T: Objawienie-Revelations [by EmilyluvsRoswell]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sat Sep 20, 2003 2:48 pm

Domowe historie... Piękne. I wiem, że wciąga, i to jak... Antarian Sky nadal jest na prowadzeniu w moim rankingu opowiadań... Może ktoś się kiedyś podejmie tłumaczenia... Może...
Image

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Sat Sep 20, 2003 5:12 pm

Piękne.... Tłumacz Elu dalej, plz....
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Sep 21, 2003 10:12 am

Kolejna część Objawienia :D

*******
Część 5

*******
supposed to be breaking up with him, not kissing him.
You...you kissed me. I mean...you know, he kissed me.
You're only making me love you more.
(The End of The World)


- Nigdy nie myślałem, że można bardziej cię kochać, ale można. Przekonuję się o tym każdego dnia, kiedy budzę się przy tobie – mruczał Max. Ciepłe usta pieczętowały słowa leciutkimi jak piórko pocałunkami wzdłuż linii policzków.

Liz uśmiechała się wtulona w jego objęcia, miała nad sobą nagie ramiona – Jak tak będzie dalej, spóźnisz się do pracy – ostrzegała niby surowo, przesuwając dłońmi po jego plecach.

- Czy to nas kiedykolwiek powstrzymało ? – drażnił się z nią.

- Nigdy – zgodziła się. Przesunęła się ponad nim aby łatwiej jej było go pocałować. Rękę zatopiła w jego włosach, odgarniając je do góry – Musisz jakoś je uporządkować – pochyliła się nad nim.

- Mmm, wiem – odpowiadał między pocałunkami.

Telefon zadzwonił burząc poranną ciszę. Jęknęła i zsunęła się z powrotem na łóżko.- Musimy zacząć go wyłączać... – powiedziała kiedy sięgnął aby odebrać.

Nagle łóżko znikło i Liz zobaczyła siebie jak klęczy z przodu czegoś co kiedyś było Crashdown. Max ją obejmował, a ona szlochała. Widoczne były tylko tylna i boczne ściany, wszystko inne było zniszczone przez wybuch czy ogień. Wszędzie widać było gruzy, wzdłuż ulicy budynki nie miały okien a samochody tworzyły rumowisko. Strażacy usiłowali opanować ogień w budynku sąsiedniej kawiarni. Jakaś belka obsunęła się i z hałasem spadła w dół wywołując okrzyk przerażenia stojących wokół ludzi. Wszystko wyglądało na straszliwą strefę zniszczenia.

Szeryf Valenti stał obok rozmawiając z ratownikami, którzy przeszukiwali gruzy w poszukiwaniu rannych. Podszedł do nich – Max – ściszył głos – Nic nie będziemy wiedzieć do czasu aż ekipa ratunkowa nie przeszuka wszystkiego, ale nie podoba mi się to co widzę.

- Mnie także – zgodził się, mocniej ją obejmując.

Ryk silnika przedarł się przez hałas - Lizzie ! - Maria zeskoczyła z siodełka motocykla, zanim jeszcze Michael zahamował.

Gwałtownie przytuliła Marię

- Och , Boże taka jestem szczęśliwa że nie było cię w środku – płakała.

- Kto tu był - pytała – twoi rodzice ?

- Byli oboje wewnątrz – załkała.

- Nie, och Liz...

- Jeszcze nic nie wiemy – uspokajał Max, ale było jasne że mogli liczyć tylko na cud.

Michael wyszedł z ekipą ratowników, z tego co pozostało po Crashdown. Pozostali obserwowali jak mężczyźni ostrożnie przechodzili między gruzami, omijając wiszącą na jednej linie tablicę z napisem UFO, częściowo blokującą wejście .

- Pójdę się czegoś dowiedzieć – powiedział Valenti.

Szli w pyle, który unosił się ponad wszystkim. Czekała, podczas gdy Szeryf rozmawiał cicho z dowódcą. Głowy mieli pochylone. Nagle Valenti odwrócił się do niej. Nie potrzeba było słów aby zrozumieć, wszystko widać było w jego oczach, powodujących kołatanie serca.

– Bardzo mi przykro, Liz – powiedział wolno – nie znaleziono nikogo.

- Nie – zawodziła – Nieee – krzyczała, załamując się ponownie. I nagle liczyła się tylko jedyna niezawodna rzecz na całym świecie, czułe ramiona jakimi ją otaczał, szeroka pierś zmoczona jej łzami, połgłosem powtarzane słowa pociechy i miłości.

******

- Już dobrze Liz, Słonko obudź się...

Uspokajający głos Maxa nikł, tracił głębokie tony, bladł przechodząc w budzący zaufanie kobiecy głos. Ocknęła się...

- Liz ? w porządku ?

- Ciocia Rachel ? – Przymknęła powieki i czekała aby pokój skupił się wokół niej – Co się dzieje ? Jej ciotka głaskała ją po włosach odgarniając je z czoła – Miałaś koszmarny sen. Słyszałam cię przez ścianę.

Zmusiła się aby usiąść, odsunęła przylegający do niej koc – Przepraszam, że cię obudziłam - przesunęła dłonią po oczach i starła łzy. Próbowała nabrać powietrze w płuca, znak że krzyczała.

– Mną się nie przejmuj. A co z tobą, dobrze się czujesz ? Pamiętasz co ci się śniło ?

- Niedokładnie – odpowiedziała niezdecydowanie - Niebieskie oczy Rachel zwęziły się – Na pewno ?

Liz powoli kiwnęła głową mając świeżo w pamięci obraz zniszczonej kawiarni - To tylko zły sen,... tak myślę.

- Od kiedy tu jesteś sporo miałaś tych złych snów. Czasem rozmowa z kimś może pomóc, nawet kiedy nie jest psychologiem – dodała z uśmiechem.

- Wszystko ze mną dobrze, naprawdę – Upierała się. Przecież gdyby nawet powiedziała i tak by jej nie uwierzyła

– Nie byłoby cię tutaj gdyby wszystko było dobrze. To nie w twoim stylu uciekać od problemów. Jesteś tutaj aby zniknąć na jakiś czas. Nie, pozwól mi skończyć – powiedziała stanowczo, kiedy Liz usiłowała jej przerwać – To nie to że nie chce abyś była ze mną . Wiesz że tak nie jest. Ale ta nagła decyzja skończenia ostatniego semestru na Florydzie, bez planów na dalsze studia jest zupełnie czymś innym od twojego pobytu u mnie ostatniego lata, kiedy mówiłaś że chcesz odpocząć od rodziców – kontynuowała – To coś poważniejszego, coś co niszczy cię od wewnątrz. Jesteś tu niemal od miesiąca i każdy dzień sprawia, że stajesz się coraz cichsza i bardziej zamknięta w sobie. Kiedy jesteśmy wśród ludzi starasz się być niezauważalna . Gdyby nie dzwonek telefonu nie wiedziałabym że istniejesz. Martwię się o ciebie.

- Wiem, przepraszam – powiedziała Liz – To coś z czym muszę teraz zmierzyć się sama – Czasem uciekając od problemów obieramy jedyną drogę jaka nam pozostaje.

Rachel westchnęła – kiedy dorastałam byłam tą młodszą, bardziej nieposłuszną siostrą. Sprawiałam matce sporo kłopotów. Cokolwiek mówiła, jak bardzo starała mi pomóc, zawsze wiedziałam lepiej od niej. Teraz rozumiem jak musiała się czuć.

- Potrzebuję tylko trochę więcej czasu...

Ciotka spojrzała na nią uważnie – Ja również tak sądzę. Ale czas zawsze idzie w jednym kierunku, dla chcących sięgać wyżej nie jest wtedy zbyt łaskawy.

- Co masz na myśli ?

- Myślę o swojej siostrzenicy i że mam oczy, a według nich masz tylko pięć miesięcy aby coś w swojej sprawie zrobić.

Liz położyła rękę na brzuchu ochronnym gestem. Ciąża tylko trochę ją zaokrąglała . Za wyjątkiem ciasnych dżinsów i szortów wszystkie ubrania nadawały się jeszcze do noszenia. Była pewna, że nic po niej nie widać. Jak to możliwe że ciotka zauważyła ?

- Och Złotko – mówiła łagodnie - Nie patrz tak. Podejrzewałam od kilku dni, bardziej po twoim zachowaniu niż po wyglądzie.

- Chciałam ci powiedzieć. Naprawdę, tylko nie wiedziałam jak.

- Mogę dać się pokroić, że twoi rodzice nic nie wiedzą.

Liz potrząsała głową - gdybym im powiedziała nigdy nie pozwolili by mi tutaj przyjechać, a ja musiałam wyjechać z Roswell.

Rachel kiwnęła głową – Rozumiem ale wiesz że trzeba z nimi porozmawiać, prawda ?

- Tak – powiedziała cichutko Liz – ale chciałam jeszcze trochę jeszcze poczekać.

- Jak długo ? Do jego pierwszych urodzin ? Musisz przedzwonić do nich jutro.

- Dobrze – zgodziła się niechętnie – masz rację.

- Chodź do mnie - Rachel przysunęła się bliżej i objęła ją – Będzie dobrze. Obiecuję. Połóż się na boku i spróbuj usnąć. Wrócimy do rozmowy rano.

- Dziękuję ciociu Rachel – szepnęła oddając jej uścisk.

- Wszystko dla mojej najbardziej ulubionej dziewczynki na świecie – odpowiedziała jej półgłosem – znam straszniejsze rzeczy dziecko, kończące się jak najlepiej - pocałowała ją w czoło – Idź teraz spać.

Wychodziła z pokoju. Liz zadygotała i naciągnęła na siebie okrycie.

- Nie zapytasz mnie o ojca ? – zapytała nagle unosząc się na łokciach.

Rachel zatrzymała się i gwałtownie odwróciła. Długi, kasztanowy warkocz przeskoczył na drugie ramię - A chcesz mi o tym powiedzieć ?

Liz potrząsała głową – Ci, którzy wiedzą zadali mi to pytanie jako pierwsze.

- Dobrze, sądzę i chyba się nie mylę, że to Max jest ojcem. To ten chłopiec, z którego powodu byłaś tu zeszłego lata, wygląda na to, że podobnie jest teraz.

- Jak się domyśliłaś ?

- Tak jak ci mówiłam wcześniej Złotko, to nie w twoim stylu uciekać przed problemami. Radziłaś sobie z nimi doskonale odkąd byłaś małą dziewczynką. Ale wszystko co dotyczy Maxa Evansa przenosi cię w inną rzeczywistość - odpowiedziała.

Liz położyła głowę na poduszce – To nie jego dziecko, choć w pewnym sensie masz rację. Dobranoc ciociu.

- Dobranoc, Liz.

*******

- Tatusiu, wiem że jesteś zmartwiony,

- Zmartwiony ? Masz rację do licha jestem, młoda damo. Moja córka przekazuje mi taką wiadomość z drugiego końca kraju....Jeszcze dzisiaj wsiadaj do samolotu Liz...

- Tatku, to niczego nie rozwiąże – tłumaczyła.

- Myślisz że ucieczka to jest rozwiązanie ?

- Wolałabym aby tego nie roztrząsać na oczach całego miasta.

- Może powinnaś była pomyśleć o tym wcześniej. Nie mogę uwierzyć w to się stało. Jesteś przecież inteligentna, zawsze odpowiedzialna... Co ci przyszło do głowy ?

- Tatusiu, proszę nie rób mi tego – szeptała, miała w oczach łzy. Wolała mieć do czynienia z jego gniewem niż rozczarowaniem.

- Dobrze - powiedział wolno, próbując powstrzymać emocje – Wracaj natychmiast do domu, Liz. Porozmawiamy o tym, kiedy będziesz tutaj.

- Nie mogę, tatku i nie chcę. Ciotka Rachel powiedziała, że mogę u niej pozostać aż do narodzin dziecka.

- A co z mamą i ze mną ? Myślisz, że będziemy tu spokojnie siedzieć i zastanawiać się co się z tobą, do licha dzieje? Rozmawiałaś z Maxem ? Powiem ci jedno. Niech się nawet nie pokazuje w ponownie Crashdown albo wyrzucę go na zbity pysk razem z jego nową dziewczyną.

- Przestań tatku ! To nie wina Maxa. On nie ma z tym nic wspólnego. To nie on jest ojcem.

Nastąpiła długa przerwa. Słyszała w słuchawce ciężki oddech i pytanie matki co się stało...- Myślisz że ci wierzę ? – zapytał w końcu.

- Przecież ja i Max zerwaliśmy poprzedniej wiosny. Wiesz o tym.

- Doskonale. Więc kto ?

- To nieważne.

- Oczywiście, że nieważne. Jakiś chłopak wpędza cię ciążę, a ty nawet nie powiesz kto... Liz, co się z tobą dzieje ?

- Tatku, to bez różnicy. On odszedł. Wiedziałam że odejdzie i że prawdopodobnie nigdy go nie zobaczę. W porządku ? Nie mogę go odnaleźć nawet gdybym chciała.

- Mówisz że odszedł ? To dwudziesty pierwszy wiek. Ludzie nie giną tak sobie. Jest mnóstwo sposobów aby go odszukać, bez względu na to gdzie jest.

- Posłuchaj, nic ci nie mówiłam więc zapomnij o tym – zamknęła oczy, łzy wypłynęły spod powiek – zostanę tutaj aż do ukończenia szkoły, gdzie nikt nie będzie mi przypominał jak bardzo zawiodłam – szlochała.

- Liz, pozwól mi z nim porozmawiać – ciotka gotowa ją wesprzeć łagodnie odebrała słuchawkę. Z ulgą skuliła się na fotelu.

- Jeff, to ja, Rachel… Jest tym wszystkim bardzo przybita i dobrze że teraz jest tutaj....To może się na niej odbić...nie, nic nie wiedziałam, aż do poprzedniej nocy – westchnęła – ....rozumiem jak się czujesz ale krzykiem niczego nie zmienisz. Uszanuj jej decyzję, ma prawie osiemnaście lat, co zrobi kiedy ją zmusisz do powrotu ?...Tak, ...daj Nancy.... Cześć, jak się czujesz ? ...tak ona także. Naprawdę Nancy....To nie ma nic wspólnego z tym co zrobiłaś, a czego nie zrobiłaś...... Wiem, że to ogromny wstrząs. Daj sobie czas aby się z tym oswoić.....Tak i porozmawiaj o tym z Jeffem, dobrze ?..... Ja także cię kocham...., Na razie.

Liz patrzyła jak położyła słuchawkę i mocno opadła na tapczan – Dzięki – powiedziała.

Rachel obdarzyła ją słabym uśmiechem – W porządku, będą bardziej rozsądni jak trochę ochłoną.

- Nie wiem czy tatko kiedykolwiek ochłonie. Zresztą trudno go winić. Takiego kłopotu nigdy by się nie spodziewał.

- Jesteś mądrą, młodą kobietą ale jesteś także człowiekiem. Ale nawet najbardziej mądra głowa nie czyni nikogo nieomylnym.

Liz parsknęła śmiechem i potrząsnęła głową - Zabawne, moi rodzice nigdy nie mówią mi że jestem mądra, kiedy robię coś niewłaściwego. Dorośli ciągle popełniają błędy i nikt nie pyta czy są dojrzali ale kiedy nastolatce zdarzy się zrobić błąd traktuje się ją jak dziecko.

- To ciężki wiek – jakbyś stała w rozkroku. Ale nie mów mi, że nie byłaś czasem zadowolona kiedy swoje pomyłki mogłaś usprawiedliwić młodym wiekiem.

- Nie byłam dzieckiem, aż do teraz - westchnęła.

- Masz więc teraz do podjęcia trudne decyzje – zgodziła się Rachel - Myślałaś o tym ?

- Nie ma o czym za bardzo myśleć. Mam dziecko bo nie wyobrażałam sobie aby mogło być inaczej.

- A co potem ? Myślałaś o adopcji ?

Liz ucisnęła lekko rękami brzuch. Za wcześnie aby poczuć ruchy więc jakoś nie mogła sobie wyobrazić rosnącego w niej życia. Może było i obce, ale to nie miało żadnego znaczenia. Dziecko było bardzo prawdziwe, i było jej.

- Myślałam że znasz na to odpowiedź – powiedziała Rachel.

- Nic na to nie poradzę – wzruszyła ramionami.

- Wiem Słonko – ciotka wstała – w tym tygodniu będziemy musiały iść do lekarza. Powinnaś porobić jakieś badania i brać witaminy.

Liz poczuła ukłucie paniki. Nie miała powodu sądzić, że rutynowe badania wskazały by na coś obcego ale nie mogła ryzykować – Muszę skontaktować się z rodzicami odnośnie mojego ubezpieczenia, wiedzieć do jakich lekarzy należą – powiedziała.

- Daj mi znać gdybyś czegokolwiek potrzebowała, zawsze możesz na mnie liczyć. Pamiętaj, jestem tu aby ci pomóc.

- Wiem, przykro mi że sprawiam ci kłopot.

- Nie powinno. Jestem zadowolona że chciałaś się z tym ze mną podzielić, że mi zaufałaś. Idę na spacer na plażę, pójdziesz ze mną ?

- Nie teraz. Powinnam sprawdzić moje e-maile. Zobaczyć co u wszystkich. Ale dziękuję.

- Jasne – Rachel przeszła bosymi stopami po podłodze, zatrzymując się obok drzwi aby założyć sandały – Nie odbieraj telefonów, dopóki nie wrócę. Niech twój ojciec trochę poczeka na rozmowę z tobą – dodała z uśmiechem – Zobaczymy się niedługo.

Liz słuchała jak wejściowe drzwi zamknęły się za nią, wywołując podniecenie żółtego labradora Rexa. Poszła do małego gościnnego pokoju znajdującego się na tyłach domu i przez chwilę mogła zobaczyć przez okno Rachel idącą na dół w stronę wody z psem baraszkującym przy nogach. Ciotka bawiła się z nim małym patykiem, zachęcając go do zabawy. Kiedy wreszcie rzuciła go daleko, pies zerwał się na równe nogi i z językiem wywalonym na całą długość aportował z miną jakby to była dla niego najważniejsza rzecz na świecie.

Uśmiechając się, Liz usiadła przy małym, białym biurku stojącym obok okna, włączyła laptop. Kiedy czekała na połączenie rozglądała się po pokoju. Była wdzięczna, że może tu być. Tu było tak inaczej niż u jej rodziców w Roswell. Rachel pomalowała dom w jasne kolory, z odcieniem niebieskiego i morskiej zieleni. Mebli było niewiele, w stylu rustykalnym o prostych, oszczędnych kształtach. Na ścianach wisiały jasne obrazy przedstawiające greckie wyspy. To napawało ją uczuciem spokoju i porządku, miała wrażenie że zostawia za sobą wszystkie złe momenty a zamiast tego napełniają ją czyste i świeże doznania, jakby wszystko dla niej miało zacząć się od początku.

Słaby, słony wietrzyk wpadał przez okno, poruszając białe zasłony. Liz westchnęła głęboko, potem wolno wypuściła powietrze i skupiła się na ekranie komputera. Szybko weszła do swojej poczty , otwierając wiadomości. Zaczęła liczyć. Maria, Maria, Alex, Maria. Zatrzymała się na moment przy wiadomości od Alexa ale na chwilę je opuściła. Liz bardzo kochała Marię, dlatego rozpoczęła od niej, z niecierpliwością oczekując czego się dowie:
Jak do tej pory nie działo się nic dobrego, Maria zaczęła wyliczać te wszystkie straszne rzeczy jakie wydarzyły się w Roswell od czasu jej wyjazdu: o powrocie swojego kuzyna Seana, który zamieszkał z nimi, dziewczynie zagrzebanej żywcem, szeryfie Valentim którego zwolniono z pracy, przez kontakty z obcymi. Maria zawiadamiała, że wszyscy żyją ale ona miała jakieś kłopoty, które na siebie ściągnęła przez własną lekkomyślność.

Alex był przykładem beztroski. Za wyjątkiem jedynej z nim rozmowy telefonicznej, po jego powrocie ze Szwecji, w której robił jej wyrzuty że wyjechała z Roswell, nigdy nie pytał jej o powody. Zamiast tego wysyłał lekkie zabawne e–maile, żartował ze swoich kłopotów po powrocie do domu i śmiał się z siebie samego i dziejących się wokół niego spraw.

Kliknęła na ostatnią wiadomość, podnosząc ze zdziwienia brwi.

Heya Liz. Przypuszczam że twój mózg nie skręcił się od pisaniny Marii. Wyobrażam sobie że chciałabyś więcej wiedzieć co się tu u nas dzieje. Nie mogę jasno wyjaśnić tych wszystkich czechosłowackich problemów ale postaram się to zrobić możliwie prosto. Na pewno słyszałaś że Valenti stracił pracę, prawda? Nie poprawiło to kontaktów pomiędzy Max/Kyle . Bardziej teraz między nimi iskrzy niż kiedykolwiek. Ale tego tygodnia obaj ciężko pracowali ratując świat, tak sądzę że na ten czas odłożyli na bok to co ich dzieli.

Liz marszczył dalej brwi. Ratowali świat ? O co teraz, do licha w tym wszystkim chodzi?

W każdym bądź razie, u nas było OK – przynajmniej fizycznie - ale na krótko, a potem zaczęło się istne wariactwo. Jakaś obca forma wirusa próbowała zabić wszystkich. Pierwotnie ta forma miała podobno opanować nasze DNA od czeskiego DNA, ale to stało się bardzie zwariowane, kiedy do rozpoznania naszych komórek użył Sorensena jako gospodarza. OK, pewnie objaśniam to niejasno ale pośrednikiem miała być dziewczyna, która była wnuczką faceta, od którego Michael otrzymał w połowie ludzkie geny. Nie wiem dlaczego to coś, obrało sobie właśnie ją. Prawdopodobnie mieli wiele wspólnego w budowie komórek .

Czy powiedziałem, że będę bardziej zrozumiały niż DeLuca ? Cofam to.

Krótka historia, Maria i Michael wybrali się w podróż do Arizony aby ratować tę dziewczynę, podczas gdy pozostałych, czyli nas próbowały zabić niebieskie kryształy, które były częścią wirusa. Kyle i ja zostaliśmy uwięzieni – mówiłem ci że on ma dosyć dobry głoś ? - I świat jest już dla wszystkich bezpieczny. Złe wiadomości, to że federalni zaczęli sprawdzać Valentiego, tam była jedna agentka, która widziała wiele z tego co się działo w związku z kryształami. Max mówi że Valenti załatwił już to z nią ale myślę że mimo wszystko chciałabyś o tym wiedzieć. Ten Sorensen wykończył się całkowicie. Myślę, że Isabel częściowo obwinia za to siebie. I za nim zapytasz - tak, mam wyrzuty sumienia, że powinienem ją pocieszyć ale wiem, że to nie byłoby dla nas dobre, więc na razie dałem sobie spokój.

A poza tym brak nowych wiadomości. Otrzymałem plik pewnego szczególnego opowiadania, więc lepiej zakończę. Przegrałem CD dla ciebie, szukaj jej w poczcie. Trzymaj się. Alex.

Liz czytała e-mail dwa razy i niewiele rozumiała. Jeżeli Alex był tak chaotyczny to nie ma nadziei żeby zrozumiała co pisze Maria. Umierała z ciekawości i najdrobniejszy fragment ją niepokoił, nawet zapewnienie Alexa, że wszystko było już dobrze. Liz zrozumiała że wiele spraw się pogmatwało i rozpaczliwie chciała je poznać. Obcy wirus ? Skąd on pochodził ? Czy to wiązało się ze Skórami, którzy znowu się pojawili albo był inny powód. Jaki ? A najważniejsze, czy zniszczyli do końca to coś ?

Tylko jedna osoba była zdolna odpowiedzieć na jej pytania. Max. Liz zawahał się, kiedy otworzyła ponownie pocztę i kliknęła na nowe wiadomości. Chciała wysłać do niego krótkie zapytanie co się wydarzyło i czy on ma się dobrze. Znając Maxa obwiniał teraz siebie za wszystko - od zwolnienia Valentiego do ostatniego kosmicznego kryzysu.

Ty jesteś ostatnią osobą z która chciałby o tym rozmawiać.

Ta myśl była jak powiew zimnego powietrza ale musiała się z nią zgodzić. Odkąd wyjechała z Roswell nie miała od niego żadnej wiadomości, a sama nie miała odwagi do niego pisać pierwsza. Tamta noc w Crashdown, kiedy Max dowiedział się o jej ciąży dokładnie zniszczyła ich kruchy rozejm. Nie było jakiejkolwiek szansy na odbudowanie ich przyjaźni, wszystko zostało zaprzepaszczone. Wiedziała, że to była całkowicie jej wina ale nie czuła ulgi.

Przez chwilę obserwowała migotanie kursora. Rachel miała rację kiedy zarzucała jej ucieczkę od Maxa. Liz opuściła Roswell oszczędzając sobie poczucia winy, oszczędzając także sobie i jemu niekończących się pytań, domagania się prawdy, wzajemnego ranienia się, uciekania wzrokiem od siebie. Ukryła się aby odzyskać siły bo nie mogła tego zrobić w inny sposób. Liz nie miała wątpliwości, że gdyby pozostała w Roswell, po jakimś czasie kiedy ochłonie, Max zacząłby ja znowu nagabywać aby opowiedziała mu wszystko. Dlatego zdecydowała się wyjechać.

Ale ceną była odległość. Zrezygnowała z wiedzy o wszystkim co się tam dzieje, nie mogła nieść rady czy pocieszenia. I nie mogła liczyć na pomoc Maxa, jego mądrych wskazówek.
Lepiej jednak zostawić go i skoncentrować się na własnych kłopotach. Jest ich wystarczająco dużo aby dokładnie ją zająć.

W drugiej części domu zadzwonił telefon. Zamknęła na chwilę oczy, dziwiąc się sobie jak mogła zgodzić się z Rachel aby nie odbierała telefonów. Czy jednak była gotowa na ponowną rozmowę z rodzicami ?

Jeszcze raz spojrzała na migocący kursor na otwartej nowej poczcie. Z trzaskiem zamknęła laptop i podeszła odebrać telefon. Jeżeli umiała zrezygnować z tak wielu spraw, to teraz nadszedł czas aby zacząć się prostować.
cdn.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Sep 21, 2003 10:31 am

O mamo... Eluś, wielkie dzięki. To. Jest. Cudowne. Absolutnie. Cudowne....
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Sep 21, 2003 12:38 pm

Przed piątą częścią autorka zamieściła króciutką uwagę. Ponieważ dosyć szybko wybiegła z całą historią do przodu, akcja teraz troszkę zwolni , skupiając się na szczegółach, które stworzą podstawę do dalszych wątków.
Dostałam wczoraj od Lizziett maila, w którym pisze że przeczytała ostatnią część i... cytuję:
Elu..poezja. I nie dziwię się już, ze w kategorii "The best portrait of M.E" ludzie typowali najczęściej to opowiadanie...Teraz aż mnie skręca, żeby podglądnąć ale lubię dawkować przyjemności :lol: Będziemy szli spokojnie, kolejno dalej... :P
Last edited by Ela on Sun Sep 21, 2003 1:58 pm, edited 1 time in total.

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Sun Sep 21, 2003 1:54 pm

Eh, gdybym znała lepiej angielski. Marzę, aby zatonąć wśród ficków angielskich. Ale narazie pozostaje mi tylko czekać na tlumaczenia, więc do tłumaczenia rodacy

(gdybym tak miała lepszego tłumacza....)
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Sep 21, 2003 3:20 pm

Hm... Historia na mnie mruga, ale gdzie tam historii, nawet po francusku, równać się z Maxem (a co ma powiedzieć taka matematyka...)... Trudno, może mój, eee, tego, geniusz... mnie nie zawiedzie. Idę czytać...
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Sep 21, 2003 4:15 pm

No fajnie. Zamiast tamtego trafiłam na stronę z francuskimi fanikami... :shock: :shock: :shock: Kilka jest niezłych, tego... Eee... Może być ciekawe... Muszę poczytać...
Fajnie... Nareszcie jakaś normalna strona!!! Achchchch... I weź się tu wyrób człowieku ze wszystkim...
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Sep 21, 2003 6:30 pm

Nan, jesteś niesamowita...Max i matematyka, czy Max i francuski. Zdecydowanie bardziej mi do niego pasuje farncuski...To taki szlachetny i piękny język :D

Siedzę na stronie Emily i chciałam Wam jako ciekawostkę zacytować jedną z wielu wypowiedzi fanów (niektóre bardzo emocjonalne) która ukazała się po 5 części...

Jakoś robi mi strasznie kiedy wszystkie trudne sprawy obcych dzieją się bez obecności Liz. Przecież ona była mózgiem grupy i jedyną osobą która może skupiać wszystkich razem. To na pewno dobrze że wiele trudności rozwiązuje bez niej ale jaki będzie tego ostateczny wynik ? Czy to umożliwi Tess większą kontrolę nad pozostałymi ? Straci na tym oczywiście Alex. Dlatego to takie niesamowite.

Trudno zaakceptować fakt, że Max nawet nie próbuje skontaktować się z Liz. Jego naturalna potrzeba opieki nad wszystkimi zastanawia dlaczego nie interesuje się nią w sytuacji w jakie teraz się znalazła ? Oprócz tego, czy on dalej ją kocha ? Jeżeli tak, powinien zainteresować się co się z nią dzieje. Dlaczego tego jeszcze nie zrobił.?

Niepokoję się o ciążę Liz. Nie może iść do lekarza, to niebezpieczne. Co zrobi ? Co pomyśli Rachel, kiedy Liz nie skorzysta z porady lekarza? Przecież Liz powiedziała, że zostanie u niej aż do urodzenia dziecka. Kto odbierze to maleństwo? A jeżeli będą komplikacje ? Co będzie jeżeli w czasie porodu okaże się że dziecko będzie w jakiś sposób dotknięte defektem związanym z jego nieziemskim pochodzeniem ? Nie sądzę żeby Liz o tym nie myślała. Powinna ostatecznie mieć przy sobie Isabel.

Tyle pytań ale zostawiam je bo na odpowiedzi przyjdzie czas. Następna część za dwa tygodnie ? Nie wiem co do tego czasu zrobię...
Last edited by Ela on Sun Sep 21, 2003 7:13 pm, edited 1 time in total.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Sep 21, 2003 6:38 pm

:shock: Oooo... A mnnie to jakoś nie gnębi... :) Dzięki, Elu, za opinię o mnie :D Zapisałam sobie 17 stron tego czegoś francuskiego... Dziwne jest, jak ich wszystkie rzeczy. I takie więcej przyszłościowe. Zresztą, Francuzi mają dwie manie - zauważyłam to na podstawie innych fanfików - nie potrafią pisać tasiemców (Antarian Sky, he he :D ) i zawsze, przy nawet najlepszych chęciach schodzą na coś takiego:
Michael: blahblahblah
Max: plepleple
On podchodzi do tego i patrzy, wchodzi Liz
Liz: terefere...

Ja chcę fanfik a nie scenaruisz...
Image

User avatar
Galadriela
Zainteresowany
Posts: 333
Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
Contact:

Post by Galadriela » Sun Sep 21, 2003 6:45 pm

Elu czy mogłabyś podać adres tej stronki? :)
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Sep 21, 2003 7:12 pm

Galadrielko odpisałam Ci wczoraj w PM, sprawdź :P

User avatar
tigi
Zainteresowany
Posts: 372
Joined: Fri Aug 01, 2003 6:30 pm
Location: Poznań
Contact:

Post by tigi » Sun Sep 21, 2003 8:10 pm

A ja francuskiego nie znam i zostaje mi tylko pomarzyć że któs przetłumaczy fransuskie ff.
A Objawienie jest super. :!:

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Sep 21, 2003 9:17 pm

Tigi, wiesz, do tego trzeba by dużo czasu, żeby to właściwie napisać od nowa, bo mnie strasznie na przykład nudzą takie pseudo-scenariusze.
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Sep 21, 2003 10:33 pm

Mnie także, aby zrozumieć bohaterów trzeba wejść w nich głębiej, posłuchać myśli, wczuć się w uczucia i emocje - przykład Tułacze Dusze, Antarian Sky. Scenariusze o których wspomina Nan, oparte głównie na dialogach nigdy tego nie oddadzą dlatego są takie słabe. Czasem spotykamy książki napisane po na jakimś filmie (kiedyś przeglądałam takie "dzieło" na podstawie fimu "Obcy, decydujące starcie") . Matko, nie ma większego nudziarstwa.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Sep 22, 2003 6:52 am

No więc właśnie. Czytałam wczoraj "coś", "Si ils etaient partis" czy coś takiego. "Jeśli odeszli". Usiłowałam to czytać... Straszne tam były skoki myślowe i czasowe, jeśli nawet temat był fajny, to został skopany. I tak każdy fanfik, jak to czytać?! Stanowczo wolę angielskie...
Image

User avatar
tigi
Zainteresowany
Posts: 372
Joined: Fri Aug 01, 2003 6:30 pm
Location: Poznań
Contact:

Post by tigi » Mon Sep 22, 2003 4:38 pm

Jeśli sa kiepskie to rzeczwiście nie warto tłumaczyć. Ja nawet z angielskimi mam roblem ponieważ nawet rozumiejąc tekst w większość nie jstem w stanie tak super przetłumaczyc jak choćby Ela " Objawienie". Może któś przetłumaczy "Antarian Sky"? Tyle dobrego o nim piszecie.

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Sep 22, 2003 5:04 pm

Tigi, tłumaczenie Antarians Sky jest piękne ale też bardzo długie. Gdyby go wydrukować wyszłoby chyba ze 200 stron, jak nie więcej. Ktoś, kto się tego podejmie zdobędzie się na heroiczny czyn...i zdobędzie naszą dozgonną wdzięczność. :D To by nobilitowało nasze Forum . Najpiękniejsze opowiadania, najlepszych pisarek...Hmm :shock:

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Sep 22, 2003 5:25 pm

A co Elu, masz jakieś wątppliwości...? :D Antarian Sky zajęło mi w Wordzie 125 stron Verdaną wielkość 11... RosDeidre ma fantastyczny talent. Czytając Antariańskie Niebo, te opisy obrazów od tajemniczego artysty... Ja je po prostu widziałam. I faktycznie były przepiękne... :wink:
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Sep 22, 2003 6:05 pm

Nan, nie chcę nic sugerować Kotek, ale pewne fanfiki są wręcz przypisane do tłumaczy :) ...Trzeba je czuć i rozumieć, a nie będę pokazywać palcem kto tu jest wielbicielem Antarian Sky. Pytanie najważniejsze - jak pogodzić tłumaczenie z codziennymi obowiązkami... :?

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 9 guests