T: Objawienie-Revelations [by EmilyluvsRoswell]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Eluś!!! /i jak tu teraz napisać, żeby nie wygadać.../ Emily potrafi strasznie grać ludziom na nerwach. Wciąż jeszcze czekam na dalszy ciąg, ale... Co zobaczył Max...? I jakim cudem połączył się z Liz...? Na razie nic nie wiemy o Maxie... Ale w gruncie rzeczy Emily nie rozwodzi się nad nim. Wiadomo, że kłóci się z Michaelem, że coś się nie układa. I tak właściwie to wgląd w duszę Maxa mamy wtedy, kiedy jest blisko Liz... Jeszcze nie pojawiła się Tess. Jeszcze nie wiadomo, co z Alexem... Jeszcze właściwie nic nie wiadomo. Chciałoby się rzec "Obietnic wiele do spełnienia i droga długa przede mną"...
Elu, ja się nadaję do tłumaczenia tego jak wół do karety. "Antarian Sky" nie zasługuje na taką profanację, tylko na dobrego tłumacza. Mogę to sobie wielbić po wsze czasy
No, idę. Fizyka i francuski wzywają (brrr).
Elu, ja się nadaję do tłumaczenia tego jak wół do karety. "Antarian Sky" nie zasługuje na taką profanację, tylko na dobrego tłumacza. Mogę to sobie wielbić po wsze czasy
No, idę. Fizyka i francuski wzywają (brrr).
Przesyłam następną część Revelations. Proponuję skorzystać z deszczowej pogody, zapalić świece, postawić cieplutką herbatkę przed sobą i wejść w duszę Liz
Część 9
- Przestań się wiercić bo nigdy tego nie skończę...
- Przepraszam – Liz westchnęła prostując kolana. Stała na krześle, na środku pokoju a matka podwijała dół czarnej, znalezionej w składziku sukienki. Opadała jej prawie do kostek i Nancy usiłowała dopasować ją do zaokrąglonego brzucha – Dlaczego jestem taka niska - poskarżyła się.
- Nie jesteś niska tylko drobna – wymamrotała niewyraźnie matka, z ustami pełnymi szpilek. Ostatni kawałek został skończony i zamocowany – Nareszcie – odsunęła się do tyłu i spojrzała jeszcze raz – Zdejmij, później podszyję...
- Dzięki, mamo – Liz zeszła z krzesła – nie wiem co bym zrobiła gdybyś jej nie znalazła. Jak poszłabym z innymi...
- Wiem, Kochanie...
Zdjęła z siebie sukienkę i podała matce – Sama to zrobię to, jeżeli jesteś zajęta.
- To nie kłopot. Pójdzie mi szybciej – zapewniła ją – Poza tym mówiłaś, że ma wpaść Kyle.
- Tak, mówił że przyjdzie w czasie południowej przerwy – odpowiedziała sięgając po koszulkę.
Oczy matki zwęziły się – Przypuszczam, że jeszcze nic nie wie o ciąży ?
Liz potrząsnęła głową – jest jedną z ostatnich osób z którą muszę porozmawiać przed jutrzejszym pogrzebem.
- A Max ?
- Wiedział już wcześniej – Liz wykręcała się od przyznania, że był pierwszy.
Nancy znowu westchnęła, zebrała skrawki materiału. Niedokończoną sukienkę przewiesiła przez ramię - Liz , wiem że nie chcesz...
- Masz rację mamo, nie chcę o tym mówić...
- Kotku, naprawdę sądzisz że w końcu się nie dowiemy ? Że podobieństwo do dziecka go nie zdradzi ? – powiedziała o ton głośniej.
- Co takiego się stało że musimy o tym mówić przed pogrzebem ?
- Jasne, tylko nie oczekuj że zadowolimy się prostymi odpowiedziami dlatego, że teraz z ojcem traktujemy cię ulgowo...
- Zrozumiałam doskonale – mruknęła kiedy matka wyszła z pokoju.
Upadła ciężko na łóżko, zamknęła oczy i zacisnęła na nich zwinięte dłonie. To był długi, pełen napięcia, męczący
poranek. Matka była opiekuńcza, pomocna we wszystkim, ale jej ciągła obecność przy niej zaczynała działać Liz na nerwy. Każdy jej ruch był odczytywany przez rodziców jako potrzebę niesienia pomocy i udzielania rad. W porównaniu ze swobodną atmosferą u Rachel, ich nadopiekuńczość wprowadzała duszną atmosferę.
Podparła się na łokciach i ostrożnie przetoczyła na bok aby sprawdzić godzinę. Kyle zjawi się za jakiejś pięć minut. Czas wziąć się w garść. Odetchnęła. Z trudem usiadła i spróbowała zsunąć się z łóżka. Matka wcześniej opowiadała, że chociaż Liz urodziła się malutka, ona sama bardzo przybrała na wadze. Liz prychnęła bo nie wyobrażała sobie, żeby ktoś inny czuł się równie ciężko i niezgrabnie. Jak tak dalej pójdzie, urodzi wielkoluda.
W łazience zaczęła rozczesywać włosy. Patrzyła w zamyśleniu na swoje odbicie w lustrze. Usłyszała na korytarzu głos Kyla a potem pukanie. Wzięła głęboki oddech i zajrzała do sypialni. W progu pokoju stał Kyle.
- Hej, miło cię widzieć – pomachał jej z daleka.
- Dzięki.
Podniósł brwi – Wchodzisz tu, czy ja mam wejść tam ? – kiwnął głową w stronę łazienki.
- Um, tak, ja....już idę – wciągnęła głośno powietrze i weszła do pokoju.
W przeciwieństwie do innych, oczy Kyla natychmiast dostrzegły jej brzuch. Zdumione spojrzenie znieruchomiało.
– Jasna cholera!
- Tak, to jest to o czym chciałam z tobą porozmawiać.
- Nie wierzę – niemal się zapluł – To znaczy ty....Buddo, dodaj mi sił... – wymamrotał.
- Kyle!... Kyle, mógłbyś na mnie popatrzeć ? – poprosiła.
- Co ? – w końcu spotkał jej oczy – Liz, co się do licha dzieje ? – sięgnął za siebie i zatrzasnął drzwi.
- Myślę, że to oczywiste – z westchnieniem usiadła na brzegu łóżka.
- Dla nikogo z nas to nie jest oczywiste – zrzędził – to znaczy....Co się dzieje ?...Czy mówimy tutaj o małym zielony ludziku ?
Liz patrzyła na swoje ręce nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Czuła, że obserwuje ją z wyczekiwaniem.
- Poczekaj...Chcesz powiedzieć że dziecko nie jest Maxa ? – głos mu się zmienił. Podszedł do niej – To po to robiliśmy tę szopkę poprzedniej jesieni ? – słyszała złość w jego głosie - Cholera!.. ..Max myśli, że to moje ? Dlatego kiedy mnie widzi mam wrażenie, że chce mi głowę urwać!
- Kyle, ja....
- To jakiś obłęd, co ty sobie myślisz ?
- Powiedziałam mu że ono nie jest twoje, w porządku ? Boże Kyle, myślisz że chciałam cię wykorzystać ?
- W pierwszej chwili sądziłem że tak ale potem, że być może miałaś jakiś powód – wykrztusił.
- Dzięki za zaufanie – powiedziała. Chciała aby to zabrzmiało przekonująco ale wyszło bezbarwnie i łzawo.
Natychmiast zmiękł – Przepraszam Liz. Naprawdę. Nie płacz, dobrze ? ...Jezu – usiadł bezradnie obok niej .
Liz kiwała głową, usiłując rozpaczliwie się pozbierać – Masz rację, on sądził, że to twoje – wyjąkała – Mówiłam mu że się myli ale.... chyba mi nie uwierzył...
- Wprost doskonale, król na wojennej ścieżce... – mruknął.
- Max nic ci nie zrobi, Kyle.
- Też mi pociecha – parsknął – No dobra. Nie jest Maxa. Wiem, że nie moje. To kto jest tym dumnym tatusiem ?
Liz potrząsnęła głową .
- Kurcze, tylko nie mów że nie wiesz...
- Oczywiście, że wiem!
- Dobrze, więc kto ?
- Nie powiem nikomu. To nieważne – jęknęła – on odszedł, i rozmowa o tym niczego nie zmieni.
- Jeżeli niczego nie zmieni to dlaczego nie chcesz mi powiedzieć ?
- Kyle!
- Co ? Kim on jest i dlaczego nigdy go nie widziałem ? Mówiłaś, że odszedł. Gdzie ? Wie, że jesteś w ciąży ? Czy dlatego odszedł ?
- To nie tak...
- Więc jak ? – pytał. Liz słyszała zniecierpliwienie.
- Nie będę o tym mówić – wstała – nie chciałam tylko, żebyś jutro na pogrzebie był zaskoczony – Posłuchaj, przygotuj na to swojego ojca – poprosiła unikając jego wzroku.
Kyle poniósł się, obszedł ją dookoła i stanął na wprost niej. Zmarszczył brwi – Liz, ono nie jest Alexa, prawda ? – zapytał spokojnie.
Poczuła ucisk w gardle. Boże, Alex. Oczy napełniły jej się łzami i potrząsnęła głową.
- Przepraszam – powiedział szybko - Nie chciałem ale mówiłaś że on odszedł, więc myślałem, ja....wybacz...
- Już dobrze – wyszeptała.
- Posłuchaj, lepiej już pójdę. Dobrze się czujesz ?
- Jakoś się trzymam – powiedziała uczciwie – Dzięki że przyszedłeś, Kyle. I naprawdę, bardzo mi przykro za to całe zamieszanie z Maxem...i za wszystko.
- Nie martw się, nie mam zamiaru zostać ulubieńcem Evansa.
Liz uśmiechnęła się słabo – Zobaczymy się jutro.
- Dobra. Wieczorem uświadomię mojego ojca. Coś jeszcze dla ciebie zrobić ?
- Myślałam, że nigdy o to nie zapytasz. Narobiłam ci wystarczająco dużo kłopotów.
- Lepiej popatrz na siebie – odpowiedział trochę ironicznie – Przyjdę, gdybyś chciała o tym pogadać.
- Dzięki Kyle. Jesteś dobrym przyjacielem...
Wzruszył ramionami – Takie moje życie.
******
Następnego dnia poranek był słoneczny i suchy. Liz nie mogła nic poradzić że nachodziły ją niedobre myśli. Wracała wspomnieniem do pogrzebu swojej babci, tego dnia bardzo padało, wszyscy byli przemoknięci a ona pamiętała tylko smutne czarne parasole wokół grobu. Czy taka pogoda jak dziś, pomoże pochować kogoś, kogo się kochało ?
Jadąc z rodzicami na cmentarz była zupełnie odrętwiała. Nie czuła nic, żadnego bólu, lęku czy winy. Odpłynęły od niej wszystkie uczucia i emocje, otoczyła się jakąś twardą skorupą pozwalającą iść do przodu i przeżyć ten dzień.... W pewnym sensie wiedziała, że ucieczka od rzeczywistości, zamknięcie się w sobie było zaprzeczaniem tego co się stało. I kiedy wreszcie dotrze do niej prawda, łatwiej będzie ją znieść. Tak było bezpieczniej, nie czuć nic.
- Kochanie, jesteśmy.
Usłyszała głos matki i gwałtownie odwróciła głowę. Rodzice wyszli z samochodu i patrzyli na nią z niepokojem.
- Przepraszam – wysunęła się z tylnego siedzenia.
- Chodź, Liz – powiedział łagodnie ojciec. Otoczył ją ramieniem i wszyscy skierowali się na ścieżkę prowadzącą na cmentarz.
Było tam już sporo osób. Kilka rzędów składanych krzeseł ustawiono wzdłuż otwartego grobu. Cztery, najbardziej wysunięte zarezerwowane były dla najbliższych członków rodziny. Pozostali uczestnicy pogrzebu stali na prawo od miejsc siedzących i Liz dostrzegła wśród nich Marię wraz z matką. Podeszła do nich automatycznie, rodzice szli za tuż nią.
Wsunęła się w jej objęcia – Boże, nie będę w stanie tego zrobić – powiedziała ze łzami Maria.
- Mówiłaś, że dasz radę. Dla Alexa. Pamiętasz, zawsze mówił że śpiewasz jak anioł – wyszeptała tuż przy policzku przyjaciółki.
- Masz rację – szlochała Maria ściskając ją mocno.
Przez chwilę tak trwały, potem Liz odwróciła się do pani DeLuca .
- Witaj, Słonko – matka Marii przytuliło ją ciepło i mocno, jak córka – Słodka dziewczynka – powiedziała smutno. Cofnęła się i ujęła ją pod brodę – Co tam u ciebie ?
Opuściła szybko głowę ale zdążyła jeszcze kiwnąć w odpowiedzi.
- Powinnaś usiąść. Jeff znajdź dla niej jakieś krzesło – powiedziała z troską.
- Nie, tak jest dobrze, w porządku, tatusiu – odpowiedziała odwracając się do ojca. Za jego plecami zobaczyła nadchodzących Evansów, krok za nimi szła Isabel. Pani Evans napotkała jej oczy, skinęła nieznacznie głową w geście powitania. Oczy Isabel utkwione były w ziemi, miała mokre policzki a ciałem wstrząsały krótkie dreszcze. Liz wątpiła żeby Isabel była świadoma czegokolwiek poza własnym bólem. Ponownie odczuła wdzięczność, że mogła ukryć własne emocje.
Maria trzymała ją kurczowo za rękę – Jadą – szepnęła.
Pierwszy jechał karawan, za nim dwa czarne samochody. W pewnej odległości, następne, wszystkie z zapalonymi światłami, pomimo jasnego dnia. Z pierwszego samochodu wysiedli Państwo Whitmanowie z wujkiem Alexa. Pamięć Liz przywołała pogrzeb babci, kiedy spotkała się z nimi w podobnych okolicznościach, kilka lat wcześniej. Z następnego samochodu wysiadło kilka osób oraz mistrz ceremonii. Za nimi z jeepa wyszli Max i Michael, nerwowo poprawiający kołnierzyk koszuli. Jim Valenti wyszedł ze swoje trucka , za nim Kyle i Tess. Powietrze nagle zgęstniało, a Liz miała wrażenie że wszyscy poruszają się jak w zwolnionym filmie...To sprawiało wrażenie nierealnego snu...
Dwóch mężczyzn podeszło do karawanu aby wyjąć trumnę... Czuła bolesny uchwyt ręki Marii i jej cichy jęk wydobywający się zza zaciśniętych zębów. Ktoś przesłonił im widok i usłyszały zdyszany oddech. Tess przesuwała się pomiędzy ludźmi, usiłując dotrzeć do Evansów. Zatrzymała się o krok od grobu, spojrzenie utkwiła w Liz a ona z satysfakcją patrzyła jak usta Tess układają się w coś na kształt doskonałego O. Patrzyła spokojnie w te okrągłe, niebieskie oczy nie mając ukrywać czymkolwiek. Zwłaszcza wobec niej, nawet jeżeli zagraża to losom świata. Wiedziała czym dla Tess będzie ta wiadomość i pytanie, kim jest ojciec przyszłego dziecka, jaką rolę przypisać Maxowi. Wkrótce pozna szczegóły, ale niech przez ten krótki czas tkwi w niepewności, niech poczuje lęk i niech obudzą się w niej wątpliwości. To wszystko z czym Liz ma do czynienia na codzień.
Ktoś ją zawołał i Tess nie odrywając wzroku podeszła do Isabel. Liz poczuła ukłucie żalu kiedy Is coś mówiła jej na ucho, ale wyglądało na to że ją strofowała. Nietrudno było to odgadnąć, widząc ciche zniecierpliwienie Isabel....
Whitmanowie wstali z miejsc gdy kondukt żałobny nadszedł z trumną. Liz widziała lśniące wieko i zmusiła się aby oddychać. Tam wewnątrz był Alex. Jej słodki, głupiutki Alex. Tak bardzo oddany, aż do przesady. Naprawdę już go nie ma. Nigdy więcej nie przyjdzie do Crashdown, nie będzie siedział do zamknięcia, nie poprosi o szklankę soku pomarańczowej. Nie będzie więcej nocnych seansów filmowych z Benem i Jerry. Nigdy nie zobaczy go grającego na gitarze, nie założy własnej rodziny. Zostanie po nim puste miejsce przy komputerze. Spuszczą go teraz do tego zimnego dołu, chociaż Liz wiedziała jak bardzo bał się samotności.
Miękki dźwięk uświadomił jej że ustawiono trumnę nad grobem. Ci którzy ją nieśli odstąpili i dołączyli do pozostałych. Max, zanim podszedł do rodziców rzucił jej krótkie spojrzenie. Valenti stanął obok Tess, Michael skinął jej głową i wziął za rękę Marię.
Potem wszystko zlało się w jedną, niewyraźną plamę. Liz słyszała mistrza ceremonii ale jego słowa dochodziły do niej niewyraźne. Skupiła się tylko wtedy, kiedy Maria wystąpiła do przodu aby zaśpiewać. Słyszała w jej głosie ból i zrozumiała, że jest na granicy wytrzymałości. Nigdy jej bardziej nie podziwiała....
Nadszedł czas składania kwiatów, każdy podchodził i kładł róże na wieko trumny. Kiedy przyszła ich kolej, Liz czuła, że kolana odmawiają jej posłuszeństwa. Dobrze, że ojciec ją doprowadził. Na miejscu omijała wzrokiem grób i trumnę. Nie mogła inaczej.
Wracali powoli do samochodów. Liz szła między rodzicami. Używała ich jak zasłony, aby nikt nie mógł do niej podejść, jednak nie miała wyrzutów sumienia. To był dzień Alexa, ona nie powinna być w kręgu ich zainteresowania. Nie chciała aby pogrzeb zmienił się w tani melodramat z jej udziałem.
- Liz, ojciec i ja musimy wracać do Crashdown – powiedziała Nancy, kiedy doszli na parking – Zostawimy cię obok domu Whitmanów, ktoś cię później odwiezie do domu...
Ocknęła się wreszcie – Nie wejdziecie ? – zapytała matki.
- Bardzo chcielibyśmy ale nie możemy – Przekażesz im i nasze kondolencje.
Wdrapała się na tylne siedzenie. Ojciec patrzył na nią bez słowa, zmarszczył brwi. Złapała jego zaniepokojone spojrzenie i zmusiła się do odpowiedzi - Chyba wrócę z wami do domu...
Rodzice popatrzyli na siebie – Nie musisz, damy sobie sami radę...
Odetchnęła głęboko. Myśl o pójściu do Whitmanów, czuć na sobie wzrok innych, zmuszać się do odpowiedzi, to było zbyt dużo jak na jej zbolałe serce. Siedząc patrzyła na gromadzących się obok samochodów ludzi. Sporo ich było. Zwróceni do siebie rozmawiali, znali się – Raczej wolę nie iść – powiedziała – Nie czuję się na siłach - przekonywała.
- Czy ty się dobrze czujesz ? – zapytała szybko Nancy .
- Tak, mamo ale to nie to. Po prostu nie chcę tam iść. Zrozum to, proszę...
- Dobrze, Złotko – powiedziała łagodnie – W porządku.
- Dzięki – wyszeptała, poczuła się słaba i bezwolna ale także zbyt zmęczona aby odczuwać cokolwiek innego.
******
Liz nie pamiętała jak bywa tłoczno, codzienne po południu w Crashdown. Teraz było jeszcze gorzej gdy po pogrzebie wielu weszło do kafeterii. Rodzice natychmiast zeszli na dół aby wspomóc obsługujących pracowników. Zadowolona z wolnej chwili, weszła na górę aby zdjąć z siebie czarną sukienkę matki. Chciała odetchnąć na tarasie. Niełatwo było przechodzić przez okno i tak manewrować brzuchem aby nie zawadzić o parapet. Czuła się pełna i niezgrabna – Kompletnie utknęłam – mruczała, powoli siadając na leżaku.
Niebo było jeszcze jasne i błękitne, lekki wiatr rozproszył chmury. Wpatrując się w tężejący błękit, widziała wznoszący się grzebień księżyca. Jeszcze nie zapadł zmierzch a już był na niebie, przypomnienie ogromu wszechświata i naszej wobec niego kruchości.
- Alex, jesteś gdzieś tam ? – szeptała – Widzisz mnie ?...A może słyszysz ? Patrzysz na nas ? – spazmatycznie odetchnęła, bolały ją żebra od wstrzymywanego płaczu – Musimy mieć pewność, że jest ktoś, kto nad nami czuwa. Boże, tak nie powinno być. Nie ty. Potrzebuję cię, aby zachować zmysły.
Miękki unoszący się dźwięk napełnił powietrze, rósł z każdą chwilą, w zasięgu wzroku pojawił się samolot. Zdawało się że poruszał się wolno, prawie jak samochody na jej ulicy i choć wiedziała że to tylko złudzenie miała wrażenie, że za chwile spadnie. Z jaką prędkością może lecieć, bez narażania się na upadek ? Jak szybko może poruszać się pojazd kosmiczny ?
Przycisnęła mocno do twarzy ręce zdając sobie sprawę z absurdalnych rozważań. To głupota oczekiwać na cud, zadając sobie idiotyczne pytania na które nie potrafi znaleźć odpowiedzieć. Zresztą czy to nie wszystko jedno... Alex odszedł. Już go nie czuła. Po prostu nikł w jej wspomnieniach.
W co wierzyć, gdzie jest prawda ? Wystarczy jedna chwila, a potem tak po prostu nic ? Chcę zrozumieć co się stało. Muszę poznać, dla siebie.
Uderzona naglą myślą, szybko wstała i weszła do pokoju. Chwyciła torbę i zeszła ze schodów. Gdy zaglądnęła do kuchni zobaczyła ojca, jak przewiązany ogromnym fartuchem przewracał coś na ruszcie.
- Tatusiu, wrócę za chwilę - powiedziała szybko i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć była już za drzwiami.
Rozum podpowiadał jej, że to co robi można uznać za objaw dziwactwa lub choroby. Coś wcześniej sobie narzuciła : iść na pogrzeb, wrócić do domu, jakoś przetrzymać. Ale teraz nie czuła się z tym dobrze. Czuła jakiś fałsz... Tak naprawdę nie chodziło o ich przyjaźń lub kim był naprawdę dla niej, bo to było oczywiste. Chodziło o odzyskanie jego dobrego imienia...
Jechała ostrożnie, zachowując przepisową prędkość. Czemu Alex nie trzymał się tej dewizy, myślała smutno. Valenti zawsze mówił - Jedź tak, abyś dojechał cało. Liz ciężko przełknęła i zamrugała oczami. Łzy nie kierowały się przepisami. Miała tylko mgliste pojęcie co dalej robić. Wiedziała, że musi wyostrzyć zmysły aby tam dotrzeć.
To miejsce było o milę od domu Whitmanów. Wjechała w zakręt drogi i wiedziała, że dotarła. Zwolniła, zjechała na pobocze. Chwilę siedziała prosto i patrzyła przez przednia szybę, zastanawiając się czy nie zwariowała. Co chciała osiągnąć ?
- Szukać odpowiedzi – przypomniała sobie. Do tego dążyła. Wyszła z samochodu i przeszła parę metrów w górę drogi, głucha na wszystko. Wreszcie zobaczyła. Widoczne czarne ślady biegnące w przeciwnych kierunkach, jeden z nich znacznie grubszy od drugiego. Założyła że grube, szerokie ślady opon pochodziły od ciężarówki która uderzyła w samochód Alexa. Ciągnęły się daleko, dobrych kilkadziesiąt metrów i łagodnie zawracały w stronę piaszczystego wału. Węższe ślady były krótsze, odwrócone nagle w kierunku podwójnej, żółtej linii. Z tej pozycji było jasne, że samochód zderzył się na tej połowie jezdni.
Liz rozglądnęła się po obu stronach, uważała na przejeżdżające samochody. Ponownie podeszła do miejsca zderzenia obu pojazdów – Tak, to tu umarłeś- szepnęła. Stała chwilę, głęboko oddychając ale nic się nie wydarzyło.
- Nie wiem czego się spodziewałam – mruknęła cicho. Poczuła pod stopami drgania, znak że coś nadjeżdżało. Wróciła wolno do samochodu. Usiadła za kierownicą i oparła się wygodnie, prostując plecy. Za chwilę, z dużą prędkością przejechała obok niej furgonetka – Szaleniec – powiedziała ponuro. Odwróciła się i spojrzała na środek drogi, w miejsce gdzie umarł jej przyjaciel.
Wtedy ją olśniło. Dwa komplety opon samochodów, jeden ciągnie się od wschodu, drugi od zachodu. Hamują nagle. Odwracają się. Ale jeden z nich zarzuciło na przeciwny pas ruchu, drugi odjechał dalej.
Liz wyskoczyła z samochodu i wróciła na jezdnię. Klęknęła na węższym ze śladów i przesunęła po nim drżącą ręką – Alex ? – szepnęła.
Z daleka usłyszała nadjeżdżający pojazd. Niechętnie wstała i wróciła do samochodu, zapalając silnik. Wstrzymała oddech. Powoli wypuściła powietrze i poczuła ponownie łzy w kącikach oczu. Coś złego się stało. A ona musiała się dowiedzieć co.
Cdn.
Część 9
- Przestań się wiercić bo nigdy tego nie skończę...
- Przepraszam – Liz westchnęła prostując kolana. Stała na krześle, na środku pokoju a matka podwijała dół czarnej, znalezionej w składziku sukienki. Opadała jej prawie do kostek i Nancy usiłowała dopasować ją do zaokrąglonego brzucha – Dlaczego jestem taka niska - poskarżyła się.
- Nie jesteś niska tylko drobna – wymamrotała niewyraźnie matka, z ustami pełnymi szpilek. Ostatni kawałek został skończony i zamocowany – Nareszcie – odsunęła się do tyłu i spojrzała jeszcze raz – Zdejmij, później podszyję...
- Dzięki, mamo – Liz zeszła z krzesła – nie wiem co bym zrobiła gdybyś jej nie znalazła. Jak poszłabym z innymi...
- Wiem, Kochanie...
Zdjęła z siebie sukienkę i podała matce – Sama to zrobię to, jeżeli jesteś zajęta.
- To nie kłopot. Pójdzie mi szybciej – zapewniła ją – Poza tym mówiłaś, że ma wpaść Kyle.
- Tak, mówił że przyjdzie w czasie południowej przerwy – odpowiedziała sięgając po koszulkę.
Oczy matki zwęziły się – Przypuszczam, że jeszcze nic nie wie o ciąży ?
Liz potrząsnęła głową – jest jedną z ostatnich osób z którą muszę porozmawiać przed jutrzejszym pogrzebem.
- A Max ?
- Wiedział już wcześniej – Liz wykręcała się od przyznania, że był pierwszy.
Nancy znowu westchnęła, zebrała skrawki materiału. Niedokończoną sukienkę przewiesiła przez ramię - Liz , wiem że nie chcesz...
- Masz rację mamo, nie chcę o tym mówić...
- Kotku, naprawdę sądzisz że w końcu się nie dowiemy ? Że podobieństwo do dziecka go nie zdradzi ? – powiedziała o ton głośniej.
- Co takiego się stało że musimy o tym mówić przed pogrzebem ?
- Jasne, tylko nie oczekuj że zadowolimy się prostymi odpowiedziami dlatego, że teraz z ojcem traktujemy cię ulgowo...
- Zrozumiałam doskonale – mruknęła kiedy matka wyszła z pokoju.
Upadła ciężko na łóżko, zamknęła oczy i zacisnęła na nich zwinięte dłonie. To był długi, pełen napięcia, męczący
poranek. Matka była opiekuńcza, pomocna we wszystkim, ale jej ciągła obecność przy niej zaczynała działać Liz na nerwy. Każdy jej ruch był odczytywany przez rodziców jako potrzebę niesienia pomocy i udzielania rad. W porównaniu ze swobodną atmosferą u Rachel, ich nadopiekuńczość wprowadzała duszną atmosferę.
Podparła się na łokciach i ostrożnie przetoczyła na bok aby sprawdzić godzinę. Kyle zjawi się za jakiejś pięć minut. Czas wziąć się w garść. Odetchnęła. Z trudem usiadła i spróbowała zsunąć się z łóżka. Matka wcześniej opowiadała, że chociaż Liz urodziła się malutka, ona sama bardzo przybrała na wadze. Liz prychnęła bo nie wyobrażała sobie, żeby ktoś inny czuł się równie ciężko i niezgrabnie. Jak tak dalej pójdzie, urodzi wielkoluda.
W łazience zaczęła rozczesywać włosy. Patrzyła w zamyśleniu na swoje odbicie w lustrze. Usłyszała na korytarzu głos Kyla a potem pukanie. Wzięła głęboki oddech i zajrzała do sypialni. W progu pokoju stał Kyle.
- Hej, miło cię widzieć – pomachał jej z daleka.
- Dzięki.
Podniósł brwi – Wchodzisz tu, czy ja mam wejść tam ? – kiwnął głową w stronę łazienki.
- Um, tak, ja....już idę – wciągnęła głośno powietrze i weszła do pokoju.
W przeciwieństwie do innych, oczy Kyla natychmiast dostrzegły jej brzuch. Zdumione spojrzenie znieruchomiało.
– Jasna cholera!
- Tak, to jest to o czym chciałam z tobą porozmawiać.
- Nie wierzę – niemal się zapluł – To znaczy ty....Buddo, dodaj mi sił... – wymamrotał.
- Kyle!... Kyle, mógłbyś na mnie popatrzeć ? – poprosiła.
- Co ? – w końcu spotkał jej oczy – Liz, co się do licha dzieje ? – sięgnął za siebie i zatrzasnął drzwi.
- Myślę, że to oczywiste – z westchnieniem usiadła na brzegu łóżka.
- Dla nikogo z nas to nie jest oczywiste – zrzędził – to znaczy....Co się dzieje ?...Czy mówimy tutaj o małym zielony ludziku ?
Liz patrzyła na swoje ręce nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Czuła, że obserwuje ją z wyczekiwaniem.
- Poczekaj...Chcesz powiedzieć że dziecko nie jest Maxa ? – głos mu się zmienił. Podszedł do niej – To po to robiliśmy tę szopkę poprzedniej jesieni ? – słyszała złość w jego głosie - Cholera!.. ..Max myśli, że to moje ? Dlatego kiedy mnie widzi mam wrażenie, że chce mi głowę urwać!
- Kyle, ja....
- To jakiś obłęd, co ty sobie myślisz ?
- Powiedziałam mu że ono nie jest twoje, w porządku ? Boże Kyle, myślisz że chciałam cię wykorzystać ?
- W pierwszej chwili sądziłem że tak ale potem, że być może miałaś jakiś powód – wykrztusił.
- Dzięki za zaufanie – powiedziała. Chciała aby to zabrzmiało przekonująco ale wyszło bezbarwnie i łzawo.
Natychmiast zmiękł – Przepraszam Liz. Naprawdę. Nie płacz, dobrze ? ...Jezu – usiadł bezradnie obok niej .
Liz kiwała głową, usiłując rozpaczliwie się pozbierać – Masz rację, on sądził, że to twoje – wyjąkała – Mówiłam mu że się myli ale.... chyba mi nie uwierzył...
- Wprost doskonale, król na wojennej ścieżce... – mruknął.
- Max nic ci nie zrobi, Kyle.
- Też mi pociecha – parsknął – No dobra. Nie jest Maxa. Wiem, że nie moje. To kto jest tym dumnym tatusiem ?
Liz potrząsnęła głową .
- Kurcze, tylko nie mów że nie wiesz...
- Oczywiście, że wiem!
- Dobrze, więc kto ?
- Nie powiem nikomu. To nieważne – jęknęła – on odszedł, i rozmowa o tym niczego nie zmieni.
- Jeżeli niczego nie zmieni to dlaczego nie chcesz mi powiedzieć ?
- Kyle!
- Co ? Kim on jest i dlaczego nigdy go nie widziałem ? Mówiłaś, że odszedł. Gdzie ? Wie, że jesteś w ciąży ? Czy dlatego odszedł ?
- To nie tak...
- Więc jak ? – pytał. Liz słyszała zniecierpliwienie.
- Nie będę o tym mówić – wstała – nie chciałam tylko, żebyś jutro na pogrzebie był zaskoczony – Posłuchaj, przygotuj na to swojego ojca – poprosiła unikając jego wzroku.
Kyle poniósł się, obszedł ją dookoła i stanął na wprost niej. Zmarszczył brwi – Liz, ono nie jest Alexa, prawda ? – zapytał spokojnie.
Poczuła ucisk w gardle. Boże, Alex. Oczy napełniły jej się łzami i potrząsnęła głową.
- Przepraszam – powiedział szybko - Nie chciałem ale mówiłaś że on odszedł, więc myślałem, ja....wybacz...
- Już dobrze – wyszeptała.
- Posłuchaj, lepiej już pójdę. Dobrze się czujesz ?
- Jakoś się trzymam – powiedziała uczciwie – Dzięki że przyszedłeś, Kyle. I naprawdę, bardzo mi przykro za to całe zamieszanie z Maxem...i za wszystko.
- Nie martw się, nie mam zamiaru zostać ulubieńcem Evansa.
Liz uśmiechnęła się słabo – Zobaczymy się jutro.
- Dobra. Wieczorem uświadomię mojego ojca. Coś jeszcze dla ciebie zrobić ?
- Myślałam, że nigdy o to nie zapytasz. Narobiłam ci wystarczająco dużo kłopotów.
- Lepiej popatrz na siebie – odpowiedział trochę ironicznie – Przyjdę, gdybyś chciała o tym pogadać.
- Dzięki Kyle. Jesteś dobrym przyjacielem...
Wzruszył ramionami – Takie moje życie.
******
Następnego dnia poranek był słoneczny i suchy. Liz nie mogła nic poradzić że nachodziły ją niedobre myśli. Wracała wspomnieniem do pogrzebu swojej babci, tego dnia bardzo padało, wszyscy byli przemoknięci a ona pamiętała tylko smutne czarne parasole wokół grobu. Czy taka pogoda jak dziś, pomoże pochować kogoś, kogo się kochało ?
Jadąc z rodzicami na cmentarz była zupełnie odrętwiała. Nie czuła nic, żadnego bólu, lęku czy winy. Odpłynęły od niej wszystkie uczucia i emocje, otoczyła się jakąś twardą skorupą pozwalającą iść do przodu i przeżyć ten dzień.... W pewnym sensie wiedziała, że ucieczka od rzeczywistości, zamknięcie się w sobie było zaprzeczaniem tego co się stało. I kiedy wreszcie dotrze do niej prawda, łatwiej będzie ją znieść. Tak było bezpieczniej, nie czuć nic.
- Kochanie, jesteśmy.
Usłyszała głos matki i gwałtownie odwróciła głowę. Rodzice wyszli z samochodu i patrzyli na nią z niepokojem.
- Przepraszam – wysunęła się z tylnego siedzenia.
- Chodź, Liz – powiedział łagodnie ojciec. Otoczył ją ramieniem i wszyscy skierowali się na ścieżkę prowadzącą na cmentarz.
Było tam już sporo osób. Kilka rzędów składanych krzeseł ustawiono wzdłuż otwartego grobu. Cztery, najbardziej wysunięte zarezerwowane były dla najbliższych członków rodziny. Pozostali uczestnicy pogrzebu stali na prawo od miejsc siedzących i Liz dostrzegła wśród nich Marię wraz z matką. Podeszła do nich automatycznie, rodzice szli za tuż nią.
Wsunęła się w jej objęcia – Boże, nie będę w stanie tego zrobić – powiedziała ze łzami Maria.
- Mówiłaś, że dasz radę. Dla Alexa. Pamiętasz, zawsze mówił że śpiewasz jak anioł – wyszeptała tuż przy policzku przyjaciółki.
- Masz rację – szlochała Maria ściskając ją mocno.
Przez chwilę tak trwały, potem Liz odwróciła się do pani DeLuca .
- Witaj, Słonko – matka Marii przytuliło ją ciepło i mocno, jak córka – Słodka dziewczynka – powiedziała smutno. Cofnęła się i ujęła ją pod brodę – Co tam u ciebie ?
Opuściła szybko głowę ale zdążyła jeszcze kiwnąć w odpowiedzi.
- Powinnaś usiąść. Jeff znajdź dla niej jakieś krzesło – powiedziała z troską.
- Nie, tak jest dobrze, w porządku, tatusiu – odpowiedziała odwracając się do ojca. Za jego plecami zobaczyła nadchodzących Evansów, krok za nimi szła Isabel. Pani Evans napotkała jej oczy, skinęła nieznacznie głową w geście powitania. Oczy Isabel utkwione były w ziemi, miała mokre policzki a ciałem wstrząsały krótkie dreszcze. Liz wątpiła żeby Isabel była świadoma czegokolwiek poza własnym bólem. Ponownie odczuła wdzięczność, że mogła ukryć własne emocje.
Maria trzymała ją kurczowo za rękę – Jadą – szepnęła.
Pierwszy jechał karawan, za nim dwa czarne samochody. W pewnej odległości, następne, wszystkie z zapalonymi światłami, pomimo jasnego dnia. Z pierwszego samochodu wysiedli Państwo Whitmanowie z wujkiem Alexa. Pamięć Liz przywołała pogrzeb babci, kiedy spotkała się z nimi w podobnych okolicznościach, kilka lat wcześniej. Z następnego samochodu wysiadło kilka osób oraz mistrz ceremonii. Za nimi z jeepa wyszli Max i Michael, nerwowo poprawiający kołnierzyk koszuli. Jim Valenti wyszedł ze swoje trucka , za nim Kyle i Tess. Powietrze nagle zgęstniało, a Liz miała wrażenie że wszyscy poruszają się jak w zwolnionym filmie...To sprawiało wrażenie nierealnego snu...
Dwóch mężczyzn podeszło do karawanu aby wyjąć trumnę... Czuła bolesny uchwyt ręki Marii i jej cichy jęk wydobywający się zza zaciśniętych zębów. Ktoś przesłonił im widok i usłyszały zdyszany oddech. Tess przesuwała się pomiędzy ludźmi, usiłując dotrzeć do Evansów. Zatrzymała się o krok od grobu, spojrzenie utkwiła w Liz a ona z satysfakcją patrzyła jak usta Tess układają się w coś na kształt doskonałego O. Patrzyła spokojnie w te okrągłe, niebieskie oczy nie mając ukrywać czymkolwiek. Zwłaszcza wobec niej, nawet jeżeli zagraża to losom świata. Wiedziała czym dla Tess będzie ta wiadomość i pytanie, kim jest ojciec przyszłego dziecka, jaką rolę przypisać Maxowi. Wkrótce pozna szczegóły, ale niech przez ten krótki czas tkwi w niepewności, niech poczuje lęk i niech obudzą się w niej wątpliwości. To wszystko z czym Liz ma do czynienia na codzień.
Ktoś ją zawołał i Tess nie odrywając wzroku podeszła do Isabel. Liz poczuła ukłucie żalu kiedy Is coś mówiła jej na ucho, ale wyglądało na to że ją strofowała. Nietrudno było to odgadnąć, widząc ciche zniecierpliwienie Isabel....
Whitmanowie wstali z miejsc gdy kondukt żałobny nadszedł z trumną. Liz widziała lśniące wieko i zmusiła się aby oddychać. Tam wewnątrz był Alex. Jej słodki, głupiutki Alex. Tak bardzo oddany, aż do przesady. Naprawdę już go nie ma. Nigdy więcej nie przyjdzie do Crashdown, nie będzie siedział do zamknięcia, nie poprosi o szklankę soku pomarańczowej. Nie będzie więcej nocnych seansów filmowych z Benem i Jerry. Nigdy nie zobaczy go grającego na gitarze, nie założy własnej rodziny. Zostanie po nim puste miejsce przy komputerze. Spuszczą go teraz do tego zimnego dołu, chociaż Liz wiedziała jak bardzo bał się samotności.
Miękki dźwięk uświadomił jej że ustawiono trumnę nad grobem. Ci którzy ją nieśli odstąpili i dołączyli do pozostałych. Max, zanim podszedł do rodziców rzucił jej krótkie spojrzenie. Valenti stanął obok Tess, Michael skinął jej głową i wziął za rękę Marię.
Potem wszystko zlało się w jedną, niewyraźną plamę. Liz słyszała mistrza ceremonii ale jego słowa dochodziły do niej niewyraźne. Skupiła się tylko wtedy, kiedy Maria wystąpiła do przodu aby zaśpiewać. Słyszała w jej głosie ból i zrozumiała, że jest na granicy wytrzymałości. Nigdy jej bardziej nie podziwiała....
Nadszedł czas składania kwiatów, każdy podchodził i kładł róże na wieko trumny. Kiedy przyszła ich kolej, Liz czuła, że kolana odmawiają jej posłuszeństwa. Dobrze, że ojciec ją doprowadził. Na miejscu omijała wzrokiem grób i trumnę. Nie mogła inaczej.
Wracali powoli do samochodów. Liz szła między rodzicami. Używała ich jak zasłony, aby nikt nie mógł do niej podejść, jednak nie miała wyrzutów sumienia. To był dzień Alexa, ona nie powinna być w kręgu ich zainteresowania. Nie chciała aby pogrzeb zmienił się w tani melodramat z jej udziałem.
- Liz, ojciec i ja musimy wracać do Crashdown – powiedziała Nancy, kiedy doszli na parking – Zostawimy cię obok domu Whitmanów, ktoś cię później odwiezie do domu...
Ocknęła się wreszcie – Nie wejdziecie ? – zapytała matki.
- Bardzo chcielibyśmy ale nie możemy – Przekażesz im i nasze kondolencje.
Wdrapała się na tylne siedzenie. Ojciec patrzył na nią bez słowa, zmarszczył brwi. Złapała jego zaniepokojone spojrzenie i zmusiła się do odpowiedzi - Chyba wrócę z wami do domu...
Rodzice popatrzyli na siebie – Nie musisz, damy sobie sami radę...
Odetchnęła głęboko. Myśl o pójściu do Whitmanów, czuć na sobie wzrok innych, zmuszać się do odpowiedzi, to było zbyt dużo jak na jej zbolałe serce. Siedząc patrzyła na gromadzących się obok samochodów ludzi. Sporo ich było. Zwróceni do siebie rozmawiali, znali się – Raczej wolę nie iść – powiedziała – Nie czuję się na siłach - przekonywała.
- Czy ty się dobrze czujesz ? – zapytała szybko Nancy .
- Tak, mamo ale to nie to. Po prostu nie chcę tam iść. Zrozum to, proszę...
- Dobrze, Złotko – powiedziała łagodnie – W porządku.
- Dzięki – wyszeptała, poczuła się słaba i bezwolna ale także zbyt zmęczona aby odczuwać cokolwiek innego.
******
Liz nie pamiętała jak bywa tłoczno, codzienne po południu w Crashdown. Teraz było jeszcze gorzej gdy po pogrzebie wielu weszło do kafeterii. Rodzice natychmiast zeszli na dół aby wspomóc obsługujących pracowników. Zadowolona z wolnej chwili, weszła na górę aby zdjąć z siebie czarną sukienkę matki. Chciała odetchnąć na tarasie. Niełatwo było przechodzić przez okno i tak manewrować brzuchem aby nie zawadzić o parapet. Czuła się pełna i niezgrabna – Kompletnie utknęłam – mruczała, powoli siadając na leżaku.
Niebo było jeszcze jasne i błękitne, lekki wiatr rozproszył chmury. Wpatrując się w tężejący błękit, widziała wznoszący się grzebień księżyca. Jeszcze nie zapadł zmierzch a już był na niebie, przypomnienie ogromu wszechświata i naszej wobec niego kruchości.
- Alex, jesteś gdzieś tam ? – szeptała – Widzisz mnie ?...A może słyszysz ? Patrzysz na nas ? – spazmatycznie odetchnęła, bolały ją żebra od wstrzymywanego płaczu – Musimy mieć pewność, że jest ktoś, kto nad nami czuwa. Boże, tak nie powinno być. Nie ty. Potrzebuję cię, aby zachować zmysły.
Miękki unoszący się dźwięk napełnił powietrze, rósł z każdą chwilą, w zasięgu wzroku pojawił się samolot. Zdawało się że poruszał się wolno, prawie jak samochody na jej ulicy i choć wiedziała że to tylko złudzenie miała wrażenie, że za chwile spadnie. Z jaką prędkością może lecieć, bez narażania się na upadek ? Jak szybko może poruszać się pojazd kosmiczny ?
Przycisnęła mocno do twarzy ręce zdając sobie sprawę z absurdalnych rozważań. To głupota oczekiwać na cud, zadając sobie idiotyczne pytania na które nie potrafi znaleźć odpowiedzieć. Zresztą czy to nie wszystko jedno... Alex odszedł. Już go nie czuła. Po prostu nikł w jej wspomnieniach.
W co wierzyć, gdzie jest prawda ? Wystarczy jedna chwila, a potem tak po prostu nic ? Chcę zrozumieć co się stało. Muszę poznać, dla siebie.
Uderzona naglą myślą, szybko wstała i weszła do pokoju. Chwyciła torbę i zeszła ze schodów. Gdy zaglądnęła do kuchni zobaczyła ojca, jak przewiązany ogromnym fartuchem przewracał coś na ruszcie.
- Tatusiu, wrócę za chwilę - powiedziała szybko i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć była już za drzwiami.
Rozum podpowiadał jej, że to co robi można uznać za objaw dziwactwa lub choroby. Coś wcześniej sobie narzuciła : iść na pogrzeb, wrócić do domu, jakoś przetrzymać. Ale teraz nie czuła się z tym dobrze. Czuła jakiś fałsz... Tak naprawdę nie chodziło o ich przyjaźń lub kim był naprawdę dla niej, bo to było oczywiste. Chodziło o odzyskanie jego dobrego imienia...
Jechała ostrożnie, zachowując przepisową prędkość. Czemu Alex nie trzymał się tej dewizy, myślała smutno. Valenti zawsze mówił - Jedź tak, abyś dojechał cało. Liz ciężko przełknęła i zamrugała oczami. Łzy nie kierowały się przepisami. Miała tylko mgliste pojęcie co dalej robić. Wiedziała, że musi wyostrzyć zmysły aby tam dotrzeć.
To miejsce było o milę od domu Whitmanów. Wjechała w zakręt drogi i wiedziała, że dotarła. Zwolniła, zjechała na pobocze. Chwilę siedziała prosto i patrzyła przez przednia szybę, zastanawiając się czy nie zwariowała. Co chciała osiągnąć ?
- Szukać odpowiedzi – przypomniała sobie. Do tego dążyła. Wyszła z samochodu i przeszła parę metrów w górę drogi, głucha na wszystko. Wreszcie zobaczyła. Widoczne czarne ślady biegnące w przeciwnych kierunkach, jeden z nich znacznie grubszy od drugiego. Założyła że grube, szerokie ślady opon pochodziły od ciężarówki która uderzyła w samochód Alexa. Ciągnęły się daleko, dobrych kilkadziesiąt metrów i łagodnie zawracały w stronę piaszczystego wału. Węższe ślady były krótsze, odwrócone nagle w kierunku podwójnej, żółtej linii. Z tej pozycji było jasne, że samochód zderzył się na tej połowie jezdni.
Liz rozglądnęła się po obu stronach, uważała na przejeżdżające samochody. Ponownie podeszła do miejsca zderzenia obu pojazdów – Tak, to tu umarłeś- szepnęła. Stała chwilę, głęboko oddychając ale nic się nie wydarzyło.
- Nie wiem czego się spodziewałam – mruknęła cicho. Poczuła pod stopami drgania, znak że coś nadjeżdżało. Wróciła wolno do samochodu. Usiadła za kierownicą i oparła się wygodnie, prostując plecy. Za chwilę, z dużą prędkością przejechała obok niej furgonetka – Szaleniec – powiedziała ponuro. Odwróciła się i spojrzała na środek drogi, w miejsce gdzie umarł jej przyjaciel.
Wtedy ją olśniło. Dwa komplety opon samochodów, jeden ciągnie się od wschodu, drugi od zachodu. Hamują nagle. Odwracają się. Ale jeden z nich zarzuciło na przeciwny pas ruchu, drugi odjechał dalej.
Liz wyskoczyła z samochodu i wróciła na jezdnię. Klęknęła na węższym ze śladów i przesunęła po nim drżącą ręką – Alex ? – szepnęła.
Z daleka usłyszała nadjeżdżający pojazd. Niechętnie wstała i wróciła do samochodu, zapalając silnik. Wstrzymała oddech. Powoli wypuściła powietrze i poczuła ponownie łzy w kącikach oczu. Coś złego się stało. A ona musiała się dowiedzieć co.
Cdn.
Eluś... Gracias.
Zaczyna się robić coraz bardziej... Liz. Usiłuje być silna... Usiłuje się nie dać i nie dopuścić do siebie rozpaczy... To wszystko nie jest tak, jak powinno być... Kyle, stary, kochany, wierny Kyle. Nie przypuszczałam, że aż tak się ucieszę, gdy on się pojawi... Zdziwienie Tess... Czy to na pewno zdziwienie? Naprawdę nikt jej o tym nie powiedział...? Załamana Isabel po śmierci przyjaciela, który nie zdążył być jej chłopakiem...
I rodzice Liz. Kochający, ale jednak... Coś jest nie tak...
Pogrzeb... Najsmutniejsza z uroczystości... Jak to wpłynie na Liz, która przecież jest w ciąży...? Jak ona musi się czuć ze świadomością ludzkich oczu na swojej nagle zmienionej postaci....? Ale nie wierzy w śmierć Alexa, nie wierzy w przypadek i samobójstwo... I nigdy nie uwierzy, bo to był jej przyjaciel... I nagle coś zaczyna jej świtać... Wizja? Więź tak silna, że przetrwała nawet śmierć...? I dopiero teraz się zacznie...
Próbuję się właśnie uspokoić... Przeczytałam 27 część i jestem w rozsypce... Nie radzę czytać bez poprzednich, bo straci urok... Poczekajmy na Elę. Ależ ja będę wtedy płakać... I chyba nie tylko ja... Opowiadanie w sam raz na naszą porę roku.
Zaczyna się robić coraz bardziej... Liz. Usiłuje być silna... Usiłuje się nie dać i nie dopuścić do siebie rozpaczy... To wszystko nie jest tak, jak powinno być... Kyle, stary, kochany, wierny Kyle. Nie przypuszczałam, że aż tak się ucieszę, gdy on się pojawi... Zdziwienie Tess... Czy to na pewno zdziwienie? Naprawdę nikt jej o tym nie powiedział...? Załamana Isabel po śmierci przyjaciela, który nie zdążył być jej chłopakiem...
I rodzice Liz. Kochający, ale jednak... Coś jest nie tak...
Pogrzeb... Najsmutniejsza z uroczystości... Jak to wpłynie na Liz, która przecież jest w ciąży...? Jak ona musi się czuć ze świadomością ludzkich oczu na swojej nagle zmienionej postaci....? Ale nie wierzy w śmierć Alexa, nie wierzy w przypadek i samobójstwo... I nigdy nie uwierzy, bo to był jej przyjaciel... I nagle coś zaczyna jej świtać... Wizja? Więź tak silna, że przetrwała nawet śmierć...? I dopiero teraz się zacznie...
Próbuję się właśnie uspokoić... Przeczytałam 27 część i jestem w rozsypce... Nie radzę czytać bez poprzednich, bo straci urok... Poczekajmy na Elę. Ależ ja będę wtedy płakać... I chyba nie tylko ja... Opowiadanie w sam raz na naszą porę roku.
A ja tylko powiem, że wczoraj przeniosłam na swój dysk wszystkie części Objawień jakie do tej pory napisała Emily. Jest ich, jak podała Nan 27 (ostatni jest z 30 września.2003.). Przy ściąganiu, niechcący zerknęłam na jedną z wypowiedzi fanów dot. przeczytanego odc. i aż mi się gorąco zrobiło...Także będzie na co czekać i czym się delektować...
A dla tych, którzy chcą poznać inne, starsze opowiadanka, podaję link na jej stronę:
http://www.geocities.com/ntempest/
A dla tych, którzy chcą poznać inne, starsze opowiadanka, podaję link na jej stronę:
http://www.geocities.com/ntempest/
Przesyłam 10 część Revelation, jednak muszę podzielić ją na kilka postów bo się nie mieści w jednym. Miłego czytania
Część 10
Liz już czekała przed złomowiskiem samochodów, kiedy dozorca podszedł aby otworzyć bramę. Musiał się nieźle zdziwić widząc nastolatkę w ciąży, która stała tu od świtu. Nie dał jednak poznać niczego po sobie, otworzył szeroko bramę, zamkniętą na kłódkę i wrócił do biura.
Szła powoli mijając zniszczone metalowe części i przedmioty aż odnalazła drogę prowadzącą do miejsca gdzie znajdowały się stare, porzucone lub zniszczone samochody. Wiedziała, że samochód Alexa zaraz po wypadku został zabrany na posterunek policji, do szeryfa ale za dzień lub dwa przewieziono go tutaj. Większość pojazdów była w strasznym stanie – pokiereszowane karoserie, brak okien i drzwi – ale można je było zidentyfikować. Jednak żaden nie należał do Alexa. W końcu dostrzegała załadowaną płaską lawetę przykrytą brezentem. Wdrapała się na nią i podciągnęła w górę jeden z końców zaglądając pod spód. Tak, to był samochód Alexa a raczej to, co z niego zostało.
Niełatwo było odsłonić samochód. Płachta rwała się na ostrych krawędziach metalu, zmuszając ją do obchodzenia samochodu i odkrywania każdej ze stron. Patrzyła na wrak choć pragnęła aby go nigdy nie znalazła. Dach samochodu był zmiażdżony, przód i przednia szyba wgniecione. Drzwi od strony kierowcy zostały wyciągnięte z zawiasów i oparte o bok samochodu. Zrobiono to przy oględzinach. Podniosła głowę i usiłowała się skupić jednak nie było to łatwe.
- Musisz być silna – tłumaczyła sobie. Wzięła kilka głębokich oddechów starając się zachować jasny umysł. Musiała zajrzeć do wnętrza wraku. Podeszła bliżej, posypały się kawałki szkła. Zobaczył ciemne plamy krwi na tapicerce.
Nie mogła poprzestać na tym, uspokoiła się. Chwyciła za kierownicę, pochyliła nisko i rozglądnęła się pomiędzy siedzeniami. Zauważyła coś, jakby kawałek papieru głęboko wciśnięty pod pedał hamulca. Nie spodziewała się wcześniej, że coś może jeszcze znaleźć pamiętając, że wcześniej samochód był dokładnie przeglądany przez ludzi szeryfa. Zwykle przedmioty znalezione w samochodach zwracano rodzinie. Zmarszczyła brwi, sięgnęła w dół i powoli pociągnęła do góry.
Zamiast kawałka papieru, trzymała w ręku fotografię z wizerunkiem dwóch osób. Widoczna na zdjęciu dziewczyna o jasnych włosach nie kojarzyła się Liz z nikim, drugą osobą był prawdopodobnie Alex. Nie miała pewności bo wycięto ze zdjęcia głowę. Poczuła na plecach dreszcz. Dlaczego zniszczono zdjęcie w taki sposób ? Co ta fotografia robiła w samochodzie ?
Wsunęła ją do kieszeni płaszcza i wróciła do poszukiwań. Niczego więcej jednak nie znalazła. Była rozdygotana, musiała usiąść. Przysiadła na podłodze lawety, nogi zsunęła w dół. Przymknęła oczy, wzięła kilka głębokich oddechów. Zamyśliła się. Ubiegłą noc nie spała usiłując jakoś poukładać porozrzucane puzzle łamigłówki jakimi były tajemnicze ślady na jezdni zostawione przez samochody po wypadku. Nie nadawała się do roli detektywa i do tej pory nie była w stanie zrozumieć jak Max mógł wejść sam do kostnicy. Myśl ta przyprawiła ją o skurcz żołądka. Ale nie mogła zaprzeczyć, że coś się tutaj nie zgadzało. Zbyt długo tkwiła w tym kosmicznym układzie żeby wiedzieć, że nic nie jest takie na jakie wygląda.
Wyjęła z kieszeni fotografię. Patrzyła uważnie na widoczną na niej dziewczynę. Gdzie wcześniej mogła ją widzieć ? Przenosząc się myślami w różne miejsca, usiłowała znaleźć jakąś wskazówkę, która by ją poprowadziła. Jak ta dziewczyna poznała Alexa i gdzie zrobiono zdjęcie?
Nagle przypomniała sobie. Alex przesyłał jej sporo e-maili ze zdjęciami ze swojej podróży do Szwecji twierdząc, że w ten sposób będzie podróżować z nim. To pomogło by prześledzić tor jego podróży. Być może wśród nich znajdzie zdjęcie dziewczyny. Może to córka rodziny u której się zatrzymał ? Lena, czy ktoś o podobnym imieniu. Liz nie pamiętała ale łatwo mogła to sprawdzić. Zmarszczyła brwi usiłując sobie przypomnieć jej wygląd. Ta dziewczyna przypominała jej trochę Isabel. Przesuwała palcem po krawędzi wyciętego miejsca. Zmarszczka na czole robiła jej się coraz głębsza.
- Co to znaczy ? - mruczała.
Wzięła fotografię w obie ręce, ścisnęła mocno, głęboko odetchnęła i skupiła myśli. Już miała ją odłożyć kiedy poczuła w palcach lekkie mrowienie, uczucia popłynęły poprzez palce i doznała daru powracającego widzenia.
- Leanna nie jest Leanną. Leanna nie jest Leanną ! Mam już dość wszystkiego - Alex kręcił głową tam i z powrotem, jak gdyby próbując zerwać z czymś, co widoczne było na usuniętej fotografii - Leanna nie jest Leanną ."
Zdjęcie wysunęło się z palców, spadło na kolana, potem na ziemię. Oddychała ciężko, na czoło wystąpiły kropelki potu, poczuła gwałtowne ruchy dziecka. Było jej niedobrze, duża dawka adrenaliny spowodowała zawroty głowy. Klęknęła i czekała aż świat przestanie wirować, a ona odzyska równowagę.
Przyciskając kurczowo rękę do brzucha spróbowała ostrożnie się podnieść. Przykucnęła i łapała oddech – Co to było? – szeptała – Czy to ty ? – pytała gładząc łagodnie miejsce gdzie czuła kopanie – Co się z tobą dzieje maleńki i skąd te wizje ?
Zamknęła oczy i ponownie zobaczyła Alexa trzymającego nożyczki, czuła jego niepewność i rozpacz. Otworzyła oczy – Och Alex, co się stało ? – pytała – Co się ze mną dzieje ?
*******
Gdy Kyle i Tess wyszli do szkoły, odczekała chwilę w samochodzie a potem podeszła pod dom szeryfa. Zadzwoniła do drzwi. Zdjęcie bezpiecznie ukryte było w kieszeni. Wszystko co mogła zrobić, to powstrzymać się od odczuwania mrowienia w palcach. Musiała dowiedzieć czegoś więcej aby pozbyć się lęku bo nigdy jeszcze nie miała wizji jeżeli nie było w pobliżu Maxa.
W drzwiach stanął Jim Valenti. Ubrany był w stare dżinsy i znoszoną białą koszulkę. Włosy miał w nieładzie a dookoła oczu przebiegały małe zmarszczki. Brak pracy wyraźnie odcisnął na nim piętno.
- Liz ? – zapytał otwierając szeroko oczy.
- Dzień dobry szeryfie, mogę wejść ?
- Oczywiście – cofnął się aby mogła przejść – Wiesz, że Kyle i Tess właśnie wyszli do szkoły ? Podniósł zdziwiony brwi kiedy kiwnęła głową – Tak, usiądź. Coś ci podać. Kawę lub sok ? - pytał szybko, na moment tylko rzucając wzrokiem na jej brzuch.
- Nie, w porządku – powiedziała, z ulgą siadając na kanapie – Tak naprawdę chciałam z panem porozmawiać o Alexie.
- Rozumiem – westchnął ciężko i usiadł obok niej – Raczej mnie nie zaskoczyłaś.
Liz patrzyła na dłonie leżące na kolanach – Poprzedniego wieczoru byłam w miejscu gdzie wydarzył się wypadek.
- Dlaczego ?
Wzruszyła ramionami – Musiałam tam być, zaraz po pogrzebie. Bez uczuć, na trzeźwo.
- Mogę to zrozumieć – zgodził się.
Liz spotkała jego oczy – Ślady opon wskazują, że samochód Alexa gwałtownie skręcił na przeciwległy pas ruchu – powiedziała powoli czekając na reakcję. Kiedy nie odpowiedział, westchnęła - Wiedział pan...
Skinął głową – Od Hansona
- Ale nic pan nie powiedział...
Oparł się i potrząsnął głową – Nie było powodu.
- Powodu ? Jak pan może tak mówić ? To nie był wypadek. Nie może pan milczeć...
- Liz , co tak naprawdę myślisz na temat wypadku ? – zapytał delikatnie.
- Nie wiem, ale się dowiem – odpowiedziała – Rozumiałabym gdyby nie chciał pan powiedzieć Whitmanom, ale dlaczego nie nam ?
- Ponieważ wystarczająco jesteście zdenerwowani. Maria od niedzieli wygląda jak chodzący trup, Max obwinia siebie, że nic nie zrobił, Isabel płacze za każdym razem kiedy ją widzę – przesunął ręką po włosach i popatrzył na nią surowo - I ty Liz, mój Boże...To ostatnia rzecz o której powinnaś teraz myśleć.
- Nie pan o tym decyduje – powiedziała twardo – Nie chodzi o mnie, chodzi o Alexa.
- Przez ostatnie dwa dni badaliśmy tę sprawę z Hansonem. Rozmawialiśmy z kierowcą ciężarówki, nauczycielami Alexa, jego kolegami – mówił – I wszystko wracało do tego samego punktu.
Liz zmarszczyła brwi. To było bez sensu – Co pan ma na myśli ? Co mają z tym wspólnego nauczyciele i dzieciaki w szkole ?
- Pytaliśmy o stan umysłu Alexa przez ostatnie miesiące – wielu z nich mówiło to samo.
- Stan umysłu ? O czym pan mówi ?
Oczy Valentiego zwęziły się – O czym mówię ? Liz, czy ty widziałaś jego oceny ? Mówiono o jego zmiennych nastrojach, braku koncentracji, gorszych wynikach w nauce od kiedy wrócił ze Szwecji.
- Chwileczkę – Liz potrząsnęła głową. Chce pan powiedzieć, że Alex popełnił samobójstwo ? Że celowo wjechał pod nadjeżdżająca ciężarówkę ? – powiedziała powoli.
- Sam w to nie wierzę, ale wszystkie fakty na to wskazują – powiedział ostrożnie.
- Fakty ? Nie. Niech pan posłucha, znam Alexa i nigdy w to nie uwierzę. On kochał życie.
- Liz, nie byłaś tutaj przez kilka miesięcy...
- A co to za różnica ? Był moim najlepszym przyjacielem ! Tamtego dnia rozmawiał ze mną o balu i jak dobrze układa mu się z Isabel. Znam go i jestem pewna, nigdy by tego nie zrobił.
- Spokojnie, niepotrzebnie się denerwujesz.
- Oczywiście że jestem zdenerwowana!
- Liz, to dlatego nie chciałem ci nic mówić.
- Nie – ponownie potrząsnęła głową, przegryzła wargę. Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła zdjęcie – Proszę popatrzeć, znalazłam to w jego samochodzie.
- Byłaś na złomowisku ? – zaskoczony wziął od niej fotografię.
- Nie złamię się jak jakiś cholerny kwiatek, jestem w ciąży jak pan zauważył – warknęła - I co pan na to. Znalazłam pod siedzeniem.
Zmarszczył czoło i obracał zdjęcie w dłoniach. Palcem przesunął po wyciętym fragmencie. Oczy miał smutne.
- Nie widzisz ? Czy można mieć bardziej przekonujący dowód ? Zniszczył własny wizerunek, Liz.
- Wyciął siebie ze zdjęcia – zgodziła się – ale to nie miało nic wspólnego z usunięciem siebie. To łączy się z nią – przekonywała, pokazując palcem na dziewczynę - Leanna. Spotkał ją w Szwecji.
- Co ona ma z tym wspólnego ?
- Nie wiem. Wygląda na to, że na tym zdjęciu nie chciał mieć z nią nic wspólnego – mówiła krzywiąc się jakby wspomnienie Alexa odbijało się echem w jej głowie.
- Wielu ludzi usuwa własny wizerunek ze zdjęć - przypominał łagodnie.
- Powiedział: Leanna nie jest Leanną.
- Kiedy Ci to powiedział ?
- Nie wtedy kiedy siebie wyciął...
Zrobiło się cicho - Liz, co chcesz mi powiedzieć ? – usłyszała niebezpiecznie niski głos. Miała wrażenie że boi się tego co usłyszy.
- Ja...miałam wizje...- ciągnęła spokojnie – Słyszałam Alexa jak powtarzał Leanna nie jest Leanną .
- Miałaś wizje...- powtórzył powoli – Jak Max, Michael i...miałaś wizje..- patrzył na nią, potem opuścił wzrok na jej brzuch i znowu na nią - Liz, dlaczego nie powiesz o co tu naprawdę chodzi. Kyle mówił mi, że Max nie jest ojcem twojego dziecka – ciągnął, przysunął się bliżej – Było mi ciężko ale uwierzyłem bo to nie była moja sprawa. Teraz siedzisz tu i sugerujesz, że rozwijają się w tobie jakieś moce obcych. Coś musiało być przekazane – podniósł w górę brwi.
Liz potrząsała głową – Byłam...zmieniłam się. Odkąd Max mnie uleczył. Kiedy był w Nowym York, Isabel pomogła mi...zaprogramować siebie. Tak abym mogła go ostrzec kiedy będzie w niebezpieczeństwie. Sadzę, że wizje były jednym z efektów ubocznych.
- A może to ma coś wspólnego z dzieckiem które nosisz ? – przybrał sceptyczny ton.
- Nie – odpowiedziała zdecydowanie – ale to ma coś wspólnego z Alexem – kontynuowała – Wiem, że nie popełnił samobójstwa i że to nie był zwykły wypadek. Ktoś lub coś był tego sprawcą.
Valenti wziął głęboki oddech i bardzo powoli wypuścił powietrze - Dobrze, zgadzam się. Pójdę tym tropem. Poinformujesz pozostałych ?
- Jeszcze nie. Potrzebuję dowodu – na chwilę zapadła cisza a Liz podniosła bezradnie ramiona do góry - Ma pan rację, będą się martwić – zgodziła się - Max wiele sobie zarzuca, jestem pewna że Isabel także. A poza tym nie zaliczam się teraz do ich ulubieńców.
- I ciągle są nieufni. Do licha, jeżeli to jest związane z obcymi, nie ostrzegając ich narazilibyśmy ich na jeszcze większe niebezpieczeństwo.
- Wiem, ale gdybym teraz poszła do nich ze zdjęciem i opowieściami o śladach opon na jezdni to nikt mi nie uwierzy - westchnęła.
- Wiec co chcesz zrobić ?
- Potrzebuje kilku dni. Chcę poprosić rodziców Alexa aby pozwolili mi poszperać w jego rzeczach. Jak dobrze pójdzie, może tam coś znajdę – W oczach Valentiego zamigotała obawa – Żeby pana uspokoić porozmawiam z Kylem i Marią – zgodziła się.
- Dobrze by było. I żeby było jasne. Gdyby zdarzyło się coś nieprzewidywalnego, natychmiast dzwonię do Maxa – popatrzył niespokojnie na jej brzuch – Tylko uprzedzam Liz, żadnych zwariowanych pomysłów. Musisz być bardzo ostrożna.
- Będę – obiecała spotykając jego wzrok - I proszę powstrzymać biuro szeryfa od ogłoszenia, że Alex popełnił samobójstwo.
Valenti kiwnął głową – Zrobię co będę mógł.
c.d w następnym poście
Część 10
Liz już czekała przed złomowiskiem samochodów, kiedy dozorca podszedł aby otworzyć bramę. Musiał się nieźle zdziwić widząc nastolatkę w ciąży, która stała tu od świtu. Nie dał jednak poznać niczego po sobie, otworzył szeroko bramę, zamkniętą na kłódkę i wrócił do biura.
Szła powoli mijając zniszczone metalowe części i przedmioty aż odnalazła drogę prowadzącą do miejsca gdzie znajdowały się stare, porzucone lub zniszczone samochody. Wiedziała, że samochód Alexa zaraz po wypadku został zabrany na posterunek policji, do szeryfa ale za dzień lub dwa przewieziono go tutaj. Większość pojazdów była w strasznym stanie – pokiereszowane karoserie, brak okien i drzwi – ale można je było zidentyfikować. Jednak żaden nie należał do Alexa. W końcu dostrzegała załadowaną płaską lawetę przykrytą brezentem. Wdrapała się na nią i podciągnęła w górę jeden z końców zaglądając pod spód. Tak, to był samochód Alexa a raczej to, co z niego zostało.
Niełatwo było odsłonić samochód. Płachta rwała się na ostrych krawędziach metalu, zmuszając ją do obchodzenia samochodu i odkrywania każdej ze stron. Patrzyła na wrak choć pragnęła aby go nigdy nie znalazła. Dach samochodu był zmiażdżony, przód i przednia szyba wgniecione. Drzwi od strony kierowcy zostały wyciągnięte z zawiasów i oparte o bok samochodu. Zrobiono to przy oględzinach. Podniosła głowę i usiłowała się skupić jednak nie było to łatwe.
- Musisz być silna – tłumaczyła sobie. Wzięła kilka głębokich oddechów starając się zachować jasny umysł. Musiała zajrzeć do wnętrza wraku. Podeszła bliżej, posypały się kawałki szkła. Zobaczył ciemne plamy krwi na tapicerce.
Nie mogła poprzestać na tym, uspokoiła się. Chwyciła za kierownicę, pochyliła nisko i rozglądnęła się pomiędzy siedzeniami. Zauważyła coś, jakby kawałek papieru głęboko wciśnięty pod pedał hamulca. Nie spodziewała się wcześniej, że coś może jeszcze znaleźć pamiętając, że wcześniej samochód był dokładnie przeglądany przez ludzi szeryfa. Zwykle przedmioty znalezione w samochodach zwracano rodzinie. Zmarszczyła brwi, sięgnęła w dół i powoli pociągnęła do góry.
Zamiast kawałka papieru, trzymała w ręku fotografię z wizerunkiem dwóch osób. Widoczna na zdjęciu dziewczyna o jasnych włosach nie kojarzyła się Liz z nikim, drugą osobą był prawdopodobnie Alex. Nie miała pewności bo wycięto ze zdjęcia głowę. Poczuła na plecach dreszcz. Dlaczego zniszczono zdjęcie w taki sposób ? Co ta fotografia robiła w samochodzie ?
Wsunęła ją do kieszeni płaszcza i wróciła do poszukiwań. Niczego więcej jednak nie znalazła. Była rozdygotana, musiała usiąść. Przysiadła na podłodze lawety, nogi zsunęła w dół. Przymknęła oczy, wzięła kilka głębokich oddechów. Zamyśliła się. Ubiegłą noc nie spała usiłując jakoś poukładać porozrzucane puzzle łamigłówki jakimi były tajemnicze ślady na jezdni zostawione przez samochody po wypadku. Nie nadawała się do roli detektywa i do tej pory nie była w stanie zrozumieć jak Max mógł wejść sam do kostnicy. Myśl ta przyprawiła ją o skurcz żołądka. Ale nie mogła zaprzeczyć, że coś się tutaj nie zgadzało. Zbyt długo tkwiła w tym kosmicznym układzie żeby wiedzieć, że nic nie jest takie na jakie wygląda.
Wyjęła z kieszeni fotografię. Patrzyła uważnie na widoczną na niej dziewczynę. Gdzie wcześniej mogła ją widzieć ? Przenosząc się myślami w różne miejsca, usiłowała znaleźć jakąś wskazówkę, która by ją poprowadziła. Jak ta dziewczyna poznała Alexa i gdzie zrobiono zdjęcie?
Nagle przypomniała sobie. Alex przesyłał jej sporo e-maili ze zdjęciami ze swojej podróży do Szwecji twierdząc, że w ten sposób będzie podróżować z nim. To pomogło by prześledzić tor jego podróży. Być może wśród nich znajdzie zdjęcie dziewczyny. Może to córka rodziny u której się zatrzymał ? Lena, czy ktoś o podobnym imieniu. Liz nie pamiętała ale łatwo mogła to sprawdzić. Zmarszczyła brwi usiłując sobie przypomnieć jej wygląd. Ta dziewczyna przypominała jej trochę Isabel. Przesuwała palcem po krawędzi wyciętego miejsca. Zmarszczka na czole robiła jej się coraz głębsza.
- Co to znaczy ? - mruczała.
Wzięła fotografię w obie ręce, ścisnęła mocno, głęboko odetchnęła i skupiła myśli. Już miała ją odłożyć kiedy poczuła w palcach lekkie mrowienie, uczucia popłynęły poprzez palce i doznała daru powracającego widzenia.
- Leanna nie jest Leanną. Leanna nie jest Leanną ! Mam już dość wszystkiego - Alex kręcił głową tam i z powrotem, jak gdyby próbując zerwać z czymś, co widoczne było na usuniętej fotografii - Leanna nie jest Leanną ."
Zdjęcie wysunęło się z palców, spadło na kolana, potem na ziemię. Oddychała ciężko, na czoło wystąpiły kropelki potu, poczuła gwałtowne ruchy dziecka. Było jej niedobrze, duża dawka adrenaliny spowodowała zawroty głowy. Klęknęła i czekała aż świat przestanie wirować, a ona odzyska równowagę.
Przyciskając kurczowo rękę do brzucha spróbowała ostrożnie się podnieść. Przykucnęła i łapała oddech – Co to było? – szeptała – Czy to ty ? – pytała gładząc łagodnie miejsce gdzie czuła kopanie – Co się z tobą dzieje maleńki i skąd te wizje ?
Zamknęła oczy i ponownie zobaczyła Alexa trzymającego nożyczki, czuła jego niepewność i rozpacz. Otworzyła oczy – Och Alex, co się stało ? – pytała – Co się ze mną dzieje ?
*******
Gdy Kyle i Tess wyszli do szkoły, odczekała chwilę w samochodzie a potem podeszła pod dom szeryfa. Zadzwoniła do drzwi. Zdjęcie bezpiecznie ukryte było w kieszeni. Wszystko co mogła zrobić, to powstrzymać się od odczuwania mrowienia w palcach. Musiała dowiedzieć czegoś więcej aby pozbyć się lęku bo nigdy jeszcze nie miała wizji jeżeli nie było w pobliżu Maxa.
W drzwiach stanął Jim Valenti. Ubrany był w stare dżinsy i znoszoną białą koszulkę. Włosy miał w nieładzie a dookoła oczu przebiegały małe zmarszczki. Brak pracy wyraźnie odcisnął na nim piętno.
- Liz ? – zapytał otwierając szeroko oczy.
- Dzień dobry szeryfie, mogę wejść ?
- Oczywiście – cofnął się aby mogła przejść – Wiesz, że Kyle i Tess właśnie wyszli do szkoły ? Podniósł zdziwiony brwi kiedy kiwnęła głową – Tak, usiądź. Coś ci podać. Kawę lub sok ? - pytał szybko, na moment tylko rzucając wzrokiem na jej brzuch.
- Nie, w porządku – powiedziała, z ulgą siadając na kanapie – Tak naprawdę chciałam z panem porozmawiać o Alexie.
- Rozumiem – westchnął ciężko i usiadł obok niej – Raczej mnie nie zaskoczyłaś.
Liz patrzyła na dłonie leżące na kolanach – Poprzedniego wieczoru byłam w miejscu gdzie wydarzył się wypadek.
- Dlaczego ?
Wzruszyła ramionami – Musiałam tam być, zaraz po pogrzebie. Bez uczuć, na trzeźwo.
- Mogę to zrozumieć – zgodził się.
Liz spotkała jego oczy – Ślady opon wskazują, że samochód Alexa gwałtownie skręcił na przeciwległy pas ruchu – powiedziała powoli czekając na reakcję. Kiedy nie odpowiedział, westchnęła - Wiedział pan...
Skinął głową – Od Hansona
- Ale nic pan nie powiedział...
Oparł się i potrząsnął głową – Nie było powodu.
- Powodu ? Jak pan może tak mówić ? To nie był wypadek. Nie może pan milczeć...
- Liz , co tak naprawdę myślisz na temat wypadku ? – zapytał delikatnie.
- Nie wiem, ale się dowiem – odpowiedziała – Rozumiałabym gdyby nie chciał pan powiedzieć Whitmanom, ale dlaczego nie nam ?
- Ponieważ wystarczająco jesteście zdenerwowani. Maria od niedzieli wygląda jak chodzący trup, Max obwinia siebie, że nic nie zrobił, Isabel płacze za każdym razem kiedy ją widzę – przesunął ręką po włosach i popatrzył na nią surowo - I ty Liz, mój Boże...To ostatnia rzecz o której powinnaś teraz myśleć.
- Nie pan o tym decyduje – powiedziała twardo – Nie chodzi o mnie, chodzi o Alexa.
- Przez ostatnie dwa dni badaliśmy tę sprawę z Hansonem. Rozmawialiśmy z kierowcą ciężarówki, nauczycielami Alexa, jego kolegami – mówił – I wszystko wracało do tego samego punktu.
Liz zmarszczyła brwi. To było bez sensu – Co pan ma na myśli ? Co mają z tym wspólnego nauczyciele i dzieciaki w szkole ?
- Pytaliśmy o stan umysłu Alexa przez ostatnie miesiące – wielu z nich mówiło to samo.
- Stan umysłu ? O czym pan mówi ?
Oczy Valentiego zwęziły się – O czym mówię ? Liz, czy ty widziałaś jego oceny ? Mówiono o jego zmiennych nastrojach, braku koncentracji, gorszych wynikach w nauce od kiedy wrócił ze Szwecji.
- Chwileczkę – Liz potrząsnęła głową. Chce pan powiedzieć, że Alex popełnił samobójstwo ? Że celowo wjechał pod nadjeżdżająca ciężarówkę ? – powiedziała powoli.
- Sam w to nie wierzę, ale wszystkie fakty na to wskazują – powiedział ostrożnie.
- Fakty ? Nie. Niech pan posłucha, znam Alexa i nigdy w to nie uwierzę. On kochał życie.
- Liz, nie byłaś tutaj przez kilka miesięcy...
- A co to za różnica ? Był moim najlepszym przyjacielem ! Tamtego dnia rozmawiał ze mną o balu i jak dobrze układa mu się z Isabel. Znam go i jestem pewna, nigdy by tego nie zrobił.
- Spokojnie, niepotrzebnie się denerwujesz.
- Oczywiście że jestem zdenerwowana!
- Liz, to dlatego nie chciałem ci nic mówić.
- Nie – ponownie potrząsnęła głową, przegryzła wargę. Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła zdjęcie – Proszę popatrzeć, znalazłam to w jego samochodzie.
- Byłaś na złomowisku ? – zaskoczony wziął od niej fotografię.
- Nie złamię się jak jakiś cholerny kwiatek, jestem w ciąży jak pan zauważył – warknęła - I co pan na to. Znalazłam pod siedzeniem.
Zmarszczył czoło i obracał zdjęcie w dłoniach. Palcem przesunął po wyciętym fragmencie. Oczy miał smutne.
- Nie widzisz ? Czy można mieć bardziej przekonujący dowód ? Zniszczył własny wizerunek, Liz.
- Wyciął siebie ze zdjęcia – zgodziła się – ale to nie miało nic wspólnego z usunięciem siebie. To łączy się z nią – przekonywała, pokazując palcem na dziewczynę - Leanna. Spotkał ją w Szwecji.
- Co ona ma z tym wspólnego ?
- Nie wiem. Wygląda na to, że na tym zdjęciu nie chciał mieć z nią nic wspólnego – mówiła krzywiąc się jakby wspomnienie Alexa odbijało się echem w jej głowie.
- Wielu ludzi usuwa własny wizerunek ze zdjęć - przypominał łagodnie.
- Powiedział: Leanna nie jest Leanną.
- Kiedy Ci to powiedział ?
- Nie wtedy kiedy siebie wyciął...
Zrobiło się cicho - Liz, co chcesz mi powiedzieć ? – usłyszała niebezpiecznie niski głos. Miała wrażenie że boi się tego co usłyszy.
- Ja...miałam wizje...- ciągnęła spokojnie – Słyszałam Alexa jak powtarzał Leanna nie jest Leanną .
- Miałaś wizje...- powtórzył powoli – Jak Max, Michael i...miałaś wizje..- patrzył na nią, potem opuścił wzrok na jej brzuch i znowu na nią - Liz, dlaczego nie powiesz o co tu naprawdę chodzi. Kyle mówił mi, że Max nie jest ojcem twojego dziecka – ciągnął, przysunął się bliżej – Było mi ciężko ale uwierzyłem bo to nie była moja sprawa. Teraz siedzisz tu i sugerujesz, że rozwijają się w tobie jakieś moce obcych. Coś musiało być przekazane – podniósł w górę brwi.
Liz potrząsała głową – Byłam...zmieniłam się. Odkąd Max mnie uleczył. Kiedy był w Nowym York, Isabel pomogła mi...zaprogramować siebie. Tak abym mogła go ostrzec kiedy będzie w niebezpieczeństwie. Sadzę, że wizje były jednym z efektów ubocznych.
- A może to ma coś wspólnego z dzieckiem które nosisz ? – przybrał sceptyczny ton.
- Nie – odpowiedziała zdecydowanie – ale to ma coś wspólnego z Alexem – kontynuowała – Wiem, że nie popełnił samobójstwa i że to nie był zwykły wypadek. Ktoś lub coś był tego sprawcą.
Valenti wziął głęboki oddech i bardzo powoli wypuścił powietrze - Dobrze, zgadzam się. Pójdę tym tropem. Poinformujesz pozostałych ?
- Jeszcze nie. Potrzebuję dowodu – na chwilę zapadła cisza a Liz podniosła bezradnie ramiona do góry - Ma pan rację, będą się martwić – zgodziła się - Max wiele sobie zarzuca, jestem pewna że Isabel także. A poza tym nie zaliczam się teraz do ich ulubieńców.
- I ciągle są nieufni. Do licha, jeżeli to jest związane z obcymi, nie ostrzegając ich narazilibyśmy ich na jeszcze większe niebezpieczeństwo.
- Wiem, ale gdybym teraz poszła do nich ze zdjęciem i opowieściami o śladach opon na jezdni to nikt mi nie uwierzy - westchnęła.
- Wiec co chcesz zrobić ?
- Potrzebuje kilku dni. Chcę poprosić rodziców Alexa aby pozwolili mi poszperać w jego rzeczach. Jak dobrze pójdzie, może tam coś znajdę – W oczach Valentiego zamigotała obawa – Żeby pana uspokoić porozmawiam z Kylem i Marią – zgodziła się.
- Dobrze by było. I żeby było jasne. Gdyby zdarzyło się coś nieprzewidywalnego, natychmiast dzwonię do Maxa – popatrzył niespokojnie na jej brzuch – Tylko uprzedzam Liz, żadnych zwariowanych pomysłów. Musisz być bardzo ostrożna.
- Będę – obiecała spotykając jego wzrok - I proszę powstrzymać biuro szeryfa od ogłoszenia, że Alex popełnił samobójstwo.
Valenti kiwnął głową – Zrobię co będę mógł.
c.d w następnym poście
Last edited by Ela on Tue Oct 07, 2003 10:08 pm, edited 1 time in total.
c.d. z poprzedniego postu
******
Pokój Alexa przypominał jego samego - schludny, z rozłożoną na łóżku narzutą, w kącie stała gitara basowa. Książki równo poukładane zapełniały półki. Na biurku leżał jego ulubiony laptop. Gdyby nie wiedziała, to przysięgłaby że zaraz stanie w drzwiach, gotowy zaproponować wszystko to, czego tak bardzo brakowało jej przez miesiące. Jednak w drzwiach stanął pan Whitmana. Był zamyślony i nieobecny.
- Rzeczywiście nie wchodziliśmy tutaj odkąd...wszystko jest tak jak zostawił – powiedział cicho – możesz tu siedzieć tak długo jak będziesz chciała. Liz, Alex nie miałby nic przeciwko....- potrząsnął głową i zmusił się do uśmiechu – Gdybyś czegoś potrzebowała, będę obok.
- Dziękuję, panie Whitman – odpowiedziała. Jej głos zabrzmiał jakoś bardzo dziecinnie i słabo.
Czekała aż zamknął drzwi. Odwróciła się i popatrzyła na pokój jeszcze raz. Tak trudno było się skupić, tyle wracało wspomnień. Nie miała pojęcia od czego zacząć. Wzięła do ręki gitarę, usiadła na brzegu łóżka cichutko przebiegała palcami po strunach. Oczy spokojnie wędrowały po pokoju. Poezje. Mały puchar. Pióra w wysokim, starym kubku z napisem West Roswell High. Pusta ramka po fotografii przyciągnęła wzrok. Liz odłożyła gitarę i podeszła bliżej. Gdyby tylko pamiętała w swojej wizji, w jakiej ramce było zdjęcie Alexa i Leanny .
Wzięła ją ostrożnie do ręki, niemal obawiając się czegoś, czego nie chciała zobaczyć. Ale nic się nie wydarzyło. Pamiętała jak zareagowała, tam na złomowisku więc usiadła na krześle i położyła ja przed sobą na biurku. Jak to robił Max ? Przysunęła do niej dłonie, wciągnęła głęboko powietrze i uwolniła umysł. Poczuła w palcach mrowienie i niemal natychmiast zobaczyła niewyraźny obraz.
- Dlaczego ? – krzyczał Alex, trzymając zdjęcie – Dlaczego ? Jak ja mogłem być taki głupi ?
Liz gwałtownie odchyliła się do tyłu. Czy Max i pozostali podobnie odczuwają, kiedy mają wizje ? Była zdumiona. Ucisnęła skronie aby zmniejszyć nadchodzący, pulsujący ból.
- To beznadziejne – mruknęła odkładając ramkę. Westchnęła i odwróciła się do leżących na biurku książek. "T.S. Eliot, Elizabeth Bishop, Hart Crane, Countee Cullen, Robert Frost". W “Poezjach” Frosta zobaczyła zaznaczoną stronę. Otworzyła na niej książkę.
- Beth Orton – szepnęła, wyciągając dwa bilety wstępu na koncert. Poczuła drżenie rąk – Chciałeś zaprosić Isabel ? Dlatego tak się spieszyłeś jadąc tamtej nocy ? Bo byłeś podekscytowany ? Och Alex – załkała. Wsunęła bilety na miejsce i odłożyła książkę.
Komputer był następny. Przysunęła się do biurka i włączyła system. Sprawdzała czy nie znajdzie czegoś związanego z Leanną lub Szwecją. Znalazła foldery, które Alex często gromadził przed podróżą. Zdjęcia, e- maile… aha, foldery – mruczała klikając na ostatni. Była to seria plików tekstowych, sprzed miesiąca lub roku. Wybrała z te sprzed grudnia, wiedząc, że wtedy Alex wyjeżdżał do Szwecji.
- Do licha, brak hasła. Ściągając brwi, przeszukiwała pozostałe pliki szukając tropu, wskazówki mogących ją naprowadzić. Nie miała zbyt wielkich nadziei ale przekopywała się przez sterty papierów, nut, notatek aż do ostatniej strony. I jak się spodziewała nie znalazła nic co pasowałoby do hasła.
Zrozumiała że nic to nie da. Dalej nie pójdzie. Poukładała dokładnie wszystkie rzeczy Alexa uważając aby wszystko znalazło się na swoim miejscu, tam gdzie je zostawił. Ciężko było pomyśleć, że nigdy ich ponownie nie dotknie.
*********
Liz miała wrażenie że większość dnia spędza na czekaniu na ludzi, którzy przychodzą i odchodzą. Maria przysięgała, że zaraz po szkole będzie w domu ale Liz siedziała na schodach już ponad pół godziny i było jasne że coś ją zatrzymało. Chciała zadzwonić na jej komórkę ale zrezygnowała, wiedząc że jeżeli Maria rozmawia teraz z nauczycielem to nie byłby najlepszy pomysł. Potem pomyślała o skontaktowaniu się z Kylem, przecież obiecała Valentiemu . Jednak gdyby Maria dowiedziała się że widziała się z Kylem przed nią, chyba by ją zabiła. Dała sobie spokój i czekała.
Głośny odgłos tłumika zmusił ją do podniesienia głowy. Na podjazd domu zajechał VW Beetle. Zmarszczyła brwi niechętna widzieć kogoś obcego, ale kiedy zobaczyła wysiadającego Seana DeLucę tylko pokręciła głową. Miał na sobie białą koszulę z luźno zawiązanym krawatem i ciemno-błękitne spodnie. Sięgnął na przednie siedzenie, wyciągnął torbę marynarską i ciemno-niebieską marynarkę. Próbował zatrzasnąć drzwi samochodu ale kiedy się nie udało, zamknął je kopniakiem. Nie mogła się powstrzymać aby się głośno nie roześmiać.
Sean podszedł i podniósł jedną brew – To ty, Parker ? Co cię tak śmieszy ?
Liz uśmiechnęła się – To przez samochód, jakoś nie odpowiada twojemu nowemu wizerunkowi...makler giełdowy ? – pytała pokazując głową na garnitur.
- O to przebranie – wzruszył ramionami – musiałem stawić się w Albuquerque.
- No tak. Maria mi mówiła.
Sean zatrzymywał się i zmierzył ją wzrokiem – No popatrz, M. więcej rozmawia z tobą jak ze mną. Wzór doskonałości - Parker, w ciąży. Kto by pomyślał ?
- Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać – powiedziała, czując że policzki robią jej się czerwone.
- Przypuśćmy - oświadczył. Spojrzał na drzwi wejściowe – Boisz się wejść czy coś innego ?
- Nikogo nie ma w domu – powiedziała uśmiechając się drwiąco – miałam nadzieję, że zastanę Marię ale się spóźnia.
- W porządku, ja jestem. Te schody muszą być zimne – wyciągnął rękę i wskazał na jej stopy.
Weszła za nim do domu i usiadła wygodnie na kanapie. Odczuwała chłód siedząc tak długo przed domem ale nie była pewna czy tylko od siedzenia na schodach.
- Pójdę się przebrać – zawołał z drugiego pokoju.
- W porządku – odpowiedziała. Sean nie był dobrym kompanem do rozmów. Kiedy miał humor wykonywał jakieś dziwne bokserskie gesty jakby szukał partnera a ona nie znała się za bardzo na tym sporcie. Jednak w przekomarzaniu się nie miał sobie równych a to pomogłoby by odsunąć na chwilę smutne myśli.
- Wyglądam bardziej znajomo ? Wyszedł ubrany w znoszone dżinsy i koszulkę z długimi rękawami.
Wbrew sobie, uśmiechnęła się – Dużo lepiej.
Rzucił się obok niej na kanapę. Nagle spoważniał – Słyszałem o Alexie. Przykro mi.
Współczucie to coś ostatniego, czego można się było po nim spodziewać. Bardziej do niego pasowało dokuczanie i wyśmiewanie. Podniosła natychmiast oczy – Dziękuję, Sean.
- Miły był z niego dzieciak. Wiem, dałem mu się nieraz we znaki. Co prawda dla faceta najlepsze są dziewczyny, ale to był niezły facet.
- Tak, był – przytaknęła a głos jej zadrżał.
Wyczuwając jej nastrój, szybko zmienił temat - Więc, jak tam było. M. mówiła że byłaś na Florydzie.
Uśmiechnęła się kwaśno - Byłam u mojej ciotki – To najlepsza rzecz jaką można było zrobić, zważywszy na okoliczności.
- Unikać plotek ? – kiedy Liz podniosła brwi, wzruszył ramionami – To małe miasto. Nie zapomniałem o tym.
- No więc czym się teraz zajmujesz, kiedy wróciłeś – Pytania Liz miały na celu odwrócenie uwagi od siebie.
- Masz na myśli teraz, kiedy jestem na wolności ? – Sean roześmiał się. Nic. Próbowałem znaleźć pracę ale nic dla mnie nie mają. Ciotka Amy jest świetna ale wkrótce stąd wyruszę.
- Pozwolą ci ?
- W tej chwili jeszcze nie, ale staram się o pozwolenie.
Liz popatrzyła na niego uważnie, spostrzegając zmiany. Był bardziej dojrzały niż ostatnim razem, miał szczuplejszą twarz, włosy krótko obcięte. W oczach dostrzegła nutkę smutku jakiego wcześniej nie widziała ale to pewnie skutkiem tego co przeszedł. Zastanawiała się czy podobnie ją odbierał.
- Kiedy byłeś mały, kim chciałeś być gdy dorośniesz. O czym marzyłeś ?- zapytała.
Sean potrząsnął głową – Kto to pamięta, to było tak dawno. I stało się zbyt wiele złego – dodał smutno
– A co z tobą ? – odwrócił się – I nie próbuj mnie przekonywać, że to jest to na co czekałaś.
Liz przesunęła dłonią nad wzdętym brzuchem – Kilka dni temu patrzyłam na siebie w lustro i zdziwiłam się, kim jest ta osoba która patrzy na mnie ?
- Nie łapię tego. To znaczy, ze mną tak było od samego początku. Kłopoty mam przypisane od urodzenia. Ale ty ? Byłaś dziewczyną która wszystko planowała. W szkole bez problemów, byłaś ulubienicą dzieciaków i dorosłych. Taki przeskok, jak to się stało ?
Liz potrząsnęła głową – Nie wiem czy znam na to odpowiedź – szepnęła.
Drzwi otworzyły gwałtownie i wtoczyła się Maria z zawieszonymi na ramieniu siatkami, których ciężar przekrzywił ją na bok – Liz, przepraszam – zaczęła, ale nagle zatrzymała się i ze złością popatrzyła na kuzyna - Sean, przestań ją zanudzać. I pomóż mi bo obedrę cię ze skóry.
- Nie Maria, w porządku – Liz wstała niezgrabnie - Sean był świetny. Wpuścił mnie i dotrzymał mi towarzystwa.
- Na pewno ?
- Na sto procent. Możesz już wracać do swojego pokoju – posłała mu wdzięczny uśmiech. Dzięki za posiedzenie ze mną.
- Spoko, Parker. Będziesz czegoś potrzebowała, daj znać.
Maria chwyciła Liz za rękę i pociągnęła na tył domu. – Uważaj na niego – rzuciła oczami za Seanem.
- Maria, on tylko usiłował być miły – cicho upominała przyjaciółkę, która zamykała biodrem drzwi swojego pokoju.
- To urodzony kryminalista, Liz . Tacy się nie zmieniają – Maria była trochę złośliwa. Rzuciła na podłogę torby i padła na łóżko – Przepraszam ale mam nerwy w strzępach.
- Kiepski dzień ?
- To straszne – wykrzyknęła - Ci wszyscy ludzie, chodzą, modlą się i lamentują. Kto z nich tak naprawdę znał Alexa? To obrzydliwe.
- Wiesz jak jest – Liz usiadła obok niej – Nie daj się w to wciągnąć.
- To nie tak – westchnęła – Wszyscy czegoś ode mnie chcą. Spóźniłam się dlatego bo trzeba wykonać pamiątkowy kolaż poświęcony Alexowi. Powiedziałam że się tym zajmę – odwróciła się – Pomożesz mi, Liz? Nie mogę tego zrobić sama, a ty będziesz tutaj jeszcze przynajmniej kilka dni, dobrze ?
Liz przegryzła dolną wargę – Tak - powiedziała powoli – zostanę tu jakiś czas.
- Dziękuję – Maria westchnęła nie zwracając uwagi, że Liz nie zgłosiła chęci pomocy.
- Ktoś jeszcze do ciebie przyjdzie ?
Maria wzruszyła ramionami – Po prostu ludzie. Przyniosą jakieś materiały.
- Maria ?
- No świetnie. Jesteś ostatnią osobą na kiepskie wiadomości. No więc wszyscy mówią o twojej ciąży i zakładają się kto jest ojcem dziecka. Max i Kyle idą łeb w łeb.
- Szybko - skomentowała Liz.
- Zgaduj do trzech razy, kto rozpuszcza te plotki.
- Och, nie potrzebne mi trzy. Tess była jedyną, która mówiła każdemu, że ostatniej jesieni przespałam się z Kylem. Ona to uwielbia.
- Jakoś nie bardzo się tym przejęłaś...
- Liczyłam się tym – wzruszyła ramionami.
- Chciałabym żebyś coś zrozumiała, Liz. Oni codziennie muszą tego wysłuchiwać. Nie są małymi dziećmi. To, że rodzice jakoś to znoszą i panuje jako taka zgoda, zawdzięczamy odpowiedzialnej postawie Maxa i ojca Kyla.
Liz jęknęła i rzuciła się plecami na łóżko – Co ja mam robić Maria ? Przecież dlatego wyjechałam z Roswell .
- Wiem, że powrót to nie był dobry pomysł, ale gdy już tu jesteś powinnaś robić dobrą minę do złej gry.
Liz podniosła się na łokciach i patrzyła na przyjaciółkę – Są ważniejsze rzeczy o które należy się niepokoić, Maria. Chcę o tym z tobą porozmawiać i chcę abyś przez chwilę była cicho.
Oczy Marii zwęziły się – Dlaczego mam wrażenie że wcale nie chcę tego słuchać ?
- Chodzi o Alexa . Widziałam się dzisiaj z Valentim ponieważ jest kilka spraw dotyczących wypadku, z którymi trudno się zgodzić.
- Jakie sprawy ?
- Alex skręcił pod nadjeżdżający samochód nie przypadkowo – powiedziała powoli Liz.
c.d. w następnym poście
******
Pokój Alexa przypominał jego samego - schludny, z rozłożoną na łóżku narzutą, w kącie stała gitara basowa. Książki równo poukładane zapełniały półki. Na biurku leżał jego ulubiony laptop. Gdyby nie wiedziała, to przysięgłaby że zaraz stanie w drzwiach, gotowy zaproponować wszystko to, czego tak bardzo brakowało jej przez miesiące. Jednak w drzwiach stanął pan Whitmana. Był zamyślony i nieobecny.
- Rzeczywiście nie wchodziliśmy tutaj odkąd...wszystko jest tak jak zostawił – powiedział cicho – możesz tu siedzieć tak długo jak będziesz chciała. Liz, Alex nie miałby nic przeciwko....- potrząsnął głową i zmusił się do uśmiechu – Gdybyś czegoś potrzebowała, będę obok.
- Dziękuję, panie Whitman – odpowiedziała. Jej głos zabrzmiał jakoś bardzo dziecinnie i słabo.
Czekała aż zamknął drzwi. Odwróciła się i popatrzyła na pokój jeszcze raz. Tak trudno było się skupić, tyle wracało wspomnień. Nie miała pojęcia od czego zacząć. Wzięła do ręki gitarę, usiadła na brzegu łóżka cichutko przebiegała palcami po strunach. Oczy spokojnie wędrowały po pokoju. Poezje. Mały puchar. Pióra w wysokim, starym kubku z napisem West Roswell High. Pusta ramka po fotografii przyciągnęła wzrok. Liz odłożyła gitarę i podeszła bliżej. Gdyby tylko pamiętała w swojej wizji, w jakiej ramce było zdjęcie Alexa i Leanny .
Wzięła ją ostrożnie do ręki, niemal obawiając się czegoś, czego nie chciała zobaczyć. Ale nic się nie wydarzyło. Pamiętała jak zareagowała, tam na złomowisku więc usiadła na krześle i położyła ja przed sobą na biurku. Jak to robił Max ? Przysunęła do niej dłonie, wciągnęła głęboko powietrze i uwolniła umysł. Poczuła w palcach mrowienie i niemal natychmiast zobaczyła niewyraźny obraz.
- Dlaczego ? – krzyczał Alex, trzymając zdjęcie – Dlaczego ? Jak ja mogłem być taki głupi ?
Liz gwałtownie odchyliła się do tyłu. Czy Max i pozostali podobnie odczuwają, kiedy mają wizje ? Była zdumiona. Ucisnęła skronie aby zmniejszyć nadchodzący, pulsujący ból.
- To beznadziejne – mruknęła odkładając ramkę. Westchnęła i odwróciła się do leżących na biurku książek. "T.S. Eliot, Elizabeth Bishop, Hart Crane, Countee Cullen, Robert Frost". W “Poezjach” Frosta zobaczyła zaznaczoną stronę. Otworzyła na niej książkę.
- Beth Orton – szepnęła, wyciągając dwa bilety wstępu na koncert. Poczuła drżenie rąk – Chciałeś zaprosić Isabel ? Dlatego tak się spieszyłeś jadąc tamtej nocy ? Bo byłeś podekscytowany ? Och Alex – załkała. Wsunęła bilety na miejsce i odłożyła książkę.
Komputer był następny. Przysunęła się do biurka i włączyła system. Sprawdzała czy nie znajdzie czegoś związanego z Leanną lub Szwecją. Znalazła foldery, które Alex często gromadził przed podróżą. Zdjęcia, e- maile… aha, foldery – mruczała klikając na ostatni. Była to seria plików tekstowych, sprzed miesiąca lub roku. Wybrała z te sprzed grudnia, wiedząc, że wtedy Alex wyjeżdżał do Szwecji.
- Do licha, brak hasła. Ściągając brwi, przeszukiwała pozostałe pliki szukając tropu, wskazówki mogących ją naprowadzić. Nie miała zbyt wielkich nadziei ale przekopywała się przez sterty papierów, nut, notatek aż do ostatniej strony. I jak się spodziewała nie znalazła nic co pasowałoby do hasła.
Zrozumiała że nic to nie da. Dalej nie pójdzie. Poukładała dokładnie wszystkie rzeczy Alexa uważając aby wszystko znalazło się na swoim miejscu, tam gdzie je zostawił. Ciężko było pomyśleć, że nigdy ich ponownie nie dotknie.
*********
Liz miała wrażenie że większość dnia spędza na czekaniu na ludzi, którzy przychodzą i odchodzą. Maria przysięgała, że zaraz po szkole będzie w domu ale Liz siedziała na schodach już ponad pół godziny i było jasne że coś ją zatrzymało. Chciała zadzwonić na jej komórkę ale zrezygnowała, wiedząc że jeżeli Maria rozmawia teraz z nauczycielem to nie byłby najlepszy pomysł. Potem pomyślała o skontaktowaniu się z Kylem, przecież obiecała Valentiemu . Jednak gdyby Maria dowiedziała się że widziała się z Kylem przed nią, chyba by ją zabiła. Dała sobie spokój i czekała.
Głośny odgłos tłumika zmusił ją do podniesienia głowy. Na podjazd domu zajechał VW Beetle. Zmarszczyła brwi niechętna widzieć kogoś obcego, ale kiedy zobaczyła wysiadającego Seana DeLucę tylko pokręciła głową. Miał na sobie białą koszulę z luźno zawiązanym krawatem i ciemno-błękitne spodnie. Sięgnął na przednie siedzenie, wyciągnął torbę marynarską i ciemno-niebieską marynarkę. Próbował zatrzasnąć drzwi samochodu ale kiedy się nie udało, zamknął je kopniakiem. Nie mogła się powstrzymać aby się głośno nie roześmiać.
Sean podszedł i podniósł jedną brew – To ty, Parker ? Co cię tak śmieszy ?
Liz uśmiechnęła się – To przez samochód, jakoś nie odpowiada twojemu nowemu wizerunkowi...makler giełdowy ? – pytała pokazując głową na garnitur.
- O to przebranie – wzruszył ramionami – musiałem stawić się w Albuquerque.
- No tak. Maria mi mówiła.
Sean zatrzymywał się i zmierzył ją wzrokiem – No popatrz, M. więcej rozmawia z tobą jak ze mną. Wzór doskonałości - Parker, w ciąży. Kto by pomyślał ?
- Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać – powiedziała, czując że policzki robią jej się czerwone.
- Przypuśćmy - oświadczył. Spojrzał na drzwi wejściowe – Boisz się wejść czy coś innego ?
- Nikogo nie ma w domu – powiedziała uśmiechając się drwiąco – miałam nadzieję, że zastanę Marię ale się spóźnia.
- W porządku, ja jestem. Te schody muszą być zimne – wyciągnął rękę i wskazał na jej stopy.
Weszła za nim do domu i usiadła wygodnie na kanapie. Odczuwała chłód siedząc tak długo przed domem ale nie była pewna czy tylko od siedzenia na schodach.
- Pójdę się przebrać – zawołał z drugiego pokoju.
- W porządku – odpowiedziała. Sean nie był dobrym kompanem do rozmów. Kiedy miał humor wykonywał jakieś dziwne bokserskie gesty jakby szukał partnera a ona nie znała się za bardzo na tym sporcie. Jednak w przekomarzaniu się nie miał sobie równych a to pomogłoby by odsunąć na chwilę smutne myśli.
- Wyglądam bardziej znajomo ? Wyszedł ubrany w znoszone dżinsy i koszulkę z długimi rękawami.
Wbrew sobie, uśmiechnęła się – Dużo lepiej.
Rzucił się obok niej na kanapę. Nagle spoważniał – Słyszałem o Alexie. Przykro mi.
Współczucie to coś ostatniego, czego można się było po nim spodziewać. Bardziej do niego pasowało dokuczanie i wyśmiewanie. Podniosła natychmiast oczy – Dziękuję, Sean.
- Miły był z niego dzieciak. Wiem, dałem mu się nieraz we znaki. Co prawda dla faceta najlepsze są dziewczyny, ale to był niezły facet.
- Tak, był – przytaknęła a głos jej zadrżał.
Wyczuwając jej nastrój, szybko zmienił temat - Więc, jak tam było. M. mówiła że byłaś na Florydzie.
Uśmiechnęła się kwaśno - Byłam u mojej ciotki – To najlepsza rzecz jaką można było zrobić, zważywszy na okoliczności.
- Unikać plotek ? – kiedy Liz podniosła brwi, wzruszył ramionami – To małe miasto. Nie zapomniałem o tym.
- No więc czym się teraz zajmujesz, kiedy wróciłeś – Pytania Liz miały na celu odwrócenie uwagi od siebie.
- Masz na myśli teraz, kiedy jestem na wolności ? – Sean roześmiał się. Nic. Próbowałem znaleźć pracę ale nic dla mnie nie mają. Ciotka Amy jest świetna ale wkrótce stąd wyruszę.
- Pozwolą ci ?
- W tej chwili jeszcze nie, ale staram się o pozwolenie.
Liz popatrzyła na niego uważnie, spostrzegając zmiany. Był bardziej dojrzały niż ostatnim razem, miał szczuplejszą twarz, włosy krótko obcięte. W oczach dostrzegła nutkę smutku jakiego wcześniej nie widziała ale to pewnie skutkiem tego co przeszedł. Zastanawiała się czy podobnie ją odbierał.
- Kiedy byłeś mały, kim chciałeś być gdy dorośniesz. O czym marzyłeś ?- zapytała.
Sean potrząsnął głową – Kto to pamięta, to było tak dawno. I stało się zbyt wiele złego – dodał smutno
– A co z tobą ? – odwrócił się – I nie próbuj mnie przekonywać, że to jest to na co czekałaś.
Liz przesunęła dłonią nad wzdętym brzuchem – Kilka dni temu patrzyłam na siebie w lustro i zdziwiłam się, kim jest ta osoba która patrzy na mnie ?
- Nie łapię tego. To znaczy, ze mną tak było od samego początku. Kłopoty mam przypisane od urodzenia. Ale ty ? Byłaś dziewczyną która wszystko planowała. W szkole bez problemów, byłaś ulubienicą dzieciaków i dorosłych. Taki przeskok, jak to się stało ?
Liz potrząsnęła głową – Nie wiem czy znam na to odpowiedź – szepnęła.
Drzwi otworzyły gwałtownie i wtoczyła się Maria z zawieszonymi na ramieniu siatkami, których ciężar przekrzywił ją na bok – Liz, przepraszam – zaczęła, ale nagle zatrzymała się i ze złością popatrzyła na kuzyna - Sean, przestań ją zanudzać. I pomóż mi bo obedrę cię ze skóry.
- Nie Maria, w porządku – Liz wstała niezgrabnie - Sean był świetny. Wpuścił mnie i dotrzymał mi towarzystwa.
- Na pewno ?
- Na sto procent. Możesz już wracać do swojego pokoju – posłała mu wdzięczny uśmiech. Dzięki za posiedzenie ze mną.
- Spoko, Parker. Będziesz czegoś potrzebowała, daj znać.
Maria chwyciła Liz za rękę i pociągnęła na tył domu. – Uważaj na niego – rzuciła oczami za Seanem.
- Maria, on tylko usiłował być miły – cicho upominała przyjaciółkę, która zamykała biodrem drzwi swojego pokoju.
- To urodzony kryminalista, Liz . Tacy się nie zmieniają – Maria była trochę złośliwa. Rzuciła na podłogę torby i padła na łóżko – Przepraszam ale mam nerwy w strzępach.
- Kiepski dzień ?
- To straszne – wykrzyknęła - Ci wszyscy ludzie, chodzą, modlą się i lamentują. Kto z nich tak naprawdę znał Alexa? To obrzydliwe.
- Wiesz jak jest – Liz usiadła obok niej – Nie daj się w to wciągnąć.
- To nie tak – westchnęła – Wszyscy czegoś ode mnie chcą. Spóźniłam się dlatego bo trzeba wykonać pamiątkowy kolaż poświęcony Alexowi. Powiedziałam że się tym zajmę – odwróciła się – Pomożesz mi, Liz? Nie mogę tego zrobić sama, a ty będziesz tutaj jeszcze przynajmniej kilka dni, dobrze ?
Liz przegryzła dolną wargę – Tak - powiedziała powoli – zostanę tu jakiś czas.
- Dziękuję – Maria westchnęła nie zwracając uwagi, że Liz nie zgłosiła chęci pomocy.
- Ktoś jeszcze do ciebie przyjdzie ?
Maria wzruszyła ramionami – Po prostu ludzie. Przyniosą jakieś materiały.
- Maria ?
- No świetnie. Jesteś ostatnią osobą na kiepskie wiadomości. No więc wszyscy mówią o twojej ciąży i zakładają się kto jest ojcem dziecka. Max i Kyle idą łeb w łeb.
- Szybko - skomentowała Liz.
- Zgaduj do trzech razy, kto rozpuszcza te plotki.
- Och, nie potrzebne mi trzy. Tess była jedyną, która mówiła każdemu, że ostatniej jesieni przespałam się z Kylem. Ona to uwielbia.
- Jakoś nie bardzo się tym przejęłaś...
- Liczyłam się tym – wzruszyła ramionami.
- Chciałabym żebyś coś zrozumiała, Liz. Oni codziennie muszą tego wysłuchiwać. Nie są małymi dziećmi. To, że rodzice jakoś to znoszą i panuje jako taka zgoda, zawdzięczamy odpowiedzialnej postawie Maxa i ojca Kyla.
Liz jęknęła i rzuciła się plecami na łóżko – Co ja mam robić Maria ? Przecież dlatego wyjechałam z Roswell .
- Wiem, że powrót to nie był dobry pomysł, ale gdy już tu jesteś powinnaś robić dobrą minę do złej gry.
Liz podniosła się na łokciach i patrzyła na przyjaciółkę – Są ważniejsze rzeczy o które należy się niepokoić, Maria. Chcę o tym z tobą porozmawiać i chcę abyś przez chwilę była cicho.
Oczy Marii zwęziły się – Dlaczego mam wrażenie że wcale nie chcę tego słuchać ?
- Chodzi o Alexa . Widziałam się dzisiaj z Valentim ponieważ jest kilka spraw dotyczących wypadku, z którymi trudno się zgodzić.
- Jakie sprawy ?
- Alex skręcił pod nadjeżdżający samochód nie przypadkowo – powiedziała powoli Liz.
c.d. w następnym poście
c.d. z poprzedniego postu
- Co ? Co ty mówisz ? Dlaczego miałby to zrobić ?
- Szeryf Hanson chce ogłosić, że Alex popełnił samobójstwo.
Maria siedziała nieruchomo – Nie ! Alex nigdy by tego nie zrobił.
- Wie, wiem – uspokoiła ją szybko Liz - To samo powiedziałam Valentiemu. I powiedziałam mu także co się rzeczywiście zdarzyło, Maria. Nie wierzę w wypadek. Sądzę, że został zamordowany.
Oczy Marii napełniły się łzami - Liz, przestań ! Co ty opowiadasz, dlaczego ktoś chciałby zabić Alexa ?
Liz potrząsał głową – Nie jestem pewna ale mam kilka teorii. Myślę, że w to zamieszany jest jakiś obcy...
- W jaki sposób – zapytała cicho Maria.
- Nie wiem – zgodziła się Liz, - ale się dowiem. Pomożesz mi ?
- To czyste wariactwo. Możesz to udowodnić ?
Wzięła głęboki oddech i opowiedziała wszystko co zdarzyło się na złomowisku samochodów. Gdy skończyła Maria dygotała.
- Nie wierzę że tak się stało. Ale jeżeli to prawda to nikt z nas nie jest bezpieczny. Jesteś pewna ? To znaczy, że to nie mógł być wypadek ?
Liz poczuła ściskanie serca kiedy słyszała ten błagalny ton – Maria, bardzo chciałabym się mylić ale jest inaczej. Musiałam ci powiedzieć.
Maria skinęła powoli głową – Wiem, ja... Boże jak ja tego nienawidzę.
- Tak jak ja – zgodziła się Liz, a twarda bryła w jej gardle znowu niebezpiecznie się powiększyła. Z każdą godziną była bardziej podatna na emocje.
Maria głęboko odetchnęła – Co mam robić ?
- Muszę dostać się do komputera Alexa. Znasz jego kod dostępu ?
- Może. Pozwolił mi kilka razy skorzystać ze swojej skrzynki pocztowej. Pewnie jest taki sam dla wszystkich plików.
- Och Maria, jak ja cię kocham – Liz niezgrabnie ją uścisnęła .
- Co chcesz znaleźć ?
- Nie mam pojęcia. Nawet nie wiem czego szukać ? To ma jakiś związek z jego wyjazdem do Szwecji. Może coś tam zapisał ?
- Naprawdę chcesz wszystko opowiedzieć Kylowi ?
Liz pokiwała głową – Zasługuje na to aby znać prawdę. Poza tym obiecałam Valentiemu.
- A co z Maxem i pozostałymi ? Liz, jeżeli im nie powiemy to nie będzie w porządku.
- Tylko na razie. Jak myślisz, jakby się czuli gdybym teraz tam weszła i powiedziała że jakiś obcy zabił Alexa ?
Maria szybko zamknęła oczy – Załamią się – zgodziła się.
- Max już czuje się winny ponieważ nie uleczył Alexa. A Isabel wyglądała wczoraj jak wrak.
- Nie znasz nawet połowy z tego co się dzieje. Widocznie Isabel stopniuje swoje plany. Powiedziała Maxowi, że chce opuścić Roswell i wyjechać na uczelnię, a on zwariował. Zakazał jej opuszczać miasto. Teraz ze sobą nie rozmawiają.
- Kiedy to się stało ?
- Kilka dni temu. Myślę, że dlatego chce stąd uciec jak najdalej.
Liz pokręciła głową - Sądzę, że Isabel wini siebie za wciągnięcie Alexa w ten cały bałagan. To do niej podobne.
- Czy ty nie robisz tego samego ? – zapytała chytrze Maria – To całe wariactwo z zamianą czasu. Mówiłaś mi o tym.
- Bo to prawda. Ale ja już nic nie mogę na to poradzić – powiedziała spokojnie Liz – Tak chciałabym wiedzieć co się zdarzyło w tamtym innym czasie, że było inaczej. To znaczy, dlaczego Alex zginął teraz ? Co się stało, że ktoś się go pozbył ?
- Czy Max z Przyszłości nie powiedział ci nic, co mogłoby pomóc ?
- Nie.
- Co widzisz w snach ? Czy to są rzeczywiście jego wspomnienia z przyszłości ?
- Tak, ale ja ich nie potrafię kontrolować, nie panuję nad nimi – westchnęła Liz – Masz rację, te wspomnienia gdzieś tkwią w mojej głowie ale nie potrafię do nich dotrzeć.
- Więc dojdziemy do nich w znany nam sposób, tak ?
Liz skinęła głową – Nie mamy innego wyboru – To mógłby być ktoś z nich. Nicholas albo Kivar albo jakiś inny nieznany obcy.
Maria jęknęła rzucając się ponownie na łóżko - Kilka dni temu pragnęłam abym nigdy ich nie spotkała.
- Nawet Michaela ?
Wykręciła głowę i popatrzyła uważnie na Liz – Czy ty pragnęłaś aby nigdy nie spotkać Maxa ?
- Umarłabym bez Maxa.
- Chodzi mi o to, żeby nigdy nie padły strzały w Crashdown – poprawiła się Maria – Żyłabyś sobie spokojnie , pogodnie bez trosk i zmartwień, jak balonik fruwający nad Roswell .
Liz myślała o tych wszystkich rzeczach jakie wydarzyły się w jej życiu w ciągu ostatnich dwóch lat. Lęki i złamane serce, okłamywanie rodziców i życie poza prawem. Pomyślała o Alexie grającym na gitarze, uśmiechającym się do niej szeroko w czasie lekcji chemii, siedzącym przy kontuarze i pijącym korzenne piwo. Pomyślała także o oczach Maxa, kiedy powiedziała mu, że nie dba o to że są różni, i co czuła kiedy ją całował. O momencie w którym zmienił jej serce, jedynym najprostszym gestem. Myślała o rosnącym wewnątrz niej dziecku i wszystkich kłopotach jakie na nią spadły. Wtedy spotkała oczy Marii i powoli pokręciła głową.
- Nigdy nie będę żałować poznania Maxa – szepnęła – Może powinnam ale nie mogę. Zawsze będę go kochać...
Maria uśmiechnęła się smutno – Wiedziałam, że tak powiesz.
*****
koniec części 10
Cdn.
- Co ? Co ty mówisz ? Dlaczego miałby to zrobić ?
- Szeryf Hanson chce ogłosić, że Alex popełnił samobójstwo.
Maria siedziała nieruchomo – Nie ! Alex nigdy by tego nie zrobił.
- Wie, wiem – uspokoiła ją szybko Liz - To samo powiedziałam Valentiemu. I powiedziałam mu także co się rzeczywiście zdarzyło, Maria. Nie wierzę w wypadek. Sądzę, że został zamordowany.
Oczy Marii napełniły się łzami - Liz, przestań ! Co ty opowiadasz, dlaczego ktoś chciałby zabić Alexa ?
Liz potrząsał głową – Nie jestem pewna ale mam kilka teorii. Myślę, że w to zamieszany jest jakiś obcy...
- W jaki sposób – zapytała cicho Maria.
- Nie wiem – zgodziła się Liz, - ale się dowiem. Pomożesz mi ?
- To czyste wariactwo. Możesz to udowodnić ?
Wzięła głęboki oddech i opowiedziała wszystko co zdarzyło się na złomowisku samochodów. Gdy skończyła Maria dygotała.
- Nie wierzę że tak się stało. Ale jeżeli to prawda to nikt z nas nie jest bezpieczny. Jesteś pewna ? To znaczy, że to nie mógł być wypadek ?
Liz poczuła ściskanie serca kiedy słyszała ten błagalny ton – Maria, bardzo chciałabym się mylić ale jest inaczej. Musiałam ci powiedzieć.
Maria skinęła powoli głową – Wiem, ja... Boże jak ja tego nienawidzę.
- Tak jak ja – zgodziła się Liz, a twarda bryła w jej gardle znowu niebezpiecznie się powiększyła. Z każdą godziną była bardziej podatna na emocje.
Maria głęboko odetchnęła – Co mam robić ?
- Muszę dostać się do komputera Alexa. Znasz jego kod dostępu ?
- Może. Pozwolił mi kilka razy skorzystać ze swojej skrzynki pocztowej. Pewnie jest taki sam dla wszystkich plików.
- Och Maria, jak ja cię kocham – Liz niezgrabnie ją uścisnęła .
- Co chcesz znaleźć ?
- Nie mam pojęcia. Nawet nie wiem czego szukać ? To ma jakiś związek z jego wyjazdem do Szwecji. Może coś tam zapisał ?
- Naprawdę chcesz wszystko opowiedzieć Kylowi ?
Liz pokiwała głową – Zasługuje na to aby znać prawdę. Poza tym obiecałam Valentiemu.
- A co z Maxem i pozostałymi ? Liz, jeżeli im nie powiemy to nie będzie w porządku.
- Tylko na razie. Jak myślisz, jakby się czuli gdybym teraz tam weszła i powiedziała że jakiś obcy zabił Alexa ?
Maria szybko zamknęła oczy – Załamią się – zgodziła się.
- Max już czuje się winny ponieważ nie uleczył Alexa. A Isabel wyglądała wczoraj jak wrak.
- Nie znasz nawet połowy z tego co się dzieje. Widocznie Isabel stopniuje swoje plany. Powiedziała Maxowi, że chce opuścić Roswell i wyjechać na uczelnię, a on zwariował. Zakazał jej opuszczać miasto. Teraz ze sobą nie rozmawiają.
- Kiedy to się stało ?
- Kilka dni temu. Myślę, że dlatego chce stąd uciec jak najdalej.
Liz pokręciła głową - Sądzę, że Isabel wini siebie za wciągnięcie Alexa w ten cały bałagan. To do niej podobne.
- Czy ty nie robisz tego samego ? – zapytała chytrze Maria – To całe wariactwo z zamianą czasu. Mówiłaś mi o tym.
- Bo to prawda. Ale ja już nic nie mogę na to poradzić – powiedziała spokojnie Liz – Tak chciałabym wiedzieć co się zdarzyło w tamtym innym czasie, że było inaczej. To znaczy, dlaczego Alex zginął teraz ? Co się stało, że ktoś się go pozbył ?
- Czy Max z Przyszłości nie powiedział ci nic, co mogłoby pomóc ?
- Nie.
- Co widzisz w snach ? Czy to są rzeczywiście jego wspomnienia z przyszłości ?
- Tak, ale ja ich nie potrafię kontrolować, nie panuję nad nimi – westchnęła Liz – Masz rację, te wspomnienia gdzieś tkwią w mojej głowie ale nie potrafię do nich dotrzeć.
- Więc dojdziemy do nich w znany nam sposób, tak ?
Liz skinęła głową – Nie mamy innego wyboru – To mógłby być ktoś z nich. Nicholas albo Kivar albo jakiś inny nieznany obcy.
Maria jęknęła rzucając się ponownie na łóżko - Kilka dni temu pragnęłam abym nigdy ich nie spotkała.
- Nawet Michaela ?
Wykręciła głowę i popatrzyła uważnie na Liz – Czy ty pragnęłaś aby nigdy nie spotkać Maxa ?
- Umarłabym bez Maxa.
- Chodzi mi o to, żeby nigdy nie padły strzały w Crashdown – poprawiła się Maria – Żyłabyś sobie spokojnie , pogodnie bez trosk i zmartwień, jak balonik fruwający nad Roswell .
Liz myślała o tych wszystkich rzeczach jakie wydarzyły się w jej życiu w ciągu ostatnich dwóch lat. Lęki i złamane serce, okłamywanie rodziców i życie poza prawem. Pomyślała o Alexie grającym na gitarze, uśmiechającym się do niej szeroko w czasie lekcji chemii, siedzącym przy kontuarze i pijącym korzenne piwo. Pomyślała także o oczach Maxa, kiedy powiedziała mu, że nie dba o to że są różni, i co czuła kiedy ją całował. O momencie w którym zmienił jej serce, jedynym najprostszym gestem. Myślała o rosnącym wewnątrz niej dziecku i wszystkich kłopotach jakie na nią spadły. Wtedy spotkała oczy Marii i powoli pokręciła głową.
- Nigdy nie będę żałować poznania Maxa – szepnęła – Może powinnam ale nie mogę. Zawsze będę go kochać...
Maria uśmiechnęła się smutno – Wiedziałam, że tak powiesz.
*****
koniec części 10
Cdn.
Hm...jak niewiele potrzeba...niewielki zakręt na drodze, przesuniecie akcentów, snucie opowieści budowanej na głębokich emocjach...i poznajemy inną, chociaz wciąż tę samą historię...bogatą w uczucia...mądrzejszą...bardziej poruszającą i zapadającą w pamięć...a to przecież ta sama bajka...
Choć zdaję sobie sprawę, ze scenariusza nie dałoby się na tym całkowicie oprzeć ( przez dłuższy czas towarzyszymy wyłącznie Liz, dzięki czemu zostaje nam oszczędzona żenada biegających galaretek ), ale mimo tego, żałuję...i dziekuję.
Choć zdaję sobie sprawę, ze scenariusza nie dałoby się na tym całkowicie oprzeć ( przez dłuższy czas towarzyszymy wyłącznie Liz, dzięki czemu zostaje nam oszczędzona żenada biegających galaretek ), ale mimo tego, żałuję...i dziekuję.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Mnie tutaj zastanawia Jim Valenti... W serialu nie wierzył Liz, że Alex został zamordowany. Tutaj wierzy... Dlatego że ona ma wizje? Czy może dlatego, że jest w ciąży...? Liz okazuje się być chyba najsilniejszą wśród nich, może dlatego, że najdłużej była z dala od nich, nie widziała biegających galaretek (uwielbiam to sformułowanie poza tym w jej stanie to mógłby być nie najlepszy pomysł...)
I teraz Sean... Autora jakoś uspokoiła tą postać... A szkoda, bo ja się przyznam, że go nawet lubiłam. Ale cóż... Nagle poznajemy Seana jako nieco innego człowieka... Czy będę straszna jak powiem, ze jest troszeczk za bardzo "okrojony"...? Wiem, wiem, nic nie mówię...
I tym razem nie pojawił się nikt z kosmitów... Tylko Tess okazuje się być świnią (plotki)... Ale widać, że wiekszość rzeczy dzieje się tak samo jak w serialu - oczywiście wyjąwszy postać Liz...
Liz ma wizje... może to jej synek..? W końcu jest to dziecko kosmity... (Nadal fascynuje mnie ten melanż czasowy ). Ale właściwie dzięki temu próbuje odkryć prawdę... Czy okaże się to "skuteczniejsze" niż ten sposób, w jaki doszła do swoich wniosków w serialu...? Jak na razie wydaje sie, że owszem... I znowu mam wrażenie, że akcja jest bardzo napięta i skumulowana...
Jeden ruch kierownicy i zmienia się życie kilkudziesięciu osób... Jak to się wszystko dziwnie układa...
I teraz Sean... Autora jakoś uspokoiła tą postać... A szkoda, bo ja się przyznam, że go nawet lubiłam. Ale cóż... Nagle poznajemy Seana jako nieco innego człowieka... Czy będę straszna jak powiem, ze jest troszeczk za bardzo "okrojony"...? Wiem, wiem, nic nie mówię...
I tym razem nie pojawił się nikt z kosmitów... Tylko Tess okazuje się być świnią (plotki)... Ale widać, że wiekszość rzeczy dzieje się tak samo jak w serialu - oczywiście wyjąwszy postać Liz...
Liz ma wizje... może to jej synek..? W końcu jest to dziecko kosmity... (Nadal fascynuje mnie ten melanż czasowy ). Ale właściwie dzięki temu próbuje odkryć prawdę... Czy okaże się to "skuteczniejsze" niż ten sposób, w jaki doszła do swoich wniosków w serialu...? Jak na razie wydaje sie, że owszem... I znowu mam wrażenie, że akcja jest bardzo napięta i skumulowana...
Jeden ruch kierownicy i zmienia się życie kilkudziesięciu osób... Jak to się wszystko dziwnie układa...
Nan, ten "ruch kierownicy" zmieniający całą historię zaczął się moim zdniem już na balkonie Liz gdy pozwoliła sobie na odrobinę szczęścia. To takie ludzkie i naturalne. Ktoś powiedział że nawet za ten okruch miłości trzeba płacić cierpieniem. A Liz zmieniła historię...
Mnie ujmuje także serdeczność i troska przyjaciół do niej...Kyle. Jak trudno mu było odnieść się i zrozumieć to co stało sie jesienią. Początkowo poczuł sie wykorzystany, potem jej zaufał. Wiemy, że w szkole Max i Kyle nie czują się dobrze. Muszą znosić to co mówią o nich za ich plecami...Kiedyś rywale, teraz przyjaciele ? Chyba nie, bo Kyle opowiadał Liz jak odnosi się do niego Max.
Historia jest tak prowadzona, że nawet jeżeli cały czas towarzyszymy Liz, to z tego co mówi Maria, Valenti wiemy co się dzieje z pozostałymi lub możemy się domyśleć, bo znamy serial. Przypuszczam, że Max jest z Tess (pamiętamy, że pocałował ją na balu) a w trakcie prowadzenia śledztwa przez Liz - a tak sie dzieje, osamotniony Max spędza z Tess noc. W serialu sa konsekwencje, a u Emily..?
Zobaczymy...ja tylko mam w pamięci dwa słówka jakie zobaczyłam kopiując Revelations na swój dysk...Nan, czy to prawda (Little Prince? ) Tylko błagam, nie opowiadaj
Mnie ujmuje także serdeczność i troska przyjaciół do niej...Kyle. Jak trudno mu było odnieść się i zrozumieć to co stało sie jesienią. Początkowo poczuł sie wykorzystany, potem jej zaufał. Wiemy, że w szkole Max i Kyle nie czują się dobrze. Muszą znosić to co mówią o nich za ich plecami...Kiedyś rywale, teraz przyjaciele ? Chyba nie, bo Kyle opowiadał Liz jak odnosi się do niego Max.
Historia jest tak prowadzona, że nawet jeżeli cały czas towarzyszymy Liz, to z tego co mówi Maria, Valenti wiemy co się dzieje z pozostałymi lub możemy się domyśleć, bo znamy serial. Przypuszczam, że Max jest z Tess (pamiętamy, że pocałował ją na balu) a w trakcie prowadzenia śledztwa przez Liz - a tak sie dzieje, osamotniony Max spędza z Tess noc. W serialu sa konsekwencje, a u Emily..?
Zobaczymy...ja tylko mam w pamięci dwa słówka jakie zobaczyłam kopiując Revelations na swój dysk...Nan, czy to prawda (Little Prince? ) Tylko błagam, nie opowiadaj
Little Prince - pierwsze skojarzenie to Maly Książę od baranka... Tym terminem można też określać małe dzieci, jeśli są urocze... (A po lekturze Revelations... nic nie mówię). Czy było już coś wspomniane o płci tego dziecka...? Wiesz, Elu, nie bardzo wiem, jak odpowiedzieć, by niczego nie zdradzić... W każdym razie Emily chyba coś jeszcze knuje (ba, na jej mejscu z pewnością bym to zrobiła....) związanego z tymi dwoma słowami...
A co do Kyle'a to ja już dawno go lubiłam.. .
A co do Kyle'a to ja już dawno go lubiłam.. .
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 3 guests