T: Objawienie-Revelations [by EmilyluvsRoswell]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Kotki, z myślą o Was pracowałam ciężko cały dzień...Miłego czytania
Część 2
- Liz ? Liz ?...
Podskoczyła na siedzeniu kiedy ktoś pomachał ręką przed jej twarzą. Odwróciła się i zobaczyła Maxa, który z podniesionymi brwiami obserwował ją uważnie - Co się stało? Przepraszam – powiedziała trochę nieprzytomnie, biorąc do ręki podaną menzurkę.
- W porządku? Byłaś nieobecna podczas doświadczenia - szepnął, kiedy odmierzała próbki...
- To tylko zmęczenie. Nie spałam zbyt dobrze ostatniej nocy ....
- Za dużo kawy przed snem ? - drażnił się z nią.
Zmusiła się do uśmiechu. Pierwszy raz od miesiąca Max zwrócił sił się do niej cieplej. Od powrotu z Nowego Yorku, od kiedy obiecali sobie przyjaźń zachowywał się poprawnie, ale ile to go kosztowało widać było po jego oczach kiedy patrzył na nią. Z jakiegoś powodu był dzisiaj był w lepszym nastroju, pogodniejszy. Mogła mieć tylko nadzieję że z korzyścią dla niej .
- Nie więcej niż zawsze – odpowiedziała próbując skupić się na łączeniu odczynników. Przegryzła zębami wargę i patrzyła jak płyn w fiolce zmieniał barwę.
- Więc co?
- Umm…- popatrzyła kątem oka. Czekał cierpliwie na odpowiedź .
- Koszmary nocne - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Oczy mu pociemniały, na czole pojawiła się zmarszczka niepokoju – Chcesz o tym porozmawiać ? To mogłoby pomóc.
W jego propozycji nie było nacisku, Liz pomyślała, że mogłaby się zgodzić. Max wiedział przecież co to są bezsenne noce, kiedy przewracasz się z boku na bok, bojąc się zasnąć nawet wtedy gdy tego pragniesz. Wiedziała jakie miał sny po „białym pokoju” – czy ktoś go wtedy wspierał, rozmawiał o dręczących go demonach ? Czuła się głęboko winna. Zostawiła go z jego lękami w najgorszym momencie a teraz on ofiarowywał jej pomoc pomimo przepaści jaka istniała miedzy nimi.
- Dzięki - powiedziała – ale ja....- odwróciła oczy i wróciła do zadań. Płomień Bunsena migotał i tańczył pod naczyniem obejmując sobą kolbkę. To był bezpieczniejszy widok niż para ciepłych, współczujących oczu. Po chwili odsunęła palnik – Wszystko ze mną w porządku – spojrzała na Maxa.
Skinął z uśmiechem głową, wypadło to trochę nienaturalnie – Oczywiście.
Liz szybko zapisywała wyniki w zeszycie, a potem zajęli się sprzątaniem. Kiedy usłyszeli dzwonek Max wrzucił szybko notatki do plecaka, odsunął taboret – Do zobaczenia - powiedział.
- Tak – odpowiedziała kiedy zmierzał do drzwi. Westchnęła i oparła czoło na biurku. Z wysiłkiem się podniosła, spakowała książki do torby i ostatnia opuściła klasę.
*******
W drodze do domu bolała ją głowa. Ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę to praca w kafeterii, ale teraz było za późno aby ją kimś zastąpić. Posłusznie przebrała się i zeszła ze schodów. Zawiązywała fartuszek zastanawiając się czy może na pusty żołądek zażyć aspirynę kiedy wpadła zdyszana Maria, zatrzaskując za sobą drzwi.
Ten dźwięk odbił się rykoszetem w głowie Liz. Skrzywiła się. – Przestań, proszę...
Maria podniosła brwi - Kac ? – pytała pakując torbę do szafki.
- Za mało snu. Czuję się fatalnie...
Maria zwęziła oczy patrząc na nią krytycznie - I tak samo wyglądasz. Myślałam, że między tobą i Maxem jest już lepiej...
- Bo jest - Liz westchnęła – przynajmniej przestał na mnie patrzeć z nienawiścią...
- Dalej nie możesz spać ?
- Nic na to nie poradzę. Myślę o tej innej przyszłości i zastanawiam się czy rzeczywiście ją zmieniliśmy – Oparła głowę o drzwiczki szafki i przymknęła oczy.
- Nie możesz tak strasznie się niepokoić, zmienisz się w kłębek nerwów.
Dotknięcie czoła chłodną ręką na chwilę przyniosło ulgę. Otworzyła oczy. Zobaczyła przy sobie twarz zaniepokojonej przyjaciółki. Czuję się dobrze – zapewniła.
- A ja myślę, że masz gorączkę. Coś cię boli ?
Liz przewróciła oczami- Jakbym słyszała moją matkę.
Maria parsknęła – Nie zwierzasz się jej za bardzo. Poważnie Liz, powinnaś trochę zwolnić. Twój system immunologiczny ostrzega cię przed stresem i bezsennością.
- Czułam się dziwnie przez cały dzień – zgodziła się.
- Idź na górę i połóż się do łóżka – zasugerowała Maria.
- Co będzie z obiadem? – zaniepokoiła się.
- Dzisiaj jest wtorek, zastąpię cię. Idź. Weź ze sobą trochę rosołu.
Uśmiechnęłaby się gdyby znalazła trochę siły – Dzięki Maria. Jesteś najlepsza .
- To moje drugie imię - żartowała .
Liz wepchnęła fartuch do szafki, weszła do kuchni, nalała trochę zupy do miseczki. Wchodząc do swojego pokoju miała wrażenie, że porusza się jak w zwolnionym filmie. Miała ciężką głowę, pusty żołądek. No tak, nie jadła śniadania...
- Nic dziwnego, że tak się czuję - mruczała do siebie.
Zrzuciła tenisówki i siadła na krawędzi łóżka aby zjeść zupę. Połykała spokojnie i czuła jak ciepło rozchodzi się po całym ciele a głowa coraz bardziej się uspokaja. Wsunęła się pod koc. Teraz, kiedy nie dokuczały jej skurcze żołądka i ucisk w skroniach odczuwała przyjemność z możliwości wyciągnięcia się w spokoju. Odpoczywała, w pokoju było cicho, nie dochodziły odgłosy z kafeterii i ulicy. Powoli się wyciszała i w przeciągu minuty zasnęła.
****
…W ramionach trzymałem Michaela – martwego. Izabel zginęła dwa tygodnie wcześniej. Musisz cos zrobić Liz. Musisz znaleźć jakiś sposób zanim będzie za późno. Od tego zależy życie nas wszystkich.
Max szedł w jej kierunku jak lunatyk, puste, osłupiałe i zrozpaczone oczy. Niósł na rękach Izabel. Jasne, rozrzucone włosy pokrywały kurz i krew, ręce wisiały bezwładnie poza nieruchomym ciałem, twarz była straszliwie zmasakrowana. Położył ją tak ostrożnie i delikatnie jakby to teraz cokolwiek znaczyło. Nieruchome dłonie złożył jej piersiach i wolno wstał.
- Boże – Liz załkała próbując podejść do niego. Potrząsnął głową.
- Muszę zostać sam – powiedział ochryple.
- Max, nie..- szeptała widząc w jego oczach udrękę – To nie twoja wina...
- Nie rozumiesz ? Ja jestem wszystkiemu winien. Wszystkiemu...
Odwrócił się aby odejść. Rzuciła się, objęła go rozpaczliwie od tyłu i przycisnęła policzek do pleców
– Przecież jesteś tylko człowiekiem...
Pod jej dotknięciem załamał się zupełnie, osunął na kolana, wziął ją w ramiona. Ukrył twarz w jej włosach i wył jak zranione zwierzę. Liz kołysała go, a po policzkach łzy znaczyły smugi. Nikt nic nie mówili, bo nie było już słów..
*******
Liz obudziła się w ciemnym pokoju czując skurcze żołądka. Zwinięty koc plątał się wokół niej jak kłębowisko węży, nie pozwalając wyjść. Pobiegła do łazienki, upadła na kolana i przytrzymując się muszli zaczęła gwałtownie wymiotować. Nawet po wyrzuceniu skromnego obiadu, wstrząsana torsjami nie mogła dojść do siebie.
W końcu uspokoiła się. Siedziała chwilę na chłodnych kafelkach opierając głowę o krawędź muszli. Cała drżała niezdolna zrozumieć co ją bardziej poruszyło – grypa żołądkowa czy ten senny koszmar.... Urwała kawałek papierowego ręcznika, zmoczyła i wilgotnym przetarła czoło. Skrzywiła się czując w ustach nieprzyjemny smak. Musiała oprzeć się o umywalkę bo nogi jej się trzęsły. Po wyszczotkowaniu zębów i przemyciu twarzy chłodną wodą poczuła się trochę lepiej.
- Nie będzie jutro żadnej szkoły – mruczała, patrząc na siebie w lustrze. Wychudzona twarz wyglądała jakby należała do kogoś innego, policzki zapadnięte, skóra miała chorobliwy, szary odcień a oczy straciły blask – muszę się opanować - westchnęła .
Wyłączyła w łazience światło i wróciła do łóżka. Próbowała doprowadzić do porządku koc, żołądek się uspokoił. Czuła się zdecydowanie lepiej. Przyszedł spokój i odprężenie. Patrzyła jak światło nocnej lampki rzucało cienie na suficie. Wyglądało na to, że wszystko co najgorsze ma już za sobą. Nienawidziła chorować, niecierpliwiła się wtedy bo wytrącało ją to z normalnego, codziennego rytmu. Była okropnym pacjentem. - Jak to dobrze być zdrowym. Oczy pomału się zamykały.
Maria miała dobry pomyśl z tym położeniem jej do łóżka – Powinnam bardziej o siebie dbać – postanowiła. Leżała otulona senną ciszą.
Tknięta nagłą myślą usiadła na łóżku a żołądek dał o sobie boleśnie znać. Zsunęła się z łóżka i podeszła do biurka. Szukała gorączkowo wśród książek i wyjęła kalendarzyk. Szybko zaczęła przerzucać strony, prawie rozrywając je w pośpiechu. Palcem przebiegała po każdej kartce, ostatni okres miała w październiku. W listopadzie ? nie zaznaczyła...
- Nie, nie, nie – niespokojnie przewracała poprzednie strony, aż doszła do obecnego tygodnia – 1 grudzień. – Tylko zapomniałam – przekonywała głośno. Wróciła myślą do poprzednich dwóch miesięcy.
Pamiętała połowę października – wtedy miała okres. To zaznaczyła w kalendarzu. Potem wydarzyły się te wszystkie zwariowane sprawy: urodziny Izabel i porwanie Tess. Oczywiście Max z Przyszłości. Potem podróż do Copper Summit, i po tygodniu inwazja Skórów na Roswell. Zmarszczyła brwi, rzuciła okiem na notes i zaczęła liczyć. Powinna dostać okres zaraz po tamtych wydarzeniach ale tego nie pamiętała. Jeżeli to prawda to była teraz ...trzy pełne tygodnie spóźnienia.
W kolanach czuła dziwną słabość, usiadła przy biurku i patrzyła przez okno. To przecież niemożliwe.To na pewno pomyłka. Powodem opóźnienia mógł być przecież stres, który jej bezustannie towarzyszył. Tak, to na pewno stres, koszmary nocne i bezsenność.
Przecież wszechświat nie mógłby być tak okrutny.
*******
Następnego ranka, pomimo groźnych spojrzeń Marii zjawiła się w szkole, wcześniej aplikując sobie suchą grzankę... W czasie wolnej godziny między lekcjami, pobiegła na uczniowski parking, uruchomiła Jettę zabranym, zapasowym kluczem, który Maria trzymała w szafce. Kierowała się do najbliższej drogerii i modliła się aby żaden z przyjaciół nie potrzebował samochodu zanim nie wróci.
Reszta lekcji wlokła się niemiłosiernie. Liz nie mogła skupić się na zajęciach mając świadomość istnienia pudełka, które leżało na dnie jej plecaka. Zdenerwowana biegła do domu. Rozdarta wątpliwościami zaprzeczała sama sobie. Chwilami była pewna że wszystko będzie dobrze, potem przypominała sobie fakty. Momentami zdawało się, że jej to nie dotyczy, że przydarzyło się komuś innemu. Głos rozsądku, powołując się na podstawy biologii logicznie podpowiadał, że walczy z czymś co nieuniknione.
Według instrukcji, odczekała pięć minut chcąc być pewna wyniku. W rzeczywistości nie miała odwagi pójść do łazienki i sprawdzić. Kiedy w końcu weszła i popatrzyła na wskaźnik, niezbyt wyraźny kolor zrobił jej niespodziankę. To nie ważne, ona wiedziała, tam głęboko w środku że test ciążowy będzie pozytywny. I nie myliła się.
Zostawiła wynik w łazience i wróciła oszołomiona do pokoju. Miała siedemnaście lat, była uczennicą szkoły średniej i będzie miała dziecko. Co więcej, ojciec dziecka fizycznie nie istniał. Nie wyjechał, nie umarł. O nie... Nie można tego wytłumaczyć, wyjaśnić. Znikł - dosłownie wyparował z jej łóżka po tym, jak ją zapłodnił.
Nagle całe to położenie stało się zupełnie absurdalne. Co do licha ma dalej robić ? Co powiedzieć ludziom ? Boże jak wytłumaczyć rodzicom? Każda możliwość logicznego wytłumaczenia była nie do wytłumaczenia...
I Max… Max myślałby że to dziecko Kyla. Liz próbowała wyobrażać sobie jakby na to zareagował i nie umiała. Nikt , w ich związku nie przygotował jej na coś takiego. To zaszło dużo dalej niż jakiekolwiek dziwaczne, kosmiczne randki i spotkania. A ona miała do czynienia z zupełnie nową dla siebie sytuacją...
…i nie chodzi tu tylko o Maxa. Chodzi o ciebie . Ty musisz coś w sobie zmienić...
Jego słowa płynęły przez umysł...Usiadła na brzegu łóżka, a zimne dreszcze przebiegały jej po plecach. To ona się zmieniała. A zmiany będą następowały przez następne osiem miesięcy lub tak długo jak trwa ciąża u obcych. Przyciskając rękę do płaskiego jeszcze brzucha, próbowała wyobrażać sobie jak się powiększa robiąc miejsce rosnącemu w niej dziecku. Podejrzewała że Max z Przyszłości nie o tym myślał.
Skulona na łóżku, zaczęła się śmiać...
Część 2
- Liz ? Liz ?...
Podskoczyła na siedzeniu kiedy ktoś pomachał ręką przed jej twarzą. Odwróciła się i zobaczyła Maxa, który z podniesionymi brwiami obserwował ją uważnie - Co się stało? Przepraszam – powiedziała trochę nieprzytomnie, biorąc do ręki podaną menzurkę.
- W porządku? Byłaś nieobecna podczas doświadczenia - szepnął, kiedy odmierzała próbki...
- To tylko zmęczenie. Nie spałam zbyt dobrze ostatniej nocy ....
- Za dużo kawy przed snem ? - drażnił się z nią.
Zmusiła się do uśmiechu. Pierwszy raz od miesiąca Max zwrócił sił się do niej cieplej. Od powrotu z Nowego Yorku, od kiedy obiecali sobie przyjaźń zachowywał się poprawnie, ale ile to go kosztowało widać było po jego oczach kiedy patrzył na nią. Z jakiegoś powodu był dzisiaj był w lepszym nastroju, pogodniejszy. Mogła mieć tylko nadzieję że z korzyścią dla niej .
- Nie więcej niż zawsze – odpowiedziała próbując skupić się na łączeniu odczynników. Przegryzła zębami wargę i patrzyła jak płyn w fiolce zmieniał barwę.
- Więc co?
- Umm…- popatrzyła kątem oka. Czekał cierpliwie na odpowiedź .
- Koszmary nocne - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Oczy mu pociemniały, na czole pojawiła się zmarszczka niepokoju – Chcesz o tym porozmawiać ? To mogłoby pomóc.
W jego propozycji nie było nacisku, Liz pomyślała, że mogłaby się zgodzić. Max wiedział przecież co to są bezsenne noce, kiedy przewracasz się z boku na bok, bojąc się zasnąć nawet wtedy gdy tego pragniesz. Wiedziała jakie miał sny po „białym pokoju” – czy ktoś go wtedy wspierał, rozmawiał o dręczących go demonach ? Czuła się głęboko winna. Zostawiła go z jego lękami w najgorszym momencie a teraz on ofiarowywał jej pomoc pomimo przepaści jaka istniała miedzy nimi.
- Dzięki - powiedziała – ale ja....- odwróciła oczy i wróciła do zadań. Płomień Bunsena migotał i tańczył pod naczyniem obejmując sobą kolbkę. To był bezpieczniejszy widok niż para ciepłych, współczujących oczu. Po chwili odsunęła palnik – Wszystko ze mną w porządku – spojrzała na Maxa.
Skinął z uśmiechem głową, wypadło to trochę nienaturalnie – Oczywiście.
Liz szybko zapisywała wyniki w zeszycie, a potem zajęli się sprzątaniem. Kiedy usłyszeli dzwonek Max wrzucił szybko notatki do plecaka, odsunął taboret – Do zobaczenia - powiedział.
- Tak – odpowiedziała kiedy zmierzał do drzwi. Westchnęła i oparła czoło na biurku. Z wysiłkiem się podniosła, spakowała książki do torby i ostatnia opuściła klasę.
*******
W drodze do domu bolała ją głowa. Ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę to praca w kafeterii, ale teraz było za późno aby ją kimś zastąpić. Posłusznie przebrała się i zeszła ze schodów. Zawiązywała fartuszek zastanawiając się czy może na pusty żołądek zażyć aspirynę kiedy wpadła zdyszana Maria, zatrzaskując za sobą drzwi.
Ten dźwięk odbił się rykoszetem w głowie Liz. Skrzywiła się. – Przestań, proszę...
Maria podniosła brwi - Kac ? – pytała pakując torbę do szafki.
- Za mało snu. Czuję się fatalnie...
Maria zwęziła oczy patrząc na nią krytycznie - I tak samo wyglądasz. Myślałam, że między tobą i Maxem jest już lepiej...
- Bo jest - Liz westchnęła – przynajmniej przestał na mnie patrzeć z nienawiścią...
- Dalej nie możesz spać ?
- Nic na to nie poradzę. Myślę o tej innej przyszłości i zastanawiam się czy rzeczywiście ją zmieniliśmy – Oparła głowę o drzwiczki szafki i przymknęła oczy.
- Nie możesz tak strasznie się niepokoić, zmienisz się w kłębek nerwów.
Dotknięcie czoła chłodną ręką na chwilę przyniosło ulgę. Otworzyła oczy. Zobaczyła przy sobie twarz zaniepokojonej przyjaciółki. Czuję się dobrze – zapewniła.
- A ja myślę, że masz gorączkę. Coś cię boli ?
Liz przewróciła oczami- Jakbym słyszała moją matkę.
Maria parsknęła – Nie zwierzasz się jej za bardzo. Poważnie Liz, powinnaś trochę zwolnić. Twój system immunologiczny ostrzega cię przed stresem i bezsennością.
- Czułam się dziwnie przez cały dzień – zgodziła się.
- Idź na górę i połóż się do łóżka – zasugerowała Maria.
- Co będzie z obiadem? – zaniepokoiła się.
- Dzisiaj jest wtorek, zastąpię cię. Idź. Weź ze sobą trochę rosołu.
Uśmiechnęłaby się gdyby znalazła trochę siły – Dzięki Maria. Jesteś najlepsza .
- To moje drugie imię - żartowała .
Liz wepchnęła fartuch do szafki, weszła do kuchni, nalała trochę zupy do miseczki. Wchodząc do swojego pokoju miała wrażenie, że porusza się jak w zwolnionym filmie. Miała ciężką głowę, pusty żołądek. No tak, nie jadła śniadania...
- Nic dziwnego, że tak się czuję - mruczała do siebie.
Zrzuciła tenisówki i siadła na krawędzi łóżka aby zjeść zupę. Połykała spokojnie i czuła jak ciepło rozchodzi się po całym ciele a głowa coraz bardziej się uspokaja. Wsunęła się pod koc. Teraz, kiedy nie dokuczały jej skurcze żołądka i ucisk w skroniach odczuwała przyjemność z możliwości wyciągnięcia się w spokoju. Odpoczywała, w pokoju było cicho, nie dochodziły odgłosy z kafeterii i ulicy. Powoli się wyciszała i w przeciągu minuty zasnęła.
****
…W ramionach trzymałem Michaela – martwego. Izabel zginęła dwa tygodnie wcześniej. Musisz cos zrobić Liz. Musisz znaleźć jakiś sposób zanim będzie za późno. Od tego zależy życie nas wszystkich.
Max szedł w jej kierunku jak lunatyk, puste, osłupiałe i zrozpaczone oczy. Niósł na rękach Izabel. Jasne, rozrzucone włosy pokrywały kurz i krew, ręce wisiały bezwładnie poza nieruchomym ciałem, twarz była straszliwie zmasakrowana. Położył ją tak ostrożnie i delikatnie jakby to teraz cokolwiek znaczyło. Nieruchome dłonie złożył jej piersiach i wolno wstał.
- Boże – Liz załkała próbując podejść do niego. Potrząsnął głową.
- Muszę zostać sam – powiedział ochryple.
- Max, nie..- szeptała widząc w jego oczach udrękę – To nie twoja wina...
- Nie rozumiesz ? Ja jestem wszystkiemu winien. Wszystkiemu...
Odwrócił się aby odejść. Rzuciła się, objęła go rozpaczliwie od tyłu i przycisnęła policzek do pleców
– Przecież jesteś tylko człowiekiem...
Pod jej dotknięciem załamał się zupełnie, osunął na kolana, wziął ją w ramiona. Ukrył twarz w jej włosach i wył jak zranione zwierzę. Liz kołysała go, a po policzkach łzy znaczyły smugi. Nikt nic nie mówili, bo nie było już słów..
*******
Liz obudziła się w ciemnym pokoju czując skurcze żołądka. Zwinięty koc plątał się wokół niej jak kłębowisko węży, nie pozwalając wyjść. Pobiegła do łazienki, upadła na kolana i przytrzymując się muszli zaczęła gwałtownie wymiotować. Nawet po wyrzuceniu skromnego obiadu, wstrząsana torsjami nie mogła dojść do siebie.
W końcu uspokoiła się. Siedziała chwilę na chłodnych kafelkach opierając głowę o krawędź muszli. Cała drżała niezdolna zrozumieć co ją bardziej poruszyło – grypa żołądkowa czy ten senny koszmar.... Urwała kawałek papierowego ręcznika, zmoczyła i wilgotnym przetarła czoło. Skrzywiła się czując w ustach nieprzyjemny smak. Musiała oprzeć się o umywalkę bo nogi jej się trzęsły. Po wyszczotkowaniu zębów i przemyciu twarzy chłodną wodą poczuła się trochę lepiej.
- Nie będzie jutro żadnej szkoły – mruczała, patrząc na siebie w lustrze. Wychudzona twarz wyglądała jakby należała do kogoś innego, policzki zapadnięte, skóra miała chorobliwy, szary odcień a oczy straciły blask – muszę się opanować - westchnęła .
Wyłączyła w łazience światło i wróciła do łóżka. Próbowała doprowadzić do porządku koc, żołądek się uspokoił. Czuła się zdecydowanie lepiej. Przyszedł spokój i odprężenie. Patrzyła jak światło nocnej lampki rzucało cienie na suficie. Wyglądało na to, że wszystko co najgorsze ma już za sobą. Nienawidziła chorować, niecierpliwiła się wtedy bo wytrącało ją to z normalnego, codziennego rytmu. Była okropnym pacjentem. - Jak to dobrze być zdrowym. Oczy pomału się zamykały.
Maria miała dobry pomyśl z tym położeniem jej do łóżka – Powinnam bardziej o siebie dbać – postanowiła. Leżała otulona senną ciszą.
Tknięta nagłą myślą usiadła na łóżku a żołądek dał o sobie boleśnie znać. Zsunęła się z łóżka i podeszła do biurka. Szukała gorączkowo wśród książek i wyjęła kalendarzyk. Szybko zaczęła przerzucać strony, prawie rozrywając je w pośpiechu. Palcem przebiegała po każdej kartce, ostatni okres miała w październiku. W listopadzie ? nie zaznaczyła...
- Nie, nie, nie – niespokojnie przewracała poprzednie strony, aż doszła do obecnego tygodnia – 1 grudzień. – Tylko zapomniałam – przekonywała głośno. Wróciła myślą do poprzednich dwóch miesięcy.
Pamiętała połowę października – wtedy miała okres. To zaznaczyła w kalendarzu. Potem wydarzyły się te wszystkie zwariowane sprawy: urodziny Izabel i porwanie Tess. Oczywiście Max z Przyszłości. Potem podróż do Copper Summit, i po tygodniu inwazja Skórów na Roswell. Zmarszczyła brwi, rzuciła okiem na notes i zaczęła liczyć. Powinna dostać okres zaraz po tamtych wydarzeniach ale tego nie pamiętała. Jeżeli to prawda to była teraz ...trzy pełne tygodnie spóźnienia.
W kolanach czuła dziwną słabość, usiadła przy biurku i patrzyła przez okno. To przecież niemożliwe.To na pewno pomyłka. Powodem opóźnienia mógł być przecież stres, który jej bezustannie towarzyszył. Tak, to na pewno stres, koszmary nocne i bezsenność.
Przecież wszechświat nie mógłby być tak okrutny.
*******
Następnego ranka, pomimo groźnych spojrzeń Marii zjawiła się w szkole, wcześniej aplikując sobie suchą grzankę... W czasie wolnej godziny między lekcjami, pobiegła na uczniowski parking, uruchomiła Jettę zabranym, zapasowym kluczem, który Maria trzymała w szafce. Kierowała się do najbliższej drogerii i modliła się aby żaden z przyjaciół nie potrzebował samochodu zanim nie wróci.
Reszta lekcji wlokła się niemiłosiernie. Liz nie mogła skupić się na zajęciach mając świadomość istnienia pudełka, które leżało na dnie jej plecaka. Zdenerwowana biegła do domu. Rozdarta wątpliwościami zaprzeczała sama sobie. Chwilami była pewna że wszystko będzie dobrze, potem przypominała sobie fakty. Momentami zdawało się, że jej to nie dotyczy, że przydarzyło się komuś innemu. Głos rozsądku, powołując się na podstawy biologii logicznie podpowiadał, że walczy z czymś co nieuniknione.
Według instrukcji, odczekała pięć minut chcąc być pewna wyniku. W rzeczywistości nie miała odwagi pójść do łazienki i sprawdzić. Kiedy w końcu weszła i popatrzyła na wskaźnik, niezbyt wyraźny kolor zrobił jej niespodziankę. To nie ważne, ona wiedziała, tam głęboko w środku że test ciążowy będzie pozytywny. I nie myliła się.
Zostawiła wynik w łazience i wróciła oszołomiona do pokoju. Miała siedemnaście lat, była uczennicą szkoły średniej i będzie miała dziecko. Co więcej, ojciec dziecka fizycznie nie istniał. Nie wyjechał, nie umarł. O nie... Nie można tego wytłumaczyć, wyjaśnić. Znikł - dosłownie wyparował z jej łóżka po tym, jak ją zapłodnił.
Nagle całe to położenie stało się zupełnie absurdalne. Co do licha ma dalej robić ? Co powiedzieć ludziom ? Boże jak wytłumaczyć rodzicom? Każda możliwość logicznego wytłumaczenia była nie do wytłumaczenia...
I Max… Max myślałby że to dziecko Kyla. Liz próbowała wyobrażać sobie jakby na to zareagował i nie umiała. Nikt , w ich związku nie przygotował jej na coś takiego. To zaszło dużo dalej niż jakiekolwiek dziwaczne, kosmiczne randki i spotkania. A ona miała do czynienia z zupełnie nową dla siebie sytuacją...
…i nie chodzi tu tylko o Maxa. Chodzi o ciebie . Ty musisz coś w sobie zmienić...
Jego słowa płynęły przez umysł...Usiadła na brzegu łóżka, a zimne dreszcze przebiegały jej po plecach. To ona się zmieniała. A zmiany będą następowały przez następne osiem miesięcy lub tak długo jak trwa ciąża u obcych. Przyciskając rękę do płaskiego jeszcze brzucha, próbowała wyobrażać sobie jak się powiększa robiąc miejsce rosnącemu w niej dziecku. Podejrzewała że Max z Przyszłości nie o tym myślał.
Skulona na łóżku, zaczęła się śmiać...
Last edited by Ela on Mon Sep 15, 2003 3:29 pm, edited 1 time in total.
Dzisiaj następna część "Objawienia"...
Część 3
*******
Wstawała codziennie rano, szła do szkoły, pracowała w kafeterii, odrabiała lekcje. Dokuczały jej poranne mdłości ale nauczyła się je uprzedzać i przy pierwszych symptomach zjadała krakersa, których paczkę zawsze nosiła przy sobie. Kiedy Maria pomiędzy sprzeczkami z Michaelem sprawdzała ją , Liz zapewniała , że wszystko jest z nią w porządku. I rzeczywiście wmawiała sobie, że nie kłamie bo tak długo jak o tym nie myślała tak wszystko szło dobrze.
Nadchodziły radosne, wolne dni. W efekcie tego Liz ze zdumieniem obserwowała przyjaciół jak pomału tracili rozsądek. Izabel szalała na punkcie Świąt Bożego Narodzenia a jej pobyty w Crashdown przypominały Liz kartony z petardami tylko zamiast prochu i dymu były tam błyskotki i czerwony aksamit. Maria także nie była lepsza, stale wypominała Michaelowi o jego zapomnianych powinnościach i znęcając się nad nim odwiedzała Brodiego Davisa. W dniu w którym napomknęła o chęci bycia z nim i jego córką , Liz pomyślała, że gorzej już być nie może.
Ale Max przewyższył ich wszystkich, strasząc Liz swoją rozmową z duchem udręczonego człowieka. Wiedziała jakie to dla niego ważne, kiedy zjawił się w kafeterii mówiąc jak bardzo potrzebuje przyjaciela. Ich kontakty od kilku tygodni utkane były misternie jak cienka pajęcza sieć, unikali więc poważnych tematów pragnąc utrzymać niedawno wskrzeszoną przyjaźń. To było sprzeczne z jego niepisanymi zasadami, a otwarcie się na inne było dla niego zbyt trudne. Nigdy nie widziała Maxa tak przygnębionego, nawet w innych okolicznościach i chociaż jej myśli także były niewesołe , wszystko stawało się nieważne w sytuacji w której mogła go wspierać.
Teraz, idąc spokojną ulicą dziwiła się, jak udało jej się pomóc Maxowi w sposób jaki uważała za najlepszy. Kiedy mówiła mu o nowotworze Sydney pomyślała że poprzez uratowanie dziewczynki zrzuci z siebie część winy za tego człowieka. To wyglądało jak handel wymienny – zrównoważyć problem z którym się zmagał. Nigdy nie wyobrażała sobie, że mógłby uleczyć wszystkie tamte dzieci. Kochała go za to jeszcze bardziej. Wiedziała, że w tamtej chwili w szpitalu jego pragnienie nastawione było na skrócenie ich cierpienia, bo to także skróciłoby i jego. I dlaczego nie powinien spożytkować tego daru aby czynić dobro ? Czy ten jego gest nie jest szlachetny, szczególnie w tym roku ?
Im bardziej myślała o tym wszystkim, tym większe czuła obawy. Chociaż wszystko zdawało się wracać do stanu, zgodnie z naturalnym biegiem zaplanowanych spraw. Ona i Max przywrócili czas i zmienili historię. To prawdopodobnie była jedna z tych rzeczy – koniec ich związku, Max jest z Tess - ale także nastąpiły inne zmiany, które nie powinny się wydarzyć. Jej uległość doprowadziła do spędzenia nocy z Maxem z Przyszłości, poczęli dziecko, wyjazd Maxa na Szczyt w Nowym Yorku a teraz uratowanie tych wszystkich dzieci, które najprawdopodobniej by umarły. Jakie będą tego następstwa ? Jak mogła nie myśleć o wszystkich konsekwencjach i ich skutkach mogących zniweczyć ich poświęcenie ?
Delikatny dźwięk wigilijnych kolęd dochodził do jej uszu. Uspokajało ją to, kiedy szła przez park . Była zadowolona, że rodzice tego roku zostali w domu. Czuła się tutaj dobrze. Nigdy szczególnie nie była religijna, ale nie mogła z niej zupełnie zrezygnować jak w przypadku Maxa. Tak naprawdę podejrzewała, że jego wiara była głębsza niż on sam sobie z tego zdawał sprawę. Za każdym razem, kiedy komuś pomagał, leczył – okazywał ogromną miłość i wiarę a to powodowało że zmieniał świat na lepsze. Rozumiała, że będąc tym kim był, zawsze będzie wątpił w Boga ale jego umysł nie przekreślał istnienie siły wyższej. Jeżeli ostatni rok ją czegoś nauczył to, że nic nie jest proste i nie odbywa się bez jakiegoś określonego celu.
Podchodząc do miejsca zgromadzenia, Liz zauważyła, że większość krzeseł jest zajętych. Maria siedziała z matką i Michaelem, uśmiechnęła się do nich i skierowała się do miejsca gdzie było więcej pustych miejsc w bocznej nawie. Zbyt późno zauważyła rodziców Maxa wraz z Izabel siedzących w drugim końcu. Pani Evans pomachała w jej kierunku prosząc aby przyłączyła się do nich. Liz odpowiedziała na powitanie ale pokręciła głową i usiadła zostawiając kilka pustych krzeseł między nimi.
Powietrze było zdecydowanie chłodne i przypomniało, że to już prawdziwa zima. Zawsze tak nagle się zjawiała wraz z Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem. Zmarszczyła brwi myśląc o konieczności podjęcia w niedługim czasie trudnych decyzji . Nowy rok przyniesie tyle zmian. Za tydzień będzie musiała już coś zrobić , a ta myśl spowodowała że się wzdrygnęła.
Ktoś opadł na puste krzesło obok niej, odwróciła głowę i zobaczyła uśmiechnięte oczy Maxa. Patrzyła na niego niedowierzając. Uśmiechał się spokojnie i wziął jej ubraną w rękawiczkę dłoń w swoje ręce. Był w czarnej, skórzanej kurtce i swetrze robionym na drutach, lekki wiatr rozwiewał mu włosy, a Liz pomyślała że nigdy nie wyglądał na bardziej przystojnego.
- Myślałam, że nie wierzysz w Boga – powiedziała pierwszą rzecz jaka jej przyszła do głowy.
Pochylił się leciutko, a spojrzenie otuliło ją – Wierzę w ciebie – usłyszała w odpowiedzi.
Czuła radość. Nic na to nie mogła poradzić . Jego nastrój udzielił się także i jej. – Jedna taka noc – myślała. – Zasługuję na jeden świąteczny cud, jeżeli nie na więcej.
Zwrócili uwagę na chór przy prezbiterium a Liz pogłaskała dłoń Maxa. Trzymał ją za rękę przez kolejne etapy mszy, zaczął prószyć śnieg. Chór skończył kolędy i pogasły światła oddając blask świecom. Pastor skończył kazanie a Max trzymał ją za rękę, kiedy siedzieli i kiedy klękali z wszystkimi.
- Mogę odprowadzić cię do domu ? – zapytał – Było po północy, ludzie zwlekali z odejściem aby jak najdłużej nacieszyć się świątecznym nastrojem.
Liz zawahała się, ale skinęła głową – Dzięki...
Max popatrzył w kierunku rodziców, którzy zdawali się rozumieć ...wtedy wsunął jej ramię pod swoje – załatwione.
Szli powoli, wzdłuż chodnika skąpanego w jarzących się światłach i dekoracjach. Minęli kilka radosnych osób Było tak spokojnie. Nie rozmawiali ale cisza wisiała między nimi żądając odpowiedzi. Rodziły się pytania – Liz wiedziała że tak wiele spraw nie daje mu spokoju, ale tak trwali. Starała się nie myśleć o tym koncentrując się na spacerze. Jej oddech zamarzał na powietrzu kontrastując z ciepłem jaki w sobie niosła.
- Jesteśmy – powiedział, kiedy podeszli do Crashdown. Poniósł oczy na ciemne okna . Domyślam się, że twoi rodzice już śpią...
- Pracowali dzisiaj i pewnie wcześnie się położyli.
- Będą zdziwieni, kiedy rano wskoczysz im do łóżka, domagając się prezentów.
Uśmiechnęła się - To się nie zdarzyło odkąd skończyłam sześć lat.
- Izabel nadal przestrzega tradycji...
- Och, jestem pewna, że ty jesteś w tym lepszy – powiedziała. – cieszę się że przyszedłeś tu dzisiaj ze mną.
Pochylił się patrząc jej w oczy – Ja także. Dziękuję ci Liz.
Miała sucho w ustach. Ty.....nie musisz mi za nic dziękować – zauważyła, że coś zamigotało w jego spojrzeniu - zaprzeczenie ? determinacja ? - I nagle zdała sobie sprawę, że spróbuje ją pocałować. Przegryzła wargi a jego oczy pobiegły za tym ruchem. I zanim pochylił się nad nią, zrobiła krok do tyłu. Tym razem w jego oczach zobaczyła ból.
- Wesołych Świąt, Max – powiedziała łagodnie.
Odpowiedział uśmiechem jakby do czegoś co stracił, oczy mu pociemniały. ...Serce jej ścisnęło się boleśnie - Wesołych Świąt, Liz.
Czekał na chodniku, kiedy szła do domu. Gdy odwróciła się aby mu pomachać, zobaczyła że skręca w stronę parku.
*********
Dzień po Bożym Narodzeniu, Liz przebrała się do pracy i zeszła na dół. Natknęła się na Marię stojącą na przy schodach i blokującą zejście. Zielone oczy wdzierały się w Liz głęboko i widać było że jest zdecydowana na wszystko.
- Maria ? - Liz zatrzymała się jeden stopień przed nią – co jest ?
- To ja chciałabym wiedzieć co jest – odpowiedziała – co się z tobą dzieje ?
- Nie wiem o czym mówisz.
- Och nie – Maria potrząsnęła głową - nawet nie próbuj. Wiem, że coś przede mną ukrywasz. Jesteś nieobecna od tygodni, śnisz na jawie, podskakujesz kiedy ktoś niespodziewanie staje przed tobą - liczyła na palcach – i oczywiście przez ostatni miesiąc chorowałaś częściej niż w ciągu dwóch lat. No więc...?. Wylej to z siebie.
Liz pochyliła głowę i tym dała Marii jeszcze jeden powód aby ta nacisnęła mocniej. Trzeba przyznać, w przyciskaniu do muru Maria była dobra. Liz westchnęła i usiadła na schodach – nie mogę o tym mówić.
- Nie przyjmuję tego. Nie jesteś z tym sama. Od wizyty z przyszłości też nie mogłaś o tym rozmawiać.- syczała
- Świetnie. Od tego czasu wszystko poszło dalej – odpowiedziała zmęczonym głosem.
- Wiedziałam. Więc ?
- Maria, obiecuję wszystko wytłumaczyć ale nie teraz i nie tutaj – kiwnęła głową w stronę kawiarni – Nikt inny nie może się o tym dowiedzieć.
- A to niespodzianka – Maria podniosła oczy – Na górę. Teraz.
- Musimy iść do pracy – wykręcała się Liz.
- Nie sądzisz chyba , że będę z tym czekać aż wszystko pozamykamy. Do naszej zmiany pozostało dziesięć minut. Pociągnęła Liz, stawiając ją na nogi.
- Dobrze, już dobrze – jęczała podnosząc się. Kiedy dotarły do jej pokoju zastanawiała się jak w ciągu tak krótkiego czasu opowie całą historię.
- Lepiej usiądź – powiedziała, kiedy zamknęła drzwi sypialni na klucz. Maria posłusznie usiadła na krawędzi łóżka.
- To coś ważnego, prawda? Lizzie, pamiętaj, że jestem tu aby ci pomóc...
Liz skinęła głową i siadła naprzeciwko niej – Dobrze – zaczęła, powoli się rozluźniając - To wszystko zmierza do tych dziwacznych... - przerwała zdając sobie sprawę jakie to obłąkane.
– Przyzwyczaiłam się do dziwacznych spraw, Liz. Daje słowo. Nie podoba mi się kiedy wszystko usiłujesz dźwigać sama.
- Wiem, przepraszam. Chciałam ci powiedzieć ale nie wiedziałam jak.
- Więc powiedz mi teraz, słucham.
No tak, łatwo powiedzieć. Popatrzyła na Marię - tylko spróbuj nie wariować.
- Przecież to nie może być gorsze niż randka z kosmitą.... mam rację ?
Liz wzięła głęboki oddech – Jestem w ciąży.
Maria zamrugała oczami – Jesteś w ciąży – powtórzyła jakby czekała na dokończenie zdania. Kiedy Liz przytaknęła zmarszczyła brwi a potem podniosła głoś...- Liz , ...jak to do licha możliwe?...To znaczy, jak się to sta....- otworzyła szeroko oczy – O mój Boże , tylko mi nie mów że to dziecko Kyla Valentiego. Przecież powiedziałaś, że z nim tak naprawdę nie spałaś!
- Ciiicho! – upomniała przyjaciółkę . Nie to nie jest Kyle . Powiedziałam, że nic tak naprawdę nie zrobiliśmy.
- Wiem ale nie możesz w jednej minucie być dziewicą a zaraz potem dowiaduję się czegoś takiego. Oczywiście że uprawiałaś z kimś sex – trajkotała – Jeżeli usiłujesz mi teraz wmówić, że to jest coś na zasadzie kosmicznego niepokalanego poczęcia ...
- Maria ! możesz pozwolić mi skończyć ?
- W porządku, przepraszam – Maria troszkę ściszyła głos – Powiedz jak to się stało.
- Dobrze. Nie kłamałam, kiedy powiedziałam , że nigdy nie spałam z Kylem. I kiedy mówiłam, że chcę być tylko z Maxem.
- Ty i Max spaliście ze sobą ? Myślałam, że nie jesteście razem.
- Maria – ostrzegła ją Liz – Tak, Max i ja kochaliśmy się ale to nie był ten Max. To stało się tamtej nocy, kiedy udawałam że jestem z Kylem i kiedy zniszczyłam Maxa. Spałam z Maxem, tym który powrócił z przyszłości.
- Och Liz – po ciepłych oczach Marii i tonie głosu poznała, że została zrozumiana. Czuła że teraz musi wyjaśnić wszystko.
- Wiem, to był błąd. Ja właśnie – to był Max, Maria. Nie ważne, że był starszy i z zupełnie innego życia, którego nie znałam. Nie widziałam tego. W sercu, oczach to był ciągle ten sam, mój Max. Czułam jego miłość do mnie. Pamiętał wszystko z poprzednich chwil, kiedy wyjechałam na Florydę, próbując odejść od niego, co w końcu się udało....Za każdym razem, kiedy patrzył na mnie widział dziewczynę, którą kochał – szeptała. – Nie byłam zdolna oddzielić go od obecnego Maxa. Te same uczucia. On był ten sam..
- Spałaś z nim.
- Pragnęłam tamtej nocy . Pragnęłam tego z moim Maxem – jęczała. Potworność tego docierała do niej – Zostawiłam go tamtej nocy, oddałam przeznaczeniu. Nie dla ratowania świata, ale dla niego. Wszystko czego chciałam, to ta jedna noc, żeby czegoś się trzymać, kiedy będę sama – szlochała , starając się powstrzymać płynące łzy. Max z Przyszłości znikł, przestał istnieć. Tak prawdopodobnie miało być i nikogo nie mogę za to winić nawet gdybym chciała. Ale nikt nie spodziewał się dziecka...
- Nie pomyślałaś aby się zabezpieczyć ? - zapytała Maria nieśmiało.
- Niczego nie miałam – powiedziała cicho – a nawet gdyby, dlaczego miałabym potrzebować ? Max z Przyszłości powiedział mi że zniknie kiedy przyszłość zostanie wystarczająco zmieniona. Skąd miałam wiedzieć, że nie wszystko wraz z nim wyparuje – powiedziała .
- Liz, co teraz zrobimy ?
Wypuściła wolno powietrze – Nie wiem, naprawdę nie wiem.
- Nienawidzę się mądrzyć, kochanie ale my tu mówimy o kosmicznej ciąży...- zniżyła głoś – Nie myślisz, że czas aby powiedzieć Maxowi prawdę ?
- Nie! – powiedziała zdecydowanie - I przysięgnij Maria, że nic mu nie powiesz. To mój problem . On nie ma z tym nic wspólnego...
- Nic wspólnego ? Technicznie to jest ciągle jego dziecko. To, że nie brał w tym udziału nie znaczy , że nie jest genetycznie z nim związany. Jak możesz mu nic nie powiedzieć.?
- To niczego nie zmienia, Maria. Max nie jest jego ojcem, ojciec dziecka nie istnieje. Muszę zostać z tym sama i zostawić Maxa jego przeznaczeniu. Inaczej, ostatnie sześć miesięcy pójdzie na marne...
- Co ostatecznie postanowisz ?
- Jestem w ciąży, tak ? To wszystko. Nie wiem jak on na to zareaguje i nie mogę ryzykować zagrożenia przyszłości. Max nie może poznać prawdy. Mówimy o losach świata. Obiecaj mi że nie powiesz...
- W porządku, nic nie powiem ale co zrobimy gdyby pojawiły się komplikacje ? To może być niebezpieczne, Liz.
- Jeżeli zrobi się niebezpiecznie, zwrócę się do Izabel . Myślę, że zgodzi się ze mną i zrozumie że utrzymanie tajemnicy jest niezbędne...
Spojrzenie Marii zatrzymało się na jej talii – Jak daleko jesteś...?
- Około ośmiu tygodni – patrzyła na swój płaski brzuch – zbyt wcześnie aby było widać. Przynajmniej na jakiś czas.
- Co zrobisz potem ?
- Coś wymyślę. Mam jeszcze trochę czasu zanim coś podejmę...
- Lizzie! Jesteś u siebie ?!
Obie dziewczyny podskoczyły słysząc Pana Parkera wołającego ze schodów – Cholera – Liz popatrzyła na zegarek - Jesteśmy spóźnione – mówiła szybko wycierając policzki z łez – Już idę tato – krzyknęła.
- Co powiesz rodzicom ? - zapytała Maria.
Zawahała się kładąc rękę na klamce – na razie nic – nie chciała myśleć o ich rozczarowaniu i gniewie. I pytania o ojca dziecka, a na to nie było łatwych odpowiedzi.
- Cokolwiek postanowisz, będę z tobą. Gdybyś czegoś potrzebowała, możesz zawsze na mnie liczyć. Rozmawiaj ze mną.
- Dzięki, Maria - Liz uścisnęła przyjaciółkę mocno - Boję się i muszę z tobą rozmawiać.
**********
cdn
Część 3
*******
Wstawała codziennie rano, szła do szkoły, pracowała w kafeterii, odrabiała lekcje. Dokuczały jej poranne mdłości ale nauczyła się je uprzedzać i przy pierwszych symptomach zjadała krakersa, których paczkę zawsze nosiła przy sobie. Kiedy Maria pomiędzy sprzeczkami z Michaelem sprawdzała ją , Liz zapewniała , że wszystko jest z nią w porządku. I rzeczywiście wmawiała sobie, że nie kłamie bo tak długo jak o tym nie myślała tak wszystko szło dobrze.
Nadchodziły radosne, wolne dni. W efekcie tego Liz ze zdumieniem obserwowała przyjaciół jak pomału tracili rozsądek. Izabel szalała na punkcie Świąt Bożego Narodzenia a jej pobyty w Crashdown przypominały Liz kartony z petardami tylko zamiast prochu i dymu były tam błyskotki i czerwony aksamit. Maria także nie była lepsza, stale wypominała Michaelowi o jego zapomnianych powinnościach i znęcając się nad nim odwiedzała Brodiego Davisa. W dniu w którym napomknęła o chęci bycia z nim i jego córką , Liz pomyślała, że gorzej już być nie może.
Ale Max przewyższył ich wszystkich, strasząc Liz swoją rozmową z duchem udręczonego człowieka. Wiedziała jakie to dla niego ważne, kiedy zjawił się w kafeterii mówiąc jak bardzo potrzebuje przyjaciela. Ich kontakty od kilku tygodni utkane były misternie jak cienka pajęcza sieć, unikali więc poważnych tematów pragnąc utrzymać niedawno wskrzeszoną przyjaźń. To było sprzeczne z jego niepisanymi zasadami, a otwarcie się na inne było dla niego zbyt trudne. Nigdy nie widziała Maxa tak przygnębionego, nawet w innych okolicznościach i chociaż jej myśli także były niewesołe , wszystko stawało się nieważne w sytuacji w której mogła go wspierać.
Teraz, idąc spokojną ulicą dziwiła się, jak udało jej się pomóc Maxowi w sposób jaki uważała za najlepszy. Kiedy mówiła mu o nowotworze Sydney pomyślała że poprzez uratowanie dziewczynki zrzuci z siebie część winy za tego człowieka. To wyglądało jak handel wymienny – zrównoważyć problem z którym się zmagał. Nigdy nie wyobrażała sobie, że mógłby uleczyć wszystkie tamte dzieci. Kochała go za to jeszcze bardziej. Wiedziała, że w tamtej chwili w szpitalu jego pragnienie nastawione było na skrócenie ich cierpienia, bo to także skróciłoby i jego. I dlaczego nie powinien spożytkować tego daru aby czynić dobro ? Czy ten jego gest nie jest szlachetny, szczególnie w tym roku ?
Im bardziej myślała o tym wszystkim, tym większe czuła obawy. Chociaż wszystko zdawało się wracać do stanu, zgodnie z naturalnym biegiem zaplanowanych spraw. Ona i Max przywrócili czas i zmienili historię. To prawdopodobnie była jedna z tych rzeczy – koniec ich związku, Max jest z Tess - ale także nastąpiły inne zmiany, które nie powinny się wydarzyć. Jej uległość doprowadziła do spędzenia nocy z Maxem z Przyszłości, poczęli dziecko, wyjazd Maxa na Szczyt w Nowym Yorku a teraz uratowanie tych wszystkich dzieci, które najprawdopodobniej by umarły. Jakie będą tego następstwa ? Jak mogła nie myśleć o wszystkich konsekwencjach i ich skutkach mogących zniweczyć ich poświęcenie ?
Delikatny dźwięk wigilijnych kolęd dochodził do jej uszu. Uspokajało ją to, kiedy szła przez park . Była zadowolona, że rodzice tego roku zostali w domu. Czuła się tutaj dobrze. Nigdy szczególnie nie była religijna, ale nie mogła z niej zupełnie zrezygnować jak w przypadku Maxa. Tak naprawdę podejrzewała, że jego wiara była głębsza niż on sam sobie z tego zdawał sprawę. Za każdym razem, kiedy komuś pomagał, leczył – okazywał ogromną miłość i wiarę a to powodowało że zmieniał świat na lepsze. Rozumiała, że będąc tym kim był, zawsze będzie wątpił w Boga ale jego umysł nie przekreślał istnienie siły wyższej. Jeżeli ostatni rok ją czegoś nauczył to, że nic nie jest proste i nie odbywa się bez jakiegoś określonego celu.
Podchodząc do miejsca zgromadzenia, Liz zauważyła, że większość krzeseł jest zajętych. Maria siedziała z matką i Michaelem, uśmiechnęła się do nich i skierowała się do miejsca gdzie było więcej pustych miejsc w bocznej nawie. Zbyt późno zauważyła rodziców Maxa wraz z Izabel siedzących w drugim końcu. Pani Evans pomachała w jej kierunku prosząc aby przyłączyła się do nich. Liz odpowiedziała na powitanie ale pokręciła głową i usiadła zostawiając kilka pustych krzeseł między nimi.
Powietrze było zdecydowanie chłodne i przypomniało, że to już prawdziwa zima. Zawsze tak nagle się zjawiała wraz z Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem. Zmarszczyła brwi myśląc o konieczności podjęcia w niedługim czasie trudnych decyzji . Nowy rok przyniesie tyle zmian. Za tydzień będzie musiała już coś zrobić , a ta myśl spowodowała że się wzdrygnęła.
Ktoś opadł na puste krzesło obok niej, odwróciła głowę i zobaczyła uśmiechnięte oczy Maxa. Patrzyła na niego niedowierzając. Uśmiechał się spokojnie i wziął jej ubraną w rękawiczkę dłoń w swoje ręce. Był w czarnej, skórzanej kurtce i swetrze robionym na drutach, lekki wiatr rozwiewał mu włosy, a Liz pomyślała że nigdy nie wyglądał na bardziej przystojnego.
- Myślałam, że nie wierzysz w Boga – powiedziała pierwszą rzecz jaka jej przyszła do głowy.
Pochylił się leciutko, a spojrzenie otuliło ją – Wierzę w ciebie – usłyszała w odpowiedzi.
Czuła radość. Nic na to nie mogła poradzić . Jego nastrój udzielił się także i jej. – Jedna taka noc – myślała. – Zasługuję na jeden świąteczny cud, jeżeli nie na więcej.
Zwrócili uwagę na chór przy prezbiterium a Liz pogłaskała dłoń Maxa. Trzymał ją za rękę przez kolejne etapy mszy, zaczął prószyć śnieg. Chór skończył kolędy i pogasły światła oddając blask świecom. Pastor skończył kazanie a Max trzymał ją za rękę, kiedy siedzieli i kiedy klękali z wszystkimi.
- Mogę odprowadzić cię do domu ? – zapytał – Było po północy, ludzie zwlekali z odejściem aby jak najdłużej nacieszyć się świątecznym nastrojem.
Liz zawahała się, ale skinęła głową – Dzięki...
Max popatrzył w kierunku rodziców, którzy zdawali się rozumieć ...wtedy wsunął jej ramię pod swoje – załatwione.
Szli powoli, wzdłuż chodnika skąpanego w jarzących się światłach i dekoracjach. Minęli kilka radosnych osób Było tak spokojnie. Nie rozmawiali ale cisza wisiała między nimi żądając odpowiedzi. Rodziły się pytania – Liz wiedziała że tak wiele spraw nie daje mu spokoju, ale tak trwali. Starała się nie myśleć o tym koncentrując się na spacerze. Jej oddech zamarzał na powietrzu kontrastując z ciepłem jaki w sobie niosła.
- Jesteśmy – powiedział, kiedy podeszli do Crashdown. Poniósł oczy na ciemne okna . Domyślam się, że twoi rodzice już śpią...
- Pracowali dzisiaj i pewnie wcześnie się położyli.
- Będą zdziwieni, kiedy rano wskoczysz im do łóżka, domagając się prezentów.
Uśmiechnęła się - To się nie zdarzyło odkąd skończyłam sześć lat.
- Izabel nadal przestrzega tradycji...
- Och, jestem pewna, że ty jesteś w tym lepszy – powiedziała. – cieszę się że przyszedłeś tu dzisiaj ze mną.
Pochylił się patrząc jej w oczy – Ja także. Dziękuję ci Liz.
Miała sucho w ustach. Ty.....nie musisz mi za nic dziękować – zauważyła, że coś zamigotało w jego spojrzeniu - zaprzeczenie ? determinacja ? - I nagle zdała sobie sprawę, że spróbuje ją pocałować. Przegryzła wargi a jego oczy pobiegły za tym ruchem. I zanim pochylił się nad nią, zrobiła krok do tyłu. Tym razem w jego oczach zobaczyła ból.
- Wesołych Świąt, Max – powiedziała łagodnie.
Odpowiedział uśmiechem jakby do czegoś co stracił, oczy mu pociemniały. ...Serce jej ścisnęło się boleśnie - Wesołych Świąt, Liz.
Czekał na chodniku, kiedy szła do domu. Gdy odwróciła się aby mu pomachać, zobaczyła że skręca w stronę parku.
*********
Dzień po Bożym Narodzeniu, Liz przebrała się do pracy i zeszła na dół. Natknęła się na Marię stojącą na przy schodach i blokującą zejście. Zielone oczy wdzierały się w Liz głęboko i widać było że jest zdecydowana na wszystko.
- Maria ? - Liz zatrzymała się jeden stopień przed nią – co jest ?
- To ja chciałabym wiedzieć co jest – odpowiedziała – co się z tobą dzieje ?
- Nie wiem o czym mówisz.
- Och nie – Maria potrząsnęła głową - nawet nie próbuj. Wiem, że coś przede mną ukrywasz. Jesteś nieobecna od tygodni, śnisz na jawie, podskakujesz kiedy ktoś niespodziewanie staje przed tobą - liczyła na palcach – i oczywiście przez ostatni miesiąc chorowałaś częściej niż w ciągu dwóch lat. No więc...?. Wylej to z siebie.
Liz pochyliła głowę i tym dała Marii jeszcze jeden powód aby ta nacisnęła mocniej. Trzeba przyznać, w przyciskaniu do muru Maria była dobra. Liz westchnęła i usiadła na schodach – nie mogę o tym mówić.
- Nie przyjmuję tego. Nie jesteś z tym sama. Od wizyty z przyszłości też nie mogłaś o tym rozmawiać.- syczała
- Świetnie. Od tego czasu wszystko poszło dalej – odpowiedziała zmęczonym głosem.
- Wiedziałam. Więc ?
- Maria, obiecuję wszystko wytłumaczyć ale nie teraz i nie tutaj – kiwnęła głową w stronę kawiarni – Nikt inny nie może się o tym dowiedzieć.
- A to niespodzianka – Maria podniosła oczy – Na górę. Teraz.
- Musimy iść do pracy – wykręcała się Liz.
- Nie sądzisz chyba , że będę z tym czekać aż wszystko pozamykamy. Do naszej zmiany pozostało dziesięć minut. Pociągnęła Liz, stawiając ją na nogi.
- Dobrze, już dobrze – jęczała podnosząc się. Kiedy dotarły do jej pokoju zastanawiała się jak w ciągu tak krótkiego czasu opowie całą historię.
- Lepiej usiądź – powiedziała, kiedy zamknęła drzwi sypialni na klucz. Maria posłusznie usiadła na krawędzi łóżka.
- To coś ważnego, prawda? Lizzie, pamiętaj, że jestem tu aby ci pomóc...
Liz skinęła głową i siadła naprzeciwko niej – Dobrze – zaczęła, powoli się rozluźniając - To wszystko zmierza do tych dziwacznych... - przerwała zdając sobie sprawę jakie to obłąkane.
– Przyzwyczaiłam się do dziwacznych spraw, Liz. Daje słowo. Nie podoba mi się kiedy wszystko usiłujesz dźwigać sama.
- Wiem, przepraszam. Chciałam ci powiedzieć ale nie wiedziałam jak.
- Więc powiedz mi teraz, słucham.
No tak, łatwo powiedzieć. Popatrzyła na Marię - tylko spróbuj nie wariować.
- Przecież to nie może być gorsze niż randka z kosmitą.... mam rację ?
Liz wzięła głęboki oddech – Jestem w ciąży.
Maria zamrugała oczami – Jesteś w ciąży – powtórzyła jakby czekała na dokończenie zdania. Kiedy Liz przytaknęła zmarszczyła brwi a potem podniosła głoś...- Liz , ...jak to do licha możliwe?...To znaczy, jak się to sta....- otworzyła szeroko oczy – O mój Boże , tylko mi nie mów że to dziecko Kyla Valentiego. Przecież powiedziałaś, że z nim tak naprawdę nie spałaś!
- Ciiicho! – upomniała przyjaciółkę . Nie to nie jest Kyle . Powiedziałam, że nic tak naprawdę nie zrobiliśmy.
- Wiem ale nie możesz w jednej minucie być dziewicą a zaraz potem dowiaduję się czegoś takiego. Oczywiście że uprawiałaś z kimś sex – trajkotała – Jeżeli usiłujesz mi teraz wmówić, że to jest coś na zasadzie kosmicznego niepokalanego poczęcia ...
- Maria ! możesz pozwolić mi skończyć ?
- W porządku, przepraszam – Maria troszkę ściszyła głos – Powiedz jak to się stało.
- Dobrze. Nie kłamałam, kiedy powiedziałam , że nigdy nie spałam z Kylem. I kiedy mówiłam, że chcę być tylko z Maxem.
- Ty i Max spaliście ze sobą ? Myślałam, że nie jesteście razem.
- Maria – ostrzegła ją Liz – Tak, Max i ja kochaliśmy się ale to nie był ten Max. To stało się tamtej nocy, kiedy udawałam że jestem z Kylem i kiedy zniszczyłam Maxa. Spałam z Maxem, tym który powrócił z przyszłości.
- Och Liz – po ciepłych oczach Marii i tonie głosu poznała, że została zrozumiana. Czuła że teraz musi wyjaśnić wszystko.
- Wiem, to był błąd. Ja właśnie – to był Max, Maria. Nie ważne, że był starszy i z zupełnie innego życia, którego nie znałam. Nie widziałam tego. W sercu, oczach to był ciągle ten sam, mój Max. Czułam jego miłość do mnie. Pamiętał wszystko z poprzednich chwil, kiedy wyjechałam na Florydę, próbując odejść od niego, co w końcu się udało....Za każdym razem, kiedy patrzył na mnie widział dziewczynę, którą kochał – szeptała. – Nie byłam zdolna oddzielić go od obecnego Maxa. Te same uczucia. On był ten sam..
- Spałaś z nim.
- Pragnęłam tamtej nocy . Pragnęłam tego z moim Maxem – jęczała. Potworność tego docierała do niej – Zostawiłam go tamtej nocy, oddałam przeznaczeniu. Nie dla ratowania świata, ale dla niego. Wszystko czego chciałam, to ta jedna noc, żeby czegoś się trzymać, kiedy będę sama – szlochała , starając się powstrzymać płynące łzy. Max z Przyszłości znikł, przestał istnieć. Tak prawdopodobnie miało być i nikogo nie mogę za to winić nawet gdybym chciała. Ale nikt nie spodziewał się dziecka...
- Nie pomyślałaś aby się zabezpieczyć ? - zapytała Maria nieśmiało.
- Niczego nie miałam – powiedziała cicho – a nawet gdyby, dlaczego miałabym potrzebować ? Max z Przyszłości powiedział mi że zniknie kiedy przyszłość zostanie wystarczająco zmieniona. Skąd miałam wiedzieć, że nie wszystko wraz z nim wyparuje – powiedziała .
- Liz, co teraz zrobimy ?
Wypuściła wolno powietrze – Nie wiem, naprawdę nie wiem.
- Nienawidzę się mądrzyć, kochanie ale my tu mówimy o kosmicznej ciąży...- zniżyła głoś – Nie myślisz, że czas aby powiedzieć Maxowi prawdę ?
- Nie! – powiedziała zdecydowanie - I przysięgnij Maria, że nic mu nie powiesz. To mój problem . On nie ma z tym nic wspólnego...
- Nic wspólnego ? Technicznie to jest ciągle jego dziecko. To, że nie brał w tym udziału nie znaczy , że nie jest genetycznie z nim związany. Jak możesz mu nic nie powiedzieć.?
- To niczego nie zmienia, Maria. Max nie jest jego ojcem, ojciec dziecka nie istnieje. Muszę zostać z tym sama i zostawić Maxa jego przeznaczeniu. Inaczej, ostatnie sześć miesięcy pójdzie na marne...
- Co ostatecznie postanowisz ?
- Jestem w ciąży, tak ? To wszystko. Nie wiem jak on na to zareaguje i nie mogę ryzykować zagrożenia przyszłości. Max nie może poznać prawdy. Mówimy o losach świata. Obiecaj mi że nie powiesz...
- W porządku, nic nie powiem ale co zrobimy gdyby pojawiły się komplikacje ? To może być niebezpieczne, Liz.
- Jeżeli zrobi się niebezpiecznie, zwrócę się do Izabel . Myślę, że zgodzi się ze mną i zrozumie że utrzymanie tajemnicy jest niezbędne...
Spojrzenie Marii zatrzymało się na jej talii – Jak daleko jesteś...?
- Około ośmiu tygodni – patrzyła na swój płaski brzuch – zbyt wcześnie aby było widać. Przynajmniej na jakiś czas.
- Co zrobisz potem ?
- Coś wymyślę. Mam jeszcze trochę czasu zanim coś podejmę...
- Lizzie! Jesteś u siebie ?!
Obie dziewczyny podskoczyły słysząc Pana Parkera wołającego ze schodów – Cholera – Liz popatrzyła na zegarek - Jesteśmy spóźnione – mówiła szybko wycierając policzki z łez – Już idę tato – krzyknęła.
- Co powiesz rodzicom ? - zapytała Maria.
Zawahała się kładąc rękę na klamce – na razie nic – nie chciała myśleć o ich rozczarowaniu i gniewie. I pytania o ojca dziecka, a na to nie było łatwych odpowiedzi.
- Cokolwiek postanowisz, będę z tobą. Gdybyś czegoś potrzebowała, możesz zawsze na mnie liczyć. Rozmawiaj ze mną.
- Dzięki, Maria - Liz uścisnęła przyjaciółkę mocno - Boję się i muszę z tobą rozmawiać.
**********
cdn
Elu, to było...nieziemskie nie mogę się juz doczekać dalszego ciągu...swoją drogą wszechswiat rzeczywiscie jest okrutny.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Witaj Nan po długiej nieobecności. Brakowało mi Ciebie, a TY pewnie z ulgą od nas odpoczęłaś...Cieszę się że "serial" się podoba. Spróbuję jutro lub pojutrze wrzucić następną część. Zobaczymy jak pójdzie dalej bo odcinków jest w tej chwili ponad 20...Jak narazie cieszmy się z każdego kolejnego, sama ich nie znam i z ciekawością siadam do następnego...
Ściskam Was
Ściskam Was
ELU! Nie było mnie tylko 5 dni...! I jakie z ulgą, no coś ty, znowu ktoś sobie żartuje. Wycieczka była nienormalna i tyle, nikt by na niej nie wytrzymał kolejnego dnia. I naprawdę przypuszczałaś, że "Objawienie" mogłoby mi się nie spodobać... Czekam na kolejną część. Nie z niecierpliwością.... Do takich rzeczy niecierpliwość nie pasuje... Już prędzej utęsknienie... W każdym razie czekam na kolejne piękne tłumaczenie.
PS: Jak ja się cieszę, że nareszcie wróciłam i że nareszcie TU jestem!!!
PS: Jak ja się cieszę, że nareszcie wróciłam i że nareszcie TU jestem!!!
Wiem Kotek, że Ci się podoba... Żartowałam A że nam Ciebie brakowało mimo tylko tych 5 dni świadczy jak mocno akcentujesz swój pobyt na Forum. A wracając do Revelatins...
Autorka z żelazną konsekwencją trzyma się znanych nam w serialu wątków, jedynie życie Liz kierując w zupełnie innym kierunku. Jakby chciała nam pokazać jak nasze wybory, zmieniąją zasadniczo nasze losy...Chwila w której podejmujemy jakieś decyzje, czasem dla nas niezauważalne często kieruje nas w zupełnie inne miejsca, których konsekwencje trudno przewidzieć...W przypadku Liz bliski kontakt z Maxem w Przyszłości był takim momentem. Niezwykłe jest także cytowane przez autorkę (pochyłym drukiem) autentyczne słowa jakie wypowiedział F. Max w TEOTW i wpisywanie ich w obecne życie Liz...
Mocną stroną opowiadań Emily jest zachowanie charakteru bohaterów, jakich znamy z filmu, ich zachowań i powiedzonek...podobnie jest w Tułaczych Duszach...Wtedy opowiadanie jest nam bliższe i bardziej czytelne a my możemy utożsamiać się z nimi i przeżywać na nowo ich historię ...
Autorka z żelazną konsekwencją trzyma się znanych nam w serialu wątków, jedynie życie Liz kierując w zupełnie innym kierunku. Jakby chciała nam pokazać jak nasze wybory, zmieniąją zasadniczo nasze losy...Chwila w której podejmujemy jakieś decyzje, czasem dla nas niezauważalne często kieruje nas w zupełnie inne miejsca, których konsekwencje trudno przewidzieć...W przypadku Liz bliski kontakt z Maxem w Przyszłości był takim momentem. Niezwykłe jest także cytowane przez autorkę (pochyłym drukiem) autentyczne słowa jakie wypowiedział F. Max w TEOTW i wpisywanie ich w obecne życie Liz...
Mocną stroną opowiadań Emily jest zachowanie charakteru bohaterów, jakich znamy z filmu, ich zachowań i powiedzonek...podobnie jest w Tułaczych Duszach...Wtedy opowiadanie jest nam bliższe i bardziej czytelne a my możemy utożsamiać się z nimi i przeżywać na nowo ich historię ...
Last edited by Ela on Sat Sep 20, 2003 9:19 am, edited 1 time in total.
A ja tak po cichutku, że marzy mi się tłumaczenie "Antarian Sky"... Ale "Objawienie" jest piękne. Takie... Hm. Pomyślmy. Chyba dlatego lubię takie opowiadania... bo to jest takie "a gdyby...", a ja to bardzo lubię. Pokazuje, jak bardzo niewielka różnica w decyzjach i czynach może wpłynąć na całe życie... I jednocześnie utrzymać to, co się działo w serialu... Jeden rozbudowany taniec... Ha. "Sami kształtujemy nasze przeznaczenie"... Może nie tylko nasze... (tak zupełnie nawiasem mówiąc, na tej... wycieczce... czytałam po raz kolejny "Uskrzydlonego Faraona". I tym razem dostrzegłam coś, na co wcześniej zupełnie nie zwracałam uwagi - dwa razy pojawiają się tam słowa Maxa o przeznaczeniu, może nieco inaczej ujęte, ale przekazujące to samo...)
Kolejna część Revelations - z podziękowaniem wszystkim za ciepłe słowa
Część 4
Liz popijała wodę sodową i wpatrywała się w arkusz papieru rozłożony na kolanach. Takie samo spojrzenie miała poprzedniego wieczora i nawet bardziej intensywne niż przy teście ciążowym sprzed miesiąca, jakby miało się coś zmienić pod jej pełnym nadziei spojrzeniem. To nie znaczyło, że nie była w stanie nic z tym zrobić ale miała ograniczony wybór i nie było od niego odwołania.
Wahadłowe drzwi do kafeterii otworzyły się i weszła Maria z antenkami na włosach – Tu jesteś. Co tu teraz robisz w czasie przerwy ? Kończymy za mniej niż pół godziny...
Patrząc do góry Liz odwróciła się do Marii, zbierając siły na to, co było nieuchronne.
- Pracuję na dwie zmiany...
- Co robisz? dlaczego ? - Maria rozglądnęła się po pomieszczeniu i z rozmachem usiadła obok niej. Rzuciła wzrokiem w stronę kuchni czy ktoś nie podsłuchuje i przysunęła się bliżej.
- Liz, powinnaś bardziej o siebie dbać. Jesteś w ciąży. Praca na zwiększonych obrotach nie wyjdzie ci na dobre.
- Karen wraz z rodziną wyjechała. Powiedziałam że ją zastąpię. To nic wielkiego. Poza tym czuję się świetnie. Śpię od kilku tygodni dużo lepiej...
- Czy to znaczy, że nocne koszmary minęły? – pytała Maria patrząc na nią ironicznie.
Liz odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy – Nie.
- Tak myślałam. Pozwól więc abym znalazła na zmianę kogoś innego.
- Zmianę mamy za dwadzieścia minut - Liz pokręciła głową i rzuciła jej uważne spojrzenie.
- Świetnie, możesz na mnie liczyć
- Ty i Michael macie jakieś plany...
- Proszę cię...nudzenie się , podczas gdy on entuzjazmuje się grą w hokeja w TV i udając że mnie to interesuje ? Jakoś to przeżyje - mówiła.
- To nie to – Liz westchnęła – tutaj – pokazała jej arkusz, który oglądała.
Maria wygładziła arkusz na kolanie i szybko rzuciła okiem – Twój wyciąg z konta – Nie łapię...
- Stan mojego konta – Liz pokazywała palcem wykres na stronie – Pracowałam od czternastego roku życia i to wszystko co mam.
- Wszystko? Liz, to blisko trzy tysiące dolarów. Plus pieniądze, które ojciec odkłada na twoje studia ?
- Tak ale to nie jest najważniejsze – ściszyła głos do szeptu – Dzieci kosztują mnóstwo pieniędzy, Maria. Nie będę w stanie utrzymać się sama a tym bardziej z dzieckiem.
- Nie będziesz z nim sama. Wiesz że rodzice nigdy by nie zostawili cię w potrzebie. Zawsze możesz na nich liczyć.
- Mogę? – pytała nie czując się pewnie – może i masz rację – ale co zrobię jeżeli nie ? Muszę być przygotowana na wszystko. To mój obowiązek.
- Dobrze, słyszę cię ale obiecaj że będziesz ostrożna. Żadne pieniądze nie zastąpią ci zdrowia.
- Nie przejmuj się – powiedziała Liz – Poza tym i tak wkrótce będę za gruba aby pracować na jedną zmianę, nie mówiąc o dwóch.
- Chyba nie musisz się tym teraz martwić - natrętny dzwonek jednego z klientów jedzących obiad spowodował, że Maria zaczęła jęczeć – To prawdopodobnie moje zamówienie. Lepiej tam pójdę.
- Maria, nie zapomnij o obietnicy, nikomu nic nie mów. Nawet Michaelowi – powiedziała Liz zaglądając do kuchni
- Wyluzuj się Złotko – ślina przeznaczona jest do innych celów, kiedy spotykam się z moim chłopcem z gwiazd.
Liz zmarszczyła nos – dzięki za ostrożność...
- Zawsze do usług.
Drzwi kuchni otworzyły się i Michael wetknął głowę do pokoju – Pracujecie tutaj czy nie? Mam żarcie z tyłu na ladzie - warknął .
- Idę – Maria machnięciem ręki kazała mu odejść – Uroczy do końca - mruczała.
- Koniec mojej przerwy. Piąty stół czeka na rachunek – Liz włożyła wyciąg z konta do kieszeni fartucha - Chodźmy.
********
Po blisko dziesięciu godzinach, kiedy ostatni klienci zapłacili i wyszli, Liz mogła zamykać. Przekręciła klucz w drzwiach, przekręciła tabliczkę z napisem „zamknięte” na zewnątrz, pozaciągała w oknach rolety i zaczęła liczyć w kasie gotówkę. To cudowne uczucie posiedzieć spokojnie kilka minut, oparła stopy w których czuła mrowienie. Wyprostowała plecy i kiedy usłyszała trzask kręgosłupa, wydała cichy jęk..
Zabezpieczyła pieniądze i zaczęła miarowo układać krzesła na stoły przygotowując się do mycia podłogi. To była najmniej ulubiona część zajęcia. Po szesnastu godzinach pracy wydawało się bliskie torturom. Nie po raz pierwszy zapragnęła mieć ich zdolności i załatwić to jednym machnięciem ręki a podłoga lśniłaby jak lustro. Zaczęła się zastanawiać czy w jej sytuacji nie byłoby to możliwe, ale nie miała odwagi próbować. Przy jej pechu mogłoby skończyć się na podpaleniu kafeterii.
- Kuchnia zrobiona, Liz – zawołał Jose z zaplecza – potrzebujesz czegoś jeszcze?
- Nie, dzięki – krzyknęła – do jutra...
Kucharz odbił kartę zegarową i minutę potem usłyszała dźwięk zamykany tylnych drzwi. Westchnęła, zaryglowała i poszła do kuchni po zestaw do mycia podłogi.
Właśnie zaczęła ją zwilżać, gdy od frontowych drzwi odezwało się miękkie pukanie. Popatrzyła w górę i zobaczyła Maxa patrzącego na nią z ciemności. To dziwne, że zjawił się po zamknięciu ale jakoś nie była tym zaskoczona
Przekręciła klamkę i otworzyła zatrzask – Co jest ?
Max rzucił spojrzenie do wnętrza a potem na nią - Mogę wejść na minutkę ?
- Jest późno Max, a ja jestem naprawdę zmęczona.
- Tylko na minutkę – powtórzył – Proszę...pomogę ci w sprzątaniu...
Liz poczuła pulsowanie i przypuszczała że to początek bólu głowy zaczynający się tuż za oczami.
- Nie masz nic przeciwko temu ? Powinnaś usiąść – powiedział ze słabym uśmiechem – I skorzystać z pomocy.
- Rozważę to – zgodziła się, pozwalając mu przejść .
Usiadła przy kontuarze, podciągnęła w górę nogi aby nie przeszkadzać, krzywiąc się kiedy plecy ponownie dały o sobie znać. Max wycisnął szczotkę, postawił na kafelkach zdecydowanym ruchem a potem kilkakrotnie uderzał mopem o podłogę. Starała się zrozumieć co robi...Parsknęła śmiechem.
- Co? – zapytał podniósł oczy – robię coś nie tak ?
- Nie – potrząsnęła głową próbując powstrzymać śmiech – wyobrażałam sobie ciebie, no wiesz... - machnęła ręką aby zademonstrować.
- Potrafię to doskonale robić tradycyjnym sposobem. A poza tym będę miał czas porozmawiać z tobą – głos miał poważny.
– O czym ?
Max westchnął i wrócił do wycierania – To Isabel - przyznał się.
- Isabel ? – rozmowa o niej była ostatnią jakiej Liz się spodziewała.
- Tak, nie wiem co robić z tą całą sprawą Granta Sorensena – powiedział, zmarszczył brwi i skupił się na mokrej podłodze..
- To ten facet, który pojawił się na jej urodzinach ? I odkopał kości Pierca?
- Tak, dzwonił do niej ponownie. Myślę, że mieli spotkać się dzisiejszego wieczoru ale z jakieś powodu to odwołała.
– Ok – mówiła powoli. Nie była pewna dokąd Max zmierza w tej rozmowie, chociaż domyślała się. Czy sam nie miał dość kłopotów aby przejmować się prywatnym życiem siostry ?
- Wiem, że mama rozmawiała z nią o nim ale nic z niej nie wydobyła. I zapewne nie posłucha także ani mnie ani Michaela. Powinniśmy razem to omawiać, szczególnie po tej całej historii o Vilandrze – mruczał. Przestał myć podłogę i gestykulował z mopem w ręku – Nie twierdzę , że to niebezpieczne ale nie mogę siąść i przyglądać się temu biernie.
- Dlaczego nie ?
Max szybko podniósł w górę głowę – Co masz na myśli ?
Wzięła głęboki oddech rozumiejąc, że w jego pojęciu robił tylko to co słuszne – Max, dlaczego tak skupiasz się na Grancie ? Czy powiedział lub zrobił coś w czym widzisz zagrożenie?
- Ja...., nie – zgodził się – Niekoniecznie...
- Więc ? Fakt, jest starszy i nieznajomy ale to nie problem...
- Nie problem? Ma co najmniej trzydzieści lat, Liz !
- A Isabel osiemnaście - odpowiedziała próbując nie wyobrażać sobie za bardzo pojawiającego się w jej myślach trzydziestoletniego Maxa. Jest dorosła, to nie małe dziecko. Nie możesz jej mówić z kim ma się widywać a z kim nie. Wiem, że to trudne ale zaufaj jej. – mówiła łagodnie – Znasz Isabel. Spotykała się już wcześniej i to nigdy nie było nic ważnego. Nie tak jak z nami – dodała cicho, podejrzewając że to raczej nietrafne porównanie.
Przyglądał jej się z minutę i kiwnął niechętnie głową – Masz rację. Ja tylko...
...chcę troszczyć się o wszystkich – skończyła za niego.
Wzruszył ramionami i widać było że jest onieśmielony – Dzięki.
- Nie powiedziałam niczego, czego sam nie wiedziałeś...
- Może nie ale w twoich ustach brzmi to bardziej rozsądnie...
- A więc powodem jest ton mojego głosu. To ja. - uśmiechnęła się. Wstała sztywno, rozprostowując nogi – A teraz wyproszę cię stąd, jestem wyczerpana.
- Przepraszam – powiedział - pozwól mi skończyć...
- Ja też mogę – podeszła do niego i wyciągnęła rękę aby odebrać mu mopa. Nagle poczuła fale silnego zawrotu głowy i ziemia się pod nią usunęła.
- Liz ! – krzyknął, upuścił szczotkę i rzucił się do niej. Złapał ją kiedy upadała i przyciągnął do siebie - W porządku ?
Z jakiegoś powodu pokój wciąż wokół niej wirował. Dlaczego słyszy Maxa jakby był daleko od niej ?
- Nie wiem. Jestem taka słaba...
- Chodź - wsunął jej ręce pod kolana, przeniósł do pokoju na zapleczu i położył na kanapie. – Zostań tu, przyniosę ci coś do picia. Za chwilę włożył jej do ręki szklankę soku pomarańczowego - Jadłaś dzisiaj obiad ? – zapytał troskliwie.
Liz próbowała przytaknąć i trochę niedokończonego soku rozlało jej się na sukienkę. Kiedy kończyła, czuła jego dłoń przy swoim policzku gdy delikatnie podtrzymywał szklankę. Potem odłożył ją na bok, klęknął obok kanapy i utkwił w niej oczy – Liz ?
- Już mi lepiej. Sok pomógł – mówiła. Czuła, że ma głowę znowu na swoim miejscu – Jadłam ale dawno temu – pracowałam na dwie zmiany – dodała.
- Na dwie ? Dlaczego mi nie powiedziałaś ? Nie wszedłbym...
Wzruszyła ramionami – Zaoferowałeś mi pomoc, jak mogłam się nie zgodzić ?
Zmarszczył brwi – To wszystko ? Nie ma innych powodów ?
- Nie, wszystko ze mną w porządku – upierała się. Poczuła niepokój...
- Ostatnio byłaś często zmęczona – oczy mu się zwęziły. Jesteś naprawdę blada. Masz jeszcze te nocne koszmary ? - pytał miękko.
Była zaskoczona, że pamiętał. Ale właściwie dlaczego nie ? Przecież to był Max.
- Przestań, wszystko jest w porządku – powiedziała.
Wyciągnął rękę i odgarnął jej włosy z twarzy, zdjął z nich antenki. Jego spojrzenie było ciągle uważne i skoncentrowane – Pozwól mi sprawdzić – ujął jej twarz w dłonie – Tylko aby się upewnić...
- Max, nie – szeptała, zamknęła oczy starając się nie dopuścić do bliskiego kontaktu. Nie może go wpuścić, nie może pozwolić aby ją zobaczył. Zbyt wiele tajemnic miała do ukrycia.
Odetchnął głęboko i poczuła delikatny oddech na swojej twarzy – Jeżeli jesteś pewna...- ustępował. Ręce zsuwał pomału w dół wzdłuż jej szyi, ramion aby w końcu dotrzeć do rąk, łagodne ruchy powodowały drżenie.
- Jestem pewna – powiedziała.
Otworzyła oczy i natychmiast zrozumiała swoją pomyłkę. Przez moment ich spojrzenia się spotkały a ona zobaczyła jak jego źrenice gwałtownie się rozszerzają – Nie – krzyknęła - zamknęła oczy i szarpnęła się do tyłu.
Max sztywno klęczał przed nią na podłodze. Nie patrząc, wiedziała... Oddychał chrapliwie, słychać go było w pokoju, a ona bała się popatrzeć na niego – nie dlatego, że mógł próbować znowu ale bała się tego co mogłaby zobaczyć.
Przesunęła się na koniec kanapy, podwinęła nogi i zaryzykowała. Był blady, oczy pozbawione jakichkolwiek uczuć . Najpierw pomyślała że był w szoku ale jednak patrzył na nią niewidzącymi oczami. I wtedy zorientowała się, że obserwuje jej brzuch.
- Max ?
- Powiedz mi, że nie widziałem tego, co sądzę że zobaczyłem – powiedział ochryple – powiedz, że nie jesteś w ciąży...
Usiłowała przełknąć twardą grudę w gardle - nie mogę...
Długa przerwa – Ktoś jeszcze wie ?
- Tylko Maria..
Pomału skinął głową, oczy zatrzymały się na jej talii - Kiedy mu powiesz ?
- Komu ?
Policzek Maxa mimowolnie drżał jak porażony nerwowym tikiem – Kaylowi.
Liz nagle rozjaśniło się w głowie – Myślał że to Kyle był ojcem. Tylko to zobaczył w trakcie ich krótkiego kontaktu. Zobaczył dziecko ale nie zobaczył niczego o Maxie z Przyszłości...
- Kiedy ? –spytał ponownie z wysiłkiem.
- Max, ja....
- Nie mogę uwierzyć że ci to zrobił – krzyknął gorączkowo. Jego zgięte ręce jarzyły się lekkim, zielonym światłem, żyłka przy skroni zaczęła pulsować.
– O czym on, do cholery myślał ?
- Max przestań, to nie jego !
Oczy szalone i dzikie zatrzymały się na niej - Co ?
Liz czuła, że brakuje jej w płucach powietrza. Jeżeli przedtem widziała go w szoku to nic nie dało się porównać z jego obecną reakcją. Ja.... - Jej głos był cichy, że ledwo sama go słyszała. Przełknęła ślinę i usiadła prosto - Mówiłam, że to nie jest dziecko Kyla. On nie jest ojcem.
Max przyglądał się jej przez długą chwilę, bladą twarz miał nieruchomą. Obserwowała jak jej słowa stopniowo docierały do niego, mogła widzieć głęboki ból w spojrzeniu, a potem migotanie czegoś co uznała za wstręt. Serce biło szybko i bała się że zemdleje jak poprzednio, wiedziała że tym co powiedziała, ostatecznie pozbawi go złudzeń. To ją zabijało, także jego ale nie miała żadnego wyboru. Postawiła wszystko na jedną kartę. Droga Maxa miała być jasne i przejrzysta – nie mogła pozwolić aby uwierzył, że to wina Kyla, poszedłby za nim, a Kyle na to nie zasłużył. Lepiej było dla Maxa aby uwierzył, że była dziwką i porzucił ją zupełnie. W końcu ruszyłby do przodu. Tak będzie najlepiej.
- Kłamiesz – powiedział, a głos miał schrypnięty.
- Co ? – nie spodziewała się takiej reakcji.
- Próbujesz go chronić.
- Max, ja nie...
- Czy ty rzeczywiście sądzisz iż uwierzę, że przespałaś się z Kylem a potem robiłaś to jeszcze z kimś innym ? - bez zabezpieczenia, bez niczego i ten tajemniczy człowiek wpędził cię w ciążę ? - podniósł głos – Liz , znam cię. Nigdy byś tego nie zrobiła, po prostu nie umiałabyś. To niemożliwe.
- Mówię prawdę – powiedziała stanowczo – Kyle nie jest ojcem.
- Więc kto ? – rzucił pochylając się do przodu. Był tak blisko niej, że nagle poczuła się jak złapana w pułapkę, między oparciem kanapy a jego złymi oczami – Kim on jest do cholery i skąd się nagle wziął ?
- Ja.... Max , proszę nie rób tego – prosiła łagodnie próbując wcisnąć się w poduszkę. Nie umiałaby już ponownie kłamać ale była także zbyt przerażona aby powiedzieć prawdę. Tamta prawda ciągle nawiedzała ją w snach, obrazy tak świeże i prawdziwe, nie pozwalające oddychać. Nie mogła ryzykować i powiedzieć wszystkiego, zbyt wiele istnień było zagrożonych, włącznie z nim.
- Czego nie robić ? Zadawać pytania, oczekiwać odpowiedzi ? Przeklinać ? – pytał groźnie – To chyba naturalne pytanie, prawda Liz ? Właściwie dlaczego mnie ciągle tak mocno zależy, a tobie tak mało? - Mówił wolno, poddając się bo ta walka wyczerpała go zupełnie – Nikt nie zmienia się tak szybko, Liz – Nikt - szeptał.
To ponownie wyglądało jak w Copper Summit lub w dniu, kiedy wrócił z Nowego Yorku, kiedy błagał aby mu powiedziała, że jest wciąż tą samą małą, niewinną dziewczyną, której uratował życie tamtego dnia w Crashdown, wiele miesięcy temu. Liz życzyła sobie tego całym sercem ale nie mogła. Tak naprawdę ta dziewczyna umarła. Już nie istnieje. I żaden Max jej nie uratował...
- Przykro mi – powiedziała cicho. Przepraszam że nie mogę być tamtą dziewczyną dla ciebie, że nigdy nie zatańczymy naszego weselnego tańca i że znowu złamałam ci serce. Nawet nie wiesz jak strasznie żałuję.
- Mnie także – potrząsnął głowa – nie patrzył już na nią, a Liz zdziwiłaby się gdyby się na to zdobył. Miał urywany oddech i widać było jak trudno mu było wstać - Już jesteś zdrowa ?
Na sekundę rzuciła spojrzeniem na jego twarz - Och..., umm... Już wszystko w porządku – powiedziała miękko - Dzięki
- To dobrze – wstał ciągle unikając jej wzroku – Jest późno , więc będzie lepiej.....- odwrócił się ku drzwiom
- Tak - powiedziała.
Poruszał się z wysiłkiem jakby odczuwał fizyczny ból. Stanął, odwrócił do niej – Powinnaś mu powiedzieć. Nie czekając na odpowiedź, opuścił pokój i za chwilę usłyszała dźwięk dzwonka nad frontowymi drzwiami.
- Chciałabym móc – szepnęła w ciszy.
„Miłośc to rodzaj tanga tańczonego z demonami. Jest w tym coś przerażającego. Nie wystarczy fakt kochania. Trzeba jeszcze umieć to przeżywać”- Bertrand Cantat
Zamieściłam ten cytat bo wydawał mi się tak bliski dzisiejszej części.
Cdn.
Część 4
Liz popijała wodę sodową i wpatrywała się w arkusz papieru rozłożony na kolanach. Takie samo spojrzenie miała poprzedniego wieczora i nawet bardziej intensywne niż przy teście ciążowym sprzed miesiąca, jakby miało się coś zmienić pod jej pełnym nadziei spojrzeniem. To nie znaczyło, że nie była w stanie nic z tym zrobić ale miała ograniczony wybór i nie było od niego odwołania.
Wahadłowe drzwi do kafeterii otworzyły się i weszła Maria z antenkami na włosach – Tu jesteś. Co tu teraz robisz w czasie przerwy ? Kończymy za mniej niż pół godziny...
Patrząc do góry Liz odwróciła się do Marii, zbierając siły na to, co było nieuchronne.
- Pracuję na dwie zmiany...
- Co robisz? dlaczego ? - Maria rozglądnęła się po pomieszczeniu i z rozmachem usiadła obok niej. Rzuciła wzrokiem w stronę kuchni czy ktoś nie podsłuchuje i przysunęła się bliżej.
- Liz, powinnaś bardziej o siebie dbać. Jesteś w ciąży. Praca na zwiększonych obrotach nie wyjdzie ci na dobre.
- Karen wraz z rodziną wyjechała. Powiedziałam że ją zastąpię. To nic wielkiego. Poza tym czuję się świetnie. Śpię od kilku tygodni dużo lepiej...
- Czy to znaczy, że nocne koszmary minęły? – pytała Maria patrząc na nią ironicznie.
Liz odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy – Nie.
- Tak myślałam. Pozwól więc abym znalazła na zmianę kogoś innego.
- Zmianę mamy za dwadzieścia minut - Liz pokręciła głową i rzuciła jej uważne spojrzenie.
- Świetnie, możesz na mnie liczyć
- Ty i Michael macie jakieś plany...
- Proszę cię...nudzenie się , podczas gdy on entuzjazmuje się grą w hokeja w TV i udając że mnie to interesuje ? Jakoś to przeżyje - mówiła.
- To nie to – Liz westchnęła – tutaj – pokazała jej arkusz, który oglądała.
Maria wygładziła arkusz na kolanie i szybko rzuciła okiem – Twój wyciąg z konta – Nie łapię...
- Stan mojego konta – Liz pokazywała palcem wykres na stronie – Pracowałam od czternastego roku życia i to wszystko co mam.
- Wszystko? Liz, to blisko trzy tysiące dolarów. Plus pieniądze, które ojciec odkłada na twoje studia ?
- Tak ale to nie jest najważniejsze – ściszyła głos do szeptu – Dzieci kosztują mnóstwo pieniędzy, Maria. Nie będę w stanie utrzymać się sama a tym bardziej z dzieckiem.
- Nie będziesz z nim sama. Wiesz że rodzice nigdy by nie zostawili cię w potrzebie. Zawsze możesz na nich liczyć.
- Mogę? – pytała nie czując się pewnie – może i masz rację – ale co zrobię jeżeli nie ? Muszę być przygotowana na wszystko. To mój obowiązek.
- Dobrze, słyszę cię ale obiecaj że będziesz ostrożna. Żadne pieniądze nie zastąpią ci zdrowia.
- Nie przejmuj się – powiedziała Liz – Poza tym i tak wkrótce będę za gruba aby pracować na jedną zmianę, nie mówiąc o dwóch.
- Chyba nie musisz się tym teraz martwić - natrętny dzwonek jednego z klientów jedzących obiad spowodował, że Maria zaczęła jęczeć – To prawdopodobnie moje zamówienie. Lepiej tam pójdę.
- Maria, nie zapomnij o obietnicy, nikomu nic nie mów. Nawet Michaelowi – powiedziała Liz zaglądając do kuchni
- Wyluzuj się Złotko – ślina przeznaczona jest do innych celów, kiedy spotykam się z moim chłopcem z gwiazd.
Liz zmarszczyła nos – dzięki za ostrożność...
- Zawsze do usług.
Drzwi kuchni otworzyły się i Michael wetknął głowę do pokoju – Pracujecie tutaj czy nie? Mam żarcie z tyłu na ladzie - warknął .
- Idę – Maria machnięciem ręki kazała mu odejść – Uroczy do końca - mruczała.
- Koniec mojej przerwy. Piąty stół czeka na rachunek – Liz włożyła wyciąg z konta do kieszeni fartucha - Chodźmy.
********
Po blisko dziesięciu godzinach, kiedy ostatni klienci zapłacili i wyszli, Liz mogła zamykać. Przekręciła klucz w drzwiach, przekręciła tabliczkę z napisem „zamknięte” na zewnątrz, pozaciągała w oknach rolety i zaczęła liczyć w kasie gotówkę. To cudowne uczucie posiedzieć spokojnie kilka minut, oparła stopy w których czuła mrowienie. Wyprostowała plecy i kiedy usłyszała trzask kręgosłupa, wydała cichy jęk..
Zabezpieczyła pieniądze i zaczęła miarowo układać krzesła na stoły przygotowując się do mycia podłogi. To była najmniej ulubiona część zajęcia. Po szesnastu godzinach pracy wydawało się bliskie torturom. Nie po raz pierwszy zapragnęła mieć ich zdolności i załatwić to jednym machnięciem ręki a podłoga lśniłaby jak lustro. Zaczęła się zastanawiać czy w jej sytuacji nie byłoby to możliwe, ale nie miała odwagi próbować. Przy jej pechu mogłoby skończyć się na podpaleniu kafeterii.
- Kuchnia zrobiona, Liz – zawołał Jose z zaplecza – potrzebujesz czegoś jeszcze?
- Nie, dzięki – krzyknęła – do jutra...
Kucharz odbił kartę zegarową i minutę potem usłyszała dźwięk zamykany tylnych drzwi. Westchnęła, zaryglowała i poszła do kuchni po zestaw do mycia podłogi.
Właśnie zaczęła ją zwilżać, gdy od frontowych drzwi odezwało się miękkie pukanie. Popatrzyła w górę i zobaczyła Maxa patrzącego na nią z ciemności. To dziwne, że zjawił się po zamknięciu ale jakoś nie była tym zaskoczona
Przekręciła klamkę i otworzyła zatrzask – Co jest ?
Max rzucił spojrzenie do wnętrza a potem na nią - Mogę wejść na minutkę ?
- Jest późno Max, a ja jestem naprawdę zmęczona.
- Tylko na minutkę – powtórzył – Proszę...pomogę ci w sprzątaniu...
Liz poczuła pulsowanie i przypuszczała że to początek bólu głowy zaczynający się tuż za oczami.
- Nie masz nic przeciwko temu ? Powinnaś usiąść – powiedział ze słabym uśmiechem – I skorzystać z pomocy.
- Rozważę to – zgodziła się, pozwalając mu przejść .
Usiadła przy kontuarze, podciągnęła w górę nogi aby nie przeszkadzać, krzywiąc się kiedy plecy ponownie dały o sobie znać. Max wycisnął szczotkę, postawił na kafelkach zdecydowanym ruchem a potem kilkakrotnie uderzał mopem o podłogę. Starała się zrozumieć co robi...Parsknęła śmiechem.
- Co? – zapytał podniósł oczy – robię coś nie tak ?
- Nie – potrząsnęła głową próbując powstrzymać śmiech – wyobrażałam sobie ciebie, no wiesz... - machnęła ręką aby zademonstrować.
- Potrafię to doskonale robić tradycyjnym sposobem. A poza tym będę miał czas porozmawiać z tobą – głos miał poważny.
– O czym ?
Max westchnął i wrócił do wycierania – To Isabel - przyznał się.
- Isabel ? – rozmowa o niej była ostatnią jakiej Liz się spodziewała.
- Tak, nie wiem co robić z tą całą sprawą Granta Sorensena – powiedział, zmarszczył brwi i skupił się na mokrej podłodze..
- To ten facet, który pojawił się na jej urodzinach ? I odkopał kości Pierca?
- Tak, dzwonił do niej ponownie. Myślę, że mieli spotkać się dzisiejszego wieczoru ale z jakieś powodu to odwołała.
– Ok – mówiła powoli. Nie była pewna dokąd Max zmierza w tej rozmowie, chociaż domyślała się. Czy sam nie miał dość kłopotów aby przejmować się prywatnym życiem siostry ?
- Wiem, że mama rozmawiała z nią o nim ale nic z niej nie wydobyła. I zapewne nie posłucha także ani mnie ani Michaela. Powinniśmy razem to omawiać, szczególnie po tej całej historii o Vilandrze – mruczał. Przestał myć podłogę i gestykulował z mopem w ręku – Nie twierdzę , że to niebezpieczne ale nie mogę siąść i przyglądać się temu biernie.
- Dlaczego nie ?
Max szybko podniósł w górę głowę – Co masz na myśli ?
Wzięła głęboki oddech rozumiejąc, że w jego pojęciu robił tylko to co słuszne – Max, dlaczego tak skupiasz się na Grancie ? Czy powiedział lub zrobił coś w czym widzisz zagrożenie?
- Ja...., nie – zgodził się – Niekoniecznie...
- Więc ? Fakt, jest starszy i nieznajomy ale to nie problem...
- Nie problem? Ma co najmniej trzydzieści lat, Liz !
- A Isabel osiemnaście - odpowiedziała próbując nie wyobrażać sobie za bardzo pojawiającego się w jej myślach trzydziestoletniego Maxa. Jest dorosła, to nie małe dziecko. Nie możesz jej mówić z kim ma się widywać a z kim nie. Wiem, że to trudne ale zaufaj jej. – mówiła łagodnie – Znasz Isabel. Spotykała się już wcześniej i to nigdy nie było nic ważnego. Nie tak jak z nami – dodała cicho, podejrzewając że to raczej nietrafne porównanie.
Przyglądał jej się z minutę i kiwnął niechętnie głową – Masz rację. Ja tylko...
...chcę troszczyć się o wszystkich – skończyła za niego.
Wzruszył ramionami i widać było że jest onieśmielony – Dzięki.
- Nie powiedziałam niczego, czego sam nie wiedziałeś...
- Może nie ale w twoich ustach brzmi to bardziej rozsądnie...
- A więc powodem jest ton mojego głosu. To ja. - uśmiechnęła się. Wstała sztywno, rozprostowując nogi – A teraz wyproszę cię stąd, jestem wyczerpana.
- Przepraszam – powiedział - pozwól mi skończyć...
- Ja też mogę – podeszła do niego i wyciągnęła rękę aby odebrać mu mopa. Nagle poczuła fale silnego zawrotu głowy i ziemia się pod nią usunęła.
- Liz ! – krzyknął, upuścił szczotkę i rzucił się do niej. Złapał ją kiedy upadała i przyciągnął do siebie - W porządku ?
Z jakiegoś powodu pokój wciąż wokół niej wirował. Dlaczego słyszy Maxa jakby był daleko od niej ?
- Nie wiem. Jestem taka słaba...
- Chodź - wsunął jej ręce pod kolana, przeniósł do pokoju na zapleczu i położył na kanapie. – Zostań tu, przyniosę ci coś do picia. Za chwilę włożył jej do ręki szklankę soku pomarańczowego - Jadłaś dzisiaj obiad ? – zapytał troskliwie.
Liz próbowała przytaknąć i trochę niedokończonego soku rozlało jej się na sukienkę. Kiedy kończyła, czuła jego dłoń przy swoim policzku gdy delikatnie podtrzymywał szklankę. Potem odłożył ją na bok, klęknął obok kanapy i utkwił w niej oczy – Liz ?
- Już mi lepiej. Sok pomógł – mówiła. Czuła, że ma głowę znowu na swoim miejscu – Jadłam ale dawno temu – pracowałam na dwie zmiany – dodała.
- Na dwie ? Dlaczego mi nie powiedziałaś ? Nie wszedłbym...
Wzruszyła ramionami – Zaoferowałeś mi pomoc, jak mogłam się nie zgodzić ?
Zmarszczył brwi – To wszystko ? Nie ma innych powodów ?
- Nie, wszystko ze mną w porządku – upierała się. Poczuła niepokój...
- Ostatnio byłaś często zmęczona – oczy mu się zwęziły. Jesteś naprawdę blada. Masz jeszcze te nocne koszmary ? - pytał miękko.
Była zaskoczona, że pamiętał. Ale właściwie dlaczego nie ? Przecież to był Max.
- Przestań, wszystko jest w porządku – powiedziała.
Wyciągnął rękę i odgarnął jej włosy z twarzy, zdjął z nich antenki. Jego spojrzenie było ciągle uważne i skoncentrowane – Pozwól mi sprawdzić – ujął jej twarz w dłonie – Tylko aby się upewnić...
- Max, nie – szeptała, zamknęła oczy starając się nie dopuścić do bliskiego kontaktu. Nie może go wpuścić, nie może pozwolić aby ją zobaczył. Zbyt wiele tajemnic miała do ukrycia.
Odetchnął głęboko i poczuła delikatny oddech na swojej twarzy – Jeżeli jesteś pewna...- ustępował. Ręce zsuwał pomału w dół wzdłuż jej szyi, ramion aby w końcu dotrzeć do rąk, łagodne ruchy powodowały drżenie.
- Jestem pewna – powiedziała.
Otworzyła oczy i natychmiast zrozumiała swoją pomyłkę. Przez moment ich spojrzenia się spotkały a ona zobaczyła jak jego źrenice gwałtownie się rozszerzają – Nie – krzyknęła - zamknęła oczy i szarpnęła się do tyłu.
Max sztywno klęczał przed nią na podłodze. Nie patrząc, wiedziała... Oddychał chrapliwie, słychać go było w pokoju, a ona bała się popatrzeć na niego – nie dlatego, że mógł próbować znowu ale bała się tego co mogłaby zobaczyć.
Przesunęła się na koniec kanapy, podwinęła nogi i zaryzykowała. Był blady, oczy pozbawione jakichkolwiek uczuć . Najpierw pomyślała że był w szoku ale jednak patrzył na nią niewidzącymi oczami. I wtedy zorientowała się, że obserwuje jej brzuch.
- Max ?
- Powiedz mi, że nie widziałem tego, co sądzę że zobaczyłem – powiedział ochryple – powiedz, że nie jesteś w ciąży...
Usiłowała przełknąć twardą grudę w gardle - nie mogę...
Długa przerwa – Ktoś jeszcze wie ?
- Tylko Maria..
Pomału skinął głową, oczy zatrzymały się na jej talii - Kiedy mu powiesz ?
- Komu ?
Policzek Maxa mimowolnie drżał jak porażony nerwowym tikiem – Kaylowi.
Liz nagle rozjaśniło się w głowie – Myślał że to Kyle był ojcem. Tylko to zobaczył w trakcie ich krótkiego kontaktu. Zobaczył dziecko ale nie zobaczył niczego o Maxie z Przyszłości...
- Kiedy ? –spytał ponownie z wysiłkiem.
- Max, ja....
- Nie mogę uwierzyć że ci to zrobił – krzyknął gorączkowo. Jego zgięte ręce jarzyły się lekkim, zielonym światłem, żyłka przy skroni zaczęła pulsować.
– O czym on, do cholery myślał ?
- Max przestań, to nie jego !
Oczy szalone i dzikie zatrzymały się na niej - Co ?
Liz czuła, że brakuje jej w płucach powietrza. Jeżeli przedtem widziała go w szoku to nic nie dało się porównać z jego obecną reakcją. Ja.... - Jej głos był cichy, że ledwo sama go słyszała. Przełknęła ślinę i usiadła prosto - Mówiłam, że to nie jest dziecko Kyla. On nie jest ojcem.
Max przyglądał się jej przez długą chwilę, bladą twarz miał nieruchomą. Obserwowała jak jej słowa stopniowo docierały do niego, mogła widzieć głęboki ból w spojrzeniu, a potem migotanie czegoś co uznała za wstręt. Serce biło szybko i bała się że zemdleje jak poprzednio, wiedziała że tym co powiedziała, ostatecznie pozbawi go złudzeń. To ją zabijało, także jego ale nie miała żadnego wyboru. Postawiła wszystko na jedną kartę. Droga Maxa miała być jasne i przejrzysta – nie mogła pozwolić aby uwierzył, że to wina Kyla, poszedłby za nim, a Kyle na to nie zasłużył. Lepiej było dla Maxa aby uwierzył, że była dziwką i porzucił ją zupełnie. W końcu ruszyłby do przodu. Tak będzie najlepiej.
- Kłamiesz – powiedział, a głos miał schrypnięty.
- Co ? – nie spodziewała się takiej reakcji.
- Próbujesz go chronić.
- Max, ja nie...
- Czy ty rzeczywiście sądzisz iż uwierzę, że przespałaś się z Kylem a potem robiłaś to jeszcze z kimś innym ? - bez zabezpieczenia, bez niczego i ten tajemniczy człowiek wpędził cię w ciążę ? - podniósł głos – Liz , znam cię. Nigdy byś tego nie zrobiła, po prostu nie umiałabyś. To niemożliwe.
- Mówię prawdę – powiedziała stanowczo – Kyle nie jest ojcem.
- Więc kto ? – rzucił pochylając się do przodu. Był tak blisko niej, że nagle poczuła się jak złapana w pułapkę, między oparciem kanapy a jego złymi oczami – Kim on jest do cholery i skąd się nagle wziął ?
- Ja.... Max , proszę nie rób tego – prosiła łagodnie próbując wcisnąć się w poduszkę. Nie umiałaby już ponownie kłamać ale była także zbyt przerażona aby powiedzieć prawdę. Tamta prawda ciągle nawiedzała ją w snach, obrazy tak świeże i prawdziwe, nie pozwalające oddychać. Nie mogła ryzykować i powiedzieć wszystkiego, zbyt wiele istnień było zagrożonych, włącznie z nim.
- Czego nie robić ? Zadawać pytania, oczekiwać odpowiedzi ? Przeklinać ? – pytał groźnie – To chyba naturalne pytanie, prawda Liz ? Właściwie dlaczego mnie ciągle tak mocno zależy, a tobie tak mało? - Mówił wolno, poddając się bo ta walka wyczerpała go zupełnie – Nikt nie zmienia się tak szybko, Liz – Nikt - szeptał.
To ponownie wyglądało jak w Copper Summit lub w dniu, kiedy wrócił z Nowego Yorku, kiedy błagał aby mu powiedziała, że jest wciąż tą samą małą, niewinną dziewczyną, której uratował życie tamtego dnia w Crashdown, wiele miesięcy temu. Liz życzyła sobie tego całym sercem ale nie mogła. Tak naprawdę ta dziewczyna umarła. Już nie istnieje. I żaden Max jej nie uratował...
- Przykro mi – powiedziała cicho. Przepraszam że nie mogę być tamtą dziewczyną dla ciebie, że nigdy nie zatańczymy naszego weselnego tańca i że znowu złamałam ci serce. Nawet nie wiesz jak strasznie żałuję.
- Mnie także – potrząsnął głowa – nie patrzył już na nią, a Liz zdziwiłaby się gdyby się na to zdobył. Miał urywany oddech i widać było jak trudno mu było wstać - Już jesteś zdrowa ?
Na sekundę rzuciła spojrzeniem na jego twarz - Och..., umm... Już wszystko w porządku – powiedziała miękko - Dzięki
- To dobrze – wstał ciągle unikając jej wzroku – Jest późno , więc będzie lepiej.....- odwrócił się ku drzwiom
- Tak - powiedziała.
Poruszał się z wysiłkiem jakby odczuwał fizyczny ból. Stanął, odwrócił do niej – Powinnaś mu powiedzieć. Nie czekając na odpowiedź, opuścił pokój i za chwilę usłyszała dźwięk dzwonka nad frontowymi drzwiami.
- Chciałabym móc – szepnęła w ciszy.
„Miłośc to rodzaj tanga tańczonego z demonami. Jest w tym coś przerażającego. Nie wystarczy fakt kochania. Trzeba jeszcze umieć to przeżywać”- Bertrand Cantat
Zamieściłam ten cytat bo wydawał mi się tak bliski dzisiejszej części.
Cdn.
Nan, "Antarian Sky" jest cudowne z tym mrocznym klimatem, zaglądaniem głęboko w dusze bohaterów ...chylę czoła przed kimś, kto odważyłby się go przetłumaczyć i przybliżyć wszystkim...
I wiesz co jest fascynujące w tłumaczeniu opowiadań właśnie tych pisarek? Otaczasz się historiami, masz wrażenie że jesteś w ich centrum i po każdej części, kiedy kończysz czujesz jakbyś wracała z innej rzeczywistości...Pamiętaj, to wciąga....
A wracając do Revelatons, Emily wczoraj na swojej stronie opublikowała 25 część (nie czytałam, nie chcę psuć sobie przyjemności w dochodzeniu do tego po kolei - jak starczy sił, determinacji i F-F nie zamieni się w telenowelę ) ale po postach poniżej rzuciły mi się okrzyki zdumienia, radości i z niecierpliwością oczekiwania na następny...Zobaczymy
Publikowanie u nas jej opowiadania wyglada dokładnie jak na jej stronie. Co kilka lub kilkanaście dni ukazują się kolejne, czas na dyskusje czytelników nad przeczytanym i następne...Od maja do teraz. Ona nazywa to "domowymi historiami"...
I wiesz co jest fascynujące w tłumaczeniu opowiadań właśnie tych pisarek? Otaczasz się historiami, masz wrażenie że jesteś w ich centrum i po każdej części, kiedy kończysz czujesz jakbyś wracała z innej rzeczywistości...Pamiętaj, to wciąga....
A wracając do Revelatons, Emily wczoraj na swojej stronie opublikowała 25 część (nie czytałam, nie chcę psuć sobie przyjemności w dochodzeniu do tego po kolei - jak starczy sił, determinacji i F-F nie zamieni się w telenowelę ) ale po postach poniżej rzuciły mi się okrzyki zdumienia, radości i z niecierpliwością oczekiwania na następny...Zobaczymy
Publikowanie u nas jej opowiadania wyglada dokładnie jak na jej stronie. Co kilka lub kilkanaście dni ukazują się kolejne, czas na dyskusje czytelników nad przeczytanym i następne...Od maja do teraz. Ona nazywa to "domowymi historiami"...
- Galadriela
- Zainteresowany
- Posts: 333
- Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
- Contact:
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 3 guests