T: Objawienie-Revelations [by EmilyluvsRoswell]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
A mnie bardzo sie podoba takie prowadzenie akcji. Nie sądzę, żeby fruwały tutaj galaretki a chwile ciszy i spokoju budują nastrój. Nawet takie małe drobne szczegóły jak momenty z dzieckiem, wyjście Liz do łazienki, jej ubrania są tak opisane, że widzę ją przy tym i jestem z nią. A kiedy autorka w jednym zdaniu opisała reakcję Maxa na widok ubranej, zmienionej Liz, oczami wyobraźni widziałam jakby sie oblizywał. Emocje i napięcie są, ale w samych bohaterach. Nie wiem ale ja w tej ciszy jaka panuje między Maxem i Liz czuję wibracje. Mam wrażenie że powietrze między nimi drga, kiedy są razem. Uwielbiam nastroje Emily.
Hm...czy koniec przepieknych (czyt. romantycznych części) ? Chyba nie...ujmijmy to inaczej- mała- no dobrze- więcej niz mała- przerwa...bo juz w najnowszych rozdziałach ...
Bardzo podobał mi się Michael porownujacy wagę dziecka do worka mąki cały on. Jak rownież Max gardzący jego spagetti mniam mniam ...zauważyłam że zdaniem niektorych jest on stworzony do wyższych celów i nie zniża się do poziomu jedzenia i innych przyziemnych bredni
A o zwrot akcji się nie marwcie...o widzicie, juz Liz zemdlała...ciekawe co na to Max...moze skruszy to nieco mur, ktorym się otacza?
Bardzo podobał mi się Michael porownujacy wagę dziecka do worka mąki cały on. Jak rownież Max gardzący jego spagetti mniam mniam ...zauważyłam że zdaniem niektorych jest on stworzony do wyższych celów i nie zniża się do poziomu jedzenia i innych przyziemnych bredni
A o zwrot akcji się nie marwcie...o widzicie, juz Liz zemdlała...ciekawe co na to Max...moze skruszy to nieco mur, ktorym się otacza?
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Witajcie, przygotowałam kolejne trzy części Revelations. Dobrze się składa bo są ze sobą dosyć ściśle związane, no i czasu do czytania mamy dzisiaj więcej. Teraz, na pierwszy ogień pójdą dwie, 20 i 21. Za kilka godzin następna 22.
OBJAWIENIA część 20
Ktoś przyciskał do czoła chłodny ręcznik. Słyszała z oddali niewyraźne głosy i żałosny płacz małego dziecka. Jej dziecka - dotarło do niej, otworzyła oczy i próbowała się podnieść.
- Spokojnie – powiedział Max. Pochylał się nad nią trzymając w dłoni mokry ręcznik – Połóż się – Zrobiła jak prosił kładąc się posłusznie na poduszce, którą włożył jej pod głowę. Wolno przecierał zimnym materiałem twarz i szyję –nie spuszczał z niej wzroku - Już dobrze.
- Max , to nie jest tylko...
- Ciii. Maria mówiła nam, że Kyle wie dopiero od kilku dni. To już i tak nie robi żadnej różnicy – powiedział ale łagodny ton kontrastował ze ściągniętą twarzą.
Lęk, który czuła wcześniej zdawał się rosnąć, ściskał boleśnie serce. Nie mogła już tego wytrzymać. Zaczęła płakać – Nie rozumiesz – szlochała.
- Czego nie rozumiem ? – pytał i wycierał jej oczy – Powiedz, Liz.
Poruszyła gwałtownie głową jakby chciała strząsnąć z siebie te troskliwe gesty – Alex – wykrztusiła, łapiąc z trudem oddech, starając się trochę uspokoić – Alex także wiedział o dziecku.
Ręka Maxa wciąż przytulona była do jej policzka ale w oczach zamigotało coś na kształt zagrożenia. Opanował się – Od kiedy ?
Miała ściśnięte gardło – Od kilku miesięcy – starała się przełknąć tkwiącą tam twardą gulę.
- O mój Boże – mruknęła Isabel.
- To komu jeszcze nie mówiłaś ? – pytał Michael – Oczywiście oprócz nas.
- Przestań – upomniał go ostro Max chcąc zakończyć złośliwości, które mogły pójść za daleko. W pokoju zaległa cisza, słychać było tylko cichy, jednostajny płacz dziecka. W końcu rozdrażniony odwrócił się do siostry – Podaj mi go tutaj, Iz.
Liz przegryzła wargę gdy Isabel zrobiła o co prosił. Ale zamiast sam go potrzymać położył go na jej piersi układając w zgięciu łokcia. Dziecko wtuliło się w nią wygodnie a ona objęła ciepły tłumoczek, znajdując w nim pocieszenie. Ucałowała spocone czoło i ocierała łzy z zaczerwienionych małych policzków aż rozdzierający szloch zaczął przycichać. Wszystko pod uważnym wzrokiem Max na którego twarzy z nie było śladu emocji.
- Co teraz, Maxwell ? – zapytał Michael.
- To niczego nie zmienia – odpowiedział – nie pozwolę Tess kogokolwiek skrzywdzić – podniósł się kanapy, rzucił ręcznik na ławę i wytarł dłonie w dżinsy – Będzie lepiej jak już pójdziemy. Michael, prowadzisz. Wysadzisz mnie koło szkoły.
- W porządku.
- Każdy wie co ma robić ? – zapytał podnosząc wzrok na Marię i Isabel. Przytaknęły a on odwrócił się do Liz – Spróbuj się przespać, potem coś zjedz. Jesteś jeszcze słaba. Straciłaś wczoraj dużo krwi i prawdopodobnie dlatego zemdlałaś.
- Spać ? – pomyślała Liz. On się naraża aby uwolnić ich od tej krwiożerczej suki a ja mam uciąć sobie drzemkę ? Gniew w niej narastał i przyćmił poczucie winy. Max próbował pomagać jej, pomimo problemów jakie pojawiały się z każdej strony. Jedyne co mogła zrobić to wspierać go. Kiwnęła głową.
Odwrócił się i mówił coś do Isabel, zaraz potem skierował się do drzwi i bez słowa wyszedł. Michael machnął ręką Marii i podążył za nim.
- Niedługo wrócę – Maria pochyliła się nad nią, przytulając ją i dziecko – Będzie dobrze – szepnęła.
- Jasne – mruknęła – Dlaczego by miałoby nie być.
- Liz...- zaniepokoiła się Maria.
- Już dobrze – powiedziała – Idź.
Maria ścisnęła jej rękę, chwyciła z podłogi torbę i wyszła.
*******
Siedziała ze skrzyżowanymi nogami trzymając na kolanach śpiące dziecko. W kuchni krzątała się Isabel, hałaśliwie otwierała i zamykała szafki, wyciągała nakrycia – Zjesz śniadanie ? – zapytała.
- Jak możesz myśleć teraz o jedzeniu ?
- Posłuchaj, wiem że się martwisz. Ja też. Ale musisz być silna a głodna niczemu nie pomożesz.
- Dobra. Jest coś oprócz zimnego makaronu ?
- Tak. Maria rano zrobiła zakupy. Mamy płatki zbożowe, owoce, jakieś dodatki na kanapki – miała stłumiony głos bo właśnie zaglądała do lodówki – Jajka.
- Może płatki zbożowe.
Isabek zakręciła się i po kilku minutach przyniosła dwie miseczki płatków Cheerios, z wkrojonymi bananami. Przyniosła także dwie szklanki soku pomarańczowego i garść witamin - Multi, żelazo i wapno – wyliczała – Zajadaj.
Liz przewróciła oczami ale zażyła pigułki – Topolsky nie myliła się w swoich testach – szepnęła – Opiekowanie się innymi jest zdecydowanie w twojej naturze.
- Skąd wiesz ? – zapytała Isabel upijając trochę soku.
Wzruszyła ramionami – Max mi powiedział, jakiś czas temu.
- W mojej naturze...– Isabel w zamyśleniu ujęła łyżkę patrząc przed siebie.
Jadły w ciszy a dziecko spało słodko aż skończyły. Liz właśnie odstawiła pustą miseczkę, kiedy otworzyło ciemne oczka i patrzyło z dołu na nią.
- Hej malutki – powiedziała przekręcając go na rękach – Komuś zmienić pieluszkę ?
- Podam ci – zaofiarowała się Isabel. Posprzątała talerze i przyniosła wszystko co było potrzebne do przewinięcia – Zamierzasz nazywać go „malutki” ? – zapytała, kiedy Liz układała go na kanapie
- Od czegoś trzeba zacząć.
Isabel zaśmiała się cicho – Myślę, że Max się z tym nie zgodzi.
Liz rzuciła na nią wzrokiem – Jak wiele on wam powiedział ? – zapytała niepewnie.
Twarz Isabel spoważniała – Niewiele. Że jest ojcem, genetycznie. Coś o podróżach w czasie i ratowaniu świata. Że zaszłaś w ciążę z jego przyszłym wcieleniem. I myślę że to prawda, bo wariował po tym jak nam o tym powiedział tak bardzo że Michael i ja nie mieliśmy odwagi prosić go szczegóły - westchnęła.
Liz wróciła do przewijania dziecka – Naprawdę nie wiem, co może wiedzieć więcej. Wystarczająco dużo wyciągnął ze mnie kiedy mnie leczył.
- I nie prosił cię o wyjaśnienia ?
- Nie. Nie jeszcze.
- Ale będzie – powiedziała Isabel.
- Chciałabym mieć twoją wiarę.
- Liz, mój brat cię kocha. Nic nigdy tego nie zmieni.
- Nawet ja ? – szepnęła – Robiłam wszystko aby go aby go od siebie odepchnąć.
- Ale ty tego nie chciałaś, prawda ? – w jej głosie nie było wyrzutu.
- Nie, nie chciałam – skończyła przewijać niemowlę i pozapinała śpioszki – Ale to nie zmienia faktu że go raniłam. I dalej to robię.
- Liz, kiedy Max po raz pierwszy cię uratował Michael i ja byliśmy wystraszeni, że nas zdradzisz. Teraz wiem, że nigdy byś tego nie zrobiła – mówiła serdecznie – Oczywiście nie mam pojęcia co będzie dalej ale cokolwiek zrobiłaś miałaś powody, bo nigdy celowo nie zadałabyś mu bólu.
- Tak. Ale kłopot w tym że zrobiłam źle – mruknęła.
Poszła wyrzucić pieluszkę a Isabel podniosła dziecko – I jeszcze ci powiem że powinnaś wybrać mu inne imię niż „malutki” - powiedziała znacząco – W końcu jestem coraz większy – wdzięczyła się do niego.
Liz uśmiechnęła się na widok siostry Maxa kołyszącej dziecko – Popracuję nad tym – powiedziała.
Isabel popatrzyła na nią, poważniejąc – Nie sądzę żeby Tess o nim wiedziała.
- Skąd ta pewność ?
- Była tak zaskoczona gdy cię zobaczyła na pogrzebie. Nie miała nawet pojęcia, że jesteś w ciąży.
Liz usiadła wygodniej na kanapie i potrząsnęła głową – Nie znasz Tess, Isabel. Ona celuje w wmawianiu nieprawdziwych rzeczy. Już taka jest. Mogła na pogrzebie udawać zaskoczenie. Nikt jej nie musiał mówić, że byłam w ciąży.
- Nie. Jestem naprawdę przekonana że nie wiedziała. To było coś więcej niż zaskoczenie. I nie sądzę, żeby posługiwała się innymi mocami.
- O czym ty mówisz ?
Isabel zmarszczyła brwi - Nie wiem jak to wytłumaczyć. Kiedy wchodzę do czyjegoś snu, mogę tylko widzieć co ktoś myśli podczas tego snu. Samego snu. Nie umiem wpływać na ich podświadomość i wchodzić w nią jak do szkolnej biblioteki. Wątpię, żeby Tess miała inne zdolności. Myślę że ona może sprawiać żeby ktoś coś widział lub nie, ale nie umie doszukiwać się czegoś w ich głowach.
- Jak w takim razie zmusiła Alexa do tłumaczenia książki ?
- Nie wiem – jeszcze bardziej zmarszczyła brwi – Ale to coś zupełnie innego niż wyciąganie wspomnień – wzdrygnęła się – To robi Nicolas. Próbował to z Maxem kiedy chciał zdobyć informacje o Granilicie. A nie sądzę , żeby Tess była od niego potężniejsza.
Liz skuliła się w rogu kanapy, na wspomnienie Nicolasa zrobiło jej się zimno – Więc myślisz, że mogłaby wiedzieć coś na temat dziecka dopiero wtedy gdyby Alex myślał intensywnie o mojej ciąży ?
Isabel przytaknęła – To ma sens. A co więcej, sądzę, że Alex nigdy nie pokazał jej tłumaczenia. I ukrył go na tamtym serwerze który znalazłaś bo wiedział, że ona nigdy nie będzie umiała go odszukać. Skończył ją tłumaczyć zanim wrócił do Roswell, prawda ?
Myśli kotłowały jej się w głowie – Tak. Wtedy załadował pliki. A może Tess ma kopie ?
- Nie. Gdyby wiedziała jak uruchomić Granilith, czy już by tego nie zrobiła ?
- Nie wiem. Jak wtedy wytłumaczyłaby skąd wiedziała jak go aktywować ?
- Może nie musiałaby. Może już by jej nie było.
- Nie bez Maxa – powiedziała mocno Liz – On jest królem a ona potrzebuje go aby zapewnił należne jej miejsce.
Isabel westchnęła zrezygnowana – Chciałabym wiedzieć jak to się skończy.
- Ja też – patrzyła na spacerująca po pokoju Isabel, która kołysała jej synka w ramionach i po wiszącym na jej rękach noworodku spostrzegła, że dziecko chce zasnąć – Is, może teraz ja ?
- Oczywiście – podeszła i delikatnie podała jej dziecko – Wiesz, że trzymanie go na rękach przynosi pociechę ?
- Tak – zgodziła się z nią. Przytuliła go i pocałowała – To prawda. On taki jest.
******
- No więc, dlaczego powiedziałaś Alexowi ?
Zerknęła na Isabel, zaskoczona tym nagłym pytaniem. Siedziały w ciszy od ponad pół godziny czekając na jakieś wiadomości – Słucham ?
Isabel wzruszyła lekko ramionami i wyglądała na trochę skrępowaną – Rozumiem, że zwierzyłaś się Marii a ona wyjaśniła nam dlaczego potem powiedziałaś Kylowi. Ale dlaczego Alexowi ? Przecież nawet nie było go w domu kiedy wyjeżdżałaś na Florydę.
- Z paru powodów. A najważniejszym było to, że obiecałam nigdy go więcej nie okłamywać. Po tym kiedy tak długo trzymaliśmy go w niepewności na wasz temat.
- Co o tym myślał ?
- O mojej ciąży ? – Liz zmarszczyła brwi – Tak naprawdę nie wiem. Nigdy za bardzo się nie zwierzał. Był bardziej zainteresowany mną, jak się czuję, czy dbam o siebie, czy mam z kim o tym porozmawiać – pociągnęła nosem a oczy zrobiły się wilgotne – Zawsze mnie wspierał.
Isabel podwinęła pod siebie nogi i potaknęła – To coś, czego potrzebowałam.
Liz popatrzyła na nią. To była teraz zupełnie inna dziewczyna, która nagle zapadła się w sobie. Jakby nakrył ją mroczny cień i zatarł ślady fałszywej radości, którą przybierała dla innych – Chciał ci powiedzieć o dziecku. Pomyślał, że mogłabyś polecieć na Florydę i sprawdzić czy wszystko u mnie przebiega prawidłowo – powiedziała ciepło..
Isabel spojrzała na Liz z pod opuszczonych włosów – Naprawdę ? Dlaczego ?
- Bo wiedział, że zamierzałam prosić cię o pomoc przy porodzie. Ponaglał mnie ze względu na nietypową sytuację – potwierdziła.
Isabel zaśmiała się krótko – Boże, ty i mój brat naprawdę jesteście do siebie podobni. Macie nadzieję, że jeżeli zignorujecie kłopoty, to one same się rozwiążą.
- Tak było bo sądziłam, że mam więcej czasu, i nie planowałam powrotu do domu – wyjaśniła Liz – Sprawy tutaj są...zawiesiła głos. Przecież nie z winy Alexa wpakowała się w ten diabelski młyn.
- Wiesz, że mamy mikroskop Maxa ? – powiedziała znacząco Isabel – Chciałaś sprawdzić czy twoja krew się nie zmieniła.
Liz wiedziała, że znalezienie sobie zajęcia oderwie ją od czekania, ale bała się – Dobrze - zgodziła się niechętnie.
Ustawiły wszystko w kuchni a Liz przygotowała szkiełka do badań. Ukłuła się w palec, zadowolona że potrzebuje tylko kilka kropel krwi. Po wczorajszym dniu powinna się oszczędzać.
Isabel podała jej opatrunek – Wczoraj Maria z uporem maniaka pucowała kuchnię. Nie mam ochoty wysłuchiwać jej narzekań jak znajdzie tu gdzieś parę kropel.
Liz uśmiechnęła się i zawinęła mały plasterek wokół palca – No dobrze – umieściła szkiełko pod mikroskopem. Tu się wszystko rozstrzygnie.
W tej chwili otworzyły się drzwi i do mieszkania weszła Maria z Kylem. Opalona twarz Kyla miała szary odcień a Maria wyglądała na wyczerpaną.
- Co się stało ? – zapytała Isabel.
- Maria pokręciła głową – Kiedy tu jechaliśmy, opowiedziałam mu o wszystkim. Nie czuje się za dobrze.
- O Tess ? – zapytała delikatnie Liz.
- Nie wierzę w to gówno – mruknął Kyle i odwrócił się do łazienki. Zatrzasnął szybko za sobą drzwi a charakterystyczne dźwięki słyszane przez cienką ścianę wskazywały, że wymiotuje.
Maria usiadła na kanapie obok dziecka, które przestraszyło się hałasów dobiegających zza drzwi – Już dobrze, mój cukiereczku – uspokajała go, łagodnie głaszcząc po plecach. Popatrzyła na Liz i Isabel – Nie chodzi tylko o to, że Tess zabiła Alexa – mówiła cicho – On pamięta coś jeszcze.
Liz poczuła chłód - Co jeszcze ? – zapytała powoli.
Maria pokręciła głową – Nie chciał powiedzieć. Najpierw miał w oczach strach a potem zrobił się zielony.
Isabel zapukała delikatnie do drzwi – Kyle, jak się czujesz ? Może coś ci podać ?
- Nie – usłyszały słabą odpowiedź – Może za chwilę.
Isabel odwróciła się do Marii – Nie wiesz co się stało ?
- Poza faktem, że mieszkał z tą zdzirą ? – powiedziała ironicznie.
- Maria, proszę...- upomniała ją Liz.
- Wybacz – położyła głowę na oparciu i zamknęła na moment oczy – Przepraszam Isabel. Nie, nie wiem co go tak zdołowało – podniosła się i stanęła obok nich – Co robicie ?
- Właśnie miałam zobaczyć czy nie robię się zielona i nie wyrastają mi czułki – mruknęła Liz.
Maria podniosła brwi – I ?
- Chyba boję się popatrzeć.
- To może ja ? – zaofiarowała się Isabel.
- Wiesz czego szukać ? – zapytała Liz.
- Um..., faktycznie nie.
Liz uśmiechnęła się – W porządku. Dzięki – wzięła głęboki oddech i pochyliła się nad mikroskopem. Pod soczewką pływały komórki, pokaźne i wyglądające znajomo. Odetchnęła z ulgą – Chyba wszystko jest w normie.
- Dobrze. Chwała Bogu przynajmniej za to - oświadczyła Maria – A jak junior ? – zapytała głaszcząc jego ciemne włoski.
- Jeszcze nie sprawdzałam – skrzywiła się Liz – Nie wiem jak mam pobrać od niego próbkę krwi.
- Przecież zamierzasz być naukowcem – parsknęła Isabel.
- Hej, lekarzom nie wolno niczego robić przy swoich dzieciach – broniła się Liz.
Isabel zaśmiała się – Tu chodzi o ukłucie piętki a nie operację na otwartym sercu. Mogę to zrobić ? Obejdzie się bez bólu.
- Proszę – wdzięczna, obdarzyła ją uśmiechem. Podała czyste szkiełko.
Isabel podeszła do kanapy i rozpięła mu śpioszki – Może mi pan pożyczyć stópkę ? – pytała łaskocząc nagie nóżki – Obiecuję zwrócić z powrotem.
Liz patrzyła zaskoczona jak Isabel prowadzi jarzący się palec pod podeszwą dziecka. Przycisnęła szkiełko do pięty, ręka jej zajarzyła się znowu na krótko i podała próbkę Liz.
- Gotowe – powiedziała – Nic nie bolało – pocałowała pulchne paluszki i ubrała go. Wszystko trwało kilka sekund a dziecko było zupełnie spokojne.
W łazience rozległ się dźwięk spłukiwanej toalety i szum płynącej z kranu wody. Dziewczyny wymieniły spojrzenia a Maria potrząsnęła głową – Chyba jest mu lepiej – powiedziała ciepło.
Liz patrzyła na drzwi łazienki – Byłabym zaskoczona gdyby Michael miał coś na niedyspozycje żołądkowe.
- My nie chorujemy. Pamiętasz ? – przypomniała Isabel – W apteczce Michael trzyma pastę do zębów.
Woda przestała płynąć a w drzwiach stanął Kyle. Był tak blady jak poprzednio ale szary odcień skóry znikł. Miał przekrwione oczy, rozczochrane włosy. Zatoczył się do pokoju i ciężko usiadł na krześle.
- Kyle, co z tobą ? – zapytała Maria.
Potrząsnął głową – Czuję się jakby ktoś wywrócił mi kiszki na drugą stronę – poinformował – Łyżką.
- No pięknie – Isabel zmarszczyła nos – Kyle co się stało ? Maria powiedziała, że coś pamiętasz.
Oddychał wolno i głęboko – Chyba...ona coś robiła z moją głową – powiedział wolno – Zrobiono mi pranie mózgu.
- To znaczy, że tobie też wyżymała umysł ? – pytała ostrożnie Liz czując narastający lęk w dole brzucha.
Kyle pokiwał głową – Jestem prawie pewny.
- Dlaczego tak myślisz ? Coś sobie przypominasz ? – pytała Isabel.
- Tak – mruczał. Podniósł ręce i dłuższą chwilę przyciskał je do twarzy, potem położył je na kolanach. - Alex. Ja tam byłem kiedy Tess zabiła Alexa – mówił jak nieobecny – Kazała mi nieść mi jego ciało do samochodu. Chciała żebym myślał że to...marynarski worek – dokończył cicho.
******
Siedziała zwinięta w rogu kanapy przyciskając do siebie dziecko. Po tym co powiedział Kyle, zostawiła mikroskop bo tak drżały jej ręce, że bała się upuścić szkiełko. Tuliła twarz do policzka synka i oddychała głęboko, wciągając jego słodki, ciepły zapach niosący pociechę w mocnym pulsowaniu krwi pod jej ustami.
- Jak można być tak nieczułym – mruczała Maria. Siedziała po drugiej strony kanapy z wyrazem bólu i wściekłości.
- A ja jej ufałem – mówił Kyle z niedowierzaniem – Przyjęliśmy ją do naszego domu.
- Kyle, tak mi przykro – szepnęła Isabel. Klęczała obok krzesła na którym siedział – To wszystko przez nas.
- Przecież nie mogłaś wiedzieć. Okłamała nas wszystkich – objął się rękami – Zrobiła z nas idiotów.
Dziecko zaczęło gaworzyć i Liz podniosła głowę aby popatrzeć na niego. Miało pogodne oczka i wpatrywało się w nią. Odetchnęła z drżeniem i zmusiła się do uśmiechu. Pocałowała go w czubek noska.
- Więc to jest Max Junior, tak ? – zapytał Kyle – Jest fajny, Liz.
- Dzięki – szepnęła.
- Jeszcze się nie jarzy ?
Liz przewróciła oczami, nie siliła się na odpowiedź. Zamiast tego popatrzyła w stronę kuchni na mikroskop.
- Idź, popatrz – ponagliła ją Maria.
Gdzieś zadzwonił telefon. Liz zmarszczyła nos - To chyba moja komórka.
- Może to Max ? – powiedziała Isabel z nadzieją.
- Gdzie ja zostawiłam swoją torbę – Liz zaczęła rozglądać się po pokoju. Nie widziała jej od wczorajszego dnia.
- Chyba tutaj – Maria podniosła się i podeszła do telewizora – Pamiętam, że ją tu rzuciłam kiedy wyjęliśmy z niej tłumaczenie – szukała chwilę – Jest.
Ale przez ten czas telefon przestał dzwonić. Liz odebrała od Marii torbę i szukała w niej po omacku. Wyciągnęła i popatrzyła na wyświetlacz – Straszne – mruknęła.
- To nie Max ? Odbiorę – zapytała Maria.
Liz pokręciła głową – To była moja matka. Na pewno doszła do wniosku, że nie spędziłam nocy w waszym domu. Chcesz się założyć ?
- Co zrobisz ? – zapytała Maria.
Liz wzruszyła ramionami i wrzuciła telefon do torby – Nie oddzwonię do niej. To zrobię.
- Nie będzie wkurzona ? – zapytał Kyle.
- Kyle, siedzę tutaj z dzieckiem na rękach. Czy wyglądam jakby mnie to obchodziło ? – powiedziała zdenerwowana.
- W końcu będziesz musiała jakoś się z nią porozumieć, Liz – powiedziała Maria znacząco.
- Wiem - odpowiedziała zmęczona – Uwierz mi, wiem. Ale teraz nie mogę – popatrzyła na zegar. Maxa i Michaela nie było już ponad dwie godziny – Gdzie oni, do diabła są ? – szepnęła.
Cdn.
OBJAWIENIA część 20
Ktoś przyciskał do czoła chłodny ręcznik. Słyszała z oddali niewyraźne głosy i żałosny płacz małego dziecka. Jej dziecka - dotarło do niej, otworzyła oczy i próbowała się podnieść.
- Spokojnie – powiedział Max. Pochylał się nad nią trzymając w dłoni mokry ręcznik – Połóż się – Zrobiła jak prosił kładąc się posłusznie na poduszce, którą włożył jej pod głowę. Wolno przecierał zimnym materiałem twarz i szyję –nie spuszczał z niej wzroku - Już dobrze.
- Max , to nie jest tylko...
- Ciii. Maria mówiła nam, że Kyle wie dopiero od kilku dni. To już i tak nie robi żadnej różnicy – powiedział ale łagodny ton kontrastował ze ściągniętą twarzą.
Lęk, który czuła wcześniej zdawał się rosnąć, ściskał boleśnie serce. Nie mogła już tego wytrzymać. Zaczęła płakać – Nie rozumiesz – szlochała.
- Czego nie rozumiem ? – pytał i wycierał jej oczy – Powiedz, Liz.
Poruszyła gwałtownie głową jakby chciała strząsnąć z siebie te troskliwe gesty – Alex – wykrztusiła, łapiąc z trudem oddech, starając się trochę uspokoić – Alex także wiedział o dziecku.
Ręka Maxa wciąż przytulona była do jej policzka ale w oczach zamigotało coś na kształt zagrożenia. Opanował się – Od kiedy ?
Miała ściśnięte gardło – Od kilku miesięcy – starała się przełknąć tkwiącą tam twardą gulę.
- O mój Boże – mruknęła Isabel.
- To komu jeszcze nie mówiłaś ? – pytał Michael – Oczywiście oprócz nas.
- Przestań – upomniał go ostro Max chcąc zakończyć złośliwości, które mogły pójść za daleko. W pokoju zaległa cisza, słychać było tylko cichy, jednostajny płacz dziecka. W końcu rozdrażniony odwrócił się do siostry – Podaj mi go tutaj, Iz.
Liz przegryzła wargę gdy Isabel zrobiła o co prosił. Ale zamiast sam go potrzymać położył go na jej piersi układając w zgięciu łokcia. Dziecko wtuliło się w nią wygodnie a ona objęła ciepły tłumoczek, znajdując w nim pocieszenie. Ucałowała spocone czoło i ocierała łzy z zaczerwienionych małych policzków aż rozdzierający szloch zaczął przycichać. Wszystko pod uważnym wzrokiem Max na którego twarzy z nie było śladu emocji.
- Co teraz, Maxwell ? – zapytał Michael.
- To niczego nie zmienia – odpowiedział – nie pozwolę Tess kogokolwiek skrzywdzić – podniósł się kanapy, rzucił ręcznik na ławę i wytarł dłonie w dżinsy – Będzie lepiej jak już pójdziemy. Michael, prowadzisz. Wysadzisz mnie koło szkoły.
- W porządku.
- Każdy wie co ma robić ? – zapytał podnosząc wzrok na Marię i Isabel. Przytaknęły a on odwrócił się do Liz – Spróbuj się przespać, potem coś zjedz. Jesteś jeszcze słaba. Straciłaś wczoraj dużo krwi i prawdopodobnie dlatego zemdlałaś.
- Spać ? – pomyślała Liz. On się naraża aby uwolnić ich od tej krwiożerczej suki a ja mam uciąć sobie drzemkę ? Gniew w niej narastał i przyćmił poczucie winy. Max próbował pomagać jej, pomimo problemów jakie pojawiały się z każdej strony. Jedyne co mogła zrobić to wspierać go. Kiwnęła głową.
Odwrócił się i mówił coś do Isabel, zaraz potem skierował się do drzwi i bez słowa wyszedł. Michael machnął ręką Marii i podążył za nim.
- Niedługo wrócę – Maria pochyliła się nad nią, przytulając ją i dziecko – Będzie dobrze – szepnęła.
- Jasne – mruknęła – Dlaczego by miałoby nie być.
- Liz...- zaniepokoiła się Maria.
- Już dobrze – powiedziała – Idź.
Maria ścisnęła jej rękę, chwyciła z podłogi torbę i wyszła.
*******
Siedziała ze skrzyżowanymi nogami trzymając na kolanach śpiące dziecko. W kuchni krzątała się Isabel, hałaśliwie otwierała i zamykała szafki, wyciągała nakrycia – Zjesz śniadanie ? – zapytała.
- Jak możesz myśleć teraz o jedzeniu ?
- Posłuchaj, wiem że się martwisz. Ja też. Ale musisz być silna a głodna niczemu nie pomożesz.
- Dobra. Jest coś oprócz zimnego makaronu ?
- Tak. Maria rano zrobiła zakupy. Mamy płatki zbożowe, owoce, jakieś dodatki na kanapki – miała stłumiony głos bo właśnie zaglądała do lodówki – Jajka.
- Może płatki zbożowe.
Isabek zakręciła się i po kilku minutach przyniosła dwie miseczki płatków Cheerios, z wkrojonymi bananami. Przyniosła także dwie szklanki soku pomarańczowego i garść witamin - Multi, żelazo i wapno – wyliczała – Zajadaj.
Liz przewróciła oczami ale zażyła pigułki – Topolsky nie myliła się w swoich testach – szepnęła – Opiekowanie się innymi jest zdecydowanie w twojej naturze.
- Skąd wiesz ? – zapytała Isabel upijając trochę soku.
Wzruszyła ramionami – Max mi powiedział, jakiś czas temu.
- W mojej naturze...– Isabel w zamyśleniu ujęła łyżkę patrząc przed siebie.
Jadły w ciszy a dziecko spało słodko aż skończyły. Liz właśnie odstawiła pustą miseczkę, kiedy otworzyło ciemne oczka i patrzyło z dołu na nią.
- Hej malutki – powiedziała przekręcając go na rękach – Komuś zmienić pieluszkę ?
- Podam ci – zaofiarowała się Isabel. Posprzątała talerze i przyniosła wszystko co było potrzebne do przewinięcia – Zamierzasz nazywać go „malutki” ? – zapytała, kiedy Liz układała go na kanapie
- Od czegoś trzeba zacząć.
Isabel zaśmiała się cicho – Myślę, że Max się z tym nie zgodzi.
Liz rzuciła na nią wzrokiem – Jak wiele on wam powiedział ? – zapytała niepewnie.
Twarz Isabel spoważniała – Niewiele. Że jest ojcem, genetycznie. Coś o podróżach w czasie i ratowaniu świata. Że zaszłaś w ciążę z jego przyszłym wcieleniem. I myślę że to prawda, bo wariował po tym jak nam o tym powiedział tak bardzo że Michael i ja nie mieliśmy odwagi prosić go szczegóły - westchnęła.
Liz wróciła do przewijania dziecka – Naprawdę nie wiem, co może wiedzieć więcej. Wystarczająco dużo wyciągnął ze mnie kiedy mnie leczył.
- I nie prosił cię o wyjaśnienia ?
- Nie. Nie jeszcze.
- Ale będzie – powiedziała Isabel.
- Chciałabym mieć twoją wiarę.
- Liz, mój brat cię kocha. Nic nigdy tego nie zmieni.
- Nawet ja ? – szepnęła – Robiłam wszystko aby go aby go od siebie odepchnąć.
- Ale ty tego nie chciałaś, prawda ? – w jej głosie nie było wyrzutu.
- Nie, nie chciałam – skończyła przewijać niemowlę i pozapinała śpioszki – Ale to nie zmienia faktu że go raniłam. I dalej to robię.
- Liz, kiedy Max po raz pierwszy cię uratował Michael i ja byliśmy wystraszeni, że nas zdradzisz. Teraz wiem, że nigdy byś tego nie zrobiła – mówiła serdecznie – Oczywiście nie mam pojęcia co będzie dalej ale cokolwiek zrobiłaś miałaś powody, bo nigdy celowo nie zadałabyś mu bólu.
- Tak. Ale kłopot w tym że zrobiłam źle – mruknęła.
Poszła wyrzucić pieluszkę a Isabel podniosła dziecko – I jeszcze ci powiem że powinnaś wybrać mu inne imię niż „malutki” - powiedziała znacząco – W końcu jestem coraz większy – wdzięczyła się do niego.
Liz uśmiechnęła się na widok siostry Maxa kołyszącej dziecko – Popracuję nad tym – powiedziała.
Isabel popatrzyła na nią, poważniejąc – Nie sądzę żeby Tess o nim wiedziała.
- Skąd ta pewność ?
- Była tak zaskoczona gdy cię zobaczyła na pogrzebie. Nie miała nawet pojęcia, że jesteś w ciąży.
Liz usiadła wygodniej na kanapie i potrząsnęła głową – Nie znasz Tess, Isabel. Ona celuje w wmawianiu nieprawdziwych rzeczy. Już taka jest. Mogła na pogrzebie udawać zaskoczenie. Nikt jej nie musiał mówić, że byłam w ciąży.
- Nie. Jestem naprawdę przekonana że nie wiedziała. To było coś więcej niż zaskoczenie. I nie sądzę, żeby posługiwała się innymi mocami.
- O czym ty mówisz ?
Isabel zmarszczyła brwi - Nie wiem jak to wytłumaczyć. Kiedy wchodzę do czyjegoś snu, mogę tylko widzieć co ktoś myśli podczas tego snu. Samego snu. Nie umiem wpływać na ich podświadomość i wchodzić w nią jak do szkolnej biblioteki. Wątpię, żeby Tess miała inne zdolności. Myślę że ona może sprawiać żeby ktoś coś widział lub nie, ale nie umie doszukiwać się czegoś w ich głowach.
- Jak w takim razie zmusiła Alexa do tłumaczenia książki ?
- Nie wiem – jeszcze bardziej zmarszczyła brwi – Ale to coś zupełnie innego niż wyciąganie wspomnień – wzdrygnęła się – To robi Nicolas. Próbował to z Maxem kiedy chciał zdobyć informacje o Granilicie. A nie sądzę , żeby Tess była od niego potężniejsza.
Liz skuliła się w rogu kanapy, na wspomnienie Nicolasa zrobiło jej się zimno – Więc myślisz, że mogłaby wiedzieć coś na temat dziecka dopiero wtedy gdyby Alex myślał intensywnie o mojej ciąży ?
Isabel przytaknęła – To ma sens. A co więcej, sądzę, że Alex nigdy nie pokazał jej tłumaczenia. I ukrył go na tamtym serwerze który znalazłaś bo wiedział, że ona nigdy nie będzie umiała go odszukać. Skończył ją tłumaczyć zanim wrócił do Roswell, prawda ?
Myśli kotłowały jej się w głowie – Tak. Wtedy załadował pliki. A może Tess ma kopie ?
- Nie. Gdyby wiedziała jak uruchomić Granilith, czy już by tego nie zrobiła ?
- Nie wiem. Jak wtedy wytłumaczyłaby skąd wiedziała jak go aktywować ?
- Może nie musiałaby. Może już by jej nie było.
- Nie bez Maxa – powiedziała mocno Liz – On jest królem a ona potrzebuje go aby zapewnił należne jej miejsce.
Isabel westchnęła zrezygnowana – Chciałabym wiedzieć jak to się skończy.
- Ja też – patrzyła na spacerująca po pokoju Isabel, która kołysała jej synka w ramionach i po wiszącym na jej rękach noworodku spostrzegła, że dziecko chce zasnąć – Is, może teraz ja ?
- Oczywiście – podeszła i delikatnie podała jej dziecko – Wiesz, że trzymanie go na rękach przynosi pociechę ?
- Tak – zgodziła się z nią. Przytuliła go i pocałowała – To prawda. On taki jest.
******
- No więc, dlaczego powiedziałaś Alexowi ?
Zerknęła na Isabel, zaskoczona tym nagłym pytaniem. Siedziały w ciszy od ponad pół godziny czekając na jakieś wiadomości – Słucham ?
Isabel wzruszyła lekko ramionami i wyglądała na trochę skrępowaną – Rozumiem, że zwierzyłaś się Marii a ona wyjaśniła nam dlaczego potem powiedziałaś Kylowi. Ale dlaczego Alexowi ? Przecież nawet nie było go w domu kiedy wyjeżdżałaś na Florydę.
- Z paru powodów. A najważniejszym było to, że obiecałam nigdy go więcej nie okłamywać. Po tym kiedy tak długo trzymaliśmy go w niepewności na wasz temat.
- Co o tym myślał ?
- O mojej ciąży ? – Liz zmarszczyła brwi – Tak naprawdę nie wiem. Nigdy za bardzo się nie zwierzał. Był bardziej zainteresowany mną, jak się czuję, czy dbam o siebie, czy mam z kim o tym porozmawiać – pociągnęła nosem a oczy zrobiły się wilgotne – Zawsze mnie wspierał.
Isabel podwinęła pod siebie nogi i potaknęła – To coś, czego potrzebowałam.
Liz popatrzyła na nią. To była teraz zupełnie inna dziewczyna, która nagle zapadła się w sobie. Jakby nakrył ją mroczny cień i zatarł ślady fałszywej radości, którą przybierała dla innych – Chciał ci powiedzieć o dziecku. Pomyślał, że mogłabyś polecieć na Florydę i sprawdzić czy wszystko u mnie przebiega prawidłowo – powiedziała ciepło..
Isabel spojrzała na Liz z pod opuszczonych włosów – Naprawdę ? Dlaczego ?
- Bo wiedział, że zamierzałam prosić cię o pomoc przy porodzie. Ponaglał mnie ze względu na nietypową sytuację – potwierdziła.
Isabel zaśmiała się krótko – Boże, ty i mój brat naprawdę jesteście do siebie podobni. Macie nadzieję, że jeżeli zignorujecie kłopoty, to one same się rozwiążą.
- Tak było bo sądziłam, że mam więcej czasu, i nie planowałam powrotu do domu – wyjaśniła Liz – Sprawy tutaj są...zawiesiła głos. Przecież nie z winy Alexa wpakowała się w ten diabelski młyn.
- Wiesz, że mamy mikroskop Maxa ? – powiedziała znacząco Isabel – Chciałaś sprawdzić czy twoja krew się nie zmieniła.
Liz wiedziała, że znalezienie sobie zajęcia oderwie ją od czekania, ale bała się – Dobrze - zgodziła się niechętnie.
Ustawiły wszystko w kuchni a Liz przygotowała szkiełka do badań. Ukłuła się w palec, zadowolona że potrzebuje tylko kilka kropel krwi. Po wczorajszym dniu powinna się oszczędzać.
Isabel podała jej opatrunek – Wczoraj Maria z uporem maniaka pucowała kuchnię. Nie mam ochoty wysłuchiwać jej narzekań jak znajdzie tu gdzieś parę kropel.
Liz uśmiechnęła się i zawinęła mały plasterek wokół palca – No dobrze – umieściła szkiełko pod mikroskopem. Tu się wszystko rozstrzygnie.
W tej chwili otworzyły się drzwi i do mieszkania weszła Maria z Kylem. Opalona twarz Kyla miała szary odcień a Maria wyglądała na wyczerpaną.
- Co się stało ? – zapytała Isabel.
- Maria pokręciła głową – Kiedy tu jechaliśmy, opowiedziałam mu o wszystkim. Nie czuje się za dobrze.
- O Tess ? – zapytała delikatnie Liz.
- Nie wierzę w to gówno – mruknął Kyle i odwrócił się do łazienki. Zatrzasnął szybko za sobą drzwi a charakterystyczne dźwięki słyszane przez cienką ścianę wskazywały, że wymiotuje.
Maria usiadła na kanapie obok dziecka, które przestraszyło się hałasów dobiegających zza drzwi – Już dobrze, mój cukiereczku – uspokajała go, łagodnie głaszcząc po plecach. Popatrzyła na Liz i Isabel – Nie chodzi tylko o to, że Tess zabiła Alexa – mówiła cicho – On pamięta coś jeszcze.
Liz poczuła chłód - Co jeszcze ? – zapytała powoli.
Maria pokręciła głową – Nie chciał powiedzieć. Najpierw miał w oczach strach a potem zrobił się zielony.
Isabel zapukała delikatnie do drzwi – Kyle, jak się czujesz ? Może coś ci podać ?
- Nie – usłyszały słabą odpowiedź – Może za chwilę.
Isabel odwróciła się do Marii – Nie wiesz co się stało ?
- Poza faktem, że mieszkał z tą zdzirą ? – powiedziała ironicznie.
- Maria, proszę...- upomniała ją Liz.
- Wybacz – położyła głowę na oparciu i zamknęła na moment oczy – Przepraszam Isabel. Nie, nie wiem co go tak zdołowało – podniosła się i stanęła obok nich – Co robicie ?
- Właśnie miałam zobaczyć czy nie robię się zielona i nie wyrastają mi czułki – mruknęła Liz.
Maria podniosła brwi – I ?
- Chyba boję się popatrzeć.
- To może ja ? – zaofiarowała się Isabel.
- Wiesz czego szukać ? – zapytała Liz.
- Um..., faktycznie nie.
Liz uśmiechnęła się – W porządku. Dzięki – wzięła głęboki oddech i pochyliła się nad mikroskopem. Pod soczewką pływały komórki, pokaźne i wyglądające znajomo. Odetchnęła z ulgą – Chyba wszystko jest w normie.
- Dobrze. Chwała Bogu przynajmniej za to - oświadczyła Maria – A jak junior ? – zapytała głaszcząc jego ciemne włoski.
- Jeszcze nie sprawdzałam – skrzywiła się Liz – Nie wiem jak mam pobrać od niego próbkę krwi.
- Przecież zamierzasz być naukowcem – parsknęła Isabel.
- Hej, lekarzom nie wolno niczego robić przy swoich dzieciach – broniła się Liz.
Isabel zaśmiała się – Tu chodzi o ukłucie piętki a nie operację na otwartym sercu. Mogę to zrobić ? Obejdzie się bez bólu.
- Proszę – wdzięczna, obdarzyła ją uśmiechem. Podała czyste szkiełko.
Isabel podeszła do kanapy i rozpięła mu śpioszki – Może mi pan pożyczyć stópkę ? – pytała łaskocząc nagie nóżki – Obiecuję zwrócić z powrotem.
Liz patrzyła zaskoczona jak Isabel prowadzi jarzący się palec pod podeszwą dziecka. Przycisnęła szkiełko do pięty, ręka jej zajarzyła się znowu na krótko i podała próbkę Liz.
- Gotowe – powiedziała – Nic nie bolało – pocałowała pulchne paluszki i ubrała go. Wszystko trwało kilka sekund a dziecko było zupełnie spokojne.
W łazience rozległ się dźwięk spłukiwanej toalety i szum płynącej z kranu wody. Dziewczyny wymieniły spojrzenia a Maria potrząsnęła głową – Chyba jest mu lepiej – powiedziała ciepło.
Liz patrzyła na drzwi łazienki – Byłabym zaskoczona gdyby Michael miał coś na niedyspozycje żołądkowe.
- My nie chorujemy. Pamiętasz ? – przypomniała Isabel – W apteczce Michael trzyma pastę do zębów.
Woda przestała płynąć a w drzwiach stanął Kyle. Był tak blady jak poprzednio ale szary odcień skóry znikł. Miał przekrwione oczy, rozczochrane włosy. Zatoczył się do pokoju i ciężko usiadł na krześle.
- Kyle, co z tobą ? – zapytała Maria.
Potrząsnął głową – Czuję się jakby ktoś wywrócił mi kiszki na drugą stronę – poinformował – Łyżką.
- No pięknie – Isabel zmarszczyła nos – Kyle co się stało ? Maria powiedziała, że coś pamiętasz.
Oddychał wolno i głęboko – Chyba...ona coś robiła z moją głową – powiedział wolno – Zrobiono mi pranie mózgu.
- To znaczy, że tobie też wyżymała umysł ? – pytała ostrożnie Liz czując narastający lęk w dole brzucha.
Kyle pokiwał głową – Jestem prawie pewny.
- Dlaczego tak myślisz ? Coś sobie przypominasz ? – pytała Isabel.
- Tak – mruczał. Podniósł ręce i dłuższą chwilę przyciskał je do twarzy, potem położył je na kolanach. - Alex. Ja tam byłem kiedy Tess zabiła Alexa – mówił jak nieobecny – Kazała mi nieść mi jego ciało do samochodu. Chciała żebym myślał że to...marynarski worek – dokończył cicho.
******
Siedziała zwinięta w rogu kanapy przyciskając do siebie dziecko. Po tym co powiedział Kyle, zostawiła mikroskop bo tak drżały jej ręce, że bała się upuścić szkiełko. Tuliła twarz do policzka synka i oddychała głęboko, wciągając jego słodki, ciepły zapach niosący pociechę w mocnym pulsowaniu krwi pod jej ustami.
- Jak można być tak nieczułym – mruczała Maria. Siedziała po drugiej strony kanapy z wyrazem bólu i wściekłości.
- A ja jej ufałem – mówił Kyle z niedowierzaniem – Przyjęliśmy ją do naszego domu.
- Kyle, tak mi przykro – szepnęła Isabel. Klęczała obok krzesła na którym siedział – To wszystko przez nas.
- Przecież nie mogłaś wiedzieć. Okłamała nas wszystkich – objął się rękami – Zrobiła z nas idiotów.
Dziecko zaczęło gaworzyć i Liz podniosła głowę aby popatrzeć na niego. Miało pogodne oczka i wpatrywało się w nią. Odetchnęła z drżeniem i zmusiła się do uśmiechu. Pocałowała go w czubek noska.
- Więc to jest Max Junior, tak ? – zapytał Kyle – Jest fajny, Liz.
- Dzięki – szepnęła.
- Jeszcze się nie jarzy ?
Liz przewróciła oczami, nie siliła się na odpowiedź. Zamiast tego popatrzyła w stronę kuchni na mikroskop.
- Idź, popatrz – ponagliła ją Maria.
Gdzieś zadzwonił telefon. Liz zmarszczyła nos - To chyba moja komórka.
- Może to Max ? – powiedziała Isabel z nadzieją.
- Gdzie ja zostawiłam swoją torbę – Liz zaczęła rozglądać się po pokoju. Nie widziała jej od wczorajszego dnia.
- Chyba tutaj – Maria podniosła się i podeszła do telewizora – Pamiętam, że ją tu rzuciłam kiedy wyjęliśmy z niej tłumaczenie – szukała chwilę – Jest.
Ale przez ten czas telefon przestał dzwonić. Liz odebrała od Marii torbę i szukała w niej po omacku. Wyciągnęła i popatrzyła na wyświetlacz – Straszne – mruknęła.
- To nie Max ? Odbiorę – zapytała Maria.
Liz pokręciła głową – To była moja matka. Na pewno doszła do wniosku, że nie spędziłam nocy w waszym domu. Chcesz się założyć ?
- Co zrobisz ? – zapytała Maria.
Liz wzruszyła ramionami i wrzuciła telefon do torby – Nie oddzwonię do niej. To zrobię.
- Nie będzie wkurzona ? – zapytał Kyle.
- Kyle, siedzę tutaj z dzieckiem na rękach. Czy wyglądam jakby mnie to obchodziło ? – powiedziała zdenerwowana.
- W końcu będziesz musiała jakoś się z nią porozumieć, Liz – powiedziała Maria znacząco.
- Wiem - odpowiedziała zmęczona – Uwierz mi, wiem. Ale teraz nie mogę – popatrzyła na zegar. Maxa i Michaela nie było już ponad dwie godziny – Gdzie oni, do diabła są ? – szepnęła.
Cdn.
OBJAWIENIA część 21
- Możesz wreszcie dać sobie spokój ?
Liz przystanęła, żeby rzucić Marii ponure spojrzenie. Doszło do niej, że za chwilę wydepcze w dywanie ścieżkę, od tego chodzenia tam i z powrotem – Dlaczego nie dzwonią ?
- To naprawdę nie jest długo – uspokajała ją Isabel – Zastanów się ile czasu zajęło im dojechanie do szkoły, znalezienie Tess, jazda do jaskini - dodała.
- Nie żeby dręczyło mnie to pytanie ale jaki mieli plan, po wyjściu stąd ? – zaciekawił się Kyle.
- Nie rozmawialiśmy o tej części – odpowiedziała nerwowo Maria – Liz, jak zaraz nie usiądziesz, zacznę krzyczeć.
Westchnęła i zatrzymała się. Czuła się kompletnie bezradna. Ta sytuacja ja przygniatała, przypominała chwile, kiedy Pierce złapał Maxa a ona mogła tylko bezczynnie czekać kiedy Michael, Isabel i Tess poszli go ratować. Nienawidziła stać z boku, nie wiedząc co się dzieje.
- Ktoś chce się czegoś napić ? – zapytała Isabel.
- Tak. Cokolwiek – poprosił Kyle.
- Mnie jest dobrze jak jest – powiedziała Maria
- Liz ?
- Nie, dziękuję.
Isabel wyszła do kuchni i wyjęła z lodówki kilka puszek Coli – Łap Kyle - rzuciła mu przez ladę. Dla siebie też otworzyła i piła stojąc obok mikroskopu - Nie oglądałaś drugiej próbki, Liz ?
- Wiem, powinnam zajrzeć – obeszła dookoła kontuar, wsunęła szkiełko pod okular – Zobaczmy co tu mamy – mruknęła. Przytrzymała włosy, pochyliła się nad mikroskopem i poprawiła ostrość.
- Tak ? – zapytała Maria.
Wstała – Nie ma mowy o wizytach u pediatry. Jego krew jest bardziej obca jak ludzka.
- Poczekaj, nie jest taka sama jak nasza ? – zaciekawiła się Isabel.
- Chyba nie, nie jestem pewna. Musiałabym mieć jakąś próbkę jednego z was do porównania. Ale na pewno jej skład nie jest taki sam jak mój.
- No to się pokomplikowało – powiedział Kyle – Jak radziliście sobie z podstawowymi badaniami ? – zapytał Isabel.
- Mieliśmy szczęście. Pomógł nam wygląd sześciolatków. W sierocińcu nas badali ale ogólnie, sądząc pewnie że bardziej szczegółowe badania zrobiono nam w dzieciństwie.
- Przynajmniej nie wyrzucono pieniędzy podatników w błoto - mruknął.
- To jedyna dobra rzecz – odpowiedziała Isabel.
- Położę go w sypialni – Liz pochyliła się i podniosła dziecko – Będzie spał spokojniej a my nie będziemy się niepokoić, że go obudzimy – była w połowie drogi gdy usłyszeli pukanie.
- Kto to może być – zaniepokoiła się Isabel – Michael ma klucz.
- Może twoja mama ? – zwrócił się Kyle do Marii.
Maria zmarszczyła brwi – Jeżeli nie jest czymś innym zajęta to pamięta, że jestem w szkole. Poza tym godzinę temu otworzyła sklep.
Liz stanęła przy drzwiach sypialni przytulając mocniej dziecko – Musimy zajrzeć – syknęła kiedy zapukano kolejny raz – Kyle, kto tam jest ?
Wstał i podszedł do drzwi. Przycisnął oko do wizjera, zmarszczył brwi i zaczął odciągać łańcuch – Tata ?
Po drugiej stronie stał Jim Valenti z notatnikiem pod pachą – Witajcie. Mogę wejść ?
- O mój Boże – szepnęła Maria – Coś się stało ? Coś złego ?
- Nic złego – wszedł do środka i nogą zamknął drzwi – Dzwonił Max. Powiedział żebym wpadł bo trzeba będzie załatwić parę spraw.
- Max dzwonił do pana ? – pytała zaniepokojona Liz – Kiedy ? Teraz ? Czy wszystko z nim w porządku ?
Szeryf posłał jej uśmiech pełen otuchy – Dziesięć minut temu. Z automatu. Prosił żeby ci powiedzieć, że już wracają. Miał kłopot z komórką i nie mógł zadzwonić.
Odetchnęła z ulgą i mocno ucałowała syna – Zaraz wracam – Zaniosła dziecko do sypialni i ułożyła na kocyku pośrodku łóżka. Pocałowała go jeszcze raz i wróciła do pokoju.
- Co dokładnie mówił panu Max ? - zapytała Isabel.
Każdy gdzieś usiadł. Liz przycupnęła na brzegu kanapy.
Valenti potarł kark – Niewiele. Jak mówiłem miał problem z telefonem. Wspomniał, że Liz urodziła i będzie potrzebowała dokumentów dla dziecka – poniósł brwi i odwrócił się do niej – Będziesz mogła go przebadać w szpitalu ?
Liz zarumieniła się i pokręciła głową – Nie. Jego krew jest...
- Nic nie tłumacz – uspokoił ją – Mam je przy sobie. Będziesz musiała je wypełnić. Wpiszemy tylko wczorajszą datę – uśmiechnął się – Przygotowałem wcześniej bo liczyłem się z taką możliwością, kiedy usłyszałem o tej radosnej nowinie, kilka miesięcy temu.
- Czy wszyscy sądzą, że to dziecko Maxa ?
- Tak.
- Tato, mamy tu ważniejszą sprawę niż dziecko. Chodzi o Tess.
- Tess ? Co z nią ? – Valenti rozglądnął się po pokoju jakby dopiero teraz do niego dotarło, że nie ma jej z nimi.
Liz obserwowała Kyla i jego reakcję na pytanie i zrozumiała jak trudno mu będzie wyjaśnić to ojcu – Panie Valenti – powiedziała – To Tess zabiła Alexa.
- Co ?. Nie może...Jesteś pewna ? – zbladł i popatrzył pytająco na syna. Kyle pokiwał głową – Jak ? – wykrztusił.
- Naginała mu umysł – szepnęła – żeby tłumaczył w Księdze Przeznaczenia kosmiczne symbole a potem sprawiała, żeby o niczym nie pamiętał. Ale jego mózg był osłabiony i ....- przerwała bojąc się rozpłakać.
Valenti pochylił się do przodu, oparł łokcie na kolanach i przetarł dłońmi twarz. Kiedy podniósł głowę miał jaśniejszy wzrok – Dlaczego to było dla niej takie ważne że zrobiła coś takiego ?
- Książka zawiera instrukcję powrotu do domu – powiedziała cicho Isabel.
Kiwnął głową – Rozumiem – rozglądnął się po pokoju – Gdzie Max i Michael ?
Zapadła długa cisza – Lepiej żeby pan nie wiedział – powiedziała w końcu Liz – Wiem, że nie jest pan już szeryfem ale nie chcemy żeby musiał pan kłamać jak będzie już po wszystkim.
- Dobrze – odetchnął ciężko – W porządku – podniósł drżącą ręką z podłogi notatnik. – W takim razie zajmijmy się tymi dokumentami – zaproponował.
********
Liz zabrała papiery do sypialni, położyła się obok śpiącego dziecka zostawiając ich żeby wyjaśnili resztę szeryfowi. Zaczęła wpisywać to, co sama mogła – imię matki, płeć dziecka, datę i czas urodzenia, kolor włosów i oczu. Wiedziała ile mierzy wzrostu dzięki pomysłowi Isabel aby przyłożyć do niego sznurek a potem sprawdzić na linijce. W przybliżeniu wpisała wagę dziecka. Zostawiła puste miejsca takie jak - imię dziecka i nazwisko ojca. Z tym chciała poczekać na Maxa. Rozmawiali o tym krótko i było jej niezręcznie decydować bez niego.
Chłopczyk zaczął kręcić się niespokojnie więc odłożyła dokumenty i zajęła się nim. Nie był głodny więc zmieniła mu pieluszkę i przebrała w świeży śpiworek. Kończyła gdy usłyszała poruszenie w drugim pokoju. Wzięła na ręce dziecko, papiery dla Valentiego i wyszła z sypialni.
Właśnie do mieszkania wchodzili Max z Michaelem. Michael pomagał wejść Maxowi i chociaż Isabel z Marią na moment zasłoniły jej widok, wiedziała że coś się stało.
- Jak się czujecie – zapytała niespokojnie.
Max z cichym jękiem usiadł na kanapie – Świetnie.
- Max, przecież ty nie czujesz się dobrze – denerwowała się Isabel.
- Spokojnie Is – oparł się o zagłówek – Nic mi nie będzie.
Michael przeciągnął ręką po włosach – Trochę się potłukł i może być obolały – powiedział – Nie ma powodu do paniki - Ale kiedy Maria stanęła obok niego, objął ją mocno i przytulił usta do jej włosów.
Liz położyła dokumenty na ławie i ostrożnie usiadła obok Maxa – Co się stało ? – zapytała spokojnie.
Skrzywił się i popatrzył na nią – Nie będziemy mieli już kłopotu z Tess – powiedział. Zamknął oczy i położył głowę na oparciu kanapy.
Liz patrzyła na jego ściągniętą twarz i spojrzała pytająco na Michaela. Potrząsnął głową i przesunął ustami po czole Marii.
- Coś ci podać, Max ? – zapytała Isabel – Pić ? Może coś zjesz ?
- Wiśniowa Cola ? – poprosił spokojnie nie poruszając się.
Isabel wróciła z kuchni. Wcisnęła mu do ręki napój ale siedział bez ruchu z zamkniętymi oczami i puszką w ręku.
Maria podeszła i wyjęła dziecko z rąk Liz, pokazując wzrokiem że pójdzie do sypialni. Skinęła głową i uśmiechnęła się kiedy Michael poszedł za nią. Isabel kucnęła obok kanapy i patrzyła z niepokojem na brata. Jim i Kyle mieli mnóstwo pytań ale nie chcieli naciskać.
Liz przysunęła się bliżej i wyjęła mu z palców puszkę – Max ? – szepnęła.
Wolno otworzył oczy – Nic mi nie będzie – powtórzył.
Otworzyła z trzaskiem puszkę – Podnieś się troszeczkę – poprosiła, wsuwając mu dłoń pod głowę. Pomagała mu pić trzymając napój przy ustach – Chyba się wypaliłeś, prawda ? – próbowała żartować.
Słaby uśmiech pojawił się mu na wargach – Nieprędko będę zdolny korzystać z moich mocy – odebrał od niej Colę – Dzięki.
- W porządku – wyciągnęła rękę i odsunęła się od niego niezgrabnie.
Max upił spory łyk i popatrzył na Valentich – Wyjaśnili wam co się stało ?
- I to jak – mruknął Kyle.
- Jak się czujesz ? – zapytał go Max.
- Ty mi powiedz. Jak długo można śrubować ludzki mózg żeby eksplodował jak Alexa ?
- Co ?
- Tess wchodziła także do głowy Kyla. Musisz sprawdzić czy nie narobiła tam bałaganu – wyjaśniała mu Isabel.
- Kyle, tak mi przykro – westchnął Max.
Valenti położył rękę na ramieniu syna – Nikt cię nie obwinia, Max.
- A powinieneś – parsknął – Przebywała u ciebie w domu bo cię o to prosiłem. Ufałeś jej bo mi zaufałeś.
- Ty nie ponosisz za to winy. Tess odpowiadała sama za siebie i nie mogłeś przewidzieć do czego była zdolna.
Przycisnął palce do kącików oczu – Ale powinienem – powiedział miękko. Westchnął ciężko – Mogę tylko obiecać, że nikogo więcej nie skrzywdzi, co nie znaczy że to koniec kłopotów – dodał gorzko – Będziesz musiał zgłosić zaginięcie pewnej osoby.
- Czy jej samochód stoi jeszcze przy szkole ? – zainteresował się nagle Valenti.
- Teraz to wypalony wrak, porzucony dwadzieścia mil stąd wzdłuż drogi 380 – powiedział to tak obojętnie, że Liz poczuła chłód wędrujący jej po plecach.
- Zostanie z tego sporządzony raport – zadecydował Valenti – Później chciałbym poznać więcej szczegółów. Max, odwiozę Kyla do domu. Oglądniesz go teraz ? – poprosił.
- Daj mi chwilę.
Patrzyła niespokojnie jak dopił resztę Coli i niepewnie wstał – Usiądź Max – zadecydowała – Kyle podejdź tutaj – poniosła się aby zrobić mu miejsce.
- Nie można tego zrobić inaczej ? Przecież to bez różnicy, który obcy wchodzi do mojej głowy – mruczał – Bez obrazy Evans.
- To potrwa sekundę – powiedział cicho Max – Patrz mi w oczy.
- Nie jesteś w moim typie...
- Kyle, bądź poważny – upomniała go Isabel.
- Niech ci będzie.
Max przycisnął dłoń do czoła Kyla i przez chwilę wpatrywał się w niego uważnie. Potrząsnął głową i oderwał wzrok – W porządku, cokolwiek ci zrobiła, nie ma po tym śladu.
- Jestem ci wdzięczny, Max – powiedział Valenti – Pójdziemy już. Liz, wypisałaś te druki ? – podniósł ze stołu dokumenty.
- Większość – odpowiedziała – Ja....
Szeryf zmarszczył brwi – Nie wybrałaś jeszcze imienia ?
Popatrzyła skruszona na Maxa a on podniósł na nią pytający wzrok – Myślałem, że podoba ci się Alexander – powiedział cicho.
Wzruszyła ramionami – Myślałam, że będziesz chciał...sam zadecydować.
Max westchnął i wyciągnął rękę – Mogę zobaczyć ? - poprosił. Zerknął i pokręcił głową – Podasz mi coś do pisania?
Liz podała mu pióro i patrzyła jak szybko zapełnia brakujące miejsca: ojciec – Max Evans. Imię dziecka - Alexander Evans. Zatrzymał się. Podskoczyła gdy nagle spojrzał na nią.
- Co ?
- Chcesz mu dać drugie imię ? – zapytał.
- Och, nie pomyślałam o tym...
Rzucił wzrokiem w stroną sypialni – Co myślisz o imieniu Michael ?
Poczuła ciepło w sercu i uśmiechnęła się – Tak, podoba mi się – skinęła głową..
- Więc jest Michael – powiedział wypełniając ostatnią rubrykę. Pod miejscem zamieszkania wpisał adresy ich obojga i oddał Valentiemu. – Jeszcze coś będzie potrzebne ?
- Trzeba będzie zdjąć odcisk jego stopy, jeżeli mamy mieć komplet dokumentów. Zrobię to później – włożył dokumenty do teczki – Ze staruszkami w porządku ? – zapytał ojcowskim tonem.
- Poradzimy sobie – odpowiedział Max – Dziękuję za pomoc i za wszystko – chciał się podnieść ale Valenti skinął ręką, żeby nie wstawał.
Michael i Maria wrócili do pokoju, Maria trzymała dziecko. Isabel uśmiechnęła się i wyciągnęła po niego ręce.
Valenti skinął wszystkim głową – Na pewno jeszcze o tym porozmawiamy . Michael, chcę jeszcze dzisiaj mieć od was dokładną relację z tego co się zdarzyło.
- Dobrze..
- Kyle, idziemy ?
- Jasne tato. Dajcie znać jak to się skończy. Z waszymi staruszkami – popatrzył na Liz – Powodzenia.
Kiedy wyszli Michael osunął się na krzesło i pociągnął na kolana Marię – I jak Maxwell ?
- Lepiej. Jestem tylko trochę zmęczony.
Maria przesunęła wzrokiem od Isabel i dziecka do Liz - Jakie wybraliście imię dla cukiereczka ?
Liz otworzyła usta żeby odpowiedzieć ale została mile zaskoczona - Alexander, Michael Evans - odpowiedział Max.
- Alexander ? - Maria miała w czach łzy.
- Michael ? – zapytał Michael w tym samym momencie, podnosząc w górę brwi.
- Tak – powiedziała Liz.
- Zdrobniale Alex – westchnęła Isabel.
- Nie – poprawiła Liz – Um...my ...ja...moglibyśmy nazywać go.....
- Zander – pomógł jej Max – Będziemy nazywać go Zander.
Michael rzucił mu dziwne spojrzenie - Jak Zan ?
Max wzruszył ramionami .
- To dobre imię – powiedziała Isabel – Co o tym myślisz Zander ? – trzymała dziecko przed sobą i śmiała się do niego – Lubisz swoje imię ?
- Co dalej ? – zapytał Michael.
- Czeka nas przeprawa z naszymi rodzicami – powiedział Max.
- Może przełożymy to na inny dzień – Liz widziała jaki jeszcze jest blady – Nie potrzebna ci jeszcze po tym wszystkim, konfrontacja z moim ojcem.
- Odłożenie spraw na później spowoduje, że będą jeszcze bardziej niespokojni i źli – odpowiedział rozsądnie – Zanim odwieziemy cię do domu chciałbym jeszcze położyć się na jakieś dwie godziny.
- Idź. Mamy czas – powiedziała.
Wstał ciężko, wszedł do sypialni i zamknął za sobą drzwi.
Isabel cicho westchnęła - Michael ? Co naprawdę stało się z Tess ?
- A co się, do cholery mogło stać ? – mruknął.
- Michael, proszę – powiedziała Liz.
- No dobrze – przesunął ręką po włosach i przyciągnął bliżej Marię – Nie załapałem się na początek bo kiedy przyjechałem, oni już tam byli. Ale Max zostawił otwarte wejście więc mogłem posłuchać. Kłócili się.
- O co ? – zapytała zaraz Isabel.
- Pozwolisz mi mówić ? – zmarszczył brwi – Wyglądało na to, że Max wygarnął Tess całą sprawę Alexa bo usłyszałem że próbowała się bronić.
- To znaczy że wszystkiemu zaprzeczała ? – zapytała Maria.
- Nie. Najpierw przyjęła to spokojnie. Ale próbowała przekonać Maxa, że to był wypadek. I nie przypuszczała, że Alex tak zareaguje na jej sztuczki. Jakby to robiło jakąś różnicę.
- Co powiedział Max ? – zapytała Liz.
Michael wzruszył ramionami – Oskarżył ją. Jak mogła nie liczyć się z nikim. Ani ludźmi ani nami. Że była zimna i nieczuła jak Nasedo. Nawciskał jej ile wlazło. A ona wylewała dalej te swoje pomyje na Nasedo, że był potworem a my w porównaniu z nią mieliśmy tak dobrze.
- Jakby to było coś nowego – mruknęła Maria.
- Twierdziła, że zanim wyszliśmy z inkubatorów, Nasedo zawarł umowę z Kivarem.
- Jezu, przecież on miał nas chronić ! – jęknęła Isabel
- Tak, to była czysta kalkulacja – powiedział Michael.
- Co to była za umowa ? – Liz bała się usłyszeć odpowiedź.
- Dokładnie nie słyszałem bo przestali wrzeszczeć. Max, kiedy jest wściekły panuje nad głosem. Cały czas chodzili tam i z powrotem. Próbowałem podejść bliżej żeby lepiej słyszeć ale mówili dużo ciszej. A potem coś rzuciło Maxa do tyłu tak mocno, że wylądował na ścianie. Właśnie w tym momencie wszedłem do środka, a Tess aż usiadła z wrażenia.
- Mogę sobie wyobrazić – uśmiechnęła się ironicznie Isabel – I co wtedy ?
- Wtedy odkryliśmy, że widziała tłumaczenie Księgi Przeznaczenia.
- Naprawdę ? – zapytała zaskoczona Isabel – To dlatego siedziała nad tym cały czas. I jak się dowiedziałeś ?
- Mogę się tylko domyślać że szukała w nim części dotyczącej układu z Kivarem. Zrozumieliśmy też, że tłumaczenie potrzebne jej było do włamania się do Granilithu. W każdy razie nie udało się.
- Co się stało ? – zapytała Maria.
- Poraziłem ją, ale Max był szybszy – powiedział Michael.
- To znaczy, że on.... – Liz nie była w stanie dokończyć.
- Tak, Max ją zabił.
Przez kilka minut nikt się nie odzywał. Maria przytuliła się do Michaela. Isabel obejmowała ciasno dziecko i wciskała nos w mały policzek. Liz siedziała sparaliżowana na kanapie. Nie odczuwała żalu po śmierci Tess - była mordercą bez sumienia i odrobiny ludzkich uczuć. Ale bolało ją serce z powodu Maxa – najbardziej spokojnej i łagodnej istoty jaką znała. Jego dewizą było brać życie, ze wszystkim co przynosiło i służyć mu z całej duszy, aż do końca swoich dni. Nagle boleśnie zapragnęła położyć się obok niego na łóżku i po prostu trzymać go kiedy tak spał. Kiedyś zrobiłaby to bez wahania, teraz nie wiedziała jak ten gest zostałby przyjęty. Lepiej zostawić go w spokoju.
Jakby czytając w jej myślach Michael mówił dalej – Pamiętacie jak sądziliśmy, że kiedy sądziliśmy że Brody nam zagraża, Max od początku był przeciwny aby go zabić. Nawet wtedy kiedy niechętnie się zgodził pójść z nami do UFO CENTER. Ostatecznie powstrzymał mnie i Is i poszedł tam sam. Chciał to zrobić na swój sposób i nawet jeżeli by się mylił tylko on jeden by na tym ucierpiał. Pojęcie używania siły wobec kogokolwiek, był mu obcy. I miał rację. To przeczucie uratowało nas od strasznej pomyłki. Dzisiaj było inaczej – powiedział patrząc na Liz – Nie wahał się nawet sekundę. Nie miał żadnej wątpliwości, że Tess była zagrożeniem i należało ją unicestwić.
Liz kiwnęła głową ale nie czuła się lepiej. Wiedziała, że to zaufanie do decyzji Maxa mogło tylko podtrzymać go w jego dalszej niewiedzy. To nie miało nic wspólnego ze spokojnym sumieniem. I Michael powinien to wiedzieć. Zawsze upierał się, że zabicie Pierca - nawet jeżeli chodziło o ratowanie szeryfa - zrobiło z niego zabójcę. Pewne zdarzenia odciskają się na naszych uczuciach z niezwykłą siłą i tylko czas może łagodzić ich skutki.
- Jeżeli Tess próbowała uciec Garanilithem - mówiła Isabel ze zmarszczonym czołem – skąd miała kryształ aby go uruchomić ? Liz przeszukała jej rzeczy i nic tam nie znalazła.
Michael wzruszył ramionami – Może trzymała go gdzieś między rzeczami Valentich. Nie mam pojęcia. Ale cholera, miała go dzisiaj rano. Teraz ma go Max.
Cdn.
- Możesz wreszcie dać sobie spokój ?
Liz przystanęła, żeby rzucić Marii ponure spojrzenie. Doszło do niej, że za chwilę wydepcze w dywanie ścieżkę, od tego chodzenia tam i z powrotem – Dlaczego nie dzwonią ?
- To naprawdę nie jest długo – uspokajała ją Isabel – Zastanów się ile czasu zajęło im dojechanie do szkoły, znalezienie Tess, jazda do jaskini - dodała.
- Nie żeby dręczyło mnie to pytanie ale jaki mieli plan, po wyjściu stąd ? – zaciekawił się Kyle.
- Nie rozmawialiśmy o tej części – odpowiedziała nerwowo Maria – Liz, jak zaraz nie usiądziesz, zacznę krzyczeć.
Westchnęła i zatrzymała się. Czuła się kompletnie bezradna. Ta sytuacja ja przygniatała, przypominała chwile, kiedy Pierce złapał Maxa a ona mogła tylko bezczynnie czekać kiedy Michael, Isabel i Tess poszli go ratować. Nienawidziła stać z boku, nie wiedząc co się dzieje.
- Ktoś chce się czegoś napić ? – zapytała Isabel.
- Tak. Cokolwiek – poprosił Kyle.
- Mnie jest dobrze jak jest – powiedziała Maria
- Liz ?
- Nie, dziękuję.
Isabel wyszła do kuchni i wyjęła z lodówki kilka puszek Coli – Łap Kyle - rzuciła mu przez ladę. Dla siebie też otworzyła i piła stojąc obok mikroskopu - Nie oglądałaś drugiej próbki, Liz ?
- Wiem, powinnam zajrzeć – obeszła dookoła kontuar, wsunęła szkiełko pod okular – Zobaczmy co tu mamy – mruknęła. Przytrzymała włosy, pochyliła się nad mikroskopem i poprawiła ostrość.
- Tak ? – zapytała Maria.
Wstała – Nie ma mowy o wizytach u pediatry. Jego krew jest bardziej obca jak ludzka.
- Poczekaj, nie jest taka sama jak nasza ? – zaciekawiła się Isabel.
- Chyba nie, nie jestem pewna. Musiałabym mieć jakąś próbkę jednego z was do porównania. Ale na pewno jej skład nie jest taki sam jak mój.
- No to się pokomplikowało – powiedział Kyle – Jak radziliście sobie z podstawowymi badaniami ? – zapytał Isabel.
- Mieliśmy szczęście. Pomógł nam wygląd sześciolatków. W sierocińcu nas badali ale ogólnie, sądząc pewnie że bardziej szczegółowe badania zrobiono nam w dzieciństwie.
- Przynajmniej nie wyrzucono pieniędzy podatników w błoto - mruknął.
- To jedyna dobra rzecz – odpowiedziała Isabel.
- Położę go w sypialni – Liz pochyliła się i podniosła dziecko – Będzie spał spokojniej a my nie będziemy się niepokoić, że go obudzimy – była w połowie drogi gdy usłyszeli pukanie.
- Kto to może być – zaniepokoiła się Isabel – Michael ma klucz.
- Może twoja mama ? – zwrócił się Kyle do Marii.
Maria zmarszczyła brwi – Jeżeli nie jest czymś innym zajęta to pamięta, że jestem w szkole. Poza tym godzinę temu otworzyła sklep.
Liz stanęła przy drzwiach sypialni przytulając mocniej dziecko – Musimy zajrzeć – syknęła kiedy zapukano kolejny raz – Kyle, kto tam jest ?
Wstał i podszedł do drzwi. Przycisnął oko do wizjera, zmarszczył brwi i zaczął odciągać łańcuch – Tata ?
Po drugiej stronie stał Jim Valenti z notatnikiem pod pachą – Witajcie. Mogę wejść ?
- O mój Boże – szepnęła Maria – Coś się stało ? Coś złego ?
- Nic złego – wszedł do środka i nogą zamknął drzwi – Dzwonił Max. Powiedział żebym wpadł bo trzeba będzie załatwić parę spraw.
- Max dzwonił do pana ? – pytała zaniepokojona Liz – Kiedy ? Teraz ? Czy wszystko z nim w porządku ?
Szeryf posłał jej uśmiech pełen otuchy – Dziesięć minut temu. Z automatu. Prosił żeby ci powiedzieć, że już wracają. Miał kłopot z komórką i nie mógł zadzwonić.
Odetchnęła z ulgą i mocno ucałowała syna – Zaraz wracam – Zaniosła dziecko do sypialni i ułożyła na kocyku pośrodku łóżka. Pocałowała go jeszcze raz i wróciła do pokoju.
- Co dokładnie mówił panu Max ? - zapytała Isabel.
Każdy gdzieś usiadł. Liz przycupnęła na brzegu kanapy.
Valenti potarł kark – Niewiele. Jak mówiłem miał problem z telefonem. Wspomniał, że Liz urodziła i będzie potrzebowała dokumentów dla dziecka – poniósł brwi i odwrócił się do niej – Będziesz mogła go przebadać w szpitalu ?
Liz zarumieniła się i pokręciła głową – Nie. Jego krew jest...
- Nic nie tłumacz – uspokoił ją – Mam je przy sobie. Będziesz musiała je wypełnić. Wpiszemy tylko wczorajszą datę – uśmiechnął się – Przygotowałem wcześniej bo liczyłem się z taką możliwością, kiedy usłyszałem o tej radosnej nowinie, kilka miesięcy temu.
- Czy wszyscy sądzą, że to dziecko Maxa ?
- Tak.
- Tato, mamy tu ważniejszą sprawę niż dziecko. Chodzi o Tess.
- Tess ? Co z nią ? – Valenti rozglądnął się po pokoju jakby dopiero teraz do niego dotarło, że nie ma jej z nimi.
Liz obserwowała Kyla i jego reakcję na pytanie i zrozumiała jak trudno mu będzie wyjaśnić to ojcu – Panie Valenti – powiedziała – To Tess zabiła Alexa.
- Co ?. Nie może...Jesteś pewna ? – zbladł i popatrzył pytająco na syna. Kyle pokiwał głową – Jak ? – wykrztusił.
- Naginała mu umysł – szepnęła – żeby tłumaczył w Księdze Przeznaczenia kosmiczne symbole a potem sprawiała, żeby o niczym nie pamiętał. Ale jego mózg był osłabiony i ....- przerwała bojąc się rozpłakać.
Valenti pochylił się do przodu, oparł łokcie na kolanach i przetarł dłońmi twarz. Kiedy podniósł głowę miał jaśniejszy wzrok – Dlaczego to było dla niej takie ważne że zrobiła coś takiego ?
- Książka zawiera instrukcję powrotu do domu – powiedziała cicho Isabel.
Kiwnął głową – Rozumiem – rozglądnął się po pokoju – Gdzie Max i Michael ?
Zapadła długa cisza – Lepiej żeby pan nie wiedział – powiedziała w końcu Liz – Wiem, że nie jest pan już szeryfem ale nie chcemy żeby musiał pan kłamać jak będzie już po wszystkim.
- Dobrze – odetchnął ciężko – W porządku – podniósł drżącą ręką z podłogi notatnik. – W takim razie zajmijmy się tymi dokumentami – zaproponował.
********
Liz zabrała papiery do sypialni, położyła się obok śpiącego dziecka zostawiając ich żeby wyjaśnili resztę szeryfowi. Zaczęła wpisywać to, co sama mogła – imię matki, płeć dziecka, datę i czas urodzenia, kolor włosów i oczu. Wiedziała ile mierzy wzrostu dzięki pomysłowi Isabel aby przyłożyć do niego sznurek a potem sprawdzić na linijce. W przybliżeniu wpisała wagę dziecka. Zostawiła puste miejsca takie jak - imię dziecka i nazwisko ojca. Z tym chciała poczekać na Maxa. Rozmawiali o tym krótko i było jej niezręcznie decydować bez niego.
Chłopczyk zaczął kręcić się niespokojnie więc odłożyła dokumenty i zajęła się nim. Nie był głodny więc zmieniła mu pieluszkę i przebrała w świeży śpiworek. Kończyła gdy usłyszała poruszenie w drugim pokoju. Wzięła na ręce dziecko, papiery dla Valentiego i wyszła z sypialni.
Właśnie do mieszkania wchodzili Max z Michaelem. Michael pomagał wejść Maxowi i chociaż Isabel z Marią na moment zasłoniły jej widok, wiedziała że coś się stało.
- Jak się czujecie – zapytała niespokojnie.
Max z cichym jękiem usiadł na kanapie – Świetnie.
- Max, przecież ty nie czujesz się dobrze – denerwowała się Isabel.
- Spokojnie Is – oparł się o zagłówek – Nic mi nie będzie.
Michael przeciągnął ręką po włosach – Trochę się potłukł i może być obolały – powiedział – Nie ma powodu do paniki - Ale kiedy Maria stanęła obok niego, objął ją mocno i przytulił usta do jej włosów.
Liz położyła dokumenty na ławie i ostrożnie usiadła obok Maxa – Co się stało ? – zapytała spokojnie.
Skrzywił się i popatrzył na nią – Nie będziemy mieli już kłopotu z Tess – powiedział. Zamknął oczy i położył głowę na oparciu kanapy.
Liz patrzyła na jego ściągniętą twarz i spojrzała pytająco na Michaela. Potrząsnął głową i przesunął ustami po czole Marii.
- Coś ci podać, Max ? – zapytała Isabel – Pić ? Może coś zjesz ?
- Wiśniowa Cola ? – poprosił spokojnie nie poruszając się.
Isabel wróciła z kuchni. Wcisnęła mu do ręki napój ale siedział bez ruchu z zamkniętymi oczami i puszką w ręku.
Maria podeszła i wyjęła dziecko z rąk Liz, pokazując wzrokiem że pójdzie do sypialni. Skinęła głową i uśmiechnęła się kiedy Michael poszedł za nią. Isabel kucnęła obok kanapy i patrzyła z niepokojem na brata. Jim i Kyle mieli mnóstwo pytań ale nie chcieli naciskać.
Liz przysunęła się bliżej i wyjęła mu z palców puszkę – Max ? – szepnęła.
Wolno otworzył oczy – Nic mi nie będzie – powtórzył.
Otworzyła z trzaskiem puszkę – Podnieś się troszeczkę – poprosiła, wsuwając mu dłoń pod głowę. Pomagała mu pić trzymając napój przy ustach – Chyba się wypaliłeś, prawda ? – próbowała żartować.
Słaby uśmiech pojawił się mu na wargach – Nieprędko będę zdolny korzystać z moich mocy – odebrał od niej Colę – Dzięki.
- W porządku – wyciągnęła rękę i odsunęła się od niego niezgrabnie.
Max upił spory łyk i popatrzył na Valentich – Wyjaśnili wam co się stało ?
- I to jak – mruknął Kyle.
- Jak się czujesz ? – zapytał go Max.
- Ty mi powiedz. Jak długo można śrubować ludzki mózg żeby eksplodował jak Alexa ?
- Co ?
- Tess wchodziła także do głowy Kyla. Musisz sprawdzić czy nie narobiła tam bałaganu – wyjaśniała mu Isabel.
- Kyle, tak mi przykro – westchnął Max.
Valenti położył rękę na ramieniu syna – Nikt cię nie obwinia, Max.
- A powinieneś – parsknął – Przebywała u ciebie w domu bo cię o to prosiłem. Ufałeś jej bo mi zaufałeś.
- Ty nie ponosisz za to winy. Tess odpowiadała sama za siebie i nie mogłeś przewidzieć do czego była zdolna.
Przycisnął palce do kącików oczu – Ale powinienem – powiedział miękko. Westchnął ciężko – Mogę tylko obiecać, że nikogo więcej nie skrzywdzi, co nie znaczy że to koniec kłopotów – dodał gorzko – Będziesz musiał zgłosić zaginięcie pewnej osoby.
- Czy jej samochód stoi jeszcze przy szkole ? – zainteresował się nagle Valenti.
- Teraz to wypalony wrak, porzucony dwadzieścia mil stąd wzdłuż drogi 380 – powiedział to tak obojętnie, że Liz poczuła chłód wędrujący jej po plecach.
- Zostanie z tego sporządzony raport – zadecydował Valenti – Później chciałbym poznać więcej szczegółów. Max, odwiozę Kyla do domu. Oglądniesz go teraz ? – poprosił.
- Daj mi chwilę.
Patrzyła niespokojnie jak dopił resztę Coli i niepewnie wstał – Usiądź Max – zadecydowała – Kyle podejdź tutaj – poniosła się aby zrobić mu miejsce.
- Nie można tego zrobić inaczej ? Przecież to bez różnicy, który obcy wchodzi do mojej głowy – mruczał – Bez obrazy Evans.
- To potrwa sekundę – powiedział cicho Max – Patrz mi w oczy.
- Nie jesteś w moim typie...
- Kyle, bądź poważny – upomniała go Isabel.
- Niech ci będzie.
Max przycisnął dłoń do czoła Kyla i przez chwilę wpatrywał się w niego uważnie. Potrząsnął głową i oderwał wzrok – W porządku, cokolwiek ci zrobiła, nie ma po tym śladu.
- Jestem ci wdzięczny, Max – powiedział Valenti – Pójdziemy już. Liz, wypisałaś te druki ? – podniósł ze stołu dokumenty.
- Większość – odpowiedziała – Ja....
Szeryf zmarszczył brwi – Nie wybrałaś jeszcze imienia ?
Popatrzyła skruszona na Maxa a on podniósł na nią pytający wzrok – Myślałem, że podoba ci się Alexander – powiedział cicho.
Wzruszyła ramionami – Myślałam, że będziesz chciał...sam zadecydować.
Max westchnął i wyciągnął rękę – Mogę zobaczyć ? - poprosił. Zerknął i pokręcił głową – Podasz mi coś do pisania?
Liz podała mu pióro i patrzyła jak szybko zapełnia brakujące miejsca: ojciec – Max Evans. Imię dziecka - Alexander Evans. Zatrzymał się. Podskoczyła gdy nagle spojrzał na nią.
- Co ?
- Chcesz mu dać drugie imię ? – zapytał.
- Och, nie pomyślałam o tym...
Rzucił wzrokiem w stroną sypialni – Co myślisz o imieniu Michael ?
Poczuła ciepło w sercu i uśmiechnęła się – Tak, podoba mi się – skinęła głową..
- Więc jest Michael – powiedział wypełniając ostatnią rubrykę. Pod miejscem zamieszkania wpisał adresy ich obojga i oddał Valentiemu. – Jeszcze coś będzie potrzebne ?
- Trzeba będzie zdjąć odcisk jego stopy, jeżeli mamy mieć komplet dokumentów. Zrobię to później – włożył dokumenty do teczki – Ze staruszkami w porządku ? – zapytał ojcowskim tonem.
- Poradzimy sobie – odpowiedział Max – Dziękuję za pomoc i za wszystko – chciał się podnieść ale Valenti skinął ręką, żeby nie wstawał.
Michael i Maria wrócili do pokoju, Maria trzymała dziecko. Isabel uśmiechnęła się i wyciągnęła po niego ręce.
Valenti skinął wszystkim głową – Na pewno jeszcze o tym porozmawiamy . Michael, chcę jeszcze dzisiaj mieć od was dokładną relację z tego co się zdarzyło.
- Dobrze..
- Kyle, idziemy ?
- Jasne tato. Dajcie znać jak to się skończy. Z waszymi staruszkami – popatrzył na Liz – Powodzenia.
Kiedy wyszli Michael osunął się na krzesło i pociągnął na kolana Marię – I jak Maxwell ?
- Lepiej. Jestem tylko trochę zmęczony.
Maria przesunęła wzrokiem od Isabel i dziecka do Liz - Jakie wybraliście imię dla cukiereczka ?
Liz otworzyła usta żeby odpowiedzieć ale została mile zaskoczona - Alexander, Michael Evans - odpowiedział Max.
- Alexander ? - Maria miała w czach łzy.
- Michael ? – zapytał Michael w tym samym momencie, podnosząc w górę brwi.
- Tak – powiedziała Liz.
- Zdrobniale Alex – westchnęła Isabel.
- Nie – poprawiła Liz – Um...my ...ja...moglibyśmy nazywać go.....
- Zander – pomógł jej Max – Będziemy nazywać go Zander.
Michael rzucił mu dziwne spojrzenie - Jak Zan ?
Max wzruszył ramionami .
- To dobre imię – powiedziała Isabel – Co o tym myślisz Zander ? – trzymała dziecko przed sobą i śmiała się do niego – Lubisz swoje imię ?
- Co dalej ? – zapytał Michael.
- Czeka nas przeprawa z naszymi rodzicami – powiedział Max.
- Może przełożymy to na inny dzień – Liz widziała jaki jeszcze jest blady – Nie potrzebna ci jeszcze po tym wszystkim, konfrontacja z moim ojcem.
- Odłożenie spraw na później spowoduje, że będą jeszcze bardziej niespokojni i źli – odpowiedział rozsądnie – Zanim odwieziemy cię do domu chciałbym jeszcze położyć się na jakieś dwie godziny.
- Idź. Mamy czas – powiedziała.
Wstał ciężko, wszedł do sypialni i zamknął za sobą drzwi.
Isabel cicho westchnęła - Michael ? Co naprawdę stało się z Tess ?
- A co się, do cholery mogło stać ? – mruknął.
- Michael, proszę – powiedziała Liz.
- No dobrze – przesunął ręką po włosach i przyciągnął bliżej Marię – Nie załapałem się na początek bo kiedy przyjechałem, oni już tam byli. Ale Max zostawił otwarte wejście więc mogłem posłuchać. Kłócili się.
- O co ? – zapytała zaraz Isabel.
- Pozwolisz mi mówić ? – zmarszczył brwi – Wyglądało na to, że Max wygarnął Tess całą sprawę Alexa bo usłyszałem że próbowała się bronić.
- To znaczy że wszystkiemu zaprzeczała ? – zapytała Maria.
- Nie. Najpierw przyjęła to spokojnie. Ale próbowała przekonać Maxa, że to był wypadek. I nie przypuszczała, że Alex tak zareaguje na jej sztuczki. Jakby to robiło jakąś różnicę.
- Co powiedział Max ? – zapytała Liz.
Michael wzruszył ramionami – Oskarżył ją. Jak mogła nie liczyć się z nikim. Ani ludźmi ani nami. Że była zimna i nieczuła jak Nasedo. Nawciskał jej ile wlazło. A ona wylewała dalej te swoje pomyje na Nasedo, że był potworem a my w porównaniu z nią mieliśmy tak dobrze.
- Jakby to było coś nowego – mruknęła Maria.
- Twierdziła, że zanim wyszliśmy z inkubatorów, Nasedo zawarł umowę z Kivarem.
- Jezu, przecież on miał nas chronić ! – jęknęła Isabel
- Tak, to była czysta kalkulacja – powiedział Michael.
- Co to była za umowa ? – Liz bała się usłyszeć odpowiedź.
- Dokładnie nie słyszałem bo przestali wrzeszczeć. Max, kiedy jest wściekły panuje nad głosem. Cały czas chodzili tam i z powrotem. Próbowałem podejść bliżej żeby lepiej słyszeć ale mówili dużo ciszej. A potem coś rzuciło Maxa do tyłu tak mocno, że wylądował na ścianie. Właśnie w tym momencie wszedłem do środka, a Tess aż usiadła z wrażenia.
- Mogę sobie wyobrazić – uśmiechnęła się ironicznie Isabel – I co wtedy ?
- Wtedy odkryliśmy, że widziała tłumaczenie Księgi Przeznaczenia.
- Naprawdę ? – zapytała zaskoczona Isabel – To dlatego siedziała nad tym cały czas. I jak się dowiedziałeś ?
- Mogę się tylko domyślać że szukała w nim części dotyczącej układu z Kivarem. Zrozumieliśmy też, że tłumaczenie potrzebne jej było do włamania się do Granilithu. W każdy razie nie udało się.
- Co się stało ? – zapytała Maria.
- Poraziłem ją, ale Max był szybszy – powiedział Michael.
- To znaczy, że on.... – Liz nie była w stanie dokończyć.
- Tak, Max ją zabił.
Przez kilka minut nikt się nie odzywał. Maria przytuliła się do Michaela. Isabel obejmowała ciasno dziecko i wciskała nos w mały policzek. Liz siedziała sparaliżowana na kanapie. Nie odczuwała żalu po śmierci Tess - była mordercą bez sumienia i odrobiny ludzkich uczuć. Ale bolało ją serce z powodu Maxa – najbardziej spokojnej i łagodnej istoty jaką znała. Jego dewizą było brać życie, ze wszystkim co przynosiło i służyć mu z całej duszy, aż do końca swoich dni. Nagle boleśnie zapragnęła położyć się obok niego na łóżku i po prostu trzymać go kiedy tak spał. Kiedyś zrobiłaby to bez wahania, teraz nie wiedziała jak ten gest zostałby przyjęty. Lepiej zostawić go w spokoju.
Jakby czytając w jej myślach Michael mówił dalej – Pamiętacie jak sądziliśmy, że kiedy sądziliśmy że Brody nam zagraża, Max od początku był przeciwny aby go zabić. Nawet wtedy kiedy niechętnie się zgodził pójść z nami do UFO CENTER. Ostatecznie powstrzymał mnie i Is i poszedł tam sam. Chciał to zrobić na swój sposób i nawet jeżeli by się mylił tylko on jeden by na tym ucierpiał. Pojęcie używania siły wobec kogokolwiek, był mu obcy. I miał rację. To przeczucie uratowało nas od strasznej pomyłki. Dzisiaj było inaczej – powiedział patrząc na Liz – Nie wahał się nawet sekundę. Nie miał żadnej wątpliwości, że Tess była zagrożeniem i należało ją unicestwić.
Liz kiwnęła głową ale nie czuła się lepiej. Wiedziała, że to zaufanie do decyzji Maxa mogło tylko podtrzymać go w jego dalszej niewiedzy. To nie miało nic wspólnego ze spokojnym sumieniem. I Michael powinien to wiedzieć. Zawsze upierał się, że zabicie Pierca - nawet jeżeli chodziło o ratowanie szeryfa - zrobiło z niego zabójcę. Pewne zdarzenia odciskają się na naszych uczuciach z niezwykłą siłą i tylko czas może łagodzić ich skutki.
- Jeżeli Tess próbowała uciec Garanilithem - mówiła Isabel ze zmarszczonym czołem – skąd miała kryształ aby go uruchomić ? Liz przeszukała jej rzeczy i nic tam nie znalazła.
Michael wzruszył ramionami – Może trzymała go gdzieś między rzeczami Valentich. Nie mam pojęcia. Ale cholera, miała go dzisiaj rano. Teraz ma go Max.
Cdn.
No nareszcie...! Już się za tym stęskniłam. Czy będę potworem jeśli powiem, że teraz na jakiś czas Liz i Max będą starali się... przyzwyczaić do nowej sytuacji w ziemski sposób...?
Na początku to imię mnie troczeczkę drażniło - Zander, ni pies ni wydra, ni to Zan, ni Alex... ale potem strasznie się do tego przyzwyczaiłam i po namyśle stwierdzam, że nic innego nie pasuje. Małe dzieci są urocze Biedny Max, zabił Tess... W końcu mimo wszystko Tess była jedną z nich, jedną z Królewskiej Czwórki, tam była jego żoną... To chyba nie jest łatwe zabić kogoś, kto w poprzednim życiu był dla ciebie bardzo ważny, a w tym życiu jest jednym z twojego nielicznego gatunku... Ja się dziwię Maxowi, że on wtedy nie oszalał. Wróciła Liz w ciąży... Wróciła na pogrzeb Alexa, potem zaczęła rodzić, okazuje się, że to właściwie jego syn, a jego była żona zabiła jego przyjaciela i że przez nią jego ukochana zaszła w ciążę z przyszłą wersją jego samego... No po prostu oszaleć, w dodatku cały czas pewnie stoi mu przed oczami rozwścieczony Jeff Parker (niewykluczone, że z toporem w ręku, patrz I Married An Alien)... Tutaj trzeba być więcej, niż człowiekiem, tym bardziej, że on zdaje się jeszcze do szkoły powinien chodzić...
Dzięki, Eluś!!!
Na początku to imię mnie troczeczkę drażniło - Zander, ni pies ni wydra, ni to Zan, ni Alex... ale potem strasznie się do tego przyzwyczaiłam i po namyśle stwierdzam, że nic innego nie pasuje. Małe dzieci są urocze Biedny Max, zabił Tess... W końcu mimo wszystko Tess była jedną z nich, jedną z Królewskiej Czwórki, tam była jego żoną... To chyba nie jest łatwe zabić kogoś, kto w poprzednim życiu był dla ciebie bardzo ważny, a w tym życiu jest jednym z twojego nielicznego gatunku... Ja się dziwię Maxowi, że on wtedy nie oszalał. Wróciła Liz w ciąży... Wróciła na pogrzeb Alexa, potem zaczęła rodzić, okazuje się, że to właściwie jego syn, a jego była żona zabiła jego przyjaciela i że przez nią jego ukochana zaszła w ciążę z przyszłą wersją jego samego... No po prostu oszaleć, w dodatku cały czas pewnie stoi mu przed oczami rozwścieczony Jeff Parker (niewykluczone, że z toporem w ręku, patrz I Married An Alien)... Tutaj trzeba być więcej, niż człowiekiem, tym bardziej, że on zdaje się jeszcze do szkoły powinien chodzić...
Dzięki, Eluś!!!
Ach, jak ja kocham to opowiadanie...opowidanie bez Świętej Liz od Kosmitów, Ostatniej Dziewicy Ameryki, wiecznie cierpiącej, sponiewieranej i smiertelnie zranionej Wycieraczki tego padalca Maxa. Opowiadanie w ktorym Max ma prawo do uczuć innych niz tylko Milość, Troska, Współczucie, Wyrzuty sumienia, Wyrozumiałość i To Wszystko Moja Wina. Opowiadanie w ktorym pozwala sobie na bunt, gniew ( o zgrozo!!), niepokój, w którym na rewelacje o FMaxie nie pada z miejsca plackiem na podłogę, zalewając się łzami i rwąc włosy z głowy nad nieszcześciem i Ogromem Poswięcenia Liz + nędzą własnej osoby. Opowiadanie w ktorym ma prawo odbiegać od ukochanego przez wszystkich, jedynego i słusznego Maxa Z Sezonu 1, wiecznie zatroskanego o Liz, Isabel, Michaela, mamę, tatę, Marię , Alexa, świnkę morską, szeryfa, kota sąsiadki, Tess i gołębia; ze spojrzeniem pod tytułem "przepraszam ze zyję i zabieram wam powietrze". I przede wszystkim- ZERO biegających galaretek na horyzoncie. WoW! Emilu (i Elu ) dzięki wam!!!
A tak powaznie to popieram Nan- sprawa z Tess musiała być bolesna i pozostawi po sobie blizny. I jest to jedyny element, który w tej ukladance nie pasuje mi do charakterystyki Maxa. Nie wierzę w Św. Maxa, ale po obejrzeniu serialu nie jestem w stanie uwierzyc, że byłby zdolny zabić kogokolwiek...on był jedynym Obcym, ktory nigdy nie odebrał życia...to bylo poprostu sprzeczne z jego naturą.
Kyle- "nie jesteś w moim guście". Bezguście .
Cieszę się, ze Max na drugie imię wybrał "Michaela"...ten to zawsze wie, jak załagodzić sprawę
A tak powaznie to popieram Nan- sprawa z Tess musiała być bolesna i pozostawi po sobie blizny. I jest to jedyny element, który w tej ukladance nie pasuje mi do charakterystyki Maxa. Nie wierzę w Św. Maxa, ale po obejrzeniu serialu nie jestem w stanie uwierzyc, że byłby zdolny zabić kogokolwiek...on był jedynym Obcym, ktory nigdy nie odebrał życia...to bylo poprostu sprzeczne z jego naturą.
Kyle- "nie jesteś w moim guście". Bezguście .
Cieszę się, ze Max na drugie imię wybrał "Michaela"...ten to zawsze wie, jak załagodzić sprawę
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Lizziett, a ja myślę... to znaczy mam takie wrażenie. Jeśli np. zmienić by scenę z Graduation, w której załóżmy Liz byłaby w śmiertelnym niebezpieczeństwie, to Max stanąłby na głowie i zrobiłby wszystko, by ją uwolnić. Nawet, jeśli miało by to być zabicie kogoś... Chyba by to zrobił. Albo w Destiny na owym sławetnym moście, zakładając, że w rzece były by krokodyle uniemożliwiające skok to też by zrobił wszystko, byle by ją wyciągnąć. Ale tylko w ostateczności. A tutaj... No cóż, jest Liz, i jest małe dziecię, które w pewnym sensie było jego. I była Tess, która zabiła Alexa, który wiedział o dziecku... (Sama Chmielewska albo Christie nie powstydziłaby się takiej intrygi ) Wszystko jest możliwe, zwłaszcza w towarzystwie kosmitów Poza tym Tess miała kryształ.
A Kyle już od dawna drepcze w ślad za Maxem Facet ma zadziwiające poczucie humoru ale jak przyjdzie co do czego to nagle okazuje się, że pod tą warsewką idiotyzmu i beztroski kryje się coś zupełnie innego
A Kyle już od dawna drepcze w ślad za Maxem Facet ma zadziwiające poczucie humoru ale jak przyjdzie co do czego to nagle okazuje się, że pod tą warsewką idiotyzmu i beztroski kryje się coś zupełnie innego
Usiadłam do 23 części, mając w pamięci to co pisała Hotaru o końcu (jak na razie) romatycznych momentów Maxa i Liz. W pewnej chwili wypadł mi z ręki długopis... I teraz wracam do tego co pisała Lizziett o Maxie mającym prawo do miłości a także do uczucia zazdrości i ukazania ran jakie w nim pozostały. Prawo do gniewu i gwałtownych zachowań. Jeszcze drżą mi ręce...Chciałabym tak bardzo oddać to najlepiej jak potrafię, tak jak czuje to Max, Liz i Emily, która pokazała w tej części całą złożoność jego duszy i przyczyny zranienia.
A narazie przesyłam odc. 22.
OBJAWIENIA cz. 22
Popołudniowy posiłek jedli w ciszy. Była trzecia po południu, zgłodnieli i chociaż kanapki Michaela smakowały jak trociny jakoś sobie z nimi radzili. Wcześniej czekali aż Max się obudzi bo pamiętali, że nie jadł nawet śniadania. W końcu Isabel wygoniła Michaela do kuchni a sama poszła obudzić brata. Przekonywała go, że go powinien coś zjeść bo potrzebuje tego tak samo jak wzmacniającego snu.
Mieli dosyć po tym jak Michael opowiedział im w skrócie co się stało z Tess. Liz miała nadzieję, że teraz kiedy Max wstał, uzupełni im te rewelacje o szczegóły ale on nie miał ochoty na rozmowę. Michael siłą wcisnął mu kanapkę do ręki ale on zmuszał się do jedzenia błądząc wzrokiem tak daleko że bolało ją serce. Sama także nie miała apetytu i było jej obojętne co je. Obok, na kanapie spał niespokojnie mały Zander przyciskając do buzi piąstkę. Kiedy skończyła, wzięła go na ręce, całowała różowe policzki i głaskała uspokajająco.
Max wstał i zaniósł do kuchni talerz. Obserwowała go jak szedł ostrożnie i krzywił się. Wyglądał lepiej niż rano ale daleko mu było do poprzedniego stanu.
Jego uwagę przykuł mikroskop. Zajrzał, regulując ostrość – Dziecka ? - popatrzył na Liz.
- Tak.
- A co z tobą ?
- Jak na razie w normie.
- To chyba nie wszystko – westchnął i przesunął dłonią po karku.
- Liz powiedziała, że krew Zandera nie jest taka jak jej czy nasza – powiedziała Isabel.
Max zajrzał jeszcze raz i potrząsnął głową – Też tak sądzę. Może to jakiś nowy gatunek hybrydy ? – rzucił wzrokiem w stronę Liz.
- Możliwe – zgodziła się.
- W takim razie nie będzie miał mocy – stwierdził Michael.
- Nie wiem – powiedziała Liz – Przecież Nasedo powiedział ci, że nie umiesz korzystać ze swoich wzmocnionych genetycznie możliwości, prawda ? A o ile wiem ewolucja nie ma tendencji do cofania się.
- W takim razie będzie miał więcej umiejętności – wtrąciła Isabel.
- Lepiej nie opierać się na opiniach Nasedo – powiedział krótko Max. Wyciągnął szkiełko z mikroskopu, przesunął nad nim ręką i wrzucił do śmieci.
- Ile bym dała żeby zostać i posłuchać następnego rozdziału tej historii, ale spóźnię się do pracy – powiadomiła ich Maria – i nie będzie to miły dzień z powodu wkurzonego pana Parkera – uśmiechnęła się do Liz dodając jej otuchy – Zobaczymy się później ?
- Jak już będzie po wszystkim – Liz uścisnęła Marię
- Bądź dobry dla mamusi – Maria cmoknęła w czoło Zandera.
- Odprowadzę cię – podniósł się Michael. Liz miała wrażenie, że wyszli z ulgą chcąc uniknąć atmosfery napięcia jaka wisiała w powietrzu.
- Powinniśmy przedzwonić do rodziców – powiedział nagle Max.
- Myślałam, że po prostu...pojedziemy – Liz była zaskoczona.
- Naprawdę chcesz pokazać się z dzieckiem nie uprzedzając ich wcześniej ? – zapytał ponosząc w górę brew – Poprosimy do Crashdown i moich rodziców, w ten sposób unikniemy przechodzenia przez to wszystko dwa razy.
Liz przyznała mu rację, ale wzdrygnęła się na myśl że za chwilę powiadomi rodziców że zostali dziadkami.
Twarz Maxa trochę złagodniała – Posłuchaj, wiem że to niełatwe ale chyba lepsze to, niż inny wybór...
- A jaki byłby inny wybór ?
- Wyjechanie z Roswell na zawsze – powiedział poważnie.
- Max, chyba nie myślałeś o tym ? – Isabel nie mogła złapać powietrza.
Liz patrzyła na jego ponurą twarz i wiedziała, że dokładnie o tym myślał. Że gdyby tylko chciała, zrobiłby to. Max Evans poszedłby w ogień aby chronić ją i dziecko przed każdym zagrożeniem, ludzkim czy obcym. Wbrew temu co mówił poprzedniego dnia, że dość się już najeździła – on wyjechałby dla niej.
- Więc do kogo najpierw zadzwonimy ? – zapytała miękko.
– Może do twoich rodziców, będę wiedział jak przygotować się do rozmowy z moimi. Masz swoją komórkę ?
Kiwnęła głową. Położyła Zadera i sięgnęła po torebkę – Co się stało z twoją ? Valenti mówił, ze miałeś z nią problemy.
- Wyleciała w powietrze kiedy walczyłem z Tess.
- Boże, Max – jęknęła Isabel.
Wzruszył ramionami – Pójdziemy do drugiego pokoju ? – zapytał kiedy Liz wyciągnęła komórkę – Isabel, zwróć uwagę na dziecko – poprosił zanim Liz odpowiedziała.
- Jasne- zgodziła się – I spakuję rzeczy – popatrzyła na porozkładane torby.
- Ale nie wszystko. Żeby nie wyglądało, że sprowadzamy się na całego. Tylko najbardziej potrzebne. Jutro albo pojutrze dowiozę resztę.
- W porządku.
Liz weszła za Maxem do pokoju i przystanęła zdenerwowana kiedy zamykał drzwi. Popatrzył na nią wyczekująco – Od czego powinnam zacząć ? – zapytała patrząc bezradnie na swoje ręce.
- Myślałem, że omówiliśmy to wczoraj.
- Tak, ale...- zatrzymała się nie wiedząc co chciała mu powiedzieć.
- Postaraj się przez to przebrnąć, dobrze ? – poprosił zmęczonym głosem.
Nabrała dużo powietrza i powoli wypuściła, spotkała jego oczy – Jesteś pewien, że chcesz to zrobić ? Zupełnie pewien ? Bo kiedy zaczniemy, nie będzie odwrotu.
Coś zamigotało w ciemnych oczach – Dzwoń, Liz.
Włączyła telefon i szybko nacisnęła numer. Słyszała sygnał i usiadła na brzegu łóżka czując, że pod spojrzeniem Maxa nie będzie mogła czuć się swobodnie. Serce zaczęło bić mocniej, kiedy usłyszała głos matki.
- Słucham ?
- Witaj, mamo – powiedziała miękko.
- Liz ? Gdzie ty, u licha się podziewasz ? Pod twoim numerem odzywała się tylko poczta głosowa!.
- Wiem, przepraszam.
- Nie rób mi tego. Gdzie byłaś ? Wiem, że nie było cię u Marii.
Liz westchnęła. Poza gniewem, słyszała także niepokój w głosie matki. Teraz kiedy sama miała dziecko doszło do niej jak bardzo lekceważyła rodziców przez ostatnie dwa lata. – Mamo, naprawdę przykro mi że martwiłaś się o mnie. Byłam z Maxem.
- Z Maxem ? – powtórzyła – Byłaś od wczoraj z Maxem Evansem ? – w jej tonie nie czuło się rosnącego gniewu. Tego Liz się nie spodziewała.
- Tak. Musieliśmy porozmawiać.
Na drugim końcu zapadła cisza – O dziecku ?– zapytała ostrożnie – Czy chcesz powiedzieć, że to Max jest ojcem ?
Powstrzymywała się żeby nie przewróć oczami. Zdawała sobie sprawę że rodzice są o tym przekonani pomimo, że tak gorliwie zaprzeczała ale fakt, że nikt jej nie wierzył zaczynało być już doprawdy nużące – Między innymi.
Matka westchnęła – Rozumiem cię że chciałaś pojechać i wiem dlaczego to robisz ale razem z ojcem martwiliśmy się.
- Wiem, wiem i przepraszam – podniosła ostrożnie oczy na Maxa, który cierpliwie stał przed nią. Podniósł brwi w niemym pytaniu i dał jej znać żeby skupiła się na konkretach – Jedziemy, um...będziemy zaraz w domu.
- Dobrze – westchnęła matka – może zadzwonię do jego rodziców ? Powinniśmy razem o tym porozmawiać.
- Jak skończę rozmowę z tobą, Max powiadomi także i swoich rodziców. Może spotkamy się wszyscy w Crashdown.
- Masz rację – Liz wyczuła, że matka za chwilę wyłączy się.
- Mamo, jest jeszcze coś...
- Co może jeszcze być, na Boga ? Tylko mi nie mów że wyszłaś za mąż. Nie masz jeszcze osiemnastu lat i wiesz, że taki ślub bez zgody rodziców jest nieważny.
Liz zamknęła oczy – Nie mamo, nie wzięliśmy ślubu – szepnęła – Wczoraj urodziłam dziecko. Masz wnuka – Słuchała tej przeciągającej się ciszy i podniosła głowę kiedy na ramieniu poczuła lekkie dotknięcie. Max podszedł bliżej i obserwował ją zaniepokojony jakby jej matka miała jej zrobić krzywdę. Pokręciła szybko głową i posłała mu krótki uśmiech – Mamo ? jesteś tam jeszcze ?
- Urodziłaś dziecko ? – matka szybko oddychała – Gdzie ? Jesteś w szpitalu ? Dlaczego nie zadzwoniłaś ? Liz, skarbie, dobrze się czujesz ? Mój Boże, przecież to za wcześnie. Musi być malutki. Leży w inkubatorze ?
Liz słuchała ze łzami w oczach tych troskliwych i pełnych obaw pytań – Czuje się dobrze. Jest śliczny.
- Jak to dobrze ? Przecież to było niecałe siedem miesięcy. Kochanie gdzie ty jesteś, w Roswell Memorial ? Zaraz przyjedziemy tam z ojcem.
- Mamo, zaczekaj. Powiedziałam, że zaraz u was będziemy. I przysięgam że dziecko ma się świetnie. Zobaczysz. Wszystko wyjaśnimy jak będziemy na miejscu.
- Zaraz tu będziesz ? Przecież dopiero urodziłaś dziecko. Wiem, że w szpitalu nie trzymają długo matek ale na pewno nie jeden dzień!
- Czuję się dobrze i jestem po badaniach – skrzyżowała automatycznie dwa palce jakby ten dziecinny nawyk mógł pomóc jej ulżyć w poczuciu winy za oszukiwanie matki – Posłuchaj, Max jeszcze musi zawiadomić rodziców. Proszę, wstrzymaj się z pytaniami. Odpowiem na wszystkie jak przyjedziemy, dobrze ? Powinniśmy być za...? zatrzymała się i popatrzyła pytająco na Maxa – Za godzinę – powtórzyła za nim.
- Godzinę ? Przecież powiedziałaś, że już jedziecie – Liz prawie zobaczyła jak matka ściąga brwi – A właściwie gdzie oboje byliście wczoraj ?
Westchnęła – Niedługo się zobaczymy. Kocham cię, mamo – nie czekając na odpowiedź , wyłączyła się. Podała Maxowi telefon i ukryła twarz w dłoniach – Boże – szepnęła.
Łóżko ugięło się obok niej – Jak samopoczucie ?
- Świetne – jęknęła – Jak ja nienawidzę ich okłamywać – szeptała.
- Popatrz na to z innej strony. Będą bliżej prawdy niż wczoraj.
Skinęła głową, położyła się na plecach i zamknęła oczy. Słuchała miękkiego sygnału wykręcanego numeru do domu Maxa. Faktycznie nacisnął trzeci przycisk. Pierwszy był do niej do domu, potem numer Marii – ale przecież on o tym nie wiedział.
- Cześć, mamo. Nie, masz rację, nie byłem dzisiaj w szkole – długa przerwa w czasie w której, jak się wydawało pani Evans karciła syna. Liz westchnęła.
- Mamo posłuchaj, przepraszam ale pozwól mi wyjaśnić – mówił miękko ale stanowczo – Byłem z Liz. Tak, Liz Parker – powtórzył lekko zawiedziony. Liz otworzyła oczy i obserwowała go. Dwoma palcami przyciskał kąciki oczu, usta miał zaciśnięte i zmarszczone brwi – Musieliśmy omówić kilka spraw – zatrzymał się i spotkał oczy Liz, z jego twarzy trudno było cokolwiek wyczytać - Tak, tak jak mówiłem. Nie okłamywałem was – westchnął i odwrócił oczy – Powiedziałem wam to, co wiedziałem od Liz. To jednak nie była prawda. To moje dziecko – ostatnie zdanie powiedział bez wahania.
Liz podniosła się nie mogąc już słuchać tego bólu w jego głosie. To ona skarżyła się że musi okłamywać rodziców, podczas gdy on zmuszony będzie robić to samo, dzisiaj, jutro. Teraz kłamał jeszcze raz , i to wszystko przez nią. Z lękiem, nie wiedząc jak zareaguje przykryła ręką jego dłoń leżącą na kapie łóżka. Spojrzał na nią szybko ale nie cofnął ręki.
- Przestań mamo. Wiem że chcesz wyjaśnień ale nie przez telefon. Możesz z tatą przyjechać do Crashdown ? Liz i ja już tam jedziemy – dodał ze smutnym uśmiechem - Nie, ona przekazywała rodzicom to samo co mnie i teraz chcemy to wyjaśnić. No i oczywiście będziecie mieli okazję zobaczyć swojego wnuka – dodał.
Max trzymał telefon trochę dalej od ucha. Słyszała głos pani Evans wylewający się ze słuchawki. Max pokręcił lekko głową – Mamo proszę, uspokój się – Tak, urodził się wczoraj, dlatego nie byłem w szkole – kilka sekund słuchał - Alexander Michael. Ponad sześć funtów. Oboje czują się dobrze – potakiwał lawinie pytań – Posłuchaj, spotkajmy się u państwa Parker, dobrze ? Nie wiem. Tylko wyjaśnij wszystko tacie. Zobaczymy się za godzinę. Tak, wiedzą że będziecie. Ja też będę. Do zobaczenia.
Wyłączył telefon i opadł do tyłu – Masz pozdrowienia od mojej mamy – powiedział sucho – Nie może się doczekać kiedy zobaczy ciebie i dziecko.
- Max, wybacz – szepnęła. Czuła potrzebę mówienia mu tego kilka razy na dzień, wkładając w to tkliwość mającą tak wiele znaczeń w ich sytuacji ale i to byłoby niewystarczające. Nie wiedziała co ma jeszcze zrobić aby był gotowy przyjąć jej przeprosiny.
- Nie obwiniaj się, przecież oni nigdy nie uwierzyli że ktoś inny, poza mną mógł wpędzić cię w ciążę – powiedział gorzko – Wierzyli w to co im mówiłem ale zawsze czułem, że oczekiwali właśnie takiej wiadomości.
- Czy to nie jest ironia losu ?
- Co ?
- Przecież ty i ja, tak naprawdę spotykaliśmy się tylko przez ...osiem tygodni ?
Wzruszył ramionami – Chyba tak. Od połowy lutego ubiegłego roku, do czasu kiedy ta diabelna Tess się pojawiła. To był chyba kwiecień. I co ?
- Wiedząc jak krótko byliśmy prawdziwą parą to czy to nie dziwne, że nikt kogo znamy nie wyobraża sobie nas z kimś innym ?
- Pewnie tak. Masz właśnie okazję się przekonać – powiedział i wstał. Ręka która spoczywała na jego dłoni, opadła.
- Co ? – zapytała niepewnie.
- Nie znają nas, jak tak myślą – rzucił jej na kolana telefon i wyszedł.
*******
Max zatrzymał jeepa na zapleczu Crashdown i wyłączył silnik. Rozpoznał czarnego SUV zaparkowanego kilka metrów dalej - Popatrz, moi rodzice nas ubiegli.
- Na to wygląda – zgodziła się. Trudno się dziwić. Z domu Michaela jechał z prędkością mniejszą od wymaganej, pomimo małego natężenia ruchu. Kiedy zdobyła się na odwagę i zapytała go o powód, stwierdził że trzyma na rękach maleńkie dziecko, samochód jest odkryty, ma niewygodne i niedostosowane siedzenia. Więcej w czasie jazdy nie rozmawiali.
- Zostań - zeskoczył, obszedł samochód i wziął od niej Zandera, żeby mogła wyjść. Nie zdążyła mu go odebrać bo chwycił z tylnego siedzenia torbę, przewiesił przez ramię i podszedł pod drzwi.
- Max, wezmę go – chciała mu pomóc.
- Myślisz że będę patrzył jak wchodzisz z nim po schodach, Liz ? Pamiętaj że jesteś po porodzie, więc nie zachowuj się jakbyś była zupełnie zdrowa.
- Masz rację, ale...tak nie powinno być. Prawda, to dopiero drugi dzień ale ja chyba jestem w lepszej kondycji niż ty.
- Poradzę sobie z jednym, małym dzieckiem. Otwórz drzwi.
Przy schodach usłyszeli podniesione głosy, wyglądało na to że rodzice rozpoczęli rozmowę bez nich.
- Nie rozumiem. Jak Liz mogła zaprzeczać że to nie jego dziecko. Przez cały czas upierała się, że zaszła w ciążę z kimś innym – słychać było głos matki Maxa.
- Ważniejsze, dlaczego tak twierdziła ?– dociekał ojciec Liz – Chłopak złamał jej serce, dlatego poprzedniego roku uciekała na Florydę, aby uwolnić się od niego. A potem nagle okazało się, że jest w ciąży ?Czy coś pominąłem ? Kiedy powrócili do siebie po takiej długiej przerwie ? I co robili ?
- Co sugerujesz ? – usłyszeli ojca Maxa.
- A to, że twój syn zrobił coś mojej córce. Że uciekała, ukrywała się a potem bała się o tym rozmawiać, nawet z własnymi rodzicami.
- O Boże – szepnęła Liz, czując łzy napływające do oczu. Wiedziała, że nie będzie łatwo ale czegoś takiego się nie spodziewała – oskarżeń i nienawistnych uwag od ludzi których kochała.
- Jeff, trochę ciszej. Filipie, nikt nie sugeruje, że Max zrobił coś złego. Nie wyciągajcie pochopnych wniosków. Dopóki nie będzie z nami dzieci nie będziemy wiedzieli co się naprawdę stało – uspokajała matka Liz.
Zauważyła jakiś ruch obok siebie. To Max przekładał małego Zandera do drugiej ręki. Dziecko się budziło, miało szeroko otwarte oczy, skrzywioną buzię. Poczuła na plecach rękę Maxa który popchnął ją delikatnie do góry. Miał taką minę jakby chciał powiedzieć, że jeżeli zaraz nie dadzą znać że już są, dziecko zrobi to za nich.
Wzięła głęboki oddech, kiwnęła głową i zaczęła wchodzić. Max szedł tuż za nią podtrzymując ją. Zatrzymała się przy wejściu i popatrzyła – na matki siedzące na kanapie, ojców stojących naprzeciwko nich jakby prowadzili jakieś interesy, niepewni wyniku.
Ostatecznie Zander sam rozwiązał kłopotliwą sytuację bo zaczął płakać. Cztery pary oczu odwróciły się na ten dźwięk.
- Och, mój Boże - słyszała szept matki.
Liz odwróciła się do Maxa, który klepał maleństwo uspokajająco. Wyciągnęła po niego ręce.
Podłożył rękę pod główkę dziecka i położył jej go na rękach. Przytuliła go do piersi i pocałowała w czoło. Chwilę nuciła cichutko i przemawiała do niego łagodnie. Potem zdenerwowana spojrzała na ojca.
- Liz, skarbie chodź tutaj i usiądź – matka zrobiła jej miejsce na kanapie – Max, ty także.
- Nie, dziękuję pani Parker, tak jest dobrze – Max skinął głową wszystkim obecnym w pokoju.
- Max, co u ciebie ? – matka patrzyła na niego niespokojnie.
- W porządku – położył torbę dziecka na podłodze. Ręce wsunął do kieszeni i stał w wejściu.
- Max, proszę – poprosiła cicho Liz. Siedziała obok pani Evans, kołysząc Zandera.
Spotkał jej błagalny wzrok, wszedł głębiej do pokoju ale nie usiadł. Miała do niego o to żal, większy niż do ojców stojących po środku pokoju i patrzących na siebie z nienawiścią.
- On jest rozkoszny - matka Liz podniosła się z kanapy i pochyliła z uśmiechem nad maleństwem.
Liz pochyliła się i pocałowała wilgotny policzek. Prawie się uspokoił ale nie chciała ryzykować oddając go którejś z babć – Dziękuję, ale dopiero się obudził i nie może jeszcze do siebie dojść.
- To zrozumiałe – matka Maxa stała po jej drugiej stronie trochę przestraszona.
Ojciec Liz podszedł bliżej i potrząsnął głową – Moja mała dziewczynka. Nie mogę w to uwierzyć.
- Ja także- ojciec Maxa patrzył na syna.
Liz przełknęła ślinę, wiedziała, że jeżeli zaraz czegoś nie zrobi to narazi Maxa na ich ataki – Zanim zaczniesz zarzucać nas pytaniami, chciałabym coś powiedzieć – powiedziała zdecydowanie patrząc na ojca. Widziała, że był zaskoczony – Słyszeliśmy waszą wcześniejszą rozmowę...
- Teraz Lizzie...- zaczął ojciec ale potrząsnęła głową.
Nie tatko, posłuchaj – wzięła głęboki oddech – Odkąd Max dowiedział się prawdy, był dla mnie prawdziwą podporą. Dłuższy czas o niczym nie wiedział. Nie powinnam była tego robić. Kłamałam. Nie z powodu tego co zrobił ale dlatego że tak było dla niego najlepiej. I...nie chciałam niszczyć mu życia - mówiła z przekonaniem – Nie byliśmy wtedy ze sobą i gdybym powiedziała mu że jestem w ciąży, zrobiłby coś nieodpowiedzialnego a na to nie mogłam pozwolić. Dlatego oszukiwałam, że był ktoś inny – po nim – i ten ktoś jest ojcem mojego dziecka. Nie powiedziałam także prawdy o dacie zajścia w ciążę – wzruszyła ramionami – Max i ja byliśmy ze sobą tylko raz, zabezpieczyliśmy się więc był przekonany, że mówię prawdę.
- Liz, jak mogłaś...
- Przestań mamo, wiem że zrobiłam źle, nie mam powodów do dumy ale stało się – odwróciła się do ojca – Dlatego nie wolno ci zrzucać wszystkiego na Maxa. On niczego nie zrobił i mnie kocha. A kłamałam ja, nie on.
- Więc rozumiem, że oboje o tym rozmawialiście ? Liz, dlaczego zmieniłaś zdanie ? – zapytał pan Evans.
- Bo już dłużej nie mogłam – powiedziała cicho patrząc na dziecko.
- Mówiłaś, że nie powiedziałaś prawdy o terminie zajścia w ciążę, dlatego dziecko jest zdrowe ? – zapytała ją matka.
Potaknęła – Jest zdrowy, no może urodził się dwa tygodnie za wcześnie.
Ojciec Liz przebiegł palcami po włosach, odwrócił się do Maxa – Jestem ci winny przeprosiny. Ja po prostu nie mogłem sobie wyobrazić....
- W porządku, panie Parker – powiedział spokojnie Max – To zrozumiałe, że niepokoił się pan o Liz. Trudno mi zrozumieć co się z nią działo przez ostatnie miesiące, ale teraz znam prawdę i to wszystko co jest z nią związane.
- Jakie macie plany teraz ? – zapytał pan Evans.
- Nie mieliśmy okazji żeby o tym porozmawiać. W tej chwili oswajam się z myślą że zostałem ojcem.
- Ojcem. Mój syn ojcem – westchnęła pani Evans i potrząsnęła głową – A ja zostałam babcią.
- Usiądźcie, może komuś zrobić kawy ? – zaproponowała matka Liz.
- Rozmawiamy bardzo ogólnie, może więc przejdziemy do bardziej szczegółowych spraw – ojciec Liz ciężko usiadł na krześle – Dwoje dzieci, z obiecującą przyszłością. Nie ma powodów aby z niej rezygnowały dlatego tylko że byli nieodpowiedzialni.
Liz poczuła gniew – Tatku, jeżeli zamierzasz robić nam wykład na temat oddania mojego dziecka do adopcji to daj sobie spokój.
- Jeff, naprawdę tak myślałeś, żeby oddać go obcym ludziom ?
- A co byś chciała ? Chodzą jeszcze do szkoły średniej. Potem studia. Jak w tej sytuacji poradzą sobie z wychowaniem dziecka ? Przecież nie potrafią nawet zadbać o siebie.
- Jeżeli zajdzie potrzeba, pomożemy im – powiedział z przekonaniem ojciec Maxa – Bez narzucania się. Przeżyliśmy szok ale to także nasz wnuk. Liz i Max rozumieją bo to mądre i pracowite dzieci, że teraz nic już nie będzie jak dawniej. Ale my znajdziemy jakiś sposób aby pomóc im w dalszej nauce.
Liz była pełna wdzięczności dla pana Evansa. Widziała takie same uczucia na twarzy Maxa który nie spodziewał się takiego poparcia ze strony ojca.
- Dziękuję, tato. – powiedział spokojnie.
- Jeff , czy to wszystkiego nie zmienia ? Przecież my także byliśmy wcześniej gotowi pomóc Liz i nie wycofujemy się z tego. Jak mogłeś sugerować, żeby oddała dziecko ? – wzięła niepewnie od Liz maleństwo – Popatrz na tę śliczną buzię.
Ojciec Liz westchnął – Doskonale, to może zajmiemy się ostatnią dobą, dobrze ? Dlaczego nie zawiadomiłaś nas że zaczęłaś rodzić ? Dlaczego dowiedzieliśmy się że urodziłaś dziecko kiedy praktycznie wracałaś już do domu ?
- Wszystko przebiegło bardzo szybko – odpowiedział Max – Wyjechaliśmy z miasta żeby omówić parę spraw i wtedy odeszły wody. Gdy jechaliśmy do szpitala, zaczęła rodzić.
- Tak szybko ? – zapytała matka Liz.
- Widocznie mu się spieszyło – zażartowała niepewnie Liz.
- Mogłaś zatelefonować jak było już po wszystkim – upierał się jej ojciec.
- Jeff ! Na pewno wtedy wypoczywała.
- Mógł zrobić to Max.
- Przestań tato. Przecież dla niego to też nowe doświadczenie. Wyobrażasz sobie żeby mógł w takim momencie dzwonić do ciebie ? – tłumaczyła mu. Patrzyła na Zandera, który kręcił się niespokojnie w ramionach matki – Ja go wezmę, dobrze ?
- Oczywiście kochanie. Boże jaki on piękny, prawie doskonały – pocałowała go w nos i oddała Liz.
Odwróciła się do matki Maxa – Na pewno chciałaby go pani potrzymać ale na razie jest...
- Nie szkodzi, Liz. Rozumiem. Mamy sporo czasu – poklepała drobną rączkę – Jestem pewna że niedługo to nadrobię.
- Nadaliście mu imię ? – zapytała nagle pani Parker.
- Tak. Alexander. Alexander, Michael Evans - szeptała cichutko, gładząc mały policzek – Zdrobniale Zander .
- Zander. Podoba mi się – powiedział pan Evans – Jest takie oryginalne.
- Alexander, po Alexie ? – zapytał ojciec.
Kiwnęła głową czując jak zalewa ja fala ciepła. Przytuliła go mocno, szukając w nim pociechy.
Ojciec westchnął – A jak z pracą ? Musimy jakoś to zaplanować.
- Dzisiaj ? Jeff, popatrz na nich – matka Liz skinęła głową na Liz i Maxa – Są wyczerpani. Liz jest po porodzie, a Max wygląda jakby nie spał od kilku dni. Dajmy im na razie spokój. Liz z dzieckiem zamieszkają w jej pokoju a Max będzie zawsze u nas mile widziany. Może przychodzić kiedy zechce. Pomyślimy również nad tym żeby Zander spędzał czas także z wami – patrzyła na panią Evans.
- Cieszymy się. Max na pewno nie chciałby żeby Liz zaczęła zaraz pracować.
- Max wkrótce ma egzaminy – wyjaśniła Liz delikatnie – Ja muszę przenieść dokumenty ze szkoły na Florydzie do szkoły w Roswell. Chcę aby mnie tam sklasyfikowali i mam nadzieje że nie będą robić trudności.
- Oczywiście, szkoła jest najważniejsza – zgodził się ojciec – ale jesteście teraz rodzicami. W tej sytuacji niektóre sprawy muszą być odłożone na drugi plan. Tak już jest.
Liz popatrzyła na Maxa ale on wyglądał jakby rozważał to co przed chwilą powiedział jej ojciec.
- Myślę że za kilka dni wszystko jakoś się poukłada – zgodził się pan Evans - Max ?
- Oczywiście – mruknął.
Mama Maxa wyciągnęła rękę i pogładziła ciemne włoski – Ma nos Maxa.
- Za to podbródek Liz – uśmiechnęła się jej matka – Będzie uparty.
- Powiedział bym raczej, że to zaleta – przyznał niechętnie ojciec – To odziedziczy po obu rodzicach.
- Powinnam go położyć – stwierdziła Liz kiedy Zander ziewnął szeroko.
- Nie mamy w co go położyć – zaniepokoiła się pani Parker.
- Mamo, przecież może spać ze mną. Mam duży pokój, zmieścimy się.
- Jeff, będziesz musiał zajrzeć jutro na strych, zostało tam parę rzeczy po Liz.
- A my nie mamy żadnego prezentu dla dziecka – stwierdziła z żalem pani Evans – Będziemy musieli coś kupić. Isabel tak się ucieszy. Dzwoniłeś do siostry ? – przypomniała sobie nagle.
- Tak, mamo. Isabel wie – odpowiedział – Na pewno wykupiła już połowę centrum handlowego.
- No dobrze, muszę już iść....- Liz wstała, czując się niezręcznie pod bacznym spojrzeniem rodziców siedzących razem na kanapie. Było jej duszno jakby zamknięto ją ciasnym pudełku.
- Pomogę ci – zaofiarował się Max, podnosząc z podłogi torbę na pieluszki. Wszedł za nią do pokoju i zamknął drzwi.
Usiadła na brzegu łóżka trzymając kurczowo przy piersi Zandera – Boże – westchnęła ciężko.
- Nie było tak źle.
- Mój ojciec prawie cię oskarżył o porwanie – mruknęła nie mogąc uwierzyć w to co słyszała.
- Był zdenerwowany, Liz. Szukał winnego.
- Przepraszam – szepnęła – Tak strasznie mi przykro, że cię w to wciągnęłam.
Max właśnie pochylał się nad dzieckiem – Może mniej mi policzy przy rachunku.
Liz spoglądała na Zandera. Miał zamknięte oczy, miarowo oddychał – Zaakceptowali go.
- Nie, zaakceptowali nas – poprawił ją.
Patrzyła na Maxa i na Zandera – Był niespokojny bo my również byliśmy – dokończyła ciepło.
- Tak – zgodził się. Rzucił wzrokiem na dziecko- Lepiej już połóż go spać bo zaczną nas szukać.
Ułożyła syna na środku łóżka – Masz jego kocyk ?
- Tak, jest tutaj – wyciągnął go z torby.
Liz opatuliła Zandera a potem przez miękki materiał głaskała go po pleckach – Dziękuję za to co dla mnie zrobiłeś – szepnęła.
- Jesteś gotowa posłuchać tej samej śpiewki ?
Kiwnęła głową. Pochyliła się, pocałowała maleństwo w główkę i wyszła za Maxem z pokoju.
********
Chwilę trwało zanim goście się pożegnali. Jeszcze dyskutowali nad pracą Liz w Crashdown, na którą się mocno upierała się, słuchali deklaracji Maxa o możliwości znalezienia przez niego dodatkowej pracy w czasie wakacji, ale resztę rozmowy prowadzili ojcowie i dotyczyła głównie imienia. W końcu Max zasugerował że powinni już pójść, odkładając resztę spraw na dalsze dni. Wszyscy się zgodzili rozumiejąc że jak na pierwszy raz to i tak wystarczy a pozwoli ostygnąć emocjom.
- Zadzwonię do ciebie – powiedział Max gdy wychodził.
- Wyśpij się – odpowiedziała.
I to było wszystko. Max odszedł z rodzicami, zostawiając ją samą. Nagle poczuła, jakby te zatrzaskujące się drzwi były drzwiami więzienia. Gdyby zamknęła oczy usłyszałaby śliski brzęk metalu prowadzący do miejsca, którym była tamta szalona noc, kiedy Kyle wyszedł z jej pokoju. Tylko że po tamtej nocy został jej Alex. Dzisiejszej nocy będzie sama.
- Dlaczego się nie położysz ? – poczuła na ramieniu rękę matki - Liz ?
- Słucham ? Dobrze – zgodziła się, wdzięczna że może pójść do swojego pokoju i nie będzie się więcej tłumaczyć. Znała rodziców i wiedziała, że mieli ochotę jeszcze podyskutować nad jej sytuacją, planować jej życie a ona nie mogłaby nawet odmówić. Chciała zostawić to na później.
- Zawołam cię na kolację. Może czegoś potrzebujesz. Pieluszek, jakiś odżywek ?
- Karmię piersią – powiedziała zmęczona – Na razie mam wszystko.
- To dobrze. Idź już kochanie.
Wróciła do swojego pokoju. Z ulgą stwierdziła, że Zander śpi spokojnie. Zapamiętała, że należy kupić dla dziecka monitor. To była jedna z ważniejszych spraw jakie należało załatwić. Miała nadzieję, że znajdzie sposób aby jak najszybciej wrócić do pracy bo przy spodziewanych wydatkach niedługo skończą się oszczędności.
Przesunęła dziecko i zwinęła się obok niego. Przyłożyła głowę do poduszki i zrozumiała jak bardzo była zmęczona. Czuła, że tylko dzięki napływowi adrenaliny potrafiła się jeszcze jakoś trzymać a teraz, w chwili spokoju miała wrażenie że się zapada w jakąś głębię i spada. A sen okrywa ją i wsysa na samo dno.
Lekkie pukanie pomogło jej wypłynąć na powierzchnię – Tak ? –zapytała cicho.
W drzwiach stanęła matka – Zobacz co zrobiłam – Weszła do pokoju niosąc duży, wiklinowy kosz, który wymościła miękkim pledem – Zanim coś kupimy możesz go używać zamiast łóżeczka – Postawiła go na niskiej komodzie. Odwróciła się i przeniosła ostrożnie dziecko. Przykryła kocykiem – Chyba lepiej, prawda ?
Liz patrzyła zaniepokojona jak zabiera go od niej a potem w koszyku leciutko głaszcze – Dziękuję. Świetny pomysł, powiedziała, kiedy matka zerknęła na nią z ciekawością domagając się uznania.
Uśmiechnęła się – Wiem, że czujesz się przytłoczona tą całą niełatwą sytuacją, Liz. Ale kochamy cię z ojcem, ciebie i Zandera. I dlatego możecie na nas liczyć.
- Wiem, mamo. I jestem wdzięczna.
Matka usiadła na krawędzi łóżka. Gładziła jej włosy i odgarniała z twarzy jak w dzieciństwie, kiedy chorowała - Moja dorosła dziewczynka sama ma już dziecko – pociągnęła nosem – Tak trudno się z tym pogodzić – nachyliła się i pocałowała ja w czoło – Wiesz, że cię kocham.
- Ja też cię kocham.
- Miłych snów.
- Dzięki.
Liz czekała kiedy wyjdzie i zamknie za sobą drzwi. Wstała, podeszła do komody, patrzyła na śpiącego syna w wymoszczonym koszu i czuła ściskanie w gardle. Był taki malutki, taki niewinny. I był jej. Podniosła go do góry razem z kocykiem i zaniosła do łóżka. Spadała w swoją otchłań na dno, z ciepłym ciałkiem przytulonym do piersi.
Cdn.
A narazie przesyłam odc. 22.
OBJAWIENIA cz. 22
Popołudniowy posiłek jedli w ciszy. Była trzecia po południu, zgłodnieli i chociaż kanapki Michaela smakowały jak trociny jakoś sobie z nimi radzili. Wcześniej czekali aż Max się obudzi bo pamiętali, że nie jadł nawet śniadania. W końcu Isabel wygoniła Michaela do kuchni a sama poszła obudzić brata. Przekonywała go, że go powinien coś zjeść bo potrzebuje tego tak samo jak wzmacniającego snu.
Mieli dosyć po tym jak Michael opowiedział im w skrócie co się stało z Tess. Liz miała nadzieję, że teraz kiedy Max wstał, uzupełni im te rewelacje o szczegóły ale on nie miał ochoty na rozmowę. Michael siłą wcisnął mu kanapkę do ręki ale on zmuszał się do jedzenia błądząc wzrokiem tak daleko że bolało ją serce. Sama także nie miała apetytu i było jej obojętne co je. Obok, na kanapie spał niespokojnie mały Zander przyciskając do buzi piąstkę. Kiedy skończyła, wzięła go na ręce, całowała różowe policzki i głaskała uspokajająco.
Max wstał i zaniósł do kuchni talerz. Obserwowała go jak szedł ostrożnie i krzywił się. Wyglądał lepiej niż rano ale daleko mu było do poprzedniego stanu.
Jego uwagę przykuł mikroskop. Zajrzał, regulując ostrość – Dziecka ? - popatrzył na Liz.
- Tak.
- A co z tobą ?
- Jak na razie w normie.
- To chyba nie wszystko – westchnął i przesunął dłonią po karku.
- Liz powiedziała, że krew Zandera nie jest taka jak jej czy nasza – powiedziała Isabel.
Max zajrzał jeszcze raz i potrząsnął głową – Też tak sądzę. Może to jakiś nowy gatunek hybrydy ? – rzucił wzrokiem w stronę Liz.
- Możliwe – zgodziła się.
- W takim razie nie będzie miał mocy – stwierdził Michael.
- Nie wiem – powiedziała Liz – Przecież Nasedo powiedział ci, że nie umiesz korzystać ze swoich wzmocnionych genetycznie możliwości, prawda ? A o ile wiem ewolucja nie ma tendencji do cofania się.
- W takim razie będzie miał więcej umiejętności – wtrąciła Isabel.
- Lepiej nie opierać się na opiniach Nasedo – powiedział krótko Max. Wyciągnął szkiełko z mikroskopu, przesunął nad nim ręką i wrzucił do śmieci.
- Ile bym dała żeby zostać i posłuchać następnego rozdziału tej historii, ale spóźnię się do pracy – powiadomiła ich Maria – i nie będzie to miły dzień z powodu wkurzonego pana Parkera – uśmiechnęła się do Liz dodając jej otuchy – Zobaczymy się później ?
- Jak już będzie po wszystkim – Liz uścisnęła Marię
- Bądź dobry dla mamusi – Maria cmoknęła w czoło Zandera.
- Odprowadzę cię – podniósł się Michael. Liz miała wrażenie, że wyszli z ulgą chcąc uniknąć atmosfery napięcia jaka wisiała w powietrzu.
- Powinniśmy przedzwonić do rodziców – powiedział nagle Max.
- Myślałam, że po prostu...pojedziemy – Liz była zaskoczona.
- Naprawdę chcesz pokazać się z dzieckiem nie uprzedzając ich wcześniej ? – zapytał ponosząc w górę brew – Poprosimy do Crashdown i moich rodziców, w ten sposób unikniemy przechodzenia przez to wszystko dwa razy.
Liz przyznała mu rację, ale wzdrygnęła się na myśl że za chwilę powiadomi rodziców że zostali dziadkami.
Twarz Maxa trochę złagodniała – Posłuchaj, wiem że to niełatwe ale chyba lepsze to, niż inny wybór...
- A jaki byłby inny wybór ?
- Wyjechanie z Roswell na zawsze – powiedział poważnie.
- Max, chyba nie myślałeś o tym ? – Isabel nie mogła złapać powietrza.
Liz patrzyła na jego ponurą twarz i wiedziała, że dokładnie o tym myślał. Że gdyby tylko chciała, zrobiłby to. Max Evans poszedłby w ogień aby chronić ją i dziecko przed każdym zagrożeniem, ludzkim czy obcym. Wbrew temu co mówił poprzedniego dnia, że dość się już najeździła – on wyjechałby dla niej.
- Więc do kogo najpierw zadzwonimy ? – zapytała miękko.
– Może do twoich rodziców, będę wiedział jak przygotować się do rozmowy z moimi. Masz swoją komórkę ?
Kiwnęła głową. Położyła Zadera i sięgnęła po torebkę – Co się stało z twoją ? Valenti mówił, ze miałeś z nią problemy.
- Wyleciała w powietrze kiedy walczyłem z Tess.
- Boże, Max – jęknęła Isabel.
Wzruszył ramionami – Pójdziemy do drugiego pokoju ? – zapytał kiedy Liz wyciągnęła komórkę – Isabel, zwróć uwagę na dziecko – poprosił zanim Liz odpowiedziała.
- Jasne- zgodziła się – I spakuję rzeczy – popatrzyła na porozkładane torby.
- Ale nie wszystko. Żeby nie wyglądało, że sprowadzamy się na całego. Tylko najbardziej potrzebne. Jutro albo pojutrze dowiozę resztę.
- W porządku.
Liz weszła za Maxem do pokoju i przystanęła zdenerwowana kiedy zamykał drzwi. Popatrzył na nią wyczekująco – Od czego powinnam zacząć ? – zapytała patrząc bezradnie na swoje ręce.
- Myślałem, że omówiliśmy to wczoraj.
- Tak, ale...- zatrzymała się nie wiedząc co chciała mu powiedzieć.
- Postaraj się przez to przebrnąć, dobrze ? – poprosił zmęczonym głosem.
Nabrała dużo powietrza i powoli wypuściła, spotkała jego oczy – Jesteś pewien, że chcesz to zrobić ? Zupełnie pewien ? Bo kiedy zaczniemy, nie będzie odwrotu.
Coś zamigotało w ciemnych oczach – Dzwoń, Liz.
Włączyła telefon i szybko nacisnęła numer. Słyszała sygnał i usiadła na brzegu łóżka czując, że pod spojrzeniem Maxa nie będzie mogła czuć się swobodnie. Serce zaczęło bić mocniej, kiedy usłyszała głos matki.
- Słucham ?
- Witaj, mamo – powiedziała miękko.
- Liz ? Gdzie ty, u licha się podziewasz ? Pod twoim numerem odzywała się tylko poczta głosowa!.
- Wiem, przepraszam.
- Nie rób mi tego. Gdzie byłaś ? Wiem, że nie było cię u Marii.
Liz westchnęła. Poza gniewem, słyszała także niepokój w głosie matki. Teraz kiedy sama miała dziecko doszło do niej jak bardzo lekceważyła rodziców przez ostatnie dwa lata. – Mamo, naprawdę przykro mi że martwiłaś się o mnie. Byłam z Maxem.
- Z Maxem ? – powtórzyła – Byłaś od wczoraj z Maxem Evansem ? – w jej tonie nie czuło się rosnącego gniewu. Tego Liz się nie spodziewała.
- Tak. Musieliśmy porozmawiać.
Na drugim końcu zapadła cisza – O dziecku ?– zapytała ostrożnie – Czy chcesz powiedzieć, że to Max jest ojcem ?
Powstrzymywała się żeby nie przewróć oczami. Zdawała sobie sprawę że rodzice są o tym przekonani pomimo, że tak gorliwie zaprzeczała ale fakt, że nikt jej nie wierzył zaczynało być już doprawdy nużące – Między innymi.
Matka westchnęła – Rozumiem cię że chciałaś pojechać i wiem dlaczego to robisz ale razem z ojcem martwiliśmy się.
- Wiem, wiem i przepraszam – podniosła ostrożnie oczy na Maxa, który cierpliwie stał przed nią. Podniósł brwi w niemym pytaniu i dał jej znać żeby skupiła się na konkretach – Jedziemy, um...będziemy zaraz w domu.
- Dobrze – westchnęła matka – może zadzwonię do jego rodziców ? Powinniśmy razem o tym porozmawiać.
- Jak skończę rozmowę z tobą, Max powiadomi także i swoich rodziców. Może spotkamy się wszyscy w Crashdown.
- Masz rację – Liz wyczuła, że matka za chwilę wyłączy się.
- Mamo, jest jeszcze coś...
- Co może jeszcze być, na Boga ? Tylko mi nie mów że wyszłaś za mąż. Nie masz jeszcze osiemnastu lat i wiesz, że taki ślub bez zgody rodziców jest nieważny.
Liz zamknęła oczy – Nie mamo, nie wzięliśmy ślubu – szepnęła – Wczoraj urodziłam dziecko. Masz wnuka – Słuchała tej przeciągającej się ciszy i podniosła głowę kiedy na ramieniu poczuła lekkie dotknięcie. Max podszedł bliżej i obserwował ją zaniepokojony jakby jej matka miała jej zrobić krzywdę. Pokręciła szybko głową i posłała mu krótki uśmiech – Mamo ? jesteś tam jeszcze ?
- Urodziłaś dziecko ? – matka szybko oddychała – Gdzie ? Jesteś w szpitalu ? Dlaczego nie zadzwoniłaś ? Liz, skarbie, dobrze się czujesz ? Mój Boże, przecież to za wcześnie. Musi być malutki. Leży w inkubatorze ?
Liz słuchała ze łzami w oczach tych troskliwych i pełnych obaw pytań – Czuje się dobrze. Jest śliczny.
- Jak to dobrze ? Przecież to było niecałe siedem miesięcy. Kochanie gdzie ty jesteś, w Roswell Memorial ? Zaraz przyjedziemy tam z ojcem.
- Mamo, zaczekaj. Powiedziałam, że zaraz u was będziemy. I przysięgam że dziecko ma się świetnie. Zobaczysz. Wszystko wyjaśnimy jak będziemy na miejscu.
- Zaraz tu będziesz ? Przecież dopiero urodziłaś dziecko. Wiem, że w szpitalu nie trzymają długo matek ale na pewno nie jeden dzień!
- Czuję się dobrze i jestem po badaniach – skrzyżowała automatycznie dwa palce jakby ten dziecinny nawyk mógł pomóc jej ulżyć w poczuciu winy za oszukiwanie matki – Posłuchaj, Max jeszcze musi zawiadomić rodziców. Proszę, wstrzymaj się z pytaniami. Odpowiem na wszystkie jak przyjedziemy, dobrze ? Powinniśmy być za...? zatrzymała się i popatrzyła pytająco na Maxa – Za godzinę – powtórzyła za nim.
- Godzinę ? Przecież powiedziałaś, że już jedziecie – Liz prawie zobaczyła jak matka ściąga brwi – A właściwie gdzie oboje byliście wczoraj ?
Westchnęła – Niedługo się zobaczymy. Kocham cię, mamo – nie czekając na odpowiedź , wyłączyła się. Podała Maxowi telefon i ukryła twarz w dłoniach – Boże – szepnęła.
Łóżko ugięło się obok niej – Jak samopoczucie ?
- Świetne – jęknęła – Jak ja nienawidzę ich okłamywać – szeptała.
- Popatrz na to z innej strony. Będą bliżej prawdy niż wczoraj.
Skinęła głową, położyła się na plecach i zamknęła oczy. Słuchała miękkiego sygnału wykręcanego numeru do domu Maxa. Faktycznie nacisnął trzeci przycisk. Pierwszy był do niej do domu, potem numer Marii – ale przecież on o tym nie wiedział.
- Cześć, mamo. Nie, masz rację, nie byłem dzisiaj w szkole – długa przerwa w czasie w której, jak się wydawało pani Evans karciła syna. Liz westchnęła.
- Mamo posłuchaj, przepraszam ale pozwól mi wyjaśnić – mówił miękko ale stanowczo – Byłem z Liz. Tak, Liz Parker – powtórzył lekko zawiedziony. Liz otworzyła oczy i obserwowała go. Dwoma palcami przyciskał kąciki oczu, usta miał zaciśnięte i zmarszczone brwi – Musieliśmy omówić kilka spraw – zatrzymał się i spotkał oczy Liz, z jego twarzy trudno było cokolwiek wyczytać - Tak, tak jak mówiłem. Nie okłamywałem was – westchnął i odwrócił oczy – Powiedziałem wam to, co wiedziałem od Liz. To jednak nie była prawda. To moje dziecko – ostatnie zdanie powiedział bez wahania.
Liz podniosła się nie mogąc już słuchać tego bólu w jego głosie. To ona skarżyła się że musi okłamywać rodziców, podczas gdy on zmuszony będzie robić to samo, dzisiaj, jutro. Teraz kłamał jeszcze raz , i to wszystko przez nią. Z lękiem, nie wiedząc jak zareaguje przykryła ręką jego dłoń leżącą na kapie łóżka. Spojrzał na nią szybko ale nie cofnął ręki.
- Przestań mamo. Wiem że chcesz wyjaśnień ale nie przez telefon. Możesz z tatą przyjechać do Crashdown ? Liz i ja już tam jedziemy – dodał ze smutnym uśmiechem - Nie, ona przekazywała rodzicom to samo co mnie i teraz chcemy to wyjaśnić. No i oczywiście będziecie mieli okazję zobaczyć swojego wnuka – dodał.
Max trzymał telefon trochę dalej od ucha. Słyszała głos pani Evans wylewający się ze słuchawki. Max pokręcił lekko głową – Mamo proszę, uspokój się – Tak, urodził się wczoraj, dlatego nie byłem w szkole – kilka sekund słuchał - Alexander Michael. Ponad sześć funtów. Oboje czują się dobrze – potakiwał lawinie pytań – Posłuchaj, spotkajmy się u państwa Parker, dobrze ? Nie wiem. Tylko wyjaśnij wszystko tacie. Zobaczymy się za godzinę. Tak, wiedzą że będziecie. Ja też będę. Do zobaczenia.
Wyłączył telefon i opadł do tyłu – Masz pozdrowienia od mojej mamy – powiedział sucho – Nie może się doczekać kiedy zobaczy ciebie i dziecko.
- Max, wybacz – szepnęła. Czuła potrzebę mówienia mu tego kilka razy na dzień, wkładając w to tkliwość mającą tak wiele znaczeń w ich sytuacji ale i to byłoby niewystarczające. Nie wiedziała co ma jeszcze zrobić aby był gotowy przyjąć jej przeprosiny.
- Nie obwiniaj się, przecież oni nigdy nie uwierzyli że ktoś inny, poza mną mógł wpędzić cię w ciążę – powiedział gorzko – Wierzyli w to co im mówiłem ale zawsze czułem, że oczekiwali właśnie takiej wiadomości.
- Czy to nie jest ironia losu ?
- Co ?
- Przecież ty i ja, tak naprawdę spotykaliśmy się tylko przez ...osiem tygodni ?
Wzruszył ramionami – Chyba tak. Od połowy lutego ubiegłego roku, do czasu kiedy ta diabelna Tess się pojawiła. To był chyba kwiecień. I co ?
- Wiedząc jak krótko byliśmy prawdziwą parą to czy to nie dziwne, że nikt kogo znamy nie wyobraża sobie nas z kimś innym ?
- Pewnie tak. Masz właśnie okazję się przekonać – powiedział i wstał. Ręka która spoczywała na jego dłoni, opadła.
- Co ? – zapytała niepewnie.
- Nie znają nas, jak tak myślą – rzucił jej na kolana telefon i wyszedł.
*******
Max zatrzymał jeepa na zapleczu Crashdown i wyłączył silnik. Rozpoznał czarnego SUV zaparkowanego kilka metrów dalej - Popatrz, moi rodzice nas ubiegli.
- Na to wygląda – zgodziła się. Trudno się dziwić. Z domu Michaela jechał z prędkością mniejszą od wymaganej, pomimo małego natężenia ruchu. Kiedy zdobyła się na odwagę i zapytała go o powód, stwierdził że trzyma na rękach maleńkie dziecko, samochód jest odkryty, ma niewygodne i niedostosowane siedzenia. Więcej w czasie jazdy nie rozmawiali.
- Zostań - zeskoczył, obszedł samochód i wziął od niej Zandera, żeby mogła wyjść. Nie zdążyła mu go odebrać bo chwycił z tylnego siedzenia torbę, przewiesił przez ramię i podszedł pod drzwi.
- Max, wezmę go – chciała mu pomóc.
- Myślisz że będę patrzył jak wchodzisz z nim po schodach, Liz ? Pamiętaj że jesteś po porodzie, więc nie zachowuj się jakbyś była zupełnie zdrowa.
- Masz rację, ale...tak nie powinno być. Prawda, to dopiero drugi dzień ale ja chyba jestem w lepszej kondycji niż ty.
- Poradzę sobie z jednym, małym dzieckiem. Otwórz drzwi.
Przy schodach usłyszeli podniesione głosy, wyglądało na to że rodzice rozpoczęli rozmowę bez nich.
- Nie rozumiem. Jak Liz mogła zaprzeczać że to nie jego dziecko. Przez cały czas upierała się, że zaszła w ciążę z kimś innym – słychać było głos matki Maxa.
- Ważniejsze, dlaczego tak twierdziła ?– dociekał ojciec Liz – Chłopak złamał jej serce, dlatego poprzedniego roku uciekała na Florydę, aby uwolnić się od niego. A potem nagle okazało się, że jest w ciąży ?Czy coś pominąłem ? Kiedy powrócili do siebie po takiej długiej przerwie ? I co robili ?
- Co sugerujesz ? – usłyszeli ojca Maxa.
- A to, że twój syn zrobił coś mojej córce. Że uciekała, ukrywała się a potem bała się o tym rozmawiać, nawet z własnymi rodzicami.
- O Boże – szepnęła Liz, czując łzy napływające do oczu. Wiedziała, że nie będzie łatwo ale czegoś takiego się nie spodziewała – oskarżeń i nienawistnych uwag od ludzi których kochała.
- Jeff, trochę ciszej. Filipie, nikt nie sugeruje, że Max zrobił coś złego. Nie wyciągajcie pochopnych wniosków. Dopóki nie będzie z nami dzieci nie będziemy wiedzieli co się naprawdę stało – uspokajała matka Liz.
Zauważyła jakiś ruch obok siebie. To Max przekładał małego Zandera do drugiej ręki. Dziecko się budziło, miało szeroko otwarte oczy, skrzywioną buzię. Poczuła na plecach rękę Maxa który popchnął ją delikatnie do góry. Miał taką minę jakby chciał powiedzieć, że jeżeli zaraz nie dadzą znać że już są, dziecko zrobi to za nich.
Wzięła głęboki oddech, kiwnęła głową i zaczęła wchodzić. Max szedł tuż za nią podtrzymując ją. Zatrzymała się przy wejściu i popatrzyła – na matki siedzące na kanapie, ojców stojących naprzeciwko nich jakby prowadzili jakieś interesy, niepewni wyniku.
Ostatecznie Zander sam rozwiązał kłopotliwą sytuację bo zaczął płakać. Cztery pary oczu odwróciły się na ten dźwięk.
- Och, mój Boże - słyszała szept matki.
Liz odwróciła się do Maxa, który klepał maleństwo uspokajająco. Wyciągnęła po niego ręce.
Podłożył rękę pod główkę dziecka i położył jej go na rękach. Przytuliła go do piersi i pocałowała w czoło. Chwilę nuciła cichutko i przemawiała do niego łagodnie. Potem zdenerwowana spojrzała na ojca.
- Liz, skarbie chodź tutaj i usiądź – matka zrobiła jej miejsce na kanapie – Max, ty także.
- Nie, dziękuję pani Parker, tak jest dobrze – Max skinął głową wszystkim obecnym w pokoju.
- Max, co u ciebie ? – matka patrzyła na niego niespokojnie.
- W porządku – położył torbę dziecka na podłodze. Ręce wsunął do kieszeni i stał w wejściu.
- Max, proszę – poprosiła cicho Liz. Siedziała obok pani Evans, kołysząc Zandera.
Spotkał jej błagalny wzrok, wszedł głębiej do pokoju ale nie usiadł. Miała do niego o to żal, większy niż do ojców stojących po środku pokoju i patrzących na siebie z nienawiścią.
- On jest rozkoszny - matka Liz podniosła się z kanapy i pochyliła z uśmiechem nad maleństwem.
Liz pochyliła się i pocałowała wilgotny policzek. Prawie się uspokoił ale nie chciała ryzykować oddając go którejś z babć – Dziękuję, ale dopiero się obudził i nie może jeszcze do siebie dojść.
- To zrozumiałe – matka Maxa stała po jej drugiej stronie trochę przestraszona.
Ojciec Liz podszedł bliżej i potrząsnął głową – Moja mała dziewczynka. Nie mogę w to uwierzyć.
- Ja także- ojciec Maxa patrzył na syna.
Liz przełknęła ślinę, wiedziała, że jeżeli zaraz czegoś nie zrobi to narazi Maxa na ich ataki – Zanim zaczniesz zarzucać nas pytaniami, chciałabym coś powiedzieć – powiedziała zdecydowanie patrząc na ojca. Widziała, że był zaskoczony – Słyszeliśmy waszą wcześniejszą rozmowę...
- Teraz Lizzie...- zaczął ojciec ale potrząsnęła głową.
Nie tatko, posłuchaj – wzięła głęboki oddech – Odkąd Max dowiedział się prawdy, był dla mnie prawdziwą podporą. Dłuższy czas o niczym nie wiedział. Nie powinnam była tego robić. Kłamałam. Nie z powodu tego co zrobił ale dlatego że tak było dla niego najlepiej. I...nie chciałam niszczyć mu życia - mówiła z przekonaniem – Nie byliśmy wtedy ze sobą i gdybym powiedziała mu że jestem w ciąży, zrobiłby coś nieodpowiedzialnego a na to nie mogłam pozwolić. Dlatego oszukiwałam, że był ktoś inny – po nim – i ten ktoś jest ojcem mojego dziecka. Nie powiedziałam także prawdy o dacie zajścia w ciążę – wzruszyła ramionami – Max i ja byliśmy ze sobą tylko raz, zabezpieczyliśmy się więc był przekonany, że mówię prawdę.
- Liz, jak mogłaś...
- Przestań mamo, wiem że zrobiłam źle, nie mam powodów do dumy ale stało się – odwróciła się do ojca – Dlatego nie wolno ci zrzucać wszystkiego na Maxa. On niczego nie zrobił i mnie kocha. A kłamałam ja, nie on.
- Więc rozumiem, że oboje o tym rozmawialiście ? Liz, dlaczego zmieniłaś zdanie ? – zapytał pan Evans.
- Bo już dłużej nie mogłam – powiedziała cicho patrząc na dziecko.
- Mówiłaś, że nie powiedziałaś prawdy o terminie zajścia w ciążę, dlatego dziecko jest zdrowe ? – zapytała ją matka.
Potaknęła – Jest zdrowy, no może urodził się dwa tygodnie za wcześnie.
Ojciec Liz przebiegł palcami po włosach, odwrócił się do Maxa – Jestem ci winny przeprosiny. Ja po prostu nie mogłem sobie wyobrazić....
- W porządku, panie Parker – powiedział spokojnie Max – To zrozumiałe, że niepokoił się pan o Liz. Trudno mi zrozumieć co się z nią działo przez ostatnie miesiące, ale teraz znam prawdę i to wszystko co jest z nią związane.
- Jakie macie plany teraz ? – zapytał pan Evans.
- Nie mieliśmy okazji żeby o tym porozmawiać. W tej chwili oswajam się z myślą że zostałem ojcem.
- Ojcem. Mój syn ojcem – westchnęła pani Evans i potrząsnęła głową – A ja zostałam babcią.
- Usiądźcie, może komuś zrobić kawy ? – zaproponowała matka Liz.
- Rozmawiamy bardzo ogólnie, może więc przejdziemy do bardziej szczegółowych spraw – ojciec Liz ciężko usiadł na krześle – Dwoje dzieci, z obiecującą przyszłością. Nie ma powodów aby z niej rezygnowały dlatego tylko że byli nieodpowiedzialni.
Liz poczuła gniew – Tatku, jeżeli zamierzasz robić nam wykład na temat oddania mojego dziecka do adopcji to daj sobie spokój.
- Jeff, naprawdę tak myślałeś, żeby oddać go obcym ludziom ?
- A co byś chciała ? Chodzą jeszcze do szkoły średniej. Potem studia. Jak w tej sytuacji poradzą sobie z wychowaniem dziecka ? Przecież nie potrafią nawet zadbać o siebie.
- Jeżeli zajdzie potrzeba, pomożemy im – powiedział z przekonaniem ojciec Maxa – Bez narzucania się. Przeżyliśmy szok ale to także nasz wnuk. Liz i Max rozumieją bo to mądre i pracowite dzieci, że teraz nic już nie będzie jak dawniej. Ale my znajdziemy jakiś sposób aby pomóc im w dalszej nauce.
Liz była pełna wdzięczności dla pana Evansa. Widziała takie same uczucia na twarzy Maxa który nie spodziewał się takiego poparcia ze strony ojca.
- Dziękuję, tato. – powiedział spokojnie.
- Jeff , czy to wszystkiego nie zmienia ? Przecież my także byliśmy wcześniej gotowi pomóc Liz i nie wycofujemy się z tego. Jak mogłeś sugerować, żeby oddała dziecko ? – wzięła niepewnie od Liz maleństwo – Popatrz na tę śliczną buzię.
Ojciec Liz westchnął – Doskonale, to może zajmiemy się ostatnią dobą, dobrze ? Dlaczego nie zawiadomiłaś nas że zaczęłaś rodzić ? Dlaczego dowiedzieliśmy się że urodziłaś dziecko kiedy praktycznie wracałaś już do domu ?
- Wszystko przebiegło bardzo szybko – odpowiedział Max – Wyjechaliśmy z miasta żeby omówić parę spraw i wtedy odeszły wody. Gdy jechaliśmy do szpitala, zaczęła rodzić.
- Tak szybko ? – zapytała matka Liz.
- Widocznie mu się spieszyło – zażartowała niepewnie Liz.
- Mogłaś zatelefonować jak było już po wszystkim – upierał się jej ojciec.
- Jeff ! Na pewno wtedy wypoczywała.
- Mógł zrobić to Max.
- Przestań tato. Przecież dla niego to też nowe doświadczenie. Wyobrażasz sobie żeby mógł w takim momencie dzwonić do ciebie ? – tłumaczyła mu. Patrzyła na Zandera, który kręcił się niespokojnie w ramionach matki – Ja go wezmę, dobrze ?
- Oczywiście kochanie. Boże jaki on piękny, prawie doskonały – pocałowała go w nos i oddała Liz.
Odwróciła się do matki Maxa – Na pewno chciałaby go pani potrzymać ale na razie jest...
- Nie szkodzi, Liz. Rozumiem. Mamy sporo czasu – poklepała drobną rączkę – Jestem pewna że niedługo to nadrobię.
- Nadaliście mu imię ? – zapytała nagle pani Parker.
- Tak. Alexander. Alexander, Michael Evans - szeptała cichutko, gładząc mały policzek – Zdrobniale Zander .
- Zander. Podoba mi się – powiedział pan Evans – Jest takie oryginalne.
- Alexander, po Alexie ? – zapytał ojciec.
Kiwnęła głową czując jak zalewa ja fala ciepła. Przytuliła go mocno, szukając w nim pociechy.
Ojciec westchnął – A jak z pracą ? Musimy jakoś to zaplanować.
- Dzisiaj ? Jeff, popatrz na nich – matka Liz skinęła głową na Liz i Maxa – Są wyczerpani. Liz jest po porodzie, a Max wygląda jakby nie spał od kilku dni. Dajmy im na razie spokój. Liz z dzieckiem zamieszkają w jej pokoju a Max będzie zawsze u nas mile widziany. Może przychodzić kiedy zechce. Pomyślimy również nad tym żeby Zander spędzał czas także z wami – patrzyła na panią Evans.
- Cieszymy się. Max na pewno nie chciałby żeby Liz zaczęła zaraz pracować.
- Max wkrótce ma egzaminy – wyjaśniła Liz delikatnie – Ja muszę przenieść dokumenty ze szkoły na Florydzie do szkoły w Roswell. Chcę aby mnie tam sklasyfikowali i mam nadzieje że nie będą robić trudności.
- Oczywiście, szkoła jest najważniejsza – zgodził się ojciec – ale jesteście teraz rodzicami. W tej sytuacji niektóre sprawy muszą być odłożone na drugi plan. Tak już jest.
Liz popatrzyła na Maxa ale on wyglądał jakby rozważał to co przed chwilą powiedział jej ojciec.
- Myślę że za kilka dni wszystko jakoś się poukłada – zgodził się pan Evans - Max ?
- Oczywiście – mruknął.
Mama Maxa wyciągnęła rękę i pogładziła ciemne włoski – Ma nos Maxa.
- Za to podbródek Liz – uśmiechnęła się jej matka – Będzie uparty.
- Powiedział bym raczej, że to zaleta – przyznał niechętnie ojciec – To odziedziczy po obu rodzicach.
- Powinnam go położyć – stwierdziła Liz kiedy Zander ziewnął szeroko.
- Nie mamy w co go położyć – zaniepokoiła się pani Parker.
- Mamo, przecież może spać ze mną. Mam duży pokój, zmieścimy się.
- Jeff, będziesz musiał zajrzeć jutro na strych, zostało tam parę rzeczy po Liz.
- A my nie mamy żadnego prezentu dla dziecka – stwierdziła z żalem pani Evans – Będziemy musieli coś kupić. Isabel tak się ucieszy. Dzwoniłeś do siostry ? – przypomniała sobie nagle.
- Tak, mamo. Isabel wie – odpowiedział – Na pewno wykupiła już połowę centrum handlowego.
- No dobrze, muszę już iść....- Liz wstała, czując się niezręcznie pod bacznym spojrzeniem rodziców siedzących razem na kanapie. Było jej duszno jakby zamknięto ją ciasnym pudełku.
- Pomogę ci – zaofiarował się Max, podnosząc z podłogi torbę na pieluszki. Wszedł za nią do pokoju i zamknął drzwi.
Usiadła na brzegu łóżka trzymając kurczowo przy piersi Zandera – Boże – westchnęła ciężko.
- Nie było tak źle.
- Mój ojciec prawie cię oskarżył o porwanie – mruknęła nie mogąc uwierzyć w to co słyszała.
- Był zdenerwowany, Liz. Szukał winnego.
- Przepraszam – szepnęła – Tak strasznie mi przykro, że cię w to wciągnęłam.
Max właśnie pochylał się nad dzieckiem – Może mniej mi policzy przy rachunku.
Liz spoglądała na Zandera. Miał zamknięte oczy, miarowo oddychał – Zaakceptowali go.
- Nie, zaakceptowali nas – poprawił ją.
Patrzyła na Maxa i na Zandera – Był niespokojny bo my również byliśmy – dokończyła ciepło.
- Tak – zgodził się. Rzucił wzrokiem na dziecko- Lepiej już połóż go spać bo zaczną nas szukać.
Ułożyła syna na środku łóżka – Masz jego kocyk ?
- Tak, jest tutaj – wyciągnął go z torby.
Liz opatuliła Zandera a potem przez miękki materiał głaskała go po pleckach – Dziękuję za to co dla mnie zrobiłeś – szepnęła.
- Jesteś gotowa posłuchać tej samej śpiewki ?
Kiwnęła głową. Pochyliła się, pocałowała maleństwo w główkę i wyszła za Maxem z pokoju.
********
Chwilę trwało zanim goście się pożegnali. Jeszcze dyskutowali nad pracą Liz w Crashdown, na którą się mocno upierała się, słuchali deklaracji Maxa o możliwości znalezienia przez niego dodatkowej pracy w czasie wakacji, ale resztę rozmowy prowadzili ojcowie i dotyczyła głównie imienia. W końcu Max zasugerował że powinni już pójść, odkładając resztę spraw na dalsze dni. Wszyscy się zgodzili rozumiejąc że jak na pierwszy raz to i tak wystarczy a pozwoli ostygnąć emocjom.
- Zadzwonię do ciebie – powiedział Max gdy wychodził.
- Wyśpij się – odpowiedziała.
I to było wszystko. Max odszedł z rodzicami, zostawiając ją samą. Nagle poczuła, jakby te zatrzaskujące się drzwi były drzwiami więzienia. Gdyby zamknęła oczy usłyszałaby śliski brzęk metalu prowadzący do miejsca, którym była tamta szalona noc, kiedy Kyle wyszedł z jej pokoju. Tylko że po tamtej nocy został jej Alex. Dzisiejszej nocy będzie sama.
- Dlaczego się nie położysz ? – poczuła na ramieniu rękę matki - Liz ?
- Słucham ? Dobrze – zgodziła się, wdzięczna że może pójść do swojego pokoju i nie będzie się więcej tłumaczyć. Znała rodziców i wiedziała, że mieli ochotę jeszcze podyskutować nad jej sytuacją, planować jej życie a ona nie mogłaby nawet odmówić. Chciała zostawić to na później.
- Zawołam cię na kolację. Może czegoś potrzebujesz. Pieluszek, jakiś odżywek ?
- Karmię piersią – powiedziała zmęczona – Na razie mam wszystko.
- To dobrze. Idź już kochanie.
Wróciła do swojego pokoju. Z ulgą stwierdziła, że Zander śpi spokojnie. Zapamiętała, że należy kupić dla dziecka monitor. To była jedna z ważniejszych spraw jakie należało załatwić. Miała nadzieję, że znajdzie sposób aby jak najszybciej wrócić do pracy bo przy spodziewanych wydatkach niedługo skończą się oszczędności.
Przesunęła dziecko i zwinęła się obok niego. Przyłożyła głowę do poduszki i zrozumiała jak bardzo była zmęczona. Czuła, że tylko dzięki napływowi adrenaliny potrafiła się jeszcze jakoś trzymać a teraz, w chwili spokoju miała wrażenie że się zapada w jakąś głębię i spada. A sen okrywa ją i wsysa na samo dno.
Lekkie pukanie pomogło jej wypłynąć na powierzchnię – Tak ? –zapytała cicho.
W drzwiach stanęła matka – Zobacz co zrobiłam – Weszła do pokoju niosąc duży, wiklinowy kosz, który wymościła miękkim pledem – Zanim coś kupimy możesz go używać zamiast łóżeczka – Postawiła go na niskiej komodzie. Odwróciła się i przeniosła ostrożnie dziecko. Przykryła kocykiem – Chyba lepiej, prawda ?
Liz patrzyła zaniepokojona jak zabiera go od niej a potem w koszyku leciutko głaszcze – Dziękuję. Świetny pomysł, powiedziała, kiedy matka zerknęła na nią z ciekawością domagając się uznania.
Uśmiechnęła się – Wiem, że czujesz się przytłoczona tą całą niełatwą sytuacją, Liz. Ale kochamy cię z ojcem, ciebie i Zandera. I dlatego możecie na nas liczyć.
- Wiem, mamo. I jestem wdzięczna.
Matka usiadła na krawędzi łóżka. Gładziła jej włosy i odgarniała z twarzy jak w dzieciństwie, kiedy chorowała - Moja dorosła dziewczynka sama ma już dziecko – pociągnęła nosem – Tak trudno się z tym pogodzić – nachyliła się i pocałowała ja w czoło – Wiesz, że cię kocham.
- Ja też cię kocham.
- Miłych snów.
- Dzięki.
Liz czekała kiedy wyjdzie i zamknie za sobą drzwi. Wstała, podeszła do komody, patrzyła na śpiącego syna w wymoszczonym koszu i czuła ściskanie w gardle. Był taki malutki, taki niewinny. I był jej. Podniosła go do góry razem z kocykiem i zaniosła do łóżka. Spadała w swoją otchłań na dno, z ciepłym ciałkiem przytulonym do piersi.
Cdn.
Last edited by Ela on Wed Nov 12, 2003 12:06 am, edited 3 times in total.
Czasami zwykłe opowiadanie doprowadza człowieka do łez. Czasami zwykłe zdanie sprawia, że trudno doczytać coś do końca. Może po prostu takie słowa budzą w człowieku coś tak głęboko ukrytego, coś, do czego ludzie nie przyznają się teraz zbyt często. Czasami jest to tylko współczucie, a jak bardzo znaczące jest to słowo... Tak jakby współ odczuwanie... I chyba właśnie na tym polega miłość fanów tego serialu do niektórych opowiadań, właśnie na tym wczuwaniu się w bohaterów. Przy niektórych rzeczach siedzi się jak na szpilkach...
To wejście wprost na "łono stęsknionej rodziny" musiało być koszmarne. Z jednej strony Max - chłopak świeżo po zabiciu dziewczyny, przyznaje się do dziecka, które poza genami nie jest jego (a i te geny w gruncie rzeczy też nie bardzo jego). Ale przyznaje się do tego malutkiego chłopca - i nie wierzę, że nie zapadł mu w serce. To niemożliwe. Z drugiej strony Liz - przyjmuje pomoc Maxa, choć w gruncie rzeczy jest to dla niej bardzo bolesne - Odpowiedzialna Liz musi przystać na Pomoc (z wielkiej litery, bo to naprawdę ogromna pomoc) Maxa Wielkiego.
Ech, Eluś, dziękuję ci za przepiękną część, u siebie mam na głowie nietylko rozpaczliwą kolejną część AS, problemy z kochaną rodziną ale i klasówkę, którą sobie odpuściłam, więc nareszcie mogę odetchnąć... Muchos gracias! (przy okazji każą mi chodzić na hiszpański. Obowiązkowe Zajęcia Dodatkowe. Dlaczego ja.)
To wejście wprost na "łono stęsknionej rodziny" musiało być koszmarne. Z jednej strony Max - chłopak świeżo po zabiciu dziewczyny, przyznaje się do dziecka, które poza genami nie jest jego (a i te geny w gruncie rzeczy też nie bardzo jego). Ale przyznaje się do tego malutkiego chłopca - i nie wierzę, że nie zapadł mu w serce. To niemożliwe. Z drugiej strony Liz - przyjmuje pomoc Maxa, choć w gruncie rzeczy jest to dla niej bardzo bolesne - Odpowiedzialna Liz musi przystać na Pomoc (z wielkiej litery, bo to naprawdę ogromna pomoc) Maxa Wielkiego.
Ech, Eluś, dziękuję ci za przepiękną część, u siebie mam na głowie nietylko rozpaczliwą kolejną część AS, problemy z kochaną rodziną ale i klasówkę, którą sobie odpuściłam, więc nareszcie mogę odetchnąć... Muchos gracias! (przy okazji każą mi chodzić na hiszpański. Obowiązkowe Zajęcia Dodatkowe. Dlaczego ja.)
Nan, teoretycznie zgodzę się z tobą, ze w chwili gdy zagrożone byłoby bezpośrednio życie Liz, Max byłby zdolny do drastycznych posunieć. Był gotów zabić Lanę, myśląc że to "Zły kosmita" ale nie widzę go w roli mordecy Tess. Zbyt dobrze pamiętam epi "4AAAB", kiedy jako jedyny Obcy był skłonny jej WYBACZYĆ, nawet pomóc...choć myślę, ze częściowo powodował nim wstyd, palący wstyd, wspomnienie własnego upadku i tego, ze wówczas znależli się ludzie którzy wyciągnęli do niego rękę...wybaczyli...zapomnieli. Bo choć jego grzechy były mniejsze niz zbrodnie Tess, to jednak...
A co do Tess...była czym była, ale mimo wszystko nie wierze, by była zdolna zabić maleńkie dziecko...czy ktoś o takim wyglądzie byłby do tego zdolny?
Wracając do Maxa i jego zachowań pod koniec sezonu 2...czytałam gdzieś o spoilerach dotyczących zakonczenia sezonu 2( tak jak słynne spoilery dotyczące Graduation), wdg. których postępowanie Maxa, jego agresywność, nieczułość i noc spędzona z Tess, miały być wynikiem mind- rapu...że w noc swojej śmierci roztrzęsiony Alex przyszedł do domu Maxa, płacząc i prosząc go o pomoc, opowiadając mu historię o Tess, Lanie, Szwecji i Las Crusas...i kiedy Maxowi wreszcie udało się go uspokoić i obiecać, ze wszystko będzie dobrze( on jest w tym świetny )i że mu pomoże- miała zjawić się Tess i...resztę mozecie sobie wyobrazić...
Tak więc nikt nie przejmował się szerzej cyrkami ktore urządzał Max i wszyscy doznali lekkiego wstrząsu, kiedy okazało się, ze nie ma żadnego mind- rapu jednak dużo osób nawet teraz uważa, ze mieli to w planach, tylko w ostatniej chwili zrezygnowali/zapomnieli /nie mieli czasu. I ja się z tym zdadzam- tak miało być na 100%- sezon składał się z 21 odcinków, jeden stracili, nie zdażyli tego upchnąć, co to dla nich za różnica i nie chodzi nawet o "Św. Maxa wiecznego meczennika", ale wystarczyło przyjrzec się grze aktora- jego spojrzenie w scenie gdy "szantazował" Isabel na szkolnym korytarzu, w oschłej rozmowie z Liz w "BIY"...wyglądał jak w transie...a juz po chwili sprawial wrażenie osoby, ktora nie ma pojęcia co sie stało...podobnie jak wtedy gdy chwycił Liz za ramię w "ITLITB"- pamietacie jego oczy, gdy zauwazył ze ściska jej rękę? Albo w obserwatorium, kiedy stwierdził, ze nic juz nie rozumie, ze chce się obudzić...Mogłabym tak wyliczać i wyliczać...
Trochę głupio im to wyszło...
A co do Tess...była czym była, ale mimo wszystko nie wierze, by była zdolna zabić maleńkie dziecko...czy ktoś o takim wyglądzie byłby do tego zdolny?
Wracając do Maxa i jego zachowań pod koniec sezonu 2...czytałam gdzieś o spoilerach dotyczących zakonczenia sezonu 2( tak jak słynne spoilery dotyczące Graduation), wdg. których postępowanie Maxa, jego agresywność, nieczułość i noc spędzona z Tess, miały być wynikiem mind- rapu...że w noc swojej śmierci roztrzęsiony Alex przyszedł do domu Maxa, płacząc i prosząc go o pomoc, opowiadając mu historię o Tess, Lanie, Szwecji i Las Crusas...i kiedy Maxowi wreszcie udało się go uspokoić i obiecać, ze wszystko będzie dobrze( on jest w tym świetny )i że mu pomoże- miała zjawić się Tess i...resztę mozecie sobie wyobrazić...
Tak więc nikt nie przejmował się szerzej cyrkami ktore urządzał Max i wszyscy doznali lekkiego wstrząsu, kiedy okazało się, ze nie ma żadnego mind- rapu jednak dużo osób nawet teraz uważa, ze mieli to w planach, tylko w ostatniej chwili zrezygnowali/zapomnieli /nie mieli czasu. I ja się z tym zdadzam- tak miało być na 100%- sezon składał się z 21 odcinków, jeden stracili, nie zdażyli tego upchnąć, co to dla nich za różnica i nie chodzi nawet o "Św. Maxa wiecznego meczennika", ale wystarczyło przyjrzec się grze aktora- jego spojrzenie w scenie gdy "szantazował" Isabel na szkolnym korytarzu, w oschłej rozmowie z Liz w "BIY"...wyglądał jak w transie...a juz po chwili sprawial wrażenie osoby, ktora nie ma pojęcia co sie stało...podobnie jak wtedy gdy chwycił Liz za ramię w "ITLITB"- pamietacie jego oczy, gdy zauwazył ze ściska jej rękę? Albo w obserwatorium, kiedy stwierdził, ze nic juz nie rozumie, ze chce się obudzić...Mogłabym tak wyliczać i wyliczać...
Trochę głupio im to wyszło...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Lizziett!!! Po pierwze, jak tylko zaczęłaś wyliczać... stanęła mi w oczkach ta scena z "ITLITB" na tym korytarzu... Wściekły Max i w chwilę później jakby przerażony, że w ogóle ośmielił się być... nie, inaczej, że ośmielił się nie zawsze być całkiem spokojny i opanowany. Można by się w ogóle doszukiwać w jego zachowaniu tego momentu, od którego "zaczęło iść źle", i z Liz, i z siostrą, i w ogóle wszystko zaczęło się sypać i okazało się, że bycie królem na obcej planecie wcale nie jest takie miłe.
A co do Tess to zauważmy, że jednak gdy Max wchodził do wozu by uzdrowić Alexa (widać nie można ożywić całkowitego nieboszczka, wbrew rozmaitym przesłankom ) to Tess była chyba nawet bardziej zdenerwowana niż Liz i Maria (Maria była bardziej pokazowa, ale dla mnie Tess nie mogła być skończoną świnią, więc w sumie przeżywała to najbardziej). Kiedyś to rozważaliśmy z Kwiatem_w. W serialu pewnie nie była by zdolna do zabicia Liz, a tym bardziej dziecka (Alexa pomijam, on miał "aderężony" mózg. Bardzo mi przykro, ale tego nie kwestionuję ) a w opowiadaniu mimo wszystko chyba mogła to zrobić... W większości dzieł (szczególnie tych specyficznych dla Dreamersów ) autorzy robią z niej potwora, słusznie dla akcji, ale niekoniecznie dla wielbicieli (no dobrze, sympatyków) Tess...
A co do Tess to zauważmy, że jednak gdy Max wchodził do wozu by uzdrowić Alexa (widać nie można ożywić całkowitego nieboszczka, wbrew rozmaitym przesłankom ) to Tess była chyba nawet bardziej zdenerwowana niż Liz i Maria (Maria była bardziej pokazowa, ale dla mnie Tess nie mogła być skończoną świnią, więc w sumie przeżywała to najbardziej). Kiedyś to rozważaliśmy z Kwiatem_w. W serialu pewnie nie była by zdolna do zabicia Liz, a tym bardziej dziecka (Alexa pomijam, on miał "aderężony" mózg. Bardzo mi przykro, ale tego nie kwestionuję ) a w opowiadaniu mimo wszystko chyba mogła to zrobić... W większości dzieł (szczególnie tych specyficznych dla Dreamersów ) autorzy robią z niej potwora, słusznie dla akcji, ale niekoniecznie dla wielbicieli (no dobrze, sympatyków) Tess...
Kochani, czym dla Maxa była pomoc Liz w jej i jego skomplikowanej sytuacji zobaczymy w odc. 23. Jestem w trakcie tej części i dopiero Emily otwiera nam oczy na ogrom tragedii z jaką zmierzył się ten chłopak. Niezły materiał dla psychoanalityków. A dla mnie znowu jedna z najlepszych części.
Lizziett, śliczny fanart tej (zdziry ,-królowej - jaka jest naprawdę w 23 cz.). Mam prośbę, napisz czasem, jak pamiętasz jakies ciekawostki i spostrzeżenia fanów dot. poszczególnych odc. z forum Emily
Buziaki
Lizziett, śliczny fanart tej (zdziry ,-królowej - jaka jest naprawdę w 23 cz.). Mam prośbę, napisz czasem, jak pamiętasz jakies ciekawostki i spostrzeżenia fanów dot. poszczególnych odc. z forum Emily
Buziaki
Jakiś czas temu Emily opublikowała częsci 31 i 32. Jakim cudem je przegapiłam? To chyba z wrażenia po tłumaczeniu. Elu, jesteś WIELKA!!!!!
Elu, jesteś WIELKA!!!!!Jeszcze drżą mi ręce...
Wierz mi, Elu, znakomicie ci sie to udało. Pozazdrościć talentu. Tak! Talentu! Aby przetłumaczyć tak pięknie, jak ty to uczyniłaś, trzeba mieć w sobie tę iskrę...Chciałabym tak bardzo oddać to najlepiej jak potrafię, tak jak czuje to Max, Liz i Emily, która pokazała w tej części całą złożoność jego duszy i przyczyny zranienia.
Elu, popieram Hotaru w caaałej rozciągłości
Nan...Tess w opowiadaniach Dreamer potrafi być naprawde ...potworna chyba nikt pod tym względem nie przebije Majesty i jej "To hell and back"...obowiązkowy jest rownież Max w charakterze zhańbionego śpiącego królewicza
Nigdy ani nie kochałam ani nie nienawidziłam Tess...nie była potworem i osobą wyzutą z ludzkich odruchów, jak tego chcą niektórzy, ale nie robiłabym też z niej bezradnej ofiary wyrachowanego Nasedo. Hank był wiecznie pijanym gnojkiem, a jednak Michael nie wyrósł na chlejącego, cwierćmózgiego drania Nie brakowało mu sumienia, skrupułów, poczucia odpowiedzialności. I na litość- myslałam ze sie nie pozbieram z podłogi, gdy na RF jakaś wielbicielka Tess zaczęła zawodzic nad ogromem miłości Tess do Maxa, tak wielkiej, ze oddałam mu swoje dziewictwo co mu oddała?! Przepraszam bardzo, ale za zadne pieniadze nie kupuje Tess- dziewicy ( podobnie jak Isabel dziewicy ) - i nie ma to nic wspólnego z niechęcia do tej dziewczyny.
I fakt- dotąd mnie zastanawia, o czym myslała Tess, gdy Max próbował uzdrowić Alexa w CYN...
Elu, masz nawet dwie ilustracje
Nan...Tess w opowiadaniach Dreamer potrafi być naprawde ...potworna chyba nikt pod tym względem nie przebije Majesty i jej "To hell and back"...obowiązkowy jest rownież Max w charakterze zhańbionego śpiącego królewicza
Nigdy ani nie kochałam ani nie nienawidziłam Tess...nie była potworem i osobą wyzutą z ludzkich odruchów, jak tego chcą niektórzy, ale nie robiłabym też z niej bezradnej ofiary wyrachowanego Nasedo. Hank był wiecznie pijanym gnojkiem, a jednak Michael nie wyrósł na chlejącego, cwierćmózgiego drania Nie brakowało mu sumienia, skrupułów, poczucia odpowiedzialności. I na litość- myslałam ze sie nie pozbieram z podłogi, gdy na RF jakaś wielbicielka Tess zaczęła zawodzic nad ogromem miłości Tess do Maxa, tak wielkiej, ze oddałam mu swoje dziewictwo co mu oddała?! Przepraszam bardzo, ale za zadne pieniadze nie kupuje Tess- dziewicy ( podobnie jak Isabel dziewicy ) - i nie ma to nic wspólnego z niechęcia do tej dziewczyny.
I fakt- dotąd mnie zastanawia, o czym myslała Tess, gdy Max próbował uzdrowić Alexa w CYN...
Elu, masz nawet dwie ilustracje
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 7 guests