T: Objawienie-Revelations [by EmilyluvsRoswell]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: Objawienie-Revelations [by EmilyluvsRoswell]
"Revelations" by EmilyluvsRoswell
Disclaimer: Me no own. Some dialogue has been taken directly from the show, primarily The End of the World, and Max in the City, and was written by Jason Katims and Ron Moore, respectively.
Category: Liz POV.
Summary: Post-End of the World. With a twist.
Spoilers: Do we still need to do this one?
Rating: R, for a few graphic scenes.
Author's note: I said I was done with fanfic. My muse claims not to have gotten the memo. Whatever.
May 2003
***
Time present and time past
Are both perhaps present in time future,
And time future contained in time past.
If all time is eternally present
All time is unredeemable.
~T.S. Eliot
***
Prolog
***
Nie mogła płakać. Chciała w jakiś sposób poddać się nagromadzonym emocjom, wezbranym i migoczącym gdzieś pod płaszczykiem opanowania, ale łzy ją zawiodły. Być może zbyt wiele ich wylała noc wcześniej, po spotkaniu z Maxem. A może była zbyt odrętwiała aby mogły popłynąć. Teraz to już nieważne. Nic już nie jest i nie będzie ważne.
Otuliła się mocniej bawełnianym szlafrokiem i przyciskając go do piersi, oczy utkwiła w pustym oknie. Właściwie nie było puste. Ciągle widziała w nim Maxa, jak ducha, chwilę wcześniej, przez moment. To zapadło w pamięć na zawsze - bolesne zdumienie, zmieniony kolor policzków, ból i zdrada w oczach. Wszystko czego pragnął to kochać ją, a ona go zniszczyła ich oboje.
Obserwował ją. Zabawne, jak dobrze go czuła, nawet wtedy, kiedy to nie był jej Max. Wyszedł z łazienki chwilę po tym jak Kyle opuścił sypialnię. Był w zasięgu wzroku, mimo że trzymał się z daleka od niej.
W jakiś sposób wiedziała co mogłaby zobaczyć gdyby się odwróciła, sztywno wyprostowana słyszała, kiedy wszedł do pokoju. Nie chciała go teraz widzieć. Nie dopuszczała do siebie myśli, że niepokoił się o nią, że nosił w sobie bolesny żal jak włosienicę. To byłoby wypisane na jego twarzy, a ona nie była jeszcze na to gotowa. Mogłaby wtedy zrzucić na niego odpowiedzialność i obwiniać za wszystko to, co stało się w ciągu dwóch ostatnich dni. Jak długo nic nie mówił, nie widziała jego roztrzaskanych uczuć, tak długo mogła trzymać na wodzy swoje poczucie winy.
- Liz ? - jego głos był spokojny i znajomy, złamany. Jak kogoś, kto kładzie przed nią swoje pogruchotane serce pragnąc aby mu wyszła naprzeciw.
- Popatrz mu w twarz - łagodniała, nie odrywając wzroku od pustego balkonu.
- Stoczyłem tysiące bitew ale to co zrobiłaś było najtrudniejszym wyzwaniem.
- O tak, to nie był spacer po parku - nie mogła przełknąć dziwnej grudy w gardle. Usiadła, podwinęła pod siebie nogi.
- Więc, co teraz?
- Czekamy - odpowiedział.
- Nie - szepnęła - to ja czekam. Na Tess i Maxa, aby byli razem. Na naprawiony świat który będzie spokojnie istniał, beze mnie.
- Tego nie wiesz - zdawało się przez chwilę, że chciał do niej podejść, jednak pozostał w cieniu.
- Widziałem Cię z Kylem. Wygląda na porządnego człowieka.
Coś w jego głosie sprawiło, że się odwróciła. Wiedziała co ma teraz na twarzy. Przepraszający uśmiech, udręczone oczy.
- O czym ty mówisz? - zapytała.
Patrzył w dół, włosy zasłaniały policzki. - Może byłoby lepiej dla ciebie, gdybyś była z człowiekiem...
Zniknął wojownik, zastąpił go chłopiec którego kochała - siedemnastoletni, niepewny, niezdolny uwierzyć, że podeptała jego uczucia. Jak może ciągle tego nie rozumieć?
- Nie wiesz kim jesteś dla mnie? - powiedziała miękko - kim zawsze będziesz? Jesteś miłością mojego życia. Drugiego takiego nie będzie, a każdy następny będzie tylko twoim cieniem....
- Nigdy już nie będę taki sam - odpowiedział spokojnie.
- Myślisz że ja będę? - zaczęła zbyt głośno bo nerwy miała w strzępach - Ja muszę z tym żyć. Ty znikniesz jak dym z paierosa, a ja muszę im jutro spojrzeć w twarze. To dużo łatwiejsze zostawić wszystko za sobą niż oglądać tutaj cierpienie innych - umilkła nagle, widząc jaki sprawia mu ból.
- Masz rację - powiedział wolno. Zrobiłem to dla ciebie. Wybacz Liz. Gdyby był jakiś inny sposób....
- Przestań - przerwała mu, zamykając oczy. Nie powinna była tego mówić. Nie mogła uwierzyć, że tak gwałtownie i brutalnie zareagowała. Opuścił żonę, zostawił za sobą całe swoje istnienie aby pomóc ocalić ten świat. Nie tylko jej życie rozbiło się w kawałki....
- Wszystko co powiedziałaś jest prawdą....
Jego głos dochodził do niej na odległość oddechu. Otworzyła oczy i zobaczyła go klęczącego przed sobą na podłodze. Tak bardzo był podobny do Maxa którego znała, pomimo długich włosów, ubrania i zmęczonych oczu. Podniosła rękę i nieśmiało odgarnęła mu włosy z twarzy.
- Przepraszam - dziwnie zmieszana opuściła dłoń.
- Nie Liz, to jest właśnie.... - w jego oczach zamigotało coś dalekiego, co powróciło do niej. Było tam ciepło którego przedtem nie dostrzegła i coś jeszcze, co nią wstrząsnęło głęboko.
- Max - miała ochrypły głos. Patrzyła zdumiona jak jego źrenice się rozszerzają. Tym razem, kiedy wyciągnęła do niego ręke, nie cofnął się. Prowadziła ostrożnie dłoń wzdłuż twarzy, czując znajome kontury policzka, kształt ust, mocny zarost.
- Nie możemy - odetchnął głęboko, kiedy pochyliła się do przodu.
- Dlaczego? - zapytała, oczy spoczęły na jego wargach.
- Liz, nie wiesz co robisz....
- Wiem - pokonała dzielacą ich odległość. Pocałowała go.
Nie zareagował ale nie był zdolny długo z nią walczyć. Usta miał czułe i delikatne....Kiedy próbowała pogłębić pocałunek, pomimo oplecionych ramion odsunął ją zdecydowanie.
- To bardzo zły pomysł - powiedział. Patrzył w podłogę, nagle zainteresowany wzorem na wykładzinie.
- Nie dbam o to - jej głos brzmiał miękko.
Coś przemknęło w jego głowie i wiedziała, że przypomniał sobie inny czas gdy usłyszał to od niej.
- Liz, przeszłaś tak wiele, jesteś zraniona, a ja wkrótce będę musiał odejść.
- Więc nie powinieneś tym się przejmować - powiedziała gorzko.
Wstał, podszedł do okna i patrzył w ciemność.
- Nie myślisz rozsądnie. Nie chcę niczego zrobić teraz, czego będziesz żałowała jutro.
- Jutrzejszy dzień i tak będzie pełen żalu. Tej nocy prawdopodobnie miałam być z nim, tak powiedziałeś. Zamiast tego byłam z Kylem. W rzeczywistości jestem z tobą, a ty odwracasz się ode mnie.
- To nie w porządku - wrócił do niej.
- Życie nie jest w porządku, Max. Nie pojąłeś tego jeszcze? - zapytała. Czuła w oczach kłujące łzy, a jednak jej nie zawiodły.
- Odkąd tu przybyłeś, robiłam to o co mnie prosiłeś. Zostawiłam za sobą wszystko bo mówiłeś, że nie mam innego wyboru. Co mam jeszcze powiedzieć...
- Nie jestem twoim Maxem - odpowiedział szorstko.
- Jesteś wszystkim co mi zostało po jego odejściu - głos jej drżał - Jaki jest teraz mój Max? Nie jest już tą samą osobą. Tak wiele powiedziałeś o sobie samym.
Jego oczy spoczęły na niej i pozostały tak przez długą chwilę, skupione i mądre. Patrzyły na dziewczynę którą była, na kobietę jaką mogła się stać. Kiedy zaczął mówić, słowa nie były głośniejsze od oddechu.
- Powiedziałaś mi, że nie jesteś gotowa....
- Powiedziałeś mi, że byłam...
- Nie chcę cię więcej krzywdzić - wyszeptał.
- Więc chodź do mnie - wyciągnęła rękę. Kiedy się zawahał, po policzkach Liz popłynęły łzy.
- Ty już miałeś tę noc. Miałeś je przez czternaście lat. Podaruj mi tylko jedną?
***
Całował wszystkie jej łzy. Potem pocałunki były inne. Usta poprzedzały ręce przepływające po konturach jej ciała. Delikatne, drażniące, szybkie. Wilgotne, zaskakujące pieszczoty. Nie znała miejsc tak wrażliwych - kolana, stopy, zagłębienie pomiędzy ramieniem a szyją. Były też inne miejsca wywołujące rumieniec na policzkach, kiedy o nich myślała. Tak dobrze znał jej ciało. Poznała to po palcach, które biegły naprzeciw jej oczekiwaniom i zmuszały do odpowiedzi. Każde jego dotknięcie, nowe dla niej, były dla niego znajomymi gestami. Przywracał ją do życia każdym pocałunkiem, przynosząc ulgę zbolałemu sercu.
Poznawała go także, nawet kiedy obejmowała jego plecy, ramiona, wędrując dłońmi wzdłuż ciała. Pod rękami czuła blizny, pieczęcie wojownika. Jedne starsze, inne ledwo zagojone. Czy twarz i ciało jej Maxa zostanie ocalone ? Jak wiele z przyszłości zmienili a ile spraw pozostanie takich samych. Rozkosz pulsowała w jej żyłach mieszając myśli. Drżała pod rękami człowieka, który rozbił jej świat na tysiące kawałków.
- Liz - szepnął ochryple gotowy wziąć ją. Jego oczy błyszczały od łez, kiedy czekał na pozwolenie. I w tej chwili zrozumiała, że naprawdę jest z nią. Jego wspomnienia należały do żony - którą ona nigdy nie będzie - ale myśli były z nią. Nie było żadnej wątpliwości kto leży pod nim, w czyje oczy patrzył. Był z nią tu, w tym miejscu i o tym czasie.
Proszę, - załkała przyciągając go blisko, pragnąc w tej jednej chwili zapomnienia czuć coś więcej poza tą wielką, rozwartą próżnią, unoszącą się za nimi, zdolną pochłonąć ją na zawsze.
Zamknęli oczy i wtopili się w siebie. Błyski i wizje pojawiły się natychmiast i szybko następowały jedne po drugich. Zbyt szybko aby za nimi nadążyć. Kalejdoskop twarzy i doświadczeń - życia przeżytego szczęśliwie. Płakali cicho, a kiedy Max wtulił twarz w zagłębienie jej szyi, jego łzy zmoczyły jej policzek. Uczucia i emocje przetoczyły się po tych, którzy byli straceni dla siebie na zawsze - jedno anulowane przez czas, drugie zabijane okrutną koniecznością.
- Zawsze będę cię kochał - powiedział czule, przytulając ją na krótko, zanim ją wypuścił. Położył się za nią, gładząc nagie biodro, przyciśnięte do jego ciała.
- Wiem - oparła się plecami o jego piersi, kiedy naciągał na nich okrycie. Jego oddech poruszał łagodnie jej włosy i czuła jak całuje ją w czubek głowy - właściwie muskał je ustami...
Chciała mówić, zapytać o wiele rzeczy ale ciało pragnęło odpoczynku a powieki stawały się ciężkie. Sen przychodził z kuszącą obietnicą niepamięci....
- Wybacz mi Liz - usłyszała za sobą szept.
- Niepotrzebnie - powiedziała - Przeżyję.
Poczuła jak jej słowa zabrzmiały. Wiedziała, że odchodzi - Nic mi nie będzie - obiecała.
Kiedy się odwróciła, nie było go.
Disclaimer: Me no own. Some dialogue has been taken directly from the show, primarily The End of the World, and Max in the City, and was written by Jason Katims and Ron Moore, respectively.
Category: Liz POV.
Summary: Post-End of the World. With a twist.
Spoilers: Do we still need to do this one?
Rating: R, for a few graphic scenes.
Author's note: I said I was done with fanfic. My muse claims not to have gotten the memo. Whatever.
May 2003
***
Time present and time past
Are both perhaps present in time future,
And time future contained in time past.
If all time is eternally present
All time is unredeemable.
~T.S. Eliot
***
Prolog
***
Nie mogła płakać. Chciała w jakiś sposób poddać się nagromadzonym emocjom, wezbranym i migoczącym gdzieś pod płaszczykiem opanowania, ale łzy ją zawiodły. Być może zbyt wiele ich wylała noc wcześniej, po spotkaniu z Maxem. A może była zbyt odrętwiała aby mogły popłynąć. Teraz to już nieważne. Nic już nie jest i nie będzie ważne.
Otuliła się mocniej bawełnianym szlafrokiem i przyciskając go do piersi, oczy utkwiła w pustym oknie. Właściwie nie było puste. Ciągle widziała w nim Maxa, jak ducha, chwilę wcześniej, przez moment. To zapadło w pamięć na zawsze - bolesne zdumienie, zmieniony kolor policzków, ból i zdrada w oczach. Wszystko czego pragnął to kochać ją, a ona go zniszczyła ich oboje.
Obserwował ją. Zabawne, jak dobrze go czuła, nawet wtedy, kiedy to nie był jej Max. Wyszedł z łazienki chwilę po tym jak Kyle opuścił sypialnię. Był w zasięgu wzroku, mimo że trzymał się z daleka od niej.
W jakiś sposób wiedziała co mogłaby zobaczyć gdyby się odwróciła, sztywno wyprostowana słyszała, kiedy wszedł do pokoju. Nie chciała go teraz widzieć. Nie dopuszczała do siebie myśli, że niepokoił się o nią, że nosił w sobie bolesny żal jak włosienicę. To byłoby wypisane na jego twarzy, a ona nie była jeszcze na to gotowa. Mogłaby wtedy zrzucić na niego odpowiedzialność i obwiniać za wszystko to, co stało się w ciągu dwóch ostatnich dni. Jak długo nic nie mówił, nie widziała jego roztrzaskanych uczuć, tak długo mogła trzymać na wodzy swoje poczucie winy.
- Liz ? - jego głos był spokojny i znajomy, złamany. Jak kogoś, kto kładzie przed nią swoje pogruchotane serce pragnąc aby mu wyszła naprzeciw.
- Popatrz mu w twarz - łagodniała, nie odrywając wzroku od pustego balkonu.
- Stoczyłem tysiące bitew ale to co zrobiłaś było najtrudniejszym wyzwaniem.
- O tak, to nie był spacer po parku - nie mogła przełknąć dziwnej grudy w gardle. Usiadła, podwinęła pod siebie nogi.
- Więc, co teraz?
- Czekamy - odpowiedział.
- Nie - szepnęła - to ja czekam. Na Tess i Maxa, aby byli razem. Na naprawiony świat który będzie spokojnie istniał, beze mnie.
- Tego nie wiesz - zdawało się przez chwilę, że chciał do niej podejść, jednak pozostał w cieniu.
- Widziałem Cię z Kylem. Wygląda na porządnego człowieka.
Coś w jego głosie sprawiło, że się odwróciła. Wiedziała co ma teraz na twarzy. Przepraszający uśmiech, udręczone oczy.
- O czym ty mówisz? - zapytała.
Patrzył w dół, włosy zasłaniały policzki. - Może byłoby lepiej dla ciebie, gdybyś była z człowiekiem...
Zniknął wojownik, zastąpił go chłopiec którego kochała - siedemnastoletni, niepewny, niezdolny uwierzyć, że podeptała jego uczucia. Jak może ciągle tego nie rozumieć?
- Nie wiesz kim jesteś dla mnie? - powiedziała miękko - kim zawsze będziesz? Jesteś miłością mojego życia. Drugiego takiego nie będzie, a każdy następny będzie tylko twoim cieniem....
- Nigdy już nie będę taki sam - odpowiedział spokojnie.
- Myślisz że ja będę? - zaczęła zbyt głośno bo nerwy miała w strzępach - Ja muszę z tym żyć. Ty znikniesz jak dym z paierosa, a ja muszę im jutro spojrzeć w twarze. To dużo łatwiejsze zostawić wszystko za sobą niż oglądać tutaj cierpienie innych - umilkła nagle, widząc jaki sprawia mu ból.
- Masz rację - powiedział wolno. Zrobiłem to dla ciebie. Wybacz Liz. Gdyby był jakiś inny sposób....
- Przestań - przerwała mu, zamykając oczy. Nie powinna była tego mówić. Nie mogła uwierzyć, że tak gwałtownie i brutalnie zareagowała. Opuścił żonę, zostawił za sobą całe swoje istnienie aby pomóc ocalić ten świat. Nie tylko jej życie rozbiło się w kawałki....
- Wszystko co powiedziałaś jest prawdą....
Jego głos dochodził do niej na odległość oddechu. Otworzyła oczy i zobaczyła go klęczącego przed sobą na podłodze. Tak bardzo był podobny do Maxa którego znała, pomimo długich włosów, ubrania i zmęczonych oczu. Podniosła rękę i nieśmiało odgarnęła mu włosy z twarzy.
- Przepraszam - dziwnie zmieszana opuściła dłoń.
- Nie Liz, to jest właśnie.... - w jego oczach zamigotało coś dalekiego, co powróciło do niej. Było tam ciepło którego przedtem nie dostrzegła i coś jeszcze, co nią wstrząsnęło głęboko.
- Max - miała ochrypły głos. Patrzyła zdumiona jak jego źrenice się rozszerzają. Tym razem, kiedy wyciągnęła do niego ręke, nie cofnął się. Prowadziła ostrożnie dłoń wzdłuż twarzy, czując znajome kontury policzka, kształt ust, mocny zarost.
- Nie możemy - odetchnął głęboko, kiedy pochyliła się do przodu.
- Dlaczego? - zapytała, oczy spoczęły na jego wargach.
- Liz, nie wiesz co robisz....
- Wiem - pokonała dzielacą ich odległość. Pocałowała go.
Nie zareagował ale nie był zdolny długo z nią walczyć. Usta miał czułe i delikatne....Kiedy próbowała pogłębić pocałunek, pomimo oplecionych ramion odsunął ją zdecydowanie.
- To bardzo zły pomysł - powiedział. Patrzył w podłogę, nagle zainteresowany wzorem na wykładzinie.
- Nie dbam o to - jej głos brzmiał miękko.
Coś przemknęło w jego głowie i wiedziała, że przypomniał sobie inny czas gdy usłyszał to od niej.
- Liz, przeszłaś tak wiele, jesteś zraniona, a ja wkrótce będę musiał odejść.
- Więc nie powinieneś tym się przejmować - powiedziała gorzko.
Wstał, podszedł do okna i patrzył w ciemność.
- Nie myślisz rozsądnie. Nie chcę niczego zrobić teraz, czego będziesz żałowała jutro.
- Jutrzejszy dzień i tak będzie pełen żalu. Tej nocy prawdopodobnie miałam być z nim, tak powiedziałeś. Zamiast tego byłam z Kylem. W rzeczywistości jestem z tobą, a ty odwracasz się ode mnie.
- To nie w porządku - wrócił do niej.
- Życie nie jest w porządku, Max. Nie pojąłeś tego jeszcze? - zapytała. Czuła w oczach kłujące łzy, a jednak jej nie zawiodły.
- Odkąd tu przybyłeś, robiłam to o co mnie prosiłeś. Zostawiłam za sobą wszystko bo mówiłeś, że nie mam innego wyboru. Co mam jeszcze powiedzieć...
- Nie jestem twoim Maxem - odpowiedział szorstko.
- Jesteś wszystkim co mi zostało po jego odejściu - głos jej drżał - Jaki jest teraz mój Max? Nie jest już tą samą osobą. Tak wiele powiedziałeś o sobie samym.
Jego oczy spoczęły na niej i pozostały tak przez długą chwilę, skupione i mądre. Patrzyły na dziewczynę którą była, na kobietę jaką mogła się stać. Kiedy zaczął mówić, słowa nie były głośniejsze od oddechu.
- Powiedziałaś mi, że nie jesteś gotowa....
- Powiedziałeś mi, że byłam...
- Nie chcę cię więcej krzywdzić - wyszeptał.
- Więc chodź do mnie - wyciągnęła rękę. Kiedy się zawahał, po policzkach Liz popłynęły łzy.
- Ty już miałeś tę noc. Miałeś je przez czternaście lat. Podaruj mi tylko jedną?
***
Całował wszystkie jej łzy. Potem pocałunki były inne. Usta poprzedzały ręce przepływające po konturach jej ciała. Delikatne, drażniące, szybkie. Wilgotne, zaskakujące pieszczoty. Nie znała miejsc tak wrażliwych - kolana, stopy, zagłębienie pomiędzy ramieniem a szyją. Były też inne miejsca wywołujące rumieniec na policzkach, kiedy o nich myślała. Tak dobrze znał jej ciało. Poznała to po palcach, które biegły naprzeciw jej oczekiwaniom i zmuszały do odpowiedzi. Każde jego dotknięcie, nowe dla niej, były dla niego znajomymi gestami. Przywracał ją do życia każdym pocałunkiem, przynosząc ulgę zbolałemu sercu.
Poznawała go także, nawet kiedy obejmowała jego plecy, ramiona, wędrując dłońmi wzdłuż ciała. Pod rękami czuła blizny, pieczęcie wojownika. Jedne starsze, inne ledwo zagojone. Czy twarz i ciało jej Maxa zostanie ocalone ? Jak wiele z przyszłości zmienili a ile spraw pozostanie takich samych. Rozkosz pulsowała w jej żyłach mieszając myśli. Drżała pod rękami człowieka, który rozbił jej świat na tysiące kawałków.
- Liz - szepnął ochryple gotowy wziąć ją. Jego oczy błyszczały od łez, kiedy czekał na pozwolenie. I w tej chwili zrozumiała, że naprawdę jest z nią. Jego wspomnienia należały do żony - którą ona nigdy nie będzie - ale myśli były z nią. Nie było żadnej wątpliwości kto leży pod nim, w czyje oczy patrzył. Był z nią tu, w tym miejscu i o tym czasie.
Proszę, - załkała przyciągając go blisko, pragnąc w tej jednej chwili zapomnienia czuć coś więcej poza tą wielką, rozwartą próżnią, unoszącą się za nimi, zdolną pochłonąć ją na zawsze.
Zamknęli oczy i wtopili się w siebie. Błyski i wizje pojawiły się natychmiast i szybko następowały jedne po drugich. Zbyt szybko aby za nimi nadążyć. Kalejdoskop twarzy i doświadczeń - życia przeżytego szczęśliwie. Płakali cicho, a kiedy Max wtulił twarz w zagłębienie jej szyi, jego łzy zmoczyły jej policzek. Uczucia i emocje przetoczyły się po tych, którzy byli straceni dla siebie na zawsze - jedno anulowane przez czas, drugie zabijane okrutną koniecznością.
- Zawsze będę cię kochał - powiedział czule, przytulając ją na krótko, zanim ją wypuścił. Położył się za nią, gładząc nagie biodro, przyciśnięte do jego ciała.
- Wiem - oparła się plecami o jego piersi, kiedy naciągał na nich okrycie. Jego oddech poruszał łagodnie jej włosy i czuła jak całuje ją w czubek głowy - właściwie muskał je ustami...
Chciała mówić, zapytać o wiele rzeczy ale ciało pragnęło odpoczynku a powieki stawały się ciężkie. Sen przychodził z kuszącą obietnicą niepamięci....
- Wybacz mi Liz - usłyszała za sobą szept.
- Niepotrzebnie - powiedziała - Przeżyję.
Poczuła jak jej słowa zabrzmiały. Wiedziała, że odchodzi - Nic mi nie będzie - obiecała.
Kiedy się odwróciła, nie było go.
Last edited by Ela on Tue Nov 23, 2004 5:08 pm, edited 6 times in total.
Elu dzięki...przepiekne...krótkie, ale przepiekne...z rodzaju tych, w ktorych liczy sie kazde słowo...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Dzięki, cieszę się, że się podobało. Małe sprostowanie....Opowiadanie jest autortwa EmilyluvsRoswell, jednej z najlepszych pisarek na stronach z amerykańskimi fanfickami. Zauroczona postanowiłam się z Wami podzielić i przetłumaczyłam je. Czyta się je z wypiekami na policzkach...
Revelations ma dalszy ciąg...niesamowity. W wielkim skrócie - są następstwa wspólnej nocy Liz i F. Maxa. ...Jak to zmieni losy naszych bohaterów...sama jestem ciekawa. Właśnie je pochłaniam...
Revelations ma dalszy ciąg...niesamowity. W wielkim skrócie - są następstwa wspólnej nocy Liz i F. Maxa. ...Jak to zmieni losy naszych bohaterów...sama jestem ciekawa. Właśnie je pochłaniam...
Dzisiaj następna część "Objawienia"
*********
Liz odrzuciła koc, przekręciła się próbując znaleźć chłodniejsze miejsce na poduszce. Czerwone cyferki budzika świeciły w ciemności przypominając jej jak długo nie śpi . Bezsenne noce nie były czymś nowym. Były jak nieproszony w domu gość. Pomyślała o Tess Harding, a raczej Avie, od miesiąca nocującej na dole. Może ta myśl pomoże jej zasnąć.... Na szczęście nie było między nimi żadnego związku – uśmiechnęła się.
Ostatni miesiąc był jak szalona jazda górską kolejką. Właściwie powodem był nie tylko rozdźwięk pomiędzy Maxem a nią, chociaż tylko to wystarczyło aby nie spać. Zdruzgotane spojrzenie jego oczu doprowadzało ją do płaczu częściej niż myślała. Do tego trzeba dodać całą resztę tego kosmicznego obłąkania, dziwnych zdarzeń - pogrzeb członkini kongresu Whitaker, Skórowie w Copper Summit , przeniesienie mieszkańców Roswell w inny wymiar czasowy, zjawienie się duplikatów z Nowego Yorku . Czy Liz rzeczywiście myślała, że odsunięcie się od Maxa pomoże jej uniknąć wszystkich kosmicznych problemów? Angażowała się w to wszystko ale jej uczucia były daleko...Po wizycie Maxa z Przyszłości wiedziała o tylu nowych sprawach ale nie miała z kim o tym porozmawiać. Więc czuwała nad nimi z pewnej odległości, zaczęła jednak oddalać się od reszty.
Wystarczająco złe było, że zrujnowała swój związek z Maxem. Czy bardziej można zniszczyć miłość? Nigdy nie wyobrażała sobie chwili kiedy Max powie, że nie mogą już być przyjaciółmi. A jednak tak się stało, a potem wyjechał do Nowego Yorku z Rathem i Lonnie. I Tess. Zabawne, jak mu się spieszyło - skrzywiła się, ciężko przełykając ślinę. Max i Tess razem w dużym mieście, podczas gdy ona wśród pozostałych. Sprawiało to wrażenie jakby nic się nie stało, że wszystko jest w porządku. Wobec morza oskarżeń i wzajemnego obwiniania się. Co za żart .
Mogła zrozumieć uprzedzenie Michaela i Isabel. Nigdy nie darzyli jej zbytnią uwagą i przyjaźnią ale teraz po odepchnięciu Maxa stanęli całkowicie po jego stronie. Z tym się liczyła. Ale ignorowanie jej jeszcze bardziej bolało, jakby podejrzewali, że zdradzi ich tajemnicę. Obwiniali ją za wszystko, jakby ich własne nieporozumienia z Maxem brały swój początek od tego. Chociaż w pewnym sensie mieli rację. Wyjazd Maxa na Szczyt był w jakiś sposób związany z nią, to była jej wina; wątpiła jednak czy tylko to było powodem. Wiedziała jedno, gdyby kochała się z Maxem tamtej nocy, on pozostałby w Roswell . Ironia. Michael i Isabel byli pewni, że nie mogą już jej zaufać a ona zrobiła wszystko aby uratować im życie .
Jednak Michael i Isabel nie byli jedynymi osobami, przez których tak jej było trudno. Kyle patrzył na nią inaczej od kiedy udali, że przespali się ze sobą. Znał prawdę ale nie motywacje i tak naprawdę pytania były dla niego kłopotliwe. Zauważyła że obserwuje ją, widziała te jego pytające spojrzenia żądające odpowiedzi, w szkole czy Kosmodromie ale nie mogła z nim rozmawiać. To również nie ułatwiało... Liz wiedziała, że Kyle chce położyć koniec krążącym o nich plotkom i nie mógł zrozumieć dlaczego ona zostawia to tak jak jest. Wiedziała co o tym myślał i nienawidziła tego.
Okłamywała także Marię. Swoją najlepszą przyjaciółkę z dzieciństwa. I Alexa, od kiedy dowiedział się prawdy o Maxie i pozostałych. Liz nigdy nie przypuszczała że jest zdolna do oszukiwania przyjaciół. Przysięgała, że zawsze będzie z nim szczera . A jednak kłamała. Po co? Dla ratowania świata? Wszystko było nie tak. Ich życie biegło z dala od niej. Przejść przez życie bez miłości Maxa wiązało się z samotnością, ale czy także z utratą przyjaciół ? Czy idąc tą drogą można uratować i zmienić świat ? Czy ma dla tej idei porzucić wszystko ?
Zamknęła oczy aby nie pozwolić sobie na łzy. Była taka zmęczona. Tak bardzo znużona niesieniem wszystkiego na swoich barkach. To tylko kilka tygodni, a miała wrażenie że ugina się pod ciężarem. Dlaczego ona jedna musi być silna?
Odpowiedzi migotały pod powiekami - obrazy pojawiły się o poranku, kiedy w końcu zasnęła. Błyski dotyczyły Maxa z Przyszłości związane z mglistym wspomnieniem w cieple ich kochania, a jednak pozostały głęboko w pamięci, często wracając do niej gdy Max zniknął. Straszne wizje śmierci i zniszczenia, poszarpane ciała, zburzone budynki, Roswell obrócone w skalne rumowisko. Nieszczęścia dominowały nad szczęśliwszymi chwilami – miłość na pustyni, ich ślub, taniec aż do świtu w Phenix - związek nierzeczywistych nocnych koszmarów. Oddychając z trudem otworzyła oczy. Podnosiła się aby złapać oddech, wybierając gorzką rzeczywistość w ciemnej sypialni, od wizji apokalipsy.
Wycierając twarz z łez, Liz próbowała zapanować nad biciem oszalałego serca. Musiała wytrzymać, nie miała wyboru. Tak, to ciężkie ale tak musiało być. Inna alternatywa także przerażała.
Spojrzała na telefon . Może mogłaby powiedzieć Marii przynajmniej część prawdy. Wystarczająco aby nie czuła się taką zdrajczynią. Mogłaby jej zaufać, poprosić o utrzymanie tajemnicy...Co to byłaby za ulga podzielić się tym z kimś i nie być z tak zupełnie sama. Na chwilę, niepewnie zawiesiła rękę nad telefonem, potem zdecydowanie wykręciła numer.
Maria odezwała się zaspana po pierwszym sygnale – Cześć... ?
- Posłuchaj, musimy porozmawiać - powiedziała Liz bez żadnych wstępów .
- Jest trzecia rano...
- Proszę, Maria ?
Usłyszała miękkie westchnienie - Gdzie?
- Wiem jak to wszystko brzmi głupio - Liz obserwowała przyjaciółkę, kiedy siedziały w miękkim świetle jarzeniówek oświetlających kaskady wody płynące ze źródła. Właśnie opowiedziała Marii, że Max podróżował w czasie, odwiedził ją z przyszłości... Maria ani jednym gestem nie okazała zdziwienia i nie powiedziała, że trzeba na przykład wezwać psychiatrę. Słuchała cicho i to odbierało Liz odwagę.
- Nie, ale głupie to było przespać się z Kylem . Proszę opowiadaj dalej...
- Ok. No więc Max - nie - Max z Przyszłości mówił mi, że świat znalazł się na krawędzi rozpadu bo on i Tess nie byli razem, kiedy ich wrogowie znaleźli się na Ziemi. A nie byli razem bo obecny Max ożenił się ze mną.
Kiedy to mówiła słowa w jej uszach brzmiały rozsądnie, ale potem serce zaczynało bić mocniej i Liz starała się bardziej skupić .
- Och...
- Wiem, to trochę zagmatwane...
- Nie, nadążam. Idź dalej - Maria przekonywała ją .
Liz wzięła głęboki oddech aby dodać sobie odwagi – Max z Przyszłości powiedział, że muszę znaleźć sposób aby obecny Max przestał mnie kochać...
Maria zaczynała rozumieć – ...więc dlatego spałaś z Kylem...
- Nie, nie do końca - mówiła szybko - Zaaranżowałam to tak aby obecny Max zobaczył Kyla i mnie razem w łóżku ale tak naprawdę nic się nie stało.
- Więc Max myśli, że ty i Kyle...
Liz powoli kiwnęła głową – przepraszam, że cię okłamywałam.
- Nie. To ja przepraszam, że się tak wściekałam. Mogłam się domyśleć, że to jedna z tych kosmicznych spraw - Maria pochyliła głowę i patrzyła chwilę na Liz .
- W porządku?
- Nie do końca - szepnęła w odpowiedzi – Boże, za każdym razem kiedy Max patrzy na mnie, widzę jego ból i zmieszanie. Częściowo nie wierzy w to co widział i domaga się prawdy. Potem wariuje, bo jest pewny że kłamię.
- Nie możesz go obwiniać - Maria mówiła miękko – bo to co robisz jest tak sprzeczne z twoim charakterem. Znam cię i nigdy nie wierzyłam w to wszystko co słyszałam.
- To tak boli, Maria - jęczała zdruzgotana – nienawidzę siebie za to co mu robię.
- A pomyślałaś co robisz sobie? - Maria przysunęła się bliżej i objęła ją - jesteś pewna, że to jedyna droga i nie ma innego sposobu? "
- Nie - Liz zadeklarowała uparcie, ścierając zdradzieckie łzy płynące po policzkach – nie mogę ryzykować. Widziałam co się stało ze światem i nie chcę czuć się odpowiedzialna za jego unicestwienie – oddech jej drżał - dlatego Max i ja musimy pozostać osobno.
- W porządku - zgodziła się Maria i z leciutkim uśmiechem – więc wciąż jesteś dziewicą ? "
Liz poczuła panikę. Wiedziała co to pytanie oznacza – przyjaciółka chciała poprawić jej nastrój ale to nie był dobry sposób. Mogła opowiedzieć prawdę ale nie była na to gotowa. Nie chciała zamienić tamtej jedynej nocy z Maxem – z Maxem z Przyszłości w dziewczęce pogaduszki. Rozmowa o tym przywróciłaby wspomnienia, które stałyby się zbyt prawdziwe i bolesne.
Ale nie chciała ponownie kłamać. Więc zrobiła jedyną rzecz jaką mogła wymyślić aby uniknąć pytań – Max jest jedynym którego pragnę, Maria. Nie wyobrażam sobie abym mogła być z kimś innym – mówiła łagodnie.
Spojrzenie Marii straciło ostrość - Znam to uczucie...
- Zostawmy to dobrze? – westchnęła Liz. Wiem że chcesz mi pomóc, ale nie chcę już słyszeć o świecie pełnym innych chłopców, że może lepiej będzie z człowiekiem...– powiedziała z krzywym uśmiechem. Już to słyszałam. Moje serce tego nie zniesie.
- W porządku – zgodziła się – wiesz, że jestem tu tylko dla ciebie...
- Tak, wiem. Dziękuję. Liz poczuła jak zimna wilgoć przesącza się przez cienką, bawełnę piżamę – Chodźmy stąd - zaproponowała.
Maria ziewnęła – To żaden dla mnie argument ...
*******
Isabel podchodząc do stolika w Crashdown pomyślała, że zawsze będzie kojarzyć go z Maxem. Spędzał tam wiele popołudni, udając że się uczy, pijąc wiśniową colę, a jego oczy podążały zawsze za Liz. Gdyby zostawiał po sobie pewien rodzaj aury, wówczas ten stolik promieniowałby Maxem Evansem aż do dnia, kiedy został zniszczony.
To nie pomagało ani Izabel ani komukolwiek. Liz stała po przeciwległej stronie kawiarni i obserwowała jak siostra Maxa próbuje w skupieniu pokonać tysiące mil. Oczy miała zamknięte, skoncentrowana przyciskała jedną rękę do czoła, jakby chcąc wzmocnić swoje zdolności. Nie udało się.
Podniosła się i gwałtownie uderzyła rękami w stół – Cholera, to nie działa – nie mogę się do niego dostać...
- Musisz próbować ponownie - Michael zaskoczył Liz zadziwiająco spokojnym głosem .
- Dobrze ci mówić – uspokoiła się trochę – on mnie nie słyszy ...
Liz ustawiała krzesła na stolikach. Nie docierało do niej, że nic nie mogli zrobić - Jest jakiś inny plan ? - zapytała .
- Nie ma – głos Isabel zabrzmiał sucho.
Przez minutę nikt nic nie mówił. Liz była pewna, że wszyscy słyszą głośne bicie jej serca w pustej kafeterii. Zamknęła oczy aby nie poddać się panice, pomału wylewającej się z niej. Tłumaczyła sobie, że prawdopodobnie sprawy przedstawiały się lepiej niż myśleli. Wszystko przecież było pod kontrolą. Max pracuje z Tess dla ratowania świata. A ona zostawiła go ponieważ takie było jego przeznaczenie. Znowu wątpliwości....czy to przeznaczenie zaprowadziło go do Nowego Yorku aby zginął ? Czy popełniła błąd ? Gdyby nie mówiła tego wszystkiego o Granilithcie, może Max bezpiecznie wracałby do Roswell, nawet teraz ?
- Liz może to zrobić !
Otworzyła szeroko oczy i utkwiła je w Avie - Co ty mówisz ?
Ava chwyciła jedno z krzeseł, postawiła przed stolikiem naprzeciw Isabel - Max przywrócił cię do życia – On cię zmienił.
Liz patrzyła na nią zaskoczona – Co to znaczy zmienił mnie ?
Ava potrząsnęła głową, wzięła ją za ramię i popchnęła na krzesło - Słuchaj, nie mamy czasu na wyjaśnienia. Musisz mi zaufać. Max przywrócił cię z powrotem, jesteś teraz inna.
Isabel i Michael patrzyli na nią - Skąd to wiesz ? - Isabel pytała ostrożnie. I dlaczego myślisz, że Liz to potrafi ? "
- Nieważne - Ava nalegała - chcesz ratować Maxa czy nie ?
- Rób co ona mówi - powiedział Michael – o resztę będziemy martwić się później.
Liz potrząsała głową – To wariactwo...
- Powiedz coś, czego nie wiem - głos Michaela był lekko ochrypły .
Isabel odszukała spojrzenie Liz, wyciągnęła dłonie - Weź moją rękę...
Nagle oczy Liz napełniły się łzami. Co się do licha z nią dzieje ? Najważniejszą sprawą to ratowanie Maxa. Czy to ważne jak to chcieli zrobić ? Popatrzyła na ręce Isabel, na Michaela i Avę .
- Nie wiem dlaczego ale boję się – głos jej się łamał – jeżeli tobie nie udało się nawiązać z nim kontaktu, dlaczego mnie ma się udać....
- Znam swojego brata i wiem, że Twój głos usłyszy wszędzie, bez względu na to gdzie jest i co robi – podaj rękę Liz...
Wzięła głęboki oddech i wsunęła dłoń w rękę Isabel. Kiedy jej dotknęła poczuła przypływ siły. To nie było jak z Maxem, szybko i bez wysiłku ale Liz zaskoczona była mocą energii, płynącej z ręki do reszty ciała. Obserwowała Isabel, jak z przypływem siły zamyka oczy i zrobiła tak samo. Opuszki palców rytmicznie pulsowały w rytm uderzeń serca, szybkie staccato płynącej krwi, pędzącej do skroni. Wsłuchiwała się w Isabel wołającej Maxa - nie na głos - ale głęboko wewnątrz, z mocą w którą wkładała całą duszę. Wtem zatrzymała się, skupiając uwagę na czymś czułym i skoncentrowała się na złapaniu kontaktu z Maxem. Odepchnęła od siebie wszystkie wątpliwości i obawy, porzuciła słabość i myślała tylko o nim. O jej miłości do niego. Jak czule ją kochał, ile dla niego znaczyła. Cały świat zostawiała za sobą gdy patrzył jej w oczy....
Światła przygasły wokół niej, powietrze stało się zimne i wilgotne. Hałas ulicy słyszany był ze wszystkich stron – nagły pisk hamulców, klaksony aut, głośno brzmiące syreny – każdy dźwięk odległy i niewyraźny , jak gdyby w uszach miała watę. Czuła zapach spalin ciężarówek, piekące się kasztany i zapach topniejącego śniegu. Widziała ciemne ulice miasta, drapacze chmur po jednej i drugiej stronie, ruszające ostro, tuż przed nią samochody. Skręciła głowę w bok ufając oczom. Zobaczyła Maxa, schodzącego z chodnika.
Nie było czasu aby się ucieszyć. Zobaczyła zaraz Ratha łapiącego od tyłu Tess - ręką zasłaniał jej usta. Loonie podnosiła dłoń, a oczy wraz ze złośliwym uśmiechem skierowane były ku górze na wysokie rusztowanie, tuż nad głową Maxa. Liz zrozumiała do czego zmierza Loonie.
- Max!! Liz wrzasnęła, głos niósł się doniośle....
Odwrócił głowę w jej kierunku, oczy miał szeroko otwarte - Liz ?
Rozpaczliwie dawała mu rękami znaki – Idź do przodu, szybciej! – krzyczała....
Zupełnie zaskoczony, Max zrobił krok w jej kierunku, schodząc na ulicę w chwili gdy rusztowanie runęło tuż za nim. Chodnik zadrżał pod uderzeniem, wibracje rozeszły się dookoła a potem wszystko zlało się w czerń.
Liz odrzuciła głowę do tyłu, źrenice miała nienaturalnie rozszerzone. Siedziała w Crashdown, ściskając ze wszystkich sił rękę Isabel. Serce biło, jak gdyby ona sama przebiegła tę drogę z Nowego Yorku .
- W porządku? – zapytała Isabel, ciemne oczy były niespokojne.
- Co się stało? - Michael pochylał się nad nią – zadziałało ?
Liz skinęła głową zabierając rękę i próbowała złapać oddech – Widziałam go – szepnęła – On...., próbowali go zabić. Lonnie.
- O mój Boże – jęknęła Isabel .
- Uratowałaś go - powiedziała cicho Ava i skinęła głową - mówiłam ci.
Liz chwilę siedziała nieruchomo – tak udało się – powiedziała spokojnie.
- Ale jak? – pytał Michael, i Liz zauważał że jego głos przestał brzmieć tak obco.
- Nie jestem pewna...byłam tam. Widziałam ich razem, idących ulicą. Pierwszy Max, a Lonnie próbowała......wzdrygnęła się - Użyła wszystkich sił aby spadło na niego rusztowanie. Krzyczałam a on usłyszał i skręcił w ostatniej chwili....
- W porządku ? - pytała Isabel.
- Tak. Nie widziałam co się stało później ale teraz wie co robić dalej....odpowiedziała Liz .
Siedzieli w ciszy kilka minut. W końcu Liz nie mogła tego dłużej wytrzymać, zerwała się i mechanicznie zaczęła ustawiać krzesła na stołach – Jeżeli nikt nie ma nic więcej do zrobienia możecie już iść. Nie spałam tej nocy i jestem bardzo zmęczona, dobrze ? – poprosiła.
- Liz poczekaj – zawołała Isabel.
Zatrzymała się nie odwracając – Tak ? - głos miała przytłumiony....
- Właśnie ja.....dziękuję ci....
Liz obróciła się do niej na pięcie – Ja też nie chcę aby mu się cokolwiek stało – Zauważyła jak Isabel i Michael wymienili spojrzenia – Nie sądzę abyście to zrozumieli – szepnęła.
- Dobranoc...
Bez słowa pchnęła wahadłowe drzwi i ciężko weszła na schody.
********
*********
Liz odrzuciła koc, przekręciła się próbując znaleźć chłodniejsze miejsce na poduszce. Czerwone cyferki budzika świeciły w ciemności przypominając jej jak długo nie śpi . Bezsenne noce nie były czymś nowym. Były jak nieproszony w domu gość. Pomyślała o Tess Harding, a raczej Avie, od miesiąca nocującej na dole. Może ta myśl pomoże jej zasnąć.... Na szczęście nie było między nimi żadnego związku – uśmiechnęła się.
Ostatni miesiąc był jak szalona jazda górską kolejką. Właściwie powodem był nie tylko rozdźwięk pomiędzy Maxem a nią, chociaż tylko to wystarczyło aby nie spać. Zdruzgotane spojrzenie jego oczu doprowadzało ją do płaczu częściej niż myślała. Do tego trzeba dodać całą resztę tego kosmicznego obłąkania, dziwnych zdarzeń - pogrzeb członkini kongresu Whitaker, Skórowie w Copper Summit , przeniesienie mieszkańców Roswell w inny wymiar czasowy, zjawienie się duplikatów z Nowego Yorku . Czy Liz rzeczywiście myślała, że odsunięcie się od Maxa pomoże jej uniknąć wszystkich kosmicznych problemów? Angażowała się w to wszystko ale jej uczucia były daleko...Po wizycie Maxa z Przyszłości wiedziała o tylu nowych sprawach ale nie miała z kim o tym porozmawiać. Więc czuwała nad nimi z pewnej odległości, zaczęła jednak oddalać się od reszty.
Wystarczająco złe było, że zrujnowała swój związek z Maxem. Czy bardziej można zniszczyć miłość? Nigdy nie wyobrażała sobie chwili kiedy Max powie, że nie mogą już być przyjaciółmi. A jednak tak się stało, a potem wyjechał do Nowego Yorku z Rathem i Lonnie. I Tess. Zabawne, jak mu się spieszyło - skrzywiła się, ciężko przełykając ślinę. Max i Tess razem w dużym mieście, podczas gdy ona wśród pozostałych. Sprawiało to wrażenie jakby nic się nie stało, że wszystko jest w porządku. Wobec morza oskarżeń i wzajemnego obwiniania się. Co za żart .
Mogła zrozumieć uprzedzenie Michaela i Isabel. Nigdy nie darzyli jej zbytnią uwagą i przyjaźnią ale teraz po odepchnięciu Maxa stanęli całkowicie po jego stronie. Z tym się liczyła. Ale ignorowanie jej jeszcze bardziej bolało, jakby podejrzewali, że zdradzi ich tajemnicę. Obwiniali ją za wszystko, jakby ich własne nieporozumienia z Maxem brały swój początek od tego. Chociaż w pewnym sensie mieli rację. Wyjazd Maxa na Szczyt był w jakiś sposób związany z nią, to była jej wina; wątpiła jednak czy tylko to było powodem. Wiedziała jedno, gdyby kochała się z Maxem tamtej nocy, on pozostałby w Roswell . Ironia. Michael i Isabel byli pewni, że nie mogą już jej zaufać a ona zrobiła wszystko aby uratować im życie .
Jednak Michael i Isabel nie byli jedynymi osobami, przez których tak jej było trudno. Kyle patrzył na nią inaczej od kiedy udali, że przespali się ze sobą. Znał prawdę ale nie motywacje i tak naprawdę pytania były dla niego kłopotliwe. Zauważyła że obserwuje ją, widziała te jego pytające spojrzenia żądające odpowiedzi, w szkole czy Kosmodromie ale nie mogła z nim rozmawiać. To również nie ułatwiało... Liz wiedziała, że Kyle chce położyć koniec krążącym o nich plotkom i nie mógł zrozumieć dlaczego ona zostawia to tak jak jest. Wiedziała co o tym myślał i nienawidziła tego.
Okłamywała także Marię. Swoją najlepszą przyjaciółkę z dzieciństwa. I Alexa, od kiedy dowiedział się prawdy o Maxie i pozostałych. Liz nigdy nie przypuszczała że jest zdolna do oszukiwania przyjaciół. Przysięgała, że zawsze będzie z nim szczera . A jednak kłamała. Po co? Dla ratowania świata? Wszystko było nie tak. Ich życie biegło z dala od niej. Przejść przez życie bez miłości Maxa wiązało się z samotnością, ale czy także z utratą przyjaciół ? Czy idąc tą drogą można uratować i zmienić świat ? Czy ma dla tej idei porzucić wszystko ?
Zamknęła oczy aby nie pozwolić sobie na łzy. Była taka zmęczona. Tak bardzo znużona niesieniem wszystkiego na swoich barkach. To tylko kilka tygodni, a miała wrażenie że ugina się pod ciężarem. Dlaczego ona jedna musi być silna?
Odpowiedzi migotały pod powiekami - obrazy pojawiły się o poranku, kiedy w końcu zasnęła. Błyski dotyczyły Maxa z Przyszłości związane z mglistym wspomnieniem w cieple ich kochania, a jednak pozostały głęboko w pamięci, często wracając do niej gdy Max zniknął. Straszne wizje śmierci i zniszczenia, poszarpane ciała, zburzone budynki, Roswell obrócone w skalne rumowisko. Nieszczęścia dominowały nad szczęśliwszymi chwilami – miłość na pustyni, ich ślub, taniec aż do świtu w Phenix - związek nierzeczywistych nocnych koszmarów. Oddychając z trudem otworzyła oczy. Podnosiła się aby złapać oddech, wybierając gorzką rzeczywistość w ciemnej sypialni, od wizji apokalipsy.
Wycierając twarz z łez, Liz próbowała zapanować nad biciem oszalałego serca. Musiała wytrzymać, nie miała wyboru. Tak, to ciężkie ale tak musiało być. Inna alternatywa także przerażała.
Spojrzała na telefon . Może mogłaby powiedzieć Marii przynajmniej część prawdy. Wystarczająco aby nie czuła się taką zdrajczynią. Mogłaby jej zaufać, poprosić o utrzymanie tajemnicy...Co to byłaby za ulga podzielić się tym z kimś i nie być z tak zupełnie sama. Na chwilę, niepewnie zawiesiła rękę nad telefonem, potem zdecydowanie wykręciła numer.
Maria odezwała się zaspana po pierwszym sygnale – Cześć... ?
- Posłuchaj, musimy porozmawiać - powiedziała Liz bez żadnych wstępów .
- Jest trzecia rano...
- Proszę, Maria ?
Usłyszała miękkie westchnienie - Gdzie?
- Wiem jak to wszystko brzmi głupio - Liz obserwowała przyjaciółkę, kiedy siedziały w miękkim świetle jarzeniówek oświetlających kaskady wody płynące ze źródła. Właśnie opowiedziała Marii, że Max podróżował w czasie, odwiedził ją z przyszłości... Maria ani jednym gestem nie okazała zdziwienia i nie powiedziała, że trzeba na przykład wezwać psychiatrę. Słuchała cicho i to odbierało Liz odwagę.
- Nie, ale głupie to było przespać się z Kylem . Proszę opowiadaj dalej...
- Ok. No więc Max - nie - Max z Przyszłości mówił mi, że świat znalazł się na krawędzi rozpadu bo on i Tess nie byli razem, kiedy ich wrogowie znaleźli się na Ziemi. A nie byli razem bo obecny Max ożenił się ze mną.
Kiedy to mówiła słowa w jej uszach brzmiały rozsądnie, ale potem serce zaczynało bić mocniej i Liz starała się bardziej skupić .
- Och...
- Wiem, to trochę zagmatwane...
- Nie, nadążam. Idź dalej - Maria przekonywała ją .
Liz wzięła głęboki oddech aby dodać sobie odwagi – Max z Przyszłości powiedział, że muszę znaleźć sposób aby obecny Max przestał mnie kochać...
Maria zaczynała rozumieć – ...więc dlatego spałaś z Kylem...
- Nie, nie do końca - mówiła szybko - Zaaranżowałam to tak aby obecny Max zobaczył Kyla i mnie razem w łóżku ale tak naprawdę nic się nie stało.
- Więc Max myśli, że ty i Kyle...
Liz powoli kiwnęła głową – przepraszam, że cię okłamywałam.
- Nie. To ja przepraszam, że się tak wściekałam. Mogłam się domyśleć, że to jedna z tych kosmicznych spraw - Maria pochyliła głowę i patrzyła chwilę na Liz .
- W porządku?
- Nie do końca - szepnęła w odpowiedzi – Boże, za każdym razem kiedy Max patrzy na mnie, widzę jego ból i zmieszanie. Częściowo nie wierzy w to co widział i domaga się prawdy. Potem wariuje, bo jest pewny że kłamię.
- Nie możesz go obwiniać - Maria mówiła miękko – bo to co robisz jest tak sprzeczne z twoim charakterem. Znam cię i nigdy nie wierzyłam w to wszystko co słyszałam.
- To tak boli, Maria - jęczała zdruzgotana – nienawidzę siebie za to co mu robię.
- A pomyślałaś co robisz sobie? - Maria przysunęła się bliżej i objęła ją - jesteś pewna, że to jedyna droga i nie ma innego sposobu? "
- Nie - Liz zadeklarowała uparcie, ścierając zdradzieckie łzy płynące po policzkach – nie mogę ryzykować. Widziałam co się stało ze światem i nie chcę czuć się odpowiedzialna za jego unicestwienie – oddech jej drżał - dlatego Max i ja musimy pozostać osobno.
- W porządku - zgodziła się Maria i z leciutkim uśmiechem – więc wciąż jesteś dziewicą ? "
Liz poczuła panikę. Wiedziała co to pytanie oznacza – przyjaciółka chciała poprawić jej nastrój ale to nie był dobry sposób. Mogła opowiedzieć prawdę ale nie była na to gotowa. Nie chciała zamienić tamtej jedynej nocy z Maxem – z Maxem z Przyszłości w dziewczęce pogaduszki. Rozmowa o tym przywróciłaby wspomnienia, które stałyby się zbyt prawdziwe i bolesne.
Ale nie chciała ponownie kłamać. Więc zrobiła jedyną rzecz jaką mogła wymyślić aby uniknąć pytań – Max jest jedynym którego pragnę, Maria. Nie wyobrażam sobie abym mogła być z kimś innym – mówiła łagodnie.
Spojrzenie Marii straciło ostrość - Znam to uczucie...
- Zostawmy to dobrze? – westchnęła Liz. Wiem że chcesz mi pomóc, ale nie chcę już słyszeć o świecie pełnym innych chłopców, że może lepiej będzie z człowiekiem...– powiedziała z krzywym uśmiechem. Już to słyszałam. Moje serce tego nie zniesie.
- W porządku – zgodziła się – wiesz, że jestem tu tylko dla ciebie...
- Tak, wiem. Dziękuję. Liz poczuła jak zimna wilgoć przesącza się przez cienką, bawełnę piżamę – Chodźmy stąd - zaproponowała.
Maria ziewnęła – To żaden dla mnie argument ...
*******
Isabel podchodząc do stolika w Crashdown pomyślała, że zawsze będzie kojarzyć go z Maxem. Spędzał tam wiele popołudni, udając że się uczy, pijąc wiśniową colę, a jego oczy podążały zawsze za Liz. Gdyby zostawiał po sobie pewien rodzaj aury, wówczas ten stolik promieniowałby Maxem Evansem aż do dnia, kiedy został zniszczony.
To nie pomagało ani Izabel ani komukolwiek. Liz stała po przeciwległej stronie kawiarni i obserwowała jak siostra Maxa próbuje w skupieniu pokonać tysiące mil. Oczy miała zamknięte, skoncentrowana przyciskała jedną rękę do czoła, jakby chcąc wzmocnić swoje zdolności. Nie udało się.
Podniosła się i gwałtownie uderzyła rękami w stół – Cholera, to nie działa – nie mogę się do niego dostać...
- Musisz próbować ponownie - Michael zaskoczył Liz zadziwiająco spokojnym głosem .
- Dobrze ci mówić – uspokoiła się trochę – on mnie nie słyszy ...
Liz ustawiała krzesła na stolikach. Nie docierało do niej, że nic nie mogli zrobić - Jest jakiś inny plan ? - zapytała .
- Nie ma – głos Isabel zabrzmiał sucho.
Przez minutę nikt nic nie mówił. Liz była pewna, że wszyscy słyszą głośne bicie jej serca w pustej kafeterii. Zamknęła oczy aby nie poddać się panice, pomału wylewającej się z niej. Tłumaczyła sobie, że prawdopodobnie sprawy przedstawiały się lepiej niż myśleli. Wszystko przecież było pod kontrolą. Max pracuje z Tess dla ratowania świata. A ona zostawiła go ponieważ takie było jego przeznaczenie. Znowu wątpliwości....czy to przeznaczenie zaprowadziło go do Nowego Yorku aby zginął ? Czy popełniła błąd ? Gdyby nie mówiła tego wszystkiego o Granilithcie, może Max bezpiecznie wracałby do Roswell, nawet teraz ?
- Liz może to zrobić !
Otworzyła szeroko oczy i utkwiła je w Avie - Co ty mówisz ?
Ava chwyciła jedno z krzeseł, postawiła przed stolikiem naprzeciw Isabel - Max przywrócił cię do życia – On cię zmienił.
Liz patrzyła na nią zaskoczona – Co to znaczy zmienił mnie ?
Ava potrząsnęła głową, wzięła ją za ramię i popchnęła na krzesło - Słuchaj, nie mamy czasu na wyjaśnienia. Musisz mi zaufać. Max przywrócił cię z powrotem, jesteś teraz inna.
Isabel i Michael patrzyli na nią - Skąd to wiesz ? - Isabel pytała ostrożnie. I dlaczego myślisz, że Liz to potrafi ? "
- Nieważne - Ava nalegała - chcesz ratować Maxa czy nie ?
- Rób co ona mówi - powiedział Michael – o resztę będziemy martwić się później.
Liz potrząsała głową – To wariactwo...
- Powiedz coś, czego nie wiem - głos Michaela był lekko ochrypły .
Isabel odszukała spojrzenie Liz, wyciągnęła dłonie - Weź moją rękę...
Nagle oczy Liz napełniły się łzami. Co się do licha z nią dzieje ? Najważniejszą sprawą to ratowanie Maxa. Czy to ważne jak to chcieli zrobić ? Popatrzyła na ręce Isabel, na Michaela i Avę .
- Nie wiem dlaczego ale boję się – głos jej się łamał – jeżeli tobie nie udało się nawiązać z nim kontaktu, dlaczego mnie ma się udać....
- Znam swojego brata i wiem, że Twój głos usłyszy wszędzie, bez względu na to gdzie jest i co robi – podaj rękę Liz...
Wzięła głęboki oddech i wsunęła dłoń w rękę Isabel. Kiedy jej dotknęła poczuła przypływ siły. To nie było jak z Maxem, szybko i bez wysiłku ale Liz zaskoczona była mocą energii, płynącej z ręki do reszty ciała. Obserwowała Isabel, jak z przypływem siły zamyka oczy i zrobiła tak samo. Opuszki palców rytmicznie pulsowały w rytm uderzeń serca, szybkie staccato płynącej krwi, pędzącej do skroni. Wsłuchiwała się w Isabel wołającej Maxa - nie na głos - ale głęboko wewnątrz, z mocą w którą wkładała całą duszę. Wtem zatrzymała się, skupiając uwagę na czymś czułym i skoncentrowała się na złapaniu kontaktu z Maxem. Odepchnęła od siebie wszystkie wątpliwości i obawy, porzuciła słabość i myślała tylko o nim. O jej miłości do niego. Jak czule ją kochał, ile dla niego znaczyła. Cały świat zostawiała za sobą gdy patrzył jej w oczy....
Światła przygasły wokół niej, powietrze stało się zimne i wilgotne. Hałas ulicy słyszany był ze wszystkich stron – nagły pisk hamulców, klaksony aut, głośno brzmiące syreny – każdy dźwięk odległy i niewyraźny , jak gdyby w uszach miała watę. Czuła zapach spalin ciężarówek, piekące się kasztany i zapach topniejącego śniegu. Widziała ciemne ulice miasta, drapacze chmur po jednej i drugiej stronie, ruszające ostro, tuż przed nią samochody. Skręciła głowę w bok ufając oczom. Zobaczyła Maxa, schodzącego z chodnika.
Nie było czasu aby się ucieszyć. Zobaczyła zaraz Ratha łapiącego od tyłu Tess - ręką zasłaniał jej usta. Loonie podnosiła dłoń, a oczy wraz ze złośliwym uśmiechem skierowane były ku górze na wysokie rusztowanie, tuż nad głową Maxa. Liz zrozumiała do czego zmierza Loonie.
- Max!! Liz wrzasnęła, głos niósł się doniośle....
Odwrócił głowę w jej kierunku, oczy miał szeroko otwarte - Liz ?
Rozpaczliwie dawała mu rękami znaki – Idź do przodu, szybciej! – krzyczała....
Zupełnie zaskoczony, Max zrobił krok w jej kierunku, schodząc na ulicę w chwili gdy rusztowanie runęło tuż za nim. Chodnik zadrżał pod uderzeniem, wibracje rozeszły się dookoła a potem wszystko zlało się w czerń.
Liz odrzuciła głowę do tyłu, źrenice miała nienaturalnie rozszerzone. Siedziała w Crashdown, ściskając ze wszystkich sił rękę Isabel. Serce biło, jak gdyby ona sama przebiegła tę drogę z Nowego Yorku .
- W porządku? – zapytała Isabel, ciemne oczy były niespokojne.
- Co się stało? - Michael pochylał się nad nią – zadziałało ?
Liz skinęła głową zabierając rękę i próbowała złapać oddech – Widziałam go – szepnęła – On...., próbowali go zabić. Lonnie.
- O mój Boże – jęknęła Isabel .
- Uratowałaś go - powiedziała cicho Ava i skinęła głową - mówiłam ci.
Liz chwilę siedziała nieruchomo – tak udało się – powiedziała spokojnie.
- Ale jak? – pytał Michael, i Liz zauważał że jego głos przestał brzmieć tak obco.
- Nie jestem pewna...byłam tam. Widziałam ich razem, idących ulicą. Pierwszy Max, a Lonnie próbowała......wzdrygnęła się - Użyła wszystkich sił aby spadło na niego rusztowanie. Krzyczałam a on usłyszał i skręcił w ostatniej chwili....
- W porządku ? - pytała Isabel.
- Tak. Nie widziałam co się stało później ale teraz wie co robić dalej....odpowiedziała Liz .
Siedzieli w ciszy kilka minut. W końcu Liz nie mogła tego dłużej wytrzymać, zerwała się i mechanicznie zaczęła ustawiać krzesła na stołach – Jeżeli nikt nie ma nic więcej do zrobienia możecie już iść. Nie spałam tej nocy i jestem bardzo zmęczona, dobrze ? – poprosiła.
- Liz poczekaj – zawołała Isabel.
Zatrzymała się nie odwracając – Tak ? - głos miała przytłumiony....
- Właśnie ja.....dziękuję ci....
Liz obróciła się do niej na pięcie – Ja też nie chcę aby mu się cokolwiek stało – Zauważyła jak Isabel i Michael wymienili spojrzenia – Nie sądzę abyście to zrozumieli – szepnęła.
- Dobranoc...
Bez słowa pchnęła wahadłowe drzwi i ciężko weszła na schody.
********
Dzięki Kochane Moje, jeżeli poczułyście choć troszkę ten szczególny klimacik, to cieszę się tak samo jak EmilyLuvRoswell na swojej stronie, gdzie co kilka dni publikowała następną część Objawień/Revelations, a jej czytelnicy dyskutując, nie mogli doczekać się kolejnej...Ja tylko urzeczona jej stylem staram się tłumaczyć najlepiej jak potrafię wkładając w to całe serce...
Jej fanficki są cudowne (często nagradzane) i tak po ciuchutku Wam powiem że nasza Lizziett przygotowuje dla nas także niespodziankę...
...za kilka dni wrzucę następną część, a robi się coraz ciekawiej...
Jej fanficki są cudowne (często nagradzane) i tak po ciuchutku Wam powiem że nasza Lizziett przygotowuje dla nas także niespodziankę...
...za kilka dni wrzucę następną część, a robi się coraz ciekawiej...
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 0 guests