A:: Tess : "Traces of Sadness"
Posted: Thu Aug 26, 2004 9:02 pm
Hejka!!!!
Oto mój nowy ff. Nie mam pojęcia co z niego wyjdzie bo po raz pierwszy piszę go z osobą o której nigdy nie pisałam. Mam nadzieję, że się wam spodoba...
TRACES OF SADNESS cz.1
-Czy mogę w czymś pomóc?- do stolika przy którym siedziała młoda blondwłosa dziewczyna podeszła kelnerka. Dziewczyna spojrzała w jej stronę.
-Nie, na razie dziękuję... Liz- spojrzała na plakietkę przypiętą do fartuszka.- Chociaż... Poproszę colę.
-Jaką? Wiśniową, light czy zwykłą?- zapytała Liz.
-Niech będzie light.
-A może zaproponuję ci jakieś ciastko albo coś innego do jedzenia?- zaproponowała kelnerka. Blondynka spojrzała na nią jak na wariatkę.
-Tylko colę.- powiedziała. Liz poszła zrealizować zamówienie. Domyśliła się, że dziewczyna się odchudza. Spojrzała na nią. Była dość wysoka i szczupła. Ubrana była w top do pępka i krótką spódniczkę w kratkę. Na swoich wyjątkowo długich nogach miała buty na obcasie. Liz pomyślała, że chciałaby mieć taką figurę. Blondynka wybrała sobie miejsce przy oknie. Była zajęta spoglądaniem przez nie. Wydawało się, że to zajęcie mocno ją pochłonęło. Rzeczywiście, mało rzeczy do niej dochodziło. Liz musiała głośno odchrząknąć zanim blondyneczka na nią spojrzała.
-Twoja cola.- wyrwała ją z marzeń.
-Ach... tak.. dziękuję.- powiedziała rozmarzonym głosem.
-Widzę cię tutaj po raz pierwszy. Wybacz ciekawość, ale jesteś tu przejazdem czy się wprowadziłaś?
-Niedawno się tu przeprowadziłam z Nowego Jorku. A tak przy okazji.. Jestem Courtney Banks.- wyciągnęła rękę. Liz ją uścisnęła.
-A ja Liz Parker.- usiadła naprzeciwko.
-Miło mi.- uśmiechnęła się Courtney.
-I wzajemnie. Mówisz, że jestes z Nowego Jorku?
-Tak. To miasteczko to miała być odmiana. Wiesz, zgiełk i zatrute powietrze. W przewodniku przeczytałam, że rozbiło się tutaj UFO.
-Tak. W 1947.- przytaknęła Liz.
-Fajnie. Wierzysz w UFO?- zapytała nagle Courtney.
-Yyy... Raczej nie... Ale przyjeżdża tu wielu dziwaków. Można się od nich sporo dowiedzieć.
-Na przykład, że wczoraj w pobliżu spotkali ufoludka?- roześmiała się Courtney.- Znam to.
-Masz rację. Ale ja raczej nie wierzę w to... Chociaż kto wie? Może gdzieś wśród nas zyją kosmici...
-Taaa... Mają zieloną skórę i czółki. Ja w zasadzie wierzę, że nie jesteśmy sami we wszechświecie, ale to nie obsesja.
-Liz! Chodź tu szybko!- zawołał jaki mężczyzna.
-To mój ojciec. Muszę lecieć. Może pogadamy innym razem?- zaproponowała Liz. Wstała.
-Bardzo chętnie. Na pewno się spotkamy. Wracaj do pracy.
-To cześć. Miło cię było poznać, Courtney!- Liz poszła. Tymczasem Courtney powróciła do swojego starego zajęcia, czyli obserwowanie widoków. A widoki rzeczywiście były niezłe. Stało tam kilku chłopców, niezwykle przystojnych. Courtney zwróciła uwagę na jednego z nich. Był niewysoki, miał czarne włosy i zawzięcie o czymś dyskutował.
W Crashdown Courtney siedziała długo. Raz zamawiała colę a innym razem wodę mineralną. I nic do jedzenia. Wyszła dopiero tuż przed zamknięciem. Od razu wróciła do domu.
-Courtney, gdzieś ty była?- do przedpokoju weszła kobieta. Courtney właśnie ściągała buty. Jej rodzice, a zwłaszcza matka, bardzo dbali o porządek a jeszcze bardziej dbali o swoją jedynaczkę.
-Byłam w kawiarni, mamo- wyjaśniła.
-Tyle czasu?
-Zawierałam nowe znajomości.
-Tylko żeby te twoje „nowe znajomości” nie były podobne do tych w Nowym Jorku.- ostrzegła ją matka.
-Nie przesadzaj!
-Ja tylko stwierdzam fakty. Kolacja na stole.`
-Jadłam w Crashdown.- skłamała Courtney.- Idę na górę, bo jestem strasznie zmęczona- ziewnęła ostentacyjnie. Szybko wbiegła na górę. Od nowa musiała przyzwyczajać się do nowego miejsca. Włączyła magnetofon. Wcale nie była zmęczona. Po prostu nie chciała jeść. Wiedziała, że nie powinna stosować głodówek, ale nie mogła nic przełknąć. Usiadła w fotelu i zamknęła oczy.` Zaczęła wspominać swoje życie w Nowym Jorku. Nie było takie jakie sobie wymarzyła. Jej rodzice bardzo się starali, ale ona to olała. Wpadła w złe towarzystwo. Przestała słuchać rodziców. Tamci nawet nie mieli normalnego domu. Wcale nie mieli domu.` Czasami coś ukradli a czasami ktoś im dał. Z litości. Ludzie w okolicy poznali Courtney i dziwili się, że zadaje się z marginesem społecznym. Ale ona miała swoje powody dla których się z nimi zadawała. Oni byli tacy jak ona. Mimo, że wyglądali jak punki, byli identyczni. Opowiadali jej różne historie a Courtney im wierzyła. Słuchała ich jak urzeczona. Cóż.... Złe towarzystwo, nieodpowiednie miejsce. Dzięki temu przeprowadzili się do Roswell. Musiała zostawić przyjaciół. Choć raczej to nie byli jej przyjaciele. Znajomi to było lepsze określenie. Normalka. Teraz Courtney chciała zacząć życie od nowa. Chciała zapomnieć o tym kim jest. Nie mogła o tym zapomnieć. To przypominało jej o sobie w postaci ataków. Dla mieszkańców Roswell miała być zwykłą dziewczyną- Courtney Banks.
***
-Hej Courtney!- do stolika przy którym siedziała blondynka podeszła Liz.
-O, Liz. Witam. Widzę, że dzisiaj masz wolne.
-Tak. Słuchaj, mam do ciebie prośbę. Muszę wyjechać do Nowego Jorku pozałatwiać kilka spraw. Czy mogłabyś wybrać się tam ze mną? Moja koleżanka zachorowała a mi się nie chce jechać samej. Co ty na to? Zgódź się, proszę!- Liz spojrzała błagalnie na Courtney.
-Do Nowego Jorku?- zapytała Courtney, żeby się upewnić.
-Tak.
-No, nie wiem...- Courtney nie miała wcale ochoty wracać na stare śmiecie.
-Błagam!- Liz spojrzała na nią.
-Liz, znasz mnie jeden dzień...- zaczęła Courtney, ale Liz jej przerwała.
-Ale czuję się tak jakbym znała cię całą wieczność!- powiedziała.- Zresztą po drodze możemy się poznać.- dodała.
-Sama nie wiem....
-Zapytaj rodziców. Jeśli chcemy wrócić tak w miarę wcześnie, to musimy jechać zaraz.
-No, dobrze. Pojadę z tobą.- zgodziła się Courtney. Liz podskoczyła.
-Jesteś wspaniała! Chodź, podrzucę cię do domu!- dziewczyny wyszły z Crashdown. Courtney nie była pewna czy rodzice się zgodzą. Dlatego zdecydowała, że nie powie im gdzie jedzie.
-To tu.- powiedziała Courtney kiedy dojechały.- Poczekaj, zaraz wracam.- Courtney pobiegła do domu.
-Już jesteś?- zdziwił się ojciec widząc swoją córkę.
-Tak, ale przyszłam powiedzieć, że jadę z koleżanką do innego miasta. Wrócę później więc się nie martwcie.- wyjaśniła.
-Możesz jechać, ale...
-Tak, wiem. Jeszcze nie wyzdrowiałam i muszę uważać. Wybacz, ale znam to na pamięć.- mruknęła Courtney.
-Wzięłaś tabletki?- zapytał ojciec.
-Tak! Idę!- Courtney wyszła z domu.- Już jestem- powiedziała do Liz.
-To jedziemy! Powiedziałaś, że wrócisz późno?
-Tak...- Courtney głośno westchnęła.
-Coś nie tak?- zapytała Liz.
-W zasadzie to tak. Z Nowym Jorkiem związane są niemiłe wspomnienia.
-Jak nie chcesz, nie musisz mówić- powiedziała Liz.
-Chcę... Tylko się nie przestrasz.
-Nie martw się.- Liz się uśmiechnęła.
-Mam szczęśliwą rodzinę, mieliśmy domek jednorodzinny. Tak się jakoś złożyło, że wpadłam w złe towarzystwo. Potem zachorowałam i rodzice postanowili wyjechać. To było naprawdę złe towarzystwo. Ludzie z marginesu. Wiesz, włamania, kradzieże, te rzeczy.
-Rozumiem. Nie przejmuj się, nie przeszkadza mi to. To w końcu przeszłość.
-Tak... Wiesz, tak się zastanawiam...
-Wiem. Zastanawiasz się dlaczego tak szybko ci zaufałam.
-Skąd wiedziałaś?- zdziwiła się Courtney.
-Strzelałam. Wiesz dlaczego? Bo to przez twoją osobę. Kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy w Crashdown od razu pomyślałam, że musisz być bardzo fajna. Nie myliłam się. Kiedy tak siedziałaś, piłaś tę swoją dietetyczną colę i gapiłaś się w okno wyglądałaś tak niewinnie... Muszę ci powiedzieć, że wydzielasz pozytywne wibracje. Ale mam nadzieję, że już jest z tobą lepiej? Chodzi mi o ta twoją chorobę
-Tak, jest lepiej, choć jeszcze nie wyzdrowiałam tak do końca.
-A chłopak?- zainteresowała się Liz.
-Chłopak? Tak, miałam chłopaka. Nawet kilku. Ale to przeszłość. Nie mogę się z nikim związać na stałe.
-Może jeszcze nie jesteś gotowa na stały związek?
-Nie, to nie to... Po prostu nie mogę. Nie to, że nie chcę. Bardzo chcę, ale nie mogę. To strasznie skomplikowane.- Courtney odwróciła wzrok. Spoglądała przez okno. Przed sobą widziała sceny ze swojego życia. Czworo znajomych, którzy wyglądali jak punki. Włóczenie się po mieście, po najgorszych dzielnicach Nowego Jorku. Aż w końcu choroba, przeprowadzka. Nowe życie.....
-Courtney!- głos Liz wyrwał ją z marzeń.- Już niedługo będziemy na miejscu.
-Ok. Trochę się zamyśliłam.
-Nie ma sprawy. Też mi się to zdarza.- Liz spojrzała na koleżankę.- Dobrze znasz Nowy Jork?
-Trochę... Zależy o czym myślisz?
-O tym o czym wszystkie dziewczyny- Liz się zaśmiała.
-Sklepy... Hmmm... Będąc w Nowym Jorku omijałam sklepy z daleka. Zwłaszcza te z ciuchami. Nie miałam na to czasu.
-Poradzimy sobie.- liz była bardzo dobrym kierowcą. Powoli dojeżdżały do Nowego Jorku. Było niesamowicie gorąco. W pewnym momencie Courtney poczuła, że zbliża się atak. Szczęściem przejeżdżały właśnie obok stacji benzynowej.
-Czy możesz się tu zatrzymać?- zapytała. Liz stanęła. Courtney poszła do łazienki. Dziewczyna wyciągnęła z torby jakąś tabletkę. Połknęła ją i popiła wodą. Zrobiło jej się słabo. Tabletka powinna zaraz zacząć działać. Courtney usiadła przy ścianie. Do ataku było jeszcze daleko, więc nic się nie powinno stać. Tabletka powinna zadziałać szybciej niż nastąpi atak. Po chwili Courtney poczuła się lepiej. Powoli wstała i wyszła.
-Przepraszam, że tak długo.
-Nic się nie stało. To co? Jedziemy?
-Jedziemy.- zgodziła się Courtney. W końcu dojechały do Nowego Jorku. Liz załatwiła swoje sprawy a potem poszły do sklepów z ubraniami. Jak typowe dziewczyny spędziły tam bardzo dużo czasu. Miały niezły ubaw przymierzając różne dziwaczne rzeczy. Potem Courtney zaprosiła Liz na lody. Obie bawiły się wspaniale, aż w końcu musiały wracać.
-A może teraz ty opowiesz coś o sobie?- zaproponowała Courtney w drodze powrotnej.
-Moje życie nie jest ciekawe. Urodziłam się i wychowałam w Roswell. Pracuję jako kelnerka w Crashdown, które należy do moich rodziców. Mam chłopaka Maxa i przyjaciół: Marię, Tess, Michaela, Isabel, Kyle'a i Alexa. Spora grupa. Często się spotykamy, żartujemy... I to jest całe moje życie.... Nuda, co nie?
-Nie, wcale- zaprzeczyła Courtney.- Twoje życie jest takie... normalne. Nie to co moje. Ty masz chłopaka, normalny dom, przyjaciół....- westchnęła. Potem obie milczały. I tak aż do Roswell. Kiedy dojechały, była już noc.
-Dzięki za przejażdżkę.- powiedziała Courtney, wysiadając przed swoim domem.
-To ja ci dziękuję, że mi towarzyszyłaś. Courtney! Mam pomysł. Może spotkasz się jutro ze mną i moimi przyjaciółmi? W Crashdown?
-No, nie wiem... Może oni nie życzą sobie nowej osoby...
-Nie wygłupiaj się! Wpadnę po ciebie po południu. Pa!- Liz odjechała. Courtney odwróciła się na pięcie i poszła do domu. Rodzice jeszcze nie spali. Wyglądało na to, ze czekali na nią.
-Nareszcie jesteś!- krzyknęła matka z kuchni.
-Mamo, jestem już dużą dziewczynką.
-Przestań! Gdzie byłaś?
-Mówiłam tacie. Byłam na zakupach.
-Tak długo?
-Byłyśmy poza miastem
-My?- zainteresowała się matka.
-Coś ty taka ciekawska? Ja i Liz.
-Chodź na kolację, zaraz ci podam.
-O tej porze?- zdziwiła się Courtney.
-To dobra pora. Mogę się założyć, że nic nie jadłaś. Znowu zaczynasz chudnąć! Od kilku dni nie jesz!
-Niech ci będzie. Ty zawsze wiesz lepiej...
-W końcu jestem twoją matką.
-No dobra. Już idę.- powiedziała Courtney z rezygnacją. Kłótnia z matką była ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę.- Co jest na kolację?
-To co zawsze jadasz.- matka pokazała kanapki. Kanapki były dziwne. Były czerwone. To co na nich się znajdowało, nie wyglądało na jadalne.
-Znowu to paskudztwo?- westchnęła Courtney zabierając się do jedzenia. Rodzice byli zadowoleni, że ich córka znowu je. Jednak zaniepokoił ich fakt, że dziewczyna była blada i jakaś nieobecna.
-Idę spać.- oznajmiła kończąc jedzenie.- To mi starczy do następnego miesiąca. Dobranoc.- poszła na górę do swojego pokoju. Ledwo położyła głowę na poduszce, już spała. Po jakiejś godzinie do pokoju zajrzała matka. To co zobaczyła bardzo ją zaniepokoiło.
CDN.....
Oto mój nowy ff. Nie mam pojęcia co z niego wyjdzie bo po raz pierwszy piszę go z osobą o której nigdy nie pisałam. Mam nadzieję, że się wam spodoba...
TRACES OF SADNESS cz.1
-Czy mogę w czymś pomóc?- do stolika przy którym siedziała młoda blondwłosa dziewczyna podeszła kelnerka. Dziewczyna spojrzała w jej stronę.
-Nie, na razie dziękuję... Liz- spojrzała na plakietkę przypiętą do fartuszka.- Chociaż... Poproszę colę.
-Jaką? Wiśniową, light czy zwykłą?- zapytała Liz.
-Niech będzie light.
-A może zaproponuję ci jakieś ciastko albo coś innego do jedzenia?- zaproponowała kelnerka. Blondynka spojrzała na nią jak na wariatkę.
-Tylko colę.- powiedziała. Liz poszła zrealizować zamówienie. Domyśliła się, że dziewczyna się odchudza. Spojrzała na nią. Była dość wysoka i szczupła. Ubrana była w top do pępka i krótką spódniczkę w kratkę. Na swoich wyjątkowo długich nogach miała buty na obcasie. Liz pomyślała, że chciałaby mieć taką figurę. Blondynka wybrała sobie miejsce przy oknie. Była zajęta spoglądaniem przez nie. Wydawało się, że to zajęcie mocno ją pochłonęło. Rzeczywiście, mało rzeczy do niej dochodziło. Liz musiała głośno odchrząknąć zanim blondyneczka na nią spojrzała.
-Twoja cola.- wyrwała ją z marzeń.
-Ach... tak.. dziękuję.- powiedziała rozmarzonym głosem.
-Widzę cię tutaj po raz pierwszy. Wybacz ciekawość, ale jesteś tu przejazdem czy się wprowadziłaś?
-Niedawno się tu przeprowadziłam z Nowego Jorku. A tak przy okazji.. Jestem Courtney Banks.- wyciągnęła rękę. Liz ją uścisnęła.
-A ja Liz Parker.- usiadła naprzeciwko.
-Miło mi.- uśmiechnęła się Courtney.
-I wzajemnie. Mówisz, że jestes z Nowego Jorku?
-Tak. To miasteczko to miała być odmiana. Wiesz, zgiełk i zatrute powietrze. W przewodniku przeczytałam, że rozbiło się tutaj UFO.
-Tak. W 1947.- przytaknęła Liz.
-Fajnie. Wierzysz w UFO?- zapytała nagle Courtney.
-Yyy... Raczej nie... Ale przyjeżdża tu wielu dziwaków. Można się od nich sporo dowiedzieć.
-Na przykład, że wczoraj w pobliżu spotkali ufoludka?- roześmiała się Courtney.- Znam to.
-Masz rację. Ale ja raczej nie wierzę w to... Chociaż kto wie? Może gdzieś wśród nas zyją kosmici...
-Taaa... Mają zieloną skórę i czółki. Ja w zasadzie wierzę, że nie jesteśmy sami we wszechświecie, ale to nie obsesja.
-Liz! Chodź tu szybko!- zawołał jaki mężczyzna.
-To mój ojciec. Muszę lecieć. Może pogadamy innym razem?- zaproponowała Liz. Wstała.
-Bardzo chętnie. Na pewno się spotkamy. Wracaj do pracy.
-To cześć. Miło cię było poznać, Courtney!- Liz poszła. Tymczasem Courtney powróciła do swojego starego zajęcia, czyli obserwowanie widoków. A widoki rzeczywiście były niezłe. Stało tam kilku chłopców, niezwykle przystojnych. Courtney zwróciła uwagę na jednego z nich. Był niewysoki, miał czarne włosy i zawzięcie o czymś dyskutował.
W Crashdown Courtney siedziała długo. Raz zamawiała colę a innym razem wodę mineralną. I nic do jedzenia. Wyszła dopiero tuż przed zamknięciem. Od razu wróciła do domu.
-Courtney, gdzieś ty była?- do przedpokoju weszła kobieta. Courtney właśnie ściągała buty. Jej rodzice, a zwłaszcza matka, bardzo dbali o porządek a jeszcze bardziej dbali o swoją jedynaczkę.
-Byłam w kawiarni, mamo- wyjaśniła.
-Tyle czasu?
-Zawierałam nowe znajomości.
-Tylko żeby te twoje „nowe znajomości” nie były podobne do tych w Nowym Jorku.- ostrzegła ją matka.
-Nie przesadzaj!
-Ja tylko stwierdzam fakty. Kolacja na stole.`
-Jadłam w Crashdown.- skłamała Courtney.- Idę na górę, bo jestem strasznie zmęczona- ziewnęła ostentacyjnie. Szybko wbiegła na górę. Od nowa musiała przyzwyczajać się do nowego miejsca. Włączyła magnetofon. Wcale nie była zmęczona. Po prostu nie chciała jeść. Wiedziała, że nie powinna stosować głodówek, ale nie mogła nic przełknąć. Usiadła w fotelu i zamknęła oczy.` Zaczęła wspominać swoje życie w Nowym Jorku. Nie było takie jakie sobie wymarzyła. Jej rodzice bardzo się starali, ale ona to olała. Wpadła w złe towarzystwo. Przestała słuchać rodziców. Tamci nawet nie mieli normalnego domu. Wcale nie mieli domu.` Czasami coś ukradli a czasami ktoś im dał. Z litości. Ludzie w okolicy poznali Courtney i dziwili się, że zadaje się z marginesem społecznym. Ale ona miała swoje powody dla których się z nimi zadawała. Oni byli tacy jak ona. Mimo, że wyglądali jak punki, byli identyczni. Opowiadali jej różne historie a Courtney im wierzyła. Słuchała ich jak urzeczona. Cóż.... Złe towarzystwo, nieodpowiednie miejsce. Dzięki temu przeprowadzili się do Roswell. Musiała zostawić przyjaciół. Choć raczej to nie byli jej przyjaciele. Znajomi to było lepsze określenie. Normalka. Teraz Courtney chciała zacząć życie od nowa. Chciała zapomnieć o tym kim jest. Nie mogła o tym zapomnieć. To przypominało jej o sobie w postaci ataków. Dla mieszkańców Roswell miała być zwykłą dziewczyną- Courtney Banks.
***
-Hej Courtney!- do stolika przy którym siedziała blondynka podeszła Liz.
-O, Liz. Witam. Widzę, że dzisiaj masz wolne.
-Tak. Słuchaj, mam do ciebie prośbę. Muszę wyjechać do Nowego Jorku pozałatwiać kilka spraw. Czy mogłabyś wybrać się tam ze mną? Moja koleżanka zachorowała a mi się nie chce jechać samej. Co ty na to? Zgódź się, proszę!- Liz spojrzała błagalnie na Courtney.
-Do Nowego Jorku?- zapytała Courtney, żeby się upewnić.
-Tak.
-No, nie wiem...- Courtney nie miała wcale ochoty wracać na stare śmiecie.
-Błagam!- Liz spojrzała na nią.
-Liz, znasz mnie jeden dzień...- zaczęła Courtney, ale Liz jej przerwała.
-Ale czuję się tak jakbym znała cię całą wieczność!- powiedziała.- Zresztą po drodze możemy się poznać.- dodała.
-Sama nie wiem....
-Zapytaj rodziców. Jeśli chcemy wrócić tak w miarę wcześnie, to musimy jechać zaraz.
-No, dobrze. Pojadę z tobą.- zgodziła się Courtney. Liz podskoczyła.
-Jesteś wspaniała! Chodź, podrzucę cię do domu!- dziewczyny wyszły z Crashdown. Courtney nie była pewna czy rodzice się zgodzą. Dlatego zdecydowała, że nie powie im gdzie jedzie.
-To tu.- powiedziała Courtney kiedy dojechały.- Poczekaj, zaraz wracam.- Courtney pobiegła do domu.
-Już jesteś?- zdziwił się ojciec widząc swoją córkę.
-Tak, ale przyszłam powiedzieć, że jadę z koleżanką do innego miasta. Wrócę później więc się nie martwcie.- wyjaśniła.
-Możesz jechać, ale...
-Tak, wiem. Jeszcze nie wyzdrowiałam i muszę uważać. Wybacz, ale znam to na pamięć.- mruknęła Courtney.
-Wzięłaś tabletki?- zapytał ojciec.
-Tak! Idę!- Courtney wyszła z domu.- Już jestem- powiedziała do Liz.
-To jedziemy! Powiedziałaś, że wrócisz późno?
-Tak...- Courtney głośno westchnęła.
-Coś nie tak?- zapytała Liz.
-W zasadzie to tak. Z Nowym Jorkiem związane są niemiłe wspomnienia.
-Jak nie chcesz, nie musisz mówić- powiedziała Liz.
-Chcę... Tylko się nie przestrasz.
-Nie martw się.- Liz się uśmiechnęła.
-Mam szczęśliwą rodzinę, mieliśmy domek jednorodzinny. Tak się jakoś złożyło, że wpadłam w złe towarzystwo. Potem zachorowałam i rodzice postanowili wyjechać. To było naprawdę złe towarzystwo. Ludzie z marginesu. Wiesz, włamania, kradzieże, te rzeczy.
-Rozumiem. Nie przejmuj się, nie przeszkadza mi to. To w końcu przeszłość.
-Tak... Wiesz, tak się zastanawiam...
-Wiem. Zastanawiasz się dlaczego tak szybko ci zaufałam.
-Skąd wiedziałaś?- zdziwiła się Courtney.
-Strzelałam. Wiesz dlaczego? Bo to przez twoją osobę. Kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy w Crashdown od razu pomyślałam, że musisz być bardzo fajna. Nie myliłam się. Kiedy tak siedziałaś, piłaś tę swoją dietetyczną colę i gapiłaś się w okno wyglądałaś tak niewinnie... Muszę ci powiedzieć, że wydzielasz pozytywne wibracje. Ale mam nadzieję, że już jest z tobą lepiej? Chodzi mi o ta twoją chorobę
-Tak, jest lepiej, choć jeszcze nie wyzdrowiałam tak do końca.
-A chłopak?- zainteresowała się Liz.
-Chłopak? Tak, miałam chłopaka. Nawet kilku. Ale to przeszłość. Nie mogę się z nikim związać na stałe.
-Może jeszcze nie jesteś gotowa na stały związek?
-Nie, to nie to... Po prostu nie mogę. Nie to, że nie chcę. Bardzo chcę, ale nie mogę. To strasznie skomplikowane.- Courtney odwróciła wzrok. Spoglądała przez okno. Przed sobą widziała sceny ze swojego życia. Czworo znajomych, którzy wyglądali jak punki. Włóczenie się po mieście, po najgorszych dzielnicach Nowego Jorku. Aż w końcu choroba, przeprowadzka. Nowe życie.....
-Courtney!- głos Liz wyrwał ją z marzeń.- Już niedługo będziemy na miejscu.
-Ok. Trochę się zamyśliłam.
-Nie ma sprawy. Też mi się to zdarza.- Liz spojrzała na koleżankę.- Dobrze znasz Nowy Jork?
-Trochę... Zależy o czym myślisz?
-O tym o czym wszystkie dziewczyny- Liz się zaśmiała.
-Sklepy... Hmmm... Będąc w Nowym Jorku omijałam sklepy z daleka. Zwłaszcza te z ciuchami. Nie miałam na to czasu.
-Poradzimy sobie.- liz była bardzo dobrym kierowcą. Powoli dojeżdżały do Nowego Jorku. Było niesamowicie gorąco. W pewnym momencie Courtney poczuła, że zbliża się atak. Szczęściem przejeżdżały właśnie obok stacji benzynowej.
-Czy możesz się tu zatrzymać?- zapytała. Liz stanęła. Courtney poszła do łazienki. Dziewczyna wyciągnęła z torby jakąś tabletkę. Połknęła ją i popiła wodą. Zrobiło jej się słabo. Tabletka powinna zaraz zacząć działać. Courtney usiadła przy ścianie. Do ataku było jeszcze daleko, więc nic się nie powinno stać. Tabletka powinna zadziałać szybciej niż nastąpi atak. Po chwili Courtney poczuła się lepiej. Powoli wstała i wyszła.
-Przepraszam, że tak długo.
-Nic się nie stało. To co? Jedziemy?
-Jedziemy.- zgodziła się Courtney. W końcu dojechały do Nowego Jorku. Liz załatwiła swoje sprawy a potem poszły do sklepów z ubraniami. Jak typowe dziewczyny spędziły tam bardzo dużo czasu. Miały niezły ubaw przymierzając różne dziwaczne rzeczy. Potem Courtney zaprosiła Liz na lody. Obie bawiły się wspaniale, aż w końcu musiały wracać.
-A może teraz ty opowiesz coś o sobie?- zaproponowała Courtney w drodze powrotnej.
-Moje życie nie jest ciekawe. Urodziłam się i wychowałam w Roswell. Pracuję jako kelnerka w Crashdown, które należy do moich rodziców. Mam chłopaka Maxa i przyjaciół: Marię, Tess, Michaela, Isabel, Kyle'a i Alexa. Spora grupa. Często się spotykamy, żartujemy... I to jest całe moje życie.... Nuda, co nie?
-Nie, wcale- zaprzeczyła Courtney.- Twoje życie jest takie... normalne. Nie to co moje. Ty masz chłopaka, normalny dom, przyjaciół....- westchnęła. Potem obie milczały. I tak aż do Roswell. Kiedy dojechały, była już noc.
-Dzięki za przejażdżkę.- powiedziała Courtney, wysiadając przed swoim domem.
-To ja ci dziękuję, że mi towarzyszyłaś. Courtney! Mam pomysł. Może spotkasz się jutro ze mną i moimi przyjaciółmi? W Crashdown?
-No, nie wiem... Może oni nie życzą sobie nowej osoby...
-Nie wygłupiaj się! Wpadnę po ciebie po południu. Pa!- Liz odjechała. Courtney odwróciła się na pięcie i poszła do domu. Rodzice jeszcze nie spali. Wyglądało na to, ze czekali na nią.
-Nareszcie jesteś!- krzyknęła matka z kuchni.
-Mamo, jestem już dużą dziewczynką.
-Przestań! Gdzie byłaś?
-Mówiłam tacie. Byłam na zakupach.
-Tak długo?
-Byłyśmy poza miastem
-My?- zainteresowała się matka.
-Coś ty taka ciekawska? Ja i Liz.
-Chodź na kolację, zaraz ci podam.
-O tej porze?- zdziwiła się Courtney.
-To dobra pora. Mogę się założyć, że nic nie jadłaś. Znowu zaczynasz chudnąć! Od kilku dni nie jesz!
-Niech ci będzie. Ty zawsze wiesz lepiej...
-W końcu jestem twoją matką.
-No dobra. Już idę.- powiedziała Courtney z rezygnacją. Kłótnia z matką była ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę.- Co jest na kolację?
-To co zawsze jadasz.- matka pokazała kanapki. Kanapki były dziwne. Były czerwone. To co na nich się znajdowało, nie wyglądało na jadalne.
-Znowu to paskudztwo?- westchnęła Courtney zabierając się do jedzenia. Rodzice byli zadowoleni, że ich córka znowu je. Jednak zaniepokoił ich fakt, że dziewczyna była blada i jakaś nieobecna.
-Idę spać.- oznajmiła kończąc jedzenie.- To mi starczy do następnego miesiąca. Dobranoc.- poszła na górę do swojego pokoju. Ledwo położyła głowę na poduszce, już spała. Po jakiejś godzinie do pokoju zajrzała matka. To co zobaczyła bardzo ją zaniepokoiło.
CDN.....