Światłocień
Posted: Wed Aug 18, 2004 3:50 pm
Kategoria: Alex/Isabel
Notka: Tak, wreszcie stargazer. Znalazłam w sobie odrobinkę weny na tę magię. Przyznam się od razu, że ciągle czuję się w tym temacie niepewnie, więc proszę o wyrozumiałość. Temat – chyba się zachłysnęłam artystycznym bakcylem przy „Niewidzialnych obrazach”, bo tutaj też będzie sporo malowania, mam nadzieję, że nie popadnę w monotonię i monotematyczność. I teraz sedno sprawy – to opowiadanko będzie proste, nieskomplikowane i dość realistyczne. Nie znajdziecie tu tragicznych, rzewnych scen rozpaczy (jak w dreamerkach) ani pełnych napięcia i lodu scysji (jak w candy). Alex i Isabel byli naturalni i banalni (w pozytywnym sensie), więc to opowiadanko takie będzie. No dobrze, momentami będzie odrobinę smutne... Miłego czytania.
Opowiadanko dedykuję Lizzy_Maxia. Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz i z uśmiechem będziesz spoglądać w gwiazdy.
I
Kliknął Enter. Powoli na monitorze zaczęły pojawiać się drobne gwiazdy, z których powstawały pełne fragmenty pastelowych wzorów. W końcu wyświetliła się cała strona internetowa. Bajeczne barwy, niczym pełne życia i czyjeś niesamowicie niebieskie oczy na samej górze. Ile razy by tu nie wchodził, żeby coś zmienić czy usunąć, wciąż wydawało mu się, że ona naprawdę na niego patrzy. Chwilę wpatrywał się w głębię lazuru, a potem wrócił do pracy. Stosował różne techniki, mieszał skrawki rozmaitych dzieł i chociaż efekt powalał na kolana, on i tak nie był zadowolony. Powtarzał sobie, że ona zrobiłaby to lepiej. Ale nie mogła przecież wykonać tego za niego. Wreszcie, po długich miesiącach zarywanych nocy i projektowania w ciemności, zdecydował się. Teraz wystarczyło wprowadzić pierwszy zapisek...
~*~
Wstała. Odgarnęła jasne kosmyki i spojrzała na podłogę, na której klęczała przeszło dwie godziny. Jęknęła. To wciąż było nie to. „Ok, potworze” mruknęła „Nie chcesz po dobroci, to spróbujemy inaczej” wyjęła z kieszenie frotkę i płynnymi ruchami związała kaskadę włosów. Podwinęła rękawy i chwyciła do ręki pędzel. Znów klęknęła, już nie zwracając uwagi na to, że jej spodnie były całkowicie wybrudzone. Sięgnęła po puszkę z farbą.
Najpierw powoli zanurzyła w substancji pędzel, a następnie szybkimi wręcz opętanymi ruchami zaczęła ją rozprowadzać na olbrzymim fragmencie płótna. Zielone pasma wiły się niczym węże pośród cytrynowych plam. Wszystko było w totalnym nieładzie. Dopiero, gdy ruchy dziewczyny spowolniały i stały się bardziej płynne, nieskładna mozaika zaczęła zlewać się w całość. Wcześniej nałożony błękitny podkład nieco wyblakł przybierając barwę ciepłej popieli. Wtedy otworzyła kolejną puzkę. Wystarczyły jej trzy zgrabne ruchy i zielonkawe kłębowisko miało swoją podstawę. Dziewczyna otarła dłonią pot, pozostawiając na własnej skórze plamy farby. Rzuciła pędzel za siebie, nie przejmując się hukiem jaki spowodował przy spotkaniu z podłogą. Jej smukłe palce zacisnęły się wokół drobnego pędzelka. Teraz pochylała się nad płótnem niczym nad najbardziej delikatnym dzieckiem. Wydawało się, że ledwo muskała pędzelkiem fragmenty obrazu.
Chyba nieświadomie wsunęła pędzelek za ucho. Podniosła się, wciąż nie odrywając oczu od malowidła. Lekki uśmiech zadrgał w kącikach jej ust. O tak, była z siebie zadowolona. Pukanie do drzwi oderwało ją na chwilę od tego podziwiania. Obeszła płótno na około i przeszła całą połowę olbrzymiego pomieszczenia. „Idę, idę” krzyknęła, gdy pukanie się powtórzyło.
Na progu stała niewysoka brunetka w eleganckiej spódnicy i białej bluzce, ściskając w ręce aktówkę. Brunetka spojrzała na dziewczynę. Widząc na jej bluzce ślady zielonej farby, a na czole ciemne plamki, uśmiechnęła się i zapytała nieco kąśliwie „Znowu drzewo?”. Błękitne oczy blondynki zmrużyły się . „Pirania” syknęła w stronę rozbawionej brunetki, a potem dodała głośno „Też się cieszę, że cię widzę Elizabeth”. Brunetka przełożyła aktówkę do prawej dłoni, a lewą wyciągnęła pędzelek zza ucha blondynki. Przyjrzała się zielonym oraz srebrnym śladom i powiedziała „Czyli jednak drzewo”. Blondynka wyrwała jej pędzel i z niezwykła dumą, a nawet radością oznajmiła „Poczekaj aż je zobaczysz”.
Obie weszły do przestronnego pomieszczenia. Brunetka pochyliła się nieco nad wskazanym płótnem. Rzeczywiście było na co popatrzeć. Lekko poszarzałe niebo, dokładnie takie, jakie dało się uchwycić tylko o zmroku. I na tle tego nieco posmutniałego oceanu ogromne drzewo. Pochylone, najwyraźniej dość stare, ale wciąż przykuwało wzrok. Soczyście zielone drobne listki zdawały się naprawdę poruszać, choć były nierzeczywiste. Kilkanaście odcieni zielonego koloru przeplatało się gdzieniegdzie z cytrynowymi iskrami. Na dodatek każdy z listków mienił się srebrem jakby odbijał resztki promieni słońca. Brunetka aż rozchyliła usta w zachwycie i szepnęła „Piękne.” Gdy wyprostowała się i spojrzała na rozpromienioną blondynkę, powiedziała „Ale to wciąż tylko drzewo”. Uśmiech dziewczyny lekko zgasł. Skrzyżowała ramiona i zapytała złośliwie „Liz, jesteś prawnikiem czy krytykiem?”. Brunetka roześmiała się „Gdybym była krytykiem sztuki, to byś głodowała”.
Usiadły przy stoliku. Liz jeszcze raz spojrzała w kierunku obrazu, a potem zawołała „Isabel Evans, jak zatytułowałaś to płótno?” Blondynka pojawiła się z dwoma kubkami kawy, siadając naprzeciwko brunetki. Łyknęła czarnego napoju i powiedziała z rozmarzeniem i smutkiem „Przemijanie”. Liz powstrzymała śmiech „Namaluj jeszcze jedno drzewo, a będziesz je mogła nazwać Żegnaj Gotówko”. Isabel posłała jej nieco chłodne spojrzenie. Napiła się jeszcze kawy i powiedziała z dumą „Jak na razie dostaję sporo kasy za te drzewa”.
Liz uśmiechnęła się szczerze i pokręciła głową. Już miała zapytać o termin wystawy, gdy coś sobie przypomniała. Wiedziała, ze nie powinna o to pytać, bo po pierwsze Isabel uwielbiała dręczyć ciekawskich. A po drugie, gdyby dowiedziała się, że ktoś ze znajomych zapomniał o jej wystawie, to nie dałaby mu spokoju do końca życia. Pełna radości, energii i wizji Isabel Evans, która w wolnych chwilach potrafiła zmrozić strumieniem słów. Wiele osób określało ją mianem nieskomplikowanej i prostej. Tylko ci, którzy znali ją naprawdę, wiedzieli, że można ją różnie postrzegać, ale absolutnie nie można jej nazwać prostą. Isabel była niezwykle złożoną istotą.
* * *
„Alexie Whitman oderwij swoje palce od klawiatury i pozmywaj naczynia” blondynka krzyknęła tak głośno, że szklanki na stole zadrżały.
Chłopak skrzywił się, słysząc głos własnej siostry. Jego palce szybko przemieszczały się po klawiaturze, a ciemne oczy błądziły po ekranie. Kątem oka zerknął na zegarek. Zaklął cicho. Musiał się streszczać, jeszcze chwila a się spóźni. Błyskawicznie wyłączył komputer i zbiegł na dół. W połowie drogi do drzwi przystanął i zapytał „Dlaczego ty nie zmyjesz?” Dziewczyna uniosła do góry dłonie „Malowałam paznokcie” powiedziała beztrosko.
Przewrócił oczami i wyszedł. Jeśli się nie pospieszy to znów się spóźni, a to oznaczało, ze znów zbierze od szefa i może nawet wyleci z pracy. W sumie było to jego jedyne zajęcie, musiał skądś czerpać pieniądze. Odkładał każdy grosz, żeby zrealizować swoje marzenie...
Dosłownie w biegu zdjął bluze, żeby założyć poszarzałą koszulę z napisem Alex Whitman. Otworzył drzwi i chwycił drewniany kijek. W tym momencie odezwał się za nim zimny głos „Wreszcie na czas panie Whitman”. Chłopak nie odpowiedział, tylko kiwnął potulnie głową i skierował się w stronę sali. „Tylko dzisiaj się pospiesz, bo o siódmej jest otwierana wystawa”. Alex tylko przytaknął. Mechanicznie zmywał podłogę, mając w głowie jedynie obraz monitora komputerowego. Mamrocząc pod nosem przesuwał się po pomieszczeniu. Nagle przystanął.
Obraz.
Wbił wzrok w niewielkie płótno. Już nie potrafił odwrócić spojrzenia. Wsparł się na kiju od mopa i z rozmarzeniem zatonął w soczystych barwach. Obraz przedstawiał zachód słońca, ale mimo wszystko różnił się od tych wszystkich tradycyjnych malowideł. Był piękny i jednocześnie przerażający. „Przepraszam” czyjś głos zabrzmiał obok niego „Czy mógłby pan jeszcze przetrzeć tamte szyby?” Chłopak nawet nie drgnął, jakby nie słyszał głosu. „Przepraszam!” już nieco natrętniej ktoś mu przeszkodził. Oderwał wzrok i przeniósł go na osobę stojącą obok. Kobieta. Nie, dziewczyna. Była piękna. Niczym dzieło sztuki i poezja. Tak piękna, że bał sie do niej odezwać i zbliżyć. „Umm...” wymamrotał „Przepraszam, ja tylko... ten obraz...” Dziewczyna spojrzała na płótno i lekko się uśmiechnęła.
„Podoba się panu?” zapytała z zaciekawieniem. Uchwycił błysk w jej oczach i już wiedział, że się zakochał. Uważał się za beznadziejnego. Bo kto normalny zakochuje się w nieznajomej dziewczynie w ciągu ułamka sekundy? Ale nie była to zwykła miłostka i fascynacja ciałem. On czuł, że jej wnętrze jest jego domem, jego nadzieją, jego życiem. Przytaknął jej. „Cóż, dla mnie to dość typowy motyw” zerknęła na obraz „Zachód słońca. Taki sam jak inne”. Alex uniósł głowę i powiedział niezwykle gwałtownie „Nie. To jest zachód z wyobraźni autora, z jego duszy, a nie zwykły pejzażyk”. Dziewczyna zmrużyła oczy „Używa tradycyjnych barw. Nie widzę tu nic nowego”. Dziwna burza rozpętała się w chłopaku. To nie był tylko jakiś tam obraz! „A te odcienie? Ta krwawa czerwień? Ten zachód to całe wnętrze artysty. Spokojny błękit, trochę smutnego granatu, radosne złoto, dumna purpura i bolesna czerwień. To powinno mieć tytuł Dusza”
Kobieta spojrzała na niego uważnie. Wydawała się być dość zaniepokojona. Jej jasna skóra schłodniała kryjąc w sobie nuty złota i alabastru. „Po prostu proszę przetrzeć te szyby” powiedziała cicho i odeszła.
Odprowadził ją wzrokiem. W niej było coś, co przypominało mu... Właśnie co? Tego sam nie wiedział.
c.d.n.
Notka: Tak, wreszcie stargazer. Znalazłam w sobie odrobinkę weny na tę magię. Przyznam się od razu, że ciągle czuję się w tym temacie niepewnie, więc proszę o wyrozumiałość. Temat – chyba się zachłysnęłam artystycznym bakcylem przy „Niewidzialnych obrazach”, bo tutaj też będzie sporo malowania, mam nadzieję, że nie popadnę w monotonię i monotematyczność. I teraz sedno sprawy – to opowiadanko będzie proste, nieskomplikowane i dość realistyczne. Nie znajdziecie tu tragicznych, rzewnych scen rozpaczy (jak w dreamerkach) ani pełnych napięcia i lodu scysji (jak w candy). Alex i Isabel byli naturalni i banalni (w pozytywnym sensie), więc to opowiadanko takie będzie. No dobrze, momentami będzie odrobinę smutne... Miłego czytania.
Opowiadanko dedykuję Lizzy_Maxia. Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz i z uśmiechem będziesz spoglądać w gwiazdy.
I
Kliknął Enter. Powoli na monitorze zaczęły pojawiać się drobne gwiazdy, z których powstawały pełne fragmenty pastelowych wzorów. W końcu wyświetliła się cała strona internetowa. Bajeczne barwy, niczym pełne życia i czyjeś niesamowicie niebieskie oczy na samej górze. Ile razy by tu nie wchodził, żeby coś zmienić czy usunąć, wciąż wydawało mu się, że ona naprawdę na niego patrzy. Chwilę wpatrywał się w głębię lazuru, a potem wrócił do pracy. Stosował różne techniki, mieszał skrawki rozmaitych dzieł i chociaż efekt powalał na kolana, on i tak nie był zadowolony. Powtarzał sobie, że ona zrobiłaby to lepiej. Ale nie mogła przecież wykonać tego za niego. Wreszcie, po długich miesiącach zarywanych nocy i projektowania w ciemności, zdecydował się. Teraz wystarczyło wprowadzić pierwszy zapisek...
~*~
Wstała. Odgarnęła jasne kosmyki i spojrzała na podłogę, na której klęczała przeszło dwie godziny. Jęknęła. To wciąż było nie to. „Ok, potworze” mruknęła „Nie chcesz po dobroci, to spróbujemy inaczej” wyjęła z kieszenie frotkę i płynnymi ruchami związała kaskadę włosów. Podwinęła rękawy i chwyciła do ręki pędzel. Znów klęknęła, już nie zwracając uwagi na to, że jej spodnie były całkowicie wybrudzone. Sięgnęła po puszkę z farbą.
Najpierw powoli zanurzyła w substancji pędzel, a następnie szybkimi wręcz opętanymi ruchami zaczęła ją rozprowadzać na olbrzymim fragmencie płótna. Zielone pasma wiły się niczym węże pośród cytrynowych plam. Wszystko było w totalnym nieładzie. Dopiero, gdy ruchy dziewczyny spowolniały i stały się bardziej płynne, nieskładna mozaika zaczęła zlewać się w całość. Wcześniej nałożony błękitny podkład nieco wyblakł przybierając barwę ciepłej popieli. Wtedy otworzyła kolejną puzkę. Wystarczyły jej trzy zgrabne ruchy i zielonkawe kłębowisko miało swoją podstawę. Dziewczyna otarła dłonią pot, pozostawiając na własnej skórze plamy farby. Rzuciła pędzel za siebie, nie przejmując się hukiem jaki spowodował przy spotkaniu z podłogą. Jej smukłe palce zacisnęły się wokół drobnego pędzelka. Teraz pochylała się nad płótnem niczym nad najbardziej delikatnym dzieckiem. Wydawało się, że ledwo muskała pędzelkiem fragmenty obrazu.
Chyba nieświadomie wsunęła pędzelek za ucho. Podniosła się, wciąż nie odrywając oczu od malowidła. Lekki uśmiech zadrgał w kącikach jej ust. O tak, była z siebie zadowolona. Pukanie do drzwi oderwało ją na chwilę od tego podziwiania. Obeszła płótno na około i przeszła całą połowę olbrzymiego pomieszczenia. „Idę, idę” krzyknęła, gdy pukanie się powtórzyło.
Na progu stała niewysoka brunetka w eleganckiej spódnicy i białej bluzce, ściskając w ręce aktówkę. Brunetka spojrzała na dziewczynę. Widząc na jej bluzce ślady zielonej farby, a na czole ciemne plamki, uśmiechnęła się i zapytała nieco kąśliwie „Znowu drzewo?”. Błękitne oczy blondynki zmrużyły się . „Pirania” syknęła w stronę rozbawionej brunetki, a potem dodała głośno „Też się cieszę, że cię widzę Elizabeth”. Brunetka przełożyła aktówkę do prawej dłoni, a lewą wyciągnęła pędzelek zza ucha blondynki. Przyjrzała się zielonym oraz srebrnym śladom i powiedziała „Czyli jednak drzewo”. Blondynka wyrwała jej pędzel i z niezwykła dumą, a nawet radością oznajmiła „Poczekaj aż je zobaczysz”.
Obie weszły do przestronnego pomieszczenia. Brunetka pochyliła się nieco nad wskazanym płótnem. Rzeczywiście było na co popatrzeć. Lekko poszarzałe niebo, dokładnie takie, jakie dało się uchwycić tylko o zmroku. I na tle tego nieco posmutniałego oceanu ogromne drzewo. Pochylone, najwyraźniej dość stare, ale wciąż przykuwało wzrok. Soczyście zielone drobne listki zdawały się naprawdę poruszać, choć były nierzeczywiste. Kilkanaście odcieni zielonego koloru przeplatało się gdzieniegdzie z cytrynowymi iskrami. Na dodatek każdy z listków mienił się srebrem jakby odbijał resztki promieni słońca. Brunetka aż rozchyliła usta w zachwycie i szepnęła „Piękne.” Gdy wyprostowała się i spojrzała na rozpromienioną blondynkę, powiedziała „Ale to wciąż tylko drzewo”. Uśmiech dziewczyny lekko zgasł. Skrzyżowała ramiona i zapytała złośliwie „Liz, jesteś prawnikiem czy krytykiem?”. Brunetka roześmiała się „Gdybym była krytykiem sztuki, to byś głodowała”.
Usiadły przy stoliku. Liz jeszcze raz spojrzała w kierunku obrazu, a potem zawołała „Isabel Evans, jak zatytułowałaś to płótno?” Blondynka pojawiła się z dwoma kubkami kawy, siadając naprzeciwko brunetki. Łyknęła czarnego napoju i powiedziała z rozmarzeniem i smutkiem „Przemijanie”. Liz powstrzymała śmiech „Namaluj jeszcze jedno drzewo, a będziesz je mogła nazwać Żegnaj Gotówko”. Isabel posłała jej nieco chłodne spojrzenie. Napiła się jeszcze kawy i powiedziała z dumą „Jak na razie dostaję sporo kasy za te drzewa”.
Liz uśmiechnęła się szczerze i pokręciła głową. Już miała zapytać o termin wystawy, gdy coś sobie przypomniała. Wiedziała, ze nie powinna o to pytać, bo po pierwsze Isabel uwielbiała dręczyć ciekawskich. A po drugie, gdyby dowiedziała się, że ktoś ze znajomych zapomniał o jej wystawie, to nie dałaby mu spokoju do końca życia. Pełna radości, energii i wizji Isabel Evans, która w wolnych chwilach potrafiła zmrozić strumieniem słów. Wiele osób określało ją mianem nieskomplikowanej i prostej. Tylko ci, którzy znali ją naprawdę, wiedzieli, że można ją różnie postrzegać, ale absolutnie nie można jej nazwać prostą. Isabel była niezwykle złożoną istotą.
* * *
„Alexie Whitman oderwij swoje palce od klawiatury i pozmywaj naczynia” blondynka krzyknęła tak głośno, że szklanki na stole zadrżały.
Chłopak skrzywił się, słysząc głos własnej siostry. Jego palce szybko przemieszczały się po klawiaturze, a ciemne oczy błądziły po ekranie. Kątem oka zerknął na zegarek. Zaklął cicho. Musiał się streszczać, jeszcze chwila a się spóźni. Błyskawicznie wyłączył komputer i zbiegł na dół. W połowie drogi do drzwi przystanął i zapytał „Dlaczego ty nie zmyjesz?” Dziewczyna uniosła do góry dłonie „Malowałam paznokcie” powiedziała beztrosko.
Przewrócił oczami i wyszedł. Jeśli się nie pospieszy to znów się spóźni, a to oznaczało, ze znów zbierze od szefa i może nawet wyleci z pracy. W sumie było to jego jedyne zajęcie, musiał skądś czerpać pieniądze. Odkładał każdy grosz, żeby zrealizować swoje marzenie...
Dosłownie w biegu zdjął bluze, żeby założyć poszarzałą koszulę z napisem Alex Whitman. Otworzył drzwi i chwycił drewniany kijek. W tym momencie odezwał się za nim zimny głos „Wreszcie na czas panie Whitman”. Chłopak nie odpowiedział, tylko kiwnął potulnie głową i skierował się w stronę sali. „Tylko dzisiaj się pospiesz, bo o siódmej jest otwierana wystawa”. Alex tylko przytaknął. Mechanicznie zmywał podłogę, mając w głowie jedynie obraz monitora komputerowego. Mamrocząc pod nosem przesuwał się po pomieszczeniu. Nagle przystanął.
Obraz.
Wbił wzrok w niewielkie płótno. Już nie potrafił odwrócić spojrzenia. Wsparł się na kiju od mopa i z rozmarzeniem zatonął w soczystych barwach. Obraz przedstawiał zachód słońca, ale mimo wszystko różnił się od tych wszystkich tradycyjnych malowideł. Był piękny i jednocześnie przerażający. „Przepraszam” czyjś głos zabrzmiał obok niego „Czy mógłby pan jeszcze przetrzeć tamte szyby?” Chłopak nawet nie drgnął, jakby nie słyszał głosu. „Przepraszam!” już nieco natrętniej ktoś mu przeszkodził. Oderwał wzrok i przeniósł go na osobę stojącą obok. Kobieta. Nie, dziewczyna. Była piękna. Niczym dzieło sztuki i poezja. Tak piękna, że bał sie do niej odezwać i zbliżyć. „Umm...” wymamrotał „Przepraszam, ja tylko... ten obraz...” Dziewczyna spojrzała na płótno i lekko się uśmiechnęła.
„Podoba się panu?” zapytała z zaciekawieniem. Uchwycił błysk w jej oczach i już wiedział, że się zakochał. Uważał się za beznadziejnego. Bo kto normalny zakochuje się w nieznajomej dziewczynie w ciągu ułamka sekundy? Ale nie była to zwykła miłostka i fascynacja ciałem. On czuł, że jej wnętrze jest jego domem, jego nadzieją, jego życiem. Przytaknął jej. „Cóż, dla mnie to dość typowy motyw” zerknęła na obraz „Zachód słońca. Taki sam jak inne”. Alex uniósł głowę i powiedział niezwykle gwałtownie „Nie. To jest zachód z wyobraźni autora, z jego duszy, a nie zwykły pejzażyk”. Dziewczyna zmrużyła oczy „Używa tradycyjnych barw. Nie widzę tu nic nowego”. Dziwna burza rozpętała się w chłopaku. To nie był tylko jakiś tam obraz! „A te odcienie? Ta krwawa czerwień? Ten zachód to całe wnętrze artysty. Spokojny błękit, trochę smutnego granatu, radosne złoto, dumna purpura i bolesna czerwień. To powinno mieć tytuł Dusza”
Kobieta spojrzała na niego uważnie. Wydawała się być dość zaniepokojona. Jej jasna skóra schłodniała kryjąc w sobie nuty złota i alabastru. „Po prostu proszę przetrzeć te szyby” powiedziała cicho i odeszła.
Odprowadził ją wzrokiem. W niej było coś, co przypominało mu... Właśnie co? Tego sam nie wiedział.
c.d.n.