Find My Soul
Autor: Athaya
Kategoria: Polar
Miejsce: Vancover/Roswell
Akcja: Dzieje się w Vancover. Elizabeth Ortecho to jedna z wielu najbardziej uznawanych genetyków na całym świecie. Ma dwadzieścia pięć lat, mieszka w Vancover nadal z rodzicami Jeffem i Nacy Ortecho. Jej pracą i równocześnie hobby jest badanie ludzkiego DNA. Od szóstego roku ma dziwne sny...
Od autorki: To będzie polarek i nic ani nikt tego nie zmieni. Zapomnijcie o Liz Parker zakochanej po uszy w Maxie dziewczynce. Ta Liz jest samotną kobietą wiedzącą, czego chce, walczącą o swój byt z pazurem. Natomiast w Roswell wydarzyło się wszystko tak jak w serialu tylko Tess wyszła z kokonów razem z wszystkimi. Max i Tess uwierzyli w przeznaczenie i ta znikła z ziemi. Isabel równa wiekiem pozostałym ma męża Alexa, a Michael jest jeszcze kawalerem. W pierwszym rozdziale Będzie trochę suchej teorii i nudzenia, tajemniczo, groźnie itd. W zasadzie to chyba wszystko... Zapraszam do czytania!
Rozdział - 1
„Szepty, śmiechy, rozmowy i dziecięca zabawa... Wokół piękny, choć nieziemski obraz i ona. Przed nią cztery ogromne nieruchome kule ułożone względem siebie jakby w literę, planety. Układ Planet. Znajdowała się na jednej z nich..
Coraz głośniejszy śmiech i tupot kilku nóg, ktoś biegnie i jest coraz bliżej, słyszy delikatny szum fontanny gdzieś w oddali. Na podwórze, jeśli tak to można nazwać wpada piątka dzieci, trzech chłopców i dwie dziewczynki. Są ślicznymi dziećmi i uśmiechają się do niej coś mówią, ale ona nie rozumie. Chłopiec o blond włosach uśmiecha się do i wyciąga rękę. Zaprasza do zabawy. Chce iść, a wtedy uśmiech znika z jego twarzy patrzy gdzieś za nią i szybko chowa rękę, odwraca twarz.
Ktoś dotyka jej ramienia, wstrząsa nią niemiły zimny dreszcz strachu odwraca głowę. To wielki groźny mężczyzna...
Ta twarz, groźna, skute lodem oczy i niebezpieczny uśmieszek błądzący po jego twarzy. Strach wypełniający jej ciało nie pozwala nawet drgnąć
- Nliz... - Mówi
~Błysk~
- Liz! – Znów ten głos
Kobieta o ciemno brązowych długich włosach niewidzącymi z równie brązowymi oczyma spogląda na mężczyznę w białym nienagannie czystym lekarskim kitlu. Z jej ust wydobywa się westchnienie ulgi, a po ciele przebiega dobrze znany dreszcz niepokoju. Ostatkiem sił Liz skupia się na twarzy wpatrującego się nią Sama, kolegi z laboratorium i odsuwa od siebie te wizję towarzyszącą jej od najwcześniejszego dzieciństwa. Wspomnienie mężczyzny znającego jej imię wzbudzało w niej lęk od zawsze. Tylko, dlaczego „Nliz”? Zadawała sobie to pytanie odkąd zaczęła trochę rozumieć świat. Często takie cofanie się do tej przerażającej wizji prowadziło do ogromnego kilkudniowego bólu głowy, a niekiedy omdleń. Ani ona, ani lekarze nie potrafili tego racjonalnie wyjaśnić. Być może, dlatego jej zainteresowania poszły w tę stronę i stanęło na genetyce, a dokładniej wnikliwym badaniu ludzkiego DNA i całej reszty. Kochała to, co robiła, lecz nic nie pomogło je w wyjaśnieniu tych niedorzecznych wizji.
- Znów sny – Głos Sama skutecznie wrócił ją na ziemię.
- Tak znów wróciły... Jakby ktoś próbował się ze mną skontaktować. – Powiedziała w zastanowieniu
- Mmmm na razie daj mi wreszcie wyniki, te kody od mordercy, ach, kto był taki głupi by zawracać nam światowym genetykom głowę takimi bzdurami! – Westchnął
- A mnie to się podoba, zawsze możemy komuś uratować życie lub wykryć sprawcę. – Oponowała.
- Dobra, dobra! – Sam uniósł dłonie do góry jakby w geście obrony – Wracajmy do pracy inaczej nigdy nie skończymy tych analiz.
Po jej twarzy przemkną uśmieszek, Sam się ulatnia, a ona haruje za dwóch! Tak, tak dużo ciężkiej pracy ją czeka, ale lubiła to. Podeszła do biurka i pochyliła się nad mikroskopem gdzie znajdowała się próbka krwi niezbędna do zidentyfikowania DNA sprawcy morderstwa. Wzdrygała się na samą myśl o tym kimś, ale zmusiła swoje szare komórki do wytężonej pracy. Doskonale wiedziała, czym jest DNA i pamiętała jeszcze ze studiów, że w tym była najlepsza. Klepanie trudnej i długiej regułki było jej żywiołem. Uśmiechnęła się na wspomnienie miny rektora, który kazał jej słownie wytłumaczyć, czym jest ten kod. Wtedy z bijącym sercem wypiekami na twarzy podeszła do tablic i rozpoczęła swego rodzaju wykład.-DNA to makrocząsteczka zbudowana z deoksyrybonukleotydów, nazywanych nukleotydami. W niej zapisana jest informacja genetyczna o cechach i właściwościach organicznych. Cząsteczkę DNA tworzą dwa łańcuchy owinięte wokół siebie tak, że zasady azotowe znajdują się wewnątrz. W pojedynczej nici DNA nukleotydy połączone są ze sobą wiązaniami kowalencyjnymi. Deoksyrobonukleotyd składa się z: zasady azotowej 5 węglowego cukru (deoksyrybozy) reszty kwasu fosforowego. Zasady azotowe są cztery: adenina, guanina
są to zasady purynowe: cytozyna, tymina są to zasady pirymidynowe. A – fosforanowo – węglanowy łańcuch, B – węglowodan, C – reszta fosforowa, D – zasada azotowa – Na wysterylizowaną szklaną szybkę włożyła próbkę krwi i na to nałożyła następną szybkę. I spojrzała na to przez mikroskop. Nie była pierwszej świeżości, widać było już zmiany towarzyszące rozkładowi, ale da się to jeszcze wykorzystać. Na szczęście! Chyba by ją pozabijali za nie uzyskanie niczego. Zawsze przeklinała FBI za to, że włażą jej na kark wtedy, kiedy nie trzeba i przeszkadzają w dokończeniu piątego licencjatu. Mechanicznie wykonując czynności wróciła do swego sławetnego wykładu. Zebrał się spory tłumek i teraz po kilku latach wiedziała, dlaczego, to z powodu nie lubianego profesorka. Wszyscy chcieli to zobaczyć. Ślepa i głucha na wszystko tłumaczyła bardziej niż dokładnie cały proces - DNA występuje we wszystkich organizmach żywych i niektórych wirusach. Podczas podziału komórkowego nowe łańcuchy DNA są syntetyzowane jako kopie łańcuchów istniejących w komórce: replikacja DNA. W DNA jest zakodowana: kod genetyczny informacja o budowie cząsteczek białek syntetyzowanych przez dany organizm: biosynteza białka, informacja genetyczna. Replikacja DNA polega na podwajaniu i syntezie w żywych komórkach nowych cząsteczek DNA zawierających zakodowaną informację genetyczną organizmu.
Na każdym podwójnym łańcuchu spirali DNA jest syntetyzowany komplementarny nowy łańcuch DNA. Obie nowo powstające cząsteczki DNA mają jeden łańcuch stary i jeden nowy i jest to tak zwana replikacja semikonserwatywna. Proces replikacji jest bardzo precyzyjny i stanowi podstawę przekazywania identycznej informacji genetycznej do nowych komórek i pokoleń osobników.
Replikację przeprowadzają enzymy polimerazy DNA, syntetyzują one komplementarne nowe łańcuchy DNA z występujących w komórce pojedynczych nukleotydów, łącząc je wiązaniami estrowymi. Synteza poprzedza rozkręcenie podwójnej spirali DNA wskutek działania innych enzymów; powstają krótkie odcinki jedno łańcuchowe tworzące tak zwane widełki replikacyjne. Następnie polimeraza DNA syntetyzuje na obu odcinkach nowe krótkie odcinki DNA zwane fragmentami OKAZAKI.
Oprócz ogólnej replikacji DNA występują jeszcze zjawiska replikacji lokalnej DNA, reparacyjnej – usuwanie uszkodzeń w DNA, i rekombinacyjnej, związanej z wymianą odcinków między dwoma odcinkami DNA.
Błędy w replikacji DNA mogą prowadzić do powstawania mutacji.
~Błysk~
Uciekała przed czymś wielkim, strasznym i niebezpiecznym dla niej! Znajdowała się w sadzie o dziwnych drzewach, jeśli tak to można nazwać i próbowała znaleźć kryjówkę. Wtedy pojawia się on odpycha ją tak mocno, że pada na ziemię i boleśnie rani sobie kolano i obciera ręce. Łzy cisną się jej do oczu, lecz nie może jeszcze na to sobie pozwolić. Obraca głowę i szerzej otwiera oczy. Strach jest coraz większy, a przed nią rozgrywa się okrutna scena. Jasno włosy mężczyzna walczy z monstrum...
~Błysk~
Głęboki wdech i wydech, wdech i wydech, to tylko majaki. Na jawie, a to już zakrawa wręcz o szaleństwo! Na miękkich nogach podeszła do kranu i nalała sobie do szklanki wody. Trzęsącą ręką zbliżyła ją do ust i wlała zimny obrzydliwie smakujący płyn do gardła. Z ogromnym trudem przełknęła i cichym huknięciem odstawiła szklankę na stół. Oparła się o szafkę starając się za wszelką cenę powstrzymać dreszcze opanowujące jej ciało. Jakby we śnie osuwa się do poziomu podłogi i zamyka oczy, robi się ciemno...
Czuje jak ktoś nią potrząsa, lecz nie ma siły na otwarcie oczu. „Chce spać”, Lecz ten ktoś nie ustaje w swych natarczywych poczynaniach, więc z jękiem otwiera oczy. Obraz jest niewyraźny, kilkakrotnie mruga i stwierdza, a patrzy na nią zatroskany Sam.
-, Dlaczego masz taką minę – Pyta słabym głosem.
- Po raz niewiadomo, który zemdlałaś – Informuje on
- I muszę odpocząć – Liz siada – i patrzy w niewidoczny punkt – To jest coraz silniejsze – Stwierdza
- Musisz odpocząć, odwiozę cię do domu – Stanowczy głos nie uznaje sprzeciwu.
Liz kiwa głową i z jego pomocą wstaje. Oponuje przez chwilę pamiętając o badaniu, lecz Sam uspokaja ją i wyprowadza. Wychodzą na świeże nocne powietrze, które zmusza mózg do myślenia. Ale Liz nie chce myśleć.
Pozwala się wsadzić do samochodu i odwieźć do domu gdzie zatroskani rodzice starają się jej przychylić nieba. Niczego nie chce. Idzie do siebie, pada na łóżka by spać całkiem zapominając o tym, że to najlepsza droga dla tych wizji do niej...
CDN
Find My Soul - Rozdział 1
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
No wreszcie mam chwilkę by wrzucić te króciutką część! Uch... Bardzo przepraszam, ale mam w tej chwili milion spraw na głowie i nie miałam na nic czasu. Oddaje w wasze ręce kolejną część FMS. Bardzo proszę, jeśli możecie zostawcie ślad po sobie.
Rozdział – 2
VANCOVER
„ Znów znajdowała się na pięknym tarasie z widokiem na cztery planety. Delikatny wiatr rozwiewał jej włosy, a księżyce oświetlały ogród w dole. Oparła dłonie o zaskakująco realną barierkę i westchnęła głęboko pozwalając dotrzeć lekkiej nicości w każdy zakamarek płuc. Czuła nieokreśloną radość, choć nie wiedziała, dlaczego. Obejmowały ją silne ramiona pewnikiem należące do mężczyzny, lecz bała się odwrócić by ta wizja nie znikła.
- Nliz Semene Ham Foarsh – Szepce słowa wywołujące dreszcz na jej ciele.
Odwraca się i...”
- Nie znikaj! – Krzyczy Liz i siada na łóżku
W środku, w niej wzbiera płacz i całkowita bezradność wobec tego, co się z nią dzieje. Nie mogła tego zatrzymać ani rozpoznać mężczyzny. Co też on powiedział? – Zastanawiała się łapiąc powietrze jak ryba bez wody. Przełknęła ciężko ślinę i wyszła z łóżka, wzięła szlafrok i w ciemnościach odnajdywała drogę na dół. Weszła do kuchni i zajrzała do lodówki gdzie nie było zbyt wielkiego wyboru. Wzięła mleko, szklankę i zawróciła do pokoju otwarła okno i wygodnie usiadła na parapecie. Popijając je podziwiała otaczającą ją okolicę rozświetloną jedynie słabymi promieniami księżyca.
Rozmyślała o wszystkim, o czym się dało byle nie o tych diabelnych wizji dopadających ją nawet na jawie! Zupełnie tego nie rozumiała... To jakby życie innej, a jednak tej samej osoby. Nie. To przeszłość teraz do świadomości Liz dotarło, że to jest czyjaś przeszłość, ale dlaczego ona zwykły człowiek Liz Ortecho je widzi?! Czy ta kobieta pragnie się z nią skontaktować? Coś przekazać... I kim jest ten mężczyzna? Znów przez ciało przebiegł jej dreszcz na samo wspomnienie tych dziwnych niezrozumianych słów. Miły dreszcz wprawiający całe ciało i duszę w stan oczekiwania. Tylko, na co?
Upiła łyk mleka i spojrzała na jaśniejące na niebie gwiazdy i o mało, co by nim się udusiła. Jak oniemiała patrzyła na pięć maleńkich ledwie widocznych gwiazd wyraźnie układających się w literę V? To tak jak w jej wizjach to znaczy ona widziała tylko cztery, ale instynktownie wiedziała, że to jest to.
- A więc one istnieją – Szepnęła na poły z przerażeniem - Czy to możliwe? Nliz kimkolwiek jesteś to wiedz, że spróbuję ci pomóc – Powiedziała.
Dopiła resztę mleka i odstawiła szklankę.
Postanowiła sobie solennie się przyłożyć do wyjaśnienia „tajemnicy Nliz” tylko nie wiedziała, od czego tak konkretniej ma zacząć.
- Pomyślę o tym rano – Westchnęła i przyłożyła głowę do poduszki natychmiast zasypiając
Najwyraźniej jednak nie dane jej było długo pospać, bo zaledwie chwilę później rozdzwonił się budzik. Z trudem otwarła oczy i spojrzała na zegarek wskazujący godzinę jedenastą. Ze zdziwienia szerzej otwarła oczy i usiadła. Wcale się nie wyspała i już wiedziała, jaki jest tego powód. Krzywiąc się lekko zwlekła swe ociężałe ciało z łóżka i podreptała na dół po drodze owijając się w szlafrok. Ona wstawała i razem z nią cały świat by odczuwać, cierpieć, kochać, uczyć się i płacić podatki.
ROSWELL
Na czerwonej rozżarzonej pustyni rozlegał się dziwny dźwięk. To żółta policyjna folia okalająca skały o dziwnym kształcie. Miejsce, w którym prawdopodobnie popełniono zbrodnie, jeśli wierzyć śladom szkarłatnej zaschniętej krwi na skałach. Ktoś, kto patrzał na to z boku mógłby pomyśleć, że tu w tym miejscu wydarzyła się straszliwa historia. Tym kimś był Kyle Valenti szeryf miasta kosmitów. Ze zgrozą patrzał na ślady i z bólem wspominał wydarzenia sprzed lat. A byli pewni, że nie ma żadnego śladu, bo Max użył mocy... – Spojrzał w bezchmurny błękit nieba, – Co tam się stało... – Nie otrzymał odpowiedzi i zastanawiał się, co ma teraz wymyślić? Przecież nie powie, że siedem lat temu grupa ludzi i kosmitów stoczyła walkę z innymi kosmitami po to by ratować jeszcze nienarodzone dziecko! Obłęd... Gdyby Tess tak się nie przechwalała i bardziej zaufała reszcie to nie miał by na głowie tego... Uff ależ dziś gorąco – Westchną i ruszył z powrotem do klimatyzowanego samochodu i mobilizował swe szare komórki do wysilenia umysłu jak tu powstrzymać przyjazd jakiegoś lekarza od genetyki czy jakoś tak to brzmiało. Będzie musiał poważnie porozmawiać z Michaelem, żeby raczył coś z tym zrobić. Odjechał szybko nie oglądając się za siebie...
VANCOVER
No cóż kiedyś trzeba zacząć żyć dalej – Pomyślała – Jakoś wytłumaczy tę nieobecność w pracy. Dokończyła grzankę i wypiła ostatki cudownie ożywczej kawy. Nie żegnając się z nikim pojechała do pracy.
Spokojnie weszła do zupełnie pozbawionego wyrazu budynku pozdrawiając po drodze jego milcząca ochronę. Szary, skromny i nie rzucający się w oczy, czyli taki, jaki powinien być rządowy ośrodek badawczy. Najprawdopodobniej wybrali Vancover bo nie rzucało się zbytnio w oczy. Drzwi molocha zamknęły się za nią z cichym sykiem, ale nie ociągała się. Minęła coś w rodzaju recepcji gdzie sprawdzono jej kartę przynależności do zespołu oraz dane osobiste. Następnie przeszła przez okratowane, opancerzone i do tego jeszcze wytłumione drzwi by znaleźć się w niewielkim pomieszczeniu o nieskazitelnie białych ścianach. Przyłożyła rękę do identyfikatora, który rozpoznał ją jako Elizabeth Ortecho i znów przechodzi przez drzwi. Pokonuje krótki odcinek najeżony skrętami to w prawo, to w lewo i dociera do ostatnich drzwi gdzie ma jeszcze dodatkowo sprawdzoną siatkówkę oka. Teraz może wejść.
Nie oglądając się za siebie natychmiast kieruje swe kroki do własnego laboratorium by nadrobić stracone godziny i szybciej rozwiązać zagadkę kryminalną. Lecz widok asystenta, Sama pochylającego się nad JEJ notatkami zwalnia nieco jej krok. Już widziała jak musiała tam wszystko pomieszać. W głowie zaczynają się rodzić pytania z serii „ O c tu chodzi?”. Liz zaciska usta i w chodzi do swego królestwa.
-, Co się dzieje Sam? – Spytała odraz
- To – Nie odrywając wzroku od mikroskopu, chłopak wskazuje na niewielka kopertę na ladzie.
-, Co to jest – Liz nie bez ostrożności pyta ponownie.
- Góra przyszła do Mahometa – Mruknął mężczyzna, – Co przeskrobałaś? – Spojrzał na nią spod oka
- Nie wiem, ale zaraz się dowiem – Zgrzytnęła zębami.
Bardzo nie lubiła by jej przerywać prace na półmetku i dawać cos nowego do roboty. Jeśli wierzyć temu, co napisali w krótkiej wiadomości „Przydzielam zadanie R47 do wykonania w trybie natychmiastowym. Proszę zgłosić się do przełożonego”. No proszę, nie pracuje tutaj nawet pieciu lat, a już jest rozrywana. Ale jednak wolałaby dokończyć to, co zaczęła! Nie wiadomo, co ten Sam spartoli. Grrr.... Weszła do biura Sandmana nawet nie pukając i położyła kopertę na biurku szefa.
- Chcę najpierw skończyć M254! Nie dajesz mi nigdy niczego skończyć, a potem macie same problemy – Warknęła
- Uspokój się Elizabeth, woje zadanie zostanie skończone przez Laxi. Wiem, że sobie poradzi, bo miała dobrą nauczycielkę. Ty jako jedna z najlepszych masz przydzielone nowe zadanie. O kryptonimie R47, który oznacza Roswell 1947...
Słowa dotarły do mózgu i wywołały szok. Roswell... To tam.... Oj chyba szykuje się jakaś gruba ryba, jeśli JĄ wysyłają. Doskonale znała historię tego miejsca, więc Sandman nie musiał o nic pytać. Wzięła niewielką teczkę i zajrzała do środka. I rozczarowała się, bo w niej był jedynie jakiś nieskładny, pozbawiony szczegółów raport, jeśli tę bazgraninę tak można nazwać. I jedno zupełnie niewyraźne zdjęcie. No pięknie! Czego ten człowiek od niej wymaga? – Pomyślała. Uważniej przyjrzała się fotce i wzdrygnęła się. Widniał tak pas czegoś szarego ciągnącego się pasem na całą długość kartki, a mniej więcej po środku plama przybierała kształt... Ludzki. Liz przełknęła ślinę. Przebiegła wzrokiem raport, w którym: „donoszono o śladach krwi widniejących na skałach, a wyglądało to jakby rozegrała się tak jakaś masakra...” Uch... Ciężko będzie. Spojrzała na mężczyznę.
- Helikopter będzie tutaj za trzy godziny. Weź raczej letnie ubrania - Doradził
- Ok. Czy mogę wziąć Sama?
- Tak... Bierz wszystko, czego będzie ci trzeba do rozwiązania tej sprawy.
- Dziękuję i do widzenia.
Z ulgą opuściła chłodny gabinet szefa. Myśli wirowały w zastraszającym tempie. Jeszcze raz przejrzała teczkę i zmarszczyła brwi, było na tym zdjęciu coś, czego wcześniej nie zauważyła. Wyraźny lekko żarzący niewielki odcisk ręki. Ludzkiej ręki....
- Roswell nadchodzę – Szepnęła i zamknęła teczkę.
W następnej chwili weszła do laboratorium i zabrała za szykowanie potrzebnych rzeczy. Zadzwoniła po Laxi i poprosiłaby przejęła jej pracę nie wyjaśniając jednak, dlaczego musi przerwać badania. Tylko Sam parę minut później został prowadzony w szczątkowy plan. Zapowiadały się pracowite wakacje.
CDN.
Rozdział – 2
VANCOVER
„ Znów znajdowała się na pięknym tarasie z widokiem na cztery planety. Delikatny wiatr rozwiewał jej włosy, a księżyce oświetlały ogród w dole. Oparła dłonie o zaskakująco realną barierkę i westchnęła głęboko pozwalając dotrzeć lekkiej nicości w każdy zakamarek płuc. Czuła nieokreśloną radość, choć nie wiedziała, dlaczego. Obejmowały ją silne ramiona pewnikiem należące do mężczyzny, lecz bała się odwrócić by ta wizja nie znikła.
- Nliz Semene Ham Foarsh – Szepce słowa wywołujące dreszcz na jej ciele.
Odwraca się i...”
- Nie znikaj! – Krzyczy Liz i siada na łóżku
W środku, w niej wzbiera płacz i całkowita bezradność wobec tego, co się z nią dzieje. Nie mogła tego zatrzymać ani rozpoznać mężczyzny. Co też on powiedział? – Zastanawiała się łapiąc powietrze jak ryba bez wody. Przełknęła ciężko ślinę i wyszła z łóżka, wzięła szlafrok i w ciemnościach odnajdywała drogę na dół. Weszła do kuchni i zajrzała do lodówki gdzie nie było zbyt wielkiego wyboru. Wzięła mleko, szklankę i zawróciła do pokoju otwarła okno i wygodnie usiadła na parapecie. Popijając je podziwiała otaczającą ją okolicę rozświetloną jedynie słabymi promieniami księżyca.
Rozmyślała o wszystkim, o czym się dało byle nie o tych diabelnych wizji dopadających ją nawet na jawie! Zupełnie tego nie rozumiała... To jakby życie innej, a jednak tej samej osoby. Nie. To przeszłość teraz do świadomości Liz dotarło, że to jest czyjaś przeszłość, ale dlaczego ona zwykły człowiek Liz Ortecho je widzi?! Czy ta kobieta pragnie się z nią skontaktować? Coś przekazać... I kim jest ten mężczyzna? Znów przez ciało przebiegł jej dreszcz na samo wspomnienie tych dziwnych niezrozumianych słów. Miły dreszcz wprawiający całe ciało i duszę w stan oczekiwania. Tylko, na co?
Upiła łyk mleka i spojrzała na jaśniejące na niebie gwiazdy i o mało, co by nim się udusiła. Jak oniemiała patrzyła na pięć maleńkich ledwie widocznych gwiazd wyraźnie układających się w literę V? To tak jak w jej wizjach to znaczy ona widziała tylko cztery, ale instynktownie wiedziała, że to jest to.
- A więc one istnieją – Szepnęła na poły z przerażeniem - Czy to możliwe? Nliz kimkolwiek jesteś to wiedz, że spróbuję ci pomóc – Powiedziała.
Dopiła resztę mleka i odstawiła szklankę.
Postanowiła sobie solennie się przyłożyć do wyjaśnienia „tajemnicy Nliz” tylko nie wiedziała, od czego tak konkretniej ma zacząć.
- Pomyślę o tym rano – Westchnęła i przyłożyła głowę do poduszki natychmiast zasypiając
Najwyraźniej jednak nie dane jej było długo pospać, bo zaledwie chwilę później rozdzwonił się budzik. Z trudem otwarła oczy i spojrzała na zegarek wskazujący godzinę jedenastą. Ze zdziwienia szerzej otwarła oczy i usiadła. Wcale się nie wyspała i już wiedziała, jaki jest tego powód. Krzywiąc się lekko zwlekła swe ociężałe ciało z łóżka i podreptała na dół po drodze owijając się w szlafrok. Ona wstawała i razem z nią cały świat by odczuwać, cierpieć, kochać, uczyć się i płacić podatki.
ROSWELL
Na czerwonej rozżarzonej pustyni rozlegał się dziwny dźwięk. To żółta policyjna folia okalająca skały o dziwnym kształcie. Miejsce, w którym prawdopodobnie popełniono zbrodnie, jeśli wierzyć śladom szkarłatnej zaschniętej krwi na skałach. Ktoś, kto patrzał na to z boku mógłby pomyśleć, że tu w tym miejscu wydarzyła się straszliwa historia. Tym kimś był Kyle Valenti szeryf miasta kosmitów. Ze zgrozą patrzał na ślady i z bólem wspominał wydarzenia sprzed lat. A byli pewni, że nie ma żadnego śladu, bo Max użył mocy... – Spojrzał w bezchmurny błękit nieba, – Co tam się stało... – Nie otrzymał odpowiedzi i zastanawiał się, co ma teraz wymyślić? Przecież nie powie, że siedem lat temu grupa ludzi i kosmitów stoczyła walkę z innymi kosmitami po to by ratować jeszcze nienarodzone dziecko! Obłęd... Gdyby Tess tak się nie przechwalała i bardziej zaufała reszcie to nie miał by na głowie tego... Uff ależ dziś gorąco – Westchną i ruszył z powrotem do klimatyzowanego samochodu i mobilizował swe szare komórki do wysilenia umysłu jak tu powstrzymać przyjazd jakiegoś lekarza od genetyki czy jakoś tak to brzmiało. Będzie musiał poważnie porozmawiać z Michaelem, żeby raczył coś z tym zrobić. Odjechał szybko nie oglądając się za siebie...
VANCOVER
No cóż kiedyś trzeba zacząć żyć dalej – Pomyślała – Jakoś wytłumaczy tę nieobecność w pracy. Dokończyła grzankę i wypiła ostatki cudownie ożywczej kawy. Nie żegnając się z nikim pojechała do pracy.
Spokojnie weszła do zupełnie pozbawionego wyrazu budynku pozdrawiając po drodze jego milcząca ochronę. Szary, skromny i nie rzucający się w oczy, czyli taki, jaki powinien być rządowy ośrodek badawczy. Najprawdopodobniej wybrali Vancover bo nie rzucało się zbytnio w oczy. Drzwi molocha zamknęły się za nią z cichym sykiem, ale nie ociągała się. Minęła coś w rodzaju recepcji gdzie sprawdzono jej kartę przynależności do zespołu oraz dane osobiste. Następnie przeszła przez okratowane, opancerzone i do tego jeszcze wytłumione drzwi by znaleźć się w niewielkim pomieszczeniu o nieskazitelnie białych ścianach. Przyłożyła rękę do identyfikatora, który rozpoznał ją jako Elizabeth Ortecho i znów przechodzi przez drzwi. Pokonuje krótki odcinek najeżony skrętami to w prawo, to w lewo i dociera do ostatnich drzwi gdzie ma jeszcze dodatkowo sprawdzoną siatkówkę oka. Teraz może wejść.
Nie oglądając się za siebie natychmiast kieruje swe kroki do własnego laboratorium by nadrobić stracone godziny i szybciej rozwiązać zagadkę kryminalną. Lecz widok asystenta, Sama pochylającego się nad JEJ notatkami zwalnia nieco jej krok. Już widziała jak musiała tam wszystko pomieszać. W głowie zaczynają się rodzić pytania z serii „ O c tu chodzi?”. Liz zaciska usta i w chodzi do swego królestwa.
-, Co się dzieje Sam? – Spytała odraz
- To – Nie odrywając wzroku od mikroskopu, chłopak wskazuje na niewielka kopertę na ladzie.
-, Co to jest – Liz nie bez ostrożności pyta ponownie.
- Góra przyszła do Mahometa – Mruknął mężczyzna, – Co przeskrobałaś? – Spojrzał na nią spod oka
- Nie wiem, ale zaraz się dowiem – Zgrzytnęła zębami.
Bardzo nie lubiła by jej przerywać prace na półmetku i dawać cos nowego do roboty. Jeśli wierzyć temu, co napisali w krótkiej wiadomości „Przydzielam zadanie R47 do wykonania w trybie natychmiastowym. Proszę zgłosić się do przełożonego”. No proszę, nie pracuje tutaj nawet pieciu lat, a już jest rozrywana. Ale jednak wolałaby dokończyć to, co zaczęła! Nie wiadomo, co ten Sam spartoli. Grrr.... Weszła do biura Sandmana nawet nie pukając i położyła kopertę na biurku szefa.
- Chcę najpierw skończyć M254! Nie dajesz mi nigdy niczego skończyć, a potem macie same problemy – Warknęła
- Uspokój się Elizabeth, woje zadanie zostanie skończone przez Laxi. Wiem, że sobie poradzi, bo miała dobrą nauczycielkę. Ty jako jedna z najlepszych masz przydzielone nowe zadanie. O kryptonimie R47, który oznacza Roswell 1947...
Słowa dotarły do mózgu i wywołały szok. Roswell... To tam.... Oj chyba szykuje się jakaś gruba ryba, jeśli JĄ wysyłają. Doskonale znała historię tego miejsca, więc Sandman nie musiał o nic pytać. Wzięła niewielką teczkę i zajrzała do środka. I rozczarowała się, bo w niej był jedynie jakiś nieskładny, pozbawiony szczegółów raport, jeśli tę bazgraninę tak można nazwać. I jedno zupełnie niewyraźne zdjęcie. No pięknie! Czego ten człowiek od niej wymaga? – Pomyślała. Uważniej przyjrzała się fotce i wzdrygnęła się. Widniał tak pas czegoś szarego ciągnącego się pasem na całą długość kartki, a mniej więcej po środku plama przybierała kształt... Ludzki. Liz przełknęła ślinę. Przebiegła wzrokiem raport, w którym: „donoszono o śladach krwi widniejących na skałach, a wyglądało to jakby rozegrała się tak jakaś masakra...” Uch... Ciężko będzie. Spojrzała na mężczyznę.
- Helikopter będzie tutaj za trzy godziny. Weź raczej letnie ubrania - Doradził
- Ok. Czy mogę wziąć Sama?
- Tak... Bierz wszystko, czego będzie ci trzeba do rozwiązania tej sprawy.
- Dziękuję i do widzenia.
Z ulgą opuściła chłodny gabinet szefa. Myśli wirowały w zastraszającym tempie. Jeszcze raz przejrzała teczkę i zmarszczyła brwi, było na tym zdjęciu coś, czego wcześniej nie zauważyła. Wyraźny lekko żarzący niewielki odcisk ręki. Ludzkiej ręki....
- Roswell nadchodzę – Szepnęła i zamknęła teczkę.
W następnej chwili weszła do laboratorium i zabrała za szykowanie potrzebnych rzeczy. Zadzwoniła po Laxi i poprosiłaby przejęła jej pracę nie wyjaśniając jednak, dlaczego musi przerwać badania. Tylko Sam parę minut później został prowadzony w szczątkowy plan. Zapowiadały się pracowite wakacje.
CDN.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 15 guests