T: Objawienie-Revelations [by EmilyluvsRoswell]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Max przybiegł do Liz nie tylko dlatego, że miał koszmary ale także bał się o nich. Koił własne lęki i czuwał nad nimi. Ciągle nie wiemy jakim uczuciem kieruje się wobec dziecka. Opiekuje się maleństwem bo jak powiedział Liz, nie może nie troszczyć się o kogoś, kto jest jej częścią. A więc z poczucia obowiązku i miłości do niej. Ciekawe czy wreszcie sam Zander poruszy jego serce...Jeżeli już tego nie robi...Sama nie wiem czy wolałam Maxa, kiedy otworzył się przed Liz, gniewnego, zrozpaczonego, jakby przerażonego że nadal ja kocha i tak bardzo prawdziwego. Czy takiego jakiego widzimy teraz. Zamkniętego w sobie, niedostępnego i nie mogącego się zdecydować czy ma iść obok Liz czy z nią...
Postaram się wrzucić najszybciej jak to możliwe 26 cz. ale z powodów hmm..czysto rodzinnych uciekły mi dwa dni. Jutro z nowymi siłami siadam do pracy.
Buziaki
Postaram się wrzucić najszybciej jak to możliwe 26 cz. ale z powodów hmm..czysto rodzinnych uciekły mi dwa dni. Jutro z nowymi siłami siadam do pracy.
Buziaki
Czekamy na 34 część Nan. Emily pisze - poganiana przez fanów, że na razie nie wie kiedy wrzuci następną część bo pracuje nad jakimś innym projektem (ma wolny zawód). Postara się skończyć jak najszybciej i wróci do Revelations.
W której części była scena o której piszesz ? No i ciekawa jestem czy Max wreszcie określi swoje uczucia i plany wobec Liz.. Pewnie tak tylko KIEDY???
W której części była scena o której piszesz ? No i ciekawa jestem czy Max wreszcie określi swoje uczucia i plany wobec Liz.. Pewnie tak tylko KIEDY???
Ja jestem zalogowana na roswellfanatics i ostatnio napisałam, ze wszyscy tutaj nie mogą sie doczekać na kolejne rozdziały...zdaje sie ze nie tylko my...ludzie tak często robli tam "bump" ze ostatnio skrócili jej dział, wycinajac feedback.
Domyslam sie że Nan chodziło o almost breast- feeding ....juz wkrotce Elu, juz wkrótce...chyba za dwa rozdziały...a potem...potem można się wściec
Domyslam sie że Nan chodziło o almost breast- feeding ....juz wkrotce Elu, juz wkrótce...chyba za dwa rozdziały...a potem...potem można się wściec
Nie, to jest jednak nie do wytrzymania...chyba zacznę wylogowywać sie i zalogowywac od nowa po kazdym poście
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Przed chwilą myslałam, ze trafi mnie szlak...pomyslałam, ze ostatnio zaniedbałam Elę i nie wstawiłam jej zadnego obrazka...więc szukam czegos o lekkim, podkreslam lekkim, zabarwieniu erotycznym nagle moja matka niemal rzuca sie na mnie- co ty wogóle za zdjęcia oglądasz!!
No nie...ja przepraszam ze nie na temat...ale to mnie przerasta...człowiek ma 21 lat i nie moze obejrzec sobie zdjęcia, na którym jest kawałek gołego ciała Elu, będziesz musiała poczekać, az ona wyjdzie z domu ...ludzie, to istny erem.
No nie...ja przepraszam ze nie na temat...ale to mnie przerasta...człowiek ma 21 lat i nie moze obejrzec sobie zdjęcia, na którym jest kawałek gołego ciała Elu, będziesz musiała poczekać, az ona wyjdzie z domu ...ludzie, to istny erem.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Nie martw się Lizziett, mam 6 lat więcej, a moja mama tez traktuje mnie jak swoją małą córeczkę. Kryję się nawet przed nią jak czasem zapalę papierosa. Stoję na balkonie i modlę się żeby mnie nie wypatrzyła. Czuję się jak uczniak w szkolnej ubikacji...Ale do licha od tego są matki...Kocham jak się na mnie złości i jak czuję jej dłoń na swoich włosach. Czasem tak dobrze poczuć się dzieckiem. Ale dobrze że mieszkamy osobno. Blisko ale osobno. To ma swoje dobre strony.
Nie mogę się doczekać tego zdjęcia o lekkim, ekm... zabarwieniu erotycznym.
Nie mogę się doczekać tego zdjęcia o lekkim, ekm... zabarwieniu erotycznym.
Śmiej się Nan, śmiej ach nikt nigdy nie traktuje mnie powaznie! Mnie i moich głębokich dramatów
Elu, dziekuje ci za te słowa...podejrzewam, ze ja również w koncu to docenię...choc póki co daleka jestem od tego
Coś znalazłam, nie wiem czy sie wam spodoba, ale moim zdaniem dobrze oddaje atmosferę ostatniego rozdziału...niepokój...strach Maxa, który instynktownie szuka ukojenia u Liz...poczucia, ze są bezpieczni...ze to był tylko zły sen...
...jak widać, poskutkowało
Elu, dziekuje ci za te słowa...podejrzewam, ze ja również w koncu to docenię...choc póki co daleka jestem od tego
Coś znalazłam, nie wiem czy sie wam spodoba, ale moim zdaniem dobrze oddaje atmosferę ostatniego rozdziału...niepokój...strach Maxa, który instynktownie szuka ukojenia u Liz...poczucia, ze są bezpieczni...ze to był tylko zły sen...
...jak widać, poskutkowało
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Dzięki Lizziett. No nie wiem, nie wiem, czy Liz leżałaby obok Maxa tak szczelnie zakryta pod sama szyję. Są takie słodkie.
Przesyłam następną część. Ciekawe jaki obrazek umieścisz po tej części, Lizziett. Nan, powinnaś rozpropagować w klasie forum xcom - jako wprawki z informatyki. Pewnie lekcje byłyby ciekawsze.
OBJAWIENIA - część 26
- Porozmawiamy o tym ? – Liz patrzyła na Maxa jak spacerował po kuchni z Zanderem przytulonym do ramienia.
- O czym, dokładnie ?
- O ostatniej nocy.
- Myślałem, że mamy ją już za sobą – powiedział zbyt lekko.
- Max, powiedziałeś mi że miałeś koszmary. To nie pomaga w rozmowie – Liz westchnęła – Nie możesz teraz wchodzić sobie ze śniadaniem w ręku i udawać, że nic się nie stało – zaczęła wkładać naczynia do zmywarki bo bez sensu było na niego naciskać. Kątem oka zauważyła, że odwraca się.
- Nie mam ochoty na roztrząsanie tego teraz – miał niski głos jakby się utwierdzał w tym co mówił.
Zamknęła zmywarkę i wysuszyła ręce o boki dżinsów – Świetnie. Wszystko jedno. Możesz mi proszę, oddać mojego synka ?
Podniósł brwi na tę niespodziewaną reakcję. Kiedy podeszła i wyciągnęła ręce po dziecko, przyspieszył kroku - Oho, jesteś na mnie zła ?
- Nie Max, nie jestem zła – mówiła jednostajnie – Raczej zmęczona. Sypiam po dwie godziny, mam wrażenie że mi piersi odpadną, rodzice doprowadzają mnie do szaleństwa – zatrzymała się dla nabrania oddechu – A...kiedy ty się zjawiasz obchodzę się z tobą jak z jajkiem. Teraz wpadasz do mnie w nocy przerażony, a potem zachowujesz się tak jakbym nie mogła martwić się o ciebie ? Nie sądzę – przyparła go do kąta przy lodówce – Ja jestem zbyt zmęczona żeby żartować. I nie chcę się nad tobą znęcać. Dlatego oddaj mi dziecko i odejdź.
Max odwrócił Zandera i podał go Liz – Nie powiedziałem, że ci nie powiem. Tylko nie chcę zajmować się tym teraz. Za dwie godziny mam egzamin z trygonometrii, Liz. Wystarczy, że prawie nie spałem.
- To jest właśnie wytłumaczenie – potrząsnęła głową. Poklepywała Zandera i i przytulała do siebie jego ciepły ciężar – Jeżeli nie powiedziałeś w nocy, wątpię że zrobisz to po południu. Odkładasz bo nie chcesz mnie niepokoić ale ja nie jestem słabą roślinką, Max.
- Dobrze – rzucił – chcesz naprawdę wiedzieć ? Śnił mi się Nicholas. I wszystko to, co z uwielbieniem by zrobił gdyby dostał w swoje ręce ciebie i Zandera. Widziałem to w blasku świateł i z takimi efektami dźwiękowymi, że mroziły mi krew w żyłach. Zadowolona ? – podniósł głos.
Dziecko zaczęło płakać. Liz przegryzła wargę a oczy Maxa przybrały odcień skruchy – Do diabła – mruczał przeciągając dłonią po włosach – Nie chciałem...
- To nie twoja wina – powiedziała układając maleństwo na rękach, żeby go przytulić – Niepotrzebnie naciskałam.
- To ja nie powinienem tracić nad sobą panowania – wzdychał – Ja tylko...
- Wiem – widziała rosnący lęk, kiedy wylewał z siebie szczegóły tego koszmaru.
Max gładził uspokajająco główkę dziecka – Już maluszku – mruczał – Wszystko będzie dobrze.
Liz całowała policzki Zandera kiedy Max go uciszał czując ulgę, że tak łatwo sobie poradził z jego płaczem – Już się uspokoił – powiedziała. Zauważyła na twarzy Maxa poczucie winy – Idź. Już dobrze. Powinieneś iść do szkoły.
Powoli skinął głową, niechęć ustępowała – Dobrze. Nie wiem o której przyjdę po południu. Seligman ustalił zakończenie egzaminów na czwartą – Potem idę do pracy.
- Rozumiem. Powodzenia na trygonometrii.
Lekko się uśmiechnął – Dzięki. Bardzo go potrzebuję – gładził palcem policzek Zandera. Zobaczymy się później. Obiecuję, że porozmawiamy o tym, dobrze ?
Uśmiechała się do niego aż zamknął za sobą drzwi. Głęboko westchnęła, przytuliła twarz do skroni dziecka chłonąc jego słodki zapach i próbowała hamować wyobraźnię. Trudno było dziwić się przerażeniu Maxa widząc jaką grozą napełniały go te koszmarne sny.
*****
- Puk, puk – Isabel wetknęła głowę przez otwarte drzwi w chwili kiedy Liz przebierała Zandera w czyste śpioszki – Mogę wejść ?
- Jasne – odrzuciła włosy bo koński ogon zakrywał jej oczy. Pomogło tylko na chwilę bo znowu zakryły jej twarz powodując że odrzuciła je niecierpliwie za siebie. Dziecko obserwowało ją, ciemne, pełne wyrazu oczy śledziły każdy jej ruch.
- Boże, on także – jęknęła Isabel i usiadła na brzegu łóżka. Sięgnęła i połaskotała Zandera po brzuszku – Naprawdę jestem synem mojego brata, jesteś cukiereczku ? – wdzięczyła się do niego.
- Zadziwiające do czego prowadzi zapis w elementach DNA – mruknęła Liz. Kucnęła na przeciwko dziecka i chwytała w dłonie jego stópki. Kopał jej ręce z taką radością aż pieluszka przy udach wydawała miękki, świszczący dźwięk – Co jest w torbie ?
Isabel ze śmiechem podniosła torbę z podłogi – Nakryłaś mnie.
- Isabel, codziennie z czymś przychodzisz. Trudno nie zgadnąć – Liz wypuściła małe nóżki i usiadła na łóżku – Wiesz, że nie musisz tego robić.
- Wiem, ale ja to lubię. Tym razem coś dla ciebie. Reklamówka Dangling z palców Isabel powędrowała do Liz.
- Dla mnie ? – zmarszczyła brwi i zajrzała do torby, popatrzyła na Isabel i roześmiała się – Rozmawiałaś z Marią ?
- No tak – przyznała się Isabel. Uśmiechała się kiedy Liz wyciągnęła odciągacz do pokarmu - Z czysto egoistycznych pobudek. Chcę mieć nadzieję, że przyjdziesz w przyszłym tygodniu na zakończenie roku szkolnego.
Liz postawiła pudełko na podłodze i wzięła na ręce dziecko – Naprawdę przeprowadziłaś to do końca. Skończyłaś wcześniej naukę. To cudowne.
- Pomyślałam, że mogłabym. Mam wszystkie zaliczenia. Szkoda czasu na zostawanie w tyle.
- Więc, San Francisco ?
- Nie. Myślałam raczej o ENMU - Isabel wzruszyła ramionami – Max miał rację. Nie mogę zostawić jego i siedzącego ciągle na walizkach Michaela. Szczególnie teraz.
- Dlaczego szczególnie teraz ? – zapytała niepewnie Liz bojąc się, że zna odpowiedź.
Isabel wyciągnęła rękę i wzięła w palce raczkę Zandera – Nie wiemy co się może wydarzyć. Czy Nicholas…- uśmiech odpłynął z jej twarzy.
- Nie rób tego – powiedziała Liz – Nie rezygnuj z marzeń tylko dlatego, że próbujesz nas chronić. Niedobrze, że Max to na tobie wymusza. To moje życie, Isabel. Takie wybrałam i...nie żałuję, ale nie pozwolę żebyś poświęcała się dla mnie – powiedziała zdecydowanie – To więcej niż oczekuję, wierz mi.
- Nie tylko z tego powodu. Nie chcę przeoczyć dzieciństwa Zandera. To pierwsze dziecko w rodzinie, Liz – powiedziała zamyślona – Mój bratanek. I nie próbuj zmieniać mojej decyzji – podniosła oczy i spotkała wzrok Liz – Więc przyjdziesz na uroczystość ukończenia szkoły czy nie ?
Liz uśmiechnęła się do wyzywających oczu dziewczyny – Z radością.
*******
- Kochanie, jesteś pewna, że sobie poradzisz ?
- Liz westchnęła – Nie zostaję bez pomocy, mamo. Idź z tatą na tę miłą kolację - Upewniła się jeszcze raz, że Zander śpi. Wzięła z biurka książki i monitor – Będę się uczyć.
Matka sprawdziła swój wygląd w lustrze nad komodą i przygładziła włosy – Dobrze. Ojciec ma przy sobie komórkę więc dzwoń gdybyś czegoś potrzebowała. Nie powinniśmy wrócić późno.
Liz starała się nie przewracać oczami kiedy przepuszczała przed sobą matkę wychodząc z pokoju.
Ojciec czekał w pokoju jadalnym – Gotowa Nancy ? Liz, poradzisz sobie ?
- Zaraz zacznę krzyczeć – mruknęła Liz – Idź tatku. Bawcie się dobrze.
Ojciec uśmiechnął się pobłażliwie – Powinniśmy być w domu przed dziesiątą. Trzymaj się, skarbie.
- Będę. Zabawcie się. Dzięki Bogu – zakończyła szeptem kiedy wreszcie zamknęli za sobą drzwi. Położyła na ławie książki i usiadła na kanapie – Traktują mnie jak kalekę – gderała głośno.
Przez kilka minut Liz nie robiła absolutnie nic. Gapiła się na książki wiedząc, że przecież musi przygotowywać się do końcowych egzaminów, ale jej chęci wyfrunęły za okno. Niespokojna złapała monitor i powędrowała do kuchni w poszukiwaniu jakiejś przekąski.
- Gdzie, do licha podziały się lody ? – wpatrywała się w pustawy zamrażalnik. Poza torbami zamrożonego groszku były tam tylko tacki z kostkami lodu – Myśl.
Grzebała w kuchennych szafkach ale nie znalazła nic na co miała by ochotę. Wreszcie, zrezygnowana, z monitorem dziecka w ręku zeszła do Craschdown przeglądnąć spiżarnię.
José stał przy ruszcie - Jak tam moja dziewczyna ? – zawołał kiedy Liz pojawiła się wejściu – I gdzie są te twoje śliczności. Nigdy go nie znosisz na dół – poskarżył się, wydymając wargi.
- Teraz śpi – powiedziała śmiejąc się.
José zabawnie zagdakał – Chłopak prześpi całe życie.
- Ma dopiero dwa tygodnie !
- Wiesz co mam na myśli. Zresztą, co miałby teraz pokazywać ? – droczył się z nią.
Liz jęknęła – Zeszłam po coś do przegryzienia. Na górze nie ma nic dobrego.
- Ach, czas nauki – kiwnął ze zrozumieniem głową. - Lody się skończyły ale mama Marii przyniosła coś dzisiaj rano.
- Mmm, kosmiczny, zielony placek ? – zapytała z nadzieją.
- Wyszczerzył zęby – Za ladą – skinął głową w stronę frontu kawiarni.
- Dzięki – powiedziała Liz i pchnęła wahadłowe drzwi.
W Crashdown było dosyć spokojnie jak na wczesne popołudnie w tygodniu. Kilkoro dzieci siedziało przy stolikach. Większość z książkami obok talerzy. Jakaś starsza para tuż przy oknie. Weszła za ladę i pomachała dwóm obsługującym kelnerkom. Kiedy wyjęła zielony placek z chłodziarki uśmiechnęła się szeroko – Bogactwo kalorii – pochyliła się i ostrożnie zebrała z wierzchu trochę bitej śmietany.
- Hej, Liz - powitała ją jedna z kelnerek wchodząc za ladę.
- Cześć, Karen – odpowiedziała zajęta krojeniem kosmicznego placka – Co słychać ?
- W porządku, a u ciebie ? Przyzwyczaiłaś się do bycia matką ? – pytała nalewając kawę do dzbanka.
- Powoli ale jakoś mi idzie – westchnęła – Chciałaby tylko przesypiać całą noc.
Karen uśmiechnęła się – Już to widzę. Obawiam się, że na to musisz poczekać jeszcze kilka miesięcy – Postawiła na tacce dzbanek z kawą i miseczkę orzeszków w czekoladzie – Powodzenia – dodała. Zabrała tacę i poszła na salę.
- Dzięki – Liz przykryła pozostałą część ciasta przeźroczystą przykrywką i włożyła z powrotem do chłodziarki. Kiedy tak stała usłyszała dzwonek przy frontowych drzwiach. Zobaczyła Jima Valentiego wchodzącego do środka . Uśmiechnęła się.
- Jak się masz, nieznajoma ? Valenti podszedł do lady – Chyba nie zaczęłaś pracować, prawda ?
- Nie. Potrzebuję czegoś na wzmocnienie – powiedziała pokazując na kawałek ciasta.
- Ach – skinął głową – Pycha. Kyle dostał jeden na odchodne. Teraz z Isabel przygotowuje się do ciężkiego egzaminu z historii. Dlatego tu jestem, po obiad dla siebie.
- Chce pan kartę dań ? – Liz sięgnęła po jedną.
- Nie, już zamówiłem. Przyszedłem, żeby odebrać. Jestem w trakcie ulepszania czegoś w domu i nie mam czasu zajmować się gotowaniem.
- A mikrowar ? – zapytała przytomnie Liz.
Wzruszył ramionami – Czy to nie gotowanie ? – zapytał chichocząc. Patrzył na kosmiczny placek – Jestem pewien że ma ukryty pod spodem kokosowy krem.
- Tylko pani DeLuca przyrządza je tak cudownie – Dołożyć panu kawałek do zamówienia ?
- Proszę.
Liz zabrała się do pakowania kawałka kokosowego przysmaku. Chcąc go włożyć do tekturowego pudełka potrąciła monitor i z jękiem, rozpaczliwie chwyciła go zanim upadł na podłogę.
- Szkoda by było, żeby się zepsuł – skomentował Valenti – to wielkie, małe cudeńka.
- Bardziej praktyczne – zgodziła się Liz.
- Wiesz, że kiedy tu jechałem widziałem twoich bliskich wchodzących do Senor Chow’s ? To świetne, że wszyscy wspierają się w trudniejszych momentach – mówił spokojnie.
Liz zmarszczyła brwi – Z czym moi rodzice nie mogliby by dać sobie rady ?
- Nie, miałem na myśli Evansów – wyjaśniał – Dobrze widzieć rodziców spotykających się razem. Wiem, że w pewnych spornych sprawach takie spotkania...
- Chwileczkę – przerwała mu Liz – Widział pan moich i Maxa rodziców ? Razem ?
- Tak. Wchodzili razem do restauracji – chwilę obserwował reakcję Liz – Chyba ci nie wspomnieli, że idą wspólnie ?
Liz wolno pokręciła głową – Myślałam, że idą w dwójkę – westchnęła – Robili tyle zmieszania jakby to była dla nich najważniejsza rzecz. Wyglądało to na coś romantycznego.
- Liz, nie wyciągaj pochopnych wniosków. Oni mogli tylko...
- Planować nasze życie, za nas ? – zapytała Liz – To ostatnio ich ulubiona rozrywka – skończyła pakować ciasto, miała szybkie i pewne ruchy – Proszę panie Valenti, bez zapłaty. Sprawdzę resztę pańskiego zamówienia.
- Liz, poczekaj. Nie doszukuj się w tym czegoś więcej . Oni cię kochają.
- Wiem. Każdy mnie kocha – szeptała – I nic dobrego z tego nie wychodzi. Dobrego popołudnia – wzięła monitor i wyszła.
Na górze poczuła się niepewnie a jej gniew zaczynał kruszeć. Nie chodziło o to że jedli wspólnie kolację z rodzicami Maxa, ale że ją okłamali. I znowu zachowali się tak jakby była dzieckiem a nie matką.
Odechciało jej się jeść, włożyła deser do lodówki i poszła popatrzeć na Zandera. Spał jeszcze, policzki miał zaróżowione, powieki lekko drgały. Liz poczuła jak ogarnia ją spokój na widok synka. Był taki słodki, ciepły i kochany . Już tylko patrzenie na niego leczyło trochę jej serce. Przesunęła ustami po miękkim czole i zostawiła go śpiącego.
Wróciwszy do pokoju jadalnego doszło do niej że zdenerwowanie nie pozwoli jej się uczuć. Podniosła słuchawkę i wykręciła numer UFO Center. Dochodziła ósma więc Max kończył pracę za kilka minut. Niecierpliwie poruszała stopą słysząc głos automatycznej sekretarki informujący o godzinach otwarcia, za chwilę usłyszała sygnał łączący ją dalej.
- Roswell UFO Center. W czym mogę pomóc ? – odezwał się cichy, głęboki głos.
Liz czuła jak jej serce zwija się powoli. Głos Maxa nigdy nie przestawał jej wzruszać – To ja – powiedziała bardziej ciepło niż zamierzała.
- Witaj, co się dzieje ? Wszystko w porządku ?
- Wiedziałeś, że nasi rodzice będą dzisiaj na wspólnej kolacji ?
- Jesteś pewna ? – zapytał – Mama powiedziała, że wychodzą na spotkanie z klientami.
- Świetnie, moi dali znać, że wychodzą na miły, romantyczny wieczór. Ale Valenti widział ich razem przy wejściu do Senor Chow’s.
- Na pewno byli razem ? Mogli spotkać się tam przypadkowo. Nie ma za wiele miejsc gdzie można spokojnie zjeść. Nie za wiele, kiedy chcesz uciec od tego kosmicznego zamieszania – tłumaczył jej.
- Max, czy twój tata zabiera swoich klientów do Senor Chow’s ?
- Nie. Masz rację – przyznał – Cholera. Posłuchaj, chyba nic już tutaj nie ma do roboty. Zobaczę się z Brodym i jeżeli już mnie nie potrzebuje zaraz będę u ciebie, dobrze ?
- Tak. Dzięki.
- Nie martw się tym – powiedział łagodnie – Najgorszą rzeczą jaka może się zdarzyć to jak zaplanują dla nas coś nowego i śmiesznego, a my będziemy zmuszeni z tego zrezygnować.
- W porządku – zgodziła się – Na razie.
*****
Zander obudził się kilka minut po rozmowie z Maxem. Na wpół oszołomiona siedziała na brzegu łóżka trzymając go mocno w ramionach kiedy ssał. W wyobraźni podróżowała do stolików przy których kilka budynków dalej rodzice omawiali szczegóły jej życia. Nie ważne jak bardzo by się starała, nie mogła się otrząsnąć od uczucia że jest kontrolowana jak gdyby od chwili urodzenia dziecka straciła możliwość decydowania o swojej przyszłości. Wszystko było nie tak. Była tak bardzo zawiedziona, że mogłaby krzyczeć za każdym razem kiedy spoglądała na dziecko i podziwiała jego ciche oddanie. Wydawał się tak łagodny a przecież był dostrojony do jej emocji. Długie rzęsy okalały poważne oczy, małą rączkę zawinął wokół jej palca.
Skończyła karmić Zandera, kiedy usłyszała wołanie Maxa – Tutaj – odpowiedziała, zapinając bluzkę. Rozłożyła na ramieniu ściereczkę i położyła na sobie dziecko w pozycji pionowej. Skrzywiła się kiedy się poruszył.
- Dobrze się czujesz ? – zapytał wchodząc.
Popatrzyła do góry i zobaczyła że ściągnął brwi – Tak. To nic.
- Co jest nic ? – nalegał podchodząc bliżej.
- Tylko, um… mam lekkie otarcia. Od karmienia – wyjaśniła czując rumieńce na policzkach. Gładziła i poklepywała po plecach dziecko.
- Och. Czy to normalne ?
- Najzupełniej – uspokoiła go. Nie mogła pomóc sobie uśmiechem widząc w jego oczach niepokój - Mam na to krem ale chyba zbyt długo zwlekałam z użyciem go – potrząsnęła głową i odwróciła wzrok – Za parę dni się zagoi.
Miała twarz przytuloną do głowy dziecka i nie zauważyła kiedy Max podszedł do niej i objął Zandra – Chodź tu maluszku – powiedział podnosząc dziecko i ułożył go sobie na ramieniu. Liz patrzyła jak maleństwo ziewnęło szeroko i wetknęło nos w koszulkę Maxa. Uśmiechnął się wyrozumiale i ułożył go na pieluszce do odbijania – Znacznie lepiej – stwierdził i popatrzył na Liz – Gdzie jest ten krem ?
Była lekko zaskoczona kiedy jego wzrok powędrował niżej – Jest w...łazience. Zaraz go...- wstała i wybiegła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Przejrzała się w lustrze i w odbiciu nie znalazła nic nadzwyczajnego. Z włosami wymykającymi się z końskiego ogona, w na wpół zapiętej bluzce wyglądała jakby dopiero wyszła z łóżka. Tylko zaróżowione policzki i trzeźwe oczy świadczyły o tym, że i nie spała – Jak, do diabła mógłby to zrobić bez przykładania do niej palców. Wyglądała wprost porywająco – W moich snach – mamrotała otrząsając się z odrętwienia. Szybko doprowadziła się do porządku i pozapinała koszulę. Uczesała włosy i wróciła z powrotem czując się bardziej normalnie.
- Nie jest dobrym kompanem na dzisiejszy wieczór – powiedział Max kiedy wyszła z łazienki.
Na pewno. Zander spał mocno, główka mu zwisała z ramienia Maxa. Liz uśmiechnęła się na ten widok. Nawet jak czuła się fatalnie, nie było nic bardziej uspokajającego jak patrzeć na śpiącego syna. Podeszła do łóżka i wygładziła kocyk żeby Max mógł go położyć. Potem opatuliła go dokładnie.
- Może przejdziemy do innego pokoju, żeby go nie obudzić – zaproponował Max.
- Tak – zgodziła się Liz wiedząc, że ich emocje mogą czasem zajść za daleko. A na pewno nie chciała z takiego powodu niepokoić Zandera. Chwyciła monitor i poszła za Maxem do jadalni. – Może coś ci podać ? Lodówka jest pusta ale mam kawałek kosmicznego, zielonego placka. Albo, jeżeli jesteś głodny możemy przynieść coś z restauracji.
- Nie, jest dobrze – usiadł na tapczanie i oparł łokcie na kolanach – Uczysz się ? – zapytał wskazując głową książki.
- Miałam taki zamiar – westchnęła i usiadła obok niego. Zauważyła jak oczy Maxa przesunęły się po niej a potem odwrócił wzrok – Coś się stało ? – zapytała.
- Nie – powiedział powoli – Tylko...
- Co ?
- Jakie masz te otarcia ? – zapytał spokojnie – Mogę się nimi zająć, jeżeli chcesz . No wiesz, zaleczyć je - rzucił szybkie spojrzenie w jej kierunku, tym razem spotykając jej zaskoczony wzrok.
- Ach, tak...- szepnęła. Patrzył teraz na nią i czekał na odpowiedź. - Um… nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – powiedziała powoli – Naprawdę.
Podniósł brwi – Liz, to nic wielkiego.
To dlaczego miała wrażenie, że jest ? – Była zaskoczona. Na twarzy poczuła gorąco i pulsowanie krwi w uszach. To śmieszne. Max widział jej piersi wiele razy, kiedy karmiła Zandera. Widział, do cholery dużo więcej, kiedy rodziła. Nie było powodu do wstydu, gdy proponował że jej pomoże. Ale nagle zapragnęła zapaść się pod ziemię.
- To tylko potrwa minutę – mówił – Nawet nie.
Miał rację. Niemądre było znosić ból, zwłaszcza że tak często karmiła Zandera - Dobrze.
Max odwrócił się do niej. Opuścił oczy niżej – Powinnaś rozpiąć bluzkę – powiedział delikatnie.
Kiwnęła głową sięgając automatycznie do górnego guzika. Kiedy się rozpinała, dziękowała w myślach wszystkim bogom, że rodziców nie było w domu. Szybko doszła na dół i rozpięła z przodu biustonosz. Opuściła ręce i pozwoliła aby materiał swobodnie opadł wzdłuż ciała. Trochę jej ulżyło kiedy rozpięty przód koszuli ukazał tylko przerwę między piersiami. To było głupie ale czuła się onieśmielona.
- Znasz ćwiczenia – Max droczył się z nią co spowodowało, że troszkę się uśmiechnęła. Wsunął rękę pod materiał – Oddychaj głęboko – szeptał i otulił dłonią prawą pierś.
W jego ruchach nie było nic seksualnego ale niewątpliwie była to bardzo intymna chwila. Oddychała miarowo i patrzyła w oczy Maxa próbując oczyścić umysł. Myśli kotłowały się wściekle nie chcąc jej opuścić, ale z każdym oddechem była coraz bardziej świadoma ciepłej ręki Maxa na swojej skórze. W jakiś sposób udało mu się nawiązać z nią połączenie i poczuła przepływające przez nią uspokajające ciepło. W chwilę później przesunął dłoń na drugą pierś i jeszcze raz poczuła ciepłe, kojące, bijące w nią uderzenia. Potem odsunął rękę i pozostał tylko chłód wdzierający się przez odpiętą bluzkę.
- Lepiej ? - zapytał.
- Dużo lepiej – szepnęła – Dzięki.
- Nie ma sprawy – usiadł wygodniej na kanapie, trochę dalej od niej.
Liz, znowu onieśmielona szybko zapięła biustonosz i koszulę.
- Zacznijmy. Nasi rodzice – powiedział – Zrzucimy to na karb ogólnej teorii spiskowej czy podejrzewamy ich o coś konkretnego ?
- Nie wiem – powiedziała. Podciągnęła pod siebie jedną nogę, żeby poczuć się swobodniej – Ale musi coś w tym być. Dlaczego trzymali w tajemnicy tę wspólną kolację ?
Zmęczony westchnął – Czy to ma jakieś znaczenie ? Nawet jeżeli coś planują w związku z nami ? Niczego to nie zmienia.
- Tego nie wiemy.
- Liz, mam osiemnaście lat. Ty niewiele mniej. Niewiele mogą nam zrobić.
- Oboje wiemy, że jak długo będą nas utrzymywać, tak długo będą się nad nami litować – Boże, to mnie dobija. Przetarła oczy – Mam wrażenie jakbym znowu miała pięć lat. Zostawiają mnie samą na krótki czas, kiedy są w pracy albo wychodzą jak dzisiaj. Nawet jak ich nie ma, sprawdzają mnie kilkanaście razy. Jakbym nie umiała podjąć żadnej, samodzielnej decyzji.
- No właśnie, bo według nich nie umiesz. Oboje nie umiemy. Byliśmy na tyle głupi, że sami się o to prosiliśmy, prawda ? – zapytał – Pokazaliśmy, że nie jesteśmy tak rozsądni jak wcześniej sądzili – dodał gorzko.
- Przestań. Wiem, to niesprawiedliwe, że jesteś podobnie traktowany – westchnęła – Ale teraz czuję się jak ktoś chory na klaustrofobię. Tak bym chciała, żeby dali mi więcej oddechu.
- Liz, musisz im o tym powiedzieć. To jedyny sposób.
- Jak mogłabym ? Nie pracuję. Może nie zauważyłeś w tym całym rozgardiaszu, ale moi rodzice wzięli na swoje utrzymanie nie tylko mnie ale i Zandera. Myślisz, że pieluszki są tanie ? Płacą absolutnie za wszystko. To są może małe kłopoty ale dla mnie wiążą się z zobowiązaniem – traciła nad sobą panowanie.
- To co według ciebie mam zrobić ? – odpowiedział prostując się – Myślisz, że było by lepiej gdybyśmy odeszli ? Opowiem ci coś, Liz. Będzie tak długo dobrze, jak sobie będziemy radzić. Bez pomocy rodziców nie ukończymy szkoły średniej. Musiałbym podwójnie pracować, żeby utrzymać nas troje w mieszkaniu wielkości mieszkania Michaela. Ty cały czas zajmowałabyś się Zanderem. I oboje pożegnalibyśmy się ze studiami. Tego chcesz ? Nie odrzuca cię taka perspektywa wspólnej przyszłości ?
Była zaskoczona tą gwałtowną odpowiedzią – Nie ! Max, nie powiedziałam tak.
Natychmiast się wycofał, oczy straciły gniewny wyraz - Przepraszam – potrząsnął głową – Wiem, że... nie o tym mówiłaś. Tylko jestem rozgoryczony - westchnął ciężko, oparł się i zamknął oczy - Zdaję sobie sprawę z naszej porąbanej sytuacji. I przykro mi że przechodzisz z rodzicami trudny okres ale przynajmniej jesteś zabezpieczona, a Zader bezpieczny. To jest w tej chwili najważniejsze – otworzył jedno oko i zerknął na nią – Mógłbym spróbować omówić to z nimi ? Oczywiście, twój tata pogoni za mną z rzeźniczym toporkiem.
Liz rzuciła mu lekki uśmiech – Masz rację. Powinnam porozmawiać – wzruszyła ramionami – O ile to było łatwiejsze kiedy byłam dwa tysiące mil stąd.
- Założę się – mruknął i znowu przymknął oczy – Zrobimy to jeszcze dzisiaj wieczorem ?
- Nie wiem. Część mnie ma ochotę im to wykrzyczeć.
- A pozostała część ?
- Reszta mnie jest zbyt zmęczona żeby jej na tym zależało – powiedziała tuląc się do poduszki na oparciu kanapy.
- Jestem wstrząśnięty poziomem emocji – powiedział ziewając.
Liz obserwował go, pamiętając o jego koszmarach i tym co powiedział rano. Chciała go zapytać co mu się śniło ale zrezygnowała. Nie chciała wiedzieć co według Maxa Nicholas mogł zrobić jej i dziecku. Spędził wystarczająco czasu wśród bandy Skórów, żeby jego lęki były uzasadnione. A ona sama miała także dużo obaw nawiedzających ją we śnie.
Zamiast tego poruszyła inny temat – Jak egzaminy z trygonometrii ?
- Poszły. Zdałem – wymruczał – Ale sprawdziło się moje przypuszczenie, nie będę na liście wyróżnionych.
Liz skrzywiła się - Tak źle ?
- Niezupełnie – westchnął - Ale nie wyszło zbyt dobrze. Będę szczęśliwy jak dostanę B.
- Jestem zadowolona, że zostało mi jeszcze trochę czasu – powiedziała zerkając na stos książek na ławie.
- Może zaraz po egzaminach wymyślimy coś, żebyś miała trochę więcej czasu dla siebie – powiedział sennie – Niedobrze, że musisz go tak często karmić bo mógłbym go zabierać do siebie na noc, a ty nadrobiłabyś braki we śnie.
Liz uśmiechnęła się do tej słodkiej propozycji, tym słodszej że sam nie wiedział czy iść z nią czy obok niej. Pomyślała o dzisiejszym podarunku Isabel i z trudem zdusiła śmiech – Zobaczymy – powiedziała.
Max z trudem otwierał i przymykał oczy – Zaraz się obudzę – powiedział z naciskiem – Nie brzmi wesoło.
- Kto, ja ?
- Bardzo zabawne – usiadł prosto – Musimy wziąć się za książki bo niczego nie zrobimy przed ich powrotem.
- Ok – zgodziła się – Z czego masz następny egzamin ?
- Z fizyki i hiszpańskiego. Jutro.
- Max ! Dlaczego nie powiedziałeś ?
- Bez obaw. Jestem z nich najlepszy w klasie. Tylko trygonometria stwarzała problemy – pochylił się do przodu i chwycił jej książki – Tutaj. Wybierz coś. Zostawiłem swój plecak w twoim pokoju.
Kartkowała książkę kiedy poszedł po swoje podręczniki.
- Wybrałaś ? – wracał z uśmiechem – Fizyka – otworzył plecak i wyjął książkę – Och, prawie zapomniałem – wyjął kopertę i podał jej – Valenti dał mi to wczoraj. Miałem ci przynieść dzisiaj rano ale zupełnie mi uciekło.
Miała na końcu języka żeby zapytać podczas której z dwóch wizyt zapomniał czy o trzeciej nad ranem czy kilka godzin później – ale się nie odezwała. Otworzyła kopertę i położyła zawartość na kolanach.
- Och – przerzucała papiery. Była tam metryka urodzenia Zandera i sfałszowane zaświadczenie lekarskie dotyczące jego urodzenia i odbytych pierwszych szczepieniach.
- Będziemy tego potrzebowali w jego dalszym rozwoju - powiedział Max kiedy przeglądał dokumenty – Nie będzie problemu, kiedy trzeba będzie zapisać go do szkoły.
- Max, a co z rodzicami ? Zaczną coś podejrzewać jak nie będziemy z nim chodzić do lekarza na rutynowe badania. A jak zachoruje ? Ma więcej ludzkich genów niż ty.
- Będę go kontrolował. A my będziemy udawać że idziemy z nim do lekarza na rutynowa wizytę. Upewnimy moich rodziców, że on jest u ciebie ubezpieczony, a twoich, że u mnie.
- Przy tym wszystkim zapomniałam o ubezpieczeniu ! Max. A jeżeli mój tata dowie się, że nigdy nie składaliśmy podania o świadectwo urodzenia ?
- Cholera, nie pomyślałem o tym – potrząsnął głową – Zobaczymy, jeszcze się zastanowię.
Liz przegryzła wargi i rozpłakała się – To istne wariactwo. Jak my nad wszystkim zapanujemy ? Załatwiamy jedno i zaraz pojawiają się następne problemy.
- Poradzimy sobie. Nie zapominaj, że robię to od dłuższego czasu – przypomniał jej.
Te słowa otrzeźwiły ją i pozwoliły na refleksję – jak bardzo jego istnienie było wyizolowane pomimo, że dzielił tajemnice razem z Michaelem i Isabel. Nigdy nie czuć się na tyle bezpiecznie żeby zwierzyć się rodzicom, trzymać ludzi których się kocha w pewnej odległości od siebie, ukrywać przed światem całą prawdę. A ona myślała, okłamując rodziców przez dwa lata – nawet Maxa, o Przybyszu z Przyszłości - że jest jej ciężko. Ale teraz mogła zobaczyć jak wygląda taki los w prawdziwym powiększeniu. Tylko życie Maxa, potępionego na zawsze dlatego, że urodził się inny.
- Wiem, że to robisz – powiedziała ciepło.
Być może było coś w jej głosie, lub po prostu wiedział, że go rozumie. Wyciągnął rękę i uścisnął pocieszająco jej dłoń. Potem odsunął się i wziął do ręki test z fizyki – Od czego zaczniemy ?
Cdn.
Przesyłam następną część. Ciekawe jaki obrazek umieścisz po tej części, Lizziett. Nan, powinnaś rozpropagować w klasie forum xcom - jako wprawki z informatyki. Pewnie lekcje byłyby ciekawsze.
OBJAWIENIA - część 26
- Porozmawiamy o tym ? – Liz patrzyła na Maxa jak spacerował po kuchni z Zanderem przytulonym do ramienia.
- O czym, dokładnie ?
- O ostatniej nocy.
- Myślałem, że mamy ją już za sobą – powiedział zbyt lekko.
- Max, powiedziałeś mi że miałeś koszmary. To nie pomaga w rozmowie – Liz westchnęła – Nie możesz teraz wchodzić sobie ze śniadaniem w ręku i udawać, że nic się nie stało – zaczęła wkładać naczynia do zmywarki bo bez sensu było na niego naciskać. Kątem oka zauważyła, że odwraca się.
- Nie mam ochoty na roztrząsanie tego teraz – miał niski głos jakby się utwierdzał w tym co mówił.
Zamknęła zmywarkę i wysuszyła ręce o boki dżinsów – Świetnie. Wszystko jedno. Możesz mi proszę, oddać mojego synka ?
Podniósł brwi na tę niespodziewaną reakcję. Kiedy podeszła i wyciągnęła ręce po dziecko, przyspieszył kroku - Oho, jesteś na mnie zła ?
- Nie Max, nie jestem zła – mówiła jednostajnie – Raczej zmęczona. Sypiam po dwie godziny, mam wrażenie że mi piersi odpadną, rodzice doprowadzają mnie do szaleństwa – zatrzymała się dla nabrania oddechu – A...kiedy ty się zjawiasz obchodzę się z tobą jak z jajkiem. Teraz wpadasz do mnie w nocy przerażony, a potem zachowujesz się tak jakbym nie mogła martwić się o ciebie ? Nie sądzę – przyparła go do kąta przy lodówce – Ja jestem zbyt zmęczona żeby żartować. I nie chcę się nad tobą znęcać. Dlatego oddaj mi dziecko i odejdź.
Max odwrócił Zandera i podał go Liz – Nie powiedziałem, że ci nie powiem. Tylko nie chcę zajmować się tym teraz. Za dwie godziny mam egzamin z trygonometrii, Liz. Wystarczy, że prawie nie spałem.
- To jest właśnie wytłumaczenie – potrząsnęła głową. Poklepywała Zandera i i przytulała do siebie jego ciepły ciężar – Jeżeli nie powiedziałeś w nocy, wątpię że zrobisz to po południu. Odkładasz bo nie chcesz mnie niepokoić ale ja nie jestem słabą roślinką, Max.
- Dobrze – rzucił – chcesz naprawdę wiedzieć ? Śnił mi się Nicholas. I wszystko to, co z uwielbieniem by zrobił gdyby dostał w swoje ręce ciebie i Zandera. Widziałem to w blasku świateł i z takimi efektami dźwiękowymi, że mroziły mi krew w żyłach. Zadowolona ? – podniósł głos.
Dziecko zaczęło płakać. Liz przegryzła wargę a oczy Maxa przybrały odcień skruchy – Do diabła – mruczał przeciągając dłonią po włosach – Nie chciałem...
- To nie twoja wina – powiedziała układając maleństwo na rękach, żeby go przytulić – Niepotrzebnie naciskałam.
- To ja nie powinienem tracić nad sobą panowania – wzdychał – Ja tylko...
- Wiem – widziała rosnący lęk, kiedy wylewał z siebie szczegóły tego koszmaru.
Max gładził uspokajająco główkę dziecka – Już maluszku – mruczał – Wszystko będzie dobrze.
Liz całowała policzki Zandera kiedy Max go uciszał czując ulgę, że tak łatwo sobie poradził z jego płaczem – Już się uspokoił – powiedziała. Zauważyła na twarzy Maxa poczucie winy – Idź. Już dobrze. Powinieneś iść do szkoły.
Powoli skinął głową, niechęć ustępowała – Dobrze. Nie wiem o której przyjdę po południu. Seligman ustalił zakończenie egzaminów na czwartą – Potem idę do pracy.
- Rozumiem. Powodzenia na trygonometrii.
Lekko się uśmiechnął – Dzięki. Bardzo go potrzebuję – gładził palcem policzek Zandera. Zobaczymy się później. Obiecuję, że porozmawiamy o tym, dobrze ?
Uśmiechała się do niego aż zamknął za sobą drzwi. Głęboko westchnęła, przytuliła twarz do skroni dziecka chłonąc jego słodki zapach i próbowała hamować wyobraźnię. Trudno było dziwić się przerażeniu Maxa widząc jaką grozą napełniały go te koszmarne sny.
*****
- Puk, puk – Isabel wetknęła głowę przez otwarte drzwi w chwili kiedy Liz przebierała Zandera w czyste śpioszki – Mogę wejść ?
- Jasne – odrzuciła włosy bo koński ogon zakrywał jej oczy. Pomogło tylko na chwilę bo znowu zakryły jej twarz powodując że odrzuciła je niecierpliwie za siebie. Dziecko obserwowało ją, ciemne, pełne wyrazu oczy śledziły każdy jej ruch.
- Boże, on także – jęknęła Isabel i usiadła na brzegu łóżka. Sięgnęła i połaskotała Zandera po brzuszku – Naprawdę jestem synem mojego brata, jesteś cukiereczku ? – wdzięczyła się do niego.
- Zadziwiające do czego prowadzi zapis w elementach DNA – mruknęła Liz. Kucnęła na przeciwko dziecka i chwytała w dłonie jego stópki. Kopał jej ręce z taką radością aż pieluszka przy udach wydawała miękki, świszczący dźwięk – Co jest w torbie ?
Isabel ze śmiechem podniosła torbę z podłogi – Nakryłaś mnie.
- Isabel, codziennie z czymś przychodzisz. Trudno nie zgadnąć – Liz wypuściła małe nóżki i usiadła na łóżku – Wiesz, że nie musisz tego robić.
- Wiem, ale ja to lubię. Tym razem coś dla ciebie. Reklamówka Dangling z palców Isabel powędrowała do Liz.
- Dla mnie ? – zmarszczyła brwi i zajrzała do torby, popatrzyła na Isabel i roześmiała się – Rozmawiałaś z Marią ?
- No tak – przyznała się Isabel. Uśmiechała się kiedy Liz wyciągnęła odciągacz do pokarmu - Z czysto egoistycznych pobudek. Chcę mieć nadzieję, że przyjdziesz w przyszłym tygodniu na zakończenie roku szkolnego.
Liz postawiła pudełko na podłodze i wzięła na ręce dziecko – Naprawdę przeprowadziłaś to do końca. Skończyłaś wcześniej naukę. To cudowne.
- Pomyślałam, że mogłabym. Mam wszystkie zaliczenia. Szkoda czasu na zostawanie w tyle.
- Więc, San Francisco ?
- Nie. Myślałam raczej o ENMU - Isabel wzruszyła ramionami – Max miał rację. Nie mogę zostawić jego i siedzącego ciągle na walizkach Michaela. Szczególnie teraz.
- Dlaczego szczególnie teraz ? – zapytała niepewnie Liz bojąc się, że zna odpowiedź.
Isabel wyciągnęła rękę i wzięła w palce raczkę Zandera – Nie wiemy co się może wydarzyć. Czy Nicholas…- uśmiech odpłynął z jej twarzy.
- Nie rób tego – powiedziała Liz – Nie rezygnuj z marzeń tylko dlatego, że próbujesz nas chronić. Niedobrze, że Max to na tobie wymusza. To moje życie, Isabel. Takie wybrałam i...nie żałuję, ale nie pozwolę żebyś poświęcała się dla mnie – powiedziała zdecydowanie – To więcej niż oczekuję, wierz mi.
- Nie tylko z tego powodu. Nie chcę przeoczyć dzieciństwa Zandera. To pierwsze dziecko w rodzinie, Liz – powiedziała zamyślona – Mój bratanek. I nie próbuj zmieniać mojej decyzji – podniosła oczy i spotkała wzrok Liz – Więc przyjdziesz na uroczystość ukończenia szkoły czy nie ?
Liz uśmiechnęła się do wyzywających oczu dziewczyny – Z radością.
*******
- Kochanie, jesteś pewna, że sobie poradzisz ?
- Liz westchnęła – Nie zostaję bez pomocy, mamo. Idź z tatą na tę miłą kolację - Upewniła się jeszcze raz, że Zander śpi. Wzięła z biurka książki i monitor – Będę się uczyć.
Matka sprawdziła swój wygląd w lustrze nad komodą i przygładziła włosy – Dobrze. Ojciec ma przy sobie komórkę więc dzwoń gdybyś czegoś potrzebowała. Nie powinniśmy wrócić późno.
Liz starała się nie przewracać oczami kiedy przepuszczała przed sobą matkę wychodząc z pokoju.
Ojciec czekał w pokoju jadalnym – Gotowa Nancy ? Liz, poradzisz sobie ?
- Zaraz zacznę krzyczeć – mruknęła Liz – Idź tatku. Bawcie się dobrze.
Ojciec uśmiechnął się pobłażliwie – Powinniśmy być w domu przed dziesiątą. Trzymaj się, skarbie.
- Będę. Zabawcie się. Dzięki Bogu – zakończyła szeptem kiedy wreszcie zamknęli za sobą drzwi. Położyła na ławie książki i usiadła na kanapie – Traktują mnie jak kalekę – gderała głośno.
Przez kilka minut Liz nie robiła absolutnie nic. Gapiła się na książki wiedząc, że przecież musi przygotowywać się do końcowych egzaminów, ale jej chęci wyfrunęły za okno. Niespokojna złapała monitor i powędrowała do kuchni w poszukiwaniu jakiejś przekąski.
- Gdzie, do licha podziały się lody ? – wpatrywała się w pustawy zamrażalnik. Poza torbami zamrożonego groszku były tam tylko tacki z kostkami lodu – Myśl.
Grzebała w kuchennych szafkach ale nie znalazła nic na co miała by ochotę. Wreszcie, zrezygnowana, z monitorem dziecka w ręku zeszła do Craschdown przeglądnąć spiżarnię.
José stał przy ruszcie - Jak tam moja dziewczyna ? – zawołał kiedy Liz pojawiła się wejściu – I gdzie są te twoje śliczności. Nigdy go nie znosisz na dół – poskarżył się, wydymając wargi.
- Teraz śpi – powiedziała śmiejąc się.
José zabawnie zagdakał – Chłopak prześpi całe życie.
- Ma dopiero dwa tygodnie !
- Wiesz co mam na myśli. Zresztą, co miałby teraz pokazywać ? – droczył się z nią.
Liz jęknęła – Zeszłam po coś do przegryzienia. Na górze nie ma nic dobrego.
- Ach, czas nauki – kiwnął ze zrozumieniem głową. - Lody się skończyły ale mama Marii przyniosła coś dzisiaj rano.
- Mmm, kosmiczny, zielony placek ? – zapytała z nadzieją.
- Wyszczerzył zęby – Za ladą – skinął głową w stronę frontu kawiarni.
- Dzięki – powiedziała Liz i pchnęła wahadłowe drzwi.
W Crashdown było dosyć spokojnie jak na wczesne popołudnie w tygodniu. Kilkoro dzieci siedziało przy stolikach. Większość z książkami obok talerzy. Jakaś starsza para tuż przy oknie. Weszła za ladę i pomachała dwóm obsługującym kelnerkom. Kiedy wyjęła zielony placek z chłodziarki uśmiechnęła się szeroko – Bogactwo kalorii – pochyliła się i ostrożnie zebrała z wierzchu trochę bitej śmietany.
- Hej, Liz - powitała ją jedna z kelnerek wchodząc za ladę.
- Cześć, Karen – odpowiedziała zajęta krojeniem kosmicznego placka – Co słychać ?
- W porządku, a u ciebie ? Przyzwyczaiłaś się do bycia matką ? – pytała nalewając kawę do dzbanka.
- Powoli ale jakoś mi idzie – westchnęła – Chciałaby tylko przesypiać całą noc.
Karen uśmiechnęła się – Już to widzę. Obawiam się, że na to musisz poczekać jeszcze kilka miesięcy – Postawiła na tacce dzbanek z kawą i miseczkę orzeszków w czekoladzie – Powodzenia – dodała. Zabrała tacę i poszła na salę.
- Dzięki – Liz przykryła pozostałą część ciasta przeźroczystą przykrywką i włożyła z powrotem do chłodziarki. Kiedy tak stała usłyszała dzwonek przy frontowych drzwiach. Zobaczyła Jima Valentiego wchodzącego do środka . Uśmiechnęła się.
- Jak się masz, nieznajoma ? Valenti podszedł do lady – Chyba nie zaczęłaś pracować, prawda ?
- Nie. Potrzebuję czegoś na wzmocnienie – powiedziała pokazując na kawałek ciasta.
- Ach – skinął głową – Pycha. Kyle dostał jeden na odchodne. Teraz z Isabel przygotowuje się do ciężkiego egzaminu z historii. Dlatego tu jestem, po obiad dla siebie.
- Chce pan kartę dań ? – Liz sięgnęła po jedną.
- Nie, już zamówiłem. Przyszedłem, żeby odebrać. Jestem w trakcie ulepszania czegoś w domu i nie mam czasu zajmować się gotowaniem.
- A mikrowar ? – zapytała przytomnie Liz.
Wzruszył ramionami – Czy to nie gotowanie ? – zapytał chichocząc. Patrzył na kosmiczny placek – Jestem pewien że ma ukryty pod spodem kokosowy krem.
- Tylko pani DeLuca przyrządza je tak cudownie – Dołożyć panu kawałek do zamówienia ?
- Proszę.
Liz zabrała się do pakowania kawałka kokosowego przysmaku. Chcąc go włożyć do tekturowego pudełka potrąciła monitor i z jękiem, rozpaczliwie chwyciła go zanim upadł na podłogę.
- Szkoda by było, żeby się zepsuł – skomentował Valenti – to wielkie, małe cudeńka.
- Bardziej praktyczne – zgodziła się Liz.
- Wiesz, że kiedy tu jechałem widziałem twoich bliskich wchodzących do Senor Chow’s ? To świetne, że wszyscy wspierają się w trudniejszych momentach – mówił spokojnie.
Liz zmarszczyła brwi – Z czym moi rodzice nie mogliby by dać sobie rady ?
- Nie, miałem na myśli Evansów – wyjaśniał – Dobrze widzieć rodziców spotykających się razem. Wiem, że w pewnych spornych sprawach takie spotkania...
- Chwileczkę – przerwała mu Liz – Widział pan moich i Maxa rodziców ? Razem ?
- Tak. Wchodzili razem do restauracji – chwilę obserwował reakcję Liz – Chyba ci nie wspomnieli, że idą wspólnie ?
Liz wolno pokręciła głową – Myślałam, że idą w dwójkę – westchnęła – Robili tyle zmieszania jakby to była dla nich najważniejsza rzecz. Wyglądało to na coś romantycznego.
- Liz, nie wyciągaj pochopnych wniosków. Oni mogli tylko...
- Planować nasze życie, za nas ? – zapytała Liz – To ostatnio ich ulubiona rozrywka – skończyła pakować ciasto, miała szybkie i pewne ruchy – Proszę panie Valenti, bez zapłaty. Sprawdzę resztę pańskiego zamówienia.
- Liz, poczekaj. Nie doszukuj się w tym czegoś więcej . Oni cię kochają.
- Wiem. Każdy mnie kocha – szeptała – I nic dobrego z tego nie wychodzi. Dobrego popołudnia – wzięła monitor i wyszła.
Na górze poczuła się niepewnie a jej gniew zaczynał kruszeć. Nie chodziło o to że jedli wspólnie kolację z rodzicami Maxa, ale że ją okłamali. I znowu zachowali się tak jakby była dzieckiem a nie matką.
Odechciało jej się jeść, włożyła deser do lodówki i poszła popatrzeć na Zandera. Spał jeszcze, policzki miał zaróżowione, powieki lekko drgały. Liz poczuła jak ogarnia ją spokój na widok synka. Był taki słodki, ciepły i kochany . Już tylko patrzenie na niego leczyło trochę jej serce. Przesunęła ustami po miękkim czole i zostawiła go śpiącego.
Wróciwszy do pokoju jadalnego doszło do niej że zdenerwowanie nie pozwoli jej się uczuć. Podniosła słuchawkę i wykręciła numer UFO Center. Dochodziła ósma więc Max kończył pracę za kilka minut. Niecierpliwie poruszała stopą słysząc głos automatycznej sekretarki informujący o godzinach otwarcia, za chwilę usłyszała sygnał łączący ją dalej.
- Roswell UFO Center. W czym mogę pomóc ? – odezwał się cichy, głęboki głos.
Liz czuła jak jej serce zwija się powoli. Głos Maxa nigdy nie przestawał jej wzruszać – To ja – powiedziała bardziej ciepło niż zamierzała.
- Witaj, co się dzieje ? Wszystko w porządku ?
- Wiedziałeś, że nasi rodzice będą dzisiaj na wspólnej kolacji ?
- Jesteś pewna ? – zapytał – Mama powiedziała, że wychodzą na spotkanie z klientami.
- Świetnie, moi dali znać, że wychodzą na miły, romantyczny wieczór. Ale Valenti widział ich razem przy wejściu do Senor Chow’s.
- Na pewno byli razem ? Mogli spotkać się tam przypadkowo. Nie ma za wiele miejsc gdzie można spokojnie zjeść. Nie za wiele, kiedy chcesz uciec od tego kosmicznego zamieszania – tłumaczył jej.
- Max, czy twój tata zabiera swoich klientów do Senor Chow’s ?
- Nie. Masz rację – przyznał – Cholera. Posłuchaj, chyba nic już tutaj nie ma do roboty. Zobaczę się z Brodym i jeżeli już mnie nie potrzebuje zaraz będę u ciebie, dobrze ?
- Tak. Dzięki.
- Nie martw się tym – powiedział łagodnie – Najgorszą rzeczą jaka może się zdarzyć to jak zaplanują dla nas coś nowego i śmiesznego, a my będziemy zmuszeni z tego zrezygnować.
- W porządku – zgodziła się – Na razie.
*****
Zander obudził się kilka minut po rozmowie z Maxem. Na wpół oszołomiona siedziała na brzegu łóżka trzymając go mocno w ramionach kiedy ssał. W wyobraźni podróżowała do stolików przy których kilka budynków dalej rodzice omawiali szczegóły jej życia. Nie ważne jak bardzo by się starała, nie mogła się otrząsnąć od uczucia że jest kontrolowana jak gdyby od chwili urodzenia dziecka straciła możliwość decydowania o swojej przyszłości. Wszystko było nie tak. Była tak bardzo zawiedziona, że mogłaby krzyczeć za każdym razem kiedy spoglądała na dziecko i podziwiała jego ciche oddanie. Wydawał się tak łagodny a przecież był dostrojony do jej emocji. Długie rzęsy okalały poważne oczy, małą rączkę zawinął wokół jej palca.
Skończyła karmić Zandera, kiedy usłyszała wołanie Maxa – Tutaj – odpowiedziała, zapinając bluzkę. Rozłożyła na ramieniu ściereczkę i położyła na sobie dziecko w pozycji pionowej. Skrzywiła się kiedy się poruszył.
- Dobrze się czujesz ? – zapytał wchodząc.
Popatrzyła do góry i zobaczyła że ściągnął brwi – Tak. To nic.
- Co jest nic ? – nalegał podchodząc bliżej.
- Tylko, um… mam lekkie otarcia. Od karmienia – wyjaśniła czując rumieńce na policzkach. Gładziła i poklepywała po plecach dziecko.
- Och. Czy to normalne ?
- Najzupełniej – uspokoiła go. Nie mogła pomóc sobie uśmiechem widząc w jego oczach niepokój - Mam na to krem ale chyba zbyt długo zwlekałam z użyciem go – potrząsnęła głową i odwróciła wzrok – Za parę dni się zagoi.
Miała twarz przytuloną do głowy dziecka i nie zauważyła kiedy Max podszedł do niej i objął Zandra – Chodź tu maluszku – powiedział podnosząc dziecko i ułożył go sobie na ramieniu. Liz patrzyła jak maleństwo ziewnęło szeroko i wetknęło nos w koszulkę Maxa. Uśmiechnął się wyrozumiale i ułożył go na pieluszce do odbijania – Znacznie lepiej – stwierdził i popatrzył na Liz – Gdzie jest ten krem ?
Była lekko zaskoczona kiedy jego wzrok powędrował niżej – Jest w...łazience. Zaraz go...- wstała i wybiegła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Przejrzała się w lustrze i w odbiciu nie znalazła nic nadzwyczajnego. Z włosami wymykającymi się z końskiego ogona, w na wpół zapiętej bluzce wyglądała jakby dopiero wyszła z łóżka. Tylko zaróżowione policzki i trzeźwe oczy świadczyły o tym, że i nie spała – Jak, do diabła mógłby to zrobić bez przykładania do niej palców. Wyglądała wprost porywająco – W moich snach – mamrotała otrząsając się z odrętwienia. Szybko doprowadziła się do porządku i pozapinała koszulę. Uczesała włosy i wróciła z powrotem czując się bardziej normalnie.
- Nie jest dobrym kompanem na dzisiejszy wieczór – powiedział Max kiedy wyszła z łazienki.
Na pewno. Zander spał mocno, główka mu zwisała z ramienia Maxa. Liz uśmiechnęła się na ten widok. Nawet jak czuła się fatalnie, nie było nic bardziej uspokajającego jak patrzeć na śpiącego syna. Podeszła do łóżka i wygładziła kocyk żeby Max mógł go położyć. Potem opatuliła go dokładnie.
- Może przejdziemy do innego pokoju, żeby go nie obudzić – zaproponował Max.
- Tak – zgodziła się Liz wiedząc, że ich emocje mogą czasem zajść za daleko. A na pewno nie chciała z takiego powodu niepokoić Zandera. Chwyciła monitor i poszła za Maxem do jadalni. – Może coś ci podać ? Lodówka jest pusta ale mam kawałek kosmicznego, zielonego placka. Albo, jeżeli jesteś głodny możemy przynieść coś z restauracji.
- Nie, jest dobrze – usiadł na tapczanie i oparł łokcie na kolanach – Uczysz się ? – zapytał wskazując głową książki.
- Miałam taki zamiar – westchnęła i usiadła obok niego. Zauważyła jak oczy Maxa przesunęły się po niej a potem odwrócił wzrok – Coś się stało ? – zapytała.
- Nie – powiedział powoli – Tylko...
- Co ?
- Jakie masz te otarcia ? – zapytał spokojnie – Mogę się nimi zająć, jeżeli chcesz . No wiesz, zaleczyć je - rzucił szybkie spojrzenie w jej kierunku, tym razem spotykając jej zaskoczony wzrok.
- Ach, tak...- szepnęła. Patrzył teraz na nią i czekał na odpowiedź. - Um… nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – powiedziała powoli – Naprawdę.
Podniósł brwi – Liz, to nic wielkiego.
To dlaczego miała wrażenie, że jest ? – Była zaskoczona. Na twarzy poczuła gorąco i pulsowanie krwi w uszach. To śmieszne. Max widział jej piersi wiele razy, kiedy karmiła Zandera. Widział, do cholery dużo więcej, kiedy rodziła. Nie było powodu do wstydu, gdy proponował że jej pomoże. Ale nagle zapragnęła zapaść się pod ziemię.
- To tylko potrwa minutę – mówił – Nawet nie.
Miał rację. Niemądre było znosić ból, zwłaszcza że tak często karmiła Zandera - Dobrze.
Max odwrócił się do niej. Opuścił oczy niżej – Powinnaś rozpiąć bluzkę – powiedział delikatnie.
Kiwnęła głową sięgając automatycznie do górnego guzika. Kiedy się rozpinała, dziękowała w myślach wszystkim bogom, że rodziców nie było w domu. Szybko doszła na dół i rozpięła z przodu biustonosz. Opuściła ręce i pozwoliła aby materiał swobodnie opadł wzdłuż ciała. Trochę jej ulżyło kiedy rozpięty przód koszuli ukazał tylko przerwę między piersiami. To było głupie ale czuła się onieśmielona.
- Znasz ćwiczenia – Max droczył się z nią co spowodowało, że troszkę się uśmiechnęła. Wsunął rękę pod materiał – Oddychaj głęboko – szeptał i otulił dłonią prawą pierś.
W jego ruchach nie było nic seksualnego ale niewątpliwie była to bardzo intymna chwila. Oddychała miarowo i patrzyła w oczy Maxa próbując oczyścić umysł. Myśli kotłowały się wściekle nie chcąc jej opuścić, ale z każdym oddechem była coraz bardziej świadoma ciepłej ręki Maxa na swojej skórze. W jakiś sposób udało mu się nawiązać z nią połączenie i poczuła przepływające przez nią uspokajające ciepło. W chwilę później przesunął dłoń na drugą pierś i jeszcze raz poczuła ciepłe, kojące, bijące w nią uderzenia. Potem odsunął rękę i pozostał tylko chłód wdzierający się przez odpiętą bluzkę.
- Lepiej ? - zapytał.
- Dużo lepiej – szepnęła – Dzięki.
- Nie ma sprawy – usiadł wygodniej na kanapie, trochę dalej od niej.
Liz, znowu onieśmielona szybko zapięła biustonosz i koszulę.
- Zacznijmy. Nasi rodzice – powiedział – Zrzucimy to na karb ogólnej teorii spiskowej czy podejrzewamy ich o coś konkretnego ?
- Nie wiem – powiedziała. Podciągnęła pod siebie jedną nogę, żeby poczuć się swobodniej – Ale musi coś w tym być. Dlaczego trzymali w tajemnicy tę wspólną kolację ?
Zmęczony westchnął – Czy to ma jakieś znaczenie ? Nawet jeżeli coś planują w związku z nami ? Niczego to nie zmienia.
- Tego nie wiemy.
- Liz, mam osiemnaście lat. Ty niewiele mniej. Niewiele mogą nam zrobić.
- Oboje wiemy, że jak długo będą nas utrzymywać, tak długo będą się nad nami litować – Boże, to mnie dobija. Przetarła oczy – Mam wrażenie jakbym znowu miała pięć lat. Zostawiają mnie samą na krótki czas, kiedy są w pracy albo wychodzą jak dzisiaj. Nawet jak ich nie ma, sprawdzają mnie kilkanaście razy. Jakbym nie umiała podjąć żadnej, samodzielnej decyzji.
- No właśnie, bo według nich nie umiesz. Oboje nie umiemy. Byliśmy na tyle głupi, że sami się o to prosiliśmy, prawda ? – zapytał – Pokazaliśmy, że nie jesteśmy tak rozsądni jak wcześniej sądzili – dodał gorzko.
- Przestań. Wiem, to niesprawiedliwe, że jesteś podobnie traktowany – westchnęła – Ale teraz czuję się jak ktoś chory na klaustrofobię. Tak bym chciała, żeby dali mi więcej oddechu.
- Liz, musisz im o tym powiedzieć. To jedyny sposób.
- Jak mogłabym ? Nie pracuję. Może nie zauważyłeś w tym całym rozgardiaszu, ale moi rodzice wzięli na swoje utrzymanie nie tylko mnie ale i Zandera. Myślisz, że pieluszki są tanie ? Płacą absolutnie za wszystko. To są może małe kłopoty ale dla mnie wiążą się z zobowiązaniem – traciła nad sobą panowanie.
- To co według ciebie mam zrobić ? – odpowiedział prostując się – Myślisz, że było by lepiej gdybyśmy odeszli ? Opowiem ci coś, Liz. Będzie tak długo dobrze, jak sobie będziemy radzić. Bez pomocy rodziców nie ukończymy szkoły średniej. Musiałbym podwójnie pracować, żeby utrzymać nas troje w mieszkaniu wielkości mieszkania Michaela. Ty cały czas zajmowałabyś się Zanderem. I oboje pożegnalibyśmy się ze studiami. Tego chcesz ? Nie odrzuca cię taka perspektywa wspólnej przyszłości ?
Była zaskoczona tą gwałtowną odpowiedzią – Nie ! Max, nie powiedziałam tak.
Natychmiast się wycofał, oczy straciły gniewny wyraz - Przepraszam – potrząsnął głową – Wiem, że... nie o tym mówiłaś. Tylko jestem rozgoryczony - westchnął ciężko, oparł się i zamknął oczy - Zdaję sobie sprawę z naszej porąbanej sytuacji. I przykro mi że przechodzisz z rodzicami trudny okres ale przynajmniej jesteś zabezpieczona, a Zader bezpieczny. To jest w tej chwili najważniejsze – otworzył jedno oko i zerknął na nią – Mógłbym spróbować omówić to z nimi ? Oczywiście, twój tata pogoni za mną z rzeźniczym toporkiem.
Liz rzuciła mu lekki uśmiech – Masz rację. Powinnam porozmawiać – wzruszyła ramionami – O ile to było łatwiejsze kiedy byłam dwa tysiące mil stąd.
- Założę się – mruknął i znowu przymknął oczy – Zrobimy to jeszcze dzisiaj wieczorem ?
- Nie wiem. Część mnie ma ochotę im to wykrzyczeć.
- A pozostała część ?
- Reszta mnie jest zbyt zmęczona żeby jej na tym zależało – powiedziała tuląc się do poduszki na oparciu kanapy.
- Jestem wstrząśnięty poziomem emocji – powiedział ziewając.
Liz obserwował go, pamiętając o jego koszmarach i tym co powiedział rano. Chciała go zapytać co mu się śniło ale zrezygnowała. Nie chciała wiedzieć co według Maxa Nicholas mogł zrobić jej i dziecku. Spędził wystarczająco czasu wśród bandy Skórów, żeby jego lęki były uzasadnione. A ona sama miała także dużo obaw nawiedzających ją we śnie.
Zamiast tego poruszyła inny temat – Jak egzaminy z trygonometrii ?
- Poszły. Zdałem – wymruczał – Ale sprawdziło się moje przypuszczenie, nie będę na liście wyróżnionych.
Liz skrzywiła się - Tak źle ?
- Niezupełnie – westchnął - Ale nie wyszło zbyt dobrze. Będę szczęśliwy jak dostanę B.
- Jestem zadowolona, że zostało mi jeszcze trochę czasu – powiedziała zerkając na stos książek na ławie.
- Może zaraz po egzaminach wymyślimy coś, żebyś miała trochę więcej czasu dla siebie – powiedział sennie – Niedobrze, że musisz go tak często karmić bo mógłbym go zabierać do siebie na noc, a ty nadrobiłabyś braki we śnie.
Liz uśmiechnęła się do tej słodkiej propozycji, tym słodszej że sam nie wiedział czy iść z nią czy obok niej. Pomyślała o dzisiejszym podarunku Isabel i z trudem zdusiła śmiech – Zobaczymy – powiedziała.
Max z trudem otwierał i przymykał oczy – Zaraz się obudzę – powiedział z naciskiem – Nie brzmi wesoło.
- Kto, ja ?
- Bardzo zabawne – usiadł prosto – Musimy wziąć się za książki bo niczego nie zrobimy przed ich powrotem.
- Ok – zgodziła się – Z czego masz następny egzamin ?
- Z fizyki i hiszpańskiego. Jutro.
- Max ! Dlaczego nie powiedziałeś ?
- Bez obaw. Jestem z nich najlepszy w klasie. Tylko trygonometria stwarzała problemy – pochylił się do przodu i chwycił jej książki – Tutaj. Wybierz coś. Zostawiłem swój plecak w twoim pokoju.
Kartkowała książkę kiedy poszedł po swoje podręczniki.
- Wybrałaś ? – wracał z uśmiechem – Fizyka – otworzył plecak i wyjął książkę – Och, prawie zapomniałem – wyjął kopertę i podał jej – Valenti dał mi to wczoraj. Miałem ci przynieść dzisiaj rano ale zupełnie mi uciekło.
Miała na końcu języka żeby zapytać podczas której z dwóch wizyt zapomniał czy o trzeciej nad ranem czy kilka godzin później – ale się nie odezwała. Otworzyła kopertę i położyła zawartość na kolanach.
- Och – przerzucała papiery. Była tam metryka urodzenia Zandera i sfałszowane zaświadczenie lekarskie dotyczące jego urodzenia i odbytych pierwszych szczepieniach.
- Będziemy tego potrzebowali w jego dalszym rozwoju - powiedział Max kiedy przeglądał dokumenty – Nie będzie problemu, kiedy trzeba będzie zapisać go do szkoły.
- Max, a co z rodzicami ? Zaczną coś podejrzewać jak nie będziemy z nim chodzić do lekarza na rutynowe badania. A jak zachoruje ? Ma więcej ludzkich genów niż ty.
- Będę go kontrolował. A my będziemy udawać że idziemy z nim do lekarza na rutynowa wizytę. Upewnimy moich rodziców, że on jest u ciebie ubezpieczony, a twoich, że u mnie.
- Przy tym wszystkim zapomniałam o ubezpieczeniu ! Max. A jeżeli mój tata dowie się, że nigdy nie składaliśmy podania o świadectwo urodzenia ?
- Cholera, nie pomyślałem o tym – potrząsnął głową – Zobaczymy, jeszcze się zastanowię.
Liz przegryzła wargi i rozpłakała się – To istne wariactwo. Jak my nad wszystkim zapanujemy ? Załatwiamy jedno i zaraz pojawiają się następne problemy.
- Poradzimy sobie. Nie zapominaj, że robię to od dłuższego czasu – przypomniał jej.
Te słowa otrzeźwiły ją i pozwoliły na refleksję – jak bardzo jego istnienie było wyizolowane pomimo, że dzielił tajemnice razem z Michaelem i Isabel. Nigdy nie czuć się na tyle bezpiecznie żeby zwierzyć się rodzicom, trzymać ludzi których się kocha w pewnej odległości od siebie, ukrywać przed światem całą prawdę. A ona myślała, okłamując rodziców przez dwa lata – nawet Maxa, o Przybyszu z Przyszłości - że jest jej ciężko. Ale teraz mogła zobaczyć jak wygląda taki los w prawdziwym powiększeniu. Tylko życie Maxa, potępionego na zawsze dlatego, że urodził się inny.
- Wiem, że to robisz – powiedziała ciepło.
Być może było coś w jej głosie, lub po prostu wiedział, że go rozumie. Wyciągnął rękę i uścisnął pocieszająco jej dłoń. Potem odsunął się i wziął do ręki test z fizyki – Od czego zaczniemy ?
Cdn.
Sądzac po pustkach jakimi świeci wiekszość tematów, domyslam sie ze Forum było MIA przez większosć wczorajszego dnia ...ostatnio to sie często zdaża
Elu, dzięki naprawde współczuje Maxowi tego potwornego snu...i moze to głupiutkie, ale jestem z niego dumna, ze jest najlepszy z fizyki ( na dźwiek słowa fizyka umysł mi sie zamyka ) i hiszpańskiego
Kolejna rzecz nie odzałowaniaw związku z 3 sezonem, a konkretnie- postacia Maxa w pierwszej połowie tego "dzieła" , to fakt, ze on komletnie rzucił szkolę i w pozałowania godny sposób żebrał u Michaela...założe sie, ze -tak tak- ten ostatni dbał o rachunki, jedzenie i całą resztę, podczas gdy Król Anataru krążył wokół jak zombie...pardon...Max zginął by bez niego... Pamietam, ze agentka Topolsky( nawiasem mówiąc, jest niesamowita jako Darla, naprawde, powinni jej przyznac Emmy), wspominała cos o tym, ze Max był wybitnie zdolnym uczniem. Wielokrotnie udowadniał, ze jest najinteligentniejszym spośród Obcych, i to było naprawdę smutne, ze nie pozwalał sobie nigdy snuć planów na przyszłość, wiecznie wtłaczając się w rolę Straznika Towarzystwa Niewdzieczników i Obrońcy Granilitu ...szkoda...naprawdę szkoda.
I jeszce cos...to nie zwiazane z tematem, ale nie sądzę, zeby Ela obraziła sie na mnie tu jest link, na której mozecie obejrzeć okładkę Roswell na DVD- jesli jeszcze nie widzieliscie:
http://www.antarians.com/roswell/news/n27.html
a tu, strony na ktorym piszą o DVD i jest wiele komentarzy ludzi na temat serialu, a ponieważ 90% z nich pieje nad chemią M&L-J&S, jest to balsam na duszę Dreamersa
http://www.antarians.com/roswell/news/n26.html
Elu, dzięki naprawde współczuje Maxowi tego potwornego snu...i moze to głupiutkie, ale jestem z niego dumna, ze jest najlepszy z fizyki ( na dźwiek słowa fizyka umysł mi sie zamyka ) i hiszpańskiego
Kolejna rzecz nie odzałowaniaw związku z 3 sezonem, a konkretnie- postacia Maxa w pierwszej połowie tego "dzieła" , to fakt, ze on komletnie rzucił szkolę i w pozałowania godny sposób żebrał u Michaela...założe sie, ze -tak tak- ten ostatni dbał o rachunki, jedzenie i całą resztę, podczas gdy Król Anataru krążył wokół jak zombie...pardon...Max zginął by bez niego... Pamietam, ze agentka Topolsky( nawiasem mówiąc, jest niesamowita jako Darla, naprawde, powinni jej przyznac Emmy), wspominała cos o tym, ze Max był wybitnie zdolnym uczniem. Wielokrotnie udowadniał, ze jest najinteligentniejszym spośród Obcych, i to było naprawdę smutne, ze nie pozwalał sobie nigdy snuć planów na przyszłość, wiecznie wtłaczając się w rolę Straznika Towarzystwa Niewdzieczników i Obrońcy Granilitu ...szkoda...naprawdę szkoda.
I jeszce cos...to nie zwiazane z tematem, ale nie sądzę, zeby Ela obraziła sie na mnie tu jest link, na której mozecie obejrzeć okładkę Roswell na DVD- jesli jeszcze nie widzieliscie:
http://www.antarians.com/roswell/news/n27.html
a tu, strony na ktorym piszą o DVD i jest wiele komentarzy ludzi na temat serialu, a ponieważ 90% z nich pieje nad chemią M&L-J&S, jest to balsam na duszę Dreamersa
http://www.antarians.com/roswell/news/n26.html
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Dzięki Lizziett za linki, przeczytałam je z przyjemnością. Informuj nas o ciekawych stronkach jak cos znajdziesz bo przy tym nawale pracy z tłumaczeniem zupełnie starciłam kontakt z nowościami na ten temat.
Faktycznie szkoda że twórcy nie liczyli się z ambicjami Maxa, co prawda chodził do szkoły - widziliśmy to w Change, no i ukończył szkołę średnią ale o jego planach dot. studiów nie było mowy. Szkoda.
A że nie pracował ? Przypomnij sobie jak Isabel potrafiła zamienic dolara na 100. Pewnie podobnie było z Maxem. Ale przy jego uczciwości..
Jestem w trakcie wpisywania do kompa cz. 27 . Wyjatkowo poruszający odcinek.
Buziaki dla wszystkich
Faktycznie szkoda że twórcy nie liczyli się z ambicjami Maxa, co prawda chodził do szkoły - widziliśmy to w Change, no i ukończył szkołę średnią ale o jego planach dot. studiów nie było mowy. Szkoda.
A że nie pracował ? Przypomnij sobie jak Isabel potrafiła zamienic dolara na 100. Pewnie podobnie było z Maxem. Ale przy jego uczciwości..
Jestem w trakcie wpisywania do kompa cz. 27 . Wyjatkowo poruszający odcinek.
Buziaki dla wszystkich
Dzięki Lizziett za fanart. Jesteś nieoceniona. Dzisiaj następna część Revelations.
OBJAWIENIA część 27
- Twoi rodzice nie dali ci do zrozumienia po co odbędzie się to spotkanie ?
Liz westchnęła zawiedziona – Nie, Maria nie powiedzieli. Chcesz żebym ci to skorygowała czy nie ? Jeżeli tak, to zamknij się i pozwól mi skończyć zanim obudzi się Zander.
Maria patrzyła jak Liz przegląda jej szkolne wypracowanie, potem odwróciła wzrok – Och, komu zależy żeby było doskonałe – zdecydowała, chwyciła pracę i rzuciła ją na ławę – Nie mierzę wyżej niż B. To jest ważniejsze.
- Powiedziałabym ci gdybym cokolwiek wiedziała – Liz próbowała odzyskać z powrotem papiery, kręcąc głową kiedy Maria odsunęła je dalej – Co ? Świetnie – mruknęła - Powiedzieli tylko, że chcą ze mną wieczorem porozmawiać i żebym niczego nie planowała. Jakbym prowadziła kalendarzyk spotkań – przewróciła oczami – I jeszcze dzwonił Max. Mówił, że wyszedł późno do szkoły i nie będzie mógł rano przyjść. Jak wychodził, dorwała go matka, powiadamiając o tym rodzinnym sam na sam.
- Więc oni będą także ?
- Przyjdą tu kiedy skończą pracę.
- I nikt nie wspomniał, że byli wczoraj na wspólnej kolacji ?
- Nie. Ale jasne, że dzisiejsze spotkanie jest wynikiem tego co wczoraj omówili.
- Ciekawa jestem co chcą ci powiedzieć.
Liz wzruszyła ramionami – Niedługo się dowiem. Uwierz mi, myślałam o tym cały dzień – założyła kosmyk włosów za ucho i patrzyła na pracę Marii – Naprawdę nie chcesz, żebym ją przeglądnęła ?
- Mam to w nosie – powiedziała lekceważąco Maria – Nie warto na to poświęcać naszego czasu – Wolę pogadać.
- Ja także – zgodziła się Liz. Mały uśmieszek pojawił jej się na wargach – Brakuje mi ciebie.
- Przysięgam, że będę wpadać częściej jak skończą się egzaminy.
- W porządku. A co u ciebie ? Jak tam sprawy z Michaelem ?
Maria opuściła kąciki ust – Masz na myśli Kruszącego Kamienie Guerina ?
- Maria, prosiłam, żebyś nie była dla niego zbyt surowa. Jeżeli obiecał Maxowi zachować tajemnicę nad czym pracują, powinien dotrzymać słowa.
- Nie powiedział, że Max go o to prosił. To tylko twoje przypuszczenia.
- Posłuchaj. Max wspomniał mi, że pracują nad jakąś sprawą. To nie łatwe, ale nie naciskam na niego – Liz westchnęła – Powie mi jak będzie gotowy. Albo nie. Nie tak jak ze mną i dochowaniem mojej tajemnicy.
- Miałaś dobry powód aby się z tym nie zdradzać, Liz.
- A kto powiedział, że Max i Michael też nie mają powodu ?
- Nie obchodzi mnie to. Utrzymywanie tajemnic przed nami nigdy do niczego dobrego nie prowadzi. Wolałabym, żebyśmy wszyscy byli po tej samej stronie – mruczała Maria.
- Na pewno jesteśmy – odpowiedziała Liz – Tylko to jest teraz bardziej...skomplikowane – dokończyła bez przekonania.
- A kiedy nie było ? Wiem tylko, że ty i Max czekacie na naprawę tej...szczeliny lub cokolwiek to jest między wami. Musicie być wobec siebie uczciwi, Liz. Nie chodzi mi o nie okłamywanie się. Powinniście się do siebie otworzyć.
- Myślisz, że nie wiem ? Ale on mi więcej nie zaufa, Maria – szeptała Liz – Nie mogę zmusić jego uczuć.
- Nie powiedziałam, że możesz – Maria otoczyła ją ramieniem i uścisnęła - Będzie dobrze – westchnęła ciężko – Powinnam iść na moją zmianę.
- Michael dzisiaj wieczorem pracuje ?
- Tak.
- Będzie miło – Liz szturchnęła ją przyjaźnie – On stoi teraz po środku. To nie jego wina.
- Cholera, mógłby być bardziej lojalny – gderała Maria.
- Jest lojalny. Tym razem wobec Maxa. Pamiętaj, że trzymał buzię na kłódkę kiedy szukaliśmy przyczyn śmierci Alexa – przypomniała jej Liz.
- Raz tak, raz nie – uśmiechnęła się niechętnie Maria – W porządku. Ale znajdę jakiś jego słaby punkt.
- Idź. Nakarm głodnych. Zostaw – dodała kiedy Maria zaczęła zbierać wypracowanie – Przeczytam to jeszcze raz i podam ci zanim skończysz swoją zmianę – obiecała.
- Nie sądzisz, że będziesz bardziej zajęta ?
- Poradzę sobie. Teraz idź.
********
Kilka minut przed ósmą kładła Zandera spać, kiedy zadzwoniła jej komórka. Pospieszyła odebrać dziwiąc się komu by się chciało używać tego numeru kiedy od dwóch tygodni była pod telefonem domowym. Spojrzała na wyświetlacz i wszystko było jasne.
- Witaj, Max- powiedziała ciepło, tuląc do siebie dziecko i przyciskając telefon do ucha.
- Hej. Moi rodzice już są ?
- Nie jestem pewna – mruknęła wysuwając głowę z pokoju, żeby coś usłyszeć – Tylko moja mama kręci się jak zwariowana – Robi kawę i chyba coś upiekła.
- Ok, za kilka minut tam będę. Chciałem tylko wiedzieć czy cię już nie cisną.
- Ukrywam się z Zanderem w swoim pokoju – uspokoiła go – Jest moją wymówką.
- Nic jeszcze nie wiesz ?
- Nic. Dlatego jeszcze bardziej się denerwuję.
- Pamiętaj co ci mówiłem wczoraj wieczorem, dobrze ? Na razie. Niedługo się zobaczymy.
- OK, do zobaczenia.
Liz wyłączyła telefon i zatknęła ładowarkę – No dalej, mój panie – mruczała do dziecka kołysząc go łagodnie – Musisz tylko zamknąć oczka. Coś mi mówi że nie jesteś zbyt duży, żeby wziąć udział w scenach jakie się tu dzisiaj rozegrają – westchnęła.
Odpowiedzią Zandera było odęcie małych ust i dźwięk rozpryskującej się bańki ze śliny. Liz roześmiała się i ucałowała jedwabistą główkę – Też tak myślę – powiedziała do niego.
Skończyła go usypiać kiedy usłyszała głosy dochodzące z pokoju jadalnego. Nie było już wymówki dla spóźnienia. Zabrała monitor i wyszła na spotkanie z rodzicami. Weszła do pokoju i z ulgą zobaczyła Maxa. Skinął jej zachęcająco głową a ona odpowiedziała mu szybkim uśmiechem.
- Usiądźcie, proszę – powiedziała matka Liz – Kto chce kawy ?
- Pomóc ci mamo ? – zapytała.
- Poradzę sobie, kochanie – zniknęła na krótko w kuchni i wróciła z tacą filiżanek i dzbankiem kawy. Ojciec Liz przyniósł ciasteczka.
Liz zatonęła niewygodnie w poduszkach kanapy, zadowolona kiedy Max usiadł obok niej. Jego rodzice wybrali fotel i sofę, zostawiając dla kręcących się gospodarzy krzesła przyniesione z kuchni.
- Zander śpi ? – szepnął Max.
- Tak – odpowiedziała – Spał dosyć długo po południu, więc pewnie wkrótce się obudzi.
- To dobrze – mruknął podnosząc oczy na spokojnie rozmawiających rodziców – Może będziemy potrzebowali małej rozrywki.
- Jeff, przejdź dookoła – mama Liz skinęła głową na ciastka i podała dzbanek z kawą matce Maxa.
- Kochanie, każdy sam się obsłuży. Usiądź i może zaczniemy ?
- Chwileczkę – zabrała pusty dzbanek po kawie – Liz, może chcesz mleka albo herbatę ziołową ?
- Nie, dziękuję.
- Nancy, Jeff , naprawdę. Nie trzeba nas obsługiwać. Proszę, usiądźcie – powiedziała matka Maxa.
Liz przez chwilę obserwowała matkę, szukającej bezradnie dodatkowego zajęcia. Wreszcie usiadła. Rodzice wyglądali na zdenerwowanych, patrzyli na siebie niepewni kto ma zacząć pierwszy. Poczuła skurcz w żołądku i zdusiła w sobie pragnienie przysunięcia się bliżej Maxa. Zamiast tego zajęła się leżącym na kolanach monitorem, jego przyciskami i pokrętłem.
- Dzieci, pewnie jesteście zdziwieni, po co to wszystko – zaczął ojciec Maxa.
- Właśnie to przyszło nam do głowy – odpowiedział Max. Jego głos był niepokojąco łagodny i dotarło do Liz, że był po prostu zły, jak ona, że wszystko odbyło się poza ich plecami.
- To dobrze, bo pomyśleliśmy że miło znowu usiąść razem, kiedy Zander jest starszy a my wszyscy jakoś oswoiliśmy się z...nową sytuacją – ciągnął jego ojciec.
- Chcemy, żebyście wiedzieli jak jesteśmy z was dumni – wskoczyła mu w słowo matka Maxa – Nie jest to łatwe dla nikogo ale wy oboje sprawujecie się doskonale. Liz, wiemy że bardzo się bałaś nie wiedząc jak zareagujemy na pojawienie się dziecka. I Max, rozumiem jak ciężko oswoić się z taką niespodzianką. Ale stanąłeś na wysokości zadania, wziąłeś na siebie odpowiedzialność a my jesteśmy zachwyceni twoją dorosłą postawą.
- Niemowlę może doprowadzić do szaleństwa, bez względu na to ile ma się lat – przytaknęła ze zrozumieniem matka Liz – Najważniejsze że nie zrezygnowałaś ze szkoły, uczysz się pomimo, że jesteś tak bardzo zajęta, no i Max ma pracę. Zdajemy sobie sprawę, że wasze życie przewróciło się do góry nogami ale radzicie sobie przedkładając nad wszystko Zandera, czyli robicie to czym zajmują się rodzice.
Liz słuchała i coraz bardziej się gubiła. Coś jej mówiło że to małe, słodkie przedstawienie nie było powodem spotkania. Spojrzała na Maxa i widziała jak lekko marszczy brwi. Jego wygląd potwierdził jej przeczucia.
- Jako wasi rodzice mamy obowiązek zapewnić wam to, czego najbardziej potrzebujecie – powiedział ojciec Liz – To że masz swoje, własne dziecko nie robi z ciebie jeszcze dorosłej osoby. Powinniśmy porozmawiać o twoich planach na przyszłość, Liz. Został ci rok do ukończenia szkoły średniej, należy zastanowić się nad studiami. Chyba nikt nie przypuszcza, że zrezygnujesz z nich z powodu chwilowej niedyskrecji.
- Czego ? – zapytała ostro Liz.
Ojciec powstrzymał ją gestem ręki – Lizzie, nie denerwuj się. Zander jest moim wnukiem i kocham go. Ale nie sądzę, żeby ktoś nie zgodził się ze mną, że gdyby go nie było twoje życie było by łatwiejsze.
Liz miała wrażenie że brakuje jej powietrza. I chociaż wiedziała, że w pewien sposób ojciec ma rację, jego słowa dodatkowo bolały. Zagryzła wargi rezygnując z gorzkiej riposty, która przyszła jej na myśl. Poczuła jak Max przysunął się i pogładził ją po łokciu, dodając otuchy.
- Nie chcemy, dzieci żebyście rezygnowali ze swoich marzeń – odezwał się życzliwie ojciec Maxa - Diane zaproponowała ci, że zaopiekuje się dzieckiem kiedy rozpoczniecie jesienią naukę. Rozmawialiście już o tym ?
- Uhm, tak – odpowiedziała Liz.
- Mamo, jesteśmy wdzięczni i podoba nam się ten pomysł – dodał Max.
Twarz matki pojaśniała i Liz nie mogła się do niej nie uśmiechnąć.
- Dobrze, jedną sprawę mamy załatwioną – ciągnął pan Evans.
- Co prowadzi nas do studiów – dodał od siebie ojciec Liz.
- Poczekaj, tato – przerwała mu – Nie sądzisz, że za wcześnie niepokoić się studiami ? Może poczekajmy z tym do następnej wiosny.
- Skarbie, niedługo zacznie się na nabór. Powinnaś przynajmniej zastanowić się gdzie chcesz pójść – odpowiedział ostro – Zawsze myśleliśmy o Harvardzie.
- Teraz to niemożliwe, tatku.
- Niekoniecznie – powiedział.
Liz podniosła do góry brwi – Tato, daj spokój. Nie ma mowy żebym mogła pojechać tam z małym dzieckiem.
- Nie, oczywiście, że nie – zgodził się – Ale moglibyśmy coś zorganizować.
- Na przykład ?
- Liz, jesteśmy w czwórkę gotowi pomóc wam zaopiekować się Zanderem kiedy oboje rozpoczniecie studia – mówił znowu pan Evans – Rozmawialiśmy o tym i uważamy, że tak będzie najlepiej dla wszystkich. Nie ma powodu, żebyś rezygnowała z obiecującej przyszłości dlatego, że masz dziecko.
Nie wierzyła własnym uszom. Otwierała usta żeby coś powiedzieć ale nie była w stanie
- Chcecie, żebyśmy wyjechali na cztery lata nie zabierając ze sobą Zandera ? Wiesz co mówisz ? – zapytał Max, wyraźnie nie zagrożony utratą mowy – Chyba żartujesz. Po twoich wykładach na temat odpowiedzialności, chcesz żebyśmy go porzucili ?
- Max, skarbie tego nie sugerujemy – wtrąciła szybko jego matka – Byłbyś w domu w czasie wakacji, miedzy semestrami, w dłuższe weekendy, zależy jaką szkołę byś wybrał. Przecież to byłby ciągle twój syn. Oczywiście widywał byś się z nim. W przyszłości dałbyś mu to na co zasługuje – rodziców którzy zrobili wszystko co w ich mocy by zapewnić mu bezpieczne życie.
- Nie myśli pani, że moglibyśmy mu zapewnić to samo idąc do ENMU ? – zapytała Liz słabym głosem.
- Oczywiście – powiedziała jej matka – Ale dlaczego się ograniczać ? Przecież zawsze wysoko mierzyłaś, dziecko. Nie chcemy żebyś z czegokolwiek rezygnowała.
- A jeżeli mam teraz inne marzenia ? – szeptała ze łzami – Pomyślałaś o tym mamo ? Może chcę widzieć jak mój syn dorasta. Być z nim jak zacznie chodzić i mówić Uczyć go czytać i jeździć na rowerze ? Jak poznam to wszystko kiedy będę dziewięć miesięcy poza domem ? Boże, przecież ledwie by mnie poznawał.
- Posłuchaj, może jest jeszcze na to za wcześnie, jak mówiłaś – uspokajał ją ojciec Maxa – Przecież nie wymagamy żebyś decydowała o tym teraz. Chcemy tylko żebyście wiedzieli, że są jeszcze inne możliwości. To wszystko.
- Nie wszystko – dodał ojciec Liz.
- Jeff - matka Liz położyła dłoń na jego ręce – Pamiętaj co uzgodniliśmy.
- Jestem zupełnie spokojny – powiedział – Mówię tylko, że jeszcze nie skończyliśmy.
- Co jeszcze tatku ? – zapytała przygnębiona. Pragnęła mieć to wreszcie za sobą.
- Mimo, że jesteśmy zadowoleni że razem przejęliście opiekę nad Zanderem, mamy parę problemów...
- Raczej obaw – poprawiła go matka Maxa.
- Świetnie – poparł ją ojciec Liz – Obaw.
- Jakich, panie Parker ? – zapytał Max.
- Max, ty i Liz będziecie zawsze rodzicami Zandera – zwrócił się do niego ojciec – Będziesz uczestniczył w jego wychowaniu, decydował co dla niego dobre, wszystko co jego dotyczy. Taki związek między wami będzie zawsze.
- Jestem tego świadomy, tato. Chociaż nie wiem, co mają z tym wspólnego wasze obawy.
Słuchając pana Evansa, Liz obserwowała upartą twarz swojego ojca. Nagle dokładnie zorientowała się do czego zmierzał. Poczuła w ustach smak żółci, zaczęła się krztusić, oczy napełniły się łzami. Co za ironia, pomyślała, przyciskając rękę do ust.
- Liz ? – zapytał Max poklepując ją po plecach – Co się stało ? W porządku ?
Kiwnęła głową, kasłała i czuła cieknące łzy. Max pocierał jej plecy, odgarniając drugą ręką włosy chcąc zobaczyć jej twarz. Ktoś, chyba matka - podała szklankę z wodą. Trochę pomogło.
- Już dobrze – szepnęła chrapliwie.
- Na pewno, kochanie ? – troszczyła się pani Evans.
Odpowiedziała kiwnięciem głowy. Popatrzyła do góry w niespokojne oczy Maxa. Wzruszyła ramionami i zobaczyła że niepokoi się coraz bardziej. Nie rozumiał tego.
Wszyscy usiedli. Obserwowali ją jeszcze chcąc się upewnić, czy jest gotowa do dalszej rozmowy. Zrezygnowana odwróciła się do ojca Maxa – Pan coś mówił.
Poruszył się niespokojnie na krześle. Ironia życia. Ojciec Maxa zrozumiał jej zdenerwowanie, a Max dalej był nieświadomy. Nie zaskoczyło ją kiedy poprosił wzrokiem żonę o pomoc.
- Philip ma zupełną rację. Oboje jesteście na zawsze związani poprzez Zandera – mówiła cicho – Ale nie wiemy czy było by mądre dla ciebie, gdybyś wiązał się bardziej...poważnie. Nie w tym momencie twojego życia.
- Niepokoimy się o was – pociągnęła temat matka Liz – Wydaje mi się że nie będziesz w stanie udźwignąć odpowiedzialności. Opuszczanie lekcji, spędzanie nocy poza domem. Byliśmy wzywani do dyrektora szkoły bo złapano cię na gorącym uczynku w szkolnym składziku, a nikt z nas nie domyślał się że umawialiście się już wtedy.
- Mamo, to było ponad rok temu – przypomniała jej Liz czując gorąco na policzkach.
- Tak, tak było – zgodziła się – Ale potem nagle załamałaś się. Coś się zdarzyło bo byłaś tak przestraszona, że czułaś potrzebę ucieczki do swojej ciotki, żeby odpocząć i dojść do siebie.
- Ty też, Max – jego ojciec potrząsnął głową – po wyjeździe Liz zupełnie nie kontaktowałeś. Gdyby twoja siostra nie powiedziała nam o twoim załamaniu, sądzilibyśmy że bierzesz narkotyki.
- Dzięki, tato – mruknął Max przesuwając ręką po twarzy.
- Potem, jeżeli ci wierzyć spędziliście ze sobą jedną noc i niemal natychmiast zerwaliście. Znowu – mówił gniewnie – Już nawet nie jest ważne czy się zabezpieczyłeś czy nie. Faktem jest, że po kilku miesiącach od zerwania, decydujesz się na fizyczny stosunek co wygląda na chwilową zachciankę. A Liz nie mając wyjścia, po jakimś czasie zawiadamia cię o swojej ciąży.
- Tato, wszystko to już znamy – powiedział Max.
- Jeszcze nie skończyłem. Liz, ty ponownie wyjechałaś na Florydę i o ile dobrze pamiętam, powiadomiłaś rodziców o ciąży dopiero kilka tygodni po wyjeździe ?
Liz przytaknęła ze ściśniętym gardłem. To się działo naprawdę. Byli przesłuchiwani jak para nieopierzonych dzieciaków, gdzie prano publicznie ich grzechy.
- Max, przestało ci zależeć na ocenach. Często znikałeś z domu, wyjeżdżając rzekomo pod namiot, włącznie ze Świętem Dziękczynienia, nie powiadamiając o tym ani matki ani mnie.
- Przepraszałem za to kilkakrotnie.
- Przedstawiam tylko fakty żeby dojść do najważniejszego – ciągnął ojciec – Jeszcze nie jest wszystko o tobie i Liz. Przeszedłeś wiele. Śmierć Alexa, teraz zaginęła twoja przyjaciółka Tess. Mamy świadomość, że ten rok był dla ciebie trudny, Max. Także dla Liz. W tej waszej drodze najlepszą rzeczą jaka wam się udała to Zander. Ale cokolwiek do siebie czujecie, ty nie sprawdziłeś się w żadnej sytuacji. Zdajemy sobie sprawę - i pewnie to naturalne, że w tej chwili gdy często się spotykacie, spędzacie razem dużo czasu doglądając dziecka, wasze uczucia mogą rozpalić się na nowo. Ale według nas to zły pomysł.
- Wasza historia mówi sama za siebie – podsumował ojciec Liz – Gdybyśmy wcześniej byli bardziej surowi, tak bardzo wam nie ufali, może byśmy nie byli w tej sytuacji jak teraz.
Matka Liz popatrzyła surowo na męża za brak taktu – Naprawdę zasługujecie na to, żeby mieć szansę spotkać nowych ludzi, zobaczyć co może podarować wam świat. Nie chcemy, żebyście w tym wieku wiązali się na stałe – powiedziała.
- Bo ty byłaś dużo starsza kiedy spotykałaś się z tatą – parsknęła Liz – Boże, mamo wyszłaś za mąż mając dwadzieścia lat !
- Jest ogromna różnica pomiędzy siedemnastym a dwudziestym rokiem życia. Studiowaliśmy, pracowaliśmy i oczywiście nie mieliśmy dziecka.
- Pani Parker, nikt nie mówi o pobieraniu się – westchnął Max - Ale nie można oczekiwać żebyśmy udawali, że nic do siebie nie czujemy. Udowadniamy to także teraz, każdego dnia kiedy robimy to co najlepsze dla dziecka.
- To śmieszne – Liz wstała – Nie wolno wam mówić co mamy czuć lub kogo wolno nam kochać. Zresztą, nie ma różnicy – potrząsnęła głową uśmiechając się gorzko – Boże, to żart – odwróciła się do mamy Maxa – Dziękuję za propozycję pomocy w wychowywaniu dziecka. Jeżeli jest jeszcze aktualna zamierzam o nią poprosić – odwróciła się do rodziców z ciężkim spojrzeniem – Nie pójdę na Harvard. Nie opuszczę mojego dziecka zostawiając go komuś innemu, nawet jeżeli to będą jego dziadkowie. Wybaczcie, że was rozczarowałam ale jeżeli mam do czynienia z czymś takim to proszę bardzo. Ale faktem jest że mam prawie osiemnaście lat, Zander jest moim synem i zrobię dla niego to co uważam za najlepsze. To ja decyduję i Max. Nie wy – w końcu odwróciła się do pana Evansa – Przepraszam że, jak pan myśli, wyzwoliłam w pańskim synu najgorsze instynkty – nie czuła płynących po twarzy łez – Przepraszam za wiele innych spraw. Ale nie mogę przeprosić za to, że go kocham – szeptała.
- Liz – Max chwycił ją za rękę kiedy odwróciła się żeby wyjść – Zaczekaj.
Potrząsnęła głową – Nie mogę. Zobaczymy się jutro, dobrze ? – Łagodnie wysunęła dłoń z uchwytu i skierowała się do swojego pokoju. Usłyszała, że rozmowa ciągnęła się dalej więc przystanęła poza zasięgiem ich wzroku, żeby posłuchać.
Gniewny głos Maxa brzmiał ostro i rósł w miarę jak mówił – Czy ktokolwiek pomyślał o tym jak ona się teraz czuje ? Jak bardzo jest wrażliwa ? Jest przestraszona i nieszczęśliwa ale stara się jakoś trzymać. A ostatnią rzeczą jakiej się spodziewała była ta ....pułapka ? Nie mogliście sobie podarować, żeby nie przeciągać struny ? – nie panował nad sobą.
- Próbujemy patrzeć na tę sytuację z każdej strony – uspokajał go ojciec – Chcemy dla was jak najlepiej, Max.
- Wiesz tato, jeżeli przez pojęcie pomagania nam, masz na myśli wysyłanie spłakanej Liz do pokoju, to poradzimy sobie bez takiej pomocy – odpowiedział krótko Max – Mimo twojej marnej opinii i prób osądzania nas.
- Oceniałem Liz bo żyje pod moim dachem – wtrącił ojciec Liz – Co daje mi pojęcie do czego jest zdolna.
- Może potrzebowaliśmy pańskiej pomocy, panie Parker – Max mówił cicho, dziwnie przeciągając głos – Ale nie zawsze tak będzie. Proszę to sobie zapamiętać.
-Max ! – pani Evans głośno oddychała.
- To groźba ? – usłyszała podniesiony głos ojca.
Wstrzymała oddech, ale cokolwiek Max powiedział jego odpowiedź była zbyt cicha, żeby mogła ją usłyszeć. Głosy rozmazywały się i zrozumiała, że wszyscy zbierają się do odejścia. Wolno odetchnęła, wśliznęła się do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi na klucz.
******
Uderzenie w okno było ciche, ledwo go usłyszała. Podniosła głowę z nad poduszki i dojrzała stojącego na balkonie Maxa. Zobaczył, że się obudziła i dał jej znać żeby wyszła do niego.
Sprawdziła czy Zander jest dobrze przykryty i wyślizgnęła się z łóżka. Przechodząc przez mroczny pokój rzuciła wzrokiem w lustro. Miała zaczerwienione, podpuchnięte oczy i potargane włosy. Westchnęła, otworzyła okno i wyszła na zewnątrz.
- Hej. Chciałem się upewnić jak to zniosłaś.
Kiwnęła głową – Przeżyję – powiedziała unikając jego wzroku. Nie chciała znowu płakać – Mimo, że mamy to już za sobą, jeszcze nie koniec, prawda ? To znaczy, my zrobiliśmy wszystko co mogliśmy. Chociaż z ich punktu widzenia działamy nieracjonalnie.
- Liz, nie rób tego – prosił łagodnie.
Podeszła do ściany okalającej balkon i patrzyła na miasto. Światła obrysowywały ulice i fronty budynków, ciągnęły się daleko w stronę pustyni.
- Dzięki za nawrzeszczenie na mojego tatę.
- Och. Słyszałaś ? – zapytał zakłopotany – Mam nadzieję że nie będzie jeszcze gorzej. Właściwie...
- Cię olał ? Witaj w moim świecie.
- Wiedziałem, że był zły ale nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak bardzo. W zeszłym tygodniu zachowywał się zupełnie nieźle więc sądziłem, że się trochę uspokoił.
- Ja także – zgodziła się Liz – Wygląda na to, że się myliliśmy.
- Liz, Co on mówił o uczelni. Harvard. Jeżeli ty...
- Nic nie mów. Nie ma takiej możliwości. Nawet gdybyśmy się nie bali, że Zander może mieć moce, nie zostawiłabym go z rodzicami, żeby wyjechać do szkoły.
- Cii. Wiem. Ale to nie znaczy że nie możemy wymyślić czegoś innego.
Potrząsnęła głową – Nie ważne. Nie mówmy o tym, dobrze ? Miałam możliwość przez chwilę zobaczyć jak rysuje się moja przyszłość – mruknęła.
- Jasne – zgodził się. Położył dłonie na występie muru i przyglądał się miastu - Piękna noc. Albo mogła być – parsknął.
- Jeszcze trwa – powiedziała patrząc w gwiazdy – Tak ich dużo.
- Uhm – odchylił się trochę do tyłu i również przyglądał się niebu.
Stali tak dłuższy czas nie rozmawiając. Liz nie mogła sobie przypomnieć żeby ostatnio kiedy byli razem nie zmuszali się do rozmowy. Zawsze dotyczyło to Zandera albo szkoły, szukali tematów żeby tylko ominąć te najbardziej osobiste. Teraz czuli się dobrze. Spokojnie. Może to było wszystko czego potrzebowali. Wspólny, wolny czas. Spokojny na tyle, żeby mogli się wyciszyć.
- Mogę ci coś pokazać ? – zapytała miękko.
- Oczywiście.
- Zaraz wrócę – przeszła przez okno i wskoczyła do pokoju. Chwilę trwało zanim znalazła to, co chowała bezpiecznie w biurku, w szufladzie zamkniętej na klucz.
Kiedy wróciła Max jeszcze patrzył w gwiazdy. Miał taki jak zawsze, zadziwiony wyraz twarzy jakby nie mógł uwierzyć że sam pochodzi gdzieś stamtąd.
- Proszę – wręczyła mu kartkę papieru – Moja ciotka przysłała mi to niedawno w paczce.
Rozłożył i popatrzył na nią niezdecydowanie – Chcesz żeby to przeczytał ?
- Tak, czytaj.
Skinął głową. Oczami prześlizgiwał się po papierze. Liz obserwowała go w trakcie czytania. Widziała jak delikatnie zaciska szczękę i jak rozluźnia się kiedy doszedł do końca. Złożył i oddał jej list.
- Wygląda na miłą – powiedział – Twoja ciocia.
- Bo taka jest – przytaknęła Liz. Obrysowywała palcami zagięcia i przegryzała wargi zębami – Pomyślałam, że może zaraz po zakończeniu szkoły, po zdaniu egzaminów, po tym wszystkim moglibyśmy zabrać Zandera i odwiedzić ją – zaczęła niepewnie – Rachel naprawdę chciałaby go zobaczyć, a my moglibyśmy wyjechać stąd na kilka dni. Coś w rodzaju ucieczki.
- Chcesz wyjechać na Florydę ?
- Tylko na kilka dni – powtórzyła – Moglibyśmy siedzieć na plaży, nad niczym ważnym się nie zastanawiać. Mógłbyś nawet nie wychylać nosa, gdybyś nie miał na to ochoty – mówiła pospiesznie - To znaczy mógłbyś robić to, na co miałbyś ochotę. Ja właśnie...- podniosła ręce do twarzy i opuściła je znowu – Muszę stąd wyjechać, Max. Rodzice...- widziałeś jak to wygląda. Ja już nie mogę. Chcę się stąd wyrwać.
Max potrząsał głową i odwrócił się. Patrzyła jak szedł do końca balkonu, skręcił i zrobił kilka kroków w jej kierunku - Liz, nie mogę jechać na Florydę. Nie teraz – powiedział.
- Dobrze, nie, nie teraz – zgodziła się – Za tydzień lub dwa...
- Nie mogę – powtórzył – Ja...- oczy mu pociemniały a ich wyraz stawał się coraz bardziej poważny – Zaraz po egzaminach, razem z Michaelem jedziemy do Nowego Yorku.
Zmarszczyła brwi – Nowy York. Dlaczego chcesz jechać do...- zamarła i lęk chwycił ją za gardło - Nicholas - szepnęła – Jedziesz, żeby go odszukać.
Przytaknął szybko- Chciałem ci powiedzieć . Jak tylko bylibyśmy gotowi z naszym planem.
Ciężko przełknęła – Zabrzmiało mi to niezwykle zdecydowanie.
Patrzył na nią z daleka – Liz, muszę to zrobić.
- Nie – powiedziała – Nie musisz – podeszła krok bliżej – To o to kłóciliście się z Michaelem w kawiarni, prawda ? On myśli że jesteś stuknięty, a ja się z tym chyba zgodzę.
- Co według ciebie mam zrobić ? - syknął – Siedzieć tu i czekać na niego aż przyjdzie do nas ? Czekać, aż stanie się coś tobie lub dziecku zanim zareaguję ? Wszyscy mnie krytykują, że nic nie robię. Chyba byłabyś szczęśliwa wiedząc, że faktycznie coś planuję.
- Szczęśliwa ? Jak mogłabym być szczęśliwa, że ty i Michael znikacie gdzieś w kanałach a ja nawet nie wiem co się z wami dzieje ? Max, Nicholas jest niebezpieczny.
- Wiem. I dlatego muszę coś zrobić.
- Skąd możesz wiedzieć, że on tam jeszcze jest ? Czy żyje ? – naciskała. To może być pogoń za cieniem.
Max potrząsnął głową – On tam jest – oparł się o ścianę, otoczył się rękami i patrzył w ziemię – Skontaktowałem się z Larekiem – mówił powoli – W otoczeniu Kivara ma szpiega i posługuje się nim aby nie spuszczać wzroku z Nicholasa.
- Nie – szeptała cofając się. Obrazy błyskały przez jej umysł. Max pobity i zakrwawiony, klatka piersiowa w otwartych ranach, plecy pokryte bliznami – przecież to Max z Przyszłości. Otrząsnęła się z tych poplątanych wspomnień – Nie możesz tego zrobić, Max. Nie możesz. A jak ci się coś stanie ?
- Będę uważał – powiedział. Zbliżył się szybko i chwycił ją za ramiona nie pozwalając się ruszyć – Liz, posłuchaj mnie. Michael i ja pomyśleliśmy nad tym. Jeżeli nie.. gdyby coś poszło źle, Isabel będzie tutaj i będzie cię chronić. Będzie wiedziała gdzie cię bezpiecznie ukryć i...
- Posłuchaj siebie – rzuciła uwalniając się z jego rąk – Nie chcę żeby Isabel się dla mnie narażała. Boże, dlaczego to robisz ? Dlaczego myślisz że jesteś mniej ważny niż my wszyscy ? Zawsze próbujesz mnie chronić, Max. Myślisz, że czułabym się lepiej gdybyś zginął ? Nie wytrzymałabym tego – mruczała, łzy zalewały jej gardło.
- Liz, ja...
- Zamknij się – płakała – Przestań, nie chcę już nic więcej słyszeć – Kolana ugięły się pod nią, osuwała się po ścianie, nieświadoma że zdrapuje sobie skórę z pleców przez podwiniętą koszulę. O wszystkim ty decydujesz, jakbym ja się nie liczyła – wycierała pięściami mokre policzki – Krytykujesz mnie za milczenie, za to wszystko co zrobiłam dla twojego dobra ? – wyrzucała mu – Dlatego jesteś taki zły, Max. Niesiesz w sobie poczucie winy i teraz sam decydujesz ukrywając to wszystko przede mną i nie licząc się ze mną. Jakbym była małym dzieckiem, niezdolnym do myślenia. Jesteś jak nasi rodzice. Posiadanie dziecka nie czyni mnie wyjątkową.
Zwinęła się i przycisnęła do siebie kolana. Max klęknął przed nią, położył jej ręce na ramionach – Już dobrze – uspokajał, ciepłe palce łagodnie rozmasowywały napięcie na jej szyi – Nie pojadę do Nowego Yorku – przekonywał – Przynajmniej jeszcze nie teraz, w porządku ? Obiecuję. Uspokój się.
Ledwo słyszała jego słowa. Serce gnało zbyt szybko, krew buzowała w uszach. Lęk napędzał adrenalinę zamieniając jej emocje w gniew. Nie było od niego ucieczki. Atakowała, gotowa walczyć gdyby to tylko mogło zapewnić mu bezpieczeństwo.
- To nie tylko moja wina. Jestem już zmęczona udawaniem, że tak jest. Robiłeś wszystko, żebym tak myślała. Jakbym obudziła się pewnego ranka i zdecydowała, dla jakiejś pokręconej zabawy namieszać ci w głowie. Przyszedłeś do mnie, Max. Ty. Max Evans - twoje przyszłe wcielenie – na mój balkon, mówiąc mi co mam robić – słowa jej się rwały. Łzy płynęły po policzkach – Myślisz, że się dobrze bawiłam ? Boże, to mnie dobijało ! Czułam się jakbym rozpruła dwa nasze serca, kiedy jeszcze biły – płakała przyciskając obie ręce do twarzy.
- Wiem – mruczał gładząc jej ramiona. Poczuła ruch powietrza kiedy przysunął się bliżej i przyciągnął ją do siebie. Ciepłe dłonie ślizgały się wzdłuż kręgosłupa i Liz skrzywiła się – Co ? – zapytał troskliwie – Co się stało ? – pochylił się za nią, palcami delikatnie dotykał zadrapań – Cii. Spokojnie. Już wiem – Ciepło łagodnie pulsowało na jej skórze, a potem opuścił jej koszulkę na dół.
Liz zwinęła się na jego piersi i wiedziała, że mocno ją obejmuje. Poczucie spokoju, bezpieczeństwa, bliskości wręcz obezwładniało ją. Nie chciałam tego robić – mruczała – Mówiłam ci żebyś odszedł, poszedł jeszcze do kogoś innego. Do Tess – Prosiłam cię żebyś poszedł do Tess, jeżeli jest taka ważna ale ty nie chciałeś. Nie chciałeś mnie zostawić w spokoju- łzy znowu płynęły a oddech szarpał jej płuca – Byłam jedyną, której ufałeś – śmiała się krótko, nierówno – We mnie jedyną wierzyłeś. Czy to nie śmieszne, Max? Przyszedłeś do mnie bo mi ufałeś. A ja poszłam do przodu i udowodniłam ci, że miałeś rację. Robiłam wszystko o co mnie prosiłeś, nawet wtedy kiedy to było jak umieranie.
- Liz, ciii – szeptał gładząc ją po plecach – Już dobrze. Ucisz się.
- Nie jest dobrze – śmiech nagle się ulotnił – Nie. Nie zaufasz mi więcej. Nienawidzisz mnie, że cię posłuchałam. Że ci uwierzyłam. To byłeś ty Max. Ty. Ten sam który uratował mi życie, który sprawił, że parkometry zamieniły się w fajerwerki, który przynosił mi płyn do kąpieli i skakał ze mną z mostu – westchnęła. Bolała ją od płaczu głowa ale serce bolało bardziej – Ty. Tylko starszy o czternaście lat doświadczenia. Widziałeś i przeżyłeś straszne rzeczy – jęczała – Nie mogłam pozwolić żeby to stało się ponownie. Nie, jeżeli mogłam zrobić cokolwiek żeby to powstrzymać. Czy mogłam przypuszczać, że będę obwiniana za wszystko ? Za to że byłeś ?
- Nie mogłaś – mruknął – Nie mogłaś wiedzieć – jego głos brzmiał cicho i uspokajająco, przy samym uchu. Między palcami przesuwał jej włosy i głaskał je. Przez chwilę wydawało jej się że poczuła jego wargi na skroni ale nie była pewna - Proszę, przestań płakać – szeptał – Proszę. Będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze. Tylko nie płacz.
- Wiesz co do mnie dochodzi ? Myślałeś, że to będzie działać – mówiła niewyraźnie – Że będę w stanie odwrócić się od ciebie i popchnąć cię w kierunku Tess. Wściekasz się bo ja mogę odejść, kiedy jestem przekonana że to dla twojego dobra. Ale pomyślałeś co się dzieje z moimi uczuciami ? Przecież je znałeś. Boże, byliśmy małżeństwem. I pomimo tych przeżytych lat uwierzyłeś, że można podeptać uczucia, że pomimo tego mogę w jakiś sposób przekonać cię, żebyś pozostał z Tess – ciągnęła nosem, tuląc się do niego.
- Musiałbym oszaleć – szepnął.
- Jestem zmęczona. Zmęczona walką.
- Więc nie walcz. Zamknij oczy. Jestem tu – uspokajał – Nigdzie nie wyjadę.
Cdn.
OBJAWIENIA część 27
- Twoi rodzice nie dali ci do zrozumienia po co odbędzie się to spotkanie ?
Liz westchnęła zawiedziona – Nie, Maria nie powiedzieli. Chcesz żebym ci to skorygowała czy nie ? Jeżeli tak, to zamknij się i pozwól mi skończyć zanim obudzi się Zander.
Maria patrzyła jak Liz przegląda jej szkolne wypracowanie, potem odwróciła wzrok – Och, komu zależy żeby było doskonałe – zdecydowała, chwyciła pracę i rzuciła ją na ławę – Nie mierzę wyżej niż B. To jest ważniejsze.
- Powiedziałabym ci gdybym cokolwiek wiedziała – Liz próbowała odzyskać z powrotem papiery, kręcąc głową kiedy Maria odsunęła je dalej – Co ? Świetnie – mruknęła - Powiedzieli tylko, że chcą ze mną wieczorem porozmawiać i żebym niczego nie planowała. Jakbym prowadziła kalendarzyk spotkań – przewróciła oczami – I jeszcze dzwonił Max. Mówił, że wyszedł późno do szkoły i nie będzie mógł rano przyjść. Jak wychodził, dorwała go matka, powiadamiając o tym rodzinnym sam na sam.
- Więc oni będą także ?
- Przyjdą tu kiedy skończą pracę.
- I nikt nie wspomniał, że byli wczoraj na wspólnej kolacji ?
- Nie. Ale jasne, że dzisiejsze spotkanie jest wynikiem tego co wczoraj omówili.
- Ciekawa jestem co chcą ci powiedzieć.
Liz wzruszyła ramionami – Niedługo się dowiem. Uwierz mi, myślałam o tym cały dzień – założyła kosmyk włosów za ucho i patrzyła na pracę Marii – Naprawdę nie chcesz, żebym ją przeglądnęła ?
- Mam to w nosie – powiedziała lekceważąco Maria – Nie warto na to poświęcać naszego czasu – Wolę pogadać.
- Ja także – zgodziła się Liz. Mały uśmieszek pojawił jej się na wargach – Brakuje mi ciebie.
- Przysięgam, że będę wpadać częściej jak skończą się egzaminy.
- W porządku. A co u ciebie ? Jak tam sprawy z Michaelem ?
Maria opuściła kąciki ust – Masz na myśli Kruszącego Kamienie Guerina ?
- Maria, prosiłam, żebyś nie była dla niego zbyt surowa. Jeżeli obiecał Maxowi zachować tajemnicę nad czym pracują, powinien dotrzymać słowa.
- Nie powiedział, że Max go o to prosił. To tylko twoje przypuszczenia.
- Posłuchaj. Max wspomniał mi, że pracują nad jakąś sprawą. To nie łatwe, ale nie naciskam na niego – Liz westchnęła – Powie mi jak będzie gotowy. Albo nie. Nie tak jak ze mną i dochowaniem mojej tajemnicy.
- Miałaś dobry powód aby się z tym nie zdradzać, Liz.
- A kto powiedział, że Max i Michael też nie mają powodu ?
- Nie obchodzi mnie to. Utrzymywanie tajemnic przed nami nigdy do niczego dobrego nie prowadzi. Wolałabym, żebyśmy wszyscy byli po tej samej stronie – mruczała Maria.
- Na pewno jesteśmy – odpowiedziała Liz – Tylko to jest teraz bardziej...skomplikowane – dokończyła bez przekonania.
- A kiedy nie było ? Wiem tylko, że ty i Max czekacie na naprawę tej...szczeliny lub cokolwiek to jest między wami. Musicie być wobec siebie uczciwi, Liz. Nie chodzi mi o nie okłamywanie się. Powinniście się do siebie otworzyć.
- Myślisz, że nie wiem ? Ale on mi więcej nie zaufa, Maria – szeptała Liz – Nie mogę zmusić jego uczuć.
- Nie powiedziałam, że możesz – Maria otoczyła ją ramieniem i uścisnęła - Będzie dobrze – westchnęła ciężko – Powinnam iść na moją zmianę.
- Michael dzisiaj wieczorem pracuje ?
- Tak.
- Będzie miło – Liz szturchnęła ją przyjaźnie – On stoi teraz po środku. To nie jego wina.
- Cholera, mógłby być bardziej lojalny – gderała Maria.
- Jest lojalny. Tym razem wobec Maxa. Pamiętaj, że trzymał buzię na kłódkę kiedy szukaliśmy przyczyn śmierci Alexa – przypomniała jej Liz.
- Raz tak, raz nie – uśmiechnęła się niechętnie Maria – W porządku. Ale znajdę jakiś jego słaby punkt.
- Idź. Nakarm głodnych. Zostaw – dodała kiedy Maria zaczęła zbierać wypracowanie – Przeczytam to jeszcze raz i podam ci zanim skończysz swoją zmianę – obiecała.
- Nie sądzisz, że będziesz bardziej zajęta ?
- Poradzę sobie. Teraz idź.
********
Kilka minut przed ósmą kładła Zandera spać, kiedy zadzwoniła jej komórka. Pospieszyła odebrać dziwiąc się komu by się chciało używać tego numeru kiedy od dwóch tygodni była pod telefonem domowym. Spojrzała na wyświetlacz i wszystko było jasne.
- Witaj, Max- powiedziała ciepło, tuląc do siebie dziecko i przyciskając telefon do ucha.
- Hej. Moi rodzice już są ?
- Nie jestem pewna – mruknęła wysuwając głowę z pokoju, żeby coś usłyszeć – Tylko moja mama kręci się jak zwariowana – Robi kawę i chyba coś upiekła.
- Ok, za kilka minut tam będę. Chciałem tylko wiedzieć czy cię już nie cisną.
- Ukrywam się z Zanderem w swoim pokoju – uspokoiła go – Jest moją wymówką.
- Nic jeszcze nie wiesz ?
- Nic. Dlatego jeszcze bardziej się denerwuję.
- Pamiętaj co ci mówiłem wczoraj wieczorem, dobrze ? Na razie. Niedługo się zobaczymy.
- OK, do zobaczenia.
Liz wyłączyła telefon i zatknęła ładowarkę – No dalej, mój panie – mruczała do dziecka kołysząc go łagodnie – Musisz tylko zamknąć oczka. Coś mi mówi że nie jesteś zbyt duży, żeby wziąć udział w scenach jakie się tu dzisiaj rozegrają – westchnęła.
Odpowiedzią Zandera było odęcie małych ust i dźwięk rozpryskującej się bańki ze śliny. Liz roześmiała się i ucałowała jedwabistą główkę – Też tak myślę – powiedziała do niego.
Skończyła go usypiać kiedy usłyszała głosy dochodzące z pokoju jadalnego. Nie było już wymówki dla spóźnienia. Zabrała monitor i wyszła na spotkanie z rodzicami. Weszła do pokoju i z ulgą zobaczyła Maxa. Skinął jej zachęcająco głową a ona odpowiedziała mu szybkim uśmiechem.
- Usiądźcie, proszę – powiedziała matka Liz – Kto chce kawy ?
- Pomóc ci mamo ? – zapytała.
- Poradzę sobie, kochanie – zniknęła na krótko w kuchni i wróciła z tacą filiżanek i dzbankiem kawy. Ojciec Liz przyniósł ciasteczka.
Liz zatonęła niewygodnie w poduszkach kanapy, zadowolona kiedy Max usiadł obok niej. Jego rodzice wybrali fotel i sofę, zostawiając dla kręcących się gospodarzy krzesła przyniesione z kuchni.
- Zander śpi ? – szepnął Max.
- Tak – odpowiedziała – Spał dosyć długo po południu, więc pewnie wkrótce się obudzi.
- To dobrze – mruknął podnosząc oczy na spokojnie rozmawiających rodziców – Może będziemy potrzebowali małej rozrywki.
- Jeff, przejdź dookoła – mama Liz skinęła głową na ciastka i podała dzbanek z kawą matce Maxa.
- Kochanie, każdy sam się obsłuży. Usiądź i może zaczniemy ?
- Chwileczkę – zabrała pusty dzbanek po kawie – Liz, może chcesz mleka albo herbatę ziołową ?
- Nie, dziękuję.
- Nancy, Jeff , naprawdę. Nie trzeba nas obsługiwać. Proszę, usiądźcie – powiedziała matka Maxa.
Liz przez chwilę obserwowała matkę, szukającej bezradnie dodatkowego zajęcia. Wreszcie usiadła. Rodzice wyglądali na zdenerwowanych, patrzyli na siebie niepewni kto ma zacząć pierwszy. Poczuła skurcz w żołądku i zdusiła w sobie pragnienie przysunięcia się bliżej Maxa. Zamiast tego zajęła się leżącym na kolanach monitorem, jego przyciskami i pokrętłem.
- Dzieci, pewnie jesteście zdziwieni, po co to wszystko – zaczął ojciec Maxa.
- Właśnie to przyszło nam do głowy – odpowiedział Max. Jego głos był niepokojąco łagodny i dotarło do Liz, że był po prostu zły, jak ona, że wszystko odbyło się poza ich plecami.
- To dobrze, bo pomyśleliśmy że miło znowu usiąść razem, kiedy Zander jest starszy a my wszyscy jakoś oswoiliśmy się z...nową sytuacją – ciągnął jego ojciec.
- Chcemy, żebyście wiedzieli jak jesteśmy z was dumni – wskoczyła mu w słowo matka Maxa – Nie jest to łatwe dla nikogo ale wy oboje sprawujecie się doskonale. Liz, wiemy że bardzo się bałaś nie wiedząc jak zareagujemy na pojawienie się dziecka. I Max, rozumiem jak ciężko oswoić się z taką niespodzianką. Ale stanąłeś na wysokości zadania, wziąłeś na siebie odpowiedzialność a my jesteśmy zachwyceni twoją dorosłą postawą.
- Niemowlę może doprowadzić do szaleństwa, bez względu na to ile ma się lat – przytaknęła ze zrozumieniem matka Liz – Najważniejsze że nie zrezygnowałaś ze szkoły, uczysz się pomimo, że jesteś tak bardzo zajęta, no i Max ma pracę. Zdajemy sobie sprawę, że wasze życie przewróciło się do góry nogami ale radzicie sobie przedkładając nad wszystko Zandera, czyli robicie to czym zajmują się rodzice.
Liz słuchała i coraz bardziej się gubiła. Coś jej mówiło że to małe, słodkie przedstawienie nie było powodem spotkania. Spojrzała na Maxa i widziała jak lekko marszczy brwi. Jego wygląd potwierdził jej przeczucia.
- Jako wasi rodzice mamy obowiązek zapewnić wam to, czego najbardziej potrzebujecie – powiedział ojciec Liz – To że masz swoje, własne dziecko nie robi z ciebie jeszcze dorosłej osoby. Powinniśmy porozmawiać o twoich planach na przyszłość, Liz. Został ci rok do ukończenia szkoły średniej, należy zastanowić się nad studiami. Chyba nikt nie przypuszcza, że zrezygnujesz z nich z powodu chwilowej niedyskrecji.
- Czego ? – zapytała ostro Liz.
Ojciec powstrzymał ją gestem ręki – Lizzie, nie denerwuj się. Zander jest moim wnukiem i kocham go. Ale nie sądzę, żeby ktoś nie zgodził się ze mną, że gdyby go nie było twoje życie było by łatwiejsze.
Liz miała wrażenie że brakuje jej powietrza. I chociaż wiedziała, że w pewien sposób ojciec ma rację, jego słowa dodatkowo bolały. Zagryzła wargi rezygnując z gorzkiej riposty, która przyszła jej na myśl. Poczuła jak Max przysunął się i pogładził ją po łokciu, dodając otuchy.
- Nie chcemy, dzieci żebyście rezygnowali ze swoich marzeń – odezwał się życzliwie ojciec Maxa - Diane zaproponowała ci, że zaopiekuje się dzieckiem kiedy rozpoczniecie jesienią naukę. Rozmawialiście już o tym ?
- Uhm, tak – odpowiedziała Liz.
- Mamo, jesteśmy wdzięczni i podoba nam się ten pomysł – dodał Max.
Twarz matki pojaśniała i Liz nie mogła się do niej nie uśmiechnąć.
- Dobrze, jedną sprawę mamy załatwioną – ciągnął pan Evans.
- Co prowadzi nas do studiów – dodał od siebie ojciec Liz.
- Poczekaj, tato – przerwała mu – Nie sądzisz, że za wcześnie niepokoić się studiami ? Może poczekajmy z tym do następnej wiosny.
- Skarbie, niedługo zacznie się na nabór. Powinnaś przynajmniej zastanowić się gdzie chcesz pójść – odpowiedział ostro – Zawsze myśleliśmy o Harvardzie.
- Teraz to niemożliwe, tatku.
- Niekoniecznie – powiedział.
Liz podniosła do góry brwi – Tato, daj spokój. Nie ma mowy żebym mogła pojechać tam z małym dzieckiem.
- Nie, oczywiście, że nie – zgodził się – Ale moglibyśmy coś zorganizować.
- Na przykład ?
- Liz, jesteśmy w czwórkę gotowi pomóc wam zaopiekować się Zanderem kiedy oboje rozpoczniecie studia – mówił znowu pan Evans – Rozmawialiśmy o tym i uważamy, że tak będzie najlepiej dla wszystkich. Nie ma powodu, żebyś rezygnowała z obiecującej przyszłości dlatego, że masz dziecko.
Nie wierzyła własnym uszom. Otwierała usta żeby coś powiedzieć ale nie była w stanie
- Chcecie, żebyśmy wyjechali na cztery lata nie zabierając ze sobą Zandera ? Wiesz co mówisz ? – zapytał Max, wyraźnie nie zagrożony utratą mowy – Chyba żartujesz. Po twoich wykładach na temat odpowiedzialności, chcesz żebyśmy go porzucili ?
- Max, skarbie tego nie sugerujemy – wtrąciła szybko jego matka – Byłbyś w domu w czasie wakacji, miedzy semestrami, w dłuższe weekendy, zależy jaką szkołę byś wybrał. Przecież to byłby ciągle twój syn. Oczywiście widywał byś się z nim. W przyszłości dałbyś mu to na co zasługuje – rodziców którzy zrobili wszystko co w ich mocy by zapewnić mu bezpieczne życie.
- Nie myśli pani, że moglibyśmy mu zapewnić to samo idąc do ENMU ? – zapytała Liz słabym głosem.
- Oczywiście – powiedziała jej matka – Ale dlaczego się ograniczać ? Przecież zawsze wysoko mierzyłaś, dziecko. Nie chcemy żebyś z czegokolwiek rezygnowała.
- A jeżeli mam teraz inne marzenia ? – szeptała ze łzami – Pomyślałaś o tym mamo ? Może chcę widzieć jak mój syn dorasta. Być z nim jak zacznie chodzić i mówić Uczyć go czytać i jeździć na rowerze ? Jak poznam to wszystko kiedy będę dziewięć miesięcy poza domem ? Boże, przecież ledwie by mnie poznawał.
- Posłuchaj, może jest jeszcze na to za wcześnie, jak mówiłaś – uspokajał ją ojciec Maxa – Przecież nie wymagamy żebyś decydowała o tym teraz. Chcemy tylko żebyście wiedzieli, że są jeszcze inne możliwości. To wszystko.
- Nie wszystko – dodał ojciec Liz.
- Jeff - matka Liz położyła dłoń na jego ręce – Pamiętaj co uzgodniliśmy.
- Jestem zupełnie spokojny – powiedział – Mówię tylko, że jeszcze nie skończyliśmy.
- Co jeszcze tatku ? – zapytała przygnębiona. Pragnęła mieć to wreszcie za sobą.
- Mimo, że jesteśmy zadowoleni że razem przejęliście opiekę nad Zanderem, mamy parę problemów...
- Raczej obaw – poprawiła go matka Maxa.
- Świetnie – poparł ją ojciec Liz – Obaw.
- Jakich, panie Parker ? – zapytał Max.
- Max, ty i Liz będziecie zawsze rodzicami Zandera – zwrócił się do niego ojciec – Będziesz uczestniczył w jego wychowaniu, decydował co dla niego dobre, wszystko co jego dotyczy. Taki związek między wami będzie zawsze.
- Jestem tego świadomy, tato. Chociaż nie wiem, co mają z tym wspólnego wasze obawy.
Słuchając pana Evansa, Liz obserwowała upartą twarz swojego ojca. Nagle dokładnie zorientowała się do czego zmierzał. Poczuła w ustach smak żółci, zaczęła się krztusić, oczy napełniły się łzami. Co za ironia, pomyślała, przyciskając rękę do ust.
- Liz ? – zapytał Max poklepując ją po plecach – Co się stało ? W porządku ?
Kiwnęła głową, kasłała i czuła cieknące łzy. Max pocierał jej plecy, odgarniając drugą ręką włosy chcąc zobaczyć jej twarz. Ktoś, chyba matka - podała szklankę z wodą. Trochę pomogło.
- Już dobrze – szepnęła chrapliwie.
- Na pewno, kochanie ? – troszczyła się pani Evans.
Odpowiedziała kiwnięciem głowy. Popatrzyła do góry w niespokojne oczy Maxa. Wzruszyła ramionami i zobaczyła że niepokoi się coraz bardziej. Nie rozumiał tego.
Wszyscy usiedli. Obserwowali ją jeszcze chcąc się upewnić, czy jest gotowa do dalszej rozmowy. Zrezygnowana odwróciła się do ojca Maxa – Pan coś mówił.
Poruszył się niespokojnie na krześle. Ironia życia. Ojciec Maxa zrozumiał jej zdenerwowanie, a Max dalej był nieświadomy. Nie zaskoczyło ją kiedy poprosił wzrokiem żonę o pomoc.
- Philip ma zupełną rację. Oboje jesteście na zawsze związani poprzez Zandera – mówiła cicho – Ale nie wiemy czy było by mądre dla ciebie, gdybyś wiązał się bardziej...poważnie. Nie w tym momencie twojego życia.
- Niepokoimy się o was – pociągnęła temat matka Liz – Wydaje mi się że nie będziesz w stanie udźwignąć odpowiedzialności. Opuszczanie lekcji, spędzanie nocy poza domem. Byliśmy wzywani do dyrektora szkoły bo złapano cię na gorącym uczynku w szkolnym składziku, a nikt z nas nie domyślał się że umawialiście się już wtedy.
- Mamo, to było ponad rok temu – przypomniała jej Liz czując gorąco na policzkach.
- Tak, tak było – zgodziła się – Ale potem nagle załamałaś się. Coś się zdarzyło bo byłaś tak przestraszona, że czułaś potrzebę ucieczki do swojej ciotki, żeby odpocząć i dojść do siebie.
- Ty też, Max – jego ojciec potrząsnął głową – po wyjeździe Liz zupełnie nie kontaktowałeś. Gdyby twoja siostra nie powiedziała nam o twoim załamaniu, sądzilibyśmy że bierzesz narkotyki.
- Dzięki, tato – mruknął Max przesuwając ręką po twarzy.
- Potem, jeżeli ci wierzyć spędziliście ze sobą jedną noc i niemal natychmiast zerwaliście. Znowu – mówił gniewnie – Już nawet nie jest ważne czy się zabezpieczyłeś czy nie. Faktem jest, że po kilku miesiącach od zerwania, decydujesz się na fizyczny stosunek co wygląda na chwilową zachciankę. A Liz nie mając wyjścia, po jakimś czasie zawiadamia cię o swojej ciąży.
- Tato, wszystko to już znamy – powiedział Max.
- Jeszcze nie skończyłem. Liz, ty ponownie wyjechałaś na Florydę i o ile dobrze pamiętam, powiadomiłaś rodziców o ciąży dopiero kilka tygodni po wyjeździe ?
Liz przytaknęła ze ściśniętym gardłem. To się działo naprawdę. Byli przesłuchiwani jak para nieopierzonych dzieciaków, gdzie prano publicznie ich grzechy.
- Max, przestało ci zależeć na ocenach. Często znikałeś z domu, wyjeżdżając rzekomo pod namiot, włącznie ze Świętem Dziękczynienia, nie powiadamiając o tym ani matki ani mnie.
- Przepraszałem za to kilkakrotnie.
- Przedstawiam tylko fakty żeby dojść do najważniejszego – ciągnął ojciec – Jeszcze nie jest wszystko o tobie i Liz. Przeszedłeś wiele. Śmierć Alexa, teraz zaginęła twoja przyjaciółka Tess. Mamy świadomość, że ten rok był dla ciebie trudny, Max. Także dla Liz. W tej waszej drodze najlepszą rzeczą jaka wam się udała to Zander. Ale cokolwiek do siebie czujecie, ty nie sprawdziłeś się w żadnej sytuacji. Zdajemy sobie sprawę - i pewnie to naturalne, że w tej chwili gdy często się spotykacie, spędzacie razem dużo czasu doglądając dziecka, wasze uczucia mogą rozpalić się na nowo. Ale według nas to zły pomysł.
- Wasza historia mówi sama za siebie – podsumował ojciec Liz – Gdybyśmy wcześniej byli bardziej surowi, tak bardzo wam nie ufali, może byśmy nie byli w tej sytuacji jak teraz.
Matka Liz popatrzyła surowo na męża za brak taktu – Naprawdę zasługujecie na to, żeby mieć szansę spotkać nowych ludzi, zobaczyć co może podarować wam świat. Nie chcemy, żebyście w tym wieku wiązali się na stałe – powiedziała.
- Bo ty byłaś dużo starsza kiedy spotykałaś się z tatą – parsknęła Liz – Boże, mamo wyszłaś za mąż mając dwadzieścia lat !
- Jest ogromna różnica pomiędzy siedemnastym a dwudziestym rokiem życia. Studiowaliśmy, pracowaliśmy i oczywiście nie mieliśmy dziecka.
- Pani Parker, nikt nie mówi o pobieraniu się – westchnął Max - Ale nie można oczekiwać żebyśmy udawali, że nic do siebie nie czujemy. Udowadniamy to także teraz, każdego dnia kiedy robimy to co najlepsze dla dziecka.
- To śmieszne – Liz wstała – Nie wolno wam mówić co mamy czuć lub kogo wolno nam kochać. Zresztą, nie ma różnicy – potrząsnęła głową uśmiechając się gorzko – Boże, to żart – odwróciła się do mamy Maxa – Dziękuję za propozycję pomocy w wychowywaniu dziecka. Jeżeli jest jeszcze aktualna zamierzam o nią poprosić – odwróciła się do rodziców z ciężkim spojrzeniem – Nie pójdę na Harvard. Nie opuszczę mojego dziecka zostawiając go komuś innemu, nawet jeżeli to będą jego dziadkowie. Wybaczcie, że was rozczarowałam ale jeżeli mam do czynienia z czymś takim to proszę bardzo. Ale faktem jest że mam prawie osiemnaście lat, Zander jest moim synem i zrobię dla niego to co uważam za najlepsze. To ja decyduję i Max. Nie wy – w końcu odwróciła się do pana Evansa – Przepraszam że, jak pan myśli, wyzwoliłam w pańskim synu najgorsze instynkty – nie czuła płynących po twarzy łez – Przepraszam za wiele innych spraw. Ale nie mogę przeprosić za to, że go kocham – szeptała.
- Liz – Max chwycił ją za rękę kiedy odwróciła się żeby wyjść – Zaczekaj.
Potrząsnęła głową – Nie mogę. Zobaczymy się jutro, dobrze ? – Łagodnie wysunęła dłoń z uchwytu i skierowała się do swojego pokoju. Usłyszała, że rozmowa ciągnęła się dalej więc przystanęła poza zasięgiem ich wzroku, żeby posłuchać.
Gniewny głos Maxa brzmiał ostro i rósł w miarę jak mówił – Czy ktokolwiek pomyślał o tym jak ona się teraz czuje ? Jak bardzo jest wrażliwa ? Jest przestraszona i nieszczęśliwa ale stara się jakoś trzymać. A ostatnią rzeczą jakiej się spodziewała była ta ....pułapka ? Nie mogliście sobie podarować, żeby nie przeciągać struny ? – nie panował nad sobą.
- Próbujemy patrzeć na tę sytuację z każdej strony – uspokajał go ojciec – Chcemy dla was jak najlepiej, Max.
- Wiesz tato, jeżeli przez pojęcie pomagania nam, masz na myśli wysyłanie spłakanej Liz do pokoju, to poradzimy sobie bez takiej pomocy – odpowiedział krótko Max – Mimo twojej marnej opinii i prób osądzania nas.
- Oceniałem Liz bo żyje pod moim dachem – wtrącił ojciec Liz – Co daje mi pojęcie do czego jest zdolna.
- Może potrzebowaliśmy pańskiej pomocy, panie Parker – Max mówił cicho, dziwnie przeciągając głos – Ale nie zawsze tak będzie. Proszę to sobie zapamiętać.
-Max ! – pani Evans głośno oddychała.
- To groźba ? – usłyszała podniesiony głos ojca.
Wstrzymała oddech, ale cokolwiek Max powiedział jego odpowiedź była zbyt cicha, żeby mogła ją usłyszeć. Głosy rozmazywały się i zrozumiała, że wszyscy zbierają się do odejścia. Wolno odetchnęła, wśliznęła się do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi na klucz.
******
Uderzenie w okno było ciche, ledwo go usłyszała. Podniosła głowę z nad poduszki i dojrzała stojącego na balkonie Maxa. Zobaczył, że się obudziła i dał jej znać żeby wyszła do niego.
Sprawdziła czy Zander jest dobrze przykryty i wyślizgnęła się z łóżka. Przechodząc przez mroczny pokój rzuciła wzrokiem w lustro. Miała zaczerwienione, podpuchnięte oczy i potargane włosy. Westchnęła, otworzyła okno i wyszła na zewnątrz.
- Hej. Chciałem się upewnić jak to zniosłaś.
Kiwnęła głową – Przeżyję – powiedziała unikając jego wzroku. Nie chciała znowu płakać – Mimo, że mamy to już za sobą, jeszcze nie koniec, prawda ? To znaczy, my zrobiliśmy wszystko co mogliśmy. Chociaż z ich punktu widzenia działamy nieracjonalnie.
- Liz, nie rób tego – prosił łagodnie.
Podeszła do ściany okalającej balkon i patrzyła na miasto. Światła obrysowywały ulice i fronty budynków, ciągnęły się daleko w stronę pustyni.
- Dzięki za nawrzeszczenie na mojego tatę.
- Och. Słyszałaś ? – zapytał zakłopotany – Mam nadzieję że nie będzie jeszcze gorzej. Właściwie...
- Cię olał ? Witaj w moim świecie.
- Wiedziałem, że był zły ale nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak bardzo. W zeszłym tygodniu zachowywał się zupełnie nieźle więc sądziłem, że się trochę uspokoił.
- Ja także – zgodziła się Liz – Wygląda na to, że się myliliśmy.
- Liz, Co on mówił o uczelni. Harvard. Jeżeli ty...
- Nic nie mów. Nie ma takiej możliwości. Nawet gdybyśmy się nie bali, że Zander może mieć moce, nie zostawiłabym go z rodzicami, żeby wyjechać do szkoły.
- Cii. Wiem. Ale to nie znaczy że nie możemy wymyślić czegoś innego.
Potrząsnęła głową – Nie ważne. Nie mówmy o tym, dobrze ? Miałam możliwość przez chwilę zobaczyć jak rysuje się moja przyszłość – mruknęła.
- Jasne – zgodził się. Położył dłonie na występie muru i przyglądał się miastu - Piękna noc. Albo mogła być – parsknął.
- Jeszcze trwa – powiedziała patrząc w gwiazdy – Tak ich dużo.
- Uhm – odchylił się trochę do tyłu i również przyglądał się niebu.
Stali tak dłuższy czas nie rozmawiając. Liz nie mogła sobie przypomnieć żeby ostatnio kiedy byli razem nie zmuszali się do rozmowy. Zawsze dotyczyło to Zandera albo szkoły, szukali tematów żeby tylko ominąć te najbardziej osobiste. Teraz czuli się dobrze. Spokojnie. Może to było wszystko czego potrzebowali. Wspólny, wolny czas. Spokojny na tyle, żeby mogli się wyciszyć.
- Mogę ci coś pokazać ? – zapytała miękko.
- Oczywiście.
- Zaraz wrócę – przeszła przez okno i wskoczyła do pokoju. Chwilę trwało zanim znalazła to, co chowała bezpiecznie w biurku, w szufladzie zamkniętej na klucz.
Kiedy wróciła Max jeszcze patrzył w gwiazdy. Miał taki jak zawsze, zadziwiony wyraz twarzy jakby nie mógł uwierzyć że sam pochodzi gdzieś stamtąd.
- Proszę – wręczyła mu kartkę papieru – Moja ciotka przysłała mi to niedawno w paczce.
Rozłożył i popatrzył na nią niezdecydowanie – Chcesz żeby to przeczytał ?
- Tak, czytaj.
Skinął głową. Oczami prześlizgiwał się po papierze. Liz obserwowała go w trakcie czytania. Widziała jak delikatnie zaciska szczękę i jak rozluźnia się kiedy doszedł do końca. Złożył i oddał jej list.
- Wygląda na miłą – powiedział – Twoja ciocia.
- Bo taka jest – przytaknęła Liz. Obrysowywała palcami zagięcia i przegryzała wargi zębami – Pomyślałam, że może zaraz po zakończeniu szkoły, po zdaniu egzaminów, po tym wszystkim moglibyśmy zabrać Zandera i odwiedzić ją – zaczęła niepewnie – Rachel naprawdę chciałaby go zobaczyć, a my moglibyśmy wyjechać stąd na kilka dni. Coś w rodzaju ucieczki.
- Chcesz wyjechać na Florydę ?
- Tylko na kilka dni – powtórzyła – Moglibyśmy siedzieć na plaży, nad niczym ważnym się nie zastanawiać. Mógłbyś nawet nie wychylać nosa, gdybyś nie miał na to ochoty – mówiła pospiesznie - To znaczy mógłbyś robić to, na co miałbyś ochotę. Ja właśnie...- podniosła ręce do twarzy i opuściła je znowu – Muszę stąd wyjechać, Max. Rodzice...- widziałeś jak to wygląda. Ja już nie mogę. Chcę się stąd wyrwać.
Max potrząsał głową i odwrócił się. Patrzyła jak szedł do końca balkonu, skręcił i zrobił kilka kroków w jej kierunku - Liz, nie mogę jechać na Florydę. Nie teraz – powiedział.
- Dobrze, nie, nie teraz – zgodziła się – Za tydzień lub dwa...
- Nie mogę – powtórzył – Ja...- oczy mu pociemniały a ich wyraz stawał się coraz bardziej poważny – Zaraz po egzaminach, razem z Michaelem jedziemy do Nowego Yorku.
Zmarszczyła brwi – Nowy York. Dlaczego chcesz jechać do...- zamarła i lęk chwycił ją za gardło - Nicholas - szepnęła – Jedziesz, żeby go odszukać.
Przytaknął szybko- Chciałem ci powiedzieć . Jak tylko bylibyśmy gotowi z naszym planem.
Ciężko przełknęła – Zabrzmiało mi to niezwykle zdecydowanie.
Patrzył na nią z daleka – Liz, muszę to zrobić.
- Nie – powiedziała – Nie musisz – podeszła krok bliżej – To o to kłóciliście się z Michaelem w kawiarni, prawda ? On myśli że jesteś stuknięty, a ja się z tym chyba zgodzę.
- Co według ciebie mam zrobić ? - syknął – Siedzieć tu i czekać na niego aż przyjdzie do nas ? Czekać, aż stanie się coś tobie lub dziecku zanim zareaguję ? Wszyscy mnie krytykują, że nic nie robię. Chyba byłabyś szczęśliwa wiedząc, że faktycznie coś planuję.
- Szczęśliwa ? Jak mogłabym być szczęśliwa, że ty i Michael znikacie gdzieś w kanałach a ja nawet nie wiem co się z wami dzieje ? Max, Nicholas jest niebezpieczny.
- Wiem. I dlatego muszę coś zrobić.
- Skąd możesz wiedzieć, że on tam jeszcze jest ? Czy żyje ? – naciskała. To może być pogoń za cieniem.
Max potrząsnął głową – On tam jest – oparł się o ścianę, otoczył się rękami i patrzył w ziemię – Skontaktowałem się z Larekiem – mówił powoli – W otoczeniu Kivara ma szpiega i posługuje się nim aby nie spuszczać wzroku z Nicholasa.
- Nie – szeptała cofając się. Obrazy błyskały przez jej umysł. Max pobity i zakrwawiony, klatka piersiowa w otwartych ranach, plecy pokryte bliznami – przecież to Max z Przyszłości. Otrząsnęła się z tych poplątanych wspomnień – Nie możesz tego zrobić, Max. Nie możesz. A jak ci się coś stanie ?
- Będę uważał – powiedział. Zbliżył się szybko i chwycił ją za ramiona nie pozwalając się ruszyć – Liz, posłuchaj mnie. Michael i ja pomyśleliśmy nad tym. Jeżeli nie.. gdyby coś poszło źle, Isabel będzie tutaj i będzie cię chronić. Będzie wiedziała gdzie cię bezpiecznie ukryć i...
- Posłuchaj siebie – rzuciła uwalniając się z jego rąk – Nie chcę żeby Isabel się dla mnie narażała. Boże, dlaczego to robisz ? Dlaczego myślisz że jesteś mniej ważny niż my wszyscy ? Zawsze próbujesz mnie chronić, Max. Myślisz, że czułabym się lepiej gdybyś zginął ? Nie wytrzymałabym tego – mruczała, łzy zalewały jej gardło.
- Liz, ja...
- Zamknij się – płakała – Przestań, nie chcę już nic więcej słyszeć – Kolana ugięły się pod nią, osuwała się po ścianie, nieświadoma że zdrapuje sobie skórę z pleców przez podwiniętą koszulę. O wszystkim ty decydujesz, jakbym ja się nie liczyła – wycierała pięściami mokre policzki – Krytykujesz mnie za milczenie, za to wszystko co zrobiłam dla twojego dobra ? – wyrzucała mu – Dlatego jesteś taki zły, Max. Niesiesz w sobie poczucie winy i teraz sam decydujesz ukrywając to wszystko przede mną i nie licząc się ze mną. Jakbym była małym dzieckiem, niezdolnym do myślenia. Jesteś jak nasi rodzice. Posiadanie dziecka nie czyni mnie wyjątkową.
Zwinęła się i przycisnęła do siebie kolana. Max klęknął przed nią, położył jej ręce na ramionach – Już dobrze – uspokajał, ciepłe palce łagodnie rozmasowywały napięcie na jej szyi – Nie pojadę do Nowego Yorku – przekonywał – Przynajmniej jeszcze nie teraz, w porządku ? Obiecuję. Uspokój się.
Ledwo słyszała jego słowa. Serce gnało zbyt szybko, krew buzowała w uszach. Lęk napędzał adrenalinę zamieniając jej emocje w gniew. Nie było od niego ucieczki. Atakowała, gotowa walczyć gdyby to tylko mogło zapewnić mu bezpieczeństwo.
- To nie tylko moja wina. Jestem już zmęczona udawaniem, że tak jest. Robiłeś wszystko, żebym tak myślała. Jakbym obudziła się pewnego ranka i zdecydowała, dla jakiejś pokręconej zabawy namieszać ci w głowie. Przyszedłeś do mnie, Max. Ty. Max Evans - twoje przyszłe wcielenie – na mój balkon, mówiąc mi co mam robić – słowa jej się rwały. Łzy płynęły po policzkach – Myślisz, że się dobrze bawiłam ? Boże, to mnie dobijało ! Czułam się jakbym rozpruła dwa nasze serca, kiedy jeszcze biły – płakała przyciskając obie ręce do twarzy.
- Wiem – mruczał gładząc jej ramiona. Poczuła ruch powietrza kiedy przysunął się bliżej i przyciągnął ją do siebie. Ciepłe dłonie ślizgały się wzdłuż kręgosłupa i Liz skrzywiła się – Co ? – zapytał troskliwie – Co się stało ? – pochylił się za nią, palcami delikatnie dotykał zadrapań – Cii. Spokojnie. Już wiem – Ciepło łagodnie pulsowało na jej skórze, a potem opuścił jej koszulkę na dół.
Liz zwinęła się na jego piersi i wiedziała, że mocno ją obejmuje. Poczucie spokoju, bezpieczeństwa, bliskości wręcz obezwładniało ją. Nie chciałam tego robić – mruczała – Mówiłam ci żebyś odszedł, poszedł jeszcze do kogoś innego. Do Tess – Prosiłam cię żebyś poszedł do Tess, jeżeli jest taka ważna ale ty nie chciałeś. Nie chciałeś mnie zostawić w spokoju- łzy znowu płynęły a oddech szarpał jej płuca – Byłam jedyną, której ufałeś – śmiała się krótko, nierówno – We mnie jedyną wierzyłeś. Czy to nie śmieszne, Max? Przyszedłeś do mnie bo mi ufałeś. A ja poszłam do przodu i udowodniłam ci, że miałeś rację. Robiłam wszystko o co mnie prosiłeś, nawet wtedy kiedy to było jak umieranie.
- Liz, ciii – szeptał gładząc ją po plecach – Już dobrze. Ucisz się.
- Nie jest dobrze – śmiech nagle się ulotnił – Nie. Nie zaufasz mi więcej. Nienawidzisz mnie, że cię posłuchałam. Że ci uwierzyłam. To byłeś ty Max. Ty. Ten sam który uratował mi życie, który sprawił, że parkometry zamieniły się w fajerwerki, który przynosił mi płyn do kąpieli i skakał ze mną z mostu – westchnęła. Bolała ją od płaczu głowa ale serce bolało bardziej – Ty. Tylko starszy o czternaście lat doświadczenia. Widziałeś i przeżyłeś straszne rzeczy – jęczała – Nie mogłam pozwolić żeby to stało się ponownie. Nie, jeżeli mogłam zrobić cokolwiek żeby to powstrzymać. Czy mogłam przypuszczać, że będę obwiniana za wszystko ? Za to że byłeś ?
- Nie mogłaś – mruknął – Nie mogłaś wiedzieć – jego głos brzmiał cicho i uspokajająco, przy samym uchu. Między palcami przesuwał jej włosy i głaskał je. Przez chwilę wydawało jej się że poczuła jego wargi na skroni ale nie była pewna - Proszę, przestań płakać – szeptał – Proszę. Będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze. Tylko nie płacz.
- Wiesz co do mnie dochodzi ? Myślałeś, że to będzie działać – mówiła niewyraźnie – Że będę w stanie odwrócić się od ciebie i popchnąć cię w kierunku Tess. Wściekasz się bo ja mogę odejść, kiedy jestem przekonana że to dla twojego dobra. Ale pomyślałeś co się dzieje z moimi uczuciami ? Przecież je znałeś. Boże, byliśmy małżeństwem. I pomimo tych przeżytych lat uwierzyłeś, że można podeptać uczucia, że pomimo tego mogę w jakiś sposób przekonać cię, żebyś pozostał z Tess – ciągnęła nosem, tuląc się do niego.
- Musiałbym oszaleć – szepnął.
- Jestem zmęczona. Zmęczona walką.
- Więc nie walcz. Zamknij oczy. Jestem tu – uspokajał – Nigdzie nie wyjadę.
Cdn.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 41 guests