T: Parallax [by EmilyluvsRoswell]
Posted: Sat Jul 10, 2004 8:29 pm
Uff...sama już nie wiem, czy mam zamieszczać tu opowiadanie, czy tylko link- przyznaję że pogubiłam się już w tych wszystkich opcjach i anty opcjach zmieniających się z prędkością kosmiczną...nie nadążam narazie wrzucam więc rozdział pierwszy, ale zapewniam że grzecznie dostosuję się do poleceń {o}
"Parallax" EmilyluvsRoswell
I.
Jej matka pragnęła, by podróżowała.
- To ważne, abyś poznawała świat, dopóki jest to możliwe- mówiła- nie marnuj czasu, bo jutro może nigdy nie nadejść.
Poleciała do Anglii, podczas wiosennej przerwy w przedmaturalnej klasie. Dla nie podróż zawsze rozpoczynała się wraz z chwilą, gdy samolot odrywał się od ziemi. Koła unosiły się z podłoża i nagle doświadczała uczucia niezwykłego bezwładu i lekkości by już po chwili poddać się serii wstrząsów wraz z startującym silnikiem. Przyprawiało ją to o zawrót głowy, jednocześnie rozpościerając przed nią wachlarz możliwości. Lądowanie nie ma w sobie tej rozkoszy, ale rozczarowanie znika gdy minąwszy barierę celną pozwoliła się zawładnąć ferii dźwięków i obrazów oferowanych przez miejsce do którego przybyła. Londyn jest taki tłoczny, choć nie tak jak Nowy Jork, pachnie wilgotnym betonem i piwem. Powietrze wydaje się lżejsze niż w domu, a trawa w parku bardziej zielona i pełna ukrytego życia.
Telefon zadzwonił trzeciego dnia. Własnie wróciła do swojego pokoju z wycieczki do Stonehenge z głową wciąż pełną magii uśpionej w surowym kamiennym kręgu, w świetle, które zdawało się go rozpalać. Zajęło to chwilę nim pojęła że ten obcy, monotonny dźwięk wydaje z siebie telefon. Wiedziała, że stało się coś złego jeszcze zanim odpowiedziała. Zdążyła juz zadzwonić do domu by poinformować o swoim szczęśliwym przyjeździe a jej matka nie miała w zwyczaju jej kontrolować.
Głos po drugiej stronie był niski i nieuchwytnie znajomy. Prawnik jej matki.
- Claudio, tak mi przykro- była świadoma jego słów przenikających wgłąb jej myśli, niektóre z nich mknęły bezszelestnie, inne niosły się echem- ...wpadała pod samochód...bardzo szybko...
Upuściła słuchawkę- uderzyła o blat nocnego stolika, odbiła się, stoczyła na podłogę. Słowa, teraz niewyraźnie i nierozpoznawalne płynęły z niej nieprzerwanym strumieniem i wśród nich potrafiła rozróżnić swoje imię, powtarzane raz za razem.
Kolana odmówiły jej posłuszeńswa i usiadła ciężko na brzegu łóżka.
Spodziewała się, że mieszkanie będzie teraz inne, ale na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się niezmienione. Pokój jej matki był nietknięty. Jej szczotka do włosów leżała na małym stoliku, obok niej jasna koralowa szminka i jedno z dziecięcuch zdjęć Claudii w srebrnej ramce. Zużyta chusteczka w koszyku, a na niej idealny odcisk ust matki. Czarne spodnie porzucone niedbale na podłodze przed lustrem, zostawione tam jak gdyby dopiero przed chwilą, odrzucone na korzyść innej pary. W powietrzu unosił się słaby zapach róż i Claudia zajrzawszy do łazienki znalazła na półce flakonik ulubionych perfum matki.
Wszystko wydawało się takie jak dawniej.
Egzemplarz "Scientific American" na kuchennym stole, nieotworzone rachunki obok, notatki do artykułu przy komputerze. Pokój Claudii był zdecydowanie czystszy niż przed jej wyjazdem, pościel została zmieniona, ubrania które zostawiła wyprane i schowane do szafki.
Stojąc po środku salonu doszła do wniosku że cisza zdaje się krzyczeć, ale wszystkie jej płyty zostały w Bostonie, a nie była w stanie słuchać muzyki matki. Włączyła radio, podkręcając dźwięk na maximum, nie dbając o to, że nadają własnie informacje. Kiedy słońce zaszło, pogasiła wszystkie światła i zasnęła, zwinięta w kłębek na kanapie.
Rankiem ubrała się i wsiadła do metra, jadąc w kierunku Time Square, a potem przeszła siedem przecznic do biura prawnika. Budynek był stary i winda skrzypiała złowróżbnie, pnąc się na piętnaste piętro. Wewnątrz recepcjonistka, kobieta w średnim wieku, zaproponowała jej kawę a potem wskazała drogę do czystego, bezpretensjonalnego biura. Lloyd Reynolds już na nią czekał. Miał posiwiałe włosy i błękitne oczy. Claudia domyśliła się że przybrał dziesięć funtów od czasu gdy kupił ten granatowy garnitur który miał na sobie, a dwadzieścia od dnia w którym ostatni raz go widziała.
- Claudio, tak mi przykro z powodu twojej straty- powiedział, a współczucie w jego oczach wydawało się szczere, wręcz osobiste- to tragedia. Znałem Liz od tylu lat. Była dobrą kobietą. Zbyt młodą by...-urwał, widząc że porusza się się znacząco na krześle- nie będę cię zatrzymywał dłużej niż to konieczne.
Papiery do podpisania- dotyczące inwestycji, mieszkania, szpitala i krematorium. Ostatnia wola jej matki była jasno wyrażona w liście. Claudia zostawiała swój podpis mechanicznie, raz za razem, nie czytając żadnego z podsuwanych jej dokumentów. Pod każdą linią, przy każdym X, Claudia Parker, wciąż i wciąż, aż poczuła że palce odmawiają jej posłuszeństwa.
Kiedy wychodziła, niosła ze sobą folder wypełniony kopiami dokumentów i kopertę, którą dopiero miała otworzyć.
- Daj mi znać gdybyś czegokolwiek potrzebowała- powiedział Lloyd, odprowadzając ją do drzwi.
Potrzebowała jedynie odpowiedzi, ale wiedziała aż nazbyt dobrze, że nie powinna zadawać pytań. Usmiechnęła się więc grzecznie,uścisnęła jego dłoń i skierowała się w stronę windy a obcasy jej butów wystukiwały rytm na wytartej podłodze.
Porzuciła kopertę na stoliku do kawy i nie dotknęła jej przez dwa dni. Kiedy jej nerwy były już napięte jak struna, odchyliła jej poły ostrożnie, by niczego nie rozedrzeć. Poszło łatwiej niż myślała, stary klej nie trzymał już mocno. Usiadła na kanapie i rzuciła kopertę obok, tak że jej zawartość wysunęła się na na zewnątrz. Szelest papieru, a potem coś małego i twardego wypadło spomiędzy kartek. Klucz, z rodzaju tych którymi otwiera się skrzynki depozytowe.
Oprócz klucza znalazła list, mapę Nowego Meksyku i kartę biznesową galerii sztuki w Albuquerque.
To wszystko.
Powoli otworzyła list i musnęła palcami drobne, błękitne pismo pokrywające stronę. Pismo jej matki zawsze było eleganckie i precyzyjne, doskonale czytelne- rzadkość u naukowców. Odetchnęła głęboko i zaczęła czytać.
"Najdroższa Claudio
Chociaż przestałaś zadawać pytania przed wieloma laty, nigdy nie byłam dość naiwna by uwierzyć, że nie masz już żadnych. Obiecałam sobie że powiem ci prawdę gdy skończysz 21 lat, nie dlatego że będziesz ją w stanie znieść, ale dlatego iż pragnęłam byś żyła w beztrosce tak długo jak było to możliwe. Jeśli teraz to czytasz, musiało zdarzyć się coś co nie pozwoliło mi powiedzieć ci wszystkiego osobiście, tak jak pragnęłam. Więc pozostawiam to- a przynajmniej cząstkę- w innych rękach.
Klucz otwiera skrzynkę depozytową w Albuqerque. Zawiera ona moją przeszłość- a przez to- również twoją. Przeczytaj wszystko co tam znajdziesz, a potem udaj się pod adres wskazany na karcie. Wracaj tam każdego dnia, dopóki nie pojmiesz.
Zapytasz dlaczego trzymałam to wszystko w tajemnicy przed tobą. Zrozum, że podjęłam decyzję- wszyscy ją podjęliśmy. Wybrałam ciebie Claudi, ponad wszystko inne, bo cię kocham. Chciałam cię chronić, wiedząc że już nie długo będę mogła to robić. Pamiętaj czego cię nauczyłam o życiu i zawsze słuchaj swojego serca. Moja babcia, której imie nosisz, powiedziała mi to na samym początku i nigdy nie żałowałam, że posłuchałam tej rady.
Twoja kochająca matka
Liz"
Na liście nie było daty. Na dole kartki wypisany był adres Banku w Nowym Meksyku i trzy cyfrowy numer, zaznaczony zielonym tuszem. Claudia ostrożnie złożyła list i wsunęła go z powrotem do koperty, wraz z mapą, kartą i kluczem.
Po raz pierwszy tak naprawdę zastanawiała się, dlaczego jej matka przez całe życie pozostała sama.
Rozmyślała o wyborach, wspominając słowa matki, powtarzającej jej że może być wszystkim- i że wszystko potrafi. To jak litania, odmawiana bez końca gdy dorastała. Matka zachęcała ją by czytała, poznawała, rozwijała się.
- Nie możesz wiedzieć, co chcesz w życiu robić, skoro nie wiesz co na ciebie czeka- mówiła.
Kiedy nadszedł czas i musiała się zdeklarować, zadzwoniła do matki, spanikowana, rozdarta pomiędzy miłością do historii i obsesją na punkcie nauk ścisłych.
- Musisz podjąć decyzję Claudi- powiedziała- nie mogę zrobić tego za ciebie.
- Ale zawsze powtarzałaś, że mogę zrobić wszystko czego zapragnę. Co jeśli nie mogę się zdecydować?
- Robienie czegoś a robienie wszystkiego, to pewna różnica- odparła łagodnie- wybierz coś.
Claudia zastanawiała się przez chwilę.
- Jak myślisz, co jest ważniejsze mamo?
- Oba przedmioty są tak samo ważne- odpowiedziała matka i Claudia mimo dzielącej je odległości niemal wyczuła tęskny uśmiech w jej głosie- historia to przeszłość, a zarazem fundament twojej przyszłości. A przedmioty ścisłe to właśnie przyszłość- to one ją kształtują i pchają świat naprzód.
Wówczas dręczyła ją pokusa, by uchwycić się tego zdania- jak mogła planować przyszłość, nie mając pojęcia o swojej przeszłości? Ale czuła, że to stwierdzenie zaprowadzi ją do nikąd. Jej matka unikała wszelkich klisz, nigdy nie mówiła, że Claudia jest zbyt młoda by poznać prawdę, lub że pewnego dnia zrozumie- ale wciąż potrafiła zręcznie omijać niewygodne tematy. Claudia nauczyła się już dawno temu, że jeżeli jej matka nie będzie chciała odpowiedzieć na pytanie, poprostu tego nie zrobi.
Gdy odwiesiła słuchawkę wciąż jeszcze rozmyślała- nad przeszłością swoją i matki i wszystkimi pytaniami które niosła z sobą- pytaniami, na któte odpowiedzi nie mogła znaleść w szkolnej sali. Potem pomyslała o swojej matce i sposobie w jaki wychodziła na przeciw światu- krok za krokiem- inteligentna, myśląca, zdeterminowana.
Postanowiła podążyć jej śladem.
Cztery dni po skończeniu szkoły wysiadła na lotnisku w Albaquerque. Suchy żar późnego popołudnia owionął jej twarz a powietrze zdawało się marszczyć w zetknięciu z ziemią. Rozmiar nieba ją oszołomił, jego ogrom wydawał się pochłaniać horyzont. Słońce igrało na odległych wzgórzach, rozpalając tam swoje ogniska. Tu nawet kolory były inne- płomienny pomarańcz, przygaszone złoto i brązy, spłowiała zieleń.
Inny świat.
Sprawdziła swój pokój i wyszła na spacer. Kobieta za kontuarem wskazała jej drogę do Starego Miata, ale wybrała przciwny kierunek, ruszając w stronę uniwersytetu. Dziwne uczucie, przemierzać ulice, mijać miejsca które kiedyś odwiedzała jej matka, jeszcze jako studentka- małe sklepy, kawiarnie, zwykłe restauracje. Jej matka nigdy nie mówiła zbyt wiele o swoich studenckich latach- tak jak o wszystkim co dotyczyło przeszłości, zostawiając to samotnym wspomnieniom z daleka od dyskusji i rozmów. Teraz tych wspomnień już nie było i Claudia szła przed siebie bez celu, zastanawiając się dlaczego jej matka wysłała ją właśnie tutaj, by poznała prawdę.
Im dłużej wędrowała, tym bardziej czujła sie zniecierpliwiona. Żałowała, że pora była tak późna, że nie może pójść do banku i posłużyć się kluczem, który zostawiła jej matka. Że musi czekać do rana, do czasu, gdy otworzą bank. Ironia losu, po tylu latach niewiedzy powinna być w stanie przeczekać jeszcze tę jedną noc.
Rozejrzawszy się stwierdziła że odeszła dalej niż planowała. Ulice wyglądały niechlujnie, w pobliżu kręcili się nieliczni przechodnie. Miała zamiar wracać, gdy dostrzegła szyld i zamarła. Monte Vista. Sięgnęła do kieszeni szortów i jej palce natrafiły na kartę ktorą wcisnęła tam wcześniej. Jakim cudem zawędrowała tak daleko? Okrążyła róg ulicy, idąc wciąż przed siebie.
Ulica skręciła na północ w stronę bogatszej dzielnicy miasta gdzie bary i sklepiki powoli ustępują miejsca kawiarniom, butikom i księgarniom. Galeria znajdowała się pośrodku ulicy, wtulona pomiędzy sklep jubilerski a piekarnię. Staroświecki szyld wirował nad wejściem w metalowej oprawie: The Whirlwind Gallery. Wewnątrz paliły się światła i Claudia dostrzegła jasnowłosą kobietę przechylającą się przez kontuar, zwróconą plecami do drzwi. Miała na sobie czerwoną sukienkę, jej włosy związane były w zwyczajowy węzeł. Rozmawiała przez telefon, długopisem wystukując rytm na pulpicie.
Claudia cofnęła się, odrywając od szyby i koncentrując na artystycznych zdjęciach wystawionych w witrynie. To seria fotografii lokalnych krajobrazów, raz jeszcze rzuciły się jej w oczy proporcje między niebem a ziemią. Gdyby nie uderzyło jej to wcześniej, mogłaby przyjąć że to efekt stworzony przez fotografa- gra świateł, ustawienie kątów. Kto mógłby przypuszczać że sposób w jaki postrzegasz niebo zmienia się wraz zmiejscem w którym przebywasz? Tak wiele, pomyślała, zależy wyłącznie od perspektywy.
Tej nocy śnił jej się bezkresny zielony ocean i męska dłoń, sięgająca do niej poprzez piaszczyste wybrzeże. Obudziła się bez tchu, mokra od potu, jej ciemne włosy lepiły się do rozgrzanych policzków. Z sercem boleśnie tłukącącym się w piersi powlokła się do łazienki, przemyła twarz chłodną wodą. Kiedy patrzy w lustro widzi odbicie swojej matki- kształt jej twarzy i nosa, rysunek ust. Tylko jej oczy są inne, łagodnie lśniące bursztyny, tak odmienne od ciemnobrązowych oczu matki.
Obce oczy.
Claudia odetchnęła głęboko i wytarła ręce. Je również odziedziczyła po matce. Drobne dłonie o długich, smukłych palcach i krótko przyciętych paznokciach.
Ale to nie są dłonie jej matki.
Miała sześć lat gdy wróciwszy pewnego dnia ze szkoły znalazła swojego chomika leżącego bez ruchu w klatce. Głaskała go, przemawiając czule, ale nie chciał się obudzić. I wtedy zrozumiała co się stało. Łzy płynęły jej po policzkach, gdy niosła małe zwierzątko do salonu, pragnąc pokazać jej matce. Ale kiedy dotarła do kanapy, chomik poruszał się w jej dłoniach, niezdarnie usiłując wyślizgnąć się spomiędzy palców.
Matka wytłumaczyła jej, że jest inna. Niezwykła. Bo jest córką swojego ojca. Ale niektórzy ludzie nie zrozumieją i dlatego nie może używać swoich zdolności w niczyjej obecności.
Wtedy po raz pierwszy i ostatni jej matka z własnej woli wspomniała ojca.
O godzinie dziewiątej stała przed wejściem do banku z kubkiem kawy w ręce, czekając niecierpliwie na otwarcie drzwi. Czując jak kofeina zaczyna krążyć w jej żyłach usmiechnęła się, wdzięczna za ten jeden stały element swojego życia. W każdym mieście jest Starbucks.
Wewnątrz panował przyjemny chłód. Podążyła za młodą kobietą do długiego, wąskiego pomieszczenia. Kobieta podsunęła jej papiery do podpisania, a potem przeszły na zaplecze, gdzie wzdłuż ściany ciągnęły się długie rzędy skrzynek depozytowych. Na krótką chwilę ogarnęła ją panika, strach że klucz który wsunęła do zamka nie będzie pasował. Ale klucz przekręcił się bez trudu i kobieta pomogła jej wysunąć skrzynkę z wnęki i przenieść ją do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie mogła liczyć na odrobinę prywatności.
Skrzynka jest największą z dostępnych a jednak wciąż wydaje się zbyt mała, by pomieścić czyjąś przeszłość. Claudia uniosła wieko odkrywając kilka paczek zawiniętych w zwykły brązowy papier, jaki mozna znaleźć w staromodnym rzeźnickim sklepie i ponumerowanych czarnym tuszem.
W pierwszym odruchu chciała rozedrzeć opakowania, ale zamiast tego wsunęła je ostrożnie do swojego plecaka. Kiedy skończyła, torba ciążyła jej na ramieniu a skrzynka zatrzasnęła się z głuchym szczęknięciem.
Nie uległa pokusie aż do chwili gdy ponownie znalazła się w swoim pokoju, bezpieczna za starannie zamkniętymi drzwiami i szczelnie zasuniętymi firankami. Rozłożyła paczki na łóżku, układając je zgodnie z numeracją. Musnąwszy palcami pierwszą z nich poczuła jak ogarnia ją nagła fala chłodu, pomimo panującego na zewnątrz upału. Zawahała się- jakaś cząstka niej była niechętna, wręcz przerażona na myśl o zmianach jakie wkroczą w jej życie. Ale ta chwila minęła i Claudia rozdarła pierwsze opakowanie.
Zawierało dużą kopertę, podobną do tej jaką otrzymała od prawnika matki, ta jednak nie była zapieczętowana. Otworzyła ją i sięgnęła po plik fotografii. Na pierwszej z nich była młoda, roześmiana para w wieczorowych strojach. W kobiecie rozpoznała matkę, promienną i piękną. Mężczyzna miał oczy Claudii. Jeszcze inskrypcja wypisana z tyłu drobnym pismem matki: Bal Promocyjny, kwiecień 2001 rok.
Claudia wpatrywała się w datę pustym wzrokiem, jej umysł odmawiał przyswajania informacji. Niewiele wiedziała na temat okoliczności swoich narodzin- kolaż ze strzępków informacji wykradzionych matce i jej własnych domysłów. Zawsze przypuszczała że jej rodzice poznali się w collegu, lub tuż po jego ukończeniu- jej matka miała 23 lata i była samotna, kiedy ona przyszła na świat. Wydało się jej niemożliwe, że jej rodzice znali się od czasów szkoły średniej, że ich związek przetrwał tak długo, a jednak, mimo wszystko- rozstali się. Poczuła ukłucie bólu na myśl o matce
Było więcej zdjęć a wszyskie pochodziły z tego samego balu. Niektóre z nich przedstawiały samych rodziców, na innych znalazły się jeszcze inne pary. Pośpiesznie przejżała je wszystkie, zerkając na odwrotne strony, ale jej matka pozostawiła tam jedynie daty, pomijając wszelkie imiona.
Ale są przecież inne paczki, przypomniała sobie. To niemożliwe by jej matka ocaliła jedynie zdjęcia z balu promocyjnego.
Następna zawiera kolejną kopertę, tym razem zapieczętowaną. Claudia rozdarła ją i wyciągnęła zawartość- dwa kawałki tektury połączone gumką i małą aksamitną sakiewkę. Odrzuciła gumkę i spomiedzy tektury wysunęły się dwa dokumenty. Pierwszym było świadectwo zawarcia małżeństwa przez Elisabeth Annę Parker i Maxa Evansa, datowane na 3 lipiec 2004 roku w stanie Nevada. Drugim była metryka Claudii Parker Evans urodzonej w sierpniu 2006 roku.
Palce Claudii drżały, gdy odkładała dokumenty na łóżko.
Jej rodzice byli małżeństwem. Jej matka kłamała. Dlaczego pozwoliła jej przeżyć tyle lat w przekonaniu, że była bękartem? Że jej ojciec nigdy nie stanowił części ich małej rodziny? Wokół tyle jest dzieci nie znających matki lub ojca, tak samo wiele tych pozamałżeńskich. Mieli XXI wiek, takie zjawisko nie było już piętnem, nie było przekleństwem tak jak dawniej. Ale zawsze pozostaje gorycz, poczucie odrzucenia jakie niesie ze sobą brak ojca. Nie miało znaczenia, jak wiele razy matka powtarzała Claudii, że ojciec ją kochał; gdzieś w zakamarkach podświadomości wciąż czaiła się dręcząca niepewność. Dlaczego ojciec je opuścił? Dlaczego nigdy nie próbował jej odnaleźć? Czy to jej wina? Nie chciał jej? Czy porzucił matkę z jej powodu? Logika szeptała jej, że to niedorzeczne, ale cząstka niej nigdy wcześniej nie była pewniejsza odpowiedzi.
Otrząsnęła się, biorąc do ręki aksamitną sakiewkę i poluzowała troczki. Nie miała wątpliwości, że wewnątrz znajdzie biżuterię- wyczuła twardy, obły kształt poprzez miękką tkaninę, jednak zawartość ją zaskoczyła. Dwa złote krążki- dobrana para ślubnych obrączek nawleczona na gruby złoty łańcuszek. Metal wydał się zaskakująco ciepły w zetknięciu z jej skórą i palce Claudii zaczęły odruchowo go pocierać.
Przerwała gwałtownie i szybko wsunęła obrączki do sakiewki, nie przygotowana na powódź obrazów- wspomnień matki, które zdawały się ją zalewać.
Następna paczka była cięższa niż dwie poprzednie i okazała się książką- pamiętnikiem. Claudia pozwoliła, by otworzyła się w jej dłoniach, by zatrzepotały stronice, z których każdą pokrywało znajome pismo matki, czarne na kremowym tle. Wróciła do początku i odkryła schludną etykietkę po wewnętrznej stronie okładki: Własność Liz Parker, wrzesień 1999. Spojrzała na pierwszą linijkę i zaczęła czytać.
"23 wrzesień: wpis pierwszy. Nazywam się Liz Parker i pięć dni temu umarłam. Od tej chwili nic nie jest już takie jak przedtem..."
Już nie czytała. Przez chwilę poprostu wpatrywała się w kartkę, słowa tańczyły i rozmazywały się przed jej oczyma. Po chwili zatrzasnęła książkę i odrzuciła ja na bok, po czym zgarnęła pozostałe paczki i umieściła je na nocnym stoliku. Kiedy na łóżku nie było już niczego poza pamiętnikiem i fotografiami, usadowiła się wygodniej, opierając o wezgłowie i wsuwając poduszkę pod plecy. Odetchnęła głęboko, sięgnęła po pamiętnik i zaczęła czytać od początku.
Matka podarowała jej pamiętnik gdy skończyła 13 lat- czarną książkę w skórzanej oprawie, pełną niekończących się, białych, niezapisanych stron. Claudia pamiętała swoje zaskoczenie- minęły juz tygodnie od jej urodzin, a miesiące dzieliły ją od świąt. Matka usmiechnęła sie jedynie w odpowiedzi, mówiąc że niektóre okazje nie mają nic wspólnego z datami i kalendarzem a nowe początki rzadko czekają do pierwszego stycznia.
Claudia zabrała pamiętnik do pokoju, otworzyła go na pierwszej stronie i ostrożnie wykaligrafowała tam swoje imię. Potem przez godzine wpatrywała się w pustą kartkę, niepewna co powinna napisać. Pamiętniki stworzono po to by utrwalać ludzkie osiągnięcia a ona jeszcze nie zdążyła dokonać niczego wartego upamiętnienia. Jej życie było serią nie zadanych pytań, ktore pozostały bez odpowiedzi- tajemnic które odgradzały ją od innych dziewcząt, budząc w niej wątpliwości co do własnej tożsamości.
Wreszcie, wypisała datę w rogu strony, opuściła kilka linijek i ostrożnie skreśliła pojedyncze pytanie: Kim jestem?
Potem matka zajrzała do pokoju z pytaniem, czy nie jest głodna i obie wyszły do baru za rogiem na ulubione ostre fytki Claudii i czekoladowego shakea. Śmiały się i rozmawiały o szkole Claudii i pracy matki a potem wylądowały w Planetarium Haydena, podziwiać przestrzeń kosmiczną zapewne po raz setny, bo Claudia nigdy nie przestała dręczyć o to niemiłosiernie.
Następnego ranka obudziła się wcześnie, czując się zesztywniała i dziwnie zmęczona a po chwili odkryła ciemną plamę na prześcieradle. Kiedy pobiegła powiedzieć o tym matce, Liz delikatnie odsunęła włosy z jej czoła a potem mocno przytuliła do siebie.
Kiedy skończyła czytać, była czwarta po południu. Oczy miała zmęczone, bolała ją głowa, ale przede wszystkim czuła się emocjonalnie wyczerpana. Chciała zaprzeczyć, nie wierzyć, ale nie potrafiła. Musiałaby zwątpić w równowagę psychiczną matki a Claudia zawsze wiedziała że Liz była w pełni racjonalna.
Podniosła się i pokój zairował wokół niej, uświadomiła sobie że od rana nie miała w ustach nic prócz kawy. Przeszła przez hall na drżących nogach, dotarła do automatu i kupiła kilka batonów, paczkę czipsów i wiśniową colę. Wróciła do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Zignorowała pamiętnik i jedząc sięgnęła po pozostałe paczki. Jej myśli zdawały się tańczyć a palce chciały dotrzymać im kroku, bez skrupułów rozdzierając opakowania. Było tam więcej zdjęć, tym razem w albumie, pewna liczna szkiców dziwacznych symboli i naszyjnik na czarnym sznurku. Jej umysł rejestrował obecność każdej z tych rzeczy, dopełniając je opisem wyrwanym z pisaniny matki. Wiedziała co to jest, a jednak wszystko wydawało się jej zupełnie obce, bo przecież nigdy wcześniej nie widziała żadnego z tych przedmiotów.
Ostatnie opakowanie zawierało kryształ. Emitował blade, różowe światło i wydawał się taki chłodny w jej dłoniach. Zmarszczyła brwi. Matka nie wspomniała w pamiętniku o żadnym krysztale i zastanawiała się, co to znaczyło- do czego to służyło? I z którego świata pochodziło?
Westchnęła i powróciła do pamiętnika, opuszczając wstęp i na ślepo wybierając kolejny fragment. W dzienniku jej matki było wiele luk- długich okresów czasu podczas których zarzucała pisanie z tego czy innego powodu. Żyła zbyt szybko by zdążyć zapisać to czego doświadczyła? Lub być może cierpiała zbyt bardzo, by móc przelać to na papier? Z jakiegoś powodu Claudia było pewna, że to nie wszystko- że prawda nie kończy się na niekompletnej kronice życia jej matki i kilku dziwcznych pamiątkach. Czuła się zagubiona i niespokojna- nieusatysfakcjonowana. Brakujące elementy układanki wydawały się zbyt istotne by poprostu je zignorować. Jeśli nawet pojęła strukturę początku- mechanizmu który pchnął jej osobliwy świat w ruch, to wciąż pozostało kilka odpowiedzi na pytania, które prześladowały ją od czasów dzieciństwa.
Zgodnie z niewielkim szyldem widocznym w oknie, galeria powinna być czynna jeszcze przez następne pół godziny, jednak w środku nie było nikogo. Dzwonki przy drzwiach odpowiedziały śpiewnie gdy weszła do środka, ale nawet wtedy nikt się nie pojawił.
Wkroczyła w głąb pomieszczenia, przechodząc wzdłuż wystawy fotografii które podziwiała poprzedniego wieczora, zwracając uwagę na wystrój wnętrza. Zaaranżowano je tak, by maksymalnie wykorzystać przestrzeń, trzy główne kolumny dzieliły pomieszczenie na cztery części, kilka pozostałych było ruchomych, pozwalając właścicielowi na przyszłe konfigurowanie wystawy.
Sufit był wysoki, poprzecinany srebrnymi rurkami a czarny żelazny krzyż wydawał się w tym otoczeniu zupełnie nagi. Przypomniało jej to galerię w Soho- jedno z miejsc do których matka zwykła ją zabierać w te weekendy, gdy wypuszczały się na wspólne eskapady po mieście- a była to ostatnia rzecz jaką spodziewała się znaleźć w Nowym Meksyku.
Ściany pokrywały akwarele, wszystkie wyglądały sna dzieło tego samego artysty. Zachwyciła ją gra kolorów, prostota linii które mimo to niosły z sobą tak wiele detali. Niektóre z nich przedstawiały niewielkie puebla występujące w tym regionie, inne zostały namalowane w miejscowym rezerwacie i zawierały sporo portretów lokalnych Indian. Było też pare krajobrazów- wschody słońca, formacje skalne...jeden z nich na dłuższą chwilę przykuł jej wzrok- świat pod osłoną nocy, gdy księżyc zdawał się niemal pulsować, rozsadzając sobą niebo.
Wciąż podziwiała obrazy, gdy usłyszała że ktoś nadchodzi z sąsiedniego pomieszczenia, stawiając ciężkie kroki na drewnianej podłodze; jej zmysły gwałtownie się wyostrzyły, jak gdyby ktoś przeciągnął nożem po jej plecach, nie uroniwszy przy tym kropli krwi.
Kroki ucichły raptownie tuż za jej plecami i przez chwilę zastanawiała się czy- ktokolwiek to był- dostrzegł ją- czy też raczej wyczuł?
- Wkrótce zamykamy. Potrzebuje pani pomocy?
Gos był głęboki i pewny, ale Claudia wyczuła w nim coś jeszcze poza uprzejmym pytaniem. Odwróciła się powoli i czekała.
Stał przy kontuarze, zwrócony do niej plecami, przegarniając plik papierów. Jego włosy były jasnobrązowe, niesforne, zbyt długie by mógł być kimkolwiek innym poza artystą lub muzykiem.
Miał na sobie czyste, spłowiałe dżinsy, ciemnozielony podkoszulek i wysokie, spryskane farbą buty, które musiały obciążać jego kroki.
Mięśnie jego ramion były napięte, zbyt napięte jak na kogoś kto jedynie szukał faktury, lub czegoś innego, czym wydawał się całkowicie pochłonięty.
- To pana obrazy?- spytała w końcu.
Wtedy to on odwrócił się i spojrzał na nią. Wyglądał młodziej niż oczekiwała, jeszcze przed czterdziestką, choć wiedziała że musi mieć tyle lat, ile liczyła sobie matka. Ale jego oczy- jego oczy wydawały się bez porównania starsze. Westchnęła cicho. Zmarszczył brwi, wyraźnie zaskoczony, jakby spodziewał się, że okaże się kimś zupełnie innym. I zapewne tak właśnie było. Potem z jego twarzy wyczytała że ją rozpoznał i powoli potrząsnął głową.
- Claudia Evans- powiedział.
Drgnęła na dźwięk tego nazwiska. Dziwnie było usłyszeć je wypowiedziane na głos, a tym bardziej gdy padło z ust nieznajomego człowieka. W nagłym odruchu szacunku zdała sobie sprawę że wie on więcej o jej życiu, niż ona sama.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, jego twarz pociemniała.
- Co się stało twojej matce?
Zesztywniała.
- Skąd wiesz, że coś sie jej stało?
- Twoje urodziny wypadają dopiero za trzy miesiące, a ty jesteś tu sama. Powiedz mi.
Poczuła jak coś w niej pęka.
- W marcu- wyszeptała- wpadła pod samochód na skrzyżowaniu Columbus Avenue.
To było jak fala przypływu obmywająca ją od stóp do głów. Nie miała pojęcia, skąd nadeszły wszystkie te emocje i dlaczego wybrały sobie właśnie tę chwilę, by wyrwać sie na wolność. Wiedziała tylko, że budzą się zbyt szybko i że nie może zrobić nic, by je powstrzymać. Otworzyła usta, chcąc przeprosić, usprawiedliwić sie i wyjść, ale wydobyło się z nich tylko głuche łkanie i poczuła jak oddech umyka z jej ciała. Łzy płynęły strumieniami po jej policzkach, rozpaczliwie pragnęła zaczerpnąć tchu i kolana ugięły sie pod nią.
Otoczyły ją silne ramiona- ciepłe, kojące ramiona które zamknęły się wokół niej, uchraniając ją przezd upadkiem. Ukryła twarz na jego piersi i pozwoliła mu kołysać się łagodnie, nie przestając płakać.
CDN....
"Parallax" EmilyluvsRoswell
I.
Jej matka pragnęła, by podróżowała.
- To ważne, abyś poznawała świat, dopóki jest to możliwe- mówiła- nie marnuj czasu, bo jutro może nigdy nie nadejść.
Poleciała do Anglii, podczas wiosennej przerwy w przedmaturalnej klasie. Dla nie podróż zawsze rozpoczynała się wraz z chwilą, gdy samolot odrywał się od ziemi. Koła unosiły się z podłoża i nagle doświadczała uczucia niezwykłego bezwładu i lekkości by już po chwili poddać się serii wstrząsów wraz z startującym silnikiem. Przyprawiało ją to o zawrót głowy, jednocześnie rozpościerając przed nią wachlarz możliwości. Lądowanie nie ma w sobie tej rozkoszy, ale rozczarowanie znika gdy minąwszy barierę celną pozwoliła się zawładnąć ferii dźwięków i obrazów oferowanych przez miejsce do którego przybyła. Londyn jest taki tłoczny, choć nie tak jak Nowy Jork, pachnie wilgotnym betonem i piwem. Powietrze wydaje się lżejsze niż w domu, a trawa w parku bardziej zielona i pełna ukrytego życia.
Telefon zadzwonił trzeciego dnia. Własnie wróciła do swojego pokoju z wycieczki do Stonehenge z głową wciąż pełną magii uśpionej w surowym kamiennym kręgu, w świetle, które zdawało się go rozpalać. Zajęło to chwilę nim pojęła że ten obcy, monotonny dźwięk wydaje z siebie telefon. Wiedziała, że stało się coś złego jeszcze zanim odpowiedziała. Zdążyła juz zadzwonić do domu by poinformować o swoim szczęśliwym przyjeździe a jej matka nie miała w zwyczaju jej kontrolować.
Głos po drugiej stronie był niski i nieuchwytnie znajomy. Prawnik jej matki.
- Claudio, tak mi przykro- była świadoma jego słów przenikających wgłąb jej myśli, niektóre z nich mknęły bezszelestnie, inne niosły się echem- ...wpadała pod samochód...bardzo szybko...
Upuściła słuchawkę- uderzyła o blat nocnego stolika, odbiła się, stoczyła na podłogę. Słowa, teraz niewyraźnie i nierozpoznawalne płynęły z niej nieprzerwanym strumieniem i wśród nich potrafiła rozróżnić swoje imię, powtarzane raz za razem.
Kolana odmówiły jej posłuszeńswa i usiadła ciężko na brzegu łóżka.
Spodziewała się, że mieszkanie będzie teraz inne, ale na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się niezmienione. Pokój jej matki był nietknięty. Jej szczotka do włosów leżała na małym stoliku, obok niej jasna koralowa szminka i jedno z dziecięcuch zdjęć Claudii w srebrnej ramce. Zużyta chusteczka w koszyku, a na niej idealny odcisk ust matki. Czarne spodnie porzucone niedbale na podłodze przed lustrem, zostawione tam jak gdyby dopiero przed chwilą, odrzucone na korzyść innej pary. W powietrzu unosił się słaby zapach róż i Claudia zajrzawszy do łazienki znalazła na półce flakonik ulubionych perfum matki.
Wszystko wydawało się takie jak dawniej.
Egzemplarz "Scientific American" na kuchennym stole, nieotworzone rachunki obok, notatki do artykułu przy komputerze. Pokój Claudii był zdecydowanie czystszy niż przed jej wyjazdem, pościel została zmieniona, ubrania które zostawiła wyprane i schowane do szafki.
Stojąc po środku salonu doszła do wniosku że cisza zdaje się krzyczeć, ale wszystkie jej płyty zostały w Bostonie, a nie była w stanie słuchać muzyki matki. Włączyła radio, podkręcając dźwięk na maximum, nie dbając o to, że nadają własnie informacje. Kiedy słońce zaszło, pogasiła wszystkie światła i zasnęła, zwinięta w kłębek na kanapie.
Rankiem ubrała się i wsiadła do metra, jadąc w kierunku Time Square, a potem przeszła siedem przecznic do biura prawnika. Budynek był stary i winda skrzypiała złowróżbnie, pnąc się na piętnaste piętro. Wewnątrz recepcjonistka, kobieta w średnim wieku, zaproponowała jej kawę a potem wskazała drogę do czystego, bezpretensjonalnego biura. Lloyd Reynolds już na nią czekał. Miał posiwiałe włosy i błękitne oczy. Claudia domyśliła się że przybrał dziesięć funtów od czasu gdy kupił ten granatowy garnitur który miał na sobie, a dwadzieścia od dnia w którym ostatni raz go widziała.
- Claudio, tak mi przykro z powodu twojej straty- powiedział, a współczucie w jego oczach wydawało się szczere, wręcz osobiste- to tragedia. Znałem Liz od tylu lat. Była dobrą kobietą. Zbyt młodą by...-urwał, widząc że porusza się się znacząco na krześle- nie będę cię zatrzymywał dłużej niż to konieczne.
Papiery do podpisania- dotyczące inwestycji, mieszkania, szpitala i krematorium. Ostatnia wola jej matki była jasno wyrażona w liście. Claudia zostawiała swój podpis mechanicznie, raz za razem, nie czytając żadnego z podsuwanych jej dokumentów. Pod każdą linią, przy każdym X, Claudia Parker, wciąż i wciąż, aż poczuła że palce odmawiają jej posłuszeństwa.
Kiedy wychodziła, niosła ze sobą folder wypełniony kopiami dokumentów i kopertę, którą dopiero miała otworzyć.
- Daj mi znać gdybyś czegokolwiek potrzebowała- powiedział Lloyd, odprowadzając ją do drzwi.
Potrzebowała jedynie odpowiedzi, ale wiedziała aż nazbyt dobrze, że nie powinna zadawać pytań. Usmiechnęła się więc grzecznie,uścisnęła jego dłoń i skierowała się w stronę windy a obcasy jej butów wystukiwały rytm na wytartej podłodze.
Porzuciła kopertę na stoliku do kawy i nie dotknęła jej przez dwa dni. Kiedy jej nerwy były już napięte jak struna, odchyliła jej poły ostrożnie, by niczego nie rozedrzeć. Poszło łatwiej niż myślała, stary klej nie trzymał już mocno. Usiadła na kanapie i rzuciła kopertę obok, tak że jej zawartość wysunęła się na na zewnątrz. Szelest papieru, a potem coś małego i twardego wypadło spomiędzy kartek. Klucz, z rodzaju tych którymi otwiera się skrzynki depozytowe.
Oprócz klucza znalazła list, mapę Nowego Meksyku i kartę biznesową galerii sztuki w Albuquerque.
To wszystko.
Powoli otworzyła list i musnęła palcami drobne, błękitne pismo pokrywające stronę. Pismo jej matki zawsze było eleganckie i precyzyjne, doskonale czytelne- rzadkość u naukowców. Odetchnęła głęboko i zaczęła czytać.
"Najdroższa Claudio
Chociaż przestałaś zadawać pytania przed wieloma laty, nigdy nie byłam dość naiwna by uwierzyć, że nie masz już żadnych. Obiecałam sobie że powiem ci prawdę gdy skończysz 21 lat, nie dlatego że będziesz ją w stanie znieść, ale dlatego iż pragnęłam byś żyła w beztrosce tak długo jak było to możliwe. Jeśli teraz to czytasz, musiało zdarzyć się coś co nie pozwoliło mi powiedzieć ci wszystkiego osobiście, tak jak pragnęłam. Więc pozostawiam to- a przynajmniej cząstkę- w innych rękach.
Klucz otwiera skrzynkę depozytową w Albuqerque. Zawiera ona moją przeszłość- a przez to- również twoją. Przeczytaj wszystko co tam znajdziesz, a potem udaj się pod adres wskazany na karcie. Wracaj tam każdego dnia, dopóki nie pojmiesz.
Zapytasz dlaczego trzymałam to wszystko w tajemnicy przed tobą. Zrozum, że podjęłam decyzję- wszyscy ją podjęliśmy. Wybrałam ciebie Claudi, ponad wszystko inne, bo cię kocham. Chciałam cię chronić, wiedząc że już nie długo będę mogła to robić. Pamiętaj czego cię nauczyłam o życiu i zawsze słuchaj swojego serca. Moja babcia, której imie nosisz, powiedziała mi to na samym początku i nigdy nie żałowałam, że posłuchałam tej rady.
Twoja kochająca matka
Liz"
Na liście nie było daty. Na dole kartki wypisany był adres Banku w Nowym Meksyku i trzy cyfrowy numer, zaznaczony zielonym tuszem. Claudia ostrożnie złożyła list i wsunęła go z powrotem do koperty, wraz z mapą, kartą i kluczem.
Po raz pierwszy tak naprawdę zastanawiała się, dlaczego jej matka przez całe życie pozostała sama.
Rozmyślała o wyborach, wspominając słowa matki, powtarzającej jej że może być wszystkim- i że wszystko potrafi. To jak litania, odmawiana bez końca gdy dorastała. Matka zachęcała ją by czytała, poznawała, rozwijała się.
- Nie możesz wiedzieć, co chcesz w życiu robić, skoro nie wiesz co na ciebie czeka- mówiła.
Kiedy nadszedł czas i musiała się zdeklarować, zadzwoniła do matki, spanikowana, rozdarta pomiędzy miłością do historii i obsesją na punkcie nauk ścisłych.
- Musisz podjąć decyzję Claudi- powiedziała- nie mogę zrobić tego za ciebie.
- Ale zawsze powtarzałaś, że mogę zrobić wszystko czego zapragnę. Co jeśli nie mogę się zdecydować?
- Robienie czegoś a robienie wszystkiego, to pewna różnica- odparła łagodnie- wybierz coś.
Claudia zastanawiała się przez chwilę.
- Jak myślisz, co jest ważniejsze mamo?
- Oba przedmioty są tak samo ważne- odpowiedziała matka i Claudia mimo dzielącej je odległości niemal wyczuła tęskny uśmiech w jej głosie- historia to przeszłość, a zarazem fundament twojej przyszłości. A przedmioty ścisłe to właśnie przyszłość- to one ją kształtują i pchają świat naprzód.
Wówczas dręczyła ją pokusa, by uchwycić się tego zdania- jak mogła planować przyszłość, nie mając pojęcia o swojej przeszłości? Ale czuła, że to stwierdzenie zaprowadzi ją do nikąd. Jej matka unikała wszelkich klisz, nigdy nie mówiła, że Claudia jest zbyt młoda by poznać prawdę, lub że pewnego dnia zrozumie- ale wciąż potrafiła zręcznie omijać niewygodne tematy. Claudia nauczyła się już dawno temu, że jeżeli jej matka nie będzie chciała odpowiedzieć na pytanie, poprostu tego nie zrobi.
Gdy odwiesiła słuchawkę wciąż jeszcze rozmyślała- nad przeszłością swoją i matki i wszystkimi pytaniami które niosła z sobą- pytaniami, na któte odpowiedzi nie mogła znaleść w szkolnej sali. Potem pomyslała o swojej matce i sposobie w jaki wychodziła na przeciw światu- krok za krokiem- inteligentna, myśląca, zdeterminowana.
Postanowiła podążyć jej śladem.
Cztery dni po skończeniu szkoły wysiadła na lotnisku w Albaquerque. Suchy żar późnego popołudnia owionął jej twarz a powietrze zdawało się marszczyć w zetknięciu z ziemią. Rozmiar nieba ją oszołomił, jego ogrom wydawał się pochłaniać horyzont. Słońce igrało na odległych wzgórzach, rozpalając tam swoje ogniska. Tu nawet kolory były inne- płomienny pomarańcz, przygaszone złoto i brązy, spłowiała zieleń.
Inny świat.
Sprawdziła swój pokój i wyszła na spacer. Kobieta za kontuarem wskazała jej drogę do Starego Miata, ale wybrała przciwny kierunek, ruszając w stronę uniwersytetu. Dziwne uczucie, przemierzać ulice, mijać miejsca które kiedyś odwiedzała jej matka, jeszcze jako studentka- małe sklepy, kawiarnie, zwykłe restauracje. Jej matka nigdy nie mówiła zbyt wiele o swoich studenckich latach- tak jak o wszystkim co dotyczyło przeszłości, zostawiając to samotnym wspomnieniom z daleka od dyskusji i rozmów. Teraz tych wspomnień już nie było i Claudia szła przed siebie bez celu, zastanawiając się dlaczego jej matka wysłała ją właśnie tutaj, by poznała prawdę.
Im dłużej wędrowała, tym bardziej czujła sie zniecierpliwiona. Żałowała, że pora była tak późna, że nie może pójść do banku i posłużyć się kluczem, który zostawiła jej matka. Że musi czekać do rana, do czasu, gdy otworzą bank. Ironia losu, po tylu latach niewiedzy powinna być w stanie przeczekać jeszcze tę jedną noc.
Rozejrzawszy się stwierdziła że odeszła dalej niż planowała. Ulice wyglądały niechlujnie, w pobliżu kręcili się nieliczni przechodnie. Miała zamiar wracać, gdy dostrzegła szyld i zamarła. Monte Vista. Sięgnęła do kieszeni szortów i jej palce natrafiły na kartę ktorą wcisnęła tam wcześniej. Jakim cudem zawędrowała tak daleko? Okrążyła róg ulicy, idąc wciąż przed siebie.
Ulica skręciła na północ w stronę bogatszej dzielnicy miasta gdzie bary i sklepiki powoli ustępują miejsca kawiarniom, butikom i księgarniom. Galeria znajdowała się pośrodku ulicy, wtulona pomiędzy sklep jubilerski a piekarnię. Staroświecki szyld wirował nad wejściem w metalowej oprawie: The Whirlwind Gallery. Wewnątrz paliły się światła i Claudia dostrzegła jasnowłosą kobietę przechylającą się przez kontuar, zwróconą plecami do drzwi. Miała na sobie czerwoną sukienkę, jej włosy związane były w zwyczajowy węzeł. Rozmawiała przez telefon, długopisem wystukując rytm na pulpicie.
Claudia cofnęła się, odrywając od szyby i koncentrując na artystycznych zdjęciach wystawionych w witrynie. To seria fotografii lokalnych krajobrazów, raz jeszcze rzuciły się jej w oczy proporcje między niebem a ziemią. Gdyby nie uderzyło jej to wcześniej, mogłaby przyjąć że to efekt stworzony przez fotografa- gra świateł, ustawienie kątów. Kto mógłby przypuszczać że sposób w jaki postrzegasz niebo zmienia się wraz zmiejscem w którym przebywasz? Tak wiele, pomyślała, zależy wyłącznie od perspektywy.
Tej nocy śnił jej się bezkresny zielony ocean i męska dłoń, sięgająca do niej poprzez piaszczyste wybrzeże. Obudziła się bez tchu, mokra od potu, jej ciemne włosy lepiły się do rozgrzanych policzków. Z sercem boleśnie tłukącącym się w piersi powlokła się do łazienki, przemyła twarz chłodną wodą. Kiedy patrzy w lustro widzi odbicie swojej matki- kształt jej twarzy i nosa, rysunek ust. Tylko jej oczy są inne, łagodnie lśniące bursztyny, tak odmienne od ciemnobrązowych oczu matki.
Obce oczy.
Claudia odetchnęła głęboko i wytarła ręce. Je również odziedziczyła po matce. Drobne dłonie o długich, smukłych palcach i krótko przyciętych paznokciach.
Ale to nie są dłonie jej matki.
Miała sześć lat gdy wróciwszy pewnego dnia ze szkoły znalazła swojego chomika leżącego bez ruchu w klatce. Głaskała go, przemawiając czule, ale nie chciał się obudzić. I wtedy zrozumiała co się stało. Łzy płynęły jej po policzkach, gdy niosła małe zwierzątko do salonu, pragnąc pokazać jej matce. Ale kiedy dotarła do kanapy, chomik poruszał się w jej dłoniach, niezdarnie usiłując wyślizgnąć się spomiędzy palców.
Matka wytłumaczyła jej, że jest inna. Niezwykła. Bo jest córką swojego ojca. Ale niektórzy ludzie nie zrozumieją i dlatego nie może używać swoich zdolności w niczyjej obecności.
Wtedy po raz pierwszy i ostatni jej matka z własnej woli wspomniała ojca.
O godzinie dziewiątej stała przed wejściem do banku z kubkiem kawy w ręce, czekając niecierpliwie na otwarcie drzwi. Czując jak kofeina zaczyna krążyć w jej żyłach usmiechnęła się, wdzięczna za ten jeden stały element swojego życia. W każdym mieście jest Starbucks.
Wewnątrz panował przyjemny chłód. Podążyła za młodą kobietą do długiego, wąskiego pomieszczenia. Kobieta podsunęła jej papiery do podpisania, a potem przeszły na zaplecze, gdzie wzdłuż ściany ciągnęły się długie rzędy skrzynek depozytowych. Na krótką chwilę ogarnęła ją panika, strach że klucz który wsunęła do zamka nie będzie pasował. Ale klucz przekręcił się bez trudu i kobieta pomogła jej wysunąć skrzynkę z wnęki i przenieść ją do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie mogła liczyć na odrobinę prywatności.
Skrzynka jest największą z dostępnych a jednak wciąż wydaje się zbyt mała, by pomieścić czyjąś przeszłość. Claudia uniosła wieko odkrywając kilka paczek zawiniętych w zwykły brązowy papier, jaki mozna znaleźć w staromodnym rzeźnickim sklepie i ponumerowanych czarnym tuszem.
W pierwszym odruchu chciała rozedrzeć opakowania, ale zamiast tego wsunęła je ostrożnie do swojego plecaka. Kiedy skończyła, torba ciążyła jej na ramieniu a skrzynka zatrzasnęła się z głuchym szczęknięciem.
Nie uległa pokusie aż do chwili gdy ponownie znalazła się w swoim pokoju, bezpieczna za starannie zamkniętymi drzwiami i szczelnie zasuniętymi firankami. Rozłożyła paczki na łóżku, układając je zgodnie z numeracją. Musnąwszy palcami pierwszą z nich poczuła jak ogarnia ją nagła fala chłodu, pomimo panującego na zewnątrz upału. Zawahała się- jakaś cząstka niej była niechętna, wręcz przerażona na myśl o zmianach jakie wkroczą w jej życie. Ale ta chwila minęła i Claudia rozdarła pierwsze opakowanie.
Zawierało dużą kopertę, podobną do tej jaką otrzymała od prawnika matki, ta jednak nie była zapieczętowana. Otworzyła ją i sięgnęła po plik fotografii. Na pierwszej z nich była młoda, roześmiana para w wieczorowych strojach. W kobiecie rozpoznała matkę, promienną i piękną. Mężczyzna miał oczy Claudii. Jeszcze inskrypcja wypisana z tyłu drobnym pismem matki: Bal Promocyjny, kwiecień 2001 rok.
Claudia wpatrywała się w datę pustym wzrokiem, jej umysł odmawiał przyswajania informacji. Niewiele wiedziała na temat okoliczności swoich narodzin- kolaż ze strzępków informacji wykradzionych matce i jej własnych domysłów. Zawsze przypuszczała że jej rodzice poznali się w collegu, lub tuż po jego ukończeniu- jej matka miała 23 lata i była samotna, kiedy ona przyszła na świat. Wydało się jej niemożliwe, że jej rodzice znali się od czasów szkoły średniej, że ich związek przetrwał tak długo, a jednak, mimo wszystko- rozstali się. Poczuła ukłucie bólu na myśl o matce
Było więcej zdjęć a wszyskie pochodziły z tego samego balu. Niektóre z nich przedstawiały samych rodziców, na innych znalazły się jeszcze inne pary. Pośpiesznie przejżała je wszystkie, zerkając na odwrotne strony, ale jej matka pozostawiła tam jedynie daty, pomijając wszelkie imiona.
Ale są przecież inne paczki, przypomniała sobie. To niemożliwe by jej matka ocaliła jedynie zdjęcia z balu promocyjnego.
Następna zawiera kolejną kopertę, tym razem zapieczętowaną. Claudia rozdarła ją i wyciągnęła zawartość- dwa kawałki tektury połączone gumką i małą aksamitną sakiewkę. Odrzuciła gumkę i spomiedzy tektury wysunęły się dwa dokumenty. Pierwszym było świadectwo zawarcia małżeństwa przez Elisabeth Annę Parker i Maxa Evansa, datowane na 3 lipiec 2004 roku w stanie Nevada. Drugim była metryka Claudii Parker Evans urodzonej w sierpniu 2006 roku.
Palce Claudii drżały, gdy odkładała dokumenty na łóżko.
Jej rodzice byli małżeństwem. Jej matka kłamała. Dlaczego pozwoliła jej przeżyć tyle lat w przekonaniu, że była bękartem? Że jej ojciec nigdy nie stanowił części ich małej rodziny? Wokół tyle jest dzieci nie znających matki lub ojca, tak samo wiele tych pozamałżeńskich. Mieli XXI wiek, takie zjawisko nie było już piętnem, nie było przekleństwem tak jak dawniej. Ale zawsze pozostaje gorycz, poczucie odrzucenia jakie niesie ze sobą brak ojca. Nie miało znaczenia, jak wiele razy matka powtarzała Claudii, że ojciec ją kochał; gdzieś w zakamarkach podświadomości wciąż czaiła się dręcząca niepewność. Dlaczego ojciec je opuścił? Dlaczego nigdy nie próbował jej odnaleźć? Czy to jej wina? Nie chciał jej? Czy porzucił matkę z jej powodu? Logika szeptała jej, że to niedorzeczne, ale cząstka niej nigdy wcześniej nie była pewniejsza odpowiedzi.
Otrząsnęła się, biorąc do ręki aksamitną sakiewkę i poluzowała troczki. Nie miała wątpliwości, że wewnątrz znajdzie biżuterię- wyczuła twardy, obły kształt poprzez miękką tkaninę, jednak zawartość ją zaskoczyła. Dwa złote krążki- dobrana para ślubnych obrączek nawleczona na gruby złoty łańcuszek. Metal wydał się zaskakująco ciepły w zetknięciu z jej skórą i palce Claudii zaczęły odruchowo go pocierać.
Przerwała gwałtownie i szybko wsunęła obrączki do sakiewki, nie przygotowana na powódź obrazów- wspomnień matki, które zdawały się ją zalewać.
Następna paczka była cięższa niż dwie poprzednie i okazała się książką- pamiętnikiem. Claudia pozwoliła, by otworzyła się w jej dłoniach, by zatrzepotały stronice, z których każdą pokrywało znajome pismo matki, czarne na kremowym tle. Wróciła do początku i odkryła schludną etykietkę po wewnętrznej stronie okładki: Własność Liz Parker, wrzesień 1999. Spojrzała na pierwszą linijkę i zaczęła czytać.
"23 wrzesień: wpis pierwszy. Nazywam się Liz Parker i pięć dni temu umarłam. Od tej chwili nic nie jest już takie jak przedtem..."
Już nie czytała. Przez chwilę poprostu wpatrywała się w kartkę, słowa tańczyły i rozmazywały się przed jej oczyma. Po chwili zatrzasnęła książkę i odrzuciła ja na bok, po czym zgarnęła pozostałe paczki i umieściła je na nocnym stoliku. Kiedy na łóżku nie było już niczego poza pamiętnikiem i fotografiami, usadowiła się wygodniej, opierając o wezgłowie i wsuwając poduszkę pod plecy. Odetchnęła głęboko, sięgnęła po pamiętnik i zaczęła czytać od początku.
Matka podarowała jej pamiętnik gdy skończyła 13 lat- czarną książkę w skórzanej oprawie, pełną niekończących się, białych, niezapisanych stron. Claudia pamiętała swoje zaskoczenie- minęły juz tygodnie od jej urodzin, a miesiące dzieliły ją od świąt. Matka usmiechnęła sie jedynie w odpowiedzi, mówiąc że niektóre okazje nie mają nic wspólnego z datami i kalendarzem a nowe początki rzadko czekają do pierwszego stycznia.
Claudia zabrała pamiętnik do pokoju, otworzyła go na pierwszej stronie i ostrożnie wykaligrafowała tam swoje imię. Potem przez godzine wpatrywała się w pustą kartkę, niepewna co powinna napisać. Pamiętniki stworzono po to by utrwalać ludzkie osiągnięcia a ona jeszcze nie zdążyła dokonać niczego wartego upamiętnienia. Jej życie było serią nie zadanych pytań, ktore pozostały bez odpowiedzi- tajemnic które odgradzały ją od innych dziewcząt, budząc w niej wątpliwości co do własnej tożsamości.
Wreszcie, wypisała datę w rogu strony, opuściła kilka linijek i ostrożnie skreśliła pojedyncze pytanie: Kim jestem?
Potem matka zajrzała do pokoju z pytaniem, czy nie jest głodna i obie wyszły do baru za rogiem na ulubione ostre fytki Claudii i czekoladowego shakea. Śmiały się i rozmawiały o szkole Claudii i pracy matki a potem wylądowały w Planetarium Haydena, podziwiać przestrzeń kosmiczną zapewne po raz setny, bo Claudia nigdy nie przestała dręczyć o to niemiłosiernie.
Następnego ranka obudziła się wcześnie, czując się zesztywniała i dziwnie zmęczona a po chwili odkryła ciemną plamę na prześcieradle. Kiedy pobiegła powiedzieć o tym matce, Liz delikatnie odsunęła włosy z jej czoła a potem mocno przytuliła do siebie.
Kiedy skończyła czytać, była czwarta po południu. Oczy miała zmęczone, bolała ją głowa, ale przede wszystkim czuła się emocjonalnie wyczerpana. Chciała zaprzeczyć, nie wierzyć, ale nie potrafiła. Musiałaby zwątpić w równowagę psychiczną matki a Claudia zawsze wiedziała że Liz była w pełni racjonalna.
Podniosła się i pokój zairował wokół niej, uświadomiła sobie że od rana nie miała w ustach nic prócz kawy. Przeszła przez hall na drżących nogach, dotarła do automatu i kupiła kilka batonów, paczkę czipsów i wiśniową colę. Wróciła do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Zignorowała pamiętnik i jedząc sięgnęła po pozostałe paczki. Jej myśli zdawały się tańczyć a palce chciały dotrzymać im kroku, bez skrupułów rozdzierając opakowania. Było tam więcej zdjęć, tym razem w albumie, pewna liczna szkiców dziwacznych symboli i naszyjnik na czarnym sznurku. Jej umysł rejestrował obecność każdej z tych rzeczy, dopełniając je opisem wyrwanym z pisaniny matki. Wiedziała co to jest, a jednak wszystko wydawało się jej zupełnie obce, bo przecież nigdy wcześniej nie widziała żadnego z tych przedmiotów.
Ostatnie opakowanie zawierało kryształ. Emitował blade, różowe światło i wydawał się taki chłodny w jej dłoniach. Zmarszczyła brwi. Matka nie wspomniała w pamiętniku o żadnym krysztale i zastanawiała się, co to znaczyło- do czego to służyło? I z którego świata pochodziło?
Westchnęła i powróciła do pamiętnika, opuszczając wstęp i na ślepo wybierając kolejny fragment. W dzienniku jej matki było wiele luk- długich okresów czasu podczas których zarzucała pisanie z tego czy innego powodu. Żyła zbyt szybko by zdążyć zapisać to czego doświadczyła? Lub być może cierpiała zbyt bardzo, by móc przelać to na papier? Z jakiegoś powodu Claudia było pewna, że to nie wszystko- że prawda nie kończy się na niekompletnej kronice życia jej matki i kilku dziwcznych pamiątkach. Czuła się zagubiona i niespokojna- nieusatysfakcjonowana. Brakujące elementy układanki wydawały się zbyt istotne by poprostu je zignorować. Jeśli nawet pojęła strukturę początku- mechanizmu który pchnął jej osobliwy świat w ruch, to wciąż pozostało kilka odpowiedzi na pytania, które prześladowały ją od czasów dzieciństwa.
Zgodnie z niewielkim szyldem widocznym w oknie, galeria powinna być czynna jeszcze przez następne pół godziny, jednak w środku nie było nikogo. Dzwonki przy drzwiach odpowiedziały śpiewnie gdy weszła do środka, ale nawet wtedy nikt się nie pojawił.
Wkroczyła w głąb pomieszczenia, przechodząc wzdłuż wystawy fotografii które podziwiała poprzedniego wieczora, zwracając uwagę na wystrój wnętrza. Zaaranżowano je tak, by maksymalnie wykorzystać przestrzeń, trzy główne kolumny dzieliły pomieszczenie na cztery części, kilka pozostałych było ruchomych, pozwalając właścicielowi na przyszłe konfigurowanie wystawy.
Sufit był wysoki, poprzecinany srebrnymi rurkami a czarny żelazny krzyż wydawał się w tym otoczeniu zupełnie nagi. Przypomniało jej to galerię w Soho- jedno z miejsc do których matka zwykła ją zabierać w te weekendy, gdy wypuszczały się na wspólne eskapady po mieście- a była to ostatnia rzecz jaką spodziewała się znaleźć w Nowym Meksyku.
Ściany pokrywały akwarele, wszystkie wyglądały sna dzieło tego samego artysty. Zachwyciła ją gra kolorów, prostota linii które mimo to niosły z sobą tak wiele detali. Niektóre z nich przedstawiały niewielkie puebla występujące w tym regionie, inne zostały namalowane w miejscowym rezerwacie i zawierały sporo portretów lokalnych Indian. Było też pare krajobrazów- wschody słońca, formacje skalne...jeden z nich na dłuższą chwilę przykuł jej wzrok- świat pod osłoną nocy, gdy księżyc zdawał się niemal pulsować, rozsadzając sobą niebo.
Wciąż podziwiała obrazy, gdy usłyszała że ktoś nadchodzi z sąsiedniego pomieszczenia, stawiając ciężkie kroki na drewnianej podłodze; jej zmysły gwałtownie się wyostrzyły, jak gdyby ktoś przeciągnął nożem po jej plecach, nie uroniwszy przy tym kropli krwi.
Kroki ucichły raptownie tuż za jej plecami i przez chwilę zastanawiała się czy- ktokolwiek to był- dostrzegł ją- czy też raczej wyczuł?
- Wkrótce zamykamy. Potrzebuje pani pomocy?
Gos był głęboki i pewny, ale Claudia wyczuła w nim coś jeszcze poza uprzejmym pytaniem. Odwróciła się powoli i czekała.
Stał przy kontuarze, zwrócony do niej plecami, przegarniając plik papierów. Jego włosy były jasnobrązowe, niesforne, zbyt długie by mógł być kimkolwiek innym poza artystą lub muzykiem.
Miał na sobie czyste, spłowiałe dżinsy, ciemnozielony podkoszulek i wysokie, spryskane farbą buty, które musiały obciążać jego kroki.
Mięśnie jego ramion były napięte, zbyt napięte jak na kogoś kto jedynie szukał faktury, lub czegoś innego, czym wydawał się całkowicie pochłonięty.
- To pana obrazy?- spytała w końcu.
Wtedy to on odwrócił się i spojrzał na nią. Wyglądał młodziej niż oczekiwała, jeszcze przed czterdziestką, choć wiedziała że musi mieć tyle lat, ile liczyła sobie matka. Ale jego oczy- jego oczy wydawały się bez porównania starsze. Westchnęła cicho. Zmarszczył brwi, wyraźnie zaskoczony, jakby spodziewał się, że okaże się kimś zupełnie innym. I zapewne tak właśnie było. Potem z jego twarzy wyczytała że ją rozpoznał i powoli potrząsnął głową.
- Claudia Evans- powiedział.
Drgnęła na dźwięk tego nazwiska. Dziwnie było usłyszeć je wypowiedziane na głos, a tym bardziej gdy padło z ust nieznajomego człowieka. W nagłym odruchu szacunku zdała sobie sprawę że wie on więcej o jej życiu, niż ona sama.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, jego twarz pociemniała.
- Co się stało twojej matce?
Zesztywniała.
- Skąd wiesz, że coś sie jej stało?
- Twoje urodziny wypadają dopiero za trzy miesiące, a ty jesteś tu sama. Powiedz mi.
Poczuła jak coś w niej pęka.
- W marcu- wyszeptała- wpadła pod samochód na skrzyżowaniu Columbus Avenue.
To było jak fala przypływu obmywająca ją od stóp do głów. Nie miała pojęcia, skąd nadeszły wszystkie te emocje i dlaczego wybrały sobie właśnie tę chwilę, by wyrwać sie na wolność. Wiedziała tylko, że budzą się zbyt szybko i że nie może zrobić nic, by je powstrzymać. Otworzyła usta, chcąc przeprosić, usprawiedliwić sie i wyjść, ale wydobyło się z nich tylko głuche łkanie i poczuła jak oddech umyka z jej ciała. Łzy płynęły strumieniami po jej policzkach, rozpaczliwie pragnęła zaczerpnąć tchu i kolana ugięły sie pod nią.
Otoczyły ją silne ramiona- ciepłe, kojące ramiona które zamknęły się wokół niej, uchraniając ją przezd upadkiem. Ukryła twarz na jego piersi i pozwoliła mu kołysać się łagodnie, nie przestając płakać.
CDN....