T: SPIN [by Incognito]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: SPIN [by Incognito]
Kochani... kiedyś zobowiązałam się przetłumaczyć pewne dwa opowiadanka, które rozbawiły mnie do łez. Jedno z nich nazywa się Spin, drugie Core - tego samego autora - Incognito. Zaczynam więc od SPIN. Ponieważ wyraz oznacza wrzeciono, kręcenie się kołowrotka, ciężko jest znaleźć dokładny jego odpowiednik. Pozwoliłam sobie na odrobinę szaleństwa i w wolnym tłumaczeniu nazwałam to "Kręciołek". Czemu? Dowiecie się z treści i mam nadzieję, że to moje tłumaczenie się Wam spodoba.
UWAGA: po naradach z Administracją postanowiliśmy pozostawić tekst z mniej więcej dokładnym tłumaczeniem tzw. wulgaryzmów a to oznacza, że czytając to musicie zdawać sobie z tego sprawę, bo nie jest niczyją tu intencją gorszenie lub szerzenie wulgaryzmów... ok ... oficjalna część za nami, tekst dla starszych odbiorców ... zatem ... zaczynamy...
Czapterek łan.
Gdzież mój umysł?
Ze stopami w powietrzu
Z głową na ziemi
Spróbuj tej sztuczki i ...zakręć
Głowa ci się zapadnie
Ale i tak w niej pustka
Więc się zapytasz
Gdzież umysł mój?
- The Pixies
Kręciołek.
Wiele rzeczy się kręci. Koła samochodu. Życie wykręca się spod kontroli.
W tej akurat chwili kręci się butelka.
Grupa mych ziomków siedzi na podłodze przede mną, w kółeczku. Niektórzy palą papierosy, niektórzy trawkę. Wszyscy z oczekiwaniem skupiają wzrok na butelce.
Ja nie.
Ja i tak wiem, co się za chwilę stanie. Michael zakręci butelką i nie ma cienia wątpliwości, że szyjka wskaże Marię. Pocałują się. Potem kolej Izabell, wskaże Alexa. Pocałują się i tak dalej, i tym podobnie.
Kontrolują butelkę swoimi kosmicznymi siłami. Ja to wiem. Maria i Alex nie wierzą mi. Nie wierzą mi, ponieważ tak naprawdę to nie ma dla nich żadnego znaczenia. Wisi im to dopóki całują ludzi, w których nigdy nie przyznają się, że są zakochani.
Pozwólcie, że wyjaśnię parę podstawowych rzeczy: każdy jeden dzieciak w tym mieście był oskarżany o bycie ufoludkiem. Więc tak naprawdę ani Alexa ani Marii nie zaskakuje fakt, że ja wskazuję na Maxa, Michaela i Izabell.
Kolej Izabell. Wylądowała wskazując na Alexa.
Cóż za niespodzianka.
Max zachowuje się dzisiaj dziwnie. Nawet nie wiem, czemu gra. Tess tu nie ma.
On nigdy nie gra, gdy Tess nie ma.
Butelka się kręci. Jest brązowa, pusta i dzwoni denerwująco o podłogę z linoleum. Grupa wstrzymuje oddech. Kogóż to dziś pocałuje Max? Chcą wiedzieć.
I żeby być szczerą, nie jestem pewna, czy w ogóle mogłoby mnie to obchodzić, albo czy jest mi to jakoś potrzebne do szczęścia.
Taka obsesja jest niezdrowa.
Jedno jest pewne. To nie będę ja. Ja nie gram. Ja nigdy nie gram. Może to będzie Courtney.
Grupa wypuszcza oddech w momencie, gdy butelka zatrzymuje się w połowie drogi pomiędzy Alexem i Michaelem.
Dziwne. Dlaczego właściwie Max chciałby pocałować, Alexa albo Michaela?
Patrzą w skupieniu na butelkę, ich oczy podążają w niewidzialnym kierunku wskazywanym przez butelkę, poza nich, na kanapę za nimi.
No i zgadnijcie któż to siedzi na tej kanapie za nimi?
Ja.
?Ja nie gram?. Bronię się, jakoż każdy sugestywnie mierzy mnie wzrokiem.
Potem Max na mnie patrzy. Centralnie na mnie. W sposób taki, że drżę, przechodzą mnie dreszcze i pragnę umrzeć.
Max nawiązuje kontakt wzrokowy z ludźmi tylko wtedy, kiedy jest to mu na rękę. Nigdy wcześniej nie patrzył mi w oczy. Chyba mi niedobrze. Chyba panikuję. On nie powinien mnie lubić. To nie taki bieg powinny obrać rzeczy.
Mam powiedzieć wyraźniej? No to patrzę też na niego. ?Nie gram?. Tym razem mówię dobitniej. I brzmi to dokładnie tak jak się wyraziłam.
Na to on lekko potrząsa głową ?Ja też nie?.
Jest parę rzeczy, które właśnie przeleciały mi przez głowę.
1. O czym do cholery bredzi Max.
2. Jestem na takie numery za stara.
3. Jak ja się tu właściwie znalazłam?
Hm....
Chyba muszę zacząć od zdarzeń nieco wcześniejszych...
Ale gdzie? Oczywistym wyborem byłby niesławny ?początek?.
W zasadzie to nawet nie wiem, co to jest. Może to dzień, kiedy sparowali mnie z Maxem na biologii. Może to ten dzień, kiedy Max przejechał swoim samochodem Tess. Może to ten dzień, kiedy latający spodek wylądował na Ziemi? Może dzień, w którym przyszłam na świat, kiedy on się urodził, kiedy wszechświat został stworzony.
A może po prostu na chybił trafił wybiorę taki jeden moment i zacznę?
Może dzień, w którym mój umysł zaczął wykręcać się spod kontroli.
Zaraz. Musimy zrobić stop i przewinąć. Obserwujcie prawdziwą szpulę z filmem cofającą się...
Stop.
W tył.
Gramy.
Za parę tygodni butelka wskaże na mnie. Tylko, że ja tego jeszcze nie wiem.
Teraz pracuję. Podobnie jak Tess, Courtney i Maria. Na zewnątrz ciemno. W piątkowe wieczory tylko stali bywalcy tu są.
Stali bywalcy to ludzie, którzy nie mają nic lepszego do robienia w piątkowy wieczór niż trzymanie klasy pracującej z dala od pójścia do domów. Uściślając, stali bywalcy to: staruszka siedząca w rogu (którą miłościwie nazywamy ?kobietą siedzącą w rogu?), i Max i jego oddział (składający się z Michaela i Izabell).
Oczywiście Max jest tu, ponieważ wie, że Tess pracuje.
Mi i Marii nie przeszkadza pracowanie w piątkowe wieczory. Lubimy ciszę. Jednakże Tess i Courtney nie cierpią piątków, mają coś lepszego do roboty. Właściwie, to by mogły odejść, gdyby chciały, nie potrzebujemy ich, ale starają się zaoszczędzić trochę kasy na wspólne mieszkanie.
Tak to zatem idzie: Courtney to starsza siostra Marii. Starsza o rok, gwoli ścisłości. Tess jest najlepszą przyjaciółką Courtney. Powinny być w klasie o jeden poziom wyżej, powinny zdać maturę w zeszłym roku, ale oblały. No i tym sposobem wszyscy jesteśmy w maturalnej.
Ależ frajda.
Oblały, bo nie chcą opuścić Roswell.
Jeśli chodzi o mnie, to pojęcia nie mam czemu.
Ja, Maria i Alex nie możemy się doczekać, żeby w cholerę się wynieść z tego miejsca. Wytłumaczę później. Teraz musze poudawać, że pracuję.
Ja, Tess i Courtney opieramy się o ladę obserwując nudne widowisko rozgrywające się przed naszymi oczami. Raz na jakiś czas ocieram drobniutkie kropelki potu z mojego czoła i biorę łyka z mojej wiśniowej Coli. Courtney raz na jakiś czas głośno i znudzenie stęka, a Tess kiwa głową na boki w rytm piosenki brzmiącej w jej umyśle.
Max, Michael i Izabell przeważnie siedzą cicho. Raz na jakiś czas Michael próbuje opuścić towarzystwo i słychać ich ciche zgrzyty, jeśli naprawdę się wsłuchasz. Max nie chce wyjść dopóki zmiana Tess się nie skończy.
Facet normalnie mnie zadziwia. Jest całkiem niezły w te klocki z tą całą obsesją. Odwala kawał dobrej roboty starając się, żeby każdy myślał, że tak naprawdę to on nie jest opętany myślą o Tess. Oczywiście takie jak ja i Courtney i Maria to widzimy.
Nawet chyba mi go żal. I nawet nie zamierzam spróbować zrozumieć, co takiego on w niej właściwie widzi. No dobra, wcale mi nie zależy.
Słyszę jak Maria na zapleczu upycha ketchup w butelki.
Courtney chichocze sama do siebie i wtedy wszystkie dokładnie zwracamy uwagę na nią. W noc tak nudną jak ta, masz ochotę wysłuchać czegokolwiek, z czego ktokolwiek się śmieje. Trąca łokciem Tess ?Max Evans znowu się gapi na ciebie?.
Tess i ja mruczymy. Oczekiwałyśmy czegoś zabawnego, albo przynajmniej czegoś nowego. Odpowiada w nonszalancki, typowy dla niej sposób, jakby nic nie było wystarczająco ważne ?przypomnij mi kolejny raz, czemu powinno mnie to obchodzić??
Maria wychodzi do gości słysząc jedynie część naszej radosnej konwersacji, ?kto gapi się na kogo?? poczym dołącza do naszej wspaniałej pozycji obranej za ladą. Muszę przyznać, że wyglądamy raczej onieśmielająco kiedy tak się opieramy równym rzędem. W ten sposób żegnamy naszych klientów.
Podaję Marii moją Colę. ?Dam ci dwie możliwości?
?O.? Ona już wie. Przechyla puszkę i wypija resztę.
Courtney pochyla się. Widać jak na dłoni, gdy Courtney ma zbrodnicze myśli. Widać jak jej brew wykrzywia się sinusoidalnie w kształt litery V. ?ja tam nie wiem? mówi, ?ja bym go pieprzyła? Courtney naprawdę potrafi być taka nieokrzesana
Uśmiecham się. Uśmiecham się, ponieważ wiem dokładnie jak to zaraz skwituje Maria.
Maria uśmiecha się do mnie ?A to ci dopiero niespodziewajka? mówi.
Tess unosi brew i spogląda na Courtney: ?co cię powstrzymuje??
Courtney już otwiera usta, żeby odpowiedzieć, ale Tess przerywa jej wręczając mi kolejne zamówienie ? Parker laleczko, weź to zamówienie, co?? Po czym podąża za Tess.
Maria smutno potrząsa głową w moim kierunku. ?Myślisz, że można rozwieść się z siostrą??
Wzruszam ramionami. ?zaraz wracam?. Idę przyjąć zamówienie.
Ano. Cała ja.
Mój głos monotonnie wygłasza gadkę bez pauz. Chcę, żeby dokładnie zdawali sobie sprawę z tego, jak bardzo nie chcę tu tkwić. ?Witamy w Crashdown nazywam się Liz i będę waszą zaprzyjaźnioną kelnerką nasza zupa dnia to mięczakowy mus czy mogę podać Państwu coś do picia czy może wolicie już złożyć zamówienie??
Max nawet nie zamierza zaszczycić mnie uwagą ?To nie twój rewir?. Co za chamstwo!?
A z resztą. ?Witamy w Crashdown? powtarzam ?nazywam się LIZ i będę waszą zaprzyjaźnioną...?
Jego rysy twarzy robią się bardziej zacięte o ile to w ogóle możliwe. ?Gdzie Tess... To rewir Tess?. Mówi jakby czytał kwestie do menu leżącego na wprost niego. Michael pochyla się i delikatnie uderza kilkakrotnie głową w blat stołu.
Teraz to już jestem wściekła. I to do entej. ?Tess najprawdopodobniej jest zajęta w łazience, więc chcecie coś czy nie??
On zaciska szczęki. Oczywiście dalej nie patrzy na mnie. Gapi się w podłogę. ?Nie?. Wychodzi. Michael i Izabell za nim.
Courtney wyziera zza rogu zaplecza. ?Nici z bara-bara więc możemy iść wszyscy do domciu?. Mówi to trochę za głośno.
Pani siedząca w rogu zaczyna ujadać jak pies. Wspominałam, że jest szalona? No cóż. Jest.
Coś mnie gryzie. Coś w związku z Maxem mnie gryzie. Muszę iść na górę.
Mój umysł zaczyna zaliczać kręciołka.
UWAGA: po naradach z Administracją postanowiliśmy pozostawić tekst z mniej więcej dokładnym tłumaczeniem tzw. wulgaryzmów a to oznacza, że czytając to musicie zdawać sobie z tego sprawę, bo nie jest niczyją tu intencją gorszenie lub szerzenie wulgaryzmów... ok ... oficjalna część za nami, tekst dla starszych odbiorców ... zatem ... zaczynamy...
Czapterek łan.
Gdzież mój umysł?
Ze stopami w powietrzu
Z głową na ziemi
Spróbuj tej sztuczki i ...zakręć
Głowa ci się zapadnie
Ale i tak w niej pustka
Więc się zapytasz
Gdzież umysł mój?
- The Pixies
Kręciołek.
Wiele rzeczy się kręci. Koła samochodu. Życie wykręca się spod kontroli.
W tej akurat chwili kręci się butelka.
Grupa mych ziomków siedzi na podłodze przede mną, w kółeczku. Niektórzy palą papierosy, niektórzy trawkę. Wszyscy z oczekiwaniem skupiają wzrok na butelce.
Ja nie.
Ja i tak wiem, co się za chwilę stanie. Michael zakręci butelką i nie ma cienia wątpliwości, że szyjka wskaże Marię. Pocałują się. Potem kolej Izabell, wskaże Alexa. Pocałują się i tak dalej, i tym podobnie.
Kontrolują butelkę swoimi kosmicznymi siłami. Ja to wiem. Maria i Alex nie wierzą mi. Nie wierzą mi, ponieważ tak naprawdę to nie ma dla nich żadnego znaczenia. Wisi im to dopóki całują ludzi, w których nigdy nie przyznają się, że są zakochani.
Pozwólcie, że wyjaśnię parę podstawowych rzeczy: każdy jeden dzieciak w tym mieście był oskarżany o bycie ufoludkiem. Więc tak naprawdę ani Alexa ani Marii nie zaskakuje fakt, że ja wskazuję na Maxa, Michaela i Izabell.
Kolej Izabell. Wylądowała wskazując na Alexa.
Cóż za niespodzianka.
Max zachowuje się dzisiaj dziwnie. Nawet nie wiem, czemu gra. Tess tu nie ma.
On nigdy nie gra, gdy Tess nie ma.
Butelka się kręci. Jest brązowa, pusta i dzwoni denerwująco o podłogę z linoleum. Grupa wstrzymuje oddech. Kogóż to dziś pocałuje Max? Chcą wiedzieć.
I żeby być szczerą, nie jestem pewna, czy w ogóle mogłoby mnie to obchodzić, albo czy jest mi to jakoś potrzebne do szczęścia.
Taka obsesja jest niezdrowa.
Jedno jest pewne. To nie będę ja. Ja nie gram. Ja nigdy nie gram. Może to będzie Courtney.
Grupa wypuszcza oddech w momencie, gdy butelka zatrzymuje się w połowie drogi pomiędzy Alexem i Michaelem.
Dziwne. Dlaczego właściwie Max chciałby pocałować, Alexa albo Michaela?
Patrzą w skupieniu na butelkę, ich oczy podążają w niewidzialnym kierunku wskazywanym przez butelkę, poza nich, na kanapę za nimi.
No i zgadnijcie któż to siedzi na tej kanapie za nimi?
Ja.
?Ja nie gram?. Bronię się, jakoż każdy sugestywnie mierzy mnie wzrokiem.
Potem Max na mnie patrzy. Centralnie na mnie. W sposób taki, że drżę, przechodzą mnie dreszcze i pragnę umrzeć.
Max nawiązuje kontakt wzrokowy z ludźmi tylko wtedy, kiedy jest to mu na rękę. Nigdy wcześniej nie patrzył mi w oczy. Chyba mi niedobrze. Chyba panikuję. On nie powinien mnie lubić. To nie taki bieg powinny obrać rzeczy.
Mam powiedzieć wyraźniej? No to patrzę też na niego. ?Nie gram?. Tym razem mówię dobitniej. I brzmi to dokładnie tak jak się wyraziłam.
Na to on lekko potrząsa głową ?Ja też nie?.
Jest parę rzeczy, które właśnie przeleciały mi przez głowę.
1. O czym do cholery bredzi Max.
2. Jestem na takie numery za stara.
3. Jak ja się tu właściwie znalazłam?
Hm....
Chyba muszę zacząć od zdarzeń nieco wcześniejszych...
Ale gdzie? Oczywistym wyborem byłby niesławny ?początek?.
W zasadzie to nawet nie wiem, co to jest. Może to dzień, kiedy sparowali mnie z Maxem na biologii. Może to ten dzień, kiedy Max przejechał swoim samochodem Tess. Może to ten dzień, kiedy latający spodek wylądował na Ziemi? Może dzień, w którym przyszłam na świat, kiedy on się urodził, kiedy wszechświat został stworzony.
A może po prostu na chybił trafił wybiorę taki jeden moment i zacznę?
Może dzień, w którym mój umysł zaczął wykręcać się spod kontroli.
Zaraz. Musimy zrobić stop i przewinąć. Obserwujcie prawdziwą szpulę z filmem cofającą się...
Stop.
W tył.
Gramy.
Za parę tygodni butelka wskaże na mnie. Tylko, że ja tego jeszcze nie wiem.
Teraz pracuję. Podobnie jak Tess, Courtney i Maria. Na zewnątrz ciemno. W piątkowe wieczory tylko stali bywalcy tu są.
Stali bywalcy to ludzie, którzy nie mają nic lepszego do robienia w piątkowy wieczór niż trzymanie klasy pracującej z dala od pójścia do domów. Uściślając, stali bywalcy to: staruszka siedząca w rogu (którą miłościwie nazywamy ?kobietą siedzącą w rogu?), i Max i jego oddział (składający się z Michaela i Izabell).
Oczywiście Max jest tu, ponieważ wie, że Tess pracuje.
Mi i Marii nie przeszkadza pracowanie w piątkowe wieczory. Lubimy ciszę. Jednakże Tess i Courtney nie cierpią piątków, mają coś lepszego do roboty. Właściwie, to by mogły odejść, gdyby chciały, nie potrzebujemy ich, ale starają się zaoszczędzić trochę kasy na wspólne mieszkanie.
Tak to zatem idzie: Courtney to starsza siostra Marii. Starsza o rok, gwoli ścisłości. Tess jest najlepszą przyjaciółką Courtney. Powinny być w klasie o jeden poziom wyżej, powinny zdać maturę w zeszłym roku, ale oblały. No i tym sposobem wszyscy jesteśmy w maturalnej.
Ależ frajda.
Oblały, bo nie chcą opuścić Roswell.
Jeśli chodzi o mnie, to pojęcia nie mam czemu.
Ja, Maria i Alex nie możemy się doczekać, żeby w cholerę się wynieść z tego miejsca. Wytłumaczę później. Teraz musze poudawać, że pracuję.
Ja, Tess i Courtney opieramy się o ladę obserwując nudne widowisko rozgrywające się przed naszymi oczami. Raz na jakiś czas ocieram drobniutkie kropelki potu z mojego czoła i biorę łyka z mojej wiśniowej Coli. Courtney raz na jakiś czas głośno i znudzenie stęka, a Tess kiwa głową na boki w rytm piosenki brzmiącej w jej umyśle.
Max, Michael i Izabell przeważnie siedzą cicho. Raz na jakiś czas Michael próbuje opuścić towarzystwo i słychać ich ciche zgrzyty, jeśli naprawdę się wsłuchasz. Max nie chce wyjść dopóki zmiana Tess się nie skończy.
Facet normalnie mnie zadziwia. Jest całkiem niezły w te klocki z tą całą obsesją. Odwala kawał dobrej roboty starając się, żeby każdy myślał, że tak naprawdę to on nie jest opętany myślą o Tess. Oczywiście takie jak ja i Courtney i Maria to widzimy.
Nawet chyba mi go żal. I nawet nie zamierzam spróbować zrozumieć, co takiego on w niej właściwie widzi. No dobra, wcale mi nie zależy.
Słyszę jak Maria na zapleczu upycha ketchup w butelki.
Courtney chichocze sama do siebie i wtedy wszystkie dokładnie zwracamy uwagę na nią. W noc tak nudną jak ta, masz ochotę wysłuchać czegokolwiek, z czego ktokolwiek się śmieje. Trąca łokciem Tess ?Max Evans znowu się gapi na ciebie?.
Tess i ja mruczymy. Oczekiwałyśmy czegoś zabawnego, albo przynajmniej czegoś nowego. Odpowiada w nonszalancki, typowy dla niej sposób, jakby nic nie było wystarczająco ważne ?przypomnij mi kolejny raz, czemu powinno mnie to obchodzić??
Maria wychodzi do gości słysząc jedynie część naszej radosnej konwersacji, ?kto gapi się na kogo?? poczym dołącza do naszej wspaniałej pozycji obranej za ladą. Muszę przyznać, że wyglądamy raczej onieśmielająco kiedy tak się opieramy równym rzędem. W ten sposób żegnamy naszych klientów.
Podaję Marii moją Colę. ?Dam ci dwie możliwości?
?O.? Ona już wie. Przechyla puszkę i wypija resztę.
Courtney pochyla się. Widać jak na dłoni, gdy Courtney ma zbrodnicze myśli. Widać jak jej brew wykrzywia się sinusoidalnie w kształt litery V. ?ja tam nie wiem? mówi, ?ja bym go pieprzyła? Courtney naprawdę potrafi być taka nieokrzesana
Uśmiecham się. Uśmiecham się, ponieważ wiem dokładnie jak to zaraz skwituje Maria.
Maria uśmiecha się do mnie ?A to ci dopiero niespodziewajka? mówi.
Tess unosi brew i spogląda na Courtney: ?co cię powstrzymuje??
Courtney już otwiera usta, żeby odpowiedzieć, ale Tess przerywa jej wręczając mi kolejne zamówienie ? Parker laleczko, weź to zamówienie, co?? Po czym podąża za Tess.
Maria smutno potrząsa głową w moim kierunku. ?Myślisz, że można rozwieść się z siostrą??
Wzruszam ramionami. ?zaraz wracam?. Idę przyjąć zamówienie.
Ano. Cała ja.
Mój głos monotonnie wygłasza gadkę bez pauz. Chcę, żeby dokładnie zdawali sobie sprawę z tego, jak bardzo nie chcę tu tkwić. ?Witamy w Crashdown nazywam się Liz i będę waszą zaprzyjaźnioną kelnerką nasza zupa dnia to mięczakowy mus czy mogę podać Państwu coś do picia czy może wolicie już złożyć zamówienie??
Max nawet nie zamierza zaszczycić mnie uwagą ?To nie twój rewir?. Co za chamstwo!?
A z resztą. ?Witamy w Crashdown? powtarzam ?nazywam się LIZ i będę waszą zaprzyjaźnioną...?
Jego rysy twarzy robią się bardziej zacięte o ile to w ogóle możliwe. ?Gdzie Tess... To rewir Tess?. Mówi jakby czytał kwestie do menu leżącego na wprost niego. Michael pochyla się i delikatnie uderza kilkakrotnie głową w blat stołu.
Teraz to już jestem wściekła. I to do entej. ?Tess najprawdopodobniej jest zajęta w łazience, więc chcecie coś czy nie??
On zaciska szczęki. Oczywiście dalej nie patrzy na mnie. Gapi się w podłogę. ?Nie?. Wychodzi. Michael i Izabell za nim.
Courtney wyziera zza rogu zaplecza. ?Nici z bara-bara więc możemy iść wszyscy do domciu?. Mówi to trochę za głośno.
Pani siedząca w rogu zaczyna ujadać jak pies. Wspominałam, że jest szalona? No cóż. Jest.
Coś mnie gryzie. Coś w związku z Maxem mnie gryzie. Muszę iść na górę.
Mój umysł zaczyna zaliczać kręciołka.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
LEO, nawet nie wiesz, jak na to czekałam dzięki...ten cynizm jest PERFEKCYJNY...i jestem bardzo ciekawa, co z tego wyniknie....choć watpie byśmy tutaj rozkoszowali się w nadmiarze dialogami typu "Ach Max, ach Liz"
Dzięki...mam nadzieje że miło spedzasz święta.
Dzięki...mam nadzieje że miło spedzasz święta.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
LUDZIE???? CZEMU WY JESZCZE NIE ŚPICIE???? A w ogóle są święta a Wy TU????
a teraz poważnie... LIZIETT... święta spędzam miło między innymi dzięki Wam. Nie spodziewałam się, że ktoś odkryje to opowiadanie co najmniej przed poniedziałkiem, ale tu mnie spotkała przyjemna niespodzianka. Niesamowicie się cieszę, że sposób, w jaki tłumaczę się spodobał. mam nadzieję, że każdemu następnemu "czytaczowi' również przypadnie w miarę do gustu. Opowiastka jest moim zdaniem jedną z najlepszych jakie czytałam, a druga część dopełnia obrazka powalając z nóg. Tłumaczenie sprawia mi olbrzymią frajdę. I faktycznie... dialogi "Ach Max, Ach Liz" to nie ta bajka... tu nawet... pojawia się słowo na "p"
Graalion... dzięki!!
a teraz poważnie... LIZIETT... święta spędzam miło między innymi dzięki Wam. Nie spodziewałam się, że ktoś odkryje to opowiadanie co najmniej przed poniedziałkiem, ale tu mnie spotkała przyjemna niespodzianka. Niesamowicie się cieszę, że sposób, w jaki tłumaczę się spodobał. mam nadzieję, że każdemu następnemu "czytaczowi' również przypadnie w miarę do gustu. Opowiastka jest moim zdaniem jedną z najlepszych jakie czytałam, a druga część dopełnia obrazka powalając z nóg. Tłumaczenie sprawia mi olbrzymią frajdę. I faktycznie... dialogi "Ach Max, Ach Liz" to nie ta bajka... tu nawet... pojawia się słowo na "p"
Graalion... dzięki!!
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Leo, mi sprawiłaś niesamowitą niespodziank.ę na Święta (trochę spóźnioną, ale... ) Takiego Maxa i Liz kocham. Bez sentymentów, zgryźliwych i ironicznych. Mam nadzieję, ze to jeszcze nie koniec.
Ps. Gdzie w wszyscy wyszukujecie takie perełki ???
Ps. Gdzie w wszyscy wyszukujecie takie perełki ???
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Kochani... gdzie tego szukamy? To opowiadanko trafiło do mnie dzięki Maxelowi. To i Core. Ja przesłałam je miedzy innymi ELI i tak dzieło Incognito niosło radość (HA! jak to brzmi pieknie ) innym. Dzielimy się ze sobą najciekawszymi opowiadaniami i to jest właśnie fajne.
SPIN jest moim zdaniem genialne. jedno z nielicznych, których zakończenie jest na równym poziomie z początkiem. Ale to co najbardziej mi się spodobało w nim, to to, że Roswell w nim moze być równie dobrze jakąś mikroskopijną polską mieściną. Ta sama nuda, to samo poczucie beznadziejności, ta sama chęć wyrwania się z szarej codzienności. No i niewybredne komentarze Nikt nie jest święty, a każdy jest znudzony
Cieszę się, że sie Wam podoba. CDN wkrótce. .. powiedzmy, że... kolejna część co 5 dni... na Sylwestra ... co ja mam z tymi terminami ??
SPIN jest moim zdaniem genialne. jedno z nielicznych, których zakończenie jest na równym poziomie z początkiem. Ale to co najbardziej mi się spodobało w nim, to to, że Roswell w nim moze być równie dobrze jakąś mikroskopijną polską mieściną. Ta sama nuda, to samo poczucie beznadziejności, ta sama chęć wyrwania się z szarej codzienności. No i niewybredne komentarze Nikt nie jest święty, a każdy jest znudzony
Cieszę się, że sie Wam podoba. CDN wkrótce. .. powiedzmy, że... kolejna część co 5 dni... na Sylwestra ... co ja mam z tymi terminami ??
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Rzeczywiście bardzo ciekawie napisane opowiadanie. Coś nowego: czyli max ma gdzieś Liz. I jak świetnie to jest ujete.
>> zwiastun - istota niematerialna, która traktowana jest jako pośrednik między Bogiem a ludźmi. Najczęściej utożsamiana jest z istotą doskonałą, spełniająjącą misje pomyślne lub niepomyślne dla człowieka<<
Czapterek 2.
Po tym jak policja wywlekła ujadającą kobietę siedzącą w rogu wszyscy poszli do domu.
Jest piątek, więc to raczej normalne.
Mijam puste boxy w drodze do schodów. Jeden z nich wcale nie jest taki pusty.
Kurtka.
Max zostawił tu swoją kurtkę.
Więc co ja teraz robię? Wkładam ją na półkę na zapleczu?
Mogłabym ją tu zostawić, udawać, że nic nie zauważyłam.
O tak.
Podążam po schodach na górę wprost do mojego pokoju. Prywatność. Wreszcie. Czas poświęci się własnym myślom.
Gdyby Roswell przybrało ludzką formę, wyrosły mu ramionka i nóżki i zacząłby chodzić, pierwsze co bym zrobiła, to odstrzeliłabym mu ten łebek.
Taa... to smutne.
Chcecie znać składniki na tykającą bombę?
Weź jakąś pipidówę, wrzuć ją pośrodku niczego, dodaj kosmiczną konspirację, wrzuć odrobinę plotek i strachu. No i masz, a teraz idź i wysadź coś.
Tak nie było zawsze.
Zaczęło się od pary dzieciaków szwendających się po pustyni. KTO dokładnie znalazł jaskinię, to szczegół, o który sprzeczają się dzieciaki na szkolnym korytarzu.
Nie mniej jednak, ktoś ją znalazł. Ten ktoś pokazał ją komuś innemu i tak dalej. Garstka osób które o niej wiedziały rozrosła się do monstrualnych rozmiarów. W końcu każdy chciał wiedzieć, która trójka z nas jest kosmitami.
Najlepsza część tego jest taka, że większość z nas trzyma się w trójkach. Ja, Maria i Alex; Max, Michael i Izabell; Tess, Courtney i Pam; Kyle, Tommy i Pauli. Życie się toczy.
To moment, w którym każdy zaczął każdego nienawidzić.
To było w siódmej klasie jak mniemam.
Nigdy nie powiedzieliśmy żadnemu z dorosłych.
Nienawiść od tamtej pory narastała, ale znacznie ciszej. Egzystuje w ciszy, w milczeniu. Możesz to odczuć. Każdego dnia. Kiedy z kimś rozmawiasz słychać to między wersami.
Dlatego tubylcy starają się być możliwie najgłośniejsi. By wypełnić ciszę. Parskają i prychają, żeby tylko cisza była lżejsza do zniesienia.
Nie jestem pewna, czy ten cały kram z kosmitami to jedyne co gryzie Roswell. Ludzi już nie obchodzi kto właściwie jest ufoludem. Ponieważ to całe zamieszanie nauczyło nas jednego: To nie ma znaczenia. Wszyscy jesteśmy obcymi. Każdy jest tak samo wyobcowany jak każdy następny.
A technicznie rzecz biorąc? ... mam swoje teorie.
Wydaje mi się, że to Max i Michael i Izabell. Poprawka. Jestem całkiem pewna, że to oni. Nie mam dowodów. I nawet gdybym miała to i tak bym nic nie zrobiła. Roswell nie musi wiedzieć.
Muszę wydostać się z tego miasta, ale to czasami droga jak z jamy węża. Ludzie mówią, że wyjście jest pokrętne. Ktokolwiek wychodzi najprawdopodobniej wróci za rok i podejmie tu jakąś marnie płatną robotę.
Nie ja.
Ja się stąd wydostanę.
Spoglądam na zegar. Leżę tu już od kilku godzin.
Słyszę coś na zewnątrz. Głos. Podchodzę do okna i otwieram je.
Głos śpiewa. Dźwięk rozchodzi się echem od ceglanych ścian po całej alejce. „Mała Lizzyy Paarkeeeeeerrrrrrrrr”.
Mała Lizy Parker. Tess mnie tak nazywała. Wieki temu.
Wyczołguję się przez okno i słyszę głos przerywany czkawką i odtwarzający znów to samo: Wiem, że tam jesteś, mała Liz Parker”.
Wychylam się za krawędź. Tess błądzi wokoło w świetle z witryny, bawiąc się butelką. Musi być pijana.
„Tu cię mam”.
„Tess?”. Jej fryzura jest w nieładzie. Musi być naprawdę zalana ponieważ nigdy nie ma fryzury w nieładzie. „Co tu robisz?”.
„Tak sobie przyszłam...” Cofa się w głąb ulicy żeby móc mnie widzieć nieco wyraźniej. „przyszłam cię prosić o przysługę”.
Zaczynam się martwić. Tess nigdy nie opuszcza gardy. Znam ją od dawna. Nie zrozumcie mnie źle. Nie przyjaźnimy się, tylko znamy siebie nawzajem.
„Widzisz mała Liz Parker, zamierzam kogoś zabić. I potrzebna mi twoja pomoc.”
Dobra, chyba jest bardziej zalana niż początkowo myślałam.
„Tess, może powinnaś wejść na górę.”
„Nie martw się mała Liz Parker, ja to wszystko rozgryzłam.”
Sięga po coś co ma ukryte za plecami i wyciąga dokładnie to, co się spodziewałam że wyciągnie, broń.
Wydaje mi się, że ona zaczyna płakać.
Chyba nie żartuje.
Szczelnie zaciska powieki „jeśli mi nie pomożesz, zawsze mogę poprosić małego Maxa Evansa, a on zrobi dla mnie WSZYSTKO, czyż nie? Każdy zrobi dla mnie wszystko”.
W dali ulicy widzę światło. Samochód. „Tess, chodź tu.”
Jest pijana.
To wszystko.
Potrząsa głową i cofa się bardziej na środek jezdni. „Nikt nie chce mi pomóc mała Lizy Parker”.
Chciałabym, żeby przestała się tak do mnie zwracać.
Samochód się zbliża. Jedzie za szybko.
„Tess, zjeżdżaj z tej pieprzonej ulicy.”
Upuszcza butelkę na chodnik i macha mi, „do widzenia”.
Nie. Nie, nie, nie.
Wóz ją zauważy.
Nie zwalnia.
Cholera.
Ok.
Nie chcę patrzeć, jak ktoś ginie.
Nie mogę na nią patrzeć. Nie mogę patrzeć jak ktoś ginie.
Obserwuję koła, skup się na kołach. Koła obracają się szybciej. W kółko i w kółko.
Łup.
Zatrzymał się.
Słyszę czyjś krzyk „Co to cholera było?”
Słyszę jak trzaskają drzwiczki od samochodu, słyszę, że ktoś ma załamanie. Słyszę ... płacz...potem cisza.
Wychylam się za krawędź. Nie mogę patrzeć na ciało. Nie patrzeć na ciało.
To Max. Prawdopodobnie wrócił po swoją kurtkę. Izabell i Michael są z nim. Wszyscy panikują. On pochyla się nad Tess.
Nie.
Nie patrzeć na ciało.
Przenieśli ją na chodnik.
Na ulicy jest krew.
Nie mogę już.
Słyszę panikę w głosie Izabell „Działa?”
Nikt nie odpowiada.
Max wstaje.
„Stało się” mówi Michael „ Zostaw ją, idziemy”.
Max potrząsa głową. To największe okazane przez niego emocje jakie dotąd widziałam. „Nie możemy jej tu po prostu zostawić”.
„A w dupę, że możemy”. Michael chwyta maxa za ramię i wskazuje na wóz.
Odjeżdżają.
Zaraz.
Ona obudzi się. Bo to są ufoludy.
Proszę, obudź się.
Będę przy niej jak się obudzi.
Upływa 10 minut.
Proszę obudź się.
Porusza się.
Ja cię pieprzę, porusza się.
Płacze.
Wstaje i podpełza do drabiny.
„Liz?”
Nie mogę na nią patrzeć, nadal wygląda na trupa. Jest cała we krwi.
„Co mi się stało?”
Potrząsam głową. „Nie wiem”.
Jej włosy. Jest na nich krew. Ciekawa jestem, czy się kapnie.
Siada na moim krześle. Siedzi przez dłuższy czas.
Podnosi się „Nie możesz nikomu powiedzieć... nie możesz nikomu powiedzieć, co się dzisiaj stało”.
„Nie powiem”.
Mówi o broni.
„Byłam pijana”.
„Wiem”.
Już jest ok. Wszystko jest ok. Jest żywa, jest w cholernie krwistym nieładzie, ale żywa.
A Kręciołek? Rozkręca się.
ps. jutro prezent noworoczny kolejny rozdzialik
Po tym jak policja wywlekła ujadającą kobietę siedzącą w rogu wszyscy poszli do domu.
Jest piątek, więc to raczej normalne.
Mijam puste boxy w drodze do schodów. Jeden z nich wcale nie jest taki pusty.
Kurtka.
Max zostawił tu swoją kurtkę.
Więc co ja teraz robię? Wkładam ją na półkę na zapleczu?
Mogłabym ją tu zostawić, udawać, że nic nie zauważyłam.
O tak.
Podążam po schodach na górę wprost do mojego pokoju. Prywatność. Wreszcie. Czas poświęci się własnym myślom.
Gdyby Roswell przybrało ludzką formę, wyrosły mu ramionka i nóżki i zacząłby chodzić, pierwsze co bym zrobiła, to odstrzeliłabym mu ten łebek.
Taa... to smutne.
Chcecie znać składniki na tykającą bombę?
Weź jakąś pipidówę, wrzuć ją pośrodku niczego, dodaj kosmiczną konspirację, wrzuć odrobinę plotek i strachu. No i masz, a teraz idź i wysadź coś.
Tak nie było zawsze.
Zaczęło się od pary dzieciaków szwendających się po pustyni. KTO dokładnie znalazł jaskinię, to szczegół, o który sprzeczają się dzieciaki na szkolnym korytarzu.
Nie mniej jednak, ktoś ją znalazł. Ten ktoś pokazał ją komuś innemu i tak dalej. Garstka osób które o niej wiedziały rozrosła się do monstrualnych rozmiarów. W końcu każdy chciał wiedzieć, która trójka z nas jest kosmitami.
Najlepsza część tego jest taka, że większość z nas trzyma się w trójkach. Ja, Maria i Alex; Max, Michael i Izabell; Tess, Courtney i Pam; Kyle, Tommy i Pauli. Życie się toczy.
To moment, w którym każdy zaczął każdego nienawidzić.
To było w siódmej klasie jak mniemam.
Nigdy nie powiedzieliśmy żadnemu z dorosłych.
Nienawiść od tamtej pory narastała, ale znacznie ciszej. Egzystuje w ciszy, w milczeniu. Możesz to odczuć. Każdego dnia. Kiedy z kimś rozmawiasz słychać to między wersami.
Dlatego tubylcy starają się być możliwie najgłośniejsi. By wypełnić ciszę. Parskają i prychają, żeby tylko cisza była lżejsza do zniesienia.
Nie jestem pewna, czy ten cały kram z kosmitami to jedyne co gryzie Roswell. Ludzi już nie obchodzi kto właściwie jest ufoludem. Ponieważ to całe zamieszanie nauczyło nas jednego: To nie ma znaczenia. Wszyscy jesteśmy obcymi. Każdy jest tak samo wyobcowany jak każdy następny.
A technicznie rzecz biorąc? ... mam swoje teorie.
Wydaje mi się, że to Max i Michael i Izabell. Poprawka. Jestem całkiem pewna, że to oni. Nie mam dowodów. I nawet gdybym miała to i tak bym nic nie zrobiła. Roswell nie musi wiedzieć.
Muszę wydostać się z tego miasta, ale to czasami droga jak z jamy węża. Ludzie mówią, że wyjście jest pokrętne. Ktokolwiek wychodzi najprawdopodobniej wróci za rok i podejmie tu jakąś marnie płatną robotę.
Nie ja.
Ja się stąd wydostanę.
Spoglądam na zegar. Leżę tu już od kilku godzin.
Słyszę coś na zewnątrz. Głos. Podchodzę do okna i otwieram je.
Głos śpiewa. Dźwięk rozchodzi się echem od ceglanych ścian po całej alejce. „Mała Lizzyy Paarkeeeeeerrrrrrrrr”.
Mała Lizy Parker. Tess mnie tak nazywała. Wieki temu.
Wyczołguję się przez okno i słyszę głos przerywany czkawką i odtwarzający znów to samo: Wiem, że tam jesteś, mała Liz Parker”.
Wychylam się za krawędź. Tess błądzi wokoło w świetle z witryny, bawiąc się butelką. Musi być pijana.
„Tu cię mam”.
„Tess?”. Jej fryzura jest w nieładzie. Musi być naprawdę zalana ponieważ nigdy nie ma fryzury w nieładzie. „Co tu robisz?”.
„Tak sobie przyszłam...” Cofa się w głąb ulicy żeby móc mnie widzieć nieco wyraźniej. „przyszłam cię prosić o przysługę”.
Zaczynam się martwić. Tess nigdy nie opuszcza gardy. Znam ją od dawna. Nie zrozumcie mnie źle. Nie przyjaźnimy się, tylko znamy siebie nawzajem.
„Widzisz mała Liz Parker, zamierzam kogoś zabić. I potrzebna mi twoja pomoc.”
Dobra, chyba jest bardziej zalana niż początkowo myślałam.
„Tess, może powinnaś wejść na górę.”
„Nie martw się mała Liz Parker, ja to wszystko rozgryzłam.”
Sięga po coś co ma ukryte za plecami i wyciąga dokładnie to, co się spodziewałam że wyciągnie, broń.
Wydaje mi się, że ona zaczyna płakać.
Chyba nie żartuje.
Szczelnie zaciska powieki „jeśli mi nie pomożesz, zawsze mogę poprosić małego Maxa Evansa, a on zrobi dla mnie WSZYSTKO, czyż nie? Każdy zrobi dla mnie wszystko”.
W dali ulicy widzę światło. Samochód. „Tess, chodź tu.”
Jest pijana.
To wszystko.
Potrząsa głową i cofa się bardziej na środek jezdni. „Nikt nie chce mi pomóc mała Lizy Parker”.
Chciałabym, żeby przestała się tak do mnie zwracać.
Samochód się zbliża. Jedzie za szybko.
„Tess, zjeżdżaj z tej pieprzonej ulicy.”
Upuszcza butelkę na chodnik i macha mi, „do widzenia”.
Nie. Nie, nie, nie.
Wóz ją zauważy.
Nie zwalnia.
Cholera.
Ok.
Nie chcę patrzeć, jak ktoś ginie.
Nie mogę na nią patrzeć. Nie mogę patrzeć jak ktoś ginie.
Obserwuję koła, skup się na kołach. Koła obracają się szybciej. W kółko i w kółko.
Łup.
Zatrzymał się.
Słyszę czyjś krzyk „Co to cholera było?”
Słyszę jak trzaskają drzwiczki od samochodu, słyszę, że ktoś ma załamanie. Słyszę ... płacz...potem cisza.
Wychylam się za krawędź. Nie mogę patrzeć na ciało. Nie patrzeć na ciało.
To Max. Prawdopodobnie wrócił po swoją kurtkę. Izabell i Michael są z nim. Wszyscy panikują. On pochyla się nad Tess.
Nie.
Nie patrzeć na ciało.
Przenieśli ją na chodnik.
Na ulicy jest krew.
Nie mogę już.
Słyszę panikę w głosie Izabell „Działa?”
Nikt nie odpowiada.
Max wstaje.
„Stało się” mówi Michael „ Zostaw ją, idziemy”.
Max potrząsa głową. To największe okazane przez niego emocje jakie dotąd widziałam. „Nie możemy jej tu po prostu zostawić”.
„A w dupę, że możemy”. Michael chwyta maxa za ramię i wskazuje na wóz.
Odjeżdżają.
Zaraz.
Ona obudzi się. Bo to są ufoludy.
Proszę, obudź się.
Będę przy niej jak się obudzi.
Upływa 10 minut.
Proszę obudź się.
Porusza się.
Ja cię pieprzę, porusza się.
Płacze.
Wstaje i podpełza do drabiny.
„Liz?”
Nie mogę na nią patrzeć, nadal wygląda na trupa. Jest cała we krwi.
„Co mi się stało?”
Potrząsam głową. „Nie wiem”.
Jej włosy. Jest na nich krew. Ciekawa jestem, czy się kapnie.
Siada na moim krześle. Siedzi przez dłuższy czas.
Podnosi się „Nie możesz nikomu powiedzieć... nie możesz nikomu powiedzieć, co się dzisiaj stało”.
„Nie powiem”.
Mówi o broni.
„Byłam pijana”.
„Wiem”.
Już jest ok. Wszystko jest ok. Jest żywa, jest w cholernie krwistym nieładzie, ale żywa.
A Kręciołek? Rozkręca się.
ps. jutro prezent noworoczny kolejny rozdzialik
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Tak przypuszczałam. Dopiero w polskim tłumaczeniu mogę delektować się nim naprawdę.
Wg mnie to jest motto SPIN:
Nie ma jakiś konkretnych obcych. Jak w życiu. Jest podział na "wyobcowanych" bohaterów i dorosłych...
Świetnie uchwycony klimat i język, LEO. Czekam na następną część
Dzięki
Wg mnie to jest motto SPIN:
Miasteczko, nudne, spokojne, w którym każdy chciałby przeżyć to co nasi bohaterowie. W SPIN - nie ! Mam wrażenie że akcja opowiadania coś mi przypomina...grupkę znudzonych dzieciaków, wysiadujących na ławkach na moim osiedlu...Gdyby Roswell przybrało ludzką formę, wyrosły mu ramionka i nóżki i zacząłby chodzić, pierwsze co bym zrobiła, to odstrzeliłabym mu ten łebek
Nie ma jakiś konkretnych obcych. Jak w życiu. Jest podział na "wyobcowanych" bohaterów i dorosłych...
Świetnie uchwycony klimat i język, LEO. Czekam na następną część
Dzięki
Leo, muszę przyznać, że coraz lepiej Czapterek 2 podobał mi się bardziej niż 1. Był ciekawszy i ten język - super. A czytając opowiadanie, to jakbym czytała o sobie. Moja mieściana, to też wielka dziura, które, gdyby miała ręce i nogi, to większość mieszkańców odstrzeliła by łeb.
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Zacznę od tego, że czuję się zaszczycona każdymi opiniami kierowanymi do tłumacza ELU, jesteś kochana.
Ja kocham te dwa opowiadania właśnie za te opisy, za cynizm i sarkazm, za znudzenie rzeczywistością, której większość z nas od czasu do czasu ma dosyć. Za co jeszcze? Za to, że fabuła jest tak bliska oryginałowi, jak to tylko możliwe i za to, że nikt tego nie widzi
Małe miejscowości, problemy szarego dnia, zwykła denerwująca codzienność, która z początku robi się taka swojska, potem bardziej amerykańska, ale nie ma tu peanów pochwalnych na temat jednostki amerykańskiej. Nie. To zwykłe dzieciaki. Właśnie takie zboiska, które marzą o tym, by wyrwać sie z małej mieściny i zakosztować wielkiego życia.
Lokalna królewna, która ma większe problemy, niż chce się do tego przynać, lokalny bohater, który pewnie wie, że wraz ze szkołą jego sława przeminie i znane tajemnice...
TIGI - masz rację, powstało mnóstwo opowiadań. Nie powiem, że przeczytałam większość z nich (Zrobił to Maxel )ale z tych co przeczytałam te są najbardziej udane. Zabawne i zjadliwe Mam nadzieję, że pokochacie je tak jak ja.
ZAJAVKA - poczekaj na czapterek for i najn
SETKA - no przecież na forum jest fajnie! Bywaj tu częściej, a skoro przyciągnął CIę tu Kręciołek, to miło nie tylko mi, ale również NAN i ELi, które zdopingowały mnie do przetłumaczenia (nie ma jak wzajemny szantażyk: ja czekam na antarskie noce a one na kręciołka... jakie to fajne )
GRAALION - podzielam opinię, podzielam...
cd jutro
Ja kocham te dwa opowiadania właśnie za te opisy, za cynizm i sarkazm, za znudzenie rzeczywistością, której większość z nas od czasu do czasu ma dosyć. Za co jeszcze? Za to, że fabuła jest tak bliska oryginałowi, jak to tylko możliwe i za to, że nikt tego nie widzi
Małe miejscowości, problemy szarego dnia, zwykła denerwująca codzienność, która z początku robi się taka swojska, potem bardziej amerykańska, ale nie ma tu peanów pochwalnych na temat jednostki amerykańskiej. Nie. To zwykłe dzieciaki. Właśnie takie zboiska, które marzą o tym, by wyrwać sie z małej mieściny i zakosztować wielkiego życia.
Lokalna królewna, która ma większe problemy, niż chce się do tego przynać, lokalny bohater, który pewnie wie, że wraz ze szkołą jego sława przeminie i znane tajemnice...
TIGI - masz rację, powstało mnóstwo opowiadań. Nie powiem, że przeczytałam większość z nich (Zrobił to Maxel )ale z tych co przeczytałam te są najbardziej udane. Zabawne i zjadliwe Mam nadzieję, że pokochacie je tak jak ja.
ZAJAVKA - poczekaj na czapterek for i najn
SETKA - no przecież na forum jest fajnie! Bywaj tu częściej, a skoro przyciągnął CIę tu Kręciołek, to miło nie tylko mi, ale również NAN i ELi, które zdopingowały mnie do przetłumaczenia (nie ma jak wzajemny szantażyk: ja czekam na antarskie noce a one na kręciołka... jakie to fajne )
GRAALION - podzielam opinię, podzielam...
cd jutro
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Leo, a co będzie, jak skończą się Antarskie Noce...? Odrobinę nie kontaktuję i głodna jestem (a to zawsze wpływa ujemnie na stan mojego umysłu), ponadto jestem humanistką, ale z tego, co zdołałam obliczyć, to części AN jest 9, opublikowanych jest 4 a ja pracuję nad siódmą (nie wiem tylko, gdzie zapodziałam te trzy części)...
NAN - wszystkiego najlepszego w Nowym Roku Tobie i Wam wszystkim!!
Co będzie jak przetłumaczysz AN? Coś wymyślimy Na razie cieszmy się tym co mamy. W obliczu wszystkich podwyżek cen w realnym świecie, tutaj mozemy cieszyć się ich kompletnym brakiem, a jedyny koszt tego co tu piszemy, to nasza dobra wola i chęci, które są bezcenne. Daltego powtarzam: zawsze ktoś będzie coś pisał, coś dobrego, wartego tłumaczenia, wartego dzielenia się tym z innymi. Jest tu bardzo dużo użytkowników, każdy chyba coś czyta z fanfików, polecamy sobie ciągle coś nowego, więc nie musimy się martwić o brak pracy. Ja na razie mam łącznie kilkadziesiąt części twórczości pana Incognito i im dłużej to tłumaczę, tym większą mam z tego radość.
Anyway, czyli do rzeczy. Dziś obiecany kolejny czapterek jest nieco dłuższy, a kręciołek zaczyna przyspieszać
Czapterek 3.
Chciałabym wiedzieć, kogo Tess chce zabić.
Tess chce wiedzieć czemu jest we krwi.
Nie dziwię się.
Muszę jej coś powiedzieć. Studiuje jej twarz dokładnie, nadal są na niej zadrapania i pęknięcia. Nie uzdrowił jej kompletnie, to by prawdopodobnie tłumaczyło krew.
Chłopak potrafi kręcić.
„Potrącił cię samochód” wycieram część krwi z jej ramion ciepłym mokrym ręcznikiem.
„Widziałaś kto to był?”
Potrząsam głową. „po prostu odjechali, było ciemno.”
Pomagam jej wymyć włosy. Musimy myć dwukrotnie, żeby pozbyć się wszystkich czerwonych plam. Widząc Tess tak zakrwawioną, zdajesz sobie sprawę, że widzisz coś, czego nie powinieneś był widzieć. Tess zwykle jest obrazem doskonałości, nawet jeden włos nie odstaje z całej fryzury. Czuję się, jakbym naruszała jej prywatne terytorium.
Wracając do tematu...
Więc Max Evans jest ufoludkiem.
Zauważcie mój kompletny brak zaskoczenia.
A nie mówiłam.
Nie powiem Tess. Jak już wspomniałam, Roswell nie musi wiedzieć. Olałabym bardziej to co się stanie z tą dziurą kiedy z niej wybędę, ale nie dopóki w niej tkwię, nie dopóki w niej tkwię.
Nie dopóki w niej tkwię.
Wyjmuję z szafy koszulę dla Tess, a ona zdejmuje swoją. Odnotowuję parę rzeczy.
1. jej kretyński, wyszukany, bordowy biustonosz. Przysięgłabym, że dziewczyna ma z 50 staników, każdy pasujący do wkładanej góry. Ja mam z pięć. Wszystkie białe. Kupiłam je hurtem na targu, założę się, że to powaliłoby Maxa Evansa na kolana.
2. Srebrny odcisk dłoni, zaraz powyżej jej pępka. Może oni tak właśnie zaznaczają swoje terytorium. Zamiast sikać zostawiają bajkowo srebrny odcisk dłoni.
Pociera swój brzuch „A to co do cholery?”
Muszę zdobyć wszystkie bazy w tej rozgrywce. Staram się ukryć dwie rzeczy jednocześnie. Nie chcę, żeby ludziska dowiedzieli się, kim są kosmici i nie chcę, żeby Tess miała kłopoty przez nie zabicie kogoś. „Gdzie broń?”
Sięga w panice za plecy. „Dupa”.
Znajdujemy ją pośród cieni. Odrzuciło ją pół ulicy dalej. Pytam skąd ją miała, a ona na to, że ukradła ją ojcu Kyle’a.
Cudnie.
Podczas, gdy byłyśmy na dole, wylałyśmy trochę wody na te krwawe plamy na ulicy.
I w końcu, wrzuciłyśmy wszystkie jej zakrwawione ciuchy do plastikowego worka. Wyciąga do mnie rękę z workiem i pyta: „No i co z tym robimy?”
Kiwam głową „Myślę, że powinniśmy je spalić”.
Sama nie wiem, skąd to się bierze. Ja bardzo bym chciała się dowiedzieć kiedy stałam się bohaterką „Chłopców z ferajny”.
Ona chyba kuma. Krew oznacza panikę. A jeśli ludzie zobaczą , że potrącił ją samochód, będą chcieli wiedzieć co robiła w nocy przed Crashdown. Szpanowanie bronią i zagrażanie ludzkiemu życiu? Prawdopodobnie nieakceptowalne.
Przez Roswell prowadzi jedna autostrada. Kiedyś prowadziła tu wielu turystów, ale teraz przeważnie jest pusta. Jedziemy do miejsca, w którym autostrada rozdwaja się na jakąś wyizolowaną drogę. Przywiozłyśmy puszkę benzyny, pudełko zapałek i siedzimy przy raźno trzaskającym ognisku, którego płomienie liżą niebo.
Dziękuje mi, gdy odwożę ją do domu.
Chyba ja i Tess stałyśmy się kumpelkami.
Mam tylko nadzieję, że nie odpali jej znowu i nie zabije kogoś.
Za niecałą godzinę moja mama wejdzie do mojego pokoju obudzić mnie, ale zanim to się stanie jest jeszcze coś co chcę zrobić. Idę do frontowych drzwi Crashdown i spoglądam na kurtkę nadal tkwiącą w boxie.
Zastanawia mnie zapach kurtki ufoluda. Nadal nie zamierzam jej dotknąć. To byłoby większe naruszenie niż nawet oglądanie zakrwawionej Tess. Jak poza tym mam dotykać kurtki kogoś, kto nawet nie zamierza znać mojego imienia.
Ciekawa jestem co też myśli sobie Max kiedy myśli o Tess. Ciekawa jestem, czy pod taka maską stoika kryją się włochate myśli.
Sama na sam z Tess byłam tylko kilka razy. Kiedy się z nią jest sam na sam, to ona wcale nie jest taka zła. Ale Max o tym nie wie. Może to tylko napalony nastolatek, może chce tylko jej ciałka jak każdy w szkole?
Opieram się kolanami o box i pochylam do przodu. To czarna kurtka. Poliester. Cieszy mnie fakt, że to nie skóra. Wącham ją. Fajnie pachnie.
Pachnie jak kurtka chłopaka.
Oficjalne ogłoszenie, Max Evans pachnie jak chłopak. Cieszy mnie, że marnowałam na takie pierdoły czas.
Teraz idę się położyć. Nadal mogę się przespać przez najbliższe 45 minut.
Możecie przewinąć szybko czas do poniedziałku, w weekend nic się nie działo.
Stop.
FF.
Gramy...
Ja i Tess spotkałyśmy się przed wejściem do szkoły jakbyśmy się wcześniej umawiały. Chcemy tylko sprawdzić wzajemnie czy jakoś się trzymamy, że nikt się nie kapnął. Mówi mi, że odcisk dłoni zniknął.
Kiedy tak sobie gawędzimy, Tess wypatruje z niecierpliwością czegoś w drzwiach szkoły. „Idziemy?”
„Idź”.
Nie chcę gadać z Tess w szkole. Jeśli wejdę z Tess do szkoły ludzie zaczną ze mną gadać i udawać, że interesuje ich to co mam do powiedzenia.
Nie jestem jeszcze na to gotowa.
Tess kiwa ze zrozumieniem. Ona prawdopodobnie też nie ma ochoty tłumaczyć, czemu wkracza do szkoły ze swoją współpracowniczką.
I dla mnie jest ok.
Po tym jak odeszła podchodzę do podwójnych drzwi i opieram się o moją szafkę czekając na Marię.
Max Evans przechodzi obok. Zasługuje na pieprzonego Oskara za tę grę w „nic się kompletnie nie stało”.
Jezu Chryste, muszę do łazienki.
Stoję w boxie i słyszę, jak jakieś dziewuszki zaczynają radośnie kwilić. Będę ich zbawcą, ponieważ ich głosy nawet do jesieni życia nie zmienią tej dziecięcej barwy.
„O mój Boże” mówi jedna z nich „Widziałyście dzisiaj Maxa Evansa?”
Panie mój... znów się zaczyna.
„O mój Boże, on jest taki... tak...seksowny, widziałyście tę koszulkę, którą dzisiaj włożył?”
Na miłość Boga w niebiesiech, niech ktoś skróci me męczarnie.
Otwieram drzwi a dziewczęce szczęki raźnie opadają na posadzkę. Wszystko co o mnie wiedzą, to to, że jestem w maturalnej, a to oznacza prawdopodobieństwo, że znam Maxa Evansa.
Jedna z dziewczyn pali, więc jej papieros również upada na podłogę. „Nie wiedziałyśmy, że tu jesteś...”
„Słyszałam, że jest homo” mówię.
„CO?? Nie może być.”
Markuję uśmiech. „W 100%”.
Czemu ja to robię? Bo to frajda. Widzicie, Max Evans, on wcale nie jest normalnym, zwyczajnie wyglądającym chłopakiem z liceum. Wygląda jakby żywcem wyszedł ze stron reklam Calvina Kleina. Z tymi swoimi szerokimi ramionkami i płaskim brzuszkiem. I rzygać mi się chce na samą myśl, że całe hordy bab gdyby tylko miały okazję radośnie i w przybliżeniu jednej sekundy rozłożyłyby nogi. No, winić ich nie mogę, mi by się chyba też podobało. Ale dajmy sobie na wstrzymanie. Wracajmy na ziemię. Czas dorosnąć.
A ja? No cóż, taa... Max Evans po prostu nie jest w moim typie. Nie szukam modela. Tylko faceta z krwi i kości. Może kogoś przystojnego, jak Alex, tylko bez tego wbudowanego instynktu braterskiej opieki.
A... jeszcze jedno. Jeśli już się kiedyś zakocham, to nie w tym mieście. Mogę na to postawić całkiem sporą sumkę.
W każdym razie tu nie chodzi o mnie.
Podczas lunchu w sali gimnastycznej spotkałam Alexa i Marię. Spotykamy się w tej sali podczas lunchu ponieważ na zewnątrz jest ukrop a sala jest klimatyzowana. Używam nóg Alexa jako poduszki.
Okruszki z jego torebki z chipsami wpadają mi we włosy.
„Johnny Mistrzu Sportu” mówi Alex. “Na dziesiątej”.
No I masz. Johnny Mistrzu Sportu.
Johnny Mistrzu Sportu (Również znany jako Kyle) to efekt tego, co może się zdarzyć, gdy zmieszasz w mikserze dwa dowcipy, 1 część Buddy i podasz to wszystko w lodzie. Johnny Mistrzu Sportu ma mały odpał po tym, jak odkryto jaskinię i stał się uduchowionym członkiem wybranej religii. Johnny Mistrzu.
To nie jest mój przyjaciel. To mój ZNAJOMY. Johnny Mistrzu Sportu to chłopak Tess.
I właśnie w tej chwili Johnny Mistrzu Sportu uderza w naszą stronę.
„Liz, możemy zamienić parę zdań?”.
A pewnie, że możemy Johnny Mistrzu Sportu.
Wpycha mnie w róg pomieszczenia. „Wydaje mi się, że Tess powinna zostać z tobą.”
„O czym ty mówisz?”.
„Ostatnio dziwnie się zachowuje, chyba ma kłopoty w domu.”
No coś ty?
„Wiesz.. może zostać z Courtney.”
Kyle się marszczy. „Nie cierpię Courtney”.
„Czemu prosisz mnie?”
„Pojęcia nie mam kogo innego prosić.”
Odwracamy głowy w kierunku otwieranych drzwi od sali. Max i jego drużyna wkracza. Praktycznie słychać jak Kylo’wi cierpnie skóra. Nie znosi, jak inny facet ma obsesję na punkcie Królowej Tess. Jest wręcz niezdrowo zazdrosny.
Najwidoczniej bez powodu. Obaj kochają się tak bardzo, że dziewczyna może przez to zwrócić swój lunch.
Ja bardzo bym chciała się stąd już wynieść.
„Lubisz go, co?” mówi Kyle.
ŻE NIBY JAK?
„Ok. To raczej oznacza zdecydowane nie.”
„Powinniście się umówić.”
„Powinieneś pilnować swojego zasranego interesu.” A zwykłam była być taką słodką dziewczynką.
„Jezus”. Kyle potrząsa głową. „Co cię ugryzło?”
„Wychodzę.”
„Masz problemy”.
HA! Niedomówienie roku, Johnny Mistrzu Sportu. A patrzyłeś ostatnio na swoją lalę?
Potrząsam głową „Mam problemy, to bardzo wnikliwa analiza z twojej strony, skończyliśmy?”
„No.” Odwraca wzrok i rozgląda się po sali „Skończyliśmy”.
Nie wiem, co we mnie dzisiaj wstąpiło, zwykle nie jestem taką suką. Może to dlatego, że właśnie zatuszowałam próbę morderstwa i kosmiczną konspirację.
Rzeczywiście potrzebuję perspektywy do lepszego oglądu spraw.
Wspominałam już, że padam ze zmęczenia?
Przewijamy do przodu.
Biologia, ostatni semestr. I coś niesamowitego, obecność 100%. Jest każdy: Ja, Maria, Alex, Max, Michael, Izabell, Tess, Courtney, Johnny Mistrzu Sportu.
Pani Black blabla coś o zadaniu klasowym i pracy w parach.
Fajowo.
„Maria DeLuca i Izabell Evans”
Auć... biedna Maria.
„Alex Whitman i Michael Guerin”.
Brawo pani Black, TO naprawdę będzie owocna współpraca.
„Courtney DeLuca i Kyle Valenti”.
Panie, zmiłuj się. Założę się, że teraz dobierze w parkę Maxa i Tess. Nie wiem, czy to zabawne, czy smutne.
„Tess Harding i Rose Walker.”
Tess Harding i Rose Walker?
Rozglądam się po sali starając się wysłać pani Black fale mózgowe. Nie zostało już dużo uczniów. Musi mi wystarczyć Pam Troy.
Sparuj mnie z Pam Pani Black. Przecież wiesz, że chcesz mnie sparować z Pam.
„Max Evans i Liz Parker”.
Hę?
Isduchnuichsiduryeiun cbk
Zaraz do cholery.
Klasa zgodnie mruczy i przesuwa się na nowe miejsca. Ja się nie ruszam.
Więc Max podnosi swój plecak i siada koło mnie.
Mi też to nie sprawia radości panie Max Evans.
„Jesteś przyjaciółką Tess.”
Mruczę. Ano. Jestem przyjaciółką Tess. Tak się właśnie zawsze opisuję, tak się właśnie przedstawiam. Łażę w kółeczko mówiąc „cześć wszystkim, jestem Liz, przyjaciółka Tess”.
Zastanawia mnie, czy on ma jakiś Tesso-radar. No bo jeśli tak postrzega ludzi. Prawdopodobnie dzieli ludzi na Tess i nie-Tess.
„Jesteś bratem Izabell” A masz ty.
I gapię się na książki leżące przede mną.
„Max”. Mówi.
„Liz”. Ja mówię.
Nonszalancko kiwa głową w kierunku Tess, „Co się z nią dzieje?”
HA.
HAHA.
Na mojej twarzy nie drgnie jeden mięsień. „Była w składziku I pudło ze szklankami się na nią wywróciło.”
Jego brwi się zbiegają. „Tak ci powiedziała?”
U.. sposób na opuszczenie gardy, Max.
„Nie musiała mi mówić, widziałam to na własne oczy.”
Nie pytajcie czemu ja to powiedziałam. Albo chciałam mu namieszać w tej czaszce albo chciałam mu dać znać, ze jego sekret jest bezpieczny.
„Ok.” Mówi, jakby nie wierzył w jedno moje słowo „Więc z nią jest już ok?”
„czemu JĄ nie zapytasz?”
I oto koniec naszej wspaniałej, porywającej konwersacji. Podczas blablaniny pani Black zastanawiam się nad kwestią Maxa I Tess. Właściwie to chciałabym zobaczyć jak wije się za każdym razem gdy Johnny Mistrzu Sportu I Tess trzymają się za rączki I podają sobie notatki. Ciekawe, czy on tak o niej cały czas.. myśli. Ciekawa jestem, czy dokładnie teraz ma na myśli sex.
Boże, kiedy to stałam się takim chorym wykolejeńcem.
Jedno jest pewne, to będzie ciekawe zadanie.
Co będzie jak przetłumaczysz AN? Coś wymyślimy Na razie cieszmy się tym co mamy. W obliczu wszystkich podwyżek cen w realnym świecie, tutaj mozemy cieszyć się ich kompletnym brakiem, a jedyny koszt tego co tu piszemy, to nasza dobra wola i chęci, które są bezcenne. Daltego powtarzam: zawsze ktoś będzie coś pisał, coś dobrego, wartego tłumaczenia, wartego dzielenia się tym z innymi. Jest tu bardzo dużo użytkowników, każdy chyba coś czyta z fanfików, polecamy sobie ciągle coś nowego, więc nie musimy się martwić o brak pracy. Ja na razie mam łącznie kilkadziesiąt części twórczości pana Incognito i im dłużej to tłumaczę, tym większą mam z tego radość.
Anyway, czyli do rzeczy. Dziś obiecany kolejny czapterek jest nieco dłuższy, a kręciołek zaczyna przyspieszać
Czapterek 3.
Chciałabym wiedzieć, kogo Tess chce zabić.
Tess chce wiedzieć czemu jest we krwi.
Nie dziwię się.
Muszę jej coś powiedzieć. Studiuje jej twarz dokładnie, nadal są na niej zadrapania i pęknięcia. Nie uzdrowił jej kompletnie, to by prawdopodobnie tłumaczyło krew.
Chłopak potrafi kręcić.
„Potrącił cię samochód” wycieram część krwi z jej ramion ciepłym mokrym ręcznikiem.
„Widziałaś kto to był?”
Potrząsam głową. „po prostu odjechali, było ciemno.”
Pomagam jej wymyć włosy. Musimy myć dwukrotnie, żeby pozbyć się wszystkich czerwonych plam. Widząc Tess tak zakrwawioną, zdajesz sobie sprawę, że widzisz coś, czego nie powinieneś był widzieć. Tess zwykle jest obrazem doskonałości, nawet jeden włos nie odstaje z całej fryzury. Czuję się, jakbym naruszała jej prywatne terytorium.
Wracając do tematu...
Więc Max Evans jest ufoludkiem.
Zauważcie mój kompletny brak zaskoczenia.
A nie mówiłam.
Nie powiem Tess. Jak już wspomniałam, Roswell nie musi wiedzieć. Olałabym bardziej to co się stanie z tą dziurą kiedy z niej wybędę, ale nie dopóki w niej tkwię, nie dopóki w niej tkwię.
Nie dopóki w niej tkwię.
Wyjmuję z szafy koszulę dla Tess, a ona zdejmuje swoją. Odnotowuję parę rzeczy.
1. jej kretyński, wyszukany, bordowy biustonosz. Przysięgłabym, że dziewczyna ma z 50 staników, każdy pasujący do wkładanej góry. Ja mam z pięć. Wszystkie białe. Kupiłam je hurtem na targu, założę się, że to powaliłoby Maxa Evansa na kolana.
2. Srebrny odcisk dłoni, zaraz powyżej jej pępka. Może oni tak właśnie zaznaczają swoje terytorium. Zamiast sikać zostawiają bajkowo srebrny odcisk dłoni.
Pociera swój brzuch „A to co do cholery?”
Muszę zdobyć wszystkie bazy w tej rozgrywce. Staram się ukryć dwie rzeczy jednocześnie. Nie chcę, żeby ludziska dowiedzieli się, kim są kosmici i nie chcę, żeby Tess miała kłopoty przez nie zabicie kogoś. „Gdzie broń?”
Sięga w panice za plecy. „Dupa”.
Znajdujemy ją pośród cieni. Odrzuciło ją pół ulicy dalej. Pytam skąd ją miała, a ona na to, że ukradła ją ojcu Kyle’a.
Cudnie.
Podczas, gdy byłyśmy na dole, wylałyśmy trochę wody na te krwawe plamy na ulicy.
I w końcu, wrzuciłyśmy wszystkie jej zakrwawione ciuchy do plastikowego worka. Wyciąga do mnie rękę z workiem i pyta: „No i co z tym robimy?”
Kiwam głową „Myślę, że powinniśmy je spalić”.
Sama nie wiem, skąd to się bierze. Ja bardzo bym chciała się dowiedzieć kiedy stałam się bohaterką „Chłopców z ferajny”.
Ona chyba kuma. Krew oznacza panikę. A jeśli ludzie zobaczą , że potrącił ją samochód, będą chcieli wiedzieć co robiła w nocy przed Crashdown. Szpanowanie bronią i zagrażanie ludzkiemu życiu? Prawdopodobnie nieakceptowalne.
Przez Roswell prowadzi jedna autostrada. Kiedyś prowadziła tu wielu turystów, ale teraz przeważnie jest pusta. Jedziemy do miejsca, w którym autostrada rozdwaja się na jakąś wyizolowaną drogę. Przywiozłyśmy puszkę benzyny, pudełko zapałek i siedzimy przy raźno trzaskającym ognisku, którego płomienie liżą niebo.
Dziękuje mi, gdy odwożę ją do domu.
Chyba ja i Tess stałyśmy się kumpelkami.
Mam tylko nadzieję, że nie odpali jej znowu i nie zabije kogoś.
Za niecałą godzinę moja mama wejdzie do mojego pokoju obudzić mnie, ale zanim to się stanie jest jeszcze coś co chcę zrobić. Idę do frontowych drzwi Crashdown i spoglądam na kurtkę nadal tkwiącą w boxie.
Zastanawia mnie zapach kurtki ufoluda. Nadal nie zamierzam jej dotknąć. To byłoby większe naruszenie niż nawet oglądanie zakrwawionej Tess. Jak poza tym mam dotykać kurtki kogoś, kto nawet nie zamierza znać mojego imienia.
Ciekawa jestem co też myśli sobie Max kiedy myśli o Tess. Ciekawa jestem, czy pod taka maską stoika kryją się włochate myśli.
Sama na sam z Tess byłam tylko kilka razy. Kiedy się z nią jest sam na sam, to ona wcale nie jest taka zła. Ale Max o tym nie wie. Może to tylko napalony nastolatek, może chce tylko jej ciałka jak każdy w szkole?
Opieram się kolanami o box i pochylam do przodu. To czarna kurtka. Poliester. Cieszy mnie fakt, że to nie skóra. Wącham ją. Fajnie pachnie.
Pachnie jak kurtka chłopaka.
Oficjalne ogłoszenie, Max Evans pachnie jak chłopak. Cieszy mnie, że marnowałam na takie pierdoły czas.
Teraz idę się położyć. Nadal mogę się przespać przez najbliższe 45 minut.
Możecie przewinąć szybko czas do poniedziałku, w weekend nic się nie działo.
Stop.
FF.
Gramy...
Ja i Tess spotkałyśmy się przed wejściem do szkoły jakbyśmy się wcześniej umawiały. Chcemy tylko sprawdzić wzajemnie czy jakoś się trzymamy, że nikt się nie kapnął. Mówi mi, że odcisk dłoni zniknął.
Kiedy tak sobie gawędzimy, Tess wypatruje z niecierpliwością czegoś w drzwiach szkoły. „Idziemy?”
„Idź”.
Nie chcę gadać z Tess w szkole. Jeśli wejdę z Tess do szkoły ludzie zaczną ze mną gadać i udawać, że interesuje ich to co mam do powiedzenia.
Nie jestem jeszcze na to gotowa.
Tess kiwa ze zrozumieniem. Ona prawdopodobnie też nie ma ochoty tłumaczyć, czemu wkracza do szkoły ze swoją współpracowniczką.
I dla mnie jest ok.
Po tym jak odeszła podchodzę do podwójnych drzwi i opieram się o moją szafkę czekając na Marię.
Max Evans przechodzi obok. Zasługuje na pieprzonego Oskara za tę grę w „nic się kompletnie nie stało”.
Jezu Chryste, muszę do łazienki.
Stoję w boxie i słyszę, jak jakieś dziewuszki zaczynają radośnie kwilić. Będę ich zbawcą, ponieważ ich głosy nawet do jesieni życia nie zmienią tej dziecięcej barwy.
„O mój Boże” mówi jedna z nich „Widziałyście dzisiaj Maxa Evansa?”
Panie mój... znów się zaczyna.
„O mój Boże, on jest taki... tak...seksowny, widziałyście tę koszulkę, którą dzisiaj włożył?”
Na miłość Boga w niebiesiech, niech ktoś skróci me męczarnie.
Otwieram drzwi a dziewczęce szczęki raźnie opadają na posadzkę. Wszystko co o mnie wiedzą, to to, że jestem w maturalnej, a to oznacza prawdopodobieństwo, że znam Maxa Evansa.
Jedna z dziewczyn pali, więc jej papieros również upada na podłogę. „Nie wiedziałyśmy, że tu jesteś...”
„Słyszałam, że jest homo” mówię.
„CO?? Nie może być.”
Markuję uśmiech. „W 100%”.
Czemu ja to robię? Bo to frajda. Widzicie, Max Evans, on wcale nie jest normalnym, zwyczajnie wyglądającym chłopakiem z liceum. Wygląda jakby żywcem wyszedł ze stron reklam Calvina Kleina. Z tymi swoimi szerokimi ramionkami i płaskim brzuszkiem. I rzygać mi się chce na samą myśl, że całe hordy bab gdyby tylko miały okazję radośnie i w przybliżeniu jednej sekundy rozłożyłyby nogi. No, winić ich nie mogę, mi by się chyba też podobało. Ale dajmy sobie na wstrzymanie. Wracajmy na ziemię. Czas dorosnąć.
A ja? No cóż, taa... Max Evans po prostu nie jest w moim typie. Nie szukam modela. Tylko faceta z krwi i kości. Może kogoś przystojnego, jak Alex, tylko bez tego wbudowanego instynktu braterskiej opieki.
A... jeszcze jedno. Jeśli już się kiedyś zakocham, to nie w tym mieście. Mogę na to postawić całkiem sporą sumkę.
W każdym razie tu nie chodzi o mnie.
Podczas lunchu w sali gimnastycznej spotkałam Alexa i Marię. Spotykamy się w tej sali podczas lunchu ponieważ na zewnątrz jest ukrop a sala jest klimatyzowana. Używam nóg Alexa jako poduszki.
Okruszki z jego torebki z chipsami wpadają mi we włosy.
„Johnny Mistrzu Sportu” mówi Alex. “Na dziesiątej”.
No I masz. Johnny Mistrzu Sportu.
Johnny Mistrzu Sportu (Również znany jako Kyle) to efekt tego, co może się zdarzyć, gdy zmieszasz w mikserze dwa dowcipy, 1 część Buddy i podasz to wszystko w lodzie. Johnny Mistrzu Sportu ma mały odpał po tym, jak odkryto jaskinię i stał się uduchowionym członkiem wybranej religii. Johnny Mistrzu.
To nie jest mój przyjaciel. To mój ZNAJOMY. Johnny Mistrzu Sportu to chłopak Tess.
I właśnie w tej chwili Johnny Mistrzu Sportu uderza w naszą stronę.
„Liz, możemy zamienić parę zdań?”.
A pewnie, że możemy Johnny Mistrzu Sportu.
Wpycha mnie w róg pomieszczenia. „Wydaje mi się, że Tess powinna zostać z tobą.”
„O czym ty mówisz?”.
„Ostatnio dziwnie się zachowuje, chyba ma kłopoty w domu.”
No coś ty?
„Wiesz.. może zostać z Courtney.”
Kyle się marszczy. „Nie cierpię Courtney”.
„Czemu prosisz mnie?”
„Pojęcia nie mam kogo innego prosić.”
Odwracamy głowy w kierunku otwieranych drzwi od sali. Max i jego drużyna wkracza. Praktycznie słychać jak Kylo’wi cierpnie skóra. Nie znosi, jak inny facet ma obsesję na punkcie Królowej Tess. Jest wręcz niezdrowo zazdrosny.
Najwidoczniej bez powodu. Obaj kochają się tak bardzo, że dziewczyna może przez to zwrócić swój lunch.
Ja bardzo bym chciała się stąd już wynieść.
„Lubisz go, co?” mówi Kyle.
ŻE NIBY JAK?
„Ok. To raczej oznacza zdecydowane nie.”
„Powinniście się umówić.”
„Powinieneś pilnować swojego zasranego interesu.” A zwykłam była być taką słodką dziewczynką.
„Jezus”. Kyle potrząsa głową. „Co cię ugryzło?”
„Wychodzę.”
„Masz problemy”.
HA! Niedomówienie roku, Johnny Mistrzu Sportu. A patrzyłeś ostatnio na swoją lalę?
Potrząsam głową „Mam problemy, to bardzo wnikliwa analiza z twojej strony, skończyliśmy?”
„No.” Odwraca wzrok i rozgląda się po sali „Skończyliśmy”.
Nie wiem, co we mnie dzisiaj wstąpiło, zwykle nie jestem taką suką. Może to dlatego, że właśnie zatuszowałam próbę morderstwa i kosmiczną konspirację.
Rzeczywiście potrzebuję perspektywy do lepszego oglądu spraw.
Wspominałam już, że padam ze zmęczenia?
Przewijamy do przodu.
Biologia, ostatni semestr. I coś niesamowitego, obecność 100%. Jest każdy: Ja, Maria, Alex, Max, Michael, Izabell, Tess, Courtney, Johnny Mistrzu Sportu.
Pani Black blabla coś o zadaniu klasowym i pracy w parach.
Fajowo.
„Maria DeLuca i Izabell Evans”
Auć... biedna Maria.
„Alex Whitman i Michael Guerin”.
Brawo pani Black, TO naprawdę będzie owocna współpraca.
„Courtney DeLuca i Kyle Valenti”.
Panie, zmiłuj się. Założę się, że teraz dobierze w parkę Maxa i Tess. Nie wiem, czy to zabawne, czy smutne.
„Tess Harding i Rose Walker.”
Tess Harding i Rose Walker?
Rozglądam się po sali starając się wysłać pani Black fale mózgowe. Nie zostało już dużo uczniów. Musi mi wystarczyć Pam Troy.
Sparuj mnie z Pam Pani Black. Przecież wiesz, że chcesz mnie sparować z Pam.
„Max Evans i Liz Parker”.
Hę?
Isduchnuichsiduryeiun cbk
Zaraz do cholery.
Klasa zgodnie mruczy i przesuwa się na nowe miejsca. Ja się nie ruszam.
Więc Max podnosi swój plecak i siada koło mnie.
Mi też to nie sprawia radości panie Max Evans.
„Jesteś przyjaciółką Tess.”
Mruczę. Ano. Jestem przyjaciółką Tess. Tak się właśnie zawsze opisuję, tak się właśnie przedstawiam. Łażę w kółeczko mówiąc „cześć wszystkim, jestem Liz, przyjaciółka Tess”.
Zastanawia mnie, czy on ma jakiś Tesso-radar. No bo jeśli tak postrzega ludzi. Prawdopodobnie dzieli ludzi na Tess i nie-Tess.
„Jesteś bratem Izabell” A masz ty.
I gapię się na książki leżące przede mną.
„Max”. Mówi.
„Liz”. Ja mówię.
Nonszalancko kiwa głową w kierunku Tess, „Co się z nią dzieje?”
HA.
HAHA.
Na mojej twarzy nie drgnie jeden mięsień. „Była w składziku I pudło ze szklankami się na nią wywróciło.”
Jego brwi się zbiegają. „Tak ci powiedziała?”
U.. sposób na opuszczenie gardy, Max.
„Nie musiała mi mówić, widziałam to na własne oczy.”
Nie pytajcie czemu ja to powiedziałam. Albo chciałam mu namieszać w tej czaszce albo chciałam mu dać znać, ze jego sekret jest bezpieczny.
„Ok.” Mówi, jakby nie wierzył w jedno moje słowo „Więc z nią jest już ok?”
„czemu JĄ nie zapytasz?”
I oto koniec naszej wspaniałej, porywającej konwersacji. Podczas blablaniny pani Black zastanawiam się nad kwestią Maxa I Tess. Właściwie to chciałabym zobaczyć jak wije się za każdym razem gdy Johnny Mistrzu Sportu I Tess trzymają się za rączki I podają sobie notatki. Ciekawe, czy on tak o niej cały czas.. myśli. Ciekawa jestem, czy dokładnie teraz ma na myśli sex.
Boże, kiedy to stałam się takim chorym wykolejeńcem.
Jedno jest pewne, to będzie ciekawe zadanie.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 28 guests