Dekalog mojego ja
Posted: Sat Jan 15, 2005 8:40 pm
Tytuł: Dekalog mojego ja
Kategoria: nie wiem czy na to jest jakaś kategoria i nie radzę kierować się artem, bo to nie będzie slash; epizodycznie pojawi się para stargazer
Fabuła: Zero kosmitów, zero transgenicznych, zero magii itp. Wszystko jest dość normalne. Podkreślam - dość. Wszystko kręci się wokół Isabel Evans, która jest załamana po śmierci jej ukochanego Alexa (zbierzność, nie ma związku z przebiegiem akcji serialu). Nie pojawią się ani Max, ani Michael, Tess czy ktokolwiek inny. W zasadzie bohaterki są dwie... w zasadzie... hehe...
NA: Opowiadanie jest bazowane na szkicu mojej książki (od razu mówię, że to tylko szkic, a nawet jedno zdanie tej książki nie zostało jeszcze napisane). Ma ona tytuł "Nem" (niektórzy mogą słusznie skojarzyć z moim pseudonimem) i na razie nic więcej. Wykorzystałam główny wątek, cała atmosferę i pare zdarzeń. Nie będzie to na pewno wesoły ff. Opowiadanko jest nie tyle przygnębiające, co dość przejmujące... Żeby wczuć się w klimat można ewentualnie obejrzeć sobie "Przerwaną lekcję muzyki" czy "Sekretne okno".
Aktualizacje: Jak wskazuje tytuł części będzie 10. Pojawiać się będą co tydzień (są króciutkie, więc szybko się czyta).
1.
Twarda ziemia przyjmowała ją chłodem. Wszyscy już poszli, poszli dawno. A ona ciągle tam stała, wpatrując się w granitowy nagrobek. Chociaż to był kolejny dzień po pogrzebie, wydawało jej się za każdym razem, że to było zaledwie kilka minut temu, kiedy ustawiono nagrobek. Zimny. Wszystko wokół było zimne, włącznie z nią. Jakby każdy ciepły, pozytywny element w niej zamarzł w dniu jego śmierci, a teraz rozkruszał sie w drobny mak. Nieodwracalnie.
Zawsze była silna. Przy nim, dla niego. Kryła wszystkie swoje odmienności głęboko, topiąc perlistym śmiechem. A on ją kochał. Za to jaka była, bez względu na to, co tkwiło na samym dnie jej jestestwa. Ale przecież każdy ukrywał swoje słabości i te cechy, których społeczeństwo nie akceptowało. I mimo, że on byłby z nich równie dumny jak z niej samej, wolała pogrzebać głęboko pewne grzeszki.
Błękitne oczy załzawiły się. Teraz nikt nie będzie umiał się nią tak zaopiekować, tak jej wesprzeć. Zostawił ją samą, na pastwę tego świata. Nie przerażali jej ludzie. Była silna. Ale myśl o samotności...
Położyła czerwoną różę na nagrobku. Minęły już trzy tygodnie a ona każdej nocy budziła się z krzykiem. Co dnia wydawało jej się, że jest dzień pogrzebu a ona rzuca się za nim w czeluść. Otarła szybko jedną słoną łzę toczącą się leniwie po policzku. Nie mogła płakać. Dla samej siebie, by się nie pogrążyć.
Gdyby tylko mógł się teraz znaleźć jakiś przyjaciel. Ktokolwiek, kto zająłby jej myśli czymś innym. Kimś innym. Jęknęła, mamrocząc cicho „Alex”. To imię pozwalało jej tyle przetrwać, a teraz...
Zimny wiatr, jaki się zerwał przyniósł niepokój. Wyprostowała się, ale nie było nikogo w pobliżu. Lodowy dreszcz podrażnił końcówki jej nerwów. Dziwne przeczucie, że ktoś ją obserwuje... Potrząsnęła głową – to było niemożliwe. Popadała w paranoję.
* * *
Przekręcała się niespokojnie z boku na bok. Ten sam sen od trzech tygodni. Ale tym razem nie widziała praktycznie nic. Wszystko spowite w gęstej mgle, przez którą przebijały jedynie delikatne błękitne światła. Spadała w otchłań, a dokoła niej roztaczał sie szept.
Zły szept. Taki, który śni się dzieciom, gdy obejrzą „Koszmar z ulizy Wiązów”. Ktoś niebezpieczny czai się w mroku i szepce do ucha przekleństwa i groźby.
I chociaż nie słyszała gróźb, nie czuła niebezpieczeństwa, jej serce zaczęło gwałtownie bić. Za szybko. Jakby biegła kilka godzin. Uciekała. Od czegoś, od kogoś, od siebie. Otworzyła momentalnie oczy, unosząc się do siadu.
Gwałtownie łapała oddech. Cisza. To tylko sen. Sen.
c.dn.