Historia jednego życia...
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Historia jednego życia...
Nasza rodzina z pozoru była idealna. Ojciec pracował w banku, matka w firmie prawniczej święciła triumfy jako biznes-woman , a mój brat - student prawa jednego z elitarnych uniwersytetów- zaręczył się z ''najlepszą '' partią w mieście. Wszyscy oni- zawsze perfekcyjnie ubrani, perfekcyjnie ułożeni i grzeczni, perfekcyjnie kłamali. W zasadzie ja- szesnastoletnia dziewczynka, uczennica szkoły Alice Princton( oczywiście jednej z najlepszych w mieście) niczym się od nich nie rożniłam. No właśnie- niczym oprócz charakteru, ale to w mniemaniu mojej szacownej rodziny- Klanu Rejnaldich - nie było czynnikiem istotnym. Bo i po co przyznawać się do szelmostwa, ptajemnych gierek i układów, skoro można grać i do końca swych dni spać spokojnie ? Po nic. I to była stała odpowiedz moi rodziców, na moje tęskne, szklane spojrzenia pełne wyrzutu, które zawczasu nauczyli się ignorować. Za wszelką cenę próbowali wszczepić we mnie te najlepsze cechy Rejnalidich,których jakoś nie posiadałam- spryt, przebiegłość, i niesamowitą zachłanność. Kiedy zaś zorientowali się, że nic z tego, podeszli mnie zasadą ''siedzenia cicho''. I tu zwyciężyli.
Może czytając to macie wrażenie, że walczę z własną rodziną. I słusznie, bo tak właśnie było i jest. A ja wciąż jestem tą samą dziewczynką, której świat zawalił się zanim się zaczął. Przez całe moje młode życie żyłam zamknięta w szklanym kloszu, pod opieką rozmaitych nianiek i studentek psychologii, które godzinami ogladały ze mną kreskówki, czasem zadając sobie trud pogrania w jakże modną i ''elitarną'' grę -twistera. W szkole zbierałam dobre stopnie, ale wcale nie czułam się tam dobrze. Bo było tam tak inaczej niż w domu. Pełno gwaru, uśmiechu, krzyku. Pełno radości. A ja, nauczona siedzieć cicho, bałam się ciszyć. Bałam się żyć.
Ale trwało to tylko do pewnego jesiennego dnia, kiedy poznałam Dicka.
Dick był chłopcem w moim wieku o kruczoczarnych włosach i wspaniałych, zielonych oczach. Spotkałam go zupełnie przez przypadek, wracając z lekcji tańca, na kóre uczęszczłam od 5 roku życia. Pamiętam, że chialam przejść przez jezdnię, gdy czerwony ford z rozpędem wjechał w kałużę tuz przede mną i doszczętnie ochlapał moją nową, streczową spódnicę. Moja opiekunka- wredna Monique- która towarzyszyła mi, zaczęła wygrażać 'piratowi' ręką, jednak widząc bezcelowość tych działań zaprzestała. Ruszyłyśmy więc do przodu, gdy na drodze wyrósł mi Dick. Był bardzo chudy, miał bladą skórę i delikatnie mówiąc nie wyglądał na bogacza...ale jak się za chwilę okazało, miał najbogatszą duszę, jaką kiedykolwiek widziałam. Bo o to podszedł do mnie tak po porstu, uścisnął moją rekę i powiedział :
- Kiedy pęknie moja nić, nić z czerwonej krwi, nić naszych wspólnych dni , zaśpiewaj mi. O zaśpiewaj słodko mi, swoim sercem, swoją dłonią, swoją łzą, co na rzęsie huśta się. A na koniec spójrz w to niebo, którego nie widać. I może wtedy dostaniesz brawa...
CdN...
Może czytając to macie wrażenie, że walczę z własną rodziną. I słusznie, bo tak właśnie było i jest. A ja wciąż jestem tą samą dziewczynką, której świat zawalił się zanim się zaczął. Przez całe moje młode życie żyłam zamknięta w szklanym kloszu, pod opieką rozmaitych nianiek i studentek psychologii, które godzinami ogladały ze mną kreskówki, czasem zadając sobie trud pogrania w jakże modną i ''elitarną'' grę -twistera. W szkole zbierałam dobre stopnie, ale wcale nie czułam się tam dobrze. Bo było tam tak inaczej niż w domu. Pełno gwaru, uśmiechu, krzyku. Pełno radości. A ja, nauczona siedzieć cicho, bałam się ciszyć. Bałam się żyć.
Ale trwało to tylko do pewnego jesiennego dnia, kiedy poznałam Dicka.
Dick był chłopcem w moim wieku o kruczoczarnych włosach i wspaniałych, zielonych oczach. Spotkałam go zupełnie przez przypadek, wracając z lekcji tańca, na kóre uczęszczłam od 5 roku życia. Pamiętam, że chialam przejść przez jezdnię, gdy czerwony ford z rozpędem wjechał w kałużę tuz przede mną i doszczętnie ochlapał moją nową, streczową spódnicę. Moja opiekunka- wredna Monique- która towarzyszyła mi, zaczęła wygrażać 'piratowi' ręką, jednak widząc bezcelowość tych działań zaprzestała. Ruszyłyśmy więc do przodu, gdy na drodze wyrósł mi Dick. Był bardzo chudy, miał bladą skórę i delikatnie mówiąc nie wyglądał na bogacza...ale jak się za chwilę okazało, miał najbogatszą duszę, jaką kiedykolwiek widziałam. Bo o to podszedł do mnie tak po porstu, uścisnął moją rekę i powiedział :
- Kiedy pęknie moja nić, nić z czerwonej krwi, nić naszych wspólnych dni , zaśpiewaj mi. O zaśpiewaj słodko mi, swoim sercem, swoją dłonią, swoją łzą, co na rzęsie huśta się. A na koniec spójrz w to niebo, którego nie widać. I może wtedy dostaniesz brawa...
CdN...
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Kiedy wymawiał słowa jego usta przybierały rozmaite kształty. Jego oczy płonęły nadzieją, a gesty wyrażały nieodpartą chęć nawiąznia ze mną kontaktu. Jednak gdy potok jego poetycznej pieśni dobiegł końca, zniknął tak szybko jak się pojawił. Wiem tylko, że ja nie chiałam puścić jego ręki kompletnie oszołomiona , a Monique odgrażała się ja zwykle, wołając za nim : ''wariat, idz do szpitala''.
Wróciłam do domu prosto na kolację. Nancy, nasza gosposia, zrobiła swoje przebojowe tosty z wędzonym łososiem , ja jednak wcale nie czułam głodu. Ciągle miałam przed oczami tego tajemniczego chłopca. To przez niego nie mogłam zmrużyć oka tej nocy. Kręciłam się i wierciłam, aż w rezultacie postanowiłam zejść do kuchni i napić się wody. W miarę jak schodziłam ze schodów, do moich uszu dobiegał coraz głośniejszy, niepokojący płacz. Obejrzałam się w dół, i spostrzegłam moją matkę. Siedziała na zimnej posadzce w samej koszuli i krztusiła się łzami. Gdy delikatnie dotknęłam jej szyi , spojrzała na mnie gwałtownie.
- Czemu nie śpisz ?- spytała.
- Nie mogę...- odrzekłam.
W jej oczach widziałam zakłopotanie. Pewnie wolałaby żebym nigdy nie zobaczyła jej w takim stanie, i żeby jutro rano znowu mogła grać szczęśliwą, pławiącą się w luksusie panią Rejnaldi. A tak miała świadka. Świadka swojego nieszczęścia.
- Mamusiu...-zawahałam się- Czemu płaczesz ?
Wstała , otarła łzy. Jej twarz ponownie przemieniła się w zimny kamień, jaki widywałam codziennie.
- Nie pleć głupot, to nic. Dobranoc.
I to mówiąc udała się do swojej sypialni. A ja spojrzałam na szkło szklanki. Odbijało ciemność, strach i moją twarz. I zielone oczy Dicka, którego szept powtarzał : '' I błądzi gdzieś dłoń po cienkim szkle, co zaraz złamie, złamie mnie...''
CDN...
Wróciłam do domu prosto na kolację. Nancy, nasza gosposia, zrobiła swoje przebojowe tosty z wędzonym łososiem , ja jednak wcale nie czułam głodu. Ciągle miałam przed oczami tego tajemniczego chłopca. To przez niego nie mogłam zmrużyć oka tej nocy. Kręciłam się i wierciłam, aż w rezultacie postanowiłam zejść do kuchni i napić się wody. W miarę jak schodziłam ze schodów, do moich uszu dobiegał coraz głośniejszy, niepokojący płacz. Obejrzałam się w dół, i spostrzegłam moją matkę. Siedziała na zimnej posadzce w samej koszuli i krztusiła się łzami. Gdy delikatnie dotknęłam jej szyi , spojrzała na mnie gwałtownie.
- Czemu nie śpisz ?- spytała.
- Nie mogę...- odrzekłam.
W jej oczach widziałam zakłopotanie. Pewnie wolałaby żebym nigdy nie zobaczyła jej w takim stanie, i żeby jutro rano znowu mogła grać szczęśliwą, pławiącą się w luksusie panią Rejnaldi. A tak miała świadka. Świadka swojego nieszczęścia.
- Mamusiu...-zawahałam się- Czemu płaczesz ?
Wstała , otarła łzy. Jej twarz ponownie przemieniła się w zimny kamień, jaki widywałam codziennie.
- Nie pleć głupot, to nic. Dobranoc.
I to mówiąc udała się do swojej sypialni. A ja spojrzałam na szkło szklanki. Odbijało ciemność, strach i moją twarz. I zielone oczy Dicka, którego szept powtarzał : '' I błądzi gdzieś dłoń po cienkim szkle, co zaraz złamie, złamie mnie...''
CDN...
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Sine usta ciągle wypowiadały słowa, które jednak jak głuche odbijały się od nagich ścian...szklanka przemawiała ! Potrząsnęłam głową, i szybko wróciłam do łóżka.
Rano po szkole poszłam w miejsce, gdzie wczoraj spotkałam Dicka. Miałam nadzieję znowu go ujrzeć. I nie zawiodłam się. Wygladał tak jak go ostatnio widziałam- blady, optarte jeansy, wyciągnięta bluza. I oczy. Zielone. Stanęłam mu na drodze, kiedy się zbliżył. Popatrzył na mnie wnikliwie, a potem dotknął moich skroni. Zanim zdołałam cokowliek zrobić, do mojego umysłu przepływały obrazy. Ja- mała, z misiem. Moja matka, w dzień ślubu, oczy taty. Śmiech brata. Wszystko odległe. Jakaś ciepła ręką. Pomarszczona. Dotykałam ich. Zmarszczek. Były prawdziwe...były szorstkie, łagodne...były czasem. Upływał. Jęknęłam cicho. I wtedy wróciłam do rzeczywistości. Dick ciągle na mnie patrzył. A ja na niego. Czułam strach. Czułam rozdarcie.
- Kim jesteś ?- szepnęłam.
- Jestem twoją nadzieją. Twoją wiarą i twoim zwycięstwem...
CDN...
Rano po szkole poszłam w miejsce, gdzie wczoraj spotkałam Dicka. Miałam nadzieję znowu go ujrzeć. I nie zawiodłam się. Wygladał tak jak go ostatnio widziałam- blady, optarte jeansy, wyciągnięta bluza. I oczy. Zielone. Stanęłam mu na drodze, kiedy się zbliżył. Popatrzył na mnie wnikliwie, a potem dotknął moich skroni. Zanim zdołałam cokowliek zrobić, do mojego umysłu przepływały obrazy. Ja- mała, z misiem. Moja matka, w dzień ślubu, oczy taty. Śmiech brata. Wszystko odległe. Jakaś ciepła ręką. Pomarszczona. Dotykałam ich. Zmarszczek. Były prawdziwe...były szorstkie, łagodne...były czasem. Upływał. Jęknęłam cicho. I wtedy wróciłam do rzeczywistości. Dick ciągle na mnie patrzył. A ja na niego. Czułam strach. Czułam rozdarcie.
- Kim jesteś ?- szepnęłam.
- Jestem twoją nadzieją. Twoją wiarą i twoim zwycięstwem...
CDN...
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
- Nie rozumiem.- odpowiedziałam.
- Chodz.- wziął mnie za rękę, a ja poszłam.
Zatrzymał się w jakimś parku, gdzie ganiały się małe dzieci. Jeden chłopczyk miał kasztanowe oczy, drugi rude loczki, a jedna z dziewczynek blond włosy, zaplecione w warkoczyki.
- Które dziecko ma przeznaczone umrzeć ?- spytał.
Krew uderzyła mi do głowy.
- Co ?!- wykrzyknęłam- Jak możesz...nie masz prawa...
- Które ?- powtórzył spokojnie.
Czułam, że z nim nie wygram. Czułam, że oszleję, jeśli nie zrozumiem sensu.
- Dziewczynka.- powiedziałam.
Podniósł dłoń. Zerwał się silny wiatr, liście zawirowały na chodniku. Chmury zakryły słońce. A wskazana przeze mnie dziewczynka w jednej chiwli wyskoczyła na ulicę. Prosto przed pędzącą ciężarówkę. Kiedy to ujrzałąm, w ułamku sekundy pojęłam. Poderwałam się do biegu. Minęłam tłum turystów, schwyciłam dziecko w ostatniej chiwli, i poturlałam się na drugą stronę. Czułam jak asfalt obdziera mi skórę. Otworzyłam oczy. I...wtedy znowu stałam koło Dicka jakbym w ogóle się nie ruszła, a jasnowłosa bawiła się jak przedtem z pozostałymi szkrabami.
- Kim do cholery jesteś ?!- wykrzyczałam mu w twarz.
- Jestem śmiercią. I przybyłem po ciebie. - doszły do mnie głuche słowa.
- Chodz.- wziął mnie za rękę, a ja poszłam.
Zatrzymał się w jakimś parku, gdzie ganiały się małe dzieci. Jeden chłopczyk miał kasztanowe oczy, drugi rude loczki, a jedna z dziewczynek blond włosy, zaplecione w warkoczyki.
- Które dziecko ma przeznaczone umrzeć ?- spytał.
Krew uderzyła mi do głowy.
- Co ?!- wykrzyknęłam- Jak możesz...nie masz prawa...
- Które ?- powtórzył spokojnie.
Czułam, że z nim nie wygram. Czułam, że oszleję, jeśli nie zrozumiem sensu.
- Dziewczynka.- powiedziałam.
Podniósł dłoń. Zerwał się silny wiatr, liście zawirowały na chodniku. Chmury zakryły słońce. A wskazana przeze mnie dziewczynka w jednej chiwli wyskoczyła na ulicę. Prosto przed pędzącą ciężarówkę. Kiedy to ujrzałąm, w ułamku sekundy pojęłam. Poderwałam się do biegu. Minęłam tłum turystów, schwyciłam dziecko w ostatniej chiwli, i poturlałam się na drugą stronę. Czułam jak asfalt obdziera mi skórę. Otworzyłam oczy. I...wtedy znowu stałam koło Dicka jakbym w ogóle się nie ruszła, a jasnowłosa bawiła się jak przedtem z pozostałymi szkrabami.
- Kim do cholery jesteś ?!- wykrzyczałam mu w twarz.
- Jestem śmiercią. I przybyłem po ciebie. - doszły do mnie głuche słowa.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam wydobyć głosu. Słyszałam jak krew szumi mi w żyłach, a serce wali jak szalone. Patrzyłam w zielone, pulsujące oczy Dicka, i nie wierzyłam, że patrzyłam w oczy śmierci. To niedorzeczne.
- Wiesz co ? Jeśli zebrało ci się na żarty, to są wyjątkowo kiepskie.- rzuciłam w końcu.
- Nie rozumiesz, prawda ? Nie chcesz tego do siebie dopuścić.
Odsunęłam się.
- Okey i na tym koniec. Muszę wracać do domu.- to mówiąc, zaczęłam iść. Dick rzucił się za mną, i swoim łagodnym głosem powiedział :
- Zostały ci dwa tygodnie.
CDN...
- Wiesz co ? Jeśli zebrało ci się na żarty, to są wyjątkowo kiepskie.- rzuciłam w końcu.
- Nie rozumiesz, prawda ? Nie chcesz tego do siebie dopuścić.
Odsunęłam się.
- Okey i na tym koniec. Muszę wracać do domu.- to mówiąc, zaczęłam iść. Dick rzucił się za mną, i swoim łagodnym głosem powiedział :
- Zostały ci dwa tygodnie.
CDN...
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Śliczne, chociaż nieco przypomina mi w fabule pewien film... nie pamiętam nazwy. Śmierć grał Brad P. i właśnie przyszedł po pewnego starszego pana, ale śmierć zapragnęła poznać nieco nasz świat i darowała panu kilka dni życia.... co nie znaczy, że Hotori nie ma pomysłów... ciekawa jestem, co dalej....
Od spotkania z Dickiem nie mogłam się pozbierać. Talerze wypadały mi z rąk, nie mogłam jeść, nie śmiałam się. Coś się we mnie zmieniło...chyba moje serce mu uwierzyło. W te jego oczy. Żaden człowiek nie mógł mieć takich oczu.
Dwa dni po pamiętnym spotkaniu siedziałam w ogrodzie, czytając książkę. Było ciepło, ładna pogoda, ale w jednym momencie zerwał się silny wiatr. Zrobiło mi się przerazliwie zimno...i nie z powodu wiatru, a dlatego, że poczułam na swojej szyi ciepły oddech. Odwróciłam się. Dick stał i uśmiechał się. Usiadł koło mnie. Długo milczał. Ja też.
- Więc jesteś śmiercią ?- zaczęłam.
- Tak. Zdaję sobie sprawę z twojego podejścia do tej informacji. Ludzie nigdy nie akceptuję czegoś, nad czym nie mają władzy. Tym bardziej śmierci, która ma władzę nad nimi.
Gwałtownie wciągnęłam powietrze.
- Ale...dlaczego ja ?- spytałam.
- Boisz się ?
- Pytanie ! A ty byś się nie bał ! ?- wrzasnęłam.
Miałam łzy w oczach. Czułam ich wilgoć.
- Już to przeżyłem.
- C..co ?
- Żeby stać się śmiercią sam musiałem umrzeć.
- Jak to ?
- Widzisz, żyłem jako twór, który nie mając ciała, musiał pełnić posługę między ciałami. Musiałem więc umrzeć, by zdobyć ciało.
Spojrzałam w dal. Zastanawiałam się nad jego słowami.
- Jak to jest , umrzeć ?- spojrzałam mu w twarz.
- Nie mogę ci tego wyjaśnić. U ludzi, umiera tylko ciało, dusza przechodzi do prawdziwego życia. A ja nigdy nie byłem człowiekiem.
Spuściłam głowę. Czułam się dziwnie. Z jedenj strony przepełniona strachem, z drugiej...pragnieniem aby pokazał mi sens...może mówię nieskładnie, ale tego nie da się opisać. Po prostu.
- Jak umrę ?
- Nie odpowiem.
Dick wstał i wyciągnął do mnie rękę. Ja jednak nie poruszyłam się.
- Daj mi rękę. Nie obawiaj się.
- Na pewno ?
Skinął głową. Jak na śmierć był bardzo wiarygodny. Kiedy nasze palce złączyły się, a skóra otarła się o skórę ujrzałam obrazy. Matkę u kosmetyczki, ojca na konferencji, brata, który kupował pierścionek dziewczynie... i wreszcie siebie...w ciemnym kącie pokoju, wycinałam z papieru koła...białe koła. Były coraz większe i większe. I coraz ciemniejsze...niby nic takiego, jednak ja byłam przerażona. Zerwałam łączność.
- Co oznaczają te koła ?- odezwałam się.
- To uczucia, którymi byłaś obdarzana. Były zawsze takie same. Koła, białe, puste, bezbarwne...
- Nie prawda oni mnie kochają !
- Sama w to nie wierzysz...próbujesz zmienić kształt tych kół, ale nie wiesz jak...i twoja rodzina też.
Odgarnęłam włosy. Nerwowo.
- Dlaczego mnie nękasz ? Nie wystarczy ci, ze mnie zabijesz ?
- Zle to rozumiesz.
Wzruszyłam ramionami. Mój los był przesądzony.
Dwa dni po pamiętnym spotkaniu siedziałam w ogrodzie, czytając książkę. Było ciepło, ładna pogoda, ale w jednym momencie zerwał się silny wiatr. Zrobiło mi się przerazliwie zimno...i nie z powodu wiatru, a dlatego, że poczułam na swojej szyi ciepły oddech. Odwróciłam się. Dick stał i uśmiechał się. Usiadł koło mnie. Długo milczał. Ja też.
- Więc jesteś śmiercią ?- zaczęłam.
- Tak. Zdaję sobie sprawę z twojego podejścia do tej informacji. Ludzie nigdy nie akceptuję czegoś, nad czym nie mają władzy. Tym bardziej śmierci, która ma władzę nad nimi.
Gwałtownie wciągnęłam powietrze.
- Ale...dlaczego ja ?- spytałam.
- Boisz się ?
- Pytanie ! A ty byś się nie bał ! ?- wrzasnęłam.
Miałam łzy w oczach. Czułam ich wilgoć.
- Już to przeżyłem.
- C..co ?
- Żeby stać się śmiercią sam musiałem umrzeć.
- Jak to ?
- Widzisz, żyłem jako twór, który nie mając ciała, musiał pełnić posługę między ciałami. Musiałem więc umrzeć, by zdobyć ciało.
Spojrzałam w dal. Zastanawiałam się nad jego słowami.
- Jak to jest , umrzeć ?- spojrzałam mu w twarz.
- Nie mogę ci tego wyjaśnić. U ludzi, umiera tylko ciało, dusza przechodzi do prawdziwego życia. A ja nigdy nie byłem człowiekiem.
Spuściłam głowę. Czułam się dziwnie. Z jedenj strony przepełniona strachem, z drugiej...pragnieniem aby pokazał mi sens...może mówię nieskładnie, ale tego nie da się opisać. Po prostu.
- Jak umrę ?
- Nie odpowiem.
Dick wstał i wyciągnął do mnie rękę. Ja jednak nie poruszyłam się.
- Daj mi rękę. Nie obawiaj się.
- Na pewno ?
Skinął głową. Jak na śmierć był bardzo wiarygodny. Kiedy nasze palce złączyły się, a skóra otarła się o skórę ujrzałam obrazy. Matkę u kosmetyczki, ojca na konferencji, brata, który kupował pierścionek dziewczynie... i wreszcie siebie...w ciemnym kącie pokoju, wycinałam z papieru koła...białe koła. Były coraz większe i większe. I coraz ciemniejsze...niby nic takiego, jednak ja byłam przerażona. Zerwałam łączność.
- Co oznaczają te koła ?- odezwałam się.
- To uczucia, którymi byłaś obdarzana. Były zawsze takie same. Koła, białe, puste, bezbarwne...
- Nie prawda oni mnie kochają !
- Sama w to nie wierzysz...próbujesz zmienić kształt tych kół, ale nie wiesz jak...i twoja rodzina też.
Odgarnęłam włosy. Nerwowo.
- Dlaczego mnie nękasz ? Nie wystarczy ci, ze mnie zabijesz ?
- Zle to rozumiesz.
Wzruszyłam ramionami. Mój los był przesądzony.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 52 guests