T: Tułacze dusze [by EmilyluvsRoswell]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Post Reply
User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Sat Nov 15, 2003 5:51 pm

złożymy wizytę naszemu lubemu Maxiowi i będziemy walić go po upartej glowie ciężkimi przedmiotami t
Chciałabym to zobaczyć....
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sat Nov 15, 2003 5:54 pm

Jak zawsze skupiona, zaczytana docieram do Cdn...no i komentarz Lizziett, po którym zamiast westchnąć nad losami bohaterów, uśmiałam się serdecznie...
W prawie każdym, dobrym opowiadaniu, zresztą jak i w serialu, na pierwsze miejsce wysuwa się przyjaźźń, ta nalepsza, wierna dająca tyle oparcia i pomagająca przetrwać trudne momenty...Gdyby nie trzymali się razem każde z nich tak bardzo zranione, nie umiałby sie pozbierać. I właśnie dlatego, wierząc w gorąco w jej potęgę, Max przywiózł chorego Michaela na Ziemię. Nie zawiedli...Tylko kto pomoże Maxowi...
Dzięki Kotek. :P

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sat Nov 15, 2003 8:18 pm

Lizziett!!!!! "Po pierwsze primo" dziękuję serdecznie za kolejną część! Piękna - znowu wspomnienia Liz i... no właśnie - i Michael taki, jakiego lubię, i Alex, i "Skrzat" (to było śliczne). "Po drugie primo" już się szykuję na kolejną część... Yh, po twoim komentarzu już wiem, jakie mam mieć nastawienie :wink: i na wszelki wypadek schowałam ciężką cukiernicę głęboko, żeby w razie czego nie rzucić ją o monitor... :wink:
Image

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Sun Nov 16, 2003 11:58 pm

W następnymm odcinku złożymy wizytę naszemu lubemu Maxiowi i będziemy walić go po upartej glowie ciężkimi przedmiotami tak długo, az wreszcie cos do niej trafi
JA CHCE NASTĘPNY ODCINEK! JA CHCE NASTĘPNY ODCINEK! :twisted: :twisted: :twisted: Podoba mi się to :P
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Mon Nov 17, 2003 10:01 am

Mam nadzieję, ze rozumiecie, ze to była poetycka metafora :P więc jesli rodzą się was sadystyczne zapędy... :wink:
Odcinek będzie dzis albo jutro...notabene, wczoraj wogóle nie chciało mnie zalogować, ani wysłać posta :evil:
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Nov 17, 2003 7:12 pm

Czekam na dalszą część, a w miedzyczasie jeszcze raz wróciłam do porzedniej...Zatrzymałam się na fanarcie Moonlight Mile, jest wprost stworzony do tego Pilgrim...Mógłby być jego mottem i przewodnikiem...

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Mon Nov 17, 2003 7:40 pm

Nie mogę się już doczekać kolejnej części mam nadzieję że to będzie dzisiaj :) a co do tych przedmiotów i rzucania nimi w Maxa to szkoda że to była tylko metafora :wink: :cry: :twisted:

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Mon Nov 17, 2003 11:22 pm

"Tułacze dusze" odc 15

Czy można uleczyć złamane serce? Czy istnieje na to jakis niezawodny środek, czy może zdażyć się cud? Czy istnieje balsam, lekarstwo, ktore zaaplikowane przyśpieszy proces gojenia ran, ukoi ból? A moze z sercem jest tak, jak z bezccenym kawałkiem porcelany, niegdyś rozbitej i pieczołowicie sklejonej, w nadziei na ocalenie skarbu? Ale zawsze pozostanie rysa- blizna, która nigdy do końca nie zniknie.
Wiele czasu upłynęło, zanim mialam odwagę przyznać, ze moje sece pękło w chwili odejścia Maxa. Wiedziałam,ze tęsknię za nim i w swojej samotności przeżywam wszystko od nowa, pogrążając się w bólu i depresji. Zajęło to wiele czasu, ale w koncu byłam w stanie sie podnieść i iść naprzód. Powtarzałam sobie, ze muszę być silna- odważna. Ze rozumiem, dlaczego Max musiał mnie opuscić, ze wspieram go w jego decyzji i wiem, ze nie miała nic wspólnego ze mną.
Ale nie potrafilam zapomnieć. Prawdę mowiąc, nie myślałam o tym, by umawiać się z kimkolwiek innym. Zdazali się faceci, proponujacy mi wspólne wyjście, mili, porządni chłopcy, z którymi uczęszczałam na kursy. Ale w zadnym z nich nie potrafilam dostrzec nikogo wiecej, poza przyjacielem. Sandy próbowała mnie swatać, wysyłac na randki i pare razy jej uległam- dla świętego spokoju. Ale nic nigdy z tego nie wyszło. Nie zaiskrzyło, nie wytworzyła się zadna głębsza więź. Wiem- to moja wina- to ja pozostawałam zamknieta na wszelkie mozliwosci. Tak jakbym odcięła sie emocjonalnie od wszystkich dookoła. Być moze wciąż, w głębi serca, żywilam cichą nadzieję iz pewnego dnia Max wróci do mnie. Obiecał, ze będzie próbował, nawet wtedy gdy prosił, abym żyła wlasnym życiem i ja przywarłam kurczowo do tych słów, czepiałam się utajonej w nich nadziei. Chciałabym powiedziec, ze czynilam to nieswiadomie, ale byłoby to kłamstwo. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co robię. Nie byłam w stanie tego przerwać.
Po ukonczeniu studiow zdałam sobie sprawe, ze większe znaczenie miało chronienie siebie samej przed cierpieniem, niz wiara w powrót Maxa. Nie bylo ich juz od czterech lat- dłużej niz ja i Max bylismy razem- nie jestem głupia. Racjonalna strona mojej osobowosci podpowiadała mi, ze on prawdopodobnie juz nie wróci. Byc moze nie było to mozliwe, być moze wciąż trwała wojna, byc moze rola przywodcy byla niewolą - cięższą, niż miał odwagę przyznać. Przyczyny nie miały znaczenia- wazne były efekty.
Więc dlaczego spędzałam piatkowe wieczory przed komputerem, lub w towarzystwie przyjaciół, z ktorych kazdy był z kimś związany? Dobre pytanie. Ignorowałam je długo, az do czasu, gdy Sandy zadała mi je pewnego dnia. Nawet wówczas, nie zastanawiałam sie nad odpowiedzią. W koncu jednak zaczęłam jej szukać. Okazała się taka oczywista.
To tak jak ze sklejaniem stłuczonych przedmiotów- nigdy juz nie będą tak niezłomne jak dawniej. Pomyslmy chociazby o fragmencie bezcennej porcelany. Jesli stłuczesz chińską filizankę, albo wazę, zawsze mozesz ja skleić, ale zawsze pozostanie drobna szczelina. A jesli zwiększysz nacisk? Cóż- szansa na to, ze rozpadnie się ponownie, będzie wiecej niz przeciętna. Struktura została naruszona- osłabiona- jej siła podważona.
Rzecz jasna, mowiąc o zlamanym secu używamy jedynie metafory. Serce jest jedynie mięśniem, ktory pompuje krew i tlen do twego ciała, i bije niezmiennym rytmem niezaleznie od tego, jak głęboko nasza milość nas zawiodła.Nawet jesli marzysz, aby sie zatrzymało. Mozesz zakochiwać sie tysiące razy i nie odnosić zadnych fizycznych obrazeń. Ale nie czyni to bólu mniej realnym- nie wzmacnia instynktu nakazujacego ci unikać miłości. To co czułam do Maxa przekraczało wszelkie moje wyobrazenia o miłości- szok po jego utracie był więc proporcjonalnie do niej głęboki. Nie twierdzę, ze w chwilach gdy bylismy razem, moje serce nigdy nie cierpiało. Tak często ktos probował nas rozdzielić, stanąć pomiedzy nami- Kyle, Tess, nawet sam Max. Ale było inaczej, ponieważ u kresu dnia, Max wciaż tam był- i kochał mnie, wbrew wszystkiemu i wszystkim. Az do dnia w którym odszedł.
Głęboko w sercu wierzę, ze nigdy nie chciał mnie zranić, ale jednak zrobił to. I chociaz moj umysł nakazywał mi iść na przód, moje serce wciąż nie było gotowe. Nie widziałam niczego wartego ryzyka.


Liz nie przyszło do glowy, aby skorzystac z frontowych drzwi. Zaparkowała samochod Alexa w dole ulicy i ruszyla na tyły domu. Słońce zawieszone bylo nisko na niebie, rzucając dlugie cienie na tawnik i mogła dojrzeć światło w dawnym pokoju Maxa, kiedy okrążała dom Evansów. Zdobyła sie na odwage w przypływie chwili, ale gdy zblizyła sie do okna, ogarnęły ja watpliwości. Co ona tu robi?- czy Max nie dał jej wystarczająco wyraźnie do zrozumienia, ze jego powrot nie miał nic wspólnego z nią- z nimi? Że jesliby pragnął z nia porozmawiać, zrobiłby to? Ale przypomniały jej sie słowa Alexa- powinna pozwolić sobie na egoizm. Wzięła sie w garść i podeszła do okna.
Siedział na łóżku, oparty placami o ściane, ze skrzyżowanymi nogami. Wydawało sie ze czyta, ale w chwili gdy Liz podniosła rękę, by zastukac w szybę, podniósł na nią wzrok Jeżeli zaskoczył go jej widok, nie dał tego po sobie poznać. Jedynie odłożył ksiażke na bok i podszedl do okna, by je otworzyć.
- Cześć- powiedział.
- Cześć- odparła- czy...mozemy porozmawiać?
Skinął głową- z tym charakterystycznym wahaniem, ktore tak doskonale zapamiętała.
- Jasne- chcesz wejść?
Cofnął się, wyciagając rekę by jej pomóc.
Liz spojrzała na jego dłoń i potrzasnęła głową.
- Nie masz nic przeciw temu, żebysmy gdzies pojechali?
Opuścił rękę.
- Nie ma sprawy- spojrzał na nią niewidzacym wzrokiem- poczekaj sekundę- wyszedł z pokoju, by powrócic po chwili w swojej starej, skórzanej kurtce. Z łatwością wyslizgnął sie przez okno- chodźmy.
Nie spodziewała sie, ze pojdzie to tak gładko.
- W porządku- odparła- ok.
Ruszyla przez podwórze, świadoma jego obecności tuż za swoimi plecami i przez chwile zastanawiala się, czy spodziewał sie jej dlatego, iż zobaczył światła, czy tez dlatego, ze wyczuł jej obecność.Ale kiedy znaleźli sie na ulicy i siegnęła po kluczyki, nie zdobyła sie na odwagę, by go o to zapytać.
- Czy to samochód Alexa?
Liz spojrzała na niego, zaskoczona.
- A...tak. Moja mama zabrała nasz, więc..Alex pożyczyl mi swój. Chcesz prowadzić?- spytała, wyciagając do niego kluczyki.
- Nie...ja...nie mogę.
Zmarszczyła brwi.
- Dlaczego?
- Moje prawo jazdy straciły ważność przed paroma laty- odparł Max.
Liz roześmiała się, jej śmiech zdawał sie brzmieć niezwykle głośno w ciszy późnego popołudnia.
- Co cię tak bawi?
Pomyślała, ze dostrzega na jego ustach cień usmiechu.
- Sadzę, że Antarze nie bylo ci potrzebne- odparła.
- A ja, że tutaj sie tym nie wzruszą.
- Raczej nie- zgodziła sie, otwierajac drzwi.
Przez chwilę jechali w milczeniu. Kątem oka widziala, ze spogladał w okno, jak gdyby śledził widoczną za nim scenerię.
- Niewiele sie tu zmieniło- powiedziała w końcu.
- Hm? tak, masz rację- zgodzil się- nie byłem tutaj od dnia, w ktorym wrócilismy, ale masz rację. Wszystko wydaje sie takie jak dawniej.
- Nie wszystko- powiedziała. Kiedy Max spojrzał na nią pytajaco, wzruszyła ramionami, nie odrywając spojrzenia od drogi rozwijającej się przed nimi.
- Delgadosowie pare lat temu sprzedali sklep ze sprzętem komputrowym i przeniesli się do Austin, by być bliżej syna. Nowi właściciele przerobili sklep na wypożyczalnię video.
- Och. A skąd ludzie biorą sprzet komputerowy?
- Otworzono sklep w Artesii.
- Tak...- Max powrócił do wygladania przez okno. Zastanawiała się, czy domyslił się dokąd zmierzali- czy rozpoznawał dawne punkty orientacyjne?
Pietnaście minut później skręciła w niebrukowaną drogę, prowadzacą w stronę opuszczonego kamieniołomu. Nie była tu od lat, ale wydawało się jej, ze dokonała słusznego wyboru-było to odosobnione, oddalone od Roswelll miejsce. Wkrotce stało sie jasne, ze nikogo nie było tu już od bardzo dawna. Koleiny nie żłobiły pokrytej kurzem ścieżki, teren wydawał się opuszczony. Zaparkowała na szczycie nawisu, w miejscu w ktorym zwykli się spotykać jeszcze w czasach szkoły średniej i przez chwile poczuła, jakby znów miała 16 lat. Wrazenie było tak niepokojace, ze pospiesznie potrząsnęła głową, pragnąc oswobodzić się z pajeczyny wspomnień.
- Co?- spytał Max
- Nic.
- Dejr vu?
Liz odwróciła się ku niemu.
- Być może.Tak.
- Liz, spójrz...- odwrócił wzrok i utkwił go w przedniej szybie- zanim powiesz cokolwiek, chciałbym ci podziekować, za wszystko czego dokonałas w ciągu ostatnich dni. Sprowadziłas tu Marię i Alexa, wspierałas ich, rozmawiałeś z Michaelem...ja...wiem ile kosztowało was dotarcie do niego, dziś rano. Ja...poprostu nie wiem, co powiedzieć- zakończył, nieco niezręcznie.
- Nic nie musisz mowić- odparła Liz- wszystko jest w porządku- urwała, starając sie zebrać myśli. Odwrócił jej uwagę i nie była juz pewna, od czego chciała zacząć.
- Masz ochotę wyjść i się przespacerować?- sputała nagle, otwierając drzwi. Moze jeśli będzie się ruszać, jej umysł znów zacznie pracować?
- Okay- zgodził się.
Wysiedli z samochodu i Max podążył za Liz w dół ścieżki, w stronę kamieniołomu. Z daleka dostrzegli skały, skąpane w czerwonozłotym świetle, w chwili, gdy słońce powoli obsuwało się za linię horyzontu.
- Liz?- moze powinnismy zostać na szczycie? Ściemnia się- stwierdził Max.
- Wszystko w porządku- zawołała Liz, nie odwracając się- wkrotce wzejdzie księżyc- dodała, wskazując dlonią niebo na wschodzie. Kontynuowała swą wędrówke wgłąb kamieniołomu, dopóki jej oczom nie ukazał się niczym nie przysłonięty obraz zachodzącego słońca.
- Wow- powiedział Max, stając za jej plecami- zapomniałem juz, jakie to piękne- odetchnął.
- Czy słońce nie zachodzi na Antarze?
- Zachodzi. Ale ja nie miałem czasu tego podziwiać.
Napięcie powróciło, znów zawisło pomiędzy nimi. Liz westchnęła i odwróciła się do Maxa. Jego twarz opromieniona była subtelnym światłem, jej wyraz trudny do odczytania.
- Max mów do mnie. Od chwili w ktorej przekroczyłeś próg Crashdown, wszystko kręciło się wokół Lexie, Isabel i Michaela. I ja to rozumiem. Ale co z tobą?
- Ze mną?
- Max, proszę...
- Nie- odparł- co chcesz wiedzieć? Nie było mnie przez sześć lat. Mam ci opowiedzieć, scena po scenie?
- Nie prosiłam o to.
- Wiem- wsunął dłonie w kieszenie i zwrócił sie w stronę wschodzącego księżca- spójrz na to. Tak spokojnie. Tak...bezchmurnie. Trudno uwierzyc, ze gdzies tam istnieje życie. W co wierzyłaś będąc dzieckiem Liz? Zanim poznałas prawdę o nas. Czy myślałas ze jesteś samotna we wszechświecie? Że Ziemia jest jedyna zamieszkałą planetą?
- Ja...nie pamiętam.
- A ja nie pamietam czasów, gdy nie zdawałem sobie sprawy z istnienia zycia, gdzieś tam daleko. Urodziłem sie z tą wiedzą. Ale nigdy nie rozumiałem, co tak naprawdę to znaczy. Żadne z nas nie rozumiało. Dopóki tam nie dotarliśmy.
- Myślisz o wojnie.
- Wojna to tylko część wszystkiego- odparł- reszta....- urwał.
- Jak tam jest?- spytała Liz.
- Masz na mysli kosmos? Antar?
- I to i to. Jaka była podróż?
Max potarł twarz zmęczonym ruchem.
- Nasz ruch został wstrzymany na czas podróży. Ale pamietam chwilę, gdy otrząsneliśmy się z letargu.. Dezorientację. Żadna gwiazda nie wyglądała znajomo. Myślę że to uczyniło wszystko bardziej rzeczywistym.
- A Antar?
- Antar...musiał byc kiedyś pięknym miejscem, zanim nie wyniszczyła go wojna. Żałuję, ze nie pamietam go z dawnych czasów. Teraz to tylko skorupa planety. Miasta w ruinie. Naturalne źródła roztrwonione. To planeta pustynna z natury, ale dawniej było tam wystarczająco duzo wody, by podtrzymać zycie. Zanim rozpoczęła sie inwazja. Unosi sie tam pernamentna mgła, efekt wyniszczenia i oparów spowodowanych transportem i uzyciem broni. Populacja Antarian zmalała drastycznie, pozostała niewielka grupa.
- A co z twoją rodziną Max? Z twoją matką?
- Nie żyje od dawna- odparł cicho.
- Ale wiadomość...
- Nagrana została gdy wciąż przebywaliśmy w inkubatorach. Krótko po tym jak nasz statek odleciał na Ziemię, Kavaar pojmał tych, ktorzy pozostali z królewskiej rodziny i nakazał ich stracić.
- O mój Boże, tak mi przykro- szepneła Liz.
Potrząsnął głową.
- Nie pamiętam jej. Ale nie zmniejszyło to bólu, gdy poznaliśmy prawdę. Isabel złamało to serce.
- Jak się tam odnaleźliscie? Co się stało po waszym wylądowaniu?
-- Mieliśmy wyobrazenie o geografii planety, ponieważ na statku znajdowały się mapy. Należały do jednej z grup żołnierzy Kavaara, więc zawierały informacje o położeniu punktów znajdujących sie pod jego kontrolą. Daltego wylądowalismy bezpiecznie. To ze akurat w okolicy znajdowała sie baza rebeliantów, było szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Znaleźli nas wkrótce po tym, jak opuścilismy statek.
- I to oni powiedzieli ci o matce?
Max roześmiał sie z goryczą.
- Powiedzieli nam wszystko. Nauczyli nas wszystkiego. Myśleliśmy, ze jesteśmy gotowi. Ze kilka sztuczek wystarczy, by przygotowac nas do wojny- ze mogę poprowadzić rebelię i obalić tyrana. Rojenia dziewiętnastoletniego ego. Nie mielismy pojęcia o tym, czego od nas oczekiwano. Minął rok, zanim wyszlismy z ukrycia.
- Rok? Co robiliscie w tym czasie?
- Trenowaliśmy. Uczyliśmy się walczyć. Panować nad mocami. Sluchalismy opowieści o popełnionych błędach i przegranych bitwach. I oczywiście- Isabel była w ciąży. Nie wiedzieliśmy, co z nią zrobić. Uparła się, żeby trenować razem z nami, nie chciała się oszczędzać. Powtarzała ze jest sprawna i zdrowa i nie zamierza siedzieć bezczynnie przez 6 miesięcy.
Liz drgnęła. Mówił do niej, odpowiadał na pytania, wciąż tym samym martwym tonem, jakim powiadomił ją o smierci Isabel.
- Wszystko to brzmi tak...pusto.
- To nie było takie złe- przyznał- przecież Lexie przyszła tam na świat. To było zdumiewajace, jak bardzo Isabel się zmieniła w chwili gdy została matką. Ona i Lexie razem były...wspaniałe. Od pierwszej chwili.
- Mogę sobie wyobrazić- szepnęła Liz.
Max zmarszczył brwi.
- Sądziłem, ze narodziny Lexie sprawią, iz przestanie ryzykować. Że zwolni tempo. Ale myliłem się. Zawsze uwielbiała mi przypominać, ze w poprzednim życiu była wojowniczką. I myslę, ze bardzo chciała spłacić dług.
- Zdradę Vilandry?- spytała domyślnie.
Skinął głową.
- Niezależnie od tego jak często ja i Michael powtzarzaliśmy jej, ze jest juz inną osobą, ze okolicznosci są odmienne, nigdy do konca w to nie wierzyła. Lub być może- wierzyła, ale odczuwała pragnienie pokuty. Kiedy zaczęlismy opuszczać bazę, wyruszać na wypady, zawsze chciała nam towarzyszyć. Wtedy zdecydowalismy ze nasza czwórka nigdy nie będzie opuszczac bazy razem- ze wychodzić będzie nie więcej niż dwójka z nas. Isabel mogła być porywcza, ale była również matką, nie skazałaby Lexie na zycie w samotności, bez rodziny.
- Więc dlatego nie było cię z Michaelem i Isabel, kiedy zostali pojmani- powiedziała Liz.
- Mogliśmy się zamienić. Tess pracowała nad kodem, kóry Isabel i ja przechwyciliśmy dzień wcześniej. Rozpracowała już cześć, ale główna sekwencja sprawiała jej kłopoty. Mogłem isć z Michaelem, ale Isabel była silniejsza niż ja i nalegała na to, by iść.
- Max nie mozesz mysleć, że twoja wina, bo...
- Nie myslę tak- przerwał- obwiniam sie o wiele rzeczy Liz, ale nie o wysłanie Isabel na misję. Obiecaliśmy sobie, ze zrobimy wszystko co w naszej mocy, by ocalić Antar i nasz lud. Nie było mowy o żadnym kryciu się po kątach, oszczędzaniu siebie na wzajem i unikaniu zagrożenia. Wiedzielismy, czemu stawiamy czoła.
Odetchnął głęboko.
- W dniu w którym zajeliśmy stolice, nasza czwórka wkroczyła do królewskiej siedziby jako jednostka. Czuliśmy się niezwyciężeni. A nastepnego ranka przebudzilismy sie i zdalismy sobie sprawę, ze nic tak naprawdę się nie zmieniło. Kavaar zajął nasze miejsce, a my jego. Nic się nie zmieniło. I wszystko mogło z łatwoscia powrócić na dawne miejsca.
- Nie rozumiem. Skoro wróciliscie do stolicy, co się stało z Kavaarem?
Max zmieszał się.
- Różnilismy sie w opiniach na temat tego, co z nim uczynić. Michael chciał aby on i jego podwładni zostali publicznie straceni, tak jak niegdyś nasza rodzina.
Liz dostrzegła odległy wyraz w jego spojrzeniu.
- Nie zrobiłeś tego, prawda?
Potrząsnął głową.
- Cząstka mnie tego pragnęła, wierz mi. Kiedy pomyslałem o tym co przecierpiała nasza planeta...o jego okrucieństwie... Ale nie chciałem stać sie taki jak on, a jeślibym tak postapił, nie byłbym w niczym lepszy. Kazałem go uwięzić, miał oczekiwać na formalny proces. Uciekł.
- I wojna trwała nadal.
- Trwałaby bez względu na to. Mogłem zabić Kavaara, ale niczego by to nie zmienilo. Pojawiłby się inny przywódca. Problem Antaru polega na tym, ze żyją na nim trzy odrębne ludy, w całkowitej separacji. Planeta nie moze wspierać ich wszystkich, więc walczą o władzę. Wojna będzie toczyć się dopóki ktoś nie przekona ich, by się zjednoczyli i znaleźli rozwiązanie, ktore ocali planetę.
- Dopóki jeden przywódca ich nie zjednoczy- szepnęła Liz.
- Ja nie mogę nim być. Nie jestem tego wart.
Światło szybko gasło i Liz zmrużyła oczy, pragnąc dostrzec w półmroku wyraz jego twarzy.
- Dlaczego tak myślisz?- spytała.
- Silny przywódca podejmuje racjonalne decyzje nawet pod presją- odparł.
- Max, jesteś najbardziej racjonalnym człowiekim jakiego znam.
- Nie znasz mnie Liz. Juz nie.
Przełknęła z trudem, starając się zignorować jadowitość jego słów.
- Czyżby? Az tak bardzo się zmieniłeś?
Max odwrócił się, by na nia spojrzeć, jego oczy zapłonęły w ciemności.
- Następnego dnia po tym, jak Michael powrócił samotnie, złamany, zakrwawiony i milczący, zebrałem grupę pilotów i zrobilismy nalot na twierdzę, w której był torturowany. Zrzucalismy pociski tak długo az nie zostało tam nic, poza ziejącym kraterem. Zużylismy tyle ognia, ze niebo zdawało się płonąć, widoczne z odległości 50 mil. Tak, była to enklawa wroga, ale ta, w ktorej obecne były kobiety i dzieci i prawdopodobnie przynajmniej jeden obiekt szpitalny. Nie obchodzilo mnie to. Podeptałem wszystkie zasady moralne i reguly, odebrałem kazde mozliwe tam życie,aż do ostatniego. To była zemsta, czysta, prosta zemsta. Więc dalej Liz- syknął- powiedz mi, ze się nie zmieniłem- nie czekając na jej reakcję odwrócił się i ruszył do samochodu.
cdn...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Nov 18, 2003 2:04 am

Walić po upartej łepetynie? Przecież to Max. Zawsze rozdarty między szlachetnymi dążeniami a zderzeniem z rzeczywistością. Pieknymi ideałami i potrzebą zachowania nieskalanej duszy, a ślepą nienawiścią i zemstą do jakiej tez jest zdolny. Anioł i bóg wojny...To cały on. Jest bardziej poraniony niż Michael i nie wiadomo czy się podniesie...Chociaż ma kogoś koło siebie, na kogo zawsze mógł liczyć. Może nie tylko chorego Michaela przywiózł...i w głębi duszy myslał także o sobie :P

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Nov 18, 2003 7:37 am

Cukierniczkę z całkowitym spokojem postawiłam na stole. Niech stoi, jakie rzucać...
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Nov 18, 2003 4:56 pm

Uff. Nareszcie po szkole. Dorwałam się do komputera i dokończyłam Pilgrim Souls... Mam tą straszną wadę, że jak ktoś coś zacznie tłumaczyć a mnie sięto spodoba - to muszę to przeczytać w oryginale. No i przeczytałam, szczerze mówiąc liczyłam na nieco inne zakończenie, chociaż narzekać nie śmiem. Lizziett - nareszcie w pełni doceniam twoje tłumaczenie... :wink:
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sun Nov 23, 2003 8:09 pm

"Tułacze dusze" odc 16


Będąc dzieckiem miałam kompletne wyobrazenie o moim przyszłym zyciu. Dorastałam, a marzenia sie zmieniały, dostosowując do moich coraz to nowych pasji i zainteresowań. Ale obraz ten zawsze zawierał kilka niezmiennych elementów- pełną sukcesów karierę, męża i dzieci. Niektore szczegóły były bardziej konsekwentne od innych. Miałam zwyczaj wyobrażać sobie, ze Maria zamieszka w domu na przeciwko mnie, a Alex- u wylotu ulicy, a wszystkie nasze dzieci będą razem dorastać. Kiedy byłam wystarczająco dojrzała, by nadać twarz mojemu wyśnionemu mężowi- zawsze miał rysy Maxa. Nawet kiedy odszedł, nie potrafiłam zrewidować tej części moich snutych na jawie snów. Kiedy zostałm pisarką, zrozumiałam, ze nie wszystkie wybory, jakie podejmujesz, zaprowadza cię do życia, ktorego pragniesz. Mineły lata od dnia, w którym zaniechałam mojego orginalnego planu, odkąd porzuciłam moją bezpieczną i spokojną egzystenję, podążając ku niewiadomemu- ale przekonywałam samą siebie, ze moje dawne wyobrażenia o dorosłym zyciu mogą współistnieć z rzeczywistością. Ze miłość do Maxa i pełna akceptacja tego, kim był, są w stanie współgrać z mitem Amerykańskiego Snu. Pragnęłam tego wszystkiego i wierzyłam ze uda mi sie osiągnąć wszystko, jesli tylko będę wystarczająco wytrwała w moich dążeniach. Byłam dziewczyną, która zawsze miała gotowy plan- niezależnie od tego, ze po drodze musiałam wprowadzić pewne poprawki. Chyba wierzyłam, ze jesli poniosę porażkę, jesli moje marzenia sie nie spełnią, stanę się osobą przegraną. Rozwinęłam w sobie kompletny wizerunek osoby, którą- jak wierzyłam- pragnęłam być i byłam zdeterminowana by osiągnąć ten ideał- nawet jesli po drodze mialabym zatracić samą siebie.
Niektore lekcje zajmują wiele czasu, nim w końcu je pojmiesz. Z reguły należą do najcięższych. Najbardziej bolesnych. Takich, których nie chcesz zaakceptować, przed ktorymi starasz się skryć w swiecie zaprzeczeń- ale odrzucenie ich i niewiara, nie uczynią tych lekcji mniej prawdziwymi. Nikt nie jest doskonały. Nie zawsze otrzymujesz to, czego pragniesz. Dobro nie zawsze wygrywa. Nikt nie zna wszystkich odpowiedzi. Prawdziwa miłość nie przezwycięży wszystkiego. Życie jest pełne takich lekcji. Myślę ze dorastasz w chwili, gdy ostatecznie to sobie uświadomisz.

Liz obserwowała Maxa, dopoki nie zniknął za skalnym załomem, ale nie próbowała go dogonić. Wiedziała, ze nie odejdzie daleko a potrzebowała chwili na to by móc wchłonąć wszystko, co jej powiedział- by oddzielić fakty od emocji, jego uczucia od swoich. Ból i poczucie winy zdawały się unosić w miejscu, w którym stał, mroczny poblask w krystalicznym powietrzu. Nie, nie zmienił się- wciąż pragnął dźwigac wszystko na własnych ramionach.
Skoro on się nie zmienił, ona również pozostała tą sama osobą- jej serce wyrywało sie do niego- do cierpiącego brata, wujka i przyjaciela. Wiedziała, ze nigdy nie prosil o to, by być przywódcą, a przecież podjął sie tego zadania- obowiązku, dla ktorego sie narodził, obowiazku, który był mu przeznaczony. Ale wraz ze współczuciem narastał w niej gniew, czuła się zfrustrowana jego zachwaniem, uczucie to walczyło o prymat ze zrozumieniem i troską. Wciąż rozpaczliwie walczył o zachowanie swojej bezcennej samokontroli, każdą oznakę słabości- lub człowieczeństwa, biorąc za zapowiedź wlasnego upadku. Dlaczego nie potrafił zrozumieć ze swiat nie był wyłacznie dobry i zly, biały i czarny, ze nie istniały wyłącznie decyzje słuszne i złe? Dlaczego oczekiwał od siebie czystej perfekcji? Nikt nie moze żyć samymi ideałami.
Zapragnęła potrząsnąć nim z wśiekłością, by wyrwać go z tego stanu odrętwienia i ruszyła w gorę scieżki. Znalazła go przy samochodzie, stał oparty o jego bok, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, spoglądając przed siebie pustym wzrokiem. Jego twarz kryła sie w cieniu, ale w tej chwili nie pragnęła ujrzec jego oczu- nie odczuwała juz potrzeby, by odczytać ich wyraz.
- Myslisz ze masz wyłączny patent na słuszne decyzje?- spytała ostro. Stanęła przed nim i napotkała zdumione spojrzenie jego oczu- tak? Myslisz ze tylko ty jeden postapileś porywczo, instynktownie, by później tego załować?
- Nie mowimy o zwykłej pomyłce Liz- odparł, tonem protekcjonalnym, tak jakby sądził, ze nie pojeła jeszcze znaczenia jego słów.
- Wiem- warknęła wściekle- ale mozna to jednak zrozumiec, biorąc pod uwagę okoliczności.
- Nie. Nie mozna.
- Można- przerwała- jesteś przywódcą Max, nie Bogiem. Nikt nigdy nie powiedział, ze musisz być doskonały. to co zrobiłeś...moze nie było właściwe, ale byłeś zrozpaczony i daleki od racjonalnego rozumowania. Twoi wrogowie torturowali i zabili twoją siostrę, nie mów i ze nie byli świadomi ryzyka.
- To nie czyni słuszną mojej decyzji.
- Nie- zgodziła się, z satysfakcją dostrzegając w jego oczach błysk zaskoczenia- zapewne nie. Ale masz prawo popełniać błędy. Nie czyni cię to potworem. To nie jest film sf. Jedna zła decyzje nie zmusza cie do przejscia na strone zła. Wojna jest okrucieństwem dla każdego. Kogokolwiek dotyczy.
Jego twarz wydawała sie martwa, wiedziała, ze pozostał nieprzejednany. Odwrócil sie i odszedl pare kroków, ale podażyła za nim, nie chcąc by dystans pomiedzy nimi wzrastał. Nie obchodziło jej w tej chwili jego dobre samopoczucie.
- Opowiedz mi więcej- powiedziała.
- O czym? O mojej głupocie?- spytał, odwracając sie gwałtownie- chcesz, zebym ci powiedział, jak czesto żałowałam, ze opusciłem ziemię? Jak często pragnąłem pozostawić Antar na pastwę losu i powrócić tutaj, do mojego miłego, bezpiecznego życia?
- To nie twój proces Max- odparła- dokonałeś wyboru i ja to szanuję. Nigdy nie oczekiwałam, ze zostaniesz ze mną na zawsze. Poprostu staram sie zrozumieć, przez co przeszedłeś.
Przesunął dłonią po twarzy i odwrócił się.
- Przepraszam- powiedział cicho- to nie twoja wina. Nie mam prawa wyżywać sie na tobie.
- Co sie stało po nalocie na twierdzę?- spytała, nieustępliwie trzymając się tematu.
Max wzruszył ramionami, ale widziała, ze wciąż zmagał sie z sobą, usiłując poskromic swój temperament- na kilka dni wszystko sie uspokoiło. Musieli sprowadzić posiłki z sąsiedniej planety, by móc się zemścić. W tym czasie zdążylismy obwarować stolicę. Doszło do okropnej bitwy, ale odnieślismy zwycięstwo.
- Posiłki z sąsiedniej planety?
Zaśmiał sie gorzko.
- W naszym ukladzie jest pięć planet. Trzy pozostają neutralne, ale jedna...
- Trzyma stronę Kaavara- dokończyła.
- Niezupełnie. Sprawia im ogromna przyjemnośc przerzucanie się ze strony na stronę, jeżeli oczywiście mogą czerpać z tego korzyści. Nie wiemy nigdy, po czyjej aktualnie są stronie. Podjąłem decyzję, by nie wchodzic z nimi w żadne układy, ale podejrzewam ze niektórzy moi dowódcy zlekceważyli nakaz za moimi plecami.
- I nie możesz ich powstrzymać?
- Nie mogę być jednoczesnie w kilku miejscach i nigdy nie zdobyłem wystarczającego dowodu. Czasami Isabel coś podejrzewała, ale najcześciej były to moje własne odczucia. Nie mogłem pozwolić sobie na marnowanie czasu i siły by ich powsztrzymać, nie mając silnych dowodów w garści.
- Max, to co mi opisujesz, to niekończące się obowiązki, bez chwili wytchnienia. Byłeś przywódcą tych ludzi i wojska, w kazdej godzinie, kazdego dnia, przez długie lata. Żyłeś w stresie, pod nieustanna presją, musisz przyznac sobie prawo do chwili słabości- powiedziała łagodnie.
- Nie mogę sobie pozwo;ić na taki luksus. Nie mozesz sie usprawiedliwiać, kiedy życie tak wielu ludzi zależy od ciebie- odparł, ale oschłość opusciła juz jego głos, teraz pobrzmiewał w nim ton zmęczenia- czasami, późno w nocy, kiedy nie mogłem spać, przychodzilem do pokoju o szklanych ścianach, na samym szczycie królewskiej siedziby. Było to okrągłe pomieszczenie, ściany wykonano z tego rodzaju szkła, który pozwala obserwowac ci świat na zewnątrz, ale uniemozliwia nikomu stamtąd dojrzenie czegokolwiek w środku. To tak, jakbym siedział we wnętrzu bańki mydlanej na szczycie miasta. Widziałem świat wokół mnie. A raczej - ruiny tego świata. Budynki skąpane były w srebrzystej poświecie gwiazd. Czasem mijały godziny, a ja nie widziałem zywej duszy, poza jakims włóczegą przemykajacym sie ulicami miasta, w poszukiwaniu schronienia. Modlilem sie o takie chwile. Przez wiekszość spędzonych tam nocy widywalem jednak ogien wzniecany przez wandali i naszych wrogów. Patrole wypuszczające sie na obchód. I wszystko to, niestety było moje. Byłem za to odpowiedziany. Setki, tysiace istnień, zachwianych w swej równowadze, na mojej łasce, zalezne od moich decyzji- przegarnał dłonią włosy- co do diabła sobie wyobrazałem, biorąc ten ciężar na swoje ramiona. Wierząc, ze potrafie ich ocalić.
Liz westchnęła.
- Ich król- odpała- czy tego chcesz czy nie, tym właśnie dla nich jesteś, Max.
- Lepiej by im było beze mnie.
- Naprawdę w to wierzysz? Po tym wszystkim co mi opowiedziałeś? O tym jak ta wojna zrujnowała twoją planetę? O istnieniach, które zniszczyła? Myslisz ze byloby lepiej, gdybyś ty ich nie prowadził?
- Prowadził? Ku czemu? Nie potrafiłem poprowadzić nawet najblizszych sobie osób, a raczej- powiodłem ich wprost do piekła- odparł, jego głos był ochrypły- to własnie zrobiłem Liz. Michael, Isabel, Tess. Wyrwałem ich ze spokojnej egzystencji, pociagnąłem za sobą w rozszalałe piekło. Och, jasne. Tess miała to gdzieś. Ona pragnęła tam lecieć. Wciąż zyła wyobrazeniemi o sobie, jako królowej Antaru. Ale Michael i Isabel...zmusilem ich do odlotu Liz. Jakim przywódca mnie to czyni? Jakim człowiekiem?
- Co masz na mysli, mówiąc, ze ich zmusiłeś? Myslałam...
- Myslałaś, ze to była wspolna decyzja- uciął- oczywiście. Przeciez to Michael zawsze chciał tam wrócić. Ale kiedy w końcu pojawiła sie taka szansa, Michael uznał, ze nie mżze zostawić Marii. A Isabel nigdy nie chciała opuszczać ziemi. Tylko Tess poszla za mna z chęcią.
Liz patrzyla na niego przez chwięe, niezdolna uwierzyć w to, co słyszy.
- Max- powiedziała powoli, starając sie panowac nad glosem- powiedziałes, ze to nie była wspólna decyzja. Ze zmusiłeś ich do odlotu. To znaczy ze ty...ty chciałeś odejść. To była twoja decyzja.
Wyraz jego twarzy był niemozliwy do odczytania.
- Tak.
- Rozumiem- odrzekła miękko.
- Czyzby? Podjąłem decyzję Liz. Powiedziałem im, ze to nasz obowiazek- ze jestesmy to winni ludziom, ktorzy zesłali nas na Ziemię, ze powinnismy tam wrócic i pomóc, w miarę naszych sił. I poniewaz oni mnie kochali- i ufali mi- zgodzili sie, chociaz była to ostatnia rzecz, jakiej pragnęli. Teraz Isabel nie żyje, a Michael nie chce ze mną rozmawiać.
- Max...
- Przestań. Nie mow mi, ze wiedzieli, co ich czeka Liz,bo nie wiedzieli. Nie mogli wiedzieć, bo ja sam nie mialem pojęcia. I nie miałem prawa podejmowac tak istotnej decyzji za nas wszystkich, nie dbając o ich uczucia.
- Nie to chciałam powiedzieć- odparła- wiem,ze nie miałes pojecia o tym, z czym przyjdzie sie wam zmierzyć, ale to nie zmienia faktów. Odszedłes, bo czułes, ze to twój obowiazek- chciałes pomóc. I domyślam sie, ze Isabel i Michael zgadzali sie z tobą, mimo wszystko.W przeciwnym razie nie polecieliby z tobą, Max. Żadne z nich nie miało nigdy problemu, by ci sie przeciwstawić.
- A co z wasza trójką?
Liz cofnęła sie, zaskoczona jego pytaniem.
- Z nami? Co masz na mysli?
Max potrzasnął głową.
- Jaki wybór wam pozostawiłem- powiedział miękkim głosem- moja decyzja dotyczyla ciebie, Marii i Alexa, zmieniła wasze zycie tak drastycznie, jak nasze. Przeze mnie Alex stracil szesć lat z życia Lexie. Michael opuscił Marię bez słowa.
- Przestań- przerwała Liz- Isabel zaszła w ciażę noc przed waszym odlotem Max. To byl jej wybor- jej i Alexa. I nikt nie zmuszał Michaela by opuscił Marię bez pożegnania. To był rowniez jego wybór.
- A ty?- jego pozbawione emocji, chłodne spojrzenie musnęło jej twarz.
- Ja? Powiedziałes mi, ze odchodzisz. Przyszedłes się pozegnać- spusciła wzrok. Czuła, ze ją obserwował, tak jakby pragnął ją niemo nakłonić, by znów na niego spojrzała. Wreszcie odwróciła sie i ruszyła w stronę samochodu.
- Liz- zawołał- Liz, poczekaj!
- Co?- spytała, kierując się ku siedzeniu kierowcy. Słyszała, ze podąża za nią,jego ciężkie kroki na ubitej ziemi- ty i ja...nie ma problemu.
- Skoro nie ma problemu, to dlaczego tu jesteśmy?
- Dlaczego ty jesteśmy?- powtórzyła, odwracając sie na piecie i zaciskając dłonie w pieści- a jak ci sie wydaje? Max, odkąd przekroczyłeś próg Crashdown, zachowujesz się jak chodzący zombie. Twoja siostra nie żyje, twój przyjaciel jest złamany, a ty okazujesz tyle samo uczuć, co zimny głaz. Widziałam, jak Michaek niemal cie udusił, a ty ledwo zareagowałeś. To nie jest normalne, Max. I to stanowczo nie jest w porządku. Do cholery, jesteśmy tutaj, bo mnie przerażasz!- wrzasnęła- rozmawiasz ze mną tak, jakby nigdy nic nas nie łączyło. Jakbym nie potrafiła zrozumieć. Czy ty jeszcze cokolwiek czujesz? Do mnie? Do kogokolwiek?- warknęła- jedyną osobą, która zdaje sie mieć dla ciebie znaczenie, jest Lexie- kiedy nie odpowiedział, zacisnęła dłoń w pięść i uderzyła go- do cholery Max, powiedz coś!
Nawet nie drgnął. Potrząsnął tylko głową, jego twarz pozostała nieruchoma.
- Nigdy nie chodziło o mnie Liz. Wróciłem ze względu na Lexie i Michaela. Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz.
Liz odetchnęła głęboko, starając się zapanować nad sobą. Nigdy nie pozwalała sobie na takie ataki furii, a teraz stała tu, wrzeszcząc jak wariatka.
- Niczego od ciebie nie oczekuję- odparła w koncu- mozemy wracać do miasta. Wygląda na to, ze skończyliśmy.
Odwróciła się i usiadła w fotelu przed kierownicą, wciąż tlumiąc kipiące w niej emocje. Odpalila silnik i czekała, az zajmie miejsce obok niej.
Zajęło mu to chwilę. Nie spuszczała spojrzenia z deski rozdzielczej więc nie miała pojęcia, czy stał obok, przygladając sie jej, czy tez poprostu okrążał samochód. Kiedy usłyszała trzask zamykanych drzwi, wcisnęła gaz i zakręciła w stronę drogi.
Przez dziesięć minut jechali w kompletnym milczeniu. Mimo wysiłków, wciąż czuła że krew buzuje w jej żyłach. Była wsciekła na Maxa, ale jeszcze bardziej na siebie, za swoje irracjonalne zachowanie. To ona sama stanowiła cześć problemu- miała tego świadomosć. Oczekiwała, ze da jej jakis znak- pewność, ze wciąż jest mu droga, chociaż trochę. Nie było w porządku, ze wydawał się być całkowicie obojętny, podczas gdy ona wciaż czuła, że powietrze zaczyna wibrować, gdy tylko znajdował sie w pobliżu. Jak mogła wciąż go kochać, po tych wszystkich latach?
Zerknęła na niego kątem oka. Wygladał przez okno, tak jak wtedy gdy jechali do kamieniołomu. Wygladało na to, ze ostatnio często to robił- wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Ponownie skoncentrowała sie na drodze, postanawiając go ignorować i marząc, by było to dla niej równie łatwe, jak dla niego. Droga, całkowicie pusta, ofiarowała jej nieco ukojenia.
Ostatnie dni wydawaly jej się surrealistyczne. Tak jakby przeszłość w pełni powróciła- znów wszyscy razem wspołpracowali w niemym sprzysiężeniu. Nie, nie wszyscy. Isabel odeszła. Ale przybyła Lexie. Jej myśli powędrowały ku małej dziewczynce- tak pełnej zycia i miłości. Było jasne, ze Max ją uwielbiał, ale nawet wobec swej siostrzenicy zdawał sie zachowywać rezerwę. Tak jakby nie potrafil znieść mysli, ze raz jeszcze straci kogoś, kogo kocha i postanowił nie dopuszczać do swego serca nikogo więcej.
- O Boże- powiedziała gwałtownie, naciskając hamulce.
- Co sie dzieje?- spytal Max, odwracając się szybko, kiedy zjechala na pobocze- Liz? Co się dzieje?
Samochód stanął i odwróciła się do niego, spoglądając w milczeniu. Serce tłukło sie w jej piersi tak gwałtownie, jakby pragnęło sie z niej wyrwać i oswobodzić.
- Liz?- powtórzyl Max. Chwycil ją za ramiona i lekko potrząsnął.
Była swiadoma tego, ze ją dotyka- po raz pierwszy od swojego powrotu. Ale była to ulotna myśl.
- Wiem, dlaczego byłeś taki zdystansowany- powiedziała.
- Co?- spytał, ale cos zamigotało w jego spojrzeniu i wypuscił ją z ramion.
- Chcesz tam wrócić, prawda?- spytała- dlatego. Dlatego tak naprawdę nie rozmawiałeś z zadnym z nas. Dlatego sie od nas odsuwasz. Widzę to, nawet z Lexie. Wiesz, ze zostawisz ją tu z Alexem i zaczynasz sie od niej oddalać.
Siedział, wpatrujac sie w nią, podbródek mu drżał.
- Co obiecałes wczoraj Lexie? Zanim wyszła z Alexem do jego rodziców.
Max potrząsnął głową.
- Byłam tam Max. Kiedy zrozumiała, ze nie idziesz z nimi, szepnęła ci coś do ucha a ty jej przyrzekłeś. Co?
Odwrócił wzrok i odetchnął głęboko.
- Obiecałem, ze nie odejdę bez pozegnania- przyznał.
Liz skinęła głową, powoli rozważając jego słowa.
- Więc przez cały czas wiedziałeś. Że wrócisz na Antar.
- Nie mam wyboru- odparł cicho.
- I dlatego trzymałeś nas na dystans. Nie pozwalałeś nam zblizyć się do siebie- oddychała powoli- nawet mnie- widziała, jak zadrżał. Kazdy mięsień w jej ciele krzyczał, pragnąc by ujęła jego dłoń, by wzięła go w ramiona- ale stlumiła ten krzyk. Poprostu czekała.
- To nie ty byłas przyczyną- powiedział w koncu- ani mojego odejścia, ani mojego powrotu.
- Wiem- odparła.
- Gdybym mógł wszystko zmienić...gdybym był kims innym- kimkolwiek innym, nigdy bym cię nie zostawił- odwrocil się i spojrzał jej w twarz, a ona po raz pierwszy od dnia jego powrotu ujrzała w jego oczach cień jego dawnego istnienia, spozierający na nią spoza nich- Liz, umarłem w dniu, w ktorym odszedłem od ciebie- kiedy zostawiłem cię samą, wiedząc, jak bardzo cie to zrani. Myśląc, ze będe musiał żyć bez ciebie. I wiedziałem, co sie stanie, kiedy wrócę- i będę znów blisko ciebie. Ta myśl mnie przerażała- że kiedy znów cię zobaczę- znow dotknę- wezmę w ramiona- nie będę juz w stanie odejść- szepnął. Nawet teraz czynił wysiłki, by zapanować nad sobą i nie przygarnąć jej do siebie- ale musiałem wrócić. Dla Michaela i Lexie.
- Rozumiem Max- odparła, łzy zalsniły w jej oczach-rozumiem. I nawet więcej- zapewne miałeś rację, trzymając sie z daleka. Bo nie jestem pewna, czy mam dość siły, by jeszcze raz cie utracić- szepnęła.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, zastygli w swych fotelach.
- Chyba powinniśmy wracać- powiedział w końcu.
Liz skinęła głową. Zjechała na drogę i skierowała sie w stronę Roswell, koncentrujac się na utrzymaniu limitu prędkości. Miała wrazenie, ze przemieszczają sie w zwolnionym tępie. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa, przez resztę drogi.
cdn...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Nov 23, 2003 10:24 pm

Dlaczego, ile razy czytam kolejną część mam w oczach łzy, nad Liz, Maxem i nimi wszystkimi...Liz, tak bardzo zraniona i cierpiąca po jego odejściu, przeżywa teraz coś znacznie gorszego. Odrzucenie. Aż do teraz nie wiedziała dlaczego...A on zamknął sie w tej swojej skorupie obojętności i chłodu bojąc się, że kiedy pozwoli uczuciom zapanowac nad sobą będzie cierpiał jeszcze bardziej. A razem z nim ci których kocha. I nie będzie mógł wrócić. Jak bardzo się myli...
Dzięki Lizziett, bardzo sie już stęskniłam za moim ukochanym Pilgrim...
Wiesz, dopiero teraz widzę, że tak mało umieszczasz tu swoich artów...Dodaj coś, proszę :P

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Nov 24, 2003 8:21 am

Lizziett - wielkie i serdeczne dzięki! Sama nie wiem, kto bardziej do mnie trafia - osamotniony w gruncie rzeczy Max czy też jakby zdezorientowana Liz... No i jak zwykle wspomnienia Liz. Każde zawierają w sobie... no może nie morał, bo wyjdzie, że Tułacze Dusze to opowiastka umoralniająca...
I popieram Elę - dorzuć tutaj coś :wink: W ramach uczty dla oczu, nietylko dla umysłu i duszy.
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Mon Nov 24, 2003 7:28 pm

Elu, bezczelnie czekam, az ktoś mi coś wklei :wink:
A tak serio to zaden nie pasuje mi tak, jak ten z "Moonlight mile"...to nie AS, gdzie fanarty same się cisną i ustawiają w kolejce do wklejenia :wink: znalazłam jednak dosć skromny fanart z "Pilgrim souls" i jeszcze jeden, który moim zdaniem troche pasuje do ostatniego rozdziału.

Image

Image

przeczytałam kiedyś krótkie opowiadanie Emily

Image

jest przepiekne...choc bardzo smutne...wręcz fatalistyczne...moze ktos sie skusi i przetłumaczy?

Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Mon Nov 24, 2003 7:45 pm

A gdzie znalazłaś Twist in the Road???
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Mon Nov 24, 2003 8:23 pm

http://www.geocities.com/ntempest/
- tam znajdziesz to i jeszcze pare innych :P
nie wiem, czemu te arty w tech chwili zanikły, przecież strona jest dostępna.
ale znalazłam jeszcze cos, co pasi

Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Nov 24, 2003 9:55 pm

/jęk rozpaczy/ Rany, ciemność widzę, ciemność!!! Ani fanartów, ani strony...! AAA!!!
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Nov 24, 2003 10:21 pm

Ja widzę pierwszy i ostatni i jestem nimi zachwycona... :D Kotek, jak królowej od fanartów możemy coś wklejać ? Ty jesteś w ich doborze najlepsza. Może kadzę jak potłuczona ale robię to z głębi serca. Zawsze cieplutko mi się robi jak się pojawiają.
I cieszę się, że jesteś naszym amabasadorem na stronie Emily...
Last edited by Ela on Tue Nov 25, 2003 12:55 am, edited 1 time in total.

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Tue Nov 25, 2003 12:22 am

A ja widzę tylko pierwszy :cry: Ale jest super!
Po przeczytaniu odcinka stwierdzam żew opis o waleniu w Maxa kamieniami :P bardziej pasuje tutaj. Poprostu świetna była ta scena ze zdenerwowaną Liz. Ale ona miała do tego prawo, bo tu chodziło o także jej życie... Życie które od dawna już straciło sens, a poddało się monotonności. A ta monotonność została zaburzona z momentem pojawienia się Maxa, i teraz już nie dało się tego zmienić, nie dało się powrócić do dawnego rytmu życia...
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 70 guests