Kategoria: heh, oczywiście crossover (Roswell/Dark Angel)
streszczenie: To prequel do „Serce znajdzie drogę”. Rozgrywa się w czasie, gdy Manticore jeszcze w pełni funkcjonuje (w serialu DA zanim Max trafia z powrotem do Manticore), a seria X5 ma już 18 lat.
NA: Obiecałam to opowiadanie i obietnicy dotrzymuję. Kolejne części nie będą sie zbyt często pojawiały ze względu na moje ograniczenia czasowe (mam w przyszłym tygodniu próbną maturę, no i oczywiście w ogóle maturę). Klimat będzie mieszany. Raczej smutnawy, przygnębiający, chociaż momentami pogodny. Będzie bardzo przypominał ostatnie części SZD. Liczę na komentarze i wsparcie psychiczne...
Podziękowania:
~ dla Marty (czyli Onarka) za kilka ślicznych banerków
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
~ dla Hotaru za wszystko (komentarze, natchnienie FN, narzekanie itd.), a w szczególności za natchnienie mnie co do tytułu
~ dla Ewy za kilka cennych uwag i sugestii
Banerki - jest ich zastraszająco dużo, dlatego wszystkie podam w linkach.
Gold
Stars
Gravity
Cherry
Memories
Blue
Green
Sad
1.
Daleko od słońca
Obowiązek.
Misja.
Dyscyplina.
Walka.
Każda kolejna minuta upływała pod tymi hasłami. Życie, o ile egzystencję tutaj można było określić tym mianem, obracało się wokół szkolenia. Odkąd tylko się urodzili. A może raczej zostali wyprodukowani... Nie było dzieciństwa, nie było zabawy ani śmiechu. Nie mogło być. To były słabości, które tylko przeszkadzały w wykonywaniu poleceń i zatracały zmysły w niepotrzebnym rozproszeniu.
Słabości, na które Manticore nie mogło sobie pozwolić. A jeśli coś było zabronione, oni musieli tego przestrzegać. Takie były zasady. Zasady, których musieli sie trzymać jeśli chcieli przetrwać. Przeżyć nie tylko niebezpieczne misje, ale kolejne dni w wojskowej jednostce, która może była bardziej zgubna niż jakakolwiek akcja wosjkowa. Ostre reguły, nienaruszalne. Jedno wykroczenie mogło się skończyć śmiercią lub co gorsza wymazaniem.
Dogłebnym wyczyszczeniem pamięci z wszelkich wspomnień, które jako takie utrzymywały ich wszystkich przy życiu. Nie były to miłe wspomnienia, ani kolorowe czy bajeczne. We wszystkich tylko chłód, szarość i krzyk. Ale to było jedyne co posiadali, jedyny skarb, jakim mogli się cieszyć żyjąc w tych murach. Pamięć i oni nawzajem.
Urodzeni żołnierze z odpowiednio zmienionym kodem genetycznym, który ich usprawniał, ale stanowił jednocześnie przekleństwo. Każda sekcja była jednością, rodziną, rodzeństwem. Bez względu na wiek, na szybkość czy na geny mogli liczyć tylko i wyłącznie na siebie. Na nikogo innego. W Manticore nie było nikogo innego, kto by się nimi przejmował. Owszem, byli lekarze, naukowcy, żołnierze i cała masa innych ludzi. Ale ich jedynym celem było udoskonalanie i badanie, nie uczenie prawdziwego życia.
Oni nawet nie wiedzieli czym było to prawdziwe życie. Nie mieli pojęcia, że za murami i lasem istnieje świat, w którym toczy się codzienność o jakiej nigdy nie śnili. Ich jedynym kontaktem z powierzchownymi informacjami z zewnątrz był Donald Lydecker.
Ich nauczyciel, nadzorca i osobisty potwór. Nie miał żadnych skrupułów. Zmuszał ich do nieludzkiego wysiłku, sprowadzał w nocy koszmary. Wielokrotnie podejrzewali, że pojawianie się drgawek u pojedyńczych jednostek było wynikiem właśnie jego działań. Jeśli wykonało się źle jakieś z poleceń mógł nawet zabić. Z zimną krwią i bez wahania. Mimo, że byli jeszcze dziećmi. Dziesięciolatkami, które zamiast bawić się, wiedziały jak skręcić kark.
Obserwował jak udoskonalali swoje umiejętności, raz po raz wyprowadzając kolejne ciosy przeciwko swoim partnerom treningowym. Dostrzegał niedociągnięcia i podstawowe błędy, które niektórzy popełniali, ale bardziej absorbowały go te dwójki, które radziły sobie ponadprzeciętnie. Było ich niewiele. Ale wiedział, że to oni w przyszłości mogą stanowić jego kartę przetargową odnośnie dalszych badań serii X5. Może nawet monopolizacja. Zatrzymał się przy jednej z par. Marszcząc brwi przyglądał się walce.
Każdy cios odpierany, jednocześnie każdy zadawany perfekcyjnie płynny. Zaledwie dziesięcioletni, a już tak niebezpieczni.
W pewnym momencie spojrzenie przesunęło się nie w tą stronę co trzeba, nie dostrzegając błyskawicznego ruchu przeciwnika. W efekcie drobne ciało dziecka zostało podcięte i runęło na ziemię. Ciemne oczy uniosły się wbijając w zielonkawy wzrok napastnika, który pochylał się i wyciągał rękę, by pomóc wstać. Lydecker nic nie powiedział, tylko poszedł dalej.
* * *
Osiem lat później
Zadawała kolejne ciosy z mistrzowską precyzją, jednocześnie unikając jego ciosów. Oboje zdawali się przewidywać ruchy siebie nawzajem, zgrywając cała walkę w płynny, wręcz filmowy pokaz. Przez lata zmieniano pary, aby każdy z genetycznie wygenerowanych żołnierzy mógł się rozwijać. Tylko ich nie rozdzielono. Lydcekerowi najwyraźniej niezwykle pasował taki układ. Jakby sami siebie trenowali, a ewentualna zmiana partnera mogła przynieśc pogorszenie.
A oni już prawie na pamięć znali swoje ruchy. Mimo to zdarzało się, że zaskakiwali się wzajemnie. Z czasem treningi stały się dla nich czystą zabawą, w której ewentualnie któreś z nich mogło ucierpieć. Tak, jeśli decydowali się podejść przeciwnika, to nawet na treningu ich ciosy były porządne i bolesne.
Udoskonalony wzrok chwytał każdy najdrobniejszy ruch ciała przeciwnika, przetwarzając dane odnoścnie uniku czy zatrzymania ciosu. Jak sprzężenie. Wszystkie zmysły działały w idealnej synchronizacji. Walka stawała się szutką. I może byłaby czymś pięknym do podziwiania, gdyby stanowiła wyłącznie pokaz lub kwestię samoobrony. Niestety dla Manticore piękno tej sztuki oznaczało perfekcyjnie przeprowadzoną akcję, skrupulatne morderstwo, bezbłędny sabotaż i bezwzględną wojnę, w której to właśnie oni wygrywali.
Wystarczył ułamek sekundy skupienia nie na tym, co trzeba i już przeciwnik miał przewagę. To był często popełniany przez nią błąd. Jakby niekontrolowała swojego spojrzenia, które raz na jakiś czas ześlizgiwało się na oczy przeciwnika zamiast śledzić jego ruchy. A on to wykorzystywał. Za każdym razem. Bez wyjątków. Jakby tylko na to czekał. W mgnieniu oka wykonał płynny ruch i podciął jej nogi, nim zdązyła zareagować. Ponownie wylądowała na plecach.
- Znów cię podszedł 542. - głos Lydeckera rozbrzmiał w jej uszach – Jesteś dobra, ale on jest szybki. Pamiętaj o tym.
Pamiętała. Tylko to wszystko samo obracało się przeciw niej. Mężczyzna przeszedł dalej, a ona leżała na ziemi zaciskając powieki. Kiedy je otworzyła partner pochylał się nad nią i wyciągał dłoń w jej stronę. Chwila wahania, ale wreszcie pozwoliła sobie pomóc. Może i na treningach był przeciwnikiem, jednak w obliczu innych sytuacji stanowił jedyną rodzinę. Należał do jej oddziału, a oni wszyscy musieli się trzymać razem.
Zielone tęczówki lekko się rozjaśniły, gdy odetchnęła z ulgą i przyjęła pozycję do dalszej walki. Nie poddawała się łatwo i zawsze była gotowa do działania. Mogła się wykrwawiać, ale wciąz by walczyła. Nie dlatego, że nauczono ją tego, ale dlatego, że nie potrafiła się poddawać.
* * *
Szli zimnym korytarzem, równym krokiem. Co jakiś czas odgłos ich marszu łagodniał, gdy kolejni żołnierze skręcali do swoich cel. Szła tuż za nim. Ciemne oczy ciągle wbijały się w jego ciało, jakby usiłowała z jego sposobu poruszania się wyczytać tę zdumiewającą szybkość. Przecież oni wszyscy mieli w swoim DNA gwarantowaną nieprzeciętną prędkość i zwinność, a jednak w jakiś sposób on wykorzystywał ten dar o wiele lepiej niż ona.
Nie mogąc jednak odnaleźć tej tajemniczej siły w niczym fizycznym, postanowiła po prostu ulżyć swojej frustracji w najbardziej dziecinny sposób. Kiedy zbliżali się do jego celi, uniosła dłoń by klepnąć go po głowie i móc uciec z resztą X5 wgłąb korytarza.
Momentalnie obrócił się, a ciepłe palce zacisnęły się wokół jej nadgarstka. Szarpnął nią, przyciskając drone ciało do zimnej ściany i blokując drogę wyjścia własnym ciałem. Zaskoczona, nie potrafiła go odepchnąć. Rozchyliła usta, by zaprotestować, kiedy jej przeszkodził.
- Jestem szybszy. Pamiętaj.
Jego głos był melodyjny i aksamitny. I jednocześnie przepełniony pewnością, którą chciała natychmiast z niego wyrzucić. Bezczelny. Jej tęczówki pociemniały od gniewu, gdy lewy kącik jego ust uniósł się ku górze w aroganckim uśmieszku.
Może i przełożeni w Manticore sądzili, że wszyscy z serii X działali tak samo, zachowywali się tak samo i nie było pomiędzy nimi wyraźnych róznic charakterów. Prawda była taka, że większość z nich stanowiła indywidualny przypadek, który można było studiować godzinami. A charaktery niektórych potrafiły być drażniące. Jak w przypadku 494.
c.d.n.