T: Objawienie-Revelations [by EmilyluvsRoswell]
Posted: Wed Sep 10, 2003 11:05 pm
"Revelations" by EmilyluvsRoswell
Disclaimer: Me no own. Some dialogue has been taken directly from the show, primarily The End of the World, and Max in the City, and was written by Jason Katims and Ron Moore, respectively.
Category: Liz POV.
Summary: Post-End of the World. With a twist.
Spoilers: Do we still need to do this one?
Rating: R, for a few graphic scenes.
Author's note: I said I was done with fanfic. My muse claims not to have gotten the memo. Whatever.
May 2003
***
Time present and time past
Are both perhaps present in time future,
And time future contained in time past.
If all time is eternally present
All time is unredeemable.
~T.S. Eliot
***
Prolog
***
Nie mogła płakać. Chciała w jakiś sposób poddać się nagromadzonym emocjom, wezbranym i migoczącym gdzieś pod płaszczykiem opanowania, ale łzy ją zawiodły. Być może zbyt wiele ich wylała noc wcześniej, po spotkaniu z Maxem. A może była zbyt odrętwiała aby mogły popłynąć. Teraz to już nieważne. Nic już nie jest i nie będzie ważne.
Otuliła się mocniej bawełnianym szlafrokiem i przyciskając go do piersi, oczy utkwiła w pustym oknie. Właściwie nie było puste. Ciągle widziała w nim Maxa, jak ducha, chwilę wcześniej, przez moment. To zapadło w pamięć na zawsze - bolesne zdumienie, zmieniony kolor policzków, ból i zdrada w oczach. Wszystko czego pragnął to kochać ją, a ona go zniszczyła ich oboje.
Obserwował ją. Zabawne, jak dobrze go czuła, nawet wtedy, kiedy to nie był jej Max. Wyszedł z łazienki chwilę po tym jak Kyle opuścił sypialnię. Był w zasięgu wzroku, mimo że trzymał się z daleka od niej.
W jakiś sposób wiedziała co mogłaby zobaczyć gdyby się odwróciła, sztywno wyprostowana słyszała, kiedy wszedł do pokoju. Nie chciała go teraz widzieć. Nie dopuszczała do siebie myśli, że niepokoił się o nią, że nosił w sobie bolesny żal jak włosienicę. To byłoby wypisane na jego twarzy, a ona nie była jeszcze na to gotowa. Mogłaby wtedy zrzucić na niego odpowiedzialność i obwiniać za wszystko to, co stało się w ciągu dwóch ostatnich dni. Jak długo nic nie mówił, nie widziała jego roztrzaskanych uczuć, tak długo mogła trzymać na wodzy swoje poczucie winy.
- Liz ? - jego głos był spokojny i znajomy, złamany. Jak kogoś, kto kładzie przed nią swoje pogruchotane serce pragnąc aby mu wyszła naprzeciw.
- Popatrz mu w twarz - łagodniała, nie odrywając wzroku od pustego balkonu.
- Stoczyłem tysiące bitew ale to co zrobiłaś było najtrudniejszym wyzwaniem.
- O tak, to nie był spacer po parku - nie mogła przełknąć dziwnej grudy w gardle. Usiadła, podwinęła pod siebie nogi.
- Więc, co teraz?
- Czekamy - odpowiedział.
- Nie - szepnęła - to ja czekam. Na Tess i Maxa, aby byli razem. Na naprawiony świat który będzie spokojnie istniał, beze mnie.
- Tego nie wiesz - zdawało się przez chwilę, że chciał do niej podejść, jednak pozostał w cieniu.
- Widziałem Cię z Kylem. Wygląda na porządnego człowieka.
Coś w jego głosie sprawiło, że się odwróciła. Wiedziała co ma teraz na twarzy. Przepraszający uśmiech, udręczone oczy.
- O czym ty mówisz? - zapytała.
Patrzył w dół, włosy zasłaniały policzki. - Może byłoby lepiej dla ciebie, gdybyś była z człowiekiem...
Zniknął wojownik, zastąpił go chłopiec którego kochała - siedemnastoletni, niepewny, niezdolny uwierzyć, że podeptała jego uczucia. Jak może ciągle tego nie rozumieć?
- Nie wiesz kim jesteś dla mnie? - powiedziała miękko - kim zawsze będziesz? Jesteś miłością mojego życia. Drugiego takiego nie będzie, a każdy następny będzie tylko twoim cieniem....
- Nigdy już nie będę taki sam - odpowiedział spokojnie.
- Myślisz że ja będę? - zaczęła zbyt głośno bo nerwy miała w strzępach - Ja muszę z tym żyć. Ty znikniesz jak dym z paierosa, a ja muszę im jutro spojrzeć w twarze. To dużo łatwiejsze zostawić wszystko za sobą niż oglądać tutaj cierpienie innych - umilkła nagle, widząc jaki sprawia mu ból.
- Masz rację - powiedział wolno. Zrobiłem to dla ciebie. Wybacz Liz. Gdyby był jakiś inny sposób....
- Przestań - przerwała mu, zamykając oczy. Nie powinna była tego mówić. Nie mogła uwierzyć, że tak gwałtownie i brutalnie zareagowała. Opuścił żonę, zostawił za sobą całe swoje istnienie aby pomóc ocalić ten świat. Nie tylko jej życie rozbiło się w kawałki....
- Wszystko co powiedziałaś jest prawdą....
Jego głos dochodził do niej na odległość oddechu. Otworzyła oczy i zobaczyła go klęczącego przed sobą na podłodze. Tak bardzo był podobny do Maxa którego znała, pomimo długich włosów, ubrania i zmęczonych oczu. Podniosła rękę i nieśmiało odgarnęła mu włosy z twarzy.
- Przepraszam - dziwnie zmieszana opuściła dłoń.
- Nie Liz, to jest właśnie.... - w jego oczach zamigotało coś dalekiego, co powróciło do niej. Było tam ciepło którego przedtem nie dostrzegła i coś jeszcze, co nią wstrząsnęło głęboko.
- Max - miała ochrypły głos. Patrzyła zdumiona jak jego źrenice się rozszerzają. Tym razem, kiedy wyciągnęła do niego ręke, nie cofnął się. Prowadziła ostrożnie dłoń wzdłuż twarzy, czując znajome kontury policzka, kształt ust, mocny zarost.
- Nie możemy - odetchnął głęboko, kiedy pochyliła się do przodu.
- Dlaczego? - zapytała, oczy spoczęły na jego wargach.
- Liz, nie wiesz co robisz....
- Wiem - pokonała dzielacą ich odległość. Pocałowała go.
Nie zareagował ale nie był zdolny długo z nią walczyć. Usta miał czułe i delikatne....Kiedy próbowała pogłębić pocałunek, pomimo oplecionych ramion odsunął ją zdecydowanie.
- To bardzo zły pomysł - powiedział. Patrzył w podłogę, nagle zainteresowany wzorem na wykładzinie.
- Nie dbam o to - jej głos brzmiał miękko.
Coś przemknęło w jego głowie i wiedziała, że przypomniał sobie inny czas gdy usłyszał to od niej.
- Liz, przeszłaś tak wiele, jesteś zraniona, a ja wkrótce będę musiał odejść.
- Więc nie powinieneś tym się przejmować - powiedziała gorzko.
Wstał, podszedł do okna i patrzył w ciemność.
- Nie myślisz rozsądnie. Nie chcę niczego zrobić teraz, czego będziesz żałowała jutro.
- Jutrzejszy dzień i tak będzie pełen żalu. Tej nocy prawdopodobnie miałam być z nim, tak powiedziałeś. Zamiast tego byłam z Kylem. W rzeczywistości jestem z tobą, a ty odwracasz się ode mnie.
- To nie w porządku - wrócił do niej.
- Życie nie jest w porządku, Max. Nie pojąłeś tego jeszcze? - zapytała. Czuła w oczach kłujące łzy, a jednak jej nie zawiodły.
- Odkąd tu przybyłeś, robiłam to o co mnie prosiłeś. Zostawiłam za sobą wszystko bo mówiłeś, że nie mam innego wyboru. Co mam jeszcze powiedzieć...
- Nie jestem twoim Maxem - odpowiedział szorstko.
- Jesteś wszystkim co mi zostało po jego odejściu - głos jej drżał - Jaki jest teraz mój Max? Nie jest już tą samą osobą. Tak wiele powiedziałeś o sobie samym.
Jego oczy spoczęły na niej i pozostały tak przez długą chwilę, skupione i mądre. Patrzyły na dziewczynę którą była, na kobietę jaką mogła się stać. Kiedy zaczął mówić, słowa nie były głośniejsze od oddechu.
- Powiedziałaś mi, że nie jesteś gotowa....
- Powiedziałeś mi, że byłam...
- Nie chcę cię więcej krzywdzić - wyszeptał.
- Więc chodź do mnie - wyciągnęła rękę. Kiedy się zawahał, po policzkach Liz popłynęły łzy.
- Ty już miałeś tę noc. Miałeś je przez czternaście lat. Podaruj mi tylko jedną?
***
Całował wszystkie jej łzy. Potem pocałunki były inne. Usta poprzedzały ręce przepływające po konturach jej ciała. Delikatne, drażniące, szybkie. Wilgotne, zaskakujące pieszczoty. Nie znała miejsc tak wrażliwych - kolana, stopy, zagłębienie pomiędzy ramieniem a szyją. Były też inne miejsca wywołujące rumieniec na policzkach, kiedy o nich myślała. Tak dobrze znał jej ciało. Poznała to po palcach, które biegły naprzeciw jej oczekiwaniom i zmuszały do odpowiedzi. Każde jego dotknięcie, nowe dla niej, były dla niego znajomymi gestami. Przywracał ją do życia każdym pocałunkiem, przynosząc ulgę zbolałemu sercu.
Poznawała go także, nawet kiedy obejmowała jego plecy, ramiona, wędrując dłońmi wzdłuż ciała. Pod rękami czuła blizny, pieczęcie wojownika. Jedne starsze, inne ledwo zagojone. Czy twarz i ciało jej Maxa zostanie ocalone ? Jak wiele z przyszłości zmienili a ile spraw pozostanie takich samych. Rozkosz pulsowała w jej żyłach mieszając myśli. Drżała pod rękami człowieka, który rozbił jej świat na tysiące kawałków.
- Liz - szepnął ochryple gotowy wziąć ją. Jego oczy błyszczały od łez, kiedy czekał na pozwolenie. I w tej chwili zrozumiała, że naprawdę jest z nią. Jego wspomnienia należały do żony - którą ona nigdy nie będzie - ale myśli były z nią. Nie było żadnej wątpliwości kto leży pod nim, w czyje oczy patrzył. Był z nią tu, w tym miejscu i o tym czasie.
Proszę, - załkała przyciągając go blisko, pragnąc w tej jednej chwili zapomnienia czuć coś więcej poza tą wielką, rozwartą próżnią, unoszącą się za nimi, zdolną pochłonąć ją na zawsze.
Zamknęli oczy i wtopili się w siebie. Błyski i wizje pojawiły się natychmiast i szybko następowały jedne po drugich. Zbyt szybko aby za nimi nadążyć. Kalejdoskop twarzy i doświadczeń - życia przeżytego szczęśliwie. Płakali cicho, a kiedy Max wtulił twarz w zagłębienie jej szyi, jego łzy zmoczyły jej policzek. Uczucia i emocje przetoczyły się po tych, którzy byli straceni dla siebie na zawsze - jedno anulowane przez czas, drugie zabijane okrutną koniecznością.
- Zawsze będę cię kochał - powiedział czule, przytulając ją na krótko, zanim ją wypuścił. Położył się za nią, gładząc nagie biodro, przyciśnięte do jego ciała.
- Wiem - oparła się plecami o jego piersi, kiedy naciągał na nich okrycie. Jego oddech poruszał łagodnie jej włosy i czuła jak całuje ją w czubek głowy - właściwie muskał je ustami...
Chciała mówić, zapytać o wiele rzeczy ale ciało pragnęło odpoczynku a powieki stawały się ciężkie. Sen przychodził z kuszącą obietnicą niepamięci....
- Wybacz mi Liz - usłyszała za sobą szept.
- Niepotrzebnie - powiedziała - Przeżyję.
Poczuła jak jej słowa zabrzmiały. Wiedziała, że odchodzi - Nic mi nie będzie - obiecała.
Kiedy się odwróciła, nie było go.
Disclaimer: Me no own. Some dialogue has been taken directly from the show, primarily The End of the World, and Max in the City, and was written by Jason Katims and Ron Moore, respectively.
Category: Liz POV.
Summary: Post-End of the World. With a twist.
Spoilers: Do we still need to do this one?
Rating: R, for a few graphic scenes.
Author's note: I said I was done with fanfic. My muse claims not to have gotten the memo. Whatever.
May 2003
***
Time present and time past
Are both perhaps present in time future,
And time future contained in time past.
If all time is eternally present
All time is unredeemable.
~T.S. Eliot
***
Prolog
***
Nie mogła płakać. Chciała w jakiś sposób poddać się nagromadzonym emocjom, wezbranym i migoczącym gdzieś pod płaszczykiem opanowania, ale łzy ją zawiodły. Być może zbyt wiele ich wylała noc wcześniej, po spotkaniu z Maxem. A może była zbyt odrętwiała aby mogły popłynąć. Teraz to już nieważne. Nic już nie jest i nie będzie ważne.
Otuliła się mocniej bawełnianym szlafrokiem i przyciskając go do piersi, oczy utkwiła w pustym oknie. Właściwie nie było puste. Ciągle widziała w nim Maxa, jak ducha, chwilę wcześniej, przez moment. To zapadło w pamięć na zawsze - bolesne zdumienie, zmieniony kolor policzków, ból i zdrada w oczach. Wszystko czego pragnął to kochać ją, a ona go zniszczyła ich oboje.
Obserwował ją. Zabawne, jak dobrze go czuła, nawet wtedy, kiedy to nie był jej Max. Wyszedł z łazienki chwilę po tym jak Kyle opuścił sypialnię. Był w zasięgu wzroku, mimo że trzymał się z daleka od niej.
W jakiś sposób wiedziała co mogłaby zobaczyć gdyby się odwróciła, sztywno wyprostowana słyszała, kiedy wszedł do pokoju. Nie chciała go teraz widzieć. Nie dopuszczała do siebie myśli, że niepokoił się o nią, że nosił w sobie bolesny żal jak włosienicę. To byłoby wypisane na jego twarzy, a ona nie była jeszcze na to gotowa. Mogłaby wtedy zrzucić na niego odpowiedzialność i obwiniać za wszystko to, co stało się w ciągu dwóch ostatnich dni. Jak długo nic nie mówił, nie widziała jego roztrzaskanych uczuć, tak długo mogła trzymać na wodzy swoje poczucie winy.
- Liz ? - jego głos był spokojny i znajomy, złamany. Jak kogoś, kto kładzie przed nią swoje pogruchotane serce pragnąc aby mu wyszła naprzeciw.
- Popatrz mu w twarz - łagodniała, nie odrywając wzroku od pustego balkonu.
- Stoczyłem tysiące bitew ale to co zrobiłaś było najtrudniejszym wyzwaniem.
- O tak, to nie był spacer po parku - nie mogła przełknąć dziwnej grudy w gardle. Usiadła, podwinęła pod siebie nogi.
- Więc, co teraz?
- Czekamy - odpowiedział.
- Nie - szepnęła - to ja czekam. Na Tess i Maxa, aby byli razem. Na naprawiony świat który będzie spokojnie istniał, beze mnie.
- Tego nie wiesz - zdawało się przez chwilę, że chciał do niej podejść, jednak pozostał w cieniu.
- Widziałem Cię z Kylem. Wygląda na porządnego człowieka.
Coś w jego głosie sprawiło, że się odwróciła. Wiedziała co ma teraz na twarzy. Przepraszający uśmiech, udręczone oczy.
- O czym ty mówisz? - zapytała.
Patrzył w dół, włosy zasłaniały policzki. - Może byłoby lepiej dla ciebie, gdybyś była z człowiekiem...
Zniknął wojownik, zastąpił go chłopiec którego kochała - siedemnastoletni, niepewny, niezdolny uwierzyć, że podeptała jego uczucia. Jak może ciągle tego nie rozumieć?
- Nie wiesz kim jesteś dla mnie? - powiedziała miękko - kim zawsze będziesz? Jesteś miłością mojego życia. Drugiego takiego nie będzie, a każdy następny będzie tylko twoim cieniem....
- Nigdy już nie będę taki sam - odpowiedział spokojnie.
- Myślisz że ja będę? - zaczęła zbyt głośno bo nerwy miała w strzępach - Ja muszę z tym żyć. Ty znikniesz jak dym z paierosa, a ja muszę im jutro spojrzeć w twarze. To dużo łatwiejsze zostawić wszystko za sobą niż oglądać tutaj cierpienie innych - umilkła nagle, widząc jaki sprawia mu ból.
- Masz rację - powiedział wolno. Zrobiłem to dla ciebie. Wybacz Liz. Gdyby był jakiś inny sposób....
- Przestań - przerwała mu, zamykając oczy. Nie powinna była tego mówić. Nie mogła uwierzyć, że tak gwałtownie i brutalnie zareagowała. Opuścił żonę, zostawił za sobą całe swoje istnienie aby pomóc ocalić ten świat. Nie tylko jej życie rozbiło się w kawałki....
- Wszystko co powiedziałaś jest prawdą....
Jego głos dochodził do niej na odległość oddechu. Otworzyła oczy i zobaczyła go klęczącego przed sobą na podłodze. Tak bardzo był podobny do Maxa którego znała, pomimo długich włosów, ubrania i zmęczonych oczu. Podniosła rękę i nieśmiało odgarnęła mu włosy z twarzy.
- Przepraszam - dziwnie zmieszana opuściła dłoń.
- Nie Liz, to jest właśnie.... - w jego oczach zamigotało coś dalekiego, co powróciło do niej. Było tam ciepło którego przedtem nie dostrzegła i coś jeszcze, co nią wstrząsnęło głęboko.
- Max - miała ochrypły głos. Patrzyła zdumiona jak jego źrenice się rozszerzają. Tym razem, kiedy wyciągnęła do niego ręke, nie cofnął się. Prowadziła ostrożnie dłoń wzdłuż twarzy, czując znajome kontury policzka, kształt ust, mocny zarost.
- Nie możemy - odetchnął głęboko, kiedy pochyliła się do przodu.
- Dlaczego? - zapytała, oczy spoczęły na jego wargach.
- Liz, nie wiesz co robisz....
- Wiem - pokonała dzielacą ich odległość. Pocałowała go.
Nie zareagował ale nie był zdolny długo z nią walczyć. Usta miał czułe i delikatne....Kiedy próbowała pogłębić pocałunek, pomimo oplecionych ramion odsunął ją zdecydowanie.
- To bardzo zły pomysł - powiedział. Patrzył w podłogę, nagle zainteresowany wzorem na wykładzinie.
- Nie dbam o to - jej głos brzmiał miękko.
Coś przemknęło w jego głowie i wiedziała, że przypomniał sobie inny czas gdy usłyszał to od niej.
- Liz, przeszłaś tak wiele, jesteś zraniona, a ja wkrótce będę musiał odejść.
- Więc nie powinieneś tym się przejmować - powiedziała gorzko.
Wstał, podszedł do okna i patrzył w ciemność.
- Nie myślisz rozsądnie. Nie chcę niczego zrobić teraz, czego będziesz żałowała jutro.
- Jutrzejszy dzień i tak będzie pełen żalu. Tej nocy prawdopodobnie miałam być z nim, tak powiedziałeś. Zamiast tego byłam z Kylem. W rzeczywistości jestem z tobą, a ty odwracasz się ode mnie.
- To nie w porządku - wrócił do niej.
- Życie nie jest w porządku, Max. Nie pojąłeś tego jeszcze? - zapytała. Czuła w oczach kłujące łzy, a jednak jej nie zawiodły.
- Odkąd tu przybyłeś, robiłam to o co mnie prosiłeś. Zostawiłam za sobą wszystko bo mówiłeś, że nie mam innego wyboru. Co mam jeszcze powiedzieć...
- Nie jestem twoim Maxem - odpowiedział szorstko.
- Jesteś wszystkim co mi zostało po jego odejściu - głos jej drżał - Jaki jest teraz mój Max? Nie jest już tą samą osobą. Tak wiele powiedziałeś o sobie samym.
Jego oczy spoczęły na niej i pozostały tak przez długą chwilę, skupione i mądre. Patrzyły na dziewczynę którą była, na kobietę jaką mogła się stać. Kiedy zaczął mówić, słowa nie były głośniejsze od oddechu.
- Powiedziałaś mi, że nie jesteś gotowa....
- Powiedziałeś mi, że byłam...
- Nie chcę cię więcej krzywdzić - wyszeptał.
- Więc chodź do mnie - wyciągnęła rękę. Kiedy się zawahał, po policzkach Liz popłynęły łzy.
- Ty już miałeś tę noc. Miałeś je przez czternaście lat. Podaruj mi tylko jedną?
***
Całował wszystkie jej łzy. Potem pocałunki były inne. Usta poprzedzały ręce przepływające po konturach jej ciała. Delikatne, drażniące, szybkie. Wilgotne, zaskakujące pieszczoty. Nie znała miejsc tak wrażliwych - kolana, stopy, zagłębienie pomiędzy ramieniem a szyją. Były też inne miejsca wywołujące rumieniec na policzkach, kiedy o nich myślała. Tak dobrze znał jej ciało. Poznała to po palcach, które biegły naprzeciw jej oczekiwaniom i zmuszały do odpowiedzi. Każde jego dotknięcie, nowe dla niej, były dla niego znajomymi gestami. Przywracał ją do życia każdym pocałunkiem, przynosząc ulgę zbolałemu sercu.
Poznawała go także, nawet kiedy obejmowała jego plecy, ramiona, wędrując dłońmi wzdłuż ciała. Pod rękami czuła blizny, pieczęcie wojownika. Jedne starsze, inne ledwo zagojone. Czy twarz i ciało jej Maxa zostanie ocalone ? Jak wiele z przyszłości zmienili a ile spraw pozostanie takich samych. Rozkosz pulsowała w jej żyłach mieszając myśli. Drżała pod rękami człowieka, który rozbił jej świat na tysiące kawałków.
- Liz - szepnął ochryple gotowy wziąć ją. Jego oczy błyszczały od łez, kiedy czekał na pozwolenie. I w tej chwili zrozumiała, że naprawdę jest z nią. Jego wspomnienia należały do żony - którą ona nigdy nie będzie - ale myśli były z nią. Nie było żadnej wątpliwości kto leży pod nim, w czyje oczy patrzył. Był z nią tu, w tym miejscu i o tym czasie.
Proszę, - załkała przyciągając go blisko, pragnąc w tej jednej chwili zapomnienia czuć coś więcej poza tą wielką, rozwartą próżnią, unoszącą się za nimi, zdolną pochłonąć ją na zawsze.
Zamknęli oczy i wtopili się w siebie. Błyski i wizje pojawiły się natychmiast i szybko następowały jedne po drugich. Zbyt szybko aby za nimi nadążyć. Kalejdoskop twarzy i doświadczeń - życia przeżytego szczęśliwie. Płakali cicho, a kiedy Max wtulił twarz w zagłębienie jej szyi, jego łzy zmoczyły jej policzek. Uczucia i emocje przetoczyły się po tych, którzy byli straceni dla siebie na zawsze - jedno anulowane przez czas, drugie zabijane okrutną koniecznością.
- Zawsze będę cię kochał - powiedział czule, przytulając ją na krótko, zanim ją wypuścił. Położył się za nią, gładząc nagie biodro, przyciśnięte do jego ciała.
- Wiem - oparła się plecami o jego piersi, kiedy naciągał na nich okrycie. Jego oddech poruszał łagodnie jej włosy i czuła jak całuje ją w czubek głowy - właściwie muskał je ustami...
Chciała mówić, zapytać o wiele rzeczy ale ciało pragnęło odpoczynku a powieki stawały się ciężkie. Sen przychodził z kuszącą obietnicą niepamięci....
- Wybacz mi Liz - usłyszała za sobą szept.
- Niepotrzebnie - powiedziała - Przeżyję.
Poczuła jak jej słowa zabrzmiały. Wiedziała, że odchodzi - Nic mi nie będzie - obiecała.
Kiedy się odwróciła, nie było go.