![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
Część 2
- Liz ? Liz ?...
Podskoczyła na siedzeniu kiedy ktoś pomachał ręką przed jej twarzą. Odwróciła się i zobaczyła Maxa, który z podniesionymi brwiami obserwował ją uważnie - Co się stało? Przepraszam – powiedziała trochę nieprzytomnie, biorąc do ręki podaną menzurkę.
- W porządku? Byłaś nieobecna podczas doświadczenia - szepnął, kiedy odmierzała próbki...
- To tylko zmęczenie. Nie spałam zbyt dobrze ostatniej nocy ....
- Za dużo kawy przed snem ? - drażnił się z nią.
Zmusiła się do uśmiechu. Pierwszy raz od miesiąca Max zwrócił sił się do niej cieplej. Od powrotu z Nowego Yorku, od kiedy obiecali sobie przyjaźń zachowywał się poprawnie, ale ile to go kosztowało widać było po jego oczach kiedy patrzył na nią. Z jakiegoś powodu był dzisiaj był w lepszym nastroju, pogodniejszy. Mogła mieć tylko nadzieję że z korzyścią dla niej .
- Nie więcej niż zawsze – odpowiedziała próbując skupić się na łączeniu odczynników. Przegryzła zębami wargę i patrzyła jak płyn w fiolce zmieniał barwę.
- Więc co?
- Umm…- popatrzyła kątem oka. Czekał cierpliwie na odpowiedź .
- Koszmary nocne - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Oczy mu pociemniały, na czole pojawiła się zmarszczka niepokoju – Chcesz o tym porozmawiać ? To mogłoby pomóc.
W jego propozycji nie było nacisku, Liz pomyślała, że mogłaby się zgodzić. Max wiedział przecież co to są bezsenne noce, kiedy przewracasz się z boku na bok, bojąc się zasnąć nawet wtedy gdy tego pragniesz. Wiedziała jakie miał sny po „białym pokoju” – czy ktoś go wtedy wspierał, rozmawiał o dręczących go demonach ? Czuła się głęboko winna. Zostawiła go z jego lękami w najgorszym momencie a teraz on ofiarowywał jej pomoc pomimo przepaści jaka istniała miedzy nimi.
- Dzięki - powiedziała – ale ja....- odwróciła oczy i wróciła do zadań. Płomień Bunsena migotał i tańczył pod naczyniem obejmując sobą kolbkę. To był bezpieczniejszy widok niż para ciepłych, współczujących oczu. Po chwili odsunęła palnik – Wszystko ze mną w porządku – spojrzała na Maxa.
Skinął z uśmiechem głową, wypadło to trochę nienaturalnie – Oczywiście.
Liz szybko zapisywała wyniki w zeszycie, a potem zajęli się sprzątaniem. Kiedy usłyszeli dzwonek Max wrzucił szybko notatki do plecaka, odsunął taboret – Do zobaczenia - powiedział.
- Tak – odpowiedziała kiedy zmierzał do drzwi. Westchnęła i oparła czoło na biurku. Z wysiłkiem się podniosła, spakowała książki do torby i ostatnia opuściła klasę.
*******
W drodze do domu bolała ją głowa. Ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę to praca w kafeterii, ale teraz było za późno aby ją kimś zastąpić. Posłusznie przebrała się i zeszła ze schodów. Zawiązywała fartuszek zastanawiając się czy może na pusty żołądek zażyć aspirynę kiedy wpadła zdyszana Maria, zatrzaskując za sobą drzwi.
Ten dźwięk odbił się rykoszetem w głowie Liz. Skrzywiła się. – Przestań, proszę...
Maria podniosła brwi - Kac ? – pytała pakując torbę do szafki.
- Za mało snu. Czuję się fatalnie...
Maria zwęziła oczy patrząc na nią krytycznie - I tak samo wyglądasz. Myślałam, że między tobą i Maxem jest już lepiej...
- Bo jest - Liz westchnęła – przynajmniej przestał na mnie patrzeć z nienawiścią...
- Dalej nie możesz spać ?
- Nic na to nie poradzę. Myślę o tej innej przyszłości i zastanawiam się czy rzeczywiście ją zmieniliśmy – Oparła głowę o drzwiczki szafki i przymknęła oczy.
- Nie możesz tak strasznie się niepokoić, zmienisz się w kłębek nerwów.
Dotknięcie czoła chłodną ręką na chwilę przyniosło ulgę. Otworzyła oczy. Zobaczyła przy sobie twarz zaniepokojonej przyjaciółki. Czuję się dobrze – zapewniła.
- A ja myślę, że masz gorączkę. Coś cię boli ?
Liz przewróciła oczami- Jakbym słyszała moją matkę.
Maria parsknęła – Nie zwierzasz się jej za bardzo. Poważnie Liz, powinnaś trochę zwolnić. Twój system immunologiczny ostrzega cię przed stresem i bezsennością.
- Czułam się dziwnie przez cały dzień – zgodziła się.
- Idź na górę i połóż się do łóżka – zasugerowała Maria.
- Co będzie z obiadem? – zaniepokoiła się.
- Dzisiaj jest wtorek, zastąpię cię. Idź. Weź ze sobą trochę rosołu.
Uśmiechnęłaby się gdyby znalazła trochę siły – Dzięki Maria. Jesteś najlepsza .
- To moje drugie imię - żartowała .
Liz wepchnęła fartuch do szafki, weszła do kuchni, nalała trochę zupy do miseczki. Wchodząc do swojego pokoju miała wrażenie, że porusza się jak w zwolnionym filmie. Miała ciężką głowę, pusty żołądek. No tak, nie jadła śniadania...
- Nic dziwnego, że tak się czuję - mruczała do siebie.
Zrzuciła tenisówki i siadła na krawędzi łóżka aby zjeść zupę. Połykała spokojnie i czuła jak ciepło rozchodzi się po całym ciele a głowa coraz bardziej się uspokaja. Wsunęła się pod koc. Teraz, kiedy nie dokuczały jej skurcze żołądka i ucisk w skroniach odczuwała przyjemność z możliwości wyciągnięcia się w spokoju. Odpoczywała, w pokoju było cicho, nie dochodziły odgłosy z kafeterii i ulicy. Powoli się wyciszała i w przeciągu minuty zasnęła.
****
…W ramionach trzymałem Michaela – martwego. Izabel zginęła dwa tygodnie wcześniej. Musisz cos zrobić Liz. Musisz znaleźć jakiś sposób zanim będzie za późno. Od tego zależy życie nas wszystkich.
Max szedł w jej kierunku jak lunatyk, puste, osłupiałe i zrozpaczone oczy. Niósł na rękach Izabel. Jasne, rozrzucone włosy pokrywały kurz i krew, ręce wisiały bezwładnie poza nieruchomym ciałem, twarz była straszliwie zmasakrowana. Położył ją tak ostrożnie i delikatnie jakby to teraz cokolwiek znaczyło. Nieruchome dłonie złożył jej piersiach i wolno wstał.
- Boże – Liz załkała próbując podejść do niego. Potrząsnął głową.
- Muszę zostać sam – powiedział ochryple.
- Max, nie..- szeptała widząc w jego oczach udrękę – To nie twoja wina...
- Nie rozumiesz ? Ja jestem wszystkiemu winien. Wszystkiemu...
Odwrócił się aby odejść. Rzuciła się, objęła go rozpaczliwie od tyłu i przycisnęła policzek do pleców
– Przecież jesteś tylko człowiekiem...
Pod jej dotknięciem załamał się zupełnie, osunął na kolana, wziął ją w ramiona. Ukrył twarz w jej włosach i wył jak zranione zwierzę. Liz kołysała go, a po policzkach łzy znaczyły smugi. Nikt nic nie mówili, bo nie było już słów..
*******
Liz obudziła się w ciemnym pokoju czując skurcze żołądka. Zwinięty koc plątał się wokół niej jak kłębowisko węży, nie pozwalając wyjść. Pobiegła do łazienki, upadła na kolana i przytrzymując się muszli zaczęła gwałtownie wymiotować. Nawet po wyrzuceniu skromnego obiadu, wstrząsana torsjami nie mogła dojść do siebie.
W końcu uspokoiła się. Siedziała chwilę na chłodnych kafelkach opierając głowę o krawędź muszli. Cała drżała niezdolna zrozumieć co ją bardziej poruszyło – grypa żołądkowa czy ten senny koszmar.... Urwała kawałek papierowego ręcznika, zmoczyła i wilgotnym przetarła czoło. Skrzywiła się czując w ustach nieprzyjemny smak. Musiała oprzeć się o umywalkę bo nogi jej się trzęsły. Po wyszczotkowaniu zębów i przemyciu twarzy chłodną wodą poczuła się trochę lepiej.
- Nie będzie jutro żadnej szkoły – mruczała, patrząc na siebie w lustrze. Wychudzona twarz wyglądała jakby należała do kogoś innego, policzki zapadnięte, skóra miała chorobliwy, szary odcień a oczy straciły blask – muszę się opanować - westchnęła .
Wyłączyła w łazience światło i wróciła do łóżka. Próbowała doprowadzić do porządku koc, żołądek się uspokoił. Czuła się zdecydowanie lepiej. Przyszedł spokój i odprężenie. Patrzyła jak światło nocnej lampki rzucało cienie na suficie. Wyglądało na to, że wszystko co najgorsze ma już za sobą. Nienawidziła chorować, niecierpliwiła się wtedy bo wytrącało ją to z normalnego, codziennego rytmu. Była okropnym pacjentem. - Jak to dobrze być zdrowym. Oczy pomału się zamykały.
Maria miała dobry pomyśl z tym położeniem jej do łóżka – Powinnam bardziej o siebie dbać – postanowiła. Leżała otulona senną ciszą.
Tknięta nagłą myślą usiadła na łóżku a żołądek dał o sobie boleśnie znać. Zsunęła się z łóżka i podeszła do biurka. Szukała gorączkowo wśród książek i wyjęła kalendarzyk. Szybko zaczęła przerzucać strony, prawie rozrywając je w pośpiechu. Palcem przebiegała po każdej kartce, ostatni okres miała w październiku. W listopadzie ? nie zaznaczyła...
- Nie, nie, nie – niespokojnie przewracała poprzednie strony, aż doszła do obecnego tygodnia – 1 grudzień. – Tylko zapomniałam – przekonywała głośno. Wróciła myślą do poprzednich dwóch miesięcy.
Pamiętała połowę października – wtedy miała okres. To zaznaczyła w kalendarzu. Potem wydarzyły się te wszystkie zwariowane sprawy: urodziny Izabel i porwanie Tess. Oczywiście Max z Przyszłości. Potem podróż do Copper Summit, i po tygodniu inwazja Skórów na Roswell. Zmarszczyła brwi, rzuciła okiem na notes i zaczęła liczyć. Powinna dostać okres zaraz po tamtych wydarzeniach ale tego nie pamiętała. Jeżeli to prawda to była teraz ...trzy pełne tygodnie spóźnienia.
W kolanach czuła dziwną słabość, usiadła przy biurku i patrzyła przez okno. To przecież niemożliwe.To na pewno pomyłka. Powodem opóźnienia mógł być przecież stres, który jej bezustannie towarzyszył. Tak, to na pewno stres, koszmary nocne i bezsenność.
Przecież wszechświat nie mógłby być tak okrutny.
*******
Następnego ranka, pomimo groźnych spojrzeń Marii zjawiła się w szkole, wcześniej aplikując sobie suchą grzankę... W czasie wolnej godziny między lekcjami, pobiegła na uczniowski parking, uruchomiła Jettę zabranym, zapasowym kluczem, który Maria trzymała w szafce. Kierowała się do najbliższej drogerii i modliła się aby żaden z przyjaciół nie potrzebował samochodu zanim nie wróci.
Reszta lekcji wlokła się niemiłosiernie. Liz nie mogła skupić się na zajęciach mając świadomość istnienia pudełka, które leżało na dnie jej plecaka. Zdenerwowana biegła do domu. Rozdarta wątpliwościami zaprzeczała sama sobie. Chwilami była pewna że wszystko będzie dobrze, potem przypominała sobie fakty. Momentami zdawało się, że jej to nie dotyczy, że przydarzyło się komuś innemu. Głos rozsądku, powołując się na podstawy biologii logicznie podpowiadał, że walczy z czymś co nieuniknione.
Według instrukcji, odczekała pięć minut chcąc być pewna wyniku. W rzeczywistości nie miała odwagi pójść do łazienki i sprawdzić. Kiedy w końcu weszła i popatrzyła na wskaźnik, niezbyt wyraźny kolor zrobił jej niespodziankę. To nie ważne, ona wiedziała, tam głęboko w środku że test ciążowy będzie pozytywny. I nie myliła się.
Zostawiła wynik w łazience i wróciła oszołomiona do pokoju. Miała siedemnaście lat, była uczennicą szkoły średniej i będzie miała dziecko. Co więcej, ojciec dziecka fizycznie nie istniał. Nie wyjechał, nie umarł. O nie... Nie można tego wytłumaczyć, wyjaśnić. Znikł - dosłownie wyparował z jej łóżka po tym, jak ją zapłodnił.
Nagle całe to położenie stało się zupełnie absurdalne. Co do licha ma dalej robić ? Co powiedzieć ludziom ? Boże jak wytłumaczyć rodzicom? Każda możliwość logicznego wytłumaczenia była nie do wytłumaczenia...
I Max… Max myślałby że to dziecko Kyla. Liz próbowała wyobrażać sobie jakby na to zareagował i nie umiała. Nikt , w ich związku nie przygotował jej na coś takiego. To zaszło dużo dalej niż jakiekolwiek dziwaczne, kosmiczne randki i spotkania. A ona miała do czynienia z zupełnie nową dla siebie sytuacją...
…i nie chodzi tu tylko o Maxa. Chodzi o ciebie . Ty musisz coś w sobie zmienić...
Jego słowa płynęły przez umysł...Usiadła na brzegu łóżka, a zimne dreszcze przebiegały jej po plecach. To ona się zmieniała. A zmiany będą następowały przez następne osiem miesięcy lub tak długo jak trwa ciąża u obcych. Przyciskając rękę do płaskiego jeszcze brzucha, próbowała wyobrażać sobie jak się powiększa robiąc miejsce rosnącemu w niej dziecku. Podejrzewała że Max z Przyszłości nie o tym myślał.
Skulona na łóżku, zaczęła się śmiać...