T: Objawienie-Revelations [by EmilyluvsRoswell]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri Oct 31, 2003 7:50 pm

Dzięki Kotek :P
Mnie także to zastanawiało. W Pilgrim Souls cudowny zawód wybrała sobie Maria, idealny dla niej - znwczyni zapachów, smaków i pięknych kamieni. Liz była tam pisarką, w Antariańskim Niebie za to prowadziła galerię sztuki. To chyba bardziej do niej pasowało niż biologia. Zawody artystyczne dawały jej możliwość odreagowania tego co czuła i za kim tęskniła. Michael w AS był malarzem w - tu zaskoczył mnie najbardziej, przelewał na płótno samotność i uczucie? Może...Oczywiście Max nie mógłby mieć innego zawodu jak lekarz, uzdrowiciel z tą jego wrażliwością... :D

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Sat Nov 01, 2003 11:24 pm

Przedział czasowy pomiedzy 18 a 31 odcinkiem... Hm, przez kilka odcinków jest jeden tydzień, a potem jest nieco większy przeskok czasowy (co wcale nie oznacza, że akcja ruszyła do przodu...).

Jako zawód dla Maxa na przyszłość proponuję prezydenturę USA. No wiem, ze musi sie urodzic w Stanach, by byż prezydentem, ale w gruncie rzeczy świadectwo urodzenia wystawili im na Stany...
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Nov 02, 2003 6:33 pm

Przesyłam następną część. Wywołała u mnie tkliwe uczucia. Patrzyłam na Liz oczmi Maxa, a właściwie jego sercem. Nie można oprzeć się emocjom. :P

OBJAWIENIA część 18



Obudziła się bardziej przytomna niż poprzednio. Jednak z jaśniejszymi myślami przypłynęły myśli i pytania, z których najgorętszym życzeniem to wziąć na ręce dziecko. Podniosła się ostrożnie i mile zaskoczona stwierdziła, że leży na miękkich, czystych, bawełnianych prześcieradłach, że ktoś przebrał ją, a czyste ubranie wisiało na drzwiach garderoby. Miała na sobie jedwabną, czerwoną górę od pidżamy zapiętą do dołu na guziki. Pomyślała, że to własność Isabel o czym świadczyły za długie rękawy, kończące się poza dłońmi, które zmuszona była podwinąć. I że wszystko odbyło się podczas snu, bez potrzeby odwożenia jej do domu.

Spróbowała wstać ale zaraz zorientowała się jak bardzo jest jeszcze słaba. Zmylił ją brak bólu. Stanęła na miękkich, uginających się nogach, które nie były w stanie unieść ciężaru. Z cichym okrzykiem usiadła na łóżku. Ale to wystarczyło aby usłyszano ją w drugim pokoju. Drzwi sypialni otworzyły się gwałtownie i ukazała się w nich twarz zaniepokojonej Marii.

- Już wstałaś ! Poczekaj, gdzie chcesz iść ? Wracaj do łóżka – upominała ją.

- Maria... - poprosiła cicho Liz.

Przyjaciółka zrozumiała od razu – Zaraz wracam.

Oparła się o poduszki, które wcześniej nieporadnie strzepnęła. Zdenerwowana i podekscytowana, z bijącym sercem patrzyła na drzwi.

Chwilę później Maria pojawiła się z niewielkim zawiniątkiem na rękach – Oboje jesteście wymęczeni - szepnęła – spał prawie tak długo jak ty - Podeszła do łóżka i ostrożnie położyła dziecko na kolanach Liz.

Westchnęła i wstrzymała oddech. Instynktownie objęła śpiące maleństwo i przytuliła je do siebie. Zawinięty był w miękki kocyk, z rączką podwiniętą pod bródką, na której widać było biały mankiecik koszulki. Rozchyliła kocyk i zobaczyła maleńkie śpioszki z niebieskimi balonikami z przodu.

- Isabel podrzuciła kilka rzeczy - wyjaśniła Maria w odpowiedzi na pytający wzrok – jak tylko upewniliśmy że nic ci już nie grozi.

- Kilka rzeczy ? – spojrzała na nią pytająco Liz.

- No dobrze, jak na warunki Isabel. W każdym razie masz zapas na cały tydzień, gdybyś nie miała ochoty iść do sklepu.

Liz skinęła głową i wpatrywała się w drobniutką osóbkę leżącą w jej ramionach. Miał ciemne jedwabiste włoski i zaróżowione od snu policzki. Przesuwała palcem od nasady noska przez doskonałe usta aż do małego podbródka rozkoszując się delikatnością i miękkością skóry. Zmarszczył nagle brwi, poruszył się jakby go połaskotała.

- Jest taki słodki – mruczała Liz – Aż trudno mi uwierzyć, że jest prawdziwy. I mój.

- Wiem – zgodziła się Maria – Ja też gapię się na niego od kilku godzin. Nawet złapałam na tym Michaela, chociaż kiedy się zorientował udał, że nie patrzy.

Liz uśmiechała się do synka – To ty jesteś ten mały chłopczyk który sprawił mi tyle kłopotu, tak ?

Jakby w odpowiedzi, powoli – bo powieki mu opadały ze znużenia, otworzył ciemnobrązowe oczy i spoglądał na nią. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana a on mrugnął do niej raz i dwa długimi rzęsami, które ocierały się o policzki. A potem ziewnął, różowe wargi ułożyły się w śliczne O, zamknął oczy i zapadł ponownie w spokojny sen.

- Myślisz, że powinnam go nakarmić ? – pytała zaniepokojona – Nie jest głodny ? – popatrzyła na zegar. Było dobrze po dziewiątej wieczorem.

- Pozwól mu pospać – powiedziała Maria – Przez cały dzień był bardzo zajęty. Urodzić się nie jest większą frajdą jak urodzić. Da znać kiedy będzie głodny.

- To jest właśnie...

- Liz wszystko z nim w porządku – przekonywała ją łagodnie Maria – Max go zbadał. Jest zupełnie zdrowy.

- Nie jest za malutki ? Wydaje się taki...ulotny.

- Według Michaela waży ponad sześć funtów.

- Według Michaela ? – Liz popatrzyła na nią.

Maria przewróciła oczami – Porównał go wagą pięciofuntowej torby mąki w swojej szafce kuchennej.

- Wybacz pytanie – uśmiechnęła się Liz i wróciła wzrokiem do dziecka – Więc, gdzie są wszyscy ? I co się stało, kiedy straciłam przytomność ? – Tak bezpiecznie było zapytać, trzymając teraz to cudo w ramionach.

Maria usiadła na krawędzi łóżka i westchnęła – Więc...Max prawie mdlał nad tobą, podczas tych gorączkowych momentów.

- Tak, coś pamiętam. Obudziłam się wcześniej i znalazłam go obok siebie. Jak on się czuje ? – zapytała ostrożnie.

- Fizycznie, dobrze.

Maria ucichła a Liz popatrzyła na nią stanowczo – Ale... ?

- Liz, czego ode mnie oczekujesz ? Wiesz, że musiał połączyć się z tobą, kiedy cię leczył.

- Co zobaczył ? – nie wiedziała czy czuje ulgę, że otrzymał od niej wizje czy odczuwa lęk na myśl, ile i co zobaczył.

- Uczciwie ? Kiedy się obudził, nie bardzo miał ochotę o tym rozmawiać. Powiem ci tylko, wie już że dziecko jest jego, przynajmniej genetycznie. I zna resztę prawdy o Tess.

Liz zmarszczyła brwi i celowo skupiła się na drugiej części odpowiedzi – Resztę prawdy ? O co chodzi ?

- Max i Michael poszli do jaskini żeby sprawdzić Księgę Przeznaczenia. To dlatego ulotnili się ze szkoły. Kiedy porównali symbole z tekstem tak doskonale przetłumaczonym przez Alexa, utwierdzili się w przekonaniu że to jest właśnie materiał źródłowy. Tylko cztery osoby mają wstęp do jaskini – powiedziała Maria znacząco.

- ..i zorientowali się, że ponieważ żaden z nich nie zabrał książki a nieprawdopodobne było żeby to zrobiła Isabel....zostaje Tess – powiedziała z drżeniem Liz. Dziecko poruszyło się i cicho zakwiliło. Cii...- kołysała go łagodnie aż ucichł. Pochyliła się i przesunęła ustami po aksamitnym czole.

- Najpierw myśleli, że Tess z kimś współpracowała – ciągnęła Maria – a ona sama w jakiś sposób motała umysł Alexa i zmuszała do tłumaczenia. Ale nigdy nie przypuszczali że mogła go zabić – przez chwilę obserwowała Liz aż ta popatrzyła w górę – Ale ty pewnie nie chcesz rozmawiać o tym teraz ?

- Nie. Ale chcę wiedzieć – westchnęła Liz..

Maria przytaknęła - Michael i ja powiadomiliśmy Isabel, podczas gdy Max jeszcze o niczym nie wiedział. Miałaś w torbie tłumaczenie, więc przeczytaliśmy wszystko dokładnie. A kiedy Max wstał to...- wzruszyła ramionami – chciał zaraz pójść do Tess..

- Maria – powiedziała Liz bezdźwięcznie - Gdzie on jest ? Powiedz, wyjaśnili mu wszystko ?

- Tak, ale bardzo krótko i ogólnie. Był naprawdę rozgniewany.

Liz zastanawiała się jak wiele gniewu Maxa jest wymierzone w nią ale przecież na to nie zasłużyła. Sama także była zła o wiele spraw. Mała pociecha, że starała się zebrać o wszystkim jak najdokładniejsze informacje.

- Co się stało potem ? – popatrzyła na drzwi – Czy Max ...?

- Nie, nie ma go tutaj – powiedziała łagodnie Maria – Powiedział, że musi wszystko przemyśleć. Ale wróci – dodała szybko - Za jakąś godzinę. Pojechał z Isabel odstawić samochód matki.

- Jesteś pewna, że nie będzie szukać Tess ? – zapytała Liz, mocniej przytulając synka.

- Isabel mu na to nie pozwoli – uspokoiła ją Maria – Obiecała nam, że będzie na niego uważać.

- A co z Michaelem ?

- Och, jeszcze tutaj jest – powiedziała, uśmiechając się przekornie.

- Co cię tak śmieszy ?

- No dobrze, Max nakazał mu aby pilnował ciebie i dziecka. I cytuję dokładnie jego słowa „... jeżeli coś się stanie Liz albo dziecku, wysadzę cię na orbitę bez możliwości skorzystania z Granilithu”.

- O Boże. I jak zareagował Michael ?

- Powiedział, że odkąd wróciłaś do domu, bardziej nad tobą czuwał niż robił to Max – powiedziała nieśmiało Maria – widocznie Michael czuł potrzebę chronienia cię. Przecież on nigdy nie wierzył że Max nie jest ojcem. Wyobrażał sobie, że to rodzaj jakiegoś biologicznego, sztucznego zapłodnienia.

- Nakaz – Liz zamyślona patrzyła na drzwi – Myślisz, że zastępca Maxa ma obowiązek chronić jego dzieci ?

- Nie jakieś dzieci. Liz, nie przyszło ci do głowy że to dziecko, jest spadkobiercą Maxa ? - kiedy Liz odwróciła się do niej gwałtownie, oczy Marii otworzyły się szeroko - Nie zastanawiałaś się nad tym, naprawdę ?

- Wiesz, że zajmowało mnie co innego niż myślenie o nim w kontekście – mój. I niczego od niego nie oczekiwałam, bo to nie byłoby w porządku wobec niego. I oczywiście zapomniałam o tej całej królewskiej otoczce – jęknęła. Opadła głową na poduszkę i zamknęła oczy – Maria, to jakieś kompletne wariactwo.

- To coś więcej niż wariactwo, Liz. Zaczyna się robić niebezpieczne. Przyjście na świat jego dziecka jest końcem nadziei Tess na zostanie królową. – skomentowała cicho.

Liz otworzyła oczy i popatrzyła w stronę wejścia – Cześć Michael – powiedziała serdecznie – dzięki za możliwość skorzystania z twojego łóżka.

Kręcił się niespokojnie i patrzył w podłogę – To dobrze. Lepiej tutaj niż na tylnym siedzeniu Jetty. To jakaś poufna rozmowa ?

- Nie całkiem – uśmiechnęła się – ale jestem ci wdzięczna.

- Jak się czujesz ? – zapytał wchodząc niepewnie do pokoju.

- Zmęczona, a tak poza tym dobrze – popatrzyła na maleństwo – Ale było warto – powiedziała z drżeniem w głosie.

- Tak. Powiedziałbym, że wykonałaś całkiem przyzwoitą robotę. Zważywszy na okoliczności.

Liz podniosła brwi – No właśnie, co wiesz na temat okoliczności ?

- Do diabła, niewiele ale myślę że o tym, ty i Max powinniście sami porozmawiać – przyznał, chociaż Liz sądziła z jego skąpego tonu głosu, że coś jeszcze sugerował – Ja mam za zadanie zapewnić ci bezpieczeństwo.

- Rzeczywiście myślisz, że Tess jest niebezpieczna ? – zapytała Maria – To znaczy, wiem że jest zagrożeniem. Ale jak dotąd jest przekonana, że to dziecko Kyla.

- Tak myślała kiedy Liz była w ciąży – odpowiedział Michael – Tess wierzy że Max nie jest ojcem, bo on sam w to wierzy, i jest go pewna, zwłaszcza że Liz ma kłopoty. Ale teraz to dziecko jest za bardzo podobne do Maxa – przestrzegł.

Liz zmarszczyła nos, przyglądnęła się małej buzi i przytuliła go- Tak myślisz ?

- Zbyt wcześnie żeby o tym mówić – powiedziała stanowczo Maria – Wykluczając brązowe oczy. Ty też masz brązowe oczy. Chyba że, jak wcześniej myślałam dzieci rodzą się z niebieskimi oczami ?

- W większości – zapewniła ją Liz – ale kiedy rosną zmieniają kolor.

- Widzisz ? – stwierdził Michael – mówiłem, że on jest inny.

- Michael, dzieci rodzą się z brązowymi oczami – uśmiechnęła się ciepło Liz – To nie jest dowód ich pozaziemskiego pochodzenia, prawda ?

Jak gdyby w odpowiedzi, maleństwo otworzyło oczy i przyglądało się jej. Wydawał się mniej śpiący a jego intensywny wzrok przypominał jej sposób w jaki robił to Max, kiedy czasem ją obserwował. Westchnęła. Pewnie Michael ma rację.

- Hej malutki – zniżyła głos – Dobrze spałeś ?

- On potrzebuje imienia, Liz – zachichotała Maria - „Malutki” nie bardzo do niego pasuje.

Dziecko zaczęło rozglądać się i cichutko sapać – Nie tylko tego potrzebuje – Liz była rozbawiona – Ktoś tu jest głodny.

- A ty się martwiłaś – przypomniała jej Maria. Wstała i klepnęła Michaela po ręce – Chodź Gwiezdny Chłopcze – Zostawmy ich bo potrzebują bliższego kontaktu.

- Eee, racja – zgodził się – Świetnie. Hej Liz, nie masz czasem ochoty czegoś zjeść ? – rzucił, zanim Maria wyprowadziła go za drzwi.

- Faktycznie, umieram z głodu – powiedziała, zdając sobie dopiero teraz sprawę, jak bardzo.

- W porządku. Zaraz coś przygotujemy. Um,...daj znać, kiedy dopełnisz ten święty obowiązek – kończył wchodząc do drugiego pokoju.

Maria posłała jej szeroki uśmiech i przewróciła oczami – Krzycz, gdybyś czegoś potrzebowała.

- Dzięki.

Drzwi się zamknęły. Szybko rozpięła guziki koszuli, dziękując w myślach Isabel że właśnie taką część garderoby dla niej wybrała. Odsunęła jedną stronę materiału na bok, ujęła pierś i przysunęła do niej dziecko mając nadzieję że resztę podpowie instynkt. Wiedziała, że nie wszystkie kobiety od razu mają pokarm i odczuła lęk na myśl, że nie będzie mogła nakarmić swojego syna. Czuła, że piersi ma pełniejsze, cięższe niż normalnie ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.

Nie musiała się niepokoić. Małe usteczka objęły mocno brodawkę i po kilku rozpaczliwych próbach zaczął ssać. Na maleńkiej buzi pojawił błogi wyraz. Obserwował ją ciemnobrązowymi oczami, kiedy wargi rytmicznie pracowały.
Liz poczuła głęboko w sobie jakieś pierwotne uczucie zadowolenia. Gładziła aksamitny policzek, przesuwała palcami po pulchnym ciałku podziwiając tę doskonałość natury. Miłość do niego wypłynęła z najgłębszego wnętrza jej serca tak mocno że, aż bolało. Mogłaby dla niego zrobić wszystko. A nawet więcej.

Ponownie zaczął morzyć go sen a oczka uciekać. Ruch ust zwalniał się stopniowo, aż zupełnie ustał. Liz odsunęła go delikatnie, wyjęła z pudełka chusteczkę i przetarła pierś. Następną osuszyła buzię dziecka. Spał mocno z rozchylonymi wargami, miał ciepły oddech i pachniał mlekiem.

Przesunęła się pomału na brzeg łóżka i położyła go na środku materaca, mocniej otulając kocykiem. Musiało mu się odbić a ona potrzebowała do tego jakiejś ściereczki. Zapięła dokładnie koszulę i ostrożnie stanęła na nogi przytrzymując się szafki. Tym razem była silniejsza. Stanęła pewnie, wdzięczna że może już chodzić bez kłopotu. Wdzięczna również dlatego, bo tu było tak bezpiecznie.

Otworzyła drzwi sypialni i wysunęła głowę do drugiego pokoju – Maria ?

- Hej, wracaj do łóżka – Maria wybiegła z małej kuchenki. Miała na sobie fartuch przewiązany w pasie dwa razy – Czego potrzebujesz ?

Liz patrzyła na kilka toreb leżących na podłodze. Jasne, to dostawa Isabel – Um...potrzebuję czegoś... bo musi mu się odbić...

Maria chwilę przetrząsała torby i wyciągnęła paczkę bawełnianych pieluszek. Podała Liz – Masz. Jak mu poszło ?

- Och, chyba dobrze. Ale teraz znowu zasnął.

- Czy to czasem nie jest ulubiona zabawa niemowląt ?

Liz uśmiechnęła się - Myślę, że tak.

Wróciła do sypialni, usiadła na krawędzi tapczanu i zanim podniosła synka, rozłożyła na ramieniu tetrową pieluszkę. Gaworzył spokojnie przez sen kiedy próbowała ułożyć go na sobie pionowo. Zwinął się, podkulił nóżki pod siebie, przytulił a ona głaskała i poklepywała go po pleckach. Był ciepły jak maleńki piecyk. Oparła się dla równowagi i trzymała go czule w objęciach.

Po kilka minutach, odezwało się miękkie beknięcie a za chwilę drugie trochę głośniejsze. Kiedy wycierała mu buzię uśmiechał się i sapał a w końcu utknął nosem w jej dłoni. I przy tym wszystkim spał zdrowo, z mocno zamkniętymi oczami. Co z noworodkami robi sen ? – dziwiła się.

Z drugiego pokoju doleciał do niej cudowny zapach i żołądek Liz zaburczał w odpowiedzi. Chciała aby maluch spał spokojnie więc na rozłożonej na łóżku pieluszce ułożyła go na brzuszku. Podciągnął jedną rączkę pod brodę i podkulił nóżki. Liz pochyliła się i ucałowała go.

- Śpij spokojnie, mały książę – szepnęła – Kocham cię.

********

Michael przyrządził makaron z sosem – wystarczająco dużo aby nakarmić ich troje i jeszcze zostało – przyprawił sałatę i podał chleb czosnkowy. Liz zostawiła drzwi sypialni uchylone, aby mogła słyszeć dziecko i zwinęła się na kanapie. Jak poruszała się pomału czuła się świetnie, ale była jeszcze trochę słaba. Na pewno za dzień lub dwa odzyska siły.

Maria przysunęła bliżej ławę i postawiła przed nią kolację - Dzięki – Nabrała trochę spagetti i wsunęła do ust. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz jadła. W południe ? W każdym razie dosyć dawno.

Maria usiadła obok niej, a Michael postawił sobie krzesło naprzeciwko nich. Przez kilka minut jedli w ciszy. Początkowo nie przeszkadzała jej bo nadsłuchiwała co się dzieje w drugim pokoju. W miarę upływu czasu zrozumiała, że nie rozmawiali bo tak naprawdę nie wiedzieli o czym. Na pewno Michael miał tysiące pytań ale będzie milczał do czasu jej rozmowy z Maxem. Maria, na którą w tych sprawach zawsze można było liczyć, zajęta była mocno jedzeniem. Tylko ukradkiem rzucała wzrokiem w kierunku Liz.

Pomyślała, że mogłaby coś powiedzieć ale tak naprawdę była zbyt zmęczona. Na nieszczęście cisza obudziła jej własne, niewesołe myśli. Zajęta przy dziecku trochę o tym zapomniała a teraz wróciły nagle i gwałtownie jak tropikalna burza. Co miała powiedzieć rodzicom ? Jak wytłumaczyć gdy pojawi się z dzieckiem ? Dlaczego nie rodziła w szpitalu ? I najważniejsze, jak mogła tak długo czekać z powiadomieniem ich o tym ? A co z dzieckiem ? Czy mogła pozwolić żeby zbadał je lekarz ? Co z jego wagą ? Był dużo bardziej rozwinięty niż siedmiomiesięczny wcześniak. To wszystko potrzebuje rozsądnego wyjaśnienia. Może teraz okazać się że dziecko jest górą lodową o którą rozbiją się wszystkie tajemnice. Tess. Max. Ogrom tych spraw zaczął ją przygniatać.

Nagle straciła ochotę na jedzenie. Patrzyła na talerz, przewracała makaron z miejsca na miejsce i zastanawiała się gdzie jest Max.

- Liz ? – zaniepokoiła się Maria.

Popatrzyła w górę i uśmiechnęła się słabo – Jestem. Trochę się zmęczyłam.

- Max mówił, że straciłaś dużo krwi.- powiedział Michael – W tym jednym nie może zaradzić. Nie martw się. Lepiej jedz – pokazał głową na jej talerz – Nabierzesz sił.

Przytaknęła i zmusiła się do jedzenia. Michael miał rację. Musiała bardziej o siebie dbać. Była przecież matką i dziecko jej potrzebowało. Maria i Michael wymienili spojrzenia, ale Liz nie odezwała się. To najlepsze co mogła zrobić.

Skończyli kolację, Maria z Michaelem poszli do kuchni posprzątać a Liz zajrzała do dziecka. Zmieniła mu pieluszkę, - miły prezent praktycznej troski Isabel i otuliła go dokładniej kocykiem. Cały czas spał spokojnie a jego słodki wygląd napełniał miłością jej serce.

- Jak myślisz, długo tak potrwa ? Nie mogę uwierzyć, że jest taki cichutki.

- Lepiej się do tego nie przyzwyczajaj – ostrzegła ją Maria – Na pewno nie raz da ci w nocy w kość, wcześniej niż sobie wyobrażasz.

Liz przyznała jej rację ale teraz nie chciała o tym myśleć. Nawet gdyby w połowie nie był tak grzeczny jak dzisiaj, to byłoby i tak dobrze. Usiadła na kanapie, podwinęła nogi i głęboko ziewnęła. Miała ogromną ochotę wśliznąć się do łóżka Michaela, położyć obok śpiącego synka i zostać tam do rana. Z jakiegoś powodu jednak tkwiła tu. Oparła się o poduszki i przymknęła oczy. Słyszała jak w kuchni przyjaciele kończyli zmywanie naczyń.

Usłyszała, że drzwi się poruszyły i poczuła że to Max, chociaż trochę zaskoczył ją kiedy otworzyła oczy i zobaczyła że wpatruje się w nią.

- Hej, sądziłem że jeszcze śpisz – odwrócił się i zamknął za sobą drzwi. Rzucił wzrokiem w stronę Michaela i Marii - Isabel powiedziała, że zjawi się tu jutro rano. Będzie kryć mnie przed rodzicami.

- Zjesz kolację ? – zapytał Michael – Jeszcze coś tam znajdziesz.

- Nie, dzięki. Nie jestem głodny – wszedł do pokoju, włożył ręce do kieszeni – Jak się czujesz ? – zapytał Liz.

- W porządku – odpowiedziała nieśmiało – Jestem tylko trochę słaba, ale to normalne.

Skinął głową – To dobrze.

- Lepiej już pójdę do domu – oznajmiła Maria wieszając ściereczkę do wysuszenia.

Liz oderwała wzrok od Maxa i rzuciła przyjaciółce piorunujące spojrzenie – Maria ...

- No co ? – muszę pilnować gdyby dzwonili twoi rodzice. Powiedziałam im, że nocujesz u mnie.

- Co ? kiedy ? – zapytała.

- Jak spałaś – powiedziała szybko i złapała z podłogi torebkę – Uciekam, Michael, powieziesz mnie ?

- Hm...tak – powiedział trochę zaskoczony. Popatrzył niespokojnie na Maxa a kiedy ten skinął głową, wszedł za Marią do sypialni.

Liz była pewna, że Max coś powie ale on podszedł do lodówki i wyjął puszkę wiśniowej coli. Stanął przy kontuarze, pił małymi łykami i patrzył przed siebie. Czekał.

- On jest taki śliczny, Lizzie – Maria pociągnęła nosem. Podeszła do niej i mocno ją uścisnęła – Kocham cię – szepnęła – Zobaczymy się jutro.

Liz poczuła falę rosnącej paniki i walczyła ze sobą aby chwycić się kurczowo ręki Marii i nie pozwolić jej wyjść - Dziękuję ci za wszystko. Ja też cię kocham.

- Trzymaj się – powiedziała Maria – Przeszła przez pokój i szturchnęła w ramię Maxa – Ty też się trzymaj – ostrzegła go.

Słaby uśmiech pojawił się na jego twarzy – Będę tu do jutra. I dziękuję – dodał miękko.

- Wrócę później – powiedział Michael i wyszedł za Marią.

Max oparł się o ladę i cedził swoją colę. Zgniótł puszkę i wrzucił ją do kosza.

Obserwowała go badawczo mając nadzieję że coś wyczyta z jego twarzy ale nie wyrażała nic. Zamknął się kompletnie przed nią. Zauważała że był bardzo blady i zastanawiała się czy do końca odzyskał siły.

- Dobrze się czujesz ? – zapytała cicho i zaraz zrozumiała, że zabrzmiało ono wieloznacznie. Jednak już nie mogła cofnąć pytania.

Nie odpowiedział. Podszedł do krzesła na którym wcześniej siedział Michael i ciężko osunął się w dół. Pochylił się, oparł łokcie na kolanach i przesunął dłońmi po twarzy – Czy czuję się dobrze ? – mruknął – Wiesz, nie powiem żebym miał na to jedną odpowiedź. Pogubiłem się.

- Max, ja...

- Przestań – przerwał jej nagle szorstko i popatrzył w górę – Tylko...nie próbuj teraz cokolwiek wyjaśniać, dobrze ? Myślałem, że kiedy się przejdę, to jakoś to sobie poukładam, poczułbym się wtedy lepiej, ale to będzie wymagało dużo więcej czasu a ja jestem dzisiaj zbyt zmęczony.

- Dobrze – szepnęła i kiwnęła głową. Patrzyła na koszulę zawiniętą wokół kolan i bezwiednie zaczęła się bawić guzikami od koszuli. Usłyszała znużone westchnienie.

- Liz, mamy sporo do omówienia. Wiem o tym. Ale teraz nie jestem gotowy. Na razie są pilniejsze sprawy na których musimy się skupić.

- Jakie ? – zapytała nie podnosząc oczu.

- Po pierwsze, twoi rodzice. Nasi rodzice – poprawił się – Musimy pomyśleć jak im wyjaśnić dlaczego nie rodziłaś w szpitalu, i skąd nagle zostałem ojcem kiedy oboje wypieraliśmy się tego wobec całego miasta.

Mówił to tak obojętnie, że Liz miała ochotę się rozpłakać. Potrząsnęła głową – Nie. Nie musisz tego robić.

- A jak sobie to wyobrażasz ? – zapytał ostro – Przecież on wygląda jak doskonałe połączenie nas obojga. Bardzo możliwe, że rozwinie w sobie jakieś moce. Będzie łatwym łupem dla moich wrogów jeżeli nie będę go chronił i nie będzie mnie w jego życiu. Bez względu na to co sądzę, genetycznie jest moim dzieckiem. I myślisz że tak to zostawię nie oglądając się na nic ?

- Wrócę na Florydę – zaofiarowała się – tam będzie bezpieczny.

- Nigdzie nie pojedziesz – warknął. Podniósł się – Już się dosyć najeździłaś.

- To nie w porządku żebyś to ty się tym zajmował – szepnęła ze łzami w oczach.

- To życie nie jest w porządku, Liz. Nie pojęłaś tego jeszcze ? – zapytał z drwiną w głosie.

Zamarła. Tak mówiła do niego – jego przyszłego wcielenia – kiedy przekonywała go aby się z nią kochał. Zamknęła oczy, a ból rykoszetem przeszył jej serce. Powoli wypuściła powietrze. Ile jeszcze rzeczy Max zapamiętał, które w chwilach takich jak ta, będzie używał przeciwko niej. To było jak siedzenie bez instrukcji na tykającej bombie. – Dobrze. Nie wyjadę – zgodziła się.

Usiadł znowu i zgarbił się – Dziękuję – odpowiedział – Posłuchaj, nie chcę z tobą walczyć. To były ciężkie dni a dzisiaj o mało nie umarłaś – mówił spokojnie - Wiele przeszłaś. A i bez tego jest trudno. Powinniśmy ustalić jakiś plan, a potem się przespać.

- Tak, co proponujesz ? – zapytała.

Znowu przesunął rękami po twarzy – Powiemy, że naprawdę zaszłaś w ciążę na początku września kiedy wróciłaś z Florydy, że spędziliśmy ze sobą jedną noc a potem zerwaliśmy. I kiedy zrozumiałaś, że jesteś w ciąży nie mogłaś się przemóc aby przyznać że jest moje. Dlatego udawałaś, że jest ktoś jeszcze a ponieważ trzymaliśmy się od siebie z daleka, ja ci uwierzyłem.

Liz skuliła się, wyobrażając sobie reakcję rodziców. Mimo wszystko uznała, że to będzie najrozsądniejsze wyjaśnienie ich oddalenia w tamtym czasie – Zgadzam się – powiedziała – to będzie także wytłumaczenie, że dziecko urodziło się po dziewięciu miesiącach.

Zamyślony skinął głową – Pozostało nam jeszcze: gdzie urodziłaś dziecko i dlaczego nie znalazłaś się w szpitalu – westchnął – Chcieliśmy wyjechać aby powyjaśniać sobie pewne sprawy. Maria obiecała nas kryć gdybyśmy później wrócili. Ty w międzyczasie zaczęłaś rodzić, a ja odebrałem dziecko.

- To skłoni rodziców aby natychmiast zabrać mnie do lekarza.

Max popatrzył w górę. Ja...mam ze sobą mikroskop. Możemy kontrolować krew twoją i dziecka Zobaczymy czy to zabezpieczy was na czas rutynowych badań.

- A jeżeli nie ?

- To coś wymyślimy. Tak naprawdę bardziej byłem skoncentrowaniu na leczeniu cię niż na tym jak ma wyglądać twoja krew. Więc teraz, po porodzie to może być mylące. Może Valenti ma jakiś pomysł – twarz mu zszarzała – Co zaprowadziło mnie do następnego problemu.

- Tess.

- Cały czas nie mogę w to uwierzyć – wstał i zaczął spacerować – Ty nigdy jej nie ufałaś. Wybacz mi że ci nie wierzyłem.

- Nigdy nie przypuszczałam, że mogła zabić. Nic na to nie wskazywało.

- Musimy zastanowić się co z nią zrobić, zanim dowie się że urodziłaś.

- Max, nie mogę ukrywać się tutaj w nieskończoność. Dzień, dwa ale moi rodzice nie uwierzą w dłuższy pobyt u Marii.

- Więc dlatego nie planuję na tydzień, nie mamy na to czasu. Ona zagraża tobie i dziecku a ja czuję się fatalnie gdy myślę że przebywa jeszcze u Valentich. Rozmawiałem już o tym z Isabel . Jutro rano zabiorę ją do jaskini.

Liz poczuła jak oblewa ją fala gorąca. To było nierozsądne. Max mówił o pozbyciu się Tess, bez jakiejś romantycznej otoczki a ona może się na tym poznać - Może najpierw wzbudź w niej zaufanie. Przecież już próbowałeś umówić się z nią – podpowiadała mu nieśmiało.

Max zatrzymał się i spojrzał na nią – O czym ty mówisz ?

Popatrzyła w dół i znowu zaczęła bawić się guzikiem od koszuli - Tess czekała na ciebie dzisiaj rano w Crashdown . Powiedziała, że miałeś się z nią spotkać przed szkołą.

- Nigdy...och cholera – mruknął i pokręcił głową – Kiedy wczoraj wpadłem do niej, coś zaczęła mówić na temat wspólnego śniadania. Zaproponowałem, że moglibyśmy tam pójść rano, przed szkołą i pouczyć się.

- Ona to potraktowała jako randkę – powiedziała cierpko Liz – była mocno zawiedziona, kiedy wychodziła.

- No, tak a ja byłem trochę rozkojarzony po rozmowie z tobą, poprzedniej nocy – znowu zaczął spacerować.

- Prawda – obserwowała jak chodzi niespokojnie tam i z powrotem – Proszę, powiedz że nie pójdziesz z nią sam do jaskini.

- Omówię to jutro z Michaelem. On lub Isabel muszą zostać tutaj z tobą i dzieckiem.

- Max, poradzimy sobie bez...

- Nie – powiedział zdecydowanie i popatrzył na nią ostro - Liz, ty i dziecko stoicie na drodze Tess i temu wszystkiemu na czym jej zależy. Zabiła Alexa a przecież nic jej nie zawinił. Jak myślisz, co zrobiłaby z tobą ? Masz szczęście że nie wie jeszcze, że ją zdemaskowałaś.

- Ale przecież zabierzesz ją do jaskini – przekonywała go Liz – nie może być w dwóch miejscach na raz.

- To nic nie znaczy, że nikt jej nie pomagał. Alex był narzędziem w jej rękach i posłużył do jej własnych celów.

Gdzieś znikło opanowanie i spokój w jaki uzbroił się na początku rozmowy. Oczy mu płonęły, gniew i obawa zawładnęły nim. Nawet gdyby nic nie mówił, Liz wiedziała co przelewało się przez jego umysł. Tyle czasu spędziła na poszukiwaniu zabójcy, badając i rozpytując aż dotarła do odpowiedzi jakich szukała Jeżeli Tess uświadomiła sobie cel jej poszukiwań i ich rezultat, jej życie nie było warte złamanego centa. I przez ten cały czas trzymała się od niego na odległość, odmawiając mu nawet opieki nad sobą. Dla kogoś takiego jak Max, w którego naturze istnieje potrzeba czuwania nad innymi, była to jedna z najgorszych sytuacji. I na koniec doczekał się i tego. A ona mu na to pozawalała.

Tak bardzo chciała wiedzieć co planował uczynić z Tess. Do licha, chciała być częścią tego planu. Ale mądrze trzymała język za zębami rozumiejąc, że powinna być zadowolona z tego co już miała i zaufać mu w jego dalszych poczynaniach. Będzie wystarczającą satysfakcją, kiedy Tess zapłaci za to co zrobiła Alexowi. I za nich wszystkich.

Cichy płacz dobiegł z sypialni ostatecznie przerywając rozmowę. Chciała wstać ale machnął ręka aby siedziała – Zostań, ja go przyniosę – znikł w drugim pokoju i płacz ucichł. Za chwilę wyszedł z dzieckiem w ramionach. Poczuła jak jej serce rozpływa się na ten widok i wszystko co była w stanie zrobić to powstrzymywać łzy.

- Jest suchy – powiedział kładąc go jej na ręce.

- Może znowu zgłodniał. Niewiele poprzednio zjadł – odpowiedziała, siadając wygodniej - Bardziej zajmował go sen – pochyliła się i położyła mu palec na nosku – Tak ? Szukasz jakiejś przekąski ?

- Um… chcesz żebym...? - Max skinął głową w stronę sypialni.

Liz uśmiechnęła się, mile zaskoczona jego taktownym zachowaniem – Będzie mi dobrze z tobą jeżeli zostaniesz – powiedziała – Chyba że czujesz się niezręcznie.

Wzruszył ramionami i usiadł na krześle naprzeciwko niej ale przesunął się tak aby nie siedzieć z nią twarzą w twarz. Nie odezwał się kiedy rozpinała koszulę i przystawiała dziecko do piersi. Zasłoniła się jak tylko to było możliwe ale na tyle, żeby dziecko przy karmieniu opierało o nią drobniutką rączkę. Kątem oka widziała, że Max ją obserwuje a wyraz cichej obawy i rozbawienia w jego oczach przekonał ją, że czuł się dobrze. To była spokojna chwila.

- Myślałaś nad imieniem ? – zapytał nagle.

Liz popatrzyła na niego – Tak naprawdę nie. Zastanawiałam się nad imieniem Alex ale nie chcę żeby to imię się na nim odcisnęło. Rozumiesz mnie, prawda ? Nie powinien odczuć że zastępuje kogoś, kto i tak żyje w naszej pamięci. – popatrzyła w ciemne oczy dziecka – Ale Alexander to dobre imię – zastanawiała się – Jednak są jeszcze inne imiona .

- nie Sandy - powiedział.

Uśmiechnęła się - Nie, nie Sandy – zgodziła się. Z wahaniem popatrzyła na niego.

- Tak ?

- A co sądzisz o imieniu Zander ?

- Zander ? Jak Zan ? - Max potrząsał głową – Myślałem że nie chcesz aby imię się na nim odcisnęło – szepnął.

- Na nim czy na tobie ? – zapytała miękko – Nie nazwę go Zander jeżeli ty tego nie chcesz, przez wzgląd na mnie.

Spojrzał na dziecko i zmienił temat – Myślę, że już skończył – zauważył i leciutki uśmiech pojawił mu się na wargach.

Chłopczyk zasnął znowu wypuszczając z ust brodawkę. Uśmiechnęła się patrząc na gładką, spokojną buzię. – Mógłbyś sięgnąć do tamtej torby po ściereczkę ? – poprosiła.

- Oczywiście – za chwilę podał jej bawełnianą pieluszkę. Odsunęła synka, wytarła mu usta a potem pierś. Zapięła koszulę i chciała wstać.

- Ja go wezmę – powiedział.

- Musi mu się odbić.

Wyciągnął do niej ręce – Mam sporo małych kuzynów – powiedział gdy patrzyła na niego z niedowierzaniem.

- No dobrze – podała mu ściereczkę tetrową i dziecko.

Max rozłożył na ramieniu materiał i umieścił sobie noworodka we właściwej pozycji. Liz obserwowała jak spacerował tam i z powrotem, poklepując i głaszcząc go po plecach. Było w tych gestach tyle spokoju aż trudno było uwierzyć, że jest tu raczej z obowiązku niż innego powodu.

- Mogę cię o coś zapytać ? – poprosiła cicho.

Popatrzył na nią i kiwnął głową, nie przerywając spaceru.

W poprzednim tygodniu, kiedy wróciłam do domu, z Florydy – pierwszej nocy, kiedy przyszedłeś do mnie – skąd wiedziałeś, że wróciłam ? – kiedy nie odpowiedział przegryzła wargę – Wiem, wiedziałeś że wrócę dla Alexa ale wydawało mi się, że tamtej nocy coś innego cię niepokoiło.

- Poczułem, że wracałaś – powiedział cichym głosem – po prostu wiedziałem, że to byłaś ty. I wtedy kiedy wchodziłem na górę na twój balkon bo to było jakby zapaliły się wszystkie bożonarodzeniowe lampki, jasne, migoczące i magiczne – powiedział ciepło – nie mogłem zrozumieć, co się do licha dzieje. Oczywiście, odkąd cię wyleczyłem zawsze między nami był pewien związek, połączenie ale tym razem było coś więcej. Kiedy potem powiedziałaś mi że rozwijają się twoje moce, poczułem ulgę bo sądziłem że to jest powodem. Aż do dzisiaj.

- To dziecko czułeś, prawda ? – zapytała łagodnie.

Przytaknął – Razem z Michaelem wracaliśmy z jaskini i nagle poczułem ostry, przeszywający ból. Niemal zjechałem z jezdni. Michael podejrzewał, że tracę zmysły ale ja wiedziałem, że zaczęłaś rodzić. Tyle mogę powiedzieć.

- Dlatego przyjechałeś tutaj...

- Tak – zatrzymał się, stanął przed nią kołysząc łagodnie dziecko – Wiedziałaś ?

- Podejrzewałam. Był ruchliwy i niespokojny, ile razy byłeś w pobliżu. Jakby cię rozpoznawał.

- To zrozumiałe prawda ? Jednakowe DNA, chociaż nie wiadomo z której mojej wersji pochodzi – powiedział ironicznie.

- Max, tak mi przykro...- szepnęła.

- Wiem – skinął lekko głową i znowu zaczął chodzić – Widziałem dzisiaj sporo, Liz i pewnie miałaś jakieś swoje powody. Ale to nie znaczy, że mniej boli – mówił do niej – Nie wiem co czuję, rozumiesz ? To piękne dziecko i jest twoje. Nic na to nie poradzę ale nie mogę nie troszczyć się o kogoś, kto jest częścią ciebie. Jednak co będzie dalej, nie wiem. Potrzebuję czasu.

- Co chcesz przez to powiedzieć ?

- Że zawsze będę się tobą opiekował. Że stanę jutro wobec wszystkich i oficjalnie uznam go za swojego syna. Że będę chronił was dwoje aż do ostatniego tchnienia. Ale nie wiem co się dzieje w moim sercu i dopóki nie będę wiedział nie mogę niczego więcej obiecać – mówił głosem pełnym emocji.

Liz z trudem przełknęła i starała się nie rozpłakać – Rozumiem – szepnęła.

- Musimy dowiedzieć wszystko co dotyczy Tess. Teraz, z wielu powodów to dla mnie bardzo ważne – powiedział sztywno.

- Oczywiście – czuła na sobie jego wzrok ale nie była w stanie podnieść oczu.

- Liz…

- W porządku Max, masz rację – szeptała - Wiesz co, jest już późno, jesteśmy zmęczeni i powinniśmy odpocząć.

- Dobrze – zgodził się - Może pójdziesz pierwsza do łazienki. Isabel zostawiła tam dla ciebie parę drobiazgów.

- Zostaniesz z nim ?

- Oczywiście. Idź.

Podniosła się i weszła do małej łazienki. Były tam czyste ręczniki a na półce nowa szczoteczka do zębów. Myła się, szczotkowała zęby, czesała włosy. Robiła to wszystko z głębokim, trudnym do opisania bólem.

- Skończyłam – powiedziała, kiedy wróciła do pokoju. Siedział teraz na kanapie i kołysał dziecko w ramionach.

- Chodźmy – powiedział wstając – Przyniosę ci twojego współlokatora – dodał z łagodnym uśmiechem.

Kiwnęła głową i pierwsza weszła do sypialni. Poprawiła prześcieradła i wskazała gdzie położyć dziecko.

- Dzięki.

- W porządku.

- Gdzie będziesz spał ? – zapytała.

- Na kanapie.

- A Michael ?

- Max pokręcił głową – Dzisiaj nie wróci do domu.

Zaskoczona, pamiętała przecież jak Michael mówił coś innego – A więc dobranoc – pożegnała go.

- Dobranoc, Liz – jego oczy pobiegły ku dziecku a potem odwrócił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Liz wśliznęła się do łóżka i zwinęła wokół śpiącego synka. Teraz kiedy jego ciepło ogrzewało ją, pozwoliła popłynąć łzom. Upłynęło sporo czasu zanim spłakana zasnęła.

Cdn.
Last edited by Ela on Tue Nov 04, 2003 11:33 am, edited 3 times in total.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Nov 02, 2003 6:49 pm

Piękne. Naprawdę piękne... Synek mnie rozczula - i do tego Max...
Image

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Sun Nov 02, 2003 6:56 pm

Już zabieram się do czytania dzięki Eluś :)

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Sun Nov 02, 2003 9:10 pm

Dziecko faktycznie jest słodkie ciejawe czy będzie rozwijało się tak szybko jak córka Liz i Maxa z 4 sezonu autorstwa Hotaru. A co do Maxa to mam odrobinkę mieszane uczucia poznał prawdę, wie już że mały jest jego synem i wiem że to na pewno go zabolało i nad czymś takim trudno jest dojść do porządku dziennego ale Liz go potrzebuje, potrzebuje teraz jego wsparcia i ciepła a on jast taki jakiś niemrawy. Zastanawiam się co będzie z Tess, a także kiedy zachowanie Maxa względem Liz się zmieni albo lepiej czy wogóle się zmieni :?:

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Nov 02, 2003 9:55 pm

Dlatego na początku napisałam, że w tym odcinku patrzyłam na Liz poprzez uczucia Maxa. To nie niemrawość natalii...Liz go potrzebuje owszem i obiecał jej, że nigdy jej nie opuści, zawsze będzie chronił ją i dziecko. Z drugiej strony jest kompletnie rozbity. Liz, którą kochał, która była jego natchnieniem, muzą nagle odpycha go, nie wyjaśniając powodów, zachodzi w ciążę i opuszcza go. Niepewność, odrzucenie jest dużo gorsze jak wtedy kiedy zna się powody. A potem rodzi dziecko, którego obecność jest kompletnym zaprzeczeniem tego w co wierzył. Po raz drugi poczuł sie odepchnięty. Sądzę że łatwiej by mu było znieść gdyby Liz urodziła dziecko obcego mężczyzny. Jak ja bardzo go rozumiałam po dzisiejszym odcinku...
Czy ktos sie spodziewał, że ucieszony, radosny ucałuje Liz na powitanie i będą żyli długo i szczęsliwie? Miłość buduje się na zaufaniu. A Maxa nie można zepchnąć do roli wybaczającego i zawsze spieszącego z pomocą stażnika. On także ma serce i uczucia.

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Sun Nov 02, 2003 10:05 pm

Wiem że Max czuje się zraniony i odrzucony, jednak w poprzednim poście niezbyt dokładnie ujęłam to o co mi chodzi... Max jest zagubiony nie rozumie za bardzo co się dzieje ale też nie pozwolił Liz wytłumaczyć tego wszystkiego, może bał się że skłamie??, po dłuższym przemyśleniu i przeanalizowaniu tego opowiadania zaczynam rozumieć postępowanie Maxa ale w dalszym ciągu coś mi tu nie gra :(

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Nov 02, 2003 10:19 pm

Ależ on doskonale wie co sie dzieje Natalii, wie przecież wszystko. W tej chwili nie ważne sa dla niego powody którymi Liz się kierowałą...
Najlepiej oddaje jego uczucia to co jej powiedział: "Widziałem dzisiaj sporo, Liz i pewnie miałaś jakieś swoje powody. Ale to nie znaczy, że mniej boli "

User avatar
tigi
Zainteresowany
Posts: 372
Joined: Fri Aug 01, 2003 6:30 pm
Location: Poznań
Contact:

Post by tigi » Sun Nov 02, 2003 10:38 pm

Elu, to jak cudownie tłumaczysz zasługuję na wielką pochwałę. Oddajesz tyle emocji.
A dziecko, cudowne. Jego ruchy - och, chyba je pokochałam.
Zachowanie Maxa jest zrozumiałe. Ale jak zawsze jest troskliwy, czuły. W ciągu ostatnich godzin stracił wiele, zaufanie jak darzył Liz, a nawet Tess, niespodziewał się że mogła zabić Alexa. Żal mi Maxa że musi przez to wszystko przejść i jak zawsze wszystko spada na niego. On musi porozmawiać z Tess, przyznać się do dziecka, do którego początkowo się nie przyznawał.

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Mon Nov 03, 2003 1:51 pm

Zgodnie z zyczeniem Eli, ilustracja do opowiadania...udawajcie ze tego "When love...." nie ma :P

Image

zgadzam się z Elą. Fakt, ze reakcja Maxa moze wydawać się dziwna, moze nieco oschła i rozczarowująca- nie ma fajerweków, szampana, białych róż i namiętynych pocałunków :wink: jest dystans...tylko nie wiedzieć czemu 90% ludzi zawsze uwazało, ze głównym zajęciem Maxa powinno być pełzanie a Liz, spełnanie wszystkich jej zachcianek i calowanie jej po rękach i nogach...nie zrozumcie mnie źle- uwielbiam Liz, w 3 sezonie lubiłam ja dużo bardziej niż Maxa- przynajmiej w pierwszej połowie...ale nie cierpię ustawiania kogokolwiek na piedastale- to ne fair w stosunku do innych- a tak z reguły jest z Liz,a czasem również z Maxem, ale to osobna śpiewka :roll: - wystaczy poczytac troche ang. fanficów, by sie zorientować ze w wyobrazeniu wiekszosci, świat wszystkich powinien kręcić się wokoł panny Parker...
Wracając do Revelations...w ktoryms miejscu Max wypomna Liz, ze zawze miała kontrolę w ich zwiazku- i to prawda. Liz zecydowała, i to dwukrotnie, ze Max ma podązać za swoim przeznaczeniem i byc z dziewczyną, z ktorą jak wielokrotnie podkreslał, nie chciał mieć nic wspólnego. Za drugim razem zrobiła to bez jego wiedzy. Manipulowała nim przez wiekszość 2 sezonu, wszyscy widzieliśmy do jakiej to katastrofy doprowadziło..można się kłócic, ze ostateczie Maxowi brakło charakteru, czy tez silnej woli...ale nie zmienia to faktu,że Liz nie powinna NIGDY go okłamywać...tam gdzie w związek wplata się kłamstwo, nie moze byc miejsca na bliskość i zaufanie...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Nov 03, 2003 2:06 pm

Dzieki Lizziett :D za mądry komentarz i fanart. Właśnie o ten mi chodziło. Tak bardzo pasuje mi do tej części. W jej oczach widać dojrzałość i to co przeszła, mam wrażenie że czuwa nad dzieckiem ale ze świadomościa jego obecności, a on zmieszny, pogubiony ale wpatrzony w nią z tym jego kochającym, badawczym wzrokiem...I Tess, jak zagrożenie dla nich obojga. :P

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Mon Nov 03, 2003 7:09 pm

Elu, śliczne, dzięki za tłumaczenie :*.
A teraz co do Maxa, cieszę się że nie bylo tak, jak bardzo bałam się że zareaguje Max. Bałam się, że poprostu będzie go tak boleć to co zrobiła Liz, że zacznie jej unikać. Poprostu nie przyjmie do wiadomości tego, że mały jest genetycznie jego synem, że Liz przespała się z jego wersją z przyszłości. Bo przecież jak mogłaby istnieć jego przyszła wersja podrózująca sobie w czasie, a przy okazji śpiąca z Jego Liz? Ale na szczęście zrozumiał, i wrócił. Wrócił z bólem w sercu, ale wrócił... Miłość jednak powróciła i kazała mu się zmierzyć z przeciwnościami, bo teraz ważniejsze okazało się dobro Liz, Jego Liz, i syna, genetycznie Jego syna. Ale to przeciez jeszcze nie koniec problemów, bo mimo że wrócił to wciąż pozostaje żal, za to co zrobiła, że mogła przecież go nie okłamywać, nie zdradzać. Bo mimo że to genetycznie był on, to jednak nie zmienia to faktu, że to NIE BYŁ on.
tam gdzie w związek wplata się kłamstwo, nie moze byc miejsca na bliskość i zaufanie...
W zupełności się zgadzam.

Co do maluszka, rozczuliła mnie scena z Maxem, poprostu śliczna. A wiem jakie niemowlaczki są śliczne, mam jednego takiego w domu (tylko że on jest trochę starszy bo ma AŻ 6 dni :D )
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Nov 03, 2003 7:33 pm

Dzięki maddie za śliczny komentarz. Gratuluję sześciodniowego niemowlaczka :D Ja też mam takiego w domu ale starszego o sześć lat :D Ale tłumacząc to wszystko co czuje Liz do dziecka, mam siebie przed oczami, jakbym przeżywała to na nowo razem z nią. To uczucie aż boli.
Napisz coś więcej na temat maleństwa.
Pozdrawiam.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Nov 03, 2003 7:54 pm

Maddie, zmieniłaś avatar... AŻ 6 dniowy, mówisz? :wink: No to jeszcze poczekaj troszeczkę, dla mnie szczerze mówiąc to było coś na kształt zmory i jednocześnie uroczego malucha... :? I popieram Elę, napisz coś więcej. Nie jestem pewna, czy tylko ja tak reagowałam... :oops:

A jednak... siła miłości. (Nie ma to jak czytać w rodzimym języku :wink: ) Genetycznie mały jest synkiem Maxa, choć nie biologicznie. Dzieco wyczuwa Maxa z wzajemnością zresztą... Poczekajcie na następne części. Nawet wtedy, kiedy miałam ochotę go trzepnąć, i tak w gruncie rzeczy chodziło tylko o jedno... Żeby w końcu przyjął do tego przeraźliwie racjonalnego umysłu to, co jego serce i tak już od dawna wiedziało. I już teraz widać, jakim on będzie ojcem. Jakim właściwie jest...
Image

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Mon Nov 03, 2003 8:16 pm

Zmieniłam avatar, bo z tamtego został tylko krzyżyk :? Jak ja nie lubioę czerwonych kzryżyków :?
Nan, o ile twoja siostra jest od ciebie mlodsza? 11 lat? 12? W każdym bądź razie u mnie będzie 14 lat różnicy z małym, a jest słodki, nie liczac momentów kiedy drze sie w niebogłosy :? Niestety teraz trudno się u mnie w domu wyspać. Ma na imie Mikołaj, i jest równie czerwony jak ten Świety od którego dostał to imię. W każdym bądź razie w jego granatowyh oczkach można się poprostu zatopić :D
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Nov 03, 2003 8:31 pm

Owszem, u nas jest 11.
Maddie, o to właśnie to :wink: małe dzieci są słodkie o ile się nie drą, a wtedy najczęściej właśnie śpią... No dobrze, w gruncie rzeczy są naprawdę bardzo miłe i później też jest wspaniale. Na ogół. Granatowe oczka - urocze :D
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Nov 04, 2003 11:20 am

Miłego czytania :P

OBJAWIENIA - część 19


Było po drugiej w nocy, kiedy dziecko ją obudziło. Przy pierwszych oznakach niepokoju otworzyła oczy, początkowo nie rozumiejąc co ją wytrąciło ze snu.

Odwróciła się do niego - Ciii – starała się uspokoić go, przemawiając i głaszcząc - Mamusia jest z tobą - Sięgnęła i włączyła małą lampkę mrużąc oczy przed nagłym światłem – No, już dobrze..- Pomimo uspokajających słów zaczął miękko sapać i wyglądało na to, że za chwilę skończy się to głośnym płaczem. Liz podniosła się i wzięła go na ręce – Chodź do mnie, mój ty skarbie – szeptała.

Była zadowolona, że przed pójściem spać przyniosła ze sobą do sypialni kilka drobiazgów. Teraz nie musiała wchodzić po ciemku do pokoju w którym spał Max w poszukiwaniu pieluszek. Przytuliła dziecko do piersi, rozpięła górę koszuli i zaczęła karmić. Miarowe ssanie wkrótce ją uspokoiło i niemal ukołysało do snu. Kiwała się na brzegu łóżka z uczuciem cudownego połączenia z synkiem.

Kiedy skończył, przewinęła go, zdjęła wilgotne śpioszki i ubrała w świeże, z aplikacją zielonego smoka. Teraz już mocno wybudzona nagle poczuła, że rozpaczliwie musi pójść do łazienki. Przeklinając w myślach rozkład pomieszczeń w mieszkaniu Michaela, cicho otworzyła drzwi sypialni i wśliznęła się do drugiego pokoju zostawiając uchylone żeby widzieć dokąd idzie.

Przechodząc na palcach przez pokój zerknęła na kanapę na której spał Max. Ciemny kształt na kanapie pogrążony był w zupełnym cieniu więc dostrzegła tylko kontury. Przechodząc obok niego wstrzymała oddech, nie chcąc go niepokoić po tak długim i ciężkim dniu.

Powinna znać go lepiej. Jego głos dotarł do niej kiedy tylko zrobiła kilka kroków – Dobrze się czujesz ? – zapytał spokojnie.

Liz zatrzymała się i odwróciła, chociaż nie mogła go zobaczyć – Tak. Właśnie potrzebuję do ....- wskazała kciukiem łazienkę.

- A, tak – ciemna postać podniosła się i wyłoniła z cienia.

- Nie chciałam cię obudzić – powiedziała.

- Nie obudziłaś.

- Um, ja tylko....odwróciła się i szarpnęła drzwi do łazienki, prawie wpadając do środka. Dopiero, kiedy je zamknęła za sobą, zapaliła światło – Boże, co się ze mną dzieje ? - mruknęła.

Była świadoma każdego wydawanego dźwięku odbijającego się od kafelek w niewielkim pomieszczeniu i czerwieniła się na myśl że Max mógłby ją usłyszeć. Wiedziała że to śmieszne, biorąc pod uwagę że kilkanaście godzin wcześniej stał nad jej gołymi kolanami, kiedy niemal wykrwawiała się na śmierć. Powinna wyrzucić wstyd za okno, a jednak czuła się dziwnie nieśmiało i niezręcznie kiedy była tutaj, zajęta sobą.

Kiedy wróciła do pokoju siedział na kanapie jakby na nią czekał. Nikłe światło z pokoju padało na niego z tyłu i nie miała możliwości zobaczyć jego twarzy ale coś jej mówiło, że i tak nic by z niej nie wyczytała. Było późno, panowała atmosfera napięcia, i dla nich obojga byłoby lepiej żeby po prostu powiedziała mu dobranoc i wróciła do łóżka. Ale nie mogła się ruszyć i zrozumiała, że ociąga się z odejściem.

- Myślałam, że byłeś zmęczony – powiedziała w końcu.

Max wzruszył ramionami – Tak, ale za dużo jest problemów.

Skinęła głową. Jak dobrze znała te problemy.

- Mogę cię o coś zapytać ?

- Oczywiście – odpowiedziała.

Chwilę zwlekał, jakby zbierał myśli. Albo właśnie zmagał się z nimi - Jesienią miałaś kłopoty ze snem, mówiłaś o nocnych zmorach.

- Uhm...

- Co to były za sny ?

Liz lekko westchnęła. Mógł zapytać o wszystko, o wszystko co w niej widział w swoich wizjach, ale to pytanie ją zaskoczyło - O przyszłości.

- Więc to nie były sny.

Potrząsnęła głową – To o tym myślisz, nie mogąc spać ?

- Między innymi.

Wahała się chwilę nie wiedząc co powinna zrobić. Pytał bo chciał zyskać na czasie. Nie chciała go naciskać ale wyraźnie doprowadzał się do ostateczności starając się poskładać jakieś własne puzzle. W końcu obeszła kanapę dookoła i usiadła z daleka od niego.

- Co jeszcze ?– zapytała. Była wystarczająco blisko aby zobaczyć jego twarz ale patrzył w dół unikając jej wzroku.

- Co zrobić z Tess.

- Tak chciałabym żebyś nie robił tego jutro.

- Nie możemy czekać, to niebezpieczne.

- A na ile bezpieczne jest to co planujesz ? Max, boję się jej.

Podniósł głowę i popatrzył na nią – Mówiłaś o tym.

- Bo to prawda – odpowiedziała, nagle obejmując się rękami bo poczuła chłód – Te wszystkie wydarzenia,...nawet wcześniej zawsze wydawała mi się taka...

- Obca ?

- Nieludzka – poprawiła go – To nie to samo.

- Wiem o tym.

- Teraz, ja...- zamknęła oczy walcząc ze łzami – ...czuję gniew po tym jak zabiła Alexa, jak uśpiła naszą czujność. I kiedy myślałam....

- Że jestem z nią ? – zapytał przekornie.

Kiwnęła głową bojąc się otworzyć oczy – Nie wiemy do czego jest zdolna. A jeżeli dysponuje jeszcze innymi zdolnościami ?

- Poradzę sobie z nią.

Coś w jego głosie zmusiło ją do spojrzenia na niego – To nie znaczy, że nie może cię zranić – powiedziała cicho – Tak pragnęłabym jakoś pomóc.

- Pomożesz zostając tutaj, żebym nie musiał się martwić, że coś złego ci się stanie. Liz, wszystko co dotyczy Tess, biorę na siebie – mówił stanowczo - To nie ma nic wspólnego z nami. Nawet gdyby nie zagrażała tobie, zabiła Alexa, a on także był i moim przyjacielem – mówił patrząc przed siebie. .

- Wiem – powiedziała szybko – ale boję się ponownie kogoś stracić.

- Będę ostrożny – odpowiedział. Zapadła pomiędzy nimi długa cisza. Liz patrzyła na Maxa a on miał nieobecny wzrok. W końcu odwrócił się do niej – Spróbuj się jeszcze trochę przespać.

Kiwnęła głową – Ty także.

Wzruszył lekko ramionami i Liz zrozumiała, że prawdopodobnie przez resztę nocy nie zaśnie. Zrezygnowana, cicho wróciła do sypialni.

******

Stłumione głosy zaczęły do niej docierać, wytrącając ze snu. Otwierała oczy, zaskoczona że jest już jasno. Wydawało jej się, że tak niedawno wśliznęła się do łóżka, po krótkiej rozmowie z Maxem. Ściągnęła brwi zastanawiając się jak w takich warunkach wypoczął. Jednak już wstał o czym świadczył czyjś podniesiony głos i jego uspokajający ton dobiegający z drugiego pokoju.

Przewróciła się na bok aby sprawdzić co się dzieje z dzieckiem. Budził się także kręcąc niespokojnie a jego pełne wyrazu brązowe oczy skupiły się na niej. Tak charakterystyczny po urodzeniu czerwony kolor zbladł, a cera przybrała odcień brzoskwiniowo - śmietankowy. Ciemne, jedwabiste włoski zawijały się przy szyi.

- Dzień dobry, moje ty małe słoneczko - szepnęła mu ze śmiechem do ucha i gładziła rączki – Jesteś o cały dzień starszy. A przynajmniej będziesz, po południu – uśmiechnęła się do niego szeroko.

Mrugał do niej, a długie rzęsy falowały nad pulchnymi policzkami. I wtedy usta zwinęły się jakby przesyłał jej całusa a Liz usłyszała miękkie cmokanie.

- Wiem czego potrzebujesz – drażniła się z nim siadając na brzegu łóżka – Jak tak dalej pójdzie, zjesz mnie całą.

Miała dzisiaj wrażliwe, bolące piersi, podrażnione od karmienia. Skrzywiła się trochę kiedy dziecko chwyciło brodawkę. Starała się nie zwracać na to uwagi i skupić na głosach dochodzących z sąsiedniego pokoju. Wiedziała, że to Max rozmawiał z Isabel ale nie sposób było zrozumieć o czym. Natężenie dźwięków podnosiło się i opadało – wyglądało na to że dyskutują – ale starali rozmawiać spokojnie tak aby nie obudzić jej i dziecka. Najczęściej dochodziły do niej niewiele mówiące, pojedyncze słowa.

Maleństwo skończyło i Liz zaczęła się z nim przechadzać od drzwi i z powrotem. Poklepywała i głaskała go delikatnie, uśmiechając się kiedy tulił się do jej ramienia. Nigdy nie wyobrażała sobie że może być tak słodki.

- Boże, przestań zachowywać się tak, jakbyś był jedyny, którego ona zdradzała !

Zamarła słysząc słowa Isabel, a w ciszy sypialni Michaela serce zaczęło bić głośno. Stanęła, pragnąc usłyszeć więcej. Czy Isabel mówiła o niej ?

- Ona tak naprawdę nigdy nie była jedną z nas – usłyszała podniesiony głos Maxa – Nie można zdradzić kogoś jeżeli się nie stoi po jego stronie.

- Zaufaliśmy jej ! Myśleliśmy że była naszym przyjacielem a ona zamordowała Alexa. Czy to nie jest zdrada ? – dociekała Isabel.

Liz z ulga odetchnęła. Rozmawiali o Tess. Znowu przemierzała pokój starając się uspokoić dziecko, które wyczuło jej napięcie ale chłód pod sercem pozostał. Myśl, że mogli mówić o niej bolało tak bardzo że ledwo mogła oddychać.

Nie słyszała już odpowiedzi Maxa na ostatnie pytanie Isabel bo ściszył głos i cokolwiek mówił już nie krzyczał. Po chwili rozległo się miękkie pukanie.

- Liz ? – to był Max – Obudziłaś się ?

Patrzyła na drzwi i miała ochotę się roześmiać. Była pewna że on wiedział, że wstała i słyszała część ich rozmowy.

- Tak – krzyknęła – Wejdź.

Otworzył drzwi i przebiegł wzrokiem po kątach - Isabel przyniosła ci rzeczy – powiedział i wstawił torbę do pokoju. – Ubrania i jakieś drobiazgi. Pomyślałem, że będą ci potrzebne.

Liz gładziła delikatnie dziecko po plecach trzymając go na ramieniu. Kiedy Max wszedł, wyczuła w zachowaniu syna zmianę, co dziwnie ją smuciło. Jeżeli dziecko poznawało Maxa kiedy jeszcze było w niej, to czy ten związek nie zacieśniał się teraz kiedy się urodził ? Mocniej go przytuliła, na pocieszenie wciskając nos w mały policzek. Odwróciła się do Maxa zmuszając się do uśmiechu.

- Dzięki.

- Nie ma sprawy – odwrócił się aby wyjść.

- Max ? Poczekaj.

- Tak ?

- Chciałabym wziąć prysznic, no wiesz, zanim się ubiorę. Mógłbyś go trochę potrzymać ? – poprosiła, przekładając go na rękach.

- No pewnie – zgodził się – Wiem, że Isabel umiera żeby go wziąć na ręce – dodał odbierając od niej niemowlę.

Podawała go starając się nie okazać radości, kiedy dziecko przytuliło się do niego z wyraźnym zadowoleniem. Trzymał go bez problemów, na ramieniu główkę, drugą ręką podtrzymywał pod spodem, z taką pewnością jakby całe życie spędził na noszeniu dzieci.

- Dziękuję – powtórzyła z czułością w głosie nie mogąc zdusić w sobie tego tonu.

Max skinął głową i wyszedł.

Podniosła torbę, którą zostawił i zaczęła przeglądać jej zawartość. Starała się zrozumieć skąd Isabel wzięła jej ubrania. Było tam kilka rozpinanych z przodu koszul, para jej ulubionych dżinsów, jakieś podkoszulki, bielizna, góra od dresu, nawet dwa, rozpinane z przodu biustonosze - chociaż patrząc na mały rozmiar miseczek w stosunku do jej powiększonych piersi obawiała się czy będą pasowały. Na moment spanikowała gdy doszło do niej że wszystkie ubrania są sprzed ciąży ale zaraz okazało się że nie potrzebnie. Piersi miała na pewno większe bo karmiła ale w talii wróciła do dawnych rozmiarów. Bez wątpienia było to wynikiem leczenia, metodą Maxa Evansa. Zastanawiała się czy wiedział jakie skutki przyniosło jego leczenie. Ale najwidoczniej Isabel wiedziała.

Z wdzięcznością wyjmowała parę szarych spodni, czerwoną bluzkę z dzianiny, bieliznę, skarpetki i zwinęła wszystko w zgrabny pakunek. Jęknęła z radości kiedy zobaczyła, że Isabel przyniosła jej także szampon i suszarkę do włosów, zabrała to także ze sobą. Potem spokojnie otworzyła drzwi i weszła do drugiego pokoju.

Max i Isabel siedzieli obok siebie na tapczanie a Isabel trzymała dziecko. Liz nigdy nie widziała takiego wyrazu na jej twarzy. Promieniała słodyczą, kiedy tak do niego gruchała. Max patrzył rozbawiony na siostrę a jego lekki uśmiech mówił jak bardzo był zaskoczony poznaniem jej z innej strony. Liz przyszło na myśl jaką cudowną matką mogłaby być Isabel.

Usłyszeli ją i oboje spojrzeli do góry. Uśmiech Maxa trochę zbladł ale Isabel była szczęśliwa widząc ją – Witaj Liz, jak się masz ?

Uśmiechnęła się i skinęła głową - Dobrze, czuję się znacznie lepiej.

- Boże, ale mnie wczoraj wystraszyłaś – Isabel spoważniała.

- Wiem, przykro mi że musiałaś przez to przechodzić - powiedziała spokojnie – Dziękuję ci Isabel. Za wszystko.

- W porządku. Cieszę się, że dobrze się skończyło – powiedziała – I wreszcie go masz. Jest taki śliczny, Liz.

- Prawda ? - westchnęła ciepło – Sama do końca nie mogę w to uwierzyć.

- Wyobrażam sobie – Isabel przewróciła oczami. Popatrzyła na Liz – O, już coś wybrałaś. Mam nadzieję, że przyda ci się to co przyniosłam. Maria zrobiła mi wykaz tego co będziesz potrzebowała ale w pośpiechu łapałam co miałam pod ręką.

- Kiedy zdobyłaś to wszystko, i jak ? - pytała z ciekawością.

Isabel uśmiechnęła się szeroko – Dzisiaj wcześnie rano wspięłam się na balkon. Twoi rodzice jeszcze spali.

Liz uśmiechnęła się próbując wyobrazić sobie Isabel wspinającą się po drabinie i wślizgującą się przez okno. Wyglądało, że to ulubiony sposób odwiedzania jej sypialni przez „obcych”. Michael, Max i teraz Isabel. Wszyscy trenowali wspinanie.

- Może powinnaś pójść wziąć prysznic, Liz – Max przerwał jej myśli - Michael i Maria przyjdą niedługo a ty na pewno będziesz chciała być przy rozmowie.

- Uhm tak, masz rację – lekko zmarszczyła brwi – Dzięki – Kiedy szła do łazienki zastanawiała się co go sprowokowało do tego komentarza.

******

Próbowała się spieszyć ale i tak kiedy w końcu wyszła, wszyscy już tam byli. Czuła onieśmielenie mimo że miała na sobie ulubione ubrania, w których zawsze dobrze się czuła. Jak przypuszczała piersi okazały się za pełne do małych miseczek i troszkę wystawały poza krawędź biustonosza. Ale lepiej było nosić tak, niż nie mieć go wcale. A na domiar złego jej krótka bluzeczka przylegała mocno do zmienionej sylwetki. Rozpuściła włosy i zaczesała je do przodu aby się trochę zakryć. Nawet jeżeli się udało, to wchodząc do pokoju czuła się jak wystawiona na pokaz.

Maria i Isabel siedziały teraz na tapczanie zajęte dzieckiem. Michael zajął krzesło, zostawiając Maxowi niespokojne krążenie po pokoju. Przystanął w pół kroku kiedy weszła, a ona zarumieniła się bo poczuła jak jego wzrok przesuwał się po niej. Nie wiadomo czy pozostali to zauważyli ale nawet jeżeli tak, nikt nie dał niczego po sobie poznać. Zresztą Max sam szybko się zorientował i oderwał od niej oczy.

- Liz – odezwała się Maria – Jak się czujesz ? – szturchnęła ją zaniepokojona.

- Świetnie – uspokoiła ją.

- Chodź tutaj – posunęła się i klepnęła środek kanapy.

- Dzięki – Liz wśliznęła się pomiędzy Marię i Isabel. Podwinęła pod siebie nogę i odwróciła się – Isabel, mogę go już wziąć.

Wyraźnie niechętnie oddała jej dziecko – Pachnie jak zasypka dla dzieci – powiedziała w zamyśleniu – Jest taki słodki.

- Daj go tutaj – poprosiła Maria – Jeszcze go dzisiaj nie trzymałam

Liz roześmiała się i podała go Marii – Dobrze, ale pamiętaj, że niedługo trzeba mu będzie zmienić pieluszkę – ostrzegła.

- Słuchajcie, dziecko jest słodkie i wystarczy. Może zmienimy te mokre tematy ? – prosił Michael - Mamy ograniczony czas.

Liz poczuła się winna. Jak mogła tu siedzieć, rozprawiać o dzieciach i pieluszkach, kiedy mieli omówić sprawę Tess ? Chyba głupieje przez te hormony – Przepraszam – szepnęła.

- Już dobrze – przerwał Max – Nie chcę zostawiać na później to co mamy do załatwienia teraz. Pierwszą lekcję mam z Tess. Jeżeli uda mi się uśpić jej czujność, wyjedziemy przed dzwonkiem.

- I co wtedy ? – zapytała Maria.

- Zabiorę ją do jaskini. Spróbuję do tego wykorzystać jej samochód. Powiem, że Isabel potrzebuje jeepa albo cokolwiek. Machael, jak wyjedziemy, chciałbym żebyś za nami pojechał.

- Pamiętacie, kiedy myśleliśmy, że Tess to Nasedo ? – zapytała Liz – Wiedziała, że ją obserwujemy.

- To prawda – zgodził się Max – dlatego Michael musi się trzymać w pewnej odległości. – powiedział zdecydowanie i odwrócił się do przyjaciela – Wiesz gdzie jedziemy, więc to nie będzie trudne.

- Czy to znaczy, że Michael weźmie mój samochód ? – jęknęła Maria.

- Nie, może wziąć jeepa – zwrócił się do niej Max.

- A co z nami ? – zapytała Isabel – Nie będę się czuła dobrze jeżeli wy dwaj zostaniecie z Tess sami.

- Isabel, już o tym rozmawialiśmy – westchnął – Chcę żebyś tu została. Możesz to zrobić dla mnie ?

- A ja ? – zapytała Maria – co ja mam robić ?

- Jak tylko Michael pojedzie za nami, chcę żebyś wyciągnęła Kyla ze szkoły i przywiozła go tutaj – powiedział.

- O Boże, Kyle – mruknęła Liz – Co się stało poprzedniego wieczoru ? Przecież umówiliśmy się tutaj w sześcioro. Czy on wie co się dzieje ?

- Zadzwoniłem do niego i odwołałem spotkanie – powiedział Michael – Uznaliśmy, że będzie bezpieczniej jeżeli nie będzie wiedział o dziecku. Nie mogliśmy ryzykować, w sytuacji gdy Tess może kręcić się koło jego głowy.

Liz nagle zrobiło się słabo – Co to znaczy kręcić się koło jego głowy ? – szepnęła.

Max uważnie jej się przyglądał – Liz ? Co się dzieje ? – szybko przeszedł pokój i klęknął przed nią – Jesteś taka blada. Co jest nie tak ? – wziął jej dłonie w swoje i zaczął rozcierać.

- Myślisz...czy ty myślisz, że Tess wchodzi do umysłu Kyla ? Jak robiła to z Alexem ? - starała się aby głos jej nie drżał.

- Nie wiemy czy tak jest. Ale może być, kiedy się mieszka z kimś razem. Nie możemy być niczego pewni. Właśnie z tego powodu musimy to szybko zakończyć – mówił stanowczo – Chciałbym żeby Kyle i Jim byli już bezpieczni. A nie są, bez względu na to czy Tess coś im robiła czy jeszcze nie – Max pochylił się nad nią zaniepokojony – Liz, proszę przestań – przyłożył dłoń do jej policzka i popatrzył w oczy – Weź głęboki oddech – prosił – Wszystko dobrze się skończy. Zajmę się tym.

Ale wszystko o czym mogła teraz myśleć, to widok Alexa, upadającego na podłogę w domu Kyla. Co jeszcze tam było ? Co zdarzyło się tamtego dnia ? Dreszcz przebiegł jej po plecach i usłyszała jak dziecko zaczyna płakać w ramionach Marii. Strach, zimy i podstępny zaczął zaciskać swoje pazury wokół jej serca.

- Max... – głoś Marii zabrzmiał ostrzegawczo.

- Maria, pokołysz go – powiedział niecierpliwie nie spuszczając oczu z Liz.

- Nie Max, posłuchaj – Maria starała się mówić głośniej od cichego zawodzenia dziecka. Wyciągnęła rękę i chwyciła go za ramię – Kyle wie o dziecku.

- Co ? – Max odwrócił się do niej – Ależ nie wie. Tylko my wiemy, że Liz urodziła. – przekonywał.

- Cholera, Max skup się – Kyle wie kto jest ojcem dziecka – mówiła Maria bliska histerii.

Liz nie słyszała już Maxa. Szpony zacisnęły się wreszcie na sercu. Czuła jakby krew odpływała z jej głowy i rozlewała się wokół stóp, zostawiając po sobie lodowatą pustkę. Pokój zaczął wirować, płacz dziecka cichł a potem nagle zapadła czerń.

Cdn.
Last edited by Ela on Tue Nov 04, 2003 12:01 pm, edited 3 times in total.

User avatar
tigi
Zainteresowany
Posts: 372
Joined: Fri Aug 01, 2003 6:30 pm
Location: Poznań
Contact:

Post by tigi » Tue Nov 04, 2003 11:33 am

Jejciu, następna część. Już zabieram się za czytanie.

User avatar
tigi
Zainteresowany
Posts: 372
Joined: Fri Aug 01, 2003 6:30 pm
Location: Poznań
Contact:

Post by tigi » Tue Nov 04, 2003 12:58 pm

Dla mnie w tym odcinku brakuje emicji, napięcia. Może Emilii dała nam od nich odpocząć na chwilę? :wink:
Cała akcja nie przesuwa się za bardzo do przodu. Są to spokojne godziny. Bohaterowie mają chwilę na przemyślenia, odpoczynek. Przynajmniej ja to tak odbieram.

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 0 guests