Przesyłam następną część. Wywołała u mnie tkliwe uczucia. Patrzyłam na Liz oczmi Maxa, a właściwie jego sercem. Nie można oprzeć się emocjom.
OBJAWIENIA część 18
Obudziła się bardziej przytomna niż poprzednio. Jednak z jaśniejszymi myślami przypłynęły myśli i pytania, z których najgorętszym życzeniem to wziąć na ręce dziecko. Podniosła się ostrożnie i mile zaskoczona stwierdziła, że leży na miękkich, czystych, bawełnianych prześcieradłach, że ktoś przebrał ją, a czyste ubranie wisiało na drzwiach garderoby. Miała na sobie jedwabną, czerwoną górę od pidżamy zapiętą do dołu na guziki. Pomyślała, że to własność Isabel o czym świadczyły za długie rękawy, kończące się poza dłońmi, które zmuszona była podwinąć. I że wszystko odbyło się podczas snu, bez potrzeby odwożenia jej do domu.
Spróbowała wstać ale zaraz zorientowała się jak bardzo jest jeszcze słaba. Zmylił ją brak bólu. Stanęła na miękkich, uginających się nogach, które nie były w stanie unieść ciężaru. Z cichym okrzykiem usiadła na łóżku. Ale to wystarczyło aby usłyszano ją w drugim pokoju. Drzwi sypialni otworzyły się gwałtownie i ukazała się w nich twarz zaniepokojonej Marii.
- Już wstałaś ! Poczekaj, gdzie chcesz iść ? Wracaj do łóżka – upominała ją.
- Maria... - poprosiła cicho Liz.
Przyjaciółka zrozumiała od razu – Zaraz wracam.
Oparła się o poduszki, które wcześniej nieporadnie strzepnęła. Zdenerwowana i podekscytowana, z bijącym sercem patrzyła na drzwi.
Chwilę później Maria pojawiła się z niewielkim zawiniątkiem na rękach – Oboje jesteście wymęczeni - szepnęła – spał prawie tak długo jak ty - Podeszła do łóżka i ostrożnie położyła dziecko na kolanach Liz.
Westchnęła i wstrzymała oddech. Instynktownie objęła śpiące maleństwo i przytuliła je do siebie. Zawinięty był w miękki kocyk, z rączką podwiniętą pod bródką, na której widać było biały mankiecik koszulki. Rozchyliła kocyk i zobaczyła maleńkie śpioszki z niebieskimi balonikami z przodu.
- Isabel podrzuciła kilka rzeczy - wyjaśniła Maria w odpowiedzi na pytający wzrok – jak tylko upewniliśmy że nic ci już nie grozi.
- Kilka rzeczy ? – spojrzała na nią pytająco Liz.
- No dobrze, jak na warunki Isabel. W każdym razie masz zapas na cały tydzień, gdybyś nie miała ochoty iść do sklepu.
Liz skinęła głową i wpatrywała się w drobniutką osóbkę leżącą w jej ramionach. Miał ciemne jedwabiste włoski i zaróżowione od snu policzki. Przesuwała palcem od nasady noska przez doskonałe usta aż do małego podbródka rozkoszując się delikatnością i miękkością skóry. Zmarszczył nagle brwi, poruszył się jakby go połaskotała.
- Jest taki słodki – mruczała Liz – Aż trudno mi uwierzyć, że jest prawdziwy. I mój.
- Wiem – zgodziła się Maria – Ja też gapię się na niego od kilku godzin. Nawet złapałam na tym Michaela, chociaż kiedy się zorientował udał, że nie patrzy.
Liz uśmiechała się do synka – To ty jesteś ten mały chłopczyk który sprawił mi tyle kłopotu, tak ?
Jakby w odpowiedzi, powoli – bo powieki mu opadały ze znużenia, otworzył ciemnobrązowe oczy i spoglądał na nią. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana a on mrugnął do niej raz i dwa długimi rzęsami, które ocierały się o policzki. A potem ziewnął, różowe wargi ułożyły się w śliczne O, zamknął oczy i zapadł ponownie w spokojny sen.
- Myślisz, że powinnam go nakarmić ? – pytała zaniepokojona – Nie jest głodny ? – popatrzyła na zegar. Było dobrze po dziewiątej wieczorem.
- Pozwól mu pospać – powiedziała Maria – Przez cały dzień był bardzo zajęty. Urodzić się nie jest większą frajdą jak urodzić. Da znać kiedy będzie głodny.
- To jest właśnie...
- Liz wszystko z nim w porządku – przekonywała ją łagodnie Maria – Max go zbadał. Jest zupełnie zdrowy.
- Nie jest za malutki ? Wydaje się taki...ulotny.
- Według Michaela waży ponad sześć funtów.
- Według Michaela ? – Liz popatrzyła na nią.
Maria przewróciła oczami – Porównał go wagą pięciofuntowej torby mąki w swojej szafce kuchennej.
- Wybacz pytanie – uśmiechnęła się Liz i wróciła wzrokiem do dziecka – Więc, gdzie są wszyscy ? I co się stało, kiedy straciłam przytomność ? – Tak bezpiecznie było zapytać, trzymając teraz to cudo w ramionach.
Maria usiadła na krawędzi łóżka i westchnęła – Więc...Max prawie mdlał nad tobą, podczas tych gorączkowych momentów.
- Tak, coś pamiętam. Obudziłam się wcześniej i znalazłam go obok siebie. Jak on się czuje ? – zapytała ostrożnie.
- Fizycznie, dobrze.
Maria ucichła a Liz popatrzyła na nią stanowczo – Ale... ?
- Liz, czego ode mnie oczekujesz ? Wiesz, że musiał połączyć się z tobą, kiedy cię leczył.
- Co zobaczył ? – nie wiedziała czy czuje ulgę, że otrzymał od niej wizje czy odczuwa lęk na myśl, ile i co zobaczył.
- Uczciwie ? Kiedy się obudził, nie bardzo miał ochotę o tym rozmawiać. Powiem ci tylko, wie już że dziecko jest jego, przynajmniej genetycznie. I zna resztę prawdy o Tess.
Liz zmarszczyła brwi i celowo skupiła się na drugiej części odpowiedzi – Resztę prawdy ? O co chodzi ?
- Max i Michael poszli do jaskini żeby sprawdzić Księgę Przeznaczenia. To dlatego ulotnili się ze szkoły. Kiedy porównali symbole z tekstem tak doskonale przetłumaczonym przez Alexa, utwierdzili się w przekonaniu że to jest właśnie materiał źródłowy. Tylko cztery osoby mają wstęp do jaskini – powiedziała Maria znacząco.
- ..i zorientowali się, że ponieważ żaden z nich nie zabrał książki a nieprawdopodobne było żeby to zrobiła Isabel....zostaje Tess – powiedziała z drżeniem Liz. Dziecko poruszyło się i cicho zakwiliło. Cii...- kołysała go łagodnie aż ucichł. Pochyliła się i przesunęła ustami po aksamitnym czole.
- Najpierw myśleli, że Tess z kimś współpracowała – ciągnęła Maria – a ona sama w jakiś sposób motała umysł Alexa i zmuszała do tłumaczenia. Ale nigdy nie przypuszczali że mogła go zabić – przez chwilę obserwowała Liz aż ta popatrzyła w górę – Ale ty pewnie nie chcesz rozmawiać o tym teraz ?
- Nie. Ale chcę wiedzieć – westchnęła Liz..
Maria przytaknęła - Michael i ja powiadomiliśmy Isabel, podczas gdy Max jeszcze o niczym nie wiedział. Miałaś w torbie tłumaczenie, więc przeczytaliśmy wszystko dokładnie. A kiedy Max wstał to...- wzruszyła ramionami – chciał zaraz pójść do Tess..
- Maria – powiedziała Liz bezdźwięcznie - Gdzie on jest ? Powiedz, wyjaśnili mu wszystko ?
- Tak, ale bardzo krótko i ogólnie. Był naprawdę rozgniewany.
Liz zastanawiała się jak wiele gniewu Maxa jest wymierzone w nią ale przecież na to nie zasłużyła. Sama także była zła o wiele spraw. Mała pociecha, że starała się zebrać o wszystkim jak najdokładniejsze informacje.
- Co się stało potem ? – popatrzyła na drzwi – Czy Max ...?
- Nie, nie ma go tutaj – powiedziała łagodnie Maria – Powiedział, że musi wszystko przemyśleć. Ale wróci – dodała szybko - Za jakąś godzinę. Pojechał z Isabel odstawić samochód matki.
- Jesteś pewna, że nie będzie szukać Tess ? – zapytała Liz, mocniej przytulając synka.
- Isabel mu na to nie pozwoli – uspokoiła ją Maria – Obiecała nam, że będzie na niego uważać.
- A co z Michaelem ?
- Och, jeszcze tutaj jest – powiedziała, uśmiechając się przekornie.
- Co cię tak śmieszy ?
- No dobrze, Max nakazał mu aby pilnował ciebie i dziecka. I cytuję dokładnie jego słowa „... jeżeli coś się stanie Liz albo dziecku, wysadzę cię na orbitę bez możliwości skorzystania z Granilithu”.
- O Boże. I jak zareagował Michael ?
- Powiedział, że odkąd wróciłaś do domu, bardziej nad tobą czuwał niż robił to Max – powiedziała nieśmiało Maria – widocznie Michael czuł potrzebę chronienia cię. Przecież on nigdy nie wierzył że Max nie jest ojcem. Wyobrażał sobie, że to rodzaj jakiegoś biologicznego, sztucznego zapłodnienia.
- Nakaz – Liz zamyślona patrzyła na drzwi – Myślisz, że zastępca Maxa ma obowiązek chronić jego dzieci ?
- Nie jakieś dzieci. Liz, nie przyszło ci do głowy że to dziecko, jest spadkobiercą Maxa ? - kiedy Liz odwróciła się do niej gwałtownie, oczy Marii otworzyły się szeroko - Nie zastanawiałaś się nad tym, naprawdę ?
- Wiesz, że zajmowało mnie co innego niż myślenie o nim w kontekście – mój. I niczego od niego nie oczekiwałam, bo to nie byłoby w porządku wobec niego. I oczywiście zapomniałam o tej całej królewskiej otoczce – jęknęła. Opadła głową na poduszkę i zamknęła oczy – Maria, to jakieś kompletne wariactwo.
- To coś więcej niż wariactwo, Liz. Zaczyna się robić niebezpieczne. Przyjście na świat jego dziecka jest końcem nadziei Tess na zostanie królową. – skomentowała cicho.
Liz otworzyła oczy i popatrzyła w stronę wejścia – Cześć Michael – powiedziała serdecznie – dzięki za możliwość skorzystania z twojego łóżka.
Kręcił się niespokojnie i patrzył w podłogę – To dobrze. Lepiej tutaj niż na tylnym siedzeniu Jetty. To jakaś poufna rozmowa ?
- Nie całkiem – uśmiechnęła się – ale jestem ci wdzięczna.
- Jak się czujesz ? – zapytał wchodząc niepewnie do pokoju.
- Zmęczona, a tak poza tym dobrze – popatrzyła na maleństwo – Ale było warto – powiedziała z drżeniem w głosie.
- Tak. Powiedziałbym, że wykonałaś całkiem przyzwoitą robotę. Zważywszy na okoliczności.
Liz podniosła brwi – No właśnie, co wiesz na temat okoliczności ?
- Do diabła, niewiele ale myślę że o tym, ty i Max powinniście sami porozmawiać – przyznał, chociaż Liz sądziła z jego skąpego tonu głosu, że coś jeszcze sugerował – Ja mam za zadanie zapewnić ci bezpieczeństwo.
- Rzeczywiście myślisz, że Tess jest niebezpieczna ? – zapytała Maria – To znaczy, wiem że jest zagrożeniem. Ale jak dotąd jest przekonana, że to dziecko Kyla.
- Tak myślała kiedy Liz była w ciąży – odpowiedział Michael – Tess wierzy że Max nie jest ojcem, bo on sam w to wierzy, i jest go pewna, zwłaszcza że Liz ma kłopoty. Ale teraz to dziecko jest za bardzo podobne do Maxa – przestrzegł.
Liz zmarszczyła nos, przyglądnęła się małej buzi i przytuliła go- Tak myślisz ?
- Zbyt wcześnie żeby o tym mówić – powiedziała stanowczo Maria – Wykluczając brązowe oczy. Ty też masz brązowe oczy. Chyba że, jak wcześniej myślałam dzieci rodzą się z niebieskimi oczami ?
- W większości – zapewniła ją Liz – ale kiedy rosną zmieniają kolor.
- Widzisz ? – stwierdził Michael – mówiłem, że on jest inny.
- Michael, dzieci rodzą się z brązowymi oczami – uśmiechnęła się ciepło Liz – To nie jest dowód ich pozaziemskiego pochodzenia, prawda ?
Jak gdyby w odpowiedzi, maleństwo otworzyło oczy i przyglądało się jej. Wydawał się mniej śpiący a jego intensywny wzrok przypominał jej sposób w jaki robił to Max, kiedy czasem ją obserwował. Westchnęła. Pewnie Michael ma rację.
- Hej malutki – zniżyła głos – Dobrze spałeś ?
- On potrzebuje imienia, Liz – zachichotała Maria - „Malutki” nie bardzo do niego pasuje.
Dziecko zaczęło rozglądać się i cichutko sapać – Nie tylko tego potrzebuje – Liz była rozbawiona – Ktoś tu jest głodny.
- A ty się martwiłaś – przypomniała jej Maria. Wstała i klepnęła Michaela po ręce – Chodź Gwiezdny Chłopcze – Zostawmy ich bo potrzebują bliższego kontaktu.
- Eee, racja – zgodził się – Świetnie. Hej Liz, nie masz czasem ochoty czegoś zjeść ? – rzucił, zanim Maria wyprowadziła go za drzwi.
- Faktycznie, umieram z głodu – powiedziała, zdając sobie dopiero teraz sprawę, jak bardzo.
- W porządku. Zaraz coś przygotujemy. Um,...daj znać, kiedy dopełnisz ten święty obowiązek – kończył wchodząc do drugiego pokoju.
Maria posłała jej szeroki uśmiech i przewróciła oczami – Krzycz, gdybyś czegoś potrzebowała.
- Dzięki.
Drzwi się zamknęły. Szybko rozpięła guziki koszuli, dziękując w myślach Isabel że właśnie taką część garderoby dla niej wybrała. Odsunęła jedną stronę materiału na bok, ujęła pierś i przysunęła do niej dziecko mając nadzieję że resztę podpowie instynkt. Wiedziała, że nie wszystkie kobiety od razu mają pokarm i odczuła lęk na myśl, że nie będzie mogła nakarmić swojego syna. Czuła, że piersi ma pełniejsze, cięższe niż normalnie ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.
Nie musiała się niepokoić. Małe usteczka objęły mocno brodawkę i po kilku rozpaczliwych próbach zaczął ssać. Na maleńkiej buzi pojawił błogi wyraz. Obserwował ją ciemnobrązowymi oczami, kiedy wargi rytmicznie pracowały.
Liz poczuła głęboko w sobie jakieś pierwotne uczucie zadowolenia. Gładziła aksamitny policzek, przesuwała palcami po pulchnym ciałku podziwiając tę doskonałość natury. Miłość do niego wypłynęła z najgłębszego wnętrza jej serca tak mocno że, aż bolało. Mogłaby dla niego zrobić wszystko. A nawet więcej.
Ponownie zaczął morzyć go sen a oczka uciekać. Ruch ust zwalniał się stopniowo, aż zupełnie ustał. Liz odsunęła go delikatnie, wyjęła z pudełka chusteczkę i przetarła pierś. Następną osuszyła buzię dziecka. Spał mocno z rozchylonymi wargami, miał ciepły oddech i pachniał mlekiem.
Przesunęła się pomału na brzeg łóżka i położyła go na środku materaca, mocniej otulając kocykiem. Musiało mu się odbić a ona potrzebowała do tego jakiejś ściereczki. Zapięła dokładnie koszulę i ostrożnie stanęła na nogi przytrzymując się szafki. Tym razem była silniejsza. Stanęła pewnie, wdzięczna że może już chodzić bez kłopotu. Wdzięczna również dlatego, bo tu było tak bezpiecznie.
Otworzyła drzwi sypialni i wysunęła głowę do drugiego pokoju – Maria ?
- Hej, wracaj do łóżka – Maria wybiegła z małej kuchenki. Miała na sobie fartuch przewiązany w pasie dwa razy – Czego potrzebujesz ?
Liz patrzyła na kilka toreb leżących na podłodze. Jasne, to dostawa Isabel – Um...potrzebuję czegoś... bo musi mu się odbić...
Maria chwilę przetrząsała torby i wyciągnęła paczkę bawełnianych pieluszek. Podała Liz – Masz. Jak mu poszło ?
- Och, chyba dobrze. Ale teraz znowu zasnął.
- Czy to czasem nie jest ulubiona zabawa niemowląt ?
Liz uśmiechnęła się - Myślę, że tak.
Wróciła do sypialni, usiadła na krawędzi tapczanu i zanim podniosła synka, rozłożyła na ramieniu tetrową pieluszkę. Gaworzył spokojnie przez sen kiedy próbowała ułożyć go na sobie pionowo. Zwinął się, podkulił nóżki pod siebie, przytulił a ona głaskała i poklepywała go po pleckach. Był ciepły jak maleńki piecyk. Oparła się dla równowagi i trzymała go czule w objęciach.
Po kilka minutach, odezwało się miękkie beknięcie a za chwilę drugie trochę głośniejsze. Kiedy wycierała mu buzię uśmiechał się i sapał a w końcu utknął nosem w jej dłoni. I przy tym wszystkim spał zdrowo, z mocno zamkniętymi oczami. Co z noworodkami robi sen ? – dziwiła się.
Z drugiego pokoju doleciał do niej cudowny zapach i żołądek Liz zaburczał w odpowiedzi. Chciała aby maluch spał spokojnie więc na rozłożonej na łóżku pieluszce ułożyła go na brzuszku. Podciągnął jedną rączkę pod brodę i podkulił nóżki. Liz pochyliła się i ucałowała go.
- Śpij spokojnie, mały książę – szepnęła – Kocham cię.
********
Michael przyrządził makaron z sosem – wystarczająco dużo aby nakarmić ich troje i jeszcze zostało – przyprawił sałatę i podał chleb czosnkowy. Liz zostawiła drzwi sypialni uchylone, aby mogła słyszeć dziecko i zwinęła się na kanapie. Jak poruszała się pomału czuła się świetnie, ale była jeszcze trochę słaba. Na pewno za dzień lub dwa odzyska siły.
Maria przysunęła bliżej ławę i postawiła przed nią kolację - Dzięki – Nabrała trochę spagetti i wsunęła do ust. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz jadła. W południe ? W każdym razie dosyć dawno.
Maria usiadła obok niej, a Michael postawił sobie krzesło naprzeciwko nich. Przez kilka minut jedli w ciszy. Początkowo nie przeszkadzała jej bo nadsłuchiwała co się dzieje w drugim pokoju. W miarę upływu czasu zrozumiała, że nie rozmawiali bo tak naprawdę nie wiedzieli o czym. Na pewno Michael miał tysiące pytań ale będzie milczał do czasu jej rozmowy z Maxem. Maria, na którą w tych sprawach zawsze można było liczyć, zajęta była mocno jedzeniem. Tylko ukradkiem rzucała wzrokiem w kierunku Liz.
Pomyślała, że mogłaby coś powiedzieć ale tak naprawdę była zbyt zmęczona. Na nieszczęście cisza obudziła jej własne, niewesołe myśli. Zajęta przy dziecku trochę o tym zapomniała a teraz wróciły nagle i gwałtownie jak tropikalna burza. Co miała powiedzieć rodzicom ? Jak wytłumaczyć gdy pojawi się z dzieckiem ? Dlaczego nie rodziła w szpitalu ? I najważniejsze, jak mogła tak długo czekać z powiadomieniem ich o tym ? A co z dzieckiem ? Czy mogła pozwolić żeby zbadał je lekarz ? Co z jego wagą ? Był dużo bardziej rozwinięty niż siedmiomiesięczny wcześniak. To wszystko potrzebuje rozsądnego wyjaśnienia. Może teraz okazać się że dziecko jest górą lodową o którą rozbiją się wszystkie tajemnice. Tess. Max. Ogrom tych spraw zaczął ją przygniatać.
Nagle straciła ochotę na jedzenie. Patrzyła na talerz, przewracała makaron z miejsca na miejsce i zastanawiała się gdzie jest Max.
- Liz ? – zaniepokoiła się Maria.
Popatrzyła w górę i uśmiechnęła się słabo – Jestem. Trochę się zmęczyłam.
- Max mówił, że straciłaś dużo krwi.- powiedział Michael – W tym jednym nie może zaradzić. Nie martw się. Lepiej jedz – pokazał głową na jej talerz – Nabierzesz sił.
Przytaknęła i zmusiła się do jedzenia. Michael miał rację. Musiała bardziej o siebie dbać. Była przecież matką i dziecko jej potrzebowało. Maria i Michael wymienili spojrzenia, ale Liz nie odezwała się. To najlepsze co mogła zrobić.
Skończyli kolację, Maria z Michaelem poszli do kuchni posprzątać a Liz zajrzała do dziecka. Zmieniła mu pieluszkę, - miły prezent praktycznej troski Isabel i otuliła go dokładniej kocykiem. Cały czas spał spokojnie a jego słodki wygląd napełniał miłością jej serce.
- Jak myślisz, długo tak potrwa ? Nie mogę uwierzyć, że jest taki cichutki.
- Lepiej się do tego nie przyzwyczajaj – ostrzegła ją Maria – Na pewno nie raz da ci w nocy w kość, wcześniej niż sobie wyobrażasz.
Liz przyznała jej rację ale teraz nie chciała o tym myśleć. Nawet gdyby w połowie nie był tak grzeczny jak dzisiaj, to byłoby i tak dobrze. Usiadła na kanapie, podwinęła nogi i głęboko ziewnęła. Miała ogromną ochotę wśliznąć się do łóżka Michaela, położyć obok śpiącego synka i zostać tam do rana. Z jakiegoś powodu jednak tkwiła tu. Oparła się o poduszki i przymknęła oczy. Słyszała jak w kuchni przyjaciele kończyli zmywanie naczyń.
Usłyszała, że drzwi się poruszyły i poczuła że to Max, chociaż trochę zaskoczył ją kiedy otworzyła oczy i zobaczyła że wpatruje się w nią.
- Hej, sądziłem że jeszcze śpisz – odwrócił się i zamknął za sobą drzwi. Rzucił wzrokiem w stronę Michaela i Marii - Isabel powiedziała, że zjawi się tu jutro rano. Będzie kryć mnie przed rodzicami.
- Zjesz kolację ? – zapytał Michael – Jeszcze coś tam znajdziesz.
- Nie, dzięki. Nie jestem głodny – wszedł do pokoju, włożył ręce do kieszeni – Jak się czujesz ? – zapytał Liz.
- W porządku – odpowiedziała nieśmiało – Jestem tylko trochę słaba, ale to normalne.
Skinął głową – To dobrze.
- Lepiej już pójdę do domu – oznajmiła Maria wieszając ściereczkę do wysuszenia.
Liz oderwała wzrok od Maxa i rzuciła przyjaciółce piorunujące spojrzenie – Maria ...
- No co ? – muszę pilnować gdyby dzwonili twoi rodzice. Powiedziałam im, że nocujesz u mnie.
- Co ? kiedy ? – zapytała.
- Jak spałaś – powiedziała szybko i złapała z podłogi torebkę – Uciekam, Michael, powieziesz mnie ?
- Hm...tak – powiedział trochę zaskoczony. Popatrzył niespokojnie na Maxa a kiedy ten skinął głową, wszedł za Marią do sypialni.
Liz była pewna, że Max coś powie ale on podszedł do lodówki i wyjął puszkę wiśniowej coli. Stanął przy kontuarze, pił małymi łykami i patrzył przed siebie. Czekał.
- On jest taki śliczny, Lizzie – Maria pociągnęła nosem. Podeszła do niej i mocno ją uścisnęła – Kocham cię – szepnęła – Zobaczymy się jutro.
Liz poczuła falę rosnącej paniki i walczyła ze sobą aby chwycić się kurczowo ręki Marii i nie pozwolić jej wyjść - Dziękuję ci za wszystko. Ja też cię kocham.
- Trzymaj się – powiedziała Maria – Przeszła przez pokój i szturchnęła w ramię Maxa – Ty też się trzymaj – ostrzegła go.
Słaby uśmiech pojawił się na jego twarzy – Będę tu do jutra. I dziękuję – dodał miękko.
- Wrócę później – powiedział Michael i wyszedł za Marią.
Max oparł się o ladę i cedził swoją colę. Zgniótł puszkę i wrzucił ją do kosza.
Obserwowała go badawczo mając nadzieję że coś wyczyta z jego twarzy ale nie wyrażała nic. Zamknął się kompletnie przed nią. Zauważała że był bardzo blady i zastanawiała się czy do końca odzyskał siły.
- Dobrze się czujesz ? – zapytała cicho i zaraz zrozumiała, że zabrzmiało ono wieloznacznie. Jednak już nie mogła cofnąć pytania.
Nie odpowiedział. Podszedł do krzesła na którym wcześniej siedział Michael i ciężko osunął się w dół. Pochylił się, oparł łokcie na kolanach i przesunął dłońmi po twarzy – Czy czuję się dobrze ? – mruknął – Wiesz, nie powiem żebym miał na to jedną odpowiedź. Pogubiłem się.
- Max, ja...
- Przestań – przerwał jej nagle szorstko i popatrzył w górę – Tylko...nie próbuj teraz cokolwiek wyjaśniać, dobrze ? Myślałem, że kiedy się przejdę, to jakoś to sobie poukładam, poczułbym się wtedy lepiej, ale to będzie wymagało dużo więcej czasu a ja jestem dzisiaj zbyt zmęczony.
- Dobrze – szepnęła i kiwnęła głową. Patrzyła na koszulę zawiniętą wokół kolan i bezwiednie zaczęła się bawić guzikami od koszuli. Usłyszała znużone westchnienie.
- Liz, mamy sporo do omówienia. Wiem o tym. Ale teraz nie jestem gotowy. Na razie są pilniejsze sprawy na których musimy się skupić.
- Jakie ? – zapytała nie podnosząc oczu.
- Po pierwsze, twoi rodzice. Nasi rodzice – poprawił się – Musimy pomyśleć jak im wyjaśnić dlaczego nie rodziłaś w szpitalu, i skąd nagle zostałem ojcem kiedy oboje wypieraliśmy się tego wobec całego miasta.
Mówił to tak obojętnie, że Liz miała ochotę się rozpłakać. Potrząsnęła głową – Nie. Nie musisz tego robić.
- A jak sobie to wyobrażasz ? – zapytał ostro – Przecież on wygląda jak doskonałe połączenie nas obojga. Bardzo możliwe, że rozwinie w sobie jakieś moce. Będzie łatwym łupem dla moich wrogów jeżeli nie będę go chronił i nie będzie mnie w jego życiu. Bez względu na to co sądzę, genetycznie jest moim dzieckiem. I myślisz że tak to zostawię nie oglądając się na nic ?
- Wrócę na Florydę – zaofiarowała się – tam będzie bezpieczny.
- Nigdzie nie pojedziesz – warknął. Podniósł się – Już się dosyć najeździłaś.
- To nie w porządku żebyś to ty się tym zajmował – szepnęła ze łzami w oczach.
- To życie nie jest w porządku, Liz. Nie pojęłaś tego jeszcze ? – zapytał z drwiną w głosie.
Zamarła. Tak mówiła do niego – jego przyszłego wcielenia – kiedy przekonywała go aby się z nią kochał. Zamknęła oczy, a ból rykoszetem przeszył jej serce. Powoli wypuściła powietrze. Ile jeszcze rzeczy Max zapamiętał, które w chwilach takich jak ta, będzie używał przeciwko niej. To było jak siedzenie bez instrukcji na tykającej bombie. – Dobrze. Nie wyjadę – zgodziła się.
Usiadł znowu i zgarbił się – Dziękuję – odpowiedział – Posłuchaj, nie chcę z tobą walczyć. To były ciężkie dni a dzisiaj o mało nie umarłaś – mówił spokojnie - Wiele przeszłaś. A i bez tego jest trudno. Powinniśmy ustalić jakiś plan, a potem się przespać.
- Tak, co proponujesz ? – zapytała.
Znowu przesunął rękami po twarzy – Powiemy, że naprawdę zaszłaś w ciążę na początku września kiedy wróciłaś z Florydy, że spędziliśmy ze sobą jedną noc a potem zerwaliśmy. I kiedy zrozumiałaś, że jesteś w ciąży nie mogłaś się przemóc aby przyznać że jest moje. Dlatego udawałaś, że jest ktoś jeszcze a ponieważ trzymaliśmy się od siebie z daleka, ja ci uwierzyłem.
Liz skuliła się, wyobrażając sobie reakcję rodziców. Mimo wszystko uznała, że to będzie najrozsądniejsze wyjaśnienie ich oddalenia w tamtym czasie – Zgadzam się – powiedziała – to będzie także wytłumaczenie, że dziecko urodziło się po dziewięciu miesiącach.
Zamyślony skinął głową – Pozostało nam jeszcze: gdzie urodziłaś dziecko i dlaczego nie znalazłaś się w szpitalu – westchnął – Chcieliśmy wyjechać aby powyjaśniać sobie pewne sprawy. Maria obiecała nas kryć gdybyśmy później wrócili. Ty w międzyczasie zaczęłaś rodzić, a ja odebrałem dziecko.
- To skłoni rodziców aby natychmiast zabrać mnie do lekarza.
Max popatrzył w górę. Ja...mam ze sobą mikroskop. Możemy kontrolować krew twoją i dziecka Zobaczymy czy to zabezpieczy was na czas rutynowych badań.
- A jeżeli nie ?
- To coś wymyślimy. Tak naprawdę bardziej byłem skoncentrowaniu na leczeniu cię niż na tym jak ma wyglądać twoja krew. Więc teraz, po porodzie to może być mylące. Może Valenti ma jakiś pomysł – twarz mu zszarzała – Co zaprowadziło mnie do następnego problemu.
- Tess.
- Cały czas nie mogę w to uwierzyć – wstał i zaczął spacerować – Ty nigdy jej nie ufałaś. Wybacz mi że ci nie wierzyłem.
- Nigdy nie przypuszczałam, że mogła zabić. Nic na to nie wskazywało.
- Musimy zastanowić się co z nią zrobić, zanim dowie się że urodziłaś.
- Max, nie mogę ukrywać się tutaj w nieskończoność. Dzień, dwa ale moi rodzice nie uwierzą w dłuższy pobyt u Marii.
- Więc dlatego nie planuję na tydzień, nie mamy na to czasu. Ona zagraża tobie i dziecku a ja czuję się fatalnie gdy myślę że przebywa jeszcze u Valentich. Rozmawiałem już o tym z Isabel . Jutro rano zabiorę ją do jaskini.
Liz poczuła jak oblewa ją fala gorąca. To było nierozsądne. Max mówił o pozbyciu się Tess, bez jakiejś romantycznej otoczki a ona może się na tym poznać - Może najpierw wzbudź w niej zaufanie. Przecież już próbowałeś umówić się z nią – podpowiadała mu nieśmiało.
Max zatrzymał się i spojrzał na nią – O czym ty mówisz ?
Popatrzyła w dół i znowu zaczęła bawić się guzikiem od koszuli - Tess czekała na ciebie dzisiaj rano w Crashdown . Powiedziała, że miałeś się z nią spotkać przed szkołą.
- Nigdy...och cholera – mruknął i pokręcił głową – Kiedy wczoraj wpadłem do niej, coś zaczęła mówić na temat wspólnego śniadania. Zaproponowałem, że moglibyśmy tam pójść rano, przed szkołą i pouczyć się.
- Ona to potraktowała jako randkę – powiedziała cierpko Liz – była mocno zawiedziona, kiedy wychodziła.
- No, tak a ja byłem trochę rozkojarzony po rozmowie z tobą, poprzedniej nocy – znowu zaczął spacerować.
- Prawda – obserwowała jak chodzi niespokojnie tam i z powrotem – Proszę, powiedz że nie pójdziesz z nią sam do jaskini.
- Omówię to jutro z Michaelem. On lub Isabel muszą zostać tutaj z tobą i dzieckiem.
- Max, poradzimy sobie bez...
- Nie – powiedział zdecydowanie i popatrzył na nią ostro - Liz, ty i dziecko stoicie na drodze Tess i temu wszystkiemu na czym jej zależy. Zabiła Alexa a przecież nic jej nie zawinił. Jak myślisz, co zrobiłaby z tobą ? Masz szczęście że nie wie jeszcze, że ją zdemaskowałaś.
- Ale przecież zabierzesz ją do jaskini – przekonywała go Liz – nie może być w dwóch miejscach na raz.
- To nic nie znaczy, że nikt jej nie pomagał. Alex był narzędziem w jej rękach i posłużył do jej własnych celów.
Gdzieś znikło opanowanie i spokój w jaki uzbroił się na początku rozmowy. Oczy mu płonęły, gniew i obawa zawładnęły nim. Nawet gdyby nic nie mówił, Liz wiedziała co przelewało się przez jego umysł. Tyle czasu spędziła na poszukiwaniu zabójcy, badając i rozpytując aż dotarła do odpowiedzi jakich szukała Jeżeli Tess uświadomiła sobie cel jej poszukiwań i ich rezultat, jej życie nie było warte złamanego centa. I przez ten cały czas trzymała się od niego na odległość, odmawiając mu nawet opieki nad sobą. Dla kogoś takiego jak Max, w którego naturze istnieje potrzeba czuwania nad innymi, była to jedna z najgorszych sytuacji. I na koniec doczekał się i tego. A ona mu na to pozawalała.
Tak bardzo chciała wiedzieć co planował uczynić z Tess. Do licha, chciała być częścią tego planu. Ale mądrze trzymała język za zębami rozumiejąc, że powinna być zadowolona z tego co już miała i zaufać mu w jego dalszych poczynaniach. Będzie wystarczającą satysfakcją, kiedy Tess zapłaci za to co zrobiła Alexowi. I za nich wszystkich.
Cichy płacz dobiegł z sypialni ostatecznie przerywając rozmowę. Chciała wstać ale machnął ręka aby siedziała – Zostań, ja go przyniosę – znikł w drugim pokoju i płacz ucichł. Za chwilę wyszedł z dzieckiem w ramionach. Poczuła jak jej serce rozpływa się na ten widok i wszystko co była w stanie zrobić to powstrzymywać łzy.
- Jest suchy – powiedział kładąc go jej na ręce.
- Może znowu zgłodniał. Niewiele poprzednio zjadł – odpowiedziała, siadając wygodniej - Bardziej zajmował go sen – pochyliła się i położyła mu palec na nosku – Tak ? Szukasz jakiejś przekąski ?
- Um… chcesz żebym...? - Max skinął głową w stronę sypialni.
Liz uśmiechnęła się, mile zaskoczona jego taktownym zachowaniem – Będzie mi dobrze z tobą jeżeli zostaniesz – powiedziała – Chyba że czujesz się niezręcznie.
Wzruszył ramionami i usiadł na krześle naprzeciwko niej ale przesunął się tak aby nie siedzieć z nią twarzą w twarz. Nie odezwał się kiedy rozpinała koszulę i przystawiała dziecko do piersi. Zasłoniła się jak tylko to było możliwe ale na tyle, żeby dziecko przy karmieniu opierało o nią drobniutką rączkę. Kątem oka widziała, że Max ją obserwuje a wyraz cichej obawy i rozbawienia w jego oczach przekonał ją, że czuł się dobrze. To była spokojna chwila.
- Myślałaś nad imieniem ? – zapytał nagle.
Liz popatrzyła na niego – Tak naprawdę nie. Zastanawiałam się nad imieniem Alex ale nie chcę żeby to imię się na nim odcisnęło. Rozumiesz mnie, prawda ? Nie powinien odczuć że zastępuje kogoś, kto i tak żyje w naszej pamięci. – popatrzyła w ciemne oczy dziecka – Ale Alexander to dobre imię – zastanawiała się – Jednak są jeszcze inne imiona .
- nie Sandy - powiedział.
Uśmiechnęła się - Nie, nie Sandy – zgodziła się. Z wahaniem popatrzyła na niego.
- Tak ?
- A co sądzisz o imieniu Zander ?
- Zander ? Jak Zan ? - Max potrząsał głową – Myślałem że nie chcesz aby imię się na nim odcisnęło – szepnął.
- Na nim czy na tobie ? – zapytała miękko – Nie nazwę go Zander jeżeli ty tego nie chcesz, przez wzgląd na mnie.
Spojrzał na dziecko i zmienił temat – Myślę, że już skończył – zauważył i leciutki uśmiech pojawił mu się na wargach.
Chłopczyk zasnął znowu wypuszczając z ust brodawkę. Uśmiechnęła się patrząc na gładką, spokojną buzię. – Mógłbyś sięgnąć do tamtej torby po ściereczkę ? – poprosiła.
- Oczywiście – za chwilę podał jej bawełnianą pieluszkę. Odsunęła synka, wytarła mu usta a potem pierś. Zapięła koszulę i chciała wstać.
- Ja go wezmę – powiedział.
- Musi mu się odbić.
Wyciągnął do niej ręce – Mam sporo małych kuzynów – powiedział gdy patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- No dobrze – podała mu ściereczkę tetrową i dziecko.
Max rozłożył na ramieniu materiał i umieścił sobie noworodka we właściwej pozycji. Liz obserwowała jak spacerował tam i z powrotem, poklepując i głaszcząc go po plecach. Było w tych gestach tyle spokoju aż trudno było uwierzyć, że jest tu raczej z obowiązku niż innego powodu.
- Mogę cię o coś zapytać ? – poprosiła cicho.
Popatrzył na nią i kiwnął głową, nie przerywając spaceru.
W poprzednim tygodniu, kiedy wróciłam do domu, z Florydy – pierwszej nocy, kiedy przyszedłeś do mnie – skąd wiedziałeś, że wróciłam ? – kiedy nie odpowiedział przegryzła wargę – Wiem, wiedziałeś że wrócę dla Alexa ale wydawało mi się, że tamtej nocy coś innego cię niepokoiło.
- Poczułem, że wracałaś – powiedział cichym głosem – po prostu wiedziałem, że to byłaś ty. I wtedy kiedy wchodziłem na górę na twój balkon bo to było jakby zapaliły się wszystkie bożonarodzeniowe lampki, jasne, migoczące i magiczne – powiedział ciepło – nie mogłem zrozumieć, co się do licha dzieje. Oczywiście, odkąd cię wyleczyłem zawsze między nami był pewien związek, połączenie ale tym razem było coś więcej. Kiedy potem powiedziałaś mi że rozwijają się twoje moce, poczułem ulgę bo sądziłem że to jest powodem. Aż do dzisiaj.
- To dziecko czułeś, prawda ? – zapytała łagodnie.
Przytaknął – Razem z Michaelem wracaliśmy z jaskini i nagle poczułem ostry, przeszywający ból. Niemal zjechałem z jezdni. Michael podejrzewał, że tracę zmysły ale ja wiedziałem, że zaczęłaś rodzić. Tyle mogę powiedzieć.
- Dlatego przyjechałeś tutaj...
- Tak – zatrzymał się, stanął przed nią kołysząc łagodnie dziecko – Wiedziałaś ?
- Podejrzewałam. Był ruchliwy i niespokojny, ile razy byłeś w pobliżu. Jakby cię rozpoznawał.
- To zrozumiałe prawda ? Jednakowe DNA, chociaż nie wiadomo z której mojej wersji pochodzi – powiedział ironicznie.
- Max, tak mi przykro...- szepnęła.
- Wiem – skinął lekko głową i znowu zaczął chodzić – Widziałem dzisiaj sporo, Liz i pewnie miałaś jakieś swoje powody. Ale to nie znaczy, że mniej boli – mówił do niej – Nie wiem co czuję, rozumiesz ? To piękne dziecko i jest twoje. Nic na to nie poradzę ale nie mogę nie troszczyć się o kogoś, kto jest częścią ciebie. Jednak co będzie dalej, nie wiem. Potrzebuję czasu.
- Co chcesz przez to powiedzieć ?
- Że zawsze będę się tobą opiekował. Że stanę jutro wobec wszystkich i oficjalnie uznam go za swojego syna. Że będę chronił was dwoje aż do ostatniego tchnienia. Ale nie wiem co się dzieje w moim sercu i dopóki nie będę wiedział nie mogę niczego więcej obiecać – mówił głosem pełnym emocji.
Liz z trudem przełknęła i starała się nie rozpłakać – Rozumiem – szepnęła.
- Musimy dowiedzieć wszystko co dotyczy Tess. Teraz, z wielu powodów to dla mnie bardzo ważne – powiedział sztywno.
- Oczywiście – czuła na sobie jego wzrok ale nie była w stanie podnieść oczu.
- Liz…
- W porządku Max, masz rację – szeptała - Wiesz co, jest już późno, jesteśmy zmęczeni i powinniśmy odpocząć.
- Dobrze – zgodził się - Może pójdziesz pierwsza do łazienki. Isabel zostawiła tam dla ciebie parę drobiazgów.
- Zostaniesz z nim ?
- Oczywiście. Idź.
Podniosła się i weszła do małej łazienki. Były tam czyste ręczniki a na półce nowa szczoteczka do zębów. Myła się, szczotkowała zęby, czesała włosy. Robiła to wszystko z głębokim, trudnym do opisania bólem.
- Skończyłam – powiedziała, kiedy wróciła do pokoju. Siedział teraz na kanapie i kołysał dziecko w ramionach.
- Chodźmy – powiedział wstając – Przyniosę ci twojego współlokatora – dodał z łagodnym uśmiechem.
Kiwnęła głową i pierwsza weszła do sypialni. Poprawiła prześcieradła i wskazała gdzie położyć dziecko.
- Dzięki.
- W porządku.
- Gdzie będziesz spał ? – zapytała.
- Na kanapie.
- A Michael ?
- Max pokręcił głową – Dzisiaj nie wróci do domu.
Zaskoczona, pamiętała przecież jak Michael mówił coś innego – A więc dobranoc – pożegnała go.
- Dobranoc, Liz – jego oczy pobiegły ku dziecku a potem odwrócił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Liz wśliznęła się do łóżka i zwinęła wokół śpiącego synka. Teraz kiedy jego ciepło ogrzewało ją, pozwoliła popłynąć łzom. Upłynęło sporo czasu zanim spłakana zasnęła.
Cdn.