T: Objawienie-Revelations [by EmilyluvsRoswell]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Nov 17, 2003 7:20 pm

Oczywiście Nan, napisz tylko w przybliżeniu z jakiej dziedziny, tak po cichutku ci podpowiadać - język polski, obcy...dziennikarstwo. I podziel sie z nami jak ci poszło. Będziemy grzać kciuki w piątek , godz. 9 ...
Powodzenia Słonko... :P

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Mon Nov 17, 2003 7:44 pm

Piątek 9, pamiętać będę napewno, bo w tym momencie będę się nudzić na Zmeście w teatrze. Powodzenia. I jeszcze jedno:
Jak to miło mieć takką Maddie
:shock: Wciąż jestem zszokowana Nan po tych twoich słowach, czyżbym była traktowana przedmiotowo? :wink: :D :wink: :P
Image

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Mon Nov 17, 2003 7:47 pm

Jasne Nan będę trzymać kciuki :roll: powodzenia
Aha no i mnie też interesuje dziedzina więc jeśli możesz to zdradź nam ten sekret :D

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Nov 17, 2003 10:13 pm

Francuski. Jak chcecie to dziennikarstwo też, tylko nie tak pilne. Za trzy tygodnie. Chyba, że ktoś chce za mnie zrobić bussines-plan gazety... Że też zawsze ktoś mnie wrobi w coś dodatkowego. Z góry... nie dziękuję wszystkim, czuję tremę przed tym francuskim, po co ja się dałam zapisać...
Maddie, raczej każdemu bym życzyła kogoś takiego... :wink: Pomaga przy pracy :D
Za dużo zrobiło się tych dygresji, Elu, kiedy następna część...?
Image

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Mon Nov 17, 2003 10:25 pm

Nan wrote: Chyba, że ktoś chce za mnie zrobić bussines-plan gazety...
Nan ja właśnie skończyłam pisać bussines-plan drukarni na Przedsiębiorczość zakładamy własną firmę musimy wypełnić wszystkie dokumenty ZUS itp więc na razie mam dość :)
Ale również zastanawiam kiedy następna część Objawienia :)
Zastanawiam się czy {o} nas stąd nie wytnie :D

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Nov 17, 2003 11:59 pm

Niech spróbuje...To mu nóżki..itd. Natalii, współczuję, ja przez to przeszłam, a ZUS-y, Urzędy Skarbowe, rozliczenia i tym podobne dyrdymały będziesz miała na codzień...Trzeba uzbroić się w cierpliwość bo z urzędasami ciężka przeprawa...Ale potem powinno być z górki...Powodzenia.
24 cz. Revelations jest prawie gotowa do wysłania (małe poprawki). Jutro albo jeszcze dzisiaj. Jak starczy sił i czasu (noc długa).
Nie, nie dzisiaj - zobaczyłam przed chwilą nowe rozdziały AS i Pilgrim Souls i zrobię sobie cudowny nastrój przed snem...Kochane dziewczyny. :P

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Nov 18, 2003 8:13 pm

Jest czas na rozpacz, gniew i odrzucenie i jest także czas na zrozumienie, wybaczanie i budowanie zaufania... :P


OBJAWIENIA część 24

W niedzielę obudziła się zmęczona i słaba. Zander nie spał prawie całą noc, grymasił, płakał i nie dał się uspokoić. Może zasnęła na godzinę ale nie była pewna. Kiedy z trudem wstała, ciemne chmury przetaczały się za oknem a o szyby tłukł ostry deszcz. Wracała kapryśna, mokra wiosna – Taka jak moje samopoczucie – pomyślała Liz.

Rano dziecko rozpłakało się na dobre i nie chciało jeść. Liz nie wiedziała co mu jest. Miał suche pieluszki, ubranka go nie uwierały i był otulony ciepło kocykiem. Ponad godzinę nosiła go w jadalni, śpiewając i kołysząc, aż zaczął jej ciążyć na rękach mimo, że był taki drobniutki. W końcu żałosne zawodzenie przycichło bo dostał czkawkę co przestraszyło go jeszcze bardziej. Przyciskała usta do jego skroni, gładziła, próbując go uciszyć.

- Już dobrze, mój maleńki – szeptała - Mamusia jest przy tobie – Zastanawiała się czy dzieci mają koszmarne sny . Co może przerażać takie maleństwo nie mające pojęcia o zagrożenia jakie niesie świat ?

W końcu położył główkę w zagłębienie jej szyi i wiedziała, że zasnął. Ostrożnie wróciła do swojego pokoju i położyła go na łóżku. Nagle wzdrygnął się przez sen ale nie obudził się i Liz odetchnęła z ulgą.

Miała ochotę położyć się obok niego i zrezygnowała. Było już prawie południe a ona jeszcze nic nie jadła. Chwyciła monitor aby nadsłuchiwać czy Zander się nie budzi, zamknęła drzwi i zbiegła do kuchni. Szybko korzystała z tych kradzionych minut, chwyciła kanapkę, jakiś sok i wróciła do pokoju. Siadała właśnie przy biurku gdy dziecko otworzyło oczka i uniosło lekko główkę z nad materaca.

Wstrzymała oddech obserwując jak szyja napręża się na moment zanim mały policzek nie przytulił się znowu do swojego smoczka. Ciemne oczka przymknęły się sennie, rzęsy opadły w dół, jeszcze raz w górę i w dół. Zasnął.

Miała ochotę chwycić go i wyściskać. Jej dziecko, mające zaledwie sześć dni, podniosło główkę. Wiedziała że to naturalne, że zrobił to odruchowo, ale nie ważne. Nigdy w życiu nie była taka dumna. Musiała się tym z kimś podzielić. Zanim się zorientowała, chwyciła telefon i zaczęła naciskać numer Maxa. Po dwóch cyfrach zatrzymała się i wyłączyła. O czym do diabła myślała ? Maxa nie interesowało czy Zander podniósł głowę czy nie. Nie miał żadnego powodu żeby się angażować jakie on robi postępy. Nie chciał go, czy kochał go – niewiele miał do powiedzenia.

Łzy napłynęły do oczu. Odsunęła talerz, oparła łokcie na biurku schowała twarz w dłoniach i rozpłakała się. Znowu. Była w takim stanie, że od dwóch dni płakała prawie bez przerwy – Przeklęte hormony – mruczała ze złością. Nienawidziła tych poniżających zachowań – Wszystko przez te poporodowe, zmienne nastroje.

Pudełko po chusteczkach było puste. Wrzuciła go do kosza i poszła do łazienki po papier toaletowy. Popatrzyła w lustro, wytarła zaczerwienione oczy i wysiąkała nos. W żaden sposób nie przypominała tamtej dziewczyny sprzed roku, stwierdziła.

- Weź się w garść – szeptała surowo do siebie.

Zanim zjadła pół kanapki, Zander zbudził się z płaczem. Próbowała go nakarmić ale bez rezultatu. Westchnęła, wzięła go na ręce i ponownie zaczęła chodzić od ściany do ściany – Co się dzieje, skarbie ? – mówiła cicho – Tak bym chciała, żebyś umiał mi powiedzieć – serce się krajało słuchając tego rozpaczliwego płaczu.

- Liz ? – matka gwałtownie zajrzała do pokoju – Kochanie, czy on płacze cały czas ? – zapytała zaniepokojona - Dziecko było rozdrażnione, zanim rano zeszła do Crashdown.

- Przespaliśmy razem może godzinę i to było wszystko – powiedziała zmęczona Liz – Przynajmniej podniósł na kilka sekund główkę – uśmiechnęła się lekko.

Matka weszła do pokoju – To cudownie, ale ciągle się martwię – Położyła mu rękę na czole – Nie ma gorączki – Jadł coś ?

Liz pokręciła głową – I ma suchą pieluszkę. Co to może być ? Kolka ?

- Nie sądzę. Gdyby tak było poznalibyśmy po nim. Daj, potrzymam go przez chwilę.

Wahała się ale matka wyjęła go z jej rąk. Natychmiast poczuła pustkę a jego płacz był donioślejszy i bardziej tęskny. – Oddaj go mamo – sięgnęła po dziecko.

Matka westchnęła – Nie wiem co zrobić, Liz. Jeżeli wkrótce się nie uspokoi trzeba będzie wezwać twojego starego pediatrę.

- Doktora Gubera ? - Liz poczuła falę paniki – Mamo, on ma chyba ze sto lat. Nie sądzę, żeby jeszcze przyjmował. Zanderowi na pewno nic mu nie jest. Sama mówiłaś, że nie ma gorączki.

- To może być coś znacznie gorszego. Może czuł się dobrze po wyjściu ze szpitala ale w międzyczasie mógł coś złapać. Dzieci są takie delikatne – głaskała go po rączce i coraz bardziej marszczyła brwi.

- Nie chcę żeby bez powodu badano go i kłuto – Liz kontynuowała swój monotonny spacer.

- A może...bardziej mu będzie odpowiadała butelka. Czasami dzieci robią się wybredne. Pojadę do sklepu, przywiozę odżywki i jednorazowe buteleczki. I spróbujemy mu podać.

- Dzięki, mamo

Zaraz po zamknięciu frontowych drzwi, Liz chwyciła telefon i nacisnęła numer. Czekała na sygnał dłuższą chwilę, przekładając syna z ręki do ręki. Właśnie chciała się wyłączyć gdy usłyszała trzask.

- Słucham ?

- Max, dzięki Bogu – westchnęła z ulgą.

- Co się stało ? – zapytał natychmiast – Czy to Zander tak płacze? Co się dzieje ?

- Nie wiem. Płacze bez przerwy i nie chce jeść. Mama może wezwać do niego lekarza. Co ja mam robić ?

- Co ? Liz, nie pozwól jej na to.

- Myślisz, że tego nie wiem ? – powiedziała cierpko, nerwy zaczęły ją zawodzić. Nieprzerwany płacz Zandera tuż przy uchu, zaczynał się odbijać się echem w jej głowie.

- Jasne że wiesz, wybacz. Posłuchaj, próbuj go uspokoić. Zaraz tam będę. Wszystko będzie dobrze.

- Pospiesz się.

- Zaraz będę – wyłączył się.

Położyła komórkę na biurku i spacerowała. Zander wcisnął nos w zagłębienie jej szyi, słyszała stłumiony szloch i czuła łzy rozmazujące się na skórze. Ciii – szeptała i gładziła go po włoskach – Proszę, nie płacz – błagała – proszę...

Mijały minuty. Liz weszła do jadalni, zwinęła się na kanapie monotonnie kołysząc dziecko. Czasem, na chwilę płacz się urywał, potem wzmagał się jeszcze bardziej. Rozpacz, ciężka i przytłaczająca wkradała się do serca.

Otworzyły się drzwi i weszli rodzice. Matka wróciła ze sklepu z zakupami – I jak ? Przestał chociaż na chwilę ?

Liz przegryzła wargi i potrząsnęła głową – Nie – mruknęła bojąc się, że wyczują nutkę histerii w jej głosie.

- Nancy, może powinniśmy wezwać pogotowie – zasugerował ojciec Liz, patrząc z lękiem na żonę.

- Pogotowie?! – krzyknęła Liz.

- Dlaczego nie – nalegał – Nie wiemy co się dzieje, Lizzie. On nam nie powie co go boli.

- Twój ociec ma rację, kochanie.

- Ale przyniosłaś butelki. Może teraz coś zje – Liz trzymała się tej nadziei – Powiedziałaś że spróbujemy – przełożyła maleństwo na drugie ramię i tuliła usta do mokrego policzka – Mamo, proszę ?

- Dobrze, ale jeżeli to nie pomoże...- chwyciła sprawunki i wyszła do kuchni.

- Liz, dzieci chorują – przekonywał ją ojciec – Może to nic poważnego, a jak nie ? Żaden lekarz nie będzie miał nam tego za złe jeżeli przyjedziemy i to nie będzie nic groźnego.

Zaczęła znowu niespokojnie chodzić – Tatku, wiem że chcesz pomóc. Ale nie chcę wieźć go niepotrzebnie do lekarza albo do szpitala. Może jeszcze dodatkowo załapać jakieś wirusy albo inne zarazki – improwizowała.

Pukanie do drzwi przerwało jego odpowiedź. Otwierał, a Liz zobaczyła jak sztywnieją mu ramiona – Czego tu chcesz?

- Tatku – westchnęła – Dzwoniłam do niego.

Ojciec odsunął się na bok i zobaczyła Maxa. Miał mokre włosy, wilgotne ubranie. Jednak na twarzy malował się spokój.

- Po co ? – dopytywał się ojciec – Nie był zainteresowany jak jego syn czuł się dobrze.

- Panie Parker, mogę wejść ? – zapytał Max.

- Tatusiu...

Nie odpowiedział ale ustąpił mu z drogi. Kiedy Max wszedł do pokoju, ojciec stanął w otwartych drzwiach.

- Wracaj z powrotem do pracy, tatku – Liz słyszała swój zmęczony głos – Dam ci znać jeżeli coś się zmieni.

- Lizzie…

- Proszę. Nie chcę się teraz się z tobą kłócić – mówiła, głaszcząc palcami główkę Zandera kiedy nieprzerwanie szlochał.

Trochę się zmieszał – Będę na dole – Zanim wyszedł popatrzył przeciągle na Maxa.

Max podszedł szybko do niej i wyciągnął ramiona żeby odebrać dziecko – Gdzie twoja mama ? – zapytał cicho.

- W kuchni – szepnęła – Przygotowuje dla niego butelkę.

Zander bez lęku przeszedł z rąk Liz do Maxa ale nie przestawał płakać. Przyciskał małą buzię do jego piersi, wsadził nos w miękką bawełnę, zmoczonej deszczem koszulki – Spokojnie maluszku – Max gładził go i tulił – Zaraz sprawdzimy co ci jest – Popatrzył z góry na Liz – Powinniśmy pójść do twojego pokoju.

Kiwnęła głową i odwróciła się żeby pójść pierwsza. Wiedziała, że to śmieszne ale była teraz spokojniejsza kiedy czuła obecność Maxa przy sobie. Nawet jeżeli nie miał pojęcia co się dzieje z dzieckiem, dobrze było pomyśleć że te kłopoty można dzielić z kimś, kto je rozumie.

Liz zamknęła drzwi sypialni a Max położył Zandera na tapczanie. Klęknął na podłodze i łagodnym ruchem zaczął przesuwać rękami nad głową dziecka, a potem dłonie otoczyły mokre policzki. Zander jeszcze płakał ale ciemne oczy utkwił w oczach Maxa i Liz wiedziała że Max zaczyna się z nim łączyć. Wstrzymała oddech kiedy jego ręce wolno przesuwały się wzdłuż ramion, tułowia i nóżek dziecka. Potem pochylił się, podniósł go do góry, usiadł na brzegu łóżka i położył go na swoim ramieniu, na brzuszku.

- Liz, podejdź tutaj – powiedział i klepnął łóżko obok siebie.

- Czuje się już lepiej ? – pytała kiedy zrobiła o co prosił.

Max kiwnął głową – Tylko fizycznie. Ale nadal nie kontaktuje. Teraz rób to co ja. Spróbuję dopasowywać twój oddech do mojego i pozwolimy jego myślom oczyścić się – Położył dłoń na jej ręce i oplótł jej palce swoimi. Przy pomocy jej dłoni przesuwał swoją dłonią po plecach dziecka, spokojnymi, kolistymi ruchami.

Liz obserwowała jak pierś Maxa z każdym oddechem unosiła się i opadała i próbowała naśladować każdy jego ruch. Była zaskoczona jakie to było odprężające i pomagało hamować częściowo płacz Zandera. Prawie nierzeczywiste uczucie, jej ręka wsunięta między ciepłe plecy dziecka i ciepłą rękę Maxa. Wtedy Max zaczął nucić, coś cichego i nierozpoznawalnego. Liz zdała sobie sprawę, że mogłaby zasnąć na siedząco. Napięcie w skroniach i za oczami ustępowało i poczuła jak zamykają jej się powieki. Tak było do chwili kiedy zrozumiała, że dziecko ucichło. Otworzyła oczy, odwróciła się i popatrzyła na Maxa. .

- Co ty zrobiłeś ? – mruczała. Zander nie spał ale panowała zupełna cisza. Główkę trzymał na ramieniu Maxa, a ciemne oczy patrzyły na Liz.

Delikatny uśmiech przewinął mu się przez wargi – Nic specjalnego – powiedział – To było tylko....- zamarł patrząc na drzwi – Chyba idzie twoja mama – szepnął – Powiem ci później.

Jasne, nie mogło być inaczej. Rozległo się lekkie pukanie, drzwi się otworzyły i do pokoju weszła mama Liz – Witaj, Max. Tak myślałam że to ty.

Liz przyjęła taktowny komentarz matki z przelotnym uśmiechem. Przecież niemożliwe było żeby nie słyszała, nawet z kuchni rozmowy ojca z Maxem, kiedy przyszedł.

- Dzień dobry pani Parker – odpowiedział.

- Jesteś cały mokry – dostrzegła kiedy weszła do pokoju – Nie zauważyłam żeby tak bardzo padało.

Poruszył ramionami – Bo nie pada. Zanim tu przyjechałem brałem prysznic i nie zdążyłem wysuszyć włosów – przesunął Zandera ze swojego ramienia i podał go Liz – Teraz kiedy się uspokoił może zacznie jeść. Na pewno po tych krzykach jest bardzo głodny.

Liz uśmiechnęła się. Max po połączeniu się z nim doskonale wiedział jak bardzo jest głodny.

- Będziesz jeszcze potrzebowała butelkę ? – zapytała matka.

- Można ją zostawić, na wszelki wypadek. Dzięki mamo.

- Miło cię widzieć – matka postawiła butelkę na komodzie i patrzyła wyczekująco na Maxa.

Liz w tej chwili pragnęła żeby rozstąpiła się pod nią ziemia. Tak jakby Max nigdy nie widział jej w trakcie karmienia.

A on zrozumiał aluzję. Pogłaskał palcami nosek dziecka i łagodnie odsunął kosmyk włosów Liz z jego główki – Wyskoczę na chwilę ale wrócę – powiedział spokojnie – Pozwól mu dojść do siebie, dobrze?

- Dobrze – zgodziła się.

- Od dzisiaj mam nową komórkę, więc jeżeli będziesz czegoś potrzebowała wcześniej, dzwoń – wstał a Zander prowadził za nim wzrokiem – Zobaczymy się później – Skinął mamie Liz głową i wyszedł.

- Dzwoniłaś do niego ?

Liz w pytaniu usłyszała wahanie – Rzeczywiście tak zrobiłam.

- Cieszę się że przyszedł – powiedziała delikatnie matka – Nawiązał doskonały kontakt z Zanderem. To niewiarygodne. Większość nastoletnich chłopców unika małych dzieci.

- Max jest inny.

Matka uśmiechnęła się – Jasne – zgodziła się rozbawiona. Głaskała jedwabiste włosy Zandera , pochyliła się i pocałowała go w czoło – Zostawię was. Muszę iść do pralni. Coś jeszcze zrobić dla ciebie ?

- Nie, mam wszystko co potrzebuję.

- Zawołaj jak będziesz czegoś chciała – wyszła zadowolona.

*****

Nie miała teraz żadnych kłopotów z Zanderem. Jadł szybko i łapczywie a ciemne oczka obserwowały ją z dołu. Kiedy go karmiła głaskała go po rączce i cieszyła się jak zaciskał na niej drobne palce. Trzymała go aby mu się odbiło a on prawie zasypiał.

- Zmordowałeś się, prawda, mój jedyny ? – mruczała kołysząc go w ramionach do snu, głowę miał ułożoną w zgięciu jej szyi. Słyszała spokojny, głęboki, miarowy oddech.

Liz podeszła do okna i zauważyła, że deszcz przestał padać. Zostały po nim na balkonie rozlane kałuże. Oczami wyobraźni zobaczyła małego, radosnego chłopca, w kaloszach i żółtej pelerynce skaczącego po nich i śmiejącego się do niej pełną buzią. Uśmiechnęła się do tej wizji.

- Wyglądasz jak ktoś bardzo zmęczony – usłyszała za sobą cichy głos.

Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła stojącego na środku pokoju Maxa – Cześć – powiedziała jakby jej zabrakło tchu – Nie spodziewałam się, że tak prędko wrócisz.

Poruszył ramionami – Nie chciałem cię przestraszyć. Twoja mama pozwoliła mi wejść na górę.

Liz położyła Zandera na środku łóżka. Spał mocno. Opatuliła go dokładnie i teraz wyglądał jak mały tobołek.

- No więc, powiesz mi jak go uspokoiłeś ? – zapytała.

- Tak. Ale nie tutaj. Twoja mama obiecała że go przypilnuje, żebyśmy mogli porozmawiać.

- Gdzie chcesz iść ?

- Przejedziemy się. Chodź – namawiał ją delikatnie.

- Um, dobrze – popatrzyła na swoje znoszone dżinsy i koszulę – Pozwól mi się tylko się przebrać.

- Liz, jest dobrze. Będziemy w jeepie – Max wziął z komody jej komórkę i monitor dziecka – Nakładaj buty i idziemy.

- No dobrze – zgodziła się. Rozglądnęła się dookoła. Włożyła znalezione pod biurkiem tenisówki, złapała swoją torbę i odebrała od niego telefon – Gotowe.

Na dole, Max podał matce Liz wracającej z koszem prania, monitor dziecka.

- Nie będziemy długo, mamo – powiedziała Liz – Biorę ze sobą komórkę więc zadzwoń gdyby...

- Idźcie – śmiała się - Damy sobie radę.

Max doszedł pierwszy do samochodu i pomógł jej wsiąść zanim usiadł za kierownicą. Z zakrytą górą, osłonięty i suchy, jeep kojarzył jej się zawsze z pieszczotami kiedy ona i Max się spotykali w ubiegłym roku. Zawsze stawiał dach kiedy wychodzili wieczorem, nie chcąc ryzykować żeby ktoś ich podglądał gdy parkowali przy Buckley Point. Liz westchnęła do tych wspomnień, wydawały się takie odległe.

Jechali w ciszy. Oczy Maxa skupione były na drodze, ręka leżała na kierownicy. Najpierw pomyślała, że chce zyskać na czasie ale potem, że spowodowała to jej obecność i to że są sami. Nie układało się za dobrze pomiędzy nimi a ostatni okres składał się z krótkich kwadransów w obecności innych. Ale przecież pierwszy zaprosił ją na przejażdżkę a ona naprawdę chciała wiedzieć jak udało mu się uspokoić dziecko. Już miała go o to zapytać, kiedy zaczął mówić.

- Przepraszam za ostatnią noc.

Liz zamrugała oczami. Przeproszenie było tak nieoczekiwane, że z wrażenia nie wiedziała co odpowiedzieć - Max, ja...

- Nie powinienem odsyłać cię w taki sposób – ciągnął.

- Nie, w porządku - westchnęła patrząc na drogę. Więc nie cofał tego co wczoraj mówił i nie żałował że prawie wyrzucił ją z domu.

- Nie, nie było w porządku – powiedział miękko – Wiem, że wyprowadziłem cię z równowagi i nie przejąłem się tym. Nie powinienem być taki twardy dla ciebie.

- Kierowałeś się uczuciami.

- Tak – powiedział to tak stanowczo, że ją zaskoczył – Nie będę przepraszać za moje uczucia, Liz – mówił łagodnie – Nic na to nie poradzę ale tak jest – Nie chciałem znaleźć się w takiej sytuacji, staram się jak potrafię, ale wciąż nie mogę się do niej dopasować – westchnął – Poprzedniej nocy prosiłaś abym ci powiedział prawdę i tak zrobiłem. Ale musisz zrozumieć, że tam jest dużo więcej moich uczuć niż te o których ci mówiłem. Właśnie teraz wszystko się komplikuje. Trochę czasu zabierze mi poukładanie tego wszystkiego.

- Wiem – powiedziała – wczoraj naciskałam na ciebie zbyt mocno.

- Tkwimy w różnych przestrzeniach czasowych – wyjaśniał jej – Ty miałaś kilka miesięcy, żeby się ze wszystkim oswoić. I masz dziecko. Teraz w naturalny sposób obejmiesz te wszystkie sprawy, zapanujesz nad nimi i pójdziesz do przodu. Ja także tego pragnę, Liz, ale dla mnie to dużo trudniejsze.

Liz kiwnęła głową i patrzyła w okno. Wiedziała, że gdyby odwróciła się do Maxa, zaczęła by znowu płakać.

Nagle Max skręcił z drogi i Liz zrozumiała, że znaleźli się niedaleko starego kamieniołomu, ulubionego miejsca spotkań kosmitów i ludzi. Jechał jeszcze kilka jardów aż dotarli do krawędzi urwiska i wyłączył silnik. Kątem oka zauważyła jak oparł szczupłe plecy, odchylił głowę do tyłu i zmęczony westchnął.

- Opowiesz mi jak uspokoiłeś Zandera ? – zapytała.

- Tak – Zrobił gwałtowny ruch i kiedy Liz odwróciła się zobaczyła że przesunął ręką po oczach – Gdy połączyłem się z nim, łatwo było zorientować się że to nic poważnego – ciągnął – Ale był bardzo zdenerwowany i doszedł do punktu z którego nie umiałby sam wrócić. Czułem w nim tyle lęku – westchnął.

- Co ? Dlaczego ?

Max odwrócił się do niej z lekko drwiącym uśmiechem – Połączenie, Liz. Jak jesteście bardzo blisko, Zander czuje każdą z twoich emocji. Poznaje, jak jesteś zdenerwowana. Podobnie jak ze mną tylko u mnie to działa w dwóch kierunkach. Wyczułem także jego cierpienie, rozpacz.

Liz poczuła jak z twarzy odpływa jej krew – To znaczy, kiedy wróciłam do domu wczoraj w nocy...

- Pozwól mi wyjaśnić – przerwał jej – Wróciłaś ode mnie nieszczęśliwa – potrząsnął głową – On tak dostroił się do każdej twojej myśli jakby się z nimi połączył. Nie rozumie co one znaczą ale wie, że się martwisz i jest tym przerażony – zamknął oczy i odchylił znowu głowę – Szybko do tego doszedłem. Dlatego kiedy wychodziłaś, powinienem upewnić się w jakim jesteś nastroju.

- Nie możesz ograniczać się tylko dlatego, że może to na mnie wpłynąć – powiedziała wolno, rozproszona i zaskoczona po tym co powiedział.

- Ale ja wiedziałem, że Zander jest połączony z nami i nie pomyślałem że coś takiego może się wydarzyć.

- Jak długo to potrwa ? To znaczy...czy już zawsze będę musiała uważać na każdy mój nastrój ?

Max potrząsnął głową – Kiedy będzie coraz starszy rozwiną się w nim zdolności blokowania ich. Po wyjściu z kokonów porozumiewaliśmy się z Isabel telepatycznie ale ten sposób zaniknął w miarę kiedy zaczęliśmy używać mowy. Mogę spróbować nauczyć cię jak się przed nim zamykać ale jeżeli Zander nie będzie cię czuł, będzie jeszcze bardziej przerażony.

- Kiedy go uspokajałeś, poprzez dostosowanie oddechu, udało ci się także wyciszyć i mnie – szepnęła.

- Tak.

- Czy on łączył się z tobą w ten sam sposób ? Czy wyczuwa i twoje zdenerwowanie ? Może dlatego, zanim się urodził wyczuwał kiedy byłeś w pobliżu.

- Prawdopodobnie. Dlatego chciałem żebyśmy rozmawiali gdzie indziej. Nasze emocje są ostatnio dosyć mocno...spotęgowane, więc nie chciałem żeby te sprzeczki odbijały się na nim.

Liz pragnęła w spokoju jakoś to sobie poukładać.

- Powinniśmy już wracać – powiedział sięgając do kluczyków.

- Nie, poczekaj.

Liz zmarszczyła brwi nie wiedząc jak poruszyć ten temat – Jeżeli Zander jest na stałe z tobą połączony, może czuje w tobie...

Max westchnął, wiedząc o co jej chodzi – To geny, Liz. Czuje we mnie ojca. Nie ma na to innego wytłumaczenia.

- Chciałbyś być nim ? – zapytała ostrożnie.

Oparł się znowu – Nie wiem – zastanawiał się. Patrzył jak krople deszczu rozbijały się o szybę – Zanim uratowałem cię tamtego dnia w Crashdown, zanim dowiedziałaś się kim jestem, marzyłem o przyszłości z tobą – mówił powoli – miałem opracowany cały scenariusz. Jak wyjawię ci o sobie całą prawdę, i to nie będzie miało dla nas żadnego znaczenia, będziemy żyli szczęśliwie w domu otoczonym białym płotem i cieszyli bawiącymi się na podwórku dziećmi. Normalne życie – parsknął – Chociaż w głębi duszy wiedziałem, że to się nigdy nie stanie. Ale czegoś się trzymałem. Moje sekretne marzenia.

Liz pragnęła przysunąć się bliżej i wziąć go za rękę ale coś jej mówiło, że nie oczekuje współczucia. Spokojnie czekała co powie dalej.

- I wtedy nagle wszystko się zmieniło. Poznałaś prawdę, nie odrzuciłaś mnie. I pokochałaś – ciągnął – To było tak cudowne. Nagle doszło do mnie, że muszę być realistą. Ta wiedza ściągała na ciebie niebezpieczeństwo. Mój sen o posiadaniu rodziny stawał się w tym momencie ...nieostrożny. Nawet jeżeli to było biologicznie możliwe, jak mógłbym być tak głupi żeby sprowadzać na świat dziecko, nie mogąc mu zagwarantować bezpieczeństwa ? W ostateczności skazywał bym go na życie podobne do mojego. Nieustanne ukrywanie swojego prawdziwego pochodzenia, ciągły lęk że ktoś nas wyda. Obawiać się lekarzy, badań i szpitali – potrząsnął głową – a w nocy zmagać się ze swoimi demonami. Oddział Specjalny FBI, Biały pokój, sekcje przybyszów. Nicholas. Kivar. Bóg wie co jeszcze – wzdrygnął się – Im więcej dowiadywałem się o sobie, tym bardziej niemożliwe stawały się moje marzenia.

Liz nie mogła już tego wytrzymać – Max – szepnęła – nie rób tego sobie.

- Pozwól mi skończyć. Musisz to zrozumieć, Liz. Niewiele miałem do powiedzenia w sprawie powołania na świat Zandera ale on istnieje i muszę się z tym pogodzić. Powiedziałem ci, że będę go chronił do ostatniego tchu i tak będzie. W konsekwencji uznałem go za swoje dziecko i wziąłem za niego odpowiedzialność. I mam teraz zagadkę. Może zrobiłem jeszcze gorzej ? Czy będąc blisko mnie, nie jest bardziej narażony na niebezpieczeństwo ?- potrząsnął głową – Nie wiem. Być może związanie się z nim na stałe było najgorszą z moich decyzji.

- Nie Max, to nieprawda – powiedziała Liz – Masz rację, że on ciebie potrzebuje. Od kogo ma się uczyć co to znaczy posiadać moc ? Jak z niej korzystać ? I wiem, że zapewnisz mu bezpieczeństwo. Gdybyś się trzymał od niego z daleka, twoi wrogowie i tak prawdopodobnie by go wyśledzili. Sam to powiedziałeś. Wszyscy są przekonani, że jest twój i zaprzeczanie temu nic by nie dało.

- Chciałbym być tego tak pewny.

- Max, on cię potrzebuje – powtarzała – A bardziej niż ochrony potrzebuje ojca. Jesteś z nim połączony. Wiem, że nie czujesz, że jest twój ale on tego nie zrozumie. To tylko dziecko. Nawet jeżeli obwiniasz mnie, proszę nie odrzucaj go.

- Nie odrzucam – mówił spokojnie – Ale on dostroił się i do moich uczuć. Nie będę teraz mógł tak dobrze sprawdzić siebie i tego co jest związane z tobą. Widziałaś co się wczoraj stało. Lepiej jak będę trzymał się z daleka do czasu, aż dojdę do pewnej równowagi, pozwalającej uchronić nas przed zrobieniem czegoś, czego będziemy żałowali. Zander zasługuje na ojca, który nie jest kompletnym wrakiem – mówił coraz ciszej i Liz coraz słabiej go słyszała.

- Nie jesteś wrakiem – mówiła łagodnie – Myślę, że jesteś wspaniały.

- Wspaniały ? – parsknął – Świetnie. Byłem wobec ciebie okrutny, wyrzuciłem cię z domu, ignorowałem dziecko. No wprost idealny – potrząsnął głową - Lepiej wracajmy.

Sięgnął znowu do stacyjki ale Liz go zatrzymała. Nie mogła znieść, że jest tak strasznie rozdarty. Był taki sam jak poprzedniej nocy, gdy mówił o różnych wspomnieniach jakie przechodziły mu przez głowę. Ale miał także jej wspomnienia – Co widzisz ? Myślę o przyszłości – zapytała stanowczo.

Odwrócił się i patrzył na nią – Śmierć. Zwielokrotnioną – mówił szybko i ostro – I wiem, że odczuwasz to od kilku miesięcy. Umiera Isabel. Michael. Twoi rodzice i moi – oparł się i zamknął oczy – Budzę się z zapachem zgliszcz po Crashdown – szeptał – Czuję jak rozpaczasz w moich ramionach – wciągnął głęboko oddech jakby próbując usunąć to z pamięci – Rozumiem, Liz – szeptał – dlaczego musiałaś mnie odepchnąć. Nienawidzę tego, nie wierzę w słuszność tego co zrobiłaś, ale rozumiem.

- Co dalej ? – porosiła wstrzymując oddech w oczekiwaniu na odpowiedź.

- Jestem wściekły, że byłaś do tego zdolna, że potrafiłaś tak bezwzględnie nas oboje odrzucić, chociaż miałaś na uwadze dobro nas wszystkich.

- Ale to był twój pomysł, Max ! Przecież ja nie obudziłam się pewnego dnia z zamiarem zostawienia ciebie.

- Nie chodzi tylko o ten jeden raz. Odeszłaś ode mnie tamtego lata w jaskini – wytknął jej – Podjęłaś tę decyzję sama.

- Powodem było przesłanie od twojej matki. Powiedziała o przeznaczeniu. Jak mogłam stawać ci na drodze ?

- Jak ? Prawie błagałem cię żebyś nie odchodziła, Liz. Ostatecznie wyjechałaś na Florydę.

- To ty pierwszy raz odsunąłeś się ode mnie.

- Bałem się, podobnie jak ty – przypomniał jej - Przyszedłem do ciebie i opowiedziałem ci jak się czuję. I zrobiłem krok do tyłu. Ale nie wyjechałem do innego stanu – westchnął znużony i przycisnął palcami oczy – Możemy się przerzucać argumentami przez cały dzień a i tak do niczego nie dojdziemy. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że ci wybaczam, kocham cię i że chcę zacząć z tobą życie. Nikogo by to nie zdziwiło – odwrócił się i spotkał jej zbolałe spojrzenie – Nie wierzę jednak, że nie złamiesz znowu mojego serca, dla mojego własnego dobra. Co by się stało gdybym otworzył się na ciebie i Zandera – przywiązał się do mojego syna – a ty któregoś dnia wystraszysz się i odejdziesz. Zamieszkasz na Florydzie ? Ja...nie mogę ryzykować. Nie przeżyłbym tego – mówił wprost.

- Max, nigdzie nie wyjadę – łzy znowu ją zdradziły – Nie chcę odejść. Chyba, że ty pójdziesz ze mną.

- Wierzę ci – mówił spokojnie i wytarł jej mokre policzki – Ale ważne jest tu i teraz. Nie wiem jak zareagujesz jeżeli w przyszłości zmieni się sytuacja.

Liz odsunęła się od niego i wierzchem dłoni szybko wytarła resztki wilgoci pod oczami – Więc na co możemy liczyć ?

- Obiecuję być lepszy dla Zandera. Częściej przychodzić. Pomagać ci, żebyś nie musiała tkwić z nim sama w domu – odpowiedział – A co do ciebie i do mnie...- odwrócił się i patrzył w mokre okno – Mogę cię tylko prosić o więcej czasu, Liz. Nie możesz oczekiwać więcej.

- W porządku. Ja...dziękuję. Za wyjaśnienie.

- Nie próbuję w jakiś sposób cię karać – mówił miękko – Ale nie chcę cię ranić ani okłamywać.

Wyciągnął do niej rękę. Liz patrzyła na nią chwilę, podała mu swoją i splotła palce razem z jego palcami. Poczuła falę ciepła kiedy ją lekko uścisnął, przypominając sobie jak wcześniej razem uspokajali dziecko. Po chwili Max włączył silnik.

- Gotowa wracać do domu ? – zapytał.

- Tak – zgodziła się Liz. – Jestem gotowa.

Cdn.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Nov 18, 2003 10:03 pm

. Przyciskał małą buzię do jego piersi, wsadził nos w miękką bawełnę, zmoczonej deszczem koszulki – Spokojnie maluszku – Max gładził go i tulił – Zaraz sprawdzimy co ci jest
Rozczuliłam się. Przy takich rzeczach się rozmarzam :wink: Jaki on jest słodki.. No dobrze, obaj :wink:
Dzięki, Eluś :D Zbieram siły przed jutrzejszą fizyką i kolejna część Objawień jest cudowna...
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Wed Nov 19, 2003 10:02 am

Dzięki Elu, to było słodkie...no i Maxio się wreszcie nieco rozkrochmalił...i ma chłopak u mnie kolejnego plusa- swietne podejscie do dzieci...to w sumie ciekawa zależność w zagranicznych fanficach- ilekroć pojawi się tam jakieś dziecko, obojętnie zresztą czyje, nieodmiennie szaleje za Maxem, a on z typowym dla siebie wdziękiem i kompletnym brakiem siły przebicia, pozwala jeździć sobie po głowie :wink: ech...jak go tu nie kochać.
Niestety nie przyszedł mi do glowy jakos żaden bardziej wymowny fanart...

Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Wed Nov 19, 2003 4:44 pm

To było piękne... Rozczuliłam się Elu... Naprawdę... I teraz jeszcze ten fanart Lizziett... poprostu śliczniutki.... I jeszcze AS... Nie no ja pójdę lepiej się wypłakać....
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Nov 19, 2003 5:16 pm

Maddie, a co ja mam powiedzieć? :wink:
Lizziett, przepiękny fanart... Jejku, te piękne, duże oczka są idealnie dopasowane! Pewnie Zander też takie miał...
Narazie jestem szczęśliwa i wniebowzięta, oczywiście zostałam zapytana z fizyki (jako jedna z dwóch osób nie poprawiających klasówki...), przez 45 minut męczyłam się z jednym zadaniem (potwór nie zadanie), przycjaciółka męczyła się z drugim i dostałam 4... Rany... Najwspanialszy nauczyciel pod slońcem i lepszego nigdzie nie ma. Takiemu ciołkowi dać 4... :wink: Wiem, że nie na temat, przepraszam, ale musiałam to z siebie wyrzucić...
Image

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Wed Nov 19, 2003 6:00 pm

Ty Nan to się nie odzywaj :P :wink: ty nie czytasz AS poraz pierwszyy (może i poraz pierwszy tłumaczysz, ale to zawsze co innego :P). A co masz robić dalej już ci pisałam, więc ty nie powinnaś być w nastroju "Thank you for visiting Roswell"... Aaa i gratuluje tej 4! Ja ostatnio z fizy jadę na samych 4 -- i 3 :P :wink:
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Nov 19, 2003 6:19 pm

Też byś była na moim miejscu w nastroju "Thank you...". Chyba aż się zacznę uczyć, skoro nie mam nic innego do roboty... :D :P
A teraz żegnaj fizyko do następnej klasówki. Życie jest piękne, śmiałam się w autobusie jak głupi do sera rozradowana padającym deszczem. Należy jak widać unikać skrajności wzorem Arystotelesa... Tymczasem czekam na kolejne części wszystkiego, pięknie się czyta :D
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Nov 19, 2003 7:31 pm

Gratuluję Nan czwórki z fizyki, ja byłam szczęśliwa jak udało mi się załapać na ledwo dostateczny. Pod koniec liceum odtańczyłam indiański taniec radości nad strzępami zeszytów i książek z matematyki i fizyki i rozpaliłam rytualny, oczyszczający ogień. Nigdy więcej tego badziejstwa. Ale dzisiaj wiem, że nie można sie tak do końca zarzekać. Człowiek człapie przez życie różnymi ścieżkami, a los płata niezłe figle...Mimo, że mam najbardziej upragniony przeze mnie zawód, wiadomości (nawet te na słabą tróję) przydają się, że hej. :D

Tak bardzo rozczulił mnie fanart Lizziett. Ze zdjęć tych maluszków patrzą także oczy moje córeczki sprzed sześciu lat. Przyznam się, że pochylam sie nad tłumaczeniem z takim ciepłem właśnie dlatego, że LIz ma to swoje ukochane dzieciątko. Czas się dla mnie cofnął i często razem z nią tulę ten mały, płaczący tobołek do piersi...Nieprzespane noce, całe życie skierowane na coś tak ulotnego i dławiąca radość, że istnieje i jest moje... :P

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Thu Nov 20, 2003 11:19 pm

:P

OBJAWIENIA część 25


Kolejne dni Max spędzał według nowego rozkładu. Każdego ranka pojawiał się godzinę przed rozpoczęciem zajęć w szkole, z kanapką w ręku i zostawał z Liz i Zanderem do chwili kiedy trzeba było wyjść na pierwszą lekcję. Po południu zamiast do pracy, przychodził ze szkolnymi podręcznikami i kiedy dziecko spało przygotowywali się z Liz do końcowych egzaminów. Kiedy chłopczyk budził się, Max pomagał go przewijać, trzymał go po karmieniu i nawet mył go podczas asystowania Liz przy wieczornej kąpieli. Prowadzili swobodne, niezobowiązujące rozmowy ograniczając się do tematów dotyczących szkoły i Zandera, zręcznie omijając wszystko, co mogło dotyczyć ich związku.

Do następnego weekendu rodzice przestali komentować wizyty Maxa. Liz tak przyzwyczaiła się do tych regularnych odwiedzin, że było to dla niej niespodzianką kiedy w sobotę rano Max nie pojawił się. Nakarmiła już i przebrała Zandera kiedy usłyszała dochodzące z kuchni głosy i czekając na Maxa wyszła żeby do nich dołączyć. Jednak zamiast niego natknęła się w kuchni na swoją matkę i panią Evans rozkładające kubeczki do kawy i cynamonowe rogaliki.

- Dzień dobry, Liz - przywitała się mama Maxa – Jak dzisiaj mój wnuk ?

- Świetnie – odpowiedziała Liz – Obawiam się że znowu zasnął, jak zawsze. Gdybym wiedziała, że....

- Bez obaw moja droga. Miło nam się gawędzi z twoją mamą. Na pewno obudzi się zanim wyjdę – wskazała jej miejsce obok siebie – Dołączysz do nas ?

- Musiałabym mieć monitor. Myślę...

- Max musiał wcześnie pójść do pracy – przerwała jej pani Evans z uśmiechem pełnym zrozumienia – Mam ścisłe instrukcje aby upewnić się, że przynajmniej jedno zjesz – dodała. Wyciągnęła z pudełka rogalik i położyła go na talerzyku.

- Chcesz soku ? – zapytała matka podnosząc się od stołu.

- Nie wstawaj. Zaraz wracam.

Wróciła do pokoju i zatrzymała się nad Zanderem, sprawdzając czy jest dobrze zakryty i czy leży na środku łóżka. Od kilku dni stał się bardzo ruchliwy, machał rączkami i nóżkami i ale chociaż nie mógłby się jeszcze sam przewrócić był w stanie rozkopać się do końca. Upewniona że jest dokładnie opatulony chwyciła monitor i wróciła do kuchni.

- Cudownie pachną – oceniła schylając się nad pudełkiem, kiedy nalewała sok – Tata chyba nie widział jak je pani przemyciła. Zdecydowanie nie są z Crashdown.

Pani Evans śmiała się – Masz rację, po drodze zatrzymałam się przy piekarni Olsena. Coś mi mówiło, że ucieszyłabyś się z małej odmiany.

Liz skinęła głową, a mały uśmiech skrzywił jej wargi kiedy dosiadała się do matki i pani Evans – Jestem chora jak widzę jajka i naleśniki.

- Mówiłam Maxowi żeby niczego nie zamawiał w kawiarni. Tak jakbyśmy nie mieli w kredensie dobrych, płatków zbożowych – skomentowała matka Liz.

Pani Evans podniosła brwi – Mój syn próbuje odpokutować. Pozwól mu.

- Nie musi niczego takiego robić – powiedziała spokojnie Liz.

Dwie kobiety wymieniły spojrzenia kiedy Liz zaczęła wiercić się na krześle. Wreszcie matka Liz wstała i włożyła filiżankę do zlewozmywaka – Wybacz Diane ale obowiązki wzywają.

- Mamo, chyba nie planowałaś pracować dzisiaj rano, prawda ? – zapytała Liz.

- Karen dzwoniła, że jest chora i obawiam się że będę musiała ją zastąpić.

- Wiem jak to jest, Nancy – powiedziała pani Evans – Ja także zboczyłam ze swojej drogi i pożegnałam się z wieloma marzeniami.

- Dobrze. Liz, kochanie zawołaj jak będę potrzebna.

- Poradzę sobie mamo.

Matka wyszła a Liz podniosła się i dolała kawy pani Evans.

- Och, dziękuję, Liz. Mogłam sięgnąć po to sama.

- To przysługa za cynamonowe rogaliki – Liz uśmiechnęła się biorąc z talerza lepki przysmak.

- Widzę, że bardzo ci to było potrzebne – długo popijała kawę. Odstawiła filiżankę na spodeczek – Jak idzie, skarbie?

Liz skubnęła kawałek ciasta i wzruszyła ramionami - Nieźle. Jestem zmęczona ale to normalne.

- Max powiedział, że zakończysz szkołę z resztą uczniów ?

- Tak. Dyrektor szkoły na Florydzie pomógł mi więc mam zaliczenia ze wszystkich przedmiotów.

- Co w następnym roku ?

Liz westchnęła - Jeszcze nie wiem - Max i ja trochę rozmawialiśmy o tym. Powinnam tak zaplanować wszystko moje zajęcia żebym miała lekcje rano wtedy zatrudnienie opiekunki do dziecka byłoby tańsze, ale nie mogę dalej nie pracować, więc to jest problem - potrząsnęła głową – Mam jeszcze czas żeby o tym pomyśleć.

- Razem z Philipem rozmawialiśmy o tym wczoraj wieczorem. Mam pewną propozycję, jeżeli nie masz nic przeciwko temu.

- Dlaczego miałabym mieć ? Do czego doszliście ?

Mama Maxa upiła łyk kawy – No więc, Philip jest na etapie zatrudnienia dodatkowego prawnika w swojej firmie. Nagromadziło się tak wiele spraw, że potrzebują fachowej pomocy. Prawnika na pełnym etacie.

- Myślałam, że pani się tym zajmuje ? – Liz zmarszczyła brwi.

- Och, nie kochanie. Mają już jednego etatowego pracownika, a ja przychodzę na kilka godzin codziennie przygotować dokumenty i przelewy. Ale oprócz prawnika z którym teraz współpracuję, zatrudnią jeszcze jednego. Więc powiedziałam, żeby Philip zaczął szukać.

- Nie chce pani pracować na pełnym etacie ?

- Nie chodzi o godziny ale o przebywanie ze sobą – odpowiedziała pani Evans – Widziałam zbyt wiele małżeństw, niszczących się nawzajem przez zbyt częste przebywanie ze sobą. Kiedy zaczynałam pracować z Philipem wiadomo było, że nie będę pracować z nim dłużej niż cztery godziny w tygodniu, chyba że zachodziła taka koniecznośc – zmarszczyła nos – Bardzo go kocham ale gdyby było inaczej, pozabijalibyśmy się nawzajem.

- Do czego pani zmierza ?

- Jeżeli ty i Max zgodzicie się, chciałabym od jesieni zaopiekować się Zanderem. Może być nawet wcześniej, jeżeli będziesz potrzebowała ale najpierw Philip musi zatrudnić kogoś na moje miejsce.

- Naprawdę ? Mogłaby pani to zrobić ?

Pani Evans uśmiechnęła się łagodnie - Oczywiście. Bardzo bym się ucieszyła, Liz – na moment twarz jej posmutniała – Wiesz, że adoptowaliśmy Maxa i Isabel, kiedy oboje byli już w wieku szkolnym. Byli dla nas jak dar od Boga i dziękuję mu za nich codziennie, ale ja zawsze pragnęłam maleńkiego dziecka. To byłaby prawdziwa radość móc pomóc ci.

Liz przegryzła wargę próbując wyobrazić sobie codzienne rozstawanie się na kilka godzin ze swoim dzieckiem aby mogła pójść do szkoły. Pomysł był przygnębiający ale wiedziała, że to tylko na jakiś czas. Zostało tyle spraw do rozważenia, takich jak ewentualne rozwijanie mocy u Zandera i kto mógłby opiekować się dzieckiem gdyby żadne z nich nie mogło tego robić. Gdyby mogła wybierać to rodzice Maxa byliby najlepsi.

- Bardzo dziękuję – powiedziała Liz. Byłabym bardzo szczęśliwa gdyby to pani się nim opiekowała. Na pewno Max nie będzie się sprzeciwiał ale...

- Wiem. Nie rozmawiałam z nim jeszcze. Może ty zrobisz to pierwsza ?

Liz popijała sok dusząc łzy. Po prostu była wzruszona hojnością pani Evans. Zander uratował ją przed zalewem uczuć, kiedy usłyszała przez monitor niosące się ciche gruchanie. Śmiała się.

- Jakby się ktoś obudził –powiedziała do mamy Maxa – Chodźmy zobaczyć co robi.

*******

- Liz, spędzasz cały czas w mieszkaniu – powiedziała Maria – Zejdź na chwilę ze mną do kawiarni.

- A co zrobić z dzieckiem ? – westchnęła.

- Weź go ze sobą. Przecież to nie słoń. Dla mnie jest do udźwignięcia – upominała ją przyjaciółka.

- Na dole jest taki hałas i pachnie jak w smażalni – grymasiła Liz.

- Na pół godziny – namawiała ją Maria - Wtedy Michael kończy zmianę i będziesz miała nas z głowy. Potem będziesz robić co ci się podoba.

Liz przewróciła oczami – Nie leżysz mi na głowie, Maria. Wiesz jak lubię widywać się z tobą. Czasami już mi się niedobrze robi od tego miejsca – przyznała.

- Dlaczego więc nie poprosisz, żeby twoja mama zaopiekowała się Zanderem, a ty mogłabyś czasem wyskoczyć gdzieś w ciągu dnia na kilka godzin ? Wiesz, że ci pomoże. Powinnaś zrobić sobie przerwę.

- Tak naprawdę nie bardzo mam ochotę na wyskakiwanie – Liz wzruszyła ramionami – A poza tym muszę go karmić co dwie godziny.

- Dziecinko, myśl nowocześnie. Zacznij ściągać pokarm.

- Maria !

- No co ? To nie średniowiecze. Nie wynaleźli tego bez powodu – Maria chwyciła ją za rękę i pociągnęła – No chodź. I weźmiesz mi tego małego, tajemniczego i uroczego ?

Liz zachichotała – Wezmę – ujęła go i przytulała do siebie. Zander wtulił nos w zagłębienie jej szyi i spał dalej.

Były w połowie schodów kiedy Liz usłyszała dochodzące z kuchni podniesione męskie głosy. Nie rozróżniała słów ale jasne było, że to Max i Michael.

- Odjęło ci ten cholerny umysł ? – wykrzyknął nagle Michael.

Liz stanęła, zatrzymując ręką schodzącą za nią Marię. Zerknęła na dziecko czy jeszcze tak słodko śpi. .

- Co ? – syknęła Maria.

- Cicho – uspokoiła ją Liz – Bez trudu pokonała resztę schodów i zakręt do kuchni ale nawet kiedy wytężała słuch niewiele słyszała oprócz cichego szmeru. Machnęła do Marii żeby do niej dołączyła i weszła do kuchni.

Michael stał przy płycie z łopatką w dłoni wyglądając jakby był zdecydowany uderzyć nią Maxa. A z kolei Max, stał tam z wyrazem jakiegoś szczególnego uporu, kości szczęki poruszały się w sposób, który powodował nerwowość u Liz. Było jasne, że Max czegoś się domagał a Michael to lekceważył. Przyjęła z ulgą, że jeszcze do niczego nie doszło.

- Co się dzieje ? – zapytała łagodnie.

- Nic – odpowiedział Max ale nie spuszczał wzroku z Michaela. Michael w końcu ustąpił zerkając na boki.

- Michael ? – naciskała.

Potrząsnął głową – Zapytaj Nieustraszonego Przywódcy. – mruknął. Skończę burgery – klepał po kotletach ze złością aż głośno skwierczały.

- Jesteśmy komitetem powitalnym ? – zażartowała Maria wychylając się zza Liz.

Kiedy Max wreszcie się odwrócił, twarz mu złagodniała – Hej – jego oczy odpłynęły w kierunku dziecka – Wziąć go ?

- Pewnie – Liz podała mu Zandera. Ostrożnie ułożyła główkę na ramieniu Maxa – Więc – ciągnęła mierząc oczami Maxa i Michaela – Już dobrze ?

- Tak – odpowiedział po chwili Michael – Wspaniale.

- Wspaniale.. – powtórzyła Liz – No więc dobrze. Max, zabierzmy go na górę zanim przesiąknie zapachem cebuli.

- OK – zgodził się. Wyszedł z kuchni zostawiając w pozostałych w poczuciu lekkiej niepewności.

Liz dała znać Marii, żeby spróbowała popracować nad Michaelem a sama poszła za Maxem. Czekał przed zamkniętymi drzwiami, trzymając w objęciach Zandera.

- Zamknięte – powiedział kiedy uniosła brwi.

Liz śmiała się – Przecież cię nie zatrzymuję .

- Mam zajęte obie ręce – podniósł odrobinę dziecko.

- Prawda – sięgnęła do zamka i wpuściła go do pokoju.

Po otuleniu Zandera, Max osunął się na podłogę opierając plecy o brzeg łóżka. Liz poczuła się dziwnie siedząc przy biurku i widząc go z góry. Przysiadła więc obok starając się zachować odległość i skrzyżowała nogi. Uderzyło ją, że kiedy to robiła wyglądał jakby mu było przykro, gdy pod jego oczami mościła się wygodnie, z daleka od niego. Ostatnią rzeczą jaką potrzebował to była jakaś nowa konfrontacja nad którą by rozmyślał.

- Więc, co to było z Michaelem ? – zapytała.

Max wzruszył ramionami – Różnica zdań.

- Myślałam, że już jest lepiej między wami.

- Bo jest – westchnął – Nie wiem - przesunął dłonią po włosach i odchylił głowę do tyłu – Czasem myślę że nasze kontakty polegają na ciągłych sprzeczkach. Ale jest lepiej.

- Cieszę się. Bo kilka minut temu nie wyglądało na to.

- Ostatnio sporo rozmawiamy. Przeważnie na temat poprzedniej wiosny. To działa oczyszczająco.

- A czego dotyczyły sprawy z poprzedniej wiosny ?

- Dokładnie....jego podejścia do mnie i mojej reakcji. Jego zachowania kiedy potrzebowałem pomocy w pewnej sprawie.

- Jakiej sprawie ?

Max zamknął oczy - Tess.

- Och.

- Ja...przyszedłem do niego któregoś wieczoru, kiedy całowałem się z Tess na deszczu – miał spięty głos.

- Max, nie musisz o tym wspominać.

- Nie, ale chcę....powiedziałem Michaelowi, że było w zachowaniu Tess coś niedobrego. I o tym jak wtedy czułem się z nią.

- Co mówił ? – zapytała łagodnie.

Max otworzył oczy i rzucił jej cierpki uśmiech – Ogólnie można powiedzieć, że nie był zbyt sympatyczny. W każdym bądź razie nawrzucaliśmy sobie nawzajem, podobnie jak teraz. I obaj wiemy, że musimy nad tym panować. To wszystko.

- Ale brzmi obiecująco.

- Mam nadzieję. Więc chcesz dalej się uczyć ?

Wytrącona z rytmu przez nagłą zmianę tematu, Liz zaważyła, że wstaje już i kieruje się do drzwi, zanim zdążyła otworzyć usta, żeby mu odpowiedzieć.

- Poczekaj, gdzie idziesz ?

- Zostawiłem moje książki przy schodach – zatrzymał się w wyjściu.

- Wstrzymaj się na chwilę. Jest coś o czym musimy porozmawiać.

- OK – wrócił do pokoju – O czym ?

- Dzisiaj rano była tu twoja mama.

- Wiem. Cynamonowe rogaliki – powiedział z uśmiechem.

Poczuła ciepło na policzkach – Tak, dzięki – Liz była zaskoczona, że potrafi rumienić się przy czymś tak niewinnym.

– W każdym razie zaofiarowała się że zajmie się Zandrem, kiedy zacznie się jesienny semestr.

- Naprawdę ? – zmarszczył brwi. Wrócił do pokoju i znowu usiadł – A co z jej pracą u taty ?

Liz wzruszyła ramionami – Mają chyba zamiar zatrudnić nowego prawnika na cały etat.

Twarz mu się rozjaśniła – Prawda. Zapomniałem o nim. Jessie czy jakoś tak. Zaczyna pracę od czerwca.

- Co o tym myślisz ?

- O opiece mojej mamy nad dzieckiem ? - ściągnął na krótko brwi – To chyba niezłe rozwiązanie. Nie potrzebowalibyśmy wynajmować opiekunki do dziecka i opłacać jej. Żadne z nas nie musiało by gimnastykować się przy dopasowywaniu szkolnych planów. Jesteś zadowolona z tego powodu ?

- Oczywiście. To znaczy, kocham twoją mamę, Max. Jest fantastyczna. Ale jeżeli Zander zacznie...no wiesz ? Zmieniać kolory albo coś równie podobnego.

Max znowu się zamyślił – Nie wiem. Nie ma takiej możliwości żeby się wcześniej dowiedzieć.

- Trzeba liczyć się z ryzykiem.

- A jaki mamy inny wybór ? Zatrudnienie opiekunki do dziecka byłoby bardziej ryzykowne. Albo je podejmiemy albo jedno z nas zrezygnuje ze szkoły żeby zająć się dzieckiem, ale ja tego nie widzę.

- To prowadzi do kolejnego pytania. A gdybyśmy wtajemniczyli twoją matkę ? Albo ją przygotujemy na taką ewentualność albo nie mówimy nic, siedzimy cicho i krzyżujemy palce, żeby się nie wydało.

- Liz, znasz moją odpowiedź – Max przechylił lekko głowę i przykuł ją ciemnym spojrzeniem – To niebezpieczne mówić komukolwiek.

- A bezpieczne jest nic nie robić ?

Przeciągnął rękami po twarzy – Co powiedział Michael po tym, kiedy ujawnił Valentiemu całą prawdę ?

Liz przełknęła, wiedząc do czego to odnosił – Nigdy już nie będzie bezpiecznie – szepnęła.

- Dokładnie – popatrzył na śpiące dziecko – Na razie mamy maj. Dlaczego nie możemy przejść mostu kiedy do niego podchodzimy. Wiele spraw może się jeszcze wydarzyć pomiędzy tą chwilą a wrześniem.

Nie mogła wiedzieć co, ale to nie było ważne. Żadne z nich nie znało odpowiedzi – Dobrze – zgodziła się.

*********

Dwa dni później Liz obudziła na dźwięk otwieranego okna sypialni. Serce zaczęło bić mocno kiedy leżała znieruchomiała przyciskając do siebie syna. Nad głową miała jarzące się cyfry budzika na godzinie 3:11.

Miękki, szeleszczący dźwięk zbiegł się z odgłosem stóp uderzających o podłogę i zamykanym oknem. Ktokolwiek wspiął się na balkon, próbował poruszać się cicho ale jego oddech był nienaturalnie ciężki. Liz czuła, że skręca jej się żołądek. Odwróciła głowę i dostrzegła intruza.

- Max ? - szepnęła w ciemność.

- Nie chciałem cię obudzić – miał ochrypły głos, niepewne ruchy kiedy podchodził do niej.

- Co się stało ? – zapytała. Usiadła ostrożnie i sięgnęła do małej, nocnej lampki. Mdłe światło rozjaśniło pokój i zaczęła mrugać oczami – Boże, co z tobą ?

- Świetnie – szepnął. Twarz miał wilgotną i zaczerwienioną jakby całą drogę biegł – Tylko....- potrząsnął głową i sięgnął drżącą ręką do oczu – Miałem koszmarny sen. Był taki prawdziwy.

- Chodź – nagliła przesuwając się na środek łóżka i robiąc mu miejsce – Usiądź. Coś ci podać ? Może wody ?

- Już dobrze. Chciałem się tylko upewnić, że...- zamarł. Jego pociemniałe, przestraszone oczy wbiły się w nią, kiedy tak stał niespokojnie w nogach łóżka, jakby przed czymś uciekał.

- Czujemy się dobrze – szepnęła – Bezpiecznie – dodała bez namysłu. Kiedy się wzdrygnął, wiedziała że utrafiła w czuły punkt – Chcesz o tym rozmawiać ?

Max potrząsnął głową ale nie poruszył się.

Przyglądała mu się przez chwilę – Chcesz zostać ? - zapytała w końcu, nie cierpiąc że zabrzmiało to tak niezdecydowanie.

Cisza zawisła pomiędzy nimi. I wtedy, kiedy była pewna, że odejdzie, Max popatrzył w dół – To będzie w porządku ? – zapytał głosem boleśnie spokojnym.

- Tak.

- Dobrze, tylko na chwilę – zrzucił buty i wolno przeszedł na drugą stronę łóżka.

Liz odchyliła prześcieradło, przyciągnęła blisko Zandera, odwróciła się tak, żeby mogła ramieniem objąć dziecko. Łóżko ugięło się za nią i czuła jak Max wyciąga się ostrożnie żeby jej nie potrącić. Przez kilka minut leżeli nieruchomo, zanim Liz nie odprężyła się i nie ułożyła pleców wzdłuż jego ciała. Łóżko było zbyt wąskie aby spać obok siebie bez dotykania więc pozwoliła sobie na śmiałość.

Po chwili Max wyciągnął rękę, objął ją i przyciągnął bezpiecznie do siebie. Jego dłoń przesunęła się tam gdzie trzymała Zandera a palce splotły się z jej palcami. Czuła jak jego oddech porusza jej włosy, klatka piersiowa wznosiła się i opadała – ciągle zbyt szybko.

- Dobrze się czujesz ? – wyszeptała.

- Cii . Śpij.

Świtało kiedy poczuła, że wysuwa się z łóżka. Miała zamknięte oczy gdy nakładał buty. Nie widziała ale czuła, że zatrzymał się i wpatrywał się w nią długą chwilę zanim nie opuścił pokoju w ten sam sposób w jaki przyszedł.

Cdn.

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Fri Nov 21, 2003 12:10 am

Eluś jak mogłaś ??? :(
Jutro mam TAAAAAAAAAKI sprawdzian z matmy a tu kolejna część Objawienia, przecież sobie nie daruję i zamiast uczyć się stereometrii muszę przeczytać :D

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri Nov 21, 2003 12:30 am

W takim razie dorzucę jeszcze fanart, chyba pasujący do 25 części. Tylko spokojnie, Emily prowadzi nas bardzo delikatnie przez związek Maxa i Liz.

Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Fri Nov 21, 2003 9:06 am

Eluuś, dzięki! I za fanart, i za kolejną część... Jak to miło czytać sobie przed szkołą :wink: Właśnie się dowiedziałam, że w połowie grudnia mam jakże czarujący egzamin z francuskiego... i Objawienia cudownie działają :wink:
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Fri Nov 21, 2003 12:02 pm

Ela dzięki- i odcinek i fanatr sa przepiękne...cieszę się, ze Max, po złym śnie, szukał ukojenia własnie u Liz...i cóż- ciekawe czy dalej ma zamiar udawać, ze opiekuje się Zanderem tylko w poczuciu obowiązku :roll:
Swoją drogą, w am. fanficach dotyczacych pierwszej polowy 2 sezonu, zawsze pojawia sie wątek Maxa biegnącego w nocy do Liz, bo przysnił mu sie Pierce i Biały Pokój...tego chyba nie było w serialu? Albo mi coś umknęło...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Fri Nov 21, 2003 7:32 pm

Kiedy będzie kolejna część???
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 12 guests