Historia jednego życia...

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Jak myślisz, o co chodzi w tym temacie ?

to po prostu zwykłe opowiadanie z morałem
0
No votes
nie mam pojęcia
0
No votes
temat ten ma jakiś ukryty sens, a jaki okaże się pozniej
11
92%
to jest kompletnie bezsensu, nie lubię takich tematów
1
8%
 
Total votes: 12

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Sat Oct 18, 2003 7:27 pm

Mama stukała w klawisze laptopa, kiedy weszłam do jej biura. Spojrzała na mnie.
- Czego chcesz, nie widzisz że pracuję ?- rzuciła.
Nie odpowiedziałam. Wciąż stałam na progu, miętosząc swoją bawełnianą bluzkę.
- No, mówże dziecko ! - powtórzyła.- Co się stało ?
Zejęłam krzesło na przeciwko niej. Zwilżyłam wargi językiem.
- Mamo...ja...co by się stało gdybym...no...
- Boże ! - uniosła ręce do góry- Czy ty nie możesz wyrażać się zwięzlej ?! Ja naprawdę nie mam na to czasu ! Muszę skończyć projekt na jutro ! Wiesz co to znaczy ?
Zaprzeczyłam ruchem głowy. Nie wiedziałam nic o żadnym projekcie, ale chciałam tylko żeby mnie wysłuchała...
- Przepraszam. Chodzi o to, że ja chyba umrę...- wydusiłam.
Mama roześmiała się na moje słowa.
- Dobre...wiesz co ? Może zapiszesz się do zespołu teatralnego w szkole ? Powiedziałaś to z takim przejęciem i autentyzmem ! No, a teraz zmykaj. Powiedz gosposi, żeby dziś nie gotowała. Idziemy z tatą na kolację do Mcneilów. Ty i Michael też pujdziecie. Dzieci Mcneilów to niezłe partje.
Uśmiechnęłam się słabo. Drżały mi ręce. Po raz pierwszy stwierdziłam, że Dick miał rację. Moja matka nie potrafiła kochać.

Leżałam już w łóżku, gdy drzwi do mojego pokoju uchyliły się i wszedł mój brat. Usiadł na moim perskim dywanie.
- Co chcesz ?- odezwałam się znużona.
Jego oczy były poważne. Patrzył na mnie.
- Nie kocham jej.- odrzekł głucho.
Podniosłam się na pościeli.
- Kogo ?!
- Cosh.
Westchnęłam ciężko. Tego jeszcze brakowało ! Wieczór zwierzeń. A jednak to było miłe, że mój brat do mnie przyszedł. Wreszcie ktoś...kto czuje więzi rodzinne.
- To odwołaj ślub.- zaproponowałam.
- Czy wiesz ile to znaczy dla rodziców ?
Zamrugałam powiekami.
- Michael ! - krzyknęłam.- To twoje życie ! Nie możesz go marnować ! Czy oni nie rozumieją, że zabiją twoje szczęście ?!
Przysunął się do mnie.
- Wiem, ale...nie potafię uwolnić się z tej presji...to, że mógłbym popełnić taką nielojalność...
- Michael.- ścisnęłam jego rękę.- Popatrz na mnie ! Nie marnuj życia !
Pocałował mnie w czoło. I wtedy poczułam, że jednak ktoś mnie kocha. Dick był w błędzie ! Moje serce szalało z radości. Jednak już po sekundzie, znowu coś mnie ścisnęło za gardło. Przecież za dwa tygodnie mnie tu nie będzie. Już nigdy nie poczuję bliskości Michaela...
- Michael czy masz czasem takie wrażenie, jakby pustki ? Pustki w domu...
- Jakby nie było między nami nic oprócz codzienności ?
- Właśnie.
- Tak, i to często.
- Jak to wytrzymujesz ?
Michael objął mnie ramieniem.
- Lepiej o tym nie myśl.- powiedział.- To za dużo jak na twoją małą główkę.
To były tylko jego słowa. Ale widziałam w jego twarzy coś na kształt strachu, wywołanego odkryciem bolesnej prawdy.

CDN...
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Sat Oct 18, 2003 7:53 pm

Dzień mojej śmierci zaczął się zupełnie zwyczajnie. Wstałam i zjadłam śniadanie. Poszłam na zakupy...ale wiecie, jedno było zaskakujące. Nikt mnie nie zabił. Dick mnie zabrał, ale nie zabił. Sama się zabiłam. Tak. I teraz będąc tu, tu, w miejscu, którego ludzkie oczy nie ujrzą, mogę wam powiedzieć, że moja śmierć była potrzebna. Mojemu ojcu, mojej matce. Michaelowi chyba też...Posłuchajcie, o to początek mojego końca. Historia jednego życia :

Klosz rozbił się na drobne kawałki szkła. Tata wszedł do mnie do pokoju. Nie robił tego od paru lat ( szczerze) , więc byłam naprawdę zaskoczona. Miałam nadzieję, że chce zwyczajnie pogadać, ze wreszcie zainteresował się moim losem jako istoty, która posiada emocje, która nie jest zjawą, a żywym człowiekiem...A on...on oświadczył mi, że rozwodzi się z mamą...Nie mogłam uwierzyć. Miał spokojną twarz, no może odrobinę zakłopotaną, zupełnie jak dzieciak, który zjadł o jednego cukierka za dużo...
I tyle. Tylko tyle. Oświadczył to sucho, jasno i rzeczowo...jak gdybym była jego wspólnikiem na konferencji, a nie dzieckiem, którego świat zawalił się zanim się zaczął.
Teraz siedzę na balkonie. Jest wieczór. Nade mną niebo obsiane gwiazdami. Wiatr targa kosmykami moich niesfornych włosów...Czuję łzy pod powiekami. Słyszę krew, która szumi mi żyłach. Serce skurczyło się boleśnie i jakoś nie ma ochoty bić dalej. Podnoszę się z zimnej posadzki. Patrzę w dół. Patrzę na ruchliwe ulice, oświetlone sklepy, parki i centra rozrywki. Jakiś aktor uśmiecha się do mnie z kolorowego plakatu na przeciwko. Warkot samochodów i słowa ludzi mieszają się, tworząc jeden, głośny krzyk. Patrzę w górę. A potem znowu w dół. To granatowe, piękne niebo nie pasuje do tego hałaśliwego krzyku. Zadaję sobie pytanie : gdzie chcesz być ? Na dole czy na górze ? Drżącymi rękoma łapię balustradę. Niepewnie prostuję się. Policzki pulsują mi gorącem. Stopy z trudem utrzymują równowagę na krawędzi. Uświadamiam sobie, że jestem krok od śmierci. Wystarczy oderwać się i skoczyć. Nic prostszego. Jestem pewna - nie chcę tam wracać. Nie chcę wracać tam, gdzie nie ma dla mnie miłości. Tam, gdzie miłość można kupić bądź sprzedać za milion dolarów, gdzie niszczy ją nienawiść i żądza władzy, gdzie odziera się ją z uroku na szklanym ekranie. Skaczę.

Skoczyłam. Nie bolało. A będąc już po drugiej stronie, widziałam moją rodzinę nad moją trumną. Widziałam tatę w czarnym płaszczu. Ukrywał twarz w dłoniach. Podtrzymywał mamę, której ramiona drżały od łkania. Michael stał z boku, z czerwonymi oczami. Obok niego, nie było Cosh. Zerwał z nią. I nigdy nie zapomnę tego widoku. Widoku tych prawdziwych łez, łez, które uwolniły moją rodzinę. Uczuć, które wlały do ich serc światło.
Spojrzałam w zielone oczy Dicka, który stał za mną. Ścisnęłam jego ramię. Dziękowałam mu za tą śmierć. Za śmierć, która przyniosła życie. Wierzcie mi, cuda się zdarzają.

Koniec
by Hotori
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
{o}
o'Admin
Posts: 1665
Joined: Tue Jul 08, 2003 10:31 am
Location: Opole
Contact:

Post by {o} » Sat Oct 18, 2003 8:13 pm

Koniec?? Tak szybko??? Przecież to miały być dwa tygodnie...

Cuda się zdarzają. Tylko ile z nich jest zauważanych?
התשׂכח אשׂה עולה מרחם בן בטנה גם אלה תשׂכחנה ואנכי לא אשׂכחך
הן על כפים חקתיך

comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sat Oct 18, 2003 8:27 pm

Hm, to było ironiczne zakończenie... Nie zrozumcie mnie źle - po prostu... Trzeba było aż śmierci dziewczyny, żeby ci ludzie się zmienili, żeby stali się... rodziną...
Image

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Sat Oct 18, 2003 8:51 pm

{o} to jeszcze nie koniec tego tematu !
Nan, nie do końca zgadzam się z twoim zdziwieniem. Niestety w wielu przypadkach to właśnie śmierć coś zmienia. To śmierć rusza za serce, otwiera oczy. Dopiero II woja światowa i ogrom zbrodni oraz okrucieństwa uświadomiły ludziom ich prawdziwą naturę i to, że nic z góry nie jest czarno-białe. I wtedy narody zaczęły dyskutować, zaczęły zastanawiać się nad problemem tak szczerze. Czasami śmierć jest bardzo potrzebna, i może się to wydawać ironiczne, ale czyż życie nie jest takie ? Zaskakujące, paradoksalne ?
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Sun Oct 19, 2003 6:42 pm

Hotori bardzo ciekawe opowiadanie. Zawarłaś w nim dużo prawdy życiowej. Faktycznie ludzie doceniają niektóre rzeczy dopiero gdy to stracą a śmierć najdokładniej ukazuję tą stratę i przemiany jakie zachodzą w ludziach po stracie bliskich osób.

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Sun Oct 19, 2003 7:59 pm

Pytanie brzmi : dlaczego tak bardzo boimy się śmierci ?
Pewnie dlatego, że to nas odrywa od czegoś co znamy od urodzenia, co kochamy...ale czyż tam, w górze nie ma największej miłości ?
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 13 guests