Wbrew Jego Woli
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Wbrew Jego Woli
Wbrew Jego Woli
Autor: Athaya
Ostrzeżenie: Żółty trójkącik ze względu na drastyczne sceny, które mogą się pojawić
Zaprzeczenie: Nie posiadam praw do serialu Roswell ani w ogóle do wszystkiego - oprócz samego pomysłu.
Streszczenie: Przeznaczeniem Tess jest Zan. I Nasedo wydawało się, że wyjaśnił swojej podopiecznej wszystko bardzo dokładnie i jasno. Ale czy dziewczyna na pewno postępuje według nakazu? Czy powrót na Ziemię coś zmieni? Czy Max jej wybaczy?
NA: Wszystko, co do tej pory wydarzyło się w serialu z kilkoma różnicami. Mam cichutką nadzieję, że pomysł się choć trochę spodoba. Miłego czytania. Mam tylko nadzieję, że wybrała dobry dział...
Prolog
- Więc moim przeznaczeniem jest Zan z Antaru?
- Tak
Młodziutka blond włosa dziewczyna spuściła głowę by jej znienawidzony opiekun nie zobaczył łez, które cisnęły się jej do oczu. Przez tyle lat nie chciał pisnąć nawet słówka o tym, kim jest i skąd ona się wzięła. Doskonale zadawała sobie sprawę ze swoich kosmicznych umiejętności - ale to? Nie potrafiła nawet objąć umysłem swojej odmienności, a co dopiero myśleć o jakimś Zanie, któremu była przeznaczona. Nasedo dał jej zbyt mało czasu by mogła zrozumieć lub pojąć cokolwiek! Wszystko się w niej buntowało na myśl o tym.
- Dlaczego płaczesz Tess? Powinnaś się cieszyć, że odnalazłem twoją jedyną rodzinę
- To łzy szczęścia, Nasedo
Nie mogła uwierzyć, że po raz pierwszy w życiu okłamała Nasedo. To były łzy rozpaczy, a nie łzy szczęścia. Już wszystko było tak dobrze tutaj w Vancouver! Nie mogła mu tego przebaczyć. Nie chciała! Nic nie mówiąc odwróciła się na pięcie i wybiegła z domu. Chciała się znaleźć jak najdalej stąd i nigdy się nie dowiedzieć.
Pragnęła umrzeć.
Pokonała strome zbocze i znalazła się w ślicznym zakątku nad huczącą rzeką, której nazwy nie znała. Wiedziała, że kiedyś się wyprowadzą, więc nie pytała ani nie poznawała niczego co napotkała na drodze. Nie miała kolegów i koleżanek, a w szkole stroniła od ludzi więc uznano ją za dziwaka. Nie chciała tego, ale jeśli miała uchronić siebie i ich przed prawdą musiała tak postępować. Tak bardzo ją to bolało. Stanęła tuż nad brzegiem i wpatrywała się w spieniony wir tam w dole. Przetarła oczy i westchnęła ciężko zastanawiając się co teraz ma zrobić ze swoim popapranym życiem. Do Nasedo nie wróci i to z całą pewnością. Nadal wpatrując się w obiecującą toń zrobiła jeszcze jeden krok do przodu rozważając wszystkie za i przeciw tego czynu.
- Nie jestem człowiekiem więc nie należę do tej planety
Krok drugi.
- Nikt mnie nie kocha, a ja nie chcę pokochać Zana
Krok trzeci.
- Nie potrafiłam bym...
Krawędź.
- Już nie chcę żyć
Niczym ptak, który rozpoczyna naukę latania, Tess rozłożyła szeroko dłonie i przechyliła się do przodu. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się myśląc o niebie i Bogu, którego za chwilę spotka. Może On wszystko jej wyjaśni.
- Żegnaj, Ziemio
Drobne kropelki wody z czułością odbijały się od jej twarzy gdy pochylała się ku śmierci, ale nie bała się wcale. Gwałtowny podmuch wiatru wypchnął ją do tyłu i omal nie upadła gdyby nie... Dziko waląc nogami próbowała się uwolnić w kleszczy uścisku, w którym tak niespodziewanie się znalazła. To zapewne Nasedo ją odnalazł i teraz ją ukarze. Ramiona opadły, a mięśnie rozluźniły. Zrezygnowana Tess otworzyła oczy i czekała na naganę. To nie był Nasedo.
- Ty nie jesteś Nasedo
- Czyś ty zwariowała kobieto! Co ci strzeliło do głowy by stać na krawędzi Diabelskiego Wiru!
Przymknęła oczy bojąc się je znów otworzyć. Za wszelką cenę chciałaby być teraz w domu i nigdy, przenigdy się tutaj znaleźć! Poznała nazwę miejsca.
Przekleństwo!
- Odpowiadaj!
Z ogromnym trudem podniosła oczy i napotkała jego - bo to był mężczyzna – wściekły wzrok. W jednej sekundzie poczuła jakby świat stanął w oczekiwaniu na to, co wydarzy się za chwilę. Wprost nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Nie chciała. To tak, jakby ktoś nią manipulował...
Byli tylko oni.
- Nie wolno mi z tobą rozmawiać
- Ja ci tu ratuję życie, a ty mówisz, że nie możesz ze mną rozmawiać?! Jesteś dziwna, wiesz?
- Wiem
Usadził ją na ziemi i objął jej twarz w swe ciepłe dłonie. Tess nie miała pojęcia co ma w tej chwili zrobić i zdecydowała się pozostać w tej pozycji. Czekała ze strachem co on uczyni w następnej chwili, a przez głowę przelatywały jej tysięczne myśli co też ma powiedzieć. W tej jednej sprawie odczuwała jedynie pustkę. Żadna mądra propozycja nie przyszła jej do głowy, a i on się nie odzywał. Jedynie patrzyli sobie w oczy i siedzieli na zimnej rozmokłej ziemi tuż obok Diabelskiego Wiru. Po raz pierwszy w życiu ta jedna chwila wydawała się jej najszczęśliwszą i najbardziej magiczną.
- Więc odpowiesz mi dlaczego chciałaś odfrunąć chociaż nie należysz do rodziny pierzastych?
- N-Nie. Nie mogę ci powiedzieć
- A możesz mi zdradzić swoje imię?
Otworzyła oczy i zerwała się ze swego miejsca. Chciała krzyknąć jego imię lecz żaden dźwięk nie wydobył się z jej gardła rozejrzała się tylko dookoła i westchnęła cichutko. Znów próbowała usnąć choć nie wolno jej było i znów to wspomnienie. On był jej przekleństwem, którego nie potrafiła wymazać ze swej pamięci, nie chciała wymazać. Teraz prawie po trzech latach udręki on „wrócił” więc pozwoliła sobie płakać... Płakać nad swym przeklętym losem, który mógłby być zupełnie inny gdyby zgodziła się uciec z nim. Jednakże głupia nie zrobiła tego!
Wyjechała z Vancouver jeszcze tej samej nocy wiedząc, że nigdy już nie spojrzy mu w oczy. Zresztą i tak nie miała by tej śmiałości bo przecież znikła tak nagle i niespodziewanie. Nigdy by jej nie wybaczył. Widziała tego mężczyznę ledwie kilka chwil, a już go pokochała. I dlatego miała nieodparte wrażenie, że wszystkie wydarzenia potoczyły się tak a nie inaczej. Przede wszystkim Max. Nie potrafiła zrobić tego, co nakazał jej Nasedo. Na samą myśl brało ją obrzydzenie i przez to wszystko się tak straszliwie poplątało. A jedyny winny temu wszystkiemu był Nasedo, który dzięki Bogu już nie istniał.
Teraz była szansa by wszystko naprawić i oczyścić sumienie udręczone straszliwą torturą tajemnicy. Nienawidziła siebie za to, ale dopiero gdy Nasedo umarł poczuła nagle jakby pęta z niej opadły i wreszcie Tess była wolna. Miała jedynie nadzieję, że Max i Liz jej wybaczą, a jeśli nie - to po prostu odjedzie wyjaśniwszy swoją wersję zdarzeń, pomijając tę sprzed trzech lat i zniknie z życia Królewskiej Czwórki by nigdy więcej się nie pojawić. Będą wolni i szczęśliwi. A Tess Harding na wieki zniknie z powierzchni ziemi.
Uśmiechnęła się.
Przygotowała się do dekompresji i w napięciu oczekiwała, aż znajdzie się na Ziemi. Ciche brzęczenie maszyn dziwnie uspakajało więc pozwoliła sobie na sen. I nagle całym statkiem zatrzęsło silnie. Oh! Co się dzieje?! Nie mogła już wyjść z komory dekompresyjnej więc wcisnęła się w jej najmniejszy kącik by przeczekać to, co nadejdzie i dlaczego cały statek zrobił się taki gorący! Osunęła się mimo woli na środek z dala od ścian zastanawiając się o co może chodzić. Nie minęła nawet minuta gdy Tess poczuła straszny wstrząs i nagle wszystko się zakotłowało. A potem była już tylko ciemność...
CDN
Rozdział 1
Tess otworzyła oczy mając wrażenie, że przez jej głowę przebiegało z tysiąc bawołów, bo jak inaczej wyjaśnić ten straszliwy ból głowy? Z trudem uniosła się na łokciach i spróbowała ocenić swój stan jednocześnie zastanawiając się gdzie mogła wylądować i co spowodowało zderzenie. Hm, w zasadzie to nawet wiedziała kto, bo zanim twardo opadła na ziemię miała nieprzyjemność zostać ostrzeżona. Oczywiście zignorowała ten sygnał i wyszło tak jak wyszło. Ponownie spróbowała się podnieść i z ulgą stwierdziła, że wszystko jest na swoim miejscu. Westchnęła cicho i czym prędzej wydostała się z maszyny, co wcale nie było takie łatwe jak wejście do niej. Tracąc cierpliwość po kilku próbach otwarcia ich w ludzki sposób wreszcie wyważyła ten przeklęty właz swoimi mocami.
Była wolna.
Nie spodziewała się tego, co przyszło jej zobaczyć. Wokół niej leżały szczątki ludzkiego samolotu bojowego w tym kabiny pilota. Uh... Tylko spokojnie, na pewno jakoś się wydostał i teraz leży gdzieś w tej ciemności czekając na pomoc. Nieco zdenerwowana rozejrzała się, dookoła, ale nie zdążyła nawet mrugnąć, gdy w oddali rozjarzyły się jakieś światła.
Musiała uciekać.
Czym prędzej znikła z pola widzenia zastanawiając się jak zareagują na jej widok? Z tego wszystkiego rozbolał ja żołądek. Mimo to szła uparcie dalej, by jak najszybciej odnaleźć resztę i wszystko wyprostować. Miała nadzieję, że to się uda, a potem zniknie z ich życia i wszystko wróci do normy. No, prawie wszystko. Ale ten ostatni krok zostawiła sobie na samiutki koniec. Przełknąwszy ciężko przyspieszyła kroku by jak najszybciej znaleźć się w mieście. Mimo woli pomyślała, że przydałaby się jakaś dobra duszyczka, która uprzejmie by ją podwiozła, a potem zapomniała. Oczywiście z jej - Tess - pomocą, bo raczej tak z siebie nie zapomina się osób poszukiwanych. Tam koło skał wojsko już na pewno zajęło się jej zgruchotanym statkiem i pilotem. Miała tylko nadzieję, że maszyna nie będzie już działać, a tym ludziom nie wpadnie do głowy pomysł by sprawdzać instalacje. Zresztą i tak wszystko jest po antarsku, więc ta opcja jest niemożliwa.
Za żadne skarby nigdy nikomu się już nie ujawni.
Tess Harding umarła dawno temu.
Pozostała bezimienna dziewczyna, która chciała odkupić swoje winy. Przetarła oczy czując niechciane łzy spływające po policzkach i omal nie umarła ze strachu, gdy tuż przed nią pojawił się jakiś starszy człowiek z wielką strzelbą w ręku. Tess nie znosiła takich niemiłych niespodzianek, ale nadarzyła się okazja, aby mogła znacznie szybciej dostać się do Evansów. Jednak ktoś tam na górze jej jeszcze sprzyja. Uśmiechnęła się do staruszka
- Och! Strasznie mnie pan wystraszył! – zgrywanie biednego zdezorientowanego dziewczątka czasami się przydaje.
-Co tu robisz młoda damo? – zagrzmiał groźnie.
- Jestem na spacerze – zmyśliła na poczekaniu.
- W środku nocy?
A mówią, że ludzcy mężczyźni to idioci.
- Dokładnie... Lubię nocne przechadzki po pustyni – posłała staruszkowi swój najładniejszy z uśmiechów. – Hm... Czy mógłby pan podwieźć mnie do miasta, bo... Ktoś, kto miał ze mną być, nie przyjechał – no proszę, nie pozbyła się starych nawyków. Potrafiła kłamać jak z nut.
- Ach ta młodzież, wciąż tylko zabawa i zero odpowiedzialności – starszy pan kiwnął głową i zaprowadził Tess do swojej furgonetki.
Tess pozostało się tylko uśmiechnąć i oczywiście nie wypomnieć mu tego samego, ale tylko w myślach. Domyśliła się, że przyjechał zobaczyć, co się stało, ale na szczęście ona go od tego odwiodła. Nikt nie powinien się dowiedzieć, że istnieją kosmici. Im mniej ludzi wie, tym reszta jest bardziej bezpieczna. Za oknem nic nie było widać, więc ufnie przymknęła oczy i zdrzemnęła się trochę.
„Muszę już iść”
„Poczekaj! Powiedz, chociaż jak masz na imię!”
„Nie. Jeśli chcesz żyć to nie idź za mną... Błagam”
Tess odwróciła się na pięcie i uciekła najszybciej jak tylko się dało. Nie słyszała by ktoś za nią biegł, więc odetchnęła z ulgą. Już wtedy wiedziała, że on na zawsze pozostanie w jej sercu, ale nie mogli być razem. Nie wolno było jej z nim się zaprzyjaźnić, ponieważ była przeznaczona Zanowi. Ale czy kiedykolwiek Nasedo pokazał jej jak wygląda, Zan? Nic o nim nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Wróciła do domu, zignorowała Nasedo i zatrzasnęła za sobą drzwi. Nie miała ochoty na rozmowę.
- Panienko?
Tess podskoczyła przerażona i wyciągnęła dłoń gotowa bronić się przed niebezpieczeństwem. Ale to był jedynie staruszek, więc szybko opuściła dłoń, aby nie pomyślał, że ma do czynienia ze świruską. Szybko spojrzała na drogę i ulgą stwierdziła, że znajdują się bardzo blisko domu szeryfa. Podziękowała starszemu panu i wysiadła. Ale zanim ten odjechał postanowiła wymazać tę chwile z jego pamięci. Być może dlatego, że chciała go uchronić, albo... Zła cząstka jej jestestwa nie pozwoliła o sobie tak łatwo zapomnieć.
Nasedo wiedział jak nią manipulować.
I między innymi za to go nienawidziła, a tym, którzy go zabili, była dozgonnie wdzięczna. Teraz pozostało jej tylko dostać się do domu szeryfa i poczekać, aż ktoś się zjawi. Wiedziała, że nie może się teraz pokazać wśród ludzi, bo wojsko mogło się kręcić po mieście, a białego pokoju wolała uniknąć. Właśnie miała otworzyć okno, gdy nagle poczuła potężny podmuch mocy i znalazła się w pokoju Kyle’a. Plecy bolały jak cholera. Tess jęknęła cicho i spróbowała wstać, ale natychmiast znów rzuciło nią o ścianę. To już było wkurzające. Szybko się obróciła i odpłaciła napastnikowi pięknym za nadobne. Lecz ten ktoś był znacznie silniejszy i znów Tess osunęła się na podłogę. Już wiedziała, z kim ma do czynienia i teraz wszystko zależało od niego.
- No dalej! Zabij mnie!
- Jeszcze nie – odpowiedział jej zdecydowanie dziecięcym głosem – Najpierw powiesz mi, dlaczego wróciłaś! Kobietom nie wolno latać – cedził słowa.
- Czas, żeby i na Antarze zapanowało uprawnienie – zgrzytnęła zębami czując dotkliwy ból w lewej nodze.
- Równouprawnienie to gówno! Kobiety nie są od praw.
- Jesteśmy na Ziemi i tutaj panuje demokracja! – wrzasnęła Tess i znów próbowała osłabić przeciwnika. – Rozumiesz to, Nicholas!
Patrzyła jak jego ciałem rzuca o ścianę a potem były już tylko resztki skór. Nakryła głowę dłońmi i rozpłakała się. Znów to zrobiła! Znów zabiła i już nie mogła tego zmienić i za to się nienawidziła. Teraz musiała stąd odejść by nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Znikła w mroku nocy.
Musiała znaleźć Maxa.
Musiała odkupić swe winy.
CDN.
Tess otworzyła oczy mając wrażenie, że przez jej głowę przebiegało z tysiąc bawołów, bo jak inaczej wyjaśnić ten straszliwy ból głowy? Z trudem uniosła się na łokciach i spróbowała ocenić swój stan jednocześnie zastanawiając się gdzie mogła wylądować i co spowodowało zderzenie. Hm, w zasadzie to nawet wiedziała kto, bo zanim twardo opadła na ziemię miała nieprzyjemność zostać ostrzeżona. Oczywiście zignorowała ten sygnał i wyszło tak jak wyszło. Ponownie spróbowała się podnieść i z ulgą stwierdziła, że wszystko jest na swoim miejscu. Westchnęła cicho i czym prędzej wydostała się z maszyny, co wcale nie było takie łatwe jak wejście do niej. Tracąc cierpliwość po kilku próbach otwarcia ich w ludzki sposób wreszcie wyważyła ten przeklęty właz swoimi mocami.
Była wolna.
Nie spodziewała się tego, co przyszło jej zobaczyć. Wokół niej leżały szczątki ludzkiego samolotu bojowego w tym kabiny pilota. Uh... Tylko spokojnie, na pewno jakoś się wydostał i teraz leży gdzieś w tej ciemności czekając na pomoc. Nieco zdenerwowana rozejrzała się, dookoła, ale nie zdążyła nawet mrugnąć, gdy w oddali rozjarzyły się jakieś światła.
Musiała uciekać.
Czym prędzej znikła z pola widzenia zastanawiając się jak zareagują na jej widok? Z tego wszystkiego rozbolał ja żołądek. Mimo to szła uparcie dalej, by jak najszybciej odnaleźć resztę i wszystko wyprostować. Miała nadzieję, że to się uda, a potem zniknie z ich życia i wszystko wróci do normy. No, prawie wszystko. Ale ten ostatni krok zostawiła sobie na samiutki koniec. Przełknąwszy ciężko przyspieszyła kroku by jak najszybciej znaleźć się w mieście. Mimo woli pomyślała, że przydałaby się jakaś dobra duszyczka, która uprzejmie by ją podwiozła, a potem zapomniała. Oczywiście z jej - Tess - pomocą, bo raczej tak z siebie nie zapomina się osób poszukiwanych. Tam koło skał wojsko już na pewno zajęło się jej zgruchotanym statkiem i pilotem. Miała tylko nadzieję, że maszyna nie będzie już działać, a tym ludziom nie wpadnie do głowy pomysł by sprawdzać instalacje. Zresztą i tak wszystko jest po antarsku, więc ta opcja jest niemożliwa.
Za żadne skarby nigdy nikomu się już nie ujawni.
Tess Harding umarła dawno temu.
Pozostała bezimienna dziewczyna, która chciała odkupić swoje winy. Przetarła oczy czując niechciane łzy spływające po policzkach i omal nie umarła ze strachu, gdy tuż przed nią pojawił się jakiś starszy człowiek z wielką strzelbą w ręku. Tess nie znosiła takich niemiłych niespodzianek, ale nadarzyła się okazja, aby mogła znacznie szybciej dostać się do Evansów. Jednak ktoś tam na górze jej jeszcze sprzyja. Uśmiechnęła się do staruszka
- Och! Strasznie mnie pan wystraszył! – zgrywanie biednego zdezorientowanego dziewczątka czasami się przydaje.
-Co tu robisz młoda damo? – zagrzmiał groźnie.
- Jestem na spacerze – zmyśliła na poczekaniu.
- W środku nocy?
A mówią, że ludzcy mężczyźni to idioci.
- Dokładnie... Lubię nocne przechadzki po pustyni – posłała staruszkowi swój najładniejszy z uśmiechów. – Hm... Czy mógłby pan podwieźć mnie do miasta, bo... Ktoś, kto miał ze mną być, nie przyjechał – no proszę, nie pozbyła się starych nawyków. Potrafiła kłamać jak z nut.
- Ach ta młodzież, wciąż tylko zabawa i zero odpowiedzialności – starszy pan kiwnął głową i zaprowadził Tess do swojej furgonetki.
Tess pozostało się tylko uśmiechnąć i oczywiście nie wypomnieć mu tego samego, ale tylko w myślach. Domyśliła się, że przyjechał zobaczyć, co się stało, ale na szczęście ona go od tego odwiodła. Nikt nie powinien się dowiedzieć, że istnieją kosmici. Im mniej ludzi wie, tym reszta jest bardziej bezpieczna. Za oknem nic nie było widać, więc ufnie przymknęła oczy i zdrzemnęła się trochę.
„Muszę już iść”
„Poczekaj! Powiedz, chociaż jak masz na imię!”
„Nie. Jeśli chcesz żyć to nie idź za mną... Błagam”
Tess odwróciła się na pięcie i uciekła najszybciej jak tylko się dało. Nie słyszała by ktoś za nią biegł, więc odetchnęła z ulgą. Już wtedy wiedziała, że on na zawsze pozostanie w jej sercu, ale nie mogli być razem. Nie wolno było jej z nim się zaprzyjaźnić, ponieważ była przeznaczona Zanowi. Ale czy kiedykolwiek Nasedo pokazał jej jak wygląda, Zan? Nic o nim nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Wróciła do domu, zignorowała Nasedo i zatrzasnęła za sobą drzwi. Nie miała ochoty na rozmowę.
- Panienko?
Tess podskoczyła przerażona i wyciągnęła dłoń gotowa bronić się przed niebezpieczeństwem. Ale to był jedynie staruszek, więc szybko opuściła dłoń, aby nie pomyślał, że ma do czynienia ze świruską. Szybko spojrzała na drogę i ulgą stwierdziła, że znajdują się bardzo blisko domu szeryfa. Podziękowała starszemu panu i wysiadła. Ale zanim ten odjechał postanowiła wymazać tę chwile z jego pamięci. Być może dlatego, że chciała go uchronić, albo... Zła cząstka jej jestestwa nie pozwoliła o sobie tak łatwo zapomnieć.
Nasedo wiedział jak nią manipulować.
I między innymi za to go nienawidziła, a tym, którzy go zabili, była dozgonnie wdzięczna. Teraz pozostało jej tylko dostać się do domu szeryfa i poczekać, aż ktoś się zjawi. Wiedziała, że nie może się teraz pokazać wśród ludzi, bo wojsko mogło się kręcić po mieście, a białego pokoju wolała uniknąć. Właśnie miała otworzyć okno, gdy nagle poczuła potężny podmuch mocy i znalazła się w pokoju Kyle’a. Plecy bolały jak cholera. Tess jęknęła cicho i spróbowała wstać, ale natychmiast znów rzuciło nią o ścianę. To już było wkurzające. Szybko się obróciła i odpłaciła napastnikowi pięknym za nadobne. Lecz ten ktoś był znacznie silniejszy i znów Tess osunęła się na podłogę. Już wiedziała, z kim ma do czynienia i teraz wszystko zależało od niego.
- No dalej! Zabij mnie!
- Jeszcze nie – odpowiedział jej zdecydowanie dziecięcym głosem – Najpierw powiesz mi, dlaczego wróciłaś! Kobietom nie wolno latać – cedził słowa.
- Czas, żeby i na Antarze zapanowało uprawnienie – zgrzytnęła zębami czując dotkliwy ból w lewej nodze.
- Równouprawnienie to gówno! Kobiety nie są od praw.
- Jesteśmy na Ziemi i tutaj panuje demokracja! – wrzasnęła Tess i znów próbowała osłabić przeciwnika. – Rozumiesz to, Nicholas!
Patrzyła jak jego ciałem rzuca o ścianę a potem były już tylko resztki skór. Nakryła głowę dłońmi i rozpłakała się. Znów to zrobiła! Znów zabiła i już nie mogła tego zmienić i za to się nienawidziła. Teraz musiała stąd odejść by nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Znikła w mroku nocy.
Musiała znaleźć Maxa.
Musiała odkupić swe winy.
CDN.
Rozdział – 2
Tess pragnęła dotrzeć do celu jak najszybciej, ponieważ wiedziała, że niewiele już czasu jej zostało. Dlatego też wkładała dużo wysiłku w każdą kolejną próbę poruszenia lewą nogą. Głębokie rozcięcie straszliwie bolało, ale teraz już nie mogła sobie pozwolić na odpoczynek. Nie miała ani sekundy więcej. Mijała kolejne budynki starając się nie zwracać na siebie uwagi, ale z niewiadomych przyczyn czuła, że ktoś za nią idzie. Nie słyszała ani nie widziała tej postaci, wiedziała jedynie, że ktoś tam jest. Tess wcale się to nie podobało, więc przyspieszyła kroku ignorując piekący ból w nodze. Przypomniała sobie swój chwalebny powrót na Antar, pamiętała bolesny upadek z wysokości królewskich potomków na samiutkie dno. To straszliwe upokorzenie i prawdę, która wdarła się w nią niczym drapieżnik i pożerała każdy kolejny kawałek jej samej. Ta Tess, którą ukształtował Nasedo już nie istniała... Niemal. Pozostawała w niej wciąż ta ciemna strona, której prawda nie zdołała z niej wydrzeć. Mimo iż jej życie, sposób myślenia i wszystko inne się zmieniło, to jednak ta przeszłość wciąż w niej była.
Tess oddałaby wszystko, aby to zmienić.
Królewscy potomkowie byli jej szansą na odkupienie, jeśli wierzyć kapłanom. Tu przybyła z mroku by sprawić, że na Antarze znów zaświecą słońca, a w sercach ludu odnowi się nadzieja. Instynktownie przyłożyła dłoń do maleńkiego wisiorka, w którym znajdowały się najcenniejsze krople życia i odetchnęła z ulgą. Wszystko było na swoim miejscu. Pozostawało oddać je prawowitym właścicielom. Hm... Tess uśmiechnęła się na myśl o niespodziance, jaką im wszystkim sprawi. A właściwie należałoby nazwać to szokiem, a nie niespodzianką, ale co tam. Ważne jest to, aby wszystko wróciło na swoje właściwe miejsce.
A kiedy już to nastąpi Tess Harding zniknie z powierzchni Ziemi na zawsze.
Skręciła w jakiś zaułek by dotrzeć do drabiny, dzięki której mogłaby się dostać do pokoju Liz i nagle wpadła na coś. A raczej na kogoś. Niechętnie uniosła głowę i stanęła twarzą w twarz z równie zaskoczonym Kyle’m. Instynktownie zasłoniła się przed ciosem, który nie nadszedł, po czym z narastającym przerażeniem czekała na jakikolwiek ruch ze strony młodego mężczyzny.
-Tess.
Jak mogła przewidzieć - jego głos nie należał do najmilszych, a w spojrzeniu - czyżby wyczytała nikłą groźbę? Tess nie miała jednak czasu na zastanawianie się nad tym, co też może to znaczyć. Natychmiast musiała znaleźć Maxa bądź Liz i oddać to, co do nich należy. Z trudem wyminęła cokolwiek zdumionego Valentiego i bardzo powolutku poczęła wspinać się na drabinę. Była ona zimna i twarda, a przy tym piekielnie trudna do pokonania. Mimo to Tess dalej próbowała przesunąć się choćby o jeden szczebel.
-Co ty robisz! Zejdź natychmiast! – krzyknął Kyle.
- Muszę porozmawiać z Liz – uśmiechnęła się gdyż wreszcie stanęła na pierwszym stopniu. – Zrozum Kyle, że nie przybyłam na ziemię po to, by mącić wam w głowach tak jak wcześniej!
- Nie wierzę ci! – brutalny uścisk chłopaka zaprzepaścił szansę na szybkie rozwiązanie sprawy. – Pójdziesz ze mną! – warknął.
Zdumiona Tess spojrzała na Kyle'a, który wyglądał zupełnie inaczej niż zapamiętała go ostatnim razem. Wydoroślał. Nie dał jej nawet maleńkiej szansy na uwolnienie się z uścisku, w którym nagle się znalazła. Chłopak, nie patyczkując się z nią, odciągnął ją od drabinki, której za wszelką cenę nie chciała puścić i poprowadził w sobie tylko wiadomym kierunku. Przez głowę Tess przebiegły tysiączne myśli na wytłumaczenie jego cokolwiek dziwacznego zachowania. Rozwiązanie przyszło niespodziewanie. Zrozumiała już wszystko i przestała się opierać. To przez nią to wszystko i jeśli by teraz odeszła było by znacznie lepiej, ale nie mogła. Jeszcze nie teraz! Musiała im wszystkim wyjaśnić prawdę o sobie i Nasedo. Pokazać, kim są naprawdę, a przede wszystkim zwrócić prawdziwą tożsamość. Kyle nie dbał o to czy jest zmęczona czy coś ją boli. Po prostu prowadził Tess zupełnie ignorując wszelkie próby wyjaśnień. Dziewczyna wciąż jeszcze starała się ignorować ból narastający z każdym kolejnym krokiem, ale to było trudne. Jęknęła cicho czując nagły skurcz w nodze i nagle po raz drugi znów wszystko stało się czarne.
Opadła zmęczona na łóżko i zamknęła oczy. Ale było jeszcze gorzej, bo wciąż widziała jego łagodne brązowe oczy. Przetoczyła się na brzuch zakrywając uszy by nie słyszeć nic. Drzwi otwarły się z trzaskiem, a w progu stanął rozwścieczony Nasedo. Odwróciła się, więc do ściany i mruczała by zagłuszyć jego rozkazujący głos. Nie chciała, aby zobaczył ten zdradliwy rumieniec na jej twarzy, który był wynikiem nieoczekiwanego spotkania. Po chwili niezrozumiałe krzyki ucichły. Tess podwinęła kolana i czekała. Czekała na to, co może wydarzy się już za chwilę.
Bała się następnej chwili.
Pragnęła by ten chłopak natychmiast zapomniał o jej istnieniu, a Nasedo nie drążył tematu, bo inaczej będzie nieszczęście. Otarła znienawidzone łzy i usiadła na parapecie okna. Na niebie widoczna była tylko jedna jedyna konstelacja gwiazd o dziwnym kształcie nieforemnej litery „v” i tam był jej dom jak mówił Nasedo. Czy za nim tęskniła?
Nie.
Nienawidziła siebie, za to, kim jest i skąd pochodziła. Nienawidziła Nasedo za to, czego do niej oczekiwał, a czego zrobić nie potrafiła. Jeszcze pół godziny temu był a gotowa na wszystko, wtedy już by jej nie było gdyby nie on. Ugh! Wszystko się poplątało!
Drgnęła gwałtownie słysząc dziwne szmery wokół niej. Przetoczyła się na bok i otwarła oczy, ale napotkała jedynie ciemność. A więc wciąż leży u siebie w pokoju, a ten dziwny sen dopiero nadejdzie... Noga zabolała, gdy tylko nią poruszyła, więc Tess zamrugała kilkakrotnie by rozproszyć mrok. Patrzyła na książki i jakieś figurki nie całkiem rozumiejąc gdzie dokładnie się znajduje. Przesunęła spojrzenie w prawo i wszystko już było jasna.
Była u Maxa w pokoju.
- Max!
- Tak mu dałaś na imię?
Czy to możliwe żeby jego głos tak bardzo się zmienił? Bo miała nieodparte wrażenie, że jest niższy o kilka tonów. Niepewnie spojrzała mu w oczy i aż się wzdrygnęła widząc w nich szalejącą żądzę mordu. Przełknęła ślinę i wzięła głęboki oddech. Już za chwilę ten okrutny koszmar się skończy na zawsze.
-Jakie imię? – nie do końca zrozumiała, o co Maxowi chodzi.
- Mojemu synowi! – warknął.
- Nie ma żadnego twojego syna – odburknęła. – Sprowadź resztę, bo mam niewiele czasu.
- Kłamiesz! Od początku kłamałaś! Mów gdzie on jest! – krzyknął i w następnej sekundzie posłał ją na ścianę.
- Nie... ma żadnego dziecka – wycharczała z trudem czując jakby jej ciało się spłaszczało. Na moment Tess ogarnęła panika, ale natychmiast się opanowała.
- Max! Opuść ją natychmiast! – nagle w pokoju pojawiła się Isabel.
Uh... Tess pomyślała, że chyba powinna być wdzięczna Isabel. Z ogromnym trudem uniosła się na rękach i spojrzała wyczekująco na Maxa. Ale zanim cokolwiek ten zdołał powiedzieć lub zrobić do pokoju weszła reszta paczki i z niewiadomych przyczyn Tess ponownie znalazła się tuż pod ścianą teraz już porządnie obita. Noga piekielnie bolała, a przez bandaże sączyła się krew. Bandaże?
-Co tu robisz?! – to była Liz.
- Zamierzam odkupić swoje... winy – jakoś nie mogła złapać tchu.
- Pft! Wreszcie się przyznałaś – dołączyła się Maria.
- Zdzira – warknęła Liz.
-Bo jestem zupełnie inną kosmitką – mruknęła niechętnie Tess.
- I ja mam w to uwierzyć?! – odezwał się Michael.
- A kto ci każe? – odgryzła się – Wróciłam po to by naprawić ten bałagan, który rozpętałam. Milcz Kyle!
Wróciła po to by wyjaśnić wam całe to cholerne zamieszanie, które ją prześladuje od momentu, kiedy pojawiła się w Roswell. Wiedziała, że i tak jej nie uwierzą, ale nie zaszkodzi spróbować. I nagle przypomniała sobie o wisiorze i natychmiast sprawdziła czy jest na miejscu. Zdjęła go postanawiając nie wypuścić z ręki, aż do chwili, gdy będzie to niezbędne. Ukradkiem przyjrzała się każdemu z osobna i stwierdziła, że Isabel musiał się spaczyć gust, bo ten o rybich ustach był odrażający! Prawdopodobnie to jest ta trzecia cząstka jej prawdziwego ukochanego. Zastanawiała się jak może on wyglądać naprawdę.
- Słuchamy – Max usadowił się na krześle i wpił wzrok w Tess.
- Jak miło – wzdrygnęła się mimo woli. – Hm... Wszystko, co się wydarzyło na linii ja-Max-Liz to wytwór moich mocy. Alex pomógł przetłumaczyć księgę, a ona była cholerną bujdą. Wszystko to sprawa Nasedo, a gdym nie próbowała się zabić zanim was poznałam i gdyby On mnie nie uratował, a ja nie mogłabym zapomnieć o jego brązowych oczach to wszystko przeszło by zupełnie... Bardziej radykalnie. Tymczasem ja tylko udawałam i ani razu nawet cię nie pocałowałam Max. Wszystko to był bolesny wytwór. Jestem zła do szpiku kości, a moc granilithu odwróciła to. Niemal. Wszystkie te okropności były po to, aby Nasedo uwierzył, że jestem taka jak dawniej.
I nagle Tess pojęła, że wyjawiła im tajemnicę życia. Zrobiła się czerwona niczym piwonia i nakryła głowę dłońmi. Przecież nikt nigdy... Boże i co oni też pomyślą. Z całą pewnością wiedzą już, że jest zdrajczynią i ten wywód o Nim to kolejna bujda. Wszystko przepadło.
Pozostał wisior.
Wciąż czerwona na twarzy niechętnie ułożyła skarb trzymany w dłoni na podłodze tuż przed sobą i przesunęła nad nim dłonią. Z zachwytem przyglądała się barwom i kolorom rozświetlającym pokój. Potem każda z nich stała się kroplą czyjegoś życia. I zanim cokolwiek zdążyła zrobić facet o rybich ustach upadł na ziemię konwulsyjnie drgając.
- Jesse! Coś ty mu zrobiła! Jesse obudź się! Błagam! – krzyczała Isabel.
- N-nie wiem. Ja tylko miałam tak zrobić. Nie wiem nic więcej!
Tess chciała przerwać to, ale wisior nie pozwolił jej. W tej jednej sekundzie stały się trzy rzeczy naraz. Jesse jakby się rozpłynął, krople pofrunęły w stronę królewskich potomków i nagle nastała jasność. Jakby tego było mało Tess poczuła w sobie straszliwy ból w sobie. Coś się z niej wydostało i ból znikł. Nagle poczuła się niewyobrażalnie słaba, więc położyła się na dywanie chcąc przeczekać.
Za chwilę wszystko ustanie...
CDN.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 29 guests