T: Objawienie-Revelations [by EmilyluvsRoswell]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Dużo wzruszeń
OBJAWIENIA
Część 17
W małej łazience Michalea, Liz posprzątała po sobie jak mogła najlepiej. Siedziała na taborecie w kuchni, zastanawiając się jak przysiąść na kanapie Michaela, która sprawiała jej problemy w lepszych okolicznościach. Cierpliwie czekała na Marię, która w pokoju obok dzwoniła do Isabel. Mimo zamkniętych drzwi słychać było dosyć wyraźnie jej podniesiony głos.
W końcu wyszła naburmuszona – Przyjdzie.
- Jakiś czas to trwało.
- Jasne, bo musiałam wysłuchać jej narzekania na Maxa. Uroczy książę nie raczył jej poinformować że on i Michael wyjeżdżają, zostawiając ją samą po szkole. Jest wściekła. Dobrze, że nie było nas z nimi bo oberwałoby się i mnie – oznajmiła.
- Poczekaj, jeżeli Max pojechał jeepem to jak Isabel się tutaj dostanie ?
- Weźmie samochód swojej mamy – Maria wzruszyła ramionami – Co u ciebie ? Nagle wróciło do niej po co tu są. W oczach pojawiła się lekka panika – Dlaczego tam siedzisz ? Przecież jest ci niewygodnie.
- Tak, ale tu mogę siedzieć, co w przypadku kanapy byłoby trudniejsze - westchnęła Liz - Poza tym, pomiędzy skurczami powinnam chodzić, tak długo jak będę mogła. Czytałam, że w jakiś sposób przyspiesza to akcję porodową.
- Nie wierzę w to co się dzieje.
- Ja także.
- Powinnam coś zrobić – Maria zaczęła rozglądać się po pokoju – Łóżko. Zmienię prześcieradła. – powiedziała podchodząc do wąskiej szafki w pobliżu łazienki – Będziemy potrzebowały ręczników... Co jeszcze ? Przegotowana woda. Na starych filmach zawsze gotują dużo wody – mruczała.
- Przestań Maria. Kiedy przyjdzie Isabel na pewno zdejmie prześcieradła. Będę potrzebowała jakiś nieprzemakalny podkład bo jak zniszczę Michaelowi łóżko, nigdy już się do mnie nie odezwie.
- Muszę się czymś zająć – Maria stanęła bezradnie.
Liz chwyciła ją za rękę i przyciągnęła do siebie – Posłuchaj, musimy trzymać się razem. Potrzebuję cię i dlatego jedna z nas musi mieć głowę na karku. Mówię ci to teraz bo to nie będę ja - słyszała swój stanowczy głos ale nie dbała o to – W mieszkaniu Michaela urodzę antariańskie dziecko i mam prawo głupieć, prawda ? Więc nie rób mi tego.
Maria patrzyła na nią chwilę, kiwnęła głową a potem przytuliła do siebie. Na ramieniu Marii, Liz pozwoliła sobie na łzy i chwilę słabości.
Maria głaskała ją uspokajająco po plecach. – Zawsze jest ten pierwszy raz – Co powiesz Isabel ? – zapytała łagodnie.
– Że z powodu zmian jakie mogły rozwinąć się u mnie, po wyleczeniu mnie przez Maxa, bałam się pójść do lekarza.
- A jeżeli zacznie mówić o nieziemskich cechach dziecka ?
- Nie sądzę. Nawet Max ich nie znał dopóki Pierce nie pokazał mu wyników testów. Wiedział tylko że ich krew jest inna bo odkryłam to lekcji biologii, ale wcześniej nie miał o tym pojęcia.
- W porządku – Maria dalej gładziła ją plecach – Więc kiedy Isabel przyjdzie, wyjaśnimy jej wszystko a potem skupimy się na tobie i odebraniu dziecka.- powiedziała.
- Tak bym chciała, żeby Max był tutaj – westchnęła cicho Liz.
Ręka Marii była taka kojąca – Myślisz o Maxie z Przyszłości ?
- Nie. Tylko o Maxie.
- Może spróbuję do niego zadzwonić ...– zaproponowała ostrożnie Maria.
- I co powiesz ? – Liz posmutniała – To naturalne, że chciałabym żeby był przy mnie. Ale to nie byłoby w porządku wobec niego.
- Na pewno ?
- Tak – Liz cofnęła się i wyprostowała – jestem pewna - Poczuła skurcz i chwyciła się za kontuar – Znowu się zaczyna – skrzywiła się.
Maria spoglądała na nią wyczekująco – Powinnyśmy chyba mierzyć czas, prawda ?
- Um, tak. I w jakich odstępach występują – powiedziała po chwili, kiedy bolesny chwyt trochę zelżał.
- Więc powiedz mi kiedy będziesz je czuła.
Liz uśmiechnęła się – Dzięki, Maria.
- Wszystko będzie dobrze.
Liz kiwnęła głową. W tym momencie rozległo się mocne pukanie i w drzwiach stanęła Isabel.
- Dobra, dotarłam – oznajmiła – Co to za ważna sprawa, że nie mogłam nikomu powiedzieć gdzie idę ?
Liz patrzał na Marię, która wzruszyła ramionami – Myślałam, że tak będzie najlepiej.
Isabel zmarszczyła brwi – Co się stało, coś z Maxem i Michaelem ? – zaniepokoiła się.
- Nie, nie chodzi o nich – odpowiedziała Liz – Potrzebuję twojej pomocy, Isabel.
- Jakiej ?- weszła głębiej do mieszkania. Rzuciła na kanapę torbę, odwróciła się i podniosła brwi.
Liz zdenerwowana spojrzała na Marię a potem na Isabel – Wiesz, że Max ratując mi życie, zmienił mnie ?
- Tak – powiedziała powoli - I co z tego ?
- Ja...więc od czasu kiedy kontaktowałam się z Maxem w Nowym Yorku, to wszystko poszło dalej. Zaczęłam mieć błyski i wizje.
Oczy Isabel zrobiły się okrągłe – To znaczy...że pojawiły się u ciebie jakieś moce ?
- Coś w tym rodzaju.
- No więc ? Chcesz aby ci pomóc zrozumieć co z tym zrobić ?
- Faktycznie, to jest myśl. Ale nie o takiej przysłudze myślałam. Ja...boję się iść do lekarza – powiedziała spokojnie- Dla dobra dziecka.
Isabel popatrzyła najpierw na jej brzuch a potem na nią – Liz – westchnęła – jesteś w szóstym miesiącu ciąży i jeszcze się nie kontrolowałaś ?
Pokręciła głową – Tak naprawdę w siódmym miesiącu, i nie. Nie wiedziałam czego mogliby się doszukać i pomyślałam że lepiej nie ryzykować. Miałam nadzieję, że mogłabyś..... – wzruszyła ramionami nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
- Zabawić się w lekarza ? – dokończyła za nią Isabel – Liz, sama znasz skutki leczenia Maxa – powiedziała poważnie – Nie wiem na jaką pomoc liczysz. Być może mogłabym, poprzez ciebie połączyć się z dzieckiem ale nie gwarantuję że poznam czy coś jest nie tak.
- Tak naprawdę sprawy stały się trochę bardziej naglące - kiedy to mówiła poczuła nagły skurcz - Maria ? – skrzywiła się.
– Sześć minut – odpowiedziała Maria i chwyciła ją za rękę.
- Sześć minut ? Czego ? – domagała się Isabel – Chcesz powiedzieć mi że rodzisz ? Teraz, Liz ?
- Boję się że tak – mówiła ze ściśniętymi zębami – Niedawno odeszły mi wody.
- Ale mówiłaś, że jesteś w siódmym miesiącu. Przecież jest za wcześnie...
- Powiedz to dziecku – rzuciła słabo. Odetchnęła głęboko, kiedy skończył się skurcz.
Isabel przesunęła rękami po włosach a potem po twarzy. Bez słowa patrzyła na Liz i na Marię. Potrząsnęła głową - Dobrze. Liz, co wiesz na temat porodów.
- Kiedy byłam na Florydzie, przeczytałam wszystkie książki jakie mogłam zdobyć na ten temat. Powinnam była kilka z nich zabrać do domu.
- Ale pamiętasz co czytałaś, prawda ?
- Chyba tak.
- Więc dobrze, ponieważ niewiele więcej wiem poza podstawowymi wiadomościami, będziesz musiała mi dokładnie wszystko opowiedzieć, zanim zacznie się poród.
- Pomożesz nam ? – dopytywała się Maria.
Isabel popatrzyła na nią ze złością – Oczywiście. A ty myślałaś, że tak ją zostawię ? Boże, Maria przecież to przez nas ona nie może iść do szpitala.
- Powtórz to jeszcze raz – mruknęła Maria.
- Co chcesz wiedzieć ? – zapytała Liz.
- Wszystko.
*******
Isabel poleciła Marii postarać się o cały zapas: ręczników, spirytusu, ostrych nożyczek, mocnych nici. W międzyczasie, Liz objaśniała jej szczegóły i organizację porodu. Doszło do niej, że skupiając się na medycznych zagadnieniach zaczęła panować nad swoimi lękmi. Mądre i fachowe pytania Isabel utwierdzały ją w przekonaniu, że będzie się czuła przy niej bezpiecznie gdy trzeba będzie odebrać dziecko. Zaimponowała jej, że tak łatwo i szybko chłonęła wszystko, bez zbytniego roztkliwiania się.
- Doskonale – powiedziała Isabel, kiedy była pewna, że wszystko zapamiętała – Liz, jeżeli dzieje się tak jak mówisz , to prawdopodobnie nastąpi to niedługo - Zgarnęła z pleców włosy i spięła je mocno z tyłu głowy. Rzuciła jej drugą klamrę – Zrób to samo, będzie ci wygodniej.
- Dzięki – Liz upięła włosy w koński ogon.
- Jak się czujesz ?
- Obolała – przyznała – ale tak poza tym, nieźle. Dziękuję za pomoc, Isabel.
- To dobrze. Bo Max zabiłby mnie gdybym pozwoliła aby coś złego ci się stało – odpowiedziała, ale ciemne oczy były poważne – Liz, czyje naprawdę to dziecko ?
- Czy to ważne ?
- Myślisz, że przestałabym ci pomagać jeżeli nie spodobałaby mi się twoja odpowiedź ? Nie.
Maria krzątała się po pokoju zbierając całą stertę brudnych prześcieradeł – Wiem, że możesz odprawić nad nimi te swoje czary mary ale ja wolę tradycyjną metodę - położyła tobołek na podłodze – Czyste ściereczki, ręczniki i inne rzeczy położyłam na komodzie – popatrzyła na nie pytająco – Jak wam idzie ?
- Świetnie, prawda ? – powiedziała Liz.
Isabel skinęła głową – Tak. Dzięki Maria. Przygotuję resztę a potem zobaczymy jak idzie, dobrze Liz ?
- W porządku – czekała aż Isabel wejdzie do sypialni.
- A tak naprawdę jak się czujesz ? – zapytała Maria.
Liz stała przy kuchennym blacie. Zgięta opierała ręce na taborecie i przestępowała z nogi na nogę co trochę zmniejszało ból w dole pleców – Mam coraz częstsze skurcze – powiedziała.
- To pewnie dobrze ?
- Od tego zależy szerokość rozwarcia.
Maria skrzywiła się – Przypomnij mi o tym kiedy będę gruchać do jakieś słodkiego bobasa w Crashdown.
- Masz to jak w banku – mruknęła Liz.
- A co z Isabel ? Poradzi sobie ? – spytała spokojnie Maria.
- Poradzi sobie doskonale.
- Będziesz zadowolona, że to ona odbierze dziecko ?
- Tak bardzo, jak tylko to możliwe – Liz pochyliła się. Poczuła wyjątkowo silny skurcz i zaczęła szybko oddychać.
- Liz ?
- Już dobrze – dyszała. Na czoło wystąpiły krople potu i zmusiła się aby teraz oddychać głęboko, przed kolejnymi falami bólu. Miała miękkie kolana i kurczowo trzymała się taboretu, żeby nie upaść.
- Wejdź tutaj – zawołała Isabel z sypialni.
- Chodź – objęła ją Maria.
Liz pozwoliła jej zaprowadzić się do drugiego pokoju. Isabel coś musiała zrobić bo rozłożyła miękkie i delikatne w dotyku, nieprzemakalne prześcieradło. Poduszki także były jakieś większe i wygodniejsze.
- Michael tego nie uznaje – skomentowała Maria.
- Jasne. Wiele razy proponowałam mu, że poprawię mu to miejsce ale nawet nie chciał słuchać. Kładź się Liz.
Z ulgą położyła się na łóżku opierając się na obszernych poduszkach. Nagle poczuła skrępowanie. Tak naprawdę nigdy nie badano jej ginekologicznie, a z Maxem kochała się tylko raz. Nie była szczególnie nieśmiała ale uczucie zdenerwowania i lęku nie zmniejszał fakt, że to Isabel będzie ją oglądać. Godziła się na to tylko dlatego, że nie miała innego wyboru.
Jak gdyby czując jej zakłopotanie – a może właśnie dlatego, że sama w tym uczestniczyła, Isabel przykryła ją prześcieradłem do pasa i zdjęła z niej ubranie. Maria taktownie usiadła przy głowie Liz i starała się jakoś odwrócić jej uwagę, podczas gdy Isabel wykonywała swoje zadanie. Liz starała się nie myśleć o tym, aż do chwili kiedy poczuła ciepłe ręce uciskające jej brzuch ze wszystkich stron. W tym momencie nastąpił przeszywający ją ból. Jęknęła wciskając głowę w poduszkę.
- Liz, chcę żebyś teraz odpoczęła. Oddychaj.
- Oddycham – powiedziała słabo.
- Jeszcze raz – ponaglała Isabel – Wdech, wydech. Spokojnie oddychaj. Wolno i głęboko. Dobrze - Otwartą dłonią badała brzuch mocnymi ruchami - Teraz nabierz powietrza. I wypuść.
Posłusznie wykonywała jej polecenia wciągając w płuca powietrze i wypuszczając, kiedy skurcze ustępowały nagle.
Isabel znowu przesuwała dłonie uważnie, marszcząc brwi – Maria przynieś jej trochę lodu do ssania dobrze ?
- Jasne – wypadła przez drzwi i słuchać było łomot w kuchennej lodówce.
- Coś jest nie tak ? - zapytała Liz, bo nie spodobał jej się wyraz twarzy Isabel.
- Wydaje mi się że dziecko ma się dobrze. Czuję silne, rytmiczne bicie serca i pracę mózgu – uspokoiła ją – Tam jest ważna osobistość, Liz - powiedziała ze słabym uśmiechem – Tu już niczego się nie doszukam – cofnęła się i popatrzyła na nią – Ale jest coś innego.
Liz poczuła przypływ paniki – Co ?
- Dziecko jest nieprawidłowo ułożone. Masz prawie pełne rozwarcie a ono jeszcze się nie odwróciło.
- Masz na myśli komplikacje ?
- Spróbuję je odwrócić ale nie wiem czy mi się uda – powiedziała przegryzając wargi.
- A jeżeli sobie nie poradzisz ?
- Najpierw spróbuję, a potem będziemy się martwić.
Pojęła to, co mówiła Isabel. Nie miała pojęcia co zrobią przy skomplikowanym porodzie. Kiwnęła głową – Powiedz co mam robić...
Maria zjawiła się przynosząc w miseczce lód – Czegoś nie wiem ? – zapytała widząc ich poważne twarze.
- Dziecko nie odwróciło się jeszcze główką do dołu. Ułożone jest nieprawidłowo – powiedziała Liz podtrzymywana mocnym spojrzeniem Isabel.
- Więc co robimy ? – zapytała Maria.
- Po następnym skurczu spróbuję odwrócić dziecko. Liz, musisz mi powiedzieć kiedy to nastąpi. Przed tym nie mogę nic zrobić. Zrozumiałaś ?
- Dobrze – przytaknęła. Sięgnęła do miseczki włożyła kilka kostek lodu do ust, a resztą przetarła spoconą twarz.
Maria postawiła pojemnik na łóżku i wytarła ją ręcznikiem – Lepiej ?
- Dzięki. Tak – spięła się w sobie kiedy uderzył w nią następny skurcz – Znowu nadchodzi – jęknęła. Ból narastał szybko i gwałtownie. Próbowała oddychać ale płuca się buntowały. Zapomniała o sztywnym po lodzie języku, skupiona na rozrywającym ją cierpieniu. Maria trzymała ją za rękę, którą ściskała ze wszystkich sił.
- Liz, oddychaj ! - wołała do niej Isabel – Dalej.
Dyszała rozpaczliwie obracając głowę tam i z powrotem. I wtedy ból zelżał zostawiając ją w poczuciu kompletnego wyczerpania – Już po wszystkim – szepnęła. Odrzuciła głowę na poduszkę i zamknęła oczy. Czuła jak Isabel gorączkowo przesuwa ręce i ściska brzuch ale jej silne ruchy były niczym w porównaniu z koszmarnymi skurczami. Ostatni kawałek lodu roztopił się na języku, przełknęła go automatycznie próbując złapać oddech.
- Psiakrew, nie idzie – niepokoiła się Isabel - No, dalej, dalej. Obracaj się.
Liz otworzyła oczy i zobaczyła miękkie, zielone światło wydobywające się z rąk Isabel – Dlaczego nie chce się przesunąć ? – szepnęła zmęczona.
- Nie wiem – powiedziała Isabel z zaciśniętymi zębami – Uparciuch. No dalej – przemawiała do niego.
- Auu – skrzywiła się Liz..
- Wybacz – odpowiedziała nie zwalniając ucisku – Ale będzie jeszcze bardziej bolało jeżeli tego nie zrobię.
- Boże Isabel, przestań - jęknęła Liz, bo znowu nadchodził skurcz..
- Cholera, następują już jeden po drugim. Liz, nie mamy czasu..
- Nie możesz czegoś zrobić ? – dopytywała się Maria, kiedy Liz wiła się z bólu.
- Co ty sobie myślisz ? – zniecierpliwiła się – Mówiłam ci że nie wiem jak sobie z tym poradzę. Tak przypuszczałam. Potrzebujemy Maxa.
- Niee – rozpłakała się Liz. Zamknęła oczy bo nowa fala bólu wstrząsała nią, spod powiek płynęły łzy.
- Nie mamy wyboru. Maria dzwoń po niego !
Liz chwyciła ją za rękę ale Maria pokręciła głową – Przykro mi, ale Isabel ma rację. Tylko on może pomóc.
Zbyt zmęczona aby się przeciwstawić, bezsilnie patrzyła w sufit jakby tę ciężką przeprawę miała już za sobą.
Maria wróciła do pokoju z włączoną komórką – Nie mogę go złapać – w zielonych oczach miała łzy – Albo ma wyłączony telefon, albo jest poza zasięgiem. Odzywa się tylko poczta głosowa.
- Gdzie do diabła jest on i Michael, nie ma ich od wielu godzin – warknęła Isabel.
- Co robimy ?
- Cały czas próbuj, jeżeli nie dodzwonisz się w przeciągu dziesięciu minut, zabieramy ją do szpitala.
- Nie zrobisz tego – jęknęła Liz – Nie pojadę do szpitala. To zbyt niebezpieczne.
- Wiesz co mówisz ? – zdenerwowała się Isabel – Liz, możesz umrzeć, nie rozumiesz ?
- A jeżeli w szpitalu coś odkryją ? – przekonywała – Skończę w jakimś rządowym laboratorium. Wiesz co zrobili Maxowi, a Piercowi wystarczył na to tylko jeden dzień. Wcześniej umrę niż pozwolę im zabrać moje dziecko – płakała bo ból powracał ponownie.
- Będziemy tam i nie pozwolimy aby coś wam się stało – nalegała Isabel – Liz, to poważne.
Kręciła głową jednostajnie a spoconymi rękami mięła prześcieradło – Nie!
- Lizzie, proszę – płakała Maria - Isabel ma rację...
- Nie – szeptała przegryzając zęby. Po fali bólu leżała i patrzyła na przyjaciółki – Proszę, nie mogę ryzykować – Jej głos brzmiał tak słabo, że ledwie siebie słyszała.
Isabel znowu gładziła mocno jej brzuch. Twarz miała surową i zdeterminowaną. Maria naciskała jednostajnie komórkę a jej wargi cicho o coś prosiły. Liz oddychała głęboko aby zebrać siły. Była tak bardzo zmęczona.
- Dlaczego ten przeklęty telefon nie odpowiada – warknęła Maria – Gdzie on jest ?
Leżała zupełnie bez siły. Myśli przelatywały jej przez głowę. Jak przez to przejdzie ? Nie idzie dobrze. Nigdy nie była tak zmęczona, a jeszcze nie miała bólów partych. Zimny, lodowaty strach chwycił ją za serce, paraliżował i ściskał. Jak mogła być tak głupia i uwierzyć że wszystko pójdzie tak prosto. Że może nad wszystkim zapanować aż do narodzin dziecka. Bezbłędnie. Czy ostatni rok nie pokazał, że tak nie jest ? Coś zawsze szło źle.
Skurcze następowały teraz w odstępach dwuminutowych i pragnienie parcia było nie do zniesienia. Kiedy nadszedł następny ból, wygięła się na łóżku i wydała zduszony krzyk.
- Przygotuj się, Liz – powiedziała Isabel – masz pełne rozwarcie. Spróbuję jeszcze raz odwrócić dziecko, dobrze ? Trzymaj się.
- Dobrze – dyszała, kiedy ból zelżał.
Isabel położyła niej ręce, kiedy z pokoju obok dobiegł głośny trzask.
- Co, do diabła... – zaczęła Maria i nagle zamilkła.
- Gdzie ona jest ? - W drzwiach stanął Max a za nim Michael, który zaraz wycofał się. Max wszedł szybko do pokoju – Co się dzieje ?
- Max, dzięki Bogu – wykrztusiła Isabel – Musisz nam pomóc.
- Co chcesz robić ? Liz, powinnaś być w szpitalu – krzyknął, na twarzy malował się lęk i zaskoczenie.
- Dlaczego nie odpowiadałeś na telefony – wrzasnęła Maria szarpiąc go za ramię.
Nie zwracał na nią uwagi, skupiając się na siostrze – Isabel ?
- Bała się iść do szpitala – wyjaśniała szybko – Powodem są jej zmiany. Tak mi powiedziały. Mamy problemy z urodzeniem dziecka.
- Zwariowałaś ? – powiedział i patrzył niespokojnie na Liz.
- Max ! – Isabel traciła panowanie – Czy ty mnie słyszysz ? Musimy odwrócić dziecko, inaczej ona nie urodzi. Chodź.
Oderwał oczy i klęknął obok Isabel oceniając sytuację – Co starałaś się zrobić ? – zapytał. Wstał i pochylił się delikatnie naciskając brzuch.
- Próbowałam odwrócić dziecko między skurczami ale nie udało mi się – informowała go.
- Odsuń się – powiedział – Ja spróbuję.
Liz skuliła się przy kolejnym bólu ale nie zwrócił na to uwagi. Czuła jego ciepłe ręce, przesuwające się po niej , które łagodziły i uspokajały, a jednak tak prawdziwe i mocne. Widziała miękkie jarzenie kąpiące jej skórę – podobnie jak u Isabel ale tutaj wnikało w nią głęboko uczucie energii i siły jakiej nigdy nie doznała. Z trudem łapała oddech gdy Max przesuwał dłonie z góry na dół wygładzając wszystkie nierówności jak miękki jedwab a jej ciało odpowiadało na każdy gest tej troskliwej pracy.
Płakała gdy poczuła pod skórą nagły ruch dziecka, odwracające się pod wpływem łagodnej perswazji rąk Maxa. Próbowała głęboko oddychać i nie krzyczeć. Ból był silny ale do zniesienia.
Marszczył brwi, głęboko skoncentrowany, czoło miał mokre od potu – Dobrze – wyprostował się – Liz, w porządku ?
Ja...chyba tak – wykrztusiła.
- Dzięki Bogu – płakała Maria – dotknęła czoła i odgarnęła mokre włosy z twarzy przyjaciółki.
Isabel ustawiła się między stopami Liz – Max, nie wierzę, że ci się udało – odetchnęła z ulgą – Liz, jesteś gotowa ? Przy następnym skurczu spróbujesz przeć.
- Jestem taka zmęczona – dyszała. Zamknęłaby oczy nie chcąc spotykać uważnego spojrzenia Maxa ale teraz musiała je mieć otwarte – Nie mogę.
- Musisz – powiedziała zdecydowanie Isabel – Słuchaj Liz, zbliżamy się do końca. Dalej.
- Maria pomóż jej podnieść się – powiedział Max. Jedną rękę wsunął pod jej ramiona w drugą ujął jej dłoń. – Wyrzuć te poduszki, usiądź za nią i mocno ją podeprzyj.
Posłuchała go, wsunęła się za plecy Liz podciągając ją do siebie. Liz uniosła kolana i przesunęła się do tyłu opierając się o przyjaciółkę jak na najczulszej poduszce – Lepiej – mruczała. Poczuła nadchodzący skurcz i ścisnęła zęby – Nie – szeptała przerażona - Już więcej nie.
- Liz, popatrz na mnie – ponaglił Max, ściskając jej rękę – Zrobisz to. Spróbuj.
Jego głos był łagodny i pełen zrozumienia a ona nie umiała mu się oprzeć. Otworzyła oczy i spotkała ciemne spojrzenie. Cokolwiek się zdarzyło i cokolwiek mu zrobiła, był tu dla niej i trzymał ją za rękę.
- Właśnie tak – powiedział.
- Przyj teraz Liz – ponaglała ją Isabel – Piękne, duże parcie. Przyj mocno w dół.
Liz ściskała rękę Maxa i całą siłą parła. Ból był straszliwy. Przedzierał się przez nią, wypalał gorącem tak bardzo, że prawie traciła przytomność. Skupiła się na oczach Maxa nie spuszczając z niego wzroku nawet wtedy, kiedy jej ciało było tak strasznie napięte.
- Dobrze, dobrze... – powiedziała Isabel – Teraz odpocznij.
Upadła z jękiem w ramiona przyjaciółki. Palce miała zdrętwiałe, splątane z palcami Maxa.
- Tak, dobrze – powiedział Max spokojnie. Wolną ręką odsunął zabłąkany kosmyk włosów z jej policzka – Dobrze ci idzie – Złap oddech.
- Trzymaj się Lizzie – szepnęła jej Maria do ucha i poczuła jej usta na swoich włosach.
- Lód – szepnęła. Głos miała chrapliwy i suche usta.
- Max, miseczka na stoliku obok – powiedziała Maria.
Sięgnął do pojemniczka i łagodnie przesuwał kostką po jej wargach. Otworzyła usta i zlizywała chłodną grudkę.
- W porządku ?
- Tak. Dzięki.
Zimnymi palcami dotknął jej skroni i masował delikatnie. Zamknęła oczy i pozwalała aby napięcie opadało. I znowu nadchodził skurcz i nie było już więcej na nic czasu.
- Przyj najsilniej jak potrafisz – nakazała Isabel – Zrobisz to. Mocne parcie powinno zrobić swoje. Już widzę główkę. – krzyknęła.
Zamknęła teraz oczy i parła jak mogła najmocniej. Nie czuła, że Maria podpiera ją z tyłu za ramiona a Max trzyma za rękę i szepcze do ucha zachęcająco. W tej chwili cały świat skupił się na dziecku, które z takim trudem torowało sobie drogę do tego świata.
Poczuła coś na kształt łzy wewnątrz siebie i wydała krzyk, który trwał nieskończenie długo.
- Jest, jest – krzyknęła Isabel a Maria załkała.
Liz upadła do tyłu, zbyt wyczerpana aby unieść głowę. I wtedy usłyszała ciche, niezadowolone kwilenie i otworzyła oczy.
- Masz syna – Isabel rozjaśniła się w uśmiechu - Jest wspaniały.
Spojrzała na wilgotne, czerwone ciałko na rękach Isabel, na małą rozognioną buzię i brązowe oczy, i poczuła jak rośnie jej serce.
- Gratuluję – powiedział półgłosem Max i przycisnął usta do jej policzka w niewinnym pocałunku.
- Jest taki drobniutki – rozczuliła się Maria, a Liz usłyszała w jej głosie łzy.
Uśmiechnęła się słabo i spróbowała wyciągnąć do dziecka rękę ale nie mogła. Była tak strasznie zmęczona.
- Maria, weź maleństwo i wykąp go – powiedział Max. Odwrócił się, wsunął pod nią rękę, uniósł i położył poduszki pod plecy. Utonęła w tych poduszkach i pozwoliła oczom odpłynąć. Chyba poczuła jego usta na swoim czole, w innym pocałunku ale nie była pewna.
- Chodź do cioci Marii, mały kolego – gruchała – Przyniesiemy cię do mamusi całego lśniącego czystością, dobrze ?
- Max ! – głos Isabel zabrzmiał dziwnie nisko.
- Co się stało ? – zapytał.
Liz poczuła jak łóżko się przesuwa ale ten ruch dochodził do niej z bardzo daleka. Teraz wszystko wydawało się takie odległe, ciche głosy Maxa i Isabel, gdzieś tam, w dole łóżka. Słyszała ich ale nie rozumiała.
- Cholera – mruknął.
- Max, jest za dużo krwi – powiedziała Isabel – Nie wiem czy będę umiała to zatamować.
- Co jest.....Ona ma krwotok – powiedział – Psiakrew.
Liz czuła coś ciepłego, wylewającego się z niej, było jej coraz zimniej, jakby wraz z tym ulatywały z niej resztki sił. Wszystko w jej głowie wirowało i nic już nie bolało.
- Isabel, uciśnij mocno na dole – krzyczał Max.
- Tak robię ale to nie pomaga – słychać było panikę w jej głosie.
Świat przesunął się ponownie i Liz poczuła ciepłe, mokre ręce na policzkach – O Boże. Liz, patrz na mnie. Musisz otworzyć oczy – nakazywał Max.
Wydawało się, że z jakiegoś powodu to bardzo dla niego ważne. Gdzieś, w jakimś zakamarku mózgu wiedziała, że powinna go posłuchać. Powieki były ciężkie, a ciało słabe i bezsilne – nierealne. Wyczuwała jakiś sens w tym, że Max błagał żeby patrzyła na niego ale nie mogła, nawet gdyby się bardzo starała.
- Liz ! Liz, ty wiesz jak to działa. Cholera, otwórz oczy i wpuść mnie – krzyczał. Poczuła jak nią potrząsa, uczucia odpływały niepokojąco daleko i wciąż nie mogła otworzyć oczu.
- Co się dzieje? Och mój Boże – to Maria, pomyślała Liz. Ale dlaczego jest smutna ?
- Max, zrób coś ! – krzyczała Isabel.
- Liz, proszę – błagalny głos Max był tak blisko jej ucha, że słyszała go w swojej głowie – Liz, nie rób mi tego. Nie mogę cię stracić. Liz...
Czuła na twarzy jego ręce i nagle jego usta na swoich, gorące i żarliwe, domagające się. Tam gdzie ona była zimna, on palił jak ogień. Czuła jego siłę skierowaną do niej, topnienie lodu zwalniającego jej krew. Ścigał ją w tym szalejącym piekle, przedzierając sobie szlak do jej duszy. Ta gwałtowna walka otworzyła jej usta a jego język wniknął głęboko, nurkując i głaszcząc, szarpiąc i żądając odpowiedzi od niej.
To połączenie skruszyło ją. Liz czuła jak wola życia Maxa wnika w jej żyły, przyciągając ją z powrotem do brzegu. I wtedy pojawiły się wizje, rozmazane obrazy jego wspomnień i jej, dwóch oddzielnych istnień. Nieskalane emocje - miłość, lęk, rozpacz – przywracające jej serce do życia. Czuła jak Max wyszarpuje je z niej i przyjmuje do siebie, nawet wtedy gdy wysyłał jej uzdrawiającą, rozlewającą się po niej energię.
I kiedy odsunął od niej wargi, ich usta domagały się aby tak pozostać. Liz otworzyła oczy. Max pochylał się nad nią, jego ciemny wzrok patrzył z niedowierzaniem. I tak trwał bez słowa.
- Liz ? Liz, już dobrze ?
Słyszała obok siebie Marię, czule głaszczącą jej ręce. Za Maxem stała Isabel, po policzkach płynęły jej łzy. Wyczerpanie rozlewało się po niej i zapełniało te miejsca z których usunął ból. Walczyła ze snem nie pozwalając mu jeszcze ogarnąć się do końca.
- Dziękuję ci – szepnęła, powieki miała takie ciężkie Nie umiałaby ich otworzyć nawet gdyby Max jej odpowiedział.
Przygniatające zmęczenie, zabierające ją w głąb siebie. Czuła, że łóżko zapada się nagle i sen upomniał się o nią.
*******
Kiedy się obudziła, na zewnątrz było ciemno. Jej ciało jakby przylgnęło do materaca, zlało się z nim - bezsilne. Biorąc jednak pod uwagę, że niedawno urodziła czuła się względnie dobrze. Jakikolwiek ból, który miała prawo odczuwać, znikł.
Z drugiego pokoju słychać było ciche głosy a Liz zdawało się, że słyszy śpiewającą Marię. Wiedziała że powinna krzyknąć, chciała zobaczyć dziecko, usłyszeć co się stało. Niewiele pamiętała a szczegóły zlały się w ciemną plamę. Była pewna tylko jednego, że stało się coś strasznego a Max Evans uratował jej życie. Ponownie.
Czuła się zbyt wyczerpana i zmęczona aby rozmawiać. Wystarczyło jednak krzyknąć aby usłyszano ją w drugim pokoju. Zamiast tego zamknęła ponownie oczy. Tak było bezpiecznie leżeć tu, nie myśleć o niczym, oddać się w ręce przyjaciół, którzy dbali o nią. Nie miała siły na nic więcej.
Poczuła jakiś ruch i otworzyła oczy. Odwróciła się i zobaczyła na poduszce obok siebie ciemną głowę, cienie długich rzęs na bladych policzkach, rozchylone we śnie wargi. Max. Wiedziała, że używanie mocy wyczerpywało go i w jakiś sposób zrozumiała, że odebrała mu część tej siły. Umierając wcześniej wiedziała, że to ma jakieś wpływ. Dzisiaj przeżyli coś bardzo podobnego. A teraz był tutaj i spał obok niej. Zdrowieli.
Głębokie i ciepłe uczucie zawitało do jej serca gdy zamykała oczy. I gdyby mogła je jakoś nazwać - to była nadzieja.
Kiedy obudziła się ponownie, była sama.
Cdn.
OBJAWIENIA
Część 17
W małej łazience Michalea, Liz posprzątała po sobie jak mogła najlepiej. Siedziała na taborecie w kuchni, zastanawiając się jak przysiąść na kanapie Michaela, która sprawiała jej problemy w lepszych okolicznościach. Cierpliwie czekała na Marię, która w pokoju obok dzwoniła do Isabel. Mimo zamkniętych drzwi słychać było dosyć wyraźnie jej podniesiony głos.
W końcu wyszła naburmuszona – Przyjdzie.
- Jakiś czas to trwało.
- Jasne, bo musiałam wysłuchać jej narzekania na Maxa. Uroczy książę nie raczył jej poinformować że on i Michael wyjeżdżają, zostawiając ją samą po szkole. Jest wściekła. Dobrze, że nie było nas z nimi bo oberwałoby się i mnie – oznajmiła.
- Poczekaj, jeżeli Max pojechał jeepem to jak Isabel się tutaj dostanie ?
- Weźmie samochód swojej mamy – Maria wzruszyła ramionami – Co u ciebie ? Nagle wróciło do niej po co tu są. W oczach pojawiła się lekka panika – Dlaczego tam siedzisz ? Przecież jest ci niewygodnie.
- Tak, ale tu mogę siedzieć, co w przypadku kanapy byłoby trudniejsze - westchnęła Liz - Poza tym, pomiędzy skurczami powinnam chodzić, tak długo jak będę mogła. Czytałam, że w jakiś sposób przyspiesza to akcję porodową.
- Nie wierzę w to co się dzieje.
- Ja także.
- Powinnam coś zrobić – Maria zaczęła rozglądać się po pokoju – Łóżko. Zmienię prześcieradła. – powiedziała podchodząc do wąskiej szafki w pobliżu łazienki – Będziemy potrzebowały ręczników... Co jeszcze ? Przegotowana woda. Na starych filmach zawsze gotują dużo wody – mruczała.
- Przestań Maria. Kiedy przyjdzie Isabel na pewno zdejmie prześcieradła. Będę potrzebowała jakiś nieprzemakalny podkład bo jak zniszczę Michaelowi łóżko, nigdy już się do mnie nie odezwie.
- Muszę się czymś zająć – Maria stanęła bezradnie.
Liz chwyciła ją za rękę i przyciągnęła do siebie – Posłuchaj, musimy trzymać się razem. Potrzebuję cię i dlatego jedna z nas musi mieć głowę na karku. Mówię ci to teraz bo to nie będę ja - słyszała swój stanowczy głos ale nie dbała o to – W mieszkaniu Michaela urodzę antariańskie dziecko i mam prawo głupieć, prawda ? Więc nie rób mi tego.
Maria patrzyła na nią chwilę, kiwnęła głową a potem przytuliła do siebie. Na ramieniu Marii, Liz pozwoliła sobie na łzy i chwilę słabości.
Maria głaskała ją uspokajająco po plecach. – Zawsze jest ten pierwszy raz – Co powiesz Isabel ? – zapytała łagodnie.
– Że z powodu zmian jakie mogły rozwinąć się u mnie, po wyleczeniu mnie przez Maxa, bałam się pójść do lekarza.
- A jeżeli zacznie mówić o nieziemskich cechach dziecka ?
- Nie sądzę. Nawet Max ich nie znał dopóki Pierce nie pokazał mu wyników testów. Wiedział tylko że ich krew jest inna bo odkryłam to lekcji biologii, ale wcześniej nie miał o tym pojęcia.
- W porządku – Maria dalej gładziła ją plecach – Więc kiedy Isabel przyjdzie, wyjaśnimy jej wszystko a potem skupimy się na tobie i odebraniu dziecka.- powiedziała.
- Tak bym chciała, żeby Max był tutaj – westchnęła cicho Liz.
Ręka Marii była taka kojąca – Myślisz o Maxie z Przyszłości ?
- Nie. Tylko o Maxie.
- Może spróbuję do niego zadzwonić ...– zaproponowała ostrożnie Maria.
- I co powiesz ? – Liz posmutniała – To naturalne, że chciałabym żeby był przy mnie. Ale to nie byłoby w porządku wobec niego.
- Na pewno ?
- Tak – Liz cofnęła się i wyprostowała – jestem pewna - Poczuła skurcz i chwyciła się za kontuar – Znowu się zaczyna – skrzywiła się.
Maria spoglądała na nią wyczekująco – Powinnyśmy chyba mierzyć czas, prawda ?
- Um, tak. I w jakich odstępach występują – powiedziała po chwili, kiedy bolesny chwyt trochę zelżał.
- Więc powiedz mi kiedy będziesz je czuła.
Liz uśmiechnęła się – Dzięki, Maria.
- Wszystko będzie dobrze.
Liz kiwnęła głową. W tym momencie rozległo się mocne pukanie i w drzwiach stanęła Isabel.
- Dobra, dotarłam – oznajmiła – Co to za ważna sprawa, że nie mogłam nikomu powiedzieć gdzie idę ?
Liz patrzał na Marię, która wzruszyła ramionami – Myślałam, że tak będzie najlepiej.
Isabel zmarszczyła brwi – Co się stało, coś z Maxem i Michaelem ? – zaniepokoiła się.
- Nie, nie chodzi o nich – odpowiedziała Liz – Potrzebuję twojej pomocy, Isabel.
- Jakiej ?- weszła głębiej do mieszkania. Rzuciła na kanapę torbę, odwróciła się i podniosła brwi.
Liz zdenerwowana spojrzała na Marię a potem na Isabel – Wiesz, że Max ratując mi życie, zmienił mnie ?
- Tak – powiedziała powoli - I co z tego ?
- Ja...więc od czasu kiedy kontaktowałam się z Maxem w Nowym Yorku, to wszystko poszło dalej. Zaczęłam mieć błyski i wizje.
Oczy Isabel zrobiły się okrągłe – To znaczy...że pojawiły się u ciebie jakieś moce ?
- Coś w tym rodzaju.
- No więc ? Chcesz aby ci pomóc zrozumieć co z tym zrobić ?
- Faktycznie, to jest myśl. Ale nie o takiej przysłudze myślałam. Ja...boję się iść do lekarza – powiedziała spokojnie- Dla dobra dziecka.
Isabel popatrzyła najpierw na jej brzuch a potem na nią – Liz – westchnęła – jesteś w szóstym miesiącu ciąży i jeszcze się nie kontrolowałaś ?
Pokręciła głową – Tak naprawdę w siódmym miesiącu, i nie. Nie wiedziałam czego mogliby się doszukać i pomyślałam że lepiej nie ryzykować. Miałam nadzieję, że mogłabyś..... – wzruszyła ramionami nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
- Zabawić się w lekarza ? – dokończyła za nią Isabel – Liz, sama znasz skutki leczenia Maxa – powiedziała poważnie – Nie wiem na jaką pomoc liczysz. Być może mogłabym, poprzez ciebie połączyć się z dzieckiem ale nie gwarantuję że poznam czy coś jest nie tak.
- Tak naprawdę sprawy stały się trochę bardziej naglące - kiedy to mówiła poczuła nagły skurcz - Maria ? – skrzywiła się.
– Sześć minut – odpowiedziała Maria i chwyciła ją za rękę.
- Sześć minut ? Czego ? – domagała się Isabel – Chcesz powiedzieć mi że rodzisz ? Teraz, Liz ?
- Boję się że tak – mówiła ze ściśniętymi zębami – Niedawno odeszły mi wody.
- Ale mówiłaś, że jesteś w siódmym miesiącu. Przecież jest za wcześnie...
- Powiedz to dziecku – rzuciła słabo. Odetchnęła głęboko, kiedy skończył się skurcz.
Isabel przesunęła rękami po włosach a potem po twarzy. Bez słowa patrzyła na Liz i na Marię. Potrząsnęła głową - Dobrze. Liz, co wiesz na temat porodów.
- Kiedy byłam na Florydzie, przeczytałam wszystkie książki jakie mogłam zdobyć na ten temat. Powinnam była kilka z nich zabrać do domu.
- Ale pamiętasz co czytałaś, prawda ?
- Chyba tak.
- Więc dobrze, ponieważ niewiele więcej wiem poza podstawowymi wiadomościami, będziesz musiała mi dokładnie wszystko opowiedzieć, zanim zacznie się poród.
- Pomożesz nam ? – dopytywała się Maria.
Isabel popatrzyła na nią ze złością – Oczywiście. A ty myślałaś, że tak ją zostawię ? Boże, Maria przecież to przez nas ona nie może iść do szpitala.
- Powtórz to jeszcze raz – mruknęła Maria.
- Co chcesz wiedzieć ? – zapytała Liz.
- Wszystko.
*******
Isabel poleciła Marii postarać się o cały zapas: ręczników, spirytusu, ostrych nożyczek, mocnych nici. W międzyczasie, Liz objaśniała jej szczegóły i organizację porodu. Doszło do niej, że skupiając się na medycznych zagadnieniach zaczęła panować nad swoimi lękmi. Mądre i fachowe pytania Isabel utwierdzały ją w przekonaniu, że będzie się czuła przy niej bezpiecznie gdy trzeba będzie odebrać dziecko. Zaimponowała jej, że tak łatwo i szybko chłonęła wszystko, bez zbytniego roztkliwiania się.
- Doskonale – powiedziała Isabel, kiedy była pewna, że wszystko zapamiętała – Liz, jeżeli dzieje się tak jak mówisz , to prawdopodobnie nastąpi to niedługo - Zgarnęła z pleców włosy i spięła je mocno z tyłu głowy. Rzuciła jej drugą klamrę – Zrób to samo, będzie ci wygodniej.
- Dzięki – Liz upięła włosy w koński ogon.
- Jak się czujesz ?
- Obolała – przyznała – ale tak poza tym, nieźle. Dziękuję za pomoc, Isabel.
- To dobrze. Bo Max zabiłby mnie gdybym pozwoliła aby coś złego ci się stało – odpowiedziała, ale ciemne oczy były poważne – Liz, czyje naprawdę to dziecko ?
- Czy to ważne ?
- Myślisz, że przestałabym ci pomagać jeżeli nie spodobałaby mi się twoja odpowiedź ? Nie.
Maria krzątała się po pokoju zbierając całą stertę brudnych prześcieradeł – Wiem, że możesz odprawić nad nimi te swoje czary mary ale ja wolę tradycyjną metodę - położyła tobołek na podłodze – Czyste ściereczki, ręczniki i inne rzeczy położyłam na komodzie – popatrzyła na nie pytająco – Jak wam idzie ?
- Świetnie, prawda ? – powiedziała Liz.
Isabel skinęła głową – Tak. Dzięki Maria. Przygotuję resztę a potem zobaczymy jak idzie, dobrze Liz ?
- W porządku – czekała aż Isabel wejdzie do sypialni.
- A tak naprawdę jak się czujesz ? – zapytała Maria.
Liz stała przy kuchennym blacie. Zgięta opierała ręce na taborecie i przestępowała z nogi na nogę co trochę zmniejszało ból w dole pleców – Mam coraz częstsze skurcze – powiedziała.
- To pewnie dobrze ?
- Od tego zależy szerokość rozwarcia.
Maria skrzywiła się – Przypomnij mi o tym kiedy będę gruchać do jakieś słodkiego bobasa w Crashdown.
- Masz to jak w banku – mruknęła Liz.
- A co z Isabel ? Poradzi sobie ? – spytała spokojnie Maria.
- Poradzi sobie doskonale.
- Będziesz zadowolona, że to ona odbierze dziecko ?
- Tak bardzo, jak tylko to możliwe – Liz pochyliła się. Poczuła wyjątkowo silny skurcz i zaczęła szybko oddychać.
- Liz ?
- Już dobrze – dyszała. Na czoło wystąpiły krople potu i zmusiła się aby teraz oddychać głęboko, przed kolejnymi falami bólu. Miała miękkie kolana i kurczowo trzymała się taboretu, żeby nie upaść.
- Wejdź tutaj – zawołała Isabel z sypialni.
- Chodź – objęła ją Maria.
Liz pozwoliła jej zaprowadzić się do drugiego pokoju. Isabel coś musiała zrobić bo rozłożyła miękkie i delikatne w dotyku, nieprzemakalne prześcieradło. Poduszki także były jakieś większe i wygodniejsze.
- Michael tego nie uznaje – skomentowała Maria.
- Jasne. Wiele razy proponowałam mu, że poprawię mu to miejsce ale nawet nie chciał słuchać. Kładź się Liz.
Z ulgą położyła się na łóżku opierając się na obszernych poduszkach. Nagle poczuła skrępowanie. Tak naprawdę nigdy nie badano jej ginekologicznie, a z Maxem kochała się tylko raz. Nie była szczególnie nieśmiała ale uczucie zdenerwowania i lęku nie zmniejszał fakt, że to Isabel będzie ją oglądać. Godziła się na to tylko dlatego, że nie miała innego wyboru.
Jak gdyby czując jej zakłopotanie – a może właśnie dlatego, że sama w tym uczestniczyła, Isabel przykryła ją prześcieradłem do pasa i zdjęła z niej ubranie. Maria taktownie usiadła przy głowie Liz i starała się jakoś odwrócić jej uwagę, podczas gdy Isabel wykonywała swoje zadanie. Liz starała się nie myśleć o tym, aż do chwili kiedy poczuła ciepłe ręce uciskające jej brzuch ze wszystkich stron. W tym momencie nastąpił przeszywający ją ból. Jęknęła wciskając głowę w poduszkę.
- Liz, chcę żebyś teraz odpoczęła. Oddychaj.
- Oddycham – powiedziała słabo.
- Jeszcze raz – ponaglała Isabel – Wdech, wydech. Spokojnie oddychaj. Wolno i głęboko. Dobrze - Otwartą dłonią badała brzuch mocnymi ruchami - Teraz nabierz powietrza. I wypuść.
Posłusznie wykonywała jej polecenia wciągając w płuca powietrze i wypuszczając, kiedy skurcze ustępowały nagle.
Isabel znowu przesuwała dłonie uważnie, marszcząc brwi – Maria przynieś jej trochę lodu do ssania dobrze ?
- Jasne – wypadła przez drzwi i słuchać było łomot w kuchennej lodówce.
- Coś jest nie tak ? - zapytała Liz, bo nie spodobał jej się wyraz twarzy Isabel.
- Wydaje mi się że dziecko ma się dobrze. Czuję silne, rytmiczne bicie serca i pracę mózgu – uspokoiła ją – Tam jest ważna osobistość, Liz - powiedziała ze słabym uśmiechem – Tu już niczego się nie doszukam – cofnęła się i popatrzyła na nią – Ale jest coś innego.
Liz poczuła przypływ paniki – Co ?
- Dziecko jest nieprawidłowo ułożone. Masz prawie pełne rozwarcie a ono jeszcze się nie odwróciło.
- Masz na myśli komplikacje ?
- Spróbuję je odwrócić ale nie wiem czy mi się uda – powiedziała przegryzając wargi.
- A jeżeli sobie nie poradzisz ?
- Najpierw spróbuję, a potem będziemy się martwić.
Pojęła to, co mówiła Isabel. Nie miała pojęcia co zrobią przy skomplikowanym porodzie. Kiwnęła głową – Powiedz co mam robić...
Maria zjawiła się przynosząc w miseczce lód – Czegoś nie wiem ? – zapytała widząc ich poważne twarze.
- Dziecko nie odwróciło się jeszcze główką do dołu. Ułożone jest nieprawidłowo – powiedziała Liz podtrzymywana mocnym spojrzeniem Isabel.
- Więc co robimy ? – zapytała Maria.
- Po następnym skurczu spróbuję odwrócić dziecko. Liz, musisz mi powiedzieć kiedy to nastąpi. Przed tym nie mogę nic zrobić. Zrozumiałaś ?
- Dobrze – przytaknęła. Sięgnęła do miseczki włożyła kilka kostek lodu do ust, a resztą przetarła spoconą twarz.
Maria postawiła pojemnik na łóżku i wytarła ją ręcznikiem – Lepiej ?
- Dzięki. Tak – spięła się w sobie kiedy uderzył w nią następny skurcz – Znowu nadchodzi – jęknęła. Ból narastał szybko i gwałtownie. Próbowała oddychać ale płuca się buntowały. Zapomniała o sztywnym po lodzie języku, skupiona na rozrywającym ją cierpieniu. Maria trzymała ją za rękę, którą ściskała ze wszystkich sił.
- Liz, oddychaj ! - wołała do niej Isabel – Dalej.
Dyszała rozpaczliwie obracając głowę tam i z powrotem. I wtedy ból zelżał zostawiając ją w poczuciu kompletnego wyczerpania – Już po wszystkim – szepnęła. Odrzuciła głowę na poduszkę i zamknęła oczy. Czuła jak Isabel gorączkowo przesuwa ręce i ściska brzuch ale jej silne ruchy były niczym w porównaniu z koszmarnymi skurczami. Ostatni kawałek lodu roztopił się na języku, przełknęła go automatycznie próbując złapać oddech.
- Psiakrew, nie idzie – niepokoiła się Isabel - No, dalej, dalej. Obracaj się.
Liz otworzyła oczy i zobaczyła miękkie, zielone światło wydobywające się z rąk Isabel – Dlaczego nie chce się przesunąć ? – szepnęła zmęczona.
- Nie wiem – powiedziała Isabel z zaciśniętymi zębami – Uparciuch. No dalej – przemawiała do niego.
- Auu – skrzywiła się Liz..
- Wybacz – odpowiedziała nie zwalniając ucisku – Ale będzie jeszcze bardziej bolało jeżeli tego nie zrobię.
- Boże Isabel, przestań - jęknęła Liz, bo znowu nadchodził skurcz..
- Cholera, następują już jeden po drugim. Liz, nie mamy czasu..
- Nie możesz czegoś zrobić ? – dopytywała się Maria, kiedy Liz wiła się z bólu.
- Co ty sobie myślisz ? – zniecierpliwiła się – Mówiłam ci że nie wiem jak sobie z tym poradzę. Tak przypuszczałam. Potrzebujemy Maxa.
- Niee – rozpłakała się Liz. Zamknęła oczy bo nowa fala bólu wstrząsała nią, spod powiek płynęły łzy.
- Nie mamy wyboru. Maria dzwoń po niego !
Liz chwyciła ją za rękę ale Maria pokręciła głową – Przykro mi, ale Isabel ma rację. Tylko on może pomóc.
Zbyt zmęczona aby się przeciwstawić, bezsilnie patrzyła w sufit jakby tę ciężką przeprawę miała już za sobą.
Maria wróciła do pokoju z włączoną komórką – Nie mogę go złapać – w zielonych oczach miała łzy – Albo ma wyłączony telefon, albo jest poza zasięgiem. Odzywa się tylko poczta głosowa.
- Gdzie do diabła jest on i Michael, nie ma ich od wielu godzin – warknęła Isabel.
- Co robimy ?
- Cały czas próbuj, jeżeli nie dodzwonisz się w przeciągu dziesięciu minut, zabieramy ją do szpitala.
- Nie zrobisz tego – jęknęła Liz – Nie pojadę do szpitala. To zbyt niebezpieczne.
- Wiesz co mówisz ? – zdenerwowała się Isabel – Liz, możesz umrzeć, nie rozumiesz ?
- A jeżeli w szpitalu coś odkryją ? – przekonywała – Skończę w jakimś rządowym laboratorium. Wiesz co zrobili Maxowi, a Piercowi wystarczył na to tylko jeden dzień. Wcześniej umrę niż pozwolę im zabrać moje dziecko – płakała bo ból powracał ponownie.
- Będziemy tam i nie pozwolimy aby coś wam się stało – nalegała Isabel – Liz, to poważne.
Kręciła głową jednostajnie a spoconymi rękami mięła prześcieradło – Nie!
- Lizzie, proszę – płakała Maria - Isabel ma rację...
- Nie – szeptała przegryzając zęby. Po fali bólu leżała i patrzyła na przyjaciółki – Proszę, nie mogę ryzykować – Jej głos brzmiał tak słabo, że ledwie siebie słyszała.
Isabel znowu gładziła mocno jej brzuch. Twarz miała surową i zdeterminowaną. Maria naciskała jednostajnie komórkę a jej wargi cicho o coś prosiły. Liz oddychała głęboko aby zebrać siły. Była tak bardzo zmęczona.
- Dlaczego ten przeklęty telefon nie odpowiada – warknęła Maria – Gdzie on jest ?
Leżała zupełnie bez siły. Myśli przelatywały jej przez głowę. Jak przez to przejdzie ? Nie idzie dobrze. Nigdy nie była tak zmęczona, a jeszcze nie miała bólów partych. Zimny, lodowaty strach chwycił ją za serce, paraliżował i ściskał. Jak mogła być tak głupia i uwierzyć że wszystko pójdzie tak prosto. Że może nad wszystkim zapanować aż do narodzin dziecka. Bezbłędnie. Czy ostatni rok nie pokazał, że tak nie jest ? Coś zawsze szło źle.
Skurcze następowały teraz w odstępach dwuminutowych i pragnienie parcia było nie do zniesienia. Kiedy nadszedł następny ból, wygięła się na łóżku i wydała zduszony krzyk.
- Przygotuj się, Liz – powiedziała Isabel – masz pełne rozwarcie. Spróbuję jeszcze raz odwrócić dziecko, dobrze ? Trzymaj się.
- Dobrze – dyszała, kiedy ból zelżał.
Isabel położyła niej ręce, kiedy z pokoju obok dobiegł głośny trzask.
- Co, do diabła... – zaczęła Maria i nagle zamilkła.
- Gdzie ona jest ? - W drzwiach stanął Max a za nim Michael, który zaraz wycofał się. Max wszedł szybko do pokoju – Co się dzieje ?
- Max, dzięki Bogu – wykrztusiła Isabel – Musisz nam pomóc.
- Co chcesz robić ? Liz, powinnaś być w szpitalu – krzyknął, na twarzy malował się lęk i zaskoczenie.
- Dlaczego nie odpowiadałeś na telefony – wrzasnęła Maria szarpiąc go za ramię.
Nie zwracał na nią uwagi, skupiając się na siostrze – Isabel ?
- Bała się iść do szpitala – wyjaśniała szybko – Powodem są jej zmiany. Tak mi powiedziały. Mamy problemy z urodzeniem dziecka.
- Zwariowałaś ? – powiedział i patrzył niespokojnie na Liz.
- Max ! – Isabel traciła panowanie – Czy ty mnie słyszysz ? Musimy odwrócić dziecko, inaczej ona nie urodzi. Chodź.
Oderwał oczy i klęknął obok Isabel oceniając sytuację – Co starałaś się zrobić ? – zapytał. Wstał i pochylił się delikatnie naciskając brzuch.
- Próbowałam odwrócić dziecko między skurczami ale nie udało mi się – informowała go.
- Odsuń się – powiedział – Ja spróbuję.
Liz skuliła się przy kolejnym bólu ale nie zwrócił na to uwagi. Czuła jego ciepłe ręce, przesuwające się po niej , które łagodziły i uspokajały, a jednak tak prawdziwe i mocne. Widziała miękkie jarzenie kąpiące jej skórę – podobnie jak u Isabel ale tutaj wnikało w nią głęboko uczucie energii i siły jakiej nigdy nie doznała. Z trudem łapała oddech gdy Max przesuwał dłonie z góry na dół wygładzając wszystkie nierówności jak miękki jedwab a jej ciało odpowiadało na każdy gest tej troskliwej pracy.
Płakała gdy poczuła pod skórą nagły ruch dziecka, odwracające się pod wpływem łagodnej perswazji rąk Maxa. Próbowała głęboko oddychać i nie krzyczeć. Ból był silny ale do zniesienia.
Marszczył brwi, głęboko skoncentrowany, czoło miał mokre od potu – Dobrze – wyprostował się – Liz, w porządku ?
Ja...chyba tak – wykrztusiła.
- Dzięki Bogu – płakała Maria – dotknęła czoła i odgarnęła mokre włosy z twarzy przyjaciółki.
Isabel ustawiła się między stopami Liz – Max, nie wierzę, że ci się udało – odetchnęła z ulgą – Liz, jesteś gotowa ? Przy następnym skurczu spróbujesz przeć.
- Jestem taka zmęczona – dyszała. Zamknęłaby oczy nie chcąc spotykać uważnego spojrzenia Maxa ale teraz musiała je mieć otwarte – Nie mogę.
- Musisz – powiedziała zdecydowanie Isabel – Słuchaj Liz, zbliżamy się do końca. Dalej.
- Maria pomóż jej podnieść się – powiedział Max. Jedną rękę wsunął pod jej ramiona w drugą ujął jej dłoń. – Wyrzuć te poduszki, usiądź za nią i mocno ją podeprzyj.
Posłuchała go, wsunęła się za plecy Liz podciągając ją do siebie. Liz uniosła kolana i przesunęła się do tyłu opierając się o przyjaciółkę jak na najczulszej poduszce – Lepiej – mruczała. Poczuła nadchodzący skurcz i ścisnęła zęby – Nie – szeptała przerażona - Już więcej nie.
- Liz, popatrz na mnie – ponaglił Max, ściskając jej rękę – Zrobisz to. Spróbuj.
Jego głos był łagodny i pełen zrozumienia a ona nie umiała mu się oprzeć. Otworzyła oczy i spotkała ciemne spojrzenie. Cokolwiek się zdarzyło i cokolwiek mu zrobiła, był tu dla niej i trzymał ją za rękę.
- Właśnie tak – powiedział.
- Przyj teraz Liz – ponaglała ją Isabel – Piękne, duże parcie. Przyj mocno w dół.
Liz ściskała rękę Maxa i całą siłą parła. Ból był straszliwy. Przedzierał się przez nią, wypalał gorącem tak bardzo, że prawie traciła przytomność. Skupiła się na oczach Maxa nie spuszczając z niego wzroku nawet wtedy, kiedy jej ciało było tak strasznie napięte.
- Dobrze, dobrze... – powiedziała Isabel – Teraz odpocznij.
Upadła z jękiem w ramiona przyjaciółki. Palce miała zdrętwiałe, splątane z palcami Maxa.
- Tak, dobrze – powiedział Max spokojnie. Wolną ręką odsunął zabłąkany kosmyk włosów z jej policzka – Dobrze ci idzie – Złap oddech.
- Trzymaj się Lizzie – szepnęła jej Maria do ucha i poczuła jej usta na swoich włosach.
- Lód – szepnęła. Głos miała chrapliwy i suche usta.
- Max, miseczka na stoliku obok – powiedziała Maria.
Sięgnął do pojemniczka i łagodnie przesuwał kostką po jej wargach. Otworzyła usta i zlizywała chłodną grudkę.
- W porządku ?
- Tak. Dzięki.
Zimnymi palcami dotknął jej skroni i masował delikatnie. Zamknęła oczy i pozwalała aby napięcie opadało. I znowu nadchodził skurcz i nie było już więcej na nic czasu.
- Przyj najsilniej jak potrafisz – nakazała Isabel – Zrobisz to. Mocne parcie powinno zrobić swoje. Już widzę główkę. – krzyknęła.
Zamknęła teraz oczy i parła jak mogła najmocniej. Nie czuła, że Maria podpiera ją z tyłu za ramiona a Max trzyma za rękę i szepcze do ucha zachęcająco. W tej chwili cały świat skupił się na dziecku, które z takim trudem torowało sobie drogę do tego świata.
Poczuła coś na kształt łzy wewnątrz siebie i wydała krzyk, który trwał nieskończenie długo.
- Jest, jest – krzyknęła Isabel a Maria załkała.
Liz upadła do tyłu, zbyt wyczerpana aby unieść głowę. I wtedy usłyszała ciche, niezadowolone kwilenie i otworzyła oczy.
- Masz syna – Isabel rozjaśniła się w uśmiechu - Jest wspaniały.
Spojrzała na wilgotne, czerwone ciałko na rękach Isabel, na małą rozognioną buzię i brązowe oczy, i poczuła jak rośnie jej serce.
- Gratuluję – powiedział półgłosem Max i przycisnął usta do jej policzka w niewinnym pocałunku.
- Jest taki drobniutki – rozczuliła się Maria, a Liz usłyszała w jej głosie łzy.
Uśmiechnęła się słabo i spróbowała wyciągnąć do dziecka rękę ale nie mogła. Była tak strasznie zmęczona.
- Maria, weź maleństwo i wykąp go – powiedział Max. Odwrócił się, wsunął pod nią rękę, uniósł i położył poduszki pod plecy. Utonęła w tych poduszkach i pozwoliła oczom odpłynąć. Chyba poczuła jego usta na swoim czole, w innym pocałunku ale nie była pewna.
- Chodź do cioci Marii, mały kolego – gruchała – Przyniesiemy cię do mamusi całego lśniącego czystością, dobrze ?
- Max ! – głos Isabel zabrzmiał dziwnie nisko.
- Co się stało ? – zapytał.
Liz poczuła jak łóżko się przesuwa ale ten ruch dochodził do niej z bardzo daleka. Teraz wszystko wydawało się takie odległe, ciche głosy Maxa i Isabel, gdzieś tam, w dole łóżka. Słyszała ich ale nie rozumiała.
- Cholera – mruknął.
- Max, jest za dużo krwi – powiedziała Isabel – Nie wiem czy będę umiała to zatamować.
- Co jest.....Ona ma krwotok – powiedział – Psiakrew.
Liz czuła coś ciepłego, wylewającego się z niej, było jej coraz zimniej, jakby wraz z tym ulatywały z niej resztki sił. Wszystko w jej głowie wirowało i nic już nie bolało.
- Isabel, uciśnij mocno na dole – krzyczał Max.
- Tak robię ale to nie pomaga – słychać było panikę w jej głosie.
Świat przesunął się ponownie i Liz poczuła ciepłe, mokre ręce na policzkach – O Boże. Liz, patrz na mnie. Musisz otworzyć oczy – nakazywał Max.
Wydawało się, że z jakiegoś powodu to bardzo dla niego ważne. Gdzieś, w jakimś zakamarku mózgu wiedziała, że powinna go posłuchać. Powieki były ciężkie, a ciało słabe i bezsilne – nierealne. Wyczuwała jakiś sens w tym, że Max błagał żeby patrzyła na niego ale nie mogła, nawet gdyby się bardzo starała.
- Liz ! Liz, ty wiesz jak to działa. Cholera, otwórz oczy i wpuść mnie – krzyczał. Poczuła jak nią potrząsa, uczucia odpływały niepokojąco daleko i wciąż nie mogła otworzyć oczu.
- Co się dzieje? Och mój Boże – to Maria, pomyślała Liz. Ale dlaczego jest smutna ?
- Max, zrób coś ! – krzyczała Isabel.
- Liz, proszę – błagalny głos Max był tak blisko jej ucha, że słyszała go w swojej głowie – Liz, nie rób mi tego. Nie mogę cię stracić. Liz...
Czuła na twarzy jego ręce i nagle jego usta na swoich, gorące i żarliwe, domagające się. Tam gdzie ona była zimna, on palił jak ogień. Czuła jego siłę skierowaną do niej, topnienie lodu zwalniającego jej krew. Ścigał ją w tym szalejącym piekle, przedzierając sobie szlak do jej duszy. Ta gwałtowna walka otworzyła jej usta a jego język wniknął głęboko, nurkując i głaszcząc, szarpiąc i żądając odpowiedzi od niej.
To połączenie skruszyło ją. Liz czuła jak wola życia Maxa wnika w jej żyły, przyciągając ją z powrotem do brzegu. I wtedy pojawiły się wizje, rozmazane obrazy jego wspomnień i jej, dwóch oddzielnych istnień. Nieskalane emocje - miłość, lęk, rozpacz – przywracające jej serce do życia. Czuła jak Max wyszarpuje je z niej i przyjmuje do siebie, nawet wtedy gdy wysyłał jej uzdrawiającą, rozlewającą się po niej energię.
I kiedy odsunął od niej wargi, ich usta domagały się aby tak pozostać. Liz otworzyła oczy. Max pochylał się nad nią, jego ciemny wzrok patrzył z niedowierzaniem. I tak trwał bez słowa.
- Liz ? Liz, już dobrze ?
Słyszała obok siebie Marię, czule głaszczącą jej ręce. Za Maxem stała Isabel, po policzkach płynęły jej łzy. Wyczerpanie rozlewało się po niej i zapełniało te miejsca z których usunął ból. Walczyła ze snem nie pozwalając mu jeszcze ogarnąć się do końca.
- Dziękuję ci – szepnęła, powieki miała takie ciężkie Nie umiałaby ich otworzyć nawet gdyby Max jej odpowiedział.
Przygniatające zmęczenie, zabierające ją w głąb siebie. Czuła, że łóżko zapada się nagle i sen upomniał się o nią.
*******
Kiedy się obudziła, na zewnątrz było ciemno. Jej ciało jakby przylgnęło do materaca, zlało się z nim - bezsilne. Biorąc jednak pod uwagę, że niedawno urodziła czuła się względnie dobrze. Jakikolwiek ból, który miała prawo odczuwać, znikł.
Z drugiego pokoju słychać było ciche głosy a Liz zdawało się, że słyszy śpiewającą Marię. Wiedziała że powinna krzyknąć, chciała zobaczyć dziecko, usłyszeć co się stało. Niewiele pamiętała a szczegóły zlały się w ciemną plamę. Była pewna tylko jednego, że stało się coś strasznego a Max Evans uratował jej życie. Ponownie.
Czuła się zbyt wyczerpana i zmęczona aby rozmawiać. Wystarczyło jednak krzyknąć aby usłyszano ją w drugim pokoju. Zamiast tego zamknęła ponownie oczy. Tak było bezpiecznie leżeć tu, nie myśleć o niczym, oddać się w ręce przyjaciół, którzy dbali o nią. Nie miała siły na nic więcej.
Poczuła jakiś ruch i otworzyła oczy. Odwróciła się i zobaczyła na poduszce obok siebie ciemną głowę, cienie długich rzęs na bladych policzkach, rozchylone we śnie wargi. Max. Wiedziała, że używanie mocy wyczerpywało go i w jakiś sposób zrozumiała, że odebrała mu część tej siły. Umierając wcześniej wiedziała, że to ma jakieś wpływ. Dzisiaj przeżyli coś bardzo podobnego. A teraz był tutaj i spał obok niej. Zdrowieli.
Głębokie i ciepłe uczucie zawitało do jej serca gdy zamykała oczy. I gdyby mogła je jakoś nazwać - to była nadzieja.
Kiedy obudziła się ponownie, była sama.
Cdn.
Last edited by Ela on Wed Oct 29, 2003 7:14 pm, edited 1 time in total.
O mamo, co ja czułam czytajac ten rozdział po angolu, a co dopiero mówić o odczuciach po wersji polskiej...podobnie jak Ela, byłam w tym pokoju, niwiele brakowało a wrzeszczałabym głośno "przyj" i staruszkowie musieliby mnie zesłac do Kobierzyna, tym razem już nieodwołalnie Max...czy wspominałam już ze jest moim bohaterem? Większosć mężczyzn ( a co dopiero tak młodych) z okazji porodu wali się bez zycia na podłogę...ale nie Max....on jest...Supermanem ale ja poprostu wiedziałam ze tak bedzie-wiedziałam że Max nie jest typem faceta, który mdleje na dźwięk słowa porodówka, nie nie. I to jak niemal dosłownie tchnał zycie w swego synka i Liz, ich wargi sie zetknęły w tym jedynym, intymnym kontakcie, przywołując ją z powrotem...do niego. Znowu. Bo przecież wiedziała, ze on nie będzie potrafił bez niej...żyć. I ta scena w finale, gdy Liz budzi sie i widzi jego twarz, gdy lezy obok niej a zycie powoli wraca do nich obu...
A Isabel? ta kobieta rządzi taką własnie zapamiętałam ja w serialu- zimną, wyniosłą, daleką, a jednak w chwilach zagrozenia i cierpienia, nieoczekiwanie pełną ciepła i wspołczucia.
Natychmiastowy odwrót Michaela z pokoju też był perfekcyjny Nic nie moge na to poradzic, ale momentalnie wyobraziłam sobie poród Marii, gdy ona z obłędem w oczach wdycha swoje olejki, a Michael z obłędem w oczach i rozwianym włosem biega po pokoju wrzeszcząc "Maxwell zrób coś!"
Elu, thanx
Nan a co do tego rozdziału...Max w najlepszym wydaniu...słodki, czuły i nieśmiały czyli jak twierzą dziewczyny na roswellfanatics- Max jakiego wszyscy kochamy...LOL
A Isabel? ta kobieta rządzi taką własnie zapamiętałam ja w serialu- zimną, wyniosłą, daleką, a jednak w chwilach zagrozenia i cierpienia, nieoczekiwanie pełną ciepła i wspołczucia.
Natychmiastowy odwrót Michaela z pokoju też był perfekcyjny Nic nie moge na to poradzic, ale momentalnie wyobraziłam sobie poród Marii, gdy ona z obłędem w oczach wdycha swoje olejki, a Michael z obłędem w oczach i rozwianym włosem biega po pokoju wrzeszcząc "Maxwell zrób coś!"
Elu, thanx
Nan a co do tego rozdziału...Max w najlepszym wydaniu...słodki, czuły i nieśmiały czyli jak twierzą dziewczyny na roswellfanatics- Max jakiego wszyscy kochamy...LOL
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Eh, Lizziett, ta scena porodu Marii jest piękna, nie ma co Napadło mnie dzisiaj na jakiś sentymentalny nastrój, najpierw przeczytałam TAKI rozdział, po którym tylko napić się waleriany, a potem obejrzałam TAKI odcinek (THATH), no i teraz to tylko rozlać na siebie tą walerianę trzęsącymi się rękami, tym bardziej że w głowie sidzi mi jeszcze jakaś inna wersja tego wszystkiego, nawet nie wiem, skąd mi się to wzięło... Nie wyskakiwać mi to z S(a)upermanem, bez przesady... Max to po prostu prawdziwy facet, który i obiad zrobi, i pokój pomaluje, odbierze dziecko i nie boi się węża... Maxa kocha się zawsze, nawet gdy człowieka wkurza, że nic tylko zacząć wrzeszczeć do telewizora/monitora, co powinien zrobić - wtedy się do kocha jeszcze bardziej... A tak na marginesie, skoro jesteśmy przy Maxie - jak on niesamowicie porusza dłońmi... (zaraz mnie nazwą maniaczką i paranoikiem) szczególnie w "Control" na samym końcu. To jest aż... no nie wiem, coś w tym jest. W THATH też robił gesty w tym stylu... Jakby się bał, że jakiś rozwścieczony wariat zaraz mu donicę na głowie rozbije. Wiem, że nie jest to romantyczne porównanie, ale chyba odpowiednie, bo te ruchy są takie łagodne i miękkie...
Rany Nan, chyba dostałam zacmienia mózgu, bo ani w ząb nie moge rozszyfrowac, co to takiego THATH niemniej zgadzam sie z tobą, co do sposobu w jaki Max sie porusza- łagodnie- podobnie jak mówi, zawsze takim zciszonym, aksamitnym głosem ach ach
A wracajac do Supermana, przypomnialam sobie, moze nie całkiem na temat ale jednak-ostatnio widziałam w SFX tekst o Smallville na dvd, w wolnym tłumaczeniu wstęp- ktory powinien nas zainteresować brzmiał mniej więcej tak "Nie winimy Smallville za to ze lśni sentymentalizmem rodem z Dawson Creek i Roswell, w których chorzy z milosci, zamyśleni nastolatkowie prowadzili zycie bedące pasmem cierpien tak straszliwych, ze czlowiek nie wiedział czy ich wyściskać, czy huknąć po głowie"
LOL dalej bylo o tym ze Smallville nie jest jednak tak płaksiwe- jednym słowem- lepsze- wlaściwie to nie powinnam sie wypowiadać, bo wiedzialam raptem 3 odcinki, ale jestem ciekawa, bo wychwalali tam pana jak mu tam( Clarka)- ze jest najlepszym Superkiem od czasów Reeva, ekstra mieszanka młodzieńczego eeee gniewu i heroizmu i ze wogóle lśni najmocniej z całej obsady...Totez zwracam sie z zapytaniem- olśnił cię??Bo moze rozważe ogladanie s.2
A wracajac do Supermana, przypomnialam sobie, moze nie całkiem na temat ale jednak-ostatnio widziałam w SFX tekst o Smallville na dvd, w wolnym tłumaczeniu wstęp- ktory powinien nas zainteresować brzmiał mniej więcej tak "Nie winimy Smallville za to ze lśni sentymentalizmem rodem z Dawson Creek i Roswell, w których chorzy z milosci, zamyśleni nastolatkowie prowadzili zycie bedące pasmem cierpien tak straszliwych, ze czlowiek nie wiedział czy ich wyściskać, czy huknąć po głowie"
LOL dalej bylo o tym ze Smallville nie jest jednak tak płaksiwe- jednym słowem- lepsze- wlaściwie to nie powinnam sie wypowiadać, bo wiedzialam raptem 3 odcinki, ale jestem ciekawa, bo wychwalali tam pana jak mu tam( Clarka)- ze jest najlepszym Superkiem od czasów Reeva, ekstra mieszanka młodzieńczego eeee gniewu i heroizmu i ze wogóle lśni najmocniej z całej obsady...Totez zwracam sie z zapytaniem- olśnił cię??Bo moze rozważe ogladanie s.2
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Jeżeli ktos mi powie że dalej będą podobne sceny, chodzi o ten niesamowity ładunek uczuć, to chyba tak jak Lizziett wyląduję w..u nas są Branice... Będziecie się śmiały (pisałam o tym Lizziett), że kiedy tłumaczyłam kolejno każdą linijkę (nie czytam wcześniej, więc przeżywam to wszystko w trakcie tłumaczenia)tej części, do momentu pojawienia się Maxa szło mi koszmarnie, jak Liz, Isabel i Marii, byłam zdenerwowana, nie mogłam porządnie sklecić zdań, nie umiałam znaleźć właściwych słów. Ale kiedy zjawił się Max jakby wszystko się odwróciło. Max podziałał na mnie jakąś mocą (gdzieś to słyszałyśmy, prawda) i literki płynęły mi spod długopisu jakby on je dyktował. Niesamowite uczucie.. .
Każda z nas chciałaby w tak trudnych chwilach mieć kogoś takiego przy sobie. Dobrego, czułego, kochającego, kto potrzyma za rękę, odgarnie włosy i odsunie zagrożenie. Rozmarzyłam się....Cudowny moment wyciągania Liz z nad krawędzi, zdrowienie obojga, poczucie bezpieczeństwa, bo przyjaciele są obok...Weszłam już trochę w następną część i jestem ciekawa, co i jak dużo Max zobaczył w Liz, kiedy ją leczył....
Każda z nas chciałaby w tak trudnych chwilach mieć kogoś takiego przy sobie. Dobrego, czułego, kochającego, kto potrzyma za rękę, odgarnie włosy i odsunie zagrożenie. Rozmarzyłam się....Cudowny moment wyciągania Liz z nad krawędzi, zdrowienie obojga, poczucie bezpieczeństwa, bo przyjaciele są obok...Weszłam już trochę w następną część i jestem ciekawa, co i jak dużo Max zobaczył w Liz, kiedy ją leczył....
Lizziett, Nan miała pewnie na myśli To Have and To Hold...tylko nie wiem o jakie gesty jej chodziło. Nanusiu, troszkę szczegółów bo ja też je lubię. Łagodne, delikatne....
A co Smalville, Boże ześlij zasłonę milczenia na recenzenta za wychwalanie aktorskich umiejętności tego...tam Clarka. A swoją drogą ciekawe czy TVN zakupi następny sezon...
A co Smalville, Boże ześlij zasłonę milczenia na recenzenta za wychwalanie aktorskich umiejętności tego...tam Clarka. A swoją drogą ciekawe czy TVN zakupi następny sezon...
Last edited by Ela on Wed Oct 29, 2003 8:06 pm, edited 1 time in total.
Szczerze mówiąc coś takiego odnalazłam później... Znacznie później. Teraz pojawi się coś, co mnie tak u niego denerwowało. Ale nic nie mówię W każdym razie czytając 31 część znowu podziwiałam talent Emily do trzymania się serialowych faktów - i choć cała intryga troszeńkę jak dla mnie się wlecze, to jednak tego, co wiemy trzyma się wzrorowo. A nawet tego, czego nie wiemy
I śpieszę w wyjaśnieniem tajemniczego skrótu - To Have And To Hold (chyba nie pokręciłam literek..?)
Zaraz, a co ja mam obok siebie...? Czyżby Tworki...?
Nie, nie mogę. Miałam szczerą chęć zajęcia się losami biednego Michaela, ale nie dałam rady...
Lizziett, naturalnie że mnie olśnił, przepraszam, jeśli kogoś urażę, ale mnie olśnił tym błyskiem włosów i zębów. Nie to, żebym miała coś do tego, ale jemu ręce plączą się z nogami...
No tak, dopiero teraz przeczytałam ostatniego posta Eli...
No więc (wiem, nie zaczyna się zdania itd.) sam koniec odcinka. Max wchodzi do Crashdown i usiłuje przywitać się z Liz... Liz się cofa (cafa, jak kto ktoś powiedział) i Max robi krok w jej stronę. GEST. Jakiś taki łagodny ruch ręką. Liz jest smutna i zawiedziona. Rękna Maxa zatrzymuje sie na jego splocie słonecznym, potem znowu ten sam łagodny ruch w kierunku Liz. Piękne. Dopiero teraz zwróciłam na to uwagę.
THATH. Max i Jesse. Max przynosi Jesse'mu befsztyk "na nos". I znowu ten sam ruch, łagodny i delikatny, jakby nie chciał urazić befsztyka albo jakiegoś małego duszka, który lata mu pod ręką. Właściwie to jest to tylko moment, ale... No cóż, niedawno tłumaczyłam w AS fragment o pewnych dłoniach, jetem teraz na to chyba wyczulona...
I śpieszę w wyjaśnieniem tajemniczego skrótu - To Have And To Hold (chyba nie pokręciłam literek..?)
Zaraz, a co ja mam obok siebie...? Czyżby Tworki...?
Nie, nie mogę. Miałam szczerą chęć zajęcia się losami biednego Michaela, ale nie dałam rady...
Lizziett, naturalnie że mnie olśnił, przepraszam, jeśli kogoś urażę, ale mnie olśnił tym błyskiem włosów i zębów. Nie to, żebym miała coś do tego, ale jemu ręce plączą się z nogami...
No tak, dopiero teraz przeczytałam ostatniego posta Eli...
No więc (wiem, nie zaczyna się zdania itd.) sam koniec odcinka. Max wchodzi do Crashdown i usiłuje przywitać się z Liz... Liz się cofa (cafa, jak kto ktoś powiedział) i Max robi krok w jej stronę. GEST. Jakiś taki łagodny ruch ręką. Liz jest smutna i zawiedziona. Rękna Maxa zatrzymuje sie na jego splocie słonecznym, potem znowu ten sam łagodny ruch w kierunku Liz. Piękne. Dopiero teraz zwróciłam na to uwagę.
THATH. Max i Jesse. Max przynosi Jesse'mu befsztyk "na nos". I znowu ten sam ruch, łagodny i delikatny, jakby nie chciał urazić befsztyka albo jakiegoś małego duszka, który lata mu pod ręką. Właściwie to jest to tylko moment, ale... No cóż, niedawno tłumaczyłam w AS fragment o pewnych dłoniach, jetem teraz na to chyba wyczulona...
Tak Nan, dzięki Tobie wrzuciłam sobie przed chwilą Control i THATH. Na to także zwróciłam uwagę. Przy okazaji przykładania tego befsztyka słychać jego cichutkie słowa...W oryginale to brzmi tak ciepło.. A ja wcześniej myślałam że chodzi Ci o te "gesty" Maxa w czasie wieczoru kawalerskiego, po którym musiał leczyć Jessiego. Też były ciekawe. Przyznam się że przyjemnością oglądnęłam ten odcinek...Wszyscy grali na lekkim luzie, a Katherine była doskonała...
Nie no, dobrze, ta bijatyka też były urocza Jak on ślicznie bije Od pewnego czasu już mam szacunek dla Katherine za jej grę... No i THATH jest moja ulubiona scena z mikroskopem - za to mogliby dać Oscara i Kathy, i Brenowi A przy Control to z kolei podziwiałam niesamowitą wytrzymałość Maxa... Rany, najpierw but Kala, potem ściana, potem schody, ściana i podłoga, a on... eh
Ale wracając do Objawień... Ta ostatnia scena była taka... piękna... ojej... No tylko się wziąć i rozpłynąć I wiece co...? Przypomniał mi się mały Zan z FAAB...
Radziłabym zapamiętać te zdjęcia...
Ale wracając do Objawień... Ta ostatnia scena była taka... piękna... ojej... No tylko się wziąć i rozpłynąć I wiece co...? Przypomniał mi się mały Zan z FAAB...
Radziłabym zapamiętać te zdjęcia...
Elu, a kiedy ona nie była doskonała? cóż nie da się ukryć, ze ona jest lepszą aktorką niż SA i trudno się dziwić, ze UPN chciało to wykorzystać. Jak tak człowiek poczyta trochę tych opowiadań na roswellfanatics i Boardello, to przy okazji wchłonie też sporą liczbę postów i zapozna się z ogólnymi nastrojami - to ich jednak zgubiło, bo jakieś 99% bynajmniej nie było tym zachwyconych- "Isabel kradnie czas Liz" no i losy 3 s. potoczyły sie tak a nie inaczej. MNie zresztą również srednio obchodziły jej małżeńskie problemy( zajeżdżały Klanem albo innym M jak Miłość ), ale z przyjemnoscią patrzyłam na jej grę.
Nan, ale fotki sweeet. I zgadzam się "And he paaaaass!" było piękne zresztą THATH to jeden z nielicznych odcinków piewszej połowy 3 serii, jaki mi sie podobał A co do Maxia...ja uwielbiam tą chwilę, gdy wstawia łepetynę do garderoby Jessego( kiedy przyniosł befsztyk)- ten uśmiech pamietam, ze w pewnym opowiadaniu DrMartinez, była scena, w której córka Maxa- z dość licznego przychówku, a jakże- prosi Michaela, zeby pooglądał z nia kreskówki...Misiek rzecz jasna broni się rękami i nogami i mała patrzy na niego błagalnymi, wielkimi, ciemnymi oczami i powtarza w kółko "Wujku prosze, wujku proszę" więc Michael ostatecznie kapituluje i mamrocze "Tak, to bez watpienia dziecko Maxwella".
To było bardzo obrazowe
A co do Clarka...moze w tej plątaninie był peiwen wdzięk- tzn- ze nie zawsze był super herosem? Chociaz Maxio też był nieśmiałym chlopakiem, a nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek grzebnął na szkolnym korytarzu, bo akurat zobaczył Liz
Nan, ale fotki sweeet. I zgadzam się "And he paaaaass!" było piękne zresztą THATH to jeden z nielicznych odcinków piewszej połowy 3 serii, jaki mi sie podobał A co do Maxia...ja uwielbiam tą chwilę, gdy wstawia łepetynę do garderoby Jessego( kiedy przyniosł befsztyk)- ten uśmiech pamietam, ze w pewnym opowiadaniu DrMartinez, była scena, w której córka Maxa- z dość licznego przychówku, a jakże- prosi Michaela, zeby pooglądał z nia kreskówki...Misiek rzecz jasna broni się rękami i nogami i mała patrzy na niego błagalnymi, wielkimi, ciemnymi oczami i powtarza w kółko "Wujku prosze, wujku proszę" więc Michael ostatecznie kapituluje i mamrocze "Tak, to bez watpienia dziecko Maxwella".
To było bardzo obrazowe
A co do Clarka...moze w tej plątaninie był peiwen wdzięk- tzn- ze nie zawsze był super herosem? Chociaz Maxio też był nieśmiałym chlopakiem, a nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek grzebnął na szkolnym korytarzu, bo akurat zobaczył Liz
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
piekny odcinek, strasznie się rozemocjonowałam, przeżywałam strasznie , całe szczęście że wszystko dobrze się skończyło, mam nadzieję że Max ratując Liz zobaczył wszystko, tzn. siebie z przyszłości i wszystko zrozumiał, że to jego syn itd, jejku jeszcze mi drgaja rece po tych emocjach,
dzięki Elu
dzięki Elu
Zycie jest jak pudełko czekoladek,nigdy nie wiesz co ci się trafi
Najlepszy odcinek. Tyle emocji. Tak jak wszyscy zadaję sobie pytanie co widział Max? Czy zna prawdę o ojcu dziecka?
Zastanawia mnie ostatnie zdanie:
Elu ślicznie tłumaczysz.
Zastanawia mnie ostatnie zdanie:
Co to znaczy? Czy jednak Max nie zna prawdy, bo inaczej byłby przy niej cały czas? Na odpowiedź muszę niestety poczekać do cz. 18.Kiedy obudziła się ponownie, była sama
Elu ślicznie tłumaczysz.
Dzięki za miłe słowa. Bardzo mi są potrzebne bo kiedy wiem, że ktoś czeka to mobilizuje mnie to tym bardziej.
Tak zastanawiam się jak cudownym lekarzem mogł zostać Max. Nawet nie chodzi o jego moce ale umiejętnośc podejmowania szybkich i trafnych decyzji. Krwotok przy porodzie jest bardzo niebezpieczny....A tym bardziej jeżeli odbywa się w domu. Skąd wiedział co należy zrobić, gdzie ucisnąć aby jej pomóc...
W każdym bądź razie przy takim lekarzu można by było urodzić bez obaw nawet na pustyni..
Nan, to zdjęcia mogłyby z powodzeniem posłużyć przy następnej części...ale to chyba było by za proste Chociaż historia w następnej części wcale nie jest ani łatwa ani prosta...
Tak zastanawiam się jak cudownym lekarzem mogł zostać Max. Nawet nie chodzi o jego moce ale umiejętnośc podejmowania szybkich i trafnych decyzji. Krwotok przy porodzie jest bardzo niebezpieczny....A tym bardziej jeżeli odbywa się w domu. Skąd wiedział co należy zrobić, gdzie ucisnąć aby jej pomóc...
W każdym bądź razie przy takim lekarzu można by było urodzić bez obaw nawet na pustyni..
Nan, to zdjęcia mogłyby z powodzeniem posłużyć przy następnej części...ale to chyba było by za proste Chociaż historia w następnej części wcale nie jest ani łatwa ani prosta...
Wydaje mi się, ze pare tygodni, tak...nie więcej.
przy okazji "Pilgrim souls" zastanawiało mnie, jaki kierunek wybrał sobie Max na Harvardzie- bo przecież nie biochemię w opowiadaniach ktore znam, zawsze była to medycyna(Ela ma rację z tym doktorem Maxem ) albo socjologia- psychologia. Intrygowało mnie tez, jaka drogę wybraliby oni wszyscy, gdyby FBI nie zmusiło ich do ucieczki...
przy okazji "Pilgrim souls" zastanawiało mnie, jaki kierunek wybrał sobie Max na Harvardzie- bo przecież nie biochemię w opowiadaniach ktore znam, zawsze była to medycyna(Ela ma rację z tym doktorem Maxem ) albo socjologia- psychologia. Intrygowało mnie tez, jaka drogę wybraliby oni wszyscy, gdyby FBI nie zmusiło ich do ucieczki...
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 10 guests