Wrzucam opowiadanie, które jest opowiadaniem "towarzyszącym" , nawiązującym do mojego już od dawien -dawna zapowiadanego (a jeszcze dawniej wymyślonego) ff "Rzeka Życia". Gwoli wyjaśnienia a propos jednej sprawy- plagiatu. Ja już do tego nie zamierzam wracać. Ja wiem swoje, Nan swoje. Trudno, zawiodłam się. Każdy ma swoje stanowisko, ja nie mogłam się jednak nie odnieść do tej kwestii. Zresztą, ostatnio , w Święta się uspokoiłam i stwierdziałam, że nie warto sobie szarpać nerwów niektórymi osobami, tym bardziej , że o RzŻ wiele osób z tego forum (i nie tylko) wie już od dawna- bo dowodom rzeczowym raczej trudno zaprzeczyć ; a sądzę , że wszystko się wyjaśni jak wrzucę opowiadanko i głos zabierze moja najlepsza przyjaciółka, która spędziła 6 lat w Meksyku, bo jej ojciec był tam ambasadorem i jest w znacznej mierze odpowiedzialna za moje zafascynowanie Meksykiem. Może się to komuś podobać lub nie podobać. Trudno.
Co do samej "Elegii..." - wyjaśniam. Otóż całkiem niedawno spadłam z krzesła oglądając TV- i widząc reklamę banku Millenium, bo...Piosenka wykorzystana w reklamie to piosenka autorstwa mojego kochanego Finna Andrewsa , założyciela genialnej grupy The Veils, oczywiście rodem z Londynu, do którego-jak niekrórzy wiedzą- jeżdżę od paru ładnych lat. Finn to zresztą jedna z postaci w Rzece i pomyślałam,że dobrze by było wprowadzić was już w jej klimat ...A swoją drogą to muszę skontaktować się z Finnem i zapytać ile mu zapłacili
W każdym razie poniższy tekst to zapiś doświadczeń mojego życia, a po części i wyobrażeń. Zapraszam (chętnych ) do lektury.
Elegia o Finnie
Finn Andrews. Delikatny flegmatyk o alabastrowej cerze, dużych, migdałowych oczach i subtelnie zarysowanym pagórku nosa. Cztery magiczne znaki : F-I-N-N. Chłopiec z Nowej Zelandii w zbyt dużej, skórzanej kurtce i czarnym meloniku a la Chaplin na głowie. Finn. Gitara hiszpańska Huanita , z jedną struną urwaną i gryfem wytartym z farby. Finn. Głos uwodziciela, głos Nostrodama współczesności , podszyty ironią demaskującą kicz. Finn. Uliczny bard Londynu ; atrybut –plastikowa harmonijka, która pomimo wysiłków wciąż tylko jęczy. Finn. Marzyciel-emigrant, niepożądany element na terenie Meksyku,zatrzymany w drodze do osiągnięcia sukcesu-Ameryki. Finn, mój Finn.
Finn…
Pamiętam. Siedzieliśmy pod murem i wydrapywaliśmy z cegieł rudawy pył- nie mieliśmy kredy , a przecież dzieci zawsze mają kredę, szczególnie wtedy,gdy grają w klasy. Pamiętam. Stara, nieużywana pralnia z dwoma zagrzybiałymi wannami i jednym gumowym korkiem. To tam urządziliśmy nasz klub. Ustawiliśmy trzy krzesła obrotowe zabrane z ulicy i biurko twojej siostry, pokryte nalepkami z wizerunkiem Victora Gonzaleza. Pamiętam. Victora z telewizora , który pięć razy w tygodniu namiętnie szeptał swym kochankom słowa miłości w różnych smakach i kolorach. Nie lubiłeś go, Finn.
Finn.
Tamten wieczór pod gwiazdami, kiedy wreszcie odnalazłeś słowa i nazwałeś mnie- Lavignia. A potem odnalazłeś nuty i zagrałeś mnie pierwszy raz, i zagrałeś nas tak, jakbyśmy byli od zawsze. I potem grałeś codziennie, na swojej wysłużonej Huanicie, czule wyszarpując wyszarpną strunę. O, Finn. Koncert w dusznym barze, zatłoczonym i głośnym, ów moment, w którym mikrofon upadł na ziemię , zadrżałeś w konwulsjach. Ktoś zrobił ci zdjęcie i to było to ostatnie, na którym jesteś w kamizelce , krawacie ze spinkami, z perłą i melonikiem mocno osadzonym na głowie.
Finn…
Nasze jarmarki uliczne, nasz kram sklecony ze starej ramy piętrowego łożka –pamiętam, bałeś się spać na górze, bo zawsze bałeś się włochatych pająków. Ale wróćmy do kramu błyszczącego wiatraczkami ze wstążek , pachnącego wypiekami twojej babci ( Ach, babcie ! Wspaniałe instytucje !) i uginającego się od naszych wyrobów z modeliny. Pamiętam- te ostatnie roztapiały się w elektrycznym słońcu Mexico City, niszczały od spalinowych chmur szczelnie pokrywających niebo tego miasta. Zatem usiłowaliśmy zarobić na naszym handlu. Za garść pobrzdękujących pesos wypożyczaliśmy kasety z klasyką kina meksykańskiego, i nie tylko zresztą. Pamiętasz ? Słuchaliśmy Cohena, Doorsów, zachwycaliśmy się Almodovarem, Desperado i chyba najwięcej- Amores Perros…Zaczytywaliśmy się „ Cienką Czerwoną Linią” i innymi dziełami Jones’a , wspólnie recytowaliśmy –niczym wedyjską mantrę –prozę Hemigway’a.
Finn…
Obcięli ci włosy jak Samsonowi , a ja nie mogłam nawet otrzymać ich pukla jako talizmanu. Nigdy nie wybaczyłam im tego pukla…Finn. Twoje ruchliwe , długie i zgrabne palce; mam je w pamięci jak się miotają po gryfie gitary Huanity, rocznik 56. Przestałeś śpiewać Lavignię , nosić futerka i skarpetki-pasiaki na rękach. Dlaczego ? Ach wiem, obcięli ci włosy.
Finn…
Biała, wysterylizowana sala w szpitalu , szczęk narzędzi do łamania słów. Mówią , że leczą tym wodogłowie ? My je mieliśmy, wiem… i jeszcze coś -byliśmy bliźniętami syjamskimi , zrośniętymi sercem i duszą. Ciekawe kto mógł nas rozdzielić ? No właśnie…
Finn…
Nasze wspólne eskapady po sierrach Himalajów i Andów, nasze improwizacje wielkie i małe, nasze wiersze , pierwsze nieśmiałe próby, nasze pragnienia i troski, meandry młodości naszej. Cóż z nimi ? Zaśpiewasz mi jeszcze Lavignię ? Potem ? Może potem, tak będzie znacznie lepiej.
Finn…
Chłopiec lat siedemnastu w skórzanej kurtce, w butach mokasynach , które kupił na granicy od starego Indianina chwalącego się swoimi trampkami marki Nike.
Finn. Chłopak biegający z zepsutą kamerą po osiedlu i robiący wywiady z przypadkowymi ludźmi, którzy na widok oka aparatu filmującego wyciągali puderniczki, grzebyki , lusterka i szminki. A sprzęt był przecież zepsuty. Zadawaliśmy pytania na przemian, pamiętasz Finn ?
Finn…
Noc ciemna , gęsta od wilgotnej, mgielnej waty. Dróżka prowadząca w głąb ogrodu, za ogrodem to twoje wysypisko. Śmieci. Twoje rodzeństwo rozbiegane , chowające się w kiściach winogron, w krzakach na plantacji. Rodzeństwo twoje w przydługich koszulach, z piętami o twardych podeszwach, z czarnymi białkami oczu i ustach pąsowych, krwawiących. Matka twoja w fartuchu ludowym, tradycyjnym niemal-siedziała na ganku , z policjantami. Mówiła cicho, szybko, płaczliwie , krztusiła się łzami. Pamiętasz co powiedział Sartre ? Że Piekło , to inni . A ja stałam pośrodku, niemalże w centrum dantejskiego piekła …następnie wbiegłam to izby. Tak, do izby –jakie to dobre słowo, archaiczne, pasuje jak ulał. Przecież takie właśnie były nasze serca.
Finn…?
Pamiętam ciebie w tamtej chwili , poostatniej. Leżałeś bezwładnie obrócony twarzą do sufitu, z krwią na ustach i w brzuchu, i w ciepłej jeszcze , jątrzącej się ranie tkwiła kula błyszcząca niczym kamień szlachetny, w koronie królowej Elżbiety, koronie ułożonej na czerwonej jak krew poduszce. Pamiętam. Adapter skrzeczał , nie zdążyłeś wyłączyć, a może raczej specjalnie włączyłeś. To było The Doors, piosenka – Riders on the Storm. Podbiegłam do ciebie Finn, bo to wciąż byłeś ty i przepraszam, ale sprofanowałam ciebie. Szarpałam ręce –dłuta , które wykuły w melodii Lavignię, nie mogłam zrozumieć dlaczego odebrałeś mi Lavignię. Na zawsze.
Nie było żadnego listu , żadnej wiadomości, kasety nagranej przed śmiercią , nic, zupełnie nic. Wiem, gdyby była powiedziałabym-zbyt szablonowe jak na Finna , myślałeś pewnie, że tak bym rzekła. Ale nie. Ja chciałam w tamtej chwili schematu, szablonu, chciałam prawdy, a ty mi ją odebrałeś…Udało ci się nas rozdzielić Finn ? Czy tak... ?
Finn…
Na mojej półce leży plastikowa harmonijka, już nie jęczy. Jest zbyt stara na takie numery, teraz potrafi grać pięknie i czysto, snuje melancholijne opowieści jak tę elegię o tobie. Twoja matka dała mi narzędzie tortury wspomnień, bo Huanity dać nie mogła-ona stoi koło łóżka twojego brata . Tak, gra na niej dzisiaj Leli . Na początku jego dłonie były drewniane, oporne, ruchy niezgrabne , nieskoordynowane. Z czasem nabierały jednak swobody i po jakimś czasie byłam pewna, że Leli przywróci mi kiedyś Lavignię, chociaż nigdy nie zrobi tego w taki sam sposób jak ty.
Finn…
Miriady reminiscencji. Kolaż z najżywszych obrazów młodości . Ręce błądzące po mapie twarzy , usiłujące odczytać drogę na nowo. Finn. Cztery punkty orientacyjne w przestrzeni. Azymuty moje. Miłości moje i upadki. Finn. Jedyna moja litania , jedyna świątynia duszy, jedyne życie.
Finn…
Chłopiec, który wciąż szarpie najczulsze struny.
Rita vs Lavignia.
Elegia o Finnie
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Elegia o Finnie
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 2 guests