T: Miłość niejedno ma imię [by Max&LizBeliever]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: Miłość niejedno ma imię [by Max&LizBeliever]
No tak..."Tułacze dusze" dobiegają końca...pomyslałam o opowiadaniu jednej z moich ukochanych autorek...która tak ujęła mnie swoimi "Lethal whispers"...pokochałam również i to... to czy bedę kontynuować tłumaczenie, zależy od tego, czy sie wam spodoba...pisałam do niej- maila i Pm, nie odpisała co prawda- więc albo nie ma nic przeciwko, albo zostane brutalnie ukarana
"Miłość niejedno ma imię" by Max&LizBeliever
M&L, AU
Rozdział 1.
- Jestes pewna, ze nie masz ochoty dłużej zostać?- pani Evans delikatnie uścisnęła swoją synową.
- Tak. Muszę zapakować tego malucha do łóżka.
Diane usmiechnęła sie kochająco do małego chłopca, drzemiacego w jej ramionach. Max zblizył sie do żony, podając jej płaszcz i kurtkę Josha.
- Dziękuję skarbie- powiedziała miękko.
Pochylił sie ku niej by pocałować ją delikatnie i czule.
- Jedź ostroznie, dobrze?
Usmiechnęła sie do niego, jednym z tych swoich przelotnych, kojących usmiechów, które zawsze szeptały mu,że wszystko będzie dobrze.
- Wiesz, ze zawsze tak robię.
Skinął głową, okrążając żonę, by pozegnać sie z synkiem. Jego główka spoczywała na jej nagim ramieniu, oczy były lekko uchylone. Max odsunął jasny kosmyk z jego czoła, całując delikatnie odsłoniete miejsce.
- Dobranoc mały.
- Dobranoc tato- szepnął chłopiec, jego myśli wędrowały juz w świecie marzeń sennych.
- Zostanę jeszcze przez godzinę, pewnie Isabel mnie podrzuci- dodał Max.
Isabel otoczyła brata ramieniem.
- Jasne bracie- spojrzała na swoją szwagierkę- oddzwonisz do mnie w sprawie naszego...małego projektu, ok?- spytała konspiracyjnym tonem.
- Jakiego projektu?- spytał podejrzliwie Max.
- Nic, czym mógłbyś sobie zawracać głowę- jego żona usmiechnęła się, nieco prowokująco.
- Zgadza sie Max. Pozwól kobiecie mieć jakąś tajemnicę- uśmiech rozpromienił twarz Isabel w chwili gdy objęła swą najlepsza przyjaciółkę, delikatnie, tak by nie przycisnąć śpiącego w jej ramionach dziecka.
- Cześć dziewczyno.
- Cześć Is.
Oswobodzając sie z ramion Isabel, mloda matka zerknęła na zawieszony nad lustrem zegar.
- Teraz naprawdę powinnismy juz iść. Dziekuję za wspaniałą kolację.
- Cała przyjemność po naszej stronie- usmiechnął sie Philip- wiesz jak zawsze nam miło gościć cię tutaj.
- Dziekuję. I dobranoc- uśmiechnęła sie, siegając do klamki.
- Dobranoc- zawtórowały cztery glosy. Frontowe dzwi sie otwarły i chlodne, nocne powoetrze na krótką chwile napłynęło do środka, zanim drzwi ponownie zatrzasnęły sie za młodą kobietą.
Maleńki pokój wypeniały dźwięki choroby, w całej swej koszmarnej różnorodności. Słaby, pulsujący rytm połączony z dźwiekiem, jaki wydaje tlen, pompowany i wyzwalany na przemian. Powietrze było ciężkie, nasycone czymś złowrogim, czymś, co budziło protest. Wszystko zdawało sie koncentrować wokół jednego łóżka, chociaz leżąca na nim osoba pozostawała w całkowitym bezruchu. Monnotonne brzmienie aparatury podtrzymujacej prace serca i płuc, zakłócały jedynie okazjonalne szepty ludzi zgromadzonych w pokoju.
- Będę z panem szczery panie Parker. Ona nie ma wielkich szans. Myślę, ze powinnismy rozważyć LVAD, to oprócz przeszczepu jedyna mozliwość.
- Co to jest LVAD?
- To rozrusznik serca, który mógłby wspomagać jej sece w pompowaniu krwi do ciała.
- I to napewno jej pomoże?
Lekarz spuscił wzrok. Na krótką chwile, zanim uniósł go ponownie.
- W pewnym sensie...da jej jeszcze...troche czasu- westchnął, spoglądając na bladą twarz leżącej na łózku dziewczyny- panie Parker...boli mnie, ze musze to panu powiedzieć...ale ona moze nie przeżyć tego tygodnia.
Jeff Parker opuscił wzrok, łzy po jego powiekami zdawały się płonąć. On i jego żona byli przygotowani na tę chwile od wielu lat, ale jakaś cząstka niego wciąż żyła nadzieja, ze moze jednak...moze nigdy do tego nie dojdzie. Prawdę o stanie zdrowia swojej córki usłyszeli z ust nieskonczonej liczby specjalistów. Byli przy niej, gdy przechodziła kolejne dwa ataki serca. Spedzili godziny na oczekiwaniu, kolejne godziny na oddziale intensywnej terapii, jednak ich nadzieja wciąż nie chciała umrzeć. Nawet wtedy, gdy lekarze oswiadczyli im, ze jesli nie dojdzie do przeszczepu, ona nie dozyje swoich 24 urodzin. Nadzieja była wszystkim, co posiadali. Wiedział, ze łzy plynęly po jego policzkach, gdy spojrzał na łóżko. Na to co pozostało z jego córki.
Jego mała dziewczynka umierała. Nie miał znaczenia fakt, ze przez połowę swojego życia zmagała sie ze smiercia, zawsze gdzieś na jej granicy. On nigdy nie przyzwyczaił sie do jej widoku w takim stanie. To nie bylo normalne, nie- rodzice patrzący bezradnie jak ich dziecko umiera, przykute do łózka, egzystujące niczym roslina, którą przy życiu trzyma jedynie otaczająca ja aparatura. To nie było noramalne, nie- rodzice przygotowujący pogrzeb dla swojej 23 letniej córki. Nie zauważył nawet chwili, w której lekarz opuścił pokój. Nie czuł juz nic. Płakał, jego usta drzały, ramiona dygotały od niepowstrzymanaego łkania, ale wewnątrz niego ziała już głucha, zimna pustka. Osunął sie na krzesło obok jej łózka i ujął jej chlodną, wilgotną dłoń w swoje ręce.
- Lizzie, skarbie- szepnął.
Nigdy nie wyjdzie za mąż, nigdy nie będzie mić dzieci, nigdy sie nie zestarzeje. Umrze w chwili gdy jej marzenia były wciąż świeże i nieodkryte.
- Lizzie...
Była taka silna. Zanim podłączyli ja do respiratora, który uniemożliwiał jej mówienie, próbowała być szczęśliwa, próbowała walczyć z chorobą, nie pozwolić jej pociągnąć sie na dno. Byli z niej tacy dumni. Jej matka i on. Była niezwykłą osobą.
- Kochanie?
Powoli uniosła opuchnięte powieki, spojrzała na niego.
- Hej- powiedział miękko, usmiechając sie czule. Delikatnie ścisnęła jego dłoń.
- Wiesz, jak bardzo cie kocham, prawda?
Powoli skinęła głową i w jej spojrzeniu dostrzegł troskę. O niego, o jego łzy, o jego smutek.
- Kocham cię- szepnął pękniętym głosem.
Zbyt zmęczona, by jej oczy pozostały otwarte, pozwoliła powieką opaść, ponownie ściskając jego dłoń. Jeff delikatnie odsunął z jej czoła pojedyncze kosmyki włosów.
Przenikliwy dźwięk telefonu dosiegnął jego uszu, gdy zaczął wchodzić po schodach do domu. Dźwięk nie milkł i Max przyśpieszył kroku, sięgając do kieszeni po klucze. Otworzył drzwi, które zatrzasnęły sie automatycznie za jego plecami, gdy wbiegł prosto do kuchni.
- Kochanie?- szepnął w mrok Odpowiedziała mu jedynie cisza. Zapewne zasnęła. Zanim siegnął po słuchawkę, niepokojace przeczucie przemknęło przez jego myśli . Kto mógł dzwonić do nich o drugiej nad ranem? Irytujący dźwięk niosacy sie echem po domu ucichł gwałtownie w chwili, w ktorej podniósł słuchawkę.
- Słucham?
- Pan Evans?
Nie potrafił rozpoznać tego kobiecego głosu i poczuł jak zimny dreszcz powoli wedruje wzdłuż jego kręgosłupa.
- Tak...
- Musi pan przyjechać do szpitala. Pana żona i dziecko mieli wypadek.
I po tych kilku słowach jego swiat rozpadł się na kawałki.
cdn...
"Miłość niejedno ma imię" by Max&LizBeliever
M&L, AU
Rozdział 1.
- Jestes pewna, ze nie masz ochoty dłużej zostać?- pani Evans delikatnie uścisnęła swoją synową.
- Tak. Muszę zapakować tego malucha do łóżka.
Diane usmiechnęła sie kochająco do małego chłopca, drzemiacego w jej ramionach. Max zblizył sie do żony, podając jej płaszcz i kurtkę Josha.
- Dziękuję skarbie- powiedziała miękko.
Pochylił sie ku niej by pocałować ją delikatnie i czule.
- Jedź ostroznie, dobrze?
Usmiechnęła sie do niego, jednym z tych swoich przelotnych, kojących usmiechów, które zawsze szeptały mu,że wszystko będzie dobrze.
- Wiesz, ze zawsze tak robię.
Skinął głową, okrążając żonę, by pozegnać sie z synkiem. Jego główka spoczywała na jej nagim ramieniu, oczy były lekko uchylone. Max odsunął jasny kosmyk z jego czoła, całując delikatnie odsłoniete miejsce.
- Dobranoc mały.
- Dobranoc tato- szepnął chłopiec, jego myśli wędrowały juz w świecie marzeń sennych.
- Zostanę jeszcze przez godzinę, pewnie Isabel mnie podrzuci- dodał Max.
Isabel otoczyła brata ramieniem.
- Jasne bracie- spojrzała na swoją szwagierkę- oddzwonisz do mnie w sprawie naszego...małego projektu, ok?- spytała konspiracyjnym tonem.
- Jakiego projektu?- spytał podejrzliwie Max.
- Nic, czym mógłbyś sobie zawracać głowę- jego żona usmiechnęła się, nieco prowokująco.
- Zgadza sie Max. Pozwól kobiecie mieć jakąś tajemnicę- uśmiech rozpromienił twarz Isabel w chwili gdy objęła swą najlepsza przyjaciółkę, delikatnie, tak by nie przycisnąć śpiącego w jej ramionach dziecka.
- Cześć dziewczyno.
- Cześć Is.
Oswobodzając sie z ramion Isabel, mloda matka zerknęła na zawieszony nad lustrem zegar.
- Teraz naprawdę powinnismy juz iść. Dziekuję za wspaniałą kolację.
- Cała przyjemność po naszej stronie- usmiechnął sie Philip- wiesz jak zawsze nam miło gościć cię tutaj.
- Dziekuję. I dobranoc- uśmiechnęła sie, siegając do klamki.
- Dobranoc- zawtórowały cztery glosy. Frontowe dzwi sie otwarły i chlodne, nocne powoetrze na krótką chwile napłynęło do środka, zanim drzwi ponownie zatrzasnęły sie za młodą kobietą.
Maleńki pokój wypeniały dźwięki choroby, w całej swej koszmarnej różnorodności. Słaby, pulsujący rytm połączony z dźwiekiem, jaki wydaje tlen, pompowany i wyzwalany na przemian. Powietrze było ciężkie, nasycone czymś złowrogim, czymś, co budziło protest. Wszystko zdawało sie koncentrować wokół jednego łóżka, chociaz leżąca na nim osoba pozostawała w całkowitym bezruchu. Monnotonne brzmienie aparatury podtrzymujacej prace serca i płuc, zakłócały jedynie okazjonalne szepty ludzi zgromadzonych w pokoju.
- Będę z panem szczery panie Parker. Ona nie ma wielkich szans. Myślę, ze powinnismy rozważyć LVAD, to oprócz przeszczepu jedyna mozliwość.
- Co to jest LVAD?
- To rozrusznik serca, który mógłby wspomagać jej sece w pompowaniu krwi do ciała.
- I to napewno jej pomoże?
Lekarz spuscił wzrok. Na krótką chwile, zanim uniósł go ponownie.
- W pewnym sensie...da jej jeszcze...troche czasu- westchnął, spoglądając na bladą twarz leżącej na łózku dziewczyny- panie Parker...boli mnie, ze musze to panu powiedzieć...ale ona moze nie przeżyć tego tygodnia.
Jeff Parker opuscił wzrok, łzy po jego powiekami zdawały się płonąć. On i jego żona byli przygotowani na tę chwile od wielu lat, ale jakaś cząstka niego wciąż żyła nadzieja, ze moze jednak...moze nigdy do tego nie dojdzie. Prawdę o stanie zdrowia swojej córki usłyszeli z ust nieskonczonej liczby specjalistów. Byli przy niej, gdy przechodziła kolejne dwa ataki serca. Spedzili godziny na oczekiwaniu, kolejne godziny na oddziale intensywnej terapii, jednak ich nadzieja wciąż nie chciała umrzeć. Nawet wtedy, gdy lekarze oswiadczyli im, ze jesli nie dojdzie do przeszczepu, ona nie dozyje swoich 24 urodzin. Nadzieja była wszystkim, co posiadali. Wiedział, ze łzy plynęly po jego policzkach, gdy spojrzał na łóżko. Na to co pozostało z jego córki.
Jego mała dziewczynka umierała. Nie miał znaczenia fakt, ze przez połowę swojego życia zmagała sie ze smiercia, zawsze gdzieś na jej granicy. On nigdy nie przyzwyczaił sie do jej widoku w takim stanie. To nie bylo normalne, nie- rodzice patrzący bezradnie jak ich dziecko umiera, przykute do łózka, egzystujące niczym roslina, którą przy życiu trzyma jedynie otaczająca ja aparatura. To nie było noramalne, nie- rodzice przygotowujący pogrzeb dla swojej 23 letniej córki. Nie zauważył nawet chwili, w której lekarz opuścił pokój. Nie czuł juz nic. Płakał, jego usta drzały, ramiona dygotały od niepowstrzymanaego łkania, ale wewnątrz niego ziała już głucha, zimna pustka. Osunął sie na krzesło obok jej łózka i ujął jej chlodną, wilgotną dłoń w swoje ręce.
- Lizzie, skarbie- szepnął.
Nigdy nie wyjdzie za mąż, nigdy nie będzie mić dzieci, nigdy sie nie zestarzeje. Umrze w chwili gdy jej marzenia były wciąż świeże i nieodkryte.
- Lizzie...
Była taka silna. Zanim podłączyli ja do respiratora, który uniemożliwiał jej mówienie, próbowała być szczęśliwa, próbowała walczyć z chorobą, nie pozwolić jej pociągnąć sie na dno. Byli z niej tacy dumni. Jej matka i on. Była niezwykłą osobą.
- Kochanie?
Powoli uniosła opuchnięte powieki, spojrzała na niego.
- Hej- powiedział miękko, usmiechając sie czule. Delikatnie ścisnęła jego dłoń.
- Wiesz, jak bardzo cie kocham, prawda?
Powoli skinęła głową i w jej spojrzeniu dostrzegł troskę. O niego, o jego łzy, o jego smutek.
- Kocham cię- szepnął pękniętym głosem.
Zbyt zmęczona, by jej oczy pozostały otwarte, pozwoliła powieką opaść, ponownie ściskając jego dłoń. Jeff delikatnie odsunął z jej czoła pojedyncze kosmyki włosów.
Przenikliwy dźwięk telefonu dosiegnął jego uszu, gdy zaczął wchodzić po schodach do domu. Dźwięk nie milkł i Max przyśpieszył kroku, sięgając do kieszeni po klucze. Otworzył drzwi, które zatrzasnęły sie automatycznie za jego plecami, gdy wbiegł prosto do kuchni.
- Kochanie?- szepnął w mrok Odpowiedziała mu jedynie cisza. Zapewne zasnęła. Zanim siegnął po słuchawkę, niepokojace przeczucie przemknęło przez jego myśli . Kto mógł dzwonić do nich o drugiej nad ranem? Irytujący dźwięk niosacy sie echem po domu ucichł gwałtownie w chwili, w ktorej podniósł słuchawkę.
- Słucham?
- Pan Evans?
Nie potrafił rozpoznać tego kobiecego głosu i poczuł jak zimny dreszcz powoli wedruje wzdłuż jego kręgosłupa.
- Tak...
- Musi pan przyjechać do szpitala. Pana żona i dziecko mieli wypadek.
I po tych kilku słowach jego swiat rozpadł się na kawałki.
cdn...
Lizziett... Czasami już od pierwszych słów wie się, że coś się stanie... Rany. Dziękuję ci bardzo, jak zwykle będę stałym bywalcem tego tematu i nowu nie będziesz mogła się mnie pozbyć W każdym razie dziękuję ci z całego serca - mam wrażenie, że będzie to opowiadanie z tego typu, o którym rozmawiałyśmy przy Tułaczych Duszach...
- Galadriela
- Zainteresowany
- Posts: 333
- Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
- Contact:
Hej! Mam nadzieje, ze świeta wszystkim upływają we wspaniałej atmosferze. Opowiadania dreamers są najlepsze na świecie i myśle ze to jedno z tych wzruszających opowiadanek ...opowiadań z duszą...chociaż jest to historia AU i bohaterowie maja dwadziescia pare a nie naście lat, charaktery zostały moim zdaniem swietnie zachowane, zwłaszcza Maxa, Liz i Marii.
Rozdział 2.
Max gwałtownie pchnął drzwi i wbiegł do poczekalni.
- Gdzie jest moja żona?
Kobieta stojąca za kontuarem podniosła na niego wzrok, wyraz jej twarzy stanowil przedziwna mieszaninę współczucia i obojetności, której nauczyły ją wszystkie te lata, które przepracowała w szpitalu. Spojrzała w przerazone oczy młodego męzczyzny. Nie po raz pierwszy w swoim życiu widziała tego rodzaju spojrzenie i zapewne nie po raz ostatni.
- Jak sie nazywa pana żona?- spytała.
Max przegarnął włosy dłonią, podkreślając tym jeszcze bardziej swój niechlujny wygląd.
- Tess.
Jego uwagę przykuło nagłe poruszenie w korytarzu po lewej stronie. Wypełniały go białe sylwetki lekarzy i odziane na zielono pielęgniarki, przemieszczający sie stale pomiedzy noszami. Na których z nich leżała jego Tess? I gdzie był Josh?
- A nazwisko?- spytała cierpliwie recepcjonistka.
- Evans. Tess Evans- patrzył, jak wystukiała litery na klawiaturze- i Josh Evans.
Czekał, kiedy kończyła pisać, czekał, kiedy przeszukiwała bazę danych. I czuł jak z każdym niewinnym dźwiekiem wydawanym przez maszynę, życie bezpowrotnie wymyka sie z jego rąk. Nie powinno go tutaj być. Powinien byc przy żonie i synu.
Kobieta podniosła wzrok.
- Są operowani. Musi pan zaczekać.
Ledwie słyszał jej ostatnie słowa. Zagłuszyły je inne, wirujące bezładnie wśród jego mysli. Źle. Źle. Byli operowani. Kobieta [atrzyła jak krew powoli odpływa z jego twarzy.
- Prosze, nic nie moze pan na to poradzić. Niech pan usiądzie i zaczeka na informacje od lekarza.
Spoglądał na nia bez słowa, w koncu skinął głową i ruszył w dół poczekalni, rozglądając sie wokół oszołomionym wzrokiem. Gdzieś tutaj, wśród płaczących dzieci i podenerwowanych nastolatków, była jego rodzina i nie mógł zrobić nic, poza oczekiwaniem. Nigdy w swoim zyciu nie czuł sie taki bezradny. Pragnął płakać, ale nie potrafił. Serce kołaczące sie w piersi, niemilknący szum w uszach, odmawiały mu wszelkiej szansy na chwilę ukojenia. Osunął sie na jedno z plastkowych, niebieskich krzeseł i przyglądał sie ludziom bezustannie krążącym wokół niego. Niemowle krzyczało przejmująco w ramionach przerazonej matki. Starszy człowiek o zmęczonych oczach, z przesiaknietym krwią, sterylnie białym opatrunkiem na czole.
Odwrócił wzrok i spojrzał na siedzącą obok siebie kobietę. Wzrok miała spuszczony, jej dłonie zaciskały sie kurczowo na łonie, gdy tłumiony szloch sporadycznie wstrząsał jej ciałem.
W bólu który odczuwał, nie było emocji. Spojrzał w kierunku wejścia, gdzie właśnie wnoszono na noszach mężczyznę w przesiąknietej krwią koszuli. Lekarze natychmiast ruszyli w jego stronę, przerzucając się nazwami leków, informacjami o ciśnieniu krwi i poziomie tlenu, wzmagając jeszcze bardziej panujący w korytarzu rejwach. Max odwrócił sie do otaczających go ludzi, stopniowo odcinając sie od wszelkich dźwieków. Jęki poszkodowanych powoli ucichły w już po chwili widział przed sobą jedynie krwawiącą masę bólu i cierpienia. Nie należał do niej. Co tutaj robił? Powinien byc przy zonie, przy synu. Jak to sie mogło stać? Wciąż nie potrafił znaleść odpowiedzi. Dopiero w chwili gdy usiadł, realność sytuacji uderzyła go wraz z całą swoją intensywnością, czuł sie fizycznie obolały. Jego zona i syn mieli wypadek, byli operowani. Ukrył twarz w dłoniach.
- O Boże- szepnął, czując jak prawda dociera do niego w całej swej bezlitosnej oczywistości. Bez końca.
Isabel Whitman wmaszerowała do poczekalni, obejmując wszystko i wszystkich jednym któtkim spojrzeniem. Bez chwili wahania ruszyła w stronę recepcjonistki.
- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie znajdują sie Tess i Josh Evans?-spytała nagląco.
Kobieta za kontuarem podniosła wzrok i spojrzała płonące oczy stojącej przed nią, pieknej kobiety.
- Evans...- powtórzyła powoli. Brzmiało znajomo.
- Sa operowani...proszę...
- Isabel!
Isabel odwróciła sie, słysząc głos swojego męża i sece gwałtownie zabiło jej w piersi, gdy ujrzała swojego brata.
- Max...- szepnęła. Znalazła sie przy nim w ułamku chwili. Jego twazr ukryta była w dloniach, lokcie ciężko wsparte na kolanach. Uklekła przed nim i delikatnie przesunęła dlonią przez jego ciemne włosy.
- Max?- spytał osroznie. Nie była pewna, czy wogóle ja słyszał. Jej serce pękało w ciszy, gdy spomiedzy jego dłoni dobiegł ją dźwięk, przypominający stłumiony płacz- Max, co sie stało?- otrzyał telefon od rodziców, powiedzieli jej, ze Tess i Josh mieli wypadek, ale nie wiedziała nic ponad to. Wszystko działo sie tak szybko. Wrocili do domu i szykowali sie do łózka, kiedy zadzwonił telefon. Wtedy wszystko zamieniło sie w chaos. Nie była zdolna do jednej przytomnej myśli. Ale ona przecież nie chciała mysleć, wiedziała, ze jesli zacznie sie zastanawiać nad tym co sie stało, załamie sie całkowicie. A wtedy nie bedzie w stanie pomóc Maxowi. Musi go wspierać, musi zapomnieć o własnym bólu.
- Izzy?
Jej serce pekło jeszcze troche na dźwiek jego głosu. Nigdy go takim nie widziała i to ja przerażało. Zawsze był taki spokojny, pewny, opanowany. Z każdej sytuacji zdawał sie wychodzić silniejszy, rzadko tracił swój rozsądek. Widok jego rozpaczy budził jej paniczny strach.
- Tak, to ja Max. Jestem tu. Jestem tu.
- Są operowani- szepnął i podniósł wzrok. Isabel poczuła jak łzy wzbierają pod jej powiekami, gdy napotkała spojrzenie jego wilgotnych, podkrążonych oczu. Wydawał sie całkowicie zagubiony, zarzuciła mu ramona na szyję i przytuliła go do siebie.
- Wszystko będzie dobrze- szepnęła, czując jak jego ramiona zaciesniają sie wokół jej talii- poradzimy sobie. Wszystko będzie dobrze.
Czuł całkowitą pustkę. Pustkę. Był martwy, choc wciąz jeszcze oddychał. Jedyne czego był swiadom, to drobna dłoń którą sciskał w swoich rękach. Drobna i delikatna dłoń jegob pieknej zony, połowy swojej duszy. Przełknął łzy i spojrzał na slubną obraczkę na jej palcu.
-Przestań! Zniszczysz mi sukienkę!
Objął ja w pasie, gdy prbowała sie wurwać i przyciagnął ją do siebie, zarumienioną i rozesmianą.
- Szczerze mówiąć, nie interesuje mnie twoja sukienka- zamruczał, całując ja w ucho.
- Przestań! Ta sukienka kosztowała 10 dolarów.
- Dokładnie- usmiechnął się Max, patrząc jak jej spojrzenie wędruje do jego usta, gdy pochylil sie nad nia pragnąć dać wyraz swoim uczuciom- kocham cie- powiedział cicho, na krótka chwile przed tym, gdy ich usta sie połączyły. Objęła go za szyję, przyciagając bliżej do siebie.
-Kocham cie- odparła, gdzies pomiedzy kolejnymi pocałunkami. Niechetnie wypuscił ją z ramion.
- Aaaa- jeknąła z rozczarowaniem- dlaczego przestałeś?
- Bo chcę cie o cos zapytać.
Wychwyciła poważny ton w jego głosie i uniosła sie lekko, wspierając na łokciu, podczas gdy on podniósł sie do pozycji siedzącej.
- O co?- spytała łagodnie, uśmiech rozjaśnil jej piękną twarz.
- Chce cie o cos zapytać- powtórzył Max, czując jak serce dziko tłucze sie w jego piersi. Nigdy w zyciu nie czul sie tak zdenerwowany, czuł jak zimnu strumyczek potu spływa wzdłuż jego kręgosłupa. Jedyną rzecza zdolną go uspokoic, byl kojący wyraz oczu jego dziewczyny. To spojrzenie utwierdzilo go w mniemaniu, ze była to najważniejsza dezyzcja w jego życiu.
- Tess, tak bardzo cie kocham- widział, jak sie uspokaja, jej dłoń siegnęła do jego policzka.
- Ja też cie kocham.
Potrząsnął głową, delikatnie odsuwając jej dłon od swojej twarzy.
- Czy wiesz, ze kiedy zacząłem sie z tobą spotykać, wszyscy mnie przestrzegali?
Uśmiechnęła się, wciąż niepewna wobec jego nagłej powagi.
- Mówili że złamiesz mi serce i odejdziesz, nie oglądając sie za siebie. Isabel powiedziała, ze gdy zaczelismy sie spotykać, wszystko sie zmieniło. Ale nie tak, jak oni tego oczekiwali.
Jego lewa dłoń szukała czegos w kieszeni, prawa wciąż obejmowała jej własną, zzachowując intymny kontakt pomiedzy nimi.
- Nigdy nie postrzegali cie tak, jak na to zasługiwałaś. Nie widzieli CIEBIE. Ale za każdym razem gdy mi na to pozwalałaś, byłem olśniony.
Usmiechnęła sie, słysząc jego słowa.
- Ty sprawiasz, ze czuję sie spełniony. Czynisz moje zycie wartym tego by je przezyć, trudności wartymi zwalczenia. To ty podtrzymujesz mnie przy zyciu, Tess- wyciagnął małe, czarne aksamitne pudełko i patrzyl jak jej oczy sie rozszerzają a dłoń wędruje do ust- czy wyjdziesz za mnie?
Wyraaz bezbrzeznego zdumienia na jej twarzy ustapil miejsca drżącemu usmiechowi, łzy pociekły po jej policzkach. Bez slowa skinęła głową.
- Tak- spytał Max, bicieserca niemal zagłuszyło jego własne słowa.
- Tak...tak!- zawołała i juz po chwli była w jego ramionach, ich dlonie i wargi muskały sie delikatnie, z miłością.
Wrócił do rzeczywistości. Do dxwieku maszyn podtrzymujących zycie jego zony. Nie widział zbyt dokładnie, przez łzy, gdy jego spojrzenie wędrowało po jej zmaltretowanym ciele. Gdy dotarło do jej podbrzusza, zamknął oczy, tłumiąc oddech i czując ból głębszy niż jakiekolwiek jego wyobrazenia o tym, czym moze być cierpienie.
- Kochanie, mozesz tu przyjść na chwilę?
Max zamknął drzwi i ruszył w stronę salonu.
- Co takiego?- spytał, wycierając dlonie w ręcznik. Zastygł w miescu, widząc ja siedzącą na kanapie. Ich kanapie. Czy kiedykolwiek przestanie zdumiewać go fakt, ze poślubuł dziewczynę swoich marzeń i razem będą dzielili przyszłość? Była piękna. Ostatnie promienie slońca wślizgnęły sie przez okno, rozswietlając jej jasne włosy, sprawiając ze lśniła jak anioł. Jego anioł.
- Jesteś piękna- szepnął.
Jej uśmiech stał sie jeszcze bardziej promienny.
- Mówiłes coś?- spytała niewinnie. Ale wiedział, ze go słyszała.
- Chcesz, zebym ci coś przyniósł?- spytał.
Wskazała miejsce obok siebie.
- Choc tutaj. Mam zdjecia z naszego miodowego miesiąca.
- Teraz?- spytał, krzywiąc sie lekko- czy to nie moze zaczekac kilka minut? Zaraz będzie obiad.
- Nie, to nie moze poczekać- Tess odparła stanowczo, ale jej uśmiech nie przygasł. Max zmrużył oczy, zaintrygowany. Co takiego zrobiła? Zdjecie jego nago, czy cos w tym rodzaju? Wydawała sie bardzo z siebie zadowolona.
- Ok- powiedział powoli, siadając obok niej. Uszczesliwiona, polożyła mu zdjecia na kolanach i Max rzucił jej jeszcze jedno, niepewne spojrzeniem zanim siegnął po nie, unoszac je do swiatła. Czuł na sobie jej spojrzenie i jego ciało napięło sie lekko, z niepewnosci i podekscytowania jednoczesnie. Kontuty fotografii były zamazane, nie było jasne, co sie na niej znajduje, a przeciez wiedział to od pierwszej chwili..
- Tess- szepnął- co to?
- To tatku- odparła miekko- jest twoje dziecko.
- Co?- spytał cicho, łamiacym sie głosem.
- Będziesz ojcem Max. Jestem w ciąży.
Jego dlonie okryły jej brzuch w miejscu, gdzie przesłaniał go koc. Jak jej to powie? Jak powie jej, ze ich dziecko nie żyje?
- Maxwell Evans, poznaj Joshue Christophera Evansa.
Spojrzał w dół, na maleńkie dziecko w ramionach żony.
- Czy to dobrze, ze on jest taki mały?
Usmiechnęła sie promiennie.
- Tak.
- O Boze- szepnął Max. Niepewnie wysunął dloń i uchwycił drobniutkie paluszki, czując jak jego serce śpiewa z miłości, gdy zacisnęły sie mocno wokół jego palców.
- Panie Evans?
Głos ciemnowlosego lekarza oderwał go od myśli.
- Tak- odparł. Własny glos zabrzmiał obco w jego uszach.
- Przykro mi z powodu pańskiej straty- powiedział współczująco Dr. Young.
- Dziekuję- szepnął Max. Nie miał siły myśleć o tym, ze jego dwuletni syn juz nie żył. Nie w tej chwili. Nie w tej chwili. Jego spojrzenie powróciło do poranionej twarzy żony. Była wszystkim, co mu pozostało.
- Naprawde trudno poruszac mi teraz ten temat, ale musze o czyms z panem porozmawiać.
Max podniósł wzrok i skinął głową, ściskając mocniej dłoń Tess, w oczekiwaniu na słowa ktore za chwile padną.
- Czy wie pan, ze pańska zona podpisała dokumenty swiadczace o tym, ze w razie wypadku nie chce być sztucznie podtrzymywana przy życiu?
Max poczuł wzbierające mdłości. Nie był do końca pewnien, co znaczą te slowa. ale z pewnoscia nie oznaczały niczego dobrego.
- Nie...nigdy nie rozmawialismy...na takie tematy.
Kazde słowo przychodzilo mu z wysiłkiem. Nie chciał rozmawiać. Chciał wypłakiwać swój ból razem z żoną. Chciał poczuc jak jej dłoń odpowiada na jego dotyk.
- Mózg pana żony...jest martwy- powiedział powoli lekarz. Max miał wrazenie że ktoś uderzył go z całej siły w pierś, pozostawiając bez tchu
- Co...to znaczy?- spytał. Ale przeciez wiedział. Wiedział. Mózg martwy. Martwy. Piękno jej mysli juz nie istniało.
- Nie jest w stanie przezyc, bez wsparcia tych maszyn. Nie potrafi juz oddychac, ale jej serce wciąż bije. Podczas operacji jej mózg nie pobierał wystarczającej ilosci tlenu i...
Po co mu był ten cały naukowy bełkot? Czuł jak wewnątrz niego narasta gniew, podsycany bezradnościa i poczuciem niesprawiedliwości. Dlaczego to wszystko wogóle miało miejsce? Co takiego w zyciu uczynił? Co ona uczyniła? Nic. Nic!!
- O czym pan mówi doktorze?- uciął Max.
Lekarz zaczarpnął tchu.
- Ona nigdy sie nie obudzi, Max.
Max spojrzał na żonę, słowa zaczęły do niego docierać.Nigdy sie nie obudzi. Nigdy sie do niego nie uśmiechnie. Nigdy juz sie nie roześmieje. Nie będzie chichotac, gdy połaskocze to szczególne miejsce na jej przedramieniu. Nigdy nie zatańczy z ich dzieckiem w ramionach. Nie zapłacze przed telewizorem. Nigdy nie bedzie zartować z jego przesadnej troski o zęby. Nigdy go nie pocałuje. Nigdy juz nie zaśnie w jego ramionach, po wspólnej nocy. Nigdy juz nie będzie marzyć. Nigdy juz sie nie obudzi. Nigdy sie juz nie obudzi.
- Ona nie zyje?- szepnął Max, jego głos był zimny, ale zarazem pełen emocji.
- Jej serce wciąż bije, ale nie ma jej juz z nami- odparł lekarz- Max...serce wciąż bije.
Jakie to miało znaczenie? Była martwa. Co z tego, ze jej serce wciąż biło?
- Nie mogę. Nie teraz.
- Max, przykro mi ze przychodze z tym do ciebie w takiej chwili...ale czas jest tu niezwykle istotny.
W innej sytuacji, uderzyła by go niedorzecznosć tego stwierdzenia. Czas nie miał zadnego znaczenia. Nie miał żadnego znaczenia dla nich, gdy jego zona umierała na operacyjnym stole. Ale nie miał siły sie kłócić. Chciał tylko zostać sam z Tess. Dlaczego nikt nie potrafił tego zrozumieć?
- Wielu ludzi czeka na transplantacje...
Max podniósł gwałtownie głowę.
- Czeka? Ma pan zamiar otworzyć moją zone i wyciąć jej serce?
- Max, proszę. Posłuchaj mnie. Twoja żona ma rzadko spotykana grupe krwi, które doskonale pasuje do osoby, która umrze bez przeszczepu. Jesli przeżyje operacje, będzie w stanie prowadzic normalne życie. Pomyśl o tym Max. Dasz komus szansę na życie. Pomysl o tym.
Max spoglądał na lekarza przez chwile, po czym skinął głową i odwrócił wzrok.
- Pomyslę o tym.
- Dziękuję Max.
Powoli odsunął jasne pasmo włosów z czoła Tess, zanim pochylił sie nad nią, delikatnie całując odsłoniete miejsce, pojedynacza ciepła łza spłynęła na jej chłodną skórę.
cdn...
Rozdział 2.
Max gwałtownie pchnął drzwi i wbiegł do poczekalni.
- Gdzie jest moja żona?
Kobieta stojąca za kontuarem podniosła na niego wzrok, wyraz jej twarzy stanowil przedziwna mieszaninę współczucia i obojetności, której nauczyły ją wszystkie te lata, które przepracowała w szpitalu. Spojrzała w przerazone oczy młodego męzczyzny. Nie po raz pierwszy w swoim życiu widziała tego rodzaju spojrzenie i zapewne nie po raz ostatni.
- Jak sie nazywa pana żona?- spytała.
Max przegarnął włosy dłonią, podkreślając tym jeszcze bardziej swój niechlujny wygląd.
- Tess.
Jego uwagę przykuło nagłe poruszenie w korytarzu po lewej stronie. Wypełniały go białe sylwetki lekarzy i odziane na zielono pielęgniarki, przemieszczający sie stale pomiedzy noszami. Na których z nich leżała jego Tess? I gdzie był Josh?
- A nazwisko?- spytała cierpliwie recepcjonistka.
- Evans. Tess Evans- patrzył, jak wystukiała litery na klawiaturze- i Josh Evans.
Czekał, kiedy kończyła pisać, czekał, kiedy przeszukiwała bazę danych. I czuł jak z każdym niewinnym dźwiekiem wydawanym przez maszynę, życie bezpowrotnie wymyka sie z jego rąk. Nie powinno go tutaj być. Powinien byc przy żonie i synu.
Kobieta podniosła wzrok.
- Są operowani. Musi pan zaczekać.
Ledwie słyszał jej ostatnie słowa. Zagłuszyły je inne, wirujące bezładnie wśród jego mysli. Źle. Źle. Byli operowani. Kobieta [atrzyła jak krew powoli odpływa z jego twarzy.
- Prosze, nic nie moze pan na to poradzić. Niech pan usiądzie i zaczeka na informacje od lekarza.
Spoglądał na nia bez słowa, w koncu skinął głową i ruszył w dół poczekalni, rozglądając sie wokół oszołomionym wzrokiem. Gdzieś tutaj, wśród płaczących dzieci i podenerwowanych nastolatków, była jego rodzina i nie mógł zrobić nic, poza oczekiwaniem. Nigdy w swoim zyciu nie czuł sie taki bezradny. Pragnął płakać, ale nie potrafił. Serce kołaczące sie w piersi, niemilknący szum w uszach, odmawiały mu wszelkiej szansy na chwilę ukojenia. Osunął sie na jedno z plastkowych, niebieskich krzeseł i przyglądał sie ludziom bezustannie krążącym wokół niego. Niemowle krzyczało przejmująco w ramionach przerazonej matki. Starszy człowiek o zmęczonych oczach, z przesiaknietym krwią, sterylnie białym opatrunkiem na czole.
Odwrócił wzrok i spojrzał na siedzącą obok siebie kobietę. Wzrok miała spuszczony, jej dłonie zaciskały sie kurczowo na łonie, gdy tłumiony szloch sporadycznie wstrząsał jej ciałem.
W bólu który odczuwał, nie było emocji. Spojrzał w kierunku wejścia, gdzie właśnie wnoszono na noszach mężczyznę w przesiąknietej krwią koszuli. Lekarze natychmiast ruszyli w jego stronę, przerzucając się nazwami leków, informacjami o ciśnieniu krwi i poziomie tlenu, wzmagając jeszcze bardziej panujący w korytarzu rejwach. Max odwrócił sie do otaczających go ludzi, stopniowo odcinając sie od wszelkich dźwieków. Jęki poszkodowanych powoli ucichły w już po chwili widział przed sobą jedynie krwawiącą masę bólu i cierpienia. Nie należał do niej. Co tutaj robił? Powinien byc przy zonie, przy synu. Jak to sie mogło stać? Wciąż nie potrafił znaleść odpowiedzi. Dopiero w chwili gdy usiadł, realność sytuacji uderzyła go wraz z całą swoją intensywnością, czuł sie fizycznie obolały. Jego zona i syn mieli wypadek, byli operowani. Ukrył twarz w dłoniach.
- O Boże- szepnął, czując jak prawda dociera do niego w całej swej bezlitosnej oczywistości. Bez końca.
Isabel Whitman wmaszerowała do poczekalni, obejmując wszystko i wszystkich jednym któtkim spojrzeniem. Bez chwili wahania ruszyła w stronę recepcjonistki.
- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie znajdują sie Tess i Josh Evans?-spytała nagląco.
Kobieta za kontuarem podniosła wzrok i spojrzała płonące oczy stojącej przed nią, pieknej kobiety.
- Evans...- powtórzyła powoli. Brzmiało znajomo.
- Sa operowani...proszę...
- Isabel!
Isabel odwróciła sie, słysząc głos swojego męża i sece gwałtownie zabiło jej w piersi, gdy ujrzała swojego brata.
- Max...- szepnęła. Znalazła sie przy nim w ułamku chwili. Jego twazr ukryta była w dloniach, lokcie ciężko wsparte na kolanach. Uklekła przed nim i delikatnie przesunęła dlonią przez jego ciemne włosy.
- Max?- spytał osroznie. Nie była pewna, czy wogóle ja słyszał. Jej serce pękało w ciszy, gdy spomiedzy jego dłoni dobiegł ją dźwięk, przypominający stłumiony płacz- Max, co sie stało?- otrzyał telefon od rodziców, powiedzieli jej, ze Tess i Josh mieli wypadek, ale nie wiedziała nic ponad to. Wszystko działo sie tak szybko. Wrocili do domu i szykowali sie do łózka, kiedy zadzwonił telefon. Wtedy wszystko zamieniło sie w chaos. Nie była zdolna do jednej przytomnej myśli. Ale ona przecież nie chciała mysleć, wiedziała, ze jesli zacznie sie zastanawiać nad tym co sie stało, załamie sie całkowicie. A wtedy nie bedzie w stanie pomóc Maxowi. Musi go wspierać, musi zapomnieć o własnym bólu.
- Izzy?
Jej serce pekło jeszcze troche na dźwiek jego głosu. Nigdy go takim nie widziała i to ja przerażało. Zawsze był taki spokojny, pewny, opanowany. Z każdej sytuacji zdawał sie wychodzić silniejszy, rzadko tracił swój rozsądek. Widok jego rozpaczy budził jej paniczny strach.
- Tak, to ja Max. Jestem tu. Jestem tu.
- Są operowani- szepnął i podniósł wzrok. Isabel poczuła jak łzy wzbierają pod jej powiekami, gdy napotkała spojrzenie jego wilgotnych, podkrążonych oczu. Wydawał sie całkowicie zagubiony, zarzuciła mu ramona na szyję i przytuliła go do siebie.
- Wszystko będzie dobrze- szepnęła, czując jak jego ramiona zaciesniają sie wokół jej talii- poradzimy sobie. Wszystko będzie dobrze.
Czuł całkowitą pustkę. Pustkę. Był martwy, choc wciąz jeszcze oddychał. Jedyne czego był swiadom, to drobna dłoń którą sciskał w swoich rękach. Drobna i delikatna dłoń jegob pieknej zony, połowy swojej duszy. Przełknął łzy i spojrzał na slubną obraczkę na jej palcu.
-Przestań! Zniszczysz mi sukienkę!
Objął ja w pasie, gdy prbowała sie wurwać i przyciagnął ją do siebie, zarumienioną i rozesmianą.
- Szczerze mówiąć, nie interesuje mnie twoja sukienka- zamruczał, całując ja w ucho.
- Przestań! Ta sukienka kosztowała 10 dolarów.
- Dokładnie- usmiechnął się Max, patrząc jak jej spojrzenie wędruje do jego usta, gdy pochylil sie nad nia pragnąć dać wyraz swoim uczuciom- kocham cie- powiedział cicho, na krótka chwile przed tym, gdy ich usta sie połączyły. Objęła go za szyję, przyciagając bliżej do siebie.
-Kocham cie- odparła, gdzies pomiedzy kolejnymi pocałunkami. Niechetnie wypuscił ją z ramion.
- Aaaa- jeknąła z rozczarowaniem- dlaczego przestałeś?
- Bo chcę cie o cos zapytać.
Wychwyciła poważny ton w jego głosie i uniosła sie lekko, wspierając na łokciu, podczas gdy on podniósł sie do pozycji siedzącej.
- O co?- spytała łagodnie, uśmiech rozjaśnil jej piękną twarz.
- Chce cie o cos zapytać- powtórzył Max, czując jak serce dziko tłucze sie w jego piersi. Nigdy w zyciu nie czul sie tak zdenerwowany, czuł jak zimnu strumyczek potu spływa wzdłuż jego kręgosłupa. Jedyną rzecza zdolną go uspokoic, byl kojący wyraz oczu jego dziewczyny. To spojrzenie utwierdzilo go w mniemaniu, ze była to najważniejsza dezyzcja w jego życiu.
- Tess, tak bardzo cie kocham- widział, jak sie uspokaja, jej dłoń siegnęła do jego policzka.
- Ja też cie kocham.
Potrząsnął głową, delikatnie odsuwając jej dłon od swojej twarzy.
- Czy wiesz, ze kiedy zacząłem sie z tobą spotykać, wszyscy mnie przestrzegali?
Uśmiechnęła się, wciąż niepewna wobec jego nagłej powagi.
- Mówili że złamiesz mi serce i odejdziesz, nie oglądając sie za siebie. Isabel powiedziała, ze gdy zaczelismy sie spotykać, wszystko sie zmieniło. Ale nie tak, jak oni tego oczekiwali.
Jego lewa dłoń szukała czegos w kieszeni, prawa wciąż obejmowała jej własną, zzachowując intymny kontakt pomiedzy nimi.
- Nigdy nie postrzegali cie tak, jak na to zasługiwałaś. Nie widzieli CIEBIE. Ale za każdym razem gdy mi na to pozwalałaś, byłem olśniony.
Usmiechnęła sie, słysząc jego słowa.
- Ty sprawiasz, ze czuję sie spełniony. Czynisz moje zycie wartym tego by je przezyć, trudności wartymi zwalczenia. To ty podtrzymujesz mnie przy zyciu, Tess- wyciagnął małe, czarne aksamitne pudełko i patrzyl jak jej oczy sie rozszerzają a dłoń wędruje do ust- czy wyjdziesz za mnie?
Wyraaz bezbrzeznego zdumienia na jej twarzy ustapil miejsca drżącemu usmiechowi, łzy pociekły po jej policzkach. Bez slowa skinęła głową.
- Tak- spytał Max, bicieserca niemal zagłuszyło jego własne słowa.
- Tak...tak!- zawołała i juz po chwli była w jego ramionach, ich dlonie i wargi muskały sie delikatnie, z miłością.
Wrócił do rzeczywistości. Do dxwieku maszyn podtrzymujących zycie jego zony. Nie widział zbyt dokładnie, przez łzy, gdy jego spojrzenie wędrowało po jej zmaltretowanym ciele. Gdy dotarło do jej podbrzusza, zamknął oczy, tłumiąc oddech i czując ból głębszy niż jakiekolwiek jego wyobrazenia o tym, czym moze być cierpienie.
- Kochanie, mozesz tu przyjść na chwilę?
Max zamknął drzwi i ruszył w stronę salonu.
- Co takiego?- spytał, wycierając dlonie w ręcznik. Zastygł w miescu, widząc ja siedzącą na kanapie. Ich kanapie. Czy kiedykolwiek przestanie zdumiewać go fakt, ze poślubuł dziewczynę swoich marzeń i razem będą dzielili przyszłość? Była piękna. Ostatnie promienie slońca wślizgnęły sie przez okno, rozswietlając jej jasne włosy, sprawiając ze lśniła jak anioł. Jego anioł.
- Jesteś piękna- szepnął.
Jej uśmiech stał sie jeszcze bardziej promienny.
- Mówiłes coś?- spytała niewinnie. Ale wiedział, ze go słyszała.
- Chcesz, zebym ci coś przyniósł?- spytał.
Wskazała miejsce obok siebie.
- Choc tutaj. Mam zdjecia z naszego miodowego miesiąca.
- Teraz?- spytał, krzywiąc sie lekko- czy to nie moze zaczekac kilka minut? Zaraz będzie obiad.
- Nie, to nie moze poczekać- Tess odparła stanowczo, ale jej uśmiech nie przygasł. Max zmrużył oczy, zaintrygowany. Co takiego zrobiła? Zdjecie jego nago, czy cos w tym rodzaju? Wydawała sie bardzo z siebie zadowolona.
- Ok- powiedział powoli, siadając obok niej. Uszczesliwiona, polożyła mu zdjecia na kolanach i Max rzucił jej jeszcze jedno, niepewne spojrzeniem zanim siegnął po nie, unoszac je do swiatła. Czuł na sobie jej spojrzenie i jego ciało napięło sie lekko, z niepewnosci i podekscytowania jednoczesnie. Kontuty fotografii były zamazane, nie było jasne, co sie na niej znajduje, a przeciez wiedział to od pierwszej chwili..
- Tess- szepnął- co to?
- To tatku- odparła miekko- jest twoje dziecko.
- Co?- spytał cicho, łamiacym sie głosem.
- Będziesz ojcem Max. Jestem w ciąży.
Jego dlonie okryły jej brzuch w miejscu, gdzie przesłaniał go koc. Jak jej to powie? Jak powie jej, ze ich dziecko nie żyje?
- Maxwell Evans, poznaj Joshue Christophera Evansa.
Spojrzał w dół, na maleńkie dziecko w ramionach żony.
- Czy to dobrze, ze on jest taki mały?
Usmiechnęła sie promiennie.
- Tak.
- O Boze- szepnął Max. Niepewnie wysunął dloń i uchwycił drobniutkie paluszki, czując jak jego serce śpiewa z miłości, gdy zacisnęły sie mocno wokół jego palców.
- Panie Evans?
Głos ciemnowlosego lekarza oderwał go od myśli.
- Tak- odparł. Własny glos zabrzmiał obco w jego uszach.
- Przykro mi z powodu pańskiej straty- powiedział współczująco Dr. Young.
- Dziekuję- szepnął Max. Nie miał siły myśleć o tym, ze jego dwuletni syn juz nie żył. Nie w tej chwili. Nie w tej chwili. Jego spojrzenie powróciło do poranionej twarzy żony. Była wszystkim, co mu pozostało.
- Naprawde trudno poruszac mi teraz ten temat, ale musze o czyms z panem porozmawiać.
Max podniósł wzrok i skinął głową, ściskając mocniej dłoń Tess, w oczekiwaniu na słowa ktore za chwile padną.
- Czy wie pan, ze pańska zona podpisała dokumenty swiadczace o tym, ze w razie wypadku nie chce być sztucznie podtrzymywana przy życiu?
Max poczuł wzbierające mdłości. Nie był do końca pewnien, co znaczą te slowa. ale z pewnoscia nie oznaczały niczego dobrego.
- Nie...nigdy nie rozmawialismy...na takie tematy.
Kazde słowo przychodzilo mu z wysiłkiem. Nie chciał rozmawiać. Chciał wypłakiwać swój ból razem z żoną. Chciał poczuc jak jej dłoń odpowiada na jego dotyk.
- Mózg pana żony...jest martwy- powiedział powoli lekarz. Max miał wrazenie że ktoś uderzył go z całej siły w pierś, pozostawiając bez tchu
- Co...to znaczy?- spytał. Ale przeciez wiedział. Wiedział. Mózg martwy. Martwy. Piękno jej mysli juz nie istniało.
- Nie jest w stanie przezyc, bez wsparcia tych maszyn. Nie potrafi juz oddychac, ale jej serce wciąż bije. Podczas operacji jej mózg nie pobierał wystarczającej ilosci tlenu i...
Po co mu był ten cały naukowy bełkot? Czuł jak wewnątrz niego narasta gniew, podsycany bezradnościa i poczuciem niesprawiedliwości. Dlaczego to wszystko wogóle miało miejsce? Co takiego w zyciu uczynił? Co ona uczyniła? Nic. Nic!!
- O czym pan mówi doktorze?- uciął Max.
Lekarz zaczarpnął tchu.
- Ona nigdy sie nie obudzi, Max.
Max spojrzał na żonę, słowa zaczęły do niego docierać.Nigdy sie nie obudzi. Nigdy sie do niego nie uśmiechnie. Nigdy juz sie nie roześmieje. Nie będzie chichotac, gdy połaskocze to szczególne miejsce na jej przedramieniu. Nigdy nie zatańczy z ich dzieckiem w ramionach. Nie zapłacze przed telewizorem. Nigdy nie bedzie zartować z jego przesadnej troski o zęby. Nigdy go nie pocałuje. Nigdy juz nie zaśnie w jego ramionach, po wspólnej nocy. Nigdy juz nie będzie marzyć. Nigdy juz sie nie obudzi. Nigdy sie juz nie obudzi.
- Ona nie zyje?- szepnął Max, jego głos był zimny, ale zarazem pełen emocji.
- Jej serce wciąż bije, ale nie ma jej juz z nami- odparł lekarz- Max...serce wciąż bije.
Jakie to miało znaczenie? Była martwa. Co z tego, ze jej serce wciąż biło?
- Nie mogę. Nie teraz.
- Max, przykro mi ze przychodze z tym do ciebie w takiej chwili...ale czas jest tu niezwykle istotny.
W innej sytuacji, uderzyła by go niedorzecznosć tego stwierdzenia. Czas nie miał zadnego znaczenia. Nie miał żadnego znaczenia dla nich, gdy jego zona umierała na operacyjnym stole. Ale nie miał siły sie kłócić. Chciał tylko zostać sam z Tess. Dlaczego nikt nie potrafił tego zrozumieć?
- Wielu ludzi czeka na transplantacje...
Max podniósł gwałtownie głowę.
- Czeka? Ma pan zamiar otworzyć moją zone i wyciąć jej serce?
- Max, proszę. Posłuchaj mnie. Twoja żona ma rzadko spotykana grupe krwi, które doskonale pasuje do osoby, która umrze bez przeszczepu. Jesli przeżyje operacje, będzie w stanie prowadzic normalne życie. Pomyśl o tym Max. Dasz komus szansę na życie. Pomysl o tym.
Max spoglądał na lekarza przez chwile, po czym skinął głową i odwrócił wzrok.
- Pomyslę o tym.
- Dziękuję Max.
Powoli odsunął jasne pasmo włosów z czoła Tess, zanim pochylił sie nad nią, delikatnie całując odsłoniete miejsce, pojedynacza ciepła łza spłynęła na jej chłodną skórę.
cdn...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Brak mi słów... Oderwałam się od mojej wojny i wpadłam w coś tak zupełnie innego, choć w jakiś sposób podobnego... Dzięki, dzięki za litość nad Tess - że nie jest ziejącym potworem tylko normalną dziewczyną, którą Max kochał... Z jednej strony ulga co do Tess. Ale z drugiej... Z drugiej strony to jest życie dla innej dziewczyny. Dla Liz... Wielkie dzięki, Lizziett.
Na tym polega urok opowiadań dreamers. Są pełne uczuć i drgających emocji. Pełne serca, radości i szczęścia lub głębokich przeżyć z powodu tragedii. I nie ważne kto jest bohaterem, ważne jest co sie dzieje w jego duszy. Opowiadania dreamers kierowane sa dla osób wrażliwych, wzbogacają wewnetrznie. Kocham właśnie takie i tylko takie czytam. Dzięki Lizziett, Moje Słoneczko za kolejną część.
W jednym z fanficów (no dobrze, na jednym z fanartów z opowiadań) znalazłam dla mnie przepiękne słowa, które całkowicie oddają istotę rzeczy - A good story has the power to heal the soul... Niektóre opowiadania zostawiają człowieka w kawałkach, z lodowatymi rękami i drżeniem... Choć to tylko opowiadanie...
Jeśli ktoś zdoła utrzymać mnie z daleka od opowiadań, to to będzie herkulesowy wyczyn. Wyszperałam to opowiadanie i zachwyciłam się fanartem... Że też polskie opowiadania takich nie mają, choć tak po prawdzie to nie bardzo mi się widzi jakiekolwiek opowiadanie z ilustracją... No, może poza "Ściekami" Graaliona. Nie opowiadanie Dreamers, bo przecież Hotaru często robi przepiękne rzeczy, tye że jej opowiadania są polarkowe...
Dzięki Nan, ja sama o tym zapomniałam masz rację, fanarty zdobiące opowiadania są często piekne, szczególnie u M&LBeliever i AnaisNin...ten z "UphillBattle" ozdobił nawet mój pulpit...co prawda jest trochę...posępny...no ale z racji tego ze mój brat jest gotem, rodzinka przywykła do tematyki okołocmentarnej poza tym, uwielbiam tą scenę pomiędzy M&L...J&S włożyli w to niesamowicie wiele emocji...to widać nawet na zwykłym zdjęciu...
Czy wiecie co dzisiaj zrobiła głupia Ania? Wklepała na kompie pół rozdziału :Tułaczych dusz"...po czym go skasowała. Rzecz jasna niechcący. Sama już nie wiem, co o sobie myśleć
Czy wiecie co dzisiaj zrobiła głupia Ania? Wklepała na kompie pół rozdziału :Tułaczych dusz"...po czym go skasowała. Rzecz jasna niechcący. Sama już nie wiem, co o sobie myśleć
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Ładnie, Lizzet, ładnie. Czytając twoje tłumacvzenia fanficów odkrywam w sobie złoża uczuć, które nie powinny znajdować się w fanie candy Mnie też zawsze nudziły opowiadania z serii M#L, ale były to opowiadania amatorskie, które, nic im nie ujmując, nie były tak dojrzałe i gółębokie. Tu w twórczości odkryłam całkiem nowy rodzaj fanficów, który nie tylko jest rozrywką, ale też skłania do refleksji i ma wspaniale naszkicowane charaktery postaci. Boże, ale się zamotałam. Jednym słowem:miodzio.
Ja znalazłam fan art, który mi skojarzył się z tym opowiadaniem z powodu oczu Maxa
Ja znalazłam fan art, który mi skojarzył się z tym opowiadaniem z powodu oczu Maxa
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
O ba... Opowiadania Dreamers (te dobre) nigdy nie są nudne... Moje ukochane Antarian Sky, Pilgrim Souls, Revelations, dzisiaj czytałam inne z kolei opowiadanie, które choć może nie było na początku zbyt ciekawe, to jednak przypadło mi do gustu ze względu na końcową konkluzję...
Ja również znalazłam jedno cudo - ale tego tutaj nie dam, może raczej w opowiadaniu Eli...
Ja również znalazłam jedno cudo - ale tego tutaj nie dam, może raczej w opowiadaniu Eli...
Aneczko, Boże, wpływ świąt? Być może, bo ja dzisiaj odpoczywając po...wiadomo czym, jestem jeszcze bardziej wypluta i odmóżdżona niż zwykle. Usiłowam coś sklecić z tłumaczeniem i mi nie szło. Może ranoCzy wiecie co dzisiaj zrobiła głupia Ania? Wklepała na kompie pół rozdziału :Tułaczych dusz"...po czym go skasowała. Rzecz jasna niechcący. Sama już nie wiem, co o sobie myśleć
Nan, zajavko śliczne arty.
A najbardziej ucieszyło mnie to co napisała zajavka. Że zaczyna doceniać dobre opowiadania.... Dlatego staramy się przybliżyć je innym, wybierając wśród najlepszych, nagrodzonych na stronach internetowych, autorek. I myśle także o tych maleńkich perełkach związanych ze świętami, wrzucanymi w dziale "Coraz bliżej święta" i te trochę obszerniejsze gdzie tworzą odrębne działy.. I myśle także o sobie, ile cudownych wzruszeń dostarczyły mi ich przekłady
A dopełnieniem ich i oprawą są piękne arty...
Nan, czy Ty wiesz, że można znależć na ogólnej stronie internetowej, kiedy wpiszesz w wyszukiwarkę RosDeidre - adres z tłumaczeniem Antarian Sky pewnej tłumaczki o ps. Nan?
Żartujesz...? No to tylko czekam na wizytę uprzejmych panów z ZAiKSu... Albo z czegoś tam innego... Albo na mail rozwścieczonej RosDeidre, choć do niej pisałam i nie powinna mieć pretensji...
Zaraz, a ty wiesz, że również cię wyrzuca W końcu nie tylko ja się tuytaj wzięłam za coś takiego...
Ochch... właśnie zauważyłam, że "Broken Wings" jest zainspirowane piosenką "Concrete Angel" Martiny McBride, nad którą swego czasu się rozwodziłam... No i weź tu człowieku tego nie przeczytaj...
Zaraz, a ty wiesz, że również cię wyrzuca W końcu nie tylko ja się tuytaj wzięłam za coś takiego...
Ochch... właśnie zauważyłam, że "Broken Wings" jest zainspirowane piosenką "Concrete Angel" Martiny McBride, nad którą swego czasu się rozwodziłam... No i weź tu człowieku tego nie przeczytaj...
Dzieki za ciepłe słowa ...i za oczy Maxa
Nan, polecam ci "Broken Wings", jeżeli masz wolny czas, ja osiobiście wyznaje zasadę nie ruszania podręczników kijem w czasie ferii świątecznych BW są przepiekne, szczerze mówiąc wahałam się, czy tłumaczyć je, czy "Miłość..." przeważył w końcy fakt, że w "Broken Wings" nie występuje Michael, a w "Miłości..."- owszem. Ale i tak ze wszystkich opowiadań M&LBeliever nic nie przebije "Lethal Whispers".
Nan, polecam ci "Broken Wings", jeżeli masz wolny czas, ja osiobiście wyznaje zasadę nie ruszania podręczników kijem w czasie ferii świątecznych BW są przepiekne, szczerze mówiąc wahałam się, czy tłumaczyć je, czy "Miłość..." przeważył w końcy fakt, że w "Broken Wings" nie występuje Michael, a w "Miłości..."- owszem. Ale i tak ze wszystkich opowiadań M&LBeliever nic nie przebije "Lethal Whispers".
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
przeważył w końcy fakt, że w "Broken Wings" nie występuje Michael, a w "Miłości..."- owszem
Dziękuję, Lizziett. Fanfii dreamers może być najpiękniejszy, ale gdy brak w nim Michaela, to traci całą urodę. Musi być zachwana równowaga
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Lizziett, ja to połknęłam już rano, tym bardziej, że cały czs siedziała we mnie ta Martina. Kiedyś o mało nie zmusiłam niektórych do zdobycia tego i posłuchania - na jakiś czas ogłuchał dla wszystkich innych piosenek. "Broken Wings" również mam na płycie, choć do aniołka się nie równa. Ale może to i dobrze, bo tamta historia miała smutne zakończenie (noo, prawie smutne... Zależy jak na to spojrzeć...) i mam nadzieję, że mimo wszystko jakoś to wyprostują... Kiedyś już wspominałam, że mam...upodobanie... do aniołów.
Lethal Whispers jeszcze nie czytałam. Podkreślam to "jeszcze", bo pewnie jutro już będzie po...
Mam ten zasadniczy problem, że po jakimś czasie następuje rozdzielenie tytułu od treści i po krótkim czasie pamiętam szczegółowo treść, tytułu i autora - za skarby...
A "Miłość..." jest przepiękna, bez dwóch zdań. Aż się troszeczkę boję dalszego ciągu...
Rany... Jestem w trakcie "Lethal Whispers" i szczerze mówiąc to chwilami (ba!) dreszcze latają mi po krzyżu...
Lethal Whispers jeszcze nie czytałam. Podkreślam to "jeszcze", bo pewnie jutro już będzie po...
Mam ten zasadniczy problem, że po jakimś czasie następuje rozdzielenie tytułu od treści i po krótkim czasie pamiętam szczegółowo treść, tytułu i autora - za skarby...
A "Miłość..." jest przepiękna, bez dwóch zdań. Aż się troszeczkę boję dalszego ciągu...
Rany... Jestem w trakcie "Lethal Whispers" i szczerze mówiąc to chwilami (ba!) dreszcze latają mi po krzyżu...
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 10 guests