The Mummy Returns. Lub, jeżeli wolisz poszlibyśmy na spokojną kolację do Senor Chow’s. Możemy tam także zagrać w bilard - Trzymał ręce na kierownicy, pochylił się i szukał jej wzroku – Co o tym myślisz ?
Liz zastanawiała się przez chwilę nad propozycjami. Jedna z nich to możliwość spędzania razem kilku spokojnych godzin, bez konieczności prowadzenia długich rozmów na tematy których wolą raczej nie poruszać. Druga to powrót do atmosfery ich prawdziwej, pierwszej randki. Miała wrażenie, że w pytaniu o wybór kryło się coś więcej, ale to i tak nie miało żadnego znaczenia. Dla niej odpowiedź była jasna.
- Zdecydowanie wolę pójść do Chińczyka – odpowiedziała.
- Więc Senor Chow’s – powiedział i uruchomił samochód.
Restauracja była przepełniona, ale zaraz znaleziono im miejsce i Liz podejrzewała, że pomimo dania jej możliwości wyboru, Max wcześniej dokonał rezerwacji. Ich stolik znajdował się w spokojnym kąciku ale nie na tyle, żeby obsługa ich ignorowała jednak wystarczająco daleko od innych gości aby podczas rozmowy mogli czuć się swobodnie. Chwilę zastanawiali się nad wyborem dań i zamówieniem. Potem kelnerka przyniosła im dzbanek herbaty i szklanki na wodę z lodem.
- Dawno tu nie byłam – powiedziała półgłosem Liz rozglądając się dyskretnie.
- Ostatni raz byliśmy wspólnie z Michaelem i Marią – przytaknął Max.
Liz roześmiała się cichutko i umilkła – Właściwie...
- Co ?
- Był jeszcze jeden wieczór, kiedy Topolsky wyznaczyła mi spotkanie – powiedziała cicho.
- To się nie liczy.
- Nie, masz rację. Nie liczy się – właściwie nie chciała o tym pamiętać.
- Kiedy przyszedłem po ciebie, twoja mama była wyjątkowo miła. Co się stało ?
- Zaskoczyła mnie. Przyszła kiedy się przygotowywałam i powiedziała jak bardzo ona i tatko są z nas dumni. No wiesz, że zwolniliśmy – bawiła się pałeczkami do jedzenia nie mogąc popatrzeć mu w oczy – Jakby spodziewali się, że w którymś momencie uciekniemy.
Max wzruszył ramionami – Przecież nigdy nie było o tym mowy.
- Tak, ale oni to sobie inaczej wyobrażali – zwróciła mu uwagę.
- Hmm. Chyba tak – westchnął lekko. Sięgnął i ujął jej niespokojne palce – Liz, jak się z tym czujesz ?
Popatrzyła na niego zaskoczona – Z czym ?
- Z tym co robimy. Ja...My tak naprawdę nigdy o tym nie rozmawialiśmy. To ja w pewnym sensie narzuciłem ci, że powrócimy do rozmowy jak będę gotowy. Zgodziłaś się dać mi czas, na określonych przeze mnie warunkach. Ale czego ty potrzebujesz ? Nigdy o tym nie mówiłaś, a ja powinienem zapytać.
- Dałeś mi wybór, Max. Mogłam odmówić.
- Chyba mogłaś – zgodził się – Chciałem...powinniśmy być uczciwi wobec siebie. Jeżeli się czegoś nauczyłem, to właśnie tego. Nie wtedy, kiedy tak jest wygodnie lub nie chcemy skrzywdzić kogoś ale zawsze i we wszystkim. Nie chcę o niczym przesądzać.
Skupiła się na jego ręce, którą przykrył jej dłoń – Jestem tutaj bo tego chcę – powiedziała ciepło. Poczuła jak się dzięki niemu rozluźnia, właśnie przez ten jedyny kontakt – I dlatego, że mam ochotę przetrzepać ci trochę tyłek, ogrywając cię w grze w bilard. Znowu – podniosła oczy uśmiechając się do niego.
- Och, sądzisz że sobie poradzisz ? Może jestem w tym dobry ? – droczył się.
- Na pewno – parsknęła chichocząc.
- Jesteś za bardzo pewna siebie – powiedział stanowczo - Chyba cię rozczaruję.
- Hej, tylko bez oszustw, Maxie Evansie – przechyliła się przez stół i powiedziała cicho – Jak zobaczę jakieś dziwne jarzenie pod bilami, to pożałujesz.
- Naprawdę ? - zapytał, wyraźnie zainteresowany – Jak bardzo ?
- Bardzo.
- Może się założymy ?
- Może – odpowiedziała – Ale wcześniej chciałabym coś zjeść – podeszła kelnerka z wielką tacą i Liz poczuła skręcanie w żołądku, była głodna.
Jedli, próbując wszystkiego po trochu. Nakładali do miseczek smażony ryż, kluseczki z sosem i wieprzowiną na ostro, opiekane kawałki kurczaka z warzywami. Wszystko popijali niezliczoną ilością herbaty. Kiedy skończyli, obsługująca ich kelnerka doniosła plasterki pomarańczy i ciasteczka z losami. Nagle poczuli się niepewnie.
- Nie ma powodu do obaw – Max zdecydowanym ruchem podał jej małą tackę i czekał aż wybierze – O ile pamiętam, mamy okazję poznać naszą przyszłość.
Coś było w jego oczach, że Liz zadrżała. Zmusiła się do uśmiechu, wyciągnęła ciasteczko i odpakowała. Max wziął następne i zrobił podobnie.
- I co ? – zapytał po chwili.
- Nic specjalnego. Najwyraźniej w przyszłości czeka mnie podróż. A u ciebie ?
Wzruszyła ramionami i rzucił na stół swój papierek – Chyba nie umiałbym powtórzyć tego pierwszego tańca.
Liz uśmiechnęła się – A co z bilardem ?
- To co, zakładamy się ?
Poruszyła ramionami – Bez warunków wstępnych ? Zwycięzca zgarnia wszystko.
Zmrużył oczy – To może być niebezpieczne.
- Tylko nie mów że się boisz. Nie mówiłeś czasem, że mogę się rozczarować ? – zapytała z łobuzerską miną.
- Tak powiedziałem ? – westchnął - Zgoda. Ale jeżeli będę rycerski i pozwolę ci wygrać, będę miał szansę się zrewanżować ?
- Jasne – powiedziała wybierając kijek – Małą, ale zawsze.
Max jęknął i zaczął rozkładać bile – Ale nie będziesz mi robiła wyrzutów z powodu przegranej ?
- Przeżyjesz – pochylała się nad stołem i wybiła piłeczki – Mój ruch – powiedziała, przeszła do przodu i ustawiła się do następnego wyrzutu.
Pierwsze dwie bile udało jej się wbić bez kłopotu. A potem trochę się skomplikowało. Nie dlatego, że nieczysto zagrała ale zaczęła odczuwać na sobie spojrzenie Maxa. Stanął naprzeciwko, oparł się o kijek i wpatrywał się w nią. Czuła na sobie jego oczy gdy pochylała się nad stołem, szukając najdogodniejszej pozycji. Jakby nagle przestał interesować się grą, a skupił się tylko na niej. Tak było do chwili kiedy nie trafiła w kolejnym uderzeniu i wtedy zrozumiała na czym skupił wzrok. Dopiero teraz się zorientowała, że odpiął jej się trzeci guzik przy sukience i za każdym razem kiedy pochylała się nad stołem, piersi mocno wysuwały się ze staniczka, co dawało Maxowi ciekawy widok. Rzuciła na niego szybkie, spłoszone spojrzenie i spotkała pociemniałe oczy, w których było pożądanie i lekkie rozbawienie. Fala gorąca przebiegła jej po twarzy i nie zdziwiłaby się gdyby policzki przybrały kolor sukienki.
- Teraz moja kolej – powiedział odrywając od niej oczy. Pochylił się nad stołem, oceniając kąt uderzenia i szeptał coś do siebie. Liz obserwowała mięśnie ramion kiedy trzymał kij bilardowy, skupiając się przed uderzeniem. Zanim się zorientowała bile wylądowały w koszu.
- Uczyłeś się – powiedziała zaskoczona.
- Od ostatniego razu, kiedy graliśmy razem, tylko fizyki – wyjaśnił – Wszystko się przydaje, prawda ? – pochylił się i przymierzył do kolejnego uderzenia ale tym razem spudłował – Cholera.
Liz śmiała się – Dobrze. Popisujesz się. Odsuń się.
- Kto się popisuje ? – zapytał tajemniczo.
Potrząsnęła głową, obchodziła stół oceniając z którego kąta stołu ma zacząć. Tak się skoncentrowała, że była zaskoczona kiedy Max podał jej torebkę.
- Twój telefon – powiedział. Na potwierdzenie jego słów odezwał się przytłumiony dźwięk dzwonka.
Zmarszczyła brwi, wyciągnęła komórkę i popatrzyła na wyświetlacz - Mamo ? Co się dzieje ?
- W porządku, kochanie. Wybacz mi, że ci przeszkadzam ale przed chwilą był w kawiarni pan Davis. Maxa szef ?
- Brody ? – popatrzyła do góry i zobaczyła jego pytający wzrok – Czego chciał ?
- Właściwie szukał Maxa. Powiedziałam mu że wyszliście na kolację ale był tak zdeterminowany, że postanowiłam zadzwonić do ciebie. Zachowywał się dziwacznie.
- Powiedział dlaczego szuka Maxa ?
- Nie. To było najdziwniejsze. Stwierdził tylko, że to ważne i chce spotkać się z Maxem dziś wieczorem.
- Gdzie on teraz jest ? – podpowiadał jej cicho Max.
- Mamo, czy on tam jeszcze jest ?
- Nie. Powiedziałam mu że się z tobą skontaktuję ale on stwierdził, że spróbuje sam cię odnaleźć – powiedziała z wyraźnym niesmakiem – Liz, czy to dobrze, że Max pracuje dla tego człowieka ? Robi na mnie nie najlepsze wrażenie.
- To dziwak mamo, ale poza tym jest naprawdę fajny.
- Larek ? – szepnął Max.
Skinęła głową – Chyba tak – odpowiedziała mu bezgłośnie. Patrzyła jak Max wyciąga z kieszeni portfel i wraca, żeby uregulować rachunek – Mamo, jakby wrócił Brody, daj mu numer mojej komórki, dobrze ? A na razie spróbujemy go odszukać. Może po prostu zgubił klucze.
- W porządku, skarbie, przykro mi że właśnie dzisiejszego wieczoru masz kłopot. Ten człowiek powinien poczekać z tym do rana.
- Już dobrze, zobaczymy się później. W porządku ?
- Pa. Spróbuj cieszyć się resztą wieczoru.
- Dzięki, mamo - Wyłączyła telefon, wsunęła do torebki i podeszła szybko do drzwi gdzie czekał na nią Max – Co o tym myślisz ? – zapytała kiedy ujął ją za łokieć i prowadził do samochodu.
- Nie wiem – powiedział ponuro – To mi się nie podoba. Larek nie uprzedzał, że złoży wizytę.
- Myślisz, że coś się stało – serce zaczęło mocniej uderzać – Prawda ?
- Nie wiem – powtórzył. Pomógł jej wejść do jeepa, obszedł samochód dookoła i usiadł obok. Włączył komórkę – Żadnych wiadomości – powiedział i nacisnął numer.
- Do kogo dzwonisz ?
- Do Isabel – czekał chwilę i Liz zobaczyła ulgę w jego oczach – Iz. U ciebie w porządku ? – słuchał chwilę – Dobrze. Nie, posłuchaj, szuka mnie Brody. Prawdopodobnie to Larek – westchnął – Po prostu zostań i bądź czujna. Gdyby się pojawił daj mi znać, dobrze ? – uśmiechnął się do Liz, chcąc dodać jej otuchy – Przedzwoń do Michaela i powiadom go także. Tak, damy ci znać. Dzięki.
- Z Zanderem w porządku ? – zapytała kiedy się wyłączył.
- Świetnie. Chyba nie ma się czym niepokoić, ale na wszelki wypadek nie spuszcza z niego oka.
- Jednak prosiłeś ją, żeby przedzwoniła do Michaela. Dlaczego ?
Uruchomił samochód i popatrzył na nią – Właściwie mogłem przedzwonić do niego. Ale to chyba także niezły pomysł. No wiesz, jak usłyszy co się dzieje sam przybiegnie, nie będzie się czuł jakbym mu rozkazywał. A Isabel ucieszy się że jej ufam i jeszcze sama coś wymyśli.
- Bardzo rozsądne – powiedziała Liz. Chociaż skręcało ją ze strachu w żołądku, to było jej troszkę lżej, że dzięki Maxowi, Zandera i Isabel chroni teraz Michael.
- Uczę się – mruknął. Sięgnął i ścisnął jej dłoń pocieszająco – To może nic nie być ale nie chcę niczego zaniedbać, rozumiesz ?
- Tak.
*****
W UFO Center wszystkie światła były pozapalane mimo że Max przed wyjściem je pogasił. Otworzył kluczem drzwi frontowe.
- Chyba tu jest – powiedział spokojnie. Chodźmy – wziął ją za rękę i sprowadził po schodach.
Wyczuła jakiś ruch na górze i podniosła wzrok w stronę biura – Tam. Chyba coś widziałam.
- Brody ? – krzyknął Max – To ty ?
Szczupła, blada postać Brodyego wyłoniła się z cienia na podeście schodów - Max Evans ?
- Tak, Max – odpowiedział, wyszedł na środek żeby Brody go zobaczył – Mama Liz powiedziała, że mnie szukałeś.
Wyglądało, że Brody się uspokaja – Tak naprawdę Larek, jak chyba się domyśliłeś.
- Tak, chciałem się tylko upewnić. Co się dzieje ? Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie.
Larek zmarszczył brwi - Mam dla ciebie dosyć niepokojącą informację – powiedział. Zszedł szybko ze schodów.
- Chodzi o Nicholasa ? Wyjechał z Nowego Yorku ? – pytała z niepokojem Liz.
- Nie. Nie mam na ten temat wiadomości.
- W takim razie co ? – nalegał Max.
- Dwór Kivara ogłosił śmierć Avy.
Max odetchnął głośno i ścisnął mocniej rękę Liz – Na pewno ?
- Zdecydowanie. Wszyscy o tym mówią.
- Wiedzą, że ja to zrobiłem ? – zapytał niepewnie Max.
Larek zmarszczył brwi jakby się nad czymś zastanawiał i za chwilę złagodniał – Nie. Źle mnie zrozumiałeś, Max. Nie mówię o tej, którą nazywałeś Tess. To Ava, z drugiej czwórki. Tamtą spotkałem z tobą na Szczycie, tak ?
Liz poczuła ucisk serca – Mówisz o Avie z Nowego Yorku ? To ta Ava jest martwa ? Co się stało ?
- Została zamordowana. Informacja o jej śmierci przyszła gdzieś z Pensylwanii – odpowiedział.
- Więc nie było jej wtedy w Nowym Yorku ? A Nicholas nigdy nie opuszczał miasta ? – zapytał Max.
- To, że Nicholas nie puszczał miasta nie znaczy, że nie stoi za śmiercią Avy. Na pewno zabił ją jakiś obcy – powiedział Larek.
- O Boże - jęknęła Liz – Ona mi pomagała. Była tu przez tydzień, spała na kanapie przy schodach. Kiedy wyjechała...Boże, nawet nie zapytałam dokąd się wybiera. Na pewno nie wróciła do Ratha i Lonnie. Jak mogłam pozwolić jej...
- Liz, przestań. Nikt tu nie zawinił, rozumiesz ? – Max chwycił ją za ramiona i lekko potrząsnął – Daj spokój. Weź się w garść.
Skinęła głową – Wiem. Już dobrze. Tylko...gdyby nie ona, nigdy nie odnalazłabym cię w Nowym Yorku, Max. Byłbyś teraz martwy.
Zacisnął usta i szybko kiwnął głową – Spróbujemy się czegoś dowiedzieć – odwrócił się do Lareka – Wiemy kto mógł to zrobić ?
- Logiczny wybór to Rath i Vilandra – powiedział – Chociaż nie mam na to żadnego potwierdzenia. Ale mam także zasadnicze pytanie. Dlaczego wyeliminowali Avę, właśnie teraz ?
- Wiedzą, że Tess także nie żyje ? – zapytał Max.
- Nie na Antarze. Usłyszałbym. Jeżeli nawet Nicholas śledzi na bieżąco sytuację, nikogo o niej nie informował.
- Tak naprawdę pojawiają się dwa pytania – Max zmęczony, westchnął – Dlaczego Ava zginęła właśnie teraz ? I jaki będzie ich następny ruch ?
- Spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej, ale moje możliwości są ograniczone. Jeżeli zdarzenia rozgrywają się na Ziemi, bez wiedzy Kivara, mam związane ręce.
- Rozumiem – powiedział Max – Będziemy wdzięczni za każdą informację.
- Muszę już iść. To ciało nie jest w pełni przygotowane, a ja pozbawiam go siły – Larek skinął głową – Jeżeli dowiem się więcej, spodziewajcie się mnie jutro.
- W porządku. Dziękuję – Max popatrzył na Liz – Lepiej chodźmy. Nie chcę tu być kiedy Brody będzie dochodził do siebie.
- Jak będzie się czuł kiedy się ocknie ? – zapytała Liz.
- Jak zwykle, zdezorientowany, ale nie powinien odczuwać jakiś fizycznych skutków – uspokoił ją Larek.
- Chodźmy – Max pociągnął ją za rękę – Musimy powiadomić pozostałych.
*******
- Czy Larek powiedział, jak zginęła Ava ? – zapytała Isabel.
Siedzieli w pokoju Maxa – Liz, Michael, Isabel i Max – i z uwagą rozmawiali o nowych wydarzeniach. Liz tuliła do piersi Zandera, kołysała go jednostajnie, chociaż bardziej pomagało to jej niż jemu.
Max potrząsnął głową – Wiemy tylko tyle, że zrobił to jakiś obcy – powiedział ponuro.
- Jak to się stało, że pochodzimy z tego samego DNA ? – mruczał Michael – Zabili Zana, teraz Avę. Nie mogę uwierzyć, że ci odmieńcy są naszą, inną wersją.
- Nie są tacy jak my – powiedziała stanowczo Isabel – My byśmy nigdy...
- Nigdy ? – przerwał Max – Nie zapominajmy co się stało z Tess.
- Max, to coś zupełnie innego – pocieszała go Liz.
Poruszył ramionami – Może, ale to nie zmieni faktów. Unicestwiłem ją przy pełnym poparciu Michaela. Pamiętaj o tym zanim będziemy obłudnie temu zaprzeczać.
- Nie porównuj historii z Tess, z tym co zrobili Zanowi – upierała się Isabel – Przecież prawie wepchnęli go pod ciężarówkę, tylko dlatego że nie chciał jechać z nimi na Szczyt.
- Słuchajcie, może wrócimy do tematu – przerwał im Michael – Śmierć Avy, to prawdopodobnie sprawka Ratha i Lonnie. Co to ma wspólnego z nami ?
- Larek twierdzi że Ava została zabita w Pensylwanii – powiedziała Liz – Skąd tam się znalazła ? Przejazdem ? Albo gdzieś się udawała ?
- Może wracała do Nowego Yorku – zastanawiała się Isabel.
- Albo z niego wyjechała – powiedział Max – Kiedyś pomogła Liz. Może była w drodze do nas, żeby nas przed czymś ostrzec.
- Nie sądzisz, że przesadzasz ? – zapytał Michael.
- Niekoniecznie. Zwróć uwagę na okoliczności. Kręcąc się po Nowym Yorku mogła usłyszeć o spisku Nicholasa i postanowiła nas o tym zawiadomić – upierał się Max.
- A może prościej. Rath i Lonnie dowiedzieli się, że Ava pomogła uratować ci skórę – sugerowała Isabel – Zabili ją bo pokrzyżowała im plany.
- To prawda – poparła ją Liz – Zajęło im trochę czasu namierzenie jej bo przenosiła się z miejsca na miejsce.
Max westchnął – Nie mamy możliwości dowiedzieć się co nimi kierowało, zakładając że to oni zamordowali Avę.
- Co dalej ? siedzimy i czekamy na więcej informacji od Lareka ? – zapytał Michael.
- Masz lepszy pomysł ? – odpowiedział mu Max.
Michael zirytowany, pokręcił głową.
- Zdajesz sobie sprawę, że jeżeli Rath i Lonnie szukali Avy dlatego że nam pomogła, mogli wiedzieć o rozwijających się mocach Liz – powiedziała spokojnie Isabel.
Ciężar jaki Liz czuła w żołądku, od kiedy dzwoniła jej matka stawał się coraz bardziej nieznośny. Zamknęła oczy i wcisnęła nos w maleńki policzek, wdychając jego słodki zapach. Nie mogła uwierzyć w te gwałtowne zmiany. Ale kiedy zaczęła ogarniać ją panika, silne palce dotknęły jej karku, masując delikatnie. Drżące ciepło przebiegło wzdłuż kręgosłupa i poczuła jak Max przygarnia ją z dzieckiem do siebie.
- Jest późno – powiedział – Porozmawiamy jutro dłużej. Chciałbym powiadomić pozostałych.
- W porządku – powiedział Michael – Poradzisz sobie z odwiezieniem ich do domu ?
- Oczywiście. Zobaczymy się jutro – odsunął Liz żeby wstać i sięgnął po Zadera – Ja go wezmę.
Liz wyszła do pokoju Isabel pozbierać jego rzeczy. Wracała ze spakowaną torbą gdy pod drzwiami pokoju Maxa usłyszała cichą rozmowę. Zatrzymała się.
- Michael, powiedziałem jutro.
- Dobra. Ale to ważne – naciskał Michael.
- Co ? – usłyszała zmęczone pytanie Maxa.
- Zakładasz, że Nicholas nic nie wie o Tess, a jeżeli się mylisz ? Miał piekielnie dobry powód żeby zabić Avę.
- Jestem zmęczony, Michael. Streszczaj się.
- Cholera, Max. Nie dociera do ciebie ? – syknął – Bez Tess i Avy, nie tworzymy Królewskiej Czwórki. Rozumiesz ?
Liz oparła się o ścianę i wolno odetchnęła. Serce zaczęło nagle bić szybko, tłocząc w żyły lodowatą krew. Czuła jak drętwieją jej palce.
„ ...Bez Tess reszta nie przeżyje. Czworo z nas - Michael , Isabel , Tess i ja – jesteśmy ze sobą nierozerwalnie związani. Każde z nas dysponuje innymi właściwościami. Brak jednego ogniwa spowoduje, że mechanizm zacznie się rozpadać..”
Słowa te odbiły się echem w pamięci i wzdrygnęła się. Mimo ciepłej nocy ramiona pokryły się gęsią skórką.
W chwilę później z pokoju wyszedł pobladły Max, trzymając na ramieniu Zandera. Liz wyprostowała się i spotkała jego mroczne spojrzenie. Zmusił się do uśmiechu, przepuścił przed sobą Michaela, zachowując się jakby nad wszystkim panował. Zrozumiała. Wiedział, że podsłuchiwała.
- Zabrałaś wszystko ? – zapytał.
Kiwnęła głową – Chodźmy.
*******
Po powrocie do domu, Liz podziękowała mamie za wiadomość o Brodym. Trochę skłamała na temat spędzonego wieczoru z Maxem. Z uśmiechem opowiadała o kolacji i grze w bilard. Zlekceważyła kłopoty Brodyego tłumacząc to brakiem pamięci odnośnie jakiś dokumentów jakie wcześniej przygotował dla niego Max. Na koniec życzyła rodzicom dobrej nocy, uściskała oboje i poszła do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Nie była zaskoczona, widząc czekającego na nią a na balkonie Maxa – Hej – otworzyła okno.
Wskoczył do pokoju – W porządku ? - zapytał łagodnie.
Zmusiła się do uśmiechu – Jasne, dlaczego nie ? Dzień pełen wrażeń, prawda ?
- Liz, przestań.
Potrząsnęła głową i zajęła się Zanderem przygotowując go do snu. Wiedziała, że Max ją obserwuje, kiedy zmieniała dziecku pieluszkę i przebierała w czyste ubranko, jednak nic nie mówił czekając aż skończy. Położyła Zandera do koszyka, odwróciła się i spotkała jego oczy. Były pełne bólu, tak można było je tylko określić. .
- To nie twoja wina – powiedziała.
- Tym bardziej nie twoja. Liz, wiem że się boisz ale przyrzekam, będzie dobrze.
Cichutko westchnęła – Chciałabym w to wierzyć – szepnęła – Ale nie możesz być pewien. Nikt z nas. Nic nie poradzę ale widzę te wszystkie...przepowiednie. To, co Michael mówił na temat Czterech Symboli...
- Liz, to nie ma znaczenia.
- Oczywiście, że ma. Wszystko ma znaczenie. Nie bez powodu zostaliście przysłani tu razem, Max. I wszystkie dzwonki w mojej głowie przypominają mi jak ważna była Tess. Jak była ważna Ava. Potrzebna ci była ich siła, która cię wzmacniała. A teraz...- ucichła, w oczach pojawiły się łzy – Jak mogę się nie bać ? Powiedz.
Westchnął, szybko podszedł do niej i wziął ją w ramiona, głaszcząc uspokajająco po plecach – Nie wiem – szeptał – Masz rację. Mogę cię zapewniać żebyś mi zaufała, ale to nie jest takie proste, prawda ?
Patrząc w jego oczy przeżyła wstrząs – Max, to nie ma nic wspólnego z zaufaniem. Ufam ci całym moim istnieniem. Istnieniem Zandera. Ale nie możesz zapanować nad wszystkim.
- Nienawidzę siebie, że przez to jaki jestem narażam cię na niebezpieczeństwo. Że ta sytuacja stała się dla ciebie pułapką.
- Nie było żadnej pułapki – oparła policzek na jego piersi. Podniósł rękę i odgarniał jej włosy z twarzy. Palce plątały się w tym potoku jedwabistych pasm – To także moje życie, Max. Takie wybrałam.
- Nie takie wybrałaś. Zostałaś wciągnięta i starałaś się znaleźć w nim najlepiej jak umiałaś.
- Nie – poprawiła go – Dokonałam wyboru. I nawet kiedy sprawiałam cierpienie, kiedy odchodziłam, kiedy próbowałam uciekać, wracałam. Zawsze wracałam, Max – szeptała.
Stali długo, podtrzymując się nawzajem. W końcu Max odsunął ją odrobinę i popatrzył na nią przekornie – Wybacz za nasz nieudany wieczór. Nie mamy do nich szczęścia, prawda ?
Liz poruszyła ramionami – No tak, Michael opleciony pajęczyną, wyskakująca z krzaków Topolsky, kosmici przynoszący złe wieści – pochyliła głowę – Racja. Może nie mamy szczęścia. Ale może ono jest właśnie w tym, co staramy się robić codziennie.
Przesunął palcem poprzez kość policzkową do kącika jej ust. Uśmiechnęła się smutno – Mówiłem ci, że pięknie dzisiaj wyglądałaś ? – zapytał.
- Nie za bardzo – opuściła wzrok.
- Tak było.
- Dziękuję.
Patrzyła znowu w jego oczy. Chciała o tylu sprawach rozmawiać – pytać. Nie starczyło na nie czasu, w ten wieczór. Dlaczego ją zaprosił ? Dlaczego zdecydował się na kolejny krok ? Chciała widzieć, jak bardzo poszli do przodu. Jakby je określił, w centymetrach, metrach. Ale małe światełko niepokoju w głębi jego oczu spowodowało, że milczała. Może lepiej będzie dla nich, nie wchodzić w to teraz głębiej.
- Co to jest ? – zapytał.
Potrząsnęła głową – Tylko się zastanawiałam.
- Nad czym ?
- Nad niczym ważnym.
- Dlaczego ci nie wierzę ? – zapytał, unosząc zabawnie kąciki ust.
- Max, chciałabym...- przegryzła wargę.
- Powiedz.
Spuściła wzrok – Mógłbyś zostać na noc ? – zapytała cicho. Nie wiedziała, dlaczego tak się denerwuje. Przecież spali ze sobą, kiedy biegł przez całe miasto, żeby sprawdzić czy jest bezpieczna. Tylko, że pierwszy raz sama go o to prosiła.
- Oczywiście.
- Dzięki.
W łazience, Liz umyła się i przebrała w męską koszulę do kolan. Max wyszedł z wilgotnymi włosami, ubrany tylko w dżinsy.
- Będzie ci tak wygodnie ? – podniosła brwi – Jest gorąco, mimo klimatyzacji.
- Tak jest dobrze – zapewnił ją.
Liz przesunęła się trochę i położyli się, każdy na swojej stronie łóżka. Jak zawsze, zapanowała długa, niezręczna cisza, kiedy uważali żeby się nawzajem nie dotknąć. Ale Zander leżał w swoim koszyczku, więc mieli sporo miejsca, żeby faktycznie tak się nie stało.
W końcu Max cicho westchnął - Liz ? – szepnął.
- Tak ?
- Chodź.
Odwróciła się powoli w jego stronę i teraz leżeli naprzeciwko siebie. Oparł się na łokciu a drugą ręką, w ciemności delikatnie obrysowywał kształt jej twarzy. Palcem przesuwał po ustach. Czekała w napięciu, że się pochyli i ją pocałuje – czuła, że tego pragnie – ale coś go powstrzymywało.
- Co ? – szepnęła – Coś jest nie tak ?
Dotknął ramienia i prowadził rękę w dół do jej dłoni – Nic. Wszystko będzie dobrze – Przyciągnął ją do siebie i przytulił do piersi – Śpij.
Oparła policzek na ciepłej skórze i zamknęła oczy. Obejmował ją i czuła jego usta na swoich włosach. Była otoczona jego ciepłem, znajomym zapachem i poczuciem bezpieczeństwa, którego zawsze doświadczała, kiedy ją trzymał. Bez względu na to co stanie się potem, teraz dawał jej oparcie.
Złożyła delikatny pocałunek w miejscu, gdzie spoczywał jej policzek i najmocniej biło jego serce, silne i niezmienne – Dobranoc, Max – mruczała.
- Dobranoc, Liz.
Cdn.
- Co z tobą ? Czuć od ciebie jak z kanalizacji – mówiła Liz marszcząc nos, kiedy Kyle wśliznął się na taboret przy kontuarze. Robocze ubranie miał poplamione olejem a włosy wyglądały jak wysmarowane sadzą.
- Nie pytaj – mruknął – Powiem tylko, że miałem małą różnicę zdań z panią Ellis w sprawie jej ukochanego Cadillaca.
- Tak, rozumiem, punkt dla ciebie – rzuciła na ladę kartę dań – mogłabym polecić ci wszystko co tłuste, ale twój wygląd świadczy, że już z tego skorzystałeś. Mogę zaproponować ci sałatę ?
- Celnie, ha, ha, ha . Żartowniś z ciebie, Parker. Nie marnuj dnia.
Liz westchnęła – To nie będzie takie trudne.
- Wezmę Galaxy Dog i Rocked chilly. Zamów je, proszę. To mi pomoże po powrocie do garażu, zastanowić się nad sobą.
- Jasne – wypisywała zamówienie na bloczku – Coś do picia ?
Wzruszył ramionami – Cola.
Liz skinęła głową – Za chwilę.
Biegła do kuchni z zamówieniem, kiedy nad drzwiami wejściowymi odezwał się dzwonek. Po powrocie, zaskoczona zobaczyła siedzącego obok Kyla, Maxa.
- Hej. Co ty tutaj robisz ?
Wydął usta i zrobił zbolałą minę – Proszę ? To już człowiek nie może wpaść na Kosmiczny Wstrząs w to gorące popołudnie ?
Liz poczuła jak podnosi jej się ciśnienie kiedy Kyle parsknął – Uhm, oczywiście bo Brody przykuł cię do siebie łańcuchem na całe lato. Kiedy ostatnio wyszedłeś w czasie przerwy ?
- Racja – zgodził się – Teraz też nie mogę dłużej zostać. Wpadłem tylko na chwilę.
- Naprawdę musisz już wracać ? – uśmiechnęła się przekornie wyciągając z kieszeni bloczek z zamówieniami.
- Tak – był trochę zmieszany.
- Wiesz co Evans ? Jest coś takiego jak telefon – powiedział Kyle – To wspaniały wynalazek. Jak chcesz coś zamówić, dzwonisz.
Naprawdę, Kyle ? – zapytała Liz – A tobie nie przeszkadza, że wolisz to zrobić osobiście ?
- Ostatnio zauważyłem, że wy prawie nigdy nie wychodzicie poza te ściany – wygiął brwi w łuk – Jakby rzeczywiście UFO Center zatrzymywało was w pójściu dalej.
- Chyba straciłem ochotę na mleczy koktail – powiedział Max – Liz, możemy chwilkę porozmawiać ?
- Och, jasne – odpowiedziała rozglądając się po sali – Na zapleczu, dobrze ?
Skinął głową.
- Tak, idź – gderał Kyle – Zapomnij o mnie. Poczekam aż Guerin spali moje Hot Dogi. Nie ma się czym martwić.
Liz przewróciła oczami i wyszła z Maxem do pokoiku – Co się stało ?
- Co robisz w sobotę ?
- W sobotę ? To samo co zwykle, Max. Zajmuję się Zanderem, praniem, a jak mam trochę czasu nadrabiam braki w spaniu. Dlaczego ?
- Pragnąłbym żebyś coś zrobiła – powiedział lekko, opierając się o szafkę. Miał trochę nerwowy wzrok.
- Coś zrobiła ? – powtórzyła – Na przykład ? Zabrać Zandera do parku ? To było takie słodkie, Max...
- Nie – przerwał jej – Naprawdę pomyślałem o czymś w rodzaju kolacji. Isabel zaofiarowała się że popilnuje nam dziecka.
- Kolacji. Masz na myśli randkę ? – zapytała spokojnie.
Max rzucił w jej kierunku spojrzenie – Tak, chodzi mi o randkę. Co ty na to ? – jego głos był cichy, jak delikatny szept unoszący się w powietrzu.
- Myślę, że byłoby miło – czuła się dziwnie onieśmielona.
- W takim razie, dobrze – kąciki ust lekko mu się uniosły – Spotkamy się o siódmej , dobrze ?
Kiwnęła głową – Świetnie.
- Lepiej wrócę z powrotem do pracy – powiedział.
- Ja także – przytaknęła – Przygotuję twój koktail.
Potrząsnął głową – Nie, w porządku – uśmiechnął się i coś błysnęło mu w oku, co nadało mu chłopięcy wygląd – Tak naprawdę nie miałem na to ochoty. Powiem ci później.
Zanim się zorientowała wyszedł, zostawiając po sobie rozbujane drzwi. Kiedy wróciła do kawiarni czuła w sercu radość i wiedziała, że się uśmiecha.
- Co ci jest ? - Kyle patrzył na nią podejrzliwie - Liz ?
- Nic – próbowała go zlekceważyć ale zupełnie nie umiała poradzić sobie z uśmiechem – Twoje Hot Dogi powinny być już gotowe. Zaraz przygotuję ci colę.
Kyle tylko potrząsnął głową.
*******
- Aaah. Ach, ach, ach – każdemu z okrzyków Zandera towarzyszyło rytmiczne potrząsanie grzechotką.
Liz śmiała w stronę łóżka gdzie siedział jej synek, podparty stertą poduszek – To głos za ? - pytała. Odwróciła się do lustra. Przyłożyła do siebie sukienkę i zastygła w niemym pytaniu, za chwilę zrobiła to z następną – Myślisz, że ta w słoneczniki będzie weselsza ?
- Aaah – usłyszała w odpowiedzi.
Śmiała się – A więc czerwona – wrzuciła pozostałe sukienki do szafy i z wybraną weszła do łazienki. Wciągnęła ją przez głowę i obciągnęła sutą spódniczkę w dół. Sukienka była bez rękawów, miała dopasowany staniczek, zapinany z przodu na małe, białe guziczki. Chwilę się wahała zanim odpięła dwa górne guziki, sprytnie ukazując trochę czegoś, co było jedyną z niewielu korzyści karmienia piersią. Pochyliła głowę przyglądając się sobie, a potem wzruszyła ramionami. Nie wyglądała wyzywająco.
- Hej ? – wołała z korytarza Isabel – Opiekunka do dziecka melduje się na rozkaz.
Liz wsunęła do pokoju głowę – Wejdź.
Trzasnęły drzwi i oczy Isabel otworzyły się szeroko kiedy zobaczyła wychodzącą z łazienki Liz.
- No co ? – spanikowała – Myślisz, że za dużo ?
Isabel uśmiechnęła się i potrząsnęła głową – Chyba w sam raz – Odwróciła się do łóżka i wzięła na ręce Zandera – Prawda, mój panie ? Mama wygląda zniewalająco.
- Aaahh – zawołał radośnie potrząsając grzechotką.
Liz śmiała się – On jest stronniczy.
- Na pewno – zgodziła się Isabel – A co do Maxa. Prosił, żeby ci przekazać że wyjdzie jak tylko wrócę z dzieckiem do domu. Wystarczy ci czasu ?
- Doskonale. Jestem już prawie gotowa – odwróciła się i przejrzała się znowu w lustrze – Może powinnam upiąć włosy – myślała głośno – Jest tak gorąco.
- Zostaw je rozpuszczone – stwierdziła Isabel.
Liz spostrzegła jej rozbawione spojrzenie i uśmiechnęła się porozumiewawczo. Max krył się głęboko ze swoim uwielbieniem włosów – Masz rację. Chociaż wolałabym, żeby nie było tak ciepło – westchnęła.
- A od czego jest klimatyzacja – Isabel rozglądała się po pokoju – Będzie mi coś jeszcze potrzebne ?
- Tylko pieluszki – powiedziała Liz podając jej zapakowaną torbę – Całą resztę masz u siebie.
- W takim razie, w porządku – Isabel zarzuciła torbę na ramię – Chyba już pójdziemy. Baw się dobrze, Liz.
- Dzięki Isabel – wyciągnęła rękę i uścisnęła małą łapkę – Będziesz grzecznym chłopcem, prawda ? Nie sprawisz cioci Isabel kłopotu – pocałowała go w policzek.
- Na pewno, tak ? – Isabel wtuliła nos w miękki policzek – To na razie, do zobaczenia.
- Pa – pomachała im Liz. Zander odpowiedział jej potrząsając grzechotką i śmiejąc się radośnie.
Wyszli. Liz stanęła przy lustrze i czesała włosy. Miała rację kiedy powiedziała Isabel, że jest gotowa. Za gorąco było na makijaż więc tylko pociągnęła tuszem rzęsy i nałożyła na usta trochę błyszczku. Zastanawiała się nad jakimś wisiorkiem ale na wspomnienie czegoś dodatkowego na skórze, robiło jej się jeszcze bardziej gorąco. Max będzie musiał pogodzić się z prostotą.
Zesztywniała słysząc pukanie do drzwi. Isabel wyszła przed chwilą a na Maxa było za wcześnie. Była jeszcze jedna możliwość, ale to jej teraz zupełnie nie odpowiadało. Westchnęła.
- Witaj, skarbie. Jak ci idzie ? – do pokoju zaglądnęła matka – Pomóc ci w czymś ?
- Nie, dzięki mamo – pociągnęła jeszcze raz szczotką wzdłuż włosów, a potem odstawiła ją na komodę – Widzisz ? Jestem gotowa.
- Wyglądasz pięknie, Liz.
Czuła że się rumieni, tym razem nie z powodu upału – Dziękuję, mamo – szepnęła – Nieźle to wszystko wygląda ?
Matka potrząsnęła głową – Powiedziałabym, że wyglądasz dużo lepiej niż nieźle. Gdzie Max cię zaprosił ?
Wzruszyła ramionami i zaglądnęła do torebki – Nie powiedział. Na jakąś kolację – Klucze, trochę gotówki, telefon komórkowy. Dorzuciła jeszcze błyszczyk do ust i małe pudełeczko miętówek. Wszystko ?
- Skarbie, wiem że nie było ci ostatnio łatwo z powodu naszego odnoszenia się do Maxa...
- Mamo, proszę, nie zaczynaj – westchnęła podnosząc w górę oczy – To tylko randka, w porządku ?
- Wiem. Chcę tylko powiedzieć, że w ostatnim czasie wykazaliście dużo rozsądku, nawet kiedy uważaliśmy że będzie to dla was trudne. I cenimy sobie że w pewnych sprawach zwolniliście. Nie wiem, czy to miało związek z naszymi, wcześniejszymi sugestiami – uśmiechnęła się smutno – podejrzewam że chyba wbrew nim. Ale oboje wykazaliście dużo mądrości i odpowiedzialności w swoich uczuciach i jesteśmy z was dumni.
Liz poczuła jak wzbierają w niej łzy i przymknęła oczy, żeby je powstrzymać. Dzięki ci Boże za wodoodporny tusz, pomyślała.
- Spędź miło dzisiejszy wieczór, skarbie. Bardzo na niego zasłużyłaś – uścisnęła ją szybko – Jak przyjdzie Max, poproszę go na górę, dobrze ?
- Dziękuję mamusiu. Za wszystko.
- Wracaj szczęśliwie, kochanie.
********
- Gdzie pójdziemy ? – zapytała Liz. Siedziała obok Maxa w jeepie, na parkingu przed Crashdown.
- To zależy od ciebie – odpowiedział.
- Dlaczego ?
- Chciałbym, żebyś zdecydowała. Moglibyśmy coś szybko przekąsić w Pizza Pan i załapać się potem na pokaz pod tytułem The Mummy Returns. Lub, jeżeli wolisz poszlibyśmy na spokojną kolację do Senor Chow’s. Możemy tam także zagrać w bilard - Trzymał ręce na kierownicy, pochylił się i szukał jej wzroku – Co o tym myślisz ?
Liz zastanawiała się przez chwilę nad propozycjami. Jedna z nich to możliwość spędzania razem kilku spokojnych godzin, bez konieczności prowadzenia długich rozmów na tematy których wolą raczej nie poruszać. Druga to powrót do atmosfery ich prawdziwej, pierwszej randki. Miała wrażenie, że w pytaniu o wybór kryło się coś więcej, ale to i tak nie miało żadnego znaczenia. Dla niej odpowiedź była jasna.
- Zdecydowanie wolę pójść do Chińczyka – odpowiedziała.
- Więc Senor Chow’s – powiedział i uruchomił samochód.
Restauracja była przepełniona, ale zaraz znaleziono im miejsce i Liz podejrzewała, że pomimo dania jej możliwości wyboru, Max wcześniej dokonał rezerwacji. Ich stolik znajdował się w spokojnym kąciku ale nie na tyle, żeby obsługa ich ignorowała jednak wystarczająco daleko od innych gości aby podczas rozmowy mogli czuć się swobodnie. Chwilę zastanawiali się nad wyborem dań i zamówieniem. Potem kelnerka przyniosła im dzbanek herbaty i szklanki na wodę z lodem.
- Dawno tu nie byłam – powiedziała półgłosem Liz rozglądając się dyskretnie.
- Ostatni raz byliśmy wspólnie z Michaelem i Marią – przytaknął Max.
Liz roześmiała się cichutko i umilkła – Właściwie...
- Co ?
- Był jeszcze jeden wieczór, kiedy Topolsky wyznaczyła mi spotkanie – powiedziała cicho.
- To się nie liczy.
- Nie, masz rację. Nie liczy się – właściwie nie chciała o tym pamiętać.
- Kiedy przyszedłem po ciebie, twoja mama była wyjątkowo miła. Co się stało ?
- Zaskoczyła mnie. Przyszła kiedy się przygotowywałam i powiedziała jak bardzo ona i tatko są z nas dumni. No wiesz, że zwolniliśmy – bawiła się pałeczkami do jedzenia nie mogąc popatrzeć mu w oczy – Jakby spodziewali się, że w którymś momencie uciekniemy.
Max wzruszył ramionami – Przecież nigdy nie było o tym mowy.
- Tak, ale oni to sobie inaczej wyobrażali – zwróciła mu uwagę.
- Hmm. Chyba tak – westchnął lekko. Sięgnął i ujął jej niespokojne palce – Liz, jak się z tym czujesz ?
Popatrzyła na niego zaskoczona – Z czym ?
- Z tym co robimy. Ja...My tak naprawdę nigdy o tym nie rozmawialiśmy. To ja w pewnym sensie narzuciłem ci, że powrócimy do rozmowy jak będę gotowy. Zgodziłaś się dać mi czas, na określonych przeze mnie warunkach. Ale czego ty potrzebujesz ? Nigdy o tym nie mówiłaś, a ja powinienem zapytać.
- Dałeś mi wybór, Max. Mogłam odmówić.
- Chyba mogłaś – zgodził się – Chciałem...powinniśmy być uczciwi wobec siebie. Jeżeli się czegoś nauczyłem, to właśnie tego. Nie wtedy, kiedy tak jest wygodnie lub nie chcemy skrzywdzić kogoś ale zawsze i we wszystkim. Nie chcę o niczym przesądzać.
Skupiła się na jego ręce, którą przykrył jej dłoń – Jestem tutaj bo tego chcę – powiedziała ciepło. Poczuła jak się dzięki niemu rozluźnia, właśnie przez ten jedyny kontakt – I dlatego, że mam ochotę przetrzepać ci trochę tyłek, ogrywając cię w grze w bilard. Znowu – podniosła oczy uśmiechając się do niego.
- Och, sądzisz że sobie poradzisz ? Może jestem w tym dobry ? – droczył się.
- Na pewno – parsknęła chichocząc.
- Jesteś za bardzo pewna siebie – powiedział stanowczo - Chyba cię rozczaruję.
- Hej, tylko bez oszustw, Maxie Evansie – przechyliła się przez stół i powiedziała cicho – Jak zobaczę jakieś dziwne jarzenie pod bilami, to pożałujesz.
- Naprawdę ? - zapytał, wyraźnie zainteresowany – Jak bardzo ?
- Bardzo.
- Może się założymy ?
- Może – odpowiedziała – Ale wcześniej chciałabym coś zjeść – podeszła kelnerka z wielką tacą i Liz poczuła skręcanie w żołądku, była głodna.
Jedli, próbując wszystkiego po trochu. Nakładali do miseczek smażony ryż, kluseczki z sosem i wieprzowiną na ostro, opiekane kawałki kurczaka z warzywami. Wszystko popijali niezliczoną ilością herbaty. Kiedy skończyli, obsługująca ich kelnerka doniosła plasterki pomarańczy i ciasteczka z losami. Nagle poczuli się niepewnie.
- Nie ma powodu do obaw – Max zdecydowanym ruchem podał jej małą tackę i czekał aż wybierze – O ile pamiętam, mamy okazję poznać naszą przyszłość.
Coś było w jego oczach, że Liz zadrżała. Zmusiła się do uśmiechu, wyciągnęła ciasteczko i odpakowała. Max wziął następne i zrobił podobnie.
- I co ? – zapytał po chwili.
- Nic specjalnego. Najwyraźniej w przyszłości czeka mnie podróż. A u ciebie ?
Wzruszyła ramionami i rzucił na stół swój papierek – Chyba nie umiałbym powtórzyć tego pierwszego tańca.
Liz uśmiechnęła się – A co z bilardem ?
- To co, zakładamy się ?
Poruszyła ramionami – Bez warunków wstępnych ? Zwycięzca zgarnia wszystko.
Zmrużył oczy – To może być niebezpieczne.
- Tylko nie mów że się boisz. Nie mówiłeś czasem, że mogę się rozczarować ? – zapytała z łobuzerską miną.
- Tak powiedziałem ? – westchnął - Zgoda. Ale jeżeli będę rycerski i pozwolę ci wygrać, będę miał szansę się zrewanżować ?
- Jasne – powiedziała wybierając kijek – Małą, ale zawsze.
Max jęknął i zaczął rozkładać bile – Ale nie będziesz mi robiła wyrzutów z powodu przegranej ?
- Przeżyjesz – pochylała się nad stołem i wybiła piłeczki – Mój ruch – powiedziała, przeszła do przodu i ustawiła się do następnego wyrzutu.
Pierwsze dwie bile udało jej się wbić bez kłopotu. A potem trochę się skomplikowało. Nie dlatego, że nieczysto zagrała ale zaczęła odczuwać na sobie spojrzenie Maxa. Stanął naprzeciwko, oparł się o kijek i wpatrywał się w nią. Czuła na sobie jego oczy gdy pochylała się nad stołem, szukając najdogodniejszej pozycji. Jakby nagle przestał interesować się grą, a skupił się tylko na niej. Tak było do chwili kiedy nie trafiła w kolejnym uderzeniu i wtedy zrozumiała na czym skupił wzrok. Dopiero teraz się zorientowała, że odpiął jej się trzeci guzik przy sukience i za każdym razem kiedy pochylała się nad stołem, piersi mocno wysuwały się ze staniczka, co dawało Maxowi ciekawy widok. Rzuciła na niego szybkie, spłoszone spojrzenie i spotkała pociemniałe oczy, w których było pożądanie i lekkie rozbawienie. Fala gorąca przebiegła jej po twarzy i nie zdziwiłaby się gdyby policzki przybrały kolor sukienki.
- Teraz moja kolej – powiedział odrywając od niej oczy. Pochylił się nad stołem, oceniając kąt uderzenia i szeptał coś do siebie. Liz obserwowała mięśnie ramion kiedy trzymał kij bilardowy, skupiając się przed uderzeniem. Zanim się zorientowała bile wylądowały w koszu.
- Uczyłeś się – powiedziała zaskoczona.
- Od ostatniego razu, kiedy graliśmy razem, tylko fizyki – wyjaśnił – Wszystko się przydaje, prawda ? – pochylił się i przymierzył do kolejnego uderzenia ale tym razem spudłował – Cholera.
Liz śmiała się – Dobrze. Popisujesz się. Odsuń się.
- Kto się popisuje ? – zapytał tajemniczo.
Potrząsnęła głową, obchodziła stół oceniając z którego kąta stołu ma zacząć. Tak się skoncentrowała, że była zaskoczona kiedy Max podał jej torebkę.
- Twój telefon – powiedział. Na potwierdzenie jego słów odezwał się przytłumiony dźwięk dzwonka.
Zmarszczyła brwi, wyciągnęła komórkę i popatrzyła na wyświetlacz - Mamo ? Co się dzieje ?
- W porządku, kochanie. Wybacz mi, że ci przeszkadzam ale przed chwilą był w kawiarni pan Davis. Maxa szef ?
- Brody ? – popatrzyła do góry i zobaczyła jego pytający wzrok – Czego chciał ?
- Właściwie szukał Maxa. Powiedziałam mu że wyszliście na kolację ale był tak zdeterminowany, że postanowiłam zadzwonić do ciebie. Zachowywał się dziwacznie.
- Powiedział dlaczego szuka Maxa ?
- Nie. To było najdziwniejsze. Stwierdził tylko, że to ważne i chce spotkać się z Maxem dziś wieczorem.
- Gdzie on teraz jest ? – podpowiadał jej cicho Max.
- Mamo, czy on tam jeszcze jest ?
- Nie. Powiedziałam mu że się z tobą skontaktuję ale on stwierdził, że spróbuje sam cię odnaleźć – powiedziała z wyraźnym niesmakiem – Liz, czy to dobrze, że Max pracuje dla tego człowieka ? Robi na mnie nie najlepsze wrażenie.
- To dziwak mamo, ale poza tym jest naprawdę fajny.
- Larek ? – szepnął Max.
Skinęła głową – Chyba tak – odpowiedziała mu bezgłośnie. Patrzyła jak Max wyciąga z kieszeni portfel i wraca, żeby uregulować rachunek – Mamo, jakby wrócił Brody, daj mu numer mojej komórki, dobrze ? A na razie spróbujemy go odszukać. Może po prostu zgubił klucze.
- W porządku, skarbie, przykro mi że właśnie dzisiejszego wieczoru masz kłopot. Ten człowiek powinien poczekać z tym do rana.
- Już dobrze, zobaczymy się później. W porządku ?
- Pa. Spróbuj cieszyć się resztą wieczoru.
- Dzięki, mamo - Wyłączyła telefon, wsunęła do torebki i podeszła szybko do drzwi gdzie czekał na nią Max – Co o tym myślisz ? – zapytała kiedy ujął ją za łokieć i prowadził do samochodu.
- Nie wiem – powiedział ponuro – To mi się nie podoba. Larek nie uprzedzał, że złoży wizytę.
- Myślisz, że coś się stało – serce zaczęło mocniej uderzać – Prawda ?
- Nie wiem – powtórzył. Pomógł jej wejść do jeepa, obszedł samochód dookoła i usiadł obok. Włączył komórkę – Żadnych wiadomości – powiedział i nacisnął numer.
- Do kogo dzwonisz ?
- Do Isabel – czekał chwilę i Liz zobaczyła ulgę w jego oczach – Iz. U ciebie w porządku ? – słuchał chwilę – Dobrze. Nie, posłuchaj, szuka mnie Brody. Prawdopodobnie to Larek – westchnął – Po prostu zostań i bądź czujna. Gdyby się pojawił daj mi znać, dobrze ? – uśmiechnął się do Liz, chcąc dodać jej otuchy – Przedzwoń do Michaela i powiadom go także. Tak, damy ci znać. Dzięki.
- Z Zanderem w porządku ? – zapytała kiedy się wyłączył.
- Świetnie. Chyba nie ma się czym niepokoić, ale na wszelki wypadek nie spuszcza z niego oka.
- Jednak prosiłeś ją, żeby przedzwoniła do Michaela. Dlaczego ?
Uruchomił samochód i popatrzył na nią – Właściwie mogłem przedzwonić do niego. Ale to chyba także niezły pomysł. No wiesz, jak usłyszy co się dzieje sam przybiegnie, nie będzie się czuł jakbym mu rozkazywał. A Isabel ucieszy się że jej ufam i jeszcze sama coś wymyśli.
- Bardzo rozsądne – powiedziała Liz. Chociaż skręcało ją ze strachu w żołądku, to było jej troszkę lżej, że dzięki Maxowi, Zandera i Isabel chroni teraz Michael.
- Uczę się – mruknął. Sięgnął i ścisnął jej dłoń pocieszająco – To może nic nie być ale nie chcę niczego zaniedbać, rozumiesz ?
- Tak.
*****
W UFO Center wszystkie światła były pozapalane mimo że Max przed wyjściem je pogasił. Otworzył kluczem drzwi frontowe.
- Chyba tu jest – powiedział spokojnie. Chodźmy – wziął ją za rękę i sprowadził po schodach.
Wyczuła jakiś ruch na górze i podniosła wzrok w stronę biura – Tam. Chyba coś widziałam.
- Brody ? – krzyknął Max – To ty ?
Szczupła, blada postać Brodyego wyłoniła się z cienia na podeście schodów - Max Evans ?
- Tak, Max – odpowiedział, wyszedł na środek żeby Brody go zobaczył – Mama Liz powiedziała, że mnie szukałeś.
Wyglądało, że Brody się uspokaja – Tak naprawdę Larek, jak chyba się domyśliłeś.
- Tak, chciałem się tylko upewnić. Co się dzieje ? Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie.
Larek zmarszczył brwi - Mam dla ciebie dosyć niepokojącą informację – powiedział. Zszedł szybko ze schodów.
- Chodzi o Nicholasa ? Wyjechał z Nowego Yorku ? – pytała z niepokojem Liz.
- Nie. Nie mam na ten temat wiadomości.
- W takim razie co ? – nalegał Max.
- Dwór Kivara ogłosił śmierć Avy.
Max odetchnął głośno i ścisnął mocniej rękę Liz – Na pewno ?
- Zdecydowanie. Wszyscy o tym mówią.
- Wiedzą, że ja to zrobiłem ? – zapytał niepewnie Max.
Larek zmarszczył brwi jakby się nad czymś zastanawiał i za chwilę złagodniał – Nie. Źle mnie zrozumiałeś, Max. Nie mówię o tej, którą nazywałeś Tess. To Ava, z drugiej czwórki. Tamtą spotkałem z tobą na Szczycie, tak ?
Liz poczuła ucisk serca – Mówisz o Avie z Nowego Yorku ? To ta Ava jest martwa ? Co się stało ?
- Została zamordowana. Informacja o jej śmierci przyszła gdzieś z Pensylwanii – odpowiedział.
- Więc nie było jej wtedy w Nowym Yorku ? A Nicholas nigdy nie opuszczał miasta ? – zapytał Max.
- To, że Nicholas nie puszczał miasta nie znaczy, że nie stoi za śmiercią Avy. Na pewno zabił ją jakiś obcy – powiedział Larek.
- O Boże - jęknęła Liz – Ona mi pomagała. Była tu przez tydzień, spała na kanapie przy schodach. Kiedy wyjechała...Boże, nawet nie zapytałam dokąd się wybiera. Na pewno nie wróciła do Ratha i Lonnie. Jak mogłam pozwolić jej...
- Liz, przestań. Nikt tu nie zawinił, rozumiesz ? – Max chwycił ją za ramiona i lekko potrząsnął – Daj spokój. Weź się w garść.
Skinęła głową – Wiem. Już dobrze. Tylko...gdyby nie ona, nigdy nie odnalazłabym cię w Nowym Yorku, Max. Byłbyś teraz martwy.
Zacisnął usta i szybko kiwnął głową – Spróbujemy się czegoś dowiedzieć – odwrócił się do Lareka – Wiemy kto mógł to zrobić ?
- Logiczny wybór to Rath i Vilandra – powiedział – Chociaż nie mam na to żadnego potwierdzenia. Ale mam także zasadnicze pytanie. Dlaczego wyeliminowali Avę, właśnie teraz ?
- Wiedzą, że Tess także nie żyje ? – zapytał Max.
- Nie na Antarze. Usłyszałbym. Jeżeli nawet Nicholas śledzi na bieżąco sytuację, nikogo o niej nie informował.
- Tak naprawdę pojawiają się dwa pytania – Max zmęczony, westchnął – Dlaczego Ava zginęła właśnie teraz ? I jaki będzie ich następny ruch ?
- Spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej, ale moje możliwości są ograniczone. Jeżeli zdarzenia rozgrywają się na Ziemi, bez wiedzy Kivara, mam związane ręce.
- Rozumiem – powiedział Max – Będziemy wdzięczni za każdą informację.
- Muszę już iść. To ciało nie jest w pełni przygotowane, a ja pozbawiam go siły – Larek skinął głową – Jeżeli dowiem się więcej, spodziewajcie się mnie jutro.
- W porządku. Dziękuję – Max popatrzył na Liz – Lepiej chodźmy. Nie chcę tu być kiedy Brody będzie dochodził do siebie.
- Jak będzie się czuł kiedy się ocknie ? – zapytała Liz.
- Jak zwykle, zdezorientowany, ale nie powinien odczuwać jakiś fizycznych skutków – uspokoił ją Larek.
- Chodźmy – Max pociągnął ją za rękę – Musimy powiadomić pozostałych.
*******
- Czy Larek powiedział, jak zginęła Ava ? – zapytała Isabel.
Siedzieli w pokoju Maxa – Liz, Michael, Isabel i Max – i z uwagą rozmawiali o nowych wydarzeniach. Liz tuliła do piersi Zandera, kołysała go jednostajnie, chociaż bardziej pomagało to jej niż jemu.
Max potrząsnął głową – Wiemy tylko tyle, że zrobił to jakiś obcy – powiedział ponuro.
- Jak to się stało, że pochodzimy z tego samego DNA ? – mruczał Michael – Zabili Zana, teraz Avę. Nie mogę uwierzyć, że ci odmieńcy są naszą, inną wersją.
- Nie są tacy jak my – powiedziała stanowczo Isabel – My byśmy nigdy...
- Nigdy ? – przerwał Max – Nie zapominajmy co się stało z Tess.
- Max, to coś zupełnie innego – pocieszała go Liz.
Poruszył ramionami – Może, ale to nie zmieni faktów. Unicestwiłem ją przy pełnym poparciu Michaela. Pamiętaj o tym zanim będziemy obłudnie temu zaprzeczać.
- Nie porównuj historii z Tess, z tym co zrobili Zanowi – upierała się Isabel – Przecież prawie wepchnęli go pod ciężarówkę, tylko dlatego że nie chciał jechać z nimi na Szczyt.
- Słuchajcie, może wrócimy do tematu – przerwał im Michael – Śmierć Avy, to prawdopodobnie sprawka Ratha i Lonnie. Co to ma wspólnego z nami ?
- Larek twierdzi że Ava została zabita w Pensylwanii – powiedziała Liz – Skąd tam się znalazła ? Przejazdem ? Albo gdzieś się udawała ?
- Może wracała do Nowego Yorku – zastanawiała się Isabel.
- Albo z niego wyjechała – powiedział Max – Kiedyś pomogła Liz. Może była w drodze do nas, żeby nas przed czymś ostrzec.
- Nie sądzisz, że przesadzasz ? – zapytał Michael.
- Niekoniecznie. Zwróć uwagę na okoliczności. Kręcąc się po Nowym Yorku mogła usłyszeć o spisku Nicholasa i postanowiła nas o tym zawiadomić – upierał się Max.
- A może prościej. Rath i Lonnie dowiedzieli się, że Ava pomogła uratować ci skórę – sugerowała Isabel – Zabili ją bo pokrzyżowała im plany.
- To prawda – poparła ją Liz – Zajęło im trochę czasu namierzenie jej bo przenosiła się z miejsca na miejsce.
Max westchnął – Nie mamy możliwości dowiedzieć się co nimi kierowało, zakładając że to oni zamordowali Avę.
- Co dalej ? siedzimy i czekamy na więcej informacji od Lareka ? – zapytał Michael.
- Masz lepszy pomysł ? – odpowiedział mu Max.
Michael zirytowany, pokręcił głową.
- Zdajesz sobie sprawę, że jeżeli Rath i Lonnie szukali Avy dlatego że nam pomogła, mogli wiedzieć o rozwijających się mocach Liz – powiedziała spokojnie Isabel.
Ciężar jaki Liz czuła w żołądku, od kiedy dzwoniła jej matka stawał się coraz bardziej nieznośny. Zamknęła oczy i wcisnęła nos w maleńki policzek, wdychając jego słodki zapach. Nie mogła uwierzyć w te gwałtowne zmiany. Ale kiedy zaczęła ogarniać ją panika, silne palce dotknęły jej karku, masując delikatnie. Drżące ciepło przebiegło wzdłuż kręgosłupa i poczuła jak Max przygarnia ją z dzieckiem do siebie.
- Jest późno – powiedział – Porozmawiamy jutro dłużej. Chciałbym powiadomić pozostałych.
- W porządku – powiedział Michael – Poradzisz sobie z odwiezieniem ich do domu ?
- Oczywiście. Zobaczymy się jutro – odsunął Liz żeby wstać i sięgnął po Zadera – Ja go wezmę.
Liz wyszła do pokoju Isabel pozbierać jego rzeczy. Wracała ze spakowaną torbą gdy pod drzwiami pokoju Maxa usłyszała cichą rozmowę. Zatrzymała się.
- Michael, powiedziałem jutro.
- Dobra. Ale to ważne – naciskał Michael.
- Co ? – usłyszała zmęczone pytanie Maxa.
- Zakładasz, że Nicholas nic nie wie o Tess, a jeżeli się mylisz ? Miał piekielnie dobry powód żeby zabić Avę.
- Jestem zmęczony, Michael. Streszczaj się.
- Cholera, Max. Nie dociera do ciebie ? – syknął – Bez Tess i Avy, nie tworzymy Królewskiej Czwórki. Rozumiesz ?
Liz oparła się o ścianę i wolno odetchnęła. Serce zaczęło nagle bić szybko, tłocząc w żyły lodowatą krew. Czuła jak drętwieją jej palce.
„ ...Bez Tess reszta nie przeżyje. Czworo z nas - Michael , Isabel , Tess i ja – jesteśmy ze sobą nierozerwalnie związani. Każde z nas dysponuje innymi właściwościami. Brak jednego ogniwa spowoduje, że mechanizm zacznie się rozpadać..”
Słowa te odbiły się echem w pamięci i wzdrygnęła się. Mimo ciepłej nocy ramiona pokryły się gęsią skórką.
W chwilę później z pokoju wyszedł pobladły Max, trzymając na ramieniu Zandera. Liz wyprostowała się i spotkała jego mroczne spojrzenie. Zmusił się do uśmiechu, przepuścił przed sobą Michaela, zachowując się jakby nad wszystkim panował. Zrozumiała. Wiedział, że podsłuchiwała.
- Zabrałaś wszystko ? – zapytał.
Kiwnęła głową – Chodźmy.
*******
Po powrocie do domu, Liz podziękowała mamie za wiadomość o Brodym. Trochę skłamała na temat spędzonego wieczoru z Maxem. Z uśmiechem opowiadała o kolacji i grze w bilard. Zlekceważyła kłopoty Brodyego tłumacząc to brakiem pamięci odnośnie jakiś dokumentów jakie wcześniej przygotował dla niego Max. Na koniec życzyła rodzicom dobrej nocy, uściskała oboje i poszła do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Nie była zaskoczona, widząc czekającego na nią a na balkonie Maxa – Hej – otworzyła okno.
Wskoczył do pokoju – W porządku ? - zapytał łagodnie.
Zmusiła się do uśmiechu – Jasne, dlaczego nie ? Dzień pełen wrażeń, prawda ?
- Liz, przestań.
Potrząsnęła głową i zajęła się Zanderem przygotowując go do snu. Wiedziała, że Max ją obserwuje, kiedy zmieniała dziecku pieluszkę i przebierała w czyste ubranko, jednak nic nie mówił czekając aż skończy. Położyła Zandera do koszyka, odwróciła się i spotkała jego oczy. Były pełne bólu, tak można było je tylko określić. .
- To nie twoja wina – powiedziała.
- Tym bardziej nie twoja. Liz, wiem że się boisz ale przyrzekam, będzie dobrze.
Cichutko westchnęła – Chciałabym w to wierzyć – szepnęła – Ale nie możesz być pewien. Nikt z nas. Nic nie poradzę ale widzę te wszystkie...przepowiednie. To, co Michael mówił na temat Czterech Symboli...
- Liz, to nie ma znaczenia.
- Oczywiście, że ma. Wszystko ma znaczenie. Nie bez powodu zostaliście przysłani tu razem, Max. I wszystkie dzwonki w mojej głowie przypominają mi jak ważna była Tess. Jak była ważna Ava. Potrzebna ci była ich siła, która cię wzmacniała. A teraz...- ucichła, w oczach pojawiły się łzy – Jak mogę się nie bać ? Powiedz.
Westchnął, szybko podszedł do niej i wziął ją w ramiona, głaszcząc uspokajająco po plecach – Nie wiem – szeptał – Masz rację. Mogę cię zapewniać żebyś mi zaufała, ale to nie jest takie proste, prawda ?
Patrząc w jego oczy przeżyła wstrząs – Max, to nie ma nic wspólnego z zaufaniem. Ufam ci całym moim istnieniem. Istnieniem Zandera. Ale nie możesz zapanować nad wszystkim.
- Nienawidzę siebie, że przez to jaki jestem narażam cię na niebezpieczeństwo. Że ta sytuacja stała się dla ciebie pułapką.
- Nie było żadnej pułapki – oparła policzek na jego piersi. Podniósł rękę i odgarniał jej włosy z twarzy. Palce plątały się w tym potoku jedwabistych pasm – To także moje życie, Max. Takie wybrałam.
- Nie takie wybrałaś. Zostałaś wciągnięta i starałaś się znaleźć w nim najlepiej jak umiałaś.
- Nie – poprawiła go – Dokonałam wyboru. I nawet kiedy sprawiałam cierpienie, kiedy odchodziłam, kiedy próbowałam uciekać, wracałam. Zawsze wracałam, Max – szeptała.
Stali długo, podtrzymując się nawzajem. W końcu Max odsunął ją odrobinę i popatrzył na nią przekornie – Wybacz za nasz nieudany wieczór. Nie mamy do nich szczęścia, prawda ?
Liz poruszyła ramionami – No tak, Michael opleciony pajęczyną, wyskakująca z krzaków Topolsky, kosmici przynoszący złe wieści – pochyliła głowę – Racja. Może nie mamy szczęścia. Ale może ono jest właśnie w tym, co staramy się robić codziennie.
Przesunął palcem poprzez kość policzkową do kącika jej ust. Uśmiechnęła się smutno – Mówiłem ci, że pięknie dzisiaj wyglądałaś ? – zapytał.
- Nie za bardzo – opuściła wzrok.
- Tak było.
- Dziękuję.
Patrzyła znowu w jego oczy. Chciała o tylu sprawach rozmawiać – pytać. Nie starczyło na nie czasu, w ten wieczór. Dlaczego ją zaprosił ? Dlaczego zdecydował się na kolejny krok ? Chciała widzieć, jak bardzo poszli do przodu. Jakby je określił, w centymetrach, metrach. Ale małe światełko niepokoju w głębi jego oczu spowodowało, że milczała. Może lepiej będzie dla nich, nie wchodzić w to teraz głębiej.
- Co to jest ? – zapytał.
Potrząsnęła głową – Tylko się zastanawiałam.
- Nad czym ?
- Nad niczym ważnym.
- Dlaczego ci nie wierzę ? – zapytał, unosząc zabawnie kąciki ust.
- Max, chciałabym...- przegryzła wargę.
- Powiedz.
Spuściła wzrok – Mógłbyś zostać na noc ? – zapytała cicho. Nie wiedziała, dlaczego tak się denerwuje. Przecież spali ze sobą, kiedy biegł przez całe miasto, żeby sprawdzić czy jest bezpieczna. Tylko, że pierwszy raz sama go o to prosiła.
- Oczywiście.
- Dzięki.
W łazience, Liz umyła się i przebrała w męską koszulę do kolan. Max wyszedł z wilgotnymi włosami, ubrany tylko w dżinsy.
- Będzie ci tak wygodnie ? – podniosła brwi – Jest gorąco, mimo klimatyzacji.
- Tak jest dobrze – zapewnił ją.
Liz przesunęła się trochę i położyli się, każdy na swojej stronie łóżka. Jak zawsze, zapanowała długa, niezręczna cisza, kiedy uważali żeby się nawzajem nie dotknąć. Ale Zander leżał w swoim koszyczku, więc mieli sporo miejsca, żeby faktycznie tak się nie stało.
W końcu Max cicho westchnął - Liz ? – szepnął.
- Tak ?
- Chodź.
Odwróciła się powoli w jego stronę i teraz leżeli naprzeciwko siebie. Oparł się na łokciu a drugą ręką, w ciemności delikatnie obrysowywał kształt jej twarzy. Palcem przesuwał po ustach. Czekała w napięciu, że się pochyli i ją pocałuje – czuła, że tego pragnie – ale coś go powstrzymywało.
- Co ? – szepnęła – Coś jest nie tak ?
Dotknął ramienia i prowadził rękę w dół do jej dłoni – Nic. Wszystko będzie dobrze – Przyciągnął ją do siebie i przytulił do piersi – Śpij.
Oparła policzek na ciepłej skórze i zamknęła oczy. Obejmował ją i czuła jego usta na swoich włosach. Była otoczona jego ciepłem, znajomym zapachem i poczuciem bezpieczeństwa, którego zawsze doświadczała, kiedy ją trzymał. Bez względu na to co stanie się potem, teraz dawał jej oparcie.
Złożyła delikatny pocałunek w miejscu, gdzie spoczywał jej policzek i najmocniej biło jego serce, silne i niezmienne – Dobranoc, Max – mruczała.
- Dobranoc, Liz.
Cdn.
Ciepło.. Cieplej... No może nie jest jeszcze gorąco, ale wciąż się ogrzewa I Liz wreszcie zrozumiała (a raczej troszkę pomógł jej w tym Michael) , to co mnie dręczyło od początku
I co teraz? Zaryzykowała, a mimo wszystko efekt był ten sam ( no może prawie ). I tu się zaczynają problemy...
„ ...Bez Tess reszta nie przeżyje. Czworo z nas - Michael , Isabel , Tess i ja – jesteśmy ze sobą nierozerwalnie związani. Każde z nas dysponuje innymi właściwościami. Brak jednego ogniwa spowoduje, że mechanizm zacznie się rozpadać..”
I co teraz? Zaryzykowała, a mimo wszystko efekt był ten sam ( no może prawie ). I tu się zaczynają problemy...
No tak, masz racje Elu, Emily zniknęła i to w takiej chwili, ze nic tylko zęby w scianę wbić
Dzieki słonko...ta część była jak zwykle urocza- i nieco irytująca...Liz i Maxio mają rację- na ich miejscu byłabym mocno sfrustrowana- NIGDY nie moga pobyć przez chwile razem, bo albo Michael postanawia umrzeć, albo Topolsky zwariować, Tess wymordowac połowe wojskowej bazy a Maria wpaść z krotką wizytą...przerąbane...myslę, ze zaden fanaart nie odda tego tak dobrze, jak te fotki...
Dzieki słonko...ta część była jak zwykle urocza- i nieco irytująca...Liz i Maxio mają rację- na ich miejscu byłabym mocno sfrustrowana- NIGDY nie moga pobyć przez chwile razem, bo albo Michael postanawia umrzeć, albo Topolsky zwariować, Tess wymordowac połowe wojskowej bazy a Maria wpaść z krotką wizytą...przerąbane...myslę, ze zaden fanaart nie odda tego tak dobrze, jak te fotki...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Dzięki Lizziett za fotki, słodko oddają nastrój ich spotkania, chociaż ja spodziewałam sie bardziej tańca niż gry w bilard. Ale porównując to spotkanie z ich pierwszą randką, ta ostatnia wynika bardziej z potrzeby odszukania siebie niż romantycznego nastroju. Stąd może u Emily zamiast tańca mieliśmy bilard. Dla mnie zdecydowanie romantyczny charakter miało ich późniejsze spotkanie w domu. Co prawda powodem był lęk i chęć wspierania się ale one wynikały z naturalnej potrzeby bycia blisko siebie w sytuacji zagrożenia. Może niezrozumiała jest ta denerwująca rezerwa naszego uparciucha, ale on chyba potrzebuje jeszcze wyraźnego dowodu lojalności i zaufania. Wg mnie brakującym ogniwem czwartego symbolu będzie...Liz. A ja czekam, kiedy i w jakich okolicznościach puszczą im hamulce.
Popieram !!!! Na razie doczytałam tylko do 33 części i właśnie mam zamiar sprawdzić, co mnie ominęło. Może wyjatkowo poczytam komentarze "na bieżąco" innych fanów. Jeśli chodzi o moment, w którym "puszczą im hamulce" - to nie moge isę go doczekać, a jednocześnie... nie chcę. Wręcz obawiam sie tego momentu. Emily buduje super nastrój, naprawdę wspaniale pisze, ale nie wiem, czy przypadkiem nie zawiodę się na wspomnianej scenie - o ile bedzie, oczywiście... Tak samo było z graduation... tyle sie czekało na te chwilę, na ten odcinek i sceny "zaręczynowe"... rozczarowanie czy nie? i tak i nie... i właśnie tego sie boję w Objawieniu by Emily...A ja czekam, kiedy i w jakich okolicznościach puszczą im hamulce.
Po scenach zaręczyn w Graduation, Hotaru - fani przeżyli totalne rozczarowanie bo wiele osób (ja także) przed emisją odcinka na UPN czytało spojlery i gdyby wszystkie sceny były włączone, Graduation wyglądałoby zupełnie inaczej. A co do Emily i Objawień ...może najmilszą rzeczą jest czekanie, a narazie mam ochotę ją zabić.
Dzisiaj kolejny odcinek
OBJAWIENIA część 32
- Ciii. Już dobrze.
Cichy głos Maxa wyciągał Liz z głębokiego snu. Chwilę trwało zanim zrozumiała, że dochodził z miejsca gdzie spał Zander. Otworzyła oczy próbując dostrzec coś w mroku ale było na tyle jasno, że zobaczyła sylwetkę Maxa jak pochyla się i bierze na ręce dziecko.
- No, chodź – powiedział spokojnie.
Liz nie mogła się nie uśmiechnąć. Mimo, że od kilku miesięcy Max radził sobie doskonale w obchodzeniu się z Zanderem, w dalszym ciągu na ich widok w sercu czuła ciepło i miłość.
Usłyszała cichy śmiech – Wybacz kolego. Tatusiowie tego nie robią - powiedział rozbawiony.
Wysiliła wzrok i zorientowała się, że Zadner sapał przy nagiej piersi Maxa szukając spóźnionej, nocnej przekąski. Zdusiła w sobie śmiech, kiedy wracał w stronę łóżka. Szybko zamknęła oczy, postarała się wyrównać oddech, nie chcąc się zdradzić.
Westchnął cicho – Chcesz, żebym ją obudził, tak ?- mruczał. Zander był wyraźnie niespokojny, krótki krzyk był zapowiedzią głośnego płaczu – Już dobrze, dobrze – uspokajał go.
Łóżko obok niej ugięło się. Liz przewróciła się w jego stronę, układając się wygodniej na poduszce. Łagodnie odgarniał jej włosy z twarzy.
- Liz ?
- Hmm – mruknęła.
- Liz, chodzi o Zandera. Trzeba go nakarmić – gładził a potem lekko potarł jej ramię – Może pójdę do lodówki po butelkę ?
To ją otrzeźwiło. Otworzyła oczy i wpatrywała się w niego – Słucham ? – wykrztusiła.
Max uśmiechnął się – Wybacz. On jest głodny – powiedział i jakby dla wyjaśnienia, łagodnie położył pomiędzy nimi dziecko – Znajdę w kuchni butelkę i nakarmię go jeżeli jesteś śpiąca.
Potrząsnęła głową i usiadła – Dzięki, ale nie będziesz chodził po mieszkaniu o drugiej w nocy, w obecności rodziców.
Wzruszył ramionami, kiedy brała na ręce Zandera – Zachowywałbym się cicho.
- Ojciec właśnie przestał patrzeć na ciebie jak na potencjalnego mordercę i niech tak zostanie.
- Aaaam – domagał się Zander otwierając szeroko buzię.
Już dobrze, mój skarbie – poklepywała go jedną ręką, drugą odpinała przód koszuli – Mamusia jest przy tobie, chodź – mówiła przystawiając go do piersi. Głaskała gładki policzek, obrysowywała malutkie ucho uśmiechając się aż ucichł i przybrał błogą minę.
- Zadziwiające – mruknął Max.
- Co ? – zapytała podnosząc oczy.
- Przecież wiesz – skinął głową w stronę dziecka – Mieć takie proste potrzeby – przytulił dłoń do główki i głaskał śliczne włoski – Leżeć spokojnie i ufać, że rodzice zatroszczą się o wszystko.
Wpatrywała się w niego dłuższą chwilę – Ty nigdy się tak nie czułeś, prawda ? – zapytała w końcu. Zerknął na nią zaskoczony – Nawet kiedy zostałeś adoptowany – dodała.
- Chyba...nie – przyznał - Zawsze było to dręczące uczucie, że jesteśmy inni. Nawet kiedy zrozumiałem jak bardzo. I jak musimy być ostrożni.
- Czy kiedykolwiek czujesz się bezpieczny ?
- Bezpieczny ? – powtórzył – Nie chodzi o to, że nie czułem się bezpiecznie. Bo na początku tak było – zmarszczył brwi – Bardziej chodzi mi o poczucie braku przynależności. Chciałem wracać do domu, albo myślałem, że wrócę nawet kiedy nie wiedziałem gdzie jest dom. Dla Isabel od początku wszystko było prostsze, dla mnie nie.
- A teraz ? – zapytała spokojnie.
- Chodzi o poczucie bezpieczeństwa ? – podniósł brwi.
- Nie, czy znalazłeś swoje miejsce ? – czekała wpatrując się w niego.
Max odwrócił się zamyślony – Nie zastanawiałem się nad tym – przyznał – Przynajmniej nie w taki sposób jak myślisz. Ale chyba to zrobię.
Liz skinęła głową. Odwróciła się do Zandera ale myślała nad tym co powiedział Max. To jej dużo wyjaśniało o jego potrzebie zamykania się przed innymi i konieczności czuwania – bardziej niż bycie przywódcą w poprzednim życiu. Było smutną prawdą, że Max nigdy nie miał nikogo, kto by go rozumiał. I tego nie można było odwrócić czy zmienić. Jego wysokie poczucie odpowiedzialności kształtowało się latami, uwarunkowane dwoma istnieniami, nie jednym.
Gdy Zander znowu zasnął, Max odniósł go do koszyka i wśliznął się do łóżka obok Liz. Tym razem nie było momentu wahania. Objął ją i przygarnął do siebie. Leżała przyciskając policzek do gładkiej skóry i rozluźniła się w jego objęciach. Każda wypukłość, każda linia jej ciała pasowały do niego idealnie i zaczęła jej towarzyszyć natrętna myśl, że przynajmniej pod tym względem Max jest doskonały.
Ośmielona jego czułością i ciepłem, zdecydowała się - Max ? – szepnęła.
- Hmm ? – zapytał, bardziej zamyślony niż śpiący.
- Dlaczego dzisiaj ? Chodzi mi o naszą randkę. Dlaczego właśnie teraz mnie zaprosiłeś ? – czekała w napięciu, bojąc się, że się wycofa albo nie będzie chciał rozmawiać. Ale on tylko wsunął dłoń w jej włosy i palcami gładził po karku.
- Z powodu Isabel.
Takiej odpowiedzi nie oczekiwała. Uniosła głowę i patrzyła na niego – Isabel namówiła cię żebyśmy się spotkali ?
Uśmiechnął się przekornie – Nie – uspokoił ją. Delikatnie zmusił ją żeby się położyła i wyciszyła – Rozmawialiśmy. O Alexie.
Nawet nie patrząc na niego, wiedziała, że już się nie uśmiecha – Dlaczego o nim ?
- Któregoś dnia poszedłem na cmentarz. Nie byłem tam od dnia pogrzebu bo nie znaliśmy jeszcze prawdy o jego śmierci. Chyba...chciałem się wytłumaczyć, wyjaśnić. Przeprosić za kłamstwa Tess i naszą ignorancję – westchnął cicho – Kiedy tam byłem i wylewałem z siebie to, co leżało mi na sercu, przyszła Isabel. Nie wiedziałem, że przychodziła tam kilka razy w tygodniu i przynosiła mu świeże kwiaty.
- Ja także nie wiedziałam – powiedziała Liz.
- Zapytałem, jak ona to robi. Jak udaje jej się przedzierać przez kolejne dni, wiedząc, że jesteśmy odpowiedzialni za jego śmierć.
- Liz gwałtownie podniosła głowę – Max, przecież nie ty !
- Ciii – uspokajał – Pozwól mi skończyć, dobrze ?
Położyła się znowu ale objęła go rękami. Max gładził jej włosy, potem wsunął pod nie rękę, położył dłoń na plecach i miękko prowadził wzdłuż kręgosłupa.
- Isabel powiedziała, że długo nie mogła dojść do siebie, po tym co Tess zrobiła Alexowi. Obwiniała się, że przez dwa lata nie przyszło jej nic takiego do głowy, niczego nie dostrzegła, żadnego znaku, wskazówki która pomogłaby nam wcześniej to pojąć. I właśnie to postanowiła sobie wybaczyć. Każdego dnia kiedy wstaje stara się pamiętać, że ty nas za nic nie obwiniasz, podobnie jak Maria, Kyle i Valenti. I jeżeli ty nas z tego oczyszczasz zupełnie, ona powinna zrobić to samo.
- Isabel ma rację, Max.
- Wiem – zgodził się.
- Dlaczego każdego dnia ?
- Właśnie te słowa zapadły we mnie głęboko. Isabel powiedziała, że dar przebaczania nie przychodzi nagle, jak pstryknięcie wyłącznikiem. Pstryk, któregoś dnia decydujesz się komuś wybaczyć. To coś stałego, niezmiennego. Coś co się ma w sobie. W wielu sytuacjach działamy instynktownie, gwałtownie, ale ty wybierasz inną drogę, odchodzisz od tego. Wybaczasz każdego dnia, nie poddajesz się agresji, gniewowi czy lękowi, a wtedy ból zranienia przechodzi. Jakbyś złożyła sobie postanowienie. I ona także postanowiła podobnie iść przez życie bo tego pragnąłby Alex.
- Jak to się ma do naszej randki ?
- Sądzę, że zaufanie to dużo więcej niż przebaczenie. Dlatego nie mogę czekać aż wypełni mnie znowu. Nie można tego porównać czy zmierzyć. Zaufanie nie rodzi się stopniowo. Jedynym sposobem, żeby się dowiedzieć czy jestem gotowy, to wyjść mu naprzeciw, pójść do przodu.
- Cieszę się.
- Nawet, kiedy nasz wieczór skończył się totalnym, kosmicznym zamieszaniem ?
Liz przytuliła się mocno do niego – Tak nie będzie, jeżeli będziemy razem, Max.
- To chyba niezła myśl – powiedział trochę rozbawiony.
Lekkość w tonie jego głosie wywołała jej uśmiech – Zaśnij – szepnęła – Jutro będzie trudny dzień.
Max westchnął – Tak. Mamy sporo do omówienia.
- Uhm – mruknęła zasypiając.
********
Następnego dnia Max poszedł do UFO Center pod pozorem porządkowania magazynu. W rzeczywistości był zdecydowany tkwić w pobliżu Brodiego do czasu aż pojawi się Larek. Liz spędziła poranek na przekazaniu najnowszych wiadomości Kylowi i jego ojcu, potem zeszła z Zanderem do kawiarni, gdzie na swojej zmianie pracowali Michael i Maria. Po południu wpadła Isabel i obie usiadły przy stoliku na zapleczu.
- Jak idzie ? – zapytała niespokojnie Isabel – Maxa nie było w domu aż do szóstej a kiedy wrócił, zamknął drzwi tak szybko że nie zdążyłam go o nic zapytać. Czy coś jeszcze stało się w nocy ?
Liz potrząsnęła głową – Chciałam tylko..., no wiesz. Czułam się przy nim bezpieczniej.
Isabel głośno wypuściła powietrze – Załóżmy – zerknęła na Zandera, który siedział roześmiany w swoim foteliku, machając piąstką i twarz jej złagodniała – Mama pytała czy ma się dzisiaj nim zająć. Powiedziałam, że nie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu ?
- Nie. Masz rację, nie chcę go teraz spuszczać z oczu – wyciągnęła palec do Zandera. Zawinął na nim małe paluszki i chichotał – Prawda, malutki ? Spotkasz się dzisiaj ze wszystkimi dorosłymi ?
- Lepiej niech się przyzwyczaja do spotkań z młodszymi – mruknęła Isabel.
Liz przyglądała się Marii jak biegła z tacą zamówionego jedzenia. Wyglądała na zmęczoną i spiętą.
- Zakładam, że Michael jej powiedział ?
- Tak – odpowiedziała Liz – Przed jej domem, po naszym spotkaniu. Maria nie przyjęła tego za dobrze.
- A my tak ?
- Znasz Michaela. Zrzucił nagle na nią cały ten ciężar i był zdegustowany, kiedy zaczęła wariować.
- Czy on się nigdy nie nauczy ? – jęknęła Isabel.
- Był myślami przy mnie, Maxie i dziecku – powiedziała Liz.
- A Maria myślała o jego bezpieczeństwie.
- Nie tylko jego. Boi się o nas wszystkich Ale założę się ona bardziej obawia o Michaela niż on sam o siebie.
- Nie przesądzajmy o niczym. Przecież nie wiemy do końca.
- Ava nie żyje. Nie wystarczy ? – powiedziała cicho Liz.
Isabel zmarszczyła brwi - Nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje.
Podeszła Maria trzymając bloczek zamówień – Coś wam podać ?
- Coś do pochrupania i colę.
- A dla mnie koktail waniliowy – poprosiła Liz – Kiedy masz przerwę ?
Maria westchnęła i spojrzała na zegar – Za pół godziny, jeżeli ten dzień nie przestanie się wlec.
- Maria ! – krzyknął z kuchni Michael.
Przewróciła oczami – Zaraz wracam.
- Jest w nastroju – zauważyła Isabel – Max też tak to znosi ?
- Nie. Był ostatnio spokojny – Liz zmarszczyła brwi.
- To dobrze. Ktoś musi być.
- Tak ale to leży w jego naturze. Czułabym się lepiej gdyby trochę bardziej się denerwował.
- Może chce się upewnić czy jest powód do zdenerwowania – podpowiedziała jej Isabel.
Liz pobiegła wzrokiem za Marią, ciekawa jak sobie radzi. Pomimo głośnego zniecierpliwienia, teraz Michael mówił spokojnie, z łagodnym wyrazem twarzy. Liz obserwowała jak przyjaciółka pochyla głowę a jej sylwetka odpręża się. Michael na moment dotknął jej policzka i powiedział półgłosem coś, po czym twarz Marii poróżowiała. Ta scena przypomniała Liz czułe gesty Maxa dzisiejszej nocy, kiedy ją uspokajał.
- Być może – szepnęła.
******
- Co on tam, do diabła robi ? – narzekał Michael. Skończyli właśnie z Marią zmianę, a Maxa w dalszym ciągu nie było.
- Mieliśmy się spotkać w twoim mieszkaniu – przypomniała mu Isabel – Jedź tam z Marią, Michael. Ktoś musi być w domu jak przyjdzie Kyle z ojcem. Ja zostanę tutaj.
Liz właśnie zmieniała Zanderowi pieluszkę, popatrzyła do góry – Chwileczkę, pełnicie przy mnie straż ? Czy Max prosił żebyście nie spuszczali ze mnie oka ? – zapytała.
- Um, nie do końca – powiedziała Isabel - Ale to chyba niezły pomysł.
- Świetnie – westchnęła – Isabel może zostać. Popatrzymy sobie razem przez chwilę.
- Tylko tyle ? – zapytał Michael – Żadnego jęczenia czy rzucania przedmiotami ?
Liz rzuciła mu ponure spojrzenie i odwróciła się do Marii – Proszę, zabierz go stąd.
- Idziemy Gwiezdny Chłopcze, zanim jeszcze komuś się narazisz.
- Co ja powiedziałem ? Nie można już o nic zapytać ? – słychać było jego narzekania, kiedy Maria wyciągała go za drzwi a nawet jeszcze za nimi.
- Potrzebujesz coś dla Zandera ? – zapytała Isabel – Pieluszki albo ubranka na zmianę ?
- Nie dzięki, mam wszystko – odpowiedziała krótko zapinając śpioszki na zatrzaski.
- Jesteś zła.
- Nie, nie jestem – odpowiedziała uczciwie – Tylko...rozdrażniona. Nie tobą, sytuacją.
- Rozumiem.
- Ja też rozumiem twój niepokój. Tylko wątpię czy coś może mi się stać, w zatłoczonej restauracji.
- Prawda – powiedziała spokojnie Isabel – A gdyby przyszła tutaj Lonnie, tak podobna do mnie, potrafiłabyś nas odróżnić ?
- Ja...- Liz zrozumiała że się zagalopowała – Chyba nie – zgodziła się z nią niechętnie.
- Nawet Max, w trakcie rozmowy z Rathem i Lonnie nie poznał, że podszyli się pode mnie i Michaela. Powinniśmy...po prostu być ostrożni. To wszystko.
Liz usiadła na kanapie i posadziła na kolanach dziecko. Patrzyła na Isabel i zastanawiała się jak bardzo przez te kilka miesięcy zbliżyły się do siebie. Przed tym były po prostu koleżankami bez zobowiązań, które łączyła tajemnica. Teraz były prawie jak siostry.
- Przepraszam, byłam trochę niemiła – westchnęła – Ale nie znoszę być...ciężarem dla kogokolwiek.
Isabel przysiadła obok niej – Liz, nie jesteś. Nie chodzi o to że trzeba się tobą opiekować. Nie potrzebowałabyś jej gdybyś nie poznała nas, ze wszystkim konsekwencjami jakie na ciebie spadają, rozumiesz ?
Liz westchnęła i lekko się uśmiechnęła – Trochę nielogiczne ale nie będę się spierać.
Drzwi na zapleczu odtworzyły się gwałtownie, zaskakując obie dziewczyny i wywołując drżenie u Zandera. Wszedł Max z twarzą z której zupełnie nie można było niczego wyczytać.
- Max, co się dzieje ? – Liz przytuliła Zandera chcąc go uspokoić.
Spojrzał na nie i w jego pociemniałych oczach pojawiło się coś w rodzaju ulgi – Dobrze, że jeszcze tutaj jesteście – rozglądnął się – Nie ma Michaela i Marii ?
- Pojechali do jego mieszkania – odpowiedziała Isabel – Max, co się stało ?
Wszedł do pokoiku na zapleczu i osunął się na kolana przed Liz – Hej, maluszku – szeptał. Wziął Zandera i przytulił do ramienia. Poklepał delikatnie po plecach i przycisnął usta do policzka. Dziecko sapnęło, przyłożyło buzię do jego koszulki, ziewnęło i przymknęło oczy.
Liz z ciężkim sercem obserwowała to zatroskanie Maxa Zanderem. Coś poszło niedobrze – Max, przerażasz mnie – powiedziała.
Spotkał jej oczy nieobecnym wzrokiem. Ale wyciągnął rękę i pogładził ją po policzku prowadząc kciuk wzdłuż kości policzkowej. Ten charakterystyczny gest i sposób jaki na nią patrzył był tak intymny, że Liz poczuła na twarzy gorąco.
- Max, naprawdę doprowadzasz mnie do szaleństwa – powiedziała Isabel – Co, do diabła się stało ?
- Będzie dobrze – szepnął, ciągle patrząc na Liz.
Poczuła ściskanie w żołądku. Coś się stało, a Max był na skraju załamania - Max… - szepnęła.
Jakby się ocknął, nagle zaczął działać – Iz, mogłabyś zabrać Zandera do Michaela ? Zrób to dla nas – poprosił podnosząc się.
- Nie, dopóki nie powiesz mi co doprowadziło cię do takiego stanu – odpowiedziała stanowczo ale wyciągnęła ręce po dziecko.
- Max, czy Larek znowu się pojawił ? – próbowała zgadnąć Liz.
Powstrzymał gestem ich pytania. – Isabel, teraz muszę porozmawiać z Liz. Obiecuję, że wszystko wam wyjaśnię kiedy się spotkamy. Tak Liz, Larek pojawił się ponownie. Przekazał mi więcej informacji i żadna nie była optymistyczna – dodał ponuro – Posłuchaj – zwrócił się do siostry – Nie będzie nas godzinę, może trochę dłużej. Zawieź Zandera prosto do Michaela, dobrze ? I nie otwieraj nikomu drzwi prócz Valentich, dopóki nie wrócimy.
- Myślisz, że ktoś nie proszony mógłby złożyć nam wizytę ? – nalegała Isabel.
- Nie – powiedział niepewnie – Nie dzisiaj.
Isabel otworzyła szeroko oczy i skinęła głową – Będę uważała – obiecała. Chyba zrozumiała co chciał jej przekazać Max.
Przyjął z ulgą jej słowa - Dzięki, Iz – pogłaskał jeszcze raz Zandera i podał siostrze torbę na pieluszki.
Liz podeszła, ucałowała synka. Spotkała na krótko wzrok Isabel, obie miały w oczach niepokój i spróbowały spojrzeniem dodać sobie otuchy – Jedź ostrożnie – mruknęła.
Isabel skinęła głową – Zobaczymy się wkrótce – zarzuciła torbę na ramię i wyszła.
Liz odwróciła się do Maxa i zrozumiała, że spokój jaki narzucił sobie wcześniej, ze względu na Zandera zaczyna pękać – O Boże – szepnęła – Max, co ci powiedział Larek ?
Potrząsnął głową próbując zapanować nad sobą ale w oczach widać było ból – Nie tutaj – powiedział. Wziął ją za rękę i poprowadził do jeepa. Musiał być rzeczywiście myślami gdzieś daleko bo zaparkował niedbale, tak blisko budynku że Liz musiała się wspiąć do samochodu od strony kierowcy. Zapinała pasy jak uruchomił samochód, gwałtownie odbił od ściany Crashdown i ruszył aleją w dół.
- Max, zwolnij – prosiła przestraszona kiedy nagle skręcił kierownicą w główną ulicę a samochód bezwładnie przechylił się na jedną stronę.
- Wybacz – westchnął głęboko. Rzucił oczami w lewo, w prawo, potem do tyłu jakby nie wiedział w którą stronę się skierować. Kiedy w końcu przedarli się przez ulice, wyjechali z miasta.
Jechali jakiś czas w ciszy i w miarę jak pokonywali kolejne mile, czuła narastający lęk. Zapadał wieczór, słońce zachodziło ale Max nie zwracał na to uwagi. Zamyślony kierował się na zachód. Tak było do chwili, kiedy byli daleko od miasta, a on zjechał z szosy, przejechał jeszcze pół mili przez pustynię i wyłączył silnik. Wtedy wyszedł i zaczął iść przed siebie. Byli po środku pustki, bez żadnych zabudowań, czy ciekawych widoków, najdalej od miejsc w których zwykle się spotykali. Pomimo upału, Liz czuła przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz, kiedy wyskoczyła z jeepa i poszła za Maxem.
Zatrzymał się w odległości trzydziestu jardów, czekał na nią. Wtedy przygarnął ją łagodnie do siebie, objął i położył brodę na czubku głowy.
Oplotła go w pasie rękami i wzięła głęboki oddech – Co powiedział Larek ? – zapytała a głos jej zabrzmiał dziwnie słabo i głucho, gubiąc się w tym krajobrazie.
- Nadchodzą – szepnął – Rath i Lonnie. Na rozkaz Nicholasa. Po ciebie – owinął ją mocniej rękami jakby na potwierdzenie tych słów.
Nagle poczuła, że zupełnie nie może oddychać. Wiadomość nie była ani nagła i nieoczekiwana ale okazało się, że nie była na nią zupełnie przygotowana.
Max rozluźnił uścisk i pociągnął ją za sobą na ziemię, upadli tam gdzie stali a on wziął ją na kolana. Kołysał łagodnie i mówił – Nicholas polecił im śledzić Avę od chwili, kiedy była z tobą w Roswell, ubiegłej jesieni. Chciał wiedzieć czego dowiedziała się o tobie. Nie wiem gdzie ją namierzyli ale przywlekli ją z powrotem do Nowego Yorku, do Nicholasa, który zrobił jej pranie mózgu.
Liz wzdrygał się na myśl, czego doświadczyła Ava, która spędziła z nimi tyle czasu i którym ufała – Jak trafiła do Pensylwanii ?
- Jakoś udało jej się uciec. Nicholas wysłał za nią Ratha i Lonnie, żeby nie mogła nas ostrzec.
- Więc była w drodze tutaj ?
- Nie wiemy na pewno, ale tak zakładał Nicholas.
- I widzą...co ? Że rozwijają się we mnie moce ? – zapytała ostrożnie.
- Wiedzą wszystko to, co wiedziała Ava – odsunął się i popatrzył jej w oczy z poważnym wyrazem twarzy – Liz, czy ona wiedziała, że byłaś w ciąży ?
Zamrugała oczami - Um… nie. Nawet ja wtedy jeszcze tego nie wiedziałam – potrząsnęła głową – Nie ma możliwości, żeby Ava wiedziała.
- W żaden sposób nie łączyła się z tobą ?
- Nie. Wiedziała, że będę umiała nawiązać z tobą kontakt w Nowym Yorku ale łączyłam się wtedy poprzez Isabel, a nawet ona nie wiedziała o dziecku- potrząsnęła zdecydowanie głową, nie czując ulgi – Max, Ava nie wiedziała – powiedziała stanowczo.
- Dobrze – szepnął. Przyciągnął ją znowu do siebie i pocałował w czubek głowy – Ale pozostaje jeszcze coś. Wiedzą o twoich zdolnościach, Liz.
- Nie są znaczące. Miałam kilka razy błyski, pomogłam Isabel dostać się do ciebie , ale specjalnie o to nie zabiegałam – wyjaśniała.
- Dla nich to nie jest istotne. Nawet my nie wiemy ile potrafisz. Próbowałaś robić coś jeszcze ?
- Chyba nie – powiedziała miękko w jakiś sposób zaskoczona tą sugestią. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, że może umieć więcej niż to o czym wiedziała.
Max głaskał ją uspokajająco – Nie mówię że umiesz ale niczego nie możemy pominąć. W jakiś sposób dowiedzieli się także ile dla mnie znaczysz, Liz – mruczał – Nawet bez swoich mocy. Nie tworzymy już czterech symboli ale mamy jeszcze Granolith. A Nicholas chce go dostać.
Nagle Liz zrozumiała. Nie byli tutaj by Max mógł przekazać jej wiadomości, ale dlatego, że on coś planował i wiedział, że może się na to nie zgodzić. W jakiś sposób będzie próbował chronić ją i Zandera.
- Powiedz – poprosiła
Westchnął – Chcę, żebyś zabrała Zandera i wyjechała na Florydę. Jutro rano.
- Jutro rano ? – z trudem chwytała powietrze.
- Rath i Lonnie zmierzali dzisiaj do Oklahomy. Zakładając że przenocują, zjawią się w Roswell około południa. Liz, nie możesz tutaj pozostać.
- Ale jutro ? Przecież nie planowaliśmy wyjazdu w przeciągu kilku tygodni. Jak ja to powiem rodzicom ?
- Coś wymyślimy. Powiedz, że jesteś zmęczona, że Rachel zmieniła plany, nie obchodzi mnie to. To teraz bez znaczenia, dopóki oboje nie wyjedziecie.
- Oboje...- jego słowa zaczęły się w niej zapadać – Nie pojedziesz z nami ?
- Liz, wiesz, że nie mogę. Muszę być tu z Michaelem i Isabel, kiedy dotrą na miejsce. Musimy pozostać, inaczej podążą za wami.
- I ty sobie wyobrażasz, że ucieknę, ukryję się podczas gdy ty rozpoczniesz tutaj wojnę ? Tak myślisz ? – krzyczała.
- Nie – powiedział gwałtownie. Szarpnął ją, odwrócił i położył ręce na ramionach. Klęczeli teraz naprzeciwko siebie a Max mówił - Powinnaś zabrać naszego syna i chronić go. Liz, jeżeli przyjdą a ty zostaniesz, dowiedzą się o Zanderze. Wszystko przepadnie. I Boże chroń, żeby cię mieli dostać w swoje ręce – wciągnął spazmatycznie powietrze – Nawet gdyby udało się ukryć przed nimi Zandera, bez trudu dowiedzą się, że urodziłaś. To, co mogli by z wami zrobić, Liz...potrząsnął głową – Musisz zabrać Zandera i wyjechać.
Łzy płynęły jej po twarzy – A jeżeli coś ci się stanie ? – szepnęła – Max, proszę.
- Będę ostrożny – mówił – Przysięgam. Ale jeżeli coś pójdzie...źle, muszę wiedzieć, że ty i Zander jesteście bezpieczni. Że zabierzesz go i wyjedziesz, bo tak trzeba. Obiecaj mi, Liz.
- Ale, Max...
- Czy ty mi ufasz ? – utkwił w niej zdesperowane i domagające się odpowiedzi oczy.
Te słowa odbiły się w jej uszach i sercu. Wszystko o czym teraz rozmawiali było dużo ważniejsze niż szansa na ocalenie. Dotyczyło ich – ich związku – ich wspólnych relacji. Max powiedział, że jej nie ufał bojąc się że znowu złamie mu serce, że uczyć się wierzyć od nowa to żmudny proces. Ale to była część prawdy. Max nie ufał sobie. Jeżeli miał jakieś zaufanie do siebie, to stracił je we własnych oczach bo uwierzył w Tess a nie Liz. A ona, opuszczając Maxa, nie mogła zostawić go pełnego zwątpienia.
A więc to pytanie, to ostateczny sprawdzian. Nie czy Max ufa Liz, tylko czy ona może zaufać Maxowi ? Potrzebował jej wiary w niego – nie w jedną z jego wersji z przyszłości bogatszego o życiowe doświadczenie, ale jego, Maxa Evansa, człowieka, który był teraz przy niej. Dla którego kłamała, skakała z mostu, dla którego ryzykowała życie i złamała swoje serce. Maxa.
Czekał na jej odpowiedź z udręczonymi oczami, przeszytymi obawą. Wstrząsnęło to nią głęboko. Naprawdę nie wiedział jaką da mu odpowiedź.
- Oczywiście, że ufam – szepnęła , zarzucając mu ręce na szyję. Przylgnęła do niego, a on ją trzymał , ich oddechy zgrały się w jeden, jego serce biło mocno przy jej sercu.
- I teraz wyjedziesz ? – zapytał spokojnie, z ustami wtulonymi w jej włosy.
Westchnęła z łkaniem – Wyjadę – obiecała.
Cdn.
Dzisiaj kolejny odcinek
OBJAWIENIA część 32
- Ciii. Już dobrze.
Cichy głos Maxa wyciągał Liz z głębokiego snu. Chwilę trwało zanim zrozumiała, że dochodził z miejsca gdzie spał Zander. Otworzyła oczy próbując dostrzec coś w mroku ale było na tyle jasno, że zobaczyła sylwetkę Maxa jak pochyla się i bierze na ręce dziecko.
- No, chodź – powiedział spokojnie.
Liz nie mogła się nie uśmiechnąć. Mimo, że od kilku miesięcy Max radził sobie doskonale w obchodzeniu się z Zanderem, w dalszym ciągu na ich widok w sercu czuła ciepło i miłość.
Usłyszała cichy śmiech – Wybacz kolego. Tatusiowie tego nie robią - powiedział rozbawiony.
Wysiliła wzrok i zorientowała się, że Zadner sapał przy nagiej piersi Maxa szukając spóźnionej, nocnej przekąski. Zdusiła w sobie śmiech, kiedy wracał w stronę łóżka. Szybko zamknęła oczy, postarała się wyrównać oddech, nie chcąc się zdradzić.
Westchnął cicho – Chcesz, żebym ją obudził, tak ?- mruczał. Zander był wyraźnie niespokojny, krótki krzyk był zapowiedzią głośnego płaczu – Już dobrze, dobrze – uspokajał go.
Łóżko obok niej ugięło się. Liz przewróciła się w jego stronę, układając się wygodniej na poduszce. Łagodnie odgarniał jej włosy z twarzy.
- Liz ?
- Hmm – mruknęła.
- Liz, chodzi o Zandera. Trzeba go nakarmić – gładził a potem lekko potarł jej ramię – Może pójdę do lodówki po butelkę ?
To ją otrzeźwiło. Otworzyła oczy i wpatrywała się w niego – Słucham ? – wykrztusiła.
Max uśmiechnął się – Wybacz. On jest głodny – powiedział i jakby dla wyjaśnienia, łagodnie położył pomiędzy nimi dziecko – Znajdę w kuchni butelkę i nakarmię go jeżeli jesteś śpiąca.
Potrząsnęła głową i usiadła – Dzięki, ale nie będziesz chodził po mieszkaniu o drugiej w nocy, w obecności rodziców.
Wzruszył ramionami, kiedy brała na ręce Zandera – Zachowywałbym się cicho.
- Ojciec właśnie przestał patrzeć na ciebie jak na potencjalnego mordercę i niech tak zostanie.
- Aaaam – domagał się Zander otwierając szeroko buzię.
Już dobrze, mój skarbie – poklepywała go jedną ręką, drugą odpinała przód koszuli – Mamusia jest przy tobie, chodź – mówiła przystawiając go do piersi. Głaskała gładki policzek, obrysowywała malutkie ucho uśmiechając się aż ucichł i przybrał błogą minę.
- Zadziwiające – mruknął Max.
- Co ? – zapytała podnosząc oczy.
- Przecież wiesz – skinął głową w stronę dziecka – Mieć takie proste potrzeby – przytulił dłoń do główki i głaskał śliczne włoski – Leżeć spokojnie i ufać, że rodzice zatroszczą się o wszystko.
Wpatrywała się w niego dłuższą chwilę – Ty nigdy się tak nie czułeś, prawda ? – zapytała w końcu. Zerknął na nią zaskoczony – Nawet kiedy zostałeś adoptowany – dodała.
- Chyba...nie – przyznał - Zawsze było to dręczące uczucie, że jesteśmy inni. Nawet kiedy zrozumiałem jak bardzo. I jak musimy być ostrożni.
- Czy kiedykolwiek czujesz się bezpieczny ?
- Bezpieczny ? – powtórzył – Nie chodzi o to, że nie czułem się bezpiecznie. Bo na początku tak było – zmarszczył brwi – Bardziej chodzi mi o poczucie braku przynależności. Chciałem wracać do domu, albo myślałem, że wrócę nawet kiedy nie wiedziałem gdzie jest dom. Dla Isabel od początku wszystko było prostsze, dla mnie nie.
- A teraz ? – zapytała spokojnie.
- Chodzi o poczucie bezpieczeństwa ? – podniósł brwi.
- Nie, czy znalazłeś swoje miejsce ? – czekała wpatrując się w niego.
Max odwrócił się zamyślony – Nie zastanawiałem się nad tym – przyznał – Przynajmniej nie w taki sposób jak myślisz. Ale chyba to zrobię.
Liz skinęła głową. Odwróciła się do Zandera ale myślała nad tym co powiedział Max. To jej dużo wyjaśniało o jego potrzebie zamykania się przed innymi i konieczności czuwania – bardziej niż bycie przywódcą w poprzednim życiu. Było smutną prawdą, że Max nigdy nie miał nikogo, kto by go rozumiał. I tego nie można było odwrócić czy zmienić. Jego wysokie poczucie odpowiedzialności kształtowało się latami, uwarunkowane dwoma istnieniami, nie jednym.
Gdy Zander znowu zasnął, Max odniósł go do koszyka i wśliznął się do łóżka obok Liz. Tym razem nie było momentu wahania. Objął ją i przygarnął do siebie. Leżała przyciskając policzek do gładkiej skóry i rozluźniła się w jego objęciach. Każda wypukłość, każda linia jej ciała pasowały do niego idealnie i zaczęła jej towarzyszyć natrętna myśl, że przynajmniej pod tym względem Max jest doskonały.
Ośmielona jego czułością i ciepłem, zdecydowała się - Max ? – szepnęła.
- Hmm ? – zapytał, bardziej zamyślony niż śpiący.
- Dlaczego dzisiaj ? Chodzi mi o naszą randkę. Dlaczego właśnie teraz mnie zaprosiłeś ? – czekała w napięciu, bojąc się, że się wycofa albo nie będzie chciał rozmawiać. Ale on tylko wsunął dłoń w jej włosy i palcami gładził po karku.
- Z powodu Isabel.
Takiej odpowiedzi nie oczekiwała. Uniosła głowę i patrzyła na niego – Isabel namówiła cię żebyśmy się spotkali ?
Uśmiechnął się przekornie – Nie – uspokoił ją. Delikatnie zmusił ją żeby się położyła i wyciszyła – Rozmawialiśmy. O Alexie.
Nawet nie patrząc na niego, wiedziała, że już się nie uśmiecha – Dlaczego o nim ?
- Któregoś dnia poszedłem na cmentarz. Nie byłem tam od dnia pogrzebu bo nie znaliśmy jeszcze prawdy o jego śmierci. Chyba...chciałem się wytłumaczyć, wyjaśnić. Przeprosić za kłamstwa Tess i naszą ignorancję – westchnął cicho – Kiedy tam byłem i wylewałem z siebie to, co leżało mi na sercu, przyszła Isabel. Nie wiedziałem, że przychodziła tam kilka razy w tygodniu i przynosiła mu świeże kwiaty.
- Ja także nie wiedziałam – powiedziała Liz.
- Zapytałem, jak ona to robi. Jak udaje jej się przedzierać przez kolejne dni, wiedząc, że jesteśmy odpowiedzialni za jego śmierć.
- Liz gwałtownie podniosła głowę – Max, przecież nie ty !
- Ciii – uspokajał – Pozwól mi skończyć, dobrze ?
Położyła się znowu ale objęła go rękami. Max gładził jej włosy, potem wsunął pod nie rękę, położył dłoń na plecach i miękko prowadził wzdłuż kręgosłupa.
- Isabel powiedziała, że długo nie mogła dojść do siebie, po tym co Tess zrobiła Alexowi. Obwiniała się, że przez dwa lata nie przyszło jej nic takiego do głowy, niczego nie dostrzegła, żadnego znaku, wskazówki która pomogłaby nam wcześniej to pojąć. I właśnie to postanowiła sobie wybaczyć. Każdego dnia kiedy wstaje stara się pamiętać, że ty nas za nic nie obwiniasz, podobnie jak Maria, Kyle i Valenti. I jeżeli ty nas z tego oczyszczasz zupełnie, ona powinna zrobić to samo.
- Isabel ma rację, Max.
- Wiem – zgodził się.
- Dlaczego każdego dnia ?
- Właśnie te słowa zapadły we mnie głęboko. Isabel powiedziała, że dar przebaczania nie przychodzi nagle, jak pstryknięcie wyłącznikiem. Pstryk, któregoś dnia decydujesz się komuś wybaczyć. To coś stałego, niezmiennego. Coś co się ma w sobie. W wielu sytuacjach działamy instynktownie, gwałtownie, ale ty wybierasz inną drogę, odchodzisz od tego. Wybaczasz każdego dnia, nie poddajesz się agresji, gniewowi czy lękowi, a wtedy ból zranienia przechodzi. Jakbyś złożyła sobie postanowienie. I ona także postanowiła podobnie iść przez życie bo tego pragnąłby Alex.
- Jak to się ma do naszej randki ?
- Sądzę, że zaufanie to dużo więcej niż przebaczenie. Dlatego nie mogę czekać aż wypełni mnie znowu. Nie można tego porównać czy zmierzyć. Zaufanie nie rodzi się stopniowo. Jedynym sposobem, żeby się dowiedzieć czy jestem gotowy, to wyjść mu naprzeciw, pójść do przodu.
- Cieszę się.
- Nawet, kiedy nasz wieczór skończył się totalnym, kosmicznym zamieszaniem ?
Liz przytuliła się mocno do niego – Tak nie będzie, jeżeli będziemy razem, Max.
- To chyba niezła myśl – powiedział trochę rozbawiony.
Lekkość w tonie jego głosie wywołała jej uśmiech – Zaśnij – szepnęła – Jutro będzie trudny dzień.
Max westchnął – Tak. Mamy sporo do omówienia.
- Uhm – mruknęła zasypiając.
********
Następnego dnia Max poszedł do UFO Center pod pozorem porządkowania magazynu. W rzeczywistości był zdecydowany tkwić w pobliżu Brodiego do czasu aż pojawi się Larek. Liz spędziła poranek na przekazaniu najnowszych wiadomości Kylowi i jego ojcu, potem zeszła z Zanderem do kawiarni, gdzie na swojej zmianie pracowali Michael i Maria. Po południu wpadła Isabel i obie usiadły przy stoliku na zapleczu.
- Jak idzie ? – zapytała niespokojnie Isabel – Maxa nie było w domu aż do szóstej a kiedy wrócił, zamknął drzwi tak szybko że nie zdążyłam go o nic zapytać. Czy coś jeszcze stało się w nocy ?
Liz potrząsnęła głową – Chciałam tylko..., no wiesz. Czułam się przy nim bezpieczniej.
Isabel głośno wypuściła powietrze – Załóżmy – zerknęła na Zandera, który siedział roześmiany w swoim foteliku, machając piąstką i twarz jej złagodniała – Mama pytała czy ma się dzisiaj nim zająć. Powiedziałam, że nie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu ?
- Nie. Masz rację, nie chcę go teraz spuszczać z oczu – wyciągnęła palec do Zandera. Zawinął na nim małe paluszki i chichotał – Prawda, malutki ? Spotkasz się dzisiaj ze wszystkimi dorosłymi ?
- Lepiej niech się przyzwyczaja do spotkań z młodszymi – mruknęła Isabel.
Liz przyglądała się Marii jak biegła z tacą zamówionego jedzenia. Wyglądała na zmęczoną i spiętą.
- Zakładam, że Michael jej powiedział ?
- Tak – odpowiedziała Liz – Przed jej domem, po naszym spotkaniu. Maria nie przyjęła tego za dobrze.
- A my tak ?
- Znasz Michaela. Zrzucił nagle na nią cały ten ciężar i był zdegustowany, kiedy zaczęła wariować.
- Czy on się nigdy nie nauczy ? – jęknęła Isabel.
- Był myślami przy mnie, Maxie i dziecku – powiedziała Liz.
- A Maria myślała o jego bezpieczeństwie.
- Nie tylko jego. Boi się o nas wszystkich Ale założę się ona bardziej obawia o Michaela niż on sam o siebie.
- Nie przesądzajmy o niczym. Przecież nie wiemy do końca.
- Ava nie żyje. Nie wystarczy ? – powiedziała cicho Liz.
Isabel zmarszczyła brwi - Nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje.
Podeszła Maria trzymając bloczek zamówień – Coś wam podać ?
- Coś do pochrupania i colę.
- A dla mnie koktail waniliowy – poprosiła Liz – Kiedy masz przerwę ?
Maria westchnęła i spojrzała na zegar – Za pół godziny, jeżeli ten dzień nie przestanie się wlec.
- Maria ! – krzyknął z kuchni Michael.
Przewróciła oczami – Zaraz wracam.
- Jest w nastroju – zauważyła Isabel – Max też tak to znosi ?
- Nie. Był ostatnio spokojny – Liz zmarszczyła brwi.
- To dobrze. Ktoś musi być.
- Tak ale to leży w jego naturze. Czułabym się lepiej gdyby trochę bardziej się denerwował.
- Może chce się upewnić czy jest powód do zdenerwowania – podpowiedziała jej Isabel.
Liz pobiegła wzrokiem za Marią, ciekawa jak sobie radzi. Pomimo głośnego zniecierpliwienia, teraz Michael mówił spokojnie, z łagodnym wyrazem twarzy. Liz obserwowała jak przyjaciółka pochyla głowę a jej sylwetka odpręża się. Michael na moment dotknął jej policzka i powiedział półgłosem coś, po czym twarz Marii poróżowiała. Ta scena przypomniała Liz czułe gesty Maxa dzisiejszej nocy, kiedy ją uspokajał.
- Być może – szepnęła.
******
- Co on tam, do diabła robi ? – narzekał Michael. Skończyli właśnie z Marią zmianę, a Maxa w dalszym ciągu nie było.
- Mieliśmy się spotkać w twoim mieszkaniu – przypomniała mu Isabel – Jedź tam z Marią, Michael. Ktoś musi być w domu jak przyjdzie Kyle z ojcem. Ja zostanę tutaj.
Liz właśnie zmieniała Zanderowi pieluszkę, popatrzyła do góry – Chwileczkę, pełnicie przy mnie straż ? Czy Max prosił żebyście nie spuszczali ze mnie oka ? – zapytała.
- Um, nie do końca – powiedziała Isabel - Ale to chyba niezły pomysł.
- Świetnie – westchnęła – Isabel może zostać. Popatrzymy sobie razem przez chwilę.
- Tylko tyle ? – zapytał Michael – Żadnego jęczenia czy rzucania przedmiotami ?
Liz rzuciła mu ponure spojrzenie i odwróciła się do Marii – Proszę, zabierz go stąd.
- Idziemy Gwiezdny Chłopcze, zanim jeszcze komuś się narazisz.
- Co ja powiedziałem ? Nie można już o nic zapytać ? – słychać było jego narzekania, kiedy Maria wyciągała go za drzwi a nawet jeszcze za nimi.
- Potrzebujesz coś dla Zandera ? – zapytała Isabel – Pieluszki albo ubranka na zmianę ?
- Nie dzięki, mam wszystko – odpowiedziała krótko zapinając śpioszki na zatrzaski.
- Jesteś zła.
- Nie, nie jestem – odpowiedziała uczciwie – Tylko...rozdrażniona. Nie tobą, sytuacją.
- Rozumiem.
- Ja też rozumiem twój niepokój. Tylko wątpię czy coś może mi się stać, w zatłoczonej restauracji.
- Prawda – powiedziała spokojnie Isabel – A gdyby przyszła tutaj Lonnie, tak podobna do mnie, potrafiłabyś nas odróżnić ?
- Ja...- Liz zrozumiała że się zagalopowała – Chyba nie – zgodziła się z nią niechętnie.
- Nawet Max, w trakcie rozmowy z Rathem i Lonnie nie poznał, że podszyli się pode mnie i Michaela. Powinniśmy...po prostu być ostrożni. To wszystko.
Liz usiadła na kanapie i posadziła na kolanach dziecko. Patrzyła na Isabel i zastanawiała się jak bardzo przez te kilka miesięcy zbliżyły się do siebie. Przed tym były po prostu koleżankami bez zobowiązań, które łączyła tajemnica. Teraz były prawie jak siostry.
- Przepraszam, byłam trochę niemiła – westchnęła – Ale nie znoszę być...ciężarem dla kogokolwiek.
Isabel przysiadła obok niej – Liz, nie jesteś. Nie chodzi o to że trzeba się tobą opiekować. Nie potrzebowałabyś jej gdybyś nie poznała nas, ze wszystkim konsekwencjami jakie na ciebie spadają, rozumiesz ?
Liz westchnęła i lekko się uśmiechnęła – Trochę nielogiczne ale nie będę się spierać.
Drzwi na zapleczu odtworzyły się gwałtownie, zaskakując obie dziewczyny i wywołując drżenie u Zandera. Wszedł Max z twarzą z której zupełnie nie można było niczego wyczytać.
- Max, co się dzieje ? – Liz przytuliła Zandera chcąc go uspokoić.
Spojrzał na nie i w jego pociemniałych oczach pojawiło się coś w rodzaju ulgi – Dobrze, że jeszcze tutaj jesteście – rozglądnął się – Nie ma Michaela i Marii ?
- Pojechali do jego mieszkania – odpowiedziała Isabel – Max, co się stało ?
Wszedł do pokoiku na zapleczu i osunął się na kolana przed Liz – Hej, maluszku – szeptał. Wziął Zandera i przytulił do ramienia. Poklepał delikatnie po plecach i przycisnął usta do policzka. Dziecko sapnęło, przyłożyło buzię do jego koszulki, ziewnęło i przymknęło oczy.
Liz z ciężkim sercem obserwowała to zatroskanie Maxa Zanderem. Coś poszło niedobrze – Max, przerażasz mnie – powiedziała.
Spotkał jej oczy nieobecnym wzrokiem. Ale wyciągnął rękę i pogładził ją po policzku prowadząc kciuk wzdłuż kości policzkowej. Ten charakterystyczny gest i sposób jaki na nią patrzył był tak intymny, że Liz poczuła na twarzy gorąco.
- Max, naprawdę doprowadzasz mnie do szaleństwa – powiedziała Isabel – Co, do diabła się stało ?
- Będzie dobrze – szepnął, ciągle patrząc na Liz.
Poczuła ściskanie w żołądku. Coś się stało, a Max był na skraju załamania - Max… - szepnęła.
Jakby się ocknął, nagle zaczął działać – Iz, mogłabyś zabrać Zandera do Michaela ? Zrób to dla nas – poprosił podnosząc się.
- Nie, dopóki nie powiesz mi co doprowadziło cię do takiego stanu – odpowiedziała stanowczo ale wyciągnęła ręce po dziecko.
- Max, czy Larek znowu się pojawił ? – próbowała zgadnąć Liz.
Powstrzymał gestem ich pytania. – Isabel, teraz muszę porozmawiać z Liz. Obiecuję, że wszystko wam wyjaśnię kiedy się spotkamy. Tak Liz, Larek pojawił się ponownie. Przekazał mi więcej informacji i żadna nie była optymistyczna – dodał ponuro – Posłuchaj – zwrócił się do siostry – Nie będzie nas godzinę, może trochę dłużej. Zawieź Zandera prosto do Michaela, dobrze ? I nie otwieraj nikomu drzwi prócz Valentich, dopóki nie wrócimy.
- Myślisz, że ktoś nie proszony mógłby złożyć nam wizytę ? – nalegała Isabel.
- Nie – powiedział niepewnie – Nie dzisiaj.
Isabel otworzyła szeroko oczy i skinęła głową – Będę uważała – obiecała. Chyba zrozumiała co chciał jej przekazać Max.
Przyjął z ulgą jej słowa - Dzięki, Iz – pogłaskał jeszcze raz Zandera i podał siostrze torbę na pieluszki.
Liz podeszła, ucałowała synka. Spotkała na krótko wzrok Isabel, obie miały w oczach niepokój i spróbowały spojrzeniem dodać sobie otuchy – Jedź ostrożnie – mruknęła.
Isabel skinęła głową – Zobaczymy się wkrótce – zarzuciła torbę na ramię i wyszła.
Liz odwróciła się do Maxa i zrozumiała, że spokój jaki narzucił sobie wcześniej, ze względu na Zandera zaczyna pękać – O Boże – szepnęła – Max, co ci powiedział Larek ?
Potrząsnął głową próbując zapanować nad sobą ale w oczach widać było ból – Nie tutaj – powiedział. Wziął ją za rękę i poprowadził do jeepa. Musiał być rzeczywiście myślami gdzieś daleko bo zaparkował niedbale, tak blisko budynku że Liz musiała się wspiąć do samochodu od strony kierowcy. Zapinała pasy jak uruchomił samochód, gwałtownie odbił od ściany Crashdown i ruszył aleją w dół.
- Max, zwolnij – prosiła przestraszona kiedy nagle skręcił kierownicą w główną ulicę a samochód bezwładnie przechylił się na jedną stronę.
- Wybacz – westchnął głęboko. Rzucił oczami w lewo, w prawo, potem do tyłu jakby nie wiedział w którą stronę się skierować. Kiedy w końcu przedarli się przez ulice, wyjechali z miasta.
Jechali jakiś czas w ciszy i w miarę jak pokonywali kolejne mile, czuła narastający lęk. Zapadał wieczór, słońce zachodziło ale Max nie zwracał na to uwagi. Zamyślony kierował się na zachód. Tak było do chwili, kiedy byli daleko od miasta, a on zjechał z szosy, przejechał jeszcze pół mili przez pustynię i wyłączył silnik. Wtedy wyszedł i zaczął iść przed siebie. Byli po środku pustki, bez żadnych zabudowań, czy ciekawych widoków, najdalej od miejsc w których zwykle się spotykali. Pomimo upału, Liz czuła przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz, kiedy wyskoczyła z jeepa i poszła za Maxem.
Zatrzymał się w odległości trzydziestu jardów, czekał na nią. Wtedy przygarnął ją łagodnie do siebie, objął i położył brodę na czubku głowy.
Oplotła go w pasie rękami i wzięła głęboki oddech – Co powiedział Larek ? – zapytała a głos jej zabrzmiał dziwnie słabo i głucho, gubiąc się w tym krajobrazie.
- Nadchodzą – szepnął – Rath i Lonnie. Na rozkaz Nicholasa. Po ciebie – owinął ją mocniej rękami jakby na potwierdzenie tych słów.
Nagle poczuła, że zupełnie nie może oddychać. Wiadomość nie była ani nagła i nieoczekiwana ale okazało się, że nie była na nią zupełnie przygotowana.
Max rozluźnił uścisk i pociągnął ją za sobą na ziemię, upadli tam gdzie stali a on wziął ją na kolana. Kołysał łagodnie i mówił – Nicholas polecił im śledzić Avę od chwili, kiedy była z tobą w Roswell, ubiegłej jesieni. Chciał wiedzieć czego dowiedziała się o tobie. Nie wiem gdzie ją namierzyli ale przywlekli ją z powrotem do Nowego Yorku, do Nicholasa, który zrobił jej pranie mózgu.
Liz wzdrygał się na myśl, czego doświadczyła Ava, która spędziła z nimi tyle czasu i którym ufała – Jak trafiła do Pensylwanii ?
- Jakoś udało jej się uciec. Nicholas wysłał za nią Ratha i Lonnie, żeby nie mogła nas ostrzec.
- Więc była w drodze tutaj ?
- Nie wiemy na pewno, ale tak zakładał Nicholas.
- I widzą...co ? Że rozwijają się we mnie moce ? – zapytała ostrożnie.
- Wiedzą wszystko to, co wiedziała Ava – odsunął się i popatrzył jej w oczy z poważnym wyrazem twarzy – Liz, czy ona wiedziała, że byłaś w ciąży ?
Zamrugała oczami - Um… nie. Nawet ja wtedy jeszcze tego nie wiedziałam – potrząsnęła głową – Nie ma możliwości, żeby Ava wiedziała.
- W żaden sposób nie łączyła się z tobą ?
- Nie. Wiedziała, że będę umiała nawiązać z tobą kontakt w Nowym Yorku ale łączyłam się wtedy poprzez Isabel, a nawet ona nie wiedziała o dziecku- potrząsnęła zdecydowanie głową, nie czując ulgi – Max, Ava nie wiedziała – powiedziała stanowczo.
- Dobrze – szepnął. Przyciągnął ją znowu do siebie i pocałował w czubek głowy – Ale pozostaje jeszcze coś. Wiedzą o twoich zdolnościach, Liz.
- Nie są znaczące. Miałam kilka razy błyski, pomogłam Isabel dostać się do ciebie , ale specjalnie o to nie zabiegałam – wyjaśniała.
- Dla nich to nie jest istotne. Nawet my nie wiemy ile potrafisz. Próbowałaś robić coś jeszcze ?
- Chyba nie – powiedziała miękko w jakiś sposób zaskoczona tą sugestią. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, że może umieć więcej niż to o czym wiedziała.
Max głaskał ją uspokajająco – Nie mówię że umiesz ale niczego nie możemy pominąć. W jakiś sposób dowiedzieli się także ile dla mnie znaczysz, Liz – mruczał – Nawet bez swoich mocy. Nie tworzymy już czterech symboli ale mamy jeszcze Granolith. A Nicholas chce go dostać.
Nagle Liz zrozumiała. Nie byli tutaj by Max mógł przekazać jej wiadomości, ale dlatego, że on coś planował i wiedział, że może się na to nie zgodzić. W jakiś sposób będzie próbował chronić ją i Zandera.
- Powiedz – poprosiła
Westchnął – Chcę, żebyś zabrała Zandera i wyjechała na Florydę. Jutro rano.
- Jutro rano ? – z trudem chwytała powietrze.
- Rath i Lonnie zmierzali dzisiaj do Oklahomy. Zakładając że przenocują, zjawią się w Roswell około południa. Liz, nie możesz tutaj pozostać.
- Ale jutro ? Przecież nie planowaliśmy wyjazdu w przeciągu kilku tygodni. Jak ja to powiem rodzicom ?
- Coś wymyślimy. Powiedz, że jesteś zmęczona, że Rachel zmieniła plany, nie obchodzi mnie to. To teraz bez znaczenia, dopóki oboje nie wyjedziecie.
- Oboje...- jego słowa zaczęły się w niej zapadać – Nie pojedziesz z nami ?
- Liz, wiesz, że nie mogę. Muszę być tu z Michaelem i Isabel, kiedy dotrą na miejsce. Musimy pozostać, inaczej podążą za wami.
- I ty sobie wyobrażasz, że ucieknę, ukryję się podczas gdy ty rozpoczniesz tutaj wojnę ? Tak myślisz ? – krzyczała.
- Nie – powiedział gwałtownie. Szarpnął ją, odwrócił i położył ręce na ramionach. Klęczeli teraz naprzeciwko siebie a Max mówił - Powinnaś zabrać naszego syna i chronić go. Liz, jeżeli przyjdą a ty zostaniesz, dowiedzą się o Zanderze. Wszystko przepadnie. I Boże chroń, żeby cię mieli dostać w swoje ręce – wciągnął spazmatycznie powietrze – Nawet gdyby udało się ukryć przed nimi Zandera, bez trudu dowiedzą się, że urodziłaś. To, co mogli by z wami zrobić, Liz...potrząsnął głową – Musisz zabrać Zandera i wyjechać.
Łzy płynęły jej po twarzy – A jeżeli coś ci się stanie ? – szepnęła – Max, proszę.
- Będę ostrożny – mówił – Przysięgam. Ale jeżeli coś pójdzie...źle, muszę wiedzieć, że ty i Zander jesteście bezpieczni. Że zabierzesz go i wyjedziesz, bo tak trzeba. Obiecaj mi, Liz.
- Ale, Max...
- Czy ty mi ufasz ? – utkwił w niej zdesperowane i domagające się odpowiedzi oczy.
Te słowa odbiły się w jej uszach i sercu. Wszystko o czym teraz rozmawiali było dużo ważniejsze niż szansa na ocalenie. Dotyczyło ich – ich związku – ich wspólnych relacji. Max powiedział, że jej nie ufał bojąc się że znowu złamie mu serce, że uczyć się wierzyć od nowa to żmudny proces. Ale to była część prawdy. Max nie ufał sobie. Jeżeli miał jakieś zaufanie do siebie, to stracił je we własnych oczach bo uwierzył w Tess a nie Liz. A ona, opuszczając Maxa, nie mogła zostawić go pełnego zwątpienia.
A więc to pytanie, to ostateczny sprawdzian. Nie czy Max ufa Liz, tylko czy ona może zaufać Maxowi ? Potrzebował jej wiary w niego – nie w jedną z jego wersji z przyszłości bogatszego o życiowe doświadczenie, ale jego, Maxa Evansa, człowieka, który był teraz przy niej. Dla którego kłamała, skakała z mostu, dla którego ryzykowała życie i złamała swoje serce. Maxa.
Czekał na jej odpowiedź z udręczonymi oczami, przeszytymi obawą. Wstrząsnęło to nią głęboko. Naprawdę nie wiedział jaką da mu odpowiedź.
- Oczywiście, że ufam – szepnęła , zarzucając mu ręce na szyję. Przylgnęła do niego, a on ją trzymał , ich oddechy zgrały się w jeden, jego serce biło mocno przy jej sercu.
- I teraz wyjedziesz ? – zapytał spokojnie, z ustami wtulonymi w jej włosy.
Westchnęła z łkaniem – Wyjadę – obiecała.
Cdn.
Ach wreszcie!!! Max karmiący piersią to to co lubię najbardziej
No ale oczywiscie wszystko co dobre, szybko sie kończy...zwłaszcza w przypadku Maxa i Liz spotkałam sie nawet z opinią- Dreamersa9 w Stanach są niemal sami Dreamersi )- ze szczesliwe zakonczenie Graduation w ich przypadku, było naciągane- ze ZAWZE byli tragiczną parą- im bardziej starali sie być blisko siebie, tym bardziej sie od siebie oddalali...nie mogło być dla nich szcześliwego zakończenia...dla M&M, I&J- owszem...ale dla nich...
Jesli doczytałas juz do końca, to wiesz w jakim Em zostawiła nas zawiedzeniu
Thanx jutro wrzucę jakiś obrazek, bo teraz juz muszę lecieć...
No ale oczywiscie wszystko co dobre, szybko sie kończy...zwłaszcza w przypadku Maxa i Liz spotkałam sie nawet z opinią- Dreamersa9 w Stanach są niemal sami Dreamersi )- ze szczesliwe zakonczenie Graduation w ich przypadku, było naciągane- ze ZAWZE byli tragiczną parą- im bardziej starali sie być blisko siebie, tym bardziej sie od siebie oddalali...nie mogło być dla nich szcześliwego zakończenia...dla M&M, I&J- owszem...ale dla nich...
Jesli doczytałas juz do końca, to wiesz w jakim Em zostawiła nas zawiedzeniu
Thanx jutro wrzucę jakiś obrazek, bo teraz juz muszę lecieć...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Usiadłam do 33 cz, nie znam jeszcze 34 ale przewinęły mi sie przed oczami posty i chyba nie dzieje się nic dobrego...A Emily milczy...żeby ją. Codziennie zaglądam i nic...Wojna nerwów, czy dawkowanie z premedytacją napięcia...ehh.
A może, Em zrobi nam brzydki kawał i pociągnie wątek M&L jak w Romeo i Julii...Chyba by ją obdarli ze skóry... Mimo wszystko wszyscy lubimy napis The End, który poprzedza pocałunek
Nie wiem, dla mnie Max jest przesłodki w roli ojca, opiekuna, a moment z głodnym dzieckiem przy piersi był wzruszający...Trzeba przyznać, że autorki Dreamers doskonale oddają jego charakter.
Czekam Kotek, na fanart. I z góry, dzięki.
A może, Em zrobi nam brzydki kawał i pociągnie wątek M&L jak w Romeo i Julii...Chyba by ją obdarli ze skóry... Mimo wszystko wszyscy lubimy napis The End, który poprzedza pocałunek
Nie wiem, dla mnie Max jest przesłodki w roli ojca, opiekuna, a moment z głodnym dzieckiem przy piersi był wzruszający...Trzeba przyznać, że autorki Dreamers doskonale oddają jego charakter.
Czekam Kotek, na fanart. I z góry, dzięki.
HeHe Elu, wiem, Lizziett paskuda jedna, obiecuje, a potem guzik no ale wiesz, ruter padł, dopiero wczoraj wieczorem odzyskałam połączenie
Śliczny fanart...a to ode mnie...bardzo go lubie i sądzę, ze tu pasuje...
Śliczny fanart...a to ode mnie...bardzo go lubie i sądzę, ze tu pasuje...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Włoski fanart... Usiłowałam zrozumieć tekst pisany i na podstawie podobieństwa do francuskiego i hiszpańskiego (który minął mi chyba bezpowrotnie) zdołałam to jakoś odcyfrować... No i przy pomocy słownika włoskiego, choć nie przypominam sobie, skąd go mam.
Lizziett, twojej uwadze polecam hiszpańskie fanarty, mają fantastyczne - kiedyś miałam uroczą stronę całą usianą przepięknymi rzeczami - ale wirusy chodzą po ludziach i drugi raz ta sztuka mi się nie udała.
Lizziett, twojej uwadze polecam hiszpańskie fanarty, mają fantastyczne - kiedyś miałam uroczą stronę całą usianą przepięknymi rzeczami - ale wirusy chodzą po ludziach i drugi raz ta sztuka mi się nie udała.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 9 guests