Page 1 of 12

Heart of soldier - zakończenie + Epilog

Posted: Sat Feb 12, 2005 6:50 pm
by _liz
Image

tytuł: Heart of soldier

kategoria: crossover (DA/Roswell)

opis: Żegnajcie kosmici. Zaczerpnięte są tylko postacie. Liz jest X5, dowodzi niewielkim oddziałem. Kiedy ginie jeden z jej ludzi, postanawia szukać jego mordercy, w tym celu jedzie do Seattle. Zatrzymuje się ze swoimi ludźmi w TC. Spotyka tam kogoś nieoczekiwanego...

NA: Opowiadanie to będzie raczej dobijające, drażniące i na pewno nie mdłe. Możecie sobie wybić z głowy romantyczne scenki następujące co chwilę itp. Konwencja też inna niż we wszystkich x-tremerkowych opowiadaniach, jakie pisałam i jakie czytałam. Pod jakim względem ten ff różni się od tamtych? Zobaczycie... Ostrzegam, że w pewnym momencie ma się ochotę głównych bohaterów wręcz własnoręcznie udusić (słowa Hotaru), a po zwrotach akcji chce sie zamordować autorkę (słowa Onarka). Ile będzie części, nie wiem jeszcze. Chyba sporo. Aktualizacje - w zależności od mojej weny i mojego nastroju (i waszych komentarzy).

piosenki przewodnie: "Easier to run" - Linkin Park; "Like toy soldiers" - Eminem

podziękowania:
~ dla Hotaru za to, że zawsze potrafi mnie natchnąć choćby jednym elementem i za to, że zawsze mogę liczyć na jej obiektywne komentarze; w tym wypadku pojawi się w opowiadaniu motyw zapożyczony z TS, mianowicie zmysły
~ dla Onarka za śliczny banerek oraz za to, że znosi moje marudzenie, komentuje na bieżąco i jeszcze mnie nie zabiła, chociaż wielokrotnie mi to obiecywała
~ dla Aleksandra, mojego zielonookiego potworka, który w pewien sposób też mnie natchnął do tego opowiadania; wiele scen jest spisanych z mojego życia, a konkretnie właśnie z moich relacji z nim [A :*]




1.

Deszcz siąpił nieustannie. Jakby ktoś z samego rana ponakłuwał ołowiane chmury, z których spływały lodowate strużki. Deszcz wsiąkał w ziemię, wydawało się, że nawet asfalt przesiąkał wilgocią. Ludzie chowali się w domach obserwując jak kryształki rozbijają się miękko o szyby. Nie lubili deszczu, nie doceniali go. Przeszkadzał im.

Ale nie wszystkim. Niektórzy go po prostu nie zauważali. Zlewał się w jedno ze łzami uderzającymi o wnętrza ich dusz. Na zewnątrz nie było ani śladu płaczu. Nigdy. Tylko powaga i delikatny zarys bólu malowały się na siedmiu twarzach. Tych jedynych siedmiu osób, które pojawiły się na cmentarzu by pożegnać kogoś. Przyjaciela, kompana, brata. Pożegnać już na zawsze.

Na pogrzeb nie przybył nikt inny. Nie mógł przybyć nikt inny. Ian nie miał żadnych znajomych wśród otaczających go ludzi. Zresztą to łamałoby zasady i mogło sprowadzić niebezpieczeństwo. Nie tylko na niego, ale na nich wszystkich. Jak na złość, mimo posłusznego wypełniania rozkazów i nadzwyczajnej ostrożności, zginął.

Zginął.

To jedno słowo nieustannie rozbrzmiewało w jej głowie. Ciemne oczy utkwiły spojrzenie w dębowej trumnie, kompletnie puste i wypalone. Jak mogła do tego dopuścić? Jeszcze nigdy tak nie zawiodła. Była za niego odpowiedzialna, w swoich dłoniach trzymała jego życie, to jej rozkazy decydowały ile jeszcze będą żyć. I wszystko wydawało się być idealnie zrobione.

Przez te wszystkie lata żadne z nich nie było zagrożone. Kamuflaż i rzadkie kontakty umożliwiały im normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Ludzie dokoła byli przekonani, że nie różnią się niczym od nich. Ale kto by podejrzewał, że ona i kilkoro innych byli tworami genetyków i lat pracy naukowców?

A teraz stali tutaj. Ona z przodu a szóstka pozostałych z tyłu w równym rządku. Zawsze w równym rządku, jak kiedyś na apelach. Chociaż ich jednostka już nie istniała, nie podlegali nikomu, ciągle zachowywali hierarchię swojego oddziału. Ona była dowódcą. Oni słuchali.

Dlatego dręczyło ją to jeszcze bardziej. To ona wydała takie a nie inne rozkazy. Wina leżała po jej stronie. Nie umiała ochronić Iana, pozwoliła by wpadł w zasadzkę White'a. Kto wie, czy teraz nie zbliżał się ponownie, by doszczętnie zniszczyć jej oddział. Usiłował chyba stać się dla X5 kolejnym koszmarem pokroju Lydeckera. Odkąd w mediach wypłynęła sprawa mutantów, nie dawał im spokoju.

Zewsząd docierały do niej informacje o kolejnych ofiarach, o kolejnych stawiających opór. Parę razy nawet padły znajome numery. A nocy, której zabito Iana dotarła do niej wiadomość o tworzącym się Terminal City, które miało stać się siedzibą dla mutantów. Azylem.

Obróciła się twarzą do szóstki X5. Wyprostowani, głowy uniesione. Prawdziwi żołnierze. Tacy, jakimi chciało ich widzieć Manticore a jakich bali się ludzie. Przesunęła spojrzenie po ich twarzach. Dani, Cas, Scott, Sway, Kyle i Hotaru. Teraz musiała im zapewnić bezpieczeństwo.

- Pakujcie się – wydała rozkaz nieco miękkim tonem – O świcie wyjeżdżamy.
To powiedzidzawszy minęła ich i skierowała się w stronę żwirowej alejki. Czuła na sobie ich zdumione spojrzenia, ale nikt nic nie mówił. Odprowadzali swojego dowódcę wzrokiem w myślach usiłując odszyfrować jej zamiary. Nigdy nie kwestionowali jej rozkazów. Ufali jej po granice możliwości, a ona ufała im. Na tym to chyba polegało – nie tyle na rozkazach, co na zaufaniu.

Postać drobnej brunetki znikneła im z oczu po kilkuset metrach. Czasami ich samych zaskakiwało, że taka niepozorna dziewczyna może mieć w sobie tyle siły i dowodzić grupą transgenicznych. Ale była silniejsza od nich, o wiele bardziej nieprzewidywalna, niebezpieczna i skuteczna.

Gdziekolwiek chciała wyjechać, pojechaliby tam za nią. Bo tak ich nauczono. Słuchać. Nie sprzeciwiali się. Jak żołnierze.



2.

Rozejrzała się uważnie dokoła. Więc to było słynne Terminal City? Uniosła brew w zdumieniu. Ani odrobinę nie przypominało porządnej jednostki wojskowej czy chociażby placówki obronnej. Stara fabryka otoczona szczątkami muru i szarą siatką. W pierwszej chwili pomyślała, że to złudzenie, że pomyliła się. Ale zmysły uświadomiły ją, że to jednak tutaj.

Wyczuwała innych X5. Wciąz byli za daleko by ich rozpoznała, ale wyraźnie czuła ich obecność. Jak na wyszkolonych żołnierzy kiepsko sprawili się w tworzeniu tego miejsca. Przesunęła spojrzenie wzdłuż ogrodzenia. Straży też praktycznie żadnej. Jak transgeniczni mieli się tu czuć choć trochę bezpiecznie?

Mogła zrezygnować, ale nie miała zamiaru. Musiała myśleć nie tylko o sobie, ale o szóstce pozostałych z jej oddziału. Obróciła głowę o kilka stopni, rzucając na nich zdawkowe spojrzenie. Im też nie bardzo podobał się roztaczający się przed nimi widok. To chyba było genetyczne – sceptycyzm zawsze i wszędzie.

Zmierzyła wzrokiem olbrzymią żelazną bramę, poczym przesunęła spojrzenie po skrawkach muru aż natrafiła na niewielki fragment przestrzeni pomiędzy kończącym się murem a siatką. Dała znak pozostałym a następnie sama wślizgnęła się do środka. Szóstka X5 uczyniła to samo, nawet nie zastanawiając się dlaczego tak a nie inaczej dostają się do środka. Strażnicy nawet nie zareagowali.

Dopiero gdy przedostali się do głównego budynku, otoczyła ich grupka mutantów. Nie wyglądali na serie X, prędzej na inne nieudolne projekty Manticore lub innych laboratoriów. Zatrzymali się w miejscu tylko na ułamek sekundy. Jeden znak drobnej dłoni a w błyskawicznym tempie kilkoro pseudostrażników zostało obezwładnionych. Brunetka dała sygnał do zaprzestania walki, poczym skierowała się do jednego z pokonanych:
- Prowadź do dowódcy.

* * *

- Co się tu dzieje? - Max nie spodobał się fakt, że przerywano jej pracę
Miała na głowie mnóstwo spraw. A załatwianie dostaw żywności wyczerpywało ją nie tyle fizycznie co psychicznie. Dlatego nagłe wezwanie i urywkowa wiadomośc o napastnikach wytrąciły ją z równowagi.

Weszła na główną salę, zatrzymując się w połowie drogi. Mimo sporej gromady innych transgenicznych dostrzegła od razu grupę X5. Sześcioro stało w równym rządku a dwa kroki przed nimi czekała spokojnie drobna brunetka. Musiała być dowódcą. To sie czuło. Siła i odpowiedzialność mieszane z nadmierną determinacją. Dziewczyna momentalnie sie wyprostowała widząc Max zmierzającą w swoim kierunku.

Stanęła na baczność salutując. Tak samo postąpili stojący za nią X5. Max przełknęła ślinę. Od bardzo dawna nie widziała wiernych żołnierzy trwających przy ostrych zasadach wpojonych przez Manticore. Spotykała róznych przedstawicieli serii X, ale nikt nie zachowywał się jakby...

- X5542 – brunetka podała swój numer wbijając wzrok w zdumioną twarz Max
Guevara przytaknęła bez słowa, przyglądając się uważnie dziewczynie i reszcie jej oddziału. Coś w niej zaczęło podszeptywać, że coś jest nie tak. X5 nigdy nie szukali pomocy ani nie odnajdywali innych ze swojej sekcji z czysto sentymentalnych pobudek.
- Tu nie ma wojskowych zasad – Max powiedziała miękko, lekko sięuśmiechając – Jestem Max.

Brunetka rozluźniła ciało, przez chwilę uważnie przyglądając się stojącej naprzeciwko dziewczynie. Była X5. Co do tego nie było żadnych wątpliwości. Potrafiła bezbłędnie rozpoznać podobnych sobie. Nie rozumiała tylko tej zupełnej swobody. Skoro ta dziewczyna była dowódcą całego TC to jako X5 powinna się bardziej postarać o zabezpieczenia. I skąd ten lekki ton?

Ciemne oczy wbiły wzrok w wyciągniętą dłoń. Musiała przyznać, że to było zaskakujące. Nie sądziła, że ktokolwiek przejdzie do porządku dziennego nad tym, co zrobiła, że się tu włamała i pobiła kilku strażników. A Max podchodziła do niej jak do dobrze znanej przyjaciółki. Po chwili wahania podała jej jednak swoją dłoń.
- Liz – mruknęła cicho
Nie przepadała za takim spoufalaniem już przy pierwszym spotkaniu. Owszem, była w stanie zaufać komuś, a w szczególności X5. Ale odsłanianie się od razu tak jak robiła to Max nie wchodziło w grę.

Manticore było przekleństwem i piekłem, ale kilka lekcji, które jej wpoiło wciąż pamiętała i korzystała z nich. To dzięki nim ciągle żyła ona i jej podwładni. Mogła cieszyć się z upadku jednostki, z wolności, ze zniszczenia ponurego koszmaru dzieciństwa. Ale nie mogła zaprzeczyć, że „dom” przygotował ją idealnie do tego kim była. Nauczyli ją jak postępować by ocalić siebie i tych, za których odpowiadała.

Odsunęła się nieco na bok, odsłaniając rządek jej podopiecznych. Nie patrząc na nich wyrecytowała z pamięci ich kolejność, tymsamym przedstawiając ich Max.
- X5306 Dani, X5311 Scott, X5332 Cas, X5383 Sway, X5512 Hotaru, X5539 Kyle.
Guevara zamrugała niepewnie. Była równie zdziwiona co cała reszta zgromadzonych wokół mutantów. Atmosfera dziwnie zgęstniała.

Dreszcz przebiegł po plecach Max i wszystkich, którzy zawitali do Manticore niegdyś. Taki drobny element tamtejszych zwyczajów. Miało się wrażenie, że ponownie uczestniczy się w apelu porządkowym. Wzdrygnęła się, po chwili wymuszając ponowny uśmiech na twarz.

- Tu nie musicie na codzień używać numerów – spojrzała na Liz – Bo zostajecie, prawda?
Brunetka ponownie wyprostowała się, unosząc nieco głowę jak do zdawania raportu. Chciała choć na jakiś czas się tu zahaczyć. Podejrzewała, że jednak będzie musiała co nieco wyjaśnić. Przytaknęła więc i zaczęła mówić.
- Naszą dotychczasową bazą było Roswell w Nowym Meksyku. Jednak namierzono jednego z moich ludzi. X5556 Ian. Ludzie White'a go dopadli. Przybyliśmy tu, żeby zna... - urwała

Mętne uczucie wewnątrz niej przerwało raport. Zmysły nastawiły się na wyższe obroty. W powietrzu pojawił się znajomy zapach, znajome przeczucie. Zawsze tak reagowała na innego transgenicznego. Oni wszyscy mieli tę zdolność. Coś w rodzaju wyczuwania aury albo swoistego zapachu. Tylko teraz to było zbyt znajome. Powoli obróciła głowę w stronę przeciwnego korytarza. Jej wzrok zmierzył uważnie trzy schodki prowadzące na podwyższenie i w ciemny korytarz. Dwóch transgenicznych. Nie przyjrzała się nawet temu stojącemu tyłem. Spojrzenie padło od razu na tego drugiego.

Cholera.

Posted: Sat Feb 12, 2005 7:05 pm
by onar-ek
Ehem jak już Ci pisałam zaraz się popłaczę ze wzruszenia za te podziękowania :lol: potem zabiję za kolejne rozdziały na które jestem nieprzygotowana psychicznie a które będę cięższe niż te przez które już przeszłam :?
Poza tym brawa dla A 8)

No tak początek nie dobija aż tak bardzo jak kolejne części, ale jest dość ponury i zabarwiony szarością... Liz przypomina mi troszkę Max (ta jej wieczna odpowiedzialność za wszystkich...), ale będzie jeszcze gorsza... Nie chcę napisać zbyt wiele, żeby inne sępiki nie były przygotowane na kolejne rozdziały tak jak i ja nie byłam na nie przygotowana... Coś mi się wydaje, że po paru częściach nie tylko ja będę chciała Cię ukatrupić 8) Marudzę... No, ale jedna postać bardzo, ale to bardzo mnie zaskoczyłą w tym ff na początku Kyle 8) Jest beżbłędny i jego późniejsze potyczki z... No co ja będę pisać przeczytacie sami 8) No i nasza Hotaru znów wróciła 8) Tak jak mówiłam nie uwolnisz się od niej tak łatwo :lol:

Komentarz jaki jest taki jest... Nie jestem w stanie napisać nic bardziej konkretnego, aby przypadkiem czegoś nie zdradzić i nie mam humoru ani sił na nic innego :? Życie jest dziwne a ten ff jeszcze dziwniejszy i radziłąbym zakupić parę paczek melisy i nie wyjmować nic ostrego przy czytaniu kolejnych części 8)

Czekamy na jeszcze... Kolejny ff i kolejne marudzenia sępików...

Posted: Sat Feb 12, 2005 7:21 pm
by Onika
takiej Liz to ja sobie jeszcze nie wyobrażałam... :shock: wolę nie wiedzieć co z tego wyniknie... :shock: i jeszcze ten banner... kiedyś się dobije przez te X- tremerki...
Boję się, (nawet bardzo...) tego co bedzie dalej... Obawiam się, że nawet melisa może nie pomóc... takie tam kobiece przeczucie.
Czekamy na jeszcze... Kolejny ff i kolejne marudzenia sępików...
Dokładnie. 8)

Posted: Sat Feb 12, 2005 7:55 pm
by Magea
Nigdy nie czytałam twoich ff _liz. "Dekalog mojego ja" był i jest wyjątkiem. Jakoś nie zabardzo pasuje mi połączenie DA i Roswell. Tak wogóle nie przepadam za niestandardowymi parami a pomieszanie dwóch róznych seriali już zupełnie mi nie odpowiadało. Ale chyba zaczenie się to powoli zmieniać :D
Właściwie nie przeczytałabym tego ficka gdyby nie post onar-ka. Bo przeczytanie na samymy początku - kategoria: crossover (DA/Roswell) wywołalo u mnie rekakcje : o mój Boże znowu DA/Roswell.
Przejde do tego ficka w końcu : najbardziej zdziwiła mnie w tym ficku postać - Hotaru :shock:. Napisałbym jeszcze o odpowiedzialności Liz podobnej do tej jaką miał Max ale niestty ktoś mnie uprzeedził :twisted:
Ogólnie mi się fick podoba i czekam na następne częśc.
Onar-ek ja nie lubie melisy co wy takim wypadku ?? :twisted:

Posted: Sat Feb 12, 2005 8:22 pm
by onar-ek
Uhu a co ja takiego napisałam, że zachęciłam do czytania? :twisted: Napisz jeszcze tylko czytacie na własne ryzyko :twisted:
Cóż jeśli melisa nie pomaga :roll: Wiesz ja zawsze rozładowuję napięcie rzucając kubkami :roll: Mam całkiem niezłą kolekcję która ostatnimi czasy bardzo zmalała :shock: Nie moja wina, że lubię kubi szczególnie te w kawałkach :shock:
A nasza Hotaru vel Mleczna Wróżka :twisted: pojawiła już się w 'Shattered like a falling glass' później w 'Serce znajdzie drogę' i 'Gravity of love' :twisted: _liz po prostu się uzależniła i ni jak nie może teraz żyć bez tej postaci w swoich ff a, że sępiki też ueielbiają H. sprawa jest prosta :twisted: Im więcej H. w ff tym lepiej 8)

Onika Twoje przeczucia doskonale się sprawdzą :twisted:

Posted: Sat Feb 12, 2005 8:38 pm
by Magea
Własnie chodzi o to że zabardzo nic nie napisałaś może masz dar przekonywanie o którym nie wiesz :cheesy: Ale tak szczerze to chcę wiedzieć czy ja też będę chciala ukatrupić _liz za kolejne części i to mnie skłoniło do przeczytania teraz nie żałuje :D A co do rozładowywania napięcia kubkami ja chyba znajde sobie jakąś inną metodę bo akurat lubie swój pomarańczowy kubek :twisted:

Posted: Sun Feb 13, 2005 2:06 pm
by nowa
Dobra dobra, mogę zapewnić, że Onarek dobrze wie o swoim darze przekonywania :cheesy: Prawda, Onarku? 8)

No cóż... Wiecie, co mi przypomina to opowiadanie? DDDD :roll: Ktoś ginie, Liz czuje się winna, wyrusza... gdzieś. Tym razem do TC. Zobaczymy, co z tego będzie :P

I domyślam się, że ten tajemniczy ktoś, to Alec? Ciekawa reakcja :lol:

[edit] I jeszcze jedno... Ładny bannerek, Marta :P Chociaż niezbyt oryginalny. Na kilometr można poznać, że to Twoja robota :P

Posted: Sun Feb 13, 2005 2:51 pm
by onar-ek
Taa doskonale wiem o tym darze 8) I muszę się przyznać, że uwielbiam z niego korzystać 8) Jeszcze trochę i... 8) Znów powraca wizja opanowania świata :twisted: Wiewiórki prawie gotowe :twisted:

Mam dziś dobry humor :shock: Nawet lepiej zajebis** humor 8) Wczoraj napatrzyłam się na Setphena Dorffa 8) Nie tylko ja prawda Marq? Grał Deacona Frosta 8) Auć to było coś on i ociekająca krew :shock:

Wiesz nowa co do mojego bannerka :roll: Właściwie nie wiem czy Ci dziękować :twisted: I dobrze, że widać, że to moja robota o to chodzi nie? :twisted: Każde artysta chce być rozpoznawany :haha:

Poza tym biorąc pod uwagę, że mam dobry humor może troszeczkę was czymś dobiję :twisted: Ok napisze tylko, że uwielbiam złych facetów :twisted: To taka mała podpowiedź xo do jednego bohatera HOS :twisted: Jeśli jesteście sprytne będziecie wiedziały o kogo mi chodzi nawet pozostawiłąm mała podpowiedź gdzieś 8)

Posted: Sun Feb 13, 2005 3:03 pm
by Galadriela
Wow twoja notka autorska tak mnie zaintrygowała, że aż postanowiłam napisać komentarz.

Dobijające? Drażniące? Mniej romantyzmu? Przy tym walentynkowym szaleństwie?? Jestem za.
Wczoraj napatrzyłam się na Setphena Dorffa Nie tylko ja prawda Marq? Grał Deacona Frosta Auć to było coś on i ociekająca krew
Ah Blade - wieczny łowca. Krew, krew i jeszcze raz krew.

Posted: Sun Feb 13, 2005 3:11 pm
by Onika
Ok napisze tylko, że uwielbiam złych facetów To taka mała podpowiedź xo do jednego bohatera HOS Jeśli jesteście sprytne będziecie wiedziały o kogo mi chodzi nawet pozostawiłąm mała podpowiedź gdzieś
czy w takim razie domyślam sie o kogo chodzi? :twisted: jeśli tak to chyba zacznę szukać pokoju bez klamek...
On tutaj? Czego takiego ten facet szuka?
A moze jednak się mylę? :shock:
idę się napić mle(cz)ka, wysiadam. 8)

Posted: Sun Feb 13, 2005 3:19 pm
by onar-ek
Taaa byłam pewna, że to właśnie Ty się domyślisz Onika :twisted: Źli chłopcy rulez :twisted:
Dobijające? Drażniące? Mniej romantyzmu? Przy tym walentynkowym szaleństwie?? Jestem za.
Ja też :shock: Nienawidzę tego komercyjnego święta :shock: Niech no tylko M. zechce mi coś dać :roll: Zabiję na miejscu :shock:

Posted: Sun Feb 13, 2005 5:37 pm
by nowa
:haha: Ja bym się cieszyła, że jest ktoś, kto chce mi coś dać... :P Ale nie ma, dlatego jestem z Wami :roll: Precz z Walentynkami :evil: :twisted:

Onarku, nie musisz mi dziękować 8) Ale też nie miałam nic złego na myśli :P To była tylko taka... uwaga 8) Wszystkie Twoje arty są do siebie podobne, jakoś tak :roll:

Posted: Sun Feb 13, 2005 5:43 pm
by _liz
Tak. HOS na pewno odbiega konwencją daleko od romantycznych opowiastek i spokojnych historyjek o tym, jak to nieśmiała Liz zakochała się w Alecu, jak to Alec otaczał bezbronną istotkę opieką... bleh... Tutaj tego nie będze! Zresztą same zaraz przeczytacie, bo mam tak dobry humor i tak mi się wasze komentarze podobają, że nawet dam wam kolejny rozdział.
Wczoraj napatrzyłam się na Setphena Dorffa Nie tylko ja prawda Marq? Grał Deacona Frosta
O tak :twisted: Napatrzyłyśmy się wczoraj Onarku to prawda... Jak to szło? Zły, bezczelny i cholernie seksowny Deacon Frost. Mniam!
Ok napisze tylko, że uwielbiam złych facetów To taka mała podpowiedź xo do jednego bohatera HOS
Cóż, też uwielbiam złych facetów, ale chyba nie dlatego go umieściłam w tym opowiadaniu. Poza tym nie rób dziewczynom smaczka, bo ta postać pojawi się dopiero w późniejszych częściach, chociaż co prawda wejście będzie miał ostre.

Nienawidzę walentynek, bo to typowa komercja i nic więcej. :? Ten dzień obchodzę jak każdy inny i nie mam zamiaru tego zmieniać. A jeśli chodzi o romantyczność to też za nią nie przepadam, chodziaż wczorajszy "muzyczny telefon" nawet mi się podobał (tak Onarku, już słyszałam od ciebie, że to miłe). A jeśli chodzi o "ładne" scenki w HOs to na pewno gdzieś tam kiedyś przemkną na kilka sekund, ale ogólnie nie licznie na całusy, uśmiechy i słodkości. Raczej na krew, ból, płacz i dużo dużo nienawiści 8)




3.

Szybko obróciła głowę nim zdołałby wyczuć, że ktoś mu się przygląda. Napięła całe ciało i dokończyła tym samym tonem:
- ... znaleźć chwilową bazę zanim wybiorę teren, na który możemy się przenieść.
Max przytaknęła. Doskonale rozumiała, że nie mogli pozostać tam. To było za duże zagrożenie. Skoro ludzie White'a namierzyli jednego z jej oddziału, to równie dobrze szybko mogli się dobrać do innych.

A Liz nie mogła ryzykować. I tak już obwiniała się za śmierć Iana. Kolejne sześć wyrzutów sumienia piętnowanych numerami pozostałych z jej oddziału byłyby za ciężkie nawet jak na nią. Poza tym w tej całej historii było jakieś niedopowiedzenie. Coś, o czym najwyraźniej Liz nie chciała mówić otwarcie.

- Mamy jeszcze kilka mieszkań na terenie TC – Max nie dopytywała się o szczegóły – Będą do waszej dyspozycji.
Uśmiechnęła się. Ostatnio bardzo często się uśmiechała. Ale w odpowiedzi Liz tylko przyatknęła. Nie odwzajemniła nawet lekkiego uśmiechu. Nawet nie mruknęła „dziękuję”. To nie było w jej zwyczaju. A wszelkie momenty otwierania się na innych kosztowały ją wiele wysiłku. Poza tym teraz miała jeszcze świadomość spotkania z kimś kogo nie miała ochoty widzieć.

* * *

Rozesmiał się, gdy Biggs rzucił jakieś imię. Imię, które należało do jednej z dziewczyn, które przewinęły się przez karty jego życia. Brunet powiedział coś jeszcze, ale tego już nie uchwycił. Spojrzenie przesunęło się nagle w kierunku głównej sali. Znajome wrażenie kazało mu tam spojrzeć. Mieszanina jego własnych emocji i czyjegość zapachu. Dziwna esencja, której od bardzo dawna nie czuł. Zielone tęczówki pociemniały. Z lekkim wahaniem przesunął wzrok w kierunku zgromadzonych na środku sali nieznanych osób. Sześcioro stojących na baczność transgenicznych. X5 zapewne. Skierował spojrzenie w lewo.

Stop.

Zastygł, całkowicie ignorując przyjaciela. Teraz był wpatrzony w postać drobnej brunetki rozmawiającej z Guevarą. Ciemne dżinsy, czarna koszulka i krótka czarna kurtka. Karmelkowe zabarwienie skóry. Długie ciemne włosy opadające miękko na plecy. Postawa zdeterminowanej i odpychającej osóbki. Nic się nie zmieniła.

Minął wyraźnie zirytowanego Biggsa i oparł się o metalowe barierki na podeście. Wciąż nie odrywał od niej wzroku. Ciągle ją pamiętał, chociaż nie widzieli się ponad rok. Zapamiętał każdy szczegół jej ciała. Od ostatniego spotkania nie raz odtwarzał w swojej głowie jej wizję, kocie ruchy, aksamitny głos, radosny śmiech, zapach jej skóry, smak... A potem wizja gwałtownie się urywała. Jak ta cała historia. Bo pamiętał tę noc, gdy zasypiała w jego ramionach i następny poranek, gdy zniknęła bez śladu.

Zacisnął dłonie mocniej na zimnych barierkach. Co ona tu robiła? Miał ochotę ją własnoręcznie udusić. Za wszystko. Za to, że w ogóle pojawiła się w jego życiu. A potem zniknęła tak gwałtownie zabierając ze sobą jego kawałek. I teraz znów wróciła.

Przełknął ślinę, gdy drobna postać obróciła się powoli. Dała znak stojącym za nią X5. Kiedy się rozeszli jej wzrok padł wprost na niego. Nie obok. Na niego. Ciemne oczy wypełniły się mglistym strachem. Bała się? Świetnie. Bo miał zamiar pociąć ją na kawałki. Zmarszczył brwi, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Mógł po prostu przeskoczyć barierki i od razu pozbyć się tego frustrującego napięcia.

* * *

Max pozwoliła im sie rozejrzeć po TC nim dostarczy klucze od przydzielonych mieszkań. Liz jednym ruchem dłoni dała im do zrozumienia, żeby się rozproszyli. Sama lubiła mieć wszystko pod kontrolą, więc momentami wydawanie rozkazów czy ustawianie ich w rządku było bardzo pomocne. Ale nie odgrywała roli przełożonego przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. To już nie było Manticore, każde z nich musiało umieć o siebie zadbać. Ona ich tylko chroniła, nie matkowała im i nie kontrolowała.

Kiedy się rozeszli, obróciła głowę. Nie mogła powstrzymać własnego spojrzenia, które biegło w jednym kierunku. Tym razem nie udało jej się umknąć. Zobaczył ją. Oczywiście, w końcu stał ostentacyjnie wsparty o barierki i wpatrywał się w nią. Nie. Przewiercał ją spojrzeniem na wylot.

Zielone tęczówki były ciemne jak nigdy przedtem. Burza złości, furii i chęci mordu zatopione w szmaragdowym spojrzeniu. Wściekłość to za słabe określenie na opisanie jego stosunku do niej. On chciał ją własnoręcznie zabić. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Przez chwilę coś w jej wnętrzu rozbrzmiało strachem i bólem. Na ułamek sekundy czuła się słaba i zagrożona. Przez niego. Zawsze budził uczucie roztaczającego się wokół niebezpieczeństwa, ale tym razem było ono skierowane przeciwko niej.

Nie miała ochoty dłużej toczyć tej batalii spojrzeń. I tak prawdopodobnie nie wygrałaby jej. Nabrała głeboko powietrza i obróciła się plecami do niego. To będą cięzkie dni... Szybko wypchnęła te myśli ze świadomości, starając się zaprzątnąć głowę innymi sprawami.
- Max – skierowała się do Guevary, która już chciała odejść – Macie słabą organizację. Strażników obeszłaby armia zbrojnych.
Max uniosła w zdumieniu brew. Nie sądziła, że tak szybko przejdą do rozmowy na temat struktury TC. Dziewczyna spędziła tu kwadrans i już dostrzegała błędy.

To było dość niesamowite. Ale prawdziwe. Liz miała rację. W Terminal City wciąż było mnóstwo niedociągnięć. Nie umiała sobie z tym wszystkim naraz poradzić. Logan i Alec starali siępomóc jak mogli, ale ciągle nie umiała zapanować nad wszystkimi.
- Wiem – przyznała marudnie – Ale wszystko jest w moich rękach, a jak na pierwszy miesiąc istnienia TC to za dużo i tak. - westchnęła ze zmęczeniem – Wciąz usiłuję zmierzyć się z dostawami, a jeszcze ogranizowanie straży czy...

Nie dokończyła, bo Liz obróciła głowę i zawołała w kierunku dwójki swoich towarzyszy:
- Sway, Cas!
Dwójka zjawiła się natychmiastowo. Wysoka dziewczyna o kasztanowych włosach związanych równiutko w kitek oraz jasnowłosy mężczyznao błękitnych oczach. Kompletnie do siebie nie podobni.
- Sporządźcie listę wszystkich transgenicznych nadających się do pełnienia straży. Potem zróbcie grafik. Trzy zmiany po trzech. I naprawcie ogrodzenie.

Dwójka błyskawicznie zabrała się do wypełniania polecenia. Liz rozluźniła się nieco. Przynajmniej czymś zajęła swój umysł. Czymś innym niż wciąz utkwiony w niej zielony wzrok.

Posted: Sun Feb 13, 2005 5:58 pm
by onar-ek
_liz wrote:O tak :twisted: Napatrzyłyśmy się wczoraj Onarku to prawda... Jak to szło? Zły, bezczelny i cholernie seksowny Deacon Frost. Mniam!
Mniam :twisted: To było coś :twisted: Wampiry i krew :twisted: Nic już nie napiszę bo znów nazwiesz mnie perwersyjną :twisted: A to TY taka jesteś nie ja :haha:
_liz wrote:Cóż, też uwielbiam złych facetów, ale chyba nie dlatego go umieściłam w tym opowiadaniu. Poza tym nie rób dziewczynom smaczka, bo ta postać pojawi się dopiero w późniejszych częściach, chociaż co prawda wejście będzie miał ostre.
Mniam razy dwa :twisted:
Miał ochotę ją własnoręcznie udusić.
Bała się? Świetnie. Bo miał zamiar pociąć ją na kawałki.
Tak tak oto obrazek HOS :twisted: Ale to nie wszystko _liz jest jeszcze bardziej wredna i demoniczna i na tym nie poprzestanie wierzcie mi :roll:

Posted: Sun Feb 13, 2005 8:08 pm
by Onika
a więc bedą się nienawidzieć, mścić, dusić itp.? :shock: ciekawe 8) zdecydowanie bardziej mi się podoba ta wersja :twisted: choć muszę przyznać, że gdyby w każdym opowiadaniu by się tak zachowywali to dostałabym palpitacji serca. :roll:
Zapamiętał każdy szczegół jej ciała. Od ostatniego spotkania nie raz odtwarzał w swojej głowie jej wizję, kocie ruchy, aksamitny głos, radosny śmiech, zapach jej skóry, smak... A potem wizja gwałtownie się urywała. Jak ta cała historia. Bo pamiętał tę noc, gdy zasypiała w jego ramionach i następny poranek, gdy zniknęła bez śladu.
Alec wykorzystany? Matko to możliwe? :shock:

P.S. Boję się następnych części. :?
P.S.2 Chcę następne częsci. 8)

Posted: Sun Feb 13, 2005 8:22 pm
by Magea
Onika zdecydowanie popieram P.S. 2 :cheesy:
Dopiero 3 częśc a już o duszeniu wspomnają. :D
Ale to nie wszystko _liz jest jeszcze bardziej wredna i demoniczna i na tym nie poprzestanie wierzcie mi
onar-ek co masz na myśli :twisted: ??

Posted: Mon Feb 14, 2005 12:09 pm
by age
Zgadzam z Oniką. Relacje Aleca i Liz wydają się naprawdę przyjemną odmianą. :lol: Te ich reakcje na obecność tego drugiego. 8) No i koncówka. Mam wrażenie, że Max, chociaż pewnie jeszcze o tym nie wie, przeszła na emeryturę. :twisted: Oczami wyobraźni widzę już jak ze sobą walczą. :roll: Bo chyba mogę na to liczyć. :twisted:
Ok napisze tylko, że uwielbiam złych facetów To taka mała podpowiedź xo do jednego bohatera HOS Jeśli jesteście sprytne będziecie wiedziały o kogo mi chodzi nawet pozostawiłąm małapodpowiedź gdzieś
Ja też chyba domyślam się o kogo chodzi. 8) Wyjaśnijcie mi jedno. Jak to możliwe, że kiedy Alec jest na ekranie możecie patrzeć na... kogokolwiek innego? Tłumaczyć się tu zaraz ze swojego postępowania a potem... możecie naprawić ogrodzenie. :lol: :lol:

Posted: Mon Feb 14, 2005 4:33 pm
by onar-ek
Nie zadawajcie mi pytań bo nie ja piszę ten ff :lol: A biedny Marek czuje się opuszczony :lol: :haha:
Onika wrote:Alec wykorzystany? :shock: Matko to możliwe? :shock:
:twisted: Heh... :twisted:
Magea wrote:onar-ek co masz na myśli :twisted: ??
:twisted: Heh... :twisted:
age wrote:Ja też chyba domyślam się o kogo chodzi. 8) Wyjaśnijcie mi jedno. Jak to możliwe, że kiedy Alec jest na ekranie możecie patrzeć na... kogokolwiek innego? Tłumaczyć się tu zaraz ze swojego postępowania a potem... możecie naprawić ogrodzenie. :lol: :lol:
Alec :hearts: Jeśli nie ma go w TV a pojawi się ktoś inny przystojny, zły i sexowny czemu mam na niego nie patrzeć? :twisted: Mam słabość do złych facetów tyle :twisted:
Poza tym jak śmiesz odzywać się tak do 'sępika naczelnego' moja droga? :twisted: :lol: Jeszcze nie słyszałam, aby ktoś inny mnie zastąpił :twisted: A nununu :lol:

PS.Przeklęty dzień :evil: Jeszcze jedna walentynka a zabiję :evil: _liz prosimy o kolejną część 8)

Posted: Mon Feb 14, 2005 4:33 pm
by Elip
O kurde już 3 części a ja jeszcze żadnej nie przecztałam !! :shock: I jeszcze teraz nie mam czasu :(
Postaram się dzisiaj przeczytać :twisted:

Posted: Mon Feb 14, 2005 5:06 pm
by _liz
No Elip to musisz szybko nadrabiać, bo właśnie mam zamiar wrzucić część czwartą. Ale co to dla ciebie cztery rozdzialiki przeczytać i skomentować, prawda? 8)
_liz jest jeszcze bardziej wredna i demoniczna i na tym nie poprzestanie wierzcie mi
Tak. A ty o tym wiesz najlepiej Marku co? :jezyk: No, ale zaprzeczać nie będę. Jestem wręcz diaboliczna w tym opowiadaniu. Naprawdę moje pomysły tutaj są piekielne, a Onarek wie o tym najlepiej. :twisted: Szykujcie duuużo melisy! Nie tylko na teraz, ale i na później. I nie dajcie się zwieść, gdy będzie kiedyś rozdział spokojny i cieplutki. To tylko dla uśpienia czujności, bo potem znów lodowaty prysznic! Ha!
No i koncówka. Mam wrażenie, że Max, chociaż pewnie jeszcze o tym nie wie, przeszła na emeryturę. Oczami wyobraźni widzę już jak ze sobą walczą
Nie pod tym względem. Relacja Max-Liz będzie dość chłodnawa momentami, a burzowa po rozdziale w którym... No, nie ważne. Jak na razie Max G. ma niewielką rólkę, ale proszę się nie obawiać. Pojawi się nie raz. A opowiadanie zapowiada się na długie. 8)

Hmm... na prośbę sępika naczelnego (jak mniemam innych też) zamieszczam część czwartą. Konfrontacja to idealne słowo na streszczenie głównego wątku :twisted: Poza tym Kyle dzieli się swoją mądrością.





4.

Zamknęła za sobą drzwi. Mieszkania Terminal City nie należały do najcudowniejszych. Ale grunt, że dach nie przeciekał a ściany się nie waliły. Lepsze było to niż zimne cele w Manticore, które ciągle pamiętała. W zasadzie każde miejsce było lepsze niż tamto. A tutaj wszyscy żyli ze świadomością kim są, ale bez strachu, że stworzono ich tylko w jednym celu.

Chciała sie przemknąć do przeciwnego korytarza, gdzie przydzielono Hotaru i Dani. Potrzebowała teraz relaksującego wieczoru, a one dwie zawsze przynosiły odpręzenie opowiadając różne historie lub prowadząc nieprzyzwoicie wulgarne rozmowy. No, w zasadzie to tylko Hotaru nieustannie mówiła a Dani przysłuchiwała się i rumieniła. Tak, zdecydowanie tego jej było potrzeba.

- Wykradasz się? Weszło ci to w nawyk jak widzę.
Chłodny, ale miękki głos rozbrzmiał w jej uszach. Ten sam głos, który potrafił barwić się na tak przyjemny niski ton pobudzający najintymniejsze struny zmysłów, teraz był lodowatym strumieniem. Zastygła w bezruchu. Serce przyspieszyło. Sama nie wiedziała czy ze strachu czy może coś innego powodowało ten nieopanowany rytm. Kolejne uderzenia wypompowywanej krwi coraz głośniej rozbrzmiewały w jej głowie. On zapewne też wyczuwał tę nagłą zmianę.

Ale nie miała zamiaru się z tego tłumaczyć. Płynnym ruchem obróciła się, nawet na niego nie spoglądając i ruszyła przed siebie. Nie udało jej się wykonać nawet dwóch kroków, gdy silna dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku. Jedno szarpnięcie i już stała z nim twarzą w twarz.

Szmaragdowy wzrok wtapiał się gniewnie w jej twarz. Napięcie w niej narastało. Miała wrażenie, że za chwilę naprawdę ją zabije albo ona sama eksploduje. Nienawidził jej. Cóż, nie mogła go za to winić. Była winna. Nie wiedziała czemu właściwie była winna, ale nie zaprzeczała, że to co zrobiła było... było zachowaniem urodzonego żołnierza. A za to już nie ona odpowiadała. I tak złamała zasady.
- Jesteś mi winna wyjaśnienia – syknął
Momentalnie włączył się w jej umyśle system obronny. Błyskawicznym ruchem wyrwała się, jednocześnie wyprowadzając cios w kierunku Aleca.

- Nic ci nie jestem winna – warknęła
Dziewięćdziesiąt stopni w przeciwną stronę. Już się nie zatrzymywała ani on nie usiłował jej zatrzymać. Mógł to zrobić siłą, zmusić ją, ale nie miał nastroju teraz się z nią szarpać. Jeśli zostawała w TC to będzie miał jeszcze szansę ją dopaść, może sama łaskawie postanowi chociaż słowami odkupić swoją emocjonalną winę. I oby miała dobrą wymówkę, bo chociaż potrafił obojętnie przejść obok wielu spraw ta jedna zbyt drażniła jego jestestwo.

Liz doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej nie odpuści tak łatwo. Ale ona sama nie miała zamiaru dać się tak łatwo podejść. Całe życie praktyki. Umiała trzymać język za zębami a już w szczególności jeśli dotyczyło to jej samej. Uciekała od tej burzy jaką w niej kiedyś rozpętał. Przez dziewiętnaście lat żyła w jednej rzeczywistości, którą tylko jej umysł przekraczał – ona wiedziała, że poza Manticore jest coś jeszcze. A potem w mgnieniu oka wpadła w barwną otchłań kipiącą ciepłem i strachem. Dwa tygodnie wyrwane z życia a wplecione w życie Aleca. Czternaście dni uśmiechu i jasności wypływającej z niebezpiecznego spojrzenia. I ranek dnia piętnastego, kiedy sama się wyszarpnęła stamtąd i uciekła. W swoje dawneżycie. Chociaż wciąz wracał tamten smak.

Szybkim krokiem skręciła w krzyżujący się korytarz. Pozwoliła złości rozpłynąć się spokojnie we krwi, odzyskując kontrolę nad nerwami i myślami. Emocje były w tym momencie atutem Aleca nie jej. On sam motał się między wspomnieniem a chęcią swego rodzaju zemsty, ale znacznie łatwiej było mu to opanować i skierować przeciwko niej.

* * *

Przesunął spojrzeniem po centrali. Przy jednym z komputerów siedział ktoś nowy. Zapewne z oddziału Liz. Zmarszczył brwi. Ukrywała wiele. Wcześniej nawet nie wiedział, że była dowódcą. Im mniej wiedział, tym trudniejsza stawała się walka. Gromadzenie informacji znacznie ułatwiłoby mu sprawę, zwłaszcza że bezpośrednia konfrontacja też była nieskuteczna.

Podszedł bezszelestnie do ciemnowłosego chłopaka pochylonego nad klawiaturą. Bez problemu odczytał kod kreskowy piętnujący szyję.
- X5311 – jego ton był ostry, typowo rozkazujący
Chłopak poderwał się z miejsca i stanął na baczność. Takiej rekacji Alec się nie spodziewał. Ułamek sekundy a on poczuł się jak kiedyś w Manticore. Jednostka dowodzona przez 542 była niewielkim odbiciem tego, od czego uciekli.

- Należysz do oddziału X5542, prawda? - kolejne pytanie padło ostro
- Tak jest – odpowiedział bez wahania
Był przyzwyczajony do takich pytań, w końcu był najniższy stopniem. Liz rzadko zwracała się do nich w wojskowym tonie, dlatego nauczyli się na niego reagować jak na coś niezmiernie ważnego.

Kiedy Alec szykował się do kolejnego pytania, ktoś mu przerwał.
- Scott – ostrzegawczy ton skierowany był do ciemnowłosego X5 – Wracaj do zajęć. Nie podlegasz niczyim rozkazom.
Błękitno-szare tęczówki zwróciły spojrzenie na stojącego obok towarzysza. Niewysoki, dobrze zbudowany, z tendencyjną fryzurą. Wystarczyło na niego wcisnąć kurtkę sportową a wyglądałby jak licealny guru sportu i idol niedojrzałych panienek. 311 przytaknął i usiadł na miejsce, ignorując zielonookiego.

Alec tymczasem przesunął wzrok na noego obywatela TC, który najwyraźniej nie zachowywał żołnierskich nawyków tylko śmiał mu przeszkodzić. Zmarszczył brwi.
- Twój numer?
Chłopak wzruszył ramionami, poczym je skrzyżował.
- Jestem Kyle – oświadczył beztrosko – A ty źle się do tego zabierasz.

494 uniósł brew w zdumieniu. Źle się zabierał do tego? A skąd ten pokurcz mógł wiedzieć za co on się w ogóle zabiera? Nie miał o niczym pojęcia. Nie przeczuwał nawet, że w obecnej chwili Alec był w stanie pobić każdego kto stanie mu na drodze. A najchętniej gdyby to była drobna brunetka...

Kyle cmoknął z lekką niechęcią i niesmakiem. Już on znał takich pewnych siebie kolesi, którym się wydawało, że są lepsi od innych.
- Ona jest nie dla ciebie – stwierdził krótko – Nie masz u niej najmniejszych szans. W-Żaden-Sposób.
Po dwóch sekundach ciszy Alec prychnął. Prawie się roześmiał. Jeśli ten mądrala uważał się za takiego znawcę to grubo się mylił.

Miał u niej większe szanse niż wszyscy inni zebrani razem. W każdy sposób mógł ją mieć! Już raz ją miał... Pokręcił tylko głową z rozbawieniem i obrócił się. Wyszedł.