Coraz bliżej Święta...

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Mon Dec 08, 2003 4:39 pm

to ja dziękuję Nan :cmok:
przecież to ty mnie zmotywowałaś do tego :mrgreen:
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Dec 08, 2003 4:43 pm

To może jeszcze jedno, co...? Bo właśnie piszę czwarte i zaraz będę jak fabryka... nie, nie snów, skojarzyło mi się z książką, jak fabryka świątecznych fików... :wink: Więc z przyjemnością przeczytałabym coś jeszcze (to była subtelna aluzja)
Image

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Mon Dec 08, 2003 4:49 pm

Bo właśnie piszę czwarte i zaraz będę jak fabryka...
:mrgreen:
Nan ? :shock: To ty nie masz nic innego do roboty ?! A to kolejne świąteczne może ? :xmas:
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Mon Dec 08, 2003 4:50 pm

Piękne. Poprostu śliczniutkkie. Dzięki Hotorii.
No to teraz może.... Proste opowiadanie o prostym tytule: :xmas:

Świąteczna Opowieść

Wszędzie było błoto. Okropne błotniste kałuże, rozpryskiwały się o nadjeżdżające samochody. Jak śmiesznie wyglądali ludzie, często mężczyźni w sile wieku, biznesmeni, którzy tak jak wszyscy inni przeskakiwali te kałuże, albo po prostu przechodzili obok.. Dzisiaj czy byłeś bogaczem, czy biedakiem nie miało znaczenia, nie różniliście się od siebie, lecz mieliście wspólną wadę – spieszyliście się… Zresztą ludzie byli już tacy od początku swojego istnienia. Wciąż się gdzieś spieszyli. Czas to pieniądz…
Tak było i teraz. Mijali świąteczne wystawy nawet nie rzucając na nie okiem. Chociaż czasem zdarzał się i mały wyjątek.. Pojedynczy mąż, lub chłopak wpadał do ostatnich otwartych sklepów i wybierał resztki towaru na prezenty. „Znowu zapomniałem, ufff może jeszcze uda się coś dostać dla Kathie”. Wszyscy się śpieszyli do bliskich, do domowego ogniska, ciepłego domu. Chociaż może nie wszyscy. Za wielką szybą pod reklamą „Evans i spółka – radcy prawni” siedział spokojnie dwie kobiety. Nie wyglądały na to, żeby obchodziło je zbytnio całe to zamieszanie, za oknem. Szyba oddzielała je od prawdziwego świata i ciągłego pośpiechu. A one mimo wszystko cieszyły się, że są po tej jej stronie.
- Okropna pogoda, nienawidzę świąt w Roswell. Nie to, co u rodziny mojego męża w Europie…
- Hmmm? Mówiłaś coś? – Spytała się Liz, przeciągając się i przecierając oczy. Długie, czarne włosy odgarnęła do tyłu. Musiała się lekko przespać, bo dokuczliwy ból krzyża przypomniał jej, że nie powinna być w jednej pozycji przez cały czas. Ale opłaciło się. Miała piękny sen, w którym była z Maxem. Tylko Jej Maxem.
- Tak, ale to nie jest ważne. – Beth przyjrzała się zmęczonej twarzy swojej szefowej, a zarazem przyjaciółki – Dobrze się czujesz Liz? – Zapytała z troską.
- Lepiej się jeszcze nigdy nie czułam – powiedziała z trochę sztucznym entuzjazmem. – Nie martw się, miałam tylko śliczny sen. – Błogi uśmiech wpełznął na jej twarz.
- Tak, domyślam się. Nie będę wnikać w szczegóły – szepnęła tak, żeby Liz usłyszała i zaczęła chichotać. Po chwili już obie śmiały się serdecznie, nie mogąc się powstrzymać. Pierwsza ocknęła się Liz.
- Ej, Beth idź już do domu, nie ma wielu klientów. Idź, dzieci się ucieszą.
Twarz Beth natychmiast spoważniała.
- Nie zostawię cię tu samej. – Powiedziała patrząc wymownie na duży brzuch przyjaciółki. Liz, natychmiast zrozumiała, położyła rękę na brzuchu i pogładziła maleństwo.
- Poradzę sobie. To tylko pół godzinki, na pewno nikt nie przyjdzie. A ja nie jestem jeszcze inwalidką. – Próbowała uśmiechem załagodzić trochę troskę Beth. Jednak, mimo, że znały się od niecałych 3 lat, nie potrafiła wpłynąć na kobietę, która siedziała przy biurku, w drugim kącie pomieszczenia.
- No nie wiem, nie chce cię zostawiać samej. Gdyby coś się stało…
- … to mam telefon – dokończyła Liz. – A tak w ogóle to mam jeszcze miesiąc czasu, nic się nie stanie. Mały nie ma zamiaru jeszcze przychodzić na ten brudny, smutny świat. A przynajmniej do czasu, kiedy jego tatuś nie wróci.
- Jeśli w ogóle wróci – szepnęła Beth, tak żeby ona tego nie słyszała, wstała i powoli założyła gruby, wełniany płaszcz z kołnierzem. – Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale tym razem wygrałaś. Muszę kupić Susie lalkę pod choinkę.
Drzwi gwałtownie otwarły się, prawie nie uderzając Beth, która w ostatnim momencie się odchyliła. Po chwili zza framugi wyszła Isabel, w swoim świątecznym wdzianku. Głowę okalały jej złociste loki, które nie zmieniły koloru odkąd miała 17 lat. Is nie chciała nic zmieniać, twierdziła, że większość zmian jest zmianami gorszymi, i lepiej zostawać przy starym. Tak samo podtrzymywał Alex, ale jemu trudno się dziwić.
- Hej! – Zawołała z progu – Wesołych Świąt!
- O Boże… - powiedziała do siebie Liz, a na głos wykrzyknęła – Hej! Hej!
- Hej Is, i dzięki za życzenia. A raczej na razie, ja już zmykam. Dobrze, że przyszłaś, twoja bratowa chciała mnie siłą wygonić i sprowadzić na siebie nieszczęście. – Za szeleściła swoimi brunatnymi loczkami Beth, odwróciła się jeszcze do Liz – Pa, uważaj na siebie, a zresztą na was oboje. Wesołych Świąt! – I wyszła, a zamykając drzwi poruszyła jeszcze małymi dzwonkami przy wejściu. Po pomieszczeniu rozbrzmiał ich słodki dźwięk.
***
Maria przyjrzała się dopiero, co przygotowanemu stołowi i z westchnieniem ulgi osunęła się na tapczan. Harowała przez ostatnie trzy godziny, żeby nakrycie jako-tako wyglądało. Chciała, żeby te święta były idealne i najpiękniejsze. Były to, bowiem pierwsze święta tylko we dwoje, które mogła spędzić tylko ze swoim Miśkiem, a zarazem pierwsze święta z Leslie. W tamtym roku zaprosiła ich Amy, a oni nie chcieli jej odmawiać z powodu choroby. Miała raka, to brzmiał jak wyrok. Lekarze dawali jej najwyżej 4 miesiące życia. Nie mylili się, Amy zmarła w kwietniu, i nie zdążyła zobaczyć swojej jedynej wnuczki. Jak na zawołanie z pokoju obok rozdarł się głuchy krzyk, i Maria z trudem pospieszyła do córki.
Leslie siedziała zaplątana w pościel w łóżeczku i nie mogła się wyplątać. Prawą rączką trzymała się drewnianych szczebli, a lewa ugrzęzła jej w buzi. Widząc mamę wystawiła do góry obie, prosząc żeby ją wzięła na ręce. Po chwili już siedziała u Marii i uśmiechała się słodko.
- Teraz dobrze, co nie? Pójdziemy na spacerek? Może spadnie śnieg, jak pomyślisz sobie jakieś życzenie…
Mała tylko zagruchała słodko, więc Maria podeszła do szafy, która mieściła się w salonie, i wyciągnęła z niej małą kurteczkę i buciki. Zanim zdążyła je założyć zadzwonił telefon.
- Poczekasz chwilkę na mamusię? Bądź grzeczna, ja zaraz wracam.
Szybko wcisnęła Leslie małego, gumowego króliczka do rączki, i pośpieszyła do kuchni, gdzie ostatni raz miała komórkę. Nacisnęła, zieloną słuchawkę, i natychmiast usłyszała miły głos po drugiej stronie.
- Hej Maria.
- Alex, jak miło cię słyszeć, właśnie chciałam iść z Leslie do was.
- A właśnie jak się ma moja ukochana dziewczynka?
- Tęskni za wujkiem – roześmiała się. Lecz zaraz powiedziała poważniejszym tonem. – Coś się stało? Coś z Liz?
- Nie, z nią wszystko w porządku. Chociaż może nie za bardzo, Is właśnie dzwoniła do mnie. Liz nie chce przyjść do nas na kolacje.
- Nie chce? Czemu? Chyba nie ma dzisiaj chandry z powodu Maxa. A zresztą nie dziwiłabym się gdyby tak było.
- Chyba nie o to chodzi. Powiedziała, że jest już umówiona z rodzicami. A wiesz dobrze, co to oznacza…
- Chce pobyć sama, może powinniśmy jej na to pozwolić.
- Nie Maria, Maxa nie ma od 4 miesięcy, sama nie wiesz co ona może zrobić. Jeszcze wierzy, że wróci, ale dzisiaj może sobie uświadomić teoretyczną prawdę. Nie można jej z tym zostawić samej.
- No dobra, pogadam z nią. Może do mnie da się zaprosić.
- Maria… Wiem ile dla ciebie znaczyły te święta i…
- Nie Alex, Liz jest ważniejsza od moich osobistych zachcianek. Muszę kończyć, pójdę z Leslie do Liz.
- Pa, pamiętaj że cię kocham.
- Ja ciebie też, trzymajcie się.
Odłożyła ciężko telefon. To było straszne co się działo z Liz, a raczej może nie co się działo, ale co się mogło stać. Maxa nie było już tak długo… Na jego miejscu nigdy by nigdzie nie pojechała wiedząc, że będzie miał dziecko. Cóż… No może inaczej, pojechałaby ale wiedząc że coś jest bezpieczne. A Nowy Jork na pewno się do takich miejsc nie zaliczał.
Usłyszała jakiś stuk z któregoś pomieszczeń i jakby trochę się otrząsnęła. Zapomniała o jednej „drobnej” rzeczy.
- Leslie? – Wyszła spanikowana na korytarz, gdzie ją zostawiła. Nie było po niej śladu. – Kochanie gdzie jesteś? Nie strasz mamusi. – Podeszła trochę bliżej i zobaczyła uchylone drzwi do salonu. Ostrożnie je otworzyła i stanęła jak wryta.

CDN....

Może kiedyś nastąpi :P [/b]
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Dec 08, 2003 6:20 pm

Hotori, przeciwnie, mam mnóstwo rzeczy do robienia, ale jeszcze się wyrabiam (taa, zobaczymy jak będzie z klasówką z fizyki... ). Czwarte świąteczne. Miałam zamiar wrzucić pierwszą część ale widzę, że Maddie zrobiła nam niespodziankę - więc poczekam. Tak a propos - zaplątana Leslie była urocza :wink:
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Dec 08, 2003 6:42 pm

Zauważyliście, że świąteczne opowiadanka z naszymi bohaterami pełne są dzieci ? Każda par ma przynajmniej jednego słodkiego szkraba, mniejszego albo całkiem dużego jak w opowiadaniu Hotori, ale zawsze są. Śliczne, radosne, tak bardzo kochane...
Cudowne maddie, swietnie się czyta...wrzucaj szybciutko następną część :xmas:

User avatar
tigi
Zainteresowany
Posts: 372
Joined: Fri Aug 01, 2003 6:30 pm
Location: Poznań
Contact:

Post by tigi » Mon Dec 08, 2003 7:12 pm

Maddie fajne opowiadanko. W takim momencie ciekawym przerwać - nie ładnie. Kiedy kolejna część?

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Mon Dec 08, 2003 7:56 pm

Ela ma rację. Dzieci to cały urok tych opowiadanek. :cheesy:

i proszę o CDN świątecznej opowieści !
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Dec 10, 2003 5:57 pm

A dla kogo są święta, czekanie na pierwszą gwiazdkę i świętego Mikołaja jeśli nie dla dzieci?
Maddie, co z kolejną częścią? Nie męcz ludzi...
Image

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Wed Dec 10, 2003 6:13 pm

bo my tu czekamy :mrgreen: a ja czekam też, bo chcę wrzucić mojego kolejnego ficka świątecznego " Gwiazdy i Anioły'' ... :D
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Wed Dec 10, 2003 6:16 pm

Nie męcz ludzi, tak? Powiedz to moim nauczycielom. Oni chyba powariowali, na każdej lekcji kartkówki (no bo trzeba wystawić oceny). i przez to wszystko nie mam cZasu pisać... To znaczy mam kawałek na strone A4, ale jest to b. mało.... Nie wiem czy się opłaca dawać...
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Dec 10, 2003 6:26 pm

Maddie, nie martw się, ty masz przynajmniej kartkówki - a nie klasówki z fizyki, matematyki i francuskiego i egzaminu z francuskiego w sobotę... Poza tym u mnie również dobija się kolejne opowiadanie, więc wrzucaj, wrzucaj, pewnie, że się opłaca.
Image

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Wed Dec 10, 2003 6:30 pm

No dobra, macie....

***
Alex odwiesił słuchawkę, i ponownie zabrał się do ubierania choinki. Nie miał już zbyt wiele czasu, „Świąteczna Faszystka” miała zaraz wrócić, a on jeszcze nie wszystko przygotował. Tak, oczywiście prezent kupił już dawno temu, ale czekało go jeszcze przygotowanie małej niespodzianki. Chciał ją zabrać w miejsce, które tak wiele teraz dla nich znaczyło. Miejsce które było w tej sytuacji jedyną nadzieją dla nich na normalne rodzinne życie. Dom Dziecka. Przytułek dla sierot i dzieci porzuconych przez rodziców w którym małe biedulki spędzały całe dzieciństwo. I właśnie tam miały swój jedyny dom, lecz nie zastępowało im to prawdziwego rodzinnego domu, i rodziny. Nie były tam kochane. Isabel przeżyła w nim jedynie tydzień, gdyż Philip’owi Evansowi śpieszyło się by zabrać dzieci do siebie. Ale to i tak było zbyt dużo jak dla 6 latka, który dopiero co się „urodził”, a raczej wykluł. Is nie chciała wspominać już nigdy o tamtych dniach nie wspominała. I teraz, jak na ironię tam była ich jedyna nadzieja. Nadzieja na to, ze zostaną rodzicami. Przybranymi wprawdzie, ale to już nie miało znaczenia. Nie mogli już mieć dzieci biologicznych, i nie mogli na to nic poradzić, jedynie adoptować.
Pobiegł na piętro i wszedł do ich sypialni. Is od kilku tygodni obwieszała cały dom bombkami, łańcuchami i masą innych „świątecznych klamotów”- jak to obwieścił wczoraj Michael wchodząc za nią do domu, ględząc przy tym coś o ludziach którzy bzikują na punkcie pewnych świąt. Chwile potem wyleciał (mówiąc dosłownie) przez drzwi. Może i Izzy była Świąteczną Faszystka, ale on kochał tą faszystkę. Nareszcie wygramolił się telefon spod sterty stroików, i usiadł na jedynym wolnym krześle w domu. Na wszystkich innych leżały duże, puchowe poduszki - Is miała nowe hobby. W momencie, gdy zaczął wybierać numer z dołu usłyszał klik otwieranych drzwi, a zaraz potem donośne:
- Kochanie, wróciłam!
Nerwowo odłożył słuchawkę i czekał, aż go znajdzie. Chwilkę później zza framugi wychyliła się jej śliczna twarz.
- O tu jesteś, tęskniłam.
- Ja też.
Podeszła do niego i czule go pocałowała. Poczuł się tak jak jeszcze kilka lat temu. Wciąż nie wierzył, że ma ją dla siebie, i tylko dla siebie. Czule pogładził jej złote loki.
- Dzwoniłem do Marii, spróbuje coś zrobić związku z Liz.- Odwzajemnił pocałunek i zatopił ręce w jej włosach.
- Mmmm… To świetnie. Mam nadzieje, że nie troszczysz się o Liz bardziej niż o mnie… - podpuściła go, odsuwając się na chwile, i rozpinając jego koszule.
- A chcesz się przekonać?
***
Wszystko zatrzymało się w miejscu. Nagle niby taśma ruszyło do przodu, lecz w zwolnionym tempie. A Maria tylko patrzyła i powoli do jej mózgu wdzierało się to co w tej chwili się działo. Leslie, stół, rączka trzymająca obrus, rączka ciągnąca obrus, filiżanki przesuwające się coraz to bliżej krawędzi, śmiech z nowo okrytej zabawy, filiżanka na kancie stołu, spadająca bardzo, bardzo wolno wprost na głowę Leslie…
Nagle poczuła, jak ktoś odpycha. Chwile później filiżanka zmieniła tor lotu i wylądowała ponad metr od małej. Maria usłyszała szczęśliwy gruchot Leslie, i zobaczyła jak Michael bierze ją na ręce. Nie widziała jego twarzy. Nie odwracał się do niej, tylko szeptał uspokajająco coś do ich córeczki. Otrząsnęła się i cichutko zaczęła
- Michael, jak to dobrze, że…
- Że co? – Nie krzyknął głośno, ale mimo wszystko zadrżała. Jego głos był inny. Inny niż zawsze. Inny niż wtedy gdy się kłócili. Wyrażał coś, czego jeszcze nigdy u niego nie słyszała. Głuchą wściekłość. – Że przybyłem na czas? Że uratowałem swoją córkę? A ty co? Nie powinnaś może jej pilnować? Jaką jesteś matką Maria?!
- Ale Michael…
- Żadne ale… Wytłumacz mi to. Przez ciebie mała mogła sobie zrobić krzywdę. A może nawet jeszcze coś gorszego. Wytłumacz… - odwrócił się do niej na pięcie i spojrzał jej prosto w oczy. Wszystko wyleciało jej z głowy, wolała żeby stał dalej odwrócony, a nie tak jak teraz. Gdy patrzył na nią z….
- Ja… Ja tylko na ch.. chwilę… musiałam… iść odebrać telefon… i …. – spuściła oczy, a z pod powiek wypłynęły dwie, duże łzy.
- Nie ważne – odwrócił się na pięcie i położył na tapczanie Leslie. – Wychodzę.
Po prostu wyszedł z pokoju.
- Ale Michael… - Głuchy trzask drzwi wypełnił jej głowę. – kiedy wrócisz?
Zapytała już sama do siebie. Kap… Kap... Kap… Następne łzy popłynęły już dużo szybciej. Jedynie Leslie zachowała zimną krew. Doczołgała się do niej i pociągnęła ją za włosy. Maria odsłoniła ręce z twarzy, i zobaczyła, że jej córeczka wyczuwała jej emocje. Też płakała. Wzięła ją na ręce i otarła małe łezki. Powiedziała cichutko.
- Nie płacz maleńka, wszystko już dobrze. Powinnaś się cieszyć że masz takiego dzielnego tatusia… To naprawdę nie twoja wina że masz taką nie udolną matkę tylko moja. Przepraszam… - dodała.

Teraz mam trochę więcej czasu, mam nadzieje że jeszcze coś naskrobie. Jutro też całe prawie popołudnie wolne, żadnych strasznych lekcji w piątek. Więc powinnam jutro skończyć... (mam taką nadzieje)
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Dec 10, 2003 6:36 pm

Nooo. To rozumiem :D Bardzo dobre, pisz dalej, Maddie, pisz!!!
Image

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Wed Dec 10, 2003 6:38 pm

to mnie zaczyna intrygować.. :cheesy:
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Wed Dec 10, 2003 7:48 pm

no to wrzucę poczatek mojego dobrze ? bo pisane na gorąco i jeszcze mi się zawieruszy gdzie... :wink:

Gwiazdy i Anioły

" Stała przy choince. Ona i Jesse. Za oknami przykryty białym puchem Boston. Spokój i cisza. Miłość...i ciągły ślad ubiegłorocznej ucieczki...a potem powrotu do domu. Roswell. Dom. Ciepło...coś co zostawiła. Była szczęśliwa. Nachyliła policzek by pocałować męża. I wtedy to się stało. Poczuła ból. Rozrywał jej brzuch. Jęknęła...to był moment. Jesse coś do niej krzyczał...zemdlała. Ciemność. Chwila minęła. Otworzyła oczy. Szpital. Pani doktor. Uśmiech. Przerażający uśmiech. Słowa : przykro mi..."
Isabel Evans-Ramirez oderwała mętny wzrok od choinkowych światełek. Pokryjomu otarła łzę, którą czuła w kąciku oka. Są Święta. Nie można myśleć o przeszłości, tylko o terazniejszości. Trzeba załatwić przedstawienie na rynku i kupić prezenty dla dzieci z ośrodka. Potem wpaść do Michaela i Marii, bo przecież oni nigdy się nie pobiorą, jeśli ona nie uświadomi im, że Boże Narodzenie to najlepszy czas na pojednanie. No i wizyta u Maxa i Liz...pamiętać o udekorowaniu Crashdown ! No i jest jeszcze Jesse i ona. Ich święta. Isabel ponownie popatrzyła na lampki. Nie...nie będzie ich wieszać. Powinna była już dawno je wyrzucić. Za bardzo jej przypominały...Nie. Nie. Nie. Nie myśleć o tym. Nie myśleć ! Nie myśleć ? Jak można nie myśleć o swoim dziecku, w rocznicę jego śmierci ?

- Czy Kyle i Jim przychodzą do was na Wigilię ?- rzuciła Liz w stronę przyjaciółki, próbując umocować na szybie witraż w kształcie Mikołaja.
- Chyba tak...- mruknęła przygaszona Maria. - A nie wiesz przypadkiem czy...czy Michael...no wiesz...
Liz uśmiechnęła się pod nosem. Doskonale wiedziała o co Maria chce zapytać. Od kiedy cała ich paczka wróciła do Roswell, Michael zadziwił wszystkich i zaczął studiować marketing i handel na uniwersytecie w Santa Fe. Przez to trochę odsunął się od Marii, a jakieś pół roku temu pokłócili się na dobre, gdyż Maria twierdziła, że widziała Michaela jak oświadczał się innej dziewczynie. Oczywiście Michael wszystkiemu zaprzeczył, z Marią się nie pogodził i na tym sprawa stanęła. Sama Maria nie wiedziała nic więcej, a kosmita rzadko pokazywał się w Roswell. Liz była więc przekonana, że teraz jej najlepsza przyjaciółka chce od niej wyciągnąć jakieś informacje (niby to mające pochodzić od Maxa) na temat tego, czy Michael przyjeżdża do Roswell na święta.
- Chcesz wiedzieć czy Michael przyjedzie ?- Liz usiadła obok.
- Tak chcę, bo ...bo...bo ...- widać było, że Maria usilnie stara się
wymyśleć jakiś inny powód niż uczucie jakim darzy chłopaka. - Bo go kochasz ? - dokończyła Parker.
- Liz !
- No co ? Czyżbym powiedziała coś, co nie jest prawdą ?
- Niech ci będzie !- Maria westchnęła.- Tylko dlaczego to musi spotkać zawsze mnie ??!
- Bo kochasz Michaela ?- rzuciła Liz, szczerząc zęby.
Maria wstała i wzieła się za bezmyślne czyszczenie czystych stolików.
- Chyba się zacięłaś...zmień płytę. - odrzekła.
Wtem odezwały się dzwoneczki i do restauracji wszedł Max Evans, student drugiego roku prawa też w Santa Fe. Podszedł do Liz i pocałował ja w usta.
- Jak tam mają się moje dziewczyny ?- zażartował.
- Żle.- Maria machnęła ręką i zniknęła w kuchni.
Max popatrzył na Liz porozumiewawczo.
- Michael !- oboje parsknęli śmiechem.

- Na pewno chcesz tam wejść ?- Jesse wziął żonę za rękę.
- Nie mam wyboru.- Isabel spuściła głowę.- Te dzieci na to czekają.
Otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu. Chwilę stała i patrzyła jak płatki śniegu tańczą w powietrzu. Niektóre padały na chodnik. Inne rozjechał samochód , a jeszcze inne spadły na dach...domu dziecka. Tego domu dziecka. Jej domu dziecka. Jej...dziecka. Zacisnęła pięści. Ocucił ją głośny klakson samochodu. Obejrzała się do tyłu. Jesse wystawił głowę przez otwartą szybę.
- W porządku ?
- Tak. - popatrzyła mu w oczy.

CDN...
Last edited by Hotori on Thu Mar 17, 2005 5:02 pm, edited 1 time in total.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Thu Dec 11, 2003 5:26 pm

Widzę, że na pierwszy plan wysuwa się pewna kosmitka :wink: To Liz i Max nie wzięli ślubu?
A tak na marginesie - zamawiam na jutro i pojutrze trzymanie kciuków, zadaję Delfa... Dobrą stroną tej imprezy jest to, że chociaż się wyśpię :spioch:
Image

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Thu Dec 11, 2003 10:40 pm

ooo...no to trzymamy ! :mrgreen:
a to francuski ?

Max i Liz wzięli ślub, tylko studiują ! :cheesy:
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Thu Dec 11, 2003 11:15 pm

Trzymaj się Nan. Wszystkiego dobrego... :P

Hotori, więcej świątecznej słodyczy, trochę nam mało po tym krótkim odcinku. :D

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Fri Dec 12, 2003 8:57 am

Dzisiaj mam tylko ustny, jutro pisemny... Francuski... O rany.
Hotori, to może jednak byś coś jeszcze dorzuciła, co?
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 6 guests