Huśtawka
Posted: Tue Mar 22, 2005 8:36 pm
Tytuł: Huśtawka
kategoria: polar (ze wzmiankami o M/L)
NA: Po napisaniu Harder to breathe zachciało mi sie kolejnego polarka. Ale nie miałam pojęcia o czym go napisać. Więc odstawiłam chęci na półkę. Tego samego dnia jednak poszłyśmy z kumpelą na spacer i na huśtawkach w parku zobaczyłam parę... I zrodził sie pomysł.
Streszczenie: Akcja jest „skokowa”. Najpierw scena, gdy Michael i Liz mają po piętnaście lat, potem skok w wieczór przed strzelaniną, a później już różnie. Co najważniejsze – konwencja opowiadania. Nie będzie typowo rozgrywanej akcji. Wszystko dzieje się... na huśtawkach. Opowiadanie będzie raczej dobijające. Nawet jeśli pojawi się "jasność", to też wywoła łzy. Będzie 5 części.
1.
Zwolnił. Już nigdzie mu się nie spieszyło. Tylko na początku, by uciec jak najdalej od przyczepy i od swojego koszmaru. Hank po raz kolejny wrócił pijany, co stawało się już rutyną od kilku lat. A za każdym razem on obrywał za byle co. Niektóre wieczory znosił, zamykając się w swoim pokoju i po prostu wysłuchując wrzasków. Jednak bywały dni, gdy oprócz krzyków i przekleństw pojawiały się ostre uderzenia. Czasami tylko purpurowe sińce, które nie pozwalały mu zasnąć spokojnie, nieustannie przypominając bólem o swoim istnieniu. Ale zdarzało się, że naskórek nie wytrzymywał i rozstępował się, sącząc strużki krwi po skórze. Tym razem piekielnym żarem jątrzyła się rana na policzku. Już sam nie wiedział, czy to silna ręka Hanka to sprawiła czy może skrawki butelki, jakie miał w ręce. Wiedział jedynie, że piekło niesamowicie, aż kryształki łez zbierały się pod powiekami. Ale nie płakał. Nie mógł. Nie potrafił. Nie powinien. Musiał być silny, nie pokazywać słabości. Tak był stworzony.
I jak każdej takiej nocy, po prostu uciekł, żeby nie musieć więcej znosić tych wrzasków ani obelg. Czasami po prostu łaził przez całą noc, usilnie powstrzymując senne powieki przed sklejeniem się. A bywały chwile, gdy nie mógł wytrzymać i lądował u Evansów. Jak w jakiejś cholernej instytucji charytatywnej. Byli jego najbliższą rodziną. Tylko oni znali jego sekret. Ich sekret. I chyba tylko dlatego się nad nim litowali. Nienawidził tego ich wyrazu twarzy za każdym razem, gdy pojawiał się w oknie Maxa z kolejnymi siniakami. Max patrzył na niego z litością, a Isabel prawie dostawała hiperwentylacji, powstrzymując własne łzy.
Nienawidził tego. Całego swojego życia. Skopanego i porąbanego. Piętnastolatek, który miał ochotę uciec jak najdalej i nigdy tu nie wracać. Nie. Nigdy nigdzie nie wracać. Dla niego nie było miejsca na tym przeklętym padole. Nie było nikogo, kto mógłby chociaż imitować jego rodzinę. Evansowie stanowili jedynie punkt zaczepienia. Czuł, że jest tutaj tylko po to, by ich pilnować i chronić, żeby się w nic nie wpakowali. I nie miał większego znaczenia ani dla nich ani dla nikogo innego. Nocne Roswell pasowało mu o wiele bardziej niż dzienne. Było chłodniej i spokojniej. Wszyscy spali, więc swobodnie poruszał się uliczkami miasta. Nikt nie posyłał mu tych podejrzliwych spojrzeń czy pełnym rozżalenia. Nie chciał ich uczuć w żadnej sferze. Gdyby go teraz ktoś zobaczył, zapewne oburzyłby się, co to za piętnastoletni dzieciak włóczący się o tej porze po Roswell. Pewnie jakiś chuligan. Wyrzutek. Tak, tak go postrzegali. Jak zło konieczne. Jak jakiś odpadek, który sprowadzi ich dzieci na złą drogę, który z chęcią by ich wszystkich wymordował.
Kopnął puszkę leżącą na chodniku, wsłuchując się w metaliczny odgłos jaki tworzyła turlając się po betonie. Wciągnął głęboko powietrze. Było przyjemnie chłodne. Nie to, co w dzień, kiedy przesycone piaskiem, prażyło płuca. Gdyby tylko taką ciszę miał na co dzień... Może wszystko wyglądałoby inaczej. Może nie byłoby w nim tyle gniewu i agresji, których bali się wszyscy dokoła. Czasami nawet Max mrużył oczy, jakby bojąc się, że Michael wybuchnie. Mało brakowało...
Przechodził przez park, chłonąc mrok rozświetlany mglistymi światłami latarni. Powoli rana przestawiała piec. Czuł tylko jak kres zasycha na policzku, tworząc niewielką skorupę. Jaką by tu tym razem wymyślić historyjkę? Potknął się i upadł? A może nie zauważył szyby... Tak, z pewnością uwierzą w tę bajeczkę. Chyba najbardziej go denerwowało, że nikt w te bajeczki nie wierzył, że znali prawdę, ale nic z tym nie robili. Fakt, sam im groził, żeby trzymali się od tego z daleka. Tylko, że jednak gdzieś w podświadomości było ogromne pragnienie, by ktoś jednak to powstrzymał. Zatrzymał się słysząc dziwny hałas. Skrzypienie. Przesunął wzrok w stronę huśtawek w głębi parku. Zdziwienie. Kto o tej porze siedział na huśtawkach? Nie licząc jego popapranej osobowości w tym mieście nie było nikogo z takimi skłonnościami do pakowania się w nocne odmęty miasta. Zmrużył oczy. Dziewczyna.
Nie mógł się powstrzymać i podszedł nieco bliżej. Tylko by zobaczyć kto to. Nic więcej. Przyjrzy się i pójdzie dalej. Ktokolwiek siedział na tej huśtawce, musiał mieć powód. Nie ważne jaki, ale na pewno nie była to zwykła chęć pohuśtania się. Zatrzymał się kilka kroków od huśtawek, czując jak wszystko w nim wrzeszczy w zdumieniu. Drobne postać siedząca na huśtawce, stopu dotykające piasku z lekką rezygnacją, jakby chciała się osunąć w dół. Dłonie splecione na kolanach, niczym w cichej modlitwie. Ciemne włosy opadały na ramiona, kilka pasemek przysłaniało twarz. Znał ją. Elizabeth Parker. Ta idealna piętnastolatka, w której Max kochał się od kilku lat. Co ta grzeczna córeczka swoich rodziców tutaj robiła? Miał wrażenie, że to najdziwaczniejszy sen jaki kiedykolwiek miał. Przecież ona powinna teraz siedzieć w swoim pokoiku i uczyć się do szkoły, żeby zdobywać kolejne szóstki i uchodzić za najbardziej doskonałą i najbardziej nudną istotę jaką znał.
- Parker? - nie mógł powstrzymać własnego głosu
Po prostu musiał się upewnić, że to ona i to nie sen. Chyba liczył na to, że uniesie głowę i okaże się, że to wcale nie ona. Jednak to była ona.
Płakała.
Już chyba nic w życiu go bardziej nie zdziwi. Jasna twarz, skażona zwykłym płaczem. Nogi same poniosły go w jej stronę, zatrzymując zaledwie dwa kroki przed nią. I wtedy dostrzegł to... Na prawej ręce. Paskudne zaczerwienienie na kształt czyichś palców. Silnych palców. Rana zdawała się pulsować ogromnym bólem. Od razu zapiekły go własne urazy, które jeszcze przed chwilą zaczynały usypiać. Uniosła głowę, spoglądając na niego ze zdumieniem i przerażeniem. Błyskawicznie otarła dłonią ślady łez na policzkach i odgarnęła pasma włosów do tyłu. Chwilę patrzyli na siebie, aż jej ciemne oczy przymknęły się i utkwiła wzrok w piasku pod nogami. Nic nie mówiła.
Przewrócił oczami. Świetnie. Nie miał i tak najmniejszego zamiaru zajmować się jej problemami. Pewnie zapomniała zrobić notatek z jakiejś lekcji i bała sie, że dostanie niższą ocenę. Wzruszył ramionami i obrócił się. Dwa kroki do przodu. Trzeci. Stop! W jego umyśle powrócił widok odcisku na jej ręce. Jaskrawe odciski silnych palców, powoli zmieniające kolor na purpurowy. Wiedział jaki to ból. Sam nie raz obserwował jak jego siniaki stają się głębsze, a tkanki zmieniają kolor. Zaklął pod nosem. Powinien odejść i zostawić ją w spokoju. W końcu to nie była jego sprawa. Nie wtrącał się w cudze życie. Odwrócił się, wciskając dłonie w kieszenie.
- Co jest? - zapytał chłodno
Wzruszyła ramionami, nie odrywając spojrzenia od czubków własnych butów. Michael usiadł ze znudzeniem na huśtawce obok, przyglądając się jej uważnie. Drobne ciało zaczynało powoli drżeć. Oczywiście było jej zimno, ale co w tym dziwnego, skoro miała na sobie jedynie ten kretyński strój z Crashdown. Przesunęła delikatnie palce lewej dłoni po siniaku na drugiej ręce.
- Uderzyłam się – mruknęła
Prychnął. Taaak. Na pewno się uderzyła. On też już tyle razy się... uderzył. Pokręcił głową. Wiedział jakie to uczucie, nie chcieć o tym mówić. Mieć nadzieję, że nikt nie zauważy i nie będzie tej znienawidzonej litości.
Sięgnął w jej stronę, delikatnie chwytając jej nadgarstek. Odsunęła się jak oparzona, a przerażony wzrok padł na niego. Ciemne oczy wypełnione resztkami łez i drżącym strachem. Bólem. Usta rozchylone w lekkim płaczu. Przyglądał się jej uważnie. Bystry wzrok pełen chłodu i niebezpieczeństwa powoli łagodniał. Jakby rozumiał. Odczekał chwilę, a potem uniósł jej rękę, badawczo ją oglądając. Przesunął palec po siniejącym fragmencie skóry. Syknęła, zamykając powieki.
- Kto ci to zrobił? - zapytał w pełni poważnie
Nie miał pojęcia dlaczego to robi. Może to był jakiś rodzaj zrozumienia dla kogoś, kto przeżywał to samo co on.
- Tato. - szepnęła i pochyliła głowę
Uniósł brwi w zdumieniu i ponownie spojrzał na siniak. Jeff Parker zrobił to swojej własnej córce? Swojej kochanej idealnej Lizzie? Nie, to nie mogła być prawda. Wszyscy uważali ich za wzór rodziny. Kochającej się, pełnej zrozumienia, typowo nudnej. Czyżby wszyscy żyli w nieświadomości? Oto on siedział właśnie na huśtawce obok Liz Parker, trzymając w dłoniach jej rękę i przyglądając się paskudnemu odciskowi dłoni jej własnego ojca. A może to był przypadek? Czasami przecież bywa tak, że nieświadomie wyrządza się komuś krzywdę, nie mając pojęcia o swojej sile... „Tak. Wmawiaj to sobie dalej, Guerin” syknął w myślach. Delikatnie puścił jej dłoń, pozwalając, żeby znów skuliła się.
- Dlaczego? - nie mógł powstrzymać własnego języka
A doskonale wiedział, jak sam nienawidził takich pytań. Tego całego śledztwa. Po prostu nie mógł wciąż zrozumieć dlaczego coś takiego miało miejsce. On był wyrzutkiem, sierotą, Hank bił go dla samej zabawy. Ale Liz przecież była córką, jakiej życzyliby sobie wszyscy rodzice. Dlaczego więc to miało miejsce?
- Stłukłam talerz – wymamrotała – Kolejny.
Uderzył ją, bo stłukła talerz? Paranoja. Nie musiał więcej o nic pytać. Może zbyt dobrze już znał te sytuacje, może podświadomość mu to dyktowała. Ale wiedział, że to nie był pierwszy ani jednorazowy przypadek. Sposób w jaki się kuliła, jak ujmowała swoje wypowiedzi. Przez jego umysł przepłynęły skrawki obrazów, gdy widywał ją w szkole czy nawet w samym Crashdown. Zawsze tylko z półuśmiechem, zahukana, trzymająca się z dala, niesamowicie ostrożna. Ten siniak nie był pierwszy. On był kolejnym z wielu.
Nie mógł w to nadal uwierzyć. To wydawało się być po prostu... chore. Na pozór idealna rodzina a w rzeczywistości jedyne dziecko Parkerów było traktowane jak... jak on był traktowany przez Hanka.
- Przyłóż lód. Szybciej się zagoi – mruknął
Wstał. Zaczął powoli iść przed siebie. Wiedział, że ona nie potrzebuje teraz żadnej rozmowy ani jego obecności. Zwłaszcza jego obecności. O ile w ogóle wiedziała kim jest. Obracała sie w całkiem innym półświatku. Teraz tylko okazywało się, że jest coś, co ich łączyło. I nie podobało mu się to. To, że łączył ich ból. Ból, którego ona nie powinna doświadczyć. Na Boga, miała zaledwie piętnaście lat! Niewinna dziewczyna, która już traciła swoje życie z powodu tego, że jej własny ojciec nie potrafił pohamować swojej agresji. Ten świat naprawdę był porąbany.
- Michael – jej słaby głos dotarł do jego uszu
Zatrzymał się. Znała jego imię. Obrócił nieco głowę, zerkając na nią przez ramię. Patrzyła na niego z lekkim strachem.
- Nie mów nikomu – pochyliła głowę
Przytaknął tylko i odszedł.
c.d.n.