Balans - zakończenie
Posted: Thu Mar 10, 2005 9:11 pm
Tytuł: „Balans”
kategoria: polarek (z elementami M/L i Mi/Ma)
streszczenie: Akcja rozpoczyna się w odcinku „Balance”, kiedy to Michael zapada na dziwną chorobę. Wszystkie wcześniejsze wydarzenia miały miejsce. Oczywiście zakładamy tradycyjne relacje Michael-Liz, czyli on jest cyniczny, a ona się boi (teoretycznie). W jaskini Rzeczny Pies instruuje wszystkich, jak ocalić Michaela. Padają jednak słowa ostrzeżenia wobec Liz, aby miała czyste uczucia i myśli. Liz początkowo się waha, ale wstępuje do kręgu. I tu zaczynają się kłopoty...
NA: Początkowo miała być to jedna z części „Huśtawki”, ale jednak rozdzieliłam to na dwa osobne opowiadania. „Huśtawka” będzie zdecydowanie krótsza (5 części) i pojawi się może w przyszłym tygodniu lub po Świętach. Jest specyficznym opowiadaniem, a to, co będzie się działo tutaj nie pasowało tam kompletnie. „Balans” to będzie osobna, nieco zakręcona historia. Jeszcze nie wiem z ilu części. Co ważniejsze – główny wątek zaczerpnęłam z opowiadania „Encounters” autorstwa PolarEmeralds.
1.
Wpatrywała się w ciało leżące na piaszczystym podłożu. Unosząne w niespokojnie płytkich oddechach, jakby łapał kurczowo swoje ostatnie tchnienie. Rozgorączkowane ciało przeszywały co chwila spazmy kosmicznych konwulsji. Z przerażeniem obserwowała jak lepka pajęczyna nieznanej im choroby zaczyna go spowijać. Niczym zahipnotyzowana, nie potrafiła oderwać wzroku. Myśli błądziły szaleńczo wokół niewypowiedzianych na głos pytań. Czy to było groźne? Czy ludzie też mogli na to zachorować? Czy innych kosmitów też to czekało? Czy to czekało również Maxa?
Przęłknęła ślinę. Wszyscy tutaj zamartwiali się o Michaela i usiłowali go uratować, a ona ze swoim śmiesznym ludzkim strachem szukała odpowiedzi na pytania, których być może nie powinna nawet zadawać. Spojrzała na Isabel. Blada bardziej niż zawsze. Błękitne oczy spowite we łzach. Jej „brat” własnie umierał, a oni nie wiedzieli co robić. Wiedziała, że Isabel poświęciłaby własne życie czy to za Maxa czy za Michaela, nie wahałaby się. Max tym bardziej. Ciemne oczy Liz przez chwilę się w niego wpatrywały. Odpowiedzialny i troskliwy, musiał teraz wręcz umierać z przerażenia. I wyrzutów, że nie potrafił nijak pomóc Michaelowi. Wszyscy dokoła się tym zadręczali.
Nawet Alex i Maria. Alex po prostu był przerażony. A Maria... ona ciągle coś czuła do Michaela, cokolwiek to było. Tylko Liz wahała się, ściskając nieporadnie kamień w dłoni. Powinna się zamartwiać o Michaela, tak jak oni wszyscy... I martwiła się. Naprawdę, przerażało ją to, co się działo. Chciała pomóc, chciała, żeby wyzdrowiał. Tylko jakaś część niej niesamowicie przejmowała się kosmiczną stronę tego wszystkiego i tym, że to mogło dotknąć również innych. Nie potrafiła tego w sobie powstrzymać.
Nie możesz dopuścić do siebie wątpliwości – chłodny głos rozbrzmiał w jej głowie
Zamrugała niepewnie, odrywając wzrok od Maxa i spoglądając na Indianina. Szare oczy wpatrywały się w nią z pełnią pytania i podejrzenia. Przytaknęła nerwowo i skupiła spojrzenie na Michaelu.
Jeśli nie oczyścisz umysłu z bocznych emocji, będziesz musiała opuścić krąg – oznajmił
Przymknęła powieki i nabrała głęboko powietrza. Odepchnęła myśli i zmartwienia o Maxa, żeby go nie zawieść. Wiedziała, że teraz liczy się dla niego jedynie Michael. Ratowanie Michaela. Musiała się skupić, żeby to się udało, żeby nie miał do niej żalu. Zacisnęła dłonie na kamieniu i odnalazła w myślach wszystkie swoje dziwne odczucia wobec Michela. Teraz musiała myśleć tylko o nim.
Jego intensywne spojrzenie. Badawcze. Zawsze wyraźnie śledzące ruchy. Uczucia Liz, uczucia, pomyślała błyskawicznie. Strach jaki w niej budził, niepewność... Pozytywne! Odwaga i ta niesamowita chęć chronienia najbliższych. Tak, zawsze to w nim podziwiała. Poświęcenie. Odrzucał wszystko, spychał na bok własny ból, byle tylko chronić innych. I zawsze ją zaskakiwało, jak szybko tę swoją opiekę roztoczył nad innych, nie tylko Issy i Maxa. Maria, Alex, nawet ona sama dostali się pod jego opiekę.
Bezpieczeństwo, powtarzała w myślach, Przy nim jestem bezpieczna.
Ostre szarpnięcie. Błysk. Wszystko zaczęło dziwnie wirować dokoła. Chyba zaczęli tworzyć ten krąg, o którym mówił Rzeczny Pies. Tak mocno skupiła się na Michaelu, że nie zauwazyła jak pozostali utworzyli formację. Nagle znaleźli się na pustyni, wciągnięci przez podświadomość Michaela. Widziała Isabel kurczowo obejmującą go. Maxa ściskającego dłoń brata. Alexa z wyrazem ulgi na twarzy. Marię, usiłująca odzyskać go rzeczywistości przez pocałunek. I w końcu obrócił się. Ich spojrzenia zetknęły się. Raz. Dwa. Trzy. Jakby pogrążała się w dziwnym magnetyzmie, który wciągał ja coraz głębiej. Skoncentrowała się mocniej na Michaelu. Wróć do nas. Nie opuszczaj nas. Zmrużył oczy, jakby prześwietlając ją spojrzeniem na wylot. Podeszła bliżej, nie mogąc oprzeć się dziwnemu przyciąganiu. Przy nim jestem bezpieczna. Wszystkie emocje w niej zlały się w dziwny wir, który momentalnie wciągnął ją do anstrakcyjnej kosmicznej otchłani. Miała wrażenie, że jakaś siła oplata ją i ciągle w kierunku Michaela. Będzie dobrze, będzie dobrze, jej myśli nie zmieniały kierunku.
Błysk.
Otworzyła oczy. Znów stała w ciamnej jaskini. Przesunęła spojrzenie po pozostałych. Michael tonął już w ramionach Isabel, która z półuśmiechem mamrotała jego imię. Max z wyrazem prawdziwego szczęścia przyglądał się im. Udało się. Udało się, usta Liz wygięły się w uśmiechu ulgi. Już było w porządku. Postarała się, skupiła wszystkie swoje myśli. Wreszcie zrobiła coś dobrze. Będzie dobrze.
* * *
Przetarła dłonią oczy. To była męcząca noc. Po powrocie z rezerwatu od razu położyła się spać. Sen przyszedł szybko, jakby tylko czekał aż Liz przymknie powieki. A teraz budziła się w pełni wypoczęta, chociaż miała dziwne uczucie ciężkości. Jakby była wciąż zmęczona albo obciążona jakimś kosmicznym balastem. Potrząsnęła głową. To było niedorzczne! Za dużo kosmicznych wrażeń jak na jeden dzień. Chociaż teraz z jakąś dziwaczną lekkością i uśmiechem podrywała się z łóżka.
Może to na myśl o tym,że wszystko się układało coraz lepiej. Problemy, których się tak obawiała i które tak ją przytłaczały, wydawały się powoli znikać. Przekręciła się na bok, mając nadzieję, że uda jej się uszczknąć odrobiny snu. Ziewnęła lekko. Jednak to wszystko potrafiło wycieńczyć. Okryła się szczelniej kołdrą, zamykając oczy. I po raz kolejny sen nadszedł błyskawicznie.
Wstał powoli, czując jak siły życiowe mu wracają. Jasne światło wreszcie przyjemnie docierało do jego spojówek, nie kalecząc jego zmysłów i nie osłabiając ciała. Nim zdołał się zorientować, ciepłe ramiona Isabel oplotły go ciasno a jej miękko głos powitał go. Pojawił się również Max. Wreszcie. Już nie biegał za swoją Liz. Stał tutaj, obok i wyciągał braterską dłoń w jego kierunku. Czy naprawdę musiał chorować, żeby zyskać odrobinę uwagi ze strony tego zakochanego po uszy kretyna? Oby nie. Uścisnął jego dłoń. Bracia. Alex, skąd on się tu wziął? Nie ważne, ale był tu i chyba w jakiś sposób pomagał. Maria... całkowicie zaskoczony jej obecnością. Coraz bliżej i bliżej. Miękkie usta musnęły jego wargi, chcąc go najwyraźniej ocucić. Obrócił się powoli, czując dziwny magnetyzm zmuszający jego ciało do odwrotu o sto osiemdziesiąt stopni. Liz Parker...
Nabrała głęboko powietrza, otwierając momentalnie oczy. Cała zlana potem. Przesunęła dłonie po twarzy, jakby chcąc zetrzeć resztki tego dziwnego snu. Najdziwniejszego, jaki kiedykolwiek miała. Wszystko było niezwykle wyraźne i czyste, tak jak w tej wizji w jaką wpadli oni wszyscy, ratując Michaela. Ale jednak była róznica w tym, co widziała wtedy, a co teraz. Zupełnie jakby w swoim śnie była... Michaelem. Widziała wszystko z jego perspektywy, odczuwała wszystko, co on, postrzegała jak on. A kiedy zobaczyła siebie... jak tamta dziwna siła, która ją wtedy omotała. Liz odetchnęła. Zdecydowanie za dużo kosmicznych wrażeń. Popadała już w paranoję.
* * *
Miękkie usta musnęły jego wargi, chcąc go najwyraźniej ocucić. Obrócił się powoli, czując dziwny magnetyzm zmuszający jego ciało do odwrotu o sto osiemdziesiąt stopni. Liz Parker... Drobna brunetka wpatrująca się w niego dziwnie i przyglądająca się. Słyszał bicie jej serca, rytm w znacznie przyspieszonym tempie. Ciemne oczy spoglądały na niego intensywnie. Miał wrażenie, że ogromna siła zaczyna ciągnąć jej ciało w jego stronę. I wzajemnie. Jego samego kusiło by do niej podejść. To było co najmniej dziwne. Nigdy wcześniej czegoś takiego w nim nie było. Może to przez przyjemne zdumienie jakie w nim wywołała – nieprzypuszczał, że ona może uratować mu życie. Że może chcieć ratować mu życie. I zaskakująco, nie myślała o Maxie. Dosłownie czuł jak jej myśli skupiają się na nim. Krążą tylko wokół niego. Samoistnie w jego podświadomości pojawiły się myśli o niej... Głęboki wir emocji zakręcił mu w głowie. Błysk.
Michael otworzył momentalnie oczy. Rozejrzał się dokoła. Pokój Maxa. No tak, już pamiętał. Prosto z jaskini przyjechali tutaj. Isabel nie chciała pozwolić by wracał do przyczepy, więc uparła się, żeby chociaż tej nocy u nich nocował. A on się zgodził. Zasnął jak zwykle, ale tym razem sen, który przyszedł był zaskakująco realistyczny. Jakby ponownie przeżywał to, co miało miejsce zaledwie kilka godzin temu w tym dziwnym śnie... wizji... cokolwiek to było. W tej gorączce, która prawie odebrała mu życie. A najwyraźniej rysował się obraz własnie Liz Parker. Dlaczego właśnie ona? Zmarszczył brwi, usiłując przypomnieć sobie pocałunek Marii. Skupić się na nim. Ale nieustannie myśli tworzyły wir, w którym na powierzchnię wypływała ta drażniąca brunetka. Nigdy wcześniej mu się nie śniła.
Co do cholery?, mruknął w myślach
c.d.n.