T: All our tomorrows were yesterday [by DocPaul] Koniec

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

T: All our tomorrows were yesterday [by DocPaul] Koniec

Post by Cicha » Sat Nov 27, 2004 11:38 am

W Twórczości możemy znaleźć wiele opowiadań dreamerowych, polarowych, crossoverów, a brakuje historii o Marii i Michaelu. Postanowiłam to zmienić, tłumacząc fanfici właśnie o nich. A "All our tomorrows were yesterday" jest opowiadanie napisanym nie przez byle kogo, tylko przez DocPaul - moim zdaniem (wiem, że fani M&M, którzy czytali jej historie podzielają moją opinię na jej temat.) najlepszą autorką candy opowiadań, ktore ośmieliłabym się nawet określić mianem najlepszych opowiadań roswellowych. Była wiele razy nagradzana i napisała sporo ficów, o różnej tematyce (są np. wspaniałe kryminały.).
DocPaul ciekawie przedstawia swoje własne teorie na temat bohaterów i ich zachowań, podając przy tym argumenty, które sprawiają, że zaczynasz się zastanawiać czy czasem nie ma racji. Pokochałam jej opowiadania, wszystkie bez wyjątku i oprócz tego, planuję przetłumaczyć jeszcze dwa (nie znam dnia, ani godziny, ale kiedyś mi się to uda.).
Zapraszam do czytania, nie tylko fanów M&M, ale także innych, bo są to opowiadania z tzw. górnej półki (przynajmniej takie były zanim ja zaczęłam je tłumaczyć :D ). Powiem jeszcze, że gdy napisałam autorce, że chciałabym tłumaczyć jej fici, to ona poraz kolejny przeczytała "All our tomorrows were yesterday" i poprawiając błędy, które wsześniej umknęły jej uwadze, wprowadziła zmiany, których nie ma w tym opowiadaniu na innych stronach. Więc niech ci, którzy już to opowiadanie czytali nie zdziwią się, jesli znajdą w moim tłumaczeniu coś czego nie było w wersji, którą czytali. To nie ja zmieniłam niektóre rzeczy. Ja tylko tłumaczę :cheesy:

Image

Author: DocPaul
Email: DocPaul2002@yahoo.ca
Rating: PG-13
Summary: M&M story. FMaria is sent back to find young Michael in another attempt to right the damage to their lives. They find that sometimes certain things are just meant to be.
Warning: None.
Timeline: This story follows after Roswell ends. FMax had returned to Roswell, but despite knowing consequences, Max and Liz still ended up together, and Tess gone. The Granolith was never used as a transport device for Tess, and despite trying to fix their futures, the world was still on the brink of destruction.
Author’s note/dedication: This is dedicated to all the M&M supporters who always knew that no matter how hard, or the circumstances, Michael and Maria would find a way.
Disclaimer: Roswell and its characters belong to Twentieth Century Fox TV and Regency for Roswell and its characters. Though Michael and Maria do not belong to me, I reserve the right to take them out, give them a real story, because I love them more than their owners.

ALL OUR TOMORROWS WERE YESTERDAY

Część 1

Bolało.

Stała w cieniu drzewa i cierpiała.

Opuścił tą marną wymówkę zwaną domem, rozdrażniony i wściekły, a mężczyzna szedł za nim wykrzykując szydercze i obraźliwe słowa, które zostawiały po sobie jeszcze więcej blizn. Blizn, które były głębsze od innych. Tak wiele mil od domu…

Czekała, obserwując. Szczupła i blada ręka przetarła jej szyję, gdy zmęczenie pchało ją ku podstawie drzewa. Czekając, aż wyszedł. Sukinsyn wyszedł do baru, upić się do nieprzytomności i zapomnieć, żeby później wrócić do domu, zbić chłopca i chociaż na moment wynieść się ponad swoje życie, czując się lepszym, silniejszym i potężniejszym w porównaniu ze skulonym dzieckiem.

Zbyt zmęczona. Cholernie zbyt zmęczona.

Przyczepa była czymś lepszym i zarazem gorszym niż oczekiwała. To nie był dom, to było tylko zdanie -więzienie. Idąc do pokoju z tyłu i widząc niepościelony materac, który służył mu jako łóżko, położyła się i zasnęła. Zmęczona - zbyt daleko od domu…

Roswell. To przez nie się wykrwawili. Ich krew spływała po pustyni i wsiąkała w piach, barwiąc go na czerwono.

~~~~

„ Nie mogę!”

„ Musisz!” Serena biegała po pokoju zbierając rzeczy - zwykłe rzeczy. Była zajęta szukaniem czegoś, co zajęłoby jej ręce. Świat już stanął na granicy wojny. Złamali pozostałe granice. Nic nie zostało. Nikt nie pozostał. Nie było tutaj, ani teraz. Wszystko, co pozostało było niczym. To i Serena, Max, Liz i Maria.

„Jestem niczym.” Pomyślała zmęczona Maria, obserwując swoją szwagierkę, biegającą wokół i zbierającą nic nieznaczące przedmioty..

„ Nie ma we mnie nic specjalnego. Niczego, czym mogę być lub, co zrobić, tylko umrzeć.” Gorycz rosła w suchym śmiechu. Zobacz chodzącą śmierć. Zobacz drobne podstępy. Umarła trzynaście minut i trzydzieści dwie sekundy temu. Trzydzieści trzy, trzydzieści cztery, trzydzieści pięć…

Z ilu sekund składa się wieczność?

Serena przestała i spojrzała na swoją przyjaciółkę – na swoją bratową. Rozbita, jeśli ciało mogłoby być rozbite to Maria była zdecydowanie wykończona… była cieniem. Zabrało jej wszystko, a gdy było pewne, że nie ma już nic do oddania, zabrało jeszcze więcej. Jego krew cały czas była na jej ciele, plamiąc jej przód, a ona cały czas nie chciała się przebrać. To wszystko, co jej zostało. Wszystko, co miała po nim i odrobinę po sobie.

Serena wzięła jej twarz w swoje dłonie. Żadnych łez. Była pustynią. Nie została nawet jedna kropelka, którą mogłaby uronić. Płakała tyle lat, że teraz już nawet to jej nie zostało. Zabrali to wszystko. Max i Liz. Ich wielka miłość zniszczyła ich wszystkich. Miłość nie powinna krzywdzić, żądać zapłaty, ale w tym wypadku tak właśnie było.

„ Musisz posłuchać uważnie.” Serena powiedziała zdecydowanie. „ Niedługo znowu spróbują. Tym razem wyśle Liz do młodszego siebie. Ale się nie uda. Nigdy się nie uda, bo oni nie potrafią zmienić. Sprawa była przegrana, zanim się zaczęła.”

„Cierpię.”

„Wiem, kochanie, wiem. Ale Maria, jak Bóg mi świadkiem, musisz lecieć.” Zerknęła nerwowo w stronę drzwi. Była w stanie ich słyszeć. „Już!”

„Czemu nie ty? Jesteś silniejsza…mądrzejsza...i wiesz…”

„Tak. Ale oni nie wiedzą. Nie znają mnie. On mnie nie zna. Jeszcze nie. I zostało mało czasu. Za mało, żeby zaufać, zanim będzie zbyt późno.” Serena westchnęła. Było źle. Była cały czas w szoku, pusta i cena, której od niej wymagali była niewyobrażalna.

„Nie mogę. Zobaczyć go znowu…chociaż na chwilę…” Maria oplotła się ramionami wokół talii i skuliła z bólu u stóp Sereny. „Zabij mnie. Skończ to.”

„Zrób to! Zrób, a może to nigdy się nie wydarzy. Będzie żył…”

„Ale nie ze mną!” Głos Marii był przepełniony cierpieniem. „Nigdy ze mną.”

Serena westchnęła. Jak mogła prosić, żeby zrezygnowała ze swojego ukochanego, swojego męża i tego wszystkiego, czym byli? To było jak krwawiąca rana, wiedziała o tym, ale i tak ją dotknęła.

„Maria nie możesz tęsknić, za czymś, czego nigdy nie poznasz. Teraz wiesz, co było, ale jeśli się uda nie będziesz...tamta ty nie będzie wiedziała i w tym jest nadzieja…”

Serena w ręce trzymała kryształ i słyszała jak nadchodzą, rozmawiają. Teraz albo nigdy. Łapiąc Marię za rękę, pociągnęła ją przez tylnie drzwi i wepchnęła do samochodu. Pojadą za nimi, a czasu było niewiele. Zerknęła na drżące ciało przyjaciółki. Jej jedynym atutem i rzeczą, dla, której to robiła była Maria. Jej niekończąca się odwaga, która ocali ich wszystkich.

Patrzyły na Granilith, a Serena wsadziła kryształ, wprowadzając sekwencję.

„Maria?” Kobieta stała z opuszczoną głową. Nagle przytaknęła i wyciągnęła dłoń. Serena obserwowała, jak wraz z nadejściem ostatniej minuty Maria wchodziła do Granilithu. Dotykając jej dłoni...życząc powodzenia…dla ich dobra.

„Powiedz to Maria! Powiedz!” Zażądała, starając się przekrzyczeć dźwięki wydawane przez Granilith.

Maria spojrzała na przyjaciółkę i gdy Max z Liz wbiegli do jaskini wypowiedziała zdanie. „Nie ma przeznaczenia, oprócz tego, które sami tworzymy.”

„Nie!” Krzyknął Max, kiedy wspaniałe białe światło wypełniło jaskinię przewracając ich wszystkich. Maria zniknęła.

W ciszy, Liz spojrzała na Serenę w złości. „Coś ty zrobiła!”

Max złapał kobietę, która tak wiele dla nich znaczyła, która stała razem z nimi…

„Zniszczyłaś nas wszystkich!”

Serena spojrzała na niego, kiwając głową w złości. ”Ocaliłam nas! Tym razem się uda.”

Max potrząsnął nią wściekły. „Co zrobi? Powiedz mi! Po co ją wysłałaś?”

Strzepała z siebie jego dłonie i stała na drżących nogach. „Zrobi to, czego wasza dwójka nigdy nie potrafiła. Poświeci swoją miłość – mojego brata, aby dać światu szansę.”

Max spojrzał na swoją żonę, Liz i pokręcił głową. Nie. Maria tego nie zrobi. Nie może. Nie po tylu latach i wszystkim, czym była dla niej Liz. Nawet dla Michaela. Nie była wystarczająco silna.

Max wyprostował się i spojrzał w dół na tą żmiję. Kolejny zdrajca. Tylko Liz była lojalna. Nawet Michael w końcu zaczął go kwestionować i ludzie wielbiący Michaela, prowadzeni przez jego siostrę, Serenę, która na początku była pomocna, a potem stała się utrapieniem, zaczęli kwestionować każdy jego rozkaz.

„Ja jestem królem! Decyzja należała do mnie!” Ścisnął ją mocno za ramiona. Byli wszystkim, co pozostało.

Ponownie strzepała jego dłonie. „Nie jesteś królem!” Obserwowała w zamyśleniu, jak jej własna ręka zaczęła znikać. Spojrzała na Maxa i Liz, którzy byli przeźroczyści. „ Zaczęło się.”


CDN
Last edited by Cicha on Thu Mar 24, 2005 3:34 pm, edited 14 times in total.
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

niewidzialna

Post by niewidzialna » Sat Nov 27, 2004 1:28 pm

Zgadzam się z Tobą, przyda się tu coś innego. Nie byłam fanką tej pary M&M, owszem lubiłam, ale nie aż tak. Ciężko było mi zacząc, ale... nadzwyczjne! :lol: Opłacało się. Bardzo ciekawy temat. DocPaul pisze wybornie?. Czytałam coś niecoś ff o M&M i muszę powiedzieć, że większość z nicości było oklepanych. O "All our tomorrows were yesterday" nie można tak powiedzieć w żadnym wypadku. 8) Polecam!!!
Szczególnie zaaprobował mnie wątek Sereny. Ona jako siostra Michael'a? Nie spotkałam się z tym jeszcze (ktoś tak? gdzie? :cheesy: ). Co prawda razi mnie przedstawienie tu Liz (lubie jak się dogaduje z Michael'em- syndrom polarkowy? 8) ) w zespole z Maxiem-egoistycznym królem. Trochę za szybko oceniać postawę tej bohaterki, jeśli nie czytało się dalszych części, wiem. Odniosłam tylko takie wrażenie. A Liz to moja ulubiona postać. Ale napewno nie przestanę czytać, wysokiej rangi jest to opowiadanko i takiej szansy nie powinno się przepuszaczać! :D

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Sat Nov 27, 2004 3:45 pm

Cicha... Jakby to najlepiej ująć... Eh.....
DZIĘKI! :cmok:

Tyle słyszałam o DocPaul, zawsze chciałam przeczytać któreś z jej opowiadań... Zabierałam się za The Day We Never Kissed, ale nie doszłam nawet do połowy :roll: Jej twórczość jest ciężka do czytania. Nawet nie chodzi o to, że jest długa, ale... Nie wiem, może chodzi o język, o sposób pisania. Trzeba miec dobrze 'obcykany' angielski :wink:

No i... Wybacz {o} i cała reszto, ale muszę to powiedzieć. Powiedzieć, jak się cieszę, że to Candy :P Powoli zaczyna przybywać opowiadań o nich na naszym forum, i strasznie się z tego cieszę. Będzie tego trochę więcej wśród Dreamerków. To dobrze :D Kocham tę parę, tyle :P

A już odnośnie samego "All Our Tomorrows..." - ciekawy pomysł. Wysłac do przeszłości nie Maxa, nie Liz, a właśnie Marię. I ta mroczna, tajemnicza atmosfera... Pięknie. Będę czytać.
Powodzenia w tłumaczeniu, Cicha, i jeszcze raz dzięki :P
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Część 2

Post by Cicha » Tue Nov 30, 2004 3:22 pm

W sumie to szalenie dużo dobrego o Maxie i Liz w opowiadaniach DocPaul nie znajdziecie. Z tego, co pisze wynika, że ma do tych postaci taki sam stosunek jak ja - a to się ogółowi nie podoba :D
No, ale zaciśnijcie zęby i czytajcie dalej, bo czas na część drugą - bardzo krótką.
A jeśli chodzi o "The day we never kissed" nowa, to się nie poddawaj, bo naprawdę warto przeczytać :D
Dodam tylko, że nie lubię tłumaczenia przezwiska "Spaceboy"...wiec pozostawiłam je w jego normalnej postaci.

Część 2

„Kim ty do cholery jesteś?” Zażądał młody, głośny głos.

Obudziła się, a gdy sen opuścił jej oczy i wreszcie była w stanie na niego spojrzeć, nadszedł ból. Wyglądał tak pięknie. Tak żywo. Tak młodo i wściekle.

Siadając w łóżku i strzepując włosy z twarzy, nie mogła mówić, ani przestać się na niego patrzeć. Było gorzej, niż myślała, że będzie. Kobieca dłoń przesunęła się wzdłuż jej ciała, aż zatrzymała się na brzuchu. Ciągle czuła go w swoim wnętrzu.

„Spytałem, kim…”

„…do cholery jestem? Tak, słyszałam za pierwszym razem. Mimo, że twój wrzask jest jak zawsze ohydnie głośny, pozostaje taki sam.” Maria wstała z jego łóżka, a on spojrzał na nią krytycznie.

„Słuchaj paniusiu,” Uniosła brew, słysząc jego słowa. „Nie obchodzi mnie, w, jakiej dziurze cię znalazł, albo gdzie teraz jest, ale ten pokój jest mój. Więc jeśli chcesz przesypiać kaca, radziłbym iść do łóżka Hanka.”

„Dzięki, ale nie dzięki. Nie dotknęłabym tego człowieka, a już na pewno nie spałabym w jego łóżku, nawet gdybym była umierająca, a to byłoby moim jedynym ratunkiem.”

Michael westchnął. Pięknie! Po prostu pięknie! Kopiąc drzwi, odwrócił się i spojrzał ponownie na kobietę. Była młoda, zbyt młoda dla Hanka. I była piękna, jeśli lubi się ten wciśnięty w ciasną skórę, zbyt krótką spódniczkę i seksowny niebezpieczny typ. Zmarszczył brwi, nienawidząc swoich nastoletnich hormonów.

„Jestem tu dla ciebie, Michael.” Powiedziała cicho, napawając się jego widokiem.

Co? Michael cofnął się do tyłu. „Kim jesteś?”

„Jestem Maria DeLuca.” Opuściła Guerin na końcu. To nie miało znaczenia. Po dziesięciu latach małżeństwa, cały czas się kłócili, o to czy powinna zmienić nazwisko na jego, czy je oba połączyć. Coś stanęło jej w gardle. Właściwie, to już się nie kłócili. Nie było więcej sprzeczek. Nie pozostało nic. Nic. Wszystko przepadło.

Otworzył szerzej oczy i przyjął obronną postawę. „Wcale, że nie! Znam tą szaloną i dziwną Marię. Nie jest tobą.”

„Ale będzie.”

„Co? Stanie się jedną z tych dziewczyn stojących na rogach ulic, czekających na okazję? Nie pamiętam, żeby chociaż raz miała na sobie tyle skóry.”

„ Ja prostytutką? Tylko, dlatego, że noszę skórę? ” Z tego się roześmiała. Jakby on miał zamiar stać się chodzącą reklamą masowego zabijania krów. „Nie prowokuj mnie, Spaceboy’u. Wiem, jak działa na ciebie zapach skóry.”

On przeklął i przesunął płaszcz, który trzymał w ręku, bardziej do przodu, zasłaniając swoje ciało. To tylko szalejące hormony, zmieszane z jej widokiem, skąpo odzianej kobiety w jego łóżku. To wszystko. Co noc o tym śni, przed tym jak seksowny kociak, który po numerku na drogę zamienia się w agenta FBI i rozsadza mu mózg. Cholerne fanki kosmitów – nie wolno im ufać.

Maria westchnęła. Było źle. Nie miała czasu.

„Potrzebuję twojej pomocy.”

„Nie.”

CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

niewidzialna

"NIE"/ Nie-dla -takiej małej ilości

Post by niewidzialna » Tue Nov 30, 2004 4:12 pm

Maria w skórze... to tak jak w Roswell Max. Nieźle.Wszystko nieźle powiązane. :cheesy:
Maria DeLuca Guerin...:D Ano szkoda, że opuściła to słówko...ciekawe co na to by powiedział pan delikwent?
Chociaż......przestraszyłby się jeszcze bardziej. Może by go goniła?(jeśli już nie musi!)
:cry: Szkoda też, że krótka ta część. Ułuu! Naprawdę krótka. :cry:
I pozostawiająca w napięciu :twisted: Co teraz się wydarzy??? 8)
No i te hormony.."to wszystko", hehe :lol: już my wiemy jakie wszystko ;) ...!
Michael i zaprzeczenie ("Nie!")...och, co za "niespodzianka". Michal i coś takiego!" :shock: " :lol:
I co teraz MARIA zrobi? Uhm..jak go przekona??? 8)
P.S. Czekam na dalszą część_ wygłodniły fanfikożerca!!! :P ;)

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Tue Nov 30, 2004 7:20 pm

U DocPaul części też są takie krótkie? :evil: A może sobie długość zmieniasz, wedle wygody? 8)

Hm... Intryguje mnie to wszystko. Jestem niesamowicie ciekawa, co będzie dalej :roll: I naprawdę nir mogę przywidzieć - Czyżby Future Maria miała coś... teges :wink: z teraźniejszym Michaelem? :shock: A tak a propo, ile ona ma teraz lat, dokładnie?
No własnie, i tak siedzę i się zastanawiam... Michael jest chyba za młody dla FMarii :roll: Więc co? Maria wróci z powrotem do Michaela, którego --- niee, to chyba nie możliwe, jeżeli wszystko maiłaby być jak w serialu, to FMaria zniknie, kiedy zmieni przyszłość :roll: Więc co się stanie? Może będzie obserwować, jak Michael zakochuje się ponownie w Marii, będzie próbowała to zmienić i ---- ehh, co ja sobie głowę zawracam tym pisaniem? Sobie i wam :wink: Będzie co będzie :P Pytanie tylko kiedy? Cicha? Kiedy możemy się spodziewać kolejnej części? :cheesy:
jeśli chodzi o "The day we never kissed" nowa, to się nie poddawaj, bo naprawdę warto przeczytać
Taa, mój problem tkwi w tym, że ja tego opowiadanie nie rozumiem :roll: Nie kapuję, jaki ma sens :roll: Poza tym jest strrrasznie długie :roll:

Niewidzialna, dlaczego się nie zarejestrujesz? :D
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Część 3

Post by Cicha » Wed Dec 01, 2004 10:43 am

Więc co? Maria wróci z powrotem do Michaela, którego --- niee, to chyba nie możliwe, jeżeli wszystko maiłaby być jak w serialu, to FMaria zniknie, kiedy zmieni przyszłość Więc co się stanie? Może będzie obserwować, jak Michael zakochuje się ponownie w Marii, będzie próbowała to zmienić
Echh nowa... poczekaj na nastepne części, a sie dowiesz, tylko tyle Ci powiem. :cheesy:
Jesli chodzi o długość części, to nie ja je skróciłam. Na początku mówiłam, że, kiedy napisałam autorce, że chciałabym przetłumaczyc jej opowiadania ona jeszcze raz je przeczytała i wprowadziła zmiany. Fakt, że oryginalna wersja "All our tomorrows were yesterday", którą można znaleźć na stronach jest napisana ciągiem, a poszczególne momenty oddzielają znaczki "~~~~", ale o podzielenie ficka na części, tak, żeby jego zamieszczenie tutaj było możliwe jest zasługą tylko i wyłacznie DocPaul. :)
Zamieszczam część 3 i nie wiem, kiedy dostarczę część 4, więc nie pytajcie :)

Część 3

Przeklinała, podążając za nim w dół ulicy. Jasne, świetnie jej szło.

„Możesz chociaż posłuchać?” On szedł dalej, całkowicie ją ignorując. „Powiedziałam…”

„Słyszałem!” Przecierając ręką twarz, stanął i spojrzał na nią. „Nie wierzę w to. Jesteś pacjentką, która uciekła ze szpitala dla obłąkanych. I to nie ma nic wspólnego ze mną.”

Odwrócił się, lecz ona złapała go za ramię, a jej piersi unosiły się w złości. W tym całym ich dawnym kółku, on był najgorszy. Najbardziej defensywny. To ona zawsze musiała przychodzić do niego.

„Jesteś kosmitą.” Zignorowała jego wstrząśnięty wzrok. Był taki młody i ostrożny, ale nie wystarczająco dorosły i uważny, żeby powstrzymać własne reakcje. ”Jeśli mi nie pomożesz, nie posłuchasz i nie uwierzysz, że jestem tym, za kogo się podaję, a nie jakąś wariatką, która ma halucynacje, w ciągu następnych dwudziestu czterech godzin, twoje życie się zmieni. Twój głęboko ukryty, ciemny, kosmiczny sekret zostanie wyjawiony i nic…nic już nigdy nie będzie takie samo.”

Jej głos. Ta pewność. Całkowita szczerość, brzmiąca w bogatych, wysokich dźwiękach…i to, co powiedziała o kosmitach. Otworzył szerzej oczy. Nadal jednak…

Szedł dalej.

„Lubisz lody pistacjowe…”

Michael wzruszył ramionami. Wielu ludzi je lubi.

„Złościli go ci, którzy wzięli to za żart, udając, że wszystko rozumieli, podczas gdy w rzeczywistości nie znali siebie samych.”

Zatrzymał się.

„James Joyce, Ulysses. Strona 655. Czytałeś to. Czytałeś mnóstwo razy. To twoja ulubiona książka, a pod materacem trzymasz zniszczony egzemplarz, który ukradłeś, kiedy byłeś w jednym z zastępczych domów przez sześć dni. Nie umiałeś wtedy nawet czytać, ale ta książka…posiadanie jej…trzymanie…sprawiło, że czułeś się lepiej. Później, lata później, przeczytałeś ją i rozumiałeś więcej, najczęściej, po tym jak pobił cię Hank.”

Szybko do niej podszedł, złapał i stanął twarzą w twarz. „Nic nie wiesz! Nic o mnie nie wiesz!”

Maria odepchnęła go od siebie. „Wiem wszystko.” Ponownie zaczął odchodzić. „Wiem, że lubisz wczesne ranki, ponieważ wydają ci się czyste, świeże i nowe. Zagłębiasz się w swoich myślach, boisz się dotykać i bycia dotykanym, bo nie może ci brakować, czegoś, czego nigdy nie znałeś. Ale i tak pragniesz tylko tego. Zazdrościsz swoim najlepszym przyjaciołom, Maxowi i Isabel Evans, jednak w tym samym czasie ich nienawidzisz. Isabel jest twoją ulubienicą, bo jest wredna i złośliwa. Nienawidzi wszystkich dookoła, przez co nie czujesz się tak okropnie nie lubiąc ludzi, ponieważ ona nie lubi ich bardziej. Max jest zbyt idealny. Wielki moralizator i większość czasu czujesz, że jesteś nie w porządku. Sprawiają, że źle się czujesz, ale oddałbyś za nich życie.”

Jego oczy pociemniały, a trzęsące się ręce zaczął wpychać do kieszeni chcąc odejść. Nie słuchać, ale ostatecznie i tak niechętnie posłuchał, ponieważ miała rację. Znała go. „Nie wiem, co jest z tobą nie tak, lub, za kogo się uważasz, ale cię nie znam.”

„Wiem. Ale mnie poznasz. Albo raczej znałeś. Jestem Maria DeLuca. Jestem z przyszłości, a przybyłam tu przy pomocy urządzenia stworzonego przez waszych ludzi. Żeby powstrzymać zło. Zapobiec dziurze w równowadze, która odbierze ci wszystko, co masz.” Jego twarz pozostała, jak z kamienia. „Mogę to udowodnić.”

Przystanął, a potem zszedł z drogi, żeby stanąć przy drzewach. „Więc udowodnij.”

Maria wyciągnęła z kieszeni kawałek metalu, a potem rzuciła go do niego.

„Rozgnieć to.”

Tak też zrobił i nagle metal powrócił do swojego pierwotnego kształtu. „Co do cholery?”

„Za rok dostaniesz to od mężczyzny o imieniu Hal. Ocalił cię, was wszystkich, kiedy wydarzyła się katastrofa i to jemu zawdzięczacie to, że żyjecie.”

„Znasz odpowiedzi?” Michael podszedł bliżej, nie wierząc, ale potrzebując informacji. Posiadała odpowiedzi, których szukał, a nawet, jeśli były kłamstwem, to i tak stanowiły więcej niż miał. Naprawdę była podobna do Marii DeLuci, ale nie identyczna. Maria była śliczna z zapowiedzią rozkwitającej piękności, gdy tylko jej ciało dogoni usta. Te same oczy i usta, ale wyglądała starzej i niesamowicie pięknie, tak jak podejrzewał. Ale tą urodę i ciagle młoda twarz, niszczył wyraz jej oczu. Nic w nich nie było. Żadnej iskierki życia. Tylko śmierć.

„Tak. Wiem tak wiele. O tobie, o Isabel i Maxie. Wiem, jakie kłamstwa mówiliście, zdrady, które przeżyjecie, a nawet wszystkie radości. Wiem…wszystko.”

„I chcesz żebym…co zrobił?”

Maria usiadła na ziemi, klękając na kolanach. „Chcę, żebyś jutro trzymał Maxa z dala od Crashdown.”

„Jutro?” Przysunął się trochę, zainteresowany, tym, co mówiła.

„Zaciągnie cię tam, żeby mógł się gapić na Liz Parker.” Michael tylko zajęczał. Bardzo dobrze to ujęła. Chuda, zbyt poważna, Zwykła Jane Liz Parker. Była czymś, czego nigdy nie potrafił zrozumieć. Maxa fascynacja jej osobą cały czas pozostawała dla niego zagadką. Naprawdę tego nie łapał. Liz nie miała w sobie nic interesującego.

„Czemu? Liz w końcu zauważy, że on żyje czy coś takiego?”

„Gorzej. Ona umrze.” Maria zaczęła zrywać trawę koło siebie.

„Umrze?” Zmarszczył brwi i bardziej się skoncentrował…był bardziej podejrzliwy.

„Kiedy będzie pracowała wydarzy się wypadek… zostaje postrzelona, a Max i ty tam jesteście. Max ją uzdrawia. Przed świadkami, kawiarnią pełną świadków, maniaków kosmicznych i zostajecie zdemaskowani.”

Michael zaklął. To musi być kłamstwo.

„To kłamstwo! Maxwell by tego nie zrobił! On…my zawarliśmy pakt, gdy byliśmy dziećmi. Tylko nasza trójka. Nikogo więcej. Jesteśmy wszystkim, co mamy. Nie naraziłby Isabel i mnie na takie niebezpieczeństwo dla dziewczyny i to takiej, która nawet nie zna jego imienia, lub nie wie, że istnieje.”

„Poznaje go po tym jak ją uzdrawia. Oni…” Maria przestała. Nie mogła więcej mówić. „To wszystko zaczyna. Demaskuje was przed waszym najgorszym koszmarem.”

Patrzył w dal. Roswell. Pieprzone Roswell. Pieprzona planeta Ziemia na której miał umrzeć.

„Więc, jeśli Max nie uratuje Liz, to ona…”

„Umrze.” Maria odwróciła wzrok.

Zaczął chodzić w kółko, przelatując dłońmi przez włosy i sprawiając, że sterczały jeszcze bardziej.

„To kłamstwo! Kłamiesz!”

„Nie kłamię!”

„Maria DeLuca, ta zwariowana, cały czas gadająca dziewczyna, jest najlepszą przyjaciółkę Liz Parker. Nigdy, ale to nigdy nie pozwoliłaby jej umrzeć.” Odsunął się od niej. „Nie wiem, kim jesteś, albo, czego chcesz, ale ja nic nie wiem. Pomyliłaś facetów.”

„Nie jesteś facetem!” Powiedziała Maria w złości, podnosząc się. „Jesteś chłopcem! Niedomytym, niepanującym nad sobą, niemiłym i złośliwym kosmicznym chłopcem z kiepską fryzurą. Jeśli odejdziesz…odejdziesz bez udzielenia pomocy…ta rzeczywistość będzie ciągnęła się dalej i wszystko pozostanie takie samo.”

Michael opuścił ramiona w niedbałym ruchu. Odszedł kawałek dalej, żeby po chwili wrócić. „Czemu ja! Czemu nie twoja młodsza wersja? Czemu powinienem wierzyć w chociaż jedno twoje słowo?”

„Ponieważ jestem twoją żoną.” Powiedziała Maria, jęcząc, kiedy te słowa wypłynęły z jej ust. Pomyślałby, kto, że po tych wszystkich latach wreszcie nauczyła się nad sobą panować, ale nawet w przeszłości Michael Guerin potrafił ją doprowadzić do granic wytrzymałości i cierpliwości.
Pieprzyć ten ‘ta sama osoba, nie może spotkać siebie samego w innym czasie, ponieważ oboje ulegną zniszczeniu’ bełkot. Nie rozumiała nauk ścisłych, a Michael był w tym nawet gorszy.

CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

niewidzialna
Gość
Posts: 16
Joined: Wed Dec 01, 2004 2:29 pm
Location: Okolice planety L-wo
Contact:

Post by niewidzialna » Wed Dec 01, 2004 3:20 pm

Gonić Michael'a? Och, jeju! zgadałam! Swoją drogą to takiego faceta, która nie chciałaby gonić? No? 8) :lol:
Maria chce poświęcić Liz???!!! Niemożliwe!!! A jednak? :twisted:
Uda się? :roll:
Ciekawe czy argument "żona" w czymś pomoże? :twisted:
~ * ~
Przekona Michaela, nie przekona, przekana, nie przekona.....(itd). Buum. Zapraszmy na kolejny odcinek!!! (a ten za 2 tygodnie, proszę państwa). Cicha tylko żebyśmy nie czekały lata, bo zsiwiejemy! :lol: ;)
~ * ~
I co oznacza ,że "solić"- piep.. to iż ta sama osoba, nie może spotkać siebie samego w innym czasie, ponieważ oboje ulegną zniszczeniu? :shock: :shock: :shock: Chyba nie zamierzają....? opuścić tego...? :shock:
Miłość przychodzi odchodzi
jest z nami nagle jej nie ma(...)
-Ach ten lęk że się nie kochamy
skoro miłość miłości szuka

inti
Fan
Posts: 681
Joined: Sun Dec 21, 2003 3:03 am
Location: wawa centralna, peron 2, sektor 3

Post by inti » Wed Dec 01, 2004 3:28 pm

niewidzialna - jak to się stało, ze pierwszy swój post oddałaś właśnie tu? ;>

niewidzialna
Gość
Posts: 16
Joined: Wed Dec 01, 2004 2:29 pm
Location: Okolice planety L-wo
Contact:

Post by niewidzialna » Wed Dec 01, 2004 4:12 pm

:lol: hehe... "przypadek"? :> Pierwszy powiadasz? Oj, pierwszy, oj pierwszy 8) :D
________
Sugestia koleżanki przechyliła szalę 8) ;)
No i tera mogę mieć avantar :D Tylko jeszcze za bardzo nie wiem jak. :roll: :D
________

:!: P.S. :!: Mam pytanko, czy naprawdę nie ma na tym forum fanów M&M? Bo jak narazie mało osób zagląda tutaj-czyt. temat. :twisted: :!:
Miłość przychodzi odchodzi
jest z nami nagle jej nie ma(...)
-Ach ten lęk że się nie kochamy
skoro miłość miłości szuka

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Wed Dec 01, 2004 4:46 pm

Są niewidzialna, są :cheesy: Inti, a dlaczego nie? :roll: nie rozumiem sensu pytania.

Nie rozumiem Marii. Poświęcić Liz? A czy do diabła nie można przy okazji odciągania od Crashdown Maxa, odciągnąć też Liz? W jakiś sposób, jakikolwiek, nawet na siłę. Poprostu nie pozwolić jej być w Crashdown podczas strzelaniny :roll: nic prostszego, i nikt nie ginie :roll:
Zamieszczam część 3 i nie wiem, kiedy dostarczę część 4, więc nie pytajcie
Więc nie pytam. Mówię tylko, że nie mogę się doczekac :twisted: Ta część była bardzo... przyjemna :roll:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

inti
Fan
Posts: 681
Joined: Sun Dec 21, 2003 3:03 am
Location: wawa centralna, peron 2, sektor 3

Post by inti » Wed Dec 01, 2004 6:15 pm

A co w nim trudnego, że nie rozumiesz? proste pytanie dlaczego właśnie tu.. czyżby ff były aż tak popularne?
Przyznam się, że do póki nie wszedłem na to forum pojęcie fanfik było mi zupełnie obce a twórczość kojażyła mi się z czymś... bardzij twórczym (?) :? niz jakieś tam wbujałe fantazje forumowiczów.

..no więc Niewidzialna - czy to była ciekawość czy bardziej zamierzenie?

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Wed Dec 01, 2004 6:43 pm

Niewidzialna udzielała się tu wcześniej, tu tzn w Twórczości, i zasugerowałam jej, żeby się zarejestrowała, to ja się nie dziwię, że właśnie tu odezwała się po raz pierwszy 8) Niewidzialna, dla zadowolenia ogółu, może napiszesz coś w "Witam"? :P No ale dobra, nie czepiam się :wink:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

niewidzialna
Gość
Posts: 16
Joined: Wed Dec 01, 2004 2:29 pm
Location: Okolice planety L-wo
Contact:

Post by niewidzialna » Wed Dec 01, 2004 7:16 pm

Zależy jak pojmujesz pojęcia "ciekawość" i "zamierzenie" :> ;)
A zaczęło się od tego, że polubiłam Roswell.... jakoś znalazłam się na stronie xcom(dawny) i tak znalazłam i forum i dział ff.
A mówiąc już szczegółowo to ja poprostu lubię czytać. Zamierzenie?Ciekawośc? Chyba jedno z drugim. Choć nie była w moich bliskich planach - rejestracja (milsze jest określenie oficjalne dołączenie do stowarzyszenia rodziny roswellowskiej8) ;) ) . Przesiaduje najczęściej i właściwie wogóle na "Twórczości".To, cóż, zwyczajnie, przyszło. Czytam ff. I z czystym sumieniem i czystym sercem powiem, że uważam niektóre ff za lepsze niż niektóre książki. 8) :D
Ciekawość- tak..ciekawość należenia do grupy.......(_?_)
Zamierzenie?- w dalekich planach. Nowa mnie podkusiła.:D "Witam"? czemu nie!!! Mam dziś dobry humor (niebywałe .... )!!! :wink:
Miłość przychodzi odchodzi
jest z nami nagle jej nie ma(...)
-Ach ten lęk że się nie kochamy
skoro miłość miłości szuka

User avatar
Hypatia
Starszy nowicjusz
Posts: 147
Joined: Thu Nov 27, 2003 10:51 am
Location: Szczecin

Post by Hypatia » Thu Dec 02, 2004 4:34 am

Hohoh Cicha widze, że drobne rozmowy na temat tłumaczenia DocPaul znalazły ujście. Zgadzam się, że jest to autorka zdecdwoanie z "górnej" pólki pisarskiej. Jej fiki są długie i trudne ale za to wręcz doskonałe.

ALL OUR TOMORROWS WERE YESTERDAY jest naprawdę dobre, Doc rzeczywiście trochę zmieniła. Co prawda nie zgodzę się, że we wszystkich opowiadaniach robi z Liz i Maxa najbardziej nielubianą parę, ale nie przepada za nimi, zupełnie jak ja.

Tłumaczenie idzie Ci bardzo dobrze, czekam na dalsze cześci, które na pewno będą trudniejsze, ale wieżę iż poradzisz sobie bardzo ładnie nawet z nimi. Ciekawi mnie czy masz zamiar przetłumaczyć też inne rzeczy Doc tak na przykład cały cykl The Praetorians ??? Ech chciałoby się poczytać to po Polsku, tak by inni fani Candy mogli poznać tą wspaniałą opowieść...
Na razie jednak czekam na kolejne części "All..."
Hypatia-Tia
"Don't ever give up your dreams. Without dreams there's nothing else. When someone tells you can't, go ahead and prove them wrong. Don't be afraid of the unknown, embrance it" Becky R.I.P

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Post by Cicha » Fri Dec 03, 2004 11:21 am

Ciekawi mnie czy masz zamiar przetłumaczyć też inne rzeczy Doc tak na przykład cały cykl The Praetorians ???
Mimo, że kocham cykl "The Praetorians", to tłumaczenie tego nigdy nie wpadło mi do głowy. Niestety myśląć realnie wydaje mi się, że nie poradziłabym sobie z nim. Tłumaczenie ilość scen NC-17 jaka występuje w tych opowiadaniach, lekko mnie przeraża. Ale, jesli ktos inny sie zdecyduje na tłumaczenie "The Praetorians" to ja będę mu wiernie kibicowała :) Na razie, po skończeniu "All...." planowałam wziąć się za "Those left behind", bo to jednak moje ulubione opowiadanie z twórczości Doc i jestem przekonana, że wzbudziłoby wsród polskich fanów wiele kontrowersji...
No, ale nie odbiegajmy za daleko w przyszłość...część 4 :D

PS. Dzięki za miłe słowa.

Część 4

Michael zatrzasnął drzwi swojej sypialni i słuchał uważnie. Hank był w domu i przesypiał kaca. Ona znowu była na jego łóżku, siedząc z rękoma pomiędzy kolanami, ściskając je mocno.

„Żona?” Powtórzył drapiąc się w brew. „To chore. Ja bym nigdy…”

„Nie związał się z człowiekiem? Dopuścił do siebie kogoś wystarczająco blisko, żeby wziąć ślub?” Żal zabarwił gorzki śmiech Marii. „Bądź spokojny, nie było łatwo. Wiele razy mnie od siebie odpychałeś, prawie zostawiłeś na zawsze, ale i tak trwaliśmy razem.”

Jej oczy nabrały delikatniejszego wyrazu, gdy go obserwowała, kochając wszystko, czym był i czym miał się stać.

„Sama parę razy próbowałam cię rzucić,” Przyznała. „ale jak wszystkie złe nałogi do siebie wracaliśmy. Kilka lat piekła i dorastania zajęło, żebyśmy zrozumieli, że tak naprawdę nigdy nie potrafiliśmy się rozstać i od tamtej pory zabieraliśmy to drugie, gdziekolwiek jechaliśmy.”

Michael usiadł obok niej. Nie mógł przestać się na nią patrzeć. Nie ma mowy. Nie ma mowy, ale coś w jego wnętrzu miało nadzieję, że to prawda. Nigdy nie podejrzewał, że nie będzie sam.

„Nie było łatwo. Z nami nigdy tak nie było. Najbardziej się kochaliśmy, kiedy byliśmy osobno. Zbyt blisko i już robiło się trudniej. Gubiliśmy się w sobie nawzajem, a były rzeczy, które musieliśmy obydwoje zrobić. Uświadomienie sobie, że możemy je robić razem zajęło nam dużo czasu i bólu. Że słabości i brak bezpieczeństwa, które sami w sobie tworzyliśmy, były naszą siłą. Nie ma nic silniejszego od dwóch przeciwieństw, które zamiast się odpychać tak jak powinny, przyciągają się.”

„Kiedy przestaliśmy ze sobą zrywać?” Spytał cicho, cały czas nie wierząc, ale mając nadzieję.

„W dniu, w których dowiedziałam się, że jestem w ciąży.” Zaśmiała się smutno na samo wspomnienie. „Upuściłam na ciebie talerz z gorącym jedzeniem, za to, że zrobiłeś mi dzieciaka.”

Spojrzał na nią zszokowany.

Zaśmiała się. „Czas nie zmienia tego wyrazu! Tak, to ten. Twoje zszokowane ‘tarzajmy się i pieprzmy’ spojrzenie. Kocham je. Kocham ciebie.”

„Maria.” Zamilkł. „Mówię do ciebie Maria?”

„Tak. To też zajęło trochę czasu. Nawet mówiłeś do mnie ‘kochanie’.”

Zrobił głupią minę.

Ponownie się roześmiała. „Tak. To najczęściej oznaczało, że czegoś chcesz. Najczęściej seksu.” Zauważyła rosnący rumieniec na jego skórze. Boże, był taki młody.

„Więc ile czasu?” Odchrząknął niepewny o co pytał. Ile czasu byli małżeństwem? Ile czasu zaprzeczali, że cokolwiek ich łączy? Ile planowała tu zostać i przekonywać go, że nie jest wariatką? „Ile czasu zanim weźmiemy ślub?”

„Cztery lata cholernego piekła, próbując polubić bycie razem, ale kiedy już to zrobiliśmy, mieliśmy dziesięć lat czystego ognia i pasji. Ja krzyczałam, ty się zamykałeś. Ja się złościłam, ty się złościłeś, a to najczęściej prowadziło do tarzania się po podłodze i trójki dzieci.”

„Mamy dzieci?” Nigdy nie myślał…albo przynajmniej nie wierzył, że będzie ojcem.

„Mieliśmy.” Odpowiedziała cicho.

„Mieliśmy?” Powtórzył po niej, tyle, że głośniej, gdy zauważył coś lśniącego w jej oczach. Tłumione łzy.

„To nie ma znaczenia.” Powiedziała ocierając łzy. „Nic z tego nie ma znaczenia. Jeśli przywrócimy równowagę, żadna z tych rzeczy się nie wydarzy.”

Michael złapał ją mocno.„Co stało się z naszymi dziećmi?”

„Michael…”

„Po prostu mi powiedz! Co się stało?”

Maria odtrąciła jego dłoń. „Zginęły w wybuchu domu razem z dwójką dzieci Isabel i moją mamą. Odebrali nam je, podczas gdy my staliśmy na zewnątrz i przyglądaliśmy się płomieniom, które były zbyt gorące, żebyśmy mogli wejść do środka i je ocalić. Nawet połączone moce twoje i Isabel nie zdołały ich ugasić. Słuchaliśmy ich krzyków…”

Głos jej się załamał, a on obserwował jak trzęsą się jej ręce. Uczucie straty i wilgoci tkwiło pod jego powiekami. Czuł jej ból, który nawet jemu wydawał mu się rzeczywisty. Jakby był także częścią jego samego.

„Czy…czy byłem dobrym ojcem?” Nigdy nie myślał, ani nie miał nadziei, że nim zostanie. Nie z powodu swojej kosmicznej natury. Chodziło o Hanka. Czy był taki jak Hank?

„Najlepszym.” Siedział w ciszy, nie pewny czy poczuł ulgę.

Jeszcze nie skończyła. „Zawsze wiedzieliśmy, że musi być coś lepszego niż Roswell. Trochę czasu zajęło nam zrozumienie, że to my i, że tym czymś lepszym były one, nasze dzieci.” Jej głos był cichy i delikatny. „Były tym, co mamy w sobie najlepsze.”

Ocierając z policzka łzę, wstała i na niego spojrzała.

„Musisz mi pomóc.” Błagała „Nie mogę tego znów przeżyć. Ta młodsza ja. To zniszczyło jej duszę. Potem, wszystkim, czym żyłeś była chęć zemsty i nienawiść. Nie byłam w stanie nic zrobić, aby jakoś uśmierzyć twój ból.. Jakby nawet najmniejszy dotyk był zbyt bolesny.”

„Twoja przyjaciółka musi umrzeć? Z tym sobie poradzisz?

Maria wytarła twarz. „Kocham Liz Parker. Jest moją najlepszą przyjaciółką, siostrą i fakt, że to robię mnie zabija. Ale żadne z was nie może przywrócić kogoś do życia. To zakazane. Sprawia, że naturalna równowaga przestaje istnieć.”

„Świat został zniszczony, ponieważ Liz Parker przeżyła?”

„Kosmita wyciągną rękę i wyrwał ją z ramion jej własnego przeznaczenia. Jej przeznaczeniem było zginąć tego dnia, w tragiczny sposób w wieku szesnastu lat. Kiedy została odciągnięta od swej własnej ścieżki, równowaga została zachwiana, a w wyniku skrzyżowały się równoległe linie życiowe, które nigdy nie powinny się spotkać.”

„Max” Powiedział Michael, bardziej do siebie niż do niej. „On to zrobił”

„Tak. Liz miała wpływ na wydarzenia, które w ogóle nie miałyby miejsca, gdyby zginęła w wieku szesnastu lat, tak jak to się miało stać. Kiedy pojawiła się przyszła żona Maxa, on ją ignorował, ponieważ kochał Liz. Ta dziewczyna trzymała się na uboczu i nigdy nie potrafiła się do nas przebić. To uczyniło ją silniejszą i sprawiło, że stanęła przeciwko wam. I wszyscy zostaliście zdemaskowani. Zbyt wcześnie. Wasze moce dopiero się budziły. Przedtem były zmienne i nie potrafiliście ich kontrolować. Wasi ludzie nie wzięli pod uwagę okresu dojrzewania. Te wszystkie uczucia i hormony, które w was szalały sprawiły, że żadne z was nie było przygotowane na odpowiedzialność. Żadne z nas nie było. Zaczęliśmy składać obietnice i zobowiązania, jednak zbyt młodo – zanim jeszcze dojrzeliśmy do naszych ciał.”

„Ile będziemy mieli czasu, jeśli Liz Parker umrze?”

„Nie wiem. To mogą być lata, albo nawet dni. Równowaga została zachwiana, ale musisz zrozumieć, że wiem tylko to, co się wydarzyło w moim świecie. To ten świat musi przestać istnieć.” Maria zerknęła na niego, a jej twarz pozostała zimna i zamknięta, gdy próbowała wszystko ukryć w swoim wnętrzu. „Jeśli nam się uda twoje życie – życie nas wszystkich – potoczy się tak jak powinno. O tym nie mogę ci powiedzieć, bo nawet sama tego nie wiem.”

Michael spojrzał w dół na swoje dłonie. Jeśli w tym, co mówiła była, chociaż odrobina prawdy, jego przyjaciel Maxwell zniszczy ich wszystkich. To złamie Maxowi serce, ale albo to, albo koniec wszystkiego.

„Dobra. Co mam zrobić?”

„Trzymaj Maxa z dala, tak, żeby nie mógł jej ocalić.” Maria westchnęła. Liz. Liz umrze.

Spojrzał na nią szybko, marszcząc brwi z powodu jej monotonnej odpowiedzi. „Nie mogę uwierzyć, że zachowujesz się tak zimno, mówiąc o tym. Jakby to nic dla ciebie nie znaczyło! Myślałem, że jest twoją przyjaciółką.”

Spojrzała na niego ze łzami w oczach, ale szybko je wytarła. „Była i zawsze będzie moją najlepszą przyjaciółką, albo, chociaż była nią dopóki nie poznałam ciebie. Nie masz pojęcia ile mnie to kosztuje…jaką cenę zapłacę. Stracę ją, zniszczę młodszą siebie, która nie potrafi sobie radzić, gdy ktoś ją opuszcza. Poza tym nie ma żadnej nadziei, że cię poznam lub, że coś między nami będzie. Stracę wszystko i nie ma szans, żeby moja młodsza wersja wyszła z tego bez szwanku.”

„Więc czemu?”

Położyła się na jego łóżku i zasłoniła oczy ramieniem, pozwalając sobie na odpoczynek.

„Bo to był błąd. Max wrócił i próbował zmienić niektóre rzeczy z pomocą Liz, ale się nie udało. Nie mogli bez siebie żyć, nawet dla dobra świata. Zapłaciliśmy ogromną cenę. W wieku osiemnastu lat straciliśmy Alexa, a w dalszej walce jeszcze więcej. Max i Liz nie potrafią z siebie zrezygnować, więc reszta z nas musi być silna i zrobić to za nich. Jako król, Max popełnił fatalny błąd przekładając swoje uczucia, ponad uczucia własnego ludu. Ale nie zdradził tylko ciebie i Isabel i to nie tylko wasze życia zmienił. Ale nas wszystkich. Cały świat, który stanął na granicy zniszczenia i wszystko przez to, że kosmita zabrał to, co chciał.”

Król? Nazwała Maxa królem. Patrzył jak powoli zasypia. Naprawdę była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział. Właściwie to nie była jak te dziewczyny, które czekają na okazję, tylko niesamowicie seksowna.

„Nie ma przeznaczenia, oprócz tego, które sami tworzymy.” Wyszeptała i zasnęła.

Siedział na podłodze koło łóżka i przyglądał się jej, gdy spała. Pierwszy raz w życiu widział kogoś, kogo sen był bardziej smutny i w większym stopniu wypełniony kłopotami, niż jego własny.

CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

User avatar
caroleen
Zainteresowany
Posts: 374
Joined: Fri Apr 16, 2004 5:22 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by caroleen » Fri Dec 03, 2004 12:57 pm

Nie podoba mi się satwianie Maxa i Liz w takim świetle. :evil: Zapatrzeni w siebie zakochani egoiści. Tym bardziej mnie to wkurza, że nie mogę wyobrazić sobie kogokolwiek z tej paczki, kto mógłby mieć czelnośc cokolwiek M&L zarzucić i kwestionowac ich decyzje, ratujące nie raz życie innym. :evil: Ale to oddzielny temat...
Natomiast bardzo podba mi się sposób przedstawienia relacji M&M - nareszcie uczucie :) Ciepło, pomieszane z ogniem, złością, namiętnością i wzajemnymi pretensjami. Ciekawy pomysł na fabułę, ładny język, ale powiem szczerze, że autorka postanowiła sporo zmienić charakter postaci ;) Jak narazie dla mnie nie tak do końca wiarygodne. Ale rónocześnie zdecydowanie najlepsze Candy, jakie czytałam do tej pory ;)
Image

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Część 5

Post by Cicha » Wed Dec 08, 2004 6:09 pm

Część 5

„Maxwell”

„Michael. Nie myślałem, że pokażesz się dzisiaj w szkole. To już drugi raz w tym tygodniu. Nowy rekord?”

„Próbuję się ukryć, przed tymi, co łapią wagarowiczów. Stwierdziłem, że szkoła to najlepsza kryjówka. Zresztą na lekcjach sypia się równie dobrze, jak poza nimi.”

Max uśmiechnął się lekko, jednak jego uwagę rozproszył widok Liz Parker, idącej wzdłuż korytarza razem z jej najlepszą przyjaciółką Marią DeLucą. W pewnej chwili pojawił się za nimi wysoki i szczupły chłopak, który zaczął obejmować i przytulać od tyłu do siebie Marię, a także rozmawiać radośnie z Liz. Liz Parker zrobiła śmieszną minę i sięgnęła za Marię, szczypiąc Alexa w policzki, mówiąc przy tym zabawnym głosikiem, który wywołał w DeLuce śmiech. Alex przyśpieszył tempo i cała trójka szła przytulając się i śmiejąc.

Michael przyglądał się temu starciu z zaciekawieniem. Alex Whitman. Zginął. Powiedziała, że umarł w wieku osiemnastu lat, czyli w ciągu dwóch krótkich lat od teraz.

Jak?

Nie wyjaśniła, ale to był jeden z rezultatów ocalenia Liz Parker przez Maxa i tego, że nie potrafili zmienić świata za pierwszym razem. Może i zmienili, ale nie wystarczająco, aby uratować Alexa, lub którekolwiek z nich.
Maria powiedziała, że oni nie potrafili zmienić. Max i Liz nie umieli poświecić swojej wielkiej miłości i nie ważne jak bardzo się starali, czy wiedzieli o konsekwencjach, i tak cały czas znajdowali wymówki, żeby być razem. Tak właściwie to wydarzenia uległy zmianie, ale wynik pozostał taki sam.

Michael zatrzymał wzrok na Marii DeLuce, przestępując z nogi na nogę za każdym razem, kiedy się uśmiechnęła. Ten uśmiech zaczynał się w jej wnętrzu, a potem wypływał na zewnątrz niesamowicie błyszcząc. Te oczy - ich śmiech był nawet bardziej olśniewający od jej ust, chociaż to one na początku przyciągnęły jego uwagę. Błyszczały dzięki jej błyszczykowi, a kiedy za każdym razem mijał ją na korytarzu czuł jak cudownie pachnie. Jej śmiech był delikatny i powodował dreszcze przesuwające się wzdłuż jego kręgosłupa. Była wszystkim, czym on nie był. Była żywa. Boże, ożenił się z Marią DeLucą.

„Michael?” Max spojrzał na swojego przyjaciela i zmarszczył brwi. „Michael!”

„Co?” Chłopak jakby wyrwał się ze snu.

„Stary, ty chyba krótko wczoraj spałeś. Gdzie byłeś?”

Michael tylko odchrząknął nie udzielając odpowiedzi i idąc za Maxem. W ogóle nie spał. Całą noc ją obserwował, bojąc się, że zniknie lub okaże się tylko snem.

„Więc po szkole powinniśmy iść do Crashdown coś przekąsić.” To przykuło jego uwagę.

„Właściwie” Michael podrapał się w brew. „to miałem nadzieję, że pojedziesz później gdzieś ze mną. Nie powinno nam to zająć dużo czasu, a potem możemy iść do Crashdown.”

Max zatrzymał się. Michael go grzecznie prosił, a to samo w sobie było nietypowe. „Gdzie?”

Guerin wyciągnął z kieszeni kawałek metalu, ten sam, który dała mu Maria, i który powinien dostać dopiero za rok, a następnie podał go przyjacielowi. „Rozgnieć to.”

Patrzył jak Max niszczy przedmiot, a on po chwili wrócił do swojego naturalnego kształtu.

„Michael?”

„Znalazłem to na pustyni. Nie wiem czy ponownie odnajdę to miejsce, albo czy jest tego więcej.” Nawet nie zawahał się skłamać. Maria powiedziała mu gdzie szukać. „Wydaje mi się, że to część naszego statku Maxwell. Chyba znalazłem miejsce katastrofy.”

Max gapił się na metal, ponownie go rozgniatając, a po jego twarzy przemykały różne uczucia. „Co masz nadzieję znaleźć Michael?”

On tylko wzruszył ramionami, a brak zainteresowania ze strony Evansa zaczynał go wkurzać.
„Kto to wie Maxwell? Może kim jesteśmy lub skąd pochodzimy? Ty może lubisz swoje życie w Roswell, ale ja muszę wiedzieć. Potrzebuję więcej!” Lekko uśmiechnął się drwiąco w jego kierunku. „Sory, że w ogóle zasugerowałem, żebyś zrezygnował ze swojego codziennego gapienia się na Liz Parker.”

Zaczął odchodzić, ale Max go dogonił.

„No dobra. Przepraszam. Masz rację. Nie zaszkodzi trochę się tam rozejrzeć.”

Michael ponownie wzruszył ramionami, a napięty mięsień jego szczęki, trochę się rozluźnił. Zawsze mógł liczyć na współczucie, które żywił do jego osoby Evans.

Oglądając się do tyłu, gdy wychodzili ze szkoły, kierując się do jeepa, Michael spojrzał na Liz Parker i jej przyjaciół. Ostatni raz widział ją żywą i prawdopodobnie także po raz ostatni widział uśmiech na twarzy tej dziwnej Marii.

CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Wed Dec 08, 2004 6:39 pm

Jak to się stało, że przegapiłam poprzednią część? :roll: No, ale to mi na dobre wyszło, dziś przeczytałam dwie :cheesy: I kurczę, jeszcze tak dalej, a poprostu nie powstrzymam się przed zajrzeniem do oryginału :twisted: Nie mam cierpliwości na czekanie na kolejne części, zwłaszcza kiedy dzieją się takie rzeczy. I ciągle mnie intryguje, jak to będzie, co się stanie? Moje przypuszczenia? Liz zginie, a Michael się nie powstrzyma i pocieszy Marię :twisted: Ale to tylko podejrzenia :roll: JESZCZE! :twisted:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Część 6

Post by Cicha » Thu Dec 09, 2004 6:12 pm

Część 6

Stała w cieniu, ukryta pośród drzew i obserwowała frontowe wejście do Crashdown. Nadeszła oczekiwana chwila, a Michaela i Maxa nigdzie nie było widać. Wiedząc, co się stanie, spodziewając się tego, odgłos strzału, który zniszczył jej świat i tak ją przestraszył. Brzmiał zbyt nierealnie, niemalże głucho i sztucznie. A może to tylko odgłos, który wydał jeden z samochodów jadących w dół ulicy?

„Liz!”

W powietrzu zabrzmiał jej stary głos, taki młody i wystraszony, a Maria oparła się o drzewo, powoli odwracając do niego tyłem i zniżając do ziemi, przytulając kolana mocno do swojego ciała. Pochylając głowę, marzyła, żeby to się skończyło.

„O mój Boże, Liz!” Zdesperowane wołania młodej Marii były bolesne. „Niech ktoś zadzwoni na pogotowie! Liz, trzymaj się! Nic ci nie jest…nic ci nie będzie. Jestem przy tobie. Pomocy! Ktokolwiek! Liz! Liz?”

Nie mogła tego dłużej znieść. Wstając, zajrzała do środka kawiarni i zobaczyła samą siebie - młodą kobietę, której życie właśnie na zawsze się zmieniło i, która płakała w imię swojej umierającej przyjaciółki, cała pokryta jej krwią. Powoli zaczęła odchodzić, w ogóle nie czując łez spływających po jej twarzy, gdy sygnały karetki i policji zagłuszyły ciszę panującą w Roswell.

Jedno życie za wiele innych? Czy to był handel? Dlaczego Bóg tak ranił?

Czy zamiana śmierci Alexa i ich wszystkich na Liz była dobrą wymianą? Maria nie znała odpowiedzi. Wszyscy myśleli, że znali prawdę. Max, Liz, a nawet Serena. Wszyscy byli tacy pewni, że wiedzą, która ścieżka jest właściwa. A co, jeśli przeznaczeniem było ocalenie Liz przez Maxa tego dnia, a oni znowu to zepsuli? Nie wiedziała.

„Nie ma przeznaczenia, oprócz tego, które sami tworzymy. Nie ma przeznaczenia…” Nawet powtarzanie, tego zdania nie pomagało. Była sama. Tak właśnie wyglądała samotna osoba, czekająca, aż pochłonie ją wir tego, co nie istnieje. Czy będzie stał, czekając na dnie tej próżni, żywy razem z ich dziećmi? Czy kiedykolwiek znowu ich zobaczy, a może oni także przestali istnieć? Czy to ocaliło je od bólu, czy ich płacz sprawiał, że żyły w jej wnętrzu? Czy to dobiegnie końca wraz z jej zniknięciem?

Kto będzie opłakiwał śmierć Liz Parker? Maria DeLuca i Alex Whitman, jej mama, rodzice Liz i Kyle – jej chłopak. Czy tylko to oznaczało życie? Garstkę ludzi, pamiętających o istnieniu jednej osoby?

Maria nawet nie zauważyła, jak się tam znalazła, ale stała przed swoim starym domem i obserwowała swoją matkę rozmawiającą przez telefon. Składała lub potwierdzała dostawę. Wyglądała tak młodo…żywo. Lata zawziętej walki już nie przekreślały jej twarzy i nie była zamknięta w środku, ginąc w płomieniach wraz ze swoimi wnukami.

Maria zamknęła oczy, gdy łzy nie przestawały płynąć. Proszę Boże, spraw, żeby to było tego warte.

CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 15 guests