T: Tułacze dusze [by EmilyluvsRoswell]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Tak jak obiecałam, dziś kolejny rozdział.
Tułacze dusze" 10
Myślę, że tak naprawdę nigdy nie zastanawiałam się nad tym jak bardzo odejście Michaela i Isabel poruszyło moich przyjaciół. Nie- przekreślam te słowa. Brzmią egoistycznie i nieczule, nie to miałam na myśli. Oczywiście, że myślałam o nich i piekle przez jakie przeszli- przecież byli moimi najlepszymi przyjaciółmi. Widziałam, że oboje byli samotni,że cierpieli- i nienawidziłam tej świadomości. Obserwowałam Marię, gdy wynurzała sie z głębiny, w każdym znaczeniu tego słowa i gdy wreszcie postawiła stopę na suchym, pewnym lądzie, była już inną kobietą. Mniej otwartą, już nie tak samo waleczną jak dawniej. To nie była manifestacja ale musieli to zauważyć ci, którzy ją kochali. Widziałam to i jestem pewna że Alex również. On z kolei stał się bardziej otwarty i odważniejszy. Tak jakby rekompensował tym sobie dawne pragnienie ukrycia się i biernej obserwacji świata z bezpiecznego dystansu. Wiedziałam, ze w pewnym sensie jest to dobry znak ale wyczuwałam w tym nutę fałszu, tak jakby jego popularność była nazbyt dla niego oczywista.
Chcę powiedzieć, ze nigdy tak naprawdę nie starałam się analizować ich związków. Nie wystarczająco dogłębnie. Myślę, że to naturalne. A raczej- byłoby to naturalne, gdyby były to typowo ludzkie związki, zamiast międzygalaktycznych romansów. Ale prawda jest taka, że zbyt łatwo ich zaszufladkowałam. Ich relacje przebiegały w sposób nieco burzliwy przez cały okres szkoły średniej. Michael i Maria wiecznie o coś się sprzeczali, a poziom ich kłótni był tak zróżnicowany, ze nikt tak naprawde nie brał ich poważnie. Czasami było to istotne- jak wtedy gdy Michael obawiał się o życie Marii, a czasem była to czysta imaginacja- jak te wszystkie brednie związane z Courtney. Przyczyny nie miały wiekszego znaczenia. Ich nastroje były jak klimat w niektórych miastach- jeśli nie podoba ci się pogoda, poczekaj godzinę, a nastąpią zmiany. Musieliśmy w końcu pogodzić się z myślą, że oni poprostu uwielbiali się kłócić. Zapewne był to sposób wyrażania uczuć, bo nikt nie wątpił, ze się kochali.
Alex i Isabel byli nieprzewidywalni.Nigdy sie nie kłócili, nawet nie podnosili głosów na siebie. Ich przyjaźń była trwała, jak żadna inna więź tworząca ich związek. To Isabel była niechętna pogłębianiu ich relacji, pragnąc umawiać się od czasu do czasu z innymi facetami, choc zawsze były to jednorazowe wyjścia. Czułam narastającą w Alexie frustrację, wobec tej trwającej latami sytuacji, ale wykazywał się cierpliwością niespotykaną u żadnej innej znanej mi osoby. I najwyraźniej to popłaciło. W okolicy Świąt, w ostatniej klasie, Alex i Isabel byli znowu parą. Ale tym razem było inaczej...stabilniej. Pernamentnie stabilnie. Tak jakby Isabel zawsze wiedziała, że nikt inny nie potrafiłby jej zrozumieć tak jak rozumiał ją Alex, ale musiał on poczekać, aż ona osiągnie pułap pewnej świadomości. Czasem zastanawiałam się, czy nie bylo tak, ponieważ kochała go i pragnęła uchronić ich oboje przed nieuchronną separacją?
Wciąż, znając ich historie i obserwując związki rozkwitające na moich oczach, nigdy tak naprawde nie miałam pojęcia, jak głęboko sięgały ich uczucia. Stanowili pary ale nie różnili sie od tych, które znałam z codziennego życia. Być może wróżyłam im dłuższą przyszłość, ponieważ łączyły nas wspólne tajemnice, ale wciąż byli inni. I kiedy mówię "inni" mam na myśli- inni niż ja. Mój związek z Maxem był unikalny- nic czego doświadczyli Maria i Alex nie było tym, czym były moje przeżycia.
Zdaję sobie sprawę jak to zabrzmiało- niewiarygodnie zarozumiale. Ale czy zazwyczaj nie obsadzamy siebie w głównych rolach, kreując nasze własne historie? Ja z pewnościa i to w nie jeden sposób. To naturalne. I nie twierdzę, że Max albo ja byliśmy ważniejsi od pozostałych, nigdy tak nie myślałam. Ale to, czego z nim doświadczyłam, pozostało w sferze niedostepnej dla innych. Chociażby sposób, w jaki zbliżyliśmy sie do siebie w dniu w którym zostałam postrzelona...Wszystko wydarzyło się w jednej chwili. I już nic nigdy nie mogło być normalne, dla żadnego z nas. I nie było. Były światła, wizje i ofiary tak niewyobrażalne, że byłam pewna, iż przyniosą zgubę mojej duszy. Ponieważ przeznaczeniem Maxa było być przywódcą, a ja byłam zmuszona stać sie inną osobą Czy byliśmy razem, czy też rozdzielał nas los, zawsze wierzyłam, że jestem to winna Maxowi-by być lepszym człowiekiem...Mysleć nie tylko o nas, ponieważ tak wiele zależało od decyzji, które podejmiemy. Maxa i mnie łączyła więź, o jakiej nigdy nawet nie śniłam...w której istnienie nie dawałam wiary...i to w moim wyobrażeniu, czyniło nas wyjątkowymi.
Zawsze myślałam, że jeśli Maria albo Alex doświadczą czegoś... niezwykłego w swoich związkach, wspomną mi o tym. Max i ja stanowiliśmy pewien rodzaj...chomików doświadczalnych, jeśli miedzy nami wydarzyło sie coś niespotykanego, pozostali dowiadywali się o tym zdumiewająco szybko. Było to jedyne zjawisko, jakie wciąż dzieliło nas na dwie, różne grupy- ludzi i Obcych, a ja i Max odkrywaliśmy prawdę przed naszymi słuchaczami. Kiedy kochaliśmy się po raz pierwszy, szczegóły szybko zostały upublicznione. Rozumiem, dlaczego było to nieuniknione, ale nie czyniło mnie to szczęśliwszą, ponieważ musiałam podzielić się czymś, co pragnęłam zachować w pamięci jako osobiste wspomnienie. Byłabym jeszcze mniej zachwycona, gdyby sie okazało że jesteśmy jedynymi, zmuszonymi się uzewnętrzniać.
To wszystko sprawiało, że uwierzyłam, iż dla Marii i Alexa ból po rozstaniu z Michaelem i Isabel jest łatwiejszy do zniesienia, niż moje samotne cierpienie po odejściu Maxa. Cząstka mnie żyła w przekonaniu, ze więź łącząca mnie i Maxa była najsilniejsza, ponieważ tyle razam przeszliśmy, ponieważ nasze dusze były złączone, poniewaź, tak jak powiedziała Maria, byliśmy bratnimi duszami. Ale powinnam była wiedzieć, ze miłości nie można porównywać. Każde uczucie jest inne, wyjatkowe i niepowtarzalne. I jest to prawdą uniwersalną.
- Znasz mnie- powiedziała miękko Lexie, jej głos był zduszony, gdyż przytulała twarz do ramienia Alexa.
Alex delikatnie przesunął dłonią po rozluźnionym warkoczu dziewczynki.
- Masz oczy swojej mamy- odparł z prostotą.
Lexie odsunęła się, na dziecięcej buzi malował sie poważny wyraz.
- Mama powiedziała, ze mam twój usmiech.
- Coś podobnego! Zaraz się przekonamy- Alex delikatnie połaskotał dziewczynke pod brodą i Lexie zachichotała, promienny uśmiech rozjasnił całą jej twarz. Alex odpowiedział uśmiechem. Uderzająco podobnym.
- Wygląda na to, ze ma rację. Jak zawsze- odparł.
Liz zadrżała, zdając sobie sprawę, że użył czasu teraźniejszego i widząc, że na krótką chwile podniósł wzrok, tak jakby pragnął odnaleść w kawiarnianym tłumie znajomą twarz. Liz instynktownie spojrzała na Maxa i stwierdziła, ze przygląda się uważnie Alexowi. Jego oczy były smutne.
- Dlaczego nie przeniesiemy sie na zaplecze?- zasugerowała szybko, zastnanawiając się co zrobi, jesli to wszystko zakończy się katastrofą.
- Mario? Możesz dodać coś do naszych zamówień? Na co macie ochotę? - zwróciła się do Alexa i Lexie- co powiesz na grilowany ser?- spytała dziewczynkę- lubisz?
Lexie potaknęła.
- Tak, poproszę- odparła z wyszukaną grzecznością.
Liz usmiechnęła się i spojrzała na Marię, kóra potaknęła i zsunęła się ze swojego krzesła.
- Alex?- spytała Maria- jak zwykle?
- Hm? Tak tak, oczywiście. Dziękuję- odparł, podnosząc Lexie i ruszył w stronę zaplecza, z córką wspartą na swoim biodrze, tak swobodnie, jakby robił to każdego dnia jej krótkiego życia.
Maria zwróciła się do Maxa, który wpatrywał się w Alexa i Lexie.
- Max? Co chcesz na lunch? Max?
Liz delikatnie musnęła ramie przyjaciółki i potrząsnęła głową.
- Poprostu zamów mu Księżycowego Burgera- powiedziała-za moment przyjdę i weźmiemy napoje.
- W porządku- odparła Maria, spoglądając z niepokojem na Maxa, po czym poszła po zamówienia.
- Max?- Liz ujęła jego dłoń i ścisnęła ją delikatnie- choć Max. Idziemy.
Jej miękkki dotyk sprawił, że opuścił wzrok i spojrzał prosto w jej oczy.
- Skąd on wiedział? I jak ja mu o tym powiem? Boże, Liz...- przesunął dłonią po twarzy- bitwy, które stoczyłem, były łatwiejsze od tego- wyszeptał, raczej do siebie, niz do niej.
- Musisz mu powiedziec Max. On nie może tego usłyszeć od Lexie. To nie byłoby w porządku, dla żadnego z nich.
Jej słowa najwyraźniej przywróciły mu świadomość. Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.
- Masz rację- odparł w końcu.
Weszli do pokoju i zastali Alexa siedzącego na kanapie, z Lexie na kolanach. Maria zatrzymała się w drzwiach, wyraźnie podejmując bohaterskie wysiłki by nie wybuchnąć płaczem.
- Alex?- zaczął Max.
Alex spojrzał na niego wyczekująco.
- Jak się masz Max?- spytał- minęło sporo czasu.
- To prawda- odparł.
Alex najwyraźniej nie zauważył, że zlekceważył jego pytanie.
- Jak...czują się wszyscy? Wróciliście?- jego ton był zarazem pełen rezerwy, jak i nadziei. Liz wyczuła napięcie Maxa, w niemej odpowiedzi na to pytanie. Przez dłuższą chwilę nikt nie przemówił.
- Alex, skąd wiedziałeś?- Maria przezrwała milczenie- mam na myśli Lexie. I jak mogłeś nam o tym nie powiedzieć- jej głos podniósł się ledwo zauważalnie, oczy zalśniły w zapowiedzi gniewu.
- Nie wiedziałam Mario- odparł Alex, uśmiechając się ze smutkiem- poprostu...domysliłem się. Chyba. Nie byłem pewien. Ostatniej nocy, kiedy Isabel i ja...nie mieliśmy żadnego zabezpieczenia. Ona nie chciała. Powiedziała że chce podjąć to ryzyko- jego spojrzenie spoczęło na małej dziewczynce- mieliśmy szczęście.
- Więc rozpoznałeś ją i....?- urwała Liz, patrzac na Alexa pytająco.
- I wiedziałem- dokończył za nią. Spojrzał w zamyśleniu na swoją córkę, siedzącą cicho na jego kolanach i przysłuchującą się dyskusji.
- Lexie to zdrobnienie, prawda?- zapytał ją.
- Od Alexandry- uśmiechnęła się nieśmiało Lexie.
- Poznaj Alexandrę Elisabeth Evans Whitman- dodał łagodnie Max.
Alex spojrzał na Liz, po czym przeniósł spojrzenie na Maxa, jego oczy rozbłysły.
- Dziękuję- szepnął.
Max milczał przez chwilę.
- Alex? Muszę z tobą porozmawiać...bez świadków- powiedział, spoglądając znacząco na Lexie.
Alex zawahał sie przez krótką chwilę. Skinął głową.
- Jasne- odparł- Lexie, skarbie, zostaniesz z Liz i Marią przez chwilę. Muszę porozmawiać z Maxem.
- Dobrze tato- wyraźnie rozkoszowała się tym nowym tytułem- tylko nie odchodź- dodała, w skupieniu marszcząc brwi.
Alex uśmiechnął się, odgarniając włosy z twarzy córki.
- Nigdzie nie odejdę. Obiecuję- podniósł dziewczynkę i postawił ja na podłodze, jego poważne spojrzenie odszukało Maxa- zmykaj skarbie.
Liz sięgnęła po dłoń dziewczynki.
- Możesz pomóc nam z napojami Lexie.
Lexie ujęła jej dłoń i uśmiechnęła się.
- Widzisz, mówiłam ci, że spotkam mojego tatę.
- Tak, mówiłaś- odparła Liz- choć, idziemy- zerknąwszy z niepokojem na Maxa, skierowała się wraz z Lexie do wyjścia. Maria bez słowa podążyła za nimi.
- Nie znałaś wcześniej Marii, prawda Lexie?- spytała Liz, gdy znalazły sie na zewnątrz.
- Cześć Lexie- uśmiechnęła się Maria, przyklekając, by móc spojrzeć w oczy dziewczynki.
- Znam cię- oznajmiła Lexie- wujek Michael zwykle opowiadał mi o tobie. Zanim on i mama odeszli i wujek wrócił...zmieniony- dodała, marszcząc sie nieznacznie.
- Naprawdę?- spytała Maria- a co ci opowiadał?
- Wszystko. Na przyklad jak porwał cię bo był mu potrzebny twój samochód.
Maria prychnęła.
- No tak. Zostaw Michaela z nieletnim. Natychmiastowa demoralizacja.
- I o tym jak pomogłaś mu, gdy nie miał dokąd iść- kontynuowała Lexie.
Twarz Marii złagodniała.
- Tak powiedział?
Lexie skinęła głową.
- Padał deszcz, a on stał pod twoim oknem, a ty wrzeszczałaś na niego- recytowała jednym tchem- ale potem pozwoliłaś mu wejść do środka.
-- Tak...tak własnie było. Można pomyśleć, ze widziałaś to wszystko na własne oczy- szepnęła Maria.
- Widziałam- odparła Lexie.
- Co? Jak....
- Wizje- przerwała jej cicho Liz. Przysunęła sie bliżej, tak aby jej głos nie był słyszalny dla nikogo poza ich trójką - pokazał jej to poprzez wizje, Mario. Rozmawiasz z małą dziewczynką, która zamiast bajek na dobranoc, poznawała historie o nas, sączone wprost do jej mózgu. Dlatego zna nas wszystkich. Wzrastała z nami. Isabel, Max i Michael zadbali o to.
- Naprawdę?- odetchnęła Maria- opowiedzieli jej o nas? Nie tylko o Alexie?
Liz potaknęła.
- Chcesz zobaczyć?- spytała Lexie- mogę ci pokazać, ale...- rozejrzała się i zniżyła nieco głos- nie tutaj. Za duży tłum- szepnęła, brzmiąc nieoczekiwanie dojrzale.
- W porządku- uspokoiła ją Maria. Powiodła palcem po linii małego noska i delikatnie połaskotała dziewczynkę w brzuch. Lexie zachichotała, całkiem po dziecięcemu i Maria uśmiechnęła się.
- Może później. Opowiesz mi po lunchu, w porządku?
Liz zaczęła nalewać napoje do szklanek, rzucając w stronę zaplecza niespokojne spojrzenia. Nie mogła zapomnieć wyrazu twarzy Maxa, na myśl o nieuchronnej perspektywie rozmowy z Alexem.
Głos Marii wyrwał ją z zamyślenia.
- Liz? Moze zajrzysz na zaplecze? Ja mogę to dokończyć.
Liz uśmiechnęła sie z wdzięcznością. Czasami zapominała, jak wazna jest obecność osoby, ktora zna cię od wieków.
- Dziękuję- szepnęła- wrócę za minutkę.
- Nie śpiesz się- odparła Maria.
- Poprostu...zdaję sobie sprawę, ze to będzie dla niego ciężkie. Dla nich obu.
- Wiem Liz. Poprostu idź.
Liz pomknęła na zaplecze. Gdy zatrzymała się w drzwiach, stało sie dla niej jasne, ze Alex juz wie. Obaj mężczyźni byli bladzi i milczący. Alex siedział na kanapie, wpatrując się w przestrzeń, podczas gdy Max przysiadł na schodach prowadzących do mieszkania, z głową wspartą na dłoniach. Kiedy drzwi zamknęły się za jej plecami, Max podniósł wzrok.
- Pomyślałam, ze możesz potrzebować wsparcia- rzekła miękko.
Max odwrócił sie do Alexa, dając jej do zrozumienia, że to on potrzebuje prawdziwego wsparcia, choc z punktu widzenia Liz, nie bylo to takie pewne.
- Alex?- ujęła jego dłoń, czując jej przejmujące zimno - dobrze się czujesz?
- Nie wiem- odparł powoli- to wszystko chyba jeszcze do mnie nie dotarło.
- Rozumiem.
- Ujrzałem Lexie i zdałem sobie sprawę, kim jest...i pomyslałem "Weszcie. Wrócili". Nawet nie zadałem sobie pytania, dlaczego to Max ja przyprowadził, a nie Isabel. Poprostu...byłem zbyt szczęśliwy- dodał cierpko- nawet kiedy przyszlismy tu, i zacząlem sie domyślać, ze być może Isabel nie wróciła z nimi, sądziłem, ze to tylko opóźnienie. Nie wyobrażałem sobie, że...- potrzasnął głową, niezdolny, by mówić dalej.
- Tak mi przykro Alex- powiedziała Liz- wiem, ze to straszny wstrząs- objęła go ramieniem, i wyczuła, że drży- wiesz, ze ona chciała wrócić do ciebie- dodała delikatnie, gładząc jego plecy łagodnym ruchem.
- Wiem- odparł- Max mi powiedział- wiem, że bez wzgledu na wszystko. Ale to nie zmienia niczego- spojrzał wreszcie na nią, jego oczy lśniły od łez- nie pojmuję własnych uczuć. Cząstka mnie szaleje ze szczęścia, bo mam córkę, ale kiedy pomyślę o Isabel...o tym że nigdy juz jej nie przytulę...że nie bedzie jej przy mnie, gdy Lexie bedzie dorastać....Liz, nie wiem co powinienem czuć- jego głos się załamał.
- Ciii- szepnęła Liz, obejmując go mocno i przyciskając do siebie- skąd miałbyś wiedzieć? To wszystko dzieje sie tak szybko...potrzebujesz czasu. Będziemu przy tobie...wszyscy- szeptała, lekceważąc własne łzy i kołysząc go w sposób, w jaki wczesniej kołysał własną córkę.
- Kiedy ochodziła, przyrzekła, ze wróci. Powiedziała, ze nie mogłaby odejść na zawsze, po tym wszystkim co razem przeszliśmy, by być razem- powiedział- było jej przykro, ze musi mnie prosić, abym na nią czekał...jeszcze trochę, jak obiecała. To wystarczyło. Jej słowo. Ponieważ ona nigdy mnie nie okłamała, wiesz? Zawsze była ze mną całkowicie szczera.
- Alex...
- Nie Liz, to prawda. Nawet jeśli chciała żebyśmy pozostali wyłącznie przyjaciółmi, nigdy tego nie ukrywała. Dlatego wiedziałem, ze naprawde mnie kochała, gdy w końcu mi to wyznała- szepnął- dlatego tez wiedziałem, ze wróci... pewnego dnia. Tak jakby było to wogóle możliwe...-urwał, tak jakby sens własnych słów w końcu do niego dotarł- Boże Liz...ona naprawde odeszła...- przywarł do niej rozpaczliwie, kryjąc twarz na jej ramieniu i dreszcz wstrzasnął jego ciałem.
- Och Alex- szepnęła Liz, przytulając go mocniej.
Uslyszała cichy dźwięk od strony schodów i uniosła wzrok, spoglądając ponad ramieniem Alexa. Zobaczyła Maxa, podnoszacego sie powoli i idącego w stronę drzwi. Spojrzał na nia przelotnie i nie potrafiła odczytac wyrazu jego oczu. Na krótką chwilę ich spojrzenia sie spotkały i Liz poczuła desperackie pragnienie, by pójść za nim. Mimo to, siedziała bez ruchu, podczas gdy Max skinął głową w niemym podziękowaniu i zniknął za drzwiami kawiarni, pozostawiajac ją w ramionach Alexa.
cdn....
Tułacze dusze" 10
Myślę, że tak naprawdę nigdy nie zastanawiałam się nad tym jak bardzo odejście Michaela i Isabel poruszyło moich przyjaciół. Nie- przekreślam te słowa. Brzmią egoistycznie i nieczule, nie to miałam na myśli. Oczywiście, że myślałam o nich i piekle przez jakie przeszli- przecież byli moimi najlepszymi przyjaciółmi. Widziałam, że oboje byli samotni,że cierpieli- i nienawidziłam tej świadomości. Obserwowałam Marię, gdy wynurzała sie z głębiny, w każdym znaczeniu tego słowa i gdy wreszcie postawiła stopę na suchym, pewnym lądzie, była już inną kobietą. Mniej otwartą, już nie tak samo waleczną jak dawniej. To nie była manifestacja ale musieli to zauważyć ci, którzy ją kochali. Widziałam to i jestem pewna że Alex również. On z kolei stał się bardziej otwarty i odważniejszy. Tak jakby rekompensował tym sobie dawne pragnienie ukrycia się i biernej obserwacji świata z bezpiecznego dystansu. Wiedziałam, ze w pewnym sensie jest to dobry znak ale wyczuwałam w tym nutę fałszu, tak jakby jego popularność była nazbyt dla niego oczywista.
Chcę powiedzieć, ze nigdy tak naprawdę nie starałam się analizować ich związków. Nie wystarczająco dogłębnie. Myślę, że to naturalne. A raczej- byłoby to naturalne, gdyby były to typowo ludzkie związki, zamiast międzygalaktycznych romansów. Ale prawda jest taka, że zbyt łatwo ich zaszufladkowałam. Ich relacje przebiegały w sposób nieco burzliwy przez cały okres szkoły średniej. Michael i Maria wiecznie o coś się sprzeczali, a poziom ich kłótni był tak zróżnicowany, ze nikt tak naprawde nie brał ich poważnie. Czasami było to istotne- jak wtedy gdy Michael obawiał się o życie Marii, a czasem była to czysta imaginacja- jak te wszystkie brednie związane z Courtney. Przyczyny nie miały wiekszego znaczenia. Ich nastroje były jak klimat w niektórych miastach- jeśli nie podoba ci się pogoda, poczekaj godzinę, a nastąpią zmiany. Musieliśmy w końcu pogodzić się z myślą, że oni poprostu uwielbiali się kłócić. Zapewne był to sposób wyrażania uczuć, bo nikt nie wątpił, ze się kochali.
Alex i Isabel byli nieprzewidywalni.Nigdy sie nie kłócili, nawet nie podnosili głosów na siebie. Ich przyjaźń była trwała, jak żadna inna więź tworząca ich związek. To Isabel była niechętna pogłębianiu ich relacji, pragnąc umawiać się od czasu do czasu z innymi facetami, choc zawsze były to jednorazowe wyjścia. Czułam narastającą w Alexie frustrację, wobec tej trwającej latami sytuacji, ale wykazywał się cierpliwością niespotykaną u żadnej innej znanej mi osoby. I najwyraźniej to popłaciło. W okolicy Świąt, w ostatniej klasie, Alex i Isabel byli znowu parą. Ale tym razem było inaczej...stabilniej. Pernamentnie stabilnie. Tak jakby Isabel zawsze wiedziała, że nikt inny nie potrafiłby jej zrozumieć tak jak rozumiał ją Alex, ale musiał on poczekać, aż ona osiągnie pułap pewnej świadomości. Czasem zastanawiałam się, czy nie bylo tak, ponieważ kochała go i pragnęła uchronić ich oboje przed nieuchronną separacją?
Wciąż, znając ich historie i obserwując związki rozkwitające na moich oczach, nigdy tak naprawde nie miałam pojęcia, jak głęboko sięgały ich uczucia. Stanowili pary ale nie różnili sie od tych, które znałam z codziennego życia. Być może wróżyłam im dłuższą przyszłość, ponieważ łączyły nas wspólne tajemnice, ale wciąż byli inni. I kiedy mówię "inni" mam na myśli- inni niż ja. Mój związek z Maxem był unikalny- nic czego doświadczyli Maria i Alex nie było tym, czym były moje przeżycia.
Zdaję sobie sprawę jak to zabrzmiało- niewiarygodnie zarozumiale. Ale czy zazwyczaj nie obsadzamy siebie w głównych rolach, kreując nasze własne historie? Ja z pewnościa i to w nie jeden sposób. To naturalne. I nie twierdzę, że Max albo ja byliśmy ważniejsi od pozostałych, nigdy tak nie myślałam. Ale to, czego z nim doświadczyłam, pozostało w sferze niedostepnej dla innych. Chociażby sposób, w jaki zbliżyliśmy sie do siebie w dniu w którym zostałam postrzelona...Wszystko wydarzyło się w jednej chwili. I już nic nigdy nie mogło być normalne, dla żadnego z nas. I nie było. Były światła, wizje i ofiary tak niewyobrażalne, że byłam pewna, iż przyniosą zgubę mojej duszy. Ponieważ przeznaczeniem Maxa było być przywódcą, a ja byłam zmuszona stać sie inną osobą Czy byliśmy razem, czy też rozdzielał nas los, zawsze wierzyłam, że jestem to winna Maxowi-by być lepszym człowiekiem...Mysleć nie tylko o nas, ponieważ tak wiele zależało od decyzji, które podejmiemy. Maxa i mnie łączyła więź, o jakiej nigdy nawet nie śniłam...w której istnienie nie dawałam wiary...i to w moim wyobrażeniu, czyniło nas wyjątkowymi.
Zawsze myślałam, że jeśli Maria albo Alex doświadczą czegoś... niezwykłego w swoich związkach, wspomną mi o tym. Max i ja stanowiliśmy pewien rodzaj...chomików doświadczalnych, jeśli miedzy nami wydarzyło sie coś niespotykanego, pozostali dowiadywali się o tym zdumiewająco szybko. Było to jedyne zjawisko, jakie wciąż dzieliło nas na dwie, różne grupy- ludzi i Obcych, a ja i Max odkrywaliśmy prawdę przed naszymi słuchaczami. Kiedy kochaliśmy się po raz pierwszy, szczegóły szybko zostały upublicznione. Rozumiem, dlaczego było to nieuniknione, ale nie czyniło mnie to szczęśliwszą, ponieważ musiałam podzielić się czymś, co pragnęłam zachować w pamięci jako osobiste wspomnienie. Byłabym jeszcze mniej zachwycona, gdyby sie okazało że jesteśmy jedynymi, zmuszonymi się uzewnętrzniać.
To wszystko sprawiało, że uwierzyłam, iż dla Marii i Alexa ból po rozstaniu z Michaelem i Isabel jest łatwiejszy do zniesienia, niż moje samotne cierpienie po odejściu Maxa. Cząstka mnie żyła w przekonaniu, ze więź łącząca mnie i Maxa była najsilniejsza, ponieważ tyle razam przeszliśmy, ponieważ nasze dusze były złączone, poniewaź, tak jak powiedziała Maria, byliśmy bratnimi duszami. Ale powinnam była wiedzieć, ze miłości nie można porównywać. Każde uczucie jest inne, wyjatkowe i niepowtarzalne. I jest to prawdą uniwersalną.
- Znasz mnie- powiedziała miękko Lexie, jej głos był zduszony, gdyż przytulała twarz do ramienia Alexa.
Alex delikatnie przesunął dłonią po rozluźnionym warkoczu dziewczynki.
- Masz oczy swojej mamy- odparł z prostotą.
Lexie odsunęła się, na dziecięcej buzi malował sie poważny wyraz.
- Mama powiedziała, ze mam twój usmiech.
- Coś podobnego! Zaraz się przekonamy- Alex delikatnie połaskotał dziewczynke pod brodą i Lexie zachichotała, promienny uśmiech rozjasnił całą jej twarz. Alex odpowiedział uśmiechem. Uderzająco podobnym.
- Wygląda na to, ze ma rację. Jak zawsze- odparł.
Liz zadrżała, zdając sobie sprawę, że użył czasu teraźniejszego i widząc, że na krótką chwile podniósł wzrok, tak jakby pragnął odnaleść w kawiarnianym tłumie znajomą twarz. Liz instynktownie spojrzała na Maxa i stwierdziła, ze przygląda się uważnie Alexowi. Jego oczy były smutne.
- Dlaczego nie przeniesiemy sie na zaplecze?- zasugerowała szybko, zastnanawiając się co zrobi, jesli to wszystko zakończy się katastrofą.
- Mario? Możesz dodać coś do naszych zamówień? Na co macie ochotę? - zwróciła się do Alexa i Lexie- co powiesz na grilowany ser?- spytała dziewczynkę- lubisz?
Lexie potaknęła.
- Tak, poproszę- odparła z wyszukaną grzecznością.
Liz usmiechnęła się i spojrzała na Marię, kóra potaknęła i zsunęła się ze swojego krzesła.
- Alex?- spytała Maria- jak zwykle?
- Hm? Tak tak, oczywiście. Dziękuję- odparł, podnosząc Lexie i ruszył w stronę zaplecza, z córką wspartą na swoim biodrze, tak swobodnie, jakby robił to każdego dnia jej krótkiego życia.
Maria zwróciła się do Maxa, który wpatrywał się w Alexa i Lexie.
- Max? Co chcesz na lunch? Max?
Liz delikatnie musnęła ramie przyjaciółki i potrząsnęła głową.
- Poprostu zamów mu Księżycowego Burgera- powiedziała-za moment przyjdę i weźmiemy napoje.
- W porządku- odparła Maria, spoglądając z niepokojem na Maxa, po czym poszła po zamówienia.
- Max?- Liz ujęła jego dłoń i ścisnęła ją delikatnie- choć Max. Idziemy.
Jej miękkki dotyk sprawił, że opuścił wzrok i spojrzał prosto w jej oczy.
- Skąd on wiedział? I jak ja mu o tym powiem? Boże, Liz...- przesunął dłonią po twarzy- bitwy, które stoczyłem, były łatwiejsze od tego- wyszeptał, raczej do siebie, niz do niej.
- Musisz mu powiedziec Max. On nie może tego usłyszeć od Lexie. To nie byłoby w porządku, dla żadnego z nich.
Jej słowa najwyraźniej przywróciły mu świadomość. Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.
- Masz rację- odparł w końcu.
Weszli do pokoju i zastali Alexa siedzącego na kanapie, z Lexie na kolanach. Maria zatrzymała się w drzwiach, wyraźnie podejmując bohaterskie wysiłki by nie wybuchnąć płaczem.
- Alex?- zaczął Max.
Alex spojrzał na niego wyczekująco.
- Jak się masz Max?- spytał- minęło sporo czasu.
- To prawda- odparł.
Alex najwyraźniej nie zauważył, że zlekceważył jego pytanie.
- Jak...czują się wszyscy? Wróciliście?- jego ton był zarazem pełen rezerwy, jak i nadziei. Liz wyczuła napięcie Maxa, w niemej odpowiedzi na to pytanie. Przez dłuższą chwilę nikt nie przemówił.
- Alex, skąd wiedziałeś?- Maria przezrwała milczenie- mam na myśli Lexie. I jak mogłeś nam o tym nie powiedzieć- jej głos podniósł się ledwo zauważalnie, oczy zalśniły w zapowiedzi gniewu.
- Nie wiedziałam Mario- odparł Alex, uśmiechając się ze smutkiem- poprostu...domysliłem się. Chyba. Nie byłem pewien. Ostatniej nocy, kiedy Isabel i ja...nie mieliśmy żadnego zabezpieczenia. Ona nie chciała. Powiedziała że chce podjąć to ryzyko- jego spojrzenie spoczęło na małej dziewczynce- mieliśmy szczęście.
- Więc rozpoznałeś ją i....?- urwała Liz, patrzac na Alexa pytająco.
- I wiedziałem- dokończył za nią. Spojrzał w zamyśleniu na swoją córkę, siedzącą cicho na jego kolanach i przysłuchującą się dyskusji.
- Lexie to zdrobnienie, prawda?- zapytał ją.
- Od Alexandry- uśmiechnęła się nieśmiało Lexie.
- Poznaj Alexandrę Elisabeth Evans Whitman- dodał łagodnie Max.
Alex spojrzał na Liz, po czym przeniósł spojrzenie na Maxa, jego oczy rozbłysły.
- Dziękuję- szepnął.
Max milczał przez chwilę.
- Alex? Muszę z tobą porozmawiać...bez świadków- powiedział, spoglądając znacząco na Lexie.
Alex zawahał sie przez krótką chwilę. Skinął głową.
- Jasne- odparł- Lexie, skarbie, zostaniesz z Liz i Marią przez chwilę. Muszę porozmawiać z Maxem.
- Dobrze tato- wyraźnie rozkoszowała się tym nowym tytułem- tylko nie odchodź- dodała, w skupieniu marszcząc brwi.
Alex uśmiechnął się, odgarniając włosy z twarzy córki.
- Nigdzie nie odejdę. Obiecuję- podniósł dziewczynkę i postawił ja na podłodze, jego poważne spojrzenie odszukało Maxa- zmykaj skarbie.
Liz sięgnęła po dłoń dziewczynki.
- Możesz pomóc nam z napojami Lexie.
Lexie ujęła jej dłoń i uśmiechnęła się.
- Widzisz, mówiłam ci, że spotkam mojego tatę.
- Tak, mówiłaś- odparła Liz- choć, idziemy- zerknąwszy z niepokojem na Maxa, skierowała się wraz z Lexie do wyjścia. Maria bez słowa podążyła za nimi.
- Nie znałaś wcześniej Marii, prawda Lexie?- spytała Liz, gdy znalazły sie na zewnątrz.
- Cześć Lexie- uśmiechnęła się Maria, przyklekając, by móc spojrzeć w oczy dziewczynki.
- Znam cię- oznajmiła Lexie- wujek Michael zwykle opowiadał mi o tobie. Zanim on i mama odeszli i wujek wrócił...zmieniony- dodała, marszcząc sie nieznacznie.
- Naprawdę?- spytała Maria- a co ci opowiadał?
- Wszystko. Na przyklad jak porwał cię bo był mu potrzebny twój samochód.
Maria prychnęła.
- No tak. Zostaw Michaela z nieletnim. Natychmiastowa demoralizacja.
- I o tym jak pomogłaś mu, gdy nie miał dokąd iść- kontynuowała Lexie.
Twarz Marii złagodniała.
- Tak powiedział?
Lexie skinęła głową.
- Padał deszcz, a on stał pod twoim oknem, a ty wrzeszczałaś na niego- recytowała jednym tchem- ale potem pozwoliłaś mu wejść do środka.
-- Tak...tak własnie było. Można pomyśleć, ze widziałaś to wszystko na własne oczy- szepnęła Maria.
- Widziałam- odparła Lexie.
- Co? Jak....
- Wizje- przerwała jej cicho Liz. Przysunęła sie bliżej, tak aby jej głos nie był słyszalny dla nikogo poza ich trójką - pokazał jej to poprzez wizje, Mario. Rozmawiasz z małą dziewczynką, która zamiast bajek na dobranoc, poznawała historie o nas, sączone wprost do jej mózgu. Dlatego zna nas wszystkich. Wzrastała z nami. Isabel, Max i Michael zadbali o to.
- Naprawdę?- odetchnęła Maria- opowiedzieli jej o nas? Nie tylko o Alexie?
Liz potaknęła.
- Chcesz zobaczyć?- spytała Lexie- mogę ci pokazać, ale...- rozejrzała się i zniżyła nieco głos- nie tutaj. Za duży tłum- szepnęła, brzmiąc nieoczekiwanie dojrzale.
- W porządku- uspokoiła ją Maria. Powiodła palcem po linii małego noska i delikatnie połaskotała dziewczynkę w brzuch. Lexie zachichotała, całkiem po dziecięcemu i Maria uśmiechnęła się.
- Może później. Opowiesz mi po lunchu, w porządku?
Liz zaczęła nalewać napoje do szklanek, rzucając w stronę zaplecza niespokojne spojrzenia. Nie mogła zapomnieć wyrazu twarzy Maxa, na myśl o nieuchronnej perspektywie rozmowy z Alexem.
Głos Marii wyrwał ją z zamyślenia.
- Liz? Moze zajrzysz na zaplecze? Ja mogę to dokończyć.
Liz uśmiechnęła sie z wdzięcznością. Czasami zapominała, jak wazna jest obecność osoby, ktora zna cię od wieków.
- Dziękuję- szepnęła- wrócę za minutkę.
- Nie śpiesz się- odparła Maria.
- Poprostu...zdaję sobie sprawę, ze to będzie dla niego ciężkie. Dla nich obu.
- Wiem Liz. Poprostu idź.
Liz pomknęła na zaplecze. Gdy zatrzymała się w drzwiach, stało sie dla niej jasne, ze Alex juz wie. Obaj mężczyźni byli bladzi i milczący. Alex siedział na kanapie, wpatrując się w przestrzeń, podczas gdy Max przysiadł na schodach prowadzących do mieszkania, z głową wspartą na dłoniach. Kiedy drzwi zamknęły się za jej plecami, Max podniósł wzrok.
- Pomyślałam, ze możesz potrzebować wsparcia- rzekła miękko.
Max odwrócił sie do Alexa, dając jej do zrozumienia, że to on potrzebuje prawdziwego wsparcia, choc z punktu widzenia Liz, nie bylo to takie pewne.
- Alex?- ujęła jego dłoń, czując jej przejmujące zimno - dobrze się czujesz?
- Nie wiem- odparł powoli- to wszystko chyba jeszcze do mnie nie dotarło.
- Rozumiem.
- Ujrzałem Lexie i zdałem sobie sprawę, kim jest...i pomyslałem "Weszcie. Wrócili". Nawet nie zadałem sobie pytania, dlaczego to Max ja przyprowadził, a nie Isabel. Poprostu...byłem zbyt szczęśliwy- dodał cierpko- nawet kiedy przyszlismy tu, i zacząlem sie domyślać, ze być może Isabel nie wróciła z nimi, sądziłem, ze to tylko opóźnienie. Nie wyobrażałem sobie, że...- potrzasnął głową, niezdolny, by mówić dalej.
- Tak mi przykro Alex- powiedziała Liz- wiem, ze to straszny wstrząs- objęła go ramieniem, i wyczuła, że drży- wiesz, ze ona chciała wrócić do ciebie- dodała delikatnie, gładząc jego plecy łagodnym ruchem.
- Wiem- odparł- Max mi powiedział- wiem, że bez wzgledu na wszystko. Ale to nie zmienia niczego- spojrzał wreszcie na nią, jego oczy lśniły od łez- nie pojmuję własnych uczuć. Cząstka mnie szaleje ze szczęścia, bo mam córkę, ale kiedy pomyślę o Isabel...o tym że nigdy juz jej nie przytulę...że nie bedzie jej przy mnie, gdy Lexie bedzie dorastać....Liz, nie wiem co powinienem czuć- jego głos się załamał.
- Ciii- szepnęła Liz, obejmując go mocno i przyciskając do siebie- skąd miałbyś wiedzieć? To wszystko dzieje sie tak szybko...potrzebujesz czasu. Będziemu przy tobie...wszyscy- szeptała, lekceważąc własne łzy i kołysząc go w sposób, w jaki wczesniej kołysał własną córkę.
- Kiedy ochodziła, przyrzekła, ze wróci. Powiedziała, ze nie mogłaby odejść na zawsze, po tym wszystkim co razem przeszliśmy, by być razem- powiedział- było jej przykro, ze musi mnie prosić, abym na nią czekał...jeszcze trochę, jak obiecała. To wystarczyło. Jej słowo. Ponieważ ona nigdy mnie nie okłamała, wiesz? Zawsze była ze mną całkowicie szczera.
- Alex...
- Nie Liz, to prawda. Nawet jeśli chciała żebyśmy pozostali wyłącznie przyjaciółmi, nigdy tego nie ukrywała. Dlatego wiedziałem, ze naprawde mnie kochała, gdy w końcu mi to wyznała- szepnął- dlatego tez wiedziałem, ze wróci... pewnego dnia. Tak jakby było to wogóle możliwe...-urwał, tak jakby sens własnych słów w końcu do niego dotarł- Boże Liz...ona naprawde odeszła...- przywarł do niej rozpaczliwie, kryjąc twarz na jej ramieniu i dreszcz wstrzasnął jego ciałem.
- Och Alex- szepnęła Liz, przytulając go mocniej.
Uslyszała cichy dźwięk od strony schodów i uniosła wzrok, spoglądając ponad ramieniem Alexa. Zobaczyła Maxa, podnoszacego sie powoli i idącego w stronę drzwi. Spojrzał na nia przelotnie i nie potrafiła odczytac wyrazu jego oczu. Na krótką chwilę ich spojrzenia sie spotkały i Liz poczuła desperackie pragnienie, by pójść za nim. Mimo to, siedziała bez ruchu, podczas gdy Max skinął głową w niemym podziękowaniu i zniknął za drzwiami kawiarni, pozostawiajac ją w ramionach Alexa.
cdn....
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
A mnie wzruszył ten fragment
Tam, na Antarze mała dziewczynka poznawała ludzi tak bliskich sercu Maxa Michaela i Izabel. Jakby wiedzieli, że kiedyś wrócą. Chcieli jej pokazać tych których kochali i którzy teraz i kiedyś będą częścią jej zycia. Piękne...- Wizje- przerwała jej cicho Liz. Przysunęła sie bliżej, tak aby jej głos nie był słyszalny dla nikogo poza ich trójką - pokazał jej to poprzez wizje, Mario. Rozmawiasz z małą dziewczynką, która zamiast bajek na dobranoc, poznawała historie o nas, sączone wprost do jej mózgu. Dlatego zna nas wszystkich. Wzrastała z nami. Isabel, Max i Michael zadbali o to.
Ok, przepraszam za przerwę..ale po powrocie z zajęć zastaje rozkosznych braciszków okupujacych komputer, a wieczorem moja mama uklada pasjansa aaaaa!
"Tułacze dusze" odc 11
Trudno jest mi uzmysłowić sobie, kiedy tak naprawdę powrócilismy do noramalnego życia. Niektóre uczucia dojrzewają stopniowo, az do dnia w ktorym stwierdzasz ostatecznie, że się zmieniłeś. W przypadku Alexa i Marii, odkrywałam zachodzące w nich powolne zmiany dzięki pozornie błahym, niewielkim wskazówkom. Rozdzielały nas tysiące mil i nie mogłam tak poprostu spojrzeć na nich by odczytac prawdę ukrytą w ich oczach. Ale wyczuwałam to w naszych telefonach i mailach- nagła zmiana tematu, wypełniona bólem chwila milczenia, wzajemne wspomnienia...Stałam się emocjonalnym detektywem.
Z nich dwojga, to Alex szybciej sie pozbierał, ale jak sądzę, było to do przewidzenia biorąc pod uwagę, ze nie przeżył tak głębokiego załamania jak Maria. Starał sie patrzeć na życie ze swoistej perspektywy, nie zatonąć w świecie w ktorym wszystko wydawało się takie irracjonalne. Ale nie potrafił ukryć swojego bólu. Nie do końca. Odbierałam telefony od niego, wczesnym rankiem zanim jeszcze wybiegłam na zajęcia, i rozmawialismy wtedy zawsze az do chwili gdy musiałam opuścić bursę. Czesto zdarzało się, ze wędrowałam przez kampus, w niedopiętym płaszczu, nie mogąc oderwać się od słuchawki. Coś nakazywało mi rozmawiać z nim do ostatniej mozliwej chwili. Podczas naszych rozmów nigdy nie wspominał o Isabel, ani nawet o Roswell. Zazwyczaj rozmawialismy o zwyczajnych, codziennych problemach, naszym zyciu w collegu, szkole, książkach, współlokatorach.Czasami któreś z nas widziało dobry film albo słyszało nową kapelę, i dyskutowalismy o tym. Wiedziałam, że z racji różnic czasowych w Colegium Technicznym zegar wskazuje porę wczesniejszą o trzy godziny, niz na Harvardzie. Jesli więc o godzinie siódmej rano budził mnie dźwięk telefonu, wiedziałam, ze musiało dziać sie coś złego. W końcu Alex wyznał mi, że powrócił do zwyczaju nocnego wpatrywania się w gwiazdy. Zaraz potem zmienił temat, ale znaczenie tej wiadomosci było dla mnie oczywiste.
Więc kiedy upłynął cały semestr, a ja nie odbierałam juz porannych telefonów, zrozumiałam że Alex stał się silniejszy. Nie znaczy to, ze przestał śledzić gwiazdy na niebie. Wiedziałam, że zawsze bedzie to kochał, tak samo jak ja nigdy nie ucieknę moim marzeniom. Jednak nie odczuwał juz wiecej tej niezwykłej więzi z drugim człowiekiem, jaka nawiązuje sie po wielu godzinach wspolnego wpatrywania się w nocne niebo. Powoli wracał do rzeczywistości. Zaczynał żyć na nowo.
Tak naprawdę upewniłam się co do tego później, kiedy Alex ostatecznie odzyskał równowagę i zaczął żyć pełnią życia. W czasie, gdy duże kompanie komputrowe zaczęły sie starać o jego zatrudnienie. Byc moze ja i Maria nie doceniałyśmy w pełni geniuszu Alexa aż do chwili gdy zaczęto nawiązywac z nim te kontakty. Nieoczekiwanie w jego życiu pojawili się ważniacy w typie tych, których widuje się na okładkach magazynów z gatunku "Wired" czy " Fortune", gotowi by walczyć o niego i zaszczepiać jego umiejetności w swoich korporacjach. To był czysty obłęd, przypominający aukcję na bazarze. Obietnice wysokich pensji i pełne animuszu przechwałki dodawały wszystkiemu smaku. I Alex pozwolił sie porwać. Dzwonił do nas pod pretekstem wspólnego upajania się sukcesem, ale jego głos nieodmiennie zdradzał wewnętrzne zdumienie.
Ale stawał się coraz doskonalszym graczem. Brylował, lawirował i pracował dla jednych przeciwko drugim. Wydawało się że kompanie były równie zaangażowane w trzymanie go z dala od konkurencji, jak w zdobywanie jego współpracy. Ostatecznie Alex wylądował szczęśliwie z imponującą pensją, apartamentem na Manhattanie i zasobami czasu zarezerwowanego na urlop, nie wspominając o wielu innych mozliwościach, na których wspomnienie jego oczy zapalały sie szczególnym blaskiem. Ale najbardziej bezcenny był jego nieustajacy entuzjazm. Kiedy dzwonił, by powiadomić mnie o podpisanej przez siebie umowie, po jego głosie rozpoznawałam jak bardzo był podekscytowany, a jego radość nie miała wiele wspolnego z czerpanymi przez niego korzysciami. Ta chwila stanowiła niejako kuluminacje wszystkiego, przez co Alex przeszedł od dnia, w którym poznał prawdę o Obcych, żyjących w Roswell. Po raz pierwszy mógł wykorzystac swieżo zdobytą pewnosć siebie, osiagając spektakularne rezultaty. I choc byłam pewna, ze zastanawiał się nad tym co powiedziałaby Isabel, i czy byłaby z niego dumna, będąc u jego boku, nie pozwolił tym myślom zdusić swojego szczęścia.
W przypadku Marii trudniej było powiedzieć, co czuje. Zawsze była gotowa snuć nowe marzenia i realizować nieoczekiwane pomysły. Kiedy byłyśmy dziećmi, zdawało sie że ma miliony planów- rzeczy ktore pragnęłaby zrobić, albo zobaczyć- a ich lista zmieniała sie przewaznie dwa razy w tygodniu. Jednego dnai pragnęła być tancerką baletową i podróżować po stolicach Europy, innego planowała safari, albo podróż w dół rzeki Missisipi. Jej sny wypełniały marzenia o magicznych drogach ucieczki z Roswell, o uczynieniu swojego zycia bogatszym. Więc kiedy minął najcięzszy szok po odejściu Michaela i miała juz za sobą okres samodestrukcji, było jeszcze trudniej stwierdzić dokąd podąży na fali swoich marzeń. Czasami zastanawiałam się, czy jej niekończące się sny nie były sposobem ucieczki, czy poprostu nie pragnęła pozostawać w nieustannym ruchu, tak by nie starczyło juz czasu by zdać sobie sprawę, jak bardzo przerażała ją samotność.
Podczas pierwszego roku po wyjeździe moim i Alexa, Maria stawiała czoła rzeczywistości kazdego dnia. Zapisała się na kursy wieczorowe, pomagała swojej matce w sklepie. Wzięła dodatkowe zmiany w Crashdown, odrabiając zadania w czasie przerw. Tak jakby obawiała sie zatrzymać na chwilę, by pomysleć. Tak jak obiecała, regularnie wysyłała mi maile, ale jej wiadomosci zawsze były niezobowiązujące i pełne wdzieku- zabawne, wypełnione plotkami notki, zachowujace pewnien dystans. Za każdym razem gdy do niej dzwoniłam, podtrzymywała ten ton. Jakgdyby nie ufała sobie na tyle, by móc ze mną swobodnie rozmawiać. Jej głos był zbytnio ożywiony i pobrzmiewał w nim obronny ton, nie śmiałam wypytywac ją o prawdę, wyczuwając nieme ostrzeżenie, abym nie oczekiwała odpowiedzi. Nigdy nie spytałam. Zamiast tego podejmowałam jej grę, podtrzymujac lekką, zabawną rozmowę. Ale wciąż nasłuchiwałam.
Sadziłam, ze kursy geologii to jej zwyczajowy, nagły zryw. Coś, co do reszty wypełni jej czas i uniemozliwi rozmyślanie. Ale zaskoczyła mnie. Przeszła do nastepnego kursu, ktory stanowił preludium do zajęć jubilerskich. Kiedy rozpoczęłam ostatni rok studiów, Maria zebrła imponujaca kolekcję ukonczonych kursów. Zakochała sie w tworzeniu bizuterii, w każdym aspekcie tej sztuki. Cudownie było słuchac jej paplaniny o kamieniach, kryształach i tajnikach obróbki. Przyznam się ze cząstka mnie była rozbawiona widokiem mojej przyjaciołki w masce spawacza, ale cieszyłam sie razem z nią. I odczułam ulgę. Wyglądało na to, ze u kresu swej ucieczki odnalazła wreszcie coś, co miało dla niej prawdziwe znaczenie.
Telefon zadzwonił w listopadzie, tydzień przed Świętem Dziękczynienia. W tym czasie ignorowałam moje naukowe książki dla rozkoszy mojej pisaniny. Science fiction az się prosi o francusi przekład- i byłam zadowolona, gdy przerwał mi dźwięk telefonu. Nigdy nie zapomnę, jak bardzo Maria była podekscytowana. Wyrzucała z siebie słowa z taka prędkością, ze byłam zmuszona błagać ją, aby się uspokoiła. Nawet całe życie obcowania ze słynnym słowotokiem DeLuki, nie wystarczyłoby mi do zrozumienia jej pokręconej historii. Ostatecznie, po kilku glębokich oddechach i moim nieustannym przymilaniu, była w stanie wydobyć z siebie pare sensownych zdań. Wyglądało na to, ze przed paroma dniami matka Marii zgodziła się wystawić parę jej projektów w swoim sklepie, chociaż zaden z nich nie był związany tematycznie z kosmitami. Maria dała jej pół tuzina kolczyków, kilka bransoletek i naszyjników i Amy umieściła je na niewielkiej przestrzeni obok kasy, zdając sobie sprawę, że za pare tygodni będzie potrzebowała miejsca na wystawie na bardziej tradycyjne ozdoby. To był czysty eksperyment.
W tym punkcie przerwałam Marii i zasypałam ja lawniną gratulacji. Miałam zamiar powiedziec jej jak bardzo jestem szcześliwa i ze jej biżuteria napewno sprzeda się błyskawicznie, gdy Maria powiedziała mi, ze juz zdażyła sie rozejsć. Wszystko, w ciągu trzech dni, i Amy zadzwonila do niej rano, by spytać, czy nie ma zachomikowanego czegoś jeszcze, co mogłaby umieścic na wystawie. Pod koniec Maria dostała zadyszki, co nie zdazało się jej juz od dłuższego czasu. Myślę ze własnie w tej chwili ostatecznie odnalazła swoja drogę- to była ostateczna próba. I nawet jesli nie byłam co do tego pewna, utwierdziłam się w tym mniemaniu podczas Świąt, kiedy Maria zaczęła mówic o rozkreceniu interesu i otwarciu sklepu. Niezaleznieod tego co jeszcze myślała i czuła, cała jej energia była skoncentrowana na nowej karierze, i cudownie było móc ponownie widziec iskierki w jej oczach.
- Więc...co z Michaelem?
Liz oderwała spojrzenie od Alexa i Lexie, siedzących ramie w ramie przy kontuarze, jedzących razem lunch. Wciaż nie była w stanie uwierzyć w łatwość, z jaką Alex odzyskał równowagę. W jednej chwili była pewna, ze całkowicie się załamie, by juz w następnej patrzeć, jak delikatnie oswobodza sie z jej ramion i wraca do głównej sali, by zobaczyc swoją córkę. Teraz chrupał swoją Galaktyczną Mieszankę i udawał, ze podbiera frytki z talerza Lexie, jego przesadnie ożywione spojrzenie zdradzało jednak rzeczywisty stan ducha.
- Słucham?- głos Marii podniósł się ledwo zauważalnie.
Liz zerknęła poprzez długość stołu na swoją przyjaciółkę. Wyglądała na zdeterminowaną, jak gdyby szykowała się do bitwy. Ten szczególny wyraz zawsze gościł na jej twarzy, ilekroć była gotowa burzyć mury, które Michael wznosił wokół siebie, jednak Liz poczuła się zaskoczona, widząc go ponownie.Minęło wiele czasu odkąd Maria po raz ostatni wygladała tak namiętnie i Liz nieoczekiwanie poczuła narastajace w niej samej zmęczenie. Wzruszyła ramionami.
Ale Maria nie zwróciła na to uwagi. Spoglądała teraz wyczekujaco na Maxa, który siedział pomiedzy nimi wpatrując się w milczeniu w swoje jedzenie.Wyglądało to tak, jakby usiłowała wydobyć od niego odpowiedź siłą spojrzenia. Nie spojrzał na nią, dopóki nie powtórzyła kilkakrotnie jego imienia, a nawet wtedy potrzebował chwili, by zebrac myśli.
- Co?- spytał w końcu.
- Michael- powtórzyła- co z nim? Przecież dlatego tutaj jestesmy?
Gdy Max nie odpowiadał, zmarszyła brwi.
- Chyba wrócił do ciebie, po naszym wyjściu?
Max skinął głową.
-Tak. Tuż po waszym wyjściu.- powiedział powoli- ja...podejrzewam ze poprostu czekał gdzies w pobliżu, aby upewnic się, że odeszłyście- dodał.
Maria zawahała się, wyraźnie balansując na granicy wyrzucenia z siebie potoku pytań, w jej zielonych oczach błysnęło zaskoczenie.
- Ach tak- powiedziała cicho.
- Wiedziałaś, ze to nie będzie łatwe- stwierdziła łagodnie Liz.
Maria westchnęła.
- Gdy chodzi o Michaela, nic nie jest łatwe- odwróciła sie do Maxa- jak on sie czuje?
- Tak samo jak przedtem- odparł Max- nie zdażył w pełni sie uspokoić. To dlatego przyszedłem tutaj z Lexie. Moja matka przyprowadziła ją do domu, a ja nie chciałem zostawiać jej samej z Michaelem. Nigdy jej nie skrzywdził- dodał szybko- ale jego widok w tym stanie ja przeraża- jego spojrzenie powędrowało w stronę kontuaru, gdzie Lexie wydmuchiwała bąbelki z coli, ku wyraźnemu rozbawieniu Alexa.
- Nie chciałem zaskoczyć Alexa w ten sposób. Chcialem najpierw z nim porozmawiać.
- Nie mogłes wiedzieć, ze dotrze tutaj tak szybko- powiedziała Liz- poza tym, Lexie nie była dla niego całkowitym zaskoczeniem...
- Jak on sobie z tym radzi? Tak naprawdę?- spytał Max, patrzac na Liz po raz pierwszy od chwili gdy wraz z Alexem opuścili zaplecze.
- Chyba za wcześnie, żeby o tym mówić- odparła, pragnąc go uspokoić, wiedzac jednak ze nie uwierzy w przesłodzona wersje prawdy- jest podekscytowany obecnoscia Lexie, ale wieści o Isabel...nie sądze, by już w pełni do niego dotarły- zawahała sie, przywołując w myślach wspomnienie cichej siły Alexa sześć lat temu, gdy świat jej i Marii zdawał się rozsypywać na kawałki.
- Nic mu nie bedzie Max- odparła po chwili- niezaleznie od tego, jak silny był to cios, on się podniesie.
- Liz ma rację- zgodziła sie Maria- Alex nie pozwoli sobie na załamanie, nie teraz, gdy ma Lexie.
- Więc wracamy do Michaela- odparł cicho Max- nie sądze, ze powinniśmy próbować dzisiaj czegokolwiek. On jest w złej kondycji a my nie możemy naciskać- spojrzał na Marię- jak długo mozesz zostać, zanim wrócisz do Taos?
- Mam zastepstwo przez weekend- odparła- nie ma szans, zebym mogła zostać dłuzej. Nie przed Świętami.
- Rozumiem. Doceniam, ze wogóle przyjechałaś. To wiele dla mnie znaczy.
- Cóż...- spuściła wzrok i zaczęła bawić się swoją słomką- wiedziałeś, ze przyjadę.
- Nie- odparł- nie wiedziałem. Minęło wiele czasu.
- I?- nacisnęła Maria.
- I przez te sześć lat wiele się zmieniło- poruszył się niespokojnie na krześle i zerknął w strone baru- chcę porozmawiać przez chwile z Alexem. Wrócę za moment- podniósł się z krzesła i ruszył do kontuaru.
- Liz? Ma pani jakis pomysł, Pani Naukowiec?- spytała Maria.
- Raczej Pani Ekspert Od Sf- westchnęła Liz.
- Daj spokó Lizzie. Ukończyłaś z wyróżnieniem Biochemię. Nie wmawiaj mi głupot, znam cię juz zbyt długo.
Liz odpowiedziała bladym usmiechem.
- Masz rację. Wciaż licze na to, ze moja wiedza coś mi podpowie. Coś, dzieki czemu będziemy w stanie pomóc Michaelowi. Ale nie wiedząc, co wydarzyło się, gdy był w niewoli, nie jesteśmy w stanie zdziałać zbyt wiele.
- Zastanawiam się...Być może Max wie więcej niż mówi- szepnęła Maria.
Liz zerknęła przez ramię na Maxa, pogrążonego w cichej rozmowie z Alexem. Jego twarz była poważna, tak jak w dniu, w którym przekroczył próg Crashdown. Tak jak zawsze.
- Być może- odparła- być może zobaczył coś, gdy nawiazał więź z Michaelem. Podejrzewał, że moze własnie to, tak bardzo go rozjuszyło- myśl, ze Max pragnie poznać szczegóły jego wspomnień. Być może Max...widział coś.
- Cóż, jedyne co wiem na pewno, to fakt, ze musimy wybrać inną drogę, by dotrzeć do Michaela- głos Marii brzmiał ochryple- nie zniosę dłużej jego widoku, w takim stanie.
- Wiem- odparła Liz, siegając poprzez stół i ściskając delikatnie dłoń przyjaciółki- masz rację. Nic dobrego dla niego z tego nie wyniknie.
Max usiadł z powrotem obok nich.
- Alex chce zabrac Lexie na wieczór- rzekł- pragnie, zeby poznała jego rodziców.
- O, to będzie doprawdy interesujące doświadczenie- mruknęła Maria- ciekawe co im powie? Mam na mysli...Isabel.
- Wersję tak bliska prawdy, jak to tylko mozliwe- odparł Max- powie, ze nie wiedział o istnieniu Lexie, i że Isabel...odeszła. Ma jeszcze sporo szczegółów do opracowania.
- Oczywiscie- powiedziała łagodnie Liz- więc...kiedy znowu sie widzimy? Jutro?
- Jesli tylko mozecie. Alex powiedział, ze z chęcią spotka sie z Michaelem, i że też przyjdzie. Moze byc koło dziesiątej? Postaram sie wysłać gdzieś Lexie z moja matką.
Liz usmiechnęła się i skinęła głową.
- W porządku. Mamy juz plan działania?
- Możemy przedyskutować to rano- odpowiedział Max- kiedy będziemy mogli porozmawiać...swobodniej.
- No tak- Maria uniosła lekko brwi- jasne. Ściany mają uszy i tak dalej...-mruknęła- czyli jutro rano. Przy okazji...
- Twoja mama?- dokończyła Liz.
- Tak...- westchnęła Maria- lepiej powiadomię ją, ze jestem w Roswell zanim dowie sie od kogoś obcego.
- Powiesz jej, dlaczego tu jesteś?- spytała Liz.
- Masz na mysli, czy powiem jej o Michaelu? Jeszcze czego. To młyn na jej wodę. Po za tym- dodała- nie spodziewam się, że zjawi się u jej progu- zerknęła nerwowo na Maxa- jak myslisz? Nie zrobi tego?
- Nie.
- Wujku!- Lexie przemknęła jak wicher przez kawiarnię i wskoczyła Maxowi na kolana, obejmując go mocno za szyję.
- Hej Lexie- odparł, nieco łagodniejszym tonem- skonczyłaś lunch?
- Taa...Teraz idę z tatą do mojej drugiej babci i dziadka- usadowiła sie wygodniej na kolanach Maxa- czy ty też ze mną pójdziesz?- spytała.
Max odgarnął kosmyki włosów z twarzy dziewczynki i przytulił ją, uspokajajaco.
- Cóż...nie miałem takiego zamiaru, ale jesli tylko chcesz.
Lexie przygryzła dolną wargę i pociągnęła Maxa za koszulkę ku sobie, tak by mogła szepnąć mu coś nieśmiało do ucha. Słuchał uwaznie i w końcu skinął głową.
- Obiecuję- powiedział jej- już dobrze? Poczułaś się lepiej?
- Tak- uśmiechneła sie w odpowiedzi.
- Gotowa do wyjścia?- spytał Alex, podchodzac do stołu.
- Gotowa- odparła Lexie, podskakując na kolanach Maxa.
- Wiec ruszamy- Alex zarzucił torbę z laptopem na ramię i wyciągnął rękę do Lexie.
- Alex, nie chcesz wczesniej...zadzwonic do nich? Przygotowac ich, choc trochę?- spytała Liz.
- Będzie dobrze- uspokoił ją.
- Skoro jestes pewny...
Usmiechnął się.
- Jak najbardziej. Pogadamy później, ok?- odwrócił się do Maxa.
- Zobaczymy sie za kilka godzin.
Max skinął głową.
- Powodzenia- powiedział.
- Dziekuję. Za wszystko- w głosie Alexa ożyły emocje.
- Nie musisz mi za nic dziękować- odparł Max. Odwrócił wzrok i delikatnie połaskotał Lexie w nos- na razie.
- Na razie wujku. Cześć Liz. Cześć Mario.
- Miło było cię poznać Lexie- uśmiechnęła się Maria.
- Zobaczymy sie później złotko- dodała Liz- zadzwoń w nocy- szepnęła do Alexa.
Skinął głową w odpowiedzi.
Liz patrzyla w ślad za nimi, dopóki nie opuścili kawiarni.
- Oboje sa tacy kochani- stwierdziła cicho Maria.
- Tak...- przyznała Liz. Spojrzała na Maxa i zauważyła, że odprowadzał wzrokiem Lexie i jej ojca. Panował nad wyrazem swojej twarzy, jak zwykle, ale Liz dostrzegła w jego oczach cień pełnej zadumy tęsknoty.
- Co takiego obiecałes Lexie?- spytała.
- Hm? Och, nic ważnego- odparł, spoglądajac w kierunku drzwi- Powinienem już iść- stwierdził. Wstając, siegnął do kieszeni.
- Schowaj portfel- powiedziała Liz. Spojrzał na nią niepewnie i usmiechnęła się ze smutkiem.
- Niektóre rzeczy nigdy sie nie zmieniają Max. Tak już jest z domem- zerknęła na jego talerz i roześmiała się gorzko- poza tym, nie zjadłeś niczego.
- Dziekuję- powiedział- więc widzimy sie jutro- skinął głową w stronę Marii- dziekuje raz jeszcze- dodał. Odwrócił sie i po chwili zniknął za drzwiami.
- Okay...co to miało być?- spytała Maria- myślałam, że dawny Max był opanowany az do przesady...ale nowy model Maxa jest...poprostu mam wielką ochotę chwycić go i potrząsać nim tak długo, az okaże jakiś rodzaj emocji. Cokolwiek- westchnęła- Liz, co masz zamiar z tym zrobić?
Liz potrzasnęła głową, nie odrywając oczu od Maxa, podążającego samotnie ulicą.
- Chciałabym wiedzieć- szepnęła.
"Tułacze dusze" odc 11
Trudno jest mi uzmysłowić sobie, kiedy tak naprawdę powrócilismy do noramalnego życia. Niektóre uczucia dojrzewają stopniowo, az do dnia w ktorym stwierdzasz ostatecznie, że się zmieniłeś. W przypadku Alexa i Marii, odkrywałam zachodzące w nich powolne zmiany dzięki pozornie błahym, niewielkim wskazówkom. Rozdzielały nas tysiące mil i nie mogłam tak poprostu spojrzeć na nich by odczytac prawdę ukrytą w ich oczach. Ale wyczuwałam to w naszych telefonach i mailach- nagła zmiana tematu, wypełniona bólem chwila milczenia, wzajemne wspomnienia...Stałam się emocjonalnym detektywem.
Z nich dwojga, to Alex szybciej sie pozbierał, ale jak sądzę, było to do przewidzenia biorąc pod uwagę, ze nie przeżył tak głębokiego załamania jak Maria. Starał sie patrzeć na życie ze swoistej perspektywy, nie zatonąć w świecie w ktorym wszystko wydawało się takie irracjonalne. Ale nie potrafił ukryć swojego bólu. Nie do końca. Odbierałam telefony od niego, wczesnym rankiem zanim jeszcze wybiegłam na zajęcia, i rozmawialismy wtedy zawsze az do chwili gdy musiałam opuścić bursę. Czesto zdarzało się, ze wędrowałam przez kampus, w niedopiętym płaszczu, nie mogąc oderwać się od słuchawki. Coś nakazywało mi rozmawiać z nim do ostatniej mozliwej chwili. Podczas naszych rozmów nigdy nie wspominał o Isabel, ani nawet o Roswell. Zazwyczaj rozmawialismy o zwyczajnych, codziennych problemach, naszym zyciu w collegu, szkole, książkach, współlokatorach.Czasami któreś z nas widziało dobry film albo słyszało nową kapelę, i dyskutowalismy o tym. Wiedziałam, że z racji różnic czasowych w Colegium Technicznym zegar wskazuje porę wczesniejszą o trzy godziny, niz na Harvardzie. Jesli więc o godzinie siódmej rano budził mnie dźwięk telefonu, wiedziałam, ze musiało dziać sie coś złego. W końcu Alex wyznał mi, że powrócił do zwyczaju nocnego wpatrywania się w gwiazdy. Zaraz potem zmienił temat, ale znaczenie tej wiadomosci było dla mnie oczywiste.
Więc kiedy upłynął cały semestr, a ja nie odbierałam juz porannych telefonów, zrozumiałam że Alex stał się silniejszy. Nie znaczy to, ze przestał śledzić gwiazdy na niebie. Wiedziałam, że zawsze bedzie to kochał, tak samo jak ja nigdy nie ucieknę moim marzeniom. Jednak nie odczuwał juz wiecej tej niezwykłej więzi z drugim człowiekiem, jaka nawiązuje sie po wielu godzinach wspolnego wpatrywania się w nocne niebo. Powoli wracał do rzeczywistości. Zaczynał żyć na nowo.
Tak naprawdę upewniłam się co do tego później, kiedy Alex ostatecznie odzyskał równowagę i zaczął żyć pełnią życia. W czasie, gdy duże kompanie komputrowe zaczęły sie starać o jego zatrudnienie. Byc moze ja i Maria nie doceniałyśmy w pełni geniuszu Alexa aż do chwili gdy zaczęto nawiązywac z nim te kontakty. Nieoczekiwanie w jego życiu pojawili się ważniacy w typie tych, których widuje się na okładkach magazynów z gatunku "Wired" czy " Fortune", gotowi by walczyć o niego i zaszczepiać jego umiejetności w swoich korporacjach. To był czysty obłęd, przypominający aukcję na bazarze. Obietnice wysokich pensji i pełne animuszu przechwałki dodawały wszystkiemu smaku. I Alex pozwolił sie porwać. Dzwonił do nas pod pretekstem wspólnego upajania się sukcesem, ale jego głos nieodmiennie zdradzał wewnętrzne zdumienie.
Ale stawał się coraz doskonalszym graczem. Brylował, lawirował i pracował dla jednych przeciwko drugim. Wydawało się że kompanie były równie zaangażowane w trzymanie go z dala od konkurencji, jak w zdobywanie jego współpracy. Ostatecznie Alex wylądował szczęśliwie z imponującą pensją, apartamentem na Manhattanie i zasobami czasu zarezerwowanego na urlop, nie wspominając o wielu innych mozliwościach, na których wspomnienie jego oczy zapalały sie szczególnym blaskiem. Ale najbardziej bezcenny był jego nieustajacy entuzjazm. Kiedy dzwonił, by powiadomić mnie o podpisanej przez siebie umowie, po jego głosie rozpoznawałam jak bardzo był podekscytowany, a jego radość nie miała wiele wspolnego z czerpanymi przez niego korzysciami. Ta chwila stanowiła niejako kuluminacje wszystkiego, przez co Alex przeszedł od dnia, w którym poznał prawdę o Obcych, żyjących w Roswell. Po raz pierwszy mógł wykorzystac swieżo zdobytą pewnosć siebie, osiagając spektakularne rezultaty. I choc byłam pewna, ze zastanawiał się nad tym co powiedziałaby Isabel, i czy byłaby z niego dumna, będąc u jego boku, nie pozwolił tym myślom zdusić swojego szczęścia.
W przypadku Marii trudniej było powiedzieć, co czuje. Zawsze była gotowa snuć nowe marzenia i realizować nieoczekiwane pomysły. Kiedy byłyśmy dziećmi, zdawało sie że ma miliony planów- rzeczy ktore pragnęłaby zrobić, albo zobaczyć- a ich lista zmieniała sie przewaznie dwa razy w tygodniu. Jednego dnai pragnęła być tancerką baletową i podróżować po stolicach Europy, innego planowała safari, albo podróż w dół rzeki Missisipi. Jej sny wypełniały marzenia o magicznych drogach ucieczki z Roswell, o uczynieniu swojego zycia bogatszym. Więc kiedy minął najcięzszy szok po odejściu Michaela i miała juz za sobą okres samodestrukcji, było jeszcze trudniej stwierdzić dokąd podąży na fali swoich marzeń. Czasami zastanawiałam się, czy jej niekończące się sny nie były sposobem ucieczki, czy poprostu nie pragnęła pozostawać w nieustannym ruchu, tak by nie starczyło juz czasu by zdać sobie sprawę, jak bardzo przerażała ją samotność.
Podczas pierwszego roku po wyjeździe moim i Alexa, Maria stawiała czoła rzeczywistości kazdego dnia. Zapisała się na kursy wieczorowe, pomagała swojej matce w sklepie. Wzięła dodatkowe zmiany w Crashdown, odrabiając zadania w czasie przerw. Tak jakby obawiała sie zatrzymać na chwilę, by pomysleć. Tak jak obiecała, regularnie wysyłała mi maile, ale jej wiadomosci zawsze były niezobowiązujące i pełne wdzieku- zabawne, wypełnione plotkami notki, zachowujace pewnien dystans. Za każdym razem gdy do niej dzwoniłam, podtrzymywała ten ton. Jakgdyby nie ufała sobie na tyle, by móc ze mną swobodnie rozmawiać. Jej głos był zbytnio ożywiony i pobrzmiewał w nim obronny ton, nie śmiałam wypytywac ją o prawdę, wyczuwając nieme ostrzeżenie, abym nie oczekiwała odpowiedzi. Nigdy nie spytałam. Zamiast tego podejmowałam jej grę, podtrzymujac lekką, zabawną rozmowę. Ale wciąż nasłuchiwałam.
Sadziłam, ze kursy geologii to jej zwyczajowy, nagły zryw. Coś, co do reszty wypełni jej czas i uniemozliwi rozmyślanie. Ale zaskoczyła mnie. Przeszła do nastepnego kursu, ktory stanowił preludium do zajęć jubilerskich. Kiedy rozpoczęłam ostatni rok studiów, Maria zebrła imponujaca kolekcję ukonczonych kursów. Zakochała sie w tworzeniu bizuterii, w każdym aspekcie tej sztuki. Cudownie było słuchac jej paplaniny o kamieniach, kryształach i tajnikach obróbki. Przyznam się ze cząstka mnie była rozbawiona widokiem mojej przyjaciołki w masce spawacza, ale cieszyłam sie razem z nią. I odczułam ulgę. Wyglądało na to, ze u kresu swej ucieczki odnalazła wreszcie coś, co miało dla niej prawdziwe znaczenie.
Telefon zadzwonił w listopadzie, tydzień przed Świętem Dziękczynienia. W tym czasie ignorowałam moje naukowe książki dla rozkoszy mojej pisaniny. Science fiction az się prosi o francusi przekład- i byłam zadowolona, gdy przerwał mi dźwięk telefonu. Nigdy nie zapomnę, jak bardzo Maria była podekscytowana. Wyrzucała z siebie słowa z taka prędkością, ze byłam zmuszona błagać ją, aby się uspokoiła. Nawet całe życie obcowania ze słynnym słowotokiem DeLuki, nie wystarczyłoby mi do zrozumienia jej pokręconej historii. Ostatecznie, po kilku glębokich oddechach i moim nieustannym przymilaniu, była w stanie wydobyć z siebie pare sensownych zdań. Wyglądało na to, ze przed paroma dniami matka Marii zgodziła się wystawić parę jej projektów w swoim sklepie, chociaż zaden z nich nie był związany tematycznie z kosmitami. Maria dała jej pół tuzina kolczyków, kilka bransoletek i naszyjników i Amy umieściła je na niewielkiej przestrzeni obok kasy, zdając sobie sprawę, że za pare tygodni będzie potrzebowała miejsca na wystawie na bardziej tradycyjne ozdoby. To był czysty eksperyment.
W tym punkcie przerwałam Marii i zasypałam ja lawniną gratulacji. Miałam zamiar powiedziec jej jak bardzo jestem szcześliwa i ze jej biżuteria napewno sprzeda się błyskawicznie, gdy Maria powiedziała mi, ze juz zdażyła sie rozejsć. Wszystko, w ciągu trzech dni, i Amy zadzwonila do niej rano, by spytać, czy nie ma zachomikowanego czegoś jeszcze, co mogłaby umieścic na wystawie. Pod koniec Maria dostała zadyszki, co nie zdazało się jej juz od dłuższego czasu. Myślę ze własnie w tej chwili ostatecznie odnalazła swoja drogę- to była ostateczna próba. I nawet jesli nie byłam co do tego pewna, utwierdziłam się w tym mniemaniu podczas Świąt, kiedy Maria zaczęła mówic o rozkreceniu interesu i otwarciu sklepu. Niezaleznieod tego co jeszcze myślała i czuła, cała jej energia była skoncentrowana na nowej karierze, i cudownie było móc ponownie widziec iskierki w jej oczach.
- Więc...co z Michaelem?
Liz oderwała spojrzenie od Alexa i Lexie, siedzących ramie w ramie przy kontuarze, jedzących razem lunch. Wciaż nie była w stanie uwierzyć w łatwość, z jaką Alex odzyskał równowagę. W jednej chwili była pewna, ze całkowicie się załamie, by juz w następnej patrzeć, jak delikatnie oswobodza sie z jej ramion i wraca do głównej sali, by zobaczyc swoją córkę. Teraz chrupał swoją Galaktyczną Mieszankę i udawał, ze podbiera frytki z talerza Lexie, jego przesadnie ożywione spojrzenie zdradzało jednak rzeczywisty stan ducha.
- Słucham?- głos Marii podniósł się ledwo zauważalnie.
Liz zerknęła poprzez długość stołu na swoją przyjaciółkę. Wyglądała na zdeterminowaną, jak gdyby szykowała się do bitwy. Ten szczególny wyraz zawsze gościł na jej twarzy, ilekroć była gotowa burzyć mury, które Michael wznosił wokół siebie, jednak Liz poczuła się zaskoczona, widząc go ponownie.Minęło wiele czasu odkąd Maria po raz ostatni wygladała tak namiętnie i Liz nieoczekiwanie poczuła narastajace w niej samej zmęczenie. Wzruszyła ramionami.
Ale Maria nie zwróciła na to uwagi. Spoglądała teraz wyczekujaco na Maxa, który siedział pomiedzy nimi wpatrując się w milczeniu w swoje jedzenie.Wyglądało to tak, jakby usiłowała wydobyć od niego odpowiedź siłą spojrzenia. Nie spojrzał na nią, dopóki nie powtórzyła kilkakrotnie jego imienia, a nawet wtedy potrzebował chwili, by zebrac myśli.
- Co?- spytał w końcu.
- Michael- powtórzyła- co z nim? Przecież dlatego tutaj jestesmy?
Gdy Max nie odpowiadał, zmarszyła brwi.
- Chyba wrócił do ciebie, po naszym wyjściu?
Max skinął głową.
-Tak. Tuż po waszym wyjściu.- powiedział powoli- ja...podejrzewam ze poprostu czekał gdzies w pobliżu, aby upewnic się, że odeszłyście- dodał.
Maria zawahała się, wyraźnie balansując na granicy wyrzucenia z siebie potoku pytań, w jej zielonych oczach błysnęło zaskoczenie.
- Ach tak- powiedziała cicho.
- Wiedziałaś, ze to nie będzie łatwe- stwierdziła łagodnie Liz.
Maria westchnęła.
- Gdy chodzi o Michaela, nic nie jest łatwe- odwróciła sie do Maxa- jak on sie czuje?
- Tak samo jak przedtem- odparł Max- nie zdażył w pełni sie uspokoić. To dlatego przyszedłem tutaj z Lexie. Moja matka przyprowadziła ją do domu, a ja nie chciałem zostawiać jej samej z Michaelem. Nigdy jej nie skrzywdził- dodał szybko- ale jego widok w tym stanie ja przeraża- jego spojrzenie powędrowało w stronę kontuaru, gdzie Lexie wydmuchiwała bąbelki z coli, ku wyraźnemu rozbawieniu Alexa.
- Nie chciałem zaskoczyć Alexa w ten sposób. Chcialem najpierw z nim porozmawiać.
- Nie mogłes wiedzieć, ze dotrze tutaj tak szybko- powiedziała Liz- poza tym, Lexie nie była dla niego całkowitym zaskoczeniem...
- Jak on sobie z tym radzi? Tak naprawdę?- spytał Max, patrzac na Liz po raz pierwszy od chwili gdy wraz z Alexem opuścili zaplecze.
- Chyba za wcześnie, żeby o tym mówić- odparła, pragnąc go uspokoić, wiedzac jednak ze nie uwierzy w przesłodzona wersje prawdy- jest podekscytowany obecnoscia Lexie, ale wieści o Isabel...nie sądze, by już w pełni do niego dotarły- zawahała sie, przywołując w myślach wspomnienie cichej siły Alexa sześć lat temu, gdy świat jej i Marii zdawał się rozsypywać na kawałki.
- Nic mu nie bedzie Max- odparła po chwili- niezaleznie od tego, jak silny był to cios, on się podniesie.
- Liz ma rację- zgodziła sie Maria- Alex nie pozwoli sobie na załamanie, nie teraz, gdy ma Lexie.
- Więc wracamy do Michaela- odparł cicho Max- nie sądze, ze powinniśmy próbować dzisiaj czegokolwiek. On jest w złej kondycji a my nie możemy naciskać- spojrzał na Marię- jak długo mozesz zostać, zanim wrócisz do Taos?
- Mam zastepstwo przez weekend- odparła- nie ma szans, zebym mogła zostać dłuzej. Nie przed Świętami.
- Rozumiem. Doceniam, ze wogóle przyjechałaś. To wiele dla mnie znaczy.
- Cóż...- spuściła wzrok i zaczęła bawić się swoją słomką- wiedziałeś, ze przyjadę.
- Nie- odparł- nie wiedziałem. Minęło wiele czasu.
- I?- nacisnęła Maria.
- I przez te sześć lat wiele się zmieniło- poruszył się niespokojnie na krześle i zerknął w strone baru- chcę porozmawiać przez chwile z Alexem. Wrócę za moment- podniósł się z krzesła i ruszył do kontuaru.
- Liz? Ma pani jakis pomysł, Pani Naukowiec?- spytała Maria.
- Raczej Pani Ekspert Od Sf- westchnęła Liz.
- Daj spokó Lizzie. Ukończyłaś z wyróżnieniem Biochemię. Nie wmawiaj mi głupot, znam cię juz zbyt długo.
Liz odpowiedziała bladym usmiechem.
- Masz rację. Wciaż licze na to, ze moja wiedza coś mi podpowie. Coś, dzieki czemu będziemy w stanie pomóc Michaelowi. Ale nie wiedząc, co wydarzyło się, gdy był w niewoli, nie jesteśmy w stanie zdziałać zbyt wiele.
- Zastanawiam się...Być może Max wie więcej niż mówi- szepnęła Maria.
Liz zerknęła przez ramię na Maxa, pogrążonego w cichej rozmowie z Alexem. Jego twarz była poważna, tak jak w dniu, w którym przekroczył próg Crashdown. Tak jak zawsze.
- Być może- odparła- być może zobaczył coś, gdy nawiazał więź z Michaelem. Podejrzewał, że moze własnie to, tak bardzo go rozjuszyło- myśl, ze Max pragnie poznać szczegóły jego wspomnień. Być może Max...widział coś.
- Cóż, jedyne co wiem na pewno, to fakt, ze musimy wybrać inną drogę, by dotrzeć do Michaela- głos Marii brzmiał ochryple- nie zniosę dłużej jego widoku, w takim stanie.
- Wiem- odparła Liz, siegając poprzez stół i ściskając delikatnie dłoń przyjaciółki- masz rację. Nic dobrego dla niego z tego nie wyniknie.
Max usiadł z powrotem obok nich.
- Alex chce zabrac Lexie na wieczór- rzekł- pragnie, zeby poznała jego rodziców.
- O, to będzie doprawdy interesujące doświadczenie- mruknęła Maria- ciekawe co im powie? Mam na mysli...Isabel.
- Wersję tak bliska prawdy, jak to tylko mozliwe- odparł Max- powie, ze nie wiedział o istnieniu Lexie, i że Isabel...odeszła. Ma jeszcze sporo szczegółów do opracowania.
- Oczywiscie- powiedziała łagodnie Liz- więc...kiedy znowu sie widzimy? Jutro?
- Jesli tylko mozecie. Alex powiedział, ze z chęcią spotka sie z Michaelem, i że też przyjdzie. Moze byc koło dziesiątej? Postaram sie wysłać gdzieś Lexie z moja matką.
Liz usmiechnęła się i skinęła głową.
- W porządku. Mamy juz plan działania?
- Możemy przedyskutować to rano- odpowiedział Max- kiedy będziemy mogli porozmawiać...swobodniej.
- No tak- Maria uniosła lekko brwi- jasne. Ściany mają uszy i tak dalej...-mruknęła- czyli jutro rano. Przy okazji...
- Twoja mama?- dokończyła Liz.
- Tak...- westchnęła Maria- lepiej powiadomię ją, ze jestem w Roswell zanim dowie sie od kogoś obcego.
- Powiesz jej, dlaczego tu jesteś?- spytała Liz.
- Masz na mysli, czy powiem jej o Michaelu? Jeszcze czego. To młyn na jej wodę. Po za tym- dodała- nie spodziewam się, że zjawi się u jej progu- zerknęła nerwowo na Maxa- jak myslisz? Nie zrobi tego?
- Nie.
- Wujku!- Lexie przemknęła jak wicher przez kawiarnię i wskoczyła Maxowi na kolana, obejmując go mocno za szyję.
- Hej Lexie- odparł, nieco łagodniejszym tonem- skonczyłaś lunch?
- Taa...Teraz idę z tatą do mojej drugiej babci i dziadka- usadowiła sie wygodniej na kolanach Maxa- czy ty też ze mną pójdziesz?- spytała.
Max odgarnął kosmyki włosów z twarzy dziewczynki i przytulił ją, uspokajajaco.
- Cóż...nie miałem takiego zamiaru, ale jesli tylko chcesz.
Lexie przygryzła dolną wargę i pociągnęła Maxa za koszulkę ku sobie, tak by mogła szepnąć mu coś nieśmiało do ucha. Słuchał uwaznie i w końcu skinął głową.
- Obiecuję- powiedział jej- już dobrze? Poczułaś się lepiej?
- Tak- uśmiechneła sie w odpowiedzi.
- Gotowa do wyjścia?- spytał Alex, podchodzac do stołu.
- Gotowa- odparła Lexie, podskakując na kolanach Maxa.
- Wiec ruszamy- Alex zarzucił torbę z laptopem na ramię i wyciągnął rękę do Lexie.
- Alex, nie chcesz wczesniej...zadzwonic do nich? Przygotowac ich, choc trochę?- spytała Liz.
- Będzie dobrze- uspokoił ją.
- Skoro jestes pewny...
Usmiechnął się.
- Jak najbardziej. Pogadamy później, ok?- odwrócił się do Maxa.
- Zobaczymy sie za kilka godzin.
Max skinął głową.
- Powodzenia- powiedział.
- Dziekuję. Za wszystko- w głosie Alexa ożyły emocje.
- Nie musisz mi za nic dziękować- odparł Max. Odwrócił wzrok i delikatnie połaskotał Lexie w nos- na razie.
- Na razie wujku. Cześć Liz. Cześć Mario.
- Miło było cię poznać Lexie- uśmiechnęła się Maria.
- Zobaczymy sie później złotko- dodała Liz- zadzwoń w nocy- szepnęła do Alexa.
Skinął głową w odpowiedzi.
Liz patrzyla w ślad za nimi, dopóki nie opuścili kawiarni.
- Oboje sa tacy kochani- stwierdziła cicho Maria.
- Tak...- przyznała Liz. Spojrzała na Maxa i zauważyła, że odprowadzał wzrokiem Lexie i jej ojca. Panował nad wyrazem swojej twarzy, jak zwykle, ale Liz dostrzegła w jego oczach cień pełnej zadumy tęsknoty.
- Co takiego obiecałes Lexie?- spytała.
- Hm? Och, nic ważnego- odparł, spoglądajac w kierunku drzwi- Powinienem już iść- stwierdził. Wstając, siegnął do kieszeni.
- Schowaj portfel- powiedziała Liz. Spojrzał na nią niepewnie i usmiechnęła się ze smutkiem.
- Niektóre rzeczy nigdy sie nie zmieniają Max. Tak już jest z domem- zerknęła na jego talerz i roześmiała się gorzko- poza tym, nie zjadłeś niczego.
- Dziekuję- powiedział- więc widzimy sie jutro- skinął głową w stronę Marii- dziekuje raz jeszcze- dodał. Odwrócił sie i po chwili zniknął za drzwiami.
- Okay...co to miało być?- spytała Maria- myślałam, że dawny Max był opanowany az do przesady...ale nowy model Maxa jest...poprostu mam wielką ochotę chwycić go i potrząsać nim tak długo, az okaże jakiś rodzaj emocji. Cokolwiek- westchnęła- Liz, co masz zamiar z tym zrobić?
Liz potrzasnęła głową, nie odrywając oczu od Maxa, podążającego samotnie ulicą.
- Chciałabym wiedzieć- szepnęła.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Minęło sześć lat, od czasu rozstania a żadne z nich nie ułożyło sobie życia. Te lata przeżyli jak w uśpieniu, usiłując leczyć rany i uczyć się żyć bez nich. Chciaż starali się nie rozmawiać, nie wracać do bolesnych wspomnień, czują ogromną tęsknotę za tymi którzy ich opuścili...Nie ma jednak radości z powrotu, fajerwerków, powitań bo powrotowi towarzyszy cierpienie...No i Max, tak bardzo zmieniony doświadczeniem które go przygniata i stworzyło z niego innego człowieka....
A Liz ? nie zadaje pytań, przyjmuje go takim jaki wrócił. Czeka.
Dzięki Lizziett
A Liz ? nie zadaje pytań, przyjmuje go takim jaki wrócił. Czeka.
Dzięki Lizziett
" Tulacze dusze" odc 12 i 13
Czasami zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdyby Max nigdy się w nim nie pojawił- gdybym nie została postrzelona i nie istniałby zaden powód, aby wprowadził mnie w swój świat- a ja poprostu podażyłabym drogą, którą zawsze planowałam kroczyć. Cóż, zdążyłam juz przecież zmienic jedną z mozliwych wersji przyszłości, miałam więc prawo cześciej niz inni zadawać sobie pytanie-a co jeśli? Ale intryguje mnie nie tylko ewentualny przebieg wydarzeń, ale również pytanie, jaką stałabym się osobą? Czy byłabym równie skora do zachowywania sekretów? Równie niechętna w mówieniu o sobie? Próbowałam sobie przypomnieć- jak to było, dawniej...Jaka byłam. Ale nie potrafię. Tamte lata jawią mi sie jako mgliste i nieuchwytne- nieistotne w porównianiu z wytrawioną, pełną pary wersją mojego zycia, jaka rozpoczęła się w chwili gdy Max Evans ocalił mnie przed śmiercią. Wiem tylko że od chwili odejscia Maxa, Obcy nie byli jedynym tematem, jakiego nie chciałam podejmować.
To był niedługi okres, tuż przy końcu mojego roku akademickiego, kiedy uświadomiłam sobie, ze zmieniłam się bez powrotnie. Nie zwierzałam się nikomu z moich mysli- ani moim rodzicom, ani Marii i Alexowi, ani Sandy, czy moim akademickim znajomym- nikomu. Ale nie było wątpliwości, ze połknęłam pisarskiego bakcyla i zrozumialam- biorąc pod uwagę enuzjazm mojego profesora- że być moze właśnie ściezkę literatury powinnam wybrać. Nie jestem pewna, czy myslałam o tym całkowicie poważnie, ale sporzadziłam listę wszystkich "za" i "przeciw" i spędziłam więcej niz kilka bezsennych nocy, dumając na rozstajach mojego zycia, niezdecydowana w ktorą stronę się udać. Ostatecznie zdycydowałam się na nauki ścisłe. Przecież zawsze chciałam być naukowcem, odkąd sięgam pamięcią, a nie miałam kryształowej kuli, w ktorą mogłabym zerknąć by upewnić się co do przyszłości mojej pisarskiej kariery. Przypominałam sobie, ze Michael Crichton zaczynał jako doktor, a obecnie wciąż pisze książki, scenarisze filmów i seriali, więc nie miałam powodu obawiać się, że cokolwiek mnie ograniczy. Moglam zajmować się biochemią i wciąż pisać.
Moze nie miało znaczenia, ze nie przedyskutowałam mojej decyzji z nikim, pozostajac ostatecznie przy moich dawnych kursach. Ale nie tylko o tym nie wspominałam. Jakimś sposobem udało mi się ukończyć książkę, skontaktowac z agentem i wydawcą i nigdy nie wspomnieć o tym moim rodzicom i przyjaciołom. Sciśle rzecz ujmując nie była to tajemnica, wiedziało o tym parę osób, w znacznej mierze dzięki Sandy, ktora nie był a w stanie trzymać buzi na kłódkę dłużej niz przez parę minut i oglosiła połowie kampusu, ze posłałam moja książkę wydawcy. Ale nigdy nie podzieliłam się tym z nikim z Roswell.
Poczatkowo, nie mowilam nikomu, ponieważ nie wydawało mi sie to być wystarczająco istotne. To był tylko dodatkowy kurs i nie widziałm powodu, zeby o tym mowić. Piasnie sprawiało mi radość- większą niż prowadzenie pamiętnika- i chyba poprostu nie chciałam dzielić sie tym z nikim w domu. Ale opowieść się wydłużała i w końcu trzymalam w rekach książkę,a cała sprawa urosła do rangi problemu. Wiedziałam, że Maria i Alex potrafiliby czytac między wierszami i przedrzeć przez "naukową" otoczkę spowijającą moje opowiadnie, ale chciałam uniknąć nieuchronnej dyskusji, jak wynikła by po lekturze. Nagle wpadłam w wir publikacji, z urywajacymi sie telefonami i podróżą pociągiem do NY, na lunch z moim wydawcą. Wsystko wydawało się takie nierealne, pozwoliłam porwać się chwili, oszołomic nowości. Kiedy w końcu wróciłam na ziemię, było już za późno, by odwołać cokolwiek.
Oczywiscie, w koncu im powiedziałam, ale nie od razu i nie przed atakiem paniki i rozdygotaną próbą wycofania się ze wszystkiego. Panika ta nie miała nic wspólnego z czekającym mnie oswiadczeniem Marii, Alexowi i moim rodzicom, ze wlasnie napisałam książkę i zapomnialam ich o tym powiadomić. Był to czysty lęk związany z kosmicznymi sprawami, połączony z palpitacjami serca i wrażeniem suchości w ustach, ostatnia rzecz jakiej mogłam sie spodziewać, gdy całą czwórkę dzieliły lata świetlne od ziemi. Paradosalnie, była to tylko i wyłącznie moja wina.
Jakos nigdy nie dotarło do mnie, że wystukuję na moim laptopie opowiesci o gwiazdach, przestrzeni kosmicznej i intergalaktycznych kochankach, i że główny wydział jednego z największych domów wydawniczych, pewnego dnia spróbuje sprzedac moje słowa. W przeciwnym razie, pisałabym raczej ksiażki dla dzieci o zwierzątkach hodowlanych. Nie zajęło mi wiele czasu odkrycie prawdy,ze w oczach nowojorskich menadżerów, pisarz sf, pochodzący z Roswell w Nowym Meksyku, to prawdziwy skarb. Czy moze być cos lepszego niz pchniecie na rynek wydawniczy najnowszego nabytku- dziewczyny po Harvardzie, która wiekszosc życia spędziła w miescie uchodzacym za stolicę kosmitów. Mało tego- ma rodziców prowdzących kosmiczną kawiarnię. Gdyby znali prawdę o moich związkach z Obcymi, zapewne nie zawahaliby się nią posłużyć.
I oto siedziałam tam , sluchając nawijania mojego agenta, powtarzającego jaka to ze mnie szczęściara, bo mój wydawca był gotów wyłożyć kupę szmalu na kampanię książki debiutujacej autorki, i próbując się tym wszystkim nie zachłysnąć. Gdzieś, wśród moich myśli kołatał się ostrzegawczy głos, głos należący do Michaela Guerina. Nazywał mnie idiotką, wystawiającą ich wszystkich na śmiertelne niebezpieczeństwo, beztrosko ściągając na nich niepotrzebną uwagę. To ze Michaela nie było na naszej planecie, wobec czego nie mógł mi dokopać, ani też ucierpieć na skutek zainteresowania moja książką, nie miało większego znaczenia. Ponieważ nagle dotarło do mnie, ze chociaż przeciętny czytelnik raczej nie stanowił problemu, istnieli jeszcze agenci FBI, przechadzający się ulicami i sięgający po książki- od czasu do czasu. I mogli być bardzo chętni, by sięgnąć właśnie po moją książkę, jeśli na okładce widniałoby moje zdjecie na tle Crashdown.
Nawet jeślibym chciała powstrzymać ich przed wydawaniem książki, nie byłoby to mozliwe. Kontrakt był podpisany, manuskrypt opracowany. Wszystkie potrzebne tryby uruchomione. Mogłam jednakże, przychamować nieco kampanię i to właśnie zrobiłam. Zadzwoniłam do mojego wydawcy i wytłumaczylam mu, ze chociaz doceniam trud jaki włozyli w kampanię, to jednak nie mogę im pozwolic, by zamienili moje rodzinne miasto w cyrk. Było dla mnie ważne, by móc wrócic kiedyś do miasta i prowadzic normalne życie, a nie byłoby to mozliwe, gdyby nagle wszyscy wielbiciele kosmitów zjawili się w Roswell, by na mnie popatrzeć.Nie powiem, zeby wydawca był zachwycony takim obrotem sprawy, ale zgodził sie współpracować. Kiedy moja książka trafiła na połki, na okładce nie było zdjecia, a biografia zdradzała zaledwie "Urodzona w Albuquerque, tymczasowo zamieszkałaa w Bostonie".
W końcu powiedziałam moim rodzicom- kiedy dostałam próbne kopie mojego dzieła, Były to porządne, papierowe odbitki, czasami wypuszczane przed właściwym drukiem- wciąż jeszcze potrzebuję korekty i obróbki, ale wędrują już do recenzentów i ludzi gotowych by promować książkę i pragnących zapoznać się z nią wczesniej. Zapakowałam dwa egzemplarze w "kosmiczny" papier ze sklepu Amy DeLuca i wreczałam je matce i ojcu. Zajęło im chwilę, zanim zorientowali się, co mają w dłoniach, ale ostatecznie mogłam powiedzieć, ze byli mile zaskoczeni. Wiedziałam, ze byli ze mnie dumni- znalam ich na tyle dobrze, by moc to powiedzieć, pomimo wszystkich wyżyn i dolin naszych wzajemnych relacji. Byli szczęśliwi...podekscytowani. Mój ojciec nawet miał łzy w oczach. Tak, była to dla nich niespodzianka, ale z rodzaju tych miłych- dlatego tez nie wypytywali mnie, o powody mojej skrytości. Wiele czasu mineło od dnia, gdy cos nieoczekiwanego wniosło powiew radosci w nasze zycie.
Maria i Alex również byli podekscytowani, aczkolwiek z trudnoscią dochowywali tajemnicy. Myślę, ze zrozumieli po jej przeczytaniu, chociaz ograniczyli swoje komentarze do pochwał i zapewnień o wierze w potencjalny sequel. Wiem, ze lektura zesłała obojgu chwile refleksji i przywiodła parę niekoniecznie upragnionych wspomnień, więc chociaż książka w większosci była czystą fantazją, rozumiałam ich powściągliwość. Zabawne, mogłam dostrzec ulgę w ich spojrzeniach. Podejrzewam ze widzieli w mojej pisaninie to samo, co ja w biżuterii Marii i pracy Alexa. Coś im podpowiadało, ze chociaż pisałam o Obcych, postanowiłam ich jednak zostawic daleko za sobą. To prawda, wciąż ogarniała mnie panika na myśl o wyimaginowanej reakcji Michaela i i zastanawiałam się, co powiedziałby Max, gdyby kiedykolwiek przeczytał moją książkę. Ale głęboko w sobie, w ukrytym zakątku mojego umysłu, żywiłam nadzieję, że Maria i Alex mieli rację.
Liz spędziła wieczór na balkonie, wracając do środka dopiero w chwili, gdy nagły nocny ziąb zmusił jej ciało do drżenia. Polożyła laptop na biurku, ignorując fakt ze nie zrobiła nic poza nieustannym wypisywaniem tych samych zdań, aż do całkowitego wyczerpania baterii. Paradoksalnie, słowa nie napływały teraz, gdy Max był z powrotem na Ziemi, ale odrzucała od siebie tę myśl, nie chcąc zastanawiać się nad jej znaczeniem. Biorąc pod uwagę wypadki ostatnich dwóch dni, niedorzecznością było oczekiwac od siebie zdolności do koncentracji. Jej myśli zaprzątały sprawy istotniejsze, niz nastepna książka.
Nie zawracając sobie głowy gaszeniem swiatła, Liz usiadła w rogu łózka i podwinęła nogi pod siebie. Pokój w połowie spowijał cień, ale nie miało to znaczenia. Wciąż go znała - w głębi serca- każdy kąt, kazdy detal- nawet żyjąc daleko, w ciągu ostatnich lat. Nie była to jedynie czysto fizyczna charakterystyka. Były również wspomnienia, liczne obrazy wkomponowane w ściany niczym elementy deoracji, równie realne jak zdjęcia i meble. Zamkniecie oczu nie potrafiło ich odegnać. Przylgnęły do wewnętrznej częsci jej powiek, wniknęły do porów skóry, płynęły wraz z krwią, wypełniały płuca, jak duchy nie pozwalające jej odpocząć.
Pamietała dzień, w ktorym Michael zachorował i Max i Isabel przyprowadzili go tutaj. Max poprosił ją o pomoc i nie zawahała się jej udzielić, choć widok Michaela rzucającego sie w drgawkach po jej łóżku przerazil ją bardziej, niż myślała ze to mozliwe. Żadne z nich nie wiedziało wtedy co robić, dzień dzisiejszy tego nie zmienił. Wszystko zawsze zdawało się ku temu zmierzać- poczuciu bezradnosci, jakiego doświadczają ślepcy poruszając się po nieznanym terytorium- zdani na instynkt i złudę nadziei.
Zastanawiała się, czy podobne wrażenia nawiedzały ich na rodzinnej planecie- czy też byly tam same proste odpowiedzi i decyzje podejmowane w ogniu wojny. Wątpiła. Czy Max wiedział co robić, gdy pojmano Michaela i Isabel, kiedy mógł czuć ich cierpienie podczas tortur, chwilę, gdy Isabel została zabita? Jak bardzo różniło się to od nocy, kiedy Pierce schwytał Maxa, pozostawiajac ich zdanych na siebie, przerazonych i niepewnych, dopóki Isabel w koncu nie wniknęła w jego sny. Czy miało znaczenie, ze ich moce sie rozwinęły a Max miał armię do swojej dyspozycji?
Nic z tego nie pomogło Isabel ani Michaelowi, nawet Maxowi, gdy ruszyła lawina zdarzeń. Skrył się w swojej skorupie tak jak Michael- cierpiąc w ciszy, jak zawsze, skupiając w sobie cudzy strach, poczucie winy i tęsknoty.
Ciche pukanie wyrwało Liz z jej mysli.
- Proszę- zawołała.
Drzwi uchyliły się.
- Lizzie?- jej ojciec pojawił się w ciemnosciach pokoju- co ty na to, zebym włączył swiatło?- sięgnął dłonią i pokręcił coś przy lampie, zalewając pokój potokiem światła, który niemal ją oślepił.
- Cześć tato.
- Mogę wejść?
Wzruszyła ramionami.
- Jasne.Siadaj w kącie- powiedziała, podnosząc sie i robiąc mu miejsce- kiedy wróciliście?
- Przed chwilą-odparł, sadowiąc się obok. Spojrzał przez okno, jak gdyby pragnął odgadnąć czego wypatrywała w mroku- pamietam jak przychodziłem tu, kiedy byłas mała i znajdywałem cię skuloną, śpiącą na balkonie. Przychodziłas tam by nadawać imiona gwiazdom, po czym zasypiałas na starym bujanym fotelu. Twoja matka była wsciekła, kiedy babcia kupiła ci teleskop. Powiedziała, ze ona tylko cię do tego zachęca.
Liz usmiechnęła się.
- A babcia odparła "Cóż, ktoś musi".
- Uwielbiałaś to. Dziwię się, że nie zabrałas go ze sobą.
- Nie mogłabym uzywać go w Bostonie- przez uliczne swiatła i zanieczyszczenia, nie byłabym w stanie dojrzec zbyt wiele.
- Masz rację. Przez dłuższy czas myslałem, ze moze powinnas zostac astronomem. Zamiast tego piszesz książki o podrożach miedzygwiezdnych. Cóż, to pewnie nieuniknione, gdy się dorasta w Roswell- jego spojrzenie padło na komputer- pracujesz nad kolejnym arcydziełem?
Liz westchnęła głośno.
- Trudno tak to nazwać, ale ku temu to zmierza. Powoli, ale pewnie.
- To wspaniale Lizzie. Naprawdę. Cieszę się, ze wszystko idzie tak dobrze.
- Moj wydawca twierdzi, ze trafili na odpowiednią chwilę. Myślę, że na to własnie czekają.
Jej ojciec przytaknął.
- Jasne. Chcą wiedziec, ze robisz postępy- potarł dłonią o dłoń- wszyscy tego chcemy.
Coś w jego głosie zwróciło uwagę Liz.
- Tato? O co chodzi? Czy coś się stało?
- Liz, dlaczego nam nie powiedzialas, ze Max Evans wrócił do miasta?
Poczula, jak serce podchodzi jej do gardła.
- Co? Tato, co ty...
- Widzielismy go skarbie. Twoje mama i ja wpadlismy na niego. Wyglada na to, ze jest w domu od tygodnia.
- Och. Rozumiem- Liz odetchnęła głęboko- rozmawiałeś z nim?
- Tylko przez chwilę. Powiedział, że widział się z tobą wczoraj- urwał- Liz- spytał niepewnie- dlaczego nic nie powiedziałaś?
Wstała i podeszła do okna, przycisnęła czoło do chłodnej szyby.
- Ja...nie byłam pewna co powiedzieć- przyznała- nie chciałam robic z tego problemu.
- A czy to nie jest problem? Skarbie, poprostu się martwię. Twoja matka i ja martwilismy sie o ciebie długo po tym, jak Max wyjechał do Californi. Przeraziłas nas- byłaś...załamana. I nawet wcześniej, kiedy byłaś z Maxem, byłaś inna osobą Liz. Taką...zamkniętą w sobie. Przez ostatnie pare lat wszystko zdążyło się poukładać. Poprostu nie chcielibyśy...aby cokolwiek zburzyło twój spokój.
Liz odwróciła się, by spojrzec ojcu w twarz.
- Wszystko w porządku tato. Przyrzekam.
- Doprawdy?- spytal ojciec, podnosząc się, by stanąć z nią twarzą w twarz- i juz zaczynają się sekrety, Liz. Co takiego jest w tym młodzieńcu, co sprawia, że życie wymyka ci się spod kontroli?
- Nic nie wymyka mi sie spod kontroli- odparła- tato...wiem ze się martwicie. Ale nie ma o co się martwić, naprawdę. Jestem dorosła. Potrafię o siebie zadbać. Przepraszam, ze nie powiedziałam wam, ze widziałam się z Maxem, ale obawiałam się, ze zrobicie scenę- ze przesadzicie i uznacie go za straszliwe zagrożenie- kogoś z kim kiedyś byłam związana na tyle powaznie, by odwiedzać jego rodziców w Święta.
Jefff uniósł znacząco brwi.
- Jestes pewna, ze nie chodzi o nic więcej?
Liz spojrzała ojcu w oczy.
- Tak- odparła pusto- to tylko i wyłącznie sprawa Maxa. Nikogo więcej.
- Co to miało znaczyć?
- Dokładnie to, co myslisz tato .To nie ja stanowię powód, dla którego wrócił.
- Skarbie- westchnął. Sięgnął i delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy- pogodziłas się z tym?
Liz uśmiechnęła się blado.
- Cóż...chyba jestem zmuszona- ujęła jego dłoń i zsunęła ją ze swoich włosów- lepiej pójdę pomóc mamie przy kolacji, aby się mogła przekonać, ze wciąż jestem w jednym kawałku.
- My poprostu...kochamy cię Lizzie.
- Wiem tato. Ja też was kocham- wspinając się na palce, pocałowała go w czoło.
Czasami zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdyby Max nigdy się w nim nie pojawił- gdybym nie została postrzelona i nie istniałby zaden powód, aby wprowadził mnie w swój świat- a ja poprostu podażyłabym drogą, którą zawsze planowałam kroczyć. Cóż, zdążyłam juz przecież zmienic jedną z mozliwych wersji przyszłości, miałam więc prawo cześciej niz inni zadawać sobie pytanie-a co jeśli? Ale intryguje mnie nie tylko ewentualny przebieg wydarzeń, ale również pytanie, jaką stałabym się osobą? Czy byłabym równie skora do zachowywania sekretów? Równie niechętna w mówieniu o sobie? Próbowałam sobie przypomnieć- jak to było, dawniej...Jaka byłam. Ale nie potrafię. Tamte lata jawią mi sie jako mgliste i nieuchwytne- nieistotne w porównianiu z wytrawioną, pełną pary wersją mojego zycia, jaka rozpoczęła się w chwili gdy Max Evans ocalił mnie przed śmiercią. Wiem tylko że od chwili odejscia Maxa, Obcy nie byli jedynym tematem, jakiego nie chciałam podejmować.
To był niedługi okres, tuż przy końcu mojego roku akademickiego, kiedy uświadomiłam sobie, ze zmieniłam się bez powrotnie. Nie zwierzałam się nikomu z moich mysli- ani moim rodzicom, ani Marii i Alexowi, ani Sandy, czy moim akademickim znajomym- nikomu. Ale nie było wątpliwości, ze połknęłam pisarskiego bakcyla i zrozumialam- biorąc pod uwagę enuzjazm mojego profesora- że być moze właśnie ściezkę literatury powinnam wybrać. Nie jestem pewna, czy myslałam o tym całkowicie poważnie, ale sporzadziłam listę wszystkich "za" i "przeciw" i spędziłam więcej niz kilka bezsennych nocy, dumając na rozstajach mojego zycia, niezdecydowana w ktorą stronę się udać. Ostatecznie zdycydowałam się na nauki ścisłe. Przecież zawsze chciałam być naukowcem, odkąd sięgam pamięcią, a nie miałam kryształowej kuli, w ktorą mogłabym zerknąć by upewnić się co do przyszłości mojej pisarskiej kariery. Przypominałam sobie, ze Michael Crichton zaczynał jako doktor, a obecnie wciąż pisze książki, scenarisze filmów i seriali, więc nie miałam powodu obawiać się, że cokolwiek mnie ograniczy. Moglam zajmować się biochemią i wciąż pisać.
Moze nie miało znaczenia, ze nie przedyskutowałam mojej decyzji z nikim, pozostajac ostatecznie przy moich dawnych kursach. Ale nie tylko o tym nie wspominałam. Jakimś sposobem udało mi się ukończyć książkę, skontaktowac z agentem i wydawcą i nigdy nie wspomnieć o tym moim rodzicom i przyjaciołom. Sciśle rzecz ujmując nie była to tajemnica, wiedziało o tym parę osób, w znacznej mierze dzięki Sandy, ktora nie był a w stanie trzymać buzi na kłódkę dłużej niz przez parę minut i oglosiła połowie kampusu, ze posłałam moja książkę wydawcy. Ale nigdy nie podzieliłam się tym z nikim z Roswell.
Poczatkowo, nie mowilam nikomu, ponieważ nie wydawało mi sie to być wystarczająco istotne. To był tylko dodatkowy kurs i nie widziałm powodu, zeby o tym mowić. Piasnie sprawiało mi radość- większą niż prowadzenie pamiętnika- i chyba poprostu nie chciałam dzielić sie tym z nikim w domu. Ale opowieść się wydłużała i w końcu trzymalam w rekach książkę,a cała sprawa urosła do rangi problemu. Wiedziałam, że Maria i Alex potrafiliby czytac między wierszami i przedrzeć przez "naukową" otoczkę spowijającą moje opowiadnie, ale chciałam uniknąć nieuchronnej dyskusji, jak wynikła by po lekturze. Nagle wpadłam w wir publikacji, z urywajacymi sie telefonami i podróżą pociągiem do NY, na lunch z moim wydawcą. Wsystko wydawało się takie nierealne, pozwoliłam porwać się chwili, oszołomic nowości. Kiedy w końcu wróciłam na ziemię, było już za późno, by odwołać cokolwiek.
Oczywiscie, w koncu im powiedziałam, ale nie od razu i nie przed atakiem paniki i rozdygotaną próbą wycofania się ze wszystkiego. Panika ta nie miała nic wspólnego z czekającym mnie oswiadczeniem Marii, Alexowi i moim rodzicom, ze wlasnie napisałam książkę i zapomnialam ich o tym powiadomić. Był to czysty lęk związany z kosmicznymi sprawami, połączony z palpitacjami serca i wrażeniem suchości w ustach, ostatnia rzecz jakiej mogłam sie spodziewać, gdy całą czwórkę dzieliły lata świetlne od ziemi. Paradosalnie, była to tylko i wyłącznie moja wina.
Jakos nigdy nie dotarło do mnie, że wystukuję na moim laptopie opowiesci o gwiazdach, przestrzeni kosmicznej i intergalaktycznych kochankach, i że główny wydział jednego z największych domów wydawniczych, pewnego dnia spróbuje sprzedac moje słowa. W przeciwnym razie, pisałabym raczej ksiażki dla dzieci o zwierzątkach hodowlanych. Nie zajęło mi wiele czasu odkrycie prawdy,ze w oczach nowojorskich menadżerów, pisarz sf, pochodzący z Roswell w Nowym Meksyku, to prawdziwy skarb. Czy moze być cos lepszego niz pchniecie na rynek wydawniczy najnowszego nabytku- dziewczyny po Harvardzie, która wiekszosc życia spędziła w miescie uchodzacym za stolicę kosmitów. Mało tego- ma rodziców prowdzących kosmiczną kawiarnię. Gdyby znali prawdę o moich związkach z Obcymi, zapewne nie zawahaliby się nią posłużyć.
I oto siedziałam tam , sluchając nawijania mojego agenta, powtarzającego jaka to ze mnie szczęściara, bo mój wydawca był gotów wyłożyć kupę szmalu na kampanię książki debiutujacej autorki, i próbując się tym wszystkim nie zachłysnąć. Gdzieś, wśród moich myśli kołatał się ostrzegawczy głos, głos należący do Michaela Guerina. Nazywał mnie idiotką, wystawiającą ich wszystkich na śmiertelne niebezpieczeństwo, beztrosko ściągając na nich niepotrzebną uwagę. To ze Michaela nie było na naszej planecie, wobec czego nie mógł mi dokopać, ani też ucierpieć na skutek zainteresowania moja książką, nie miało większego znaczenia. Ponieważ nagle dotarło do mnie, ze chociaż przeciętny czytelnik raczej nie stanowił problemu, istnieli jeszcze agenci FBI, przechadzający się ulicami i sięgający po książki- od czasu do czasu. I mogli być bardzo chętni, by sięgnąć właśnie po moją książkę, jeśli na okładce widniałoby moje zdjecie na tle Crashdown.
Nawet jeślibym chciała powstrzymać ich przed wydawaniem książki, nie byłoby to mozliwe. Kontrakt był podpisany, manuskrypt opracowany. Wszystkie potrzebne tryby uruchomione. Mogłam jednakże, przychamować nieco kampanię i to właśnie zrobiłam. Zadzwoniłam do mojego wydawcy i wytłumaczylam mu, ze chociaz doceniam trud jaki włozyli w kampanię, to jednak nie mogę im pozwolic, by zamienili moje rodzinne miasto w cyrk. Było dla mnie ważne, by móc wrócic kiedyś do miasta i prowadzic normalne życie, a nie byłoby to mozliwe, gdyby nagle wszyscy wielbiciele kosmitów zjawili się w Roswell, by na mnie popatrzeć.Nie powiem, zeby wydawca był zachwycony takim obrotem sprawy, ale zgodził sie współpracować. Kiedy moja książka trafiła na połki, na okładce nie było zdjecia, a biografia zdradzała zaledwie "Urodzona w Albuquerque, tymczasowo zamieszkałaa w Bostonie".
W końcu powiedziałam moim rodzicom- kiedy dostałam próbne kopie mojego dzieła, Były to porządne, papierowe odbitki, czasami wypuszczane przed właściwym drukiem- wciąż jeszcze potrzebuję korekty i obróbki, ale wędrują już do recenzentów i ludzi gotowych by promować książkę i pragnących zapoznać się z nią wczesniej. Zapakowałam dwa egzemplarze w "kosmiczny" papier ze sklepu Amy DeLuca i wreczałam je matce i ojcu. Zajęło im chwilę, zanim zorientowali się, co mają w dłoniach, ale ostatecznie mogłam powiedzieć, ze byli mile zaskoczeni. Wiedziałam, ze byli ze mnie dumni- znalam ich na tyle dobrze, by moc to powiedzieć, pomimo wszystkich wyżyn i dolin naszych wzajemnych relacji. Byli szczęśliwi...podekscytowani. Mój ojciec nawet miał łzy w oczach. Tak, była to dla nich niespodzianka, ale z rodzaju tych miłych- dlatego tez nie wypytywali mnie, o powody mojej skrytości. Wiele czasu mineło od dnia, gdy cos nieoczekiwanego wniosło powiew radosci w nasze zycie.
Maria i Alex również byli podekscytowani, aczkolwiek z trudnoscią dochowywali tajemnicy. Myślę, ze zrozumieli po jej przeczytaniu, chociaz ograniczyli swoje komentarze do pochwał i zapewnień o wierze w potencjalny sequel. Wiem, ze lektura zesłała obojgu chwile refleksji i przywiodła parę niekoniecznie upragnionych wspomnień, więc chociaż książka w większosci była czystą fantazją, rozumiałam ich powściągliwość. Zabawne, mogłam dostrzec ulgę w ich spojrzeniach. Podejrzewam ze widzieli w mojej pisaninie to samo, co ja w biżuterii Marii i pracy Alexa. Coś im podpowiadało, ze chociaż pisałam o Obcych, postanowiłam ich jednak zostawic daleko za sobą. To prawda, wciąż ogarniała mnie panika na myśl o wyimaginowanej reakcji Michaela i i zastanawiałam się, co powiedziałby Max, gdyby kiedykolwiek przeczytał moją książkę. Ale głęboko w sobie, w ukrytym zakątku mojego umysłu, żywiłam nadzieję, że Maria i Alex mieli rację.
Liz spędziła wieczór na balkonie, wracając do środka dopiero w chwili, gdy nagły nocny ziąb zmusił jej ciało do drżenia. Polożyła laptop na biurku, ignorując fakt ze nie zrobiła nic poza nieustannym wypisywaniem tych samych zdań, aż do całkowitego wyczerpania baterii. Paradoksalnie, słowa nie napływały teraz, gdy Max był z powrotem na Ziemi, ale odrzucała od siebie tę myśl, nie chcąc zastanawiać się nad jej znaczeniem. Biorąc pod uwagę wypadki ostatnich dwóch dni, niedorzecznością było oczekiwac od siebie zdolności do koncentracji. Jej myśli zaprzątały sprawy istotniejsze, niz nastepna książka.
Nie zawracając sobie głowy gaszeniem swiatła, Liz usiadła w rogu łózka i podwinęła nogi pod siebie. Pokój w połowie spowijał cień, ale nie miało to znaczenia. Wciąż go znała - w głębi serca- każdy kąt, kazdy detal- nawet żyjąc daleko, w ciągu ostatnich lat. Nie była to jedynie czysto fizyczna charakterystyka. Były również wspomnienia, liczne obrazy wkomponowane w ściany niczym elementy deoracji, równie realne jak zdjęcia i meble. Zamkniecie oczu nie potrafiło ich odegnać. Przylgnęły do wewnętrznej częsci jej powiek, wniknęły do porów skóry, płynęły wraz z krwią, wypełniały płuca, jak duchy nie pozwalające jej odpocząć.
Pamietała dzień, w ktorym Michael zachorował i Max i Isabel przyprowadzili go tutaj. Max poprosił ją o pomoc i nie zawahała się jej udzielić, choć widok Michaela rzucającego sie w drgawkach po jej łóżku przerazil ją bardziej, niż myślała ze to mozliwe. Żadne z nich nie wiedziało wtedy co robić, dzień dzisiejszy tego nie zmienił. Wszystko zawsze zdawało się ku temu zmierzać- poczuciu bezradnosci, jakiego doświadczają ślepcy poruszając się po nieznanym terytorium- zdani na instynkt i złudę nadziei.
Zastanawiała się, czy podobne wrażenia nawiedzały ich na rodzinnej planecie- czy też byly tam same proste odpowiedzi i decyzje podejmowane w ogniu wojny. Wątpiła. Czy Max wiedział co robić, gdy pojmano Michaela i Isabel, kiedy mógł czuć ich cierpienie podczas tortur, chwilę, gdy Isabel została zabita? Jak bardzo różniło się to od nocy, kiedy Pierce schwytał Maxa, pozostawiajac ich zdanych na siebie, przerazonych i niepewnych, dopóki Isabel w koncu nie wniknęła w jego sny. Czy miało znaczenie, ze ich moce sie rozwinęły a Max miał armię do swojej dyspozycji?
Nic z tego nie pomogło Isabel ani Michaelowi, nawet Maxowi, gdy ruszyła lawina zdarzeń. Skrył się w swojej skorupie tak jak Michael- cierpiąc w ciszy, jak zawsze, skupiając w sobie cudzy strach, poczucie winy i tęsknoty.
Ciche pukanie wyrwało Liz z jej mysli.
- Proszę- zawołała.
Drzwi uchyliły się.
- Lizzie?- jej ojciec pojawił się w ciemnosciach pokoju- co ty na to, zebym włączył swiatło?- sięgnął dłonią i pokręcił coś przy lampie, zalewając pokój potokiem światła, który niemal ją oślepił.
- Cześć tato.
- Mogę wejść?
Wzruszyła ramionami.
- Jasne.Siadaj w kącie- powiedziała, podnosząc sie i robiąc mu miejsce- kiedy wróciliście?
- Przed chwilą-odparł, sadowiąc się obok. Spojrzał przez okno, jak gdyby pragnął odgadnąć czego wypatrywała w mroku- pamietam jak przychodziłem tu, kiedy byłas mała i znajdywałem cię skuloną, śpiącą na balkonie. Przychodziłas tam by nadawać imiona gwiazdom, po czym zasypiałas na starym bujanym fotelu. Twoja matka była wsciekła, kiedy babcia kupiła ci teleskop. Powiedziała, ze ona tylko cię do tego zachęca.
Liz usmiechnęła się.
- A babcia odparła "Cóż, ktoś musi".
- Uwielbiałaś to. Dziwię się, że nie zabrałas go ze sobą.
- Nie mogłabym uzywać go w Bostonie- przez uliczne swiatła i zanieczyszczenia, nie byłabym w stanie dojrzec zbyt wiele.
- Masz rację. Przez dłuższy czas myslałem, ze moze powinnas zostac astronomem. Zamiast tego piszesz książki o podrożach miedzygwiezdnych. Cóż, to pewnie nieuniknione, gdy się dorasta w Roswell- jego spojrzenie padło na komputer- pracujesz nad kolejnym arcydziełem?
Liz westchnęła głośno.
- Trudno tak to nazwać, ale ku temu to zmierza. Powoli, ale pewnie.
- To wspaniale Lizzie. Naprawdę. Cieszę się, ze wszystko idzie tak dobrze.
- Moj wydawca twierdzi, ze trafili na odpowiednią chwilę. Myślę, że na to własnie czekają.
Jej ojciec przytaknął.
- Jasne. Chcą wiedziec, ze robisz postępy- potarł dłonią o dłoń- wszyscy tego chcemy.
Coś w jego głosie zwróciło uwagę Liz.
- Tato? O co chodzi? Czy coś się stało?
- Liz, dlaczego nam nie powiedzialas, ze Max Evans wrócił do miasta?
Poczula, jak serce podchodzi jej do gardła.
- Co? Tato, co ty...
- Widzielismy go skarbie. Twoje mama i ja wpadlismy na niego. Wyglada na to, ze jest w domu od tygodnia.
- Och. Rozumiem- Liz odetchnęła głęboko- rozmawiałeś z nim?
- Tylko przez chwilę. Powiedział, że widział się z tobą wczoraj- urwał- Liz- spytał niepewnie- dlaczego nic nie powiedziałaś?
Wstała i podeszła do okna, przycisnęła czoło do chłodnej szyby.
- Ja...nie byłam pewna co powiedzieć- przyznała- nie chciałam robic z tego problemu.
- A czy to nie jest problem? Skarbie, poprostu się martwię. Twoja matka i ja martwilismy sie o ciebie długo po tym, jak Max wyjechał do Californi. Przeraziłas nas- byłaś...załamana. I nawet wcześniej, kiedy byłaś z Maxem, byłaś inna osobą Liz. Taką...zamkniętą w sobie. Przez ostatnie pare lat wszystko zdążyło się poukładać. Poprostu nie chcielibyśy...aby cokolwiek zburzyło twój spokój.
Liz odwróciła się, by spojrzec ojcu w twarz.
- Wszystko w porządku tato. Przyrzekam.
- Doprawdy?- spytal ojciec, podnosząc się, by stanąć z nią twarzą w twarz- i juz zaczynają się sekrety, Liz. Co takiego jest w tym młodzieńcu, co sprawia, że życie wymyka ci się spod kontroli?
- Nic nie wymyka mi sie spod kontroli- odparła- tato...wiem ze się martwicie. Ale nie ma o co się martwić, naprawdę. Jestem dorosła. Potrafię o siebie zadbać. Przepraszam, ze nie powiedziałam wam, ze widziałam się z Maxem, ale obawiałam się, ze zrobicie scenę- ze przesadzicie i uznacie go za straszliwe zagrożenie- kogoś z kim kiedyś byłam związana na tyle powaznie, by odwiedzać jego rodziców w Święta.
Jefff uniósł znacząco brwi.
- Jestes pewna, ze nie chodzi o nic więcej?
Liz spojrzała ojcu w oczy.
- Tak- odparła pusto- to tylko i wyłącznie sprawa Maxa. Nikogo więcej.
- Co to miało znaczyć?
- Dokładnie to, co myslisz tato .To nie ja stanowię powód, dla którego wrócił.
- Skarbie- westchnął. Sięgnął i delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy- pogodziłas się z tym?
Liz uśmiechnęła się blado.
- Cóż...chyba jestem zmuszona- ujęła jego dłoń i zsunęła ją ze swoich włosów- lepiej pójdę pomóc mamie przy kolacji, aby się mogła przekonać, ze wciąż jestem w jednym kawałku.
- My poprostu...kochamy cię Lizzie.
- Wiem tato. Ja też was kocham- wspinając się na palce, pocałowała go w czoło.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Rozumiem, dlaczego wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy odkryłam nową pasję w pisaniu. Bardzo chciałabym móc stwierdzić, ze wszystko układało się dobrze juz wcześniej, ale nie potrafie i wiem że rodzice, Maria i Alex martwili się juz o mnie od dawna. Robiłam dobrą minę do złej gry przez ostatnie tygodnie pprzedzajace mój wyjazd na Harvard i póżniej- gdy dotarłam na Cambridge. Prawdę mówiąc, naprawdę byłam przekonana, ze panuję nad emocjami. Max wciąż zaprzątał moje myśli, ale przecież rozpoczynałam naukę w collegu- zycie w nowym miescie, wśród nowych ludzi- tyle było spraw do przemyslenia, łatwo było to wykorzystać jako zasłonę dymną.
Wtedy zaczęły się sny. Myslę, ze początkowo czyniły mnie szczęśliwą. Mimo tego, ze wiedziałam iż są jedynie wytworem mojej podświadomosci- ze mój umysł i serce połaczyły się by uswiadomić mi jak bardzo tęskniłam za Maxem- na swój sposób miało to kojący wpływ. Skoro nie mogłam być z Maxem, spacerować z nim korytarzami Harvardu, spotykać się z nim na lunchu, czy chociaz- rozmawiać z nim przez telefon, pozostawało mi tylko o nim snić. Sny wydawały sie takie rzeczywiste. Widziałam go tak wyraźnie- sposób w jaki jego włosy opadały na czoło i jak odrzucał je niecierpliwym ruchem, zmarszczkę pomiędzy brwiami, gdy wpatrywał się w ekran komputera, linie zmęczenia, które zdawały się mnożyc w kącikach ust i oczu. Nawet tę poświatę, ktora zawsze zdawała się go otaczać. Mogłam odczytać wyraz jego twarzy, wyczuć nastrój. Jak moglabym nie sięgnąc we śnie, pragnąc wziaść go w ramiona? Moje ramiona narafiały na pustkę, nie mogłam połączyć się z nim nawet w świecie nocnych marzeń. Powoli zaczęło to do mnie docierać. Czulam się , jakbym zegnala się z nim raz za razem, za kazdym razem gdy opuszczał mnie sen, szczegóły minionej nocy zdawały się rozsnuwac jak dym, rozpływać w swietle poranka. I zawsze doswiadczałam tego samego poczucia straty.
Zaczęłam unikac snu. Wolalam uczyć się do późna w bibliotece albo w jednej z licznych kawiarni. W weekendy chodziłam samotnie na późne seanse do kina i próbowałam zatracić się w dramacie rozgrywającym się na ekranie. Kiedy moje ciało protestowalo pozwalałam sobie na krótką drzemkę w niewygodnej pozycji, pozotawiajacej moja szyje i kark zdrętwiałe, starając sie pozostać wierną mojemu nowemu patentowi na krótki sen.
Znów dotalo do mnie piękno przebywania z dala od domu, w otoczeniu obcych ludzi, ktorzy nie zadawali zbędnych pytań. Nawet Sandy uznała ze mam poprostu odmienny zegar biologiczny i nie pytała, co tak naprawdę się dzieje. Czasami zastanawialam sie jak dlugo mogę to ciągnąć, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Postanowiłam przebrnąć przez większość piwerszego semestru dzieki determinacji- i niemal niczemu więcej. To doprawdy zdumiewajace, jak dalece moze cię zaprowadzic odrobina silnej woli.
Dwa dni przed planowanym przeze mnie odlotem do Roswell na swięta, moja pieczołowicie wznoszona egzystencja nieoczekiwanie runęła jek domek z kart. Pędziłam wlasnie po schodach, gdy niespodziewanie poczułam się dziwnie lekka. Świat stacił swoje barwy, przechodząc w jednostajną czerń i biel, obrazy rozmyły sie przed mimi oczami i straciłam przytomność. Na szczęście schody były zatłoczone, w przeciwnym razie zleciałam po wszystchich stopniach na parter. Tymaczesem obsunęłam się zaledwie o kilka stopni, nabijajac parę siniaków i nadwyreżając kostkę. Gorszą wiaomośc stanowił fakt, ze nie odzyskałam swiadomosci, zanim nie znalazłam się w ambulansie.
W szpitalu zrobili mi kilka testów i odkryli,ze wobec mojego pernamentnego unikania snu, bylam ekstremalnie odwodniona- wygląda na to ze kawa nie jest odpowiednim substytutem codziennych ośmiu szklanek wody. Dodatkowo- byłam niedożywiona. Ku mojemu zaskoczeniu, okazalo się że straciłam 10 funtów. Miałam swiadomośc, ze nie jem zbyt dużo, ale skladałam to na karb braku apetytu- lekarz mamrotał cos jednak o anoreksji i byłam przerazona na myśl ze stracilam panowanie nad swoim zyciem do tego stopnia, iż byli skłonni przypuszczać coś takiego.
Trzymali mie w łóżku, podłączoną do kroplówki przez następnych kilka dni, kiedy lekarze kontynuowali obserwację. Najwyraźniej moja chęć jedzenia przekonała ich, ze nie cierpie na jadłowstręt, a moja kondycja jest uwarunkowana stresem, jaki przysparzało mi życie z daleka od domu i studia na prestizowej uczelni. Jeśli chodzi o mnie, doswiadczenie to przestraszyło mnie do tego stopnia, ze zaczęłam bardziej dbać o siebie.
Kiedy wreszcie opusciłam szpital, okazało się ,że nie tylko przegapiłam lot, ale nie mialam tez mozliwosci zarezerwowania nastepnego. Zbiżały się swięta a z nimi wzmozony ruch, jedyne mozliwe wolne miejsca kosztowały diabelsko drogo. Odbyłam więc z moimi rodzicami długą i bolesną rozmowę telefoniczną. Martwili sie o moje zdrowie i przyznali, ze lepiej będzie, jesli nie przylecę do Roswell na święta. Zamiast tego wsiadłam wraz z Sandy w pociąg do Filadelfii i spędziłam tydzień włócząc się po miescie, radując swoimi pierwzymi, naprawdę białymi świętami i spozywając świąteczny obiad w towarzystwie dwudziestu trzech żywiołowych, pelnych radości krewnych Sandy.
Stałam na krawędzi, ocalenie zawdzieczałam Sandy. Podczas naszych wspólnych ferii często milczałysmy- a przeciez mogła próbować zmusic mnie do mowienia o sobie, o moich problemach, dziwnym zachowaniu. Ale nie zrobiła tego. Nigdy nie powiedziała słowa na temat tego, co sie wydarzyło, nie dała mi odczuć,ze czuwa nade mną. W rezultcie odczułam potrzebę opowiedzenia jej wszystkiego. Po raz pierwszy miałam potrzebę podzielenia się z kimś prawdą, o tym co przeszłam, nawet jesli miala to być wersja ocenzurowana. Więc gdy ostatniej nocy przed odjazdem do Bostonu, siedziałysmy razem do późna, opowiedziałam jej o Maxie. O kochaniu go, tęsknocie za nim i marzeniach o nim.
Sandy była wspaniała. Nie zadawała mi głupich pytań, ani nawet tych logicznych- dlaczego do niego nie zadzwonię i co własciwie wydarzyło sie pomiedzy nami- pytań, na ktore nie mogłabym udzielic odpowiedzi. Zdawała sie rozumiec, ze szczegóły dotyczące naszego rozstania nia mialy tak naprawde większego znaczenia. Poprostu sluchała, w niezwykłym u siebie milczeniu, dopóki nie wyrzuciłam z siebie wszystkiego, mój głos nie umilkł i nie bylo juz więcej łez do wypłakiwania. Wtedy uściskala mnie i powiedziała ze smiechem, ze od poczatku podejrzewała ze za moją racjonalna fasadą kryje sie jakis melodramat. Po chwili śmiałam sie rzem z nią. Nagle zdałysmy sobie sprawę, ze słońce wyłoniło sie zza linii horyzontu i że przegadałysmy całą noc. Zakradłysmy sie do kuchni i zjadłyśmy resztki indyka prosto z brytfanny wypijając hektolitry soku pomarańczowego. Kiedy w koncu udałysmy sie na dworzec, poczułam sie gotowa stawic czoła szkole.
Później rozmawiałysmy o Maxie tylko jeden raz. Kursy trwały juz kilka tygodni i wydawało się, ze zlapałam rytm wydarzeń. Uazałam na to, by nie zaniedbywac jedzenia i nosiłam ze soba butelkę wody mineralnej, na wypadek gdyby zachciało mi sie pic, a nie chciałam siegać po kawę. Oczywiscie, wciaz nawiedzały mnie sny- niemal każdej nocy, ale teraz łatwiej mi było sobie z nimi radzić. Wtedy nieoczekiwanie, Sandy wróciła do domu wieczorem i wręczyła mi elegancką, białą wizytówkę z nazwiskiem Dr. Rebeki Alan. Psycholog. Kiedy spojrzałam na nią pytajaco, wzruszyła ramionami i stwierdzila, iż pomyslała sobie, że może chciałabym porozmawiać z kimś o tym, co przeszłam.
Musiałam wyglądać na zdenerwowaną, bo czym predzej zapewniła mnie, ze jest bardzo dumna z tego, jak swietnie sobie radzę ze swoimi problemami. Ale radzic sobie, a czuć sie zupełnie dobrze- to dwie zupełnie rózne sprawy i w jej przekonaniu myśli, które mnie dreczyły, które nie pozwalały mi spać i jeść- te wszystkie utajone demony były wciąż częścią mojego zycia. Powiedziała również, ze czasami silnym osobom trudno jest się pogodzic z faktem, iż nie ze wszystkim potrafią poradzić sobie w samotności.
Wzięła swoje książki i wyszła do biblioteki, zostawiając mnie stojącą po srodku pokoju, z wizytówką wciąż zaciśniętą w dłoni. Przyznaję, ze byłam gotowa ja podrzeć. Pamietałam, jak rodzice Maxa i Isabel zmuszali ich do odwiedzania terapeuty jeszcze w szkole sredniej i jak Max bez konca uskarżał się Marii na bezcelowość owych wizyt- na to jak niedorzeczne było zwierzanie się komukolwiek ze swoich problemów, bez mozliwości sięgnięcia do sedna sprawy.
Potem przypomnialam sobie jednak, jak dobrze było móc porozmawiać z Sandy o Maxie, nawet jesli musiałam opowiedzieć jej wersje, według ktorej przebywał w collegu w Kaliforni, a nie w sąsiedniej galaktyce. Szczegoły naprawdę nie miały znaczenia. Nie miało znaczenia to, gdzie przebywał Max- ważne bylo tylko to, ze nie było go ze mną.
Zadzwoniłam do Dr. Alan jeszcze tego wieczora i umowiłam sie na wizytę. Nie powiem, zebym chodzila na terapię zbyt długo, ale muszę przyznac, ze te rozmowy były owocne. Dobrze było zwierzyc się kumus ze wszystkich tych spraw, jakie mnie trapiły, bez obawy że moje narzekania kogos zniecierpliwią albo znudzą, ze rozbudzą w kimś innym bolesne wspomnienia. Na pewien dziwaczny sposób czułam sie wolna- potrafiłam panować nad sobą w każdej chwili dnia, a jednak czasem miałam ochotę wrzeszczeć dla samej potrzeby krzyku.. Cisza potrafi cie otoczyć, zniewolić, aż staniesz się więźniem własnej powściągliwosci i to może okazać sie bardzo groźne. Nadmiar ciszy potrafi być zabójczy.
Liz dotarła dotarła do domu Evansów, z ulga witając obecność Marii i Alexa. Oboje juz tam byli. Zaparkowała samochod swojej matki przy krawęzniku i przez chwilę siedziała w samochodzie, zbierając w sobie siły, zanim w końcu wyszła na zewnątrz i pośpieszyła w kierunku frontowych drzwi. Ogarnęło ją poczucie zwątpienia, ktore więcej miało wspolnego z Maxem i faktem, ze widział jej rodziców wczoraj wieczorem, niz z czymkolwiek co mogło zajść pomiedzy nimi a Michaelem..
Jesli obawiała się konfrontacji lub tlumaczeń, mogła doprawdy sobie darować. Otwierajac drzwi Max zaledwie skinął glową i odsunął się , wpuszczając ją do środka. Potem poprowadzil ją w strone kuchni, gdzie pozostali siedzieli juz przy stole, sącząc kawę. Nie licząc Alexa, wszystko przypominalo jej wczorajszy poranek i Liz poczuła dreszcz biegnący wzdłuż kregoslupa, choc nie była pewna czy wywołało go chłodne powitanie Maxa, czy tez uczucie deja vu. Miała jednak nadzieję, ze wkrotce nie znajdzie następnych podobieństw do wydarzeń minionego dnia. Nie była gotowa przyglądac się, jak Michael dusi ktoregos z jej przyjaciół. Wzięła filizankę kawy, ktora podał jej Max i osunęła sie na krzesło obok Marii.
Nastrój wydawal się stonowany i Liz zrozumiała, że zdążyli juz przedyskutowac plan działania. Maria miala wzrok spuszczony, nieruchomo utkwiony w filizance i Liz wyczuła napięcie przyjaciołki. Wiedziała, jak bardzo musiało jej być ciężko. Po latach wmawiania sobie i światu, ze skonczyła z Michaelem, była zmuszona ponownie sie przed nim otworzyć. To tak jakby otworzyc ranę i pozwolic krwi uplywać swobodnie- pozostawiając siebie bezbronnym i podatnym na zakażenia.. Ale jedyną inną decyzją, bylo tylko odwrócic sie i odejść, a bez względu na to jak bardzo Michael ją zranił i jak czesto był tym, ktory odchodzł, Maria nigdy nie byłaby do tego zdolna.
Niebieskie oczy Alexa były pociemniałe, wyraz jego twarzy powazny.Liz pomyslała o ich nocnej rozmowie. Zadzwonil poźno, po odwiezieniu Lexie do Maxa, jego głos w słuchawce byl pełen nieskrywanych emocji- wzruszenie po wspólnym wieczorze z córką, rozbawienie reakcją rodziców...Zawsze uskarżał sie na to, ze jego rodzice nigdy nie traktowali powaznie jego związku z Isabel. Raz przyznal sie jej, ze jego ojciec podejrzewał, iż nieoczekiwanie wzmożona atrakcyjnosc jego syna wiąże sie ze zmianą jego sytuacji finansowej. Liz była wstrząśnieta, bo chociaż Alex probował wszystko obrócic w żart, wyczuła ze zranił go ich brak wiary. Kiedy nie chciał zadzwonic do nich,by powiadomic ich o obecnosci Lexie, Liz zrozumiala ze stare rany nie zabliźnily się do końca, pomimo zbroi ktorą przez lata zdołał się otoczyć.Ale mimo to, wyczula w jego glosie dumę, gdy opowiadal o tym jak Lexie momentalnie oczarowała jego rodziców- od pierwszej chwili, gdy tylko przekroczyła próg. I jego ból, gdy powtorzyl jej wersje wydarzeń, którą przedstawił rodzicom- ze Isabel zginęła w wypadku samochodowym, na autostradzie w LA.
Ale zadna z tych emocji nie byla widoczna w tej chwili. Wydawał się bardzo profesjonalny, gotów zrobić wszystko, co tylko mogloby przynieść ulgę Michaelowi. Po raz milionowy w ciągu minionych paru dni, Liz poczula się zadziwiona głębia łączącej ich więzi. Zadzieżgniętej w czasach, gdy byli nastolatkami, nakazujacej im bez końca spogladać w przeszłość, sluchać swego serca, wspierać się do samego końca. Co takiego niezwykłego tworzylo splot tej więzi? Gotowa była zadawać te pytania, ale wcale nie była pewna, czy pragnie poznać odpowiedź.
- Więc od czego zaczynamy?- cichy glos Alexa przerwał milczenie. Liz spojrzała na niego i stwierdziła, ze obserwował Maxa, spacerującego niespokojnie po kuchni.
- Nie możesz się z nim połączyć- stwierdzila szybko Maria.
Max przesunął dłońmi po twarzy.
- Nie wiem w jaki inny sposób mógłbym do niego dotrzeć- odparł- próbowalem mówić do niego, błagać, wrzeszczeć. Nic. Nic nie przenika przez mur, ktorym się otacza.
Maria chrzaknęła.
- Nie mów mi o "murach" Michaela Guerina, dziękuje ci bardzo. Wiem o tym wszystko. Nie jeden raz widywałam go na wojennej ścieżce, tak jak wczoraj- dodała drżąco.
- Mario- Liz ujęła dłoń przyjaciolki i uscisnąła ją- jak myslisz, co jeszcze powinnismy zrobić? Masz jakiś pomysł?
- Nie wiem- wyszeptała- mówić do niego. Cokolwiek. Moze on poprostu nie chce rozmawiac z tobą Max- zasugerowała, podnosząc wzrok.
- Cóż...- Max odwrócił się- nie byłbym zaskoczony. Choćmy do pokoju- dodał szybko- siedzenie tutaj niczego nie zmieni.
Wszyscy przeniesli sie do dużego pokoju. Tego ranka telewizor był wyłączony. Michael siedział nieruchomo na kanapie, jego spojrzenie było puste i odległe. Ktoś zostawił otwarte okno i zasłony poruszały sie lekko na wietrze, światlo słoneczne znaczyło sie plamami na dywanie. Max zamknął okno.
- O rany- mruknął Alex- wygląda jak piekło.
- Albo raczej ktoś, kto przez nie przeszedł- odparła Maria, wstrzymując odddech. Westchnęła cicho i ruszyła w głąb pokoju.
- Mario...- Max chwycil ją za ramię.
- Puść mnie Max- jej oczy jarzyły sie jak dwa szmaragdy, gdy odwróciła się, by stanąć z nim twarzą w twarz.
- Widziałas wczoraj, do czego jest zdolny.
- Max, to ja, nie pamietasz? Nie pozwalałam ci rządzic mną, gdy mieliśmy 17 lat, nie pozwolę i teraz. Wiem, wiem- dodała, potrząsając głową, kiedy próbował jej przerwać. Nie chcesz, zebym cierpiała. Nie chcesz, zeby ktokolwiek cierpiał Max- wyraz jej twarzy złagodniał- zanotowane. A teraz puść moje ramię.
Liz poczuła jak uśmiech wypełza na jej usta, widząc zdumiony wyraz twarzy Maxa. Dobrze było wiedziec, ze wciąż coś jeszcze potrafi go zaskoczyć, chociaz odrobinę. W milczeniu podziwiała siłę przyjaciołki, gdy Maria odsunęła się łagodnie, a palce Maxa rozluźniły na jej ramieniu.
Osunąwszy się na kanape, Maria ujęła rękę Michaela w swoje dłonie, nie spuszczając spojrzenia z jego twarzy. Kiedy nie zareagował, przysunęła się blizej. Liz wiedziała, do czego zmierza- kierowało nią nie tylko pragnienie przebywania blisko niego- chciala na powrót wkraść się w jego zmysły. Maria zawsze żartowała z fascynacji Michaela jej kolekcją olejków i perfum i teraz miała zamiar to wykorzystać.
- W porządku gwiezdny chłopcze- zaczęła- wiem, ze jestes gdzieś tam. I wiem, ze nigdy nie byłeś szczególnie rozmowny, ale mógłbyś przynajmniej spróbować- dla mnie. W przeciwnym razie, będę zmuszona zagadać cię na śmierć- drażniła się. Mówiąc, zaciskała dłoń mocniej, przysuwając się bliżej- nie wygłupiaj się Michael. Mów do mnie. Minęło tyle czasu. Nawet ty musisz mieć coś do powiedzenia- wpatrywała się przez chwilę w jego twarz, po czym odwróciła się do pozostałych, jej oczy były pełne nadziei- nic?
Liz potrząsnęła głową.
- Próbuj dalej. Dopiero zaczęłaś.
Maria potaknęła i odwróciła się do Michaela. Podwijając nogi pod siebie, skuliła sie obok niego, przytulając policzek do jego ramienia.
Liz poczuła jak Max porusza się niespokojnie za jej plecami i jej własne mięśnie napięły się ze zdenerwowania. Jesli Michael zacznie zachowywac się brutalnie, nie będzie sposobu by oderwać Marię od niego.
- Może powinniśmy pomóc- stwierdził Alex i Liz zrozumiała, ze odczuwa ten sam rodzaj napięcia.
- Michael, Alex tez tutaj jest- powiedziała Maria, kiwając do niego dłonią. Alex podszedl i przysiadl na krawedzi stołu.
- Cześć stary- usmiechnął się- minęło sporo czasu- potrząsnął głową- sluchaj ja...ja nie jestem pewny, co powinienem ci powiedzieć. Nie mam pojęcia, przez co przechodziłeś ostatnio, sądzę też że...cóż, nie będziesz chciał o tym mówić. I w porządku, rozumiem to, wiesz? Ja tylko...potrzebuję twojej pomocy Michael. Mam teraz córkę... Lexie. I nie znam jej. Jak mógłbym? Miałem nadzieję, ze mogłbyś mi w tym pomóc. Bo przecież znasz ją od urodzenia- po twarzy Alexa przemknął cień i odchrząknął krótko- tak...wiesz wszystko. Jest niesamowitym dzieckiem Michael. I mam wrażenie, ze wiele z tego zawdzięczam tobie. Więc proszę....- urwał, spoglądając na Liz- widziałaś to?
- Co?- poderwała się Maria.
- Nie jestem pewny. Ale chyba...spojrzał na mnie- zerknęła pytająco na Maxa, ale mężczyzna wzruszył ramionami.
- Nieczego nie zauważyłem Alex- odparł.
- Michael?- Maria uścisnęła lekko jego ramię- Guerin, jesli odkryję ze siedzisz tutaj i nabijasz sie z nas, kopnę cię w tyłek i wyślę na orbitę. Mogę wybaczyć ci wiele rzeczy, rownież to ze zwiałeś bez pożegnania jak pieprzony kurczak, ale nie rób mi tego. Nie rób nam tego- nacisnęła.
Liz podeszła i usiadła na stole, blisko Alexa.
- Mario, wrzeszczenie na niego w niczym tu nie pomoze. Sama powiedziałaś, ze odpycha od siebie ludzi, na których najbardziej mu zależy. Nie dręcz go.
- Więc co?- wyszeptała bezradnie- co mam zrobić Lizzie?
Odwracając się do Michaela, Liz sprobowała sobie przypomniec jak czuje się czlowiek, wyrwany ze świata, Przechodziła przez to, nie tak dawno. Co wtedy czuła? I co sprawiło, że zapragnęła żyć nadal, mimo wszystko... Czuła obecność Maxa, tuż za swoimi plecami- i rozpaczliwie probowała się skoncentrować.
- Michael- zaczęła miękko- to ja, Liz. Cóż, nie bedę udawać ze ty i ja byliśmy kiedykolwiek wielkimi przyjaciółmi. Ale nie znaczy to, że mi na tobie nie zależało. Wciąż zależy- dodała. Urwała i wzięła głęboki oddech. Wiem, ze próbujesz sobie wmówić, ze tak jest lepiej. Ze lepiej odciąć się od swiata, niż odczuwać ból. Ale jestem tu, żeby ci powiedzieć, ze się mylisz. To niczego nie zmieni Michael. Cokolwiek odczuwasz mysląc o śmierci Isabel...o wojnie, o twoim związku z Maxem i Lexie, nawet o nas...nie ukryjesz się przed tym. Musisz walczyć. Ucieczka doprowadzi cię do nikąd. Milczenie rownież. Milczenie zabije cię szybciej niż ból. Zaufaj mi- szepnęła- wiem coś o tym.
- Liz- Maria sięgnęła po jej dłoń- nie musisz...
Liz strząsnąła z siebie jej dotyk.
- Chcę. Wszystko w porządku. Odwróciła się do Michaela, ignorując pustkę w jego oczach, gotowa zmusić go, by jej sluchał. Nie miała wątpiwości, ze ją słyszał.
- Cisza zeżre cię żywcem. Wypełni każdy zakamarek twojego umusłu, az do chwili gdy nie będziesz w stanie słyszeć niczego więcej. Zapewne myślisz, ze tego chcesz. Ze to uciszy demony, które żyją w twoich myśach, ale sie mylisz. To doprowadzi cię do obłędu, okradnie z ostatniego strzępu rzeczywistości. I nie zasługujesz na to Michael. Nikt z nas nie zasługuje. Nie skazuj się na to- na takie życie, dręcząc się bez końca w ciemnosciach. Musisz uwierzyć, w ten sposob ranisz innych jeszcze bardziej dotkliwie. Zawsze byliśmy silniejsi, będąc razem- urwała, gdy łzy zaczęły płynąć po jej twarzy.
Zamknęła oczy i otarła policzki. Poczula ciepłe ramiona oplatajace jej ciało i podziekowała w duchu Alexowi, nienawidząc się jednoczesnie za wlasną słabość, za marzenie, by byly to ramiona Maxa.
Ale on usiadł na kanapie blisko Marii, w ciszy oczekujac na zmiany.
Alex usciskał ją jeszcze raz, a potem podniosł się. Kiedy Liz otwarła oczy, klęczał na podłodze obok kanapy.
- Posłuchaj jej Michael. Ona ma rację. W ten sposób tylko pogarszasz sytuację. Myslisz ze Isabel chciałaby, zebyś to robił? Do diabła, byłaby piersza w kolejce żeby huknąć cię w łeb i powiedzieć, abyś zaczął mysleć jeszcze o kimś innym, poza sobą.
Max wstał.
- To do niczego nie prowadzi. On zaledwie mrugnął od czasu gdy tu weszliśmy- westchnął ciężko i podszedł do okna, wygladając na ulicę.
- Próbujemy dopiero od paru minut- rzekła Maria- zajmie trochę czasu, zanim otrzaśnie się z tego- dodała. Przechylila sie i pocałowała Michaela w policzek- on cię nie skreślił- szepnęła- jest poprostu przerazony i cierpi, tak samo jak ty. A ty w niczym nie pomagasz- oparła czoło na jego ramieniu- proszę Michael, mów do mnie. Tak bardzo za tobą tęskniłam.
Alex podniosł się z podlogi i usiadł obok Liz.
- Mario, on dojdzie do siebie. Tak jak mowilaś-potrzebuje czasu.
Maria otarla oczy i usiadła prosto.
- Spójrz na mnie- mruknęła- myslałam, ze z nim skończyłam. Jak on to zrobił? Nie powiedzial ani slowa, poza wysłaniem mnie do diabła, a ja wciąż jestem żałosnym zerem.
- Nie jesteś żałosna i nie jesteś zerem- usmiechnął się Alex.
Wzruszyła ramionami.
- Nic na to nie poradzę . Nie potrafię przestać sie o niego troszczyć.
- Dlaczego?
- Nie wiem...poprostu...- urwała i spojrzała na Alexa- to...to nie ty?
Zanim miał czas, by potrząsnąć głową, odwróciła sie gwałtownie i spojrzała na Michaela.
- Michael?
Max znalazł sie przy nich w jednej chwili.
- Michael? Czy on coś powiedział?
Maria uciszyła go ruchem dłloni.
- Michael?
Wyraz pustki opuscił jego spojrzenie. Nie spuszczał wzroku z twarzy Marii.
- Dlaczego do diabła wciąż martwisz się o mnie? Po tym wszystkim? Całym tym gównie?
- Ja...nie wiem- szepnęła- czy to ma jakiekolwiek znaczenie?
- Nie powinnaś o mnie mysleć.
- Mowiłeś to juz wczesniej. Wiesz, jak świetnie skutkowało.
Skinął glową, jego twarz pozostała niewzruszona.
- Cześć Michael- odezwał się Alex.
-- Whitman- Michael zwrócil się ku niemu. Coś zadrżało w jego spojrzeniu- Lexie?
- Tak- usmiech pojawił się na ustach Alexa- wyszła z panią Evans. Jest...cudem.
- Ja...
- Nie martw się - pospieszył Alex- naprawimy to.
Spojrzenie Michaela odnalazło Liz, na chwilę zatrzymało się na jej mokrej od łez twarzy. Potem odwrócił się do Maxa.
- Chcę z tobą porozmawiać.
- W porządku- Max skinął głową.
- Sam na sam- Michael zerknął na Marię- obiecuję że porozmawiamy później.
Dziewczyna wahała się przez chwilę, po czym podniosła z kanapy.
- Nie ma problemu- odparła spokojnie- Liz?
Spojrzenie Liz przeslizgnęło się z Marii na Alexa.
- Choćmy na lunch.
- Pizzę- zarządziła Maria- nie jestem w stanie wrócić teraz do Crashdown- odwróciła się do Michaela, jej dłoń pogładziła go delikatnie po ramieniu- Max wie, gdzie mnie znaleść...gdzie znaleść nas wszystkich.
Wyszła z pokoju, nie oglądając się za siebie.
Alex skinął glową w stronę Michaela i Maxa.
- Cieszę się, że chcesz z nami rozmawiać- rzekł cicho- na razie- odwrócił się do Liz, spojrzeniem wskazując jej drzwi- chodźmy.
Liz w milczeniu podążyła za nim, nakazując sobie naśladować Marię całą siłą swojej woli. Była w połowie drogi do drzwi, kiedy znów miała odwagę oddychać.
CDN.
Wtedy zaczęły się sny. Myslę, ze początkowo czyniły mnie szczęśliwą. Mimo tego, ze wiedziałam iż są jedynie wytworem mojej podświadomosci- ze mój umysł i serce połaczyły się by uswiadomić mi jak bardzo tęskniłam za Maxem- na swój sposób miało to kojący wpływ. Skoro nie mogłam być z Maxem, spacerować z nim korytarzami Harvardu, spotykać się z nim na lunchu, czy chociaz- rozmawiać z nim przez telefon, pozostawało mi tylko o nim snić. Sny wydawały sie takie rzeczywiste. Widziałam go tak wyraźnie- sposób w jaki jego włosy opadały na czoło i jak odrzucał je niecierpliwym ruchem, zmarszczkę pomiędzy brwiami, gdy wpatrywał się w ekran komputera, linie zmęczenia, które zdawały się mnożyc w kącikach ust i oczu. Nawet tę poświatę, ktora zawsze zdawała się go otaczać. Mogłam odczytać wyraz jego twarzy, wyczuć nastrój. Jak moglabym nie sięgnąc we śnie, pragnąc wziaść go w ramiona? Moje ramiona narafiały na pustkę, nie mogłam połączyć się z nim nawet w świecie nocnych marzeń. Powoli zaczęło to do mnie docierać. Czulam się , jakbym zegnala się z nim raz za razem, za kazdym razem gdy opuszczał mnie sen, szczegóły minionej nocy zdawały się rozsnuwac jak dym, rozpływać w swietle poranka. I zawsze doswiadczałam tego samego poczucia straty.
Zaczęłam unikac snu. Wolalam uczyć się do późna w bibliotece albo w jednej z licznych kawiarni. W weekendy chodziłam samotnie na późne seanse do kina i próbowałam zatracić się w dramacie rozgrywającym się na ekranie. Kiedy moje ciało protestowalo pozwalałam sobie na krótką drzemkę w niewygodnej pozycji, pozotawiajacej moja szyje i kark zdrętwiałe, starając sie pozostać wierną mojemu nowemu patentowi na krótki sen.
Znów dotalo do mnie piękno przebywania z dala od domu, w otoczeniu obcych ludzi, ktorzy nie zadawali zbędnych pytań. Nawet Sandy uznała ze mam poprostu odmienny zegar biologiczny i nie pytała, co tak naprawdę się dzieje. Czasami zastanawialam sie jak dlugo mogę to ciągnąć, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Postanowiłam przebrnąć przez większość piwerszego semestru dzieki determinacji- i niemal niczemu więcej. To doprawdy zdumiewajace, jak dalece moze cię zaprowadzic odrobina silnej woli.
Dwa dni przed planowanym przeze mnie odlotem do Roswell na swięta, moja pieczołowicie wznoszona egzystencja nieoczekiwanie runęła jek domek z kart. Pędziłam wlasnie po schodach, gdy niespodziewanie poczułam się dziwnie lekka. Świat stacił swoje barwy, przechodząc w jednostajną czerń i biel, obrazy rozmyły sie przed mimi oczami i straciłam przytomność. Na szczęście schody były zatłoczone, w przeciwnym razie zleciałam po wszystchich stopniach na parter. Tymaczesem obsunęłam się zaledwie o kilka stopni, nabijajac parę siniaków i nadwyreżając kostkę. Gorszą wiaomośc stanowił fakt, ze nie odzyskałam swiadomosci, zanim nie znalazłam się w ambulansie.
W szpitalu zrobili mi kilka testów i odkryli,ze wobec mojego pernamentnego unikania snu, bylam ekstremalnie odwodniona- wygląda na to ze kawa nie jest odpowiednim substytutem codziennych ośmiu szklanek wody. Dodatkowo- byłam niedożywiona. Ku mojemu zaskoczeniu, okazalo się że straciłam 10 funtów. Miałam swiadomośc, ze nie jem zbyt dużo, ale skladałam to na karb braku apetytu- lekarz mamrotał cos jednak o anoreksji i byłam przerazona na myśl ze stracilam panowanie nad swoim zyciem do tego stopnia, iż byli skłonni przypuszczać coś takiego.
Trzymali mie w łóżku, podłączoną do kroplówki przez następnych kilka dni, kiedy lekarze kontynuowali obserwację. Najwyraźniej moja chęć jedzenia przekonała ich, ze nie cierpie na jadłowstręt, a moja kondycja jest uwarunkowana stresem, jaki przysparzało mi życie z daleka od domu i studia na prestizowej uczelni. Jeśli chodzi o mnie, doswiadczenie to przestraszyło mnie do tego stopnia, ze zaczęłam bardziej dbać o siebie.
Kiedy wreszcie opusciłam szpital, okazało się ,że nie tylko przegapiłam lot, ale nie mialam tez mozliwosci zarezerwowania nastepnego. Zbiżały się swięta a z nimi wzmozony ruch, jedyne mozliwe wolne miejsca kosztowały diabelsko drogo. Odbyłam więc z moimi rodzicami długą i bolesną rozmowę telefoniczną. Martwili sie o moje zdrowie i przyznali, ze lepiej będzie, jesli nie przylecę do Roswell na święta. Zamiast tego wsiadłam wraz z Sandy w pociąg do Filadelfii i spędziłam tydzień włócząc się po miescie, radując swoimi pierwzymi, naprawdę białymi świętami i spozywając świąteczny obiad w towarzystwie dwudziestu trzech żywiołowych, pelnych radości krewnych Sandy.
Stałam na krawędzi, ocalenie zawdzieczałam Sandy. Podczas naszych wspólnych ferii często milczałysmy- a przeciez mogła próbować zmusic mnie do mowienia o sobie, o moich problemach, dziwnym zachowaniu. Ale nie zrobiła tego. Nigdy nie powiedziała słowa na temat tego, co sie wydarzyło, nie dała mi odczuć,ze czuwa nade mną. W rezultcie odczułam potrzebę opowiedzenia jej wszystkiego. Po raz pierwszy miałam potrzebę podzielenia się z kimś prawdą, o tym co przeszłam, nawet jesli miala to być wersja ocenzurowana. Więc gdy ostatniej nocy przed odjazdem do Bostonu, siedziałysmy razem do późna, opowiedziałam jej o Maxie. O kochaniu go, tęsknocie za nim i marzeniach o nim.
Sandy była wspaniała. Nie zadawała mi głupich pytań, ani nawet tych logicznych- dlaczego do niego nie zadzwonię i co własciwie wydarzyło sie pomiedzy nami- pytań, na ktore nie mogłabym udzielic odpowiedzi. Zdawała sie rozumiec, ze szczegóły dotyczące naszego rozstania nia mialy tak naprawde większego znaczenia. Poprostu sluchała, w niezwykłym u siebie milczeniu, dopóki nie wyrzuciłam z siebie wszystkiego, mój głos nie umilkł i nie bylo juz więcej łez do wypłakiwania. Wtedy uściskala mnie i powiedziała ze smiechem, ze od poczatku podejrzewała ze za moją racjonalna fasadą kryje sie jakis melodramat. Po chwili śmiałam sie rzem z nią. Nagle zdałysmy sobie sprawę, ze słońce wyłoniło sie zza linii horyzontu i że przegadałysmy całą noc. Zakradłysmy sie do kuchni i zjadłyśmy resztki indyka prosto z brytfanny wypijając hektolitry soku pomarańczowego. Kiedy w koncu udałysmy sie na dworzec, poczułam sie gotowa stawic czoła szkole.
Później rozmawiałysmy o Maxie tylko jeden raz. Kursy trwały juz kilka tygodni i wydawało się, ze zlapałam rytm wydarzeń. Uazałam na to, by nie zaniedbywac jedzenia i nosiłam ze soba butelkę wody mineralnej, na wypadek gdyby zachciało mi sie pic, a nie chciałam siegać po kawę. Oczywiscie, wciaz nawiedzały mnie sny- niemal każdej nocy, ale teraz łatwiej mi było sobie z nimi radzić. Wtedy nieoczekiwanie, Sandy wróciła do domu wieczorem i wręczyła mi elegancką, białą wizytówkę z nazwiskiem Dr. Rebeki Alan. Psycholog. Kiedy spojrzałam na nią pytajaco, wzruszyła ramionami i stwierdzila, iż pomyslała sobie, że może chciałabym porozmawiać z kimś o tym, co przeszłam.
Musiałam wyglądać na zdenerwowaną, bo czym predzej zapewniła mnie, ze jest bardzo dumna z tego, jak swietnie sobie radzę ze swoimi problemami. Ale radzic sobie, a czuć sie zupełnie dobrze- to dwie zupełnie rózne sprawy i w jej przekonaniu myśli, które mnie dreczyły, które nie pozwalały mi spać i jeść- te wszystkie utajone demony były wciąż częścią mojego zycia. Powiedziała również, ze czasami silnym osobom trudno jest się pogodzic z faktem, iż nie ze wszystkim potrafią poradzić sobie w samotności.
Wzięła swoje książki i wyszła do biblioteki, zostawiając mnie stojącą po srodku pokoju, z wizytówką wciąż zaciśniętą w dłoni. Przyznaję, ze byłam gotowa ja podrzeć. Pamietałam, jak rodzice Maxa i Isabel zmuszali ich do odwiedzania terapeuty jeszcze w szkole sredniej i jak Max bez konca uskarżał się Marii na bezcelowość owych wizyt- na to jak niedorzeczne było zwierzanie się komukolwiek ze swoich problemów, bez mozliwości sięgnięcia do sedna sprawy.
Potem przypomnialam sobie jednak, jak dobrze było móc porozmawiać z Sandy o Maxie, nawet jesli musiałam opowiedzieć jej wersje, według ktorej przebywał w collegu w Kaliforni, a nie w sąsiedniej galaktyce. Szczegoły naprawdę nie miały znaczenia. Nie miało znaczenia to, gdzie przebywał Max- ważne bylo tylko to, ze nie było go ze mną.
Zadzwoniłam do Dr. Alan jeszcze tego wieczora i umowiłam sie na wizytę. Nie powiem, zebym chodzila na terapię zbyt długo, ale muszę przyznac, ze te rozmowy były owocne. Dobrze było zwierzyc się kumus ze wszystkich tych spraw, jakie mnie trapiły, bez obawy że moje narzekania kogos zniecierpliwią albo znudzą, ze rozbudzą w kimś innym bolesne wspomnienia. Na pewien dziwaczny sposób czułam sie wolna- potrafiłam panować nad sobą w każdej chwili dnia, a jednak czasem miałam ochotę wrzeszczeć dla samej potrzeby krzyku.. Cisza potrafi cie otoczyć, zniewolić, aż staniesz się więźniem własnej powściągliwosci i to może okazać sie bardzo groźne. Nadmiar ciszy potrafi być zabójczy.
Liz dotarła dotarła do domu Evansów, z ulga witając obecność Marii i Alexa. Oboje juz tam byli. Zaparkowała samochod swojej matki przy krawęzniku i przez chwilę siedziała w samochodzie, zbierając w sobie siły, zanim w końcu wyszła na zewnątrz i pośpieszyła w kierunku frontowych drzwi. Ogarnęło ją poczucie zwątpienia, ktore więcej miało wspolnego z Maxem i faktem, ze widział jej rodziców wczoraj wieczorem, niz z czymkolwiek co mogło zajść pomiedzy nimi a Michaelem..
Jesli obawiała się konfrontacji lub tlumaczeń, mogła doprawdy sobie darować. Otwierajac drzwi Max zaledwie skinął glową i odsunął się , wpuszczając ją do środka. Potem poprowadzil ją w strone kuchni, gdzie pozostali siedzieli juz przy stole, sącząc kawę. Nie licząc Alexa, wszystko przypominalo jej wczorajszy poranek i Liz poczuła dreszcz biegnący wzdłuż kregoslupa, choc nie była pewna czy wywołało go chłodne powitanie Maxa, czy tez uczucie deja vu. Miała jednak nadzieję, ze wkrotce nie znajdzie następnych podobieństw do wydarzeń minionego dnia. Nie była gotowa przyglądac się, jak Michael dusi ktoregos z jej przyjaciół. Wzięła filizankę kawy, ktora podał jej Max i osunęła sie na krzesło obok Marii.
Nastrój wydawal się stonowany i Liz zrozumiała, że zdążyli juz przedyskutowac plan działania. Maria miala wzrok spuszczony, nieruchomo utkwiony w filizance i Liz wyczuła napięcie przyjaciołki. Wiedziała, jak bardzo musiało jej być ciężko. Po latach wmawiania sobie i światu, ze skonczyła z Michaelem, była zmuszona ponownie sie przed nim otworzyć. To tak jakby otworzyc ranę i pozwolic krwi uplywać swobodnie- pozostawiając siebie bezbronnym i podatnym na zakażenia.. Ale jedyną inną decyzją, bylo tylko odwrócic sie i odejść, a bez względu na to jak bardzo Michael ją zranił i jak czesto był tym, ktory odchodzł, Maria nigdy nie byłaby do tego zdolna.
Niebieskie oczy Alexa były pociemniałe, wyraz jego twarzy powazny.Liz pomyslała o ich nocnej rozmowie. Zadzwonil poźno, po odwiezieniu Lexie do Maxa, jego głos w słuchawce byl pełen nieskrywanych emocji- wzruszenie po wspólnym wieczorze z córką, rozbawienie reakcją rodziców...Zawsze uskarżał sie na to, ze jego rodzice nigdy nie traktowali powaznie jego związku z Isabel. Raz przyznal sie jej, ze jego ojciec podejrzewał, iż nieoczekiwanie wzmożona atrakcyjnosc jego syna wiąże sie ze zmianą jego sytuacji finansowej. Liz była wstrząśnieta, bo chociaż Alex probował wszystko obrócic w żart, wyczuła ze zranił go ich brak wiary. Kiedy nie chciał zadzwonic do nich,by powiadomic ich o obecnosci Lexie, Liz zrozumiala ze stare rany nie zabliźnily się do końca, pomimo zbroi ktorą przez lata zdołał się otoczyć.Ale mimo to, wyczula w jego glosie dumę, gdy opowiadal o tym jak Lexie momentalnie oczarowała jego rodziców- od pierwszej chwili, gdy tylko przekroczyła próg. I jego ból, gdy powtorzyl jej wersje wydarzeń, którą przedstawił rodzicom- ze Isabel zginęła w wypadku samochodowym, na autostradzie w LA.
Ale zadna z tych emocji nie byla widoczna w tej chwili. Wydawał się bardzo profesjonalny, gotów zrobić wszystko, co tylko mogloby przynieść ulgę Michaelowi. Po raz milionowy w ciągu minionych paru dni, Liz poczula się zadziwiona głębia łączącej ich więzi. Zadzieżgniętej w czasach, gdy byli nastolatkami, nakazujacej im bez końca spogladać w przeszłość, sluchać swego serca, wspierać się do samego końca. Co takiego niezwykłego tworzylo splot tej więzi? Gotowa była zadawać te pytania, ale wcale nie była pewna, czy pragnie poznać odpowiedź.
- Więc od czego zaczynamy?- cichy glos Alexa przerwał milczenie. Liz spojrzała na niego i stwierdziła, ze obserwował Maxa, spacerującego niespokojnie po kuchni.
- Nie możesz się z nim połączyć- stwierdzila szybko Maria.
Max przesunął dłońmi po twarzy.
- Nie wiem w jaki inny sposób mógłbym do niego dotrzeć- odparł- próbowalem mówić do niego, błagać, wrzeszczeć. Nic. Nic nie przenika przez mur, ktorym się otacza.
Maria chrzaknęła.
- Nie mów mi o "murach" Michaela Guerina, dziękuje ci bardzo. Wiem o tym wszystko. Nie jeden raz widywałam go na wojennej ścieżce, tak jak wczoraj- dodała drżąco.
- Mario- Liz ujęła dłoń przyjaciolki i uscisnąła ją- jak myslisz, co jeszcze powinnismy zrobić? Masz jakiś pomysł?
- Nie wiem- wyszeptała- mówić do niego. Cokolwiek. Moze on poprostu nie chce rozmawiac z tobą Max- zasugerowała, podnosząc wzrok.
- Cóż...- Max odwrócił się- nie byłbym zaskoczony. Choćmy do pokoju- dodał szybko- siedzenie tutaj niczego nie zmieni.
Wszyscy przeniesli sie do dużego pokoju. Tego ranka telewizor był wyłączony. Michael siedział nieruchomo na kanapie, jego spojrzenie było puste i odległe. Ktoś zostawił otwarte okno i zasłony poruszały sie lekko na wietrze, światlo słoneczne znaczyło sie plamami na dywanie. Max zamknął okno.
- O rany- mruknął Alex- wygląda jak piekło.
- Albo raczej ktoś, kto przez nie przeszedł- odparła Maria, wstrzymując odddech. Westchnęła cicho i ruszyła w głąb pokoju.
- Mario...- Max chwycil ją za ramię.
- Puść mnie Max- jej oczy jarzyły sie jak dwa szmaragdy, gdy odwróciła się, by stanąć z nim twarzą w twarz.
- Widziałas wczoraj, do czego jest zdolny.
- Max, to ja, nie pamietasz? Nie pozwalałam ci rządzic mną, gdy mieliśmy 17 lat, nie pozwolę i teraz. Wiem, wiem- dodała, potrząsając głową, kiedy próbował jej przerwać. Nie chcesz, zebym cierpiała. Nie chcesz, zeby ktokolwiek cierpiał Max- wyraz jej twarzy złagodniał- zanotowane. A teraz puść moje ramię.
Liz poczuła jak uśmiech wypełza na jej usta, widząc zdumiony wyraz twarzy Maxa. Dobrze było wiedziec, ze wciąż coś jeszcze potrafi go zaskoczyć, chociaz odrobinę. W milczeniu podziwiała siłę przyjaciołki, gdy Maria odsunęła się łagodnie, a palce Maxa rozluźniły na jej ramieniu.
Osunąwszy się na kanape, Maria ujęła rękę Michaela w swoje dłonie, nie spuszczając spojrzenia z jego twarzy. Kiedy nie zareagował, przysunęła się blizej. Liz wiedziała, do czego zmierza- kierowało nią nie tylko pragnienie przebywania blisko niego- chciala na powrót wkraść się w jego zmysły. Maria zawsze żartowała z fascynacji Michaela jej kolekcją olejków i perfum i teraz miała zamiar to wykorzystać.
- W porządku gwiezdny chłopcze- zaczęła- wiem, ze jestes gdzieś tam. I wiem, ze nigdy nie byłeś szczególnie rozmowny, ale mógłbyś przynajmniej spróbować- dla mnie. W przeciwnym razie, będę zmuszona zagadać cię na śmierć- drażniła się. Mówiąc, zaciskała dłoń mocniej, przysuwając się bliżej- nie wygłupiaj się Michael. Mów do mnie. Minęło tyle czasu. Nawet ty musisz mieć coś do powiedzenia- wpatrywała się przez chwilę w jego twarz, po czym odwróciła się do pozostałych, jej oczy były pełne nadziei- nic?
Liz potrząsnęła głową.
- Próbuj dalej. Dopiero zaczęłaś.
Maria potaknęła i odwróciła się do Michaela. Podwijając nogi pod siebie, skuliła sie obok niego, przytulając policzek do jego ramienia.
Liz poczuła jak Max porusza się niespokojnie za jej plecami i jej własne mięśnie napięły się ze zdenerwowania. Jesli Michael zacznie zachowywac się brutalnie, nie będzie sposobu by oderwać Marię od niego.
- Może powinniśmy pomóc- stwierdził Alex i Liz zrozumiała, ze odczuwa ten sam rodzaj napięcia.
- Michael, Alex tez tutaj jest- powiedziała Maria, kiwając do niego dłonią. Alex podszedl i przysiadl na krawedzi stołu.
- Cześć stary- usmiechnął się- minęło sporo czasu- potrząsnął głową- sluchaj ja...ja nie jestem pewny, co powinienem ci powiedzieć. Nie mam pojęcia, przez co przechodziłeś ostatnio, sądzę też że...cóż, nie będziesz chciał o tym mówić. I w porządku, rozumiem to, wiesz? Ja tylko...potrzebuję twojej pomocy Michael. Mam teraz córkę... Lexie. I nie znam jej. Jak mógłbym? Miałem nadzieję, ze mogłbyś mi w tym pomóc. Bo przecież znasz ją od urodzenia- po twarzy Alexa przemknął cień i odchrząknął krótko- tak...wiesz wszystko. Jest niesamowitym dzieckiem Michael. I mam wrażenie, ze wiele z tego zawdzięczam tobie. Więc proszę....- urwał, spoglądając na Liz- widziałaś to?
- Co?- poderwała się Maria.
- Nie jestem pewny. Ale chyba...spojrzał na mnie- zerknęła pytająco na Maxa, ale mężczyzna wzruszył ramionami.
- Nieczego nie zauważyłem Alex- odparł.
- Michael?- Maria uścisnęła lekko jego ramię- Guerin, jesli odkryję ze siedzisz tutaj i nabijasz sie z nas, kopnę cię w tyłek i wyślę na orbitę. Mogę wybaczyć ci wiele rzeczy, rownież to ze zwiałeś bez pożegnania jak pieprzony kurczak, ale nie rób mi tego. Nie rób nam tego- nacisnęła.
Liz podeszła i usiadła na stole, blisko Alexa.
- Mario, wrzeszczenie na niego w niczym tu nie pomoze. Sama powiedziałaś, ze odpycha od siebie ludzi, na których najbardziej mu zależy. Nie dręcz go.
- Więc co?- wyszeptała bezradnie- co mam zrobić Lizzie?
Odwracając się do Michaela, Liz sprobowała sobie przypomniec jak czuje się czlowiek, wyrwany ze świata, Przechodziła przez to, nie tak dawno. Co wtedy czuła? I co sprawiło, że zapragnęła żyć nadal, mimo wszystko... Czuła obecność Maxa, tuż za swoimi plecami- i rozpaczliwie probowała się skoncentrować.
- Michael- zaczęła miękko- to ja, Liz. Cóż, nie bedę udawać ze ty i ja byliśmy kiedykolwiek wielkimi przyjaciółmi. Ale nie znaczy to, że mi na tobie nie zależało. Wciąż zależy- dodała. Urwała i wzięła głęboki oddech. Wiem, ze próbujesz sobie wmówić, ze tak jest lepiej. Ze lepiej odciąć się od swiata, niż odczuwać ból. Ale jestem tu, żeby ci powiedzieć, ze się mylisz. To niczego nie zmieni Michael. Cokolwiek odczuwasz mysląc o śmierci Isabel...o wojnie, o twoim związku z Maxem i Lexie, nawet o nas...nie ukryjesz się przed tym. Musisz walczyć. Ucieczka doprowadzi cię do nikąd. Milczenie rownież. Milczenie zabije cię szybciej niż ból. Zaufaj mi- szepnęła- wiem coś o tym.
- Liz- Maria sięgnęła po jej dłoń- nie musisz...
Liz strząsnąła z siebie jej dotyk.
- Chcę. Wszystko w porządku. Odwróciła się do Michaela, ignorując pustkę w jego oczach, gotowa zmusić go, by jej sluchał. Nie miała wątpiwości, ze ją słyszał.
- Cisza zeżre cię żywcem. Wypełni każdy zakamarek twojego umusłu, az do chwili gdy nie będziesz w stanie słyszeć niczego więcej. Zapewne myślisz, ze tego chcesz. Ze to uciszy demony, które żyją w twoich myśach, ale sie mylisz. To doprowadzi cię do obłędu, okradnie z ostatniego strzępu rzeczywistości. I nie zasługujesz na to Michael. Nikt z nas nie zasługuje. Nie skazuj się na to- na takie życie, dręcząc się bez końca w ciemnosciach. Musisz uwierzyć, w ten sposob ranisz innych jeszcze bardziej dotkliwie. Zawsze byliśmy silniejsi, będąc razem- urwała, gdy łzy zaczęły płynąć po jej twarzy.
Zamknęła oczy i otarła policzki. Poczula ciepłe ramiona oplatajace jej ciało i podziekowała w duchu Alexowi, nienawidząc się jednoczesnie za wlasną słabość, za marzenie, by byly to ramiona Maxa.
Ale on usiadł na kanapie blisko Marii, w ciszy oczekujac na zmiany.
Alex usciskał ją jeszcze raz, a potem podniosł się. Kiedy Liz otwarła oczy, klęczał na podłodze obok kanapy.
- Posłuchaj jej Michael. Ona ma rację. W ten sposób tylko pogarszasz sytuację. Myslisz ze Isabel chciałaby, zebyś to robił? Do diabła, byłaby piersza w kolejce żeby huknąć cię w łeb i powiedzieć, abyś zaczął mysleć jeszcze o kimś innym, poza sobą.
Max wstał.
- To do niczego nie prowadzi. On zaledwie mrugnął od czasu gdy tu weszliśmy- westchnął ciężko i podszedł do okna, wygladając na ulicę.
- Próbujemy dopiero od paru minut- rzekła Maria- zajmie trochę czasu, zanim otrzaśnie się z tego- dodała. Przechylila sie i pocałowała Michaela w policzek- on cię nie skreślił- szepnęła- jest poprostu przerazony i cierpi, tak samo jak ty. A ty w niczym nie pomagasz- oparła czoło na jego ramieniu- proszę Michael, mów do mnie. Tak bardzo za tobą tęskniłam.
Alex podniosł się z podlogi i usiadł obok Liz.
- Mario, on dojdzie do siebie. Tak jak mowilaś-potrzebuje czasu.
Maria otarla oczy i usiadła prosto.
- Spójrz na mnie- mruknęła- myslałam, ze z nim skończyłam. Jak on to zrobił? Nie powiedzial ani slowa, poza wysłaniem mnie do diabła, a ja wciąż jestem żałosnym zerem.
- Nie jesteś żałosna i nie jesteś zerem- usmiechnął się Alex.
Wzruszyła ramionami.
- Nic na to nie poradzę . Nie potrafię przestać sie o niego troszczyć.
- Dlaczego?
- Nie wiem...poprostu...- urwała i spojrzała na Alexa- to...to nie ty?
Zanim miał czas, by potrząsnąć głową, odwróciła sie gwałtownie i spojrzała na Michaela.
- Michael?
Max znalazł sie przy nich w jednej chwili.
- Michael? Czy on coś powiedział?
Maria uciszyła go ruchem dłloni.
- Michael?
Wyraz pustki opuscił jego spojrzenie. Nie spuszczał wzroku z twarzy Marii.
- Dlaczego do diabła wciąż martwisz się o mnie? Po tym wszystkim? Całym tym gównie?
- Ja...nie wiem- szepnęła- czy to ma jakiekolwiek znaczenie?
- Nie powinnaś o mnie mysleć.
- Mowiłeś to juz wczesniej. Wiesz, jak świetnie skutkowało.
Skinął glową, jego twarz pozostała niewzruszona.
- Cześć Michael- odezwał się Alex.
-- Whitman- Michael zwrócil się ku niemu. Coś zadrżało w jego spojrzeniu- Lexie?
- Tak- usmiech pojawił się na ustach Alexa- wyszła z panią Evans. Jest...cudem.
- Ja...
- Nie martw się - pospieszył Alex- naprawimy to.
Spojrzenie Michaela odnalazło Liz, na chwilę zatrzymało się na jej mokrej od łez twarzy. Potem odwrócił się do Maxa.
- Chcę z tobą porozmawiać.
- W porządku- Max skinął głową.
- Sam na sam- Michael zerknął na Marię- obiecuję że porozmawiamy później.
Dziewczyna wahała się przez chwilę, po czym podniosła z kanapy.
- Nie ma problemu- odparła spokojnie- Liz?
Spojrzenie Liz przeslizgnęło się z Marii na Alexa.
- Choćmy na lunch.
- Pizzę- zarządziła Maria- nie jestem w stanie wrócić teraz do Crashdown- odwróciła się do Michaela, jej dłoń pogładziła go delikatnie po ramieniu- Max wie, gdzie mnie znaleść...gdzie znaleść nas wszystkich.
Wyszła z pokoju, nie oglądając się za siebie.
Alex skinął glową w stronę Michaela i Maxa.
- Cieszę się, że chcesz z nami rozmawiać- rzekł cicho- na razie- odwrócił się do Liz, spojrzeniem wskazując jej drzwi- chodźmy.
Liz w milczeniu podążyła za nim, nakazując sobie naśladować Marię całą siłą swojej woli. Była w połowie drogi do drzwi, kiedy znów miała odwagę oddychać.
CDN.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Lizziett - NARESZCIE!!! Powiem teraz po cichutku, że zaczynam się w tym... rozsmakowywać (kocham język polski, tylko w nim można się tak uroczo zacząć plątać ). Coś mnie ostatnio nachodzi i coraz bardziej trafiają do mnie takie opowidania.... troszeczkę jakby z drugiej ręki, troszeczkę jakby refleksje nad samym sobą... I naprawdę coraz bardziej mi się podoba. Zawsze lubiłam opowiadania z punktu widzenia Liz, w końcu nawet w serialu połowa pierwszego sezonu była jakby z jej punktu widzenia, molże nie wprost było to ukazane, ale było to wyraźnie dane do zrozumienia, czyimi oczami tak właściwie to oglądamy, również ze względu na miejsce akcji. Alex... Brakuje mi silnej osoby Isabel, ale za to jest Alex. Czy to nie jakaś ironia, tam zginął Alex, tu żyje Alex, ale nie ma Isabel... I do tego Max. Tak blisko, a jednak tak daleko. Kto wie, czy w snach nie był bliżej. Może boi się, żeby i jej tym razem coś się nie stało, bo nie uwierzę, że on jej już nie kocha albo że jego uczucie po prostu wypaliło się czy zgasiło. Nie u niego...
Dzięki Lizziett!!!
Dzięki Lizziett!!!
Kochałam Pilgrim Souls juz wtedy, kiedy siedziałam nocą latem nad oryginalnym tekstem i łykałam łzy, nad nimi wszystkimi, tak zupełnie innymi. Pokaleczonymi przez życie i doświadczenia. Wściekałam sie jak przez mój angielski nie byłam w stanie w pełni poznać piekna tego opowiadania. Szczególnie w pamiętnikach Liz. Dlatego tak gorąco prosiłam Lizziett, żeby mi pomogła. I teraz czytając po polsku, w pieknym tłumaczeniu, mogę się nim rozkoszować...
Czytam te perełki i zastanawiam sie nad tym jak rozmawialiśmy jakis czas temu przy okazji tłumaczenia przez Nan AS. O wydaniu ich w wersji ksiązkowej. Że będą dobrze odbierane przez wszystkich. Być może ale dla nas, wielbicieli serialu mają one dodatkowy walor. Znamy naszych bohaterów tak dobrze a inne wersje ich właściwie tych samych historii - miłości, cudownej przyjaźni, rozstań, tęsknoty są przez nas lepiej rozumiane. To jakby ten sam serial, tylko zmienia sie scenariusz. Niejednokrotnie lepszy, głębszy, oddający prawdziwy charakter postaci ich uczuć i emocji. Kto, nie znając serialu, poznając postać Maxa zobaczy w nim tego ślicznego chłopaka o chrakterystycznym spojrzeniu, czarnej czuprynie i ujmującym usmiechu. A Maria ? jej humor, dowcip lekkośc w traktowaniu życia zawsze będzie miała twarz Majandry. No i Liz o oczach dziecka i doświadczonej kobiety Shirii. I tak można wymieniać po kolei.
Dzięki Lizziett
Czytam te perełki i zastanawiam sie nad tym jak rozmawialiśmy jakis czas temu przy okazji tłumaczenia przez Nan AS. O wydaniu ich w wersji ksiązkowej. Że będą dobrze odbierane przez wszystkich. Być może ale dla nas, wielbicieli serialu mają one dodatkowy walor. Znamy naszych bohaterów tak dobrze a inne wersje ich właściwie tych samych historii - miłości, cudownej przyjaźni, rozstań, tęsknoty są przez nas lepiej rozumiane. To jakby ten sam serial, tylko zmienia sie scenariusz. Niejednokrotnie lepszy, głębszy, oddający prawdziwy charakter postaci ich uczuć i emocji. Kto, nie znając serialu, poznając postać Maxa zobaczy w nim tego ślicznego chłopaka o chrakterystycznym spojrzeniu, czarnej czuprynie i ujmującym usmiechu. A Maria ? jej humor, dowcip lekkośc w traktowaniu życia zawsze będzie miała twarz Majandry. No i Liz o oczach dziecka i doświadczonej kobiety Shirii. I tak można wymieniać po kolei.
Dzięki Lizziett
Cieszę się, ze się wam podoba
Nan, nie będę nic zdradzac, powiem tylko ze Max ma swoje tajemnice...
Teraz zaczynają się moje ulubione rozdziały, powiem jednak- raj dla duszy Dreamersa
tutaj macie ilustracje, nie zupełnie do tego opowiadania, ale uznałam ze pasuje jak ulał...
Ja tez lubie opowiadania z punktu widzenia Liz...nie ma to jednak jak historie widziane oczami Maxa albo Michaela
Nan, nie będę nic zdradzac, powiem tylko ze Max ma swoje tajemnice...
Teraz zaczynają się moje ulubione rozdziały, powiem jednak- raj dla duszy Dreamersa
tutaj macie ilustracje, nie zupełnie do tego opowiadania, ale uznałam ze pasuje jak ulał...
Ja tez lubie opowiadania z punktu widzenia Liz...nie ma to jednak jak historie widziane oczami Maxa albo Michaela
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
"Tułacze dusze" odc. 14
Życie potoczyło się swoim torem. Chodziłam na kursy, pisałam prace zaliczeniowe, zdawałam egzaminy. Spędzałam długie godziny w bibliotece i laboratorium, ale starałam sie uważać na siebie i nie przemęczać nadmiernie. Moja ksiazka ukazała sie pod koniec roku i sprzedwała się bajecznie dobrze, biorąc pod uwagę ze autorką była debiutantka. Recenzje w większośći były przychylne, jesli nie entuzjastyczne i mój agent zaczął przebąkiwać coś o podpisaniu kontraktu na cały cykl. W tym czasie zdążyłam napisać już połowę drugiego tomu- sequel poświęcony przygoda bohaterki i jej ukochanego, na jego rodzinnej planecie. Im dłużej pisałam, tym więcej pomysłów rodziło sie w mojej głowie- wygląda na to, ze odnalazłam sie na drodze kariery.
Po ukonczeniu studiów wróciłam na pare tygodni do Roswell, podobnie jak Alex. Pakował się, zamierzając wyruszyc na podbój Nowego Yorku, ja wynajmowałam małe mieszkanie w Cambridge. Maria właśnie otwierała skleb jubilerski w Taos i planowała zamieszkać tam na stałe. nie sądze, zeby którekolwiek z nas pozostało w Roswell, nawet gdyby sytuacje była inna, a co dopiero teraz. Zbyt wiele miejsc przywoływało wspomnienia przeszłości, o której wolelismy zapomnieć. Nie było mowy, byśmy mogli dlużej tu żyć.
Chociaż widzieliśmy sie zaledwie sześć miesięcy wczesniej, w okolicach świąt, to spotkanie stanowiło rodzaj memento. Bylo niejako przypieczętowaniem wszystkiego, czego dokonaliśmy; zdaliśmy sobie sprawę, że nie ograniczał nas juz zaden program nauczania i studenckie obowiązki- nasz czas należał do nas. Moglismy przychodzic i odchodzić kiedy zapragnęlismy, wybierać miejsca wakacji, a szanse na nasze wspólne spotkania w Roswell, z wyjątkiem Świąt, były raczej nikłe. Byliśmy świadomi,ze o to stoimy na kolejnym zakręcie naszego zycia. Tak jak kiedys, przed zaledwie paroma laty- nie uniknęliśmy porównań.
To Alex wpadł na pomysł pikniku w Frasier Woods. To byla jedna z tych rzeczy, które robilismy w dziecinstwie, zanim przekonalismy sie, ze Obcy istnieją naprawdę, kiedy życie wydawało sie prostsze. Zapakowałam koszyk z przysmakami z Crashdown, Maria zabrała ze soba jeden z placków Amy, a Alex zatroszczyl sie o koce i muzykę. Wsiedlismy do Jettty i ruszyliśmy na spotkanie pięknego dnia.
Nie jestem pewna, kiedy zwróciłam uwage na milczenie Marii. Przez całą droge wydawała się szczęśliwa, ale podczas lunchu mowiła coraz mniej i mniej, pozwalając Alexowi bez końca nawijać o jego nowej pracy, a zazwyczaj jęczałaby i groziła, ze zacznie okładać go pięściami, jesli natychmiast nie zmieni tematu. Kiedy byliśmy przy deserze, stało sie jasne, że coś jest nie w porządku.
- Jazda- powiedziałam, szturchajac ją w bok- wal.
Skrzywiła sie lekko i potrząsneła głową.
- Liz ma rację-poparł Alex- co jest grane Maria?
Westchnęła.
- Dostałam dziś rano wiadomość z banku. Odrzucili moja prośbę o pożyczkę.
- Co?- zawolał Alex.
- Jak mogli? Przecież już sprzedajesz swoją bizuterię. To kolejny logiczny krok- stwiedziłam.
Maria zaledwie wzruszyla ramionami.
- Cóż...wlasciwie, to nie odrzucili jej tak całkowicie. Ale są skłonni pożyczyc mi jedynie połowę potrzebnej mi sumy, co jednak się do tego sprowadza. Najwyraźniej nie jestem warta ryzyka- chrząknęła.
- To niedorzeczne- powiedział Alex- udowodniłas, ze istnieje rynek na twoje produkty i jestes fantastycznie utalentowana- dodał.
Maria uśmiechnęła się.
- Dzięki- odparła- ale nic nie moge zrobić. Moja mama nie może podpisać się pod prośbą razem ze mną, bo wciąż spłaca renowacje sklepu. Nie mam niczego co moglabym sprzedać i zarobić potrzebną gotówkę. Wygląda na to, ze będę musiała poczekać.
Nie wiem co sprawiło, że wypowiedziałam te słowa. Nie moge powiedziec, abym opływała w forsę. Moja ksiązka sprzedaje sie dobrze, druga wkrotce trafi na półki, ale nie mialam nawet własnego mieszkania. Podczas lata chcialam odpocząc, ale po powrocie miałam zamiar pracować w pobliskiej szkole średniej, by móc spłacać rachunki. Ale moje srece szeptało mi, ze jest to mozliwe- ze jesli będziemy trzymać sie razem, stawimy czoła wszystkiemu. Moze zadziałała atmosfera tego lasu- miejsca w którym spędzilismy w dzieciństwie tyle wspólnych chwil- i długich wieczorów, już później- w towarzystwie Maxa. Poczułam przypływ pewnosci siebie i wiary w przyszłość. A może tylko szukałam usprawiedliwienia?
- Ja podpiszę się razem z tobą- powiedziałam.
Maria spojrzała na mnie tak, jakby wyrosła mi druga głowa.
- Co zrobisz?
- Słyszałaś. Chcę pomóc. Myślę, ze moge sie na cos przydać. Skoro ty jesteś wystarczająco dobra, by wypłacić ci połowę sumy, ja mogę być na tyle dobra, by zasłużyć na drugą.
- Ale Liz...
- Mozecie na mnie liczyć- wtrącił Alex- będziemy twoimi cichymi partnerami.
- Nie- odparła Maria- nie mogę wam na to pozwolić.
- Dalczego nie?- spytałam- to ma sens. Znamy cię lepiej niż jakiś zidiocialy manager z banku- dlaczego nie mielibysmy ci pomóc?
- Ale co jesli sklep splajtuje? I nie będę mogla splacić kredytu? Wy będziecie współ odpowiedzialni a oboje macie jeszcze kredyty studenckie do spłacenia.
- Nic złego sie nie stanie. A martwienie sie o kredyty studenckie pozostaw nam- odparł Alex- twój sklep bedzie prawdziwym hitem, a turyści bedą się zabijać o orginały Marii deLuca.
- Wierzymy w ciebie- dodałam- hej, nawet o tym nie myśl- przysunęłam się bliżej, widząc, ze jest bliska płaczu.
- Co ja takiego zrobiłam, by na was zasłużyć?- westchnęła Maria.
- A my na ciebie?- odparłam.
- Trzej muszkieterowie znowu w akcji- wykrzywił sie Alex, po czym uściskał nas obie- wygląda na to, ze jesteś na nas skazana na zawsze.
- Nie potrzebny nam biznes, by trzymać sie razem- stwierdziłam.
- Wiem- odparł Alex, jego ton stał sie nieoczekiwanie poważny.
- A ja was kocham- stwierdziła Maria stłumionym głosem, przytulajac twarz do ramienia Alexa.
- Musimy trzymać sie razem- powiedziałam i oboje wiedzieli, ze miałam na myśli nie tylko kredyt bankowy- bez wzgledu na to, jak wiele dzieli nas mil.
Reszta wieczoru uplynęła w pogodniejszej atmosferze, a nastepnego dnia cala nasza trójka wmaszerowała do banku i Maria ponowiła prośbę o pozyczkę.Pod koniec tygodnia załatwiono sprawy papierkowe i podpisano czeki. Maria, Alex i ja poszliśmy do prawnika i podpisalismy dokument, zapewniajacy jej pelnomocnictwo w sprawach sklepu, ale była to czysta formalność. Wiedzieliśmy, ze całe to partnerstwo nie ma nic wspolnego z pieniędzmi, za to wiele- z wzajemnym wspieraniem się w trudnych chwilach. Jeszcze jedna rzecz, ktora związała nas ze sobą nierozerwalnie.
Kiedy dotarli na miejsce, zdecydowali ze zrezygnują ze wspólnego lunchu. Maria zdała sobie sprawę, ze musi pędzic do domu i ostrzec swoją matkę, że Michael wrocił do miasta.
- Wyobrażacie sobie, do czego bedzie zdolna, jesli on zadzwoni, a ona podniesie słuchawkę?- jeknęła- nie pogniewacie sie, jesli się zerwę?
- Leć- powiedziała Liz- masz rację. Lepiej zabezpieczyc sie, niz później żałować- dodała z ponurym usmiechem, mając w pamieci wieczorne starcie z ojcem.
- Ja tez uciekam- stwierdził Alex- Max powiedział, ze Lexie bedzie w biurze jego ojca, więc pojade tam i ją zabiorę.
- To dobry pomysł- odparła Liz- moze spotkamy sie później?
- Przyprowadze Lexie do Crashdown- zaoferował Alex.
- Nie przejmuj się mną- powiedziała- dzień jest za ładny na to by wędzić sie w kawiarni. Przyjdzcie później, jesli bedziecie miec ochotę- uściskała ich szybko- daj znać, jak poszło z mamą- szepnęła Marii.
- Ok- obiecała Maria, spiesząc do samochodu.
Alex i Liz przez chwilę odprowadzali ją wzrokiem.
- Zdajesz sobie sprawe, ze poprostu chciała być pod telefonem, na wypadek, gdyby zadzwonił Michael- stwierdził Alex.
- Wiem- odparła Liz. Przypomniala sobie, jak siedziała wieczorem na balkonie, przed paroma dniami, w nadziei na pojawienie sie pewnego kosmity- i nie winię jej.
- Nie- zgodził sie Alex- mam tylko nadzieję, ze nie będzie cierpiała. Michael moze być gotów do rozmowy, ale nigdy nie ułatwial rzeczy.
- Nigdy.
Alex spogladal na nia przez chwilę.
- A co z tobą? Ciebie tez wciągnął ten wir? Ty i Max wydajecie się...trzymać dystans.
- Nie wiem, co sie dzieje- powiedziała cicho.
- Wiesz, ze jestem tutaj- odparł Alex- Maria tez, chociaz teraz wydaje się trochę...rozproszona.
- Dzięki- uśmiechnęła sie Liz- ale wszystko w porządku. Dlaczego nie lecisz do Lexie Tatku?- zażartowała. Pchnęła go lekko w strone samochodu- pogadamy później.
Alex pocalował ją w czoło i ruszył do samochodu.
Pomimo wczesniejszych zapewnień, Liz powrócila do Crashdown.Jedna z kelnerek zachorowala i Liz natychmiast przejęła jej obowiązki. Byla zajeta, ale nie na tyle, by nie myśleć o porannych wydarzeniach. Martwiła się o Maxa i Michaela, zastanawiając się nad przebiegiem ich rozmowy. W myslach pojawily sie wspomnienia jego rozwścieczonego tonu i agresywnego zachowania, ogarnęło ją uczucie niepokoju.
Poźnym wieczorem nastapiła druga zmiana i Liz mogła odwiesić swój fartuch. Nalała sobie coś do picia i ruszyła w stronę schodów, kiedy frontowe dzrwi otwarły się i Lexie przemknęła przez kawiarnię.
- Liz- uslyszała jej cienki glosik.
Miała akurat tyle czasu, by odstawic szklankę, zanim dziewczynka wpadła na nią z impetem.
- Czesć kotku- odparla,odpowiadajac na jej żywiołowy uścisk Zerknęła ponad jej ramieniem i dostrzegla uśmiechnietego Alexa, podażającego w ślad za córką.
- Skąd ten dobry humor?- spytała.
- Zabrałem ja do UFO Center- odparł, chichocząc.
- To bylo takie glupie- zeznała Lexie.
- Miałas prawdziwy ubaw, czyyż nie?- spytał Alex i uszczypnął ją delikatnie w nos- była bardzo dumna informując mnie, ze spartaczyli wszystko- kontynuował cicho.
Liz wybuchneła śmiechem.
- No tak. Jestescie głodni?
- Za wczesnie na obiad- odparł Alex- ale może dwa korzenne piwa?
- Zaraz podam- powiedziała Liz. Weszla za kontuar i siegnęła po dwie szklanki. Jednym uchem słuchając radosnego szczebiotu Lexie ustawiła je pod dozownikiem i wcisnęła przycisk.
- Jak wieczór?- spytał Alex.
Liz wzruszyła ramionami.
- Utknęłam tutaj- odparła- podała napoj Lexie, wsuwajac do szklanki zabawną słomkę. Kiedy podniosla wzrok, napotkała spojrzenie Alexa- co?
- Zamieniłem słówko z panią Evans, kiedy odbierałem Lexie- powiedział- poinformowalem ją o tym i owym. Właśnie zbierała się do domu. Wiedziałbym więc, czy doszło tam do rozlewu krwi- dodał z kojącym uśmiechem.
Liz odetchnęła glęboko, czujac jak ustepuje napięcie w karku i ramionach. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo byla niespokojna.
- Dzięki Alex- uśmiechnęła sie lekko- doceniam to.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego- szepnął i mrugnął do niej- żadnych wiadomości od DeLuka?
- Nie. Zastanawiam sie, czy rozmawiała z Michaelem- Liz podała Alexowi sodę.
- Co? Bez słomki?- zaprotestował.
Lexie zachichotała. Liz tylko usmiechnęła się bez słowa i wpuściła słomkę do szklanki Alexa.
- Masz- sięgnęła po swój własny napój i usiadła obok Alexa- więc, jak radzisz sobie z tym wszystkim?
- Nie zmieniaj tematu Parker. Mówimy o tobie.
Mówilismy. A potem wspomniałeś o Marii. A teraz mówimy o tobie- odparła.
- Niedobrze. Nie wywiniesz się tak łatwo.
- Nie jestem pewna, co własciwie chcesz wiedzieć- odparła z westchnieniem Liz.
Nagle rozlegl się dźwięk dzwonka i odwrócili się, by ujrzec stojącego w drzwiach Michaela.
- Ocalona przez dzwonek- mruknął Alex. Tuz obok niego Lexie zesztywniała na swoim krześle- hej skarbie, wszystko w porządku- uspokoił ją szybko, obejmujac ramieniem.
Liz ześlizgnęła sie z siedzenia w chwili gdy Michael zblizył sie do nich. Zdawał sie wahać, niepewny czy jest tu mile widziany.
- Michael?
- Cześć- odparł cicho- ja...spotykam sie tu z Marią.
- Rozumiem- odparła Liz- jak...jak sie masz?- spuscił wzrok ale nie na tyle szybko, by nie zdążyła zauważyć jak coś zalśniło w jego oczach. Rozdrażnienie?- nie ważne- rzekła szybko- nie musisz...
- Nie...- przerwał, podnosząc wzrok. Wydawał sie zawstydzony- Liz...wczoraj...to co...powiedziałem...
- Zapomnij- odparła Liz, spogladając na niego ze zrozumieniem.
- Ja...
- Nie byłes sobą- dokończyła. Zerknęła na Lexie- masz inne przeszkody do pokonania.
Podażył za jej spojrzeniem, ku małej dziewczynce kryjącej sie za ramieniem ojca. Wyraz bólu przemknął po jego twarzy.
- Lexie?
Alex uściskał dziewczynkę.
- No dalej kochanie. Wszystko w porządku. Wujek Michael czuje się lepiej- przymilał się.
Michael spojrzał na niego z wdzięcznoscią.
- Lexie?- sprobował raz jeszcze.
Wysunęła się zza ramienia Alexa, bardzo powoli. Jej oczy byly pełne nadziei.
- Hej skrzacie- rzekł łagodnie- jak sie masz?
Lexie usiadła pewniej, jej ruchy byly jednak ostrożne.
- Okay. Czy...jesteś na mnie wciąż wściekły wujku?
Michael zamrugał.
- Skrzacie, nigdy nie byłem na ciebie wściekły. Byłem...wściekły na siebie...za te wszystkie złe rzeczy, ktore się wydarzyly. Za to co sie stało twojej mamie.
- Ale to nie była twoja wina- odparła Lexie- tak powiedział wujek Max.
- Tak powiedział?
Lexie przytaknęła gorliwie.
- Powiedział, ze to była wina złych ludzi. I ze ty również cierpiałeś, ale najbardziej cierpiało twoje serce...i dlatego byłeś taki rozgniewany.
Liz patrzyła w zdumieniu, jak oczy Michaela wypełniają się łzami.
- Czy twoje serce ma się juz lepiej?- spytała Lexie.
Michael przełknął z trudem.
- Nie wiem, ale sądzę, ze wkrótce będzie- odparł- przykro mi ze cię przeraziłem, skrzacie.
Lexie zeslizgnęła się z krzesła i podbiegła do niego. Michael wyciągnął ręce i dziewczynka znalazła się w jego ramionach, poderwał ją z podłogi, tuląc w niedźwiedzim uścisku.
- Tęskniłam za tobą- szepnęła Lexie.
Michael pocałował ją w policzek, ruch ten sprawił ze pare łez oderwało sie od jego rzęs i spłynęło po policzkach niezauważone.
- Też za tobą tęskniłem Lex.
Liz i Alex obserwowali ich przez chwilę. Po chwili dziewczyna wsunęła się za kontuar i sięgnęła po colę wisniową. Postawiła napój na ladzie i pchnęła w stroną Michaela butelkę Tabasco.
- Michael, czemu nie usiądziesz- zasugerowała- masz.
Wciąż obejmując Lexie, Michael przysiadł obok Alexa, sadzając sobie dziewczynkę na kolanach. Zerknął w jego stronę.
- Whitman- zaczął, tonem powitania, ale wydawał się speszony.
- Pogadamy później Michael- odparł Alex- ja...chciałbym zapytac cię o kilka spraw...jesli mozesz na te pytania odpowiedzieć...- westchnął- nie ma pośpiechu.
Michael wydawał sie być gotów do odpowiedzi, ale zachował milaczenie. Obserwując sposób w jaki obejmował Lexie, Liz zrozumiała ze powstrzymał się z uwagi na nią. Była zaskoczona delikatnościa, z jaka obchodził się z dziewczynką. Nie podejrzewała istnienia w nim tej czułej strony.
Dzwi otwarły sie raz jeszcze i Liz nie była zaskoczona, widząc Marię stojącą w progu. Podeszła prosto do kontuaru, jej błyszczące zielone oczy mówiły wszystko. Liz uśmiechnęła się, nie dając się zwieść jej pozornie beztroskiemu zachowaniu, gdy swobodnie osunęła sie na krzesło obok Michaela.
- Cześć Lexie- rzekła Maria, po czym spojrzała na Michaela.
- Wujek Michael czuje sie lepiej Mario- poinformowała ja Lexie powaznym tonem- czy to ty mu pomogłaś?- spytała cicho.
- Nie wiem- szepnęła Maria, wciąż spoglądając na Michaela- ja?
Skinął głową.
- Tak- odparł- ty. Cała wasza trójka.
- Jak?- nasisnęła Maria. Jej głos był łagodny lecz stanowczy.
Michael najwyraźniej spodziewał się tego pytania.
- Przypomnieliscie mi...o czymś.
- O czym?- nasisnęła raz jeszcze.
- Że nie mozna bez końca uciekać- powiedział cicho- i jak to jest, gdy należy sie do kogoś- spuścił wzrok- ja...zapomniałem, jak bardzo potrafisz być zdeterminowana. I jak czułem się, będąc blisko ciebie- przerwał, w jego spojrzeniu pojawił sie odległy wyraz- myslę że wszyscy zapomnielismy. Przestalismy rozmawiać ze sobą o domu. Wspomnienia były zbyt bolesne. Opowiadalismy Lexie, ale to nie było to samo. Pozostała pustka...i pogrążylismy sie w niej.
- Michael, dlaczego...dlaczego ty...- zaczęła Maria.
- Wiem o co pytasz- przerwał Michael- ja...myslałem, ze tak będzie lepiej. Ze jesli mnie znienawidzisz, łatwiej ci będzie o mnie zapomnieć- powiedział.
- Naprawde tak myślałeś?- westchnęła Maria.
- Nie znienawidziłas mnie?
- Ja...nie. Tak- westchnęła i potarła twarz dłońmi- nie wiem- odparła w koncu zmęczonym głosem- moze nienawidziłam cię przez chwilę...ale nigdy nie potrafiłam o tobie zapomnieć Michael.
Liz odchrzaknęła.
- Dlaczego nie pójdziecie na zaplecze i nie pogadacie?- spytała.
- To dobry pomysł- zgodził się Alex i siegnął po córkę- Lexie, skarbie, choc tutaj, a tymczasem wujek Michael pójdzie gdzieś z Marią.
Lexie pocałowała Michaela w policzek.
- Cieszę się, ze czujesz się lepiej wujku.
- Ja też skrzacie- odparł, podając ją Alexowi- dzieki stary- dodał.
- Nie ma problemu- odparł Alex.
Maria i Michael wstali i ruszyli w strone zaplecza.
- Michael- zawołała Liz- jeszcze tylko jedno. Kiedy wychodziłeś...czy Max był wciąż w domu?
Michael skinął głową.
- Tak, był- przez chwile Liz wydawało się, ze pragnął powiedzieć coś więcej, ale ostatecznie odwrócił sie i podążył z Marią na zaplecze.
Liz przez chwile stala nieruchomo, spogladając w slad za nimi, dopóki Alex nie pomachal jej dłonią przed twarzą.
- Ziemia do Parker- powiedział- rusz się.
Zamrugała i spojrzała na niego.
- Co powiedziałeś?
Alex potrząsnąl glową.
- W koncu wyrwaliśmy Guerina z krainy zombie. Chyba nie chcesz objąć jego rezydencji? Wiem, ze chcesz porozmawiać z Maxem., więc idź.
- Nic nie wiem Alex- odparła.
- Jasne i nie będziesz, dopoki nie pojdziesz tam i nie sprawdzisz- jego twarz złagodniała- tu nie chodzi o niego, Liz. Poza wszystkim, ty tego potrzebujesz.
- Nic mi nie jest Alex.
Alex uniósl brwi.
- Nie wciskaj mi kitu. Zbyt wielu tematów unikaliśmy od czasu ich odejscia, mam dość łażenia po grzęzawisku. Wyglada na to, ze i oni nas naśladowali, spójrz, dokąd ich to doprowadziło. Liz, zawsze byłas najsilniejsza w grupie- pierwsza by zadawać pytania, by stawiać czoła faktom. Co się z tobą stało?
Liz stala bez ruchu, jej spojrzenie było dalekie.
Alex zmarszczyl brwi.
- Zdobądź swoje odpowiedzi Liz. Bądź samolubna. Coś zżera cie od sześciu lat. Musisz położyć temu kres.
Milczenie przeciągało się. W koncu Liz skinęła głową.
- Moja mama zabrała samochód- powiedziała cichutko.
Alex wyciagnął kluczyki z kieszeni i podał je jej.
- Zaparkowałem z przodu.
Liz przyjęla je, lecz jej dłonie drzały, oczy były pełne łez.
- Co ja takiego zrobiłam, zeby zasłużyć na ciebie?
- A ja na ciebie?- spytał z usmiechem- a teraz zabieraj sie stąd.
- Dzięki- powiedziała Liz. Zgarnęła swoją torebkę z kontuaru i ruszyła w stronę wyjścia.
cdn... W następnymm odcinku złożymy wizytę naszemu lubemu Maxiowi i będziemy walić go po upartej glowie ciężkimi przedmiotami tak długo, az wreszcie cos do niej trafi see you
Życie potoczyło się swoim torem. Chodziłam na kursy, pisałam prace zaliczeniowe, zdawałam egzaminy. Spędzałam długie godziny w bibliotece i laboratorium, ale starałam sie uważać na siebie i nie przemęczać nadmiernie. Moja ksiazka ukazała sie pod koniec roku i sprzedwała się bajecznie dobrze, biorąc pod uwagę ze autorką była debiutantka. Recenzje w większośći były przychylne, jesli nie entuzjastyczne i mój agent zaczął przebąkiwać coś o podpisaniu kontraktu na cały cykl. W tym czasie zdążyłam napisać już połowę drugiego tomu- sequel poświęcony przygoda bohaterki i jej ukochanego, na jego rodzinnej planecie. Im dłużej pisałam, tym więcej pomysłów rodziło sie w mojej głowie- wygląda na to, ze odnalazłam sie na drodze kariery.
Po ukonczeniu studiów wróciłam na pare tygodni do Roswell, podobnie jak Alex. Pakował się, zamierzając wyruszyc na podbój Nowego Yorku, ja wynajmowałam małe mieszkanie w Cambridge. Maria właśnie otwierała skleb jubilerski w Taos i planowała zamieszkać tam na stałe. nie sądze, zeby którekolwiek z nas pozostało w Roswell, nawet gdyby sytuacje była inna, a co dopiero teraz. Zbyt wiele miejsc przywoływało wspomnienia przeszłości, o której wolelismy zapomnieć. Nie było mowy, byśmy mogli dlużej tu żyć.
Chociaż widzieliśmy sie zaledwie sześć miesięcy wczesniej, w okolicach świąt, to spotkanie stanowiło rodzaj memento. Bylo niejako przypieczętowaniem wszystkiego, czego dokonaliśmy; zdaliśmy sobie sprawę, że nie ograniczał nas juz zaden program nauczania i studenckie obowiązki- nasz czas należał do nas. Moglismy przychodzic i odchodzić kiedy zapragnęlismy, wybierać miejsca wakacji, a szanse na nasze wspólne spotkania w Roswell, z wyjątkiem Świąt, były raczej nikłe. Byliśmy świadomi,ze o to stoimy na kolejnym zakręcie naszego zycia. Tak jak kiedys, przed zaledwie paroma laty- nie uniknęliśmy porównań.
To Alex wpadł na pomysł pikniku w Frasier Woods. To byla jedna z tych rzeczy, które robilismy w dziecinstwie, zanim przekonalismy sie, ze Obcy istnieją naprawdę, kiedy życie wydawało sie prostsze. Zapakowałam koszyk z przysmakami z Crashdown, Maria zabrała ze soba jeden z placków Amy, a Alex zatroszczyl sie o koce i muzykę. Wsiedlismy do Jettty i ruszyliśmy na spotkanie pięknego dnia.
Nie jestem pewna, kiedy zwróciłam uwage na milczenie Marii. Przez całą droge wydawała się szczęśliwa, ale podczas lunchu mowiła coraz mniej i mniej, pozwalając Alexowi bez końca nawijać o jego nowej pracy, a zazwyczaj jęczałaby i groziła, ze zacznie okładać go pięściami, jesli natychmiast nie zmieni tematu. Kiedy byliśmy przy deserze, stało sie jasne, że coś jest nie w porządku.
- Jazda- powiedziałam, szturchajac ją w bok- wal.
Skrzywiła sie lekko i potrząsneła głową.
- Liz ma rację-poparł Alex- co jest grane Maria?
Westchnęła.
- Dostałam dziś rano wiadomość z banku. Odrzucili moja prośbę o pożyczkę.
- Co?- zawolał Alex.
- Jak mogli? Przecież już sprzedajesz swoją bizuterię. To kolejny logiczny krok- stwiedziłam.
Maria zaledwie wzruszyla ramionami.
- Cóż...wlasciwie, to nie odrzucili jej tak całkowicie. Ale są skłonni pożyczyc mi jedynie połowę potrzebnej mi sumy, co jednak się do tego sprowadza. Najwyraźniej nie jestem warta ryzyka- chrząknęła.
- To niedorzeczne- powiedział Alex- udowodniłas, ze istnieje rynek na twoje produkty i jestes fantastycznie utalentowana- dodał.
Maria uśmiechnęła się.
- Dzięki- odparła- ale nic nie moge zrobić. Moja mama nie może podpisać się pod prośbą razem ze mną, bo wciąż spłaca renowacje sklepu. Nie mam niczego co moglabym sprzedać i zarobić potrzebną gotówkę. Wygląda na to, ze będę musiała poczekać.
Nie wiem co sprawiło, że wypowiedziałam te słowa. Nie moge powiedziec, abym opływała w forsę. Moja ksiązka sprzedaje sie dobrze, druga wkrotce trafi na półki, ale nie mialam nawet własnego mieszkania. Podczas lata chcialam odpocząc, ale po powrocie miałam zamiar pracować w pobliskiej szkole średniej, by móc spłacać rachunki. Ale moje srece szeptało mi, ze jest to mozliwe- ze jesli będziemy trzymać sie razem, stawimy czoła wszystkiemu. Moze zadziałała atmosfera tego lasu- miejsca w którym spędzilismy w dzieciństwie tyle wspólnych chwil- i długich wieczorów, już później- w towarzystwie Maxa. Poczułam przypływ pewnosci siebie i wiary w przyszłość. A może tylko szukałam usprawiedliwienia?
- Ja podpiszę się razem z tobą- powiedziałam.
Maria spojrzała na mnie tak, jakby wyrosła mi druga głowa.
- Co zrobisz?
- Słyszałaś. Chcę pomóc. Myślę, ze moge sie na cos przydać. Skoro ty jesteś wystarczająco dobra, by wypłacić ci połowę sumy, ja mogę być na tyle dobra, by zasłużyć na drugą.
- Ale Liz...
- Mozecie na mnie liczyć- wtrącił Alex- będziemy twoimi cichymi partnerami.
- Nie- odparła Maria- nie mogę wam na to pozwolić.
- Dalczego nie?- spytałam- to ma sens. Znamy cię lepiej niż jakiś zidiocialy manager z banku- dlaczego nie mielibysmy ci pomóc?
- Ale co jesli sklep splajtuje? I nie będę mogla splacić kredytu? Wy będziecie współ odpowiedzialni a oboje macie jeszcze kredyty studenckie do spłacenia.
- Nic złego sie nie stanie. A martwienie sie o kredyty studenckie pozostaw nam- odparł Alex- twój sklep bedzie prawdziwym hitem, a turyści bedą się zabijać o orginały Marii deLuca.
- Wierzymy w ciebie- dodałam- hej, nawet o tym nie myśl- przysunęłam się bliżej, widząc, ze jest bliska płaczu.
- Co ja takiego zrobiłam, by na was zasłużyć?- westchnęła Maria.
- A my na ciebie?- odparłam.
- Trzej muszkieterowie znowu w akcji- wykrzywił sie Alex, po czym uściskał nas obie- wygląda na to, ze jesteś na nas skazana na zawsze.
- Nie potrzebny nam biznes, by trzymać sie razem- stwierdziłam.
- Wiem- odparł Alex, jego ton stał sie nieoczekiwanie poważny.
- A ja was kocham- stwierdziła Maria stłumionym głosem, przytulajac twarz do ramienia Alexa.
- Musimy trzymać sie razem- powiedziałam i oboje wiedzieli, ze miałam na myśli nie tylko kredyt bankowy- bez wzgledu na to, jak wiele dzieli nas mil.
Reszta wieczoru uplynęła w pogodniejszej atmosferze, a nastepnego dnia cala nasza trójka wmaszerowała do banku i Maria ponowiła prośbę o pozyczkę.Pod koniec tygodnia załatwiono sprawy papierkowe i podpisano czeki. Maria, Alex i ja poszliśmy do prawnika i podpisalismy dokument, zapewniajacy jej pelnomocnictwo w sprawach sklepu, ale była to czysta formalność. Wiedzieliśmy, ze całe to partnerstwo nie ma nic wspolnego z pieniędzmi, za to wiele- z wzajemnym wspieraniem się w trudnych chwilach. Jeszcze jedna rzecz, ktora związała nas ze sobą nierozerwalnie.
Kiedy dotarli na miejsce, zdecydowali ze zrezygnują ze wspólnego lunchu. Maria zdała sobie sprawę, ze musi pędzic do domu i ostrzec swoją matkę, że Michael wrocił do miasta.
- Wyobrażacie sobie, do czego bedzie zdolna, jesli on zadzwoni, a ona podniesie słuchawkę?- jeknęła- nie pogniewacie sie, jesli się zerwę?
- Leć- powiedziała Liz- masz rację. Lepiej zabezpieczyc sie, niz później żałować- dodała z ponurym usmiechem, mając w pamieci wieczorne starcie z ojcem.
- Ja tez uciekam- stwierdził Alex- Max powiedział, ze Lexie bedzie w biurze jego ojca, więc pojade tam i ją zabiorę.
- To dobry pomysł- odparła Liz- moze spotkamy sie później?
- Przyprowadze Lexie do Crashdown- zaoferował Alex.
- Nie przejmuj się mną- powiedziała- dzień jest za ładny na to by wędzić sie w kawiarni. Przyjdzcie później, jesli bedziecie miec ochotę- uściskała ich szybko- daj znać, jak poszło z mamą- szepnęła Marii.
- Ok- obiecała Maria, spiesząc do samochodu.
Alex i Liz przez chwilę odprowadzali ją wzrokiem.
- Zdajesz sobie sprawe, ze poprostu chciała być pod telefonem, na wypadek, gdyby zadzwonił Michael- stwierdził Alex.
- Wiem- odparła Liz. Przypomniala sobie, jak siedziała wieczorem na balkonie, przed paroma dniami, w nadziei na pojawienie sie pewnego kosmity- i nie winię jej.
- Nie- zgodził sie Alex- mam tylko nadzieję, ze nie będzie cierpiała. Michael moze być gotów do rozmowy, ale nigdy nie ułatwial rzeczy.
- Nigdy.
Alex spogladal na nia przez chwilę.
- A co z tobą? Ciebie tez wciągnął ten wir? Ty i Max wydajecie się...trzymać dystans.
- Nie wiem, co sie dzieje- powiedziała cicho.
- Wiesz, ze jestem tutaj- odparł Alex- Maria tez, chociaz teraz wydaje się trochę...rozproszona.
- Dzięki- uśmiechnęła sie Liz- ale wszystko w porządku. Dlaczego nie lecisz do Lexie Tatku?- zażartowała. Pchnęła go lekko w strone samochodu- pogadamy później.
Alex pocalował ją w czoło i ruszył do samochodu.
Pomimo wczesniejszych zapewnień, Liz powrócila do Crashdown.Jedna z kelnerek zachorowala i Liz natychmiast przejęła jej obowiązki. Byla zajeta, ale nie na tyle, by nie myśleć o porannych wydarzeniach. Martwiła się o Maxa i Michaela, zastanawiając się nad przebiegiem ich rozmowy. W myslach pojawily sie wspomnienia jego rozwścieczonego tonu i agresywnego zachowania, ogarnęło ją uczucie niepokoju.
Poźnym wieczorem nastapiła druga zmiana i Liz mogła odwiesić swój fartuch. Nalała sobie coś do picia i ruszyła w stronę schodów, kiedy frontowe dzrwi otwarły się i Lexie przemknęła przez kawiarnię.
- Liz- uslyszała jej cienki glosik.
Miała akurat tyle czasu, by odstawic szklankę, zanim dziewczynka wpadła na nią z impetem.
- Czesć kotku- odparla,odpowiadajac na jej żywiołowy uścisk Zerknęła ponad jej ramieniem i dostrzegla uśmiechnietego Alexa, podażającego w ślad za córką.
- Skąd ten dobry humor?- spytała.
- Zabrałem ja do UFO Center- odparł, chichocząc.
- To bylo takie glupie- zeznała Lexie.
- Miałas prawdziwy ubaw, czyyż nie?- spytał Alex i uszczypnął ją delikatnie w nos- była bardzo dumna informując mnie, ze spartaczyli wszystko- kontynuował cicho.
Liz wybuchneła śmiechem.
- No tak. Jestescie głodni?
- Za wczesnie na obiad- odparł Alex- ale może dwa korzenne piwa?
- Zaraz podam- powiedziała Liz. Weszla za kontuar i siegnęła po dwie szklanki. Jednym uchem słuchając radosnego szczebiotu Lexie ustawiła je pod dozownikiem i wcisnęła przycisk.
- Jak wieczór?- spytał Alex.
Liz wzruszyła ramionami.
- Utknęłam tutaj- odparła- podała napoj Lexie, wsuwajac do szklanki zabawną słomkę. Kiedy podniosla wzrok, napotkała spojrzenie Alexa- co?
- Zamieniłem słówko z panią Evans, kiedy odbierałem Lexie- powiedział- poinformowalem ją o tym i owym. Właśnie zbierała się do domu. Wiedziałbym więc, czy doszło tam do rozlewu krwi- dodał z kojącym uśmiechem.
Liz odetchnęła glęboko, czujac jak ustepuje napięcie w karku i ramionach. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo byla niespokojna.
- Dzięki Alex- uśmiechnęła sie lekko- doceniam to.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego- szepnął i mrugnął do niej- żadnych wiadomości od DeLuka?
- Nie. Zastanawiam sie, czy rozmawiała z Michaelem- Liz podała Alexowi sodę.
- Co? Bez słomki?- zaprotestował.
Lexie zachichotała. Liz tylko usmiechnęła się bez słowa i wpuściła słomkę do szklanki Alexa.
- Masz- sięgnęła po swój własny napój i usiadła obok Alexa- więc, jak radzisz sobie z tym wszystkim?
- Nie zmieniaj tematu Parker. Mówimy o tobie.
Mówilismy. A potem wspomniałeś o Marii. A teraz mówimy o tobie- odparła.
- Niedobrze. Nie wywiniesz się tak łatwo.
- Nie jestem pewna, co własciwie chcesz wiedzieć- odparła z westchnieniem Liz.
Nagle rozlegl się dźwięk dzwonka i odwrócili się, by ujrzec stojącego w drzwiach Michaela.
- Ocalona przez dzwonek- mruknął Alex. Tuz obok niego Lexie zesztywniała na swoim krześle- hej skarbie, wszystko w porządku- uspokoił ją szybko, obejmujac ramieniem.
Liz ześlizgnęła sie z siedzenia w chwili gdy Michael zblizył sie do nich. Zdawał sie wahać, niepewny czy jest tu mile widziany.
- Michael?
- Cześć- odparł cicho- ja...spotykam sie tu z Marią.
- Rozumiem- odparła Liz- jak...jak sie masz?- spuscił wzrok ale nie na tyle szybko, by nie zdążyła zauważyć jak coś zalśniło w jego oczach. Rozdrażnienie?- nie ważne- rzekła szybko- nie musisz...
- Nie...- przerwał, podnosząc wzrok. Wydawał sie zawstydzony- Liz...wczoraj...to co...powiedziałem...
- Zapomnij- odparła Liz, spogladając na niego ze zrozumieniem.
- Ja...
- Nie byłes sobą- dokończyła. Zerknęła na Lexie- masz inne przeszkody do pokonania.
Podażył za jej spojrzeniem, ku małej dziewczynce kryjącej sie za ramieniem ojca. Wyraz bólu przemknął po jego twarzy.
- Lexie?
Alex uściskał dziewczynkę.
- No dalej kochanie. Wszystko w porządku. Wujek Michael czuje się lepiej- przymilał się.
Michael spojrzał na niego z wdzięcznoscią.
- Lexie?- sprobował raz jeszcze.
Wysunęła się zza ramienia Alexa, bardzo powoli. Jej oczy byly pełne nadziei.
- Hej skrzacie- rzekł łagodnie- jak sie masz?
Lexie usiadła pewniej, jej ruchy byly jednak ostrożne.
- Okay. Czy...jesteś na mnie wciąż wściekły wujku?
Michael zamrugał.
- Skrzacie, nigdy nie byłem na ciebie wściekły. Byłem...wściekły na siebie...za te wszystkie złe rzeczy, ktore się wydarzyly. Za to co sie stało twojej mamie.
- Ale to nie była twoja wina- odparła Lexie- tak powiedział wujek Max.
- Tak powiedział?
Lexie przytaknęła gorliwie.
- Powiedział, ze to była wina złych ludzi. I ze ty również cierpiałeś, ale najbardziej cierpiało twoje serce...i dlatego byłeś taki rozgniewany.
Liz patrzyła w zdumieniu, jak oczy Michaela wypełniają się łzami.
- Czy twoje serce ma się juz lepiej?- spytała Lexie.
Michael przełknął z trudem.
- Nie wiem, ale sądzę, ze wkrótce będzie- odparł- przykro mi ze cię przeraziłem, skrzacie.
Lexie zeslizgnęła się z krzesła i podbiegła do niego. Michael wyciągnął ręce i dziewczynka znalazła się w jego ramionach, poderwał ją z podłogi, tuląc w niedźwiedzim uścisku.
- Tęskniłam za tobą- szepnęła Lexie.
Michael pocałował ją w policzek, ruch ten sprawił ze pare łez oderwało sie od jego rzęs i spłynęło po policzkach niezauważone.
- Też za tobą tęskniłem Lex.
Liz i Alex obserwowali ich przez chwilę. Po chwili dziewczyna wsunęła się za kontuar i sięgnęła po colę wisniową. Postawiła napój na ladzie i pchnęła w stroną Michaela butelkę Tabasco.
- Michael, czemu nie usiądziesz- zasugerowała- masz.
Wciąż obejmując Lexie, Michael przysiadł obok Alexa, sadzając sobie dziewczynkę na kolanach. Zerknął w jego stronę.
- Whitman- zaczął, tonem powitania, ale wydawał się speszony.
- Pogadamy później Michael- odparł Alex- ja...chciałbym zapytac cię o kilka spraw...jesli mozesz na te pytania odpowiedzieć...- westchnął- nie ma pośpiechu.
Michael wydawał sie być gotów do odpowiedzi, ale zachował milaczenie. Obserwując sposób w jaki obejmował Lexie, Liz zrozumiała ze powstrzymał się z uwagi na nią. Była zaskoczona delikatnościa, z jaka obchodził się z dziewczynką. Nie podejrzewała istnienia w nim tej czułej strony.
Dzwi otwarły sie raz jeszcze i Liz nie była zaskoczona, widząc Marię stojącą w progu. Podeszła prosto do kontuaru, jej błyszczące zielone oczy mówiły wszystko. Liz uśmiechnęła się, nie dając się zwieść jej pozornie beztroskiemu zachowaniu, gdy swobodnie osunęła sie na krzesło obok Michaela.
- Cześć Lexie- rzekła Maria, po czym spojrzała na Michaela.
- Wujek Michael czuje sie lepiej Mario- poinformowała ja Lexie powaznym tonem- czy to ty mu pomogłaś?- spytała cicho.
- Nie wiem- szepnęła Maria, wciąż spoglądając na Michaela- ja?
Skinął głową.
- Tak- odparł- ty. Cała wasza trójka.
- Jak?- nasisnęła Maria. Jej głos był łagodny lecz stanowczy.
Michael najwyraźniej spodziewał się tego pytania.
- Przypomnieliscie mi...o czymś.
- O czym?- nasisnęła raz jeszcze.
- Że nie mozna bez końca uciekać- powiedział cicho- i jak to jest, gdy należy sie do kogoś- spuścił wzrok- ja...zapomniałem, jak bardzo potrafisz być zdeterminowana. I jak czułem się, będąc blisko ciebie- przerwał, w jego spojrzeniu pojawił sie odległy wyraz- myslę że wszyscy zapomnielismy. Przestalismy rozmawiać ze sobą o domu. Wspomnienia były zbyt bolesne. Opowiadalismy Lexie, ale to nie było to samo. Pozostała pustka...i pogrążylismy sie w niej.
- Michael, dlaczego...dlaczego ty...- zaczęła Maria.
- Wiem o co pytasz- przerwał Michael- ja...myslałem, ze tak będzie lepiej. Ze jesli mnie znienawidzisz, łatwiej ci będzie o mnie zapomnieć- powiedział.
- Naprawde tak myślałeś?- westchnęła Maria.
- Nie znienawidziłas mnie?
- Ja...nie. Tak- westchnęła i potarła twarz dłońmi- nie wiem- odparła w koncu zmęczonym głosem- moze nienawidziłam cię przez chwilę...ale nigdy nie potrafiłam o tobie zapomnieć Michael.
Liz odchrzaknęła.
- Dlaczego nie pójdziecie na zaplecze i nie pogadacie?- spytała.
- To dobry pomysł- zgodził się Alex i siegnął po córkę- Lexie, skarbie, choc tutaj, a tymczasem wujek Michael pójdzie gdzieś z Marią.
Lexie pocałowała Michaela w policzek.
- Cieszę się, ze czujesz się lepiej wujku.
- Ja też skrzacie- odparł, podając ją Alexowi- dzieki stary- dodał.
- Nie ma problemu- odparł Alex.
Maria i Michael wstali i ruszyli w strone zaplecza.
- Michael- zawołała Liz- jeszcze tylko jedno. Kiedy wychodziłeś...czy Max był wciąż w domu?
Michael skinął głową.
- Tak, był- przez chwile Liz wydawało się, ze pragnął powiedzieć coś więcej, ale ostatecznie odwrócił sie i podążył z Marią na zaplecze.
Liz przez chwile stala nieruchomo, spogladając w slad za nimi, dopóki Alex nie pomachal jej dłonią przed twarzą.
- Ziemia do Parker- powiedział- rusz się.
Zamrugała i spojrzała na niego.
- Co powiedziałeś?
Alex potrząsnąl glową.
- W koncu wyrwaliśmy Guerina z krainy zombie. Chyba nie chcesz objąć jego rezydencji? Wiem, ze chcesz porozmawiać z Maxem., więc idź.
- Nic nie wiem Alex- odparła.
- Jasne i nie będziesz, dopoki nie pojdziesz tam i nie sprawdzisz- jego twarz złagodniała- tu nie chodzi o niego, Liz. Poza wszystkim, ty tego potrzebujesz.
- Nic mi nie jest Alex.
Alex uniósl brwi.
- Nie wciskaj mi kitu. Zbyt wielu tematów unikaliśmy od czasu ich odejscia, mam dość łażenia po grzęzawisku. Wyglada na to, ze i oni nas naśladowali, spójrz, dokąd ich to doprowadziło. Liz, zawsze byłas najsilniejsza w grupie- pierwsza by zadawać pytania, by stawiać czoła faktom. Co się z tobą stało?
Liz stala bez ruchu, jej spojrzenie było dalekie.
Alex zmarszczyl brwi.
- Zdobądź swoje odpowiedzi Liz. Bądź samolubna. Coś zżera cie od sześciu lat. Musisz położyć temu kres.
Milczenie przeciągało się. W koncu Liz skinęła głową.
- Moja mama zabrała samochód- powiedziała cichutko.
Alex wyciagnął kluczyki z kieszeni i podał je jej.
- Zaparkowałem z przodu.
Liz przyjęla je, lecz jej dłonie drzały, oczy były pełne łez.
- Co ja takiego zrobiłam, zeby zasłużyć na ciebie?
- A ja na ciebie?- spytał z usmiechem- a teraz zabieraj sie stąd.
- Dzięki- powiedziała Liz. Zgarnęła swoją torebkę z kontuaru i ruszyła w stronę wyjścia.
cdn... W następnymm odcinku złożymy wizytę naszemu lubemu Maxiowi i będziemy walić go po upartej glowie ciężkimi przedmiotami tak długo, az wreszcie cos do niej trafi see you
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 41 guests